Profil użytkownika


komentarze: 430, w dziale opowiadań: 381, opowiadania: 201

Ostatnie sto komentarzy

Hej, hej :-)

 

Gratuluję nominacji :-) 

 

P.S. Podoba mi się mimika Clinta Eastwooda ;-)

Tak, ja lubię Clinta w ogólności, szczególnie w jego starych dobrych czasach. Choć właściwie to on nie miewał złych czasów ;-)

Przy becie bardzo chętnie pomogę, choć muszę wrócić do formy po urlopie, bo czuje sporą rdzę.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Świetne opowiadanie, przez które przepłynąłem. Przede wszystkim kupił mnie niesamowity klimat. Bardzo to było dziwne i dobrze :-) Lekka szydera z instagrama też wypadła zacnie i odświeżająco na tle ogólnej powagi tekstu. Nie mam wiele czasu na recenzyjny elaborat, więc ograniczę się do krótkiego komentarza, aby wkleić link w pewnym wątku, bo jutro już nie będę mógł tego zrobić.

Napisane elegancko, choć gdybym to betował, to krew by się momentami musiała polać, bo czasem przesadzasz z ozdobnikami. Niektóre zdania, być może ładne, a nawet poetyckie, wywoływały u mnie minę Clinta Eastwooda z „Grand Torino” (za dużo wodotrysków w bliskiej siebie okolicy). Zabieg z kursywą też wydaje mi się zbędny. Całość jednak warta oceny przez pewne ściśle wyselekcjonowane gremium, przede wszystkim z uwagi na klimat, jakość pisania oraz bardzo przemyślaną konstrukcję.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

To ja dziękuję za lekturę :-) Trochę mnie na portalu nie było i widzę, że pojawiło się kilku nowych zacnych Autorów. Zerknę też zatem pewnie na inne Twoje teksty, bo dryg pisarski odnotowano. 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć! :-)

 

Poniżej garść mojego czepialstwa, do wykorzystania lub nie. To pierwszy z Twoich tekstów, które komentuję, więc nie wiem, czy lubisz krytykę, ale komentarz już napisany i dodaję jedynie takiego wstępniaka, by uspokoić sumienie, którego nie posiadam ;-)

Początek (jak się później okazuje cytat z opowiadania) to właściwie nie zachęcił, bo uderzasz dość banalnym porównaniem (to z wężem), potem znów trochę patosu („szarawe światło gasnącego dnia”) i nastawiam się na coś nie z mojej bajki. Ale nie poddaję się tak łatwo.

Dostrzegam też problem nomenklaturowy, który onegdaj wyłożyła mi Asylum, komentują mój tekst. Na początku przedstawiasz bohatera jako Pana Sandersona, a zaraz później wprowadzasz Roberta. Przy szybkim czytaniu pierwszej sceny trzeba się niestety zatrzymać, aby złapać do kogo się co odnosi. Oczywiście jest ok, ale przez taki zabieg przez historię przestaje się płynąć.

Backstory Roberta też mnie niestety nie porwało. Nie było w nim niczego, co mogłoby zainteresować. Ot jakieś niespełnione miłości i wybujałe ambicje literackie. Zabrakło świeżości.

Odczułem też pewną pospieszność, jeżeli chodzi o przejście do świata mumii. Element humorystyczny zdecydowanie natomiast na plus, bo zaczynałaś wchodzić na zbyt wysokie rejestry (jeszcze nie patos, ale było za drętwo jak na mój spaczony gust).

Opis mumii doskonały. O to właśnie chodzi. Jest trochę niepoważnie, ale jednocześnie ładnie literacko.

– Gapi się pan.

To nadaje świetny klimat, kontynuuje humoreskę i ogólnie bardzo mi się podoba.

Opowieść sięgała czasów, gdy angielscy podróżnicy jęli zwozić na wyspy odkryte w Egipcie mumie.

To zdanie mi się za to bardzo nie podoba (“jęli” jest jak piasek w bułce jedzonej na plaży). Może tak:

Opowieść sięgała czasów, gdy angielscy podróżnicy zaczęli zwozić mumie odkryte w Egipcie.

Relacja Mistrza i Małgorzaty bardzo dobrze oddana, głównie za sprawą Małgorzaty. Ta bohaterka Ci się udała.

Całość jest napisana bardzo porządnie, aczkolwiek trafiały mi się zdania, gdzie niektóre słowa były trochę wsadzone na siłę (najprawdopodobniej, aby uniknąć powtórzenia) i brakowało wtedy rytmu. To jednak bardzo jednostkowe przypadki. Czytało się więc dobrze, nie czuć było aż takiej liczby znaków, jak wystukał licznik. Jestem na tyle zadowolony, że polecę do zbioru B.

 

Pozdro!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej, nawet momentami zabawne to było. Trochę czasem infantylne i wymagające domknięcia wskazówki szafy, bo zaczynałeś się rozpędzać i zaraz hamowałeś. Niemniej na plus. Napisane raczej porządnie, choć czytałem z telefonu i odwykłem od portalowego czepiania się o pierdolizmy. Piona. 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Siemanko i tutaj :D

No w takiej lekkiej stylizacji czyta się Ciebie bardzo dobrze. Myślę, że to właściwy kierunek na niezwykle udane projekty. Ten oczywiście udany jest również wielce, a portalowy wieniec zasłużony. Lubo Lubieżnik to świetnie wykreowana postać. A co dla mnie najważniejsze, w tak naładowanym emocjami tekście bardzo zgrabnie uniknąłeś patosu. W ogóle go nie ma, co uważam za atut tak duży jak ego co drugiego użytkownika tego portalu.

 

Tam do góry, gałęzie łączą się niczym łuk mostu nad rzeką, ale tu, u dołu, ubity trakt przeraża niczym górski potok.

Boisz się górskich potoków? XD

Lubo idzie w stronę głosów, soki uderzają do głowy, dzwoni mu w uszach.

Bardzo zgrabne.

Staje nad złamanymi gałęziami, ale nie jojczy.

Rozumiem stylizację, ale to jojczy sprawia, że w moim uchu to zdanie nie ma rytmu.

 

I to tyle, bo napisane jest pięknie, w bardzo stonowany, elegancki sposób. Przekaz niby prosty, ale zaserwowany całkiem odświeżająco. Gratulacje!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Siemasz, Krokus! :D Kopę miesięcy! Widzę laury zdobyte :)) Bravissimo! Wiedziałem, że na wiele Cię stać!

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hortencjuż - Całe opowiadanie kończy się w taki sposób, że Klara-Kasia traci życie, ponieważ detegktyw ma zbyt wiele sylab w oku 

 

Nie moge tak pięknie zalinkowac, więc będzie paździerz: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/28792#koniec taki jak to polecane „opowiadanie” zresztą XD. 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Dzięki, Dziewczyny za miłe komentarze :) 

Anoia – co to za Morteciusowa reklama, bo miałem pewien rozbrat z tym przybytkiem dobrej nadziei i ciekawi mnie, co ta dobra mordeczka namyślała (zapewne jakieś chore bizarro XD). 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Prośba o usunięcie z grafiku dyżurnych.

 

Źle się z tym czuję, że podyżurowałem tylko dwa miesiące, ale niestety pewne okoliczności spowodowały, że jest jak jest.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Dzięki, Anet, za opinię. ;)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Poproszę urlop na grudzień, pod koniec roku dam znać, czy coś jeszcze ze mnie będzie.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Niezły tekst. Najbardziej przypadła mi do gustu puenta.

– I tak… _bez końca?

– Kiedy król ma stary… – wydukał oniemiały rycerz. Po chwili przyjął pozę do walki.

To celowe nawiązanie do początku tekstu? Bo w takim króciaku takie powtórzenie niemal całego zdania zwraca uwagę.

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Kiepskie wykonanie utrudnia skupienie się na treści. Powtórzenia, gubione podmioty i inne różnego rodzaju błędy mogą zostać wyeliminowane poprzez: czytanie na głos, betowanie, redakcję tekstu, który odleży tydzień lub najlepiej dwa. Język opowieści też jest bardzo prosty, co czasami jest dobre, ale nie w tym przypadku.

Treść jest z początku intrygująca. Jest pewien haczyk, ale niestety wydaje mi się, że za dużo pozostało w głowie Autora.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Kiepskie wykonanie utrudnia skupienie się na treści. Powtórzenia, gubione podmioty i inne różnego rodzaju błędy mogą zostać wyeliminowane poprzez: czytanie na głos, betowanie, redakcję tekstu, który odleży tydzień lub najlepiej dwa. Niektóre zdania są na siłę zagmatwane i to również nie poprawia płynności czytania.

Uważaj na infodumpy. Już na początku mamy dość pokaźny akapit, który streszcza wymyślony świat, co jest mało zajmujące. Niestety nie jest to jedyny tego rodzaju przypadek. Dialogi wypadają nienaturalne, te szczególnie warto przeczytać na głos i wczuć się w rolę. Wulgaryzmy nie pasowały mi zbytnio i zaburzały immersję. Zapis dialogów również do poprawy. Niestety całość nie przypadła mi do gustu.  

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

No nie czytało się lekko, niestety. Historia sama w sobie nie była specjalnie porywająca, raczej chaotyczna i niezbyt zrozumiała. Nie pomaga również wykonanie. Zdania są ciężkostrawne. Kuleje też bardzo mocno interpunkcja.

Gdy promienie znikły za górami uczynił się w szczelinach cień na tyle bezpieczny by bez wątpienia najgroźniejszy z drapieżników w pobliżu mógł wychynąć ze swej niepozornej kryjówki.

To zdanie jest właśnie przykładem dziwnych konstrukcji (i problemów z interpunkcją jednocześnie, ponieważ brakuje dwóch przecinków). Zgrzyta szyk oraz połączenie wyrazów, zaimek też zbędny. Nadto za chwilę znów ktoś wyłazi ze swojej kryjówki, a więc mamy powtórzenie.

Tej nocy kroczyła po niego samotna, pełna bólu śmierć.

Kolejny przykład. Czy można po kogoś kroczyć? ;-) Zamiast wydumanych konstrukcji można napisać nieco prościej.

W istocie, ten mąż, który sławą był okryty nigdy wcześniej, podczas wojen w których brał udział i w których nie raz wskazywał śmierci swoich wrogów nie doznał nigdy lęku tak potwornego jak ostatniej nocy i dnia, który właśnie chylił się ku końcowi.

O co tu w ogóle chodzi?

Jak oszalały rzucił się w kierunku jedynego wejścia na płaskowyż o jakim wiedział.

Tu przykład zbędnych dopowiedzeń.

Wsparł się więc nadludzkim, wierzcie mym słowom, wysiłkiem na zdrowej ręce i nodze.

No wierzę, wierzę. Od samego początku. ;-)

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Pomimo powolnego tempa i skupienia się na kwestiach politycznych, których można mieć przesyt w kontekście naszej szarej rzeczywistości, opowiadanie bardzo mi się podoba. Zawarłeś w nim sporo celnych spostrzeżeń, które dobrze wybrzmiewają przede wszystkim w dialogach. Zabrakło mi trochę bardziej rozwiniętego zakończenia, aby pokazać, jaki interes przyświecał Sullowi w jego politycznych machinacjach. Zakładam interes ekonomiczny, jednak mogłoby się to znaleźć w tekście. Opowiadanie intrygowało przez cały czas, natomiast zakończenie przyszło (jak dla mnie oczywiście) trochę zbyt pospiesznie i skrótowo. Przedstawiony świat na duży plus. Został zaprezentowany wystarczająco sugestywnie, aby poczuć klimat.

Polecam oczywiście do zbioru B.

Poniżej kilka moich spostrzeżeń. To zupełnie subiektywne uwagi, ponieważ opowiadanie jest napisane bardzo porządnie. Być może jednak coś się przyda. ;-)

Część reporterów natychmiast rzuciła się do wyjścia z sali, charakterystycznymi gestami uruchamiając komunikatory w feuergläserach, okularach wyświetlających rozszerzoną rzeczywistość.

Tu lekka ekonomia słowa. ;-)

Ledwie opuścił kapsułę, wchodząc bezpośrednio do gabinetu, kiedy przeciwległe drzwi otworzył asystent z informacją, iż pan Rothfuss z Rady Kontrolerów czeka w korytarzu.

Dodałbym kiedy. Kapsuła pojawia się w każdym z trzech kolejnych akapitów, może to komuś przeszkadzać albo i nie. ;-)

– Niech pan da spokój sarkazmowi. Obaj wiemy, że „za” zagłosował jedynie pański siostrzeniec, który wykonuje pana zalecenia pańskie polecenia.

Tu zalecenia trochę mi nie przypasowały. Jak pisałem, uwagi natury subiektywnej (propozycje zatem). ;-)

Arogancja gościa zaczynała irytować Sull’a Sulla.

Ten apostrof na pewno potrzebny?

Naruszenie jej na wyłączne wezwanie elona wydaje mi się błędne, przynajmniej na ile mój koszarowy mózg potrafi oceniać rozumie prawo międzynarodowe.

Oceniać mi też tu średnio pasuje, ponieważ sugeruje raczej wydanie oceny o prawie międzynarodowym, a nie dokonanie wykładni.

Potrzebuję chociaż stu dobrych ludzi, stu mieczy.

Wiele z nich nosiło na sobie ślady nadużywania rozpowszechnionych w tej części miasta tanich używek narkotyków.

Tu taka propozycja, aby nie było nadużywania używek. ;-)

Jedynie oni ciągną zyski z eksploracji planety zyski.

Bezpośredni kontakt waży znaczy więcej(-,) niż setki przemówień, chciał więc uścisnąć tyle dłoni, ile tylko zdoła.

To oczywiście żaden błąd, ale ten ważący kontakt brzmi trochę sztywno. ;-)

Tym bardziej ujmuje mnie ten czyn panów, że bo na waszym miejscu obawiałbym się aresztowania.

Wszedłszy do niego, Sull ujrzał Rothfussa idącego pośpiesznym krokiem w przeciwnym kierunku Rothfussa

– Wobec tego chcę zostać wysłuchany przez Senat.

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Fantastyczny klimat i niesamowity język to na tyle niezaprzeczalne atuty tego tekstu, że nie sposób powstrzymać się przed ściągnięciem czapki ze łba. Co ciekawe, sam niedawno stuknąłem kilka razy w klawiaturę, aby spróbować popełnić coś w zbliżonym klimacie i teraz widzę, ile mi jeszcze do tak sugestywnego obrazu brakuje. ;-) Naprawdę świetnie się czytało. Oczywiście jest to właściwie rozprawa ze wszystkim, co akurat denerwującego było pod ręką, ale zaserwowałeś to po mistrzowsku. Można poczuć ból, który zapewnia Pan Ból. Braki fabularne czy bohater znikąd schodzą na dalszy plan. ;-)

Poniżej kilka drobnych spostrzeżeń. ;-)

Nie wiem(+,) dokąd idę i nie obchodzi mnie to.

Deszcz leje jeszcze mocniej, ulicami zaczynają spływać śmieci – najlepsza wizytówka i największe dziedzictwo naszej cywilizacji – noc ciemnieje tak bardzo, jakby już nigdy miał nie nastać świt.

Ten szyk trochę wybija z rytmu, ale może tak miało być. Wydaje mi się, że naturalniej: jakby świt miał już nigdy nie nastać.

Nienawiść i pogardę względem samej siebie, strach i obrzydzenie względem towarzystwa i litość dla samotnego głupca, któremu nieznane koleje losu, niczym splunięcie przeznaczenia, kazały siąść na ławce w parku i zwrócić na siebie uwagę jej zdegenerowanych znajomych.

Tu bym ciachnął. ;-)

Bez słowa wyciągam w jego stronę mocno już ogołoconą paczkę chesterfieldów.

I tu. ;-)

Widzę tylko jego chaotyczne ruchy i nagły strach wypisany na twarzy.

Tu też. ;-)

Głos kaznodziei drażni mnie bardziej jeszcze(-,) niż jego słowa.

Widzę miernotę, która nie ma odwagi naprawdę wierzyć, bo gdyby uwierzyła, musiałaby uznać własne potępienie.

Niby krzyczy, zdziera gardło aż do bólu, a jednak słyszę piskliwe drżenie, które zdradza jego strach i niepewność.

Pozdrawiam i trzymam kciuki za powodzenie w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Całkiem zabawny szorcik. Może nie pokładałem się ze śmiechu, ale kilka zwrotów (w tym puenta) wyszło bardzo dobrze.

Tylko co z tymi kosmonazistami? Cele wskazują raczej na jakichś “separatystów”, ale może coś mi umknęło. ;P

 

Czytało się płynnie, bo i napisane porządnie. Tu bym jedynie wprowadził drobne zmiany:

– I rozumiem, że uzyskasz do nich dostęp torturami? Za dużo filmów się naoglądałeś? – Wiceprezydent wybuchł śmiechem. – Zmieniliśmy kody zaraz po ataku.

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

 

Świetny pomysł na ogranie tytułu. Szorcik jest naprawdę niezły. Udało się przemycić całkiem sporo treści, w szczególności spodobało mi się sprytne przedstawienie świata w skondensowanej formie. Lopo też wyszedł dobrze.

Zabrakło mi może większego opisu strajków i prób ich stłamszenia przez policję marsjańską. ;-) Samo rozwiązanie akcji też wydało mi się nieco skrótowe.

Tak czy inaczej, udany tekst, więc polecę do zbioru B.

– Do zobaczenia, jeśli się zdarzy.

– Do widzenia, jeśli się zdarzy. 

Super. :D

 

Poniżej kilka moich spostrzeżeń technicznych. ;-)

Jadąc windą, autoryzował w pośpiechu swoje relacje wygładzone przez magików prowych z Kon-Alpaki.

PR-owych?

Zlecił przelew, odblokował osobisty kanał mieszkaniowy i patrzył(+,) jak znaczniki na przesyłkach zmieniają kolor z czerwonego na zielony i jedna po drugiej lecą prosto do jego mieszkania.

W przestrzeni pocztowej budynku czekały na Lopo znajome przesyłki z marsami. Przeliczył je, było dwanaście, czyli zgadzało się co do joty, co miesiąc jedna. Bez pudła. Zlecił przelew, odblokował osobisty kanał mieszkaniowy i patrzył jak znaczniki na przesyłkach zmieniają kolor z czerwonego na zielony i jedna po drugiej lecą prosto do jego mieszkania.

Powtórzenie plus chyba trochę zgrzyta podmiot (znaczniki na przesyłkach a potem przesyłki).

Będąc u siebie(+,) wypakował jednego marsa i powędrował prosto do sypialni, aby pogrzebać w pamięci ostatnią podróż, lecz nie dane mu było zasnąć pomimo smaku marsa.

– A co mi do do tego?

Kobiety pracujące w centrach handlowo-logistycznych zwano markietankami. 

To moim zdaniem zbędne. Jak pojawiło się zdanie o markietach, to już czytelnik powinien wiedzieć, co to będą za markietanki. ;-)

– Przecież to było chałturzenie za marsy, kasy nie miałem?

To pytanie? ;-)

Ustawa o stuprocentowym udziale skarbu państwa wrzuciła nas wszystkie w szpony zakupionego ostatnio przez Marsie systemu oceny pracowników.

Tu chyba coś się zmieszało. ;-)

Wracam do domu po nocach(-,) albo w ogóle.

"Niepotwierdzona, wiadomość, do strajku dołączają się pozostałe kobiety na Marsie. Przed centrami ustawiają się kolejki."

Zawsze jedno się mniej. ;-)

Kliknął w ostatnią relację:

– Nie kazałem ci tego sprzedawać!

– Pokrywamy pół na pół?

"Czy zachowanie człowieka łatwo ocenić, miary?”.

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Trudny to był konkurs, ale pojawiły się niezłe, a nawet bardzo dobre teksty (plus jeden znakomity, który zresztą okazał się zwycięski). Gratulacje dla uczestników, a podwójne dla Zanaisa. :)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

 

Rozmowa z panią Gosią w klimacie filmów Barei, więc całkiem niezła jak dla mnie. Zgubiłem się nieco przy wprowadzeniu Jerzego. On był z narratorem w tym barze? Zakładam, że nie, ale pojawia się zdanie o wyciągnięciu Jerzego do baru, co mnie zastanowiło, choć moja forma jest dzisiaj poniżej poziomu, więc może czegoś nie łapię. ;-) Zapewne mowa jest tu o przeszłości, ale wolę dopytać. ;-)

Potem było trochę zbyt wiele dygresji jak na mój gust, które nieco zamuliły tekst. Byliśmy w barze, bohater odbył w miarę zabawną rozmowę z panią Gosią, a potem dostajemy całkiem pokaźną porcję rozważań (czkolada->Jerzy i Gosia->wirusy, pakiety i studenci). To mi przypasowało tak średnio, bo można by to ciut przyciąć. ;-)

A później znów wróciłem do uśmiechania się. Fanaberie Konstantego i pytanie o atest bardzo zabawne. Sporo jest w opowiadaniu inteligentnych wstawek, które wywołały u mnie uśmiech.

Pomysł na wirusa intrygujący. Fajne też reżyserowanie wspomnień. Pożeranie Kosmy również było dobre. Drugą część opowiadania czytało mi się lepiej, choć w pierwszej było sporo tych zabawnych wstawek. Sumarycznie podobało mi się, więc wrzucę link w poleceniach do zbioru B.

Poniżej kilka spostrzeżeń.

Przynajmniej umrę(+,) myśląc o tym, co kocham.

Pani Gosia z bistro spojrzała na mnie(+,) jakbym bezczelnie wymagał od niej rzeczy z zakresu jej obowiązków w godzinach jej pracy.

Powtórzenie i brakujący przecinek.

– Z tą whisky żartowałem. – A szkoda. – W pracy nie mogę…

Tu zabrakło, jak mniemam, entera.

Nie chciało wracać mi się do dyskusji, dlaczego powinienem się wliczać się do grona szczęśliwców objętych darmowymi kawkami i herbatkami.

Szyk dziwny: Nie chciało mi się wracać brzmi naturalniej. I dość okrutna siękoza. ;P

– Nie ma czarnej. – Po chwili dodała, uprzedzając moje pytanie.Limity.

Znów szyk mi nie pasuje: dodała po chwili. Inaczej też bym zapisał ten dialog. Nadto Teatr oszczędza… to chyba nadal część wypowiedzi. ;-)

Jerzy to(-,) niestety(-,) erotoman-gawędziarz i szczegóły dotyczące użycia czekoladki przez młodą parę wyraźnie zapisały się w moim mnemo.

Te dwa przecinki chyba zbędne. ;-)

Ale czego nie robi się dla dobra Teatru.

Wielka litera celowo? Zakładam, że tak, bo później znów jest wielką, ale wolę zapytać.

Na poczekaniu otworzyłem pocztę zgraną rano na mojego mnemosysa. Korporacje odpowiedzialne za mnemosytemy ostrzegały, żeby pocztę przeglądać tylko na zewnętrznych terminalach, bo jakiś załącznik może być skażony. Ale na przedpremierówce nie miałem na to czasu, zgrywałem wszystko do głowy, przeglądałem w wolnych chwilach i synchronizowałem, podłączając się do sieci w domu. A jakby jakiś wirus wysadził mi łepetynę?

Powtórzenie. Te jakisie można by zastąpić czymś bardziej konkretnym. ;-)

– Kosma! KOOOSMAAA! – Jazgot spod sceny dało słyszeć się aż tu. – Gdzie ten chłopak się podziewa, na litość Melpomene?

To chyba pytanie. ;-)

Jak wystawialiśmy Szekspira, uparł się, że będzie nosić kryzę, kawę zamawiać w pintach, a scenografię mierzyć w stopach. Przy Wyspiańskim zamówił prawdziwą (p r a w d z i w ą) słomę, aby porozrzucać ją po całym Teatrze.

Świetne. :D

– Kto pije po marsjańsku, ten wspiera kolonializm.Usłyszałem slogan rzucony przez jednego z aktorów.

Po cichu wróciłem do przeglądania poczty. Najpierw zaległości, potem ulotne kaprysy aktorów.

Wywaliłem maile od studentów, oznaczyłem przypomnienia o kończących się subskrypcjach na dostawę pieczywa i Przeglądu Roboteatralnego (nawet siedząc w niszy trzeba być na bieżąco z głównym nurtem), na newslettery rzuciłem tylko okiem i usunąłem. Moją uwagę przykuła dziwna wiadomość „Zaproszenie do kontaktu”.

– Kto pije po marsjańsku, ten wspiera kolonializm – usłyszałem slogan rzucony przez jednego z aktorów.

– Napoje mieszane w prawo są niezgodne z moim duchowym zwierzęciem.

Wróciłem do poczty.

Pętla powrotna. ;-)

Na animowanym awatarze księżycowy chód wykonywała mumia owinięta kablami.

Szyk mi nie bardzo. Propozycja: Na animowanym awatarze owinięta kablami mumia wykonywała księżycowy chód.

– Kosma. – Konstantemu udało przebić się przez aktorów.

– Widziałeś nową generację aktorbotów? – zaskomlała wysokim głosem Zoja.

Znów szyk. – Widziałeś nową generację aktorbotów? – zaskomlała Zoja wysokim głosem.

Gdy Zoja opowiadała(+,) jaką to jest złą aktorką w porównaniu do tych „syntetycznych lalek”, podsunąłem jej, tuż obok szklanki z czarną kawą, pierniczka z rodzinnych okolic.

Coraz więcej osób ogląda stare ludzkie filmy. Niektórzy zaczynają sięgać po nagrania starych wystawień.

Powtórzenie.

Zoja pokiwała z ustami pełnymi piernika umoczonego w kawie, po czym na chwilę zatrzymała, jakby sprawdzając coś w mnemo, aż w końcu wsunęła piernika do końca, a przestygłą już kawę pochłonęła jednym haustem.

Co zatrzymała? ;-) A może zatrzymała się?

– Wykryto… – Chciał zakomunikować krążący wokół Konstantego robocik.

– Donek.Wskazałem na wysokiego bruneta. – Przed Teatrem studiowałeś mnemoznawsto…

Ale większym problem było rozpoznanie, kto lub co towarzyszyło jej w niedoli.

A wtedy już dawno będziemy poza granicami Powiatu.

Czemu wielka litera? ;-)

– A wskazuje nam rzeczy najważniejsze. – Damian oderwał wzrok od ekranu i podążył za ludzikami.

– Panie Haker, piwo zamiast wina, najlepiej regionalne nadmorskie.

Tu dlaczego wielka? ;-)

– Niech wam będzie! Wypijmy za to! – zawołał kolega. – Ma to jakąś nazwę?

Moje ciało… było. Ale pełne zniekształceń, zaburzeń w barwach, a paznokcie były nawet rozpikselowane. Przejechałem dłonią po włosach, a te były jakby dwuwymiarowe. Dziwne uczucie.

Rozejrzałem się.

Byłem w salonie. Pełno w nim było terminali, komputerów, ekranów i różnych cudactw technicznych, których zastosowania nie znałem. Ale była w nim też kanapa i stół, więc można to nazwać salonem. I oczywiście na stole były pierniczki. Znów zwyczajne, nic nie pożerające.

Dotknąłem stołu, żeby sprawdzić, czy wciąż mam uprawnienia do zmieniania otoczenia. Mam. Jedynie pierniczki były nie do ruszenia.

W pokoju była też Zoja. Zajęta czymś przy jednym z terminali. Obok niej ziała pustka pamięciożera, choć była inna niż poprzednie. Emanowało z niej kolorowe światło.

Byłoza i to chyba dość wściekła. ;P

Tak jak poprzednio spróbowałem porozstawiać „scenografię”, wyrzucić niepasujące śmieci, dodać jakieś ładne firanki, świeczki dla nastroju, zrobić z tego pomieszczenia bardziej przytulny salon niż serwerownię.

– Damian? – szepnąłem. 

Byłem latającą głową z tułowiem. Nie miałem czasu na jego łamanie.

Na łamanie tułowia? :P

– Blokada danych założona przy wprowadzaniu nowej osobowości była niespójna. – Damian kontynuował wywód.

Zoja(+,) grając(+,) mogła nieświadomie odwoływać się do wspomnień sprzed.

Mówiłem rzeczy, o których nie miałem pojęcia.

Powodzenia w konkursie, rzecz jasna! I pozdrawiam w ten trudny, niedzielny wieczór. :P

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Mam nadzieję, że nie zepsułem piątku. ;-) Wolę być szczery, niż nic nie pisać, bo uważam, że masz dryg do pisania, a przede wszystkim świetną wyobraźnię, co udowodniłaś nie tylko ostatnim szortem, ale także tekstem na “Wiedźmy” (nadal trzymam kciuki ;-)) i opowiadaniem na konkurs o złych.

A co do przekazu, to on jest bardzo przekonujący, tylko zbyt jednostronny i dosłowny, moim skromnym zdaniem oczywiście. ;-)

 

Udanego weekendu!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

 

Przyznam, że początek dość patetyczny, chyba za bardzo jak na mój niewyrobiony gust. ;-) Mamy i zachód słońca i blask księżyca, szkarłat, martwe polany i szpaler gałęzi. To oczywiście bardzo subiektywne wrażenie, ale odczułem lekki przesyt.

Później jest tego nieco mniej (choć niektóre opisy znów atakują mnie patosem) i lepiej mi się czytało, aczkolwiek historia niestety mnie nie porwała. Lubię Twoje teksty, bo masz fajne pomysły, szczególnie ostatni szorcik bardzo mi przypadł do gustu mimo pewnych zastrzeżeń co do języka. Tym razem nie podeszło. Być może to wina bohatera, który jest miałki (zapewne celowo, ale moim zdaniem przerysowanie poszło o kilka kresek za daleko). Joel szlocha, wyje, ryczy i tego było dla mnie trochę za dużo. Do tego niestety bardzo łopatologiczny (jak dla mnie oczywiście) przekaz, czego nie lubię nawet wówczas, kiedy się z czymś zgadzam. Mam jednak nadzieję, że moja opinia pozostanie jednostkowa. ;-)

Poniżej kilka moich spostrzeżeń technicznych.

Osobliwa para wędrowała pod szpalerem gałęzi, przez które przedzierał się blask księżyca. Wysoka kobieta o splątanych lokach popędziła idącego przed nią mężczyznę. Dzieliły ich jakieś dwa metry odległości, a dłonie łączyła cienka nić.

– Pośpiesz się albo cię zmuszę – ostrzegła go. 

Joel nerwowo przełknął ślinę. Przywołał swój najlepszy uśmiech i uniósł dłonie. Mimowolnie wzdrygnął się, gdy jego wzrok padł na łączącą ich nić.

Tak miało być? ;-)

– Nie naprawisz tego złotem – ucięła. Stanęła i rozejrzała się. Przez chwilę nasłuchiwała. – Jestem za wcześnie – mruknęła do samej siebie.

Samej moim zdaniem niepotrzebne.

Nieruchome niczym posągi, chowały głowy pod skrzydłami lub miały łby zwrócone w kierunku samotnego drzewa. 

Raczej nie była to jedna głowa. ;-)

Podskoczył i obrócił się, słysząc dźwięk bębenka. Niewiele większy od dłoni złożonych w koszyczek, obwiązany sznurem, spoczywał na lewym biodrze wiedźmy. 

Podmiot domyślny w drugim zdaniu mnie nie przekonuje. ;-)

Joel przełknął ślinę.

Przełknął też kilka akapitów wcześniej.

Uniósł wzrok, spojrzał na pogrążoną w mroku ścianę lasu za plecami Salmy i ocenił odległość.

Rozumiem, że literówka. :P

Kobieta naprężyła się i nie spuszczała oczu ze swojej z ofiary.

Moim zdaniem można skrócić.

Noc rozdarł jego ryk, kiedy włókno pociągnęło go do tyłu.

To zdanie średnio mi się podoba, ale przynajmniej jego bym usunął. Unikniesz powtórzenia, a można się spokojnie domyślić, kto ryczał. ;-)

Przebiło skórę, mięso i dopiero kość stawiła mu opór.

Tu też można wyciąć.

Podniosły łby spod skrzydeł i obróciły na nich swe błyszczące, złote ślepia.

I tu.

Węglowe macki błądziły po ciele, aż wytropiły miejsce, którego szukały.

Te macki były z węgla? :P

Gdy znalazł drogę, zaczął sunąć po jego korze.

Wiadomo, że to kora drzewa. ;-)

Uniósł powieki i zerknął na posiadaczkę burzy jasnych włosów, która leżała wyciągnięta u jego boku.

To określenie nie brzmi najlepiej.

Koc zaplątany w ich nogach nie skrywał jej nagości, ale dziewczynie zupełnie to nie przeszkadzało. 

Już miał wbić się w jej usta, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiona zerknęła na lekko uchylone okiennice, przez które wpadał blask księżyca.

Wydaje mi się, że taki przeskok z punktu widzenia powinien wymusić nowy akapit.

Kruki wciąż kołujące nad nimi z wrzaskiem runęły w dół z wrzaskiem i zaczęły siadać na nagich gałęziach.

Tłoczyły się ciasno wokół siebie, ale nie oponowały, gdy lądowały kolejne. Gdy ostatni z nich zajął swoje miejsce, złote ślepia spojrzały na Salmę, a bezlistne dotąd drzewo zyskało pierzastą, czarno-złotą koronę.

– Setki niewinnych kobiet posłane na stos, abyś ty mógł dostać złoto.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie oczywista! :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

 

Moim zdaniem jest to bardzo fajna opowieść. Przede wszystkim dobrze i bardzo pomysłowo został oddany klimat „nieumarłego kasyna”. Nieźle wychodzi też przeplatanie wątków Michaiła i wyprawy Diatłowa. Zabrakło mi może nieco większego opisu rozwiązania akcji, ale Autor postawił na pewne niedopowiedzenie. ;-)

Dodatkową atrakcją są dla mnie karty i szachy, bo tak się właśnie składa, ze lubię i karty i szachy. ;-) Te fragmenty wypadają całkiem zgrabnie. Choć sam motyw pojedynku między określonymi przeciwnikami (żeby nie spojlerować) jest dość oklepany, to gra była o nietuzinkowe stawki.

Czyta się bardzo dobrze. Nie ma dłużyzn, bohaterowie (Michaił i tytułowa Dziewczyna) zostali wykreowani należycie. 

Z czystym sumieniem mogę zatem polecić do zbioru B. :-)

 

Pozdrawiam, no i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

 

I ja należę do grona zadowolonych czytelników. Marudziłem trochę na becie, ale finalna wersja jest w mojej ocenie bardzo dobra. Udało się zbudować ciekawy klimat, przywodzący na myśl „Chimerycznego lokatora”. Poruszone faktycznie zostało sporo wątków, ale przy spokojnej lekturze wszystko układa się w zgrabną całość.

W mojej ocenie wiarygodnie wypadają bohaterowie, w tym narrator. Chociaż jest to wątkiem pobocznym, to szczególnie dobrze wybrzmiewa dla mnie jego relacja z Ann.

Czyta się oczywiście płynnie. Sumarycznie jest to bardzo dobry tekst.

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie! Linkuję do zbioru B, rzecz jasna. :)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć, Asylum!

Bardzo Ci dziękuję za wizytę i dokonanie lekkiej masakry. ;-) Każda uwaga cenna, a tu mam ich całą masę. Spróbuję się odnieść poniżej.

Warsztatowe: zamienniki i rozpychanie tekstu słowami, określeniami, które nie wnoszą nic nowego do akcji, opisu bohaterów i miejsca w którym są, świata, raczej wstrzymują i zawieszają opowieść w międzyczasie podobnie jak stop-klatka w trakcie filmu.

To bardzo słuszna uwaga. Wskazywał na to również Krokus. Jeżeli uda mi się coś jeszcze wyprodukować na pewno będę próbował wystrzegać się pustosłowia.

Taki, np. czarnoksiężnik – Jaspis najpierw chce torturować Claudusa – prymusa, bo pamięta szkolne upokorzenia, a potem nagle jest z nim w komitywie i mu ufa?

Tu lekką krzywdę zrobiło cięcie z wersji reżyserskiej, aczkolwiek też nie do końca. Zamysł na relację Jaspis-Claudus był bowiem związany z ogólnym wydźwiękiem historii. To wszystko jest właśnie drogą na skróty, między innymi nietrwałe przyjaźnie, które są wynikiem po pierwsze interesowności osób z półświatka (Jaspis miał być w założeniu doświadczonym przestępcą, zaś Claudus aspirującym i niemającym do tego predyspozycji), ale także zażywania substancji. W tym miejscu pokrótce wyjaśnię, że ideą, która stała za napisaniem tekstu, była lekka satyra na wszechobecne (i to nie od dzisiaj) historie w stylu Jak zostałem gangsterem czy wszelkie inne opowiastki, które właściwie gloryfikują półświatek i kreują jego bardziej słodki niż gorzki obraz. Ale nie tylko. Całość miała sprowadzać się również do problemu aplikowania sobie do nozdrzy określonych specyfików, a nietrwałe przyjaźnie podczas różnych rejwów (stąd pozwoliłem sobie też użyć w tekście, moim zdaniem nie do końca poprawnie, słowa rejza) to standard. Tak to widziałem i tak starałem się przedstawić, a że umiejętności są, jakie są, to wyszło, jak wyszło. ;-)  

Księżniczka (może Dolores, choć nie jestem pewna, bo chyba miejsce akcji zmieniłeś i pod koniec piszesz, że jest niezgrabna, więc nie wiem, kim jest ta postać – psychowidem) przechadza się przed nim zgrabnie w przejrzystym gieźle, zalotnie rusza biodrami, kręci tyłeczkiem, może też piersiami i daje mu w pysk.

Ta postać w gieźle to była Alchemik. Bohater budzi się po napadzie i wita go gospodyni. Zastanawiałem się, czy nie usunąć tej sceny, ale nie chciałem też, aby to laboratorium było pustawe. W scenie walki mamy krokodyla i tajemniczą postać w kapturze. Dziewczyna, które bije Claudua, to właśnie ta postać i jednocześnie wynalazczyni ketalis fencis. Ta scena miała też pokazać kontrast na linii oczekiwania vs. rzeczywistość.

Szczególnie zadziwili mnie ci karciarze i jakiś rodzaj eksploatowania motywu fascynacji postaci męskich z tekstu wdziękami niewieścimi i ich konsumpcją.

Karciarze to właściwie jedyny stricte humorystyczny element opowieści i jednocześnie aluzja do deus ex machina. To są bogowie tego świata, których starałem się zapowiedzieć mimochodem w toku historii. Oczywiście jest to kontrowersyjny fragment, ale chciałem nim rozładować ton historii, która wchodziła na zbyt „akcyjniackie” tory.

Konsumowanie wdzięków niewieścich to zaś typowo męska rozrywka, więc pasowało mi to do beztroskich bogów, którzy grają w brydża i od czasu do czasu decydują się na boską interwencję.

Odnosiłam wrażenie, że gdy nie mamy mordobicia to jest o relacji facetów z kobietami.

Takiego założenia nie miałem. ;-) Wyżej wyjaśniam, co mi przyświecało, natomiast wiadomo, że tekst powinien bronić się sam.

Drugie "która" raczej nie potrzebne? I chyba nadmiarowym słowem jest "sprawcza"?

Pewnie masz rację, jeżeli chodzi o warsztat, natomiast drugie „które” potrzebne mi było, aby wyjaśnić motywację Claudusa, który za chwili okaże się zdrajcą, wbrew temu, co mu klepano do głowy w domu rodzinnym. Rozumiem jednak, że to wybrzmiało nader kiepsko.

Zamienniki traktuję jako błąd, ponieważ jako czytelnikowi bardzo mi to przeszkadza, utrudniając śledzenie historii. Bohater ma mieć jedno miano, a sztuką Autora jest tak prowadzić opowieść, aby w co drugiej linijce się nie powtarzało, a ja nie musiałam sprawdzać, kto zacz się odezwał. Podobny zabieg stosujesz wiele razy, więc rozumiem, że celowo. Jaspis to czarnoksiężnik? 

Rozumiem i dzięki za tę uwagę, bo faktycznie wyszło, jak piszesz. Na przyszłość będę się starał tego unikać. Gwoli wyjaśnienia: Jaspis to czarnoksiężnik.

Czy ta rozmowa jest głośna, czy sobie szepczą – Jaspis z Fridem Clausem? Jeśli tak, może zaznaczyć?

Wydawało mi się, że nachylenie do ucha i odszepnięcie będą właśnie takim zaznaczeniem, że rozmowa jest cicha.

Nie rozumiem tego dialogu, zerknij: Frid Claus coś stwierdza i jak rozumiem sugeruje ściągnięcie pomocy i dostaje zwrotnie odpowiedź, a w niej: wybaczcie (czy staropolskie?, czy do FC grzecznościowe, czy do najemników; jeśli do najemników podkreślenie raczej do usunięcia, bo myli.

Rozumiem. Słowa były w całości kierowane do najemników.

Czy ktosie to najemnicy, czyli Sandor i Ferenc?

Dwóch ktosiów z czwórki. Ale rozumiem zgrzyt.

Hmm, do tej pory wcierał w dziąsła, a teraz nos mu potrzebny?

Wiadomo, że przez nos lepiej wejdzie. :P Ale oczywiście nie wybrzmiało to, jak należy.

Dobrze, a teraz tutaj. Nie rozumiem: Anzelm, ta potwora – mężczyzna o ponad sześć i pół stopy nie lubi kogo? Piszesz księżniczki, a chodzi o Frida Claudusa?

Dokładnie tak. Teoretycznie konkursową księżniczką jest substancja. Dołożyć można do tego Dolores, ale tak naprawdę księżniczką jest Frid, który nie powinien brać się za sprawy, do których nie został stworzony. ;-) Ta wypowiedź jest po to, aby naprowadzić nieco Czytelnika na powyższą koncepcję (być może niepotrzebnie).

Hola, jak siadają koguty?

:P Sto lat nie byłem takiej wsi, wsi, z inwentarzem itd., ale wydaje mi się, że kogut czasem siada np. na płocie i się sroży, ale nie dam sobie za to obciąć nawet paznokci. Mogę to zmienić na stawał, bo ten kogut mi był jednak potrzebny, aby coś pokazać. Tego określenia nie poprzedziłem jednak należytym rozeznaniem. :P

Kuksańcami, no weź. Kreujesz go od początku na morderczą postać, straszysz nim, a teraz idzie i kuksańce rozdaje?

To byli jednak jego ludzie, ale kto nie zszedł z drogi, dostawał pałką. Tu mi się wydaje, że jest ok, ale mogę się oczywiście mylić. ;-)

 

Dziękuję raz jeszcze za przejście przez tekst i bardzo cenne uwagi. Te o zamiennikach i słowach zbędnych przede wszystkim, bo dobrze to wytłumaczyłaś.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Bardzo klimatyczne opowiadanie ze świetnymi, plastycznymi opisami.

Najbardziej spodobała mi się (w sensie kreacji) postać burmistrza. Dobrze wyszedł zindywidualizowany sposób mówienia i nakreślenie konkretnego szwarccharakteru.

Zabrakło mi może jedynie finałowej sceny pomiędzy bohaterem i jego zleceniodawcą. Historia wiedźmy i córki została domknięta, a narrator to chyba odjechał w stronę zachodzącego słońca. :P

Jako że nie zdążyłem z finałową łapanką, niżej kilka sugestii.

W naturze(-,) albo na talon.

Cóż, nie nie mógł pozwolić(+,) żeby wieść się rozniosła.

Wyciągała ku mnie szczupłą, trupiobladą rękę i zacisnęła zęby z wysiłku.

– Spokojnie mała, już dobrze… – Starałem się(+,) żeby mój głos jak najmniej przypominał warkot, ale ściśnięte gardło ledwie przepuszczało oddech.Chodź, zabiorę cię do taty, tylko zejdź…

Jak boli, znaczy(+,) że się będzie szybko goić.

Nadzieję, że to ja sprawię, że jej los będzie lepszy.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Czytało się nawet nieźle. Zgrabnie wyszły przyśpiewki studentów, choć lekko podchmieleni pewnie nie omieszkaliby dorzucić jakiegoś wulgaryzmu. Z drugiej strony rozumiem i doceniam zamysł nieużywania słów powszechnie uznanych za obraźliwe. ;-)

Były mniej lub bardziej zabawne momenty (mnie przypasowały przyśpiewki i nazwy nieoddanych książek oraz ich autorów). Końcówka to już spore nagrodzenie absurdu, który jakoś do mnie nie przemówił.

Bohater wyszedł trochę bez iskry. Być może taka była koncepcja, niemniej nie wzbudził moich emocji. Rozmowa z prorektorem wyszła dość sucho.

Poniżej spostrzeżenia, oczywiście część subiektywna. ;-)

 

Na blacie czekały już popioły po paleniu kacerza, korzeń czarnołunu i żabie oczy.

W zaznaczonym fragmencie czegoś mi brakuje (zebrane?). Plus aliteracja. ;-)

Pracownia docenta była ciasna i słabo oświetlona.

Unikamy powtórzenia, a wiemy, że chodzi o miejsce pracy opisanego akapit wcześniej bohatera. ;-)

W przezroczystych misach leżały suszone korzenie i liście roślin.

Tak mi się wydaje, że liście mogą odnosić się tylko do roślin. ;-)

Kość stawiała opór, więc Uktuglan musiał trzeć z całej siły. Hałas nie pozwalał spać matce Uktuglana docenta, której sypialnia mieściła się obok pracowni.

Potem możesz zamienić docenta na Uktuglana, tym bardziej, że za chwilę znów mamy powtórzenie:

Docent westchnął, wstał i wyjrzał na dwór. Na dole stali studenci Katedry Magii Animistycznej.

– Wykopałeś jakąś ładną dziewkę, docencie?,

więc lepiej, moim zdaniem, napisać Uktuglan-docent-Uktuglan-docent niż Uktuglan-Uktuglan-docent-docent. ;-)

Następnie zaintonowali pieśń:

Podmuch powietrza zdmuchnął pył z kości na podłogę.

Trzeba by chyba pokombinować. ;-)

Gdy wysłałem dwa artykuły…

– Druga wiadomość. Nadawca: redakcja Postępów w Nekromancji. Wiadomość następuje: Artykuł nieciekawy, nieoryginalny i fatalnie napisany, stąd odrzucony. Pozdrawiamy serdecznie. Koniec drugiej wiadomości”.

Chochlik ukłonił się nisko i odleciał.

Uktuglan westchnął i usiadł. Złapał za kość, gdy rozświetlił się kryształ zdalnego wywoływacza.

Można bez przeszkód jedno gdy wymienić (szczególnie pierwsze). ;-)

– Pan docent to będzie czasem na uczelni? – zapytał zgryźliwie prorektor.

Bardzo subiektywna wśród subiektywnych uwag, ale tę zgryźliwość da się odczytać z treści pytania zadanego przez Langsamsterbena.

Studenci widzieli, jak przyczepiasz kartkę o odwołaniu zajęć na kwadrans przed rozpoczęciem!

– Publikacji brak! – drążył prorektor.

– Kiedy jedna…

– Kwartalnik Absolwenta się nie wlicza! – wrzasnął prorektor.

Uktuglan milczał.

– Może chociaż rozprawa habilitacyjna idzie do przodu? – spytał ciągle zagniewany prorektor.

 Powtórzenia.

– To krępujące – powiedziała mucha.Pomożesz mi się stąd wydostać?

Moim zdaniem tak, bo nie ma kontynuacji wypowiedzi przerwanej atrybucją.

Uktuglan rzucił się ratować alembik, jednak część mikstury trysnęła na blat, oblewając siedzącą tam muchę. Ta urosła zaraz do ogromnych rozmiarów.

– To krępujące – powiedziała mucha. – Pomożesz mi się stąd wydostać? Jestem głodny. Nazywam się Rupert. Przez głód robię się niespokojny i nie panuję nad sobą.

Owad zaczął energicznie trzepotać skrzydłami. Z półki spadł flakon z fioletową cieczą i rozbił się o pancerz muchy. Po chwili Rupert miał srebrny róg na głowie i tęczową grzywę.

Muchoza.

W trakcie recytowania formuły któryś z sąsiadów zaczął walić w ścianę, krzycząc: “Cicho tam, bezbożniku!”.

– Dzień dobry, nazywam się Rupert – powiedziała dwugłowa, rogata mucha.Brzuch mi skręca z głodu.

Proszę za nami – powiedział większy z nich.

Śmieli się, wlokąc go po schodach.

Niby poprawne, ale wybija z rytmu, jako że to forma dla mnie trochę dziwna. :P

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Dość krótkie to ćwiczenie. Aczkolwiek fakt, że aktualnie coraz trudniej z tym dotrzymywaniem umów. ;-)

 

Nie, chyba prędzej kosmitów zobaczę (-,) niż taką kwotę…

Drugi przecinek raczej zbędny.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Czytało się całkiem nieźle. Historia ma bardzo dobre tempo. Nie nudziłem się nawet przez moment. Z całą pewnością poradziłeś sobie znakomicie, jeżeli chodzi o konkurs, bo tytuł nie należał do najbardziej oczywistych.

Zakończenie (Marian u czubków) wyszło ciut sztampowe. Szczerze, to wolałbym przeczytać o drodze jajodziejów na Ślęzę, bo wymyślone przez Ciebie postacie mają potencjał na dobre przygody. Z kolei to mogłoby już nie współgrać z tytułem, bo miała to być jedna przygoda, więc może powinno być tak, jak jest. ;-)

 

Musimy jak najszybciej zdobyć jakiś środek transportu i ruszamy na coroczny zjazd jajodziejów.

i niewiele dalej:

Potrzebny nam jakiś środek transportu, szybko…

Kici(+,) kici!  

Tu bym dał przecinek.

– Pamiętasz(+,) jak się wylęgliśmy w dziewięćdziesiątym szóstym?

– Oj, pamiętam! Czy ty chcesz?...

Brakło kropki.

Ha(+,) ha(+,) ha!

Te wasze kijaszki wyglądają niczym zapałki!

W tym dialogu trochę nienaturalnie brzmi to niczym. Jak zapałki brzmiałoby mi lepiej, ale oczywiście możesz mieć inne zdanie. ;-)

Mimo mikrych rozmiarów jajodziejów (-,) oba ciosy musiały zrobić na przeciwniku spore wrażenie, bo osunął się na kolana i jęknął z bólu.

Tempo(+,) w jakim którym się poruszał(+,) było wprost zdumiewające, biorąc pod uwagę jego tuszę.

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Dla mnie na plus na pewno lokalizacja, bo tereny znane mi dobrze, choć jeżeli już się zdecydowałeś na Trójmiasto (Sopot się chyba nie pojawił :P), to można pewnie było przemycić jeszcze więcej smaczków (w stylu przywołanego jarmarku), aby immersja była większa, ale jest ok. ;-)

Trochę brakowało mi wzmianki o tym, dlaczego świat stał się taki, jak go prezentujesz. Ta myśl towarzyszyła mi przez całe opowiadanie. Klimat postapo jednak był (może nie jakiś przesadnie oryginalny, ale dobrze oddany) i wszystko wydawało mi się spójne.  

Dobrze zarysowałeś Karo i Leszego. Z kolei narrator nie wzbudził moich emocji. Był niemym, dość porządnym gościem i to wszystko, co o nim mogę napisać. W większości obserwował wydarzenia.

Fabuła mnie nie porwała, ale sumarycznie czytało się całkiem nieźle, więc polecę do zbioru B. Moje spostrzeżenia poniżej.

 

Teraz podchodzą do naszego posterunku, a my mamy ich jak na dłoni. Choć lepiej pasuje, że stoją jak na blacie. 

Mamy powtórzenie. Oczywiście to jeszcze nie koniec świata, tylko skoro drugie określenie narratorowi pasuje lepiej, to mógłby go po prostu użyć zamiast pierwszego. ;-)

 

Strzelają po oknach, kule kruszą elementy elewacji.

Może fragmenty elewacji? Albo po prostu elewację.

 

Krępy Wiesław zarzuca karabin na plecy, chwyta postrzelonego nieszczęśnika za fraki i ciągnie go do ściany.

Jego produkty po bliższej i dalszej okolicy rozchodziły się jak świeża dostawa pocisków. Kilka z jego mikstur uratowało mi życie po wypadku z miną, choć największą opiekę i troskę otrzymałem od Karo.

Dookreślenie okolicy bym usunął, skoro rozchodziły się właściwie wszędzie. ;-) Potem mamy powtórzenie. Może tak: Kilka z tych mikstur uratowało mi życie po wypadku z miną, choć największą opiekę i troskę otrzymałem od Karo.

 

– Za chwilę mamy spotkać się z zarządczynią fortu, Joanną Gdyńską.

Joanna Gdyńska jest zarządczynią fortu w Gdyni? ;-) Cóż za koincydencja. :P

 

Miesiące spędzone w strefie trójmiejskiej nauczyły nas działania w mieście.

Może tak:

 

Miesiące spędzone w strefie trójmiejskiej nauczyły nas działania w zurbanizowanej przestrzeni.

 

lub (w zależności, co chciałeś przekazać)

 

Miesiące spędzone w strefie nauczyły nas działania w Trójmieście.

 

Od razu strzelam, trochę na oślep, a kule kładą przeciwników za winklem. Chwilowo nie strzelają, schylam się, padam na ziemię i pełznę do następnego okna.

Podrywam się, puszczam serię i znowu zmuszam Strachsłużbę do schowania się. Kończę serię i słyszę krzyk.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Było tu wszystko od ciastek z kremem, po lukrowane pączki, aż na maleńkich makaronikach skończywszy.

Lothorien_leaf – Lunedi Mattina

 

Ostatniego z opowiadań niestety nie przeczytałem. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Niestety, ale nie zrozumiałem, o czym to do końca było. Z jednej strony jakieś śledztwo związane z „korponadużyciami”, a z drugiej wizyta obcego, którym trzeba się opiekować. Tu są pomysły, ale chyba trzeba je na spokojnie przemyśleć i rozwinąć.

Aha, co do znajomości ustawy, napiszę tylko, że do ustaw często tworzone są komentarze, a gdzie zaczyna się problem praktyczny, tam komentarz zazwyczaj już się zdążył skończyć. :P

Poniżej usterki, które wyłapałem.

Adam otworzył drzwi(+,) wpuszczając do pokoju smugę światła.

Rzucił papiery na biurko i z butelki ukrytej w szafce z aktami nalał tęgiego rozchodniaka.

Czy po wypiciu kielona bohater gdzieś się wybierał? ;-)

Zostałby dłużej, bo to jest miłe miasto, nieubogacone przez obcych.

Egzystował tu spokojniej, nawet biorąc pod uwagę zadanie, które przyszło mu wykonać.

Spokojniej niż gdzie?

 

– Chyba się nie powiesił? – pomyślał i naraz zmarszczył brwi.

Tu masz sposób zapisu myśli bohaterów. W kilku miejscach trzeba by to poprawić.

A więc (-,) to nie była gwiazda.

Już chyba wiedział(+,) co dostrzega – obcego, który przedarł się przez atmosferę.

To pewne(-,) jak amen w pacierzu.

Zdążył się schylić(+,) nim przeciągły świst i brzęk tłuczonego szkła wdarł się do środka.

Kula była brudnoczerwona jak bulwa buraka wyjętego z ziemi. Okopcona niczym wyciągnięty z ogniska kartofel. Upadła i otworzyła się jak skorupa dużego orzecha.

Taki opis nie działa na wyobraźnię, tylko wybija z rytmu. Za dużo określeń jak na jedną zabłąkaną kulę. ;-)

 

A co miał w zamian? _Mógł wystąpić o dopłatę adaptacyjną dla przybysza.

Nadmiarowa spacja.

 

Adam wiedział(+,) co zaraz nastąpi,

Rozmarzył się, a tymczasem obcy, jak ślimak bez skorupy pełzł w stronę światła.

Szyk bym zmienił. Propozycja: Rozmarzył się, a tymczasem obcy pełzł w stronę światła jak ślimak bez skorupy.

 

Przy siedmiusetlumenowej żarówce będzie czekał(+,) by urosnąć.

Dobra, spanie miał z głowy, więc zrobił(+,) co musiał.

Czyżby nie mówili prawdy? Kłamali?

Moim zdaniem wystarczy jedno z ww. ;-)

 

– Przyszedł czas, by pomyśleć o tym, jak prowiantować przybysza – pomyślał kupiec.

Sam widzisz. :P

 

Przy tej pracy pamiętał, żeby uważać(+,) co przegląda.

– Popadam w paranoję.Zmierzwił dłonią włosy. – Gdyby było(+,) jak myślę, urząd skarbowy już dawno dobrałby im się do tyłka. 

Tu o zapisie dialogów.

 

Jego rozmiar i waga oscylowały wokół 1500 gramów.

Liczebniki słownie.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Dobrze napisane. To chyba tekst na pewien konkurs, więc dostrzegam limitowy ścisk. Być może za dużo znaków zjadły opisy smoka. Były niezłe, ale z drugiej strony już się czytelnik zdążył zorientować, czym jest smok, a historii trochę w tym mało (np. rycerz dostrzega płonące ślepia, a chwilę wcześniej mamy to samo w opisie [i także w pierwszym akapicie te ślepia płoną :P]; a nadto akapit dalej [od upadku rycerza] znowu coś płonie). ;-)

I jak na taką bajkową konwencję (oraz dość mocno skonkretyzowany przekaz), tekst jest ciut za poważny jak na mój gust, ale to oczywiście bardzo subiektywna uwaga. ;-)

 

Technicznie na wysokim poziomie.

Najodważniejsi, którzy ruszyli w tamte okolice(+,) opowiadali potem, że jego ślepia płonęły ogniem, a żelazne zęby krzesały iskry przy każdym kłapnięciu paszczą.

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Moim zdaniem tekst jest do rzeźbienia, a nie do burzenia. ;-) Pomysł i klimat są, więc trzyma się to na mocnej ramie. :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Całkiem niezła wprawka. Nie napiszę, że porwało, ale nie było źle. Zastosowałeś narrację pierwszoosobową, jednak bohater nie wzbudził moich emocji (choć decyduje się na dość poważny krok). Dobór wspomnień, które pojawiły się przed próbą odejścia w krainę nicości, również wiele mi o nim nie powiedział. Zabrakło tam chyba tylko znajomych boćków, co przycupnęły na przyjaznej mazurskiej chacie. :P Moim skromnym zdaniem lepsze byłoby jedno wspomnienie, ale bardziej wyraziste. ;-)

 

Mam też jedną sugestię związaną z powtórzeniem oraz rytmem zdania. ;-)

 

Krocz moją ścieżką i trwaj w oddaniu, bym mógł w końcu włączyć ciebie do mojego królestwa nicości.

 

Propozycja: Krocz moją ścieżką i trwaj w oddaniu, bym mógł w końcu włączyć cię do królestwa nicości.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Generalnie mi się podobało, ale trzeba by trochę nad tym jeszcze popracować. Nie chodzi mi wyłącznie o usterki techniczne, ale również o fabułę, która momentami wydawała mi się nieco chaotyczna czy też zbyt skrótowa. Sama jednak piszesz, że tekst nie odleżał i to widać. ;-)

Pomysł natomiast fajny i bardzo mi przypadł do gustu wykreowany klimat oraz sposób rozwiązania akcji. Akurat wczoraj zacząłem czytać „Koniec człowieczeństwa” i dostrzegam pewne zbieżności (być może niezamierzone), np. „Tylko trzeba obchodzić te ich prawa naturalne. Człowiek jest tu świętością, panem stworzenia, a nad nim tylko siła wyższa. On dyktuje prawa przyrodzie i jest cholernie cenny.”. ;-) Wspomnianych w przedmowie opek nie znam i być może przez to pojawiło się u mnie inne nawiązanie. ;-)

„Rozmowa motywacyjna” na Elis też wypadła dobrze. Przekazanie treści poprzez wymianę maili również wyszło ok.

Wplatanie wersów z odzysku wyszło nieźle, tylko momentami zazgrzytało. ;-)

Aha, czy mieszanie narracji jest celowe?

Poniżej wyłapane usterki:

"Ale co on robi, zatrzymał się i gada z tym drugim? Nie, już ruszył!".

– Lubię letni deszcz. – Wystawiła twarz ku coraz gęstszym kroplom.

Zatrzymał się i zdjął wiatrówkę, rozłożył nad głową dziewczyny, gdy biegli, by ukryć się pod wiatą baru.

Obserwowała(+,) jak wstawia hulajnogę do kojca.

Zabrakło przecinka plus zaintrygował mnie ten kojec. ;-)

– Co tak stoisz?

Plus w powyższym fragmencie zabrakło entera po, jak mniemam, Boisz się? ;-) Plus trochę tam rymu. ;-)

 

W tym był mocna i mogła rozwinąć. Zwiększyła rumieniec na policzkach:

Prowadź(+,) ja jestem tu obca!

Myślała, że podejdą do baru, lecz podążył do kilku złączonych stolików w prawym rogu. Siedziało przy nim wiele ludzi.

Czy wiele osób siedziało przy prawym rogu? ;-) Może tak: Myślała, że podejdą do baru, lecz podążył do kilku złączonych stolików. Siedziało tam wiele ludzi.

Wahanie miała tylko w jednym przypadku – Recka, lecz miała za dużo z meksa, słabszy genotyp.

Jak rozumiem, fragment po lecz odnosi się do Recka.

 

Najważniejsze, aby obiekt dawał się polubić, powtarzały, ale uważaj, nie za bardzo, bo wtedy… pojawią się ból i łzy.

– Idziesz(-,) czy nie?!

– Ku chwale ojczyzny. Ona jest jedna – odpowiedziały mu głosy bojowniczek.

Czy słów poprzedzających nie wypowiada kobieta?

 

Trzeba zapisać to po stronie kosztów jak podatki – na straty, a trochę na dywidendę z przyszłości.

To bardzo fajne. :-)

 

Cóż, byłam marzeniem, wykwit przerasowienia, więc przestałam sobie zawracać głowę rozmową, zresztą wycie i hałas  _wywoływany przez Recka skutecznie to uniemożliwiał.

Nadmiarowa spacja.

 

Był zdezorientowany, lecz skinął głową, że akceptuje rachunek i przyjął mnie. Pierwsze kroki do zwycięstwa. Wróciłam nie taka sama, lecz mocniejsza, żebym nie czuła, gdy zaboli mnie. Trzeba zapisać to po stronie kosztów jak podatki – na straty, a trochę na dywidendę z przyszłości.

Flip poczuł się wyraźnie pewniej, gdy zapłacił. Cóż, byłam marzeniem, wykwit przerasowienia, więc przestałam sobie zawracać głowę rozmową, zresztą wycie i hałas  wywoływany przez Recka skutecznie to uniemożliwiał. Tańcz, tylko tańcz. Przykleiłam się do Filipa. Był podatny, jest moją szansą na lepszy byt. Nie mogę zawieść swoich.

Lekka byłoza.

 

Upadła na kamienną posadzkę.

Puszczałam ciągle obraz z back offu sieci Elis i ciągle się myliłam.

Scenę na Ellis.

– Ni-e– e. Dlaczego? Tak, ale tekst będzie? – Upewniła się.

Nadmiarowa spacja.

 

Chyba(-,) że nie chcesz.

Wiesz(+,) z czym przyjechała? Z książką. Potrafi też gotować, o seksie nie wspomnę, nie to co nasze dziewczyny, takie same jak my.

Co z tobą? Jak zachwytu potrzebujesz zachwytu(+,) to ci od razu powiem. Gieroj jesteś i porządny gość.

Poproszę(-,) Ariel, zaproszenia wysłać nie mogę, nie zostałem naturalizowany, ponoć czegoś jeszcze potrzeba.

Tak, powędrujemy wraz z planetą, jak o tym marzyliśmy.

Jego patent też czeka, kisił się od połowy roku w Biurze Weryfikacji Zgodności Wynalazków z Prawem Natury, ale trzeba poczekać. Ariel uspokajała, że procedura zazwyczaj trwa rok. 

Wbił alarm dla służb ratowniczych i słysząc głos dyspozytora, potwierdził, że zagrożenie życia.

– Po kolei.Uspokajali go i sprawnie podłączyli go, podając miejscowe znieczulenie miejscowe

Zanim zemdlał, pomyślał, że robią to na ulicy, zarazki, co jest

Trochę to niezgrabne.

Dlaczego jesteś w szpitalu? Byłeś zdrów jak ryba, to ja cierpiałem na alergie.

Zatrudniłem sztab prawników, stać mnie teraz.

Zapraszał ją prawdziwy człowiek, zapewne wynajęty.

Na pewno nie, choć trochę szkoda że nie uda się go pozyskać dla nas i jego (-,) wytrwałość jest niezbadanym spektrum. 

Nie do końca rozumiem finisz tego zdania, ale ten przecinek bym usunął. ;-)

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Zaczęło się nawet interesująco, potem chwilę czytałem w męczarniach (wykład z fizyki), by dobrnąć do niezwykle ciekawych momentów (od puenty do epilogu szło gładziutko). Końcowa diagnoza jak najbardziej trafna, a całość pomysłowa.

 

– Wiem, szefie! Dowód na istnienie duszy. Wszystkie religie w błędzie. Ziemia jest elektrownią! Ludzie są drożdżami!

Świetne. :D

 

Z drobnego czepialstwa, to na moje oko trochę zbyt luzacki był ten uczony, ale najwyraźniej taki miał być. ;-)

 

Poniżej poprawki.

 

Z pewnością opowiedzieliby ci całą historię o szalonym profesorze, cholerni plotkarze.

Profesor z westchnieniem ulgi opadł na fotel, solidnie pociągnął ze szklanki i zapatrzył się w pustkę.

No chyba że na totem. :P

 

–Ale jak to?

Przyda się spacja.

 

Nie dostaliśmy wprawdzie funduszy na kolejną misję kosmiczną, ale jak się okazało, nie było takiej potrzeby, wystarczyło posłać detektor na Międzynarodową Stację Kosmiczną.

Tyle(-,) że nie do końca.

Chcę całej serii tekstów(-,) albo może podcastów.

Obrońcy nauki będą krzyczeć o braku dowodów.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej

Podobało mi się zapętlenie tej historii. Było zaskakujące, ale wydaje się spójne. Tekst jest też dobrze skrojony pod przyjętą objętość. Wykonanie całkiem niezłe, może bez wielkich wzruszeń, ale czytało się przyjemnie. ;-)

Poniżej moje drobne spostrzeżenia. ;-)

Młodzi, silni i zdeterminowani ludzie, których obserwowałem(+,) kiedy wkraczali w jasne przejście, teraz okazali się starsi o całe lata i dekady, chorzy i wyniszczeni.

– To Nowa Zelandia. – Wskazali sunący pod nami kawałek lądu, na którym jeszcze uchowała się płowa zieleń.

Zimny dreszcz niepokoju przepełzł mi po plecach, gdy usłyszałem te słowa. Nowa Zelandia.

 

Wydaje mi się, że nie ma sensu powtarzać, że to Nowa Zelandia. ;-)

 

– To nasza wina – wymamrotała Meyer, liderka naszej ekspedycji, gdy spytałem(+,) o co w tym wszystkim chodzi.

Wszystko, czego chciałem(+,) stało się faktem.

I w końcu zapomnimy(+,) jak powstała

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

OK, podsumowanie września za nami, więc ponawiam akces do walki ze środowymi tekstami. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Na początku ten opis twarzy Biznesmena wydał mi się mocno przesadzony. Założyłem (jak się okazało chyba jednak błędnie), że to tekst raczej z gatunku ironiczno-absurdalnych, ale mamy twarz czystą, młodą i nienaganną, a potem dalszy ciąg tego opisu. Skoro twarz jest zaś nienaganna (choć to określenie też mi nie pasuje do twarzy), to nie mogła być brudna. Zresztą ten opis jakoś specjalnie nie był potrzebny, aby mnie do czegoś przekonać. Biznesmen jest tak stereotypowy, jak tylko być może.

Początkowy dialog nie wypada zbyt zachęcająco. Bohaterowie powtarzają jakieś frazesy, ględzą właściwie i niewiele z tego wynika.

Później mamy blok tekstu, który musi się źle czytać, szczególnie na komputerze, choć nawet w wersji papierowej by mnie to odrzucało. Ten długi akapit z całą pewnością trzeba podzielić na kilka mniejszych.

Później znów jest dialog. Niestety bez iskry. Pomieszanie z poplątaniem raczej.

Przykro mi, ale nie jestem w stanie znaleźć pozytywów, chociaż się starałem (może sam Smętek na plus, jeżeli chodzi o wybór akurat tego przedstawiciela księcia ciemności na Polskę). Być może nie jestem tak zwanym targetem takich opowieści. Filozofia ok, ale musi być albo podana w sposób wyjątkowo strawny, albo zostać zaprezentowana na wysokim poziomie. 

Wykonanie niezbyt dobre, ale tu już Reg. zrobiła łapankę, która trafiła chyba w próżnię, więc nie ma sensu się wgryzać. Brakuje na pewno jeszcze przecinków.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

Bardzo ładne opisy na początku. Lekkie wybicie zapewnił złoty dywan, bo określenie to (nie takie znowu standardowe) pojawia się dwukrotnie w niewielkiej odległości. Być może celowo, a być może nie. ;-)

 

Złoty dywan spływał po schodach niczym rzeka po górskim zboczu.

i chwilę później:

Aurelia szła po złotym dywanie.

Wesele w niczym nie przypominało tych wyprawianych w Akrimie. Nie było tańców ani wspólnych zabaw, a jedynie uczta, suto zakrapiana winem i składająca się głównie z pieczonego mięsiwa. Aurelia siedziała za stołem, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Król pochłaniał kolejne porcje mięsa i obficie popijał alkoholem, co jakiś czas kłócąc się z arystokratami albo wyzywając służących od głupców, gdy dzban z winem okazywał się pusty.

Drobne powtórzenie.

 

Chwycił Aurelię za rękę i pociągnął do wyjścia z sali biesiadnej.

Tu bym ciął. Wszyscy czekają na akcję, a wiadomo skąd wychodzą. :P

 

Zabrakło mi trochę wyjaśnienia rozdźwięku, jeżeli chodzi o stosunek do smoków. Dlaczego ludność jednej krainy się ich panicznie boi, drugiej zaś odwrotnie? A nie są to chyba aż tak odległe cywilizacje, skoro doszło do mariażu. O świecie przedstawionym chciałbym poczytać więcej.

Potem pojawia się haczyk. Trochę ograny, bo w postaci tajemniczego jegomościa, który będzie ratował księżniczkę w opałach i który od razu się księżniczce spodobał. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Potem okazuje się oczywiście oszpecony, ale jednocześnie jego kryjówka idealnie kontrastuje ze wszystkim, co dziewczynie „oferuje” król (książki, ciepło, obrazy zamiast jeleni na ścianach). Trochę to zbyt czarno-białe jak na mój gust (to znaczy rozumiem zamysł grania kontrastem, ale może tu by się przydało trochę mniej to wyeksponować). ;-)

Jeżeli chodzi o wędrówki księżniczki, to można by trochę pomarudzić na brak szpiegowania Aurelii. Pewnie król nie zakładał nieposłuszeństwa swojej małżowiny, ale mimo wszystko, dla świętego spokoju, któraś z pokojówek powinna donosić nadwornemu medykowi (ten wydaje się najbliższym doradcą króla) i mieć oko na królową. ;-)

 

Wzięła filiżankę i wypiła prawie połowę naparu na raz.

Moim skromnym zdaniem w tym znaczeniu osobno. Oczywiście może miała wypić to szybko i niespodziewanie, ale zakładam, że chodziło o wypicie jednym łykiem (bo w tym pierwszym znaczeniu użyłabyś pewnie innego szyku).

 

Prości ludzie kochają, bo obniżył podatki.

I całe zło z króla uleciało. :P Od tego momentu przestaję kibicować księżniczce. ;P Ja jestem zdecydowanie prosty człowiek.

 

– Ależ jest, najlepsza tajemnica to taka, o której wszyscy wiedzą, ale nikt nie rozmawia.

To świetne. :-)

 

Muszę też przyznać, że Einar wymyślił niezłą bajerę na szybką pochędóżkę: „Nie chce, byś umarła, a jedyna opcja to ciąża z kimś podobnym do króla, a że stoi taki właśnie obok ciebie i całkiem jest chętny…”. :P A poważnie, to wyszedł oryginalny pomysł na ratowanie księżniczki w opałach, a opowiadanie nawiązuje jednak do konkursowego motywu, więc też trzeba je ocenić także pod tym względem. I nie jest to dla mnie historia rodem z typowego romansidła. Nie czytałem wprawdzie nigdy żadnego romansu (ewentualnie coś opublikowanego tutaj, chyba nawet w Waszym konkursie był taki tekst), ale wyobrażam sobie, że w takim typowym po pierwsze on by „kochał” (tu zaprzeczył wyraźnie), nawet wiedząc, że nie mogą być razem. Do tego mielibyśmy scenę zbliżenia zakończoną obopólną satysfakcją, a tekst zostałby sfinalizowany wesołym oberkiem. Ale może się nie znam. :P

Zakończenie bardzo spójne. Wszystkie puzzle na miejscu. Podobała mi się też lekka przemiana króla, któremu, jak napisałem powyżej, od pewnego momentu skrycie kibicowałem. :P Oczywiście żartuję z tym kibicowaniem (choć serce mam rozdarte przez tę obniżkę), ale cieszę się, że przynajmniej trochę zmienił stosunek do Aurelii.

Sumarycznie tekst mi się podobał. Opowieść miała dobre (choć niespieszne) tempo i ciekawą bohaterkę (dało się odczuć wyobcowanie, brak perspektyw, przymus grania swojej roli i to właściwie było osią fabuły i uzasadniało wybory bohaterki czy kolejne wydarzenia). Na pewno więcej chciałbym przeczytać o świecie, bo jest intrygujący (kilka motywów przypomina mi historie, które lubię). Na plus też tytuł.

Napisane, jak zwykle, po prostu bardzo dobrze. To jest charakterystyczny (dla mnie przynajmniej) elegancki styl, w którym wyrazy tworzą udane zdania, a kolejne zdania tworzą udane akapity. Nie wyrywa może z butów, ale zapewnia odpowiednią przyjemność z czytania.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Początek zachęcający, jeżeli chodzi o treść, choć stylistycznie trochę się wybijałem z rytmu. Podobał mi się kajzerowski wąs, przy czym moim zdaniem to wodotrysk, który powinien wystrzelić tylko raz, a w tekście się on powtarza (nieco później rzecz jasna, więc nie chodzi mi o powtórzenie jako takie). To oczywiście subiektywne wrażenie itd., ale wolę się z Tobą nim podzielić, bo wydaje mi się, że takie nietuzinkowe określenia lepiej wybrzmiewają, jak ich się nie nadużywa. ;-)

Kolejne fragmenty trochę się mi dłużyły. Brakowało dialogów. Poznajemy bohaterów, którzy poza przywitaniem niczego nie mówią i właściwie niewiele też robią. Rozumiem chęć niespiesznego budowania klimatu opowieści w starym stylu, ale było trochę zbyt niespiesznie jak na mój gust. ;-) Do tego przybycie Ilsy i ogłoszenie jej zgonu wyszły trochę beznamiętnie.

Potem pojawia się duch i ja z tego już nic nie rozumiem. :P No może jedynie to, że duchy w przedstawionym świecie są czymś równie powszechnym jak ciepłe śniadania. Domyślam się jednak, że puzzle się poukładają na końcu (i tak się finalnie dzieje, nawet przed końcówką).

Duch wprowadza też humor. Nie jest najwyższych lotów, ale rozbawił, więc zadanie swoje spełnia. Natomiast to trochę też wybiło mnie z flow. Z początku wydawało mi się, że tekst jest poważny, a potem falował. ;-) To nie błąd, ale zamiast skupić się na treści, zacząłem się zastanawiać, na jakich falach mam tę treść odbierać.

Sporo też uwagi poświęcasz sikaniu. Dialog z wiadrem na początku, sikanie z duchem, sikanie w myślach. :P

Kryminałem mi się to do końca nie wydało. Na pewno nie rozwiązywałem zagadki wraz z bohaterami (zresztą nie miałem wrażenia, że oni ją rozwiązują, raczej snują się po pałacu, z przerwami na sikanie :P), ponieważ śmierć Ilsy nie wzbudziła zbyt wielkich emocji. Byłem jednak ciekaw kolejnych scen, aby zobaczyć, jak się to wszystko ułoży i kto kim się okaże.

No i okazało się, że mamy tu ekipę wampirów, która ucieka przed Hitlerem. Jak dla mnie trochę za mało dostałem informacji, jak to wszystko w tym uniwersum funkcjonuje. Dokąd uciekali bohaterowie? Jakie mogą być ich dalsze losy? Skąd Otto miał Gjallarhorna (wiem, że to skarb rodowy, ale jak do nich trafił taki artefakt)? Zerknąłem nawet na tych von der Ostenów, ale nic mi nie zaświatało. :P Takie tam marudzenie.

Sumarycznie nie było źle, nie nudziłem się (mimo kilku dłużyzn), ale nie mogę napisać, abym został wyrwany z butów albo chociaż lekko poderwany. ;-) Było jednak kilka fajnych pomysłów (podoba mi się czas akcji, bo o ile motyw mocy nadprzyrodzonych połączonych z nazistami jest trochę wyeksploatowany, to historie toczą się raczej w czasie drugiej wojny lub po niej, natomiast okres międzywojnia uwielbiam; kolejny plus to cofnięcie się pałacu w czasie, co wyszło naprawdę dobrze) i tekst jest napisany na tyle sprawnie, że mogę spokojnie zgłaszać do zbioru B.

Poniżej moje spostrzeżenia redakcyjne. To zupełnie subiektywne odczucia, bo tekst jest napisany bardzo porządnie.

 

Rozpaczliwie wpadła na najbliższe drzwi.

Tu się lekko wybiłem z rytmu. Niezbyt mi spasowało to połączenie. Zresztą ta beznadzieja wynika z innych zdań, więc dookreślenie wpadnięcia wydaje mi się zbędne. ;-)

 

Rozpaczliwie wpadła na najbliższe drzwi. Zamknięte. Resztkami sił przeszła do następnych, te również ani drgnęły, spróbowała jeszcze raz. Czwarte drzwi ustąpiły.

Stanęła naprzeciw dwóch nieznajomych. W jej oczach wymalowało się zdziwienie, potem cień nadziei, wyciągnęła do nich rękę, zwymiotowała krwią i runęła na podłogę.

– Ty idioto! Zapomniałeś zamknąć drzwi! Znalazła nas! – wrzeszczał jeden.

Drugi, niezrażony obelgą, podkręcił kajzerowski wąs.

– Richard, przyjacielu, wydaje mi się, że to już nie będzie miało znaczenia – powiedział.

– Dick, masz mi mówić Dick – odpowiedział Richard, po czym ruszył w stronę drzwi, ostrożnie przestępując nad ciałem kobiety.

Lekka drzwioza.

Rozmowa była krótka. Wyjaśnili, że po wprowadzeniu wojsk niemieckich do zdemilitaryzowanej Nadrenii sytuacja jest niepewna, a źródła donoszą o wzmożonym zainteresowaniu nazistów sprawami ich świata.

Sucho to brzmi. I nie za bardzo rozumiem, o co chodzi z ich światem (potem się to wyjaśnia, ale wynotowałem sobie ten fragment na bieżąco). :P

 

Zaprowadził gości do sali kominkowej, do swojego pana, Otto von der Ostena.

Myślę, że można to przeredagować używając gdzie lub który. :P

 

Dick popatrzył nieufnie na pełne szkło, ale nie zdecydował się choćby na łyk;

Trochę mi zgrzyta tu ale. Wydaje mi się, że zdanie podrzędne nie stanowi przeciwieństwa, tylko dopełnienie pierwszego członu. Może się czepiam ponad miarę, ale gdyby usunąć nieufnie, to wówczas zgrałoby się to bardziej. ;-)

 

Dick zerknął na Henry’ego, ale ten obserwował lokaja ze stoickim spokojem i pianą na kajzerowskim wąsie.

I tu bym przymiotnik wywalił, ale widać także Autorowi spodobał się ten kajzerowski wąs. :P

 

Na czerwonym dywanie ciemniały plamy gubionej przez Ilsę posoki.

O ile posoka pasuje mi w tekście prześmiewczym lub archaizowanym, to w Twoim opowiadaniu już mniej. Nie uważam tego za błąd, ale być może dałoby się uniknąć powtórzenia bez używania tego słowa.

 

Otto von der Osten znalazł się przy Kurcie tak szybko, że zostawił za sobą cień, który teraz opadał na podłogę(-,) jak rzucony czarny welon.

Od tygodnia z fascynacją godną tego wąsatego kurdupla opowiadasz o „Wielkich Niemczech”, hołubisz Aryjczyków i utyskujesz na Żydów, których sam masz w rodowodzie.

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Dziękuję również za opinię boskiego jurora z Egiptu. Dzięki raz jeszcze za organizację, bo wszystko przebiegło bardzo sprawnie.

 

Krokus

Gratuluję, Wiju! Nie uśmierciłeś żadnego psa! Będzie się to za Tobą ciągnąć jak… hmm… no na pewno nie jak „Droga na skróty”, bo opko pędziło na złamanie karku ;) Ale po kolei…

:D No tym razem miałem w planie uśmiercić k… Nie, no tamta zbrodnia była wysoce uzasadniona oryginalną historią bohatera. Już się za takie opowieści brać nie będę. ;-)

 

Chyba najbardziej zabrakło mi kreacji świata. Opisów jest mało, choć próbowałeś wpleść je w te nieliczne wolniejsze fragmenty. Bohaterowie są ok, ale bez szału, za to niestety nieco się w pewnym momencie pogubiłem – jak to w dobrej intrydze, jest wiele stron konfliktu i nie wiem czy w pewnym momencie nie straciłeś nad tym kontroli, albo zabrakło nieco miejsca na opanowanie tej nawałnicy.

Pełna zgoda. W wersji reżyserskiej było kilka opisów więcej (choć niezbyt dużo i nie byłem z nich zadowolony ;-)), ale z czegoś trzeba było zrezygnować. Uciąłem jakieś kilkanaście kilo znaków, ale finalnie raczej z korzyścią dla historii.

Ujęcie tematu konkursowego za to na naprawdę dobrym poziomie. Ciekawy pomysł, do tego dobrze umotywowany w treści – wiadomo dlaczego tak bardzo chcieli księżniczkę uwolnić. A jak to bywa w takich sytuacjach, musiało być pod górkę i jest. Można też się doszukać innych księżniczek, bo właściwie przez cały tekst Frid jest w opałach. Zatem motyw konkursowy wielowymiarowy i pomysłowy.

Dzięki. Frid miał być taką ukrytą księżniczką, która jest przecież na pierwszym planie, ale poprzez nachalne nazewnictwo substancji wszyscy kierują się w stronę tej sproszkowanej. ;-) Oprócz wymyślania w miarę znaczących imion dla postaci, ukrywanie głównego motywu jest czymś, co sprawia mi frajdę. ;-)

Wykonanie techniczne to kolejna sprawa, która mówi, że nie jesteś już początkującym pisarzem. Aczkolwiek nie jest tak, że nie może być lepiej. Pióro jest lekkie, ale bywały niewielkie zgrzyty. Do tego mam wrażenie, że rozsiałeś po tekście wyszukane przymiotniki, choć po prawdzie nie odegrały właściwie żadnej istotnej roli. Ot, takie ozdobniki, ale jednak świecące w tekście na jaskrawy róż.

Muszę się przyjrzeć tym przymiotnikom w takim razie. Natomiast osobną kwestią jest ogromny komplement, za który dziękuję. Ja się uważam za początkującego, bo liczby nie kłamią, jednak tak miłe słowa zdecydowanie dodają motywacji (gdyby jeszcze dodały tak z godzinę dziennie w nieprzerywanej ciszy i spokoju przed kompem :P).

 

Alicella

Trochę dłużyła mi się rozmowa w lesie, myślę, że można było ją nieco skrócić.

Masz rację. A już sądziłem, że cięcie było tak ostre, że nie zostały żadne dłużyzny. ;-) Gdybym to ciachnął, może znalazłoby się miejsce na jakiś ładny opis dla Amona. :P

Podobało mi się, że w miarę rozwoju fabuły ten świat stawał się coraz bardziej fantastyczny. Jest to spójna bardzo dobrze opowiedziana historia, zwierająca zwroty akcji i wzbudzająca zainteresowanie fabułą.

Dziękuję. Tym razem, zamiast na przemyślenia dotyczące rzeczywistości ukryte pod cienką warstwą fantastycznego kurzu, chciałem postawić na fabułę. ;-)

Boska interwencja, choć sama w sobie bardzo mi się podobała, to jednak sprawia wrażenie zbytniego ułatwienia bohaterowi zadania i gdyby to opowiadanie było poważne, to takie posunięcie uznałabym za mało interesujące, tutaj jednak pasuje.

W pełni rozumiem. Całkiem długo zastanawiałem się nad tym motywem. W poważnym opowiadaniu na pewno by to nie zagrało.

Na zakończenie wyciągnąłeś jeszcze biurokratyczne motywy i wprowadziłeś ciekawy zwrot akcji. Ogólnie opowiadanie czytała się przyjemnie, a pod względem technicznym jest dobrze.

Dzięki. :-) 

 

Amon

 

Dzięki za pochwały. Bardzo miło się to czyta. :-)

Nie marnujesz też miejsca na zbędne opisy, stawiając wszystko na jedną kartę, czyli wartko płynącą akcję. I chociaż należę do opisowców i lubię docenić kunsztowne, ładne opisy, to u Ciebie ich potencjalny brak mi nie przeszkadzał, a nawet pomagał. Nie wiem, czy zrobiłeś to intencjonalnie, czy też wymusił taki zabieg bezlitosny limit – tak czy inaczej, jest okej.

I to i to. Do tej pory (jako czytelnik, bo jako autor to trudno, abym mówił o jakimkolwiek schemacie ;-)) nie byłem fanem opisów, ale powoli się do nich przekonuję. Wyciąłem sporo z surówki, więc to też kwestia limitu, choć oczywiście mogłem usunąć jeden czy drugi epizod, ale wolałem faktycznie postawić na wartką akcję, aby współgrało to z wydźwiękiem historii.

Co do wartkości akcji natomiast mam jedno zastrzeżenie – momentami płynęła ona za szybko i znowuż może to być sprawka paskudnego limitu. Na szczęście zjawisko takie odnotowywałem tylko czasami i nie było ono w stanie zakłócić poważnie odbioru opowieści.

To wina ketalis fencis. :P

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej, Jurorzy!

 

Dzięki wielkie za przyjemne dla oka opinie i jeszcze raz za wyróżnienie. Jako że dzisiaj zaplanowane mam wieczorne spotkanie na najwyższym szczeblu, toteż odpowiem jutro nieco bardziej szczegółowo. ;-)

 

Pozdrawiam! 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Helloł! 

 

No dobra, a teraz dawać te prawdziwe wyniki. :P 

A do tego czasu dziękuję za wyróżnienie i za organizację tego zacnego konkursu. 

Pozdrawiam niniejszym panią z Żabki, która przed kilkoma minutami skasowała kilka napojów idealnie nadających się do świętowania. ;-) 

No i gratuluję wszystkim, którzy wzięli udział. :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Wrzucasz czytelnika w środek akcji i super. Zabrakło mi jednak na początku trochę oddechu, aby zrozumieć (choć pobieżnie), kto z kim i dlaczego. No ale taki był zamysł. ;-) Opis walki oczywiście wyszedł bardzo dobrze. Był długi, ale się nie dłużył. ;-)

Późniejsze wydarzenia przedstawiłeś całkiem nieźle. Historia mi się podobała i miała sens. Może nie wyrwała z butów, ale byłem ciekawy każdej kolejnej sceny. Otoczka wypadła bardzo wiarygodnie. Najmniej mi podeszli bohaterowie, bo w sumie nie odszedłeś specjalnie od trochę sztampowych wojaków, którym dano nowe zabawki. ;-)

Opowiadanie napisane bardzo fajnie, czasem (głównie na początku) odczuwałem nadmiar przymiotników, ale wiem, że styl to taki, więc się nie czepiam. ;-) Czyta się bardzo dobrze i tyle. :D Interpunkcja jeno trochę kulawa.

 

Poniżej kilka drobnych sugestii.

 

Wyskoczył zza załomu muru, ale zdążył zrobić tylko dwa kroki(+,) zanim szarpnął nim pocisk.

Zanim sierżant zdołał odpowiedzieć, kolejny strzał wybił się krótkim wizgiem ponad kanonadą. Drugi pocisk trafił Petrauskasa pod pachę. Wszedł czerwonym bryzgiem pomiędzy łączenia płyt balistycznych.

Coś się porymowało. ;-)

 

Żołnierz wił się w czerwieniejącym szybko śniegu. Zaciskał dłonie na kikucie nogi odstrzelonej w kolanie.

To mi się trochę nie podoba. :P Widzę, że chcesz, aby akapit był dynamiczny i mamy krótkie zdania, ale ten fragment mnie wybił z rytmu i zacząłem rozkminkę. A gdyby tak (rezygnując z tego śniegu, którego i tak sporo w opowiadaniu): Żołnierz wił się i zaciskał dłonie na kikucie nogi odstrzelonej w kolanie.

 

Przebija pancerze(-,) jak karton! Nie mam jak odskoczyć. 

Kris cierpliwie czekał(+,) aż skończy.

Zamrugał wodnistymi oczyma(+,) gasząc projekcje.

Założył ręce za plecy i westchnął(+,) nie patrząc na sierżanta:

Wystarczyłby jeden ruch. Nawet by nie zauważył(+,) czym dostał. 

Chude ramię opadło(-,) niczym więdnąca łodyga chwastu.

– Proszę! – warknął(+,) podając ją porucznikowi.

W wojsku jak w kinie, gaszą światło, wszystko ginie!

:D [mały przerywnik od klepania przecinków]

 

Każdy sposób był dobry(+,) żeby się choć trochę ogrzać

Kiedy jesteśmy sami(+,) możesz mi mówić po imieniu, prawda?

Musiał podbiec kawałek(+,) żeby dogonić porucznika.

A ja robię(+,) co mogę,

Zanim wybór melodii przewodniej zdołał się wykrystalizować(+,) Otto pociągnął Krisa ku wyjściu do drugiej części pomieszczenia:

Od razu podniósł się gwar rozmów, a pijackie głosy zaintonowały kilka przyśpiewek naraz.

W tym znaczeniu łącznie. :P

 

Koniec wąskiego korytarza ginął w mroku. Na obu ścianach widniały drzwi do kwater mieszkalnych .

Zbędna spacja.

 

Nie chciałem(+,) żeby sobie go usmażyła

Uhm, ale nie bój nic, wszystko wyśpiewa.

Ale nie bój nic, minie jakiś czas… uhu… :P

Smukła komora zamkowa(+,) zamknięta od góry płytką mocowania długiego i cienkiego czujnika, sprawiała wrażenie zbyt delikatnej(+,) by wytrzymać detonację ładunku prochowego.

Przy komórce, w której powinno być nazwisko(+,) migał komunikat:

 – Tak. Ale rozkazy, a sugestie. 

Coś się nie dopisało. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Brawo za podjęcie wyzwania, bo ten konkurs jest wyjątkowo trudny. Niestety główne założenie, czyli wykorzystanie wersów, nie wyszło moim zdaniem najlepiej. Fragmenty piosenek brzmią w tekście dość sztucznie, ale, jak już wspomniałem, to było bardzo trudne zadanie.

Samo opowiadanie ma lepsze i gorsze momenty. Na plus zaliczam wykreowany klimat.

Z minusów bohaterowie. Na początku pojawia się sporo imion postaci, które nie mają większego znaczenia dla historii. Mieszana narracja też nie do końca mi podeszła w takim wydaniu.

 

Poniżej moje sugestie, do wykorzystania bądź nie. ;-)

 

Chwilę później bloki piekły się nad ogniem. Musiałem się powstrzymać, żeby nie zjeść surowego, tak mnie skręcało. Ale nie dałem po sobie poznać. Rzuciliśmy się na upieczone bloki jak wilki i przez chwilę słychać było miarowe mlaskanie czterech głodnych gęb.

Powtórzenie.

 

Liniowiec – stwierdził Gide i wskazał na niebo.

Smukły, szaroniebieski kształt luksusowego liniowca wyłonił się zza chmur. Patrzyliśmy na niego dłuższą chwilę, nic nie mówiąc. Luksusowy statek sunął powoli po nieboskłonie, a dysze silników świeciły jak dwa słońca.

Powyżej propozycja, aby uniknąć powtórzenia. Z wypowiedzi wiemy już, że to liniowiec, więc przymiotnik można spokojnie dać dalej.

Chłopaki, którzy nigdy nie myśleli, że oderwą się na więcej jak dwa metry od ziemi.

Chłopaki, którzy nigdy nie myśleli, że oderwą się na więcej niż dwa metry od ziemi.

 

Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Przeszedł korytarzem do sali, gdzie za biurkiem siedział humanoidalny droid.

Powtórzenie.

 

– Yoltsen pozdrawia – powiedział droid. – Co mogę dla pana zrobić?

Zwroty grzecznościowe małą literą. Ten błąd powtarza się kilka razy.

 

Policzy te wasze wzory, jeśli mu powiecie(-,) jak.

Po czym ten sam żołnierz powiedział – przyjąłem, wszystkich pozostałych też na zwierzynę.

Po czym ten sam żołnierz powiedział:

Przyjąłem, wszystkich pozostałych też na zwierzynę.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

I tutaj:

podchmielonego Irka patrzącego ze wzgardą w oczach

Pewnie jedna informacja o alkoholu by nie wywołała u mnie takiego wrażenia, ale dwie już tak, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Irek nie występuje w tekście zbyt często.

 

Jeśli tak wyszedł, to moja porażka, cóż mogę dodać :)

Chciałbym odnosić takie porażki (mając na uwadze całość opowiadania). :P

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Niemniej, napisałem, że wytrzymał osiem lat, a o biciu i krzykach wspominam tylko przy jednym zdarzeniu. Nie robię z niego domowego kata. Każdemu czasem puszczają nerwy i to też normalne, że ma się ochotę czasem dziecku przyłożyć – problem zaczyna się wtedy, gdy myśli przechodzą w czyny.

Jasne, nie jest katem i masz rację z tym, że każdy rodzic chce czasem dziecku przyłożyć :P (i normalnych ludzi od patologii odróżnia to, że potrafią takie myśli stłumić), ale uderzenie dziecka na wózku inwalidzkim to dla mnie wyższa szkoła jazdy. I tu moim zdaniem wpadamy w stereotyp pijącego furiata. Spożywanie procentów przez Irka jest zaś podkreślone dość mocno.  

 

Tak więc masz w dużym stopniu rację, ale pisałem z własnych doświadczeń oraz posiadanej wiedzy, a znam matki, które zostały same tak jak Ewa.

Ja nie neguję, że takie sytuacje się zdarzają (wręcz przeciwnie). Po prostu zabrakło mi pogłębienia postaci ojca (nawet jedną mniej stereotypową cechą), aby i on wzbudził emocje.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Podoba mi się koncept, doskonałe wykonanie oraz zdecydowana większość treści, a nade wszystko wykorzystanie piosenki. Niektóre wersy wplotłeś po prostu znakomicie. Opowieść o dwóch szewcach świetna. Biorąc pod uwagę Twój poprzedni tekst, chyba rozbijesz konkursowy bank. ;-)

Wziąłeś się zaś za trudny temat i poradziłeś sobie bardzo dobrze, z małym jednakże zastrzeżeniem z kategorii subiektywnych (musisz wybaczyć, ale same pochwały mogą zanudzić ;-)). Nie do końca spodobała mi się bowiem postać ojca. Wypada dość jednowymiarowo. Krzyczy, pije, bije i finalnie daje nogę. Moim zdaniem poszedłeś, w tym miejscu rzecz jasna, po linii najmniejszego oporu. Tekst jest w dużej mierze oparty na emocjach, a Irek nie wzbudza we mnie żadnych, ponieważ jest stereotypowy. Oczywiście to moje subiektywne zdanie i wiem, że bez najmniejszego problemu obronisz się statystykami, ale po pierwsze są kłamstwa, cholerne kłamstwa i… Po drugie sytuacja się zmienia i to chyba dość dynamicznie (takie przynajmniej mam obserwacje w ramach szeroko pojętego grona znajomych). Po trzecie mogłeś chociaż troszeczkę odejść od stereotypu. Nadać tej postaci więcej niejednoznaczności, ale zamysł miałeś najwyraźniej inny.

Tak czy inaczej, jest to opowiadanie na bardzo wysokim poziomie (zresztą ten tekst mi najbardziej podszedł z Twojej twórczości) i chętnie zerknę na opinie piórkowe, więc udaję się do wiadomego wątku. ;-)

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Przede wszystkim wszystkiego najlepszego! :-) Dużo zdrówka i wytrwałości w realizowaniu pasji. :-)

 

Cieszę się, że mogłem pomóc. Co do uzupełnienia, to można by spróbować pokazać, jak zareagował kot, bo wyszło ciut sprawozdawczo. Na spokojnie się zastanów. ;-) Natomiast pisząc o urwanej historii, miałem na myśli relację Małgorzata-Mistrz. Kot był tylko jedną z przeszkód, natomiast historia dotyczyła fascynacji bohaterki (czy też obsesji) Mistrzem.

 

Pozdrawiam i jeszcze raz najlepszego! :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

 

Zacny kawał absurdu. Do tego mamy konkurs w konkursie. :-)

 

Obrócił się na plecy i ujrzał elfkę o czerwonych tęczówkach, gestykulowała zawzięcie.

Tekst Ajzan.

 

Książę gapił się na nią bezmyślnie, pragnął jedynie wrócić do domu, wstawać o dziesiątej dwadzieścia cztery i spędzać czas z dwórkami, a zwłaszcza z Sonią.

Tekst Dawida.

– W sumie czwartki nie lepsze, bo wtedy las wypełniają duchy babć. Napadają na podróżnych i zadają niewygodne pytania. No wiesz, typu: kiedy w końcu znajdziesz sobie drugą połówkę, czy na pewno nie jesteś głodny i do tego każą nosić czapkę, bo odmrozisz sobie uszy. Takie tam, niby niegroźne, ale męczące.

Tekst Mordoca.

 

Pozdro!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć! :-)

 

Przyznam, że początek nie za bardzo mi podszedł. Rozumiem zamiar uderzenia we wznioślejsze tony, ale styl trochę nie nadążył. Zgrzytał mi szyk i zdania złożone, które bym podzielił, np.:

Podbieram od dołu do góry powietrze. Tiulowa sukienka co rusz unosi się, to upada.

 

Zapis dialogów jest błędny.

– Mogłaby pani delikatniej skakać? Myśli zebrać nie można, a co dopiero pisać.Spojrzał podejrzliwie.Mieszkać pod panią(-,) to prawdziwa katorga!

– Witam, właśnie pisałem… – odpowiedział zdziwiony widokiem wysztafirowanej sąsiadki. – Proszę wejść.Zamaszystym ruchem zaprosił ją do środka.

– Behemot! Nic ci nie jest?! – Zatroskany podskoczył do kota.Panią chyba z samego piekła mi zesłano! – wykrzyczał.

– Proszę się nie kłopotać, poradzę sobie! – Zdecydowanym tonem i wbitym w nią wzrokiem, z ulgą zamknął drzwi.

Czy na pewno zamknął drzwi tonem i wzrokiem? ;-)

 

Jest tego więcej. Tu jest poradnik dialogowy.

 

Jest nakręcona jak ruski budzik i szczęśliwa jak gwizdek.

Nie rozumiem tego porównania. ;-)

 

Ubrała ołówkową sukienkę (szaleńczo obcisłą) w kolorze krwistej czerwieni, z odkrytymi ramionami.

Włożyła ołówkową sukienkę…

 

– Dobry wieczór, chciałam pana przekupić za zakłócanie miru domowego – wyjąkała i oblał ją ogromny rumieniec.

Literówka.

 

Przecinki też trochę poszalały.

Czytając zaś prozę(+,) przenoszę się w pański świat całkiem płynnie.

Po chwili(-,) wychodzimy pod rękę, długi korytarz, miarowy odgłos kroków.

Kompromitacja(+,) jaką którą sobie zafundowała, była nie do zniesienia.

Kiedy sprzątała (-,) co większe kawałki, Mistrz(+,) wkurzony do granic, pomagał jej, by zyskać na czasie, aby jak najszybciej zniknęła z jego lokalu.

Nie brzmi to najlepiej.

 

Ta uśmiechnęła się do niej(+,) współczując groteskowej sytuacji.

Właśnie w tej chwili przekonała się(+,) jak ogromna jest toaleta, a umywalka nieosiągalna.

Uchyliła lekko drzwi i zaczęła nawoływać_:

Zbędna spacja.

 

Mistrz(-,) spojrzał na nią spod okularów i niechętnie kiwnął głową.

 

Wzięła dwa głębokie oddechy i wciska dzwonek.

Wzięła dwa głębokie oddechy i wcisnęła dzwonek.

 

Przeszukuje internet – pomocnik do pozbycia się rywala.

Przeszukała Internet… W kilku miejscach czas się rozjeżdża.

 

W tym akapicie jest sporo podobnych zdań i mamy trochę mało atrakcyjną sekwencję: wróciła, miała, pomyślała, przeszukała, zapisała, rozpłakała.

 

– Prze…czka…pra…czkam – wybełkotała oblana najpotężniejszą falą wstydu. W tym czasie kocur zamiauczał zwycięsko.

Wydaje mi się, że odgłos czkania brzmi nieco inaczej. ;-)  

 

Postanowiła pójść do toalety i wypić dwa metry sześcienne wody, aż do skutku, choćby eksplodował jej brzuch.

Nie chcę się czepiać ponad potrzebę, ale trochę to przekombinowane. ;-)

 

Jeżeli chodzi o całość, to niestety nie jestem w pełni usatysfakcjonowany. Jednak zamiast zwykłego marudzenia spróbuję zadać kilka pytań. Jaką mocą dysponował kot? Co spowodowało, że Małgorzata wróciła do ludzkiej postaci? Jak specyfik miał zadziałać na kota? No i historia jest niestety urwana. Pomysł na wariację miałaś ciekawy, ale można by to jeszcze trochę doszlifować. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Dzięki za wyjaśnienie z przecinkiem. Kojarzę, że jesteś w tym dobry, stąd zadałem pytanie. ;-)

 

Niestety nie poprawię, z uwagi na regulamin konkursu.

Regulamin konkursu nie zabraniał czynić takich drobnych poprawek technicznych. Gdybyś zmienił coś w fabule czy stylu, to może byłoby to niewłaściwe. No chyba że wewnętrzny kodeks samuraja Ci nie pozwala. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Filip, możemy poczekać z decyzją co do dnia do momentu podsumowania dyżurów w tym miesiącu? :)

Żaden problem.  :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Niestety zapożyczone. ;P Ale nie mogłem się powstrzymać, jak Outta wjechał z tym foie gras.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

No to dodam, że w zakonie foie gras mają specyficzne święte przywitanie:

 

– Wszystko gra?

– Foie gras!

– Wszystko git?

– Sous-vide!

 

:P Kończę off i obiecuję merytoryczny komentarz po rozbudowaniu tekstu. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Zmęczył mnie początek, nie powiem, że nie. Musiałem więc wrócić do czytania, jak mój umysł był świeży i zdolny do przyjęcia pokaźnej ilości kronikarskich wzmianek. Na plus imię bohatera. Od razu mi się spodobało i zapałałem do niego sympatią. Wiem, że to postać historyczna, ale brzmi świetnie.

 

Pomijając nawet rzucony z murów fragment skały, który przed kilku dniami ugodził go w hełm i sprawił mu tym pewną przykrość, nie był zwolennikiem ogólnej sytuacji strategicznej.

Wiem, że nie taki był zamysł, ale ww. zdanie odczytuję w tonie lekko humorystycznym, w szczególności wyróżniony fragment. Opowiadasz o twardym wojowniku, mężnym Ściborze, wyzwolicielu… dobra, nie ma się co rozpędzać, a tu nagle wyskakuje pewna przykrość. Przyznam, że to mnie wybiło z płynnego czytania. ;-)  

Kolejny plus dla Ciebie to lokalizacja. Mało oklepana, fajnie oddana, podoba mi się klimacik, który kreujesz. Wiedza historyczna na pewno bardzo pomaga. Zrobiłem pobieżne rozeznanie i widać, że nie bierzesz nas na tak zwane sanki. ;-)

Miejscami miałem wrażenie przegadania. Tekst ucieka od czasu do czasu w różne dygresyjki i mi to nie przeszkadza, ale niekiedy jest o jedno zdanie za dużo. ;-)

 

Słowa te wywarły przykre wrażenie.

Tu przykładowo warto by pokazać to wrażenie. Kronikarska koncepcja na tekst pozwala oczywiście na przyjęcie takiej narracji, ale tu aż się prosi, aby sieknąć zjadliwym dialogiem. ;-)

No właśnie, dialogi. Te mi podeszły raczej tak średnio. Przykładowo rozmowa króla ze Ściborem wydała mi się nieco teatralna, ale może taki ten Zygmunt właśnie był. ;-)

 

Konetabl dodatkowo zapowiedział, że ktokolwiek wysforuje się przed niego, wyrządzi mu obrazę, jakiej nie zmywa się wodą – i zaszarżowali pod górę, zanim reszta zainteresowanych zdołała przygotować się do walki.

Świetne! :-)

 

Zbyt wielu zginęło, nie trzymali już zwartej linii frontu, lecz przemieszali się z janczarami w jedną splątaną krętwę, a coraz więcej z nich odrzucało broń i padało na kolana, usiłując się poddać. Węgrzy wjechali w tę gęstwę i tratowali, chwilami tylko z trudem różnicując, kto swój, kto wróg.

Wiem, że to nie powtórzenie, ale to wyrazy bardzo specyficzne (trudne) i podobnie brzmiące, więc poddaję pod rozwagę.

Fabularnie nie porwało, ponieważ nie przedstawiłeś zbyt wielu intrygujących wydarzeń. Mamy naradę przed bitwą oraz samą bitwę. Opis potyczki wyszedł bardzo dobrze. Zabrakło mi położenia większego nacisku na osobę Ścibora. Moim zdaniem to bohater z dużym potencjałem. Jego przemiana w smoka była zaskakująca i mogło być go nieco więcej w takiej postaci.  

Napisane bardzo porządnie. Mam dwie sugestie techniczne.

 

– Gdybyśmy mogli chociaż oprzeć obronę o silny zamek(+,) zamiast martwić się, że stamtąd właśnie uderzą nam w plecy.

Co powiesz na przecinek w tym miejscu? ;-)

 

– Dlaczegóż nie kazano jej wypytać? – Chciał wiedzieć król, który nagle wydał się dziwnie zmęczony.

Tu wydaje mi się, że nie mamy paszczowego, więc wielka litera.

 

Sumarycznie uważam, że jest to tekst biblioteczny, co wyrażę w odpowiednim wątku.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie życzę!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

 

Widzę, że pomór afrykański, a zatem zgłaszam się do dyżuru. Spróbuję powalczyć. Prośba jednak, aby wrzucić mnie na środowy odcinek frontu, bo zapowiada się, że w środy czasu pojawi się trochę więcej, więc przynajmniej będę mógł na środowych autorów od razu rzucić okiem. Mogę zacząć z mocą wsteczną (tj. od 01.10.2021 r.), bo oba teksty z 06.10.2021 r. (nie licząc konkursowego) mam skomentowane. ;-)

 

Pozdro!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Najważniejsze jak Ty odbierasz historię, jest taka, jak ją postrzegasz, komentarzami się nie sugeruj ;)

Gdzieżbym śmiał. :P

 

Dzięki, poprawiłem. “Porabtymców” najlepsze :)

Przy porabtymcach się właśnie zacząłem zastanawiać, czy to nie element większej zgrywy. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Moje uwagi z bety właściwie są nadal aktualne, tak samo jednak jak i pochwały. Przede wszystkim historia w pewnym momencie wciąga, pojawia się dobry haczyk i można poczuć dreszczyk. Wiem, że chciałeś powoli budować klimat, choć wydaje mi się, że niektóre opisy mogłyby być bardziej obrazowe, bardziej nietuzinkowe, aby ten początek nie odstraszał. Dla czytających komentarze przed lekturę napiszę tylko, że warto się przez to przebić, aby spędzić miło kilka minut na poznawaniu dalszych losów Dereka.

Nadto wydaje się, że osiągnąłeś zamierzony cel, pisząc dreszczowiec w starym stylu, niespiesznie odkrywając kolejne karty opowieści. Bohaterowie są tacy, jacy są, ale z drugiej strony, czy zawszą muszą być zarysowani grubymi krechami i oryginalni do bólu? ;-) Do takiej nieco staromodnej historii nawet pasują, więc nie ma co przesadnie marudzić. ;-)

Dziwię się, że tekst nie dotarł jeszcze do zbioru B, co niniejszym naprawiam. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

 

Właściwie to nie jestem fanem takich króciaków, ale ten wyjątkowo daje radę. Dobry pomysł i wykonanie. Akurat na dopicie herbaty. :P

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Martini wstrząśnięte, uczucia zmieszane. Tak to mniej więcej u mnie wygląda po lekturze. Czytało się bowiem całkiem nieźle, choć w czasie opisu bitwy złoty kłos i oczy koloru jeziora zrobiły ze mnie kolejną ofiarę potyczki. Zabity przez przepatosowanie. ;-)

Kompozycja mi się podobała. Treść właściwie też. Historia trochę w stylu Martina (zresztą scenka pojedynkujących się dzieci i ich dialog przypominał mi walki R. Starka i J. Snowa), aczkolwiek przerysowana mocno. Ale skoro tak właśnie było, to cóż poradzić? ;-)

I sam nie wiem, czy tekstowi lepiej by zrobiło skrócenie czy rozbudowa, a to może oznaczać, że jest dobrze tak jak teraz.

Poniżej kilka sugestii. Choć piszesz w przedmowie, że to fantasy z błędami, więc może te kiksy to celowe. :P

 

Chłopiec cofnął lewą nogę i obniżył ciało(+,) przyjmując cios na swój, ustawiony pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, drewniany miecz.

Swój można moim zdaniem wyciąć (wtedy zmieniłbym też szyk).

Dwie wygięte w łuki szable ciążyły jej niemożliwie w dłoniach, pod stopami czuła opancerzone kończyny powalonych wrogów(+,) na których balansowała(-,), niczym na równoważniach

Elfy mawiają, że cicho wypowiadane święte słowa są drogą duszy w ostatniej wyprawie przez rzekę Sit A‘Satyks, “Usiądź i Zapomnij”.

Po bitwach stosy martwych ciał wylewały się zza obronnych murów wprost do potoków (-,) niczym przelewające się przez silos zboże.

Krasnoludcy inżynierowie o smutnych, przekrwionych oczach położyli podwalininy pod przyszłe królestwo Haymata.

Może kiedyś to by wystarczyło, może daliby odpór armii króla Haymata dobre kilka lat temu.

Wtedy na tereny potyczek zostały wysłane te niedobitki starszych ras, które nie zmarły wcześniej, w trakcie działań wojennych.

Mieli palić zwłoki swoich porabtymców pobratymców.

Ponoć Haymat, usłyszawszy tę opowieść(+,) miał wstać i zakrzyknąć: “Tak właśnie było!”.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Kałuża własnego strachu jest bardzo fajna (w tym tekście wybrzmiewa świetnie, mając na uwadze kontekst i głównego bohatera :P).

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Czytało się całkiem nieźle. Dobre wykonanie, historia ma sens. Nie ma może przesadnych fajerwerków, jeżeli chodzi o pomysł, fabułę, bohaterkę czy język, ale jest bardzo poprawnie. To zaś trudny konkurs, więc tym większe uznanie, że sobie poradziłaś. Zgłoszę zatem do zbioru B, bo napisane jest porządnie.

 

Poniżej drobne sugestie, do wykorzystania albo nie. ;-)

 

Dziewczyna(+,) przechodząc obok witryny sklepowej, kątem oka dostrzegła w niej jakiś błysk. Nie umiała określić, co dokładnie w całej tej sytuacji ją zaniepokoiło, ale wiedziała, że coś jest nie tak. Zatrzymała się i przyjrzała uważniej odbiciu. Należało do niej, a jednocześnie sprawiało wrażenie obcego. Miało zwykłą twarz, ale ciało jakieś inne, cudze.

Przynajmniej jedno z jakiś/jakieś można by spróbować zastąpić. Plus brakuje przecinka.

 

Wyglądało to niezwykle dziwnie.

Wydaje mi się, że pokazałaś to dostatecznie w zdaniach poprzedzających. ;-)

 

Nie rozpoznawała już kolorów, nawet takich odcieni jak czerń i biel – wszystko zlewało się w szarość, a każdy dzień był przepełniony rozpaczą i nienawiścią zarówno do siebie (+,) jak i do demona.

Moim zdaniem odcienie tu nie pasują. Odcień nie jest synonimem koloru, a jego odmianą. Plus brakuje przecinka.

 

Diagnoza brzmiała: anoreksja, mimo że Wiktoria usilnie próbowała wytłumaczyć, że to jej odbicie, a właściwie jakaś istota, która się w nim kryje, pozbawia ją sił i nie pozwala jej jeść.

Drugie jej można moim zdaniem usunąć i udaje się uniknąć powtórzenia.

 

Zażartował, że niektórzy pacjenci uświadamiali sobie(+,) jak poważny jest ich stan dopiero w chwili, gdy nie żyli.

Wiktoria stała jak sparaliżowana, przyglądając się(+,) jak poczwara z całych sił próbuje przebić się przez szklaną taflę, którą pokrywała już siatka pęknięć.

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Jaka akcja portalowa/zabawa/wyzwanie mogłyby zwiększyć liczbę czytających?

Taka akcja, żeby ktoś dał piątaka, a cwaniak trzydzieści. A tak naprawdę, aby pod tekstami nowych autorów pierwszy z komentujących wrzucał podstawowe poradniki. Wówczas jęczenie, że czegoś nie można znaleźć, odeszłoby w p… niebyt. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Świetny szorcik. Jak mniemam, przygotowany na zderzenie światów. Oczywiście w wielu miejscach straszy trochę ta przymiotnikoza, ale podczas czytania mi to nie wadziło, ponieważ dałem się porwać tej krótkiej, lecz jakże pomysłowej historii.

Pan Domingo już dodał ostatni klik do zbioru B i tekst tam trafi w pełni zasłużenie. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Dobry wstęp do większej całości. Nie czytało się źle, więc jest potencjał. Technicznie całkiem w porządku. Poniżej kilka sugestii (w większości subiektywnych, ale może się przydadzą). Mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci ingerencja w tekst, ale spróbowałem go nieco odchudzić. ;-)  

 

Tak brzmiała jedna z całej gamy filozoficznych powiedzeń i mądrości życiowych chętnie używanych przez wielu co bardziej wykształconych Lorethańczyków. To nie życie bowiem – według niektórych – pisało najprzeróżniejsze scenariusze, tylko właśnie ci, którzy tym życiem żyli.

Jednak, jak świat długi i szeroki, ludzie nigdy nie mieli po równo. Zawsze występował jakiś rodzaj niesprawiedliwości – bogactwo, status społeczny, dostęp do edukacji, który najczęściej szedł w parze z dwoma poprzednimi powodami, czy na przykład też warunki fizyczne. I na domiar złego, Jednym bogowie sprzyjali, a innych często mieli w dalekim głębokim poważaniu. Dlatego nierzadko zdarzało się, że owo jakże głębokie powiedzenie zostawało modyfikowane zmieniano, dodając poprzez dołożenie drugiej częściKażdy jest kowalem własnego losu. Niektórzy po prostu mają lepszą kuźnię.

Kowalstwo bowiem rządziło się zupełnie innymi prawami. Dobry kowal którym chłopak notabene był,przynajmniej sam tak Torren o sobie sądził myślał – znał na wylot swoją kuźnię na wylot i wiedział o niej wszystko. Młot. Piec. Woda. Nie było w tym żadnej większej filozofii. Kowal musiał Wystarczyło uderzać precyzyjnie i z odpowiednią siłą. Znać się na technice i materiałach. Żelazo, brąz, czy przywieziona z Lorethanii stal – dobry kowal wiedzę posiadł i , umiejętności miał i tyle. sam był sobie panem.

A nawet kiedy pojawiały się jakieś nieprzewidziane okoliczności, jak chociażby odkrycie nowego metalu, – na przykład wspomnianej wcześniej stali – kowal po prostu przystosowywał się do nowej sytuacji. Ale nic, poza własną niewiedzą i nieumiejętnością brakiem umiejętności, nigdy go praktycznie zaskoczyć nie mogło.

 

Jako że rozgorzała dyskusja dotycząca komentowania, polecam zapoznać się z tym i z tym. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Alicella

 

Ankieta wzorowa, dzięki :).

Proszę, Alicello. :-)

 

To jednak zmniejszyłoby przyjazność portalu, no i nowe osoby mogą od razu nie załapać, dlaczego ich teksty nie są czytane.

Wiem, że portal posiada ograniczenia techniczne, ale być może istnieje sposób, aby nowi użytkownicy wyłapali podstawowe zasady już na dzień dobry. Jeżeli nie, to albo odnajdą poradnik (co nie jest fizyką kwantową), albo się zorientują bez poradnika, albo pozostaną autorami zapomnianymi (czy też niezbadanymi i taki najwyraźniej miał być ich los). :P

 

Co Wy na to, gralibyście?

Faktycznie trochę zagmatwanie to brzmi, ale każda idea tego rodzaju zasługuje na wsparcie (wspieram zatem dobrym słowem Twoją aktywność). ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Całkiem poprawna stylistycznie scenka, która nie wzbudziła jednak większych emocji. Miało być żartobliwie i było blisko, ale finalnie nie rozbawiło (trochę zabrakło iskry w wypowiedziach diabła i bardziej oryginalnego pomysłu), choć oczywiście humor to kwestia bardzo subiektywna. Poniżej kilka uwag.

 

Zaklął pod nosem(+,) szukając po omacku szklanki z czymś mokrym.

– Nie ma.Usłyszał głos.

 

Błędny zapis dialogów, który powtarza się w tekście. Pod tym linkiem jest poradnik dotyczący zapisywania wypowiedzi.

 

– Nie.Poczuł strach, a w piersi czuł tylko pustkę.

 

Powtórzenie (plus ww. kłopot dialogowy).  

 

Mężczyzna zobaczył postać w tunice, której biel zupełnie do niej nie pasowała.

Do kogo/czego nie pasowała biel tuniki?

 

– Nie dziw się tak(+,) Januszu Bąku, synu Józefa i Marii z domu Nowak

Diabeł zaczął wyliczać uczynki Janusza(+,) nie robiąc przy tym żadnej pauzy.

Wypluwał z siebie słowa jak karabin, patrząc głęboko w oczy mężczyzny.

Jak widzisz(+,)  rachunek jest dość długi i należałoby zapłacić za grzech od razu

Janusz wsiadł do pojazdu, który runął w dół(+,) zanim drzwi się zamknęły.

Kobieta podeszła do kierowcy autobusu linii 702.

– Niech pan wyrzuci tego menela. Delirka nim trzęsie i jeszcze coś głupiego zrobi – powiedziała(+,) wskazując Janusza Bąka stojącego na końcu autobusu w kałuży własnego strachu.

 

Jako że rozgorzała dyskusja dotycząca komentowania na portalu, polecam zapoznać się z tym i z tym. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

 

Moim zdaniem najlepiej sprawdza się najbardziej „wolnorynkowe” rozwiązanie, czyli działanie w myśl zasady wzajemności. Ktoś skomentuje mój tekst i może liczyć na to samo i z reguły działa to też w druga stronę. Jestem umiarkowanym komentatorem i dostaje zadowalający feedback, rozumiejąc jednocześnie, że niektórzy może by i chcieli mi coś przekazać, ale zwyczajnie nie wiedzą, co napisać. :P Sam mam bowiem podobne rozterki po niektórych czytankach, a nie chce mi się ograniczać do „podobało mnie się” (szczególnie jak mi się nie podobało ;-). 

Jednocześnie czas nie jest z gumy. Ja mam wolniejsze chwile głównie w pracy, pomiędzy jednym a drugim tematem, więc w tych przerwach lubię sobie (najlepiej do rannej herby albo do obiadu) ogarnąć jakiś tekścik. Ale należy zrozumieć też tych, którym praca/itp. nie pozwala na takie luksusy, a po niej nie jest lepiej (plus tego Internetu każdy z nas mógłby mieć trochę mniej w życiu). ;-)

 

A teraz ankieta:

 

1. Nuda w tekście. Jeżeli opowiadanie nie chwyci od razu, a nie ma czynników dodatkowych (konkurs, nominacja, miejsce w zbiorze B), to zaczynam scrollować i albo tekst dostaje drugą szansę, albo odpuszczam. Lubię komentować teksty konkursowe (nawet jak nie biorę udziału), choć przy księżniczkach wymiękłem na finiszu. ;-)

2. Jeszcze ściślejsze przestrzeganie zasady wzajemności (przy zastrzeżeniu tego, co na wstępie). ;-) 

3. Każda opinia cenna, ale podstawa to konstruktywna krytyka (np. ostatni komentarz, który otrzymałem od Pana Domingo, jest dla mnie modelowy). 

4. Maszyna losująca. ;-) A poważnie, to sprawdzam większość tekstów, lecę przez początek i się wtedy okazuje, czy jest szansa na dojechanie do mety (a i wtedy nie zawsze mam czas/chęć/pomysł na zwrotną). 

 

Pozdrowienia dla wszystkich! :-) 

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Patrzę na przedmowę i już myślałem, że złudzenie, że tego dopisku tam nie było. ;-) To bym wyszedł na durnia. Na szczęście komentarz wyjaśnił, że jeszcze nie jest ze mną tak źle.

Szkoda, że tekst niczego nie wygrał, bo naprawdę dobry. W tym limicie na pewno nie było łatwo zmierzyć się z zadanym tematem (wiem, choć niczego nie napisałem :P).

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Od początku kupiłeś mnie lekkim stylem i dobrym żartem. I tak już zostało. Bardzo udany tekst.  

 

Jakieś drobiazgi:

 

chyba(-,) że szufladę zajmują głównie slipki legendarnej marki Cottonworld, jeśli zgadłem, to błagam koleżko: zabij się!

wypielęgnowane dłonie gdzie każdy palec ukoronowano krwistoczerwonym tipsem, i tułów w postaci maszyny do pisania marki Olympia Standard, którą tak zachwalał Charles Bukowski

Tu totalnie subiektywna uwaga. Wszyscy wiedzą, który Bukowski, a zadanie lepiej mi brzmi, jak się wywali imię.

 

Maszyneria poszła w ruch, klawisze poruszały się szybko i sprawnie, a ich dźwięk był bardziej kusicielski(+,) niż gdyby Marilyn Monroe zaśpiewała Happy birthday, mister writer.

– Wie(+,) czego chce, kochanie – powiedziała. – Napisz coś.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Podobało mi się, bo stworzyłaś bardzo ciekawy klimat. Świetna kreacja świata, a zatem jest też potencjał na kolejne historie. Jak rozumiem, tekst miał swój limit (czy to nie szorcik napisany z myślą o „Zderzeniu światów”?), ale zdecydowanie broni się w takiej postaci. :-)  

 

Poniżej kilka sugestii.

Kiedy złote drzwi się zamykały, przez szparę zobaczyłem, jak przemienia się w wieloryba.

Propozycja: Kiedy złote drzwi się zamykały, zobaczyłem przez szparę, jak przemienia się w wieloryba.

 

Kiedy złote drzwi się zamykały, przez szparę zobaczyłem, jak przemienia się w wieloryba.

Jak to na Pax? Jak to na Pax? – powtarzałem jak szalony, lecz nikt nie odpowiadał.

A kiedy ujrzałem wśród nich twarz Zachary i gniew bijący z jej oczu, poddałem się. Na szczęście została mi Elavi.

 Wsadzili mnie do kapsuły jak jakiegoś przestępcę. Tylko Zachara cały czas stała nieruchomo i się przyglądała. Pierwszy raz w życiu żałowałem, że pachnie jak zastygła lawa.

Powoli stanęła na nogach; mięśnie musiały jej zwiotczeć. Zachwiała się. Podbiegłem do niej, by pomóc jej utrzymać równowagę. Tak bardzo się bałem, że na jej pięknej skórze pojawi się rdzawa rysa.

Może to celowe, ale sporo jaków i jejaków. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Bardzo klimatyczny początek. Dobrze zarysowałeś ton opowieści (kontrola, podatki – podane z lekkim przymrużeniem oka – to lubię). Niektóre postacie (szczególnie dowódca straży i jego rudy pomocnik) wyszły trochę sztampowo, ale Róża i „flisacy” na plus.  

Dialogi całkiem niezłe, aczkolwiek zawieszałem się czasem na atrybucjach. Są trochę zbyt “różnorodne”, a czasem zanadto rozbudowane, jak na mój gust oczywiście, co w pewnym momencie odrywało mnie od wypowiedzi, bo środek ciężkości był przeniesiony na didaskalia.

Na przykład:

 

– Gdyby drogi były lepiej pilnowane – Róża wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo – to może i by zapewnił. Ale, jak widać, na tratwach więcej strażników niż na gościńcach.

Wyjaśnienia narratora są tu moim zdaniem zbędne i dialog staje się mniej dynamiczny. Nie jest to zaś rozmowa dżentelmenów z Yorkshire. ;-)

 

Inny przykład:

 

– Można tak powiedzieć – odpowiedział chłopak zdawkowo.

Z samej wypowiedzi wynika, że jest zdawkowa. Podpowiedź znów zbędna.

 

Kreacja świata na opak to duży atut opowiadania. Nie do końca jasne są dla mnie zasady, które rządzą tym uniwersum (z jednej strony dialogi działają zupełnie wspak, ale kolacją staje się obiad, a nie śniadanie ;-)), lecz nie ma sensu rozkładać tego na czynniki pierwsze, bo jest klimacik i konkretna rozrywka. Dużo w tekście nienachalnego, inteligentnego humoru (nawiązanie do lex retro non agit wykorzystałeś idealnie w takim uniwersum).

Skrzynka jako MacGuffin trochę mnie nie przekonała. Od razu skojarzyło mi się z walizką, w której rzekomo miała zostać umieszczona dusza Marsellusa Wallace’a (i to dobrze), jednak zgrzytnęło mi przede wszystkim, że przed aukcją nie poznano jej zawartości (lub nie wyjaśniono licytantom dlaczego, no chyba że to element świata na opak ;-)). To trochę taki fabularny wytrych.

 

Następnie szedł miejscowy mistrz alchemii, Ukwap, wraz ze swoimi gośćmi ze stron odległych: mistrzem Mateyem i uczniem Jadamem. Kroku próbował im dotrzymywać podstarzały kapłan Jawor, który swą obecność tłumaczył niedoskonałością alchemii.

Można by spróbować uniknąć powtórzenia. ;-)

 

Generalnie mi się podobało, chociaż „Dziś pełnia” lepsza, ale to dobrze, bo widać postępy. ;-)  

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

PanDomingo

 

Cześć!

 

Dziękuję bardzo za opinię i cenne uwagi dotyczące dialogów. Na pewno wezmę to pod uwagę podczas kolejnej wprawki.

Wydaje mi się zaś, że relacja Frid-Jaspis stała się niestety ofiarą ostrego cięcia z wersji reżyserskiej. W zamyśle Jaspis miał być faktycznie trochę gadułą, stąd mogło wyjść przegadanie. Nadto jego stosunek do Frida miał być niejednoznaczny, z uwagi na łączącą ich przeszłość (lekko zarysowaną jedynie), ale pójście na skróty relację spłyciło i być może dlatego niektóre dialogi wyszły mało naturalnie.

Cieszę się jednak, że mimo tych niedostatków sumarycznie się podobało, choć największe dzięki za konstruktywną krytykę, bo każdy oczywiście potrzebuje pochwały, ale dla osób początkujących dobrze uargumentowane zastrzeżenia to podstawa. ;-) 

 

Z niecierpliwością więc czekam na następne teksty ;)

To bardzo miłe. :D Niestety cierpliwość jest wymagana, bo czas na spokojne pisanie to u mnie towar deficytowy. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Pierwszy akapit mnie trochę zniechęcił. Wyszedł dość sztywno, w szczególności ostatnie zdanie, a dokładnie słowo „poświadczał”. ;-) To pewnie przez zboczenie zawodowe, ale od razu pojawia mi się w głowie kancelaria notarialna i poświadczanie oświadczenia prezesa zarządu o wniesieniu wkładów na pokrycie kapitału zakładowego. :P A to nie tędy przecież droga.

Wystarczył jednak kolejny fragment, aby zainteresować. A jak dojechałem do dialogu, to wiedziałem, że to dobre jest. ;-) Różnica pokoooooleń wyszła doskonale. Nadto brawo za rejestr słów zakazanych (ostatnio koncepcja tego rodzaju dość natrętnie za mną podąża ;-)).  

Wciągnąłem się zatem w ten krótki dość tekst i nie żałuję, bo po skończonej pierwszej lekturze przeczytałem jeszcze raz z dużą przyjemnością. Świetnie przedstawiłaś postać Ava. Moim zdaniem wyszedł bardzo autentycznie (biorąc pod uwagę, co się dzieje z językiem oraz przywołując pewną anegdotkę z 1926 r., że w 2139 r. „wszyscy będziemy warjatami”) i gra pierwsze skrzypce w tym szorcie.

Zakończenie wyszło nieźle. Nie było specjalnie zaskakujące, ale za to spójne z motywem przewodnim, więc nie może się nie podobać.  

 

Pozdrawiam zatem i gratuluję, bo świetne! :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Początek mnie trochę zniechęcił. Jakbyś się silił na takie fajne zdania, mające mnie od razu chwycić za… cokolwiek łatwego do chwycenia. W każdym razie początek mi nie podszedł. Tekst miał jednak nominację, na pewno nie za kosmiczne oczy, więc jadę dalej. :P

A dalej super. Akcja leci jak TGV, ale to bardzo dobrze. Pasuje do klimatu. Zatrzymałem się dopiero tutaj:

Pod wpływem impulsu zabrała ze sobą paczkę skrętów z wysokim stężeniem THC.

Niby ok, ale to wysokie stężenie THC brzmi mi trochę jak z opinii biegłego z zakresu toksykologii. Pewnie dałbyś radę to opisać nieco bardziej obrazowo. ;-) To żaden błąd, ale styl masz fajny, lekki, a tu się trochę wybiłem z flow albo marudzę za bardzo, bo urlop mi się skończył. :P

Potem jest świetny siostrzany dialog. Bardzo mi się podobał. Drobna sugestia poniżej.

Starsza z sióstr zaniemówiła, a tymczasem młodsza kontynuowała:

 

Pomysł na Mental Wars ciekawy. Nie czytałem poprzedniego opowiadania, więc mam świeże spojrzenie na Twój koncept. ;-) I jest zacny. Brakowało mi trochę bardziej rozbudowanej otoczki tych zawodów, ale to zapewne przez brak lektury pierwszej historii (co być może uzupełnię).

Rozmowa z rodzicami wyszła jakoś tak bez iskry. Nie chcę napisać, że sztucznie, ale rodzice wydali się mocno zblazowani, odbębniający obowiązkową pogadankę. Być może taki był zamysł. ;-)

Scenka z dziennikarzem całkiem fajna. Zdziwiło mnie jedynie, że facet był sam. Jeżeli zawodnicy Mental Wars są takimi gwiazdami, to spodziewałbym się tłumu dziennikarzy, a nie jednego paparazzo. ;-)  

Zakończenie bardzo mi podeszło. Niespodziewane, ale pasujące do ogólnego wydźwięku historii i postaci głównej bohaterki, a zatem spójne, więc nie da się marudzić.  

Sumarycznie jest to bardzo dobre opowiadanie, które przeczytałem z niekłamaną przyjemnością. :-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Świetny humor przede wszystkim. Parsknąłem konkretnie kilka razy. Końcówka rozwaliła system. Grozy nie odnotowano, ale było naprawdę zabawnie.

Opisy i stylizowane długie zdania wyszły znakomicie. Lizaki rządzą. :D

Niezwykle udana parodia zatem.

 

Zawahałem się, lecz jeden z prostaczków podniósł na mnie wzrok.

To słowo trochę mi zgrzyta, chyba że to też element zgrywy. ;-)

 

Wypadłem za drzwi, chwilę przed tym, jak przeleciało przez nie kilka noży kuchennych, tak ostrych, że mogłyby przeciąć na dwoje myśl.

Szyk mi deczko nie pasi, ale spokojnie, to tylko sugestia: Wypadłem za drzwi, chwilę przed tym, jak przeleciało przez nie kilka noży kuchennych, tak ostrych, że mogłyby przeciąć myśl na dwoje.

 

, a poddając w wątpliwość ich prawdziwość na tyle, abym sam mógł w nie zwątpić.

 

, a podając w wątpliwość ich prawdziwość na tyle, abym sam mógł w nie zwątpić.

 

Dlatego zgłaszam się do pana, aby przyjrzał się pan temu, co nie zostało jeszcze zbadane przeze mnie, gdyż nic tak nie koi nerwów (+,) jak uświadomienie sobie, że nie jest się jedynym szaleńcem na tym świecie.

 

Pozdrawiam i zgłaszam do zbioru B!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Amon

 

Hej, gif idealnie dobrany do wydźwięku opowiadania. ;-) 

 

Pozdrawiam!

 

Irka 

 

Człowiek wraca z urlopu, a tu takie miłe słowa. Bardzo się cieszę, że historia podeszła, nawet jeżeli potrzebna była dwukrotna lektura.

A szybko być musiało, skoro motywem przewodnim jest aplikacja substancji, która raczej nie wywołuje stanu zamulenia. ;-) I super, że greps z bogami się Tobie spodobał. To fragment, który budził moje największe wątpliwości w kontekście odbioru, ale jednocześnie motyw, którego byłem skłonny najmocniej bronić. ;-) 

 

Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuje za miły dla oka komentarz. :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Nowa Fantastyka