- Opowiadanie: VonHallen - Bolesla

Bolesla

Dzień dobry, nie wiem czy to opowiadanie jest warte spojrzenia... Ale od czegoś trzeba zacząć. Liczę że nie zmiażdżycie mnie krytyką :p

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Bolesla

W obskurnej knajpie, wręcz ciemnej budzie panował tłok. Najtańsze piwo w mieście zapełniłoby nawet gorsze miejsce okoliczną biedotą i wszelkiego rodzaju pijaczkami. Tylko jeden klient nie pasował zbytnio do krajobrazu. Siedzący w rogu mężczyzna, choć nadal niechlujnie ubrany, prezentował sobą ewidentnie wyższy poziom. Miał porządne skórzane buty i zamiast chlać na umór, porykując wesoło lub agresywnie w kierunku sąsiadów, on spokojnie popijał swój podłej jakości trunek podczas czytania książki. Nikt ze zgromadzonych poza nim rzecz jasna, nie tyle nie posiadał, co nawet w życiu nie widział podobnego przedmiotu. Ponad to mężczyzna nie wyglądał jakby jakkolwiek przeszkadzał mu hałas, który najpewniej przeszkadzał ludziom w promieniu kilkuset metrów i zmarłym z najbliższego cmentarza. Nikt się do niego nie zbliżał, nikt nie zwracał na niego zbytniej uwagi, co także było dziwne, bo za mniejsze wyróżnianie się można było tutaj dostać w mordę.

Najdziwniejsza rzecz tego wieczora jednak dopiero miała się zdarzyć. Nagle prześwitujące z powodu dziur drzwi się otwarły i stanęła w nich zakapturzona kobieta. Sama obecność przedstawicielki płci pięknej w tym przybytku stanowiła nie lada zaskoczenie, ale jej strój potęgował je jeszcze bardziej. Czarny, aksamitny płaszcz z kapturem sięgający niemalże ziemi i wyzierające spod niego czarne wysokie buty na obcasie ze srebrnymi wstawkami najpewniej były warte znacznie więcej niż cała gospoda łącznie z klientami. Kobieta rozejrzała się po sali, a jej wzrok zatrzymał się na czytelniku w rogu. Na niej natomiast zatrzymał się wzrok wszystkiego co się ruszało w tej gospodzie. Gdy zaczęła iść przez salę, jeden z klientów, w stanie poważnej nietrzeźwości, złapał ją za rękę. Ona błyskawicznie odwinęła mu pięścią prosto w nos, tak, że zalewając się krwią wylądował na ławie, przy okazji oblewając kompanów piwem. Tamci się obruszyli, ale żaden z nich nie wykazał się odpowiednią odwagą, żeby inaczej zamanifestować swoje niezadowolenie. Ona też nie zwróciła na nich uwagi idąc nadal w kierunku spozierającego z nad książki na całą sytuację mężczyzny.

– Cześć Avor! – uśmiechnęła się promiennie, siadając naprzeciw niego.

– Cześć, Ria… – westchnął, po czym dodał – Wiesz co to znaczy nie zwracać na siebie uwagi?

Dziewczyna uśmiechnęła się rozbrajająco:

– Jasne, że wiem, tylko jakoś niezbyt mi wychodzi…

Avor westchnął po raz kolejny z rezygnacją, lustrując wzrokiem towarzyszkę rozmowy. Ria była kolejną uczennicą mistrzyni, która jako jedyna wykazała chęć przyjęcia go kilkanaście lat wcześniej, kiedy rada nie wiedziała co z nim zrobić. Jedynym mogącym wydać werdykt w tak wyjątkowej sytuacji jak jego był arcymistrz tego terenu, ale ten tkwił w swojej pracowni zamknięty od wielu lat i nikt nie odważył się mu przeszkadzać. Tak jak nikt nie wiedział co zrobić z Avorem… Rada Magów Północy nie mieściła w sobie zbyt mocnych charakterów. Sytuacja była co prawda naprawdę wyjątkowa, bo nigdy wcześniej nie zdarzyło się by po przyjęciu starszego niż zwykle ucznia do Akademii magów północy, opanował on materiał rozłożony w normalnej sytuacji na 20 lat w zaledwie rok. Nie to jednak wtedy stanowiło problem… Wygodni mistrzowie nie chcieli raczej opiekować się dojrzewającym nastolatkiem po przejściach niż jego mocą, w końcu na mistrza spadała odpowiedzialność za ucznia… Zresztą, samych mistrzów nie było zbyt wielu, a nikt o niższej randze nie mógł brać uczniów. System zresztą był prosty, na początku, praktycznie od małego dziecka do przynajmniej fizycznej dorosłości Akademia, następnie przystosowanie do samodzielnego funkcjonowania pod okiem mistrza, które też zwykle trwało wiele lat, aż wreszcie otrzymanie statusu pełnoprawnego maga. Dopiero osiągnięcie statusu mistrza sprawiało problemy. Tę rangę otrzymywał ktoś, kto miał wielkie zasługi dla magii lub magów, jednak nie było zdefiniowane w żaden sposób na jakim poziomie miałyby być te zasługi. Oczywiście, było to zależne od rady, która wolała prowadzić wewnętrzne gierki, niż oceniać uczciwie lub arcymistrza, który ostatnio przestał manifestować swoje istnienie.  Co ciekawe zwykle magowie robili co im się żywnie podobało, ale mistrzyni Rii i tak udało się zyskać złą sławę, na tyle, że nie pozwalano jej z reguły brać uczniów. Przez kilkadziesiąt lat (bowiem magowie mogą znacznie wydłużyć swoje życia)  miała jedynie trójkę. Nic dziwnego… Parała się nekromancją, eksperymentami na ludziach, goecją i innymi praktykami które choć nie były oficjalnie zakazane, nie były też akceptowane w społeczeństwie magów. Do tego nie liczyła się z niczym i nikim…

– Co u twojej mistrzyni? – zapytał niechętnie, wyrywając się z zamyślenia.

Dziewczynie przebiegł grymas po twarzy, sugerujący, że tamta nie traktuje jej najlepiej, ale odpowiedziała niemalże wesoło:

– Myślała o tobie…

– Nie domyśliłbym się, ściągnęła mnie tu tylko wiadomością przez czar z mojej krwi którą nie wiem nawet skąd miała… – powiedział z łagodnym uśmiechem na twarzy i tylko oczy zdradzały nawet nie irytację, ale czysty gniew.

Ria zauważyła to i mocno się spłoszyła, wyglądała jakby chciała po prostu uciec i zaczęła nerwowo rozglądać się po karczmie. No tak… Avor miał złą reputację. Opanował się w jednej chwili i powiedział już spokojnie:

– Wybacz, ale mogła się do mnie odezwać w każdej chwili, a przez ostatnie trzy lata dostałem tylko wiadomość „Bolesla” z dzisiejszą datą i tym miejscem…

– Wiesz przecież, że jesteś banitą… byłaby zobowiązana pomóc w ujęciu i zabiciu cię…

Avora znów zagotowało:

– Więc po chuj się w ogóle odzywa? Postanowiła mnie zabić? I czemu nie przyszła tu osobiście?!

– Ja… – zaczęła niepewnie, ale przerwał jej, podnosząc się gwałtownie:

– Ty!? Ty się nie nadajesz do niczego! Na miejscu twojej mistrzyni sprzedałbym cię do burdelu!  

Ria w jednym momencie wybuchła płaczem, zakrywając dłońmi twarz. Mag-Banita ochłonął w jednej chwili i zrobiło mu się głupio. Zwłaszcza że kompletnie nie wiedział co powinien teraz zrobić. W końcu patrząc się na nią zbaraniały wydukał:

– Przepraszam, przesadziłem.

Nie zwróciła jednak w żaden sposób uwagi na jego słowa i nadal płakała, łzy spływały jej po twarzy, moczyły ubranie i skapywały na brudną, gnijącą podłogę. Avor naprawdę nie miał pojęcia co robić, w życiu nie znajdował się w podobnej sytuacji, mimo 30 lat na karku. Po zastanowieniu, wniknął jej w umysł, powierzchownie, tylko na tyle żeby widzieć emocję, normalnie Ria powinna się bronić, ale w tej sytuacji nawet nie zauważyła. Smutek nie był jednak prosty w swej konstrukcji, przypominał kłębek zaplątanych nici z których część prowadziła dalej, w głąb jej wspomnień. Musiał poruszyć jakąś bolesną ich część i obudzić uśpione lęki. No tak, ta mistrzyni nie miała normalnych uczniów. Wydarcie obecnej emocji krótkoterminowo mogłoby pomóc, ale w przypadku tylu powiązań wywlekło by na wierzch zbyt wiele złych i niepotrzebnych wspomnień. Nagle wpadł na pomysł. Wniknął nieco głębiej w jej umysł i dobrał się do celu wizyty. Następnie bardziej wolą niż gestem prawej dłoni ogłuszył ją, po czym zarzucił ją sobie na ramię i poszedł samodzielnie tam, gdzie powinna go zaprowadzić, nie zważając na krzywe spojrzenia ludzi w karczmie, ani na brukowanej ulicy.

Kiedy Avor stanął przed potężnymi tylnymi drzwiami, ogromnego domu, zawahał się. Kamienne płaskorzeźby nimf i satyrów, zdawały się go ponaglać swym wzrokiem. Już miał zastukać kołatką wyobrażającą głowę psa, ale zdał sobie sprawę, że jego plan wcale, a wcale nie był dobry. Wejście tam, z Rią na ramieniu i stanięcie twarzą w twarz ze swoją niegdysiejszą mistrzynią, nie mogło być w istocie dobrym pomysłem, ba, sam nawet kontakt z tą kobietą był okropnym pomysłem. Banitę i jego mistrzynię łączyła niegdyś bardzo specyficzna relacja… Tak musiało się skończyć zamknięcie nastolatka pod jednym dachem z niezrównoważoną i magicznie upiększoną do granic możliwości mistrzynią. Na początku sytuacja wyglądała niemalże normalnie… Aż Avor wpadł na „genialny” pomysł polimorfii w szczura, żeby podglądać ją w kąpieli. Ona rzecz jasna od razu zorientowała się w podstępie, ale zamiast wymierzyć mu srogą karę zaprosiła go do łaźni razem ze sobą… Czym się to skończyło można się domyślać. Ich relacja trwała jeszcze parę lat po zakończeniu edukacji obecnego banity, tyle że obie strony traktowały ją diametralnie różnie – On się beznadziejnie zakochał, ona traktowała go jak zabawkę. W pewnym momencie po prostu jej się znudził, a ich spotkania, do których dochodziło znacznie rzadziej nagle stały się sztywne i oficjalne… A potem przyszła banicja, trzy lata bez żadnego kontaktu, podczas których obiecał sobie, że już zawsze będzie się starał jej unikać. W końcu doszło do niego że był wykorzystywany. Tymczasem gdy pojawiła się pierwsza wiadomość od niej, przewędrował cały kraj, aby tylko ją spotkać… I dopiero wtedy, stojąc przed jej drzwiami, zdał sobie sprawę, co właściwie zrobił. Był sobą bardzo zawiedziony.

W jednym momencie po prostu nie będąc delikatnym upuścił Rię na próg, odwrócił się na pięcie, zrobił kilka kroków… I wtedy usłyszał jak drzwi się otwierają, na szczęście dla nieprzytomnej do wewnątrz.

– Ria!? – krzyk w drzwiach poniósł się echem w zaułku.

Avor rozpoznał ten głos. Czas zwolnił w jednym momencie, a on stanął do walki z przemożną chęcią spojrzenia na kobietę za drzwiami. Wiedział jednak że wtedy nie będzie już odwrotu… Powoli, mierząc się z samym sobą, zrobił kolejny krok… Na jego nieszczęście, dom był w takim miejscu że musiałby odejść o wiele więcej żeby zniknąć z pola widzenia mieszkanki. Ale na to było za późno. zauważyła go i zawołała:

– Avor? To ty?

Tak bardzo chciał uciec, po prostu pobiec przed siebie i już nigdy więcej jej nie widzieć, ale nie potrafił. Zamiast tego odwrócił się przodem do niej i zsunął kaptur, ukazując poplątane, czarne włosy do ramion, nierówną brodę i zaszklone oczy koloru nieba o poranku. Tak jak cała jego twarz wyrażały trudny do określenia ból. A on zobaczył ją. Była piękna, tak nieludzko, nienaturalnie piękna, widział jej twarz bez żadnej skazy, długie, puszyste, brązowe włosy sięgające do połowy pleców, jej doskonałą sylwetkę z wyraźnym wcięciem w talii podkreślonym jeszcze bardziej obcisłą, błękitną suknią. Tak dobrze znał jej widok, prześladował go w snach, tkwił pod jego powiekami i ciągle wracał w najmniej spodziewanych momentach… A jednak, kiedy spojrzał w jej oczy wydała mu się obca. Było w nich coś, czego przez te wszystkie lata nigdy nie widział. Odczytał z łatwością, desperację, lęk i… nadzieję. Ta na co dzień szalona, nieprzewidywalna kobieta, teraz musiała się znajdować w naprawdę beznadziejnej sytuacji. Albo przynajmniej wybitnie udawała że w takiej jest.  Z jego nagle zaschniętego gardła nie chciał wydobyć się żaden dźwięk, ale jej to nie przeszkadzało:

– Wejdź… i pomóż mi ją wnieść – dodała spoglądając na Rię.

Posłuchał, zesztywniały nagle jakby ciało w którym się znajdował nie należało do niego. Podniósł ponownie Rię, i poszedł za mistrzynią w głąb budynku nie zwracając uwagi na nic poza jej sylwetką. Położył Rię we wskazanym miejscu i usiadł na przeznaczonym mu krześle, ale wszystko to robił jak w transie, jedyne co czuł to nierealność tej sytuacji. A może by tak uciec? Teleportować się z miejsca najdalej jak tylko umiał? To nie był prosty czar, ale kilka razy użył go i nawet przy tym nie zginął, co zdarzało się nawet bardziej doświadczonym. Już prawie podjął decyzję… I wtedy znów się odezwała:

– Co się właściwie stało?

Opowiedział jej. Powoli, spokojnie, z trudem. Nawet nie próbował kłamać, wiedząc że i tak nic dobrego z tego nie wyniknie. Ona przyglądała mu się przez chwilę, następnie spojrzała na Rię i powiedziała ostatnią rzecz jakiej się spodziewał:

– Naprawdę uważasz że ona nadaje się do burdelu?  

Avora na moment zamurowało, ale szybko się otrząsnął i wydukał:

– Y no… Chyba? – i zaraz dodał – może lepiej powinniśmy ją obudzić?

– Po co? Tylko by przeszkadzała…Niech sobie leży.

Nie oponował, nie miałoby to sensu. Mistrzyni niemalże nigdy nie zmieniała zdania, zamiast tego powiedział tak oschle jak tylko potrafił:

– Po co mnie wezwałaś?

Nie odpowiedziała. Zamiast tego westchnęła, odsunęła krzesło i usiadła naprzeciw niego. W końcu spoglądając mu w oczy wydusiła, zmagając się z własną dumą:

– Potrzebuję pomocy.  

Zaskoczyło go to, mimo wszystko. Wiedział że powinien pokazać jej wulgarny gest na palcach i wyjść, ale zamiast tego zapytał:

– W czym?

Kobieta westchnęła rozdzierająco, jakby samo przyznanie się sprawiło jej więcej nieprzyjemności niż potencjalne konsekwencje, ale szybko zaczęła tłumaczyć:

– Wiesz że to miasto jest najbliżej granicy państwa elfów, a co za tym idzie najbliżej terenu magów południa…

– Tak, tak, wiem też że jak się za dużo wypije to przychodzi kac, do rzeczy – przerwał jej zniecierpliwiony

– Jest tu Lorcan.

Avor wzdrygnął się, Lorcan był arcymagiem południa, elfem i uchodził za najpotężniejszą osobę na świecie.

– Co on tu robi?

– Oficjalnie? Jedzie w odwiedziny do naszej rady. Nieoficjalnie? Przekonuje okoliczną szlachtę że lepiej być pod jego opieką.

Avor już miał pytać co to ma do rzeczy ale nagle go olśniło:

– Odjebałaś coś takiego, że jak tamci to zobaczą pójdą do Lorcana na kolanach błagać żeby objął nad nimi opiekę i nie umiesz tego odkręcić, tak?

Teraz mistrzyni wyglądała jakby to ona była jego uczennicą, właśnie oczekującą srogiej kary. Nieśmiało stwierdziła tylko:

– Mniej więcej

Avor się wkurzył… Po trzech latach przypomina sobie o nim, bo jest jej potrzebny do uratowania dupy.

– Coś ty do kurwy nędzy zrobiła?! – wykrzyczał jej w twarz wstając.

Ona też wstała i skinęła mu aby szedł za nią. Poprowadziła go przez swoją pracownię, następnie po schodach do piwnicy i pokazała mu…coś. Istota rozmiarami i kształtem przypominała worek ziemniaków, tyle że worki nie mają zwykle macek na szczycie, ani trzech kurzych łapek na dole, ani rozwidlonego jak język węża ogona… a może to była łapa?

– Co… To… Jest?

– Poznaj Lecha Skyrna

– Dziedzica Wojewody Bolesla? Co mu zrobiłaś? I dlaczego?

– Ym… ja.. nie wiem? – wyjąkała.

– Ile czasu on tu siedzi?

– Tydzień

Avor niezmiernie się zdenerwował. Jego mistrzyni zawsze była nieodpowiedzialna, ale to co zrobiła przechodziło ludzkie pojęcie. Takiego potwora nigdy nie widział i w żadnej z czytanych przez niego książek nie było o takiej możliwości wzmianki. Szykowało się niemożliwe zadanie. Czy powinien w ogóle się go podejmować?

– Nie myślałaś o tym żeby tak go zostawić? Wiem, to niehumanitarne, ale to chyba najlepsze rozwiązanie.

– Czar lokalizacji na niego zadziała, a Wojewoda z pewnością poprosi o taki Lorcana, nie ma szans.

– Moglibyśmy go zamaskować…

– … I mierzyć się z mocą Lorcana? Powodzenia.

Prostych rozwiązań tu nie było, a lada chwila mogła wpaść tu gwardia wojewody. Młody czarodziej zadecydował przeklinając w duchu swoje przywiązanie.

– Dobra, odczaruję go.

Może to było tylko wrażenie ale wydawało mu się że przez twarz mistrzyni przebiegł uśmiech przywodzący na myśl demona cieszącego się z kolejnej ofiary. Otrząsnął się i narysował w powietrzu pentagram, oznaczył kilkoma runami i tak błękitno-świecący w powietrzu obraz posłał w kierunku przeklętego. Macki poruszyły się gniewnie a stwór wydał dźwięk podobny do miałknięcia kota, ale nie ruszył się z miejsca. Avor zobaczył czarno-czerwoną kulę splecioną z demonicznej energii, rozbił ją na osobno czerń i czerwień jednej przywrócił naturalny dla aury szary kolor, ale czerwona nie chciała się poddać jego woli, zrezygnowany połączył kulę spowrotem w jedność i… Potwór się zmienił. Zamiast rozwidlonego ogona miał teraz w pełni ludzką rękę a zamiast jednej z kurzych łap… sporych rozmiarów przyrodzenie.

– Ech byłem blisko. – westchnął Avor

Mistrzyni nie powiedziała nic ale po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. Mag bez wahania powiedział:

– Który demon to zrobił?

– Aarhiel – wyjąkała.

Po tych słowach natychmiast zaczął rysować krąg z odpowiednim symbolem, kształtem przypominającym rybę o sercu zamiast płetwy.

– Bez darów cię nie wysłucha… – westchnęła.

Demony zwykle nie pomagały z czystego serca, a w zamian za określoną zapłatę, najczęściej drogie kamienie, które nie tylko zwiększały ich moc ale były też dla nich przysmakiem. Niektórzy czarodzieje potrafili też je torturować, ale ta umiejętność stopniowo zanikała – mało kto chciał mieć nieśmiertelnych i potężnych wrogów. Mag miał jednak inny plan.

– Wystarczy flaszka, najlepiej samogonu. – wyjaśnił.

– Od kiedy demony piją?! – zirytowała się mistrzyni ewidentnie nie ufając byłemu podopiecznemu. – I skąd ja ci wezmę flaszkę?

Czarodziej tylko poklepał się wolną ręką po kieszeni na znak że jest przygotowany. Po chwili puścił krąg w kierunku ziemi tuż przed istotą, a zaraz potem pojawił się on. Demony nigdy nie były zbyt piękne, nie licząc oczywiście demonów pożądania, ale Aarhiel był wyjątkowo brzydki w swej humanoidalnej postaci. Był on bowiem łysym niskim grubaskiem z zajęczą wargą, zezem i wybitą jedynką. Łypnął na nich sprawnym okiem i powiedział, chyba usiłując być miłym:

– Czego państwo sobie ży… – zaraz jednak przerwał i zapytał – Znowu ty? Klątwa jak się patrzy przecież.

Mistrzyni już otwarła usta żeby coś powiedzieć, ale ubiegł ją Avor:

– Siadaj, napij się… – tu podał mu butelkę – …i opowiedz mi o tej klątwie.

Demon usiadł patrząc się na maga jakby właśnie zaproponował mu namiętną noc we trójkę. Przyglądając się podejrzliwie zaczął:

– Było to tak że jakiś ten, no, Leszek czy tam Lesław…

– Lech

– Mówię przecież, no to on zdradził tę tu…

Avora zagotowało, nie dość że ściąga się go tu do niemożliwego zadania to musi słuchać o tym że kobieta, którą kiedyś kochał miała innego. Coś musiało mu się odbić na twarzy bo demon powiedział:

– Ja go mogę odczarować oczywiście, ale nie za darmo.

– Dostałeś już za to butelkę – powiedział mag.

– Ale to nie…

– To jest zapłata, a jak wiadomo demon któremu zapłacono musi wykonać zadanie czyż nie?

– Yy, no tak, ale…

– Więc pij na zdrowie a potem odczyń tę klątwę.

Demon nie chcąc się wykłócać spojrzał na Lecha i aż podskoczył:

– To nie ja!

– Ale umiesz to odczarować?

– Yyy… – wyjąkał demon i rozpłynął się w powietrzu, co musieli uznać za odpowiedź odmowną.

Mistrzyni tym razem nie zamierzała rozpaczać… Zrobiła się czerwona ze złości i krzyknęła:

– Po co go ruszałeś?! Gdyby nie to on by nam pomógł! – powiedziała.

– Czy ty jesteś upośledzona?! – czarodziej nie zamierzał pokornie wysłuchiwać połajanki i zaraz się zrewanżował. – Naprawdę myślisz że przez zdjęcie części klątwy jej odczynienie zrobiło się trudniejsze?

– Pewnie była jakaś pętla w jej strukturze którą zacisnąłeś!

– Taki chuj, to były dwie osobne… O kurwa! – Nagle krzyknął w przypływie olśnienia.

Po tych słowach nie zważając na krzyczącą i pomstującą na niego mistrzynię jeszcze raz przywołał obraz aury istoty i zaczął go powiększać, aż czarna kula wypełniła całe pomieszczenie. Następnie dostrzegł małą rysę obrócił strukturę i naparł w ten punkt mocą. Napiął się cały i stękając jakby miał poważne zatwardzenie powiedział:

-Yh… To były…Ee… dwie klątwy.

Stróżka potu popłynęła mu po czole, a on stał dalej z wyciągniętymi w kierunku niepowiększającej się dziury.

– Zdejmując… jedną… zrobiłem… lukę w drugiej.

Jego towarzyszka nie raczyła skomentować, ani tym bardziej mu pomóc, choć to przecież w jej interesie działał. Stała tylko z rozdziawioną gębą i patrzyła się na niego jakby co najmniej wyrósł mu róg na środku czoła. Kiedy wydawało już się że nic nie wskóra… zfajdał się w spodnie, zaraz potem jednak klątwa ustąpiła i ukazał się ich oczom młody Skyrn.

Kilka sekund później do pokoju zaczęli napływać strażnicy, a później także Wojewoda Bolesla, Marcin Skyrn, grubasek w zielono-złotej todze nadającej mu wygląd kapłana jakiegoś popularnego bóstwa. Na końcu wszedł sam Lorcan, wysoki, chudy elf o papierowo bladej skórze, długich do ramion złotych włosach i w czarnym płaszczu, jak wszyscy przedstawiciele jego rasy zjawiskowo choć delikatnie piękny. Avor ukląkłby zgodnie ze starym zwyczajem gdyby nie to co pozostało w jego spodniach, jednak nie zwróciło to niczyjej uwagi, która skupiła się na Lechu i mistrzyni, więc skorzystał z szybkiej iluzji żeby jego tylna część ciała wydawała się czysta. Potem tylko się przyglądał, a było na co patrzeć.

Wojewoda od razu popędził do syna z płaczem, który zapewne był spowodowany stresem i niepewnością z jakimi wiązały się dni od jego zniknięcia. Natomiast Lorcan spojrzał na mistrzynię i powiedział:

– Niniejszym skazuję cię na śmierć.

Po tych słowach machnął niedbale ręką a kobieta stanęła w ogniu. Nie miała szans, atak był zbyt niespodziewany i zbyt potężny, mogła się tylko drzeć jak opętana, jakby, cóż, płonęła żywcem. Nie trwało to jednak długo, minęła ledwie chwila a po niej została kupka popiołu. Dopiero wtedy Wojewoda odezwał się:

– Synku… Co ta suka Ci zrobiła?

– Ja nie wiem, szedłem w kierunku targu i jestem tutaj teraz.

– Powiem wam co się stało, – wtrącił się arcymistrz – Ta, jak to ująłeś, „suka” rzuciła na niego klątwę z niewiadomych przyczyn…

– Ym, była jego kochanką, opuszczoną precyzując – zamanifestował swoją obecność dotąd dość udanie udający element wyposażenia Avor.

– No właśnie – kontynuował elf – a ten oto młody, choć podejrzanie pachnący, człowiek, mag banita, z dobrego serca odczynił urok, widzicie jak nieudolna jest władza arcymaga Jarslau, skazuje dobrych magów, a wywyższa degeneratów.

Wojewoda zaczerwienił się, potem zbielał aż wreszcie wyksztusił:

– Masz absolutną rację arcymistrzu, na szczęście my już nie jesteśmy pod jurysdykcją pana północy.

Lorcan tylko uśmiechnął się jak opity mlekiem kot, a gdy wszyscy zaczęli wychodzić podszedł do Avora i wyszeptał:

– Winszuję, właśnie zostałeś moim uczniem, staw się jutro w pałacu i zapytaj o mnie.

– Ale…

– Żadnego „ale”, ktoś kto uporał się z moją klątwą zawsze znajdzie miejsce u mego boku.

I wyszedł zostawiając młodego maga w konsternacji. No cóż właśnie został przybocznym władcy południa lub trupem… Wybór dla Avora okazał się prosty.

Koniec

Komentarze

Błąd na błędzie, ale historia smakowita. Chętnie poczytam ciąg dalszy, lub wcześniejszy ale raczej po betowaniu.

Dużo wulgaryzmów, bardzo dużo powtórzeń.

 

Wyłapane:

Tylko jeden klient nie pasował zbytnio do krajobrazu. Siedzący w rogu mężczyzna, choć nadal niechlujnie ubrany, prezentował sobą ewidentnie wyższy poziom. Miał porządne skórzane buty i zamiast chlać na umór, porykując wesoło lub agresywnie w kierunku sąsiadów, on spokojnie popijał swój podłej jakości trunek podczas czytania książki.

 

Zamiast krajobrazu dałabym otoczenia.

Mężczyzna był niechlujny podobnie jak pozostali, a nie dalej bo dalej byłoby gdyby wcześniej też był niechlujny.

Zamiast podczas czytania, dałabym czytając.

 

Z tym, że goście nie widzieli książki to chyba trochę przesada????

 

Ponad to mężczyzna nie wyglądał jakby jakkolwiek przeszkadzał mu hałas, który najpewniej przeszkadzał ludziom w promieniu kilkuset metrów i zmarłym z najbliższego cmentarza.

Ponadto piszemy razem.

 

Ktoś kto dostrzegł wysokie buty pod płaszczem do ziemi musiał mieć niezły wzrok. ????

Na niej natomiast zatrzymał się wzrok wszystkiego co się ruszało w tej gospodzie.

Czyli siedzący nieruchomo nie patrzyli?;P Może wszystko co żyło. 

 

Tamci się obruszyli, ale żaden z nich nie wykazał się odpowiednią odwagą, żeby inaczej zamanifestować swoje niezadowolenie. Ona też nie zwróciła na nich uwagi idąc nadal w kierunku spozierającego z nad książki na całą sytuację mężczyzny.

 

Inaczej niż jak?

Skoro ona też nie zwróciła na nich, to kto jeszcze?

 

Ria była kolejną uczennicą mistrzyni, która jako jedyna wykazała chęć przyjęcia go kilkanaście lat wcześniej, kiedy rada nie wiedziała co z nim zrobić. Jedynym mogącym wydać werdykt w tak wyjątkowej sytuacji jak jego był arcymistrz tego terenu, ale ten tkwił w swojej pracowni zamknięty od wielu lat i nikt nie odważył się mu przeszkadzać. Tak jak nikt nie wiedział co zrobić z Avorem… Rada Magów Północy nie mieściła w sobie zbyt mocnych charakterów.

 

To zdanie zaczynające się od jednym (poza powtórzeniem) jest całkiem rozjechane o konia z rzędem temu, kto zrozumie o co chodziło autorowi.

Mieścić w sobie może miska, rada raczej nie.

 

Wygodni mistrzowie nie chcieli raczej opiekować się dojrzewającym nastolatkiem po przejściach niż jego mocą, w końcu na mistrza spadała odpowiedzialność za ucznia…

To zdanie też się popsuło. „Jego moc” roztrzaskała je????

 

Zresztą, samych mistrzów nie było zbyt wielu, a nikt o niższej randze nie mógł brać uczniów. System zresztą był prosty, na początku, praktycznie od małego dziecka do przynajmniej fizycznej dorosłości Akademia, następnie przystosowanie do samodzielnego funkcjonowania pod okiem mistrza, które też zwykle trwało wiele lat, aż wreszcie otrzymanie statusu pełnoprawnego maga.

Dużo wiedzy zostaje w głowie autora, a niestety czytelnik chce ją poznać;)

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć!

 

Kiepskie wykonanie utrudnia skupienie się na treści. Powtórzenia, gubione podmioty i inne różnego rodzaju błędy mogą zostać wyeliminowane poprzez: czytanie na głos, betowanie, redakcję tekstu, który odleży tydzień lub najlepiej dwa. Niektóre zdania są na siłę zagmatwane i to również nie poprawia płynności czytania.

Uważaj na infodumpy. Już na początku mamy dość pokaźny akapit, który streszcza wymyślony świat, co jest mało zajmujące. Niestety nie jest to jedyny tego rodzaju przypadek. Dialogi wypadają nienaturalne, te szczególnie warto przeczytać na głos i wczuć się w rolę. Wulgaryzmy nie pasowały mi zbytnio i zaburzały immersję. Zapis dialogów również do poprawy. Niestety całość nie przypadła mi do gustu.  

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Taka sobie opowiastka o upadkach i wzlotach pewnego maga, która jednak nie wyróżnia się niczym szczególnych spośród wielu podobnych historii.

Chociaż nie, Bolesla wyróżnia się tym, że jest fatalnie napisana.

Ponieważ wykonanie woła o pomstę do nieba, opowiadanie czytało się bardzo źle, bo pełno tu błędów i usterek, powtórzeń i słów, które nie miały prawa znaleźć się w tym tekście. Są tu także źle zapisane dialogi, wiele nieudolnie i nieczytelnie złożonych zdań, trafia się zaimkoza i byłoza, rażą wulgaryzmy, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

Mam nadzieję, VonHallenie, że Twoje przyszłe opowiadania będą znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

Tylko jeden klient nie pa­so­wał zbyt­nio do kra­jo­bra­zu. → A może: Tylko jeden klient nie pa­so­wał zbyt­nio do tego środowiska.

 

Sie­dzą­cy w rogu męż­czy­zna, choć nadal nie­chluj­nie ubra­ny, pre­zen­to­wał sobą ewi­dent­nie wyż­szy po­ziom. → Zbędny zaimek – czy mógł prezentować cudzy poziom?

Proponuję: Sie­dzą­cy w rogu męż­czy­zna, choć też nie­chluj­nie ubra­ny, pre­zen­to­wał ewi­dent­nie wyż­szy po­ziom.

 

po­ry­ku­jąc we­so­ło lub agre­syw­nie w kie­run­ku są­sia­dów… → …po­ry­ku­jąc we­so­ło lub agre­syw­nie na/ do są­sia­dów

Można porykiwać na kogoś lub do kogoś, ale nie w czyimś kierunku.

 

po­pi­jał swój pod­łej ja­ko­ści tru­nek pod­czas czy­ta­nia książ­ki. → Zbędny zaimek.

Proponuję: …po­pi­jał pod­łej ja­ko­ści tru­nek i czy­ta­ł książ­kę.

 

Nikt ze zgro­ma­dzo­nych poza nim rzecz jasna, nie tyle nie po­sia­dał, co nawet w życiu nie wi­dział po­dob­ne­go przed­mio­tu. → Nikt ze zgro­ma­dzo­nych, poza nim rzecz jasna, nie tylko nie po­sia­dał, ale nawet w życiu nie wi­dział po­dob­ne­go przed­mio­tu.

 

Ponad to męż­czy­zna nie wy­glą­dał jakby jak­kol­wiek prze­szka­dzał mu hałas, który naj­pew­niej prze­szka­dzał lu­dziom w pro­mie­niu kil­ku­set me­trów… → Powtórzenie. Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to metry?

Proponuję: Ponadto męż­czy­zna nie sprawiał wrażenia, aby  wadził mu hałas, który naj­pew­niej prze­szka­dzał lu­dziom w okolicy

 

Nikt się do niego nie zbli­żał, nikt nie zwra­cał na niego zbyt­niej uwagi, co także było dziw­ne, bo za mniej­sze wy­róż­nia­nie się można było tutaj do­stać w mordę. → Czy to celowe powtórzenia?

 

Ona bły­ska­wicz­nie od­wi­nę­ła mu pię­ścią pro­sto w nos… → Co odwinęła mu pięścią?

A może miało być: Ona bły­ska­wicz­nie od­wi­nę­ła się, uderzając go pię­ścią pro­sto w nos

 

Ona też nie zwró­ci­ła na nich uwagi idąc nadal w kie­run­ku spo­zie­ra­ją­ce­go z nad książ­ki na całą sy­tu­ację męż­czy­zny. → Dość niezgrabne to zdanie.

Proponuję: Ona też nie zwró­ci­ła na nich uwagi, idąc w kie­run­ku mężczyzny obserwującego zajście znad książ­ki.

 

– Cześć Avor! – uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie, sia­da­jąc na­prze­ciw niego.  

– Cześć, Ria… – wes­tchnął, po czym dodał – Wiesz co to zna­czy nie zwra­cać na sie­bie uwagi?

– Cześć Avor! – Uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie, sia­da­jąc na­prze­ciw.

– Cześć, Ria… – wes­tchnął, po czym dodał – wiesz, co to zna­czy nie zwra­cać na sie­bie uwagi?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Avor wes­tchnął po raz ko­lej­ny z re­zy­gna­cją, lu­stru­jąc wzro­kiem to­wa­rzysz­kę roz­mo­wy. → Wiadomo że westchnął znowu, skoro wcześniej też wzdychał. Czy mógł ją lustrować inaczej, nie za pomocą wzroku?

Proponuję: Avor wes­tchnął z re­zy­gna­cją, przyglądając się towarzyszce.

 

Je­dy­nym mo­gą­cym wydać wer­dykt w tak wy­jąt­ko­wej sy­tu­acji jak jego był ar­cy­mistrz tego te­re­nu… → Raczej: Je­dy­nym mo­gą­cym wydać wer­dykt w sy­tu­acji tak wyjątkowej jak jego, był ar­cy­mistrz tego te­re­nu

 

Rada Magów Pół­no­cy nie mie­ści­ła w sobie zbyt moc­nych cha­rak­te­rów. → Rada Magów Pół­no­cy nie zrzeszała zbyt silnych cha­rak­te­rów.

 

roz­ło­żo­ny w nor­mal­nej sy­tu­acji na 20 lat w za­le­d­wie rok. → …roz­ło­żo­ny w nor­mal­nej sy­tu­acji na dwadzieścia lat, w za­le­d­wie rok.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

opie­ko­wać się doj­rze­wa­ją­cym na­sto­lat­kiem… → To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, albowiem powstało w drugiej połowie XX wieku.

Wiadomo też, że ktoś w tym wieku jest w fazie dojrzewania.

Proponuję: …opie­ko­wać się chłopakiem/ młokosem/ podrostkiem

 

na mi­strza spa­da­ła od­po­wie­dzial­ność za uczniaZresz­tą, sa­mych mi­strzów nie było zbyt wielu, a nikt o niż­szej ran­dze nie mógł brać uczniów. Sys­tem zresz­tą był pro­sty… → Powtórzenia.

 

nie było zde­fi­nio­wa­ne w żaden spo­sób na jakim po­zio­mie mia­ły­by być te za­słu­gi. Oczy­wi­ście, było to… → Lekka byłoza.

 

(bo­wiem ma­go­wie mogą znacz­nie wy­dłu­żyć swoje życia)(bo­wiem ma­go­wie mogą znacz­nie wy­dłu­żyć swoje życie)

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

Avora znów za­go­to­wa­ło:Avor znów się za­go­to­wa­ł: Lub: W Avorze znów się za­go­to­wa­ło:

 

– Więc po chuj się w ogóle od­zy­wa? → Czy wulgaryzm jest tu konieczny?

 

Ria w jed­nym mo­men­cie wy­bu­chła pła­czem… → Ria nagle wybuchnęła pła­czem

 

W końcu pa­trząc się na nią zba­ra­nia­ły wy­du­kał:W końcu, pa­trząc na nią zba­ra­nia­ły, wy­du­kał:

 

mimo 30 lat na karku. → …mimo trzydziestu lat na karku.

 

Po za­sta­no­wie­niu, wnik­nął jej w umysł… → Po za­sta­no­wie­niu wnik­nął w jej umysł

 

ogłu­szył , po czym za­rzu­cił sobie… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

i po­szedł sa­mo­dziel­nie tam… → Czy dopowiedzenie jest konieczne? Czy zdarzało mu się chadzać z czyjąś pomocą?

 

zda­wa­ły się go po­na­glać swym wzro­kiem. → Zbędny zaimek – czy mogły ponaglać cudzym wzrokiem?

 

za­mknię­cie na­sto­lat­ka pod jed­nym da­chem… → …za­mknię­cie chłopaka pod jed­nym da­chem

 

pod­glą­dać w ką­pie­li. Ona rzecz jasna od razu zo­rien­to­wa­ła się w pod­stę­pie, ale za­miast wy­mie­rzyć mu srogą karę za­pro­si­ła go do łaźni razem ze sobą → Nadmiar zaimków.

 

dia­me­tral­nie róż­nie – On się bez­na­dziej­nie za­ko­chał… → Dlaczego wielka litera?

 

sta­rał jej uni­kać. W końcu do­szło do niego że był wy­ko­rzy­sty­wa­ny. Tym­cza­sem gdy po­ja­wi­ła się pierw­sza wia­do­mość od niej, prze­wę­dro­wał cały kraj, aby tylko spo­tkać… I do­pie­ro wtedy, sto­jąc przed jej drzwia­mi, zdał sobie spra­wę, co wła­ści­wie zro­bił. Był sobą bar­dzo za­wie­dzio­ny. → Nadmiar zaimków.

 

W jed­nym mo­men­cie po pro­stu nie będąc de­li­kat­nym upu­ścił Rię… → Raczej:  Dość gwałtownie i niezbyt delikatnie, upu­ścił Rię…

 

Czas zwol­nił w jed­nym mo­men­cie… → Raczej: Czas nagle zwol­nił

 

Ale na to było za późno. za­uwa­ży­ła go… → Ale na to było za późno. Za­uwa­ży­ła go

Postawiwszy kropkę, kolejne zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

wię­cej jej nie wi­dzieć, ale nie po­tra­fił. Za­miast tego od­wró­cił się przo­dem do niej i zsu­nął kap­tur, uka­zu­jąc po­plą­ta­ne, czar­ne włosy do ra­mion, nie­rów­ną brodę i za­szklo­ne oczy ko­lo­ru nieba o po­ran­ku. Tak jak cała jego twarz wy­ra­ża­ły trud­ny do okre­śle­nia ból. A on zo­ba­czył . Była pięk­na, tak nie­ludz­ko, nie­na­tu­ral­nie pięk­na, wi­dział jej twarz bez żad­nej skazy, dłu­gie, pu­szy­ste, brą­zo­we włosy się­ga­ją­ce do po­ło­wy ple­ców, jej do­sko­na­łą syl­wet­kę z wy­raź­nym wcię­ciem w talii pod­kre­ślo­nym jesz­cze bar­dziej ob­ci­słą, błę­kit­ną suk­nią. Tak do­brze znał jej widok, prze­śla­do­wał go w snach, tkwił pod jego po­wie­ka­mi i cią­gle wra­cał w naj­mniej spo­dzie­wa­nych mo­men­tach… A jed­nak, kiedy spoj­rzał w jej oczy wy­da­ła mu się obca. → Nadmiar zaimków.

 

Tylko by prze­szka­dza­ła…Niech sobie leży. → Brak spacji po wielokropku.

 

po­wie­dział tak oschle jak tylko po­tra­fił:

– Po co mnie we­zwa­łaś?

Nie od­po­wie­dzia­ła. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w pierwszym zdaniu: …zapytał tak oschle, jak tylko po­tra­fił:

 

do rze­czy – prze­rwał jej znie­cier­pli­wio­ny → Brak kropki po didaskaliach.

 

Od­je­ba­łaś coś ta­kie­go, że jak tamci to zo­ba­czą… → Czemu tu służy wulgaryzm? Czy nie można było zwyczajnie: Zrobiłaś coś ta­kie­go, że jak tamci to zo­ba­czą

 

– Coś ty do kurwy nędzy zro­bi­ła?! – wy­krzy­czał jej w twarz wsta­jąc.

Ona też wsta­ła i ski­nę­ła mu aby szedł za nią. Po­pro­wa­dzi­ła go przez swoją pra­cow­nię, na­stęp­nie po scho­dach do piw­ni­cy i po­ka­za­ła mu…coś. → Nadmiar zaimków. Wulgaryzm razi. Brak spacji po wielokropku.

 

Isto­ta roz­mia­ra­mi i kształ­tem przy­po­mi­na­ła worek ziem­nia­ków… → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to są ziemniaki?

 

– Co… ToJest?– Co… tojest?

 

Ym… ja.. nie wiem? → Drugiemu wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

Ile czasu on tu sie­dzi? → Raczej: Jak długo on tu siedzi?

 

– Ty­dzień → Brak kropki na końcu wypowiedzi.

 

 – … I mie­rzyć się z mocą Lor­ca­na? → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Pro­stych roz­wią­zań tu nie było, a lada chwi­la mogła wpaść tu gwar­dia wo­je­wo­dy. → Czy to celowe powtórzenie?

 

 

i tak błę­kit­no-świe­cą­cy w po­wie­trzu obraz po­słał… → …i tak błę­kit­nie świe­cą­cy w po­wie­trzu obraz po­słał

 

stwór wydał dźwięk po­dob­ny do miałk­nię­cia kota… → …stwór wydał dźwięk po­dob­ny do miauk­nię­cia kota

Poznaj znaczenie słowa miałczeć.

 

roz­bił ją na osob­no czerń i czer­wień… → …roz­bił ją na osob­ną czerń i czer­wień

 

po­łą­czył kulę spo­wro­tem w jed­ność i… → …po­łą­czył kulę z po­wro­tem w jed­ność i

 

– Ech byłem bli­sko. – wes­tchnął Avor → Zbędna kropka po wypowiedzi, brak kropki po didaskaliach.

 

– Wy­star­czy flasz­ka, naj­le­piej sa­mo­go­nu. – wy­ja­śnił. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to samogon?

 

nie były zbyt pięk­ne, nie li­cząc oczy­wi­ście de­mo­nów po­żą­da­nia, ale Aar­hiel był wy­jąt­ko­wo brzyd­ki w swej hu­ma­no­idal­nej po­sta­ci. Był on bo­wiem… → Lekka byłoza.

 

Demon usiadł pa­trząc się na maga… → Demon usiadł, pa­trząc na maga

 

 – Taki chuj, to były dwie osob­ne… O kurwa! → Czy wulgaryzmy są tu konieczne?

 

-Yh… To były…Ee… dwie klą­twy. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Brak spacji po drugim wielokropku.

 

Stróż­ka potu po­pły­nę­ła mu po czole… → Dlaczego po jego czole popłynęła kobieta pilnująca potu?

Poznaj znaczenie słów stróżkastrużka.

 

a on stał dalej z wy­cią­gnię­ty­mi w kie­run­ku nie­po­więk­sza­ją­cej się dziu­ry. → Co wyciągał w stronę dziury?

 

i pa­trzy­ła się na niego… → …i pa­trzy­ła na niego…

 

Kiedy wy­da­wa­ło już się że nic nie wskó­ra… zfaj­dał się w spodnie→ Kiedy wy­da­wa­ło się że nic już nie wskó­ra… sfaj­dał się w spodnie

 

do po­ko­ju za­czę­li na­pły­wać straż­ni­cy… → Łódkami napływali czy raczej wpław?

 

z pła­czem, który za­pew­ne był spo­wo­do­wa­ny stre­sem… → Skąd w czasach tego opowiadania wiedziano, co to stres?

 

– Po­wiem wam co się stało, – wtrą­cił się ar­cy­mistrz – Ta, jak to ują­łeś… → Przed półpauzą nie stawia się przecinka. Brak kropki po didaskaliach.

Winno być: – Po­wiem wam, co się stało – wtrą­cił ar­cy­mistrz. – Ta, jak to ują­łeś

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

VonHallenie, jeśli wprowadzisz poprawki (oczywiście nie musisz, ale te techniczne raczej nie są dyskusyjne) to kolejni czytelnicy skupią się na opowieści, a nie na babolach.

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka