To była jedna z wielu bezsennych nocy. Przysiadła do biurka i włączyła laptop. Kliknęła w ulubiony folder, otworzyła e-książkę i pogrążyła się w lekturze. Od dawna była zainteresowana nie tylko jego twórczością, ale i osobą. Dzieliło ich zaledwie jedno piętro, a zdawało się przepaścią nie do pokonania. Często przypadkowo mijali się na klatce schodowej, kłaniając się sobie po sąsiedzku. On jednak, ani przez moment nie zatrzymał dłużej na niej wzroku. Jej brakowało odwagi, by go po prostu zaczepić. Czas mijał, a jej uczucie stawało się coraz większe.
***
Za panem pójdę choćby do piekła. Przypięta agrafką do klapy w marynarce. Pańska poezja, która płynie niebanalną metaforą, onieśmiela. Każdy rytm i akcent ma znaczenie. Czytając zaś prozę, przenoszę się w pański świat całkiem płynnie. Chociaż muzą nigdy nie zostanę, to w wyobraźni tańczę dla pana, dotykając lekko pointami powierzchni pachnącej kalafonią. Mogę być i efemeryczną istotą, byle na chwilę pana zatrzymać.
Tak więc przenieśmy się do niewielkiej sali, ściana na wprost jest lustrzana. Po prawej stronie pianista gimnastykuje palce, lekko muskając klawisze fortepianu. Powoli dźwięki splatają się w melodię, szopenowską wariację. Wiem, wolałby pan zapewne Bacha, ale Szopena trzeba grać przede wszystkim z sensem, a nie dla osiągnięcia efektu. Chcę skupić na sobie pańską uwagę. Zaczynam delikatnie od środka sali serię piruetów, z wysokim podskokiem, a potem arabeska z delikatnym przedłużeniem dłoni mgiełką, ręce stają się skrzydłami. Podbieram od dołu do góry powietrze. Tiulowa sukienka co rusz unosi się, to upada. Później "passe" i "releve", kilka "rond de jambe par terre". Pan dogania mnie rozmarzonym wzrokiem, lecz nastał czas na "reverence".
Po chwili wychodzimy pod rękę, długi korytarz, miarowy odgłos kroków. Przecinam ciszę.
– Czy znajdzie pan dla mnie chwilę? – zawstydzona pytam.
– Niestety, mam inne plany…
*
Dzwonek do drzwi, fantazja uleciała. Niezadowolona otwiera z miną przestępcy. Natychmiast ugięły się pod nią kolana, na widok Mistrza.
– Mogłaby pani delikatniej skakać? Myśli zebrać nie można, a co dopiero pisać. – Spojrzał podejrzliwie. – Mieszkać pod panią, to prawdziwa katorga!
***
Obudziła się rozanielona. Godzina szósta czterdzieści dwie, a ona w szlafroku podziwia jesienną przyrodę. Drzewa przefarbowane na rudo i burgund z domieszką żółtego. Wokół kojący świergot ptaków, co prawda niebo jeszcze zaciągnięte leniwymi chmurami, ale zapowiada się słoneczny dzień. Dzisiaj jej urodziny. Następny rok udało się jakoś egzystować na granicy umiarkowanego racjonalizmu z niewielką domieszką szaleństwa.
Poranna toaleta nie zajmuje jej zbyt wiele czasu, bo póki co, nie musi jeszcze tworzyć sobie kosmetykami twarzy, korzysta z własnej. I hop – do pracy. Dzień mija szybko i przyjemnie, wspólny prezent od współpracowników, zapewne trzydziesty pamiętnik i bukiet żonkili.
Wszystko byłoby idealne, gdyby nie jej pomysł. Oczywiście, w głowie miała tylko jeden plan – zbliżyć się do Mistrza.
Wróciła do domu, wzięła szybki prysznic. Włożyła ołówkową sukienkę (szaleńczo obcisłą) w kolorze krwistej czerwieni, z odkrytymi ramionami. Upięła luźny kok z artystycznie opadającymi kosmykami. Wyjęła z kartonu swoje najcenniejsze szpilki, srebrne na wysokim obcasie. Spojrzała w lustro. “Genialnie!” – pomyślała.
Ze stołu w kuchni wzięła wyłożony wcześniej na paterę, zakupiony u Puchacza tort bezowy z truskawkami i wanilią. No i czas na realizację planu. „Cholera, trochę ciasna ta sukienka, zwłaszcza w okolicach kolan, mam chód jak Japonka”. – pomyślała. Schodzi piętro niżej, serce wyrywa się jej z klatki, jak go zobaczy, to pewnie od razu wskoczy do tortu. Wzięła dwa głębokie oddechy i wcisnęła dzwonek. Otworzył zaskoczony jej widokiem.
– Dobry wieczór, chciałam pana przeprosić za zakłócanie miru domowego – wyjąkała i oblał ją ogromny rumieniec.
– Witam, właśnie pisałem… – odpowiedział zdziwiony widokiem wysztafirowanej sąsiadki. – Proszę wejść. – Zamaszystym ruchem zaprosił ją do środka.
W tym momencie pod jej nogi zaplątał się kot właściciela. Upadła z całym impetem na dywan, razem z tortem…
– Behemot! Nic ci nie jest?! – Zatroskany podskoczył do kota. – Panią chyba z samego piekła mi zesłano! – wykrzyczał.
– Przepraszam! – wydukała.
Kompromitacja, którą sobie zafundowała, była nie do zniesienia. Miała obite kolana, sukienkę w truskawkach, umorusaną kremem twarz. To był najlepszy moment, by zapadła się pod ziemię. Z całych sił starała się nie wybuchnąć płaczem. Kiedy sprzątała co większe kawałki, Mistrz, wkurzony do granic, pomagał, by móc jak najszybciej ją pożegnać…
– Tylko się przebiorę i obiecuję, że wszystko przywrócę do stanu pierwotnego – zaproponowała.
– Proszę się nie kłopotać, poradzę sobie! – powiedział zdecydowanym tonem i z ulgą zamknął za nią drzwi.
***
Wróciła do mieszkania fizycznie i psychicznie obolała. Miała być zwiewna i uwodzicielska, a jak zwykle wszystko schrzaniła. „Piekielny kot. Już ja go załatwię” – pomyślała. Przeszukała internet, natrafiła na polecaną przez wielu kupujących maść. Zapisała na małej karteczce nazwę specyfiku. Po chwili emocje puściły i rozpłakała się jak dzieciak.
Przez następny tydzień chodziła wyłącznie w spodniach, bo jej kolana były otarte i posiniaczone. Wychodziła do pracy pół godziny wcześniej, by tylko nie spotkać w przelocie Mistrza, wracała wieczorem. Pałętała się załamana po ciemnych uliczkach. Postanowiła już nigdy więcej nie zawracać mu głowy, i tak już się jej boi i zapewne ma ją za wariatkę.
Jej koleżanka z pracy wykupiła jakiś czas temu okazyjnie wycieczkę na Wyspy Kanaryjskie, na którą miała lecieć z mężem. Ten jednak niefortunnie wszedł na krawężnik i złamał nogę. Jako że Łucja była już nastawiona na zmianę otoczenia, uprosiła ją, by została jej towarzyszką. Zgodziła się niechętnie, bo to spory koszt, ale z drugiej strony – pomyślała – “mam tydzień swobody i przede wszystkim bez przypadkowych spotkań – broń Boże – z Mistrzem”.
Spakowała bez entuzjazmu walizkę, wrzuciła kilka niezbędnych rzeczy i hajda na lotnisko. Ledwo zdążyły na odprawę. Niestety nie miały miejscówek blisko siebie. Usiadła zdecydowanie na trzydziestym drugim miejscu.
– Czy pani mnie śledzi? – usłyszała znajomy głos. Przeszły ją ciarki. Odwróciła zdumiona głowę w bok, i ujrzała nikogo innego, jak tylko Mistrza. Dostała natychmiast czkawki.
– Skąd. To przypadek. A może przeznaczenie? – nadal czkając rzuciła przez zęby.
– Zaczynam bać się o nasze lądowanie!!! – stwierdził przerażony.
Przy nodze Mistrza stała klatka z Behemotem, który siedział wpatrzony w Małgorzatę błyszczącymi ślepiami. Nie polubiła go, chociaż z zasady uwielbiała zwierzęta. Ten miał w sobie coś piekielnego, przejmujące spojrzenie, zupełnie jakby ludzkie.
***
Czuła się coraz bardziej skrępowana czkawką. Mistrz spoglądał na nią zniesmaczony. Poprosiła piękną stewardessę o dwa drinki naraz. Ta uśmiechnęła się do niej, współczując groteskowej sytuacji. Wypiła szybko jeden po drugim na rozluźnienie, ale uciążliwa czkawka nie ustąpiła.
– Droga pani, skoro już pani siedzi obok, to proszę o chwilę ciszy, nie mogę się skupić na tekście – dociął rozwścieczony.
– Prze… ep… praszam – wybełkotała oblana najpotężniejszą falą wstydu. W tym czasie kocur zamiauczał zwycięsko.
„Już niedługo!” – obiecała sobie w myślach.
Postanowiła pójść do toalety i wypić tyle wody, aż do skutku, by pozbyć się czkawki. Potem napisze liścik do Łucji, by zamieniła się z nią miejscami. Wstając z gracją, wyprostowała plecy i jakby w zwolnionym tempie, uwodzicielskim krokiem, który przerywało czkanie, otworzyła drzwi do toalety. Odetchnęła, bo obawiała się potknięcia.
Spojrzała z politowaniem w lustro, w tej samej chwili zdarzyło się coś niewytłumaczalnego. Poczuła przedziwny ścisk gardła, silny skurcz wstrząsał jej ciałem, uderzyła plecami o drzwi, powodując potężny hałas.
Podświadomie wiedziała, że to sprawka kota. Właśnie w tej chwili przekonała się, jak ogromna jest toaleta, a umywalka nieosiągalna. Przerażona spojrzała na swoją dłoń, która właściwie była łapką rudej myszki. Ubranie i buty zniknęły. Wpadła w totalną panikę. „Jak mnie znajdą, to zabiją. Co robić?''. Czas mijał, a ona nie odzyskiwała dawnej postaci. Po dwóch kwadransach ktoś zaczął dobijać się do toalety. W końcu po wielu pytaniach zatroskanego personelu, na które rzecz jasna nie mogła “zapiszczeć”, awaryjnie otworzono drzwi. Wybiegła co sił w stronę końca pokładu, wzbudzając powszechną panikę.
W głośnikach rozległ się głos.
– Drodzy państwo, nazywam się Radosław Nielot i jestem kapitanem lotu, i z przykrością informuję, że z powodu myszy na pokładzie, musimy awaryjnie wylądować na najbliższym lotnisku. Za utrudnienia przepraszamy.
Nie minęło pięć minut, na pokładzie panował gwar i przerażenie, pilot niskim tonem, ponownie podał kolejną wiadomość.
– Prosimy panią Małgorzatę Angel o natychmiastowe zgłoszenie się. Powtarzam, proszę pasażera miejsca trzydzieści dwa o natychmiastowe zajęcie fotela!
– Wiedziałem, że to wariatka, ale nie sądziłem, że aż taka… – wybełkotał pod nosem poirytowany Mistrz.
***
Jakimś cudem udało się jej przecisnąć przez plastikową rynnę ochraniającą kable. Przebierała łapkami bardzo sprawnie, byle do przodu. Wystraszona, wygryzła mały otwór i wcisnęła się przez szparę niedomkniętych drzwi do jakiegoś pomieszczenia. Okazało się, że to toaleta personelu. Pomyślała o zamieszaniu, jakie wywoła brak odnalezienia jej osoby. Behemot przejął jej myśli telepatycznie. W tej chwili poczuła znajomy ból i wróciła do ludzkiej postaci. Było tylko jedno ale – stała naga. Uchyliła lekko drzwi i zaczęła nawoływać:
– Czy ktoś mnie słyszy? Hallo? To ja, poszukiwana Małgorzata!!
Po kilku minutach do drzwi podeszła jedna ze stewardess. Odetchnęła z ulgą i natychmiast zgłosiła pilotowi odnalezienie pasażerki. Zdziwiona nagością kobiety i ubrań, które w sposób niewytłumaczalny zniknęły, użyczyła jej zapasowej garsonki służbowej oraz sportowych butów. Pomogła również doprowadzić fryzurę Małgorzaty do względnego ładu.
– Proponuję pani, na miejscu skorzystać z porady psychiatry, naprawdę nie trzeba się tego wstydzić – doradziła dziewczyna.
– Dziękuję bardzo, tak też zrobię.
Odprowadzono ją na miejsce jak więźnia.Mistrz był blady ze złości.
– Czy zdaje sobie pani sprawę, jakiego zamieszania narobiła swoim zniknięciem? – wycedził, odsuwając się asekuracyjnie od jej fotela – i dlaczego przebrała się pani za stewardessę?
– Miałam mały wypadek w toalecie, po prostu zapomniałam podnieść klapę, a siusiałam… więc… – wymyśliła w miarę szybko logiczne usprawiedliwienie.
Chciała powiedzieć, że to ona była myszką i już nie ma potrzeby lądować, ale ugryzła się w język.
– Czy mogę pogłaskać pańskiego kota? – zapytała zestresowana.
Mistrz spojrzał na nią spod okularów i niechętnie kiwnął głową. Włożyła rękę do klatki, wiedząc, że kot będzie spokojny i natychmiast wtarła maść zakupioną uprzednio przez internet w kark rozwścieczonego kota. Maść nabyła u starej czarownicy Helly, zatem specyfik zadziałał skutecznie. Każde zwierzę, zazdrosne o swojego właściciela, stawało się łagodne i uległe, co więcej dzieliło miłość proporcjonalnie między zdobywcę maści, a dotychczasowego pana.