- Opowiadanie: FilipWij - Satynowy syndykat

Satynowy syndykat

W pierw­szej ko­lej­no­ści ogrom­ne po­dzię­ko­wa­nia dla Be­ta-te­ste­rów: Ali­cel­li, Am­bush i nar­trofa. 

Po dru­gie ostrze­gam przed uży­ty­mi w tek­ście sło­wa­mi po­wszech­nie uzna­ny­mi za ob­raź­li­we, vulgo: wul­ga­ry­zma­mi.

I po trze­cie oświad­cze­nie: pod­czas two­rze­nia po­niż­sze­go wy­two­ru nie ucier­pia­ło żadne zwie­rzę. ;-) De­kla­ra­cję tę za­miesz­czam, po­nie­waż zo­sta­łem wy­raź­nie po­uczo­ny, że pe­wien frag­ment może spo­tkać się z „dog-ma­tycz­ną” kry­ty­ką. Rze­czo­na scena jest mi jed­nak po­trzeb­na z kilku po­wo­dów, ale tu na­kre­ślę jeden. Na­wią­zu­je ona do ele­men­tu opo­wie­ści, która sta­no­wi­ła in­spi­ra­cję dla po­sta­ci głów­ne­go bo­ha­te­ra. Dla­te­go, wbrew su­ge­stiom, frag­ment po­zo­stał. ;-)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Satynowy syndykat

 

– Przy­sze­dłeś sam? – za­gad­nął po­staw­ny elf o wy­jąt­ko­wo ja­snej cerze, spo­glą­da­jąc z ukosa na ru­de­go, bar­czy­ste­go kra­sno­lu­da, który wy­plu­wał ko­lej­ne łuski sło­necz­ni­ka. W po­bli­żu bla­do­skó­re­go zgro­ma­dził się przy­naj­mniej tuzin jemu po­dob­nych, wy­so­kich i po­sęp­nych. Więk­szość z nich tak­so­wa­ła wzro­kiem przy­by­łe­go im na spo­tka­nie bro­da­cza.

Ry­ża­wy nie od­po­wie­dział. Wło­żył palce do ust i za­gwiz­dał prze­cią­gle. Z oko­licz­nych skle­pów, ka­fe­jek i stra­ga­nów za­czę­li wy­ła­niać się jego po­bra­tym­cy. Nie­któ­rzy no­si­li brody sple­cio­ne w fan­ta­zyj­ne war­ko­cze, inni roz­pusz­czo­ne. Sta­nę­li w po­bli­żu wej­ścia do baru, któ­re­go wi­try­na już na pierw­szy rzut oka zdra­dza­ła par­szy­wy cha­rak­ter miej­sca.

– A zatem za­czy­naj­my – po­wie­dział elf, za­ma­szy­stym ge­stem wska­zu­jąc kra­sno­lu­do­wi drzwi wej­ścio­we.

Ru­do­bro­dy strzyk­nął śliną przez zęby i nie­śpiesz­nie ru­szył do środ­ka. Za nim wszedł przy­wód­ca elfów, a na­stęp­nie po­zo­sta­li ły­piąc na sie­bie ze sporą dozą nie­uf­no­ści.

Sze­fo­wie za­sie­dli przy sto­li­ku na­prze­ciw­ko sie­bie, a ich ko­mi­li­to­ni na ła­wach z tyłu. Po­da­no je­dze­nie i na­po­je. Jak przy­sta­ło na mor­dow­nię z praw­dzi­we­go zda­rze­nia kró­lo­wał nie pierw­szej świe­żo­ści gu­lasz oraz kon­kret­ny sa­mo­gon. Elfy jadły i piły w mil­cze­niu, zaś kra­sno­lu­dy co chwi­lę in­to­no­wa­ły jakąś spro­śną pio­sen­kę. Sala to­nę­ła w od­mę­tach pa­pie­ro­so­we­go dymu.

Bla­do­skó­ry wy­cią­gnął bo­ga­to in­kru­sto­wa­ny pu­gi­nał o za­krzy­wio­nej rę­ko­je­ści. Spoj­rzał wy­mow­nie na sie­dzą­ce­go przed nim kra­sno­lu­da, który rów­nież się­gnął do pasa, wyj­mu­jąc za­bru­dzo­ny kor­dzik. Obaj cięli się spo­koj­nym ru­chem w we­wnętrz­ną część dłoni. Wy­mie­ni­li uścisk. Wyż­szy z męż­czyzn na­kre­ślił czer­wo­ny szla­czek na mapie mia­stecz­ka Ca­tal­hoy­uk, które do­tych­czas było areną ich krwa­wych po­ra­chun­ków. Ru­do­bro­dy ski­nął głową.

– Żad­nych ko­biet i dzie­ci! – rzu­cił elf pod­nie­sio­nym gło­sem.

– Bur­de­le muszą zo­stać. – Kra­sno­lud uśmiech­nął się kwa­śno, po czym pod­niósł ocie­ka­ją­cą krwią rękę. Jego to­wa­rzy­sze umil­kli.  

– Zo­sta­ją, ale mu­si­cie to ucy­wi­li­zo­wać. Nie­rząd­ni­ce pra­cu­ją­ce do­bro­wol­nie są ak­cep­to­wal­ne.

–  Dobra, kre­wet­ka­rzu. Tylko nie na­sy­łaj mi żad­nych kon­tro­le­rów. Twoje chło­pa­ki nie po­tra­fią się bawić.

Ru­do­bro­dy wstał i ryk­nął:

 

To się po­wie­dzie, pój­dzie do­brze nam

W ręku topór mam, pije wódki dzban

 

 Kra­sno­ludz­ka część sali tu­pa­ła i wa­li­ła me­ta­lo­wy­mi ku­ba­na­mi o blat. Ich herszt kon­ty­nu­ował:

 

 Rudy pysk, w oku błysk, robię tu raban

Chłop na schwał, wszyst­kim radę dam

Ram tam tam ram tam tam ram tam tam

Ram tam tam ram tam tam ram tam tam

 

***

 

Życie na po­ste­run­ku to­czy­ło się wy­jąt­ko­wo le­ni­wie. Dwóch po­li­cjan­tów grało w kości, a resz­ta kon­su­mo­wa­ła pu­szy­ste wy­pie­ki. Z od­da­li da­wa­ło się od czasu do czasu sły­szeć brzę­cze­nie muchy. Od­głos owada przy­po­mniał jed­ne­mu z je­dzą­cych o pod­słu­cha­nej przed go­dzi­ną roz­mo­wie ko­men­dan­ta. Otyły funk­cjo­na­riusz odło­żył pącz­ka i wstał, prze­cią­ga­jąc się ocię­ża­le.

– No i był­bym za­po­mniał. Szef roz­ma­wiał rano z bur­mi­strzem i do­sta­nie­my wspar­cie – po­wie­dział spo­koj­nie.

– Cie­ka­we, kogo nam tu wrzu­cą? Mam tylko na­dzie­ję, że nie jakąś babę. W Epsom już kilka pra­cu­je i same z nimi kło­po­ty – od­parł go­rącz­ko­wo jeden z uczest­ni­ków ko­ścia­nej roz­gryw­ki.

– Na szczę­ście czasy się zmie­nia­ją, Mil­ling­ton. Nie­ste­ty nas wsza­wą obec­no­ścią za­szczy­ci Musz­nik.

Po­zo­sta­li spoj­rze­li po sobie. Mil­ling­ton splu­nął, drugi z gra­ją­cych się prze­że­gnał. Trze­ci funk­cjo­na­riusz zro­bił zdzi­wio­ną minę.

– Je­steś pe­wien?

 – Je­stem. Ko­men­dant też nie był za­do­wo­lo­ny. To musi być roz­kaz z naj­wyż­szej góry.

 – No to ja zmy­kam na cho­ro­bo­we. I wam radzę to samo. – Mil­ling­ton im­pul­syw­nie od­go­nił muchę, która przy­le­cia­ła chwi­lę wcze­śniej, zwa­bio­na przez okru­chy lukru. – Cho­ciaż w sumie ktoś musi zo­stać, żeby szef się nie pie­klił. Nowy! Wy­pa­dło na cie­bie.

 – Nie widzę pro­ble­mu – od­rzekł Nowy. – Nie wiem też, czemu tak za­nie­czy­ści­li­ście zbro­je. Co to w ogóle za Musz­nik?

 – Czło­wie­ku, prze­cież to to­tal­ny psy­cho­pa­ta. Ponoć ostat­nio ze­pchnął sta­rusz­kę z urwi­ska, bo gonił ban­dy­tę, a ta ba­bin­ka prze­cho­dzi­ła aku­rat przez trasę po­ści­gu. – Mil­ling­ton znów od­pę­dził na­tręt­ne­go owada. – W do­dat­ku to ku­rew­ski po­miot czar­cich ry­tu­ałów.

 – To aku­rat fakt – rzu­cił bez­na­mięt­nie gru­bas. – Jego matka po­łknę­ła jakąś prze­klę­tą muchę i tak za­szła.

 – Prze­cież to bujdy! – Nowy uśmiech­nął się pod wąsem. – Ba­jecz­ki dla nie­grzecz­nych dzie­ci, które sie­dzą z otwar­tą buzią.

– No i tu się Nowy nie­ste­ty my­lisz – od­parł po­nu­rym gło­sem ły­sie­ją­cy po­li­cjant, który wcze­śniej prze­że­gnał się na słowa o Musz­ni­ku. – Ale to nie wszyst­ko. Ciąża, mimo że za­po­cząt­ko­wa­na eks­tra­or­dy­na­ryj­nie, prze­bie­ga­ła sto­sun­ko­wo nor­mal­nie. Jed­nak Musz­nik nie uro­dził się jak każdy z nas. Matka go… – urwał w pół zda­nia.

Drzwi po­ste­run­ku otwo­rzy­ły się i po­li­cjan­tom uka­zał się nie­wy­so­ki, gład­ko ogo­lo­ny czar­no­wło­sy męż­czy­zna. Ubra­ny był zu­peł­nie zwy­czaj­nie, ale uwagę przy­ku­wa­ła umiesz­czo­na za jego ple­ca­mi włócz­nia. Długa na około pół­to­ra metra i wy­ko­na­na z prze­dziw­ne­go ma­te­ria­łu przy­po­mi­na­ją­ce­go kość sło­nio­wą. Broń była zwień­czo­na po­na­ci­na­nym gro­tem, pod któ­rym znaj­do­wa­ło się sie­dem za­dzio­rów. Przy­bysz wkro­czył ener­gicz­nie do środ­ka.  

– De­tek­tyw Se­tan­ta Si­la­icif­fo. Po­li­cja kry­mi­nal­na z Navan. Skie­ro­wa­no mnie tutaj. Gdzie moje biur­ko? – po­wie­dział sztyw­nym gło­sem.

– Nie przy­go­to­wa­li­śmy się na pana przy­by­cie – od­po­wie­dział Nowy. – Ale mogę od­stą­pić swoje miej­sce. – Ocho­czo wska­zał na mebel znaj­du­ją­cy się pod oknem.

Si­la­icif­fo pod­szedł do blatu. Dobył włócz­ni i oparł ją o ścia­nę. Trzy­ma­ną w ręce ak­tów­kę po­sta­wił w rów­nej od­le­gło­ści od krze­sła. Na­stęp­nie za­czął po­rząd­ki. Wszyst­kie pa­pie­ry prze­niósł na jeden stos, a po­roz­rzu­ca­ne ołów­ki uło­żył we­dług roz­mia­ru. Okrusz­ki ledwo wi­docz­ne gołym okiem po­zbie­rał na rękę i wy­rzu­cił do śmiet­ni­ka. Spoj­rzał na kra­jo­braz po sprzą­ta­niu i usiadł przy biur­ku. Wyjął akta z tecz­ki, roz­ło­żył je i oddał się lek­tu­rze. Resz­ta po­ste­run­ku ob­ser­wo­wa­ła go w mil­cze­niu.

De­tek­tyw prze­wra­cał ko­lej­ne kart­ki, a po­zo­sta­li po­li­cjan­ci wró­ci­li do swo­ich stan­dar­do­wych zajęć, czyli nic­nie­ro­bie­nia. Iry­tu­ją­ca mucha gdzieś od­le­cia­ła. Naj­wy­raź­niej wy­stra­szy­ła się przy­by­cia od­rod­ne­go ku­zy­na.

Nagle Musz­nik wstał i ru­szył ze zło­wiesz­czą miną w kie­run­ku Mil­ling­to­na, który roz­par­ty w krze­śle błą­dził my­śla­mi po zni­ka­ją­cych ele­men­tach ubio­ru nowo po­zna­nej są­siad­ki. Si­la­icif­fo po­pra­wił po dro­dze krzy­wo wi­szą­cą ta­blicz­kę, wy­ra­ża­ją­cą wdzięcz­ność miesz­kań­ców za pomoc przy od­bu­do­wie spa­lo­nej sali zabaw ta­necz­nych. Przy­sta­nął przed Mil­ling­to­nem i chrząk­nię­ciem wy­rwał go z bło­gie­go le­tar­gu.

– Który z was zaj­mu­je się spra­wa­mi gangu z Mo­on­hall oraz po­łu­dnio­wej mafii? – zwró­cił się wprost do Mil­ling­to­na.

– To będę ja – od­parł gru­bas. – Oraz Ko­dżak – dodał, wska­zu­jąc na ły­sie­ją­ce­go.

– Przy czym, panie de­tek­ty­wie, te spra­wy póki co po­zo­sta­ją w za­wie­sze­niu. Rze­czo­ne bandy za­war­ły ro­zejm i wedle na­szej wie­dzy nie spra­wia­ją żad­nych pro­ble­mów – wtrą­cił się Ko­dżak.

Musz­nik omiótł wzro­kiem za­ło­gę po­ste­run­ku. Za­trzy­mał się na oty­łym.

– Otrzy­ma­łem no­tat­kę spo­rzą­dzo­ną przez wy­so­kiej rangi urzęd­ni­ka pań­stwo­we­go. Wy­ni­ka­ło z niej, że w wa­szym mie­ście dwie zor­ga­ni­zo­wa­ne grupy pro­wa­dzą dzia­łal­ność prze­stęp­czą, zaś lo­kal­na po­li­cja jest cał­ko­wi­cie bier­na. Czy pan to po­twier­dza? – Głos Musz­ni­ka był po­zba­wio­ny emo­cji.

Gru­bas prze­łknął ślinę i spoj­rzał na ko­le­gów. Mil­ling­ton li­czył plamy na pod­ło­dze, a Nowy uśmie­chał się głup­ko­wa­to. Z opre­sji wy­ba­wił go Ko­dżak.

– Panie de­tek­ty­wie – po­wie­dział uprzej­mym tonem, ro­biąc pauzę na głę­bo­kie wes­tchnię­cie. – Oni się na­praw­dę po­jed­na­li. W mie­ście jest cisza i spo­kój. Co wię­cej Ca­bal­lo od po­łu­dniow­ców wy­mógł na kra­sno­lu­dach, żeby ci skoń­czy­li z przy­mu­sza­niem dziew­czyn. Żadna się nie skar­ży od kilku mie­się­cy, a prze­cież co jakiś czas je prze­słu­chu­je­my.

– Zbrod­nia jest zbrod­nią, bez wzglę­du na to, że wszy­scy są za­do­wo­le­ni – od­rzekł nie­wzru­szo­ny Musz­nik. – Han­dlu­ją nar­ko­ty­ka­mi i pro­wa­dzą domy pu­blicz­ne pod wa­szy­mi no­sa­mi. To nie­do­pusz­czal­ne.

– Ależ wszyst­ko jest w naj­lep­szym po­rząd­ku. Dziew­czy­ny pra­cu­ją z wła­snej woli i trze­ba przy­znać, że ku­rew­sko do­brze im się po­wo­dzi. Di­le­rzy sprze­da­ją tylko do­ro­słym. A prze­cież chcą­ce­mu nie dzie­je się krzyw­da! – wy­pa­lił Nowy.  

– Za takie opi­nie podam was do ra­por­tu. Do­brze, że się tu zja­wi­łem. Za­pro­wa­dzę w mie­ście po­rzą­dek!

 

***

 

Par­ko­we alej­ki Mo­on­hall, jesz­cze cał­kiem nie­daw­no cie­szą­ce się złą sławą miej­sca mordu i roz­pu­sty, ob­le­ga­ne były ak­tu­al­nie przez matki z dzieć­mi, na­sto­lat­ków gra­ją­cych w piłkę i pary po­dą­ża­ją­ce za­ko­cha­nym kro­kiem, by na­kar­mić ła­bę­dzie. Równo przy­strzy­żo­na trawa za­chę­ca­ła do pik­ni­ko­wa­nia, zaś lekka je­zior­na bryza przy­no­si­ła ulgę w upal­ne dni.

W za­cie­nio­nej czę­ści parku Thoth Papio, zwany Ba­zal­tem, przy­wód­ca gangu z Mo­on­hall, koń­czył wła­śnie skrę­cać pa­pie­ro­sa z ba­ku­nu. Sto­ją­cy nie­opo­dal kra­sno­lud pod­su­nął sze­fo­wi od­pa­lo­ną za­pał­kę i Papio mógł ura­czyć się in­ten­syw­nym sma­kiem cięż­kie­go ty­to­niu.

– Mógł­bym palić naj­lep­sze cy­ga­ra zwi­nię­te na spo­co­nych udach na­mięt­nej gno­mi­cy, ale te skrę­ty z ma­chor­ki przy­po­mi­na­ją mi stare, dobre czasy. By­li­śmy bied­niej­si, ale to było życie. We krwi bu­zo­wa­ła ad­re­na­li­na. A teraz? – spy­tał z no­stal­gią Papio.  

Sie­dzą­cy obok Utu Amo­nel­li alias Ca­bal­lo, boss po­łu­dnio­wej mafii, spoj­rzał prze­ni­kli­wie na wspól­ni­ka.

– Teraz za­pro­wa­dzi­li­śmy har­mo­nię w na­szym pięk­nym mie­ście. Po­patrz na te dzie­ci – po­wie­dział elf z en­tu­zja­zmem.

– Może i tak, choć przede wszyst­kim na­pcha­li­śmy sobie kie­sze­nie. Muszę przy­znać, że in­te­re­sy idą zna­ko­mi­cie, odkąd prze­sta­li­śmy ze sobą wal­czyć.

– Za­wsze ci po­wta­rza­łem, że to ko­ope­ra­cja, a nie dez­in­te­gra­cja, przy­nie­sie naj­lep­sze efek­ty. Ty chcia­łeś na nas wy­pró­bo­wać swoją le­gen­dar­ną siłę, ale osta­tecz­nie nad­to­pi­li­śmy tro­chę wa­sze­go wosku. Mo­gli­śmy was skoń­czyć, lecz po­ja­wił­by się ktoś nowy, za­pew­ne jesz­cze bar­dziej bru­tal­ny. Dla­te­go ro­zejm.

– Tak, tak. Ro­zejm, ro­zejm. – Papio za­mru­gał ner­wo­wo. – Nie wszyst­kim się to u mnie po­do­ba, ale trzy­mam ich w ry­zach.

Ca­bal­lo skie­ro­wał wzrok na roz­po­ście­ra­ją­ce się wokół po­ła­cie zie­le­ni, gdzie sie­lan­ko­wy na­strój wy­ła­niał się spod nie­mal­że każ­de­go źdźbła tra­wia­stej wy­kła­dzi­ny. Jedni upra­wia­li sport, inni wy­po­czy­wa­li na ko­cach lub to­czy­li oży­wio­ne roz­mo­wy, sie­dząc na ła­wecz­kach. Dzie­ci strze­la­ły do sie­bie z za­baw­ko­wych proc, uży­wa­jąc szy­szek jako amu­ni­cji.

Nie­spo­dzie­wa­nie dłu­go­wło­sy el­fic­ki chło­piec pod­biegł do gang­ste­rów i wy­ce­lo­wał szysz­ko­wy nabój w kie­run­ku Ba­zal­ta. Nie zdą­żył jed­nak od­pa­lić, bo sam do­stał w plecy od ro­ze­śmia­nej dziew­czyn­ki, któ­rej wy­gląd zdra­dzał mie­sza­nych ro­dzi­ców z rasy ludzi i kra­sno­lu­dów. Chłop­czyk ru­szył dziar­sko za ko­le­żan­ką.

– Masz rację! – krzyk­nął Papio. – Zro­bi­li­śmy dobrą rzecz. Mo­że­my być z sie­bie…

Kra­sno­lud nie do­koń­czył, bo tuż obok jego głowy prze­le­cia­ła ze zgrzy­tli­wym świ­stem me­ta­lo­wa kulka wiel­ko­ści prze­piór­cze­go jajka. Po chwi­li nad­le­ciał ko­lej­ny po­cisk, który ro­ze­rwał gar­dło jed­ne­go z po­łu­dniow­ców. Tra­fio­ny elf zła­pał się za szyję, ale fon­tan­na świe­żej po­so­ki try­ska­ła jak wzbu­rzo­ny szam­pan. Na­stęp­ny strzał do­szczęt­nie roz­bił czoło kra­sno­lu­da, który jesz­cze przed kil­ko­ma mi­nu­ta­mi uży­czał ognia swo­je­mu sze­fo­wi.

Re­ak­cje po­stron­nych były na­tu­ral­ne, czyli kom­plet­nie cha­otycz­ne. Matki wrzesz­cza­ły na dzie­ci, ła­piąc w prze­lo­cie pik­ni­ko­we ko­szy­ki, a za­ko­cha­ni, moc­niej ści­snąw­szy dło­nie, roz­glą­da­li się ner­wo­wo w po­szu­ki­wa­niu źró­dła sza­leń­stwa, które za­kłó­ci­ło im ma­gicz­ne chwi­le. Je­dy­nie nie­świa­do­mi za­gro­że­nia na­sto­lat­ko­wie bez­tro­sko kon­ty­nu­owa­li mecz.

Ca­bal­lo i Ba­zalt przy­war­li do ziemi, bacz­nie ob­ser­wu­jąc oko­li­cę. Pozo­sta­ła przy życiu ob­sta­wa zro­bi­ła to samo. Dal­sze po­ci­ski jed­nak nie nad­le­cia­ły.  

– Wspo­mi­na­łeś coś o nie­za­do­wo­le­niu w sze­re­gach? – wy­sa­pał Amo­nel­li, któ­re­go skóra iskrzy­ła się pul­su­ją­co.

– Do­wiem się, kto za tym stoi i po­roz­wie­szam ich okręż­ni­ce na drze­wach tego parku! – wark­nął Papio, za­ci­ska­jąc zęby. – A ty mi tu, kurwa, tylko nie eks­plo­duj!

– Spo­koj­nie, przy­ja­cie­lu – po­wie­dział elf, od­zy­sku­jąc mia­ro­wość od­de­chu. Jego ciało prze­sta­ło emi­to­wać po­świa­tę. – Ja też spraw­dzę swo­ich żoł­nie­rzy. Może któ­re­muś z moich za­ma­rzył się zbyt szyb­ki awans. Spo­tkaj­my się jutro w „Ante” i wy­mień­my spo­strze­że­nia. Zamów też broń przez Ku­la­na. Prze­czu­wam nad­cią­ga­ją­cy ka­ta­klizm.

 

***

 

– Pro­szę usiąść – po­wie­dział ko­men­dant po­ste­run­ku w Ca­tal­hoy­uk, po­si­wia­ły męż­czy­zna o księ­ży­co­watej twa­rzy.

Przed wy­ko­na­niem po­le­ce­nia Musz­nik prze­su­nął krze­sło, aby znaj­do­wa­ło się w ide­al­nej od­le­gło­ści od biur­ka. Po uważ­nej lu­stra­cji dy­stan­su zajął wska­za­ne mu miej­sce.

– Panie de­tek­ty­wie, od czego by tu za­cząć? – Ko­men­dant wes­tchnął cięż­ko. – Może od tego, że tak nie można tutaj robić. Ludzi stra­szyć, po do­mach cho­dzić. Co też panu strze­li­ło do głowy?

– Otrzy­ma­łem in­for­ma­cję, że w cha­cie przy Kotle Cza­row­nic prze­by­wa in­kry­mi­no­wa­ny Ole Bent­zen pseu­do­nim Mor­tus – od­parł Si­la­icif­fo. – Uda­łem się pod wska­za­ny adres i…

– Tak, tak. Wiem, co pan tam na­wy­wi­jał! – prze­rwał ob­ce­so­wo ko­men­dant. – Jedne wy­wa­żo­ne drzwi, jedna zbita do­nicz­ka z pa­prot­ką oraz wresz­cie jedna za­nie­czysz­czo­na bie­li­zna dam­ska plus su­kien­ka. Do dia­ska, de­tek­ty­wie! Wdowa Medb ma pra­wie osiem­dzie­siąt lat, a jej je­dy­ną prze­wi­ną może być co naj­wy­żej nie­dziel­ne bingo!

– Bingo jest u was nie­le­gal­ne? – za­py­tał szyb­ko Musz­nik.

– Ech… Nie­waż­ne. Ma pan dać spo­kój tej ko­bie­cie i po­zo­sta­łym miesz­kań­com.

– Otrzy­ma­łem wy­raź­ne in­for­ma­cje od pań­skich ludzi.  

– Za­kpi­li z pana. Wy­my­śli­li Mor­tu­sa i pod­su­nę­li panu lewy cynk.

– Ale w ak­tach…

– Spre­pa­ro­wa­li akta. – Ko­men­dant wstał z wy­sił­kiem. – Oni zresz­tą też do­sta­ną po uszach. O ile nie umar­li ze śmie­chu. Dość już o tym. Nie mam wy­star­cza­ją­cej wła­dzy, aby pana stąd wy­ku­rzyć, ale nie będę to­le­ro­wał nę­ka­nia moich oby­wa­te­li. Je­że­li zro­zu­mia­no, to od­ma­sze­ro­wać!

Musz­nik za­brał się do wyj­ścia, jed­nak szef po­ste­run­ku po­wstrzy­mał go ru­chem ręki.

– Aha, był­bym za­po­mniał. W dwój­ce czeka jakiś ta­jem­ni­czy ele­gant. Ma kwity z re­sor­tu i chce roz­ma­wiać tylko z panem. A ja mam na­dzie­ję, że przy­je­chał, aby od­wo­łać te cho­ler­ne prze­no­si­ny.

 

***

 

Po sali prze­słu­chań ozna­czo­nej nu­me­rem dru­gim prze­cha­dzał się męż­czy­zna w po­de­szłym wieku, o wy­so­kim czole, kro­gul­czym nosie i srebr­nych wło­sach gład­ko za­cze­sanych do tyłu. Ubra­ny był w czar­ny, dwu­rzę­do­wy sur­dut, a ca­łość jego ele­gan­cji wień­czy­ł cia­sno za­wią­za­ny fon­taź.

Musz­nik zwró­cił uwagę jed­nak nie na wy­szu­ka­ny styl nie­zna­jo­me­go, lecz na krze­sło wzor­co­wo od­su­nię­te od je­sio­no­we­go blatu oraz nie­na­gan­nie po­roz­kła­da­ne ry­ci­ny, przed­sta­wia­ją­ce dwóch kra­sno­lu­dów oraz jed­ne­go elfa.

– Pro­szę się nie krę­po­wać. Wszyst­ko przy­go­to­wa­łem tak, jak pan lubi, de­tek­ty­wie.

 Si­la­icif­fo usiadł i przyj­rzał się ry­sun­kom.

– Pew­nie za­sta­na­wia się pan, co ze mnie za pta­szek. – Wy­twor­ny męż­czy­zna lekko ski­nął głową. – Levi Ata­no­vich, do usług.

Musz­nik przez chwi­lę ­pa­trzył wni­kli­wie na swo­je­go roz­mów­cę, lecz żadna szu­flad­ka w jego pa­mię­ci nie za­wie­ra­ła akt do­ty­czą­cych za­gad­ko­we­go je­go­mo­ścia. De­tek­tyw wró­cił więc do prze­glą­da­nia gra­fik.

– Mamy wspól­nych zna­jo­mych – kon­ty­nu­ował Ata­no­vich. – Przy­kła­do­wo pana szef, nad­in­spek­tor Ness, to mój ko­le­ga z cza­sów woj­sko­wych. Wy­mie­nia­my od czasu do czasu różne in­for­ma­cje i przy­słu­gi.

– Jest pan po­li­cjan­tem? – spy­tał Musz­nik, nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od ob­raz­ków.

– Mo­że­my tak to okre­ślić. Dzia­łam jed­nak na nieco wyż­szym po­zio­mie wta­jem­ni­cze­nia. Pana i mnie łączy na­to­miast wróg, któ­rym bez­względ­nie trze­ba się zająć, po­nie­waż nisz­czy on zdro­wą tkan­kę tej wspa­nia­łej spo­łecz­no­ści. Po­wi­nien pan za­cząć od wi­zy­ty u niego. – Ata­no­vich do­tknął pal­cem wi­ze­run­ku kra­sno­lu­da o krót­ko przy­strzy­żo­nej, szpa­ko­wa­tej bro­dzie. – To Kulan Manx, kowal. Na pewno za­mó­wią za jego po­śred­nic­twem broń po dzi­siej­szym ataku.

– Ataku? – zdzi­wił się Musz­nik.

– Tak, ataku. Kiedy pan plą­dro­wał domy bogu ducha win­nych sta­ru­szek, w parku Mo­on­hall do­szło do małej strze­la­ni­ny. Pro­szę się jed­nak nie mar­twić. Nie­win­ni nie ucier­pie­li za­nad­to. Może ktoś do­znał lek­kie­go skrzy­wie­nia psy­chi­ki, nic wię­cej – po­wie­dział Ata­no­vich spo­koj­nym tonem. – Zgi­nę­ło za to kilku ban­dy­tów. Nie ma jed­nak sensu za­przą­ty­wać tym głowy tu­tej­sze­go ko­men­dan­ta. On i jego lu­dzie to prze­cież le­ni­wi nie­udacz­ni­cy.

– Lo­kal­na po­li­cja ak­cep­tu­je dzia­ła­nia zor­ga­ni­zo­wa­nych grup prze­stęp­czych. Za­mie­rzam to zgło­sić do cen­tra­li! – od­parł z em­fa­zą Si­la­icif­fo.

– Spo­koj­nie, de­tek­ty­wie. Zanim ko­mu­ni­kat do­trze do osób de­cy­zyj­nych, upły­nie mnó­stwo czasu i wów­czas komuś uczci­we­mu może stać się re­al­na krzyw­da. Poza tym je­stem tu ja. Na lep­sze wspar­cie nie może pan li­czyć. – Ata­no­vich uśmiech­nął się szel­mow­sko.

– Do­brze. To co mam zro­bić?

– Pro­szę nie­zwłocz­nie od­wie­dzić ko­wa­la i prze­słu­chać go na ostro. To bar­dzo, bar­dzo zły kra­sno­lud.

 

***

 

Musz­nik zbli­żał się po­wo­li do po­ło­żo­nej za mia­stem chaty, któ­rej adres podał mu Ata­no­vich. Pod­cho­dząc do płotu, zo­ba­czył żółtą ta­blicz­kę, jed­nak po­kry­wa­ją­ca ją rdza unie­moż­li­wi­ła prze­czy­ta­nie na­pi­su. Po­cią­gnął mo­sięż­ną an­ta­bę w kształ­cie zło­wro­gie­go wil­czu­ra, ale brama była za­mknię­ta. Sprę­ży­stym ru­chem prze­sko­czył więc przez dwu­me­tro­wy par­kan i wy­lą­do­wał mięk­ko po dru­giej stro­nie.

Zanim jed­nak zdą­żył się do­brze ro­zej­rzeć, pod­le­ciał do niego czar­ny pudel z wy­wie­szo­nym ozo­rem. Pies za­czął bie­gać i ska­kać wokół nóg Musz­ni­ka, który nie­zdar­nie sta­rał się od­go­nić zwie­rza­ka, co­fa­jąc się w stro­nę ogro­dze­nia. Po chwi­li czwo­ro­nóg pod­gryzł de­li­kat­nie kost­kę de­tek­ty­wa, który stra­cił rów­no­wa­gę i runął na plecy.

Pies na­tych­miast wy­ko­rzy­stał oka­zję i sko­czył na le­żą­ce­go, za­bie­ra­jąc się do nie­po­ha­mo­wa­ne­go li­za­nia. Si­la­icif­fo spró­bo­wał go ode­pchnąć, ale pudel nie dawał mu spo­ko­ju, bom­bar­du­jąc szorst­kim ję­zo­rem twarz de­tek­ty­wa.

Nagle Musz­nik do­strzegł kątem oka bie­gną­ce­go ku niemu kra­sno­lu­da z to­po­rem w dłoni. Nie­wie­le my­śląc zła­pał jedną ręką za szczę­kę, a drugą za żu­chwę czwo­ro­no­ga, cią­gnąć je w prze­ciw­ne stro­ny. Zwie­rzę nie zdą­ży­ło nawet za­skom­leć. Mocne szarp­nię­cie ro­ze­rwa­ło psią czasz­kę na dwie czę­ści.  

Musz­nik zrzu­cił z sie­bie tru­chło i wstał ener­gicz­nie. Nad­cią­ga­ją­cy Kulan Manx dy­szał w pa­rok­sy­zmie wście­kło­ści.

– Ty skur­wy­sy­nie! – wy­krzy­czał kra­sno­lud, za­mie­rza­jąc się na Musz­ni­ka.

De­tek­tyw zro­bił szyb­ki unik, jed­no­cze­śnie wy­cią­ga­jąc włócz­nię zza ple­ców, zaś broń ko­wa­la prze­cię­ła po­wie­trze.

Sta­nę­li na­prze­ciw­ko sie­bie. Manx za­ata­ko­wał. Musz­nik wy­ko­nał ta­necz­ny obrót, płyn­nie umy­ka­jąc przed cio­sem, a na­stęp­nie wy­pro­wa­dził bły­ska­wicz­ny kontr­atak wbi­ja­jąc grot w tylną część stawu ko­la­no­we­go kra­sno­lu­da. Kulan pod­parł upa­dek, lecz Musz­nik kop­nął go w głowę i jesz­cze raz dźgnął, tym razem w oko­li­cę nerki. Kowal padł na twarz i dy­go­tał w kon­wul­sjach.

Po­li­cjant ro­zej­rzał się spo­koj­nie w ocze­ki­wa­niu na ko­lej­nych prze­ciw­ni­ków, jed­nak nikt nie nad­cho­dził. Butem prze­wró­cił kra­sno­lu­da na plecy i przy­ło­żył mu włócz­nię do gar­dła.

– De­tek­tyw Se­tan­ta Si­la­icif­fo. Po­li­cja kry­mi­nal­na z Navan. Po­trze­bu­ję in­for­ma­cji o do­sta­wie uzbro­je­nia dla lo­kal­nych gan­gów – po­wie­dział Musz­nik ofi­cjal­nym tonem.

– By­dla­ku pier­do­lo­ny! Za­bi­łeś mi psa! – Manx krztu­sił się, wy­plu­wa­jąc krew zmie­sza­ną z pia­skiem.

– Nie chcia­łem – od­rzekł spo­koj­nie Musz­nik. – Cie­bie oszczę­dzę, ale mu­sisz współ­pra­co­wać.

– Oby cię wy­chę­do­ży­ły pie­kiel­ne ogary! Oby twoje dzie­ci…

– Nie mam dzie­ci – prze­rwał de­tek­tyw, prze­no­sząc grot na czoło Ku­la­na. – W cha­cie trzy­masz za­pew­ne ban­da­że i jakiś an­ty­sep­tyk. Mogę to przy­nieść i cię ura­to­wać albo wier­cić po­wo­lut­ku. – Musz­nik ob­ró­cił włócz­nię nie­spiesz­nym ru­chem, a po twa­rzy ko­wa­la spły­nę­ła czer­wo­na struż­ka.

– Do­brze, kurwi synu, za­nieś mnie do domu! – wark­nął kra­sno­lud.

Musz­nik zła­pał Ku­la­na za rękę i za­wlókł go do bu­dyn­ku. W środ­ku rzu­cił ran­ne­go na pry­czę sto­ją­cą pod oknem.

– Nie­dłu­go się wy­krwa­wisz. Po­patrz na te na­cię­cia na gro­cie – po­wie­dział de­tek­tyw, z dumą pre­zen­tu­jąc włócz­nię w świe­tle do­ga­sa­ją­cych świec. – Gdzie masz ja­kieś szma­ty i coś do od­ka­ża­nia?

– Przy­nieś mi wódki – wy­mam­ro­tał kra­sno­lud zbo­la­łym gło­sem. – Szaf­ka obok drzwi.

Musz­nik pod­szedł do wska­za­ne­go miej­sca i wy­cią­gnął bu­tel­kę. Po dro­dze za­brał jesz­cze me­ta­lo­wy kubek sto­ją­cy na stole. Po­sta­wił wszyst­ko przed łóż­kiem.

– Ban­da­że?

– Naj­pierw polej – od­parł Manx.

Po­li­cjant nalał go­rza­ły do na­czy­nia. Kowal po­dźwi­gnął się z tru­dem, po czym zła­pał flasz­kę i po­cią­gnął siar­czy­ście z gwin­ta. Potem wypił drugi łyk, tym razem mniej­szy.

– Pytaj, gnoju – wy­stę­kał.

– Co z tymi ban­da­ża­mi? – za­py­tał de­tek­tyw.

– Pytaj o do­sta­wę, idio­to! – Kra­sno­lud padł na po­sła­nie.

– Co to za do­sta­wa?

– Broń mio­ta­ją­ca. I kilka sys­te­mów alar­mo­wych.

– Kiedy?

– Za ty­dzień.

– Gdzie?

– Doki Wiel­kie­go Ka­na­łu.

– Gdzie ban­da­że?

– Całuj mnie w rzyć, po­mio­cie szpet­nej kurwy! Pytaj, co wiem jesz­cze – od­rzekł kowal, przy­my­ka­jąc oczy.

– Co wiesz jesz­cze? – za­py­tał chłod­no Musz­nik.

– Jutro po zmro­ku wszy­scy będą w „Ante”. Mo­on­hall i po­łu­dniow­cy. Ale mu­sisz pójść sam, bo miej­sco­wi są z nimi zbla­to­wa­ni. – Kulan splótł ręce na brzu­chu.

– Mogę spró­bo­wać cię teraz opa­trzyć – po­wie­dział po­li­cjant sztyw­nym gło­sem.

– Wy­pier­da­laj! – syk­nął kowal. – Tylko zdmuch­nij naj­pierw te cho­ler­ne świecz­ki.

 

***

 

– Wczo­raj od­wie­dzi­łem tę rudą Jenny – oznaj­mił tu­bal­nym gło­sem ma­syw­ny kra­sno­lud, wy­pusz­cza­jąc dym po­wsta­ły po na­kar­mie­niu płuc. – Praw­dzi­wy ogień!

– Tylko się Kra­ter nie za­ko­chaj – od­parł we­so­ło dłu­go­wło­sy elf, od­ga­nia­jąc prze­la­tu­ją­cą chmu­rę. – Chyba sobie zda­jesz spra­wę, że to za­sob­ność two­je­go port­fe­la po­zwa­la ci na takie igrasz­ki.

– Lubię też z nią roz­ma­wiać. Ale tylko pod ko­niec wi­zy­ty!

Obaj war­tow­ni­cy ro­ze­śmia­li się ru­basz­nie.

– Na moje oko przy­szedł czas na zmien­ni­ków. Nudna ta dzi­siej­sza… – Kra­ter nie do­koń­czył, bo w tej samej chwi­li sta­nął przed nim niski, czar­no­wło­sy męż­czy­zna. – Coś ty, kurwa, za jeden?!

De­tek­tyw nie od­po­wie­dział, tylko wsa­dził grot pro­sto w oczo­dół elfa, prze­bi­ja­jąc czasz­kę na wylot. Drugi z war­tow­ni­ków spró­bo­wał wy­do­być oręż, ale Si­la­icif­fo był szyb­ki jak wąż. Musz­nik ude­rzył prze­ciw­ni­ka w grdy­kę na­sa­dą dłoni, a Kra­ter zła­pał się od­ru­cho­wo za szyję. Musz­nik wy­szar­pał włócz­nię i wpro­wa­dził jej za­koń­cze­nie w pod­brzu­sze kra­sno­lu­da. Kra­ter padł, wijąc się w ago­nii.

Po­li­cjant otwo­rzył drzwi pubu „Ante”. Jego oczom uka­zał się długi, pro­wa­dzą­cy w dół ko­ry­tarz, naj­pierw sze­ro­ki jak roz­war­ta pasz­cza, a na­stęp­nie tak wąski, że nie­moż­li­wym by­ło­by się minąć bez ści­sku. Z końca ziało pie­kiel­nym za­du­chem. Musz­nik bez na­my­słu ru­szył przed sie­bie.  

Do­szedł do ścia­ny wy­ło­żo­nej por­fi­rem, ale ni­g­dzie nie mógł zna­leźć przej­ścia. Obej­rzał uważ­nie prze­szko­dę. Ema­no­wa­ła cie­płem i dziw­ną aurą. Po­pu­kał w kilka wy­róż­nia­ją­cych się punk­tów. Bez re­zul­ta­tu. Umie­ścił włócz­nię za ple­ca­mi i cof­nął się kilka me­trów. Wziął roz­pęd i wbiegł w mur, ude­rza­jąc go czo­łem. Pur­pu­ro­wa ścia­na pękła i Musz­nik prze­bił się do środ­ka.

Zna­lazł się w ogrom­nej, dwu­po­zio­mo­wej sali roz­świe­tlo­nej dzie­siąt­ka­mi smu­kłych lam­pio­nów zwi­sa­ją­cych z su­fi­tu ni­czym sta­lak­ty­ty. Spod pod­ło­gi wy­do­by­wa­ły się gęste opary, pach­ną­ce jak pu­deł­ko za­pa­łek. Przy ła­wach usta­wio­nych w pod­ko­wę sie­dzia­ło kil­ku­dzie­się­ciu elfów i kra­sno­lu­dów, któ­rzy po­de­rwa­li się na widok in­tru­za, gwał­tow­nie chwy­ta­jąc mie­cze i to­po­ry.

Si­la­icif­fo prze­szedł na śro­dek areny. Lo­do­wa­tym wzro­kiem ob­ser­wo­wał nie­przy­ja­ciół, któ­rzy po­wo­li za­częli ota­czać po­li­cjan­ta. Musz­nik za­cze­kał, aż okrąg zo­sta­nie do­mknię­ty i do­pie­ro wtedy dy­na­micz­nym ru­chem wy­cią­gnął broń. Kiedy zbli­ży­li się na mniej niż dwa metry, de­tek­tyw ob­ró­cił się z im­pe­tem i sza­leń­czo za­ata­ko­wał. Dźgał ko­lej­nych prze­ciw­ni­ków, w ekwi­li­bry­stycz­ny spo­sób uni­ka­jąc cio­sów. Jego ob­li­cze za­czę­ły znie­kształ­cać oso­bli­we skur­cze, a nie­na­tu­ral­na po­świa­ta oświe­tlać ma­ka­brycz­nie zje­żo­ne włosy. Prawe oko wy­su­nę­ło się do przo­du, lewe za­pa­dło w głąb oczo­do­łu. Mię­śnie po­li­cjan­ta po­ru­sza­ły się w ta­necz­nym ryt­mie, a ruchy ce­cho­wał kom­plet­ny au­to­ma­tyzm. Wal­czył bez wy­tchnie­nia, zaś włócz­nia z każ­dym ude­rze­niem two­rzy­ła coraz bar­dziej prze­raź­li­wą me­lo­dię.

Sto­ją­cy na pierw­szym pię­trze Thoth Papio dał sy­gnał kra­sno­lu­do­wi, który za­czął na­cią­gać ar­ba­lest. Wy­strze­lo­ny po chwi­li bełt tra­fił Musz­ni­ka w plecy, ale nie zdo­ła­ło go to nawet spo­wol­nić. De­tek­tyw po­zo­sta­wał w mor­der­czym szale, uśmier­ca­jąc ko­lej­ne­go elfa bły­ska­wicz­nym szty­chem w oko­li­ce serca. Ba­zalt na­ka­zał strze­lać bez ko­men­dy i udał się do prze­szklo­ne­go biura.

Kusz­nik po­now­nie wy­pu­ścił strzał, tym razem pu­dłu­jąc. Si­la­icif­fo za­dźgał ko­lej­ne­go wroga, a na­stęp­nie sprę­ży­stym ru­chem rzu­cił bro­nią jak oszcze­pem, prze­bi­ja­jąc gar­dło strze­la­ją­ce­go. Musz­nik wsko­czył na kon­tu­ar i wybił się, lą­du­jąc mo­men­tal­nie obok ko­na­ją­ce­go snaj­pe­ra. Do de­tek­ty­wa pod­bie­gło dwóch kra­sno­lu­dów, ale ten dzier­żył już włócz­nię, która prze­szła gład­ko przez brzuch jed­ne­go, a za chwi­lę klat­kę pier­sio­wą dru­gie­go z prze­ciw­ni­ków. Po­li­cjant spoj­rzał na dół, lecz żaden z nie­do­bit­ków nie wy­ka­zy­wał chęci, by sta­nąć do dal­szej walki.

Musz­nik ru­szył w kie­run­ku po­miesz­cze­nia, za któ­re­go szybą, żywo ge­sty­ku­lu­jąc, roz­ma­wia­li Papio i Amo­nel­li. Nagle kra­sno­lud ode­pchnął elfa i kop­nię­ciem otwo­rzył drzwi. Si­la­icif­fo zła­pał moc­niej za drzew­ce i sta­nął w go­to­wo­ści. Papio splu­nął i się­gnął po oręż. W jego dło­niach po­ja­wił się cięż­ki la­brys o je­sio­no­wym sty­li­sku i ostrzach ufor­mo­wa­nych w kształt pół­księ­ży­ców.

Roz­po­czął się długi ta­niec pełen od­sko­ków, uni­ków i ble­fów. Musz­nik sta­rał się wy­ko­rzy­stać prze­wa­gę za­się­gu, ale kra­sno­lud spraw­nie kon­tro­lo­wał prze­strzeń, wy­ko­nu­jąc za­ma­szy­ste ude­rze­nia to­po­rem. De­tek­tyw wy­pro­wa­dził szyb­kie ciosy w stro­nę brzu­cha, szyi i oczu ry­wa­la, jed­nak­że bez skut­ku. Ba­zalt kon­tro­wał w pół­dy­stan­sie, ale Musz­nik w akro­ba­tycz­ny spo­sób uchy­lał się od tra­fień. Nie po­ma­ga­ły sztucz­ki i nagłe zmia­ny kie­run­ków. Po­tycz­ka dwóch rów­no­rzęd­nych prze­ciw­ni­ków wy­da­wa­ła się nie mieć końca.

Amo­nel­li pa­trzył na wszyst­ko zza okna. Na jego twa­rzy za­czę­ły po­ja­wiać się ciem­ne plamy o nie­re­gu­lar­nych kształ­tach, które wę­dro­wa­ły od czoła po pod­bró­dek. Skóra elfa lśni­ła, ro­biąc się na prze­mian żółta, po­ma­rań­czo­wa i ciem­no­czer­wo­na. Ca­bal­lo wy­szedł z biura i po­wol­nym kro­kiem skie­ro­wał się w stro­nę wal­czą­cych.

Ba­zalt zer­k­nął na Amo­nel­lie­go i wy­mam­ro­tał prze­kleń­stwo. Wie­dział, co zaraz na­stą­pi, więc ru­szył do de­spe­rac­kiej szar­ży. Za­czął wy­wi­jać to­po­rem, na­cie­ra­jąc jak roz­ju­szo­ny szer­szeń. Musz­nik nie cof­nął się jed­nak, tylko wy­ko­nał obrót, ude­rza­jąc tylną czę­ścią pięty po­ni­żej kost­ki kra­sno­lu­da. Papio stra­cił rów­no­wa­gę. Si­la­icif­fo za­mie­rzył się na le­żą­ce­go ry­wa­la, jed­nak Amo­nel­li zła­pał go za przed­ra­mię. Ręka de­tek­ty­wa za­czę­ła się ża­rzyć ni­czym roz­grza­na stal. Musz­nik wrza­snął, wy­rwał się z uści­sku i sko­czył bez­wied­nie na niż­szą kon­dy­gna­cję. Na­stą­pił roz­błysk. Fala ude­rze­nio­wa tar­gnę­ła po­li­cjan­tem jak szma­cia­ną kukłą. 

 

***

 

– Sze­fie, zna­la­złem go! – wy­krzy­czał do­brze zbu­do­wa­ny męż­czy­zna o mon­go­lo­idal­nej twa­rzy, po czym otarł z czoła kro­pel­ki potu. Z uwagi na pa­nu­ją­cą we wnę­trzu tem­pe­ra­tu­rę nosił tylko prze­pa­skę na bio­drach. Na ko­la­nach miał wy­ta­tu­owa­ne ośmio­ra­mien­ne gwiaz­dy, zaś na klat­ce pier­sio­wej dżina wy­cho­dzą­ce­go z bu­tel­ki.

– Dawaj go tu, Misz­ka! – opo­wie­dział Ata­no­vich, który po­mi­mo du­cho­ty nie zdej­mo­wał ma­ry­nar­ki.

Misz­ka wy­grze­bał Musz­ni­ka spod gruzu i za­rzu­cił go sobie na plecy. Ciało de­tek­ty­wa było za­bar­wio­ne na per­ło­wo, przed­ra­mię zwę­glo­ne, zaś prawy oczo­dół pusty.

– Za­wieź go mi­giem do Eisen­he­ima – za­rzą­dził Ata­no­vich.

 

***

 

Musz­nik otwo­rzył lewe oko, nie­mra­wo pod­no­sząc ocię­ża­łą po­wie­kę. Wokół pa­no­wał pół­mrok i przy­jem­ne zimno. Po­li­cjant spró­bo­wał się po­ru­szyć, lecz bez­sku­tecz­nie. Jego mię­śnie były sztyw­ne jak trzo­nek sie­kie­ry.

– Wi­ta­my pana de­tek­ty­wa wśród ży­wych. – Ata­no­vich kla­snął w dło­nie. – Dok­tor Eisen­he­im to praw­dzi­wy magik.

Si­la­icif­fo pró­bo­wał coś po­wie­dzieć, ale brak jed­ne­go z na­rzą­dów mowy wy­klu­czał ar­ty­ku­la­cję.

 – Pro­szę się nie mar­twić. Język po­tra­fi­my prze­szcze­pić. Na skó­rze zo­sta­ną bli­zny, za to ura­tu­je­my wszyst­kie funk­cje mo­to­rycz­ne. Jest pan w końcu wy­jąt­ko­wy. Z okiem nic się nie da zro­bić, lecz to tylko wzbu­dzi więk­szą grozę u prze­ciw­ni­ków. Świet­na ro­bo­ta. Bę­dzie medal, po­chwa­ły i jakaś nie­zgor­sza pre­mia. Wie­dzia­łem, że za­koń­czy pan spra­wę w po­je­dyn­kę. Za­ło­ży­łem się z ko­le­ga­mi z za­rzą­du, że tak wła­śnie bę­dzie. 

Ata­no­vich uśmiech­nął się sze­ro­ko i ru­szył na prze­chadz­kę po szpi­tal­nym po­ko­ju.

– Ten cały Ca­bal­lo był wy­jąt­ko­wo nie­bez­piecz­nym zbó­jem, go­to­wym wy­buch­nąć w chwi­li kry­zy­su, zaś jego pry­mi­tyw­ny wspól­nik nie za­słu­żył nawet na takie epi­ta­fium – kon­ty­nu­ował. – Na szczę­ście teraz my zaopie­ku­je­my się tym mia­stem. Misz­ka to dobry chło­pak. Do tego świet­ny pro­carz. Może kie­dyś znów ru­szy­cie na wspól­ną misję, ale na razie on i jego ekipa muszą od­bu­do­wać znisz­cze­nia i za­pro­wa­dzić tu nowy ład. Pro­szę wra­cać do zdro­wia, de­tek­ty­wie, bo na pewno bę­dzie mi pan jesz­cze po­trzeb­ny.

Koniec

Komentarze

Hej, Filip!

 

Ha! Jeśli dobrze zrozumiałem, po przeczytaniu będę musiał rzucić Cię w jezioro ognia :D Nie mogę się doczekać devil Jak dobrze pójdzie to jeszcze dziś…

 

Oglądaj się za siebie.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokus!

 

Po lekturze wezwij moce piekielne. Rzucaj piorunami siarczystymi, kulistymi, ognistymi. Dawaj wszystko, co masz. :-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Fajna lektura. Ciekawe połączenie fantastycznych ras z policją itd., aż się nasuwa skojarzenie z “Bright”.

Czytało się dobrze. Fabularnie w porządku, aczkolwiek dwie rzeczy mi zgrzytają:

 

Czemu kowal opowiedział wszystko policjantowi, mimo iż nie chciał od niego pomocy?

 

Przy ławach ustawionych w podkowę siedziało kilkudziesięciu elfów i krasnoludów, którzy poderwali się na widok intruza, gwałtownie chwytając za miecze i topory.

Za dużo tych przeciwników. Jakkolwiek niesamowity by nie był policjant, to ten element mocno mi się nie spodobał. Jeśli bohater samodzielnie bez większego problemu pokonuje dziesiątki przeciwników w jednej walce, to ciężko się o jego los jakkolwiek przejmować.

Cześć, bjkpsrz!

 

Cieszę się, że się dobrze czytało. Na start głównie o to mi chodziło. :-)

 

Spróbuję pokrótce wyjaśnić wskazane przez Ciebie niedostatki.

 

Co do rozmowy z kowalem, to pomysł był taki: krasnolud zdaje sobie sprawę, że niedługo zejdzie. Widzi, że ma do czynienia z bezdusznym idiotą i chce go wciągnąć w pewną pułapkę, dlatego zdradza mu wszystkie szczegóły dostawy (nie dowiemy się, czy prawdziwe czy nie), a później wskazuje mu miejsce spotkania gangów, żeby detektyw poszedł tam sam i został ubity. Chciałem, aby ta groteskowa dość rozmowa (gdzie to przesłuchiwany „chce” naprowadzić policjanta na ślad) wpisywała się w karykaturalny rys opowiadania.  

 

Co do finałowej masakry: kilkunastu wydawało mi się za mało, żeby dobrze oddać późniejszy szał bojowy. Z kolei kilkudziesięciu, to może być dwudziestu, trzydziestu, a więc chyba nie przesadziłem z przerysowaniem. ;-)

 

„Bright” nie znam, ale z opisu wynika, że może są jakieś styczne, niemniej koncepcja ciut inna. ;-)

 

Pozdrawiam i dzięki za przeczytanie. :-)

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej, Wiju!

 

Tak jak mówiłem: niniejszym wrzucam Cię w jezioro ognia i przez jakieś 2-3 dni będę Cię nienawidził ;)

A niżej niewielka łapanka i moje odczucia nt. lektury:

pary podążające zakochanym krokiem

Rozumiem, co masz na myśli, ale dla mnie trochę taki wodotrysk.

 

lecz Musznik kopnął go (+w) głowę

 

Dwie rzeczy mi nie zagrały:

Silaiciffo na początku miał być takim złolem, że jak tylko się pojawia na scenie to shit get serious (tak go na początku odebrałem), ale nagle jacyś podrzędni policmajstrowie zrobili sobie z niego jaja, a ten zamiast im się sowicie odwdzięczyć, puścił to płazem. Od tego momentu był dla mnie takim ni to złym, ni to nieudacznym gościem. Ciężko mi było się go bać i uleciał z niego klimat konkretnego złola.

Pierwsza scena z zawarciem rozejmu była świetna – najlepsza z wszystkich w opku, ale to jak później się potoczyły losy tego przymierza już mi się nie podoba. Przez lata ze sobą walczyli, podkładali nogi, wbijali noże w plecy, ucinali ręce katanami i pisali na murach, że “Elfy noszą buty na rzepy”, zawierają przymierze i od razu spijają sobie nektar z dziubków. Rozejm spoko, ale nagle zniknęło całe napięcie, które po tylu latach walki na pewno by zostało. W parku, gdy padły strzały, moim zdaniem powinni raczej zacząć strzelać do siebie nawzajem, albo oskarżać wzajemnie o to, kto jest winny, a oni zbijają żółwika i umawiają na kolejną randkę.

W dialogach brakło trochę iskry, kilka było typowo ekspozycyjnych, warto jeszcze trochę nad nimi popracować.

Świat natomiast ciekawy, pierwsza scena na komisariacie fajna – uśmiechnąłem się. Ostatecznie tym najgorszym ze złoli, jak dla mnie jest Atanovich. Przedstawiłeś go może nieco niekonwencjonalnie, ale dobrze. Klimat opka jest trochę komediowy, ale nie przeszkadzało mi to.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witaj ponownie, Krokus!

 

Dzięki za recenzję i celne uwagi.

 

Literówkę poprawiłem i za jej wyszukanie składam stokrotne dzięki.

 

Druga wada musi pozostać, z uwagi na zasady konkursowe. Zresztą fraza ta wpisuje się w słusznie przez Ciebie zdiagnozowany ton opowiadania.

 

Natomiast gwoli krótkiego wyjaśnienia: w zamyśle moim Silaiciffo miał być złolem co najwyżej zmyłkowym, a tak naprawdę karykaturą herosa, zaś najbardziej „szmacianą kukłą”.

 

Co do rozejmu, to przynosił za duże profity, aby ot tak go zerwać. ;-) Przyznaję, że fabuła jest nieco pretekstowa, natomiast starałem się przemycić pewne idee, czy to w tych ekspozycyjnych dialogach, czy też ogólnym wydźwięku historii.

 

Dzięki raz jeszcze i trzymaj się tam w tej nienawiści! Szykuj się też na rewanż! ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej, WijuFilipie!

 

Natomiast gwoli krótkiego wyjaśnienia: w zamyśle moim Silaiciffo miał być złolem co najwyżej zmyłkowym, a tak naprawdę karykaturą herosa, zaś najbardziej „szmacianą kukłą”.

A to w takim razie udało Ci się ;) czyli rozumiem, że tym prawdziwym złolem, konkursowym, jest właśnie Atanovich? Proszę, powiedz, że tak! Podwójnie mnie to usatysfakcjonuje: bo tak to odczytałem i dlatego, że jest ciekawszy i bardziej zły ;)

 

Pozdrawiam w nienawiści (jeszcze przez ok. 65 godzin)!

 

Edit: a no i rewanżuj się śmiało prawym sierpowym ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokus, proste, że nomen omen Levi Atanovich, to największy złol niebu obrzydły. Rozszyfrowałeś to, jak polscy kryptologowie Enigmę. ;-)

 

Pozdrawiam i czuję, że nienawiść już przelewa się przez matrycę. :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Klasyczna opowieść o policjancie nie-stąd, który robi porządki na zaniedbanym przez służby porządkowe rewirze. W sumie się podobało, ale mam parę uwag.

Pierwsze dwa akapity: bardzo dużo opisów wyglądu, trochę się pogubiłem, kto ma jakie włosy, a chyba nie było to aż tak potrzebne.

Widzę, że masz fajne porównania, zmyślnie dobierasz słownictwo i wychodzą ci bon-moty:

Jak przystało na mordownię z prawdziwego zdarzenia królował nie pierwszej świeżości gulasz oraz konkretny samogon. Elfy jadły i piły w milczeniu, zaś krasnoludy co chwilę intonowały jakąś sprośną piosenkę. Sala tonęła w odmętach papierosowego dymu.

Bardzo fajnie wyszedł ci tu klimat.

Jednak Musznik nie urodził się jak każdy z nas. Matka go… – urwał w pół zdania.

Zostawić czytelnika z niepewnością – dobry chwyt.

Spojrzał na krajobraz po sprzątaniu i usiadł przy biurku.

Porównanie biurka do krajobrazu – super.

a pozostali policjanci wrócili do swoich standardowych zajęć, czyli nicnierobienia.

Fajny z tego cytat ;)

Dziewczyny pracują z własnej woli i trzeba przyznać, że kurewsko dobrze im się powodzi.

A tu fajny dobór słownictwa ;)

– Wspominałeś coś o niezadowoleniu w szeregach? – wysapał Amonelli, którego skóra iskrzyła się pulsująco. [+ następne akapity]

Trochę dużo tu mówią i scena straciła na dynamice. Przed chwilą przeżyli zamach, tak naprawdę nie wiedzą, co się wydarzyło, nie mogą być pewni, że są bezpieczni. W takich sytuacjach chyba nie ma jeszcze czasu na bawienie się w przypuszczenia i rzuca się tylko jak najkrótsze, konkretne rozkazy.

Coś ty, kurwa, za jeden?!

Zabrakło przecinków.

No koniec jeszcze kwestia fantastyki. Przez cały czas miałem wrażenie, że fantastyka jest tu tylko kostiumem. W sensie, że można zrezygnować z elfów i krasnoludów, można zrezygnować z “supermocy” bohatera, a opowieść się za bardzo nie zmieni, będzie dalej szła tymi samymi torami. Ta historia równie dobrze mogłaby dziać się w konwencji realistycznej, bo jedyne, co będzie inne to przebieg scen walki – ale efekty tych scen pozostaną takie same. Elfy i krasnoludy różnią się od siebie samych i od ludzi chyba tylko wyglądem. Zdolności bohatera są bardziej na pokaz, niż do pełnienia istotnych funkcji fabularnych.

Czytało się naprawdę przyjemnie, ale jednak dał o sobie znać ten niewykorzystany potencjał, jaki przecież daje konwencja fantastyczna.

Hej, Panie Domingo!

 

Dziękuję za lekturę. :-)

 

Zgadzam się z diagnozą dotyczącą wykorzystania fantastyki. To mój pierwszy tekst fabularny i prawdopodobnie za bardzo starałem się przemycić pewne idee, stąd i fantastyczny anturaż może nie wybrzmiewać tak, jak powinien.

Wyjaśniając początek: chciałem (trochę w formie ćwiczenia) uniknąć jakichkolwiek imion, aby nie zarzucać czytelnika na dzień dobry nadmiarem nazw własnych. Dlatego posiłkowałem się tymi opisami, co jak widać osiągnęło efekt odwrotny do zamierzonego, ponieważ zarzuciłem czytelnika nadmiarem zbędnych opisów. ;-)  

Dzięki za wyłapanie przecinkowych braków. Poprawiono. Miło mi również, że masz pozytywne odczucia dotyczące porównań, słownictwa itp. :-)

Jeżeli chodzi zaś o wydźwięk opowieści, to pomysłem było, aby w klasycznym schemacie odwrócić kolory i coś przekazać. Przez warsztatowe niedostatki mogło się to do końca nie udać, ale i tak jestem zadowolony, że wyprodukowałem coś, co nie wzbudza jedynie uśmiechu politowania. ;-)

 

Witam również Wielce Czcigodnego Jurora morteciusa! ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hmm mam wrażenie, że Musznik był tyleż zły, co głupi i został wykorzystany przez mądrzejszych od siebie. Ba, nawet prowincjonalni gliniarze, też niespecjalnie kumaci, byli w stanie zrobić go w bambuko. Muszę przynać, że na złola – idiotę jeszcze w konkursie nie trafiłam ;)

Czytało się nieźle, uśmiechnęło mi się parę razy. Kociara jestem, a małe pieski o piskliwych głosach doprowadzają mnie do szału, więc skłonna jestem wybaczyć potraktowanie pudla.

Fantastyka nieco umowna, można było coś więcej podziałać z wyjątkową odpornością Musznika na prąby likwidacji, ale… niech Ci będzie ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Irko_Luz!

 

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i biblioteczne polecenie. :-)

 

Przede wszystkim cieszy mnie, że udało się wywołać u Ciebie uśmiech (choć parę razy).

Natomiast co do postaci szanownego pana detektywa: czy on faktycznie był taki na wskroś zły? Przecież wykonywał tylko swoją pracę (oczywiście w sposób pozostawiający wiele do życzenia ;-)), a i finał nie był dla niego jakiś przesadnie szczęśliwy (ot przeżył, obiecano mu jakieś frukta, ale kto wie, co z tego się zmaterializuje). ;-) Ten konkursowy złol nie musiał być wszakże na pierwszym planie. ;-)

Z odpornością Musznika można by coś więcej podziałać, zostawiając więcej tropów. Przyjmijmy więc, że dobry urzędnik powinien być jak karaluch, aczkolwiek to jednak mucha może ponoć przetrwać atomową zagładę. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

 

Czytając to miałem wrażenie, że to historia policyjna ze stanów z końcówki ubiegłego wieku. Tylko, że zamiast Japończyków i Włochów są krasnoludy i elfy. Fantastyczny brudny Harry, choć zdecydowanie mniej bystry, za to z dawką specyficznego humoru: pochodzenie bohatera, scena z pudlem.

Napisane przyjemnie, czyta się płynnie. Trochę zgrzytała logicznie ta dostawa broni, ale może właśnie to ma budować klimat ameryki schyłku xx wieku. Bohater specyficzny, i trudny do pomylenia, ale też w pewnym sensie nijaki. Pojawia się okazjonalnie i albo zachowuje się “małosprytnie”, albo sieje śmierć i zniszczenie. Jedynie przywódca krasnali stanowi dla niego zagrożenie, ale tu już wkraczają siły magiczne i szczęście bohatera.

Podsumowując, choć fantastyki tu nie za wiele imho, to pomysł ciekawy na swój sposób, a wykonanie porządne.

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Powodzenia w konkursie i Polecam do biblioteki!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krar!

 

Dziękuję serdecznie za przeczytanie, komentarz i polecenie. Cieszę się, że klimat przypadł do gustu, zaś następnym razem wykorzystam elementy fantastyczne w bardziej pożądany sposób. ;-) 

 

Co do głównego bohatera, to chciałem go przedstawić jako karykaturę herosa. Ma te swoje moce (odporność i szał bojowy), nietypowe pochodzenie (w tym cudowne poczęcie), przybywa do nieznanego mu miejsca, aby wykonać jakąś misję, odbywa podróż do „podziemi”, przechodzi przemianę, jednak w istocie jest antypatycznym bezdusznym matołem, którym można do woli manipulować. ;-)

 

Pozdrawiam! 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Wyjątkowo przypadło mi do gustu pomieszanie tutaj wszystkiego ze wszystkim, skutkiem czego mogłam przeczytać  opowiadanie tyleż pomysłowe, co absurdalne, a w dodatku nie pozbawione niezłej jakości humoru. Niezwykle spodobał mi się policjant walczący dzidą, zdawałoby się dość dupowaty, ale jak przyszło co do czego, umiał zrobić użytek ze swojej broni.

Zastanawiam się tylko nad tytułem – dlaczego ten syndykat był satynowy…?

Mam nadzieję, Filipie, że poprawisz usterki, bo chciałabym odwiedzić klikarnię i polecić opowiadanie do Biblioteki.

 

prze­cha­dzał się męż­czy­zna w po­de­szłym wieku o wy­so­kim czole… ―> Czy dobrze rozumiem, że podeszły wiek miał wysokie czoło?

A może miało być: …prze­cha­dzał się męż­czy­zna w po­de­szłym wieku, o wy­so­kim czole

 

a ca­łość jego ele­gan­cji wień­czy­ła cia­sno za­wią­za­na ko­kar­da. ―> …a ca­łość jego ele­gan­cji wień­czy­ł cia­sno za­wią­za­ny fontaź.

Fontaź, tak nazywa się fantazyjna kokarda zawiązana na męskiej szyi zamiast krawata.

 

Po­cią­gnął za mo­sięż­ną an­ta­bę… ―> Po­cią­gnął mo­sięż­ną an­ta­bę

 

po czym zła­pał za flasz­kę… ―> …po czym zła­pał flasz­kę

 

Potem wziął drugi łyk… ―> Potem wypił drugi łyk

Łyków się nie bierze.

 

Lubią też z nią roz­ma­wiać. Ale tylko pod ko­niec wi­zy­ty! ―> Literówka, czy może odwiedzał Jenny z kimś jeszcze?

 

gwał­tow­nie chwy­ta­jąc za mie­cze i to­po­ry. ―> …gwał­tow­nie chwy­ta­jąc mie­cze i to­po­ry.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, regulatorzy!

 

Cieszy mnie ogromnie, że się spodobało. :-) 

 

Dziękuję pięknie za uwagi. Uwzględniłem wszystko. :-)

 

Tytuł miał zaś (w przenośni) wskazywać na charakterystykę zaprezentowanego zła. Z jednej strony ten zły to przedstawiciel władzy, ale faktycznie ktoś znacznie gorszy od bandytów, z którymi walczy (wszakże zepsuto spokój i harmonię w mieście, aby wprowadzić „nowy ład”, czyli tak naprawdę przejąć przestępcze interesy). Stąd satynowy, czyli z jednej strony błyszczący, a z drugiej matowy (co innego na pokaz, a co innego za fasadą). Syndykat to wspólnota interesów (słowo nacechowane zresztą dość negatywnie przez słynny „Syndykat zbrodni”), a w tym przypadku chodzi mi o relację pomiędzy  przedstawicielami władzy państwowej i półświatka. Życie wszak nie raz pokazywało, że służby specjalne i bandyci lubią wchodzić ze sobą w komitywę. Taka przynamniej przyświecała mi idea, kiedy uznałem, że ten „włókienniczy” tytuł będzie tu pasował. ;-) 

 

Dziękuje raz jeszcze i pozdrawiam!

 

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Filipie, bardzo dziękuję za wyjaśnienia. Wyznam, że miałam takie podejrzenia, ale brakło pewności. ;)

No i cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. Teraz idę odwiedzić klikarnię. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że podejrzenia i wyjaśnienia się nie różnią. ;-)

 

Co do uwag, to trudno, aby było inaczej. Wahałem się jedynie przy tym fontaziu, bo na etapie bety pojawił się zarzut o nadmiar słów trudnych. To jednak takie ładne słowo, że nie potrafiłem się powstrzymać. ;-) 

 

Pozdrawiam i życzę udanego wieczoru! :-) 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Tak się składa, że bardzo lubię słowa, które odeszły już w zapomnienie, choć jeszcze nie tak dawno używanie ich było na porządku dziennym.

Cieszę się, że fontaź przypadł Ci do gustu. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Każde takie słowo na wagę złota. :-) Choćby użyte w tekście, który przeczyta dziesięć osób. ;-) 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Mój ulubiony przykład – jakże dostojnie brzmi zwykła dupa, jeśli powie się o niej sempiterna. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie może nie do końca w moim guście, ale obiektywnie oceniając, starannie napisane :) Co mi się najbardziej narzuciło: czasem, szczególnie na początku, gubiłam się, kto jest kim, nie zawsze po wyglądzie można się było zorientować, o kim mowa. 

Drobne literówki: 

Broń był zwieńczona ponacinanym grotem,

– Zawsze ci powtarzałem, że to kooperacja, a nie dezintegracja, przeniesie najlepsze efekty.

 

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Regulatorzy 

 

To kolejne świetne słowo, aczkolwiek są teksty, w których zwyczajna „dupa” zdecydowanie lepiej pasuje. ;-)

 

Dzięki, Nati, za przeczytanie, tym bardziej, że to nie Twój klimat. Dziękuję również za wyłapanie literówek. :-)  

 

Pozdrawiam!

 

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Jestem przekonana, Filipie, że trafią się jeszcze okazje, by zapomnianym słowom dać drugie życie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo klimatyczne. Z początku przywidziała mi się scena z ostatniego sezonu “Fargo”, ta z tupaniem. Elf o imieniu “Koń”, na dodatek wybuchowy, to też było niezłe, jak i cała zabawa z imionami. Czyta się dobrze, choć fabuła jest dość przewidywalna. Nie bardzo rozumiem tylko, dlaczego kowal tak ochoczo sypie kolesiów.

Cześć, Nikolzollern!

 

Witam Cię tutaj i dziękuję za lekturę oraz komentarz. :-)

 

Przede wszystkim cieszę się, że dobrze się czytało, ponieważ na dobry początek nie chciałem tworzyć jakiejś przesadnie skomplikowanej historii, lecz tekst, w którym nie za wiele będzie zgrzytało, który przemyci jakiś tam przekaz i który pozwoli na zabawę gatunkami (a także jak słusznie zauważyłeś – imionami).

Jeżeli chodzi o ujawnienie informacji przez kowala, to wiedziałem, że tę scenę trzeba będzie wyjaśniać. ;-) Wymyśliłem to sobie w ten sposób, że krasnolud przeczuwając swój rychły zgon, postanawia wciągnąć policjanta w pułapkę. Informacje o dostawie (kto wie, czy prawdziwe) miały służyć przekonaniu detektywa o dobrych intencjach kowala, aby policjant ostatecznie ruszył w pojedynkę do „Ante” (to że sobie tam poradził, to już inna para kaloszy). W opowiadaniu chciałem „odwrócić kolory” i ta scena (gdzie to przesłuchiwany „chce” naprowadzić policjanta na ślad) miała się w to wpisywać.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Bonsoir, FilipieWij(u) (?).

Opowiadanie bardzo dobrze trafia w mój gust, albowiem wyjątkowo przepadam za opowieściami nasyconymi humorem, a tego u Ciebie nie brakuje. Pomysł na historię kryminalną może trochę oklepany, ale nie zmienia to faktu, że bawiłem się bardzo dobrze w trakcie lektury.

Do mocnych stron opowiadania w mojej opinii należy zaliczyć dialogi, które wyszły naprawdę fajnie i przekonująco. Podobała mi się na ogół kreacja postaci, a zwłaszcza Musznika, w przypadku którego zadbałeś o najdrobniejsze szczegóły i naprawdę intrygująco przedstawiłeś bohatera :) Za bardzo dobrą uznałem scenę w parku, może minimalnie przeciągniętą, ale świetnie wyszedł obraz sielanki, nagle zakłócony strzelaniną. Stosujesz fajne porównania i w kilku momentach naprawdę zgrabnie brzmiała ta Twoja opowieść ;)

Zastrzeżeń mam niewiele. Scena na posterunku, jakkolwiek w ostatecznym rozrachunku udana, to jest trochę skomplikowana i trochę pogubiłem się, który policjant jest który, jak ma na imię łysiejący i tak dalej. Niepotrzebna była tak duża ekspozycja, zwłaszcza że w dalszej części tekstu ci bohaterowie wielkiej roli nie odgrywają. W scenach walki zbyt barwny język, ale też chyba zupełnie celowo obrałeś taką konwencję :P Musznik jest bardzo overpowered, co sprawia, że jego przygoda nie wydała się tak emocjonująca, jak powinna.

Wykonanie solidne, ale brakuje trochę przecinków. Na końcu komentarza umieszczę swoje “zawiechy” ;)

Spieszę na słonecznym rydwanie do biblioteki, ażeby zgłosić Twoje opowiadanie.

 

Musznik przez chwilę popatrzył wnikliwie na swojego rozmówcę, lecz żadna szufladka w jego pamięci nie posiadała akt dotyczących zagadkowego jegomościa.

Dwa małe “problemy” tutaj widzę :D Słowo popatrzył sugeruje raczej czynność przelotną i jednorazową, podczas gdy zwrot przez chwilę sugeruje, że jednak trwało to określony czas. Zamieniłbym więc na patrzył, zabrzmi chyba lepiej :D No i nie wiem, czy szufladka może coś posiadać, ale na pewno może zawierać! 

 

Pies zaczął biegać i skakać wokół nóg Musznika, który niezdarnie starał się odgonić zwierzaka, cofając się w stronę ogrodzenia. Po chwili czworonóg podgryzł delikatnie kostkę detektywa, który potknął się i runął na plecy.

Ciut za dużo się. Może starał się → usiłował, potknął się → stracił równowagę?

 

Kowal z trudem podźwignął się z łózka, po czym złapał flaszkę i pociągnął siarczyście z gwinta

Literówka.

 

Kusznik wypuścił kolejny strzał, tym razem pudłując. Silaiciffo zadźgał kolejnego wroga, a następnie sprężystym ruchem rzucił bronią jak oszczepem, przebijając gardło strzelającego

Kolejny → ponownie?

 

Pozdrawiam!

Hej, Amonie!

 

Wystarczy Filipie, ale jak masz ochotę odmieniać dodatek lub nie, to mi to w ogóle nie przeszkadza. ;-)

 

Dziękuję za lekturę, komentarz oraz za skierowanie do zasobów bibliotecznych. :-)

 

Cieszę się niezmiernie, że się podobało i że opowieść się obroniła. Fabuła nie jest faktycznie zbyt skomplikowana, ale na takie mam nadzieję przyjdzie jeszcze czas. Temat konkursowy tak mi się spodobał, że postanowiłem coś skrobnąć pod wpływem chwili, wprowadzając jakieś tam moje drobne przemyślenia na temat rzeczywistości, ukryte pod cienką warstwą “fantastycznego” kurzu.

Zgadzam się z diagnozą dotyczącą sceny na posterunku. Jest to nauczka na przyszłość, ponieważ tu zaplanowałem sobie, aby czytelnik poznawał policjantów wraz z rozwojem wydarzeń i kolejnymi dialogami. Skoro jednak są to postacie trzecioplanowe, to faktycznie można było to znacznie uprościć. Dostałem zresztą taką sugestię na becie, ale arogancko z niej nie skorzystałem, bo wychodziło mi, że wszystko się w tych opisach zgadza (jak już się ktoś wgryzie). Może to jednak czytelnika męczyć, tak że następnym razem będę takich zabiegów unikać.

 

Dzięki za uwagi. Wszystkie są celne. Zastanawiam się, czy reguły konkursowe pozwalają na wprowadzanie takich zmian, ale nie jest to jakaś przesadna ingerencja w fabułę czy też strukturę tekstu, więc uwagi uwzględniam. :-)

 

Pozdrawiam!

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

Najbardziej w opowiadaniu podobało mi się wątek zwaśnionych gangów elfów i krasnoludów. Postać Musznika jest bardzo oryginalna, a nawiązanie do pewnego herosa pomysłowe. Główny bohater jest niejednoznaczny, bo kieruje nim poczucie obowiązku i jest w tym trochę naiwny, ale też bardzo niebezpieczny. Ciekawie podszedłeś do tematu zła, bo przez większość opowiadania czytelnik spodziewa się, że to Musznik jest tym złym, ale finalnie okazuje się tylko marionetką, a prawdziwe zło jest dużo większe i groźniejsze. Warsztatowo jest dobrze i łatwo sobie wyobrazić to, co opisujesz. Opowiadanie zapada w pamięć.

– Zbrodnia jest zbrodnią, bez względu na to, że wszyscy są zadowoleni – odrzekł niewzruszony Musznik.

To bardzo mi się podobało. 

 

PS. Bardzo sprytnie wybrnąłeś z problemów natury dogmatycznej ;).

Cześć, Alicello!

 

Dzięki za dobre słowa, ale przede wszystkim za pomoc, ponieważ Twoje uwagi podczas wstępnego czytania były nieocenione. :-) Jeżeli jeszcze coś naskrobię, to nie mam wątpliwości, kogo zaproszę do betowania. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

deviantart.com/sil-vah

Witam Wielce Czcigodną Jurorkę!

 

Dzięki za przeczytanie, bo roboty z tym konkursem pewnie teraz niemało. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Podobało mi się, na oko klimat przypomina coś pomiędzy Bright, a tym nowym serialem o straży nocnej Pratchetta (na oko, bo akurat ten ostatni oglądałem jedynie fragmentami, nie wiem gdzie można dorwać całość i czy warto). Połączenie świata fantasy ze współczesnością wyszło ładnie i bez wątpienia jest jednym z jaśniejszych punktów opowiadania.

Sam pomysł również mi się podobał. Mafia stojąca na straży porządku i sielankowości i zły policjant, który wtyka kij w mrowisko. Jedyna rzecz, która jest nie tyle błędem co wywołała lekką  konfuzję była wspomniana we wstępie scena z psem. Z jednej strony liżący pudel, z drugiej krasnolud z toporzyskiem w rękach, jakoś mi te dwa elementy nie współgrały… ale to tylko moje marudzenie.

Masz parę świetnych cytatów, ale mój ulubiony to bez dwóch zdań:

 – Zbrodnia jest zbrodnią, bez względu na to, że wszyscy są zadowoleni.

Moim zdaniem idealnie podsumowuje ogólny zamysł tekstu. Opowiadanie zdecydowanie zasługuje na bibliotekę

Podobało mi się do momentu, w którym cała akcja skupiła się na działaniach detektywa. Zrobiło się chaotycznie i trochę bez sensu. Rozmowa z krasnoludem od broni dziwna. Nie rozumiałam, dlaczego krasnolud nalegał, żeby go tamten pytał o dostawę. Potem zrobiło się jeszcze dziwniej. Facet wybijał ludzi na lewo i prawo. Można przyjąć, że był niezrównoważony psychicznie i został wykorzystany przez mądrzejszych od niego do pozbycia się niewygodnych osobistości. Ale tak naprawdę mamy, delikatnie mówiąc, nierozgarniętego gościa z nadnaturalnymi zdolnościami, który dał się wykorzytać do zrobienia jatki.

I jeśli patrzeć realistycznie, nikt normalny by się na coś takiego nie zdecydował. Nie w tak otwarty sposób.

Z drugiej strony opko ewidentnie realistyczne nie jest. Pachnie pastiszem motywów gansgsterkich. Tylko, że nie bawi. I dalej brakuje mi sensu, bardziej przekonującej fabuły (odnośnie detektywa, bo sam motyw porozumienia między elfami i krasnoludami bardzo na plus).

Co mi się podobało, to właśnie eklektyzm i bardzo fajne wymieszanie świata fantasy i gangsterskiego. Pewna grosteskowość i zabawa konwencjami.

Podsumowując, świat opka posiada ogromny potencjał, który został zmarnowany na głównego bohatera i zbyt oczywistą intrygę.

It's ok not to.

Cześć, Fladrif!

 

Bardzo ucieszył mnie Twój komentarz. Dziękuję za opinię (szczególnie w części wychwytującej ogólny zamysł tekstu) i biblioteczną rekomendację. :-)

 

Jeżeli chodzi o ten fragment z pudlem, to poza prostym nawiązaniem do historii, która mnie zainspirowała do stworzenia postaci detektywa, chciałem wprowadzić tu jak najwięcej elementów groteski. Scena jest przeniesiona z pewnego mitu, przy czym tam pies był faktycznie groźną bestią, a bohater działał w obronie koniecznej (również radząc sobie gołymi rękami). Tu mamy antabę w kształcie złowrogiego wilczura, a detektywa wita przyjazny pudel. Policjant to świetnie wyszkolony wojownik, ale powitanie psa go przerasta (detektyw jest niezdarny, potyka się i wywraca). Kolejne zaś wydarzenia, w tym przesłuchanie kowala, miały się wpisywać w ten groteskowy rys. Takie było przynajmniej założenie. ;-)  

 

Pozdrawiam!

 


Hej, dogsdumpling!

 

Dziękuję Ci za przeczytanie i komentarz! :-)

 

Rozmowa z krasnoludem od broni dziwna. Nie rozumiałam, dlaczego krasnolud nalegał, żeby go tamten pytał o dostawę.

 

Tak, jest dziwna. :-) Cała scena miała być nasycona groteską, począwszy od „walki” z pudlem, a skończywszy na odwróceniu ról przy przesłuchaniu. Przykro mi, że nie porwało. ;-)

 

I jeśli patrzeć realistycznie, nikt normalny by się na coś takiego nie zdecydował. Nie w tak otwarty sposób.

Z drugiej strony opko ewidentnie realistyczne nie jest. Pachnie pastiszem motywów gansgsterkich. Tylko, że nie bawi. I dalej brakuje mi sensu, bardziej przekonującej fabuły (odnośnie detektywa, bo sam motyw porozumienia między elfami i krasnoludami bardzo na plus).

 

Faktycznie miała to być pewna karykatura, głównie superbohatera. Dlatego wziąłem na warsztat typowego herosa spełniającego warunki monomitu i nadałem mu pewne niezbyt pozytywne cechy, aby finalnie dał się on wykorzystać jak „szmaciana kukła”.

Szkoda, że nie rozbawiło choć odrobinkę. ;-) Nie było moim zamiarem pójść w typową komedię, aczkolwiek kilka żartów starałem się przemycić.

 

Co mi się podobało, to właśnie eklektyzm i bardzo fajne wymieszanie świata fantasy i gangsterskiego. Pewna grosteskowość i zabawa konwencjami.

 

Cieszę się, że to przypadło do gustu. Zabawa konwencjami była jednym z głównych założeń. ;-)

 

Podsumowując, świat opka posiada ogromny potencjał, który został zmarnowany na głównego bohatera i zbyt oczywistą intrygę.

 

Intryga oczywista, nie przeczę. Taka była mi jednak potrzebna, aby odmalować zło, które odmalować zamierzałem. ;-) Być może główny (anty)bohater wymknął się spod kontroli, ale historia tak się właśnie musiała skończyć (łącznie z finałową masakrą).

 

Pozdrawiam! :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Szkoda, że nie rozbawiło choć odrobinkę. ;-) Nie było moim zamiarem pójść w typową komedię, aczkolwiek kilka żartów starałem się przemycić.

Dla mnie dużo większy potencjał humorystyczny miało zestawienie krasnoludów i elfów, a w szczególności ich szefów, niż postać głównego bohatera.

It's ok not to.

 

 

Rozumiem Twój punkt widzenia. Zło musiało jednak zwyciężyć. ;-) 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hail Discordia

Uszanowanko dla Wielce Czcigodnego Pana Jurora. ;-) 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Ależ to zakręcone :) ale w pozytywny sposób :) i do uśmiechnięcia. Na plus sam pomysł i akcja, bohaterowie też mi się podobają, klimat również fajnie wykreowałeś. Przeczytałam z przyjemnością i doklikuję bibliotekę.

To jest opinia, którą napisałem przed wrzuceniem obrazka potwierdzającego przeczytanie. Nie śledziłem tego, czy w tekście zachodziły później jakieś zmiany. Nie czytałem komentarzy innych użytkowników przed spisaniem własnych uwag.

[wyedytowane]

Dziękuję pięknie za udział w konkursie, życzę miłego dnia ;)

Cześć, Katio!

 

Bardzo dziękuję za komentarz, a także za polecenie do biblioteki. Cieszę się, że wzbudziło uśmiech. :-)


Witam, mortecius!

 

Opinia ostra jak Carolina Reaper – tak to można podsumować. Mam jednak potrzebę małej kontry, jeżeli pozwolisz. 

Mogę zgodzić się co do fabuły, wykorzystania bohaterów, klisz etc., etc., ponieważ punktujesz to wszystko dość starannie. Miałem jakiś pomysł (który wydawał mi się niestandardowy), ale tekst nie przypadł Ci do gustu, trudno.

Natomiast wskazanie na techniczną nędzę lekko mnie zszokowało. Nie podajesz żadnych przykładów, tylko walisz z grubej dość rury o konieczności gruntownego remontu itp. Z tym się niestety nie potrafię zgodzić. Wydaje mi się, że jest średnio, może nawet poprawnie i taki też był odbiór pozostałych czytelników (poprawek nie wprowadzałem zbyt wiele od momentu wrzucenia tekstu). Ta nędza wybrzmiewa zaś mocno. Aczkolwiek być może masz po prostu inne standardy, do których nie dane było się mi choćby zbliżyć.

 

Dziękuję tak czy inaczej za przebrnięcie przez tekst i pozdrawiam. Miłego dnia również życzę.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Dzięki za odpowiedź.

 

Nie miałem zamiaru wymuszać edycji komentarza, tylko zrozumieć pewne kwestie. Wolałbym nawet, abyś zostawił poprzednią wersję, ponieważ tak tekst odebrałeś i takie Twoje prawo. Ja się zaś nie obrażam, tylko próbuję dotrzeć do sedna problemu. ;-)

Błędy interpunkcyjne (te najtrudniej u siebie wyłapać), czy też zbędne spacje, to jednak nie do końca to, o co mi chodziło. Wolałbym raczej, abyś pokazał mi te złe konstrukcje zdań, ponieważ na to żaden czytelnik nie zwrócił wcześniej uwagi. Wskazywano, że czyta się dobrze. Skoro tekst jest jednak do generalnego remontu, to znaczy, że się go musi czytać po prostu źle. Stąd moje zaskoczenie i uwaga (jeżeli zbyt kąśliwa – przepraszam) o podwyższonych standardach.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

A ja miałam frajdę z czytania, bo uwielbiam takie klimaty i złych bohaterów, którzy po drodze okazują się trochę fajtłapowaci (jeśli dobrze odebrałam i to Musznik jest głównym złolem). Szczególnie przypadło mi do gustu lekkie, nienachalne i nie za ciężkie poczucie humoru oraz świetne dialogi.

 

No i teraz będzie mnie dręczyło pytanie… Jak się ten Musznik urodził? ;)

 

Pozdrawiam serdecznie!

Cześć, Kitty!

 

Ogromnie się cieszę, że sprawiło frajdę oraz że do gustu przypadły humor i dialogi. :-) Okazuje się, że udało mi się, mimo warsztatowej nędzy, choć niektórym dostarczyć trochę rozrywki, co jest budujące. 

Jeżeli chodzi o przyjście Musznika na świat, to najważniejsze, że, jak na porządnego herosa przystało, jego narodziny były ekstraordynaryjne. ;-) 

W założeniu nie miał być to główny szwarccharakter, ale jako że pojawił się na pierwszym planie, to nie dziwi mnie, że jest tak odbierany. ;-) Oczywiście swoje ma na sumieniu (głównie z powodu intelektualnych niedostatków), natomiast chciałem go pokazać jako niebezpiecznego, bezdusznego służbistę, wykorzystanego przez starszych i mądrzejszych. ;-) 

 

Pozdrawiam również. :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć, mortecius!

 

Dziękuję za czas poświęcony na kolejną odpowiedź w kontrze do mojego marudzenia. Nie miałem zamiaru wywołać żadnej inby, nie bój żaby. Chciałem jedynie uzyskać pewne wyjaśnienia.

Rozumiem, że niektórzy tutaj stronią od krytyki, skupiając się jedynie na atutach tekstu (a jeżeli takowych nie ma, to milczą ;-)). Nie jestem długo na tym forum (nieco ponad miesiąc), ale przeczytałem już tu sporo opowiadań (w tym wszystkie z Twojego konkursu) i wyrobiłem sobie też jakieś zdanie na temat tego, kto jak ocenia oraz pod jakiego rodzaju tekstami pojawiają się określone zarzuty (a także, gdzie bym lokował swoją pisaninę). Być może opacznie.

Pod tym opowiadaniem wypowiedziała się zaś między innymi Regulatorzy, która krytyki raczej nie odpuszcza i która wyraźnie wskazuje, kiedy coś jest napisane po prostu kiepsko. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że nie ma dramatu (być może trafiłem na Jej dobry dzień, a być może fakt, że historia przypadła Jej do gustu, przesłonił te liczne niedostatki). ;-)

Ja zaś krytykę doceniam, ale lubię, gdy jest konstruktywna. Twoja pierwotna opinia zawierała zaś taką dozę zjadliwości, że, o ile w kwestiach fabularnych dałem sobie spokój (choć mógłbym potłumaczyć, co autor miał na myśli, a czego czytelnik nie wyłapał – to jednak potwierdziłoby słabość tekstu, skoro nie broni się sam), to ta językowa nędza, generalny remont itp. wydały mi się po prostu przegięte. Szczerze, to z Twojego komentarza wynikało, że nie za bardzo potrafię się posługiwać językiem polskim. To, w zestawieniu z innymi opiniami, musiało wywołać dysonans (i moje marudzenie).

Nie olewam niczyich uwag, w tym Twoich. Chciałem jedynie trochę lepiej zrozumieć Twój punkt widzenia, ponieważ krytyka była ostra, ale w mojej ocenie tylko częściowo uargumentowana. Od początku zatem byłem zainteresowany tym, co Tobie konkretnie nie pasowało i co doprowadziło do wyrażenia takiej, a nie innej opinii, która wybrzmiała w taki, a nie inny sposób.

Dziękuję więc za Twoje szczegółowe uwagi. Część jest bardzo celna (głównie odnośnie do czasów – to trzeba uwzględnić bez gadania i to ma charakter obiektywny), część nie do końca. Odniosę się do nich poniżej. Sporo jest jednak uwag mocno subiektywnych, do czego masz oczywiście prawo, z tym że nie współgra mi to trochę z tą nędzą i generalną lipą. ;-)

 

No i mamy strzał. W zaznaczonym zdaniu nie zgadza się czas. Skoro Dwóch policjantów grało w kości, to zdecydowanie kolejnych dwóch konsumowało puszyste wypieki. Domyślam się, że tak się stało, żeby nie było powtórzenia dwóch. W każdym razie, mamy takie zdanie prawie na samym początku akapitu i ono już wywala z immersji, z płynnego czytania.

– pełna zgoda.

 

Dziwnie brzmi też dawało się słyszeć. Po prostu było słychać, tak?

– nie widzę nic złego w tym zdaniu, ale zgadzam się, że może brzmieć dziwnie dla danego ucha. To kwestia pewnej stylizacji.

 

 I co to jest brzęczenie muchy? W sensie, rozumiem, że miałeś na myśli bzyczenie? :)

– tu niecelnie. Może fraza ta wydaje się nieco przestarzała, ale brzęczenie muchy jest moim zdaniem OK (choć nie jestem entomologiem; być może wiesz coś więcej). Brzęk.

 

Obrzucił wzrokiem, bo wychodzi z tego coś dziwnego. Obserwował wzrokiem jest jak słuchał uszami albo wąchał nosem.

– spotkałem się z takim zestawieniem w książkach (także z „wpatrywać się wzrokiem”, ale „wpatrywać” mi tu nie pasowało). Aby dookreślić wzrok, użycie w zestawie słowa „obserwował” wydało mi się więc OK, ale może to były złe książki.

 

Dodatkowo skoro obserwował, to nieprzyjaciele zaczęli, a nie zaczynali.

– pełna zgoda.

 

To jest zbędne. Jeśli już musi być, to dynamicznie wyciągnął broń.

– zdanie jest poprawne, ale wolałabyś, aby brzmiało inaczej. Rozumiem.

 

Kiedy zbliżyli się na mniej niż dwa metry, detektyw obrócił się z impetem i szaleńczo zaatakował.

– patrz odpowiedź do: „obserwował wzrokiem”.

 

Ja rozumiem pomysł, ale jeśli scena walki ma być dynamiczna, to wyciąłbym to słowo. Brzmi trochę pretensjonalnie. Nie twierdzę, że tak było w Twoim przypadku, ale przypomina mi siedzenie na internetowym słowniku synonimów i wklejanie do tekstu zamienników.

– to już kompletnie subiektywne, ale rozumiem.

W jaki sposób włosy mogą być makabrycznie zjeżone?

– w taki, że budziło to przerażenie narratora, ale rozumiem, że tego nie kupujesz. ;-)

 

Dodatkowo przymiotnikoza tu straszna. Osobliwe, nienaturalna, makabrycznie, zjeżone.

Przy okazji, póki co wypisuję to, co mnie wybijało podczas czytania. To zdanie ma też dość dziwną konstrukcję, szczególnie, jeśli jest w środku dynamicznej sceny walki. Oczywiście subiektywizm, blablabla. Ja bym to zdanie widział rozbite na pół i zmienione, o tak:

– rozumiem punkt widzenia. Gdzie tu jednak ta nędza? Wybrałem taki sposób opisu szału bojowego. Nie spodobał się, trudno. ;-)

?

– ? ;-)

 

Tutaj to porównanie jest dla mnie niezrozumiałe.

– chodziło o melodię złożoną z jęków konających, których było coraz więcej (to zatem przenośnia, ale rozumiem, że nie podeszła). Faktycznie nad tym zdaniem się trochę zastanawiałem. Zawiera ono jednak pewien smaczek dla tych, którzy zdecydują się wyguglować imię detektywa, dlatego zostało (choć pewnie sobie a muzom).

 

Mam szczerą nadzieję, że wyraziłem swoje stanowisko w taki sposób, który będzie zrozumiały.

– wyrażenie stanowiska zrozumiałe w pełni. Miłej soboty. :-)

 

_______________________________________________________________

Edit: nie dawał mi spokoju ten impet. Popatrzyłem tu i tam. To nie tylko siła rozpędu, ale też szybkość i rozmach w działaniu (lub po prostu: szybki ruch). Nie uważam więc, aby ten obrót z impetem był błędem. Obrócił się z impetem = obrócił się szybko, bardzo energicznie, tak że, no cóż…

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Przeczytałem bez emocji. Stereotypowe klisze. Parodia ?

Witam, Koalo!

 

Dziękuję za przeczytanie. Szkoda, że nie wywołało emocji, choć przynajmniej nie pojawiły się te negatywne. ;-) 

 

Odpowiadając zaś na Twoje pytanie: trochę karykatura, po części groteska, a przede wszystkim „odwrócenie kolorów” (źli są ci, którzy powinni być dobrzy i na odwrót). Operacja na „stereotypowych kliszach” – zaplanowana (być może się udała, ale pacjent zszedł). ;-) 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Nie mam już nic do dodania, chyba, że w Twoim odczuciu coś wymaga jeszcze wyjaśnienia ;)

W moim odczuciu, to wyjaśnienia wymagałoby sporo ode mnie, aby ten tekst („stereotypowo-kliszowy” – bardzo mi się spodobał ten zlepek, podany przez jednego z Czytelników) nie okazał się, w Twojej ocenie, finalnie taką nędzą. Niemniej jednak ogólny zamysł autora czy też kwestie fabularne powinny bronić się same, więc, pomimo chęci repliki, zdecyduję się to odpuścić.

 

Jako, że czytam dopiero dzisiaj, pozostaje mi jedynie przelicytować na miłego tygodnia ;)

 

Wzajemnie. :-)

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cytując klasyka: “997 – ten numer to kłopoty”.

Zaciekawił mnie policjant, prosty chłop – jak wynika z tekstu – znający takie trudne słowa, jak “ekstraordynaryjnie”. Fantastyka rządzi się swoimi prawami, więc zakładam, że w języku tubylców jest to proste w wymowie i powszechnie używane wyrażenie.

 

No i jeszcze jedno: czy słusznie podejrzewam, że rudą Jenny zapożyczyłeś z Dragon Age Inkwizycja? 

( ͡° ͜ʖ ͡°)

 

Cześć, Pszemeksz!

 

Witam Cię tutaj i dziękuję za przeczytanie oraz komentarz. :-)

 

Cytując klasyka: “997 – ten numer to kłopoty”.

– :D

 

Zaciekawił mnie policjant, prosty chłop – jak wynika z tekstu – znający takie trudne słowa, jak “ekstraordynaryjnie”. Fantastyka rządzi się swoimi prawami, więc zakładam, że w języku tubylców jest to proste w wymowie i powszechnie używane wyrażenie.

– Kodżak to nie był znowu taki prosty chłop. Po godzinach (a nawet i w godzinach pracy, jak już nastała w mieście harmonia) uwielbiał czytać „Słownik wyrazów dawnych” (podobnie jak autor). ;-)

 

No i jeszcze jedno: czy słusznie podejrzewam, że rudą Jenny zapożyczyłeś z Dragon Age Inkwizycja? 

( ͡° ͜ʖ ͡°)

 

Muszę Cię niestety rozczarować. To zupełny przypadek, ponieważ nie grałem w “Dragon Age” (w gry to ja od dłuuugiego już czasu tak nie za bardzo; ostatnia gra, którą miałem okazję sprawdzić, to pierwszy „Wiedźmin”). ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

FilipWij Bezduszni służbiści to dla mnie główni źli ;)

 

Mnie się tam żadne braki warsztatowe nie rzuciły w oczy. Przeczytałam z przyjemnością i czekam na więcej opowiadań!

 

Pozdrawiam

Hello, Kitty! ;-)

 

Mnie się tam żadne braki warsztatowe nie rzuciły w oczy. Przeczytałam z przyjemnością i czekam na więcej opowiadań!

 

Niezmiernie się cieszę, bo miałem chwilę (krótką, ale jednak) zwątpienia. :-) 

 

Bezduszni służbiści to dla mnie główni źli ;)

 

Nie sposób się w sumie nie zgodzić. ;-) „Antyurzędniczy” wydźwięk stanowił zresztą jedno z założeń. 

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej Filip,

w końcu udało się dotrzeć :)

 

Zacznę może od dobrych rzeczy: czytało się przyjemnie i dość płynnie (choć ja z tych co mało zwracają uwagę na warsztat o ile jest w miarę ok). Ciekawe połączenie wątków, wojna krasnoludy vs elfy jako coś a la porachunki mafijne. Wybuchający elf też mnie trochę kupił :)

 

Przyznam jednak, że całość wydała mi się troszkę nijaka (czytałam 2 dni temu i musiałam mocno sobie odświeżyć, tj nic nie zapadło mi w pamięć). Musznik jest jednak dość sztampowy, a przy tym wyszedł też na niezbyt bystrego (jak ktoś wypomniał łatwo robić sobie z niego żarty), stoi za nim szara eminencja, ale czy jest zła? Tego nie wiemy, bo jej tej postaci za mało. Nie wiem też do końca kto tu miał być złym? Postaci jest sporo, a przez to chyba rozmywa się tak naprawdę to, kto jest głównym bohaterem.

Fabularnie nie wyszło najlepiej, ale chętnie przeczytam kolejne Twoje opka.

Cześć, Shanti!

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz.

 

Zacznę może od dobrych rzeczy: czytało się przyjemnie i dość płynnie (choć ja z tych co mało zwracają uwagę na warsztat o ile jest w miarę ok).

 

Cieszę się, że czytało się dość płynnie. Na dobry początek było to moim głównym celem. ;-)

 

Fabularnie nie wyszło najlepiej…

 

Nijakość fabuły biorę na klatę. Historia miała posiadać pewne warstwy (jeżeli chodzi o przekaz), lecz najpewniej za dużo pozostało w mojej głowie, a za mało jest w tekście tego, co miałem zamiar zobrazować jako zło wcielone. ;-) Moje doświadczenie w “klepaniu liter” jest z zupełnie innej bajki, a więc jeżeli chodzi o fabuły jestem totalnym świeżakiem i widzę, że jest nad czym pracować. Dlatego dzięki za szczerą opinię. :-)

 

Musznik jest jednak dość sztampowy, a przy tym wyszedł też na niezbyt bystrego (jak ktoś wypomniał łatwo robić sobie z niego żarty), stoi za nim szara eminencja, ale czy jest zła? Tego nie wiemy, bo jej tej postaci za mało. Nie wiem też do końca kto tu miał być złym?

 

Musznik jest celowo obdarzony pewnymi niedostatkami (stąd te żarty z niego i kilka innych sytuacji, gdzie miał wyjść na ograniczonego – to miało być wartością dodaną do jego niezbyt oryginalnej postaci), aby uzyskać karykaturalny rys sztampowego superbohatera. Głównym złym miał być Levi Atan-ovich, a właściwie to, co ów jegomość symbolizuje (detektyw ze swoją bezdusznością miał zaś tę symbolikę uwypuklać). A sam Levi, skoro jest szarą eminencją, to w zamyśle nie miał być aż tak widoczny. ;-) Kilka istotnych informacji starałem się jednak o nim przekazać (jego połączone imię i nazwisko miało, w moim zamyśle rzecz jasna, naprowadzić czytelnika na właściwe tory ;-)), ale najwyraźniej było tego zbyt mało. ;-) 

 

Pozdrowionka!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć Filipie,

dobrze napisane opowiadanie. Do tego lubię klimaty gangsterskie, więc lektura była jak najbardziej przyjemna. Jednak moim zdaniem mógłbyś więcej z tego wyciągnąć. Główny bohater bez wyrazu. Jego geneza, muszę przyznać, zaciekawiła mnie, lecz poza tym to gdzie go posłali tam poszedł, mordy obił i tyle. Intryga prosta. Oglądałeś może serial Fargo? Kilka motywów mi się skojarzyło.

Pozdrawiam,

mc

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Cześć, mcraptorking! (ciekawy nick swoją drogą :-))

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz.

 

dobrze napisane opowiadanie. Do tego lubię klimaty gangsterskie, więc lektura była jak najbardziej przyjemna.

Cieszę się niezmiernie. Zdumiała mnie bowiem opinia jednego z Czytelników o technicznej nędzy. Utwierdzam się zatem w przekonaniu, że pod tym względem jest chociaż poprawnie (obliczając średnią komentarzową). ;-)

 

Jednak moim zdaniem mógłbyś więcej z tego wyciągnąć. Główny bohater bez wyrazu. Jego geneza, muszę przyznać, zaciekawiła mnie, lecz poza tym to gdzie go posłali tam poszedł, mordy obił i tyle. Intryga prosta.

Tu pełna zgoda. Zainspirował mnie ten konkurs o złu i postanowiłem napisać coś, co będzie zawierać pewne spostrzeżenia na ten temat (i na kilka innych). Do tego pomieszanie gatunków i trochę groteski. Na fabułę nie starczyło mi, jak widać, umiejętności i czasu. Jest zdecydowanie pretekstowa, tu nie miałem wątpliwości od początku. ;-)

 

Oglądałeś może serial Fargo? Kilka motywów mi się skojarzyło.

Obejrzałem trzy pierwsze sezony (mistrzostwo :-)), a czwarty jedynie początek (i się „zaciąłem”), więc trafnie odnalazłeś pewne inspiracje.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hmmm. Niby nie jest źle, ale jakoś tekst mnie nie kupił. To głównie kwestie gustu, więc się zbytnio nie przejmuj.

Główny bohater jest tępawym osiłkiem, a ja nie przepadam za głupimi bohaterami. Gdyby przy tym był śmieszny, to co innego. Ale nie bawił, raczej można mu współczuć.

Elfy i krasnoludy są nimi głównie z nazwy, więc brakowało mi fantastyki.

Nie lubię scen walki i końcówka mi się dłużyła.

Trzymaną w ręce aktówkę postawił w równej odległości od krzesła.

A tu się zawiesiłam. Równej czemu? Gdyby stawiał między dwoma krzesłami, to dokładnie pośrodku, ale jest jedno. Chodziło o to, że równolegle do np. płaszczyzny wyznaczanej przez prawe nogi krzesła?

Babska logika rządzi!

Hej, Finklo!

 

Dzięki za komentarz. Skoro to kwestia gustu, to się nie przejmuję. ;-)

 

Ale nie bawił, raczej można mu współczuć.

– Z całą pewnością można. Nie bawił. Nim się bawiono. ;-)

 

Elfy i krasnoludy są nimi głównie z nazwy, więc brakowało mi fantastyki.

– W pełni rozumiem. Jak ktoś słusznie zauważył, zamiast ras znanych z fantasy mogli to być po prostu Włosi/Irlandczycy, ale wybuchający makaroniarz jakoś budził mój sprzeciw. ;-)  

 

A tu się zawiesiłam. Równej czemu? Gdyby stawiał między dwoma krzesłami, to dokładnie pośrodku, ale jest jedno. Chodziło o to, że równolegle do np. płaszczyzny wyznaczanej przez prawe nogi krzesła?

– Dokładnie o to chodziło (choć opis faktycznie wyszedł kulawy). ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Wybuchający facet to rzeczywiście coś nowego, ale czy to miało wielki wpływ na fabułę? No i zastanawiam się, jak on przeżył dzieciństwo. Przecież wtedy tyle rzeczy doprowadza człowieczka do furii – ten dzieciak, który nie chce zejść z huśtawki, chociaż ja się chcę pobujać, znowu marchewka na obiad, pielucha mokra od pięciu minut, a tu jeszcze nikt nie przyszedł, żeby ją zmienić, lody, które spadły na ziemię…

Babska logika rządzi!

Załóżmy, że nabył tę umiejętność (z której można skorzystać wyłącznie raz, rzecz jasna) w wieku dorosłym, kiedy potrafił nad tym zapanować. ;-)

Czy miało to wpływ na fabułę? No cóż, zamiast cieszyć się z lokalnego spokoju i harmonii, wysłano idiotę z centrali, który to zepsuł. Każdy by w końcu wybuchnął. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Niezła historia fantasty. Dobrze zagrał motyw służbisty, który wchodzi w patologiczne – jego zdaniem – środowisko, żeby w końcu ,,zrobić porządek”. Z reguły rezultat jest opłakany.

Technicznie napisane sprawnie, solidnie przedstawiłeś sceny walki. Gdybym miał się czepiać, zwróciłbym uwagę na spore natężenie przymiotników w pierwszym akapicie.

Pozdrawiam!

 

Cześć, Adamie! :-) 

 

Dzięki za opinię i zwrócenie uwagi na nadmiar przymiotników. Tekst jest dość „naturszczykowy”, więc tym bardziej każda uwaga jest na wagę złota. ;-) 

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

O ile podczas lektury nie rzucały mi się w oczy żadne większe babole – nawet nie doskwierały za bardzo problemy z przecinkami, co często zdarzało się przy innych tekstach konkursowych – to niejednokrotnie dziwił mnie dobór słów. Uwaga ta dotyczy także kwestii dialogowych, więc można by to zrzucić na karb stylu wypowiedzi danych postaci, ale były to zbyt odosobnione przypadki, bym uznała za celową stylizację. Mamy więc, dla przykładu: „zanieczyściliście zbroje” czy „ekstraordynaryjnie” – trochę ciężko mi uwierzyć, by takie sformułowania padały w luźnej dyskusji zblazowanych policjantów. Ogólnie zastosowany język zrobił na mnie wrażenie nieco niespójnego – właśnie przez padające znienacka takie słowa, jak „komilitoni”, podczas gdy większość tekstu jest bardziej, że tak to ujmę, standardowa.

Opowiadanie jest przemyślane i starannie napisane, a jednak muszę przyznać, że mimo tego historia mnie nie wciągnęła. Sądzę, że wpływa na to brak wyrazistej głównej postaci; mamy, co prawda, Musznika, ale jest przedstawiany bardzo z „boku”, przez co niezbyt się z nim zżyłam. Pojawia się dużo drugoplanowych postaci i trudno rozeznać się, czy będą później istotne czy nie, ponieważ każdego dość szczegółowo opisujesz. Choćby policjanci w scenie otwierającej – pojawiają się tylko po to, aby podbudować wielkie wejście detektywa, a poświęcasz im mnóstwo czasu. Albo ci, którzy pod koniec znajdują Musznika – kolejne opisy i imiona osób, które więcej się już nie pojawią, dodatkowo dezorientują.

Druga sprawa – długo trwało nim ja, jako czytelnik, dowiedziałam się, o co gra w tekście. Praktycznie do samego końca brakowało mi punktu zaczepienia, jakiegoś kontekstu, wskazania, na co powinnam liczyć, komu kibicować, albo co tu w ogóle będzie złym, a co dobrym zakończeniem. W związku z tym śmierć gangsterów w parku, przesłuchanie kowala czy walka w „Ante” nie budziły we mnie większych emocji. Zwłaszcza, że opisy walk wyszły w moim odczuciu mało dynamicznie, a przez to niezbyt angażująco.

Jeszcze co do samego Musznika. Kreujesz go na konkursowego złola, co okazuje się podpuchą – i to jest ciekawe ogranie motywu. Trochę gorzej, że detektyw sprawia wrażenie, powiedzmy, że mało lotnego, przez co ciężko pałać do niego sympatią. Jasne, brak bystrości nie sprawia od razu, że postać robi się antypatyczna, ale moim zdaniem dało się to zrealizować lepiej. (Na myśl przychodzi mi przykład Pratchetta i jego Dwukwiata albo Marchewy.)

Końcowa intryga zdała mi się bardzo pospieszna, widać, że gonił już limit znaków.

Ostateczne moje wrażenia były takie: intrygujące pomysły i staranne wykonanie, natomiast całość, niestety, nie porwała.

deviantart.com/sil-vah

Hej! :-)

 

Dzięki za komentarz. Z perspektywy czasu, oceniając tekst na chłodno, właściwie mógłbym się pod Twoją opinią podpisać. ;-)

 

Ogólnie zastosowany język zrobił na mnie wrażenie nieco niespójnego – właśnie przez padające znienacka takie słowa, jak „komilitoni”, podczas gdy większość tekstu jest bardziej, że tak to ujmę, standardowa.

Masz oczywiście rację. Nie mogłem się powstrzymać przed wrzuceniem niektórych słów czy sformułowań, więc wychodzi, że to maniera, a nie stylizacja. Jeżeli chodzi o dialogi, to miałem pomysł na indywidualizację wypowiedzi policjantów na posterunku, ale wyszło to kiepsko. Cały opis poprzedzający wejście bohatera jest, jak słusznie zauważyłaś, słaby.  ;-)  

 

Opowiadanie jest przemyślane i starannie napisane, a jednak muszę przyznać, że mimo tego historia mnie nie wciągnęła. Sądzę, że wpływa na to brak wyrazistej głównej postaci; mamy, co prawda, Musznika, ale jest przedstawiany bardzo z „boku”, przez co niezbyt się z nim zżyłam.

 

Trochę gorzej, że detektyw sprawia wrażenie, powiedzmy, że mało lotnego, przez co ciężko pałać do niego sympatią.

Pisząc ten tekst, nie wziąłem pod uwagę, że będzie mi potrzebny bohater, którego ktoś polubi. ;-) W założeniu detektyw miał być antybohaterem, którego nie da się lubić, bo jest tak naprawdę bezdusznym urzędasem. Rozumiem jednak zarzut, że nie było komu kibicować.  

 

Albo ci, którzy pod koniec znajdują Musznika – kolejne opisy i imiona osób, które więcej się już nie pojawią, dodatkowo dezorientują.

Na swoje “usprawiedliwienie” dodam tylko, że każde imię (i niektóre opisy) miały do kogoś nawiązywać, ale najpewniej te odniesienia przyniosły satysfakcję wyłącznie autorowi. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

Chociaż konwencja tekstu nie trafia do mnie, to pomysł na perfekcyjno-psychotycznego stróża prawa posiada pewien urok. Najbardziej przemówił do mnie moment, gdy bohater sforsował ścianę głową – pomysł prosty, ale zastosowany w odpowiednim momencie fabularnym.

Pozdrawiam.

Cześć!

 

Dzięki za komentarz i cieszę się, że przynajmniej niektóre elementy zagrały. ;-)

 

Pozdrawiam!

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Nie porwało mnie, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet, za opinię. ;)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Nowa Fantastyka