- Opowiadanie: emlisien - Dom duszy

Dom duszy

Tekst inspirowany terapią schematów Jeffreya Younga. Jest w nim trochę symboli i daję garść cukierków pierwszej osobie, która znajdzie wszystkie :-)

To jedno z wcieleń Angeliki, które musiały ustąpić zwycięskiej Miss Angel. 

Piękne dzięki za betę! 

Ilustracja jest mojego autorstwa.
 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Dom duszy

Trwam za­wie­szo­na w zim­nej prze­strze­ni, a włosy fa­lu­ją wokół mojej twa­rzy, niczym wodorosty. Muszę się wy­do­stać, ale nie potrafię. Wiem, którędy prowadzi droga na ze­wnątrz, coś we mnie wyczuwa to instynktownie, lecz umysł wciąż wal­czy, bojąc się pust­ki. Czar­nej, lo­do­wa­tej i bez­kre­snej.

 

 

Budzi mnie chro­bo­ta­nie. Przez chwi­lę zdaje się czymś z po­gra­ni­cza, bar­dziej ze snu, niż z rze­czy­wi­sto­ści. Leżę i na­słu­chu­ję, jak pod­czas wielu wy­peł­nio­nych nie­po­ko­jem nocy. Stary dom za­wo­dzi cichą me­lo­dię sy­czą­cych rur, ka­pa­nia wiecz­nie nie­do­krę­co­nych kra­nów, po­trza­sku­ją­ce­go drew­na i wia­tru prze­ni­ka­ją­ce­go przez nie­szczel­ne okna. 

Wy­cho­wa­łam się na tym poddaszu o skrzypiącej pod­ło­dze i widokiem na zie­leń. W chłod­nej porze roku kła­dłam koc na pa­ra­pe­cie, żeby nie czuć od­de­chu zimy.

Draż­nią­cy uszy dźwięk do­cho­dzi znad głowy. “Kuna”, myślę. “Albo myszy”. Wzdy­cham, wie­dząc jak trud­na to bę­dzie walka, i że to ja będę mu­sia­ła ją sto­czyć. Pró­bu­ję igno­ro­wać skro­ba­nie i natarczywe: tup, tup, tup, lecz już się roz­bu­dzi­łam i trud­no mi zanurzyć się z powrotem w sen.

Noc nigdy nie jest ide­al­nie cicha. Sły­chać w niej wszyst­ko to, co za­głu­sza­ją od­gło­sy dnia. Od­le­gły stu­kot po­cią­gu, szum prze­jeż­dża­ją­ce­go sa­mo­cho­du, wes­tchnie­nia wia­tru, trze­pot skrzy­deł noc­nych owa­dów. Od­dech. I myśli, które zwy­kle po­zo­sta­ją ze­pchnię­te w cień. Nocą wy­ła­żą, jak myszy na żer. Mogę nie­mal po­czuć ich za­pach, dotyk ko­sma­te­go futra i usły­szeć tu­pa­nie.

Coś prze­bie­ga tuż pode mną. Się­gam po ko­mór­kę i włą­czam la­tar­kę, zbie­ra­jąc się, by opu­ścić bez­piecz­ną przy­stań. Ostroż­nie sta­wiam stopę, jak naj­da­lej od ciem­nej ot­chła­ni i po­spiesz­nie prze­my­kam do włącz­ni­ka świa­tła. Jakby coś miało złapać mnie za kostkę.

Cie­pły blask do­da­je od­wa­gi i spra­wia, że ogony stra­chów wpeł­za­ją głę­biej pod łóżko. Za­glą­dam pod nie i znajduję malutkie, po­dłuż­ne kształ­ty. Prze­kli­nam w duchu i sia­dam do kom­pu­te­ra, wpi­su­jąc do prze­glą­dar­ki hasło: “Pu­łap­ka na myszy”. Po chwili zastanowienia po­pra­wiam na: “Ży­wo­łap­ka”.

 

*

Coś ty taka nieprzytomna? – za­ga­du­je matka, gdy scho­dzę do kuch­ni.

Pod­ło­ga jest zimna, z kranu kapie, w zle­wie pię­trzą się na­czy­nia, a kwiat­ki na oknie wy­glą­da­ją jak ofia­ry dłu­giej suszy.

Blada jak ściana. Tak zamierzasz wyjść do ludzi? – pyta, przyglądając mi się krytycznie.

– Ni­g­dzie się nie wy­bie­ram – od­po­wia­dam, na­le­wa­jąc wodę do czaj­ni­ka.

No tak. Z kim niby – za­uwa­ża, jak zwy­kle mało sub­tel­nie. – Po­win­naś się tro­chę ogar­nąć. I tutaj też, przy oka­zji. – Wie­dzie spoj­rze­niem po za­pusz­czo­nej kuch­ni. 

Pró­bu­ję się od tego od­ciąć, kon­cen­tru­jąc na ude­rza­ją­cych o zlew kro­plach. Ich regularny rytm naj­czę­ściej mi po­ma­ga. Dziś jed­nak głos matki prze­bi­ja się przez wszyst­ko. 

Chyba czas wziąć się wreszcie za naukę, co? Od­wle­kasz, od­wle­kasz, a potem znowu bę­dzie za późno. 

Gdy mam wrażenie, że już skończyła swoją codzienną litanię, dodaje: 

– Za­ku­py trze­ba zro­bić. Tylko nie za dużo sło­dy­czy i chru­pek. Wiesz, jak to się koń­czy. 

 Wy­cho­dzi, a ja czuję, jakby na moich bar­kach roz­siadł się słoń. Za­wsze tak jest. Matka nie waha się wbi­jać szpil w naj­bar­dziej czułe punk­ty. Nie po­trze­bu­je nawet mapy tych miejsc, zna teren na pa­mięć. “Głu­pia”, “ego­ist­ka”, “ma­zgaj”, “no, niby nie­źle, ale mo­gła­byś po­sta­rać się bar­dziej”.

Sły­chać szum wody. Zaraz się za­go­tu­je. Się­gam po pa­pie­ro­sa, za­pa­lam, za­cią­gam się dymem i za­my­kam oczy. Dźwię­ki stają się od­le­głe i nie­istot­ne. Czas zwalnia, a jedynym, co przypomina mi o rzeczywistości jest rytmiczne: kap, kap, kap-kap

Do­pie­ro gdy płuca zaczynają pulsować bólem, wy­pusz­czam szarą chmu­rę, tań­czą­cą w sno­pie wpa­da­ją­ce­go przez okno świa­tła. Sta­ram się nie pa­trzeć na zlew i na rząd pu­stych bu­te­lek po al­ko­ho­lu. Nie mam siły wrzu­cać sobie na barki jesz­cze tego syfu. Sie­dzę więc i wy­peł­niam prze­strzeń dymem, jakbym wierzyła, że mogę w nim znik­nąć.

Biorę te­le­fon, a kciuk au­to­ma­tycz­nie od­naj­du­je ikonę In­sta­gra­ma. Scrol­lu­ję uśmiech­nię­tych ludzi, pięk­ne wnę­trza, rę­ko­dzie­ło i za­baw­ne ob­raz­ki. Jest pies li­żą­cy uszy kotu ubra­ne­mu w swe­te­r, my­deł­ka gli­ce­ry­no­we, droga mlecz­na nad drew­nia­nym dom­kiem, za­sy­pa­nym śnie­giem. Rze­czy, któ­rych nie będę mieć, miej­sca, w które nie po­ja­dę, lu­dzie, których nie spo­tkam. Za­trzy­mu­ję się na zdję­ciu Lady Vampire, szcze­rzą­cej zęby. Jej twarz wy­ła­nia się z mroku, mięk­ko oświe­tlo­na. Ładna. We­so­ła. Czy­tam pod­pis i uśmie­cham się do sie­bie.

 

Su­char­ki Lady Vampire #256: Zna­la­złam dziś zna­ko­mi­tą apkę dla wam­pi­rów z żar­ciem z do­sta­wą do domu! Na­zy­wa się Tin­der.

 

Wcho­dzę w pro­fil i prze­wi­jam kilka zdjęć. Nawet potargana, w zwy­kłej czar­nej blu­zie z kap­tu­rem, Lady Vampire wy­glą­da ślicz­nie. Unosi brew i za­słania usta, jakby wła­śnie po­wie­dzia­ła coś nie­sto­sow­ne­go.

 

Su­char­ki Lady Vampire #268: Co fa­ce­ci lubią w wam­pi­rzy­cach? To, że naj­pierw jest seks, a potem ko­la­cja.

 

Zdję­cia są pro­ste, zwy­kle we wnę­trzach, za­wsze z cie­ka­wą grą świa­tła i cie­nia. Lady Vampire stroi miny i pisze głu­pstewka ze świa­ta fan­ta­sy. Naj­czę­ściej o tym, jak by było, gdyby wam­pi­ry żyły w na­szych cza­sach. O tym, że kie­dyś lu­dzie no­si­li przy sobie złoto, a dziś pla­stik, że jedzą nie­zdro­wo, przez co ich krew jest nie­smacz­na, o bło­go­sła­wień­stwie kre­mów z fil­trem i wielu in­nych rze­czach. Spo­łecz­ność laj­ku­je to jak sza­lo­na. Pro­fil ma już piętnaście ty­się­cy fol­lo­wer­sów. Aż trud­no uwie­rzyć, że zwa­rio­wa­li na punk­cie cze­goś ta­k banalnego. 

Prze­wi­jam dalej i tym razem tra­fiam na skwa­szo­ną minę blond piękności.

 

Su­char­ki Lady Vampire #272: Jeśli my­ślisz, że masz prze­rą­ba­ne, bo cier­pisz na nie­to­le­ran­cję lak­to­zy, to coś Ci po­wiem. Wy­obraź sobie, że je­steś wam­pi­rem w XXI wieku. Na ulicy się nie po­ży­wisz, bo wszę­dzie ka­me­ry, chcesz wziąć na wynos, to się okaże, że typ wła­śnie z­żarł kebab z sosem czosn­ko­wym. A ostat­nia deska ra­tun­ku – zbłą­ka­ny w lesie bie­gacz, oka­zu­je się po zęby uzbro­jo­ny w ciu­chy z jo­na­mi sre­bra. 

 

Pod tek­stem jest zatrzęsienie ko­men­ta­rzy. Nawet nie chce mi się ich czy­tać. Mnó­stwo ser­du­szek, si­le­nia się, żeby od­po­wie­dzieć w po­dob­nym tonie lub dodać drę­twą hi­sto­ryj­kę. Kilka zło­śli­wych tekstów bar­dzo nie­szczę­śli­wych osób, które też chcia­ły­by zo­stać za­uwa­żo­ne. 

Skrzy­wio­na twarz Lady Vampire też wy­glą­da cza­ru­ją­co. Za­dar­ty nosek, oliw­ko­we oczy i ład­nie za­ry­so­wa­ne kości po­licz­ko­we. Pa­trzę na nią i myślę, że jest wszyst­kim tym, czym chcia­ła­bym być. Za­baw­na, bły­sko­tli­wa. Sprawia wrażenie, jakby miała wokół sie­bie uwiel­bia­ją­cych ją ludzi, dobre życie, jakby nie opy­cha­ła się cze­ko­la­dą, a z jej oczu nigdy nie cie­kły łzy. Do­my­ślam się, że wielu fa­ce­tów, któ­rzy laj­ku­ją te zdję­cia, chcia­ło­by wsu­nąć się do jej łóżka. A ona wy­glą­da na taką, któ­rej spra­wi­ło­by to przy­jem­ność. 

Wy­łą­czam te­le­fon, gdy obraz znika za kur­ty­ną łez. Lu­dzie z In­sta­gra­ma nie mają kry­ty­ku­ją­cych i wy­ma­ga­ją­cych ro­dzi­ców, pu­stych domów, zlewów pełnych brud­nych na­czyń, myszy po­że­ra­ją­cych ocie­ple­nie dachu i nie do­skwie­ra im po­czu­cie pust­ki. 

Myślę, że gdyby wam­pi­ry na­praw­dę żyły w dzi­siej­szych cza­sach, by­ły­by strasz­nie sa­mot­ne. Wszy­scy, na któ­rych ci za­le­ży od­cho­dzą, a ko­lej­ni lu­dzie mają już inne zwy­cza­je, men­tal­ność i poj­mo­wa­nie. W końcu masz wię­cej do­świad­czeń od wszyst­kich, któ­rych spo­ty­kasz i bra­ku­je ci kogoś, kto zro­zu­miał­by cię bez słów.

Sa­mot­ność jest domem, w któ­rym sły­chać tylko ka­pa­nie i wiatr. Nikt, jak dotąd, nie zna­lazł na to leku. Ból emo­cjo­nal­ny jest nie do uko­je­nia.

Wy­cie­ram oczy, biorę wino i wra­cam do siebie. 

 

*

Stoję prze­mo­czo­na na brze­gu rzeki. Nie mam pew­no­ści, czy to moje ko­la­na tak drżą, czy trzę­sie się zie­mia. Czar­na woda szcze­rzy kły, tar­ga­na wia­trem. Nie chcę do niej wcho­dzić, ale coś mnie przy­cią­ga.

Nogi same sta­wia­ją pierw­sze kroki. Prze­ły­kam ner­wo­wo ślinę i za­nu­rzam się coraz głę­biej. Ze wszystkich sił próbuję nie my­śleć o tym, co kryje się pod czar­ny­mi fa­la­mi. Ko­lej­ny krok… I jesz­cze jeden.

 

*

– Pani An­ge­li­ka? – Ku­rier za­glą­da nie­pew­nie przez szpa­rę w drzwiach. 

Uchy­lam je sze­rzej i świa­tło bo­le­śnie razi mnie w oczy. Obu­dzi­łam się ze strasz­li­wym bólem głowy, a do tego – jak zwy­kle – to ja mu­sia­łam zejść i otwo­rzyć. Przy­ta­ku­ję.

– Pa­czusz­kę mam dla pani. 

Zer­kam na są­sied­ni dom i do­strze­gam kołysanie fi­ran­ki. Są­siad­ka znowu się ga­pi­ła, je­stem pewna. Nie wchodzę w kur­tu­azyj­ną roz­mo­wę. Od­bie­ram prze­sył­kę i szyb­ko za­my­kam drzwi. Przy­szły ży­wo­łap­ki. Do­brze, bo myszy stały się bez­czel­ne i chro­bo­tu jest coraz wię­cej.

Roz­sta­wiam pu­łap­ki na poddaszu i prze­no­szę się do po­ko­ju mojej siostry, Ali­cji. Wszyst­ko zo­sta­ło po niej tak, jakby zaraz miała wró­cić. Książ­ki do biologii, pę­dzel do na­kła­da­nia różu, kubek po her­ba­cie z za­schnię­tą cy­try­ną, przy­po­mi­na­ją­cą eg­zo­tycz­ne na­sion­ko. Żadna z tych rze­czy już się na nią nie do­cze­ka. 

Roz­sta­wiam lap­top i obie­cu­ję sobie, że dziś już na pewno się po­uczę. Wiem, że od­su­wa­nie tylko po­gar­sza sy­tu­ację, bo muszę zdać egzaminy. Jednak nie po­tra­fię prze­stać. “Mi­strzy­ni pro­kra­sty­na­cji. Po­win­naś mieć tak na dru­gie imię”, zwykła mawiać matka.

Idę do ła­zien­ki, żeby tro­chę się ogar­nąć. Ob­my­wam twarz zimną wodą i przy­glą­dam się oczom w trud­nym do okre­śle­nia ko­lo­rze. Prze­krwio­ne i zmę­czo­ne tkwią w sza­rym ob­li­czu. Sły­szę szmer gdzieś bar­dzo bli­sko. Czyż­by myszy były też tutaj? Skro­ba­nie do­cho­dzi z szaf­ki pod umy­wal­ką. Otwie­ram drzwicz­ki i od­ska­ku­ję. Dźwięk dobiega z me­ta­lo­we­go kosza na śmie­ci. Bar­dzo nie­chęt­nie za­glą­dam do środ­ka. Coś po­ru­sza się wśród zu­ży­tych wa­ci­ków, kar­to­ni­ków po pa­pie­rze to­a­le­to­wym i za­wi­nię­tych w chu­s­tecz­ki pod­pa­sek. Żo­łą­dek kur­czy się bo­le­śnie, gdy od­kry­wam pre­zer­wa­ty­wy, na­brzmia­łe od bia­łe­go, męt­ne­go płynu. Przy­po­mi­na­ją zde­chłe me­du­zy.

Wpa­dam jak burza do po­ko­ju Żelki. 

– Mo­gła­byś, do cho­le­ry, sprzą­tać po sobie?! – Ata­ku­ję ją. 

Nie re­agu­je. Leży z no­ga­mi opar­ty­mi o ścia­nę i wiel­ki­mi słu­chaw­ka­mi na uszach. Znie­kształ­co­ne dźwię­ki mu­zy­ki sły­szę nawet przy drzwiach. W po­ko­ju pa­nu­je syf. Okrop­ny. Kubki, miski po chrup­kach dusz­kach i lo­dach. Na ścia­nie nad łóż­kiem wisi pla­kat w stylu daw­nych pro­duk­cji Al­fon­sa Muchy, z dziew­czy­ną pochłoniętą grą. Na ko­la­nach ma to­reb­kę chip­sów, a u jej stóp leżą kla­wia­tu­ra, old­scho­olo­wy joy­stick oraz kon­so­la na kar­tri­dże sta­re­go typu. Wy­ka­pa­na Dżela. Odłą­czo­na sa­mo­uko­iciel­ka. Fa­sze­ru­je się pod­łym żar­ciem, grami, te­le­wi­zją i związ­ka­mi jak z baru szyb­kiej ob­słu­gi. 

Pod­cho­dzę i zry­wam słu­chaw­ki. Od­kła­da te­le­fon i spo­glą­da na mnie ze zbla­zo­wa­ną miną. 

– Nie dbam o to, że zła­piesz od tego ja­kie­goś syfa – mówię, wska­zu­jąc na śmiet­nik. – Ale nie mam ocho­ty po­ty­kać się o świa­dec­twa two­ich unie­sień, ku­masz? Wywal to – do­da­ję z na­ci­skiem.

Wy­lu­zuj tę spię­tą du­pcię – od­po­wia­da. 

– Za­lę­gły się w tym myszy! – Złosz­czę się. 

Wy­wa­lę. Ale potem. Je­stem za­ję­ta.

– Za­ję­ta? Swipe’owa­niem typów czy jakąś durną gier­ką? 

Za­zdro­ścisz?

– Je­steś śmiesz­na. 

A ty ża­ło­sna.

Wy­sy­pu­ję na łóżko za­war­tość kosza. Teraz bę­dzie mu­sia­ła się tym zająć.

 

Następnego dnia orientuję się, że zgi­nął mój pa­mięt­nik. Nie ma go w skryt­ce. Prze­szu­ka­łam wszyst­kie za­ka­mar­ki stry­chu, pokój Ali oraz sy­pial­nię mamy. Wpa­dłam w pa­ni­kę, a potem w furię. Żelka twier­dzi, że nie wie gdzie on jest i że go nie ru­sza­ła. Nie wie­rzę jej. Myślę, że zabrała go w od­we­cie za te kon­do­my na łóżku. 

Za­kła­dam buty i wy­bie­gam na ulicę, do ku­błów na śmie­ci. Otwie­ram jeden za dru­gim i prze­glą­dam ich śmier­dzą­cą za­war­tość. Za­czy­nam od pa­pie­rów i pla­sti­ków, ale wąt­pię, aby Żelka by­ła­ tak wspa­nia­ło­myśl­na. Prze­szu­ku­ję zmie­sza­ne i za­czy­na się robić obrzy­dli­wie. Z tru­dem po­wstrzy­mu­ję od­ruch wy­miot­ny. Naj­go­rzej jest, gdy otwie­ram bio. W reszt­kach je­dze­nia wiją się ro­ba­ki. Odór i świ­dru­ją­ce uszy brzę­cze­nie much, są poza wszel­ki­mi gra­ni­ca­mi. Czuję, jakby ob­la­zły mnie samą i wwier­ca­ły się w skórę, wkrę­ca­ły we włosy. Przez uła­mek se­kun­dy wśród gni­ją­cych obier­ków, wstęg ma­ka­ro­nu, po­żół­kłych zia­ren ryżu i skrę­ca­ją­cych się ro­ba­ków, widzę twarz Ali. Nie wy­trzy­mu­ję. Od­ska­ku­ję na bok i rzy­gam. Żół­cią i chip­sa­mi. 

– Angeliko?

Odwracam się gwałtownie i widzę zatroskaną twarz wścibskiej sąsiadki.

– Potrzebujesz pomocy, dziecko?

– Nie, nie. Dziękuję. – Wy­cie­ram usta rę­ka­wem i wra­cam do domu.

Są­siad­ka coś jesz­cze krzy­czy, ale nie słu­cham. Za­my­kam drzwi, pró­bu­jąc od­gro­dzić się od myśli, które roz­bu­dzi­ły jej słowa.

 

*

Chłod­ny po­wiew je­sien­ne­go po­wie­trza wpada do sa­mo­cho­du przez uchy­lo­ną szybę. Gapię się na rzekę. Świat wokół wy­glą­da po­nu­ro i nie­po­ko­ją­co. Te­le­fon wi­bru­je, wy­ry­wa­jąc mnie z za­my­śle­nia. Po­wia­do­mie­nie z In­sta­gra­ma. Za­nu­rzam się w swój wir­tu­al­ny świat.

Za­mknij to okno! Zimno leci! zło­ści się Ala. Igno­ru­ję ją. Halo! krzy­czy i macha mi ręką przed ocza­mi. Nic. Mamo, po­wiedz jej coś!

Jak za­wsze, pod kiec­kę do mamy mówię bar­dziej do sie­bie.

Je­steś okrop­na!

Ty za to wzo­ro­wa! Jak za­wsze! Do­sko­na­li­cja!

Prze­stań­cie na­tych­miast! Obie! krzy­czy mama.

Ala wy­pi­na się z pasów i pró­bu­je wy­rwać mi ko­mór­kę. 

Weź, głu­pia!

Te­le­fon wy­pa­da mi z rąk i teraz też się wku­rzam. Sza­mo­cze­my się jak dwa wście­kłe ko­cu­ry. Mama pró­bu­je nas roz­dzie­lać. Łapię Alę za włosy, a sama ob­ry­wam pa­zu­ra­mi. Kątem oka do­strze­gam za przed­nią szybą coś, czego nie po­win­no tam być. 

Wrzask, pisk i przeciągłe: szszszszszsz, gdy samochód sunie wśród iskier ku krawędzi mostu. Ostre szarp­nię­cie wy­tła­cza mi z płuc po­wie­trze. Fala zimna roz­le­wa się po ciele, a świat tonie w mroku. Woda wdzierająca się przez okno wci­ska mnie w sie­dze­nie. Nie mogę się ruszyć.

 

*

Budzę się mokra od łez i za­lęk­nio­na. Na­słu­chu­ję. Żad­ne­go chro­bo­tu, skro­ba­nia, skrzy­pie­nia, ani szep­czą­ce­go w szpa­rach wia­tru. Wsta­ję i pró­bu­ję zapalić świa­tło, ale nic się nie dzie­je. Nie ma prądu? Wy­wa­li­ło korki? Włą­czam la­tar­kę i świe­cę po po­ko­ju, chcąc dodać sobie od­wa­gi. Trze­ba iść do sieni. Spraw­dzić.

Gdy wychodzę w mrok ko­ry­ta­rza, do moich uszu do­cie­ra szloch. To od Żelki? Zbli­żam ucho do drzwi. Nie. Tu jest cicho. Scho­dzę na dół i prze­glą­dam wszyst­kie korki, ale są na miej­scu. Zegar na ku­chen­ce ga­zo­wej jest wy­ga­szo­ny. Wy­łą­czy­li prąd. Sprawdzam czy drzwi wejściowe i te do piwnicy są zamknięte. Mogę to robić dziesiątki razy przed pójściem spać, a i tak nigdy nie potrafię się poczuć naprawdę bezpieczna. Trzęsą mi się ręce, więc otwieram lodówkę, która straszy pustką i sięgam po resztkę wina. Nie kupiłam nowego, w przypływie głupiej nadziei, że nie będzie mi potrzebne. Że jakoś wreszcie się pozbieram. Pociągam długi łyk i trwam w niebieskawej łunie latarki, czekając aż alkohol zacznie działać choć odrobinę.

Im bar­dziej chcesz coś w sobie tłu­mić, za­mknąć w naj­głęb­szej piw­nicz­ce swo­jego umysłu, tym bar­dziej się to roz­ra­sta. W końcu pró­bu­je się wy­do­stać, kru­sząc mury twier­dzy, jaką wokół zbu­do­wa­łeś. Wy­ła­zi wszyst­ki­mi za­ka­mar­ka­mi, jak szczury i ro­bac­two. “Myszy”, przypominam sobie i naraz dociera do mnie, że za­po­mnia­łam o ży­wo­łap­kach. Zo­sta­wi­łam je na górze i za­po­mnia­łam. A gryzonie po­trze­bu­ją żar­cia i ruchu. Pro­blem spy­cha­ny poza świa­do­mość nie znika, lecz zyskuje na sile.

Sięgam do szafki po diazepam. Połykam jeden, a resztę wsuwam do kieszeni bluzy. Cierpki smak wina szczypie w język. Znowu słyszę ten płacz. “Lisia”, myślę. To Lisia pła­cze… Chciałabym, żeby zniknęła, raz na zawsze.

Dźwięk do­cho­dzi z pod­da­sza. Scho­dy skrzy­pią, gdy wspinam się po nich z ociąganiem, a w nie­bie­ska­wym, bla­dym świe­tle połyskuje ich złusz­czo­na farba. Szloch jest coraz gło­śniej­szy i boję się, co tam za­sta­nę. 

Drżą­cą dło­nią otwie­ram drzwi i ude­rza mnie odór my­sich siu­siek i cze­goś jesz­cze, czego bar­dzo nie chcia­ła­bym czuć. Świe­cę przed sie­bie i pytam cicho: 

– Lisia? 

Od­po­wia­da mi łka­nie. Za­glą­dam głę­biej. Wokół pu­ła­pek, które rzu­ca­ją cie­nie od świa­tła la­tar­ki, widzę po­roz­rzu­ca­ne wióry. Wszyst­kie żywołapki są za­mknię­te i każdą spo­wi­ja teraz prze­ra­ża­ją­cy bez­ruch. Ska­za­łam te stworzenia na upior­ną śmierć. Sza­mo­ta­ły się w za­mknię­ciu, wal­cząc o życie, wśród pisku swo­ich to­wa­rzy­szek. Uwię­zio­ne, bez­sil­ne… 

Do­strze­gam Lisię zwi­nię­tą w kłę­bek, w kącie, który nie­zli­czo­ną licz­bę razy był dla mnie schro­nie­niem. Pła­cze i ści­ska coś w rę­kach, jakby chcia­ła to ochro­nić. Prze­ła­mu­ję obrzy­dze­nie i lęk, prze­my­ka­jąc wśród ma­łych kom­na­t tor­tur. Do­pa­dam Lisi i biorę ją w ra­mio­na. Tulę ją i ko­ły­szę. Tym, co ści­ska w rę­kach, jest mój pa­mięt­nik. Za­pi­sa­łam w nim wspomnienia, które najbardziej pra­gnę­łam wyrzucić i nigdy do nich nie wracać.

Zo­sta­wi­łam je

Wy­do­sta­łam się przez otwar­te okno samochodu. To samo, o które to­czy­ły­śmy z Alą ten głupi bój. Po­win­nam była uto­nąć razem z nimi, jed­nak los oszczę­dził wła­śnie mnie. Byłam je­dy­ną myszą, która wy­do­sta­ła się z pu­łap­ki i przez długi czas są­dzi­łam, że to nie­spra­wie­dli­we i strasz­nie prze­wrot­ne. Teraz ro­zu­miem, że wcale nie. Prze­ży­łam, aby drę­czyć się świa­do­mo­ścią, że to wszyst­ko stało się prze­ze mnie. 

Chcia­ła­m móc iść na­przód bez ba­ga­żu pełnego kamieni. Łu­dzi­łam się, że to bę­dzie moż­li­we, jeśli wy­star­cza­ją­co mocno się ode­tnę. Al­ko­ho­lem, sek­sem, grami. Dymem. Do­zna­niem po­dzi­wu. Że jeśli po­ka­żę innym sie­bie taką, jaką pra­gnę­ła­bym być, będę umia­ła się taka stać.

Gdy tabletka wzmocniona alkoholem zaczyna działać, uspokajam się i dopada mnie obojętność. Pod­cho­dzę do okna i otwie­ram je sze­ro­ko. Tafla czar­nej wody jest gład­ka i bije od niej chłód. Mu­skam ją pal­ca­mi i patrzę na kręgi, rozchodzące się po powierzchni. W ciemności nie byłam w sta­nie do­strzec ich ciał, ale w snach widzę je do­sko­na­le. Białe, wśród fa­lu­ją­cych wło­sów. Bez­wład­ne i puste, jak ska­fan­dry w próż­ni. Cze­ka­ją, aż wrócę na swoje miej­sce. Obok nich.

Ściskam pudełko z tabletkami, będącymi przepustką do tamtego świata. Próbowałam przejść przez jego wrota wiele razy, tkwiąc na pograniczu, nie potrafiąc ani wrócić do żywych, ani opuścić ponurego domu mojej duszy. Przepełniały mnie lęk, poczucie winy i nienawiść do samej siebie.

Już wy­star­czy.

Wysypuję pigułki na dłoń. 

Ten dom długo mi słu­żył. Do­zna­łam w nim ra­do­ści i smut­ku, roz­ko­szy i bólu. Tę­sk­no­ty i sa­mot­no­ści. Po­zwa­lam płynąć falom wspo­mnień. Tych naj­daw­niej­szych, gdy był z nami jesz­cze tata i tych naj­bliż­szych. Czuję za­pach ja­błecz­ni­ka, który pie­kła bab­cia, cie­pło słoń­ca na skó­rze, gdy prze­sia­dy­wa­ły­śmy w ogro­dzie i ja­dły­śmy cze­re­śnie, widzę czer­wień su­kien­ki, w któ­rej mama wy­glą­da­ła na szczę­śli­wą i sły­szę śmiech Ali, gdy ob­rzu­ca­ły­śmy się śnież­ka­mi. 

Podnoszę pigułki do ust, lecz zatrzymuje mnie czyjaś dłoń. Otwieram oczy i napotykam wzrok matki. 

Jak zwykle po linii najmniejszego oporu? – pyta z dezaprobatą.

– Nie mam na to siły – mówię zniechęcona. – Musisz to robić, nawet teraz?

Co robić?

Jej kamienna twarz nie zdradza żadnych emocji.

– Czepiać się.

Jak myślisz, po jakim czasie nasza ulubiona sąsiadka znajdzie zwłoki? – słyszę za sobą głos Żelki.

– Będzie nam już wszystko jedno.

Ja nie chcę tam iść – wtrąca się Lisia ze swojego kąta. 

Żadna z nas nie chce, Lisiu – mówi Żelka. – Ona też.

Rzucam jej gniewne spojrzenie.

To dlaczego znowu tu jesteśmy? – drąży najmniejsza z nas. 

Bo Ange zżerają robale wyrzutów sumienia – odpowiada Dżela i zabiera mi butelkę, osuszając ją do końca. – Trudno żyć z takim towarzystwem.

Ale przecież ma nas! – woła z niedowierzaniem Lisia.

Ona nas nie lubi. Samej siebie też. Z tym jeszcze trudniej sobie radzić. 

– Mam was szczerze dość! – przerywam tę dyskusję.

Witaj w klubie. Myślisz, że fajnie jest wiecznie się z wami użerać? Z matką, zwyciężczynią konkursu na to, kto połknie dłuższy kij? Płaczliwą i strachliwą Lisią i tobą, wielkim naczyniem wypełnionym żalem? Byłoby mi bez was po stokroć łatwiej. 

Święta się znalazła! Jak możesz być tak bezczelna? – oburza się matka.

Gdybyś tylko przestała się pławić w swoim bólu i poczuciu niesprawiedliwości, byłoby lżej nam wszystkim! – złości się Dżela, ignorując naszego krytyka. 

Spoglądam na taflę wody i dostrzegam w niej swoje odbicie. Smutna, szara twarz osoby, która nie ma już nikogo, na kim by jej zależało.

Mogłybyśmy chociaż przygarnąć kotka – przerywa nam Lisia, pociągając mnie za rękaw.

O tak, jak stare panny! – parska matka, a Dżela kwituje:

Przynajmniej znowu byłby w tym domu ktoś żywy.

Na odbijającym się w czarnej tafli obliczu, które wpatruje się we mnie uważnie, rozkwita uśmiech. Z początku nieznaczny, po chwili nabiera pełniejszych kształtów. 

Odskakuję wystraszona, gdy na parapet po drugiej stronie okna, wskakuje czarny kot. Patrzę w osłupieniu, jak moje własne odbicie bierze go na ręce i zamyka okno. A potem odchodzi niespiesznie, nie oglądając się za siebie.

 

*

Promienie porannego słońca wpadają przez okno, oświetlając drobiny kurzu wirujące w powietrzu. Nakładam róż na policzki i wycieram smugę rozmazanego tuszu. Matka stoi obok i patrzy na mnie, ale nic nie mówi. Żelka siedzi na łóżku i pochłania kolejne opakowanie chrupek duszków. 

Mogłabyś opuścić jedno ramiączko. To będzie pasowało do treści posta. 

Będą gadać, że jest puszczalska – mówi matka.

Jest puszczalska! – docina mi Żelka. 

Ładnie wyglądasz – zauważa Lisia, nie zwracając uwagi na przekomarzanki tych dwóch.

Zaciągam grube zasłony, które zbierały kurz od grubo ponad roku, włączam lampę i zdejmuję bluzę. Mam tylko jeden strzał, potem będzie nadymione. Ustawiam telefon na selfie-sticku i sprawdzam kadr jeszcze raz. Ciemna postać w kontrze. Lajki będą się sypać jak jesienne liście. Zapalam papierosa, zaciągam się i wydmuchuję dym w stronę lampy. Zdjęcie wygląda oszałamiająco. 

Przychodzi wiadomość z Messengera. 

“Pani Angeliko, o której będzie pani po kocurka?”. 

“Mogę być za godzinę”, odpowiadam. 

“Super. W takim razie czekamy!”. 

Gaszę papierosa i zbieram się, żeby nie musieć już słuchać krytycznych przytyków, że jak zwykle się spóźnię i będę śmierdziała fajkami. Zakładam czarną bluzę i ponaglam Żelkę.

Czekam cierpliwie, aż wszystkie stopy wsuną się w moje buty. Matka zawsze jest pierwsza. Trudno dorównać jej standardom. Żelka ma to w nosie, ale wie, że nam zależy. Lisia potrzebuje najwięcej czasu. Gdy wszystkie jesteśmy na miejscu, zawiązuję sznurówki i wstaję. Biorę plecak, trochę ciężki, bo każda z nas chciała coś do niego dorzucić. 

Przed wyjściem jeszcze raz spoglądam w lustro, oczyma w trudnym do określenia kolorze, który moja społeczność nazwała oliwkowym.

Mogłabyś jeszcze trochę przeczesać włosy – mówi matka.

Możemy już iść? – pyta zniechęcona Żelka. 

Po kotka! – piszczy z radością Lisia.

Istne wariatkowo.

Na ulicy dopada nas sąsiadka. Żelka wzdycha ciężko, matka zaczyna się stresować, że coś pójdzie nie tak, a Lisia chowa się za nami wszystkimi.

– Andżelisiu, przepraszam, że tak się narzucam. Domyślam się, jak musi być ci ciężko… Wiem jak to jest, choć… ja straciłam tylko męża – papla.

Chyba jest zdenerwowana.

– Chciałam ci tylko przypomnieć, że jeśli potrzebujesz pomocy z domem, zakupami, to naprawdę możesz na nas liczyć. Adaś podwiezie cię na cmentarz. Szkoda się tłuc autobusami taki kawał drogi…

– Dziękuję, pani Joanno. – Uśmiecham się. – To bardzo miłe, że się pani troszczy. Naprawdę. Ale poradzimy sobie. – Zapewniam ją.

– My? – dopytuje wyraźnie zbita z tropu.

– Tak. Jadę właśnie po kota – odpowiadam najładniejszym z uśmiechów. 

Zapytaj, czy nie potrzebuje czegoś z miasta, bądź miła – podpowiada mi matka.

– Do widzenia, pani Joasiu – rzucam na odchodne. – Muszę lecieć, bo ucieknie mi autobus!

Odwracam się i przyspieszam kroku, zostawiając sąsiadkę na środku drogi. Zakładam słuchawki i puszczam muzykę, żeby zagłuszyć krytyczne słowa matki, znaczące westchnienia Dżeli i prośby Lisi, abym szła tylko po całych płytkach chodnika. Wszystkie myśli rozbiegane po zakamarkach domu mojej duszy, do którego dziś, po raz pierwszy od dawna, wpadło więcej światła.

 

Koniec

Komentarze

To opowiadanie bardzo dobrze realizuje stare powiedzenie, że zmarli żyją tak długo, jak długo ma ich kto wspominać.

Szkoda tylko – z mojego punktu widzenia – że może się to skończyć jak w tym tekście. Obłędem. No, ale na koniec pojawia się promyk nadziei. Że czarny, to nieważne, liczy się, że nadziei.

Dobre opowiadanie, chociaż spoza mojej “działki”, wciągnęło.

Hej, Adamie

 

Cieszę się, że wpadłeś i przeczytałeś, a jeszcze bardziej, że Cię wciągnęło, mimo że spoza Twojej “działki” :-) Interpretacje o co tu chodzi pojawią się zapewne różne. Póki co – nie będę zdradzać swojego zamysłu. Jestem ciekawa, czy ktoś go odgadnie. Wskazówek dla dociekliwych trochę zostawiłam, ale to zadanie z gwiazdką :-D

 

Pozdrowienia!

eM 

Miło mi, że Ciebie ucieszyłem. {Zawsze to dobry uczynek, drobny bo drobny, ale jednak. :-) }

Nie próbowałem dociec, chociaż, co oczywiste, intrygowała mnie “wieloosobowość” bohaterki. Przyjąłem, na bieżące potrzeby, że traumatyczny epizod z życia może (bo faktycznie może) tak “potrzaskać” psychikę, że, jak to się w skrócie mówi, wszystko jest możliwe. Tak więc, jak widzisz, odrzuciłem od początku wytłumaczenia rodem z fantasy, wędrówek dusz, inkarnacji i te de. 

Pozdrawiam – Adam

Interpretacje o co tu chodzi pojawią się zapewne różne. Póki co – nie będę zdradzać swojego zamysłu. Jestem ciekawa, czy ktoś go odgadnie.

Ależ proszę mnie nie retraumatyzować!

 

Betowałem, a teraz dyżuruję, więc przychodzę niejako w dwóch osobach. Ten tekst zrobił na mnie ogromne wrażenie, choć uważam, że wena poetycka z samego początku dalej lekko opada.

 

Świetne oddanie zwichrowanej psychiki, ciasny i pełen niepokoju klimat domu.

 

Zrozumienie struktury tekstu jest bardzo łatwe – wystarczy być jego autorką. Ale próbować warto. Żartuję. Wrył mi się w głowę i nie wyjdzie.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nawet nie próbuję zgadywać “co autorka ma na myśli”, nie moja działka.

Jestem pod ogromnym wrażeniem klimatu, który stworzyłaś. Dom z horrorów wypada świetnie. Obraz szaleństwa bohaterki jest bardzo przekonywujący. W pewnym momencie pogubiłam się w tym, które z postaci są kolejnymi wcieleniami bohaterki, a które członkami jej rodziny, ale to wzmocniło tylko efekt obłędu.

Najlepszy moment to scena wkładania butów. Bardzo przewrotne, bo łączy ze sobą konieczność współpracy skonfliktowanych osób, i jednocześnie kojarzy się z empatią “wejść w czyjeś buty”.

Kot w zakończeniu daje iskierkę nadziei, i za to dziękuję, bez tego byłby to bardzo przygnębiający tekst.

Dobrze piszesz. Od strony czysto językowej ta proza ma rytm, brzmienie, umiejętnie ewokuje nastrój, jaki chcesz wprowadzić. Miewasz naprawdę znakomite zdania, sformułowania trafione w dziesiątkę.

Fabularnie twist się zdecydowanie broni – pierwszym, co mnie naprowadziło na poczucie, że coś jest tu trochę nie tak, był zapis dialogów z matką (kursywa), ale idea, że bohaterka jest sama, że (jeśli dobrze rozumiem) Żelka to ona z czasów przed wypadkiem, Lisia – Alicja z czasów dziecinnych i wszystkie osoby poza narratorką nie żyją, odkrywa się przed czytelnikiem powoli.

W jednym się trochę gubię. Ile one miały lat, kiedy się zdarzył wypadek? Bo z jednej strony mamy w pokoju Alicji podręcznik do anatomii, co sugeruje studentkę, z drugiej – dzika bijatyka i szarpanina w aucie jest w stylu ośmio-, dziesięciolatek. Chyba że podręcznik narratorka też sobie dośpiewała, wyobrażając sobie, jak by wyglądała przyszłość siostry?

Mam też pytanie: czy długi passus o Instagramie i Lady Vampire ma jakieś znaczenie w kontekście schematów, o których piszesz? Ponieważ na psychoterapii się kompletnie nie znam, zapytam, bo literacko jest to jedyny fragment tekstu, który, choć ładnie napisany, jest IMHO zbędny, a i to, co mówi o narratorce, jest dość banalne i daje się wywnioskować z innych jej zachowań.

ninedin.home.blog

Adamie!

 

Ucieszenie kogoś to wcale nie taki drobny dobry uczynek :-) To, co Cię zaintrygowało jest zdecydowania najbliższe mojemu zamysłowi i fajnie, że do odczytałeś.

 

Greasy!

 

Ach gdzieżbym próbowała Cię retraumatyzować! Ty i Kronos pokazaliście mi jak grubaśny był woal, którym wszystko owinęłam na początku. Gdyby zostało tak, jak pierwotnie sobie umyśliłam, nikt by się nie połapał o co mi chodziło :-D

Dziękuję Ci, że mnie zmotywowałeś, żebym nie pogrążyła tego tekstu w czeluściach szuflady. A “wrył mi się w głowę i nie wyjdzie”, jest chyba najlepszym komplementem, jaki można usłyszeć! 

 

MaLeeNo!

 

Jak na osobę, która nie próbuje zgadywać, dostrzegłaś bardzo dużo z tego, co chciałam przekazać :-) Cieszę się, że przemówiła do Ciebie scena z butami i że doceniłaś kota. Przez chwilę miałam zamysł (i nawet go zrealizowałam), w którym opowiadanie kończyłoby się smutniej. I scena, w której bohaterka po połknięciu pigułek wychodzi przez okno, zanurzając się w wodzie i odpływając ku światłu, byłaby pewnie ładniejsza wizualnie, to jednak wizja czegoś, co daje nadzieję zwyciężyła. 

Dziękuję, że poświęciłaś czas na przeczytanie opowiadania i skomentowanie!

 

Ninedin!

 

Jej! Usłyszeć od Ciebie takie komplementy na temat mojej pisaniny, to wielka rzecz! Dziękuję!

A równie mocno mnie cieszy Twoja interpretacja, która choć nie pokrywa się w pełni z moim zamysłem – jest bardzo spójna i ciekawa. Podoba mi się :-)

Co do wieku: Angelika przygotowuje się teraz do matury i jak zwrócili mi uwagę Alicella i Vern, a czego nie przemyślałam, to zbyt dojrzały język opowiadania, nie za bardzo chyba pasujący do tak młodej osoby. Myślałam nawet, żeby to zmienić i uczynić ją starszą ale… jednak problemy siostrzane nie pasują z kolei do studentek. Scena w samochodzie to bójka dwóch impulsywnych dziewczyn, których osobowość może się rozwijać w kierunku zaburzenia borderline i w tym kontekście nie byłoby to już tak dziwne. A podręcznik do anatomii – chyba lepiej rzeczywiście zastąpić książkami do biologii. Cenne wskazówki, dzięki!

Co do Instagrama i Lady Vampire oraz pamiętnika – pomysł na ten tekst zrodził się w odpowiedzi na zadanie konkursowe na “Wcielenia”. Zarówno Instagram, jak i pamiętnik, były elementami obowiązkowymi. Z początku chciałam potraktować te rzeczy bardziej symbolicznie.

UWAGA SPOILER! Pamiętnik jest zatem nieświadomością, do której bohaterka spycha traumatyczne wspomnienia i sprawiające ból myśli, a Lady Vampire jest jedną z… części jej osobowości :-) Tą, którą Angelika chciałaby być. W pierwotnym pomyśle było to bardziej spójne, bo profil nazywał się Miss Angel :-) Ale zmieniłam to, żeby się nie myliło ze “Sławą”. Można by było z tego zrezygnować, skoro nie musiałam się już trzymać założeń, ale uznałam, że taka wirtualna postać w dzisiejszych czasach też jest częścią osobowości.

Więcej ze swojego zamysłu spoilować na razie nie będę, bo może ktoś będzie chciał się nad tym jeszcze pozastanawiać i poszukać wskazówek.

Bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas, wszystkie miłe słowa, pytania i wątpliwości!

 

Ha! Domyśliłam się co do Lady V. :D

MaLeeNo – przyjemność również po mojej stronie :-) 

To bardzo fajne, gdy czytelnik ma taką drobną satysfakcję ;-)

A! I dzięki wielkie za polecenie do biblio!

 

Przeczytałem uważnie i… jako mężczyzna mam pewien problem. Wy, kobiety macie rzeczywiście sporo inny świat od męskiego, stąd – popierając prawie wszystkie dobre oceny wcześniejszych komentarzy, nie potrafię jakoś zebrać tego wszystkiego w jakąś całość. Jest treść, akcja, a przez wszystko “przebiega” smutek, samotność, rozgoryczenie, poszukiwanie, chroboty wewnętrzne – pełna psycho degradacja. Niestety jest sporo takich zagonionych wkoło ludzi, a ty to potrafiłaś znakomicie oddać. 

Kończąc – być może były wcześniejsze części, bo kilku zdarzeń jakoś nie złapałem.

Piękne nastroje nam ukazujesz – wielkie moje gratulacje!: ‘Scrolluję uśmiechniętych ludzi, piękne wnętrza, rękodzieło i zabawne obrazki. Jest pies liżący uszy kotu ubranemu w sweter, mydełka glicerynowe, droga mleczna nad drewnianym domkiem, zasypanym śniegiem. Rzeczy, których nie będę mieć, miejsca, w które nie pojadę, ludzie, których nie spotkam’.

Ktoś świetnie to nam przybliżył; “Świetne oddanie zwichrowanej psychiki, ciasny i pełen niepokoju klimat domu. Obraz szaleństwa bohaterki jest bardzo przekonujący”. 

Życzę ci dalszych sukcesów Emlisien.

Pozdrawiam miło.

LabinnaH

Dobrze czytało się Dom duszy, choć opowiadanie porusza temat trudny i w zasadzie bardzo smutny, i do rozrywkowych nie należy. Duchy przeszłości, wielopostaciowość Angeliki i gryzonie wypełniają pusty dom od piwnicy aż po poddasze i mają przeogromny, przygnębiający wpływ na życie dziewczyny.

Mam nadzieję, że kiedy w domu pojawi się Kotek, będzie tylko lepiej.

Dobrze byłoby podać źródło ilustracji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hannibalu

 

Ha, ha! Dziękuję za miły komentarz! Nie wiem ile kobiet podpisałoby się pod światem mojej wyobraźni :-D UWAGA SPOILER 2: Do zebrania elementów w całość (jaką sobie umyśliłam) podpowiem Ci, że kluczowa jest scena z butami oraz imię, jakim zwraca się do bohaterki sąsiadka w ostatniej scenie. Ale inne interpretacje, jak już wspomniałam, również bardzo mi się podobają. 

 

Reg!

 

Bardzo się cieszę, że znalazłaś czas na przeczytanie mojego kolejnego opowiadania! A to, że dobrze Ci się je czytało – jest nie lada komplementem! :-) Dziękuję. Co do kota – też mam taką nadzieję. Pojawienie się w domu futrzaka zwykle oznacza coś dobrego ;-)

Ilustracja jest mojego autorstwa, ale masz rację – lepiej to podkreślić niż zostawić niedopowiedziane. Napisałam we wstępie. Dzięki, raz jeszcze!

 

Emilisien, cieszę się, że mój komentarzyk sprawił Ci przyjemność. :)

Jestem pod wrażeniem ilustracji – doskonale pasuje do opowiadania. Gratuluję talentu!

A opowiadanie spodobało mi się na tyle, że uznałam, iż powinno znaleźć się w Bibliotece.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Reg!

To już podwójna radość :-) A z komplementem o ilustracji nawet potrójna!

 

Cała przyjemność po mojej stronie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ostrożnie stawiam stopę, jak najdalej od ciemnej otchłani i pospiesznie przemykam do włącznika światła. ← ???

“Głupia”, “egoistka”, “mazgaj”, “no, niby nieźle, ale mogłabyś postarać się bardziej”. ← mogłaby(?)

 

Jak widzisz, czytałem dokładnie. Nie lubię smutnych. Dobrze, że na końcu pojawia się w postaci kota jakiś błysk nadziei. Całość wciągająca. Nie żałuję, że przeczytałem. Klik.

Aha, bardzo ładna ilustracja. Gratuluję.

Misiu!

 

Bardzo mi miło, że wnikliwie przeczytałeś mój tekst, mimo że smutny. Następny będzie wesoły, a nawet całkiem zabawny, mam nadzieję :-) Na mumiowy konkurs też przygotowałam coś pozytywnego. 

Co do Twoich uwag: 

– pierwszej nie rozumiem. Użyłam złej konstrukcji? 

– w drugiej – to słowa krytykującego rodzica, jak – „No, niby nieźle, ale Bożence poszłoby lepiej, a ty mogłabyś postarać się bardziej”. 

Pięknie dziękuję za kliczka i komplement a propos ilustracji! 

Cieszy mnie, że nie żałujesz!

Hej, opowieść bardzo przypadła mi do gustu! Sugestywny styl i pełnokrwisci bohaterowie pomimo tak niewielkiej liczby znaków. Nie fabuła tu króluje, a motywy, przeżycia i klimat. Podoba mi się, że to dość "brutalny" świat, gdzie nie ma żadnego uniwersalnego remedium na tragedię; nikt nie może cofnąć czasu, naprawić błędów, ani nawet powiedzieć prostego przepraszam. Można jedynie przeć do przodu i próbować nadgonic pędzący świat, pomimo emocjonalnego bagażu na plecach. Wszechobecny smutek, ciężar wyrzutów sumienia, wieczna gonitwa myśli i próba radzenia sobie z rzeczywistością przez używki, wyparcie, szukanie uwagi. To była naprawdę wartościowa lektura, pozdrawiam!

Morgoth!

 

Ślicznie dziękuję za tak pogłębiony i miły komentarz! Bardzo się cieszę, odebrałeś “Dom duszy” jako wartościową lekturę i że tak wiele w tym opowiadaniu dostrzegłeś. 

Pozdrowienia!

Emlisien, 

Ostrożnie stawiam stopę, jak najdalej od ciemnej otchłani i pospiesznie przemykam do włącznika światła. ← uznałem, że skoro latarka jest włączona, to już nie ma po co przemykać do włącznika światła. Mój błąd, sorry.

“Głupia”, “egoistka”, “mazgaj”, “no, niby nieźle, ale mogłabyś postarać się bardziej”. ← to zinterpretowałem jako myśl córki, a nie cytat słów matki. Nie zwróciłem uwagi na ustawienie cudzysłowów. Jak widzisz, nie czytałem tak dokładnie, jak mi się zdawało, ale nie zmienia to mojego zauroczenia. :)

 

Dobre opowiadanie. Ciekawe spojrzenie na traumę i trudności z egzystowaniem “po”. Podobały mi się dialogi i łatwość z jaką opisujesz emocjonalne stany. Tekst, mimo że trudny, brzmi naturalnie, nabiera wiarygodności, choć traktuje o duchach. :)

Chciałbym zwrócić uwagę dwie rzeczy. Dialogi duchów zapisane kursywą osłabiają efekt. Wiadomo od pierwszego zdania, że coś jest nie tak. Biorąc pod uwagę, że opowieść jest z punktu widzenia bohaterki, tym bardziej mogłaś zapisać je normalnie. Druga sprawa, to psychologiczna analiza, której poddaje się bohaterka w zasadzie przez całe 23 tys. znaków. Jest to trochę męczące. Wolałbym kilka zdań więcej typowych czynności i sytuacji z otaczającej rzeczywistości, niż wieczną mantrę. Myślę, że czytelnik zyskałby trochę przestrzeni i dystansu, żeby poznać lepiej bohaterkę z neutralnej pozycji, niż tylko narzuconej przez nią samą.

Pozdrawiam.

Darcon!

 

Piękne dzięki za komentarz, uwagi i miłe słowa. Cieszę się też, że podjąłeś się własnej analizy o co tu chodzi :-) Duchy nie były jednak moim zamysłem.

Uwagaspoiler grande finale :-) Każda z postaci w domu jest Angeliką. Sąsiadka zwraca się do bohaterki: Andżelisiu. Dżela (Żelka), Lisia (Lika) – to zdrobnienia. Lisia jest „wrażliwym dzieckiem”, matka (w odróżnieniu od mamy) jest „wewnętrznym krytykiem”, Dżela – trybem radzenia sobie – „odłączony samoukoiciel”. Lady Vampire to instagramowe, wyidealizowane ja. Myszy to myśli, a dom duszy to… ciało, w którym mieszkają wszystkie te części. Na koniec zresztą wszystkie wkładają stopy w jedne buty. Gdy wychodzą z domu – są jedną osobą :-) Z kursywą ma chodzić o to, żeby poczuć, że coś tu nie gra. 

Dzięki, że podzieliłeś się tym, co Ci nie podeszło! 

Pozdrowienia!

eM

Pomyślałem przez chwilę, że to alter ego, ale zmylił mnie wypadek. W takim razie co symbolizuje? Jakiś wewnętrzny rozpad?

Nie :-) Tu akurat zmyły nie było. Odczytałeś go tak, jak zamierzyłam, czyli źródło traumy. Wydarzenie, które potrząsa światem bohaterki. Mama i Ala były prawdziwe. Gdy zginęły, Angelika została sama. Części jej osobowości wyodrębniają się wskutek tego zdarzenia. Zdaję sobie sprawę, że mój zamysł to kombinacja level hard i podoba mi się, że powstały różne interpretacje. Cieszę się też, że oceniłeś je tak pozytywnie, mimo tego przekombinowania.

Cześć!

 

Świetne opowiadanie, przez które przepłynąłem. Przede wszystkim kupił mnie niesamowity klimat. Bardzo to było dziwne i dobrze :-) Lekka szydera z instagrama też wypadła zacnie i odświeżająco na tle ogólnej powagi tekstu. Nie mam wiele czasu na recenzyjny elaborat, więc ograniczę się do krótkiego komentarza, aby wkleić link w pewnym wątku, bo jutro już nie będę mógł tego zrobić.

Napisane elegancko, choć gdybym to betował, to krew by się momentami musiała polać, bo czasem przesadzasz z ozdobnikami. Niektóre zdania, być może ładne, a nawet poetyckie, wywoływały u mnie minę Clinta Eastwooda z „Grand Torino” (za dużo wodotrysków w bliskiej siebie okolicy). Zabieg z kursywą też wydaje mi się zbędny. Całość jednak warta oceny przez pewne ściśle wyselekcjonowane gremium, przede wszystkim z uwagi na klimat, jakość pisania oraz bardzo przemyślaną konstrukcję.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hell! 

 

Lubię Twoje komentarze, Filipie ;-) 

Prawda, że w tym tekście jest wysokie stężenie poetyckości i momentami chyba przerost formy nad treścią. Zabieg z kursywą zaproponował Kronos na etapie, w którym dosłownie nikt nie potrafił pojąć o co mi chodzi :-D I wydał mi się dobrym rozwiązaniem, ale rozumiem, że dla Ciebie to już zbyt wiele pokazywania palcem. 

No cieszę się niezmiernie, ze wszystkiego, co napisałeś. Zanęciłeś z tą betą i mam nadzieję, że zgodzisz się kiedyś popracować ze mną nad tymi przesadnymi elementami, w wersji przedpremierowej któregoś z moich przyszłych tekstów. 

Z licem rumieńcem pokrytem dziękuję też za zgłoszenie do piórka.

eM

 

P.S. Podoba mi się mimika Clinta Eastwooda ;-)

Czytam opowiadania, które pojawiły się we wrześniowych nominacjach.

Twoje zainteresowało i fajnie napisane. :-)

Momentami lekko przytłaczasz językiem, ponieważ preferuję oszczędniejszy i miejscami poszukałabym ciut innych słów, z mojego punktu widzenia bardziej adekwatnych. Sztuką jest dobrać takie słowo, które jednoznacznie kojarzy się z przedstawianym stanem/zjawiskiem, pozostając nośną metaforą czy porównaniem. Jednakże, ponieważ „Dom dusz” nie jest twoim pierwszym tekstem czytanym przeze mnie, przyjmuję, że taki masz styl i lubisz go, nie roszczę sobie pretensji – nie daj bóg – do poprawiania go.

Z osobistego punktu widzenia, również subiektywnego, choć mogą przytrafić się podobni czytelnicy, po przeczytaniu jakiejś połowy opowiadania lekko zdetonowało mnie zestawienie teorii schematów J. Younga z samym tekstem. Schemat, nawet jeśli dotyczy myślenia, pozostaje schematem reakcji, a nie rzeczywistością wewnętrzną rozdzieloną na głosy. Chyba wolałabym bez wzmianki w przedmowie, przekierowującej uwagę na poszukiwanie elementów teorii (ona sama jest ok).

 

Opowiadanie mnie wciągnęło. Niewątpliwie Twoją mocną stroną jest pogłębione wchodzenie w postać i nie wypadanie z niej celem wyjaśniania bądź dygresji. Przedstawiasz sytuacje dramatyczne, traumatyczne z dużą łatwością i znajomością rzeczy. Kłopot mam z konstrukcją całości tekstu, nie pierwszy raz. Budujesz zagadkę, a nie sytuacje i fabułę. Pomimo bliskości bohaterki w narracji pierwszoosobowej, ona jest ode mnie odległa o lata świetlne i ciekawa jestem rozwiązania, a nie procesu, nie historii. Wzmaga się impuls do jak najszybszego przeczytania rozwiązania i najchętniej omijałabym akapity czy strony, aby je poznać. Nie chce mi się towarzyszyć bohaterce. Ta kwestia przynależy do kategorii warsztatowych. Nie wiem, czy słusznie wydaje mi się – tak odbieram teksty – pisanie płynne, ładne jest ważne, lecz niemniej istotne, aby nie chciało nam się omijać linijek w dążeniu do zakończenia, wyjawnienia tajemnicy, wyjaśnienia tego, co właśnie przeczytałam, a mniejsza o detale. Doprowadzenie do końcowego twistu jest po wielokroć ciekawsze niż rezultat. Ten międzyczas jest właściwym opowiadaniem.

 

Drugi kłopot mam z zakwalifikowaniem opka do szeroko rozumianej fantastyki. Jest rodzajem mini studium „szaleństwa”, którego korzenie tkwią w „głosach” bądź osobowości wielorakiej. Pewnie, gdybyś poszła w tę stronę (warsztatowo) nie miałabym ansów i potraktowałabym jako rodzaj grozy, niesamowitości, weirdu, realizmu magicznego. Obecnie bliżej mi do myślenia o ludzikach w umyśle i jakiejś ucieleśnionej wersji berne’owskich figur (rodzic, dziecko, ego). Podobną sytuację: strych, siostra, matka, myszy, lepiej umotywowaną znajdzie w „Listowieść”, R. Powers, tłum. M. Kłobukowski. Mocne sceny podobnie jak Twoje. Nie wiem, czy czytałaś. Tę bohaterkę znajdziesz w początkowych rozdziałach, w tzw. Korzeniach. 

 

Tekst jest dużo lepszy niż biblio, czy dla mnie piórko? Psia kostka, dzisiaj już ósmy, czyli ostatni dzień, w którym mogę wesprzeć, ponieważ pełnej nominacji jeszcze nie ma. Ok, pomimo schematów, gdyż można je ominąć przy ewentualnej antologii, masz moją nominację za:

*świadome kształtowanie opowieści i koncepcję,

*płynne pisanie,

*zagadkę.

Jestem ciekawa opinii innych i narażam Cię na dodatkowe opinie, lecz wydaje mi się, że jesteś na nie gotowa i warto to zrobić. :-)

 

pzd ;-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, Asylum!

 

Ale mnie zaskoczyłaś!

Dziękuję za miłe słowa i potężną garść uwag do przetrawienia. Nieustająco jestem pod wrażeniem długości i wnikliwości Twoich komentarzy i pracy, jakie w nie wkładasz. 

Co do języka, szukam, sprawdzam i uczę się, zwłaszcza dzięki innym tekstom na forum. Analizuję, co mi się dobrze czyta i staram się wyciągać wnioski. Tekst na "Mumie" jest już (w moim odczuciu) znacznie prościej napisany. Nadal też uczę się dobierać słowa, zwracając baczniejszą uwagę, żeby unikać takich, do których potrzebny jest zaimek zwrotny i wychodzi to różnie. 

Co do teorii schematów J. Younga, oparłam się przede wszystkim na tej części, która dotyczy trybów i tego, co wykorzystuje się w pracy z krzesłami. Stąd wyodrębnianie części osobowości. Większości czytelników nic to nie powie, dlatego starałam się, żeby i bez tej wiedzy tekst się bronił i w tym kontekście ucieszyły mnie różnorodne interpretacje. 

Mocno do mnie trafia to, co napisałaś o konstrukcji i zagadce. Jestem ciekawa jak pod tym względem odebrałabyś "Mistrza i Małgorzatę" i jeśli będzie Ci się chciało przebrnąć przez tamten tekst (44 tysiące znaków), będę wdzięczna, jeśli się do tego odniesiesz. Czy tam udało mi się bardziej zainteresować czytelnika historią i czy nie chce się przerzucać stron mrucząc pod nosem: "Dobra, dawać mi tu rozwiązanie". Podoba mi się określenie: "Ten międzyczas jest właściwym opowiadaniem". 

"Listowieści" nie czytałam. Wciągnę na listę, dzięki za polecenie.

Umiejętnie wskazałaś to, co według Ciebie się udało. To bardzo cenna wiedza.

Bardzo mi miło i czuję się wyróżniona, że dostrzegłaś w "Domu duszy" potencjał, by "narazić" mnie na dodatkowe opinie :-)

Dziękuję!

eM

Hej, hej :-)

 

Gratuluję nominacji :-) 

 

P.S. Podoba mi się mimika Clinta Eastwooda ;-)

Tak, ja lubię Clinta w ogólności, szczególnie w jego starych dobrych czasach. Choć właściwie to on nie miewał złych czasów ;-)

Przy becie bardzo chętnie pomogę, choć muszę wrócić do formy po urlopie, bo czuje sporą rdzę.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć, Emlisien!

 

Czekam cierpliwie(+,) aż wszystkie stopy wsuną się w moje buty.

tu chyba brakuje przecinka

 

Przeczytałem już wczoraj, ale w warunkach średniosprzyjających, więc dziś przeczytałem ponownie, nieco rzecz przemyślałem, a potem zerknąłem do komentarzy. Powyższe zdanie z butami faktycznie mnie zastanowiło, bo jednak myślałem, że to pośmiertne wcielenia matki, Alicji i tej wcześniejszej Angeliki. Odniosłem wrażenie, że Lady Vampire to jej profil na Insta (ten wątek po wczorajszej lekturze wydał mi się zbędny), który od roku jest nieużywany, a Angelika przegląda stare posty z sentymentem. Napisałaś wyżej, że LV jest tą częścią Angeliki, którą ta chciałaby być – nie wiem, czy mamy w takim razie to samo na myśli ;)

Bardzo duży plus szczególnie za pogranie dźwiękami, ale też zapachami. Klimat pustego domu świetnie oddany.

Cieszę się, że zakończenie poszło w stronę pozytywną – łatwo byłoby wziąć te tabletki i zakończyć tekst w sposób wstrząsający, ale też dla autora łatwy. Uratowałaś bohaterkę w sposób przekonujący, który wyszedł z tekstu dość naturalnie.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Filipie!

 

Dziękuję ;-)

 

Krokusie!

 

Dobrze Cię znowu widzieć! 

Z tym, że profil jest od roku nieużywany – to nie był mój zamysł, ale bardzo mi się podoba. Umyśliłam sobie to tak, że przegląda ten Instagram patrząc na swoją fasadę, wesołą, dowcipną dziewczynę, którą wcale się nie czuje. Ale sentyment też bardzo mi się podoba. Super jest to, że po tych interpretacjach patrzę na swój tekst inaczej :-) Wielkie dzięki za wskazanie elementów na plus. 

Z zakończenia też się cieszę, choć bałam się, że wyjdzie banalnie. 

Pięknie dziękuję Ci za komentarz. Sprawił mi dużą radość.

eM

emlisien!

 

Zaskakujesz mnie, z każdym opowiadaniem coraz bardziej zresztą. ^^

Bardzo szybko się uczysz i aż muszę pozazdrościć, bo moja dupa wołowa ma chyba trochę wolniejszy postęp. xD

Ale hej, opowiadanie!

Muszę przyznać, że sposób w jaki opisałaś żałobę i poczucie winy mnie zaskoczyło (w sposób pozytywny oczywiście). Mamy tutaj rozszczepienie osobowości + wpływ obcych osobowości (duchów w sumie) na osobę pogrążoną w żałobie, co daje nam niezłe psychodeliczne combo. Nie narzucasz czytelnikowi bardzo otwarcie co jak i czemu kto po co, jednak da się wywnioskować, co jest satysfakcjonujące.

Językowo – coraz lepiej, przynajmniej takie mam wrażenie. Jest dobrze. ^^

Zostawiam niespodziankę w Hydeparku.

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

O rany, Barbarzyńco

Ale miło mi to czytać :-)

Oj, dużo się tu uczę, choć… jestem prawie dwa razy starsza od Ciebie i chyba powinnam już umieć ;-) Ty będziesz robił postępy, a ja zacznę zapominać, gdzie odłożyłam komputer :-P

Cieszę się, że śledzisz moje postępy od pierwszego wrzuconego tekstu. Twoje słowa są bardzo motywujące. A nominacją do piórka sprawiłeś mi ogromną radość! Serce zabiło mocniej. <3 

Przyznałaś się gdzieś, że jesteś psychoterapeutką, i to zupełnie inaczej ustawia ten tekst, zwłaszcza że doczytałam o inspiracji konkretną terapią ;)

Widać tu rzeczywiście wiedzę i profesjonalizm, w tym np. jak rozpisujesz bohaterkę na postacie. Natomiast nie jestem np. pewna, czy matka żyje, czy też jest dręczącym bohaterkę wspomnieniem?

 

Jako opowiadanie, tekst literacki, to wydaje mi się lepiej napisane od tamtego o Lady Angel, czyli “Sławy…”, choć mniej efektowne.

Natomiast mam zasadniczy problem w związku z nominacją piórkową, bo nie widzę tu fantastyki – czemu winne jest po części przyznanie się do inspiracji ;) Nie jestem nawet pewna, czy postacie pączkujące z bohaterki są halucynacjami na pograniczu fantastyki, czy też jednak po prostu efektem terapii, która może, o ile dobrze zrozumiałam podczytując coś o niej w necie, wyodrębnić do pewnego stopnia pewne aspekty osobowości? I tu zostało to co najwyżej rozwinięte?

 

Ogólnie zaczynam postrzegać Twoje opowieści o Angelice jako materiał na niezłą obyczajówkę z leciutkim skrętem w niesamowitość (bo, jak pisałam w komentarzu do “Sławy” całą niby fantastyczną warstwę tamtego tekstu dałoby się bez trudu przepisać na realistyczną). I myślę, że z Twoim doświadczeniem i wiedzą, a także umiejętnością wykorzystania psychologii w literaturze, mogłabyś napisać naprawdę dobrą powieść o nawet nie tyle chorobie, ile osobowości zaburzonej, poszukującej własnego ja, ze scenami, które zahaczają o oniryczność, halucynacje, rozbicie osobowości i tak dalej, ale nie są fantastyką sensu stricto.

Powieść choćby w kilku odsłonach możliwego życia Angeliki?

 

PS. Technicznie jest dobrze na tyle i czyta się płynnie na tyle, że nie chciało mi się wynotowywać drobiazgów interpunkcyjnych ani stylistycznych.

 

Oraz pytanie: czy dobrze zgaduję, że kursywą są dialogi “imaginowane”?

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, Drakaino!

 

Bardzo Ci dziękuję za miłe słowa na temat mojego profesjonalizmu :-) 

Spieszę z wyjaśnieniami, co do wątpliwych kwestii. 

 

Matka: tu miałam spory problem z nazwaniem postaci, bo w terapii schematów jest tryb “krytykujący i wymagający rodzic”. To uwewnętrzniona krytyka, z jaką spotkaliśmy się kiedyś i którą teraz zalewamy sami siebie. Zresztą – wielu ludzi mówi, że te osobiste słowa krytyki w ich głowach są “jakby słyszeli mamuśkę albo ojca”. W opowiadaniu mam dwie matki. Tzn. jest “mama” – prawdziwa rodzicielka Angeliki, która zginęła w wypadku, oraz “matka” czyli wewnętrzny krytyk Angeliki. Próbowałam go nazwać innym zdrobnieniem imienia bohaterki, Ana, jednak to nie wychodziło dobrze, w moim odczuciu. Wtedy ta “rodzicielska” krytyka przestawała być tak klarowna, bo od razu można się było zacząć zastanawiać: “ale kim jest ta Ana?”, siostra, współlokatorka? Mój zabieg z “matka” i “mama” jest jednak raczej niezauważalny, co wprowadza zamieszanie.

 

Fantastyka: polega na tym, że wewnątrz domu one wszystkie są odrębnymi osobami, Angelika rzeczywiście podzieliła swoją osobowość na części. Tekst jest inspirowany terapią schematów, czyli jest próbą stworzenia koncepcji na tej bazie. Angelika opowiada o nich ze swojej perspektywy, bo każda z nich jest w tym domu na zewnątrz niej. Na koniec wszystkie wkładają stopy w te same buty i wychodząc z domu, w zewnętrznym świecie, stają się jedną osobą.

Kursywą są zapisane wypowiedzi części osobowości, te nieistniejące odrębnie na zewnątrz domu. 

 

To był tekst łamigłówka, po którego przeczytaniu bliska mi osoba powiedziała: “Hmmm, to jest albo bardzo dobre, albo bardzo słabe. Jeszcze nie zdecydowałem” :-D Zastawiłam w nim mnóstwo sideł na samą siebie, ale najbardziej mnie ucieszyło, że nawet wtedy, gdy ktoś nie złapał mojej koncepcji, potrafił go zinterpretować w ciekawy sposób. 

 

Dziękuję za wszystkie miłe słowa i sugestie :-) Cieszę się, że dostrzegłaś w tych historiach potencjał. Przyznam, że ostatnio pochłonęło mnie rozwijanie “Sławy” do dłuższej formy. Jeszcze nie wiem, co z tego wyjdzie (choć pękło już sto stron :-D), ale pewnie i tak zostanie w szufladzie :-)

Niezwykle mnie raduje, że nie chciało Ci się wynotowywać drobiazgów, bo to chyba sugeruje, że się wciągnęłaś :-)

 

Pozdrowienia,

eM

hej, dzięki za wyjaśnienia :)

 

Tak, “mama” i “matka” to dobry pomysł, ale chyba za słabo podkreślony w tekście, żeby się rzucał w oczy przy takiej “zwykłej”, a nie analitycznej lekturze, a tak jednak czyta większość ludzi. Trzeba by to jakoś uwypuklić, może zderzając w jednym miejscu? Nie wiem, ale takie zabiegi zawsze wymagają sporo wysiłku, a rzadko są dostrzegane. Pozwolę sobie zarzucić Ci mój potwornie dołujący krótki tekst świąteczny, w którym zrobiłam coś trochę podobnego, choć, wydawałoby się, jeszcze bardziej rzucającego się w oczy, ale nikt nie zauważył, za to interpretację zdominował pewien schemat (nie zdradzę, bo spojlers): I szli całą noc

Cieszy mnie ogólnie, że myślisz o takich kwestiach narracyjnych, bo to dobrze wróży pisaniu.

 

O terapii sobie poczytałam (nawet się zastanawiam, czy to nie byłoby coś dla mnie, ale na razie mam co mam) i to ustawiło interpretację postaci w domu, a Ty to następnie de facto potwierdziłaś. No i tu dochodzimy do sedna: jak dla mnie fantastyki tu nadal nie ma. Byłaby, gdyby te postacie się uwolniły, zyskały autonomię. Teraz mamy (przepraszam, że z punktu widzenia psychologii zapewne bredzę, miałam na jednych studiach, ale była to dosyć droga przez mękę) coś w rodzaju rozpadu osobowości na kilka wyodrębnionych elementów, które w “bezpiecznych” warunkach domowych nabierają pozorów autonomii – ale np. ja nie uwierzyłam w istnienie Żelki i Ali jako odrębnych ludzi, choć na samym początku bardzo krótko myślałam, że była tam również nieżyjąca siostra – ale następnie integrują się w Angelikę, kiedy ona wychodzi na zewnątrz. I one są w niej, ale tak jak w wielu z nas są różne potrzeby i różne “osoby”. I mówię to akurat bardzo mocno z własnego doświadczenia ;)

Fantastyka imho byłaby np. wtedy, gdyby nagle te wszystkie aspekty Angeliki: Ali, Żelka, Lisia, rzeczywiście zaistniały odrębnie, nabrały bytu cielesnego i rzeczywiście powstał problem, która z nich jest Angeliką. Tak, jak jest, to jest naprawdę znakomity materiał na obyczajówkę z pazurkiem niezwykłości, obyczajówkę, która poza wszystkim uczy czegoś o naszej psychice, ale nie fantastyka.

 

A co do opinii znajomej osoby: moim zdaniem ten tekst jest bardzo dobry jako obyczajówka właśnie, natomiast jako fantastyka nie tyle jest słaby, ile po prostu nią nie jest ;) Podobnie zresztą mam, co już pisałam, ze “Sławą”, choć zdecydowanie wolę ten tutaj tekst, uważam go za ciekawszy literacko.

http://altronapoleone.home.blog

Choć setting wygląda na stereotypowy (ponury dom, poddasze, myszy i w tym wszystkim zagubiona bohaterka), to podoba mi się, w jaki sposób osadziłaś w nim historię. Postać Angeliki jest przeraźliwie żywa w tej swojej schizofrenicznej skorupie, jej stan odmalowałaś bardzo wiarygodnie. Podoba mi się też to, jak po kawałku odkrywasz elementy układanki i to, że (prawie) wszystkie do siebie pasują i składają się na spójny obraz psychiki przeżartej traumą.

Czemu prawie? W kilku detalach opowieść zdaje się mieć luki. Najpoważniejsza z nich, to kwestia wieku bohaterki. W scenie w samochodzie mamy kłótnię dwójki dzieci, natomiast Angelika jest osobą dorosłą, ewidentnie mieszkającą w tym domu zarówno przed wypadkiem jak i po nim. Dorosłą, choćby z tego względu, że dziecko zostałoby zgarnięte po wypadku przez opiekę społeczną, zwłaszcza, mając wścibską sąsiadkę.

Za to zakończenie z czarnym kocurkiem jest bardzo zgrabne. Dające nadzieję, ale tak nie wprost.

Będę jeszcze myśleć.

Stary dom zawodzi cichą melodię

Czy melodię można zawodzić? Hmm… przydałaby się jakaś Tarnina albo Reg. :P

Mogę niemal poczuć ich zapach, dotyk kosmatego futra i usłyszeć tupanie.

Trochę niezgrabne. Zmieniłby, dotyk na dotknąć i by moim zdaniem brzmiało lepiej.

Coś ty taka nieprzytomna? – zagaduje matka, gdy schodzę do kuchni.

Podłoga jest zimna, z kranu kapie, w zlewie piętrzą się naczynia, a kwiatki na oknie wyglądają jak ofiary długiej suszy.

Ta scena i kursywa w zapisie podsuwa mi myśl, że matka jest wytworem wyobraźni bohaterki. Zobaczymy, czy się nie mylę.

Zaraz się zagotuje. Sięgam po papierosa, zapalam, zaciągam się dymem i zamykam oczy.

Święta aliteracjo! :D

Sucharki Lady Vampire #256: Znalazłam dziś znakomitą apkę dla wampirów z żarciem z dostawą do domu! Nazywa się Tinder.

Fajne.

Sucharki Lady Vampire #268: Co faceci lubią w wampirzycach? To, że najpierw jest seks, a potem kolacja.

To też.

Kilka złośliwych tekstów bardzo nieszczęśliwych osób, które też chciałyby zostać zauważone.

O! Nawet nawiązanie do życia portalowego się znalazło! xD

Myślę, że gdyby wampiry naprawdę żyły w dzisiejszych czasach, byłyby strasznie samotne. Wszyscy, na których ci zależy odchodzą, a kolejni ludzie mają już inne zwyczaje, mentalność i pojmowanie. W końcu masz więcej doświadczeń od wszystkich, których spotykasz i brakuje ci kogoś, kto zrozumiałby cię bez słów.

Pani! Przecie po to się robi inne wampiry. :P

Czarna woda szczerzy kły, targana wiatrem

Woda szczerzy kły?

– Pani Angelika? – Kurier zagląda niepewnie przez szparę w drzwiach. 

Uchylam je szerzej i światło boleśnie razi mnie w oczy

Ona jest wampirem?

Wpadam jak burza do pokoju Żelki […] Wykapana Dżela.

Zostałbym przy jednej wersji zdrobnienia.

Wyluzuj tę spiętą dupcię – odpowiada

Ta kursywa jest największym spoilerem, tak mi się wydaje.

Zakładam buty i wybiegam na ulicę, do kubłów na śmieci

Czemu założyła, że pamiętnik jest w śmieciach? Mógłby być gdzieś ukryty.

odór mysich siusiek

xDDD

Dostrzegam Lisię zwiniętą w kłębek, w kącie, który niezliczoną liczbę razy był dla mnie schronieniem.

Kolejna osobowość do kolekcji. :)

Angelika – geli/Żelki – Lika/Lisia

Angel też się pojawi? :P

Chciałam móc iść naprzód bez bagażu pełnego kamieni. Łudziłam się, że to będzie możliwe, jeśli wystarczająco mocno się odetnę. Alkoholem, seksem, grami. Dymem. Doznaniem podziwu. Że jeśli pokażę innym siebie taką, jaką pragnęłabym być, będę umiała się taka stać.

Nie wiem czy moment autorefleksji w tym miejscu tekstu, to najlepszy pomysł. Poza tym, nawet bez niego, czytelnik może wywnioskować, czemu bohaterka zachowuje się tak a nie inaczej. Dobrze to przekazałaś między wierszami.

Tych najdawniejszych, gdy był z nami jeszcze tata[,] i tych najbliższych.

Dodałbym tu jeszcze przecinek.

Bo Ange zżerają robale wyrzutów sumienia – odpowiada Dżela i zabiera mi butelkę, osuszając ją do końca. – Trudno żyć z takim towarzystwem.

No i się rozwiązała zagadka. :)

Czekam cierpliwie, aż wszystkie stopy wsuną się w moje buty. Matka zawsze jest pierwsza. Trudno dorównać jej standardom. Żelka ma to w nosie, ale wie, że nam zależy. Lisia potrzebuje najwięcej czasu. Gdy wszystkie jesteśmy na miejscu, zawiązuję sznurówki i wstaję. Biorę plecak, trochę ciężki, bo każda z nas chciała coś do niego dorzucić. 

Ciekawe.

Wszystkie myśli rozbiegane po zakamarkach domu mojej duszy, do którego dziś, po raz pierwszy od dawna, wpadło więcej światła.

Fajna klamra z tytułem.

To więcej światła to dzięki kotu?

 

Obserwowanie rozwoju autorów to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy. Pamiętam twoje poprzednie opowiadanie i wydaje mi się, że wyciągnęłaś z niego naukę, w zasadzie wszystkie elementy są tutaj lepsze, styl nabrał lekkości (a i tak był przyjemny już wcześniej) i w ogóle jeśli chodzi o formę, to bym się niczego nie czepiał (może za wyjątkiem tej kursywy, która od razu zdradza, że z pewnymi postaciami jest coś nie tak).

Tekst przeczytałem z przyjemnością, choć bez uniesień. Historia jest w gruncie rzeczy jednostajna, bez większych zwrotów akcji, nawet moment kulminacyjny jakoś tak przemyka rozmyty w codzienności bohaterki. Nie jest to zarzut, wierzę, że tak ten tekst sobie obmyśliłaś – bo to widać, że każdy element starannie weń wkomponowałaś, wyważyłaś, trzymałaś się planu by nie przeszarżować. Trochę szkoda, chciałbym zobaczyć w jakimś momencie taką feerię szaleństwa, ale to już są po prostu moje osobiste preferencje i ktoś inny mógłby to odebrać całkiem odwrotnie.

Do większej puenty czy zmiany też nie dotarliśmy, życie Angeliki toczy się jak toczyło wcześniej, tylko my poznaliśmy już kto jest kim i czemu psychika dziewczyny tak wygląda – utrata rodziny to popularna karta, ale wiarygodna i w zasadzie po do innego można by tutaj sięgnąć?

Czyli – podsumowując to, co dotychczas napisałem – tekst jest sprawnie napisany, przemyślany i ogólnie rzecz biorąc dobry. Czytając go, przed oczami miałem Fight Club Palahniuka i film Split Shyamalana, gdzie był wykorzystany ten motyw – i zabrakło mi właśnie trochę dramatyzmu, choćby w zakończeniu. Zwłaszcza, że cały tekst to raczej opis wewnętrznych przeżyć i przemyśleń bohaterki, ze szczątkową fabułą.

Wielu będzie narzekać i pytać, gdzie w tym opowiadaniu jest fantastyka. I rzeczywiście, przypatrywałem mu się pod wieloma kątami, jednak sposób opisu jaki wybrałaś (trzymanie się sztywno ścieżki interpretacyjnej, wedle której mamy przed oczami opis szaleństwa – wydaje mi się, że taki cel sobie obrałaś, a przynajmniej zbyt mało tu elementów, które kazałyby mi powątpiewać, czy to aby bohaterka jest szalona, czy rzeczywiście obcuje z elementem niesamowitości) powoduje, że jej tu nie dostrzegłem. Czy mi to przeszkadza? Nie. Ale przy głosowaniu gra na niekorzyść (w końcu wybierać mamy teksty do antologii opowiadań fantastycznych).

[edit: zerknałem na twoje wyjaśnienie elementu fantastycznego i niestety, przy opisywaniu bohaterów z problemami psychicznymi, zawsze bardziej oczywistym wyborem jest szaleństwo bohatera; tym bardziej, że osobowości bohaterki nie wchodzą w żadne interakcje ze światem zewnętrznym i innymi ludźmi, które pozwalałyby sądzić, że to coś więcej niż przywidzenia – ot, choćby gdyby sąsiadka zapytała, czy Angela ma gości, wspomniała, że widziała tam kogoś ubranego tak czy siak, co by dla nas było znakiem zapytania “czy to była tylko Angela, czy rzeczywiście ktoś inny?” wypadłoby to całkiem inaczej]

Za to bardzo ubolewam nad tym, że niesamowicie ciekawy wątek wampirki-instagramerki we współczesnym świecie został niewykorzystany. Aż zacząłem się zastanawiać, czemu on miał właściwie służyć. Bo jeśli tylko temu nawiązaniu na koniec do instagramowej aktywności bohaterki, to trochę mało jak dla mnie.

W głosowaniu będę na NIE, ale opowiadanie jest moim zdaniem znacznie lepsze od poprzedniego. Po prostu pomysł troszeczkę za prosty, wykonanie ciut za ostrożne. No i jeden wątek, który stoi w kącie i tupie nogą ze złości, że nie został mocniej wykorzystany. I tyle.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Czy melodię można zawodzić? Hmm… przydałaby się jakaś Tarnina albo Reg. :P

Gekikaro, można zawodzić. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gekikaro, można zawodzić. ;)

Reg, to wiem. Zawodzący śpiew to znane sformułowanie. Chodziło mi dokładnie o zawodzenie melodii. W każdym razie ufam twojemu osądowi. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Skoro melodię można nucić, można też zawodzić. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

A się tu podziało!

 

Drakaino!

 

Na etapie bety, gdy jeszcze nie było kursywy, a poszczególne osobowości były bardziej odrębnymi bytami, pojawił się zarzut, że to taka obyczajówka, bo mimo zawartych elementów, wskazujących, że to ta sama osoba (np. kolor oczu), podobno nie było tego czuć. W pierwotnym zamyśle miały być bardziej rozłączne, ale czytający gubili się kto jest kim. Stąd ta większa "efemeryczność". Ale np. Żelka bzyka się z jakimiś facetami, a Angelika dowiaduje się o tym, widząc zużyte gumki, a nie dlatego, że tego doświadczyła.

Dla mnie to nie jest obraz choroby psychicznej, tylko sposób poradzenia sobie ze zdarzeniami, w którym bohaterka, ze względu na samotność i przeżytą traumę, wyobrębnia różne swoje części i żyje z nimi. Ale koncepcja jest w sumie na tyle odjechana, że musiałabym chyba napisać to bardzo wprost, a tego też chciałam uniknąć :-)

Generalnie – nie przepadam za bronieniem koncepcji post factum, bo najlepiej by było, gdyby opowiadanie broniło się samo.

Na definiowaniu co jest, a co nie jest fantastyką, znasz się po stokroć lepiej, więc Ci ufam. Dla mnie taka idea była już fantastyką, jednak czy przedstawiłam ją tak, że inni mogą w tej historii to zobaczyć? Być może nie i trzeba to przyjąć :-)

Dzięki za polecenie tekstu “I szli całą noc”. Przeczytam.

Miło mi, że napisałaś tyle pozytywnych słów. Dziękuję!

 

Bella!

 

Cudnie czytać od Ciebie taki komentarz.

Co do kłótni dwójki dzieci – zaskakuje mnie to, chyba dlatego, że widziałam to zupełnie inaczej. I być może też dlatego, że w moim świecie wyobrażeniowym, dzieci nadal nie mają smartfonów XD Bo ja, jako młoda nastolatka miałam jeszcze Nokię 3310.

Ta kłótnia w zamyśle ma być sporem dwóch nastolatek, z których osobowość jednej rozwija się w kierunku borderline, drugiej – jest raczej wycofana, zanurzona w swoim świecie. Reakcje są nadmiarowe i odjechane, ale ileż to razy widziałam coś takiego na własne oczy! Nawet, jak zachowywali się tak dorośli…

Angelika rzeczywiście brzmi zbyt dorośle, choć jest w maturalnej klasie. I to na pewno jest luka.

Dzięki za materiał do przemyśleń!

 

Geki!

Dzięki za szczegółowy komentarz i zwrócenie uwagi na wiele cennych drobiazgów!

 

Pani! Przecie po to się robi inne wampiry. :P

W historiach, które piszę wampiry są samotne, bo nie mogą sobie zrobić innych wampirów, tylko zarażają się od wściekłych nietoperzy :-D. Nie wchodziłam w te szczegóły, bo i nie było miejsca ani sensu. 

 

Woda szczerzy kły?

 

Tak. Spienione fale tak mi się skojarzyły.

 

Angel też się pojawi? :P

Pierwotnie była Miss Angel, zamiast Lady Vampire, ale nie chciałam mącić, żeby ludzie, którzy czytali dwa opowiadania nie próbowali ich łączyć i żeby im się niepotrzebnie nie mieszało. 

 

Nie wiem czy moment autorefleksji w tym miejscu tekstu, to najlepszy pomysł. Poza tym, nawet bez niego, czytelnik może wywnioskować, czemu bohaterka zachowuje się tak a nie inaczej. Dobrze to przekazałaś między wierszami.

 

Cieszę się, że tak mówisz i że to odczytałeś. Spotkałam się jednak z zarzutem niejasności i że jednak lepiej napisać to bardziej wprost, bo nie dla wszystkich to było widoczne. 

 

To więcej światła to dzięki kotu?

Tak. Światło = nadzieja.

 

Pamiętam twoje poprzednie opowiadanie i wydaje mi się, że wyciągnęłaś z niego naukę, w zasadzie wszystkie elementy są tutaj lepsze, styl nabrał lekkości (a i tak był przyjemny już wcześniej) i w ogóle jeśli chodzi o formę, to bym się niczego nie czepiał (może za wyjątkiem tej kursywy, która od razu zdradza, że z pewnymi postaciami jest coś nie tak).

 

Zaskoczę Cię, że "Dom duszy" powstał wcześniej, przed "Sławą", ale wychodziło na to, że jest za trudny w odbiorze i zdecydowałam się napisać coś prostszego na konkurs. :-)

 

Wątek wampirzycy ucięłam, bo uznałam, że jeśli go rozwinę, podział osobowości na wiele części, zejdzie gdzieś w cień, a to on miał grać tu pierwsze skrzypce. Myślałam, żeby tym, co zobaczyły z samochodu, było stworzenie, które nie tylko wylazło na środek mostu i spowodowało tragedię, ale jeszcze pojawiłoby się po wypłynięciu Angeliki :-) Ale znowu – wtedy to byłoby już o czym innym i chyba, jak na tak krótkie opowiadanie, byłoby już za dużo wątków.

 

No przyznam, że jakoś nie spodziewałam się, że będziesz na tak :-) Ale może kiedyś mnie zaskoczysz.

 

Reg

 

Niezastąpiona! heart

Przez chwilę zdaje się czymś z pogranicza, bardziej ze snu, niż z rzeczywistości.

A po co tutaj przecinki? Niż nie rozdziela żadnych orzeczeń, nie jest to też wtrącenie; usuwałbym.

 

Leżę i nasłuchuję, jak podczas wielu wypełnionych niepokojem nocy.

Kolejny zbędny przecinek.

 

Wychowałam się na tym poddaszu o skrzypiącej podłodze i [+z] widokiem na zieleń.

Musisz dodać „z”, bo inaczej wychodzi „poddasze o widoku na zieleń”.

 

W chłodnej porze roku kładłam koc na parapecie, żeby nie czuć oddechu zimy.

Bardzo przekombinowane zdanie. „W chłodnej porze roku” – ani się tak nie mówi, ani nie brzmi to zbyt poetycko. Nie lepiej to zdanie wyglądałoby prościej: zimą kładłam koc na parapecie, by nie czuć chłodu? Lub zamiast chłodu można coś pofantazjować.

 

Drażniący uszy dźwięk

Udziwnianie. Co innego może drażnić dźwięk? Drażniący/przykry dźwięk byłby tutaj imo wystarczający. A jeszcze lepiej byłoby pozbyć się epitetu i oddać cechę dźwięku na przykład celnym czasownikiem.

 

Zaglądam pod nie i znajduję malutkie, podłużne kształty. Przeklinam w duchu i siadam do komputera, wpisując do przeglądarki hasło: “Pułapka na myszy”.

„Malutkie, podłużne kształty” to synonim dla myszy? Walisz w mrówkę z armaty, przecież to równie dobrze mogą być wstążki, węże albo paski wypłat. :P

 

jedynym, co przypomina mi o rzeczywistości jest rytmiczne: kap, kap, kap-kap.

Zapis kapania sugeruje, że nie jest ono rytmiczne.

 

Zatrzymuję się na zdjęciu Lady Vampire, szczerzącej zęby.

Zbędny przecinek.

 

Społeczność lajkuje to jak szalona. Profil ma już piętnaście tysięcy followersów. Aż trudno uwierzyć, że zwariowali na punkcie czegoś tak banalnego.

Podmiotem domyślnym w trzecim zdaniu jest „profil”. Żeby te zdania miały sens, trzeba np. zamienić pierwsze zdanie z drugim.

 

obraz znika za kurtyną łez.

Kurtyna to niezbyt fortunne słowo do skojarzenia ze łzami. Łzy mogą płynąć strumieniem czy potokiem, a kurtyna może być na przykład rzęs. Do własnej oceny trzeba natomiast zostawić, czy używanie takich sformułowań nie trąca zbytnio sztampą.

 

Samotność jest domem, w którym słychać tylko kapanie i wiatr. Nikt, jak dotąd, nie znalazł na to leku. Ból emocjonalny jest nie do ukojenia.

Dość oczywistym jest, że w tym kontekście nie chodzi o ból fizyczny, toteż zrezygnowałbym z epitetu „emocjonalny” i zamienił to na na przykład „ten ból”.

 

Stoję przemoczona na brzegu rzeki. Nie mam pewności, czy to moje kolana tak drżą, czy trzęsie się ziemia. Czarna woda szczerzy kły, targana wiatrem. Nie chcę do niej wchodzić, ale coś mnie przyciąga.

Nogi same stawiają pierwsze kroki. Przełykam nerwowo ślinę

Czy w kontekście wszystkich poprzednich zdań istotnym jest powtórzenie informacji, że ślina jest przełykana nerwowo?

 

Rozstawiam laptop i obiecuję sobie, że dziś już na pewno się pouczę. Wiem, że odsuwanie tylko pogarsza sytuację, bo muszę zdać egzaminy.

Odsuwanie czego?

 

“Mistrzyni prokrastynacji. Powinnaś mieć tak na drugie imię”, zwykła mawiać matka.

Wybija mnie to z konsekwencji kreacji postaci matki. Prości ludzie raczej nie używają słowa „prokrastynacja” w codziennej rozmowie, użyliby „lenistwa” lub czegoś podobnego – zwłaszcza, jeśli chciałaby córce dopiec. Ten fragment wygląda niewiarygodnie, bo jest jak narracja wrzucona w usta postaci.

 

Na ścianie nad łóżkiem wisi plakat w stylu dawnych produkcji Alfonsa Muchy, z dziewczyną pochłoniętą grą. Na kolanach ma torebkę chipsów, a u jej stóp leżą klawiatura, oldschoolowy joystick oraz konsola na kartridże starego typu.

Plakat ma na kolanach torebkę chipsów?

 

– Nie dbam o to, że złapiesz od tego jakiegoś syfa – mówię, wskazując na śmietnik. – Ale nie mam ochoty potykać się o świadectwa twoich uniesień, kumasz? Wywal to – dodaję z naciskiem.

Ale czemu bohaterka się unosi, przecież sama zajrzała do śmieci. Jak rozumiem, w koszu były wspólne śmieci, które sama mogła też wynieść.

 

Gdy wychodzę w mrok korytarza, do moich uszu dociera szloch.

Do czego innego mógłby dotrzeć ten szloch? Do nozdrzy?

 

A gryzonie potrzebują żarcia i ruchu. Problem spychany poza świadomość nie znika, lecz zyskuje na sile.

Nie rozumiem ciągu myślowego narratora, który przechodzi od myszy do problemów w tym fragmencie.

 

Sięgam do szafki po diazepam.

Pacjenci używają raczej nazwy handlowej – Relanium. Pracowałem z mnóstwem pacjentów, w tym wymagających przyjmowania diazepamu, i żaden z nich nie nazywał go w ten sposób.

Inna sprawa, że bohaterka sięga tu po diazepam, by zadziałać doraźnie przeciwlękowo. Diazepam to benzodiazepina długodziałająca i, choć oczywiście zadziała też m.in. przeciwlękowo, to w sytuacji, w jakiej znajduje się bohaterka, stosuje się krócej działające substancje, np. alprazolam (Xanax).

 

Gdy tabletka wzmocniona alkoholem zaczyna działać

…umieram, bo przestaję oddychać. ;D

 

Spodobało mi się, w jaki sposób ograno tutaj obłęd, jako bitwę różnych “ja” i postaci matki na dokładkę. Nie jest to jasne od początku, prawda odkrywa się stopniowo i daje satysfakcję składanie do kupy kolejnych klocków, które podrzucasz.

Tekst stoi trochę w rozkroku między fantastyką a obyczajówką, choć można by te dwa gatunki spokojnie połączyć. Bo tu nie ma jakichś odjechanych urojeń, stan bohaterki jest dość ciężki, ale pozostaje krytyczna wobec tego co doświadcza. Z drugiej strony są tu jakieś mrugnięcia okiem w stronę konwencji horroru, lecz temat jest jedynie muśnięty, a historia ostatecznie nie idzie w tym kierunku.

Pamiętam też któryś z Twoich poprzednich tekstów, gdzie z powodzeniem korzystałaś z konwencji social mediów. Także w “Domu duszy” pojawia się Instagram, ponownie imo jest to ograne bardzo przyzwoicie, ale nie mogę opędzić się od wrażenia, że wątek LadyVampire jest dla tej historii całkowicie zbędny. Gdyby zredukować go do kilkuzdaniowych wspominek gdzieś pomiędzy wierszami, historia niewiele by na tym straciła.

Technikalia z kolei uważam za najsłabszy element tego tekstu. Do zdecydowanej poprawy jest tutaj dziwna interpunkcja i wiele pomylonych podmiotów domyślnych. Opowiadanie wygląda przez to na niedopracowane.

MrBrigtside!

 

Dziękuję za szczegółowy komentarz i wychwycenie wielu zgrzytających elementów. Większość przyjmuję, nad częścią się zastanowię, ale zapewne i tak zostaną mi w głowie. Dzięki. Interpunkcja – trust me, jest lepiej :-D Ale do dobrze daleka droga, choć naprawdę się staram! Podmioty domyślne już zapamiętałam z poprzedniego Twojego komentarza, też staram się zwracać na to znacznie większą uwagę, ale zmiana starych nawyków zajmuje czas. Dlatego na razie nadmieniam tylko, że wzięłam to sobie już do serca i trenuję :-) 

 

„Malutkie, podłużne kształty” to synonim dla myszy? Walisz w mrówkę z armaty, przecież to równie dobrze mogą być wstążki, węże albo paski wypłat. :P

 

Mysie gówienka, MrBrightside. Mysie gówienka :-) Czyli powinnam była napisać to wprost… 

 

Zapis kapania sugeruje, że nie jest ono rytmiczne.

Dlaczego? 

Kap kap, kap-kap

Kap kap, kap-kap

etc.

Jak dla mnie – całkiem rytmiczne.

 

Ale czemu bohaterka się unosi, przecież sama zajrzała do śmieci. Jak rozumiem, w koszu były wspólne śmieci, które sama mogła też wynieść.

Tak. Ale może ją to wkurzać anyway, bo wygląda na to, że Żelka wywala te zużyte gumki do śmieci, a nie kwapi się, żeby wywalić zawartość kosza do kubłów na ulicy. Kto wie, może trochę zazdrości Żelce, że ma z kim produkować takie śmieci…

 

Do czego innego mógłby dotrzeć ten szloch? Do nozdrzy?

Dociera do mnie, w takim razie? Chcesz powiedzieć, że nie mówi się w ten sposób?

 

Inna sprawa, że bohaterka sięga tu po diazepam, by zadziałać doraźnie przeciwlękowo. Diazepam to benzodiazepina długodziałająca i, choć oczywiście zadziała też m.in. przeciwlękowo, to w sytuacji, w jakiej znajduje się bohaterka, stosuje się krócej działające substancje, np. alprazolam (Xanax).

 

Cóż, wygląda na to, że nie miała go akurat w szafce :-)

 

Zgadzam się co do nazwy Relanium. 

 

Oj, lubisz się poczepiać, lubisz :-D Ale doceniam.

 

 

Zacznę nietypowo, bo od wyznania, że… jestem wygodna. Lubię czytać rozłożona na sofie, popijając herbatkę lub kawkę, dlatego najczęściej robię sobie składankę tekstów, wrzucam na czytnik i – voilà – mogę czytać, jak lubię. Skąd to wyznanie? A bo czytałam Twój tekst w stanie czystym, bez wstępu, bez tagów i komentarzy. I przyznam, że moja interpretacja różni się znacznie już choćby od tego, co zamieściłaś we wstępie.

Odebrałam tekst jako opowieść o poczuciu winy. Dla mnie matka i siostry (tak, myślałam, że jest ich więcej) były realne, były duchami, którym bohaterka nie pozwoliła odejść, bo zbyt winniła się za to, co się zdarzyło. To tam nawet jest, w scenie z tabletkami. Irytował mnie zapis dialogów kursywą, bo sugerował myśli w głowie, czyli coś nierealnego. Stwierdziłam, że już od początku widać, że matka materialna nie jest, bo inaczej nie ograniczyłaby się do zwracania uwagi na bajzel w kuchni, i nie ma sensu tego podkreślać kursywą. Lady Vempire i zaglądanie na instagram potraktowałam jako formę kary, którą bohaterka sama sobie wymierza. Pokazuje sobie, czego nie będzie miała, bo jej się nie należy. Końcówka z włażeniem w jedne buty wydawała mi się próbą pokazania, że na zewnątrz bohaterka próbuje pokazywać, że wszystko jest ok, podczas, gdy poczucie winy towarzyszy jej stale.

Problemy miałam z czasem. Wypadek musiał się zdarzyć niedawno, świadczy o tym choćby reakcja sąsiadki. Po roku już by jej nie proponowała podwózki na cmentarz. Po roku w ogóle dałaby za wygraną i zaniechała prób pomocy. Jednocześnie bohaterka musi mieć osiemnaście lat, bo inaczej nie mieszkałaby sama. Tymczasm zachowanie w samochodzie wskazuje na czternaście, pietnaście lat.

Sama scena w aucie też się trochę pruje. Rozumiem, że to matka prowadziła, więc w jaki sposób próbowała je rozdzielić? To po pierwsze trudne technicznie, przynajmniej we współczesnych autach z wygodnymi siedzeniami z wysokimi oparciami, a po drugie: nie wyobrażam sobie, żeby ktoś puścił kierownicę, odwrócił się do tyłu i próbował coś tam robić. Tu wystarczyłaby słowna przepychanka i spoglądnie do tyłu, które spowodowały dekoncetrację matki.

 

Przyznam, że kiedy wróciłam na portal i spojrzałam na Twój wstęp, poczułam się lekko zaskoczona, bo o tym bym nie pomyślała. Przede wszystkim dlatego, że mnie się wydaje, że ten wypadek miał miejsce niedawno, wyglądał, jak wyglądał i pierwszym problemem, który się w takim wypadku będzie właśnie poczucie winy. Tym bardziej, że praktycznie nie znamy bohaterki sprzed wypadku i osobowości borderline tam praktycznie nie widać. Kłótnia w aucie imo na to nie wskazuje.

 

Z reguły jest tak, że średnio się przejmuję tym, że widzę opko inaczej, niż autor zamierzał. Tekst mi się podoba. Przemawia do mnie, choć inaczej, niż byś sobie życzyła. Jest porządnie napisany, a to co tam ewentualnie zostało (przecinki) można łatwo poprawić. Tematyka z pogranicza obyczajówki nie tylko mi nie przeszkadza, ale wręcz lubię. Sama tak piszę. Krótko mówiąc: to jest naprawdę cholernie dobry tekst. Jest tylko jeden problem: fantastyka. W mojej interpretacji była, wystarczyło usunąć kursywę, w Twojej – mam poważne wątpliwości. Bo w Twojej interpretacji to nie są samodzielne byty, choć możemy się oczywiście o to spierać ;)

Zaraz na początku mojego lożowania, mieliśmy ostry spór na temat nominowania i przyznawania piórek tekstom niefantastycznym. Obiecałam sobie wtedy, że jeśli zdarzą mi się wątpliwości tej natury, będę na nie. Tym bardziej, że opka ukazują się a antologii, która z założenia ma być fantastyczna. Dlatego, z bólem serca, bo to jest naprawdę dobre opko, będę na NIE.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Irko!

 

Chciałabym dobrze zrozumieć Twoją argumentację. Jesteś na nie, mimo że tekst wydaje Ci się naprawdę dobry, bo według Ciebie moja interpretacja nie jest fantastyczna. A gdybyś przeczytała ten tekst w antologii, bez opisu mojego zamysłu, wówczas uznałabyś go za fantastyczny, tak?

Kursywa pojawiła się wskutek sugestii betujących, bo wspominali, że gubią się kto jest kim. Czy coś mówi wersja Angeliki, prawdziwa siostra czy mama. Czyli – według nich, bez kursywy, powstawała niejasność. Wiadomo – inaczej patrzy się na tekst, w którym już są takie usprawnienia, a inaczej, gdy ich nie ma. 

Mnie bardzo ucieszyła mnogość interpretacji i uważam ją za atut tego opowiadania. 

Dziękuję za komentarz i dobre słowa. Szkoda, że będziesz na nie. Miałam nadzieję, że będzie inaczej. Ale przyjmuję.

Pozdrowienia,

eM

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się, Anet :-)

W historiach, które piszę wampiry są samotne, bo nie mogą sobie zrobić innych wampirów, tylko zarażają się od wściekłych nietoperzy :-D. Nie wchodziłam w te szczegóły, bo i nie było miejsca ani sensu. 

To jest problem cyklistów (czyli osób piszących cykle opowiadań, rozbudowujących jedno uniwersum), że prędzej czy później coś na przestrzeni autor-czytelnik umyka. Nie wiedziałem wcześniej, że to element jakiegoś cyklu, ale ta “umykalność” była zauważalna, stąd poprzedni komentarz.

Tylko koniec końców wampiry stanowiły w tym opowiadaniu element zupełnie nieistotny, jakby doklejony taśmą jednorazową. I to pewnie też w ramach cyklu/uniwersum by się broniło, jednak opowiadanie – tak jak je tutaj rozpatrujemy – powinno być samo w sobie zamknięta całością.

Zaskoczę Cię, że "Dom duszy" powstał wcześniej, przed "Sławą", ale wychodziło na to, że jest za trudny w odbiorze i zdecydowałam się napisać coś prostszego na konkurs. :-)

Hmm… Czyli widać miałaś więcej czasu na jego przemyślenie podczas pisania. :)

Wątek wampirzycy ucięłam, bo uznałam, że jeśli go rozwinę, podział osobowości na wiele części, zejdzie gdzieś w cień, a to on miał grać tu pierwsze skrzypce. Myślałam, żeby tym, co zobaczyły z samochodu, było stworzenie, które nie tylko wylazło na środek mostu i spowodowało tragedię, ale jeszcze pojawiłoby się po wypłynięciu Angeliki :-) Ale znowu – wtedy to byłoby już o czym innym i chyba, jak na tak krótkie opowiadanie, byłoby już za dużo wątków.

Kto powiedział, że opowiadanie musi być krótkie? :P

Poza tym, to chyba lepiej byłoby całkiem te wampiry wywalić, bo nawet w takiej formie, jak opisujesz, ten watek nie grałby w zasadzie żadnej roli.

No przyznam, że jakoś nie spodziewałam się, że będziesz na tak :-) Ale może kiedyś mnie zaskoczysz.

Czyli spełniłem oczekiwania. :D

A serio to skąd takie podejrzenia? Wydaje mi się, że jestem jedną z umiarkowanie takujących osób. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Chciałabym dobrze zrozumieć Twoją argumentację. Jesteś na nie, mimo że tekst wydaje Ci się naprawdę dobry, bo według Ciebie moja interpretacja nie jest fantastyczna. A gdybyś przeczytała ten tekst w antologii, bez opisu mojego zamysłu, wówczas uznałabyś go za fantastyczny, tak?

Ech…

Nawet w mojej interpretacji tekstu fantastyka jest dyskusyjna. Można widzieć tu halucynacje młodej kobiety (co jest pewnie nawet bliższe prawdy), która właśnie straciła rodzinę i jest głęboko przekonana, że to jej wina. Można też przyjąć, że to duchy zmarłych, których poczucie winy bohaterki zatrzymało na ziemi. Uznałam, że skoro istnieje możliwość takiej interpretacji opka, by znalazły się w nim elementy fantastyczne, to będę się jej trzymać, bo, cholera, zwyczajnie bardzo chciałam Ci tego taka dać. Kiedy jednak spojrzałam na przedmowę, ogarnęły mnie wątpliwości, bo jak, u licha, mam uznać opko za fantastyczne, skoro Ty sama we wstępie sugerujesz, że wszystko dzieje się w głowie bohaterki? No, kurczę, nie potrafię. Wewnętrzne przeżycia, czy to zwyczajne, czy wynikające z zaburzeń psychicznych nie są fantastyką.

Brak fantastyki nie zmienia faktu, że tekst mi się podoba i uważam, że jest dobry. I chciałam, żebyś o tym wiedziała. Do piórek kwalifikują się jednak teksty fantastyczne.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Co do wampirów – też wydają mi się w tym tekście zbędne, aczkolwiek oczywiście w połączeniu ze “Sławą” oczywiście nabierają sensu. Niemniej tu bardzo mocno zwracają uwagę, a uzasadnienia w tekście nie mają, więc raczej przeszkadzają.

Rozumiem ten problem, bo sama jestem cyklistką, więc jedyne, co mogę poradzić, to że jeśli czujesz potrzebę nawiązania do innej części cyklu, które będzie się wybijać w fabule lub narracji, to lepiej je osadź w tej konkretnej fabule, żeby się mniej wybijało jako “ciało obce” ;) Czyli np. rozbuduj taki wątek w obrębie opowiadania, choć trochę, żeby łączył się również z nim, a nie tylko z innym z cyklu. Oczywiście gdybyś kiedyś wydawała zbiorek o Angelice, to możesz zupełnie inaczej takie wątki dawkować, bo zakładasz, że czytelnik będzie się zapoznawał z całością. Tu niestety każdy tekst musi się tłumaczyć sam i mówię to, bom smutna i sama pełna winy, jako że podobne sytuacje mi się zdarzały.

http://altronapoleone.home.blog

Irko

ale ja nie sugeruję, że dzieje się w jej głowie, tylko mówię, że tekst jest inspirowany jedną z koncepcji terapeutycznych. A w komentarzach zwracam uwagę na fakt, że np. Żelka sypia z facetami, a Angelika nie (tylko wyrzuca kondomy). Dlatego nadal nie rozumiem.

Każda z postaci w domu jest Angeliką. Ale każda jest inną Angeliką. Krytykiem, depresyjną wersją, nałogowcem, dzieckiem. 

Przepraszam, że tak skrótowo, ale piszę z telefonu.

Drakaino, Geki 

nie, tekst nie należy do jakiegoś szerszego cyklu. Powstał na konkurs. O wampirach mówiłam w kontekście moich innych opowieści. Czyli – jedni wyobrażają sobie duchy jako przezroczyste postaci, inni jako ruch krzeseł. Lady Vampire jest tu obcym bytem, fakt. Mogłam stworzyć instagramową super wersję Angeliki, ale sucharki podobały mi się bardziej :-) Podobnie niektórym betującym.

 

Pozdrowienia,

eM 

nie, tekst nie należy do jakiegoś szerszego cyklu

 

To jedno z wcieleń Angeliki, które musiały ustąpić zwycięskiej Miss Angel. 

To jest w przedmowie, ergo zaczynałam lekturę od razu jako czegoś, co jest drugą odsłoną cyklu, który łączy postać Angeliki. Nieważne, czy planujesz ten cykl kontynuować, choć mam wrażenie, że w tej dyskusji coś takiego zasugerowałaś, że piszesz coś jeszcze z tą bohaterką. Ważne, że dałaś sygnał, że znamy inny kawałek tej historii. I pewne rzeczy w fabule łączą się ze “Sławą”.

 

nie sugeruję, że dzieje się w jej głowie, tylko mówię, że tekst jest inspirowany jedną z koncepcji terapeutycznych

Przyznam, że w Twoich wyjaśnieniach w tym względzie już się pogubiłam ;) Odnoszę w tej chwili wrażenie, że bardzo chciałabyś uratować fantastyczność tego tekstu, choć sama też zdecydowanie uważam, że to bardzo dobra obyczajówka, a nie fantastyka. Podobnie zresztą jak “Sława”, która imho lepiej się tłumaczy na płaszczyźnie realistycznej niż prawdziwego diabła.

I to nie jest zarzut: dobre obyczajówki są światu potrzebne, a Tobie np. udało się uchwycić nieźle problem mediów społecznościowych.

Skądinąd, w kwestii fantastyki w podobnej społecznościówkowej scenerii, polecam opowiadanie Starucha z konkursu “Jestem legendą” (być może do przeczytania tylko w antologii pokonkursowej “Ja, legenda”, bo większość ludzi wycofała z portalu teksty konkursowe lub zostawiła tylko zajawki).

http://altronapoleone.home.blog

Po przemyśleniu, jednak tym razem będę na nie. Porównywałam to opowiadanie do Twojego poprzedniego ‘Miss Angel’ i o ile ‘Dom’ jest głębszy i bogatszy emocjonalnie, to również bardziej statyczny. ‘Miss Angel’ miała swój cel, do którego dążyła po trupach, natomiast tu odmalowałaś jakby portret różnych wersji Angeliki, a trochę zabrakło haczyka zmuszającego do kibicowania bohaterce (czy któremuś z jej alter-ego). Do tego w samym tym obrazie Angeliki jest lekka niespójność, o której wspominałam wcześniej.

Niemniej, wydaje mi się, że kwestia piórka u Ciebie to tylko kwestia czasu :)

Mnie też niewiele brakło do TAK-a. Tekst mi się generalnie podobał, jest IMHO znowu o krok bliżej do piórka. Przyznam, że – nie mając doświadczeń z psychologią, ani z terapią – miałam pewne problemy z wyłapaniem części Twoich pomysłów i ich interpretacją (co widać w moim poprzednim komentarzu). Tekst jest pod tym względem nieco hermetyczny – co teoretycznie nie jest wadą obiektywną (nie każdy tekst jest dla każdego), ale wpływa na osobisty odbiór i pewnie po części zdecydowało o braku wsparcia dla piórkowej nominacji (trudno mi uznać za doskonały tekst, w którym się sama w lekturze pogubiłam, nie dlatego, że czytałam nieuważnie, bo się starałam).

Długo się wahałam, bo uważam, że jesteś bardzo ciekawym nowym “nabytkiem” na forum, masz własny głos i piszesz dobrze, a to jest udany tekst. Mam z Tobą trochę tak, jak miałam jakiś czas temu z Edwardem Pitowskim: też mi się jego teksty podobały, ale jakoś przy kolejnych nominacjach byłam minimalnie na NIE, ale jednak na NIE – a w sumie jest to teraz jeden z moich absolutnie ulubionych forumowych autorów. Czekam (i zakładam, że się doczekam niedługo) na taki Twój tekst, który mnie przekona do entuzjastycznego TAK-a.

ninedin.home.blog

Chyba wypadałoby się po prostu upić? Co myślisz, tym razem ja stawiam? <3

 

 

I jeszcze jeden obrazek z gatunku moich ulubionych, więc będzie pseudo Banksy. A opko na Mumie pewnie, że przeczytam, lecz pamiętaj, że nie wiem, jak "powinno być", czy jak byłoby lepiej? Wiem, co lubię, a co nie, z Innymi przydarzają mi się spore kłopoty (w Innych wliczam też teksty literackie, wiem dziwaczę, lecz chyba marne szanse na zmianę w tym moim podejściu, chociaż kto to wie?).  Ile już razy desperacko szukałam funkcji, aby respanować, a ile razy jeszcze będę, wolę nie myśleć? Nie wybiegać zanadto myślą w przyszłość. :DDD

 

pzd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej

Nie chcę się powtarzać, więc napiszę krótko.

Tekst jest napisany bardzo sprawnie i ładnym, dojrzałym stylem (nawet uwzględniając potknięcia wypunktowane przez MrB).

O moim NIE zdecydował brak fantastyki, niewielka fabuła oraz bohaterka na skraju próby samobójczej, którą do życia przekonuje adopcja kota. Co do ostatniego, nie twierdzę, że takie rzeczy się nie zdarzają, ale tutaj mnie nie przekonało, a raczej wywołało duże uniesienie brwi.

Twoje poprzednie nominowane opowiadanie przypadło mi bardziej do gustu, więc wiem, że potrafisz stworzyć dobrą fabułę, bo postacie już Ci wychodzą :)

Pozdrawiam

Dla mnie ok, Zanais. Musimy zachować swój gust, to kwitesencja Loży, jej ogromna wartość, podobnie jak zdanie każdego uzyszkodnika! :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Sorry, Winnetou, ale byłam na NIE.

Przede wszystkim dlatego, że się pogubiłam w tekście. Miałam wątpliwości, czy wszystko rozgrywa się w domu bohaterki, czy w jej głowie.

Zauważyłam, że wszystkie imiona mogą stanowić zdrobnienia od Angeliki. Na upartego Ala też – w końcu litery zawierają się w wyjściowym imieniu. Szybciej zdrobniałabym Angelikę do Ali niż do Lisi. To wprowadziło dodatkowy element mieszający.

Gdybyś poszła w stronę fantastyki, mielibyśmy ducha matki, jakąś pętlę czasową z bohaterkami w różnym wieku mieszkającymi wspólnie… – to by mogło być ciekawe. Pewne nadzieje wiązałam z wampirzycą, ale z tego też nic nie wyszło.

No i z akcją słabo – mnóstwo rozkmin psychologicznych, ale koniec końców z wydarzeń jest chyba tylko decyzja na temat kota.

Nie twierdzę, że opowiadanie nie ma zalet, bo ma. Dobrze napisane, solidna konstrukcja psychologiczna bohaterki, pokazujesz ciekawy problem… Gdybym tylko znalazła wyraźniejszą fantastykę, byłabym na tak.

Babska logika rządzi!

Nauczyłam się kolejnej rzeczy: jeśli chodzi o przedstawianie swojego zamysłu i polemikę – less is more

Dlatego napiszę tylko: dziękuję za komentarze :-)

 

Bardzo ładnie operujesz nastrojem, detalami, które stymulują wyobraźnię i słowem. Styl ładny, dojrzały, dopieszczony. To już jest warsztat pozwalający tworzyć świadomie.

Kreacja postaci też bez zastrzeżeń… matka jest prawdziwie irytująca, nastolatka prawdziwie egocentryczna… okna, które trzeba uszczelniać ręcznikiem, rezonują z matką, Instagram rezonuje z nastolatką i nawet jak te dwa detale powinna oddzielać epoka jednej generacji, to w tym konkretnym przypadku nie zgrzyta to, a uzupełnia całość obrazu.

Przyjemny masz styl. Płynnie się czyta. W tym przypadku bardziej przypadł mi do gustu początek… bo obraz wydawał się spójny i kompletny. Z czasem zaczęły się plątać osoby i narracje, i to wyrywało mnie z immersji. Co prawda w końcówce wszystko się spina, wyjaśnia, to jednak do immersji trudno już powrócić. I to jest właściwie jedyna wada tego tekstu. Przy ponownej lekturze, pewnie już nie byłoby tu tego problemu, ale… liczy się pierwsze wrażenie, czyż nie? :)

 

Bardzo zabawne wydały mi się te wampirze suchary… koszulki z jonami srebra, no proszę, nigdy w ten sposób o nich nie myślałem ;).

 

Jesteś moim portalowym odkryciem tego roku. 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chro!

 

Bardzo zabawne wydały mi się te wampirze suchary… koszulki z jonami srebra, no proszę, nigdy w ten sposób o nich nie myślałem ;).

;-) Żyłam nadzieją, że ktoś to doceni. 

 

Jesteś moim portalowym odkryciem tego roku. 

A na to nawet nie wiem, co odpowiedzieć. Zrobiło mi się bardzo miło. I trochę gorąco :-)

 

A na to nawet nie wiem, co odpowiedzieć. Zrobiło mi się bardzo miło. I trochę gorąco :-)

Ja też nie wiem, co na to odpowiedzieć. Obawiam się, że co bym nie napisał, to zabrzmiałoby dwuznacznie ;)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Zatem zostawmy to wyobraźni ;-)

Nowa Fantastyka