- Opowiadanie: MordercaBezSerca - Sugestia

Sugestia

Cy­ber­pun­ko­wa wojna z per­spek­ty­wy zwy­kłe­go żoł­nie­rza. Tekst na­pi­sa­ny na nabór pew­ne­go ma­ga­zy­nu, ale nie­ste­ty nie nie zna­lazł uzna­nia w oczach wy­daw­cy ;]. 

Dzię­ku­ję be­tu­ją­cym za pomoc! Szko­da żeby taki tekst się ku­rzył na dysku, więc wrzu­cam Sza­now­nym pod ocenę :D.   

Uwaga, Achtung, wnimanije – tekst może być zbyt brutalny dla delikatniejszego Czytelnika.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Sugestia

1.

Śnieg okry­wał ruiny mia­stecz­ka coraz grub­szą war­stwą, a szczy­ty wzgórz nik­nę­ły w oło­wia­nych chmu­rach. Ciszę po­ran­ka mą­ci­ły cięż­kie od­de­chy i chrzęst kro­ków. Zwia­dow­cy Eu­ro­po­lis prze­dzie­ra­li się przez zaspy po­mię­dzy spa­lo­ny­mi do­ma­mi. 

***Alarm zbli­że­nio­wy!*** 

Wy­rzut ad­re­na­li­ny. Skok tętna. Neu­ro­im­plant uru­cho­mił pro­ce­du­rę bo­jo­wą. Ko­mu­ni­ka­ty na siat­ków­ce oka roz­bły­snę­ły czer­wie­nią ostrze­żeń i alar­mów. Za­czep na kol­bie ka­ra­bi­nu sam wpiął się w gniaz­do na­ra­mien­ne bo­jo­we­go pan­ce­rza i bły­ska­wicz­nie usta­bi­li­zo­wał linię ce­lo­wa­nia. Kris zło­żył się do broni i krzyk­nął:

 – Kon­takt! Go­dzi­na druga. Od­le­głość sto! 

Ścią­gnął spust. Lufa blu­zgnę­ła ogniem. Linia smu­go­wych po­ci­sków po­mknę­ła w górę wą­skiej ulicz­ki przez wi­ru­ją­ce płat­ki gę­ste­go śnie­gu. Plu­ton zwia­dow­ców spraw­nie roz­sy­pał się na boki i zajął po­zy­cje wśród ruin. Z bu­dyn­ku ra­tu­sza po dru­giej stro­nie rynku huk­nął nie­skład­ny ogień po­wstań­ców. 

Kris padł za wy­pa­lo­nym wra­kiem cię­ża­rów­ki. Moduł ce­lo­wa­nia ka­ra­bi­nu pod­świe­tlił po­ten­cjal­ne cele. Cho­ciaż po­rwa­ne strzę­py po­ran­nej mgły snuły się nad zie­mią, to ani ona, ani śnieg nie były żadną prze­szko­dą dla czuj­ni­ków neu­ro­im­plan­tu. Kom­pu­ter bez­błęd­nie ob­ra­mo­wy­wał czer­wo­nym sym­bo­lem każ­de­go z re­be­lian­tów, kiedy ten tylko mi­gnął w polu wi­dze­nia, po­da­wał od­le­głość do celu, iden­ty­fi­ko­wał typ uzbro­je­nia i okre­ślał po­ten­cjal­ne za­gro­że­nie z jego stro­ny. Za­ter­ko­ta­ły serie z broni ma­ło­ka­li­bro­wej. Kule za­bęb­ni­ły o po­czer­nia­łe bla­chy wraku, od­sko­czy­ły na boki z gwiz­dem ry­ko­sze­tów, za­dud­ni­ły po ce­gla­nych mu­rach.

– Pierw­sza dru­ży­na, flan­ko­wać z lewej! – krzyk­nął Kris. – Druga i trze­cia, ogień osło­no­wy! Do­pier­do­lić śmier­dzie­lom!

Po­zy­cja zwia­dow­ców ryk­nę­ła hu­ra­ga­nem szyb­ko­strzel­ne­go ognia. Czte­rej żoł­nie­rze z pierw­szej dru­ży­ny do­pa­dli do po­trza­ska­nej ścia­ny domu przy skrzy­żo­wa­niu. Cze­ka­li aż resz­ta plu­to­nu za­sy­pie wroga ku­la­mi, by mogli prze­sko­czyć na drugą stro­nę ulicz­ki. Pro­wa­dzą­cy ru­szył odro­bi­nę za wcze­śnie. Wy­sko­czył zza za­ło­mu muru, ale zdą­żył zro­bić tylko dwa kroki, zanim szarp­nął nim po­cisk. Cięż­ko­ka­li­bro­wa kula łup­nę­ła o pan­cerz. Zwia­dow­ca za­to­czył się, po­tknął, upadł na ko­la­no, zła­pał dłoń­mi za prze­strze­lo­ną szyję. 

– Snaj­pe­eer! – wy­darł się ktoś z pierw­szej dru­ży­ny. – Sier­żan­cie, Pe­trau­skas do­stał!

Nawet bez tego Kris wi­dział ko­mu­ni­kat mi­ga­ją­cy na siat­ków­ce. Neu­ro­im­plant in­for­mo­wał o uszko­dze­niach tkan­ki łącz­nej, rdze­nia krę­go­we­go, po­waż­nym krwo­to­ku we­wnętrz­nym u tra­fio­ne­go żoł­nie­rza. 

***Wy­ma­ga­na na­tych­mia­sto­wa pomoc me­dycz­na. We­zwać trans­port?*** – za­py­tał usłuż­nie kom­pu­ter. 

Zanim sier­żant zdo­łał od­po­wie­dzieć, ko­lej­ny strzał wybił się krót­kim wi­zgiem ponad ka­no­na­dą. Drugi po­cisk tra­fił Pe­trau­ska­sa pod pachę. Wszedł czer­wo­nym bry­zgiem po­mię­dzy łą­cze­nia płyt ba­li­stycz­nych. Żoł­nierz za­chwiał się, chlu­snął krwią przez usta i padł na plecy.  

 – Skąd strze­la?! – krzyk­nął Kris. – Kto ma na­miar?!

Żoł­nie­rze Eu­ro­po­lis wrzesz­cze­li jeden przez dru­gie­go. Bez opa­mię­ta­nia prali dłu­gi­mi se­ria­mi w ruiny po dru­giej stro­nie placu. Całe przed­po­le uto­nę­ło w na­wa­le wście­kłe­go ognia i od­ska­ku­ją­cych na wszyst­kie stro­ny ka­wał­ków ce­gieł, belek i bla­chy. Neu­ro­im­plan­ty po­da­wa­ły na­mia­ry ko­lej­nych celów. Wy­zna­cza­ły tra­jek­to­rie ba­li­stycz­ne. Wresz­cie uwal­nia­ły wlewy do­żyl­ne i pom­po­wa­ły w krew syn­te­tycz­ne wspo­ma­ga­cze. Nikt nie po­tra­fił już trzeź­wo prze­ana­li­zo­wać sy­tu­acji. Pier­wot­ny in­stynkt mordu pod­sy­ca­ny no­wo­cze­sną che­mią za­śle­piał do szczę­tu.

Wizg. Jak od­głos dar­te­go płót­na. Żoł­nierz po pra­wej po­le­ciał w tył. W ostat­nim od­ru­chu świa­do­mo­ści pró­bo­wał zła­pać Krisa za ramię. Nie zdą­żył. Padł na plecy, a na środ­ku czoła, ponad za­sty­gły­mi w za­sko­cze­niu oczy­ma, ziała po­szar­pa­na rana wlo­to­wa. Po­cisk prze­szył kom­po­zy­to­wy hełm jak pa­pier. 

– Kryć się! – wrza­snął Kris, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć ka­no­na­dę. – Wszy­scy pad­nij!

Wizg. Ka­pral z trze­ciej dru­ży­ny gruch­nął na zie­mię ni­czym ma­rio­net­ka, któ­rej prze­cię­to sznur­ki. In­ter­kom roz­darł wrzask bólu. Żoł­nierz wił się w czer­wie­nie­ją­cym szyb­ko śnie­gu. Za­ci­skał dło­nie na ki­ku­cie nogi od­strze­lo­nej w ko­la­nie. Za­milkł do­pie­ro po kilku se­kun­dach. Roz­luź­nił się i legł pła­sko na ple­cach. Tylko rwane ob­łocz­ki pary bu­cha­ją­ce przez szcze­li­nę hełmu świad­czy­ły, że jesz­cze od­dy­cha. Kom­pu­ter sier­żan­ta po­twier­dził uru­cho­mie­nie awa­ryj­nej pro­ce­du­ry me­dycz­nej. Bo­jo­wy kom­bi­ne­zon pe­chow­ca podał znie­czu­le­nie, śro­dek zwięk­sza­ją­cy krze­pli­wość i za­ci­snął opa­ski stazy, od­ci­na­jąc do­pływ krwi do ode­rwa­nej koń­czy­ny.

– Tu plu­ton pierw­szy! Tu plu­ton pierw­szy! – Sier­żant prze­łą­czył in­ter­kom na ko­mu­ni­ka­cję da­le­ko­sięż­ną. – Po­trzeb­ne wspar­cie ognio­we na A34. Sto me­trów na pół­noc od mojej po­zy­cji! 

– Je­dyn­ka, tu ko­or­dy­na­cja. Pro­szę cze­kać – zgło­sił się zim­nym gło­sem dys­po­zy­tor.

– Dawaj, ku­ta­sie, tego drona! Mam dwóch ran­nych do na­tych­mia­sto­wej ewa­ku­acji! – wy­darł się Kris.

– Je­dyn­ka, cze­kam na ofi­cjal­ną su­ge­stię ze stro­ny… – nie do­koń­czył, bo sier­żant ze­rwał po­łą­cze­nie.

Szta­bo­we gnoje! Pal­cem nie kiwną bez du­po­chro­nu z góry – po­my­ślał z wście­kło­ścią.

Sarge, jak sy­tu­acja? 

Kris aż ode­tchnął z ulgą na dźwięk zna­jo­me­go głosu. Kom­pu­ter wy­świe­tlił po­do­bi­znę roz­mów­cy.

 – Otto… yyy, po­rucz­ni­ku Rich­ter, jeden za­bi­ty i dwóch ran­nych. Walą do nas z cze­goś du­że­go! Prze­bi­ja pan­ce­rze jak kar­ton! Nie dam rady od­sko­czyć. 

– Spo­koj­nie, je­ste­śmy nie­da­le­ko. Trzy­maj­cie się – mruk­nął tam­ten i za­mknął po­łą­cze­nie. 

 Kris po­to­czył wo­ko­ło wzro­kiem. Żoł­nie­rze wbi­ja­li w niego wy­cze­ku­ją­ce spoj­rze­nia, kuląc się za po­trza­ska­ny­mi mu­ra­mi, o które raz za razem ude­rza­ły po­ci­ski re­be­lian­tów.

– Co się ga­pi­cie, ma­to­ły? Mla­de­cek, trzy­mać linię, ogień za­po­ro­wy! – wark­nął w prze­ra­żo­ne ob­li­cze tego, który leżał naj­bli­żej. Jed­nak zaraz dodał ła­god­niej – Po­rucz­nik Rich­ter idzie. Nie na­rób­cie mi wsty­du.

Na dźwięk le­gen­dar­ne­go na­zwi­ska w zwia­dow­ców wstą­pił nowy duch. Od razu po­de­rwa­li się z miejsc. Na przed­po­le po­le­cia­ły gra­na­ty dymne. Kłęby che­micz­nych opa­rów zmie­sza­ły się ze strzęp­ka­mi mgły i pa­da­ją­cym coraz gę­ściej śnie­giem, okry­wa­jąc sta­no­wi­ska plu­to­nu szczel­ną za­sło­ną. Ka­no­na­da ze stro­ny re­be­lian­tów rze­dła. Je­dy­nie po­je­dyn­cze strza­ły prze­bi­ja­ły kur­ty­nę dymu, zwia­dow­cy wy­ko­rzy­sta­li więc sy­tu­ację. Roz­pierz­chli się sze­ro­ką ławą i za­ję­li wy­su­nię­te po­zy­cje na lewej i pra­wej flan­ce. 

– Je­dyn­ka, pełna go­to­wość – roz­legł się na ogól­nym ka­na­le głos Rich­te­ra. 

Na mo­ment za­pa­no­wa­ła pra­wie ab­so­lut­na cisza. Sły­chać było tylko jęki ran­nych i szum wia­tru go­nią­ce­go po nie­bie oło­wia­ne ob­ło­ki. Szum się wzma­gał. Był coraz gło­śniej­szy i gło­śniej­szy. Prze­szedł w ryk. 

 Sil­ni­ki ha­mu­ją­ce syk­nę­ły krót­ko i z chmur tuż nad spa­lo­ny­mi bu­dyn­ka­mi wy­sko­czył przy­sa­dzi­sty gra­wi­lot de­san­to­wy. Z otwar­tej ła­dow­ni wy­sy­pa­ło się pół tu­zi­na po­sta­ci w sztur­mo­wych eg­zosz­kie­le­tach. Ska­ka­li z wy­so­ko­ści dru­gie­go pię­tra wprost w ruiny ra­tu­sza. Zanim opa­dli na zie­mię, dym roz­dar­ły bły­ski serii z szyb­ko­strzel­nych dzia­łek. Pod­niósł się wrzask i ka­no­na­da roz­go­rza­ła na nowo.

 – Uwaga, go­ni­my ich na was! – krzyk­nął Rich­ter.

Kłęby dymu roz­stą­pi­ły się, spo­mię­dzy gru­zo­wisk wy­pa­dły dwa tu­zi­ny uzbro­jo­nych po­sta­ci. Lu­dzie pę­dzi­li przed sie­bie z krzy­kiem, gnani zwie­rzę­cym stra­chem przed nie­uchron­nym. 

 – Ognia! – ryk­nął Kris.

Po­zy­cja zwia­dow­ców eks­plo­do­wa­ła ma­szy­no­wym ogniem. Kom­po­zy­to­we kule po­mknę­ły na spo­tka­nie ucie­ka­ją­cym. Rwały na strzę­py ciała, prze­cho­dzi­ły przez liche pan­ce­rze i ka­mi­zel­ki prze­ciw­o­dłam­ko­we. Re­be­lian­ci, wzię­ci w ostrzał krzy­żo­wy, za­czę­li rzu­cać broń. Pa­da­li na ko­la­na. Uno­si­li ręce nad głowy. 

 – Pod­da­ją się, wstrzy­mać ogień! 

Le­d­wie Kris skoń­czył zda­nie, a na siat­ków­ce zma­te­ria­li­zo­wał się obraz dy­żur­ne­go.

 – Je­dyn­ka, nie prze­ry­wać walki – po­wie­dział ofi­cer dy­żur­ny gło­sem zu­peł­nie wy­pra­nym z emo­cji.

 – Mel­du­ję, że się pod­da­ją i…

– Je­dyn­ka, to jest su­ge­stia ze stro­ny Mo­co­daw­cy. Wy­ko­nać – od­parł tam­ten i prze­rwał po­łą­cze­nie. 

Kris wzru­szył ra­mio­na­mi. Prze­ła­do­wał broń i po­cią­gnął serią po klę­czą­cych przed nim lu­dziach. Resz­ta plu­to­nu zro­bi­ła to samo.  

 

2.

Białe wnę­trze bun­kra to­nę­ło w zim­nym świe­tle lamp zwie­szo­nych w rów­nych od­stę­pach u ni­skie­go su­fi­tu. Kris stał na bacz­ność przed pro­stym, czar­nym biur­kiem. Za bla­tem sie­dział chudy, za­su­szo­ny ni­czym sę­ka­ta gałąź major Heck­ner. Z twa­rzą po­kry­tą pra­wie prze­zro­czy­stą skórą, po­zna­czo­ną sia­tecz­ką fio­le­to­wych żyłek i star­czych plam, ubra­ny w czy­sty, od­pra­so­wa­ny mun­dur, wy­glą­dał jak nie­bosz­czyk na chwi­lę przed zło­że­niem do trum­ny. Zu­peł­nie się nie po­ru­szał. Je­dy­nie jego gałki oczne drga­ły w ryt­mie pro­jek­cji kilku róż­nych na­grań, które neu­ro­im­plant rzu­cał nie­za­leż­nie na prawą i lewą siat­ków­kę. 

Kris cier­pli­wie cze­kał, aż skoń­czy. Śnieg po­kry­wa­ją­cy pan­cerz za­czął top­nieć. Wraz z krwią i bru­dem ska­py­wał na białą po­sadz­kę ni­czym czer­wo­no-bu­re łzy.

– Wasz mel­du­nek po­kry­wa się z za­pi­sem neu­ro­im­plan­tów resz­ty od­dzia­łu. – Głos ofi­ce­ra brzmiał zimną, bez­oso­bo­wą obo­jęt­no­ścią. – Stra­ta dwóch pod­ko­mend­nych w wy­ni­ku wa­szych błęd­nych de­cy­zji zo­sta­nie od­no­to­wa­na w ak­tach służ­bo­wych. – Za­mru­gał wod­ni­sty­mi oczy­ma, ga­sząc pro­jek­cje. Pod­niósł się zza biur­ka i zo­gni­sko­wał wzrok na Kri­sie.

 Sier­żant wciąż stał w po­sta­wie za­sad­ni­czej, ze spoj­rze­niem utkwio­nym do­kład­nie na wprost. Mogło się zda­wać, że nie do­sły­szał, bo tak bar­dzo po­chła­nia­ło go stu­dio­wa­nie fak­tu­ry po­li­me­ro­wej prze­ciw­o­dłam­ko­wej ścia­ny za ple­ca­mi ma­jo­ra.

– Minus trzy­sta punk­tów… za głowę – wy­ce­dził Heck­ner. – Nawet gdy­bym do­li­czył wam wszyst­kich ter­ro­ry­stów, któ­rych zdję­li­ście razem z od­dzia­łem po­rucz­ni­ka Rich­te­ra, to i tak je­ste­ście pod kre­ską. 

Major po­ki­wał lekko głową, wstał z krze­sła, pod­szedł dwa kroki i sta­nął tuż obok Krisa. Za­ło­żył ręce za plecy i wes­tchnął, nie pa­trząc na sier­żan­ta: 

– Je­ste­ście nie­efek­tyw­ni, Szar­żec­ki… a wie­cie, co ro­bi­my z ele­men­tem nie­efek­tyw­nym? – Zwró­cił się ku niemu, uno­sząc py­ta­ją­co brew. 

– Ta je…

– Wąt­pię. 

Kris czuł jego wzrok wbity w prawą gałkę oczną. Ofi­cer był niż­szy o głowę. Lżej­szy o dobre kil­ka­dzie­siąt kilo. 

 Gdy­bym tylko…

Drgnął. Palec lewej dłoni mu­snął rę­ko­jeść noża za­tknię­te­go w ka­bu­rze na udzie.

Wy­star­czył­by jeden ruch. Nawet by nie za­uwa­żył, czym do­stał. 

Wizja ostrza prze­cho­dzą­ce­go przez żu­chwę aż do bla­do­nie­bie­skie­go oka ofi­ce­ra spra­wi­ła, że Kris mi­mo­wol­nie uniósł ką­ci­ki ust. 

 – Bawi was to? – za­py­tał tam­ten, ale zaraz od­su­nął się o krok. Jego neu­ro­im­plant mi­gnął ostrze­że­niem. – Co, sier­żan­cie? Przy­szło wam coś do głowy?! Szko­da, że w ob­li­czu wroga nie po­tra­fi­cie wy­ka­zać się taką ini­cja­ty­wą!

Twarz ofi­ce­ra prze­ciął gry­mas gnie­wu. Heck­ner za­mach­nął się i ude­rzył na odlew, pro­sto w kość po­licz­ko­wą. Nie­zgrab­ny, za­da­ny pół­otwar­tą dło­nią cios nawet nie za­chwiał sier­żan­tem. Kris tylko za­mru­gał i prych­nął z po­gar­dą. Major za­ci­snął szczę­ki i uniósł rękę drugi raz. Nagle za­marł w pół ruchu. Kris ob­ró­cił ku niemu twarz. Po­zna­czo­na bli­zna­mi, po­kry­ta mie­sza­ni­ną krwi i błota, z usta­mi roz­cią­gnię­ty­mi w nie­mal obłą­kań­czym uśmie­chu. Ale to nie ten gry­mas po­wstrzy­mał ofi­ce­ra, tylko wyraz oczu. 

 Major drgnął. Chude ramię opa­dło ni­czym więd­ną­ca ło­dy­ga chwa­stu. 

 – Tyyy… – wy­char­czał, ale nie zdą­żył skoń­czyć. Drzwi do po­miesz­cze­nia od­su­nę­ły się na bok z szu­mem si­łow­ni­ków i do środ­ka wpa­ro­wał Rich­ter.

Po­rucz­nik, po­zba­wio­ny już trzy­stu­ki­lo­gra­mo­we­go ro­bo­tycz­ne­go pan­ce­rza de­san­to­we­go, ubra­ny w zwy­kły mun­dur po­lo­wy, w kilku szyb­kich kro­kach po­ko­nał od­le­głość mię­dzy pro­giem, a wście­kłym ma­jo­rem. 

 – Do­wód­ca czwar­te­go plu­to­nu sztur­mo­we­go mel­du­je swoje przy­by­cie! – wy­krzy­czał ży­we­mu tru­po­wi pro­sto w twarz, po­zwa­la­jąc sobie wcze­śniej na ukrad­ko­wy uśmiech. Nie­po­zor­ny, nie­wy­so­ki i ra­czej drob­nej bu­do­wy, ema­no­wał pew­no­ścią sie­bie, która jed­nak nie po­zwa­la­ła igno­ro­wać jego obec­no­ści.

– Czego chce­cie, po­rucz­ni­ku? – wark­nął major. – Je­stem za­ję­ty. 

Spra­wiał wra­że­nie, jakby za wszel­ką cenę sta­rał się nie pa­trzeć na in­tru­za, a całą uwagę sku­piał na do­tych­cza­so­wej ofie­rze. Rich­ter się­gnął do kie­sze­ni bluzy mun­du­ro­wej i wyjął kartę no­śni­ka da­nych.

– Roz­kaz puł­kow­ni­ka Ar­ma­nque – wy­re­cy­to­wał na wde­chu. – Cały pierw­szy plu­ton ma się sta­wić na od­pra­wie. Ana­li­za da­nych wy­wia­dow­czych i prze­pro­wa­dze­nie do­cho­dze­nia w spra­wie po­nie­sio­nych strat. 

Major wy­szarp­nął no­śnik z dłoni po­rucz­ni­ka. Uru­cho­mił neu­ro­im­plant i od­czy­tał roz­kaz.

 – Ode­ślę wam Szar­żec­kie­go, kiedy uznam za sto­sow­ne. Nie za­mie­rzam… – prze­rwał. 

Przez chwi­lę prze­bie­gał wzro­kiem po pro­jek­cji, po­ru­sza­jąc bez­gło­śnie usta­mi. Wresz­cie za­ci­snął zęby, wcią­gnął i wy­pu­ścił ze zło­ścią po­wie­trze i wbił w Rich­te­ra spoj­rze­nie wod­ni­stych oczu.

 – Co to ma zna­czyć?!

 – Panie ma­jo­rze? – za­py­tał Otto z miną tak nie­win­ną, że nie­omal po­zba­wio­ną cie­nia drwi­ny.

 – Do­brze wie­cie, o co mi cho­dzi! Czemu nie mel­du­je­cie, że to su­ge­stia od Mo­co­daw­cy?

Major od­wró­cił się i ru­szył ostrym kro­kiem do biur­ka. Wal­nął pię­ścią w blat, a z bocz­nej ścian­ki wy­sko­czył prze­no­śny ter­mi­nal kom­pu­te­ra. Heck­ner na­chy­lił się nad nim ze zło­ścią i w my­ślach po­dyk­to­wał no­tat­kę. Po kilku se­kun­dach ze slotu urzą­dze­nia wy­sko­czy­ła karta pa­mię­ci.

– Pro­szę! – wark­nął, po­da­jąc ją po­rucz­ni­ko­wi. – Jeśli pan puł­kow­nik lubi za­ła­twiać swoje spraw­ki sta­ro­mod­nie, to do­star­czy mu pan moje sta­no­wi­sko na pi­śmie. 

Rich­ter przy­jął no­śnik, ski­nął głową, wy­ko­nał re­gu­la­mi­no­wy w tył zwrot i wy­ma­sze­ro­wał z po­ko­ju. Kris po­drep­tał za nim.

 

3.

Śnieg prze­stał padać, nad pla­cem ape­lo­wym bazy wze­szło blade, stycz­nio­we słoń­ce. Bez­chmur­ne niebo wró­ży­ło spa­dek tem­pe­ra­tu­ry. Mróz od­pusz­czał tylko na czas śnie­życ. Tu, na wy­brze­żu Ad­ria­ty­ku tem­pe­ra­tu­ra była wciąż zno­śna. Przez dwa, trzy mie­sią­ce w roku, dzię­ki dzia­ła­niu cie­płych mor­skich prą­dów, po­tra­fi­ła nawet wzro­snąć po­wy­żej zera. Oczy­wi­ście za dnia i to nie każ­de­go, ale w po­rów­na­niu z te­re­na­mi po­ło­żo­ny­mi dalej na pół­noc, to i tak było dużo. Na­praw­dę dużo. 

Mię­dzy ba­ra­ka­mi i bun­kra­mi snuli się żoł­nie­rze Eu­ro­po­lis. Każdy spo­sób był dobry, żeby się choć tro­chę ogrzać, więc nie­mal wszy­scy byli oku­ta­ni w koce ter­micz­ne, kurt­ki kli­ma­tycz­ne lub uży­wa­li wspo­ma­ga­nych pan­ce­rzy bo­jo­wych, choć to ostat­nie było nie­zgod­ne z re­gu­la­mi­nem.

 – Po­rucz­ni­ku Rich­ter, jak pan to zro­bił? – wy­mam­ro­tał Kris, kiedy byli już da­le­ko od bun­kra wy­wia­du.

 – Sarge, wy­cho­wa­li­śmy się razem. Kiedy je­ste­śmy sami, mo­żesz mi chyba mówić po imie­niu, praw­da?

Szar­żec­ki zmie­szał się, skło­nił głowę i zgu­bił krok, pra­wie wy­ci­na­jąc orła na za­mar­z­nię­tej ka­łu­ży, ukry­tej pod war­stew­ką śnie­gu. Mu­siał pod­biec ka­wa­łek, żeby do­go­nić po­rucz­ni­ka.

 – No do­brze – po­wie­dział jakby z za­kło­po­ta­niem. – Otto, to jak to zro­bi­łeś? 

– Po­wiedz­my, że nasz stary, dobry puł­kow­nik Ar­ma­nque traci cza­sem kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią. Sta­ru­szek za dużo czasu spę­dza w wir­tu­alu i za­nie­dbu­je swoje obo­wiąz­ki – Rich­ter uśmiech­nął się ło­bu­zer­sko. – A ja robię, co mogę, by być przy nim w ta­kich trud­nych chwi­lach i słu­żyć po­mo­cą.

Kris sta­nął jak wryty.

– S-sfał­szo­wa­łeś no­tat­kę o su­ge­stii…? Prze­cież mu­siał­byś za­brać jego klucz do­stę­po­wy do…

Otto nie zwal­nia­jąc kroku, wzru­szył ra­mio­na­mi i uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej:

 – Cóż mogę po­wie­dzieć, Kris? W woj­sku jak w kinie, gaszą świa­tło, wszyst­ko ginie!

We­szli do bun­kra zaj­mo­wa­ne­go przez jed­nost­kę de­san­to­wą. War­tow­ni­cy przy we­wnętrz­nych drzwiach ze­ska­no­wa­li ich neu­ro­im­plan­ty i prze­pu­ści­li dalej. Kris nigdy tu nie był. Zwy­kłych pie­cho­ciń­ców, a nawet zwia­dow­ców nikt tutaj nie za­pra­szał. Znał to miej­sce z opo­wie­ści i mu­siał przy­znać, że tym razem kum­ple nie prze­sa­dzi­li. Długa rampa wio­dła w dół, dobre kil­ka­dzie­siąt me­trów po­ni­żej po­wierzch­ni te­re­nu, w głąb ska­li­stych kli­fów ota­cza­ją­cych bazę od stro­ny morza. Biały, po­li­me­ro­wy ko­ry­tarz prze­cho­dził w okrą­gły w prze­kro­ju chod­nik, wy­drą­żo­ny bez­po­śred­nio w sza­rym ka­mie­niu. Ide­al­nie gład­kie, łu­ko­wa­to wy­gię­te ocio­sy łą­czy­ły się w skle­pie­nie dobre czte­ry metry nad gło­wa­mi idą­cych. U szczy­tu wi­sia­ły lampy le­do­we, oświe­tla­ją­ce trasę zim­nym, nie­bie­ska­wym świa­tłem. 

Po kil­ku­dzie­się­ciu me­trach tunel roz­warł się wy­so­ko i sze­ro­ko, a oczom Krisa uka­za­ła się ogrom­na hala, miesz­czą­ca han­gar oraz za­ple­cze lo­gi­stycz­ne jed­nost­ki sztur­mo­wej. Cała ko­mo­ra wy­peł­nio­na była przy­sa­dzi­sty­mi gra­wi­lo­ta­mi de­san­to­wy­mi, smu­kły­mi ma­szy­na­mi wspar­cia ognio­we­go i bez­za­ło­go­wy­mi ka­no­nier­ka­mi. Po­mię­dzy nimi krą­ży­ły au­to­no­micz­ne wózki amu­ni­cyj­ne, cy­ster­ny z pa­li­wem i plat­for­my pa­sa­żer­skie roz­wo­żą­ce tech­ni­ków. Po prze­ciw­nej stro­nie wzno­si­ły się pan­cer­ne wrota, pro­wa­dzą­ce wprost na krót­ki pas star­to­wy wy­cho­dzą­cy w morze. Szar­żec­ki przy­sta­nął, za­darł głowę, a potem po­to­czył wzro­kiem do­oko­ła, jakby nie mógł się na­pa­trzeć temu me­cha­nicz­ne­mu mro­wi­sku. Gwizd­nął z po­dzi­wu, co nie uszło uwa­dze Rich­te­ra.

 – Co, po­do­ba się nasza miej­sców­ka? Chodź, zaraz zo­ba­czysz coś na­praw­dę cie­ka­we­go. – Wska­zał jedno z wejść w pół­noc­nej ścia­nie i sam ru­szył w jego kie­run­ku. 

Drzwi roz­su­nę­ły się au­to­ma­tycz­nie. Ze środ­ka buch­nę­ły salwy śmie­chu, dźwię­ki roz­mów i kłęby ty­to­nio­we­go dymu. Kris po­pa­trzył za­sko­czo­ny na po­rucz­ni­ka, ale ten znowu zro­bił minę nie­wi­niąt­ka i śmia­ło prze­stą­pił próg.

 – Od­dział! Ba­aacz­ność! – wy­darł się, gdy tylko po­sta­wił stopę w środ­ku. 

W nie­du­żym po­miesz­cze­niu prze­by­wa­ło sze­ściu męż­czyzn, wszy­scy w mun­du­rach de­san­to­wej pie­cho­ty zme­cha­ni­zo­wa­nej. Jedni sie­dzie­li na po­roz­rzu­ca­nych byle gdzie skrzyn­kach po amu­ni­cji i za­opa­trze­niu, inni stali opar­ci o ścia­ny. Każdy trzy­mał w gar­ści tro­fiej­ną bu­tel­kę lub pusz­kę, a w kącie przy drzwiach pię­trzył się po­kaź­ny sto­sik już opróż­nio­nych. Są­dząc po nieco roz­ma­za­nych spoj­rze­niach i spo­wol­nio­nych, płyn­nych ru­chach kon­su­mu­ją­cych, za­war­tość na pewno była co­kol­wiek wy­sko­ko­wa. Żoł­nie­rze jed­nak wsta­li jak jeden mąż, cho­ciaż z ocią­ga­niem, od­sta­wi­li na­po­je, za­sa­lu­to­wa­li i ryk­nę­li grom­ko:

– Wy-pier-da-laj! 

Rich­ter za­re­cho­tał, strze­lił naj­bliż­sze­go de­san­tow­ca w ucho i zła­pał dwie bez­pań­skie bu­tel­ki, które stały na sto­sie me­ta­lo­wych skrzy­nek po ta­śmach amu­ni­cyj­nych.

 – Masz! – wci­snął jedną w garść Kri­so­wi, a drugą uniósł nad głowę i krzyk­nął – Pany! Zdro­wie pierw­sze­go plu­to­nu! Niech im służ­ba lekką bę­dzie i ich wszy nie gryzą za to, że nam dziś zwie­rzy­nę wy­sta­wi­li! P-D-C?![1]

 – Zero!!! – ryk­nę­li żoł­nie­rze i wy­pi­li do dna.

Od razu pod­niósł się gwar roz­mów, a pi­jac­kie głosy za­in­to­no­wa­ły kilka przy­śpie­wek naraz. Zanim wybór me­lo­dii prze­wod­niej zdo­łał się wy­kry­sta­li­zo­wać, Otto po­cią­gnął Krisa ku wyj­ściu do dru­giej czę­ści po­miesz­cze­nia:

 – Chodź, to jesz­cze nie wszyst­ko.

Ko­niec wą­skie­go ko­ry­ta­rza ginął w mroku. Na obu ścia­nach wid­nia­ły drzwi do kwa­ter miesz­kal­nych. Rich­ter skie­ro­wał się do dru­gich po pra­wej i otwo­rzył blo­ka­dę. Kris, wciąż ści­ska­jąc bu­tel­kę w dłoni, ru­szył za nim. Na progu sta­nął jak wryty.

 Nie­wiel­ki, kwa­dra­to­wy pokój oświe­tla­ła po­je­dyn­cza lampa zwi­sa­ją­cą nisko ze środ­ka su­fi­tu. Pod nią stało pro­ste me­ta­lo­we krze­sło, ob­ró­co­ne tyłem do wej­ścia. Na nim, skrę­po­wa­na pla­sti­ko­wy­mi opa­ska­mi i przy­wią­za­na do prę­tów pa­sa­mi sa­mo­przy­lep­nej taśmy, ki­wa­ła się drob­na po­stać w po­dar­tych i brud­nych cy­wil­nych ła­chach. Brą­zo­wo-rdza­wa ka­łu­ża na bia­łej po­sadz­ce pod sie­dzi­skiem i ciem­ne plamy na ścia­nach i su­fi­cie po­zwa­la­ły są­dzić, że jest tu już od ja­kie­goś czasu, a pobyt ob­fi­tu­je w nie­za­po­mnia­ne wra­że­nia. 

 Rich­ter ob­szedł krze­sło. Na­chy­lił się nad zma­sa­kro­wa­nym cia­łem i za­py­tał:

 – No jak? Zmię­kłaś?

Wzdry­gnę­ła się na dźwięk jego głosu i be­zwład­nie od­chy­li­ła głowę do tyłu. Po po­licz­kach i dalej w dół, po szyi po­cie­kły stru­gi krwi zmie­sza­nej ze łzami, z gar­dła wy­do­był się sko­wyt. Kris ze zdzi­wie­niem stwier­dził, że nie brzmiał on jak jęk stra­chu, tylko wście­kło­ści.

 – Za­cie­kła suka – mruk­nął Rich­ter i zła­pał ją za włosy. 

Kris wresz­cie prze­mógł się i sta­nął obok po­rucz­ni­ka. Otto mruk­nął:

 – To ona ci wy­strze­la­ła ludzi – za­gryzł wargi i splu­nął jej w twarz, po czym spoj­rzał na Krisa i dodał z uśmie­chem. – Pro­szę, z wy­ra­za­mi wdzięcz­no­ści od czwar­te­go de­san­to­we­go. Jest twoja.

Szar­żec­ki na­chy­lił się nad dziew­czy­ną i spoj­rzał na to, co zo­sta­ło z jej twa­rzy. 

Całą dolną szczę­kę miała tak po­ła­ma­ną, że nie mogła za­mknąć ust, a ze środ­ka wy­sta­wał obe­rżnię­ty do po­ło­wy język z wciąż za­ci­śnię­ty­mi na nim me­ta­lo­wy­mi szczyp­ca­mi. 

 – Mu­sie­li­śmy ją uci­szyć. Jej mó­zgowsz­czep jest ak­ty­wo­wa­ny gło­sem. Nie chcia­łem, żeby sobie go usma­ży­ła i wy­fru­nę­ła na tam­ten świat – po­wie­dział Rich­ter i po­cią­gnął so­lid­ny łyk z bu­tel­ki. – Uhm, ale bój nic, wszyst­ko wy­śpie­wa. Po­da­łem jej neu­ro­sty­mu­lant. Jesz­cze kilka minut się pod­go­tu­je i bę­dziesz mógł w nią wejść. 

Od­szedł na bok i usiadł na skrzyn­ce pod ścia­ną. Dziew­czy­na z wy­sił­kiem od­pro­wa­dza­ła go nie­wi­dzą­cym wzro­kiem, ale w końcu pod­da­ła się i po­zwo­li­ła, żeby głowa opa­dła jej na pierś. Po­rucz­nik od­sta­wił puste szkło na pod­ło­gę.

 – Tam masz jej ka­ra­bin. – Wska­zał na łóżko po­lo­we przy prze­ciw­le­głej ścia­nie. 

Kris po­dą­żył wzro­kiem za jego pal­cem, tam gdzie metal błysz­czał re­flek­sa­mi, tuż na gra­ni­cy stoż­ka świa­tła pa­da­ją­ce­go z lampy. Sier­żant ostroż­nie pod­szedł, ukląkł przy pry­czy, chwy­cił broń obie­ma rę­ka­mi i pod­niósł do oczu. 

 Usły­szał, jak dziew­czy­na za jego ple­ca­mi znowu za­char­cza­ła gniew­nie, ale zu­peł­nie się tym nie prze­jął. Ka­ra­bin po­chła­niał całą jego uwagę. Po­wo­li wstał, zro­bił kilka kro­ków i sta­nął bli­żej lampy. Długa lufa lśni­ła nie­bie­ska­wo ja­kimś nie­ty­po­wym sto­pem. Smu­kła ko­mo­ra zam­ko­wa, za­mknię­ta od góry płyt­ką mo­co­wa­nia dłu­gie­go i cien­kie­go czuj­ni­ka, spra­wia­ła wra­że­nie zbyt de­li­kat­nej, by wy­trzy­mać de­to­na­cję ła­dun­ku pro­cho­we­go. Ażu­ro­wa kolba zda­wa­ła się giąć i prze­sta­wiać na nie­zli­czo­nej licz­bie za­wia­sów, jakby szu­ka­jąc ra­mie­nia strzel­ca, w które mo­gła­by się wpa­so­wać.

 – Łap! – Rich­ter rzu­cił mu ma­ga­zy­nek.

Szar­żec­ki chwy­cił go w locie, kciu­kiem wy­łu­skał pierw­szy po­cisk z do­no­śni­ka. Cien­ki jak igła, długi na sze­ro­kość dłoni i za­koń­czo­ny ostrym gro­tem, z czte­re­ma pła­ski­mi sta­bi­li­za­to­ra­mi na dru­gim końcu, wy­glą­dał zu­peł­nie nie­do­rzecz­nie.

 – A gdzie łuska? 

 – Nie ma – od­parł Otto. – Nie ma łuski, spłon­ki, pro­chu. Ma­ga­zy­nek jest zblo­ko­wa­ny z ba­te­rią fu­zyj­ną, która na­ma­gne­so­wu­je te fle­sze­ty, a lufa to chyba jakiś so­le­no­id. Po­tra­fi wy­strze­lić z taką siłą, że prze­bi­ja lekki pan­cerz jak pa­pier. Sam wi­dzia­łeś.

 – Broń elek­tro­ma­gne­tycz­na? Prze­cież…

Kris po­krę­cił głową i wci­snął po­cisk na miej­sce. Przez chwi­lę ważył ka­ra­bin w ręku, w końcu za­piął ma­ga­zy­nek i zło­żył się do strza­łu. Wziął na cel punkt na su­fi­cie i na­ci­snął spust. Nic się nie stało. 

 – Nie za­dzia­ła – mruk­nął Rich­ter i wska­zał głową na dziew­czy­nę. – Jak chcesz, to czyń ho­no­ry. Użyj tych swo­ich zwia­dow­czych super mocy i spró­buj z niej coś wy­cią­gnąć.

 Kris pod­niósł wzrok. Re­be­liant­ka pa­trzy­ła wprost na niego, choć jej oczy za­cho­dzi­ły mgłą. Nie po­tra­fi­ła zo­gni­sko­wać spoj­rze­nia na jed­nym punk­cie. Źre­ni­ce roz­sze­rza­ły się, to znowu kur­czy­ły i cały czas pły­wa­ły na boki, ze­śli­zgu­jąc się po twa­rzy Szar­żec­kie­go. 

 – No dalej, ze­ska­nuj ją – po­le­cił Rich­ter. – Po­win­na być go­to­wa. Jak z niej wy­cią­gniesz, gdzie ukry­wa się jej ro­dzi­na, przy­ja­cie­le i cała resz­ta tych śmier­dzie­li, to na na­stęp­nym pa­tro­lu od­ku­jesz sobie kilka punk­tów. 

Kris uśmiech­nął się mści­wie. Bez po­śpie­chu roz­piął paski mo­cu­ją­ce na­pier­śnik i zdjął pan­cerz. Przy­sta­wił sobie krze­sło i uru­cho­mił pa­ro­wa­nie swo­je­go neu­ro­im­plan­tu ze wsz­cze­pem w mózgu dziew­czy­ny. Kom­pu­ter wy­świe­tlił pod­sta­wo­we dane: od­le­głość do celu, po­ten­cjał bo­jo­wy, sza­co­wa­ny po­ziom hor­mo­nów stre­su, puls. Przy ko­mór­ce, w któ­rej po­win­no być na­zwi­sko, migał ko­mu­ni­kat:

 ***Brak da­nych***

 Zna­leź­li spo­sób na hac­ko­wa­nie mó­zgowsz­cze­pów – po­my­ślał. Cie­ka­we. No to pokaż, kotku, co masz w środ­ku.

Ude­rzył umy­słem w na wpół skru­szo­ną blo­ka­dę. Dziew­czy­na roz­pacz­li­wie pró­bo­wa­ła za­gro­dzić do­stęp do pa­mię­ci we­wnętrz­nej im­plan­tu, ale za­bez­pie­cze­nia pękły od razu. Po­miesz­cze­nie wy­peł­nił sko­wyt bólu, ale sier­żant już go nie sły­szał.

 

4.

Świa­do­mość wy­peł­ni­ły roz­ma­za­ne ob­ra­zy. W uszy ude­rzy­ła ka­ko­fo­nia dźwię­ków. Strza­ły. Wy­buch. Chrzęst śnie­gu, ludz­kie głosy, ko­lo­ro­we plamy świa­tło­cie­ni ob­ra­mo­wa­ne tę­czo­wy­mi ob­wód­ka­mi. Twa­rze. Młode i stare. Wspo­mnie­nia. Wra­że­nia. Od­czu­cia.

 Obraz za­wę­ził się do siat­ki ce­low­ni­czej ka­ra­bi­nu. Pole wi­dze­nia wy­peł­ni­ła syl­wet­ka zwia­dow­cy w pan­ce­rzu bo­jo­wym. Żoł­nierz klę­czał na śnie­gu, przy­ci­skał dło­nie do rany na szyi, krew try­ska­ła mu spo­mię­dzy pal­ców. 

 >>> Wy­kończ go <<< – po­wie­dział sucho głos w gło­wie dziew­czy­ny.

Po­słusz­nie ścią­gnę­ła spust. Zwia­dow­ca padł. 

 >>> Do­brze, teraz na­stęp­ny. Nie! Do­wód­cy nie ru­szaj! Zdej­mij tego obok.<<< 

Strzał. Wizg. Po­cisk prze­bił hełm, żoł­nierz po­le­ciał w tył i znik­nął za kra­wę­dzią muru. Resz­ta od­dzia­łu skry­ła się w ru­inach, przy­ci­śnię­ta na­wa­łą ognia re­be­lian­tów.

 – Co teraz? – za­py­ta­ła.

 >>> Cze­kać. Nie po­zwól­cie im uciec. Mo­co­daw­ca byłby bar­dzo nie­za­do­wo­lo­ny.<<<

Głos umilkł, a dziew­czy­na za­czę­ła wy­krzy­ki­wać roz­ka­zy do ota­cza­ją­cych ją ludzi. Wśród ruin pod­nio­sły się okrzy­ki i na­wo­ły­wa­nia. Obraz za­czął ska­kać na boki w ryt­mie szyb­kich kro­ków. Twa­rze. Dwie dziew­czy­ny i chło­pak. Obok star­szy męż­czy­zna w zie­lo­nej kurt­ce. W dło­niach ka­ra­bin. Usta otwar­te do krzy­ku. Po­ka­zał coś. Ponad ra­mie­niem dziew­czy­ny. 

 >>> Sku­pić ogień na nie­przy­ja­cie­lu! <<< – me­ta­licz­ny głos wbił się w czasz­kę.

Obraz za­fa­lo­wał i znowu za­wę­ził do ce­low­ni­ka. Strzał. Wizg. Krwa­wy roz­bryzg na śnie­gu.

 – Roma, mu­si­my ucie­kać! – Bro­da­ty męż­czy­zna po­cią­gnął dziew­czy­nę do tyłu. – Zaraz tu będą!

 – Cze­kaj­cie! Mamy roz­kaz ich za­trzy­mać! – krzyk­nę­ła, pró­bu­jąc wy­rwać się z jego uści­sku. 

 >>> Nie <<< – po­wie­dział głos w jej gło­wie. >>> Teraz macie umrzeć. <<<

 Obraz za­fa­lo­wał, na przed­po­lu wy­bu­chły gra­na­ty. Gęsty dym. Du­szą­cy. Za­kry­wa­ją­cy wszyst­ko ciem­nym ca­łu­nem. Syk. Huk. Pło­mie­nie. Z góry, z chmur spa­dły sta­lo­we de­mo­ny, zie­ją­ce ogniem. Ude­rze­nie. Ciem­ność.

 Cios po­słał Krisa na zie­mię. Sier­żant zdo­łał za­sło­nić twarz, ale bru­tal­ny kop­niak w prze­po­nę zło­żył go wpół. Za­mru­gał, chcąc po­zbyć się po­wi­do­ku ze­rwa­ne­go gwał­tow­nie po­łą­cze­nia neu­ro­im­plan­tów, ale oczy nijak nie chcia­ły zo­gni­sko­wać się na rze­czy­wi­sto­ści. Nad sobą zo­ba­czył roz­ma­za­ną, na­la­ną twarz wy­krzy­wio­ną gnie­wem. Czło­wiek wbi­jał w niego spoj­rze­nie spod dasz­ka żan­dar­me­ryj­nej czap­ki. Nad głową wzno­sił krót­ką me­ta­lo­wą pałkę. Ude­rze­nie w skroń. Pokój za­wi­ro­wał w obłą­ka­nym tańcu. Kris legł na ple­cach z roz­rzu­co­ny­mi rę­ka­mi.

 – Ka­pra­lu, wy­star­czy – ode­zwał się niski, spo­koj­ny głos. 

Męż­czy­zna po­słusz­nie opu­ścił pałkę, pod­niósł się z pod­ło­gi, po­pra­wił bluzę i sta­nął przy ścia­nie. Kris prze­krę­cił głowę na bok. W drzwiach stała wy­so­ka po­stać w ofi­cer­skiej czap­ce i czar­nym płasz­czu na­rzu­co­nym na mun­dur. Obok, dwóch żan­dar­mów koń­czy­ło sku­wać kaj­dan­ka­mi po­rucz­ni­ka Rich­te­ra.

 – Puł­kow­ni­ku Ar­ma­nque, ja wy­tłu­ma­czę… – za­czął mam­ro­tać Otto, ale cios w nerkę uci­szył go od razu.

 Do­wód­ca bazy po­pa­rzył na niego prze­lot­nie i dał żan­dar­mom znak głową, żeby wy­pro­wa­dzi­li go na ze­wnątrz. Obaj wy­ko­na­li za­da­nie pro­fe­sjo­nal­nie i sku­tecz­nie. Chrzęst wy­ła­my­wa­nych bar­ków i krót­ki okrzyk bólu, który wy­do­był się z gar­dła po­rucz­ni­ka, od­bi­ły się echem w ko­ry­ta­rzu. 

 Ar­ma­nque prze­stą­pił próg. Pod­szedł do nie­przy­tom­nej dziew­czy­ny i na­chy­lił się, by spoj­rzeć jej w twarz. Przez chwi­lę stu­dio­wał zma­sa­kro­wa­ne ob­li­cze, po czym wes­tchnął i ge­stem ręki przy­wo­łał ko­lej­nych żan­dar­mów. Żoł­nie­rze de­li­kat­nie wy­swo­bo­dzi­li re­be­liant­kę z wię­zów, po­ło­ży­li na skła­da­nych no­szach i wy­nie­śli z po­ko­ju.

 Zo­sta­li sami. Kris, wciąż leżał na pod­ło­dze, od­dy­chał z bólem prze­szy­wa­ją­cym po­ła­ma­ne żebra, a puł­kow­nik, spo­koj­ny, cichy stał nad nim ni­czym śmierć. 

 – Jaka jest wasza wer­sja wy­da­rzeń, sier­żan­cie? – za­py­tał wresz­cie, pa­trząc Kri­so­wi pro­sto w oczy. 

 – W-wer­sja, panie puł­kow­ni­ku?

Ar­ma­nque skrzy­wił się z nie­sma­kiem i od­wró­cił wzrok. Jego uwagę przy­kuł ka­ra­bin wciąż le­żą­cy na pry­czy pod ścia­ną. Wol­nym kro­kiem zbli­żył się do łóżka, mru­cząc pod nosem:

 – Pro­szę mnie nie ob­ra­żać, sier­żan­cie. Nie je­ste­ście aż tak tępi. 

Wziął broń do ręki, wpiął ma­ga­zy­nek i od­wró­cił się. Koń­ców­ka czuj­ni­ka ce­low­ni­cze­go roz­bły­sła wiąz­ką la­se­ra, tań­czą­ce­go po dro­bi­nach uno­szą­ce­go się w po­wie­trzu kurzu. Puł­kow­nik niby od nie­chce­nia na­pro­wa­dził ją na brzuch Krisa.

 – Słu­cham was, sier­żan­cie – po­wie­dział spo­koj­nie, a Szar­żec­kie­go oblał zimny pot. 

Bez­wied­nie spiął mię­śnie i sku­lił się w ocze­ki­wa­niu na ude­rze­nie po­ci­sku. Ale strzał nie na­stą­pił. Ar­ma­nque odło­żył broń na pry­czę, a sam usiadł. Cały czas wpa­try­wał się w Krisa uważ­nym, cier­pli­wym spoj­rze­niem.

 – T-to pan – wy­ją­kał wresz­cie sier­żant. – To pan wy­da­wał im roz­ka­zy.

Puł­kow­nik za­gryzł wargi i skrzy­wił się na mo­ment, jakby już wcze­śniej zda­wał sobie spra­wę, że to wła­śnie usły­szy. Zaraz jed­nak roz­cią­gnął usta w lek­kim uśmie­chu, ski­nął głową i po­wie­dział:

 – Tak. Ale nie roz­ka­zy, a su­ge­stie. 

Kris prych­nął:

 – Bo to robi jakąś róż­ni­cę?

Ar­ma­nque wes­tchnął w taki spo­sób, że Szar­żec­ki zaraz po­ża­ło­wał tych słów. Puł­kow­nik wy­pro­sto­wał się, po­ło­żył dło­nie na ko­la­nach i za­py­tał:

 – Sier­żan­cie, po co jest ta wojna? Dla­cze­go tu je­ste­śmy? 

Szar­żec­ki zdę­biał. Przez chwi­lę szu­kał od­po­wied­nich słów, wresz­cie wy­du­kał:

 – B-bro­ni­my Zjed­no­czo­nej Eu­ro­py. Je-je­ste­śmy gwa­ran­tem spo­ko­ju i do­bro­by­tu jej na­ro­dów. Prze­ciw­sta­wia­jąc się okru­cień­stwu se­pa­ra­ty­stów…

Urwał. Puł­kow­nik ro­ze­śmiał się ser­decz­nie, uno­sząc wzrok ku su­fi­to­wi. Przez chwi­lę trwał tak, przy­glą­da­jąc się lam­pie, w końcu wes­tchnął, wstał z pry­czy i spoj­rzał na Krisa.

 – Sier­żan­cie, wy jed­nak je­ste­ście tępi… – ru­szył ku wyj­ściu, ale za­trzy­mał się przed pro­giem – …i dzię­ki temu może jesz­cze tro­chę po­ży­je­cie. 

 Gdy wy­szedł, do środ­ka wpa­ro­wa­ło dwóch żan­dar­mów. Do­pa­dli sier­żan­ta, jeden przy­ło­żył mu elek­tro­pa­ra­li­za­tor do klat­ki pier­sio­wej. Trza­snął łuk elek­trycz­ny, w po­wie­trzu roz­szedł się za­pach ozonu, a Kris z ję­kiem osu­nął się w ciem­ność.

 

5.

***Za­si­la­nie neu­ro­im­plan­tu…***…***Dia­gno­sty­ka kom­plet­na***…***Sprzę­że­nie zwrot­ne usta­no­wio­ne. Ini­cju­ję roz­ruch jed­nost­ki cen­tral­nej***…***Sys­tem pod­trzy­my­wa­nia życia uru­cho­mio­ny***

Ko­mu­ni­ka­ty prze­ska­ki­wa­ły przed oczy­ma w obłą­kań­czym tańcu. Kris spró­bo­wał roz­chy­lić po­wie­ki, ale nic to nie dało. W po­miesz­cze­niu pa­no­wał ab­so­lut­ny mrok. Na tle atra­men­to­wej czer­ni prze­bie­ga­ły róż­no­ko­lo­ro­we ko­ra­li­ki da­nych i linie wy­kre­sów wy­świe­tla­nych przez neu­ro­im­plant. 

 Klę­czał na ziemi. Chyba klę­czał, bo tak mu pod­po­wia­dał zmysł rów­no­wa­gi. Pró­bo­wał unieść dło­nie do twa­rzy, ale z nie­po­ko­jem stwier­dził, że jest skrę­po­wa­ny. Czuł ręce, ra­mio­na, barki, ale nie mógł nimi po­ru­szyć. Do­pie­ro po chwi­li po­ja­wił się ból. Mię­śnie, stawy i ścię­gna rwały kłu­ciem przy każ­dym na­pię­ciu ner­wów. Już wie­dział. Zda­wał sobie spra­wę z tego, co z nim zro­bi­li.

 Ode­tchnął głę­bo­ko, a spa­zma­tycz­ny dreszcz prze­ra­że­nia wstrzą­snął nim do głębi. Dla pew­no­ści uru­cho­mił pro­ce­du­rę dia­gno­stycz­ną neu­ro­im­plan­tu. Kom­pu­ter po­słusz­nie wy­świe­tlił ko­mu­ni­kat:

***Jed­nost­ka CPW-004 – pełna go­to­wość ope­ra­cyj­na. Stan ogniw: 99,95%. Wszyst­kie sys­te­my spraw­ne.***

Kris jęk­nął. Do­pie­ro teraz po­czuł cię­żar. Ponad trzy tony pan­ce­rza, hy­drau­li­ki i ob­wo­dów sca­lo­nych, które ota­cza­ły ciało ni­czym sko­ru­pa. Pod­świa­do­mie za­czął łapać po­wie­trze haust za hau­stem krót­kim, rwa­nym od­de­chem.

 CeP! – Chciał krzyk­nąć, ale roz­pacz­li­wy głos wy­brzmiał tylko w jego gło­wie. – Wsa­dzi­li mnie do CePa! O ja pier­do­lę…

Uspo­ko­ił się po dłuż­szej chwi­li i spró­bo­wał sko­mu­ni­ko­wać się z ma­szy­ną, któ­rej teraz był czę­ścią. Ale kom­pu­ter Cięż­kie­go Pan­ce­rza Wspo­ma­ga­ne­go po­zwa­lał je­dy­nie na prze­pro­wa­dza­nie pod­sta­wo­wej dia­gno­sty­ki i prze­glą­du sys­te­mów. Sama ma­szy­na po­zo­sta­ła głu­cha na ko­men­dy. 

 Mrok roz­cię­ło świa­tło lamp, czerń ustą­pi­ła ostre­mu bla­sko­wi. Kom­pu­ter od razu spo­la­ry­zo­wał czuj­ni­ki i oczom Krisa uka­zał się nie­wiel­ki frag­ment hali, oświe­tlo­ny po­je­dyn­czym stoż­kiem świa­tła. Neu­ro­im­plant pod­łą­czył się do kamer ze­wnętrz­nych i na siat­ków­kę rzu­cił obraz CPW, tkwią­ce­go w sta­cji do­ku­ją­cej. Na­zwi­sko Szar­żec­kie­go wy­świe­tli­ło się w okien­ku iden­ty­fi­ka­cji ope­ra­to­ra. 

 Nie, nie ope­ra­to­ra – po­my­ślał Kris. – Wkład­ki mię­snej! 

Cięż­kie Pan­ce­rze Wspo­ma­ga­ne wy­ma­ga­ły ste­ro­wa­nia przez bez­po­śred­nie po­łą­cze­nia ner­wo­we z ludz­kim cia­łem. Do tego ko­niecz­ne było chi­rur­gicz­ne umiesz­cze­nie sys­te­mu gniazd neu­ro­por­tów w koń­czy­nach i krę­go­słu­pie ope­ra­to­ra. Sam ope­ra­tor zaś, sta­wał się in­te­gral­ną czę­ścią CPW… do czasu za­koń­cze­nia służ­by. Jak nie­trud­no zgad­nąć re­kru­ta­cja do jed­no­stek pie­cho­ty pan­cer­nej nie cie­szy­ła się szcze­gól­ną po­pu­lar­no­ścią wśród po­bo­ro­wych, a zwy­kle tra­fia­ło się do nich za…

– Sze­re­go­wy Szar­żec­ki, bacz­ność. 

Kris drgnął na dźwięk ma­to­we­go, spo­koj­ne­go głosu. Elek­tro­sta­tycz­ne więzy krę­po­wa­ły ciało i nie zo­sta­wi­ły mu nawet tyle wol­no­ści, by mógł się ode­zwać. Sam roz­kaz był prze­zna­czo­ny dla kom­pu­te­ra ma­szy­ny, a nie ope­ra­to­ra. Pan­cerz po­słusz­nie wy­piął się ze sta­cji do­ko­wa­nia, za­wy­ły ser­wo­mo­to­ry, jęk­nę­ły si­łow­ni­ki, a pod­po­ry stóp za­zgrzy­ta­ły o be­to­no­wą po­sadz­kę. Trzy­me­tro­wy sta­lo­wy gi­gant wstał. Po­dob­ny do bez­gło­we­go go­ry­la, z krót­ki­mi no­ga­mi i nie­pro­por­cjo­nal­nie dłu­gi­mi wy­się­gni­ka­mi ra­mion, które zwie­sza­ły się po bo­kach kor­pu­su. CPW ru­szył do przo­du. Kris po­czuł, że jego ciało po­ru­sza się wraz z ma­szy­ną. Na­pię­cie mię­śnio­we od­pu­ści­ło nieco. Skóra na po­licz­kach i karku pie­kła otar­cia­mi od szorst­kiej pian­ki wy­ście­ła­ją­cej wnę­trze cia­sne­go kok­pi­tu. Na­no­im­plant Krisa wy­świe­tlił ko­mu­ni­kat:

 ***Uzbro­je­nie głów­ne M44-A7 pełna go­to­wość. Gaz pędny: 400 kg. Śro­dek palny: 400 kg.***

 Mio­tacz ognia! – jęk­nął w duchu. – Za­pię­li mi pier­do­lo­ną wę­dzar­nię. 

Szarp­nął się z prze­ra­że­niem. Chciał jak naj­szyb­ciej wy­do­stać się z prze­klę­tej sko­ru­py, ale roz­krzy­żo­wa­ne ciało przy­bi­te do ma­szy­ny bol­ca­mi neu­ro­por­tów, tylko za­wy­ło bólem.

 Roz­bły­sły ko­lej­ne re­flek­to­ry. Na pod­ło­dze hali, pięć­dzie­siąt me­trów dalej klę­cza­ło kilka po­sta­ci. Mun­du­ry wi­sia­ły na de­san­tow­cach w strzę­pach, ręce mieli skrę­po­wa­ne z tyłu, a przed każ­dym z nich czer­wie­ni­ła się ka­łu­ża krwi ka­pią­cej z roz­bi­tych twa­rzy i po­ka­le­czo­nych ciał. CPW ru­szył w ich kie­run­ku cięż­kim rwa­nym kro­kiem au­to­pi­lo­ta, na wy­świe­tla­czu Krisa za­mi­gał ko­mu­ni­kat sys­te­mu na­pro­wa­dza­nia ognia. Kom­pu­ter ob­ra­mo­wał każdą syl­wet­kę czer­wo­nym pro­sto­ką­tem.

 Kris sza­lał. Rzu­ca­ny szar­pa­ny­mi ru­cha­mi pan­ce­rza, chciał wrzesz­czeć, pró­bo­wał opie­rać się, prze­ciw­sta­wić nie­zmor­do­wa­nej sile, która prze­mo­cą po­ru­sza­ła jego rę­ko­ma i no­ga­mi. Wy­wo­ły­wał ko­lej­ne menu i ko­men­dy, ale au­to­ma­tycz­ne blo­ka­dy nie po­zwa­la­ły mu na nic. Był tylko wi­dzem. Wkład­ką mię­sną. Bez żad­nej kon­tro­li. CPW za­trzy­mał się przed pierw­szym z więź­niów. Otto pod­niósł ska­to­wa­ną twarz i na­puch­nię­ty­mi oczy­ma spoj­rzał tam, gdzie za pan­cer­ną szybą tkwi­ło ob­li­cze Krisa. Roz­chy­lił roz­bi­te wargi, a z krta­ni dobył się cichy jęk.

Szar­żec­ki uspo­ko­ił się, prze­stał wal­czyć. Wcią­gnął spa­zma­tycz­nie po­wie­trze i roz­sze­rzo­ny­mi źre­ni­ca­mi wpa­try­wał się w przy­ja­cie­la.

 >>>Do­brze<<< – głos Ar­ma­nque za­miast w in­ter­ko­mie za­brzmiał teraz w jego gło­wie. >>>Za­czy­na­cie wresz­cie ro­zu­mieć, sze­re­go­wy Szar­żec­ki.<<<

Kris chciał od­po­wie­dzieć, ale nagle jakby umysł ści­snę­ły mu sta­lo­we klesz­cze. W oczach po­ciem­nia­ło, a w uszy wdarł się na­tar­czy­wy piiisk.  

 >>>Ja mówię, ty słu­chasz. Jak roz­ka­zu­ję, ty wy­ko­nu­jesz.<<<

Głos dud­nił głę­bo­ko w mózgu. Do­cie­rał do każ­de­go neu­ro­nu, każ­dej sy­nap­sy. Kris, mimo stra­chu, który jesz­cze przed mo­men­tem kazał mu szar­pać elek­tro­sta­tycz­ne więzy, wal­czyć cho­ciaż o skra­wek wol­no­ści, wy­do­stać się ze sta­lo­wej trum­ny, teraz po­padł w apa­tię. Od­dech sam się wy­rów­nał. Ręce i nogi już nie rwały bólem. 

 >>>Wła­śnie tak<<< – po­chwa­lił puł­kow­nik. >>>Teraz widzę, że ro­zu­mie­cie, sze­re­go­wy. Wy­star­czy nieco elek­tro­sty­mu­la­cji mózgu, by na po­wrót zro­bić z was żoł­nie­rza.<<<

 – Tak jest – od­parł Kris. 

Na uła­mek se­kun­dy w jego mózgu za­tań­czy­ła myśl, że prze­cież: nie chciał tego po­wie­dzieć, ale zaraz spły­nę­ło na niego bło­gie uczu­cie, że zro­bił coś… coś wła­ści­we­go. Coś, za co zo­sta­nie nie­wąt­pli­wie na­gro­dzo­ny.

 >>>Cie­szę się, sze­re­go­wy. Nawet nie wie­cie, jak bar­dzo. Dziś jest wasz wiel­ki dzień. Mo­co­daw­cy po­łą­czą się bez­po­śred­nio z wa­szy­mi neu­ro­im­plan­tem. Będą was ob­ser­wo­wać i przed­sta­wią swoje su­ge­stie. Liczę, że wy­peł­ni­cie je co do joty.<<<

 – Tak jest! – od­parł z en­tu­zja­zmem. W duchu już nie mógł się do­cze­kać, by po­ka­zać swoją war­tość. 

 >>> Bar­dzo do­brze, sze­re­go­wy. Bę­dzie­my z was dumni, bar­dzo dumni.<<<

 Kris już miał krzyk­nąć, że: 

Da z sie­bie wszyst­ko! Bę­dzie wal­czył do ostat­niej kro­pli krwi! Nie za­wa­ha się palić, roz­ry­wać na ka­wał­ki, wdep­ty­wać w zie­mię wszyst­kich… wszyst­kich… któ­rzy… 

Wizg prze­ciął ciszę, jak sta­lo­wy bicz. Żoł­nierz klę­czą­cy na dru­gim końcu sze­re­gu padł na zimny beton po­sadz­ki. Jego krzyk spra­wił, że resz­ta ska­zań­ców wzdry­gnę­ła się z prze­ra­że­nia. Kris prze­łą­czył sen­so­ry na ska­no­wa­nie. Kom­pu­ter in­for­mo­wał, że kula ro­ze­rwa­ła rdzeń krę­go­wy na od­cin­ku lę­dź­wio­wym i prze­bi­ła jamę brzusz­ną, po­wo­du­jąc wie­lo­punk­to­wy krwo­tok we­wnętrz­ny. Żoł­nierz wył z bólu, ale żył. 

Szar­żec­ki bez żad­nych emo­cji przy­jął ko­mu­ni­kat do wia­do­mo­ści. Od­zna­czył w my­ślach ikonę i wy­wo­łał au­to­ma­tycz­ne menu po­mo­cy przed­me­dycz­nej. Za­mru­gał i spró­bo­wał wy­wo­łać ją jesz­cze raz. Kom­pu­ter blo­ko­wał ten moduł.

>>>Zabij<<< – syk­nął ktoś obcym gło­sem. 

Kris po­trzą­snął głową. To nie był Ar­ma­nque. Inny ton i in­to­na­cja. Bar­dziej dra­pież­na, ner­wo­wa, nie­cier­pli­wa. 

 >>>Zabij!<<< – po­wtó­rzył inny głos z na­ci­skiem.

Mózg znowu ści­snę­ła sta­lo­wa ob­ręcz, pisk na­ra­stał w uszach. Kris szarp­nął się i nie­mal bez­wied­nie ru­szył w kie­run­ku ran­ne­go. CPW po­słusz­nie wy­ko­nał po­le­ce­nie. Cięż­ka ma­szy­na za­trzy­ma­ła się tuż obok ję­czą­ce­go ciała. 

 >>>Zmiażdż.<<<

Pan­cer­na noga unio­sła się nad de­san­tow­cem i za­wi­sła w ocze­ki­wa­niu. Kris wydał roz­kaz. Stal łup­nę­ła głu­cho o beton, ale w od­gło­sie ude­rza­nia sły­chać było ciche mla­śnię­cie zmiaż­dżo­ne­go ciała. 

 Po­zo­sta­li żoł­nie­rze za­wy­li z prze­ra­że­nia. Ci, któ­rzy mieli jesz­cze dość sił, pró­bo­wa­li pod­nieść się na nogi i uciec, ale skrę­po­wa­ne ręce i po­tur­bo­wa­ne ciała nie uła­twi­ły za­da­nia. Znowu roz­legł się wizg, a zaraz ko­lej­ny. Pierw­szy padł z od­strze­lo­ną stopą, dru­gie­mu kula ro­ze­rwa­ła udo. 

 >>>Spal.<<<

Koń­ców­ka mio­ta­cza roz­bły­sła ogni­kiem pal­ni­ka pla­zmo­we­go. Kom­pu­ter uru­cho­mił za­wo­ry cie­czy pęd­nej i mie­szan­ki za­pa­la­ją­cej. Kris wydał roz­kaz. Mrok han­ga­ru prze­cię­ła stru­ga płyn­ne­go ognia. Roz­legł się wrzask bólu i pa­nicz­ne­go stra­chu. Obaj ranni znik­nę­li w hu­czą­cych pło­mie­niach. 

 >>>Ro­ze­rwij, zabij!<<< – sy­czał głos.

CPW do­padł do resz­ty de­san­tow­ców i ude­rze­nia­mi pan­cer­nych ra­mion wbił ich w beton. Kris za­ci­snął zęby, wzno­sił ręce i walił raz za razem, jak osza­la­ły. Za­trzy­mał się do­pie­ro, gdy po­tęż­na pan­cer­na łapa za­ci­snę­ła się na tu­ło­wiu po­rucz­ni­ka Rich­te­ra. Otto, wpół­przy­tom­ny z upły­wu krwi, le­d­wie trzy­mał głowę w górze. Z ką­ci­ka ust cie­kła krew.

 >>>Zabij.<<< – roz­ka­zał głos.

Kris pa­trzył w męt­nie­ją­ce oczy przy­ja­cie­la. Wie­dział, że na­le­ży wy­ko­nać roz­kaz, pod­po­rząd­ko­wać się su­ge­stii, ale…

Wizg. Głowa po­rucz­ni­ka od­sko­czy­ła na bok jak piłka. Ciało szarp­nę­ło się w kon­wul­sjach i znie­ru­cho­mia­ło. 

 Wrota han­ga­ru roz­war­ły się na tyle sze­ro­ko, by wpu­ścić do środ­ka świa­tło po­ran­ka. W ja­snej smu­dze bla­sku, od­bi­te­go od pa­da­ją­ce­go śnie­gu, widać było po­stać dziew­czy­ny z unie­sio­nym ka­ra­bi­nem. Re­be­liant­ka pa­trzy­ła wprost na sta­lo­we­go po­two­ra. Prze­ła­do­wa­ła broń, unio­sła do ra­mie­nia i… za­wa­ha­ła się. Przez chwi­lę stała tak, bez ruchu, a potem… ru­szy­ła bie­giem pro­sto w śnież­ną pust­kę.

 >>>To oni. Zabij. Oni są wszyst­kie­mu winni! <<<

Szar­żec­ki de­li­kat­nie odło­żył nie­ru­cho­me ciało po­rucz­ni­ka na be­to­no­wą po­sadz­kę. Przez chwi­lę trwał tak, wpa­trzo­ny w oczy przy­ja­cie­la, ale zaraz po­czuł, że musi coś zro­bić. Jakaś nie­wi­dzial­na siła cią­gnę­ła go w kie­run­ku wrót. Czuł, że musi ru­szyć za dziew­czy­ną. Że musi ją wy­tro­pić, znisz­czyć, ro­ze­rwać na strzę­py. A potem zna­leźć resz­tę, że musi… Ze­rwał się z miej­sca. Echo za­dud­ni­ło głu­chy­mi ude­rze­nia­mi sta­lo­wych kro­ków. Sta­lo­wy po­twór ru­szył na po­lo­wa­nie.

>>>Pa­mię­taj, Kris. Każdy wiel­ki naród po­trze­bu­je wroga, któ­re­mu musi sta­wić czoła. Bo tylko wtedy może się zjed­no­czyć.<<<

 

 

[1] P.D.C – punk­ty do cy­wi­la. Zero ozna­cza, że od­dział uzy­skał wy­ma­ga­ny limit i zo­sta­je zwol­nio­ny ze służ­by. Od­po­wied­nik do­brze zna­ne­go D.D.C – dni do cy­wi­la, które od­li­cza­ją po­bo­ro­wi.

Koniec

Komentarze

Fajnie to wszystko napisałeś w sensie technicznym. Pomysł w sumie nie jest szczególnie nowy ani odkrywczy, ale w tym anturażu – wypada całkiem w porządku.

Za to scena z udręczoną torturami kobietą – MASKARA. Jestem lekko przeczulony na sadyzm, ale tutaj moim zdaniem posunąłeś się zbyt daleko. Wiem, że tak jest. Tak, to jest wojna. Niemniej – nie musiałeś tego pokazywać aż tak dosadnie, a wybranie na ofiarę tortur kobiety jest moim zdaniem dużym błędem fabularnym. To by zawsze raziło, a dodatkowo nasze społeczeństwo jest obecnie w dość delikatnym momencie przemian kulturowych, kobiety odzyskują głos itd. 

Podejrzewam, być może błędnie, że to mogło zadecydować o odrzuceniu tekstu, niezależnie od tego, gdzie był słany. 

Osobiście mam mieszane uczucia. Z jednej strony świetnie napisany tekst, z drugiej – przekraczający pewną cienką, czerwoną linię, którą mam w głowie.

Cześć!

 

Wrzucasz czytelnika w środek akcji i super. Zabrakło mi jednak na początku trochę oddechu, aby zrozumieć (choć pobieżnie), kto z kim i dlaczego. No ale taki był zamysł. ;-) Opis walki oczywiście wyszedł bardzo dobrze. Był długi, ale się nie dłużył. ;-)

Późniejsze wydarzenia przedstawiłeś całkiem nieźle. Historia mi się podobała i miała sens. Może nie wyrwała z butów, ale byłem ciekawy każdej kolejnej sceny. Otoczka wypadła bardzo wiarygodnie. Najmniej mi podeszli bohaterowie, bo w sumie nie odszedłeś specjalnie od trochę sztampowych wojaków, którym dano nowe zabawki. ;-)

Opowiadanie napisane bardzo fajnie, czasem (głównie na początku) odczuwałem nadmiar przymiotników, ale wiem, że styl to taki, więc się nie czepiam. ;-) Czyta się bardzo dobrze i tyle. :D Interpunkcja jeno trochę kulawa.

 

Poniżej kilka drobnych sugestii.

 

Wyskoczył zza załomu muru, ale zdążył zrobić tylko dwa kroki(+,) zanim szarpnął nim pocisk.

Zanim sierżant zdołał odpowiedzieć, kolejny strzał wybił się krótkim wizgiem ponad kanonadą. Drugi pocisk trafił Petrauskasa pod pachę. Wszedł czerwonym bryzgiem pomiędzy łączenia płyt balistycznych.

Coś się porymowało. ;-)

 

Żołnierz wił się w czerwieniejącym szybko śniegu. Zaciskał dłonie na kikucie nogi odstrzelonej w kolanie.

To mi się trochę nie podoba. :P Widzę, że chcesz, aby akapit był dynamiczny i mamy krótkie zdania, ale ten fragment mnie wybił z rytmu i zacząłem rozkminkę. A gdyby tak (rezygnując z tego śniegu, którego i tak sporo w opowiadaniu): Żołnierz wił się i zaciskał dłonie na kikucie nogi odstrzelonej w kolanie.

 

Przebija pancerze(-,) jak karton! Nie mam jak odskoczyć. 

Kris cierpliwie czekał(+,) aż skończy.

Zamrugał wodnistymi oczyma(+,) gasząc projekcje.

Założył ręce za plecy i westchnął(+,) nie patrząc na sierżanta:

Wystarczyłby jeden ruch. Nawet by nie zauważył(+,) czym dostał. 

Chude ramię opadło(-,) niczym więdnąca łodyga chwastu.

– Proszę! – warknął(+,) podając ją porucznikowi.

W wojsku jak w kinie, gaszą światło, wszystko ginie!

:D [mały przerywnik od klepania przecinków]

 

Każdy sposób był dobry(+,) żeby się choć trochę ogrzać

Kiedy jesteśmy sami(+,) możesz mi mówić po imieniu, prawda?

Musiał podbiec kawałek(+,) żeby dogonić porucznika.

A ja robię(+,) co mogę,

Zanim wybór melodii przewodniej zdołał się wykrystalizować(+,) Otto pociągnął Krisa ku wyjściu do drugiej części pomieszczenia:

Od razu podniósł się gwar rozmów, a pijackie głosy zaintonowały kilka przyśpiewek naraz.

W tym znaczeniu łącznie. :P

 

Koniec wąskiego korytarza ginął w mroku. Na obu ścianach widniały drzwi do kwater mieszkalnych .

Zbędna spacja.

 

Nie chciałem(+,) żeby sobie go usmażyła

Uhm, ale nie bój nic, wszystko wyśpiewa.

Ale nie bój nic, minie jakiś czas… uhu… :P

Smukła komora zamkowa(+,) zamknięta od góry płytką mocowania długiego i cienkiego czujnika, sprawiała wrażenie zbyt delikatnej(+,) by wytrzymać detonację ładunku prochowego.

Przy komórce, w której powinno być nazwisko(+,) migał komunikat:

 – Tak. Ale rozkazy, a sugestie. 

Coś się nie dopisało. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć silver_advent,

 

Niemniej – nie musiałeś tego pokazywać aż tak dosadnie, a wybranie na ofiarę tortur kobiety jest moim zdaniem dużym błędem fabularnym. To by zawsze raziło, a dodatkowo nasze społeczeństwo jest obecnie w dość delikatnym momencie przemian kulturowych, kobiety odzyskują głos itd. 

Rzadko się tłumaczę z tego, co napisałem, ale tu rzeczywiście należą się dwa słowa wyjaśnienia. 

Dokładnie to, o czym piszesz było dla mnie punktem wyjścia dla tej fabuły. Zauważ proszę, z jakiej perspektywy jest napisana ta historia. Mamy dwóch bohaterów, przyjaciół, którzy znają się od dzieciństwa. Jeden to typowy cwaniaczek – potrafi się ustawić, coś załatwić, kiedy trzeba to przykombinuje, żeby uratować tyłek koledze. Drugi to typowy tępy osiłek, robi to, co mu każą, jest przy tym lojalny i wierzy w to, o co walczy. Normalne, fajne chłopaki-wojaki, nie? Tylko, że obaj są zwykłymi zbrodniarzami. Bez zastanowienia strzelają do jeńców albo ich torturują. Nie uważają przy tym, że robią coś złego. Przecież po prostu wykonują rozkazy. Tyle, że zupełnie bezrefleksyjnie. Na ślepo. 

Porwałem się z motyką na słońce, bo temat jest trudny, a mierzyli się z nim wielcy pokroju Moczarskiego [”Rozmowy z katem”], czy Szmaglewskiej [”Niewinni w Norynberdze”]. Niemcy strzelający do więźniów KC, Zomowcy strzelający do górników pod KWK Wujek, “demokratyczni” policjanci pałujący protestujących przeciwko łamaniu praw obywatelskich. Wszyscy wykonywali rozkazy. Mało tego – uważali, że postępują właściwie i moralnie. 

Dlatego specjalnie napisałem scenę tortur w taki, a nie inny sposób. Oprawcy trzymają pewien standard człowieczeństwa. Nie pozwalają sobie na zezwierzęcenie – nie ma mowy np. o gwałcie. Ich brutalność jest w pewien sposób uzasadniona. Złamali dziewczynie szczękę, wyrwali jej język w pewnym, określonym celu. Samo uciszenie kobiety też miało wywoływać w Czytelniku pewne skojarzenia. Odebrano jej głos. Potraktowano jak przedmiot, a nie podmiot. 

To rebeliantka jest tutaj bohaterem pozytywnym. Walczy o wolność, niezależność od totalitarnego reżimu. Chociaż i tak okazuje się, że i ona jest przez ten reżim manipulowana i wykorzystana do niecnych celów. 

Taką miałem wizję przyszłości i dlatego potrzebowałem tak mocnej sceny.

 

 

Cześć Filipie :]

Dzięki za łapankę interpunkcyjną. Uch, muszę wreszcie sobie zrobić solidną powtórkę. To już nie skleroza, a uwiąd starczy :P. Poprawki powrzucam po kawałku. 

 

Zabrakło mi jednak na początku trochę oddechu, aby zrozumieć (choć pobieżnie), kto z kim i dlaczego. No ale taki był zamysł. ;-)

Tak, dokładnie :]. To nie ma żadnego znaczenia. Gudgaje biją się z badgajami,  tylko na początku nie wiadomo kto jest dobry a kto zły. 

 

Najmniej mi podeszli bohaterowie, bo w sumie nie odszedłeś specjalnie od trochę sztampowych wojaków, którym dano nowe zabawki. ;-)

No to trochę mnie zmartwiłeś. Chciałem pokazać takich zwykłych zbrodniarzy wojennych w codziennym środowisku. Trzeba będzie się bardziej postarać następnym razem ;]. 

 

To mi się trochę nie podoba. :P Widzę, że chcesz, aby akapit był dynamiczny i mamy krótkie zdania, ale ten fragment mnie wybił z rytmu i zacząłem rozkminkę.

Rzeczywiście ten fragment jest trochę purpurowy ;/. Zastanowię się. 

 

Jeszcze raz dziękuję Wam za przeczytanie i merytoryczne komentarze :].

 

pozdro

M.

 

 

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Ech, Morderco, przeczytałam i nie bardzo wiem, co mogłabym jeszcze dodać. Wyznam więc tylko, że niespotykane nagromadzenie okrucieństwa, krwi i cierpienia każe mi żałować, że przeczytałam.

 

w ruiny po dru­gie stro­nie placu. → Literówka.

 

Przez mo­ment za­pa­no­wa­ła pra­wie ab­so­lut­na cisza.Przez mo­ment pa­no­wa­ła pra­wie ab­so­lut­na cisza. Lub: Na mo­ment za­pa­no­wa­ła pra­wie ab­so­lut­na cisza.

 

bew­zład­nie od­chy­li­ła głowę do tyłu. → Literówka.

 

Zna­leź­li spo­sób na hac­ko­wa­nie mó­zgowsz­cze­pów – po­my­ślał. – Cie­ka­we. No to pokaż, kotku, co masz w środ­ku. → Zbędna półpauza przed drugim myśleniem.

 

Wsa­dzi­li mnie do CePa! O ja pier­do­le… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeden to typowy cwaniaczek – potrafi się ustawić, coś załatwić, kiedy trzeba to przykombinuje, żeby uratować tyłek koledze. Drugi to typowy tępy osiłek, robi to, co mu każą, jest przy tym lojalny i wierzy w to, o co walczy. Normalne, fajne chłopaki-wojaki, nie? Tylko, że obaj są zwykłymi zbrodniarzami. Bez zastanowienia strzelają do jeńców albo ich torturują. Nie uważają przy tym, że robią coś złego. Przecież po prostu wykonują rozkazy. Tyle, że zupełnie bezrefleksyjnie. Na ślepo. 

 

Dobra, teraz rozumiem co miałeś na myśli. 

Tylko zauważ, że do pokazania tego wszystkiego wybierasz rodzaj przekazu, który kojarzy się naturalnie z rozrywką łatwą i przyjemną. To mnie mocno zmyliło. Nie spodziewam się głębszego przekazu, tylko prostą nawalankę. Ty mi, że komiks, a ja wyłączam myślenie.

Coś jak obrazy Lichtensteina…

https://en.wikipedia.org/wiki/Whaam!

 

Widziałem to wszystko i mając wewnętrzne przekonanie, że tych dupków nie da się lubić, nie zrobił już na mnie większego wrażenia ich los. Myślę, że faktycznie podjąłeś się karkołomnego zadania, bo jednak czytelnik pierwsze co robi, odruchowo, to próba utożsamienia się z głównym bohaterem, a przynajmniej gościem, za którym idzie “kamera”.

Nawet jeśli masz mocno czarny charakter, to zauważ, że zazwyczaj pokazany jest duet. Jako kontrast do psychola, pokazany jest typ co nosi biały garnitur i chociaż zazwyczaj autor uwiarygadnia go jakąś rysą na charakterze (alkoholizm, skłonność do hazardu, nikotyny, niejasna przeszłość itd), to generalnie czytelnik ma poczucie, że to jest koleś, którego można polubić. U Ciebie tego nie ma i dlatego ciężko mi było kupić historię.

Obok Gekikara napisał historię Ronina, który miał sporo za uszami, co sam wspomina. Ale poznajemy go w takim momencie życia kiedy następuje w nim przemiana i da się lubić.

Być może gdyby to co opisujesz w tym opowiadaniu zrobić jakimiś wspomnieniami, a bohater nie byłby aż takim, wybacz to słowo, bezrefleksyjnym ciołkiem, to bym się utożsamił. Koleś konkretnie nawywijał, ale teraz żałuje i dajesz mu szansę zrobić coś dobrego.

Ale problem może być też we mnie, jako czytelniku. Mam nadzieję, że nie odbierasz tego jak “mądrzenie się”. W gruncie rzeczy nie wiem jak to napisać lepiej, ba, nawet nie umiałbym napisać tak dobrze jak Ty. Ale wychodzę z założenia, że to tego by stwierdzić, iż mur jest krzywy, wcale nie trzeba być od razu murarzem :)

Takich bohaterów nie umiem “kupić”. 

Dużo prościej byłoby pokazać to z perspektywy ofiary, ale rozumiem, że zależało Ci na pokazaniu tego od drugiej strony. Trudne do osiągnięcia.

Cześć Reg :]

 

Wyznam więc tylko, że niespotykane nagromadzenie okrucieństwa, krwi i cierpienia każe mi żałować, że przeczytałam.

No tak, powinienem ostrzec we wstępie, że jest brutalnie. Przepraszam. Zapomniałem, że takie dobre duchy jak Ty, źle znoszą okropieństwa :]. 

Dzięki za łapankę!

 

 

Cześć silver!

 

Ty mi, że komiks, a ja wyłączam myślenie.

Cenna uwaga :]. Rzeczywiście to może być mylące. Wezmę pod rozwagę na przyszłość :D.

 

Być może gdyby to co opisujesz w tym opowiadaniu zrobić jakimiś wspomnieniami, a bohater nie byłby aż takim, wybacz to słowo, bezrefleksyjnym ciołkiem, to bym się utożsamił. Koleś konkretnie nawywijał, ale teraz żałuje i dajesz mu szansę zrobić coś dobrego.

Tak, rozumiem o czym piszesz, tylko że mój zamysł był całkiem przeciwny. Nie chciałem, żeby Czytelnik się utożsamił z bohaterami. Nie miał ich nawet polubić. Na początku mieli mu się wydawać zwyczajni, ale z czasem miało dotrzeć do niego, że to zwykłe bydlaki. 

Tak jak napisałeś niżej – przedstawienie tego w taki właśnie sposób, to trudne zadanie, ale ja po prostu lubię próbować nowych rzeczy, nawet jeśli od razu mi nie wychodzą :D.

 

 

Mam nadzieję, że nie odbierasz tego jak “mądrzenie się”. W gruncie rzeczy nie wiem jak to napisać lepiej, ba, nawet nie umiałbym napisać tak dobrze jak Ty. Ale wychodzę z założenia, że to tego by stwierdzić, iż mur jest krzywy, wcale nie trzeba być od razu murarzem :)

Oczywiście, że tego tak nie odbieram. Podzieliłeś się ze mną bardzo cennymi uwagami, które pomogą mi poprawić warsztat. I za to serdecznie dziękuję :D. 

 

pozdro

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Morderco, dziękuję Ci za wyrozumiałość. :)

 

Chciałabym też dodać, że po przeczytaniu tego, co odpisałeś Silverowi, bardziej rozumiem, co Tobą powodowało i dlaczego opowiadanie zawiera takie treści.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Niełatwy temat sobie wymyśliłeś i zdecydowanie jest sporo przemocy, ale biorąc pod uwagę, o czym jest tekst, nie uważam, abyś przesadził. Rozpoczynasz od gwałtownego wrzucenia czytelnika w akcję i to zdecydowanie na plus, podobał mi się motyw z odsieczą i reakcja na bierność dowództwa. Nie wiem, czy takie miałeś zamiar, ale dla mnie to oznaczało takie odniesienie się do tego, że na polu bitwy można liczyć tylko na tych, którzy są blisko. Widać, że pod tą warstwą okrucieństwa jest przekaz, dla mnie to trochę takie pokazanie, że nigdy nie wiadomo do czego ktoś jest zdolny. 

To czego mi trochę zabrakło to tła tej wojny, choć sądząc po końcówce, to może właśnie taki był Twój zamysł. Odniosłam wrażenie, że obydwie strony konfliktu są kierowane przez tego samego mocodawcę, nie wiem, czy się poprawnie domyślam. 

Bohaterowie trochę mi się mylili, bo posługujesz się naprzemiennie imieniem, nazwiskiem albo stopniem. Bardzo dobra była scena wejścia do hangaru, czuć klimat takich bezdusznych wojaków, ale jednak jest jakaś relacja między nimi. Niezbyt przypadła mi do gusty scena z majorem i ta nieco brawurowa odsiecz, jakoś trudno mi uwierzyć w tak łatwe podrobienie rozkazu, chyba za mało wiadomo o tym wojsku, żeby ocenić, czy taki numer mógł się udać.

Sama fabuła niezbyt mnie trzymała w napięciu, prawdopodobnie przez brak wiedzy na temat celu tego tekstu, jak również prywatnych celów bohaterów. Więc to było takie śledzenie wydarzeń. 

Tekst jest porządnie napisany, więc zgłaszam do biblioteki.

 

Cześć Alicello :]

 

Widać, że pod tą warstwą okrucieństwa jest przekaz, dla mnie to trochę takie pokazanie, że nigdy nie wiadomo do czego ktoś jest zdolny. 

Miód na me serce :D. Jednak przekaz okazał się czytelny mimo tego całego bałaganu w fabule.

 

 Odniosłam wrażenie, że obydwie strony konfliktu są kierowane przez tego samego mocodawcę, nie wiem, czy się poprawnie domyślam.

Tak jest. Poprawnie się domyślasz. Dokładnie o to mi chodziło :].

 

Bohaterowie trochę mi się mylili, bo posługujesz się naprzemiennie imieniem, nazwiskiem albo stopniem.

Cenna uwaga. Dzięki. Rzeczywiście to może być mylące. Dwa, trzy określenia na tą samą osobę i bądź tu, Czytelniku, mądry :P. 

 

Dzięki za klika do biblioteki. 

 

pozdro

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Witaj.

Wstrząsające. Makabryczne opisy tego, co dzieje się pewnie na każdej wojnie, w tej czy innej postaci potworności, okrucieństwa i nieopisanych mąk. Broń i metody ulegają zmianom, ludzie – nigdy. 

Bestialstwo do potęgi n-tej. 

Trzeba być Mistrzem, by tak mocno i przejmująco to opisać. Brawa! 

 

Z technicznych:

 

Nie mam dam rady odskoczyć. – Nie wiem, czy to celowy zabieg, aby pokazać, że w zamieszaniu mówił nieskładnie. 

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć Bruce:]

 

Nie mam dam rady odskoczyć. – Nie wiem, czy to celowy zabieg, aby pokazać, że w zamieszaniu mówił nieskładnie. 

Niestety to tylko niechlujstwo autora, który nie patrzy, co daje Czytelnikowi do czytania :P. Już poprawiłem :D. Swoją drogą, to ciekawy pomysł na zabieg stylistyczny. Takie bezładne mamrotanie. Wykorzystam w przyszłości :].

 

Broń i metody ulegają zmianom, ludzie – nigdy. 

Dzięki. Tak mniej więcej miała brzmieć myśl przewodnia tej fabuły. 

 

Trzeba być Mistrzem, by tak mocno i przejmująco to opisać. Brawa! 

Przyznam szczerze, że czuję się tu trochę zakłopotany, bo sam uważam, że do mistrzostwa mi daleko, ale cieszę się bardzo, że zrobiło to na Tobie takie wrażenie :D.

 

pozdro

M.

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Niestety to tylko niechlujstwo autora, który nie patrzy, co daje Czytelnikowi do czytania :P.

 

Po Twoich słowach, to ja już tylko głowę w piach chowam… Tyle sama popełniam straszniejszych gaf… blush

 

Swoją drogą, to ciekawy pomysł na zabieg stylistyczny. Takie bezładne mamrotanie. Wykorzystam w przyszłości :].

 

Tak to właśnie początkowo odebrałam, wszak okoliczności całkowicie takie mówienie usprawiedliwiały. smiley

 

cieszę się bardzo, że zrobiło to na Tobie takie wrażenie :D

 

Wrażenie jest niesamowite. Trochę czuję się, jak Klaudiusz w słynnym serialu sprzed lat o jego życiu, kiedy ogląda kolejne zbrodnie szaleńców rzymskich (krwiożerczego Kaliguli także, ale przecież nie tylko!) i trzęsie cały z niedowierzaniem, przerażony ogromem potworności oraz zła, jakie widzi. Oddałeś te potworności znakomicie. yes

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bogiem a prawdą nie wiem, co chciałeś opowiedzieć. Czytałam Twoją odpowiedź na komentarz silvera, ale nie widzę tego, o czym piszesz. Mało tego, mam wrażenie, że tutaj obie strony są ślepe i głupie. Ludzie przyjmują rozkazy od jakiegoś tajemniczego Mocodawcy, zupełnie się nie zastanawiając, kim jest albo są. Zasłanianie się przez żołnierzy wykonywaniem rozkazów ma sens jedynie wtedy, gdy wiadomo, komu się służy, a tutaj tak nie jest. To bardziej przypomina jakąś grupę najemników, którzy walczą Bóg jeden wie dla kogo i dlaczego. Nie jestem w stanie się identyfikować z żadną ze stron, także z tą maltretowaną kobietą, bo w gruncie rzeczy okazuje się niewiele lepsza.

Dodatkowo opisy przemocy odstęczają, przede wszystkim dlatego, że IMO niczemu nie służą. Nie wiem, może gdybyś lepiej przedstawił świat, ale w tej formie, no, nie siadło.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć Irko,

 

Za grzechy swoje przyjmuję ;]. Rzeczywiście, muszę przyznać rację i Tobie i Silverowi – temat jest zbyt poważny, żeby traktować o nim w tak niepoważnej formie. Rozrywkowy akcyjniak to nie miejsce na poruszanie takiej tematyki.

 

pozdro

M. 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Tematyka bardzo nie moja – nic, tylko się naparzają… Ale napisane ładnie.

Właściwie nie zwróciłam uwagi na przekaz, o którym wspominasz w komentarzu. Uważam, że wojna po prostu jest głupia, a biedni szweje na ogół są najmniej winni i najbardziej obrywają.

I Twoje opisy nie zmieniły tego przekonania. Co najwyżej dodały komentarz, że z tą krwawą machiną żaden cwaniak nie wygra.

Uwaga, Achtung, mniemanie

Mniemam, że chodziło Ci o “wnimanie”.

Babska logika rządzi!

Cześć Finklo,

 

Właściwie nie zwróciłam uwagi na przekaz, o którym wspominasz w komentarzu.

Tak, nie wyszło :/, ale cieszę się, że spróbowałem. Przekonałem się przynajmniej, że to nie moja bajka. I dobrze :D. Moralizatorskie teksty zostawię mądrzejszym, a sam się zajmę rozrywkowymi. 

 

Mniemam, że chodziło Ci o “wnimanie”.

Racja :]. Już poprawiam.

 

Dzięki za klika do biblioteki :].

 

Pozdro

M

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Kurcze, bardzo fajny tekst, ale ma swoje problemy, a w zasadzie jeden, może zacznę od plusów.

Po pierwsze, jest świetnie napisany. Pierwsza scena walki – rewelacja, ferwor walki oddany świetnie, chwilami czułem się znów jak bym oglądał “Szeregowca Rayana”, albo brał udział w walkach w Leningradzie w “Call of duty 2”. (To drugie pewnie przez ten śnieg)

 

“Wreszcie uwalniały wlewy dożylne i pompowały w krew syntetyczne wspomagacze. Nikt nie potrafił już trzeźwo przeanalizować sytuacji.” – ciekawy motyw, bardzo przypomina mi stosowanie pervitinu u niemieckiego wojska, co z resztą doskonale pasuje do motywu “mocodawcy” i zbrodniczej armii. 

 

Finał bardzo mi się podobał, wywołał u mnie autentyczny strach przed tego typu wynalazkami, trochę czułem tutaj klimat “Azylu” Grzędowicza, gdzie takiego strachu o rozwój technologii było sporo, i zawsze mnie to ciekawi.

 

Teraz, co do minusów, a jest według mnie tylko jeden, za to dość duży. Temu wszystkiemu zabrakło kontekstu. Jakiegoś tła. (Co wcześniej było wspominane). Sama brutalność absolutnie mnie nie raziła, scena z rebeliantką była mocna, bardzo mocna, aczkolwiek chyba rozumiem co chciałeś powiedzieć. Czegoś mi tutaj jednak zabrakło do pełnego obrazu. Interesuję się konfliktami zbrojnymi, w tym wojną na Bałkanach, więc o zbrodniach wojennych naczytałem się co niemiara. Z tej całej wiedzy, wyciągam przede wszystkim jeden wniosek. Bestia i znieczulenie nie bierze się w człowieku znikąd. (Chyba że mamy do czynienia z psychopatą lub innym podobnym elementem). Ludzie mordują się z nienawiści, w zemście, czy to tej realnie odczuwanej, czy też wytworzonej przez propagandę i indoktrynację. Tutaj zabrakło mi właśnie tego kontekstu. Wiadomo, można się domyśleć że żołnierze mają wyprane mózgi. Można się domyśleć że Kris żałuje że stracił kilku ludzi. Można się domyśleć że nie byli to pierwsi ludzie których zabili rebelianci, i można się domyśleć że oni również nie cackają się z wrogiem. Ale to wszystko domysły. Przeczytałem o okrucieństwie, ale nie było mi dane przeczytać o jego przyczynach. Myślę że to właśnie to zawiniło, że to właśnie przez to ciężko jest zrozumieć co czują bohaterowie i co nimi kieruje, bo nie znam ich motywacji. Są bezdusznymi sukinsynami, jasne, wielu żołnierzy straciło swoje ideały na wojnie, lub zostali ich pozbawieni, ale dlaczego? Nie wiem, mogę się jedynie domyślać. Gdyby nie to, opowiadanie w moich oczach byłoby na prawdę super. (Proszę tylko pamiętać, żaden ze mnie autorytet, sam nie mam za wiele doświadczenia, a już na pewno więcej niż ty MordercoBezSerca. Są to takie moje przypuszczenia które nasunęły mi się podczas czytania. Aczkolwiek, myślę że mimo wszystko mogą być pomocne.)

 

Sam pomysł tekstu który łączy elementy rozrywki i poważnych tematów wydaje mi się mieć rację bytu, sam nie raz myślę nad czymś podobnym, ale wyważenie tego to trudna sztuka. 

 

Mimo to jednak, finalnie daję czwróreczkę, tekst mi się podobał i bawiłem się dobrze. Trzymaj się! 

 

Cześć, Morderco!

 

“Sugestia” zadomowiła się w mojej kolejce na dobre, ale zaraz kliknę “Przeczytane” :)

Tekst bardzo fajnie napisany, narracja niespieszna. Wydarzyło się tu w sumie niewiele, a nabiło 40k znaków – miałeś za to możliwość trochę pomanipulowania tempem i to też wyszło całkiem ok.

Militaria bardzo fajnie wplecione, to zresztą chyba Twój konik, więc nie mogło być inaczej. Scena na otwarcie zrobiła wrażenie.

Trochę mi zabrakło wykreowania bohaterów. Kris jest trochę wyprany z emocji i bezwolny, więc trudno się z nim utożsamiać. Z drugiej strony to żołnierz, więc ma to swoje uzasadnienie. Brakło mi też wyraźniejszego celu od początku.

Natomiast sam konflikt militarny jest ledwie naszkicowany, jest rebelia/powstańcy i Europolis, imiona i nazwiska różnego pochodzenia, Adriatyk i niskie temperatury. Wygląda jak wycinek większej całości.

Wychodzę jednak zadowolony, fajnie się to czytało.

 

Zatem pozdrawiam i polecam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Hej, Morderco, który nie ma serca.

Tak długo to opowiadanie leżało w kolejce do przeczytania… a takie dobre jest. A nawet w biblioteczce jeszcze nie siedzi? :o Trzeba to będzie naprawić.

 

I to jest wojna. Ferwor walki, zabłąkane kule tuż nad uchem, bierność dowództwa ;) Ojej, i do tego ta brutalność. Technicznie niczego nie zauważyłem. Fabuła: dobra i trzyma się kupy. Żołnierze wykonują rozkazy – trzeba się słuchać i nara.

Nie potrzebuję nic więcej – miło spędziłem czas czytając.

 

Zgłoszę Cię!

Pozdrawiam.

Hej, Ramshiri

 

Dzięki wielkie :]. Opko chyba pobiło rekord kiblowania w poczekalni XD. 

 

pozdro

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Tam od razu rekord… Popatrz sobie, jakie są najstarsze opka w drodze do biblio…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka