Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyła piękna księżniczka, uwięziona w najwyższej zamkowej wieży. Wielu próbowało ją ocalić, ale nikomu się nie udało, aż w końcu na ratunek ruszył najdzielniejszy z dzielnych – książę Julian Wspaniały, który niepomny przepisów BHP, wdarł się do najwyższej komnaty w najwyższej wieży i… chwila… jakaś dziwna ta księżniczka…
– Co to za badyle są? – zapytał skonsternowany książę, patrząc na łoże z baldachimem, na którego środku stała donica pełna łodyg oblepionych szarą mazią.
– E tam, nie zwracaj na nie uwagi. Mnie pocałuj! – wrzasnęła żaba siedzące na toaletce i pijąca benzynę przez słomkę, po czym zmieniła się w zdechłego jamnika.
Książę wrzasnął z obrzydzenia.
– Nie ma potrzeby panikować – powiedział smok, zaglądając przez okno. – Zagramy w szachy?
Julian, przerażony wizją wysiłku intelektualnego, rzucił się do ucieczki, ale drogę zagrodziły mu wyrastające ze ścian różane pędy. Dobył miecza i ciął bez litości, przedzierając się przez klatkę schodową. Ściany falowały i napierały na niego.
Gdy książę dotarł na dół i wybiegł z zamku, niczego nie rozpoznawał. Na dziedzińcu roiło się od dziwacznych stworów. Dostrzegł bandę nagich krasnoludów ściganych przez wyjątkowo umięśnioną gosposię uzbrojoną w granatnik. Wszędzie leżały niebieskie kamienie migoczące złowieszczo. Na zewnętrznym murze stały zastępy mechaniołów i zgrzytały zębami, a nad nimi unosił się statek kosmiczny z wielkim napisem „Księżniczka” wymalowanym na boku. Do murów przymocowane były ogromne karty, z których wymownie zerkały królowe, wszystkie obserwowały księcia.
– Niezły bajzel, co nie? – zapytał dwunożny krokodyl. – Może sztachnij się tym, to ci pomoże. – Wyciągnął w stronę księcia woreczek z dziwnym proszkiem.
– Nie!
– No to radzę ci zacząć uciekać, bo wpadłeś komuś w oko. – Krokodyl wskazał łbem do tyłu.
Książę zerknął przez ramię i dostrzegł idącego w jego stronę stwora o łuskowatej skórze, podłużnej głowie i dwóch parach oczu. Nie potrzebował lepszej zachęty, rzucił się do biegu. Od bramy dzieliło go nie więcej niż pięćdziesiąt kroków, ale musiał przedzierać się przez tłum uzbrojonych, jazgoczących kobiet, co zdecydowanie go spowalniało.
W końcu dotarł do zamkowej bramy, ale mechanizm opuszczający most zwodzony nie zadziałał. Ścigający go stwór nieubłaganie się zbliżał.
– Pomóc ci? – zapytała kobieta trzymająca własną głowę pod pachą.
Julian rozdziawił usta, ale nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
– Uznam to za zgodę. – Kobieta zamocowała głowę na karku i dobyła miecza.
Książę oprzytomniał i ruszył po schodach na mury. Pozostawało mu jedynie rzucić się do płynącej w dole rzeki i mieć nadzieję, że przeżyje. Był już gotów do skoku, gdy poczuł ciepło, rozejrzał się zaskoczony i dostrzegł kobietę o niezwykle pięknych oczach. Nagle świat stracił dla niego znaczenie, jakby cały mieścił się w tym niezwykłym spojrzeniu, a uczucie gorąca zawładnęło ciałem. Ruszył w jej stronę.
– A dokąd to? Ona nie dla ciebie jest. Mój syn się nią zajmie. – Powiedział mężczyzna trzymający kufel piwa i wyszczerzył kły. – Spadaj stąd!
Gorący podmuch przewrócił księcia na plecy, na moment pozbawiając przytomności. Gdy Julian odzyskał świadomość, zdał sobie sprawę, że unosi się w powietrzu. Czuł, że ktoś trzyma go w pasie. Spojrzał do tyłu i dostrzegł białe skrzydła i zbroję.
– Nie pakuj się więcej w takie tarapaty, dobrze? – powiedział skrzydlaty rycerz. – Musisz sobie poradzić sam, bo na mnie czeka pewna niewiasta. A teraz weź głęboki wdech.
Uścisk zelżał i książę runął do rzeki, z trudem wynurzył się na powierzchnię i dopłynął do brzegu. Leżał bez życia na śliskich kamieniach, gdy poczuł, że ktoś szturcha go w ramię. Obrócił się na plecy i ujrzał elfkę o czerwonych tęczówkach, gestykulowała zawzięcie. Książę gapił się na nią bezmyślnie, pragnął jedynie wrócić do domu, wstawać o dziesiątej dwadzieścia cztery i spędzać czas z dwórkami, a zwłaszcza z Sonią.
Nagle elfka znieruchomiała, a potem zaczęła się zmieniać. Po chwili stała przed nim siwowłosa kobieta w długiej zielonej sukni i z koroną na głowie.
– Mamo? – zapytał Julian z niedowierzaniem.
– Poważnie? Zmieniłeś mnie w swoją matkę! – krzyknęła kobieta. – Też mi bohater – rzuciła z oburzeniem i szeleszcząc atłasem, zniknęła w gęstwinie.
Książę dźwignął się na nogi i spojrzał na płonący zamek. Pokręcił głową z niedowierzaniem i ruszył w stronę lasu. Nagle zbroja zaczęła mu ciążyć i stawała się coraz luźniejsza. Spojrzał na dłonie, które jakby zmalały.
– Co się ze mną dzieje? – zapytał cicho.
– Młodniejesz. – Nadeszła odpowiedź, na którą nie liczył.
Zza dębu wyszedł dzik.
– Ty to powiedziałeś?
– Nie, Dzięcioł. – Dzik wskazał łbem w górę.
Książę spojrzał na koronę drzewa i dostrzegł ptaka.
– To co mam zrobić?
– Wróć nad rzekę i tym razem wybierz ścieżkę po lewej.
Julian zawrócił, czując, że już nic nie jest go w stanie zdziwić. Nad brzegiem rzeki skręcił we wskazaną przez dzięcioła ścieżkę. Szedł ponad godzinę, powoli tracąc nadzieję, że las kiedykolwiek się skończy, był absolutnie pewien, że droga, którą przybył, wyglądała zupełnie inaczej. Zatrzymał się, słysząc mechaniczny zgrzyt i zerknął przez ramię. Zza zakrętu wyłonił się mech i po kilku sekundach zrównał z księciem. Szklana pokrywa kabiny się uniosła.
– Podwieźć cię? – zapytała kobieta siedząca za sterami.
Książę myślał przez chwilę.
– A znasz wyjście z tego przeklętego lasu? – zapytał słabym głosem.
– Jasne, ale mogę cię zabrać tylko do rozdroża, bo muszę ładunek dostarczyć, ale stamtąd już niedaleko.
– Niech będzie, chcę się jedynie stąd wydostać. – Książę wsiadł do mecha z westchnieniem ulgi.
Klapa opadła z trzaskiem.
– Ciężki dzień? – zapytała kobieta.
– Nawet nie masz pojęcia.
– Wierz mi, mam. Dobrze, że nie trafiłeś tu we wtorek, wtedy cykl zaczyna się od nowa, to dopiero jest jazda, po lesie grasuje cała armia zapalczywych młodzików, gotowych na śmierć za wiarę.
– Ach tak?
– W sumie czwartki nie lepsze, bo wtedy las wypełniają duchy babć. Napadają na podróżnych i zadają niewygodne pytania. No wiesz, typu: kiedy w końcu znajdziesz sobie drugą połówkę, czy na pewno nie jesteś głodny i do tego każą nosić czapkę, bo odmrozisz sobie uszy. Takie tam, niby niegroźne, ale męczące.
Kołysanie mecha i monolog kobiety w połączeniu z potwornym znużeniem sprawiły, że książę zapadł w niespokojny sen. Obudziło go szarpanie za ramię.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała kobieta. – Ja tu skręcam, ale ty idź prosto, a po kilkunastu minutach dotrzesz na skraj lasu. Nic ci tu raczej nie grozi, uważaj tylko na dziewczynę w zielonych gumowcach i pod żadnym pozorem nie bierz od niej grzybków.
– Jasne, dzięki. – Książę wysiadł z mecha i ruszył przed siebie pełen nadziei na koniec tej idiotycznej przygody.
Gdy dostrzegł skraj lasu, zaczął biec, ale zatrzymał się nagle na widok stojącego na środku ścieżki stolika po brzegi wypełnionego słodyczami. Było tu wszystko od ciastek z kremem, po lukrowane pączki, aż na maleńkich makaronikach skończywszy. Burczenie w brzuchu zakłóciło leśną ciszę.
– Śmiało poczęstuj się. – Zabrzmiał głos spomiędzy drzew.
Książę rozejrzał się zaskoczony.
– Kim jesteś?
Zamiast odpowiedzi dobiegł go jedynie śmiech przypominający rechot żaby. Julian natychmiast oprzytomniał i ominął stolik, a słodycze wykształciły nietoperzowe skrzydła i odleciały.
Julian wybiegł z zaczarowanego lasu i otarł pot z czoła.
– Nigdy więcej – powiedział do siebie i ruszył w stronę najbliższej osady.
I tak oto książę Julian Wspaniały, wbrew obowiązującym standardom, został starym kawalerem i żył długo i szczęśliwie.
A księżniczka? No cóż, życie to nie bajka.