- Opowiadanie: emlisien - Mistrz i Małgorzata

Mistrz i Małgorzata

Hi­sto­ryj­ka na “Mumie” w stylu opo­wie­ści z kryp­ty. Jest w niej tro­chę mroku i odro­bi­na hu­mo­ru. Nie ma je­dze­nia tru­cheł, le­ją­cej się krwi i scen z ro­ba­la­mi. Za to są ob­raz­ki wy­ge­ne­ro­wa­ne przez AI :-)

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń – przypadkowe!

Uwaga – długa (ale wciągająca!). 

Dziękuję ślicznie za betę!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Mistrz i Małgorzata

Jesz­cze na scho­dach usły­szał, że ktoś jest w domu. Prze­szedł po­wo­li przez ko­ry­tarz i do­strzegł mokre ślady drob­nych stóp. Pro­wa­dzi­ły do sa­lo­nu. Dal­szą drogę zna­czył ban­daż wi­ją­cy się po pod­ło­dze ni­czym wąż.

 

 

W sza­ra­wym świe­tle ga­sną­ce­go dnia dom wy­glą­dał tak, jak Ro­bert go sobie wy­obra­ził. Po­nu­ra, po­ro­śnię­ta blusz­czem po­sia­dłość, od­bi­ja­ją­ca się w spo­koj­nej tafli je­zio­ra, była ide­al­ną scenerią dla twór­cze­go umy­słu pi­sa­rza. Pod­je­chał bli­żej i zga­sił sil­nik. Mgła w od­da­li su­nę­ła po­wo­li to od­sła­nia­jąc, to za­snu­wa­jąc bielą ko­lej­ne frag­men­ty lasu, a na przed­niej szy­bie osa­dza­ły się ma­leń­kie kro­pel­ki. Z za­my­śle­nia wy­rwa­ło go świa­tło, które roz­bły­sło nad drzwia­mi wej­ścio­wy­mi. Spo­dzie­wał się zo­ba­czyć w nich go­spo­da­rza, gdy nagle coś mi­gnę­ło w lu­ster­ku wstecz­nym. Ob­ró­cił się gwał­tow­nie i pod­sko­czył, gdy roz­le­gło się stu­ka­nie tuż obok jego ucha. 

– Pan San­der­s? – za­py­tał męż­czy­zna, któ­re­go twarz po­ja­wi­ła się za szybą. – Och! Wy­stra­szy­łem pana. – Za­śmiał się prze­pra­sza­ją­co, gdy Ro­bert otwo­rzył drzwi. 

– Rowan Stone. – Wy­cią­gnął dłoń na po­wi­ta­nie.

– Za­pa­li­ło się świa­tło – wy­ja­śnił Ro­bert. – Myślałem, że zo­ba­czę pana w drzwiach.

– Ach! Mu­sie­li wresz­cie włą­czyć prąd. Za­pra­szam. 

We­wnątrz było ciem­no, po­nu­ro i chłod­no, a na do­miar złego już od progu uszu dobiegała iry­tu­ją­ca pieśń nie­do­krę­co­ne­go kranu. 

– Świa­tło w sieni trze­ba na­pra­wić, my­śla­łem, że to ża­rów­ka, ale widać więk­szy pro­blem – rzekł męż­czy­zna, za­pra­sza­jąc Ro­ber­ta i zni­ka­jąc we wnę­trzu do­mo­stwa. – Tu jest kuch­nia ka­flo­wa, wę­giel, wody można na­grzać, her­ba­tę ugo­to­wać. Jest i zwy­kła, ga­zo­wa.

Ro­bert po­stą­pił za nad­zor­cą. W ko­min­ku pło­nął ogień, wy­peł­nia­jąc salon po­ma­rań­czo­wą po­świa­tą. Się­ga­ją­ce ziemi okna wy­cho­dzi­ły na łąki, a sofa wy­glą­da­ła na taką, w któ­rej można wy­bor­nie się za­nu­rzyć na po­po­łu­dnio­wą drzem­kę. 

– Drew­no jest w szo­pie za domem, a tam jest duży zapas świe­czek. – Wska­zał ge­stem w stro­nę sza­fek. Jego twarz po­ora­na była zmarszcz­ka­mi, a włosy zna­czy­ła si­wi­zna. Wy­glą­dał jed­nak na silne chło­pi­sko. – Ostat­nio miesz­kał tu hi­ma­la­ista, a przed nim taki dzi­wak i jedna stara ak­tor­ka. Wszy­scy tacy, co to nie szu­ka­ją to­wa­rzy­stwa. – Spoj­rzał zna­czą­co.

– Wszy­scy ucie­kli przez “duchy”? – za­py­tał Ro­bert, sta­ra­jąc się by ostat­nie słowo brzmia­ło za­baw­nie. 

– Ach, czyli na­ga­da­li panu w mia­stecz­ku, że tu stra­szy. Ale tylko tro­chę! – za­śmiał się. – Lo­ka­to­rzy na­rze­ka­li na ha­ła­sy. Naj­mniej to prze­szka­dza­ło sta­rej ak­tor­ce, bo i tak głu­cha – za­re­cho­tał. – Do­ży­ła tu swo­ich dni.

– To zna­czy, że tu umar­ła? – zdu­miał się Ro­bert, a stary wzru­szył ra­mio­na­mi. 

– Na ganku ducha wy­zio­nę­ła. W bu­ja­nym fo­te­lu. Jakby tam ktoś ło­bu­zo­wał, to musi ona. – Mru­gnął po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Pan ją zna­lazł?

– Ano ja. Wła­ści­cie­le sie­dzą w Lon­dy­nie, a moja ro­dzi­na opie­ku­je się tą po­sia­dło­ścią od po­ko­leń. Po­ka­żę panu piw­ni­cę. – Ski­nął głową i po­pro­wa­dził go­ścia ko­ry­ta­rzem. – Mówił pan, że książ­kę pisze? Co to bę­dzie?

– Po­wieść grozy – od­rzekł Ro­bert, uśmie­cha­jąc się ner­wo­wo, gdy Rowan otwo­rzył pa­skud­nie skrzy­pią­ce drzwi. 

– Fiu, fiu! – Stary po­krę­cił głową i za­pa­lił liche świa­tło. 

Przy­po­mi­na­ją­ce watę cu­kro­wą pa­ję­czy­ny w ką­tach su­ge­ro­wa­ły, że dawno nikt nie za­pusz­czał się tutaj z mio­tłą.

– Tu jest pompa – wska­zał ge­stem, gdy ze­szli na dół – ale jest też stud­nia, za domem. A tam piec. – Za­pro­sił go do dru­gie­go po­miesz­cze­nia, w któ­rym pa­no­wał za­duch. 

Obok za­rdze­wia­łe­go ustroj­stwa pię­trzył się stos czar­nych ka­mie­ni. Rowan otwo­rzył drzwicz­ki i do­rzu­cił węgla, po czym otrze­pał dło­nie. 

– No! Na­pa­li­łem już jakiś czas temu, woda po­win­na być cie­pła. Wygód nie ma, ale za tę cenę, to jak darmo. Py­ta­nia?

– Dzię­ku­ję, Ro­wa­nie. Jak cię zna­leźć? 

– Mój numer i adres. – Wsu­nął mu w dłoń kar­tecz­kę. – Tu te­le­fo­nu nie ma, ale we wsi jest budka. No i za­glą­dam, czy czego nie po­trze­ba. Nie za czę­sto, bo żonę mam na opie­ce. Rak.

– Och, przy­kro mi.

Ro­bert od­pro­wa­dził męż­czy­znę do drzwi. 

– Szyb­ko się pan na­uczy mieć przy sobie za­pał­ki. – Mru­gnął do niego. – Weny życzę! – Za­rzu­cił na głowę kap­tur i wy­szedł w mrok. – To tylko dom, panie San­ders – krzyk­nął wsia­da­jąc do sa­mo­cho­du. – To lu­dzie świ­ru­ją, jak zo­sta­ją sami. 

 

*

Pierw­sza noc wy­mę­czy­ła Ro­ber­ta, jakby roz­ła­do­wał po­ciąg węgla. Prze­wa­lał się z boku na bok, co chwi­lę bu­dził i na­słu­chi­wał. Stary dom za­drę­czał go szep­ta­mi, ci­chy­mi trza­ska­mi i po­sy­ki­wa­niem rur. Męż­czy­zna mógł­by przy­siąc, że wśród tych wszyst­kich dźwię­ków był też tupot myszy. Tylko czym się ży­wi­ły, gdy nikt tu nie miesz­kał? Ża­ło­wał, że nie wy­py­tał Ro­wa­na o po­przed­nich lo­ka­to­rów. 

Obu­dził się skost­nia­ły na sofie, przed wy­ga­słym ko­min­kiem. Ból ple­ców przy­po­mniał, że jego mło­dość się prze­ter­mi­no­wa­ła, a pul­su­ją­ca tępo głowa do­da­wa­ła od sie­bie, że prze­do­brzył z whi­sky. Dzień oka­zał się tak samo po­nu­ry i mgli­sty jak wie­czór, a je­dy­nym, na co Ro­bert miał chęć, było po­rząd­nie się wy­spać. 

Roz­pa­ko­wał wa­liz­ki i urzą­dził ga­bi­net w po­ko­ju z cięż­kim dę­bo­wym biur­kiem i dużym oknem, wy­cho­dzą­cym na je­zio­ro. Roz­sta­wił ma­szy­nę i za­śmiał się na myśl, że tak kie­dyś wy­obra­żał sobie pi­sa­nie ksią­żek. Miał wtedy o dwa­dzie­ścia lat mniej, a jego głowę wy­peł­nia­ły ma­rze­nia, które nie prze­ży­ły jesz­cze bru­tal­ne­go zde­rze­nia z rze­czy­wi­sto­ścią. 

Opo­wia­da­nia, które pisał, wy­gry­wa­ły w kon­kur­sach li­te­rac­kich, lecz pies z ku­la­wą nogą nie za­in­te­re­so­wał się żadną z jego am­bit­nych po­wie­ści. I pew­nie da­ro­wał­by sobie to głu­pie ma­rzy­ciel­stwo, gdyby nie Marta – mi­łość jego życia, która rzu­ci­ła go dla roz­chwy­ty­wa­ne­go au­to­ra że­nu­ją­cych ro­man­si­deł o wam­pi­rach. Naj­pierw nie mógł w to uwie­rzyć, potem tar­go­wał się z losem i za­wziął, żeby zy­skać sławę znacz­nie więk­szą niż “Pan Dra­ku­la”. Sie­dział w małym, dusz­nym miesz­kan­ku i stu­kał po no­cach. Zmar­no­wał mnó­stwo czasu i pa­pie­ru roz­sy­ła­jąc ma­szy­no­pi­sy po wy­daw­nic­twach. Na darmo. Lata mi­ja­ły, a jemu od­po­wia­da­ła głu­cha cisza.

A potem po­znał Do­lo­res. Pra­co­wa­ła w wy­daw­nic­twie “Mrocz­ne” i nie owi­ja­ła w ba­weł­nę. 

– Na­pisz coś dla kur do­mo­wych, które jako dziew­czyn­ki chcia­ły umrzeć z mi­ło­ści albo po­wieść o se­ryj­nej mor­der­czy­ni, tro­pio­nej przez przy­stoj­ne­go de­tek­ty­wa po czter­dzie­st­ce. Potem mo­żesz wyjąć z szu­fla­dy swoje wy­nu­rze­nia. 

Nadal pa­mię­tał skręt żo­łąd­ka, ja­kie­go do­znał, gdy za przy­kład dała mu po­wieść “Pana Dra­ku­li”. Za­go­to­wa­ło się w nim. Teraz to była spra­wa ho­no­ru. Zde­cy­do­wał, że jeśli ma­rze­nie o utar­ciu nosa temu dup­ko­wi od zę­ba­tych na­sto­lat­ków ma umrzeć, niech bę­dzie to cho­ciaż pięk­na śmierć. Po­sta­wił wszyst­ko na jedną kartę. Zre­zy­gno­wał z pracy i wy­na­jął ru­de­rę na da­le­kiej pół­no­cy. Na kilka mie­się­cy, może rok.

W fan­ta­zjach Ro­ber­ta okno za­wsze było otwar­te i wpa­dał zza niego śpiew sło­wi­ków, a nie prze­szy­wa­ją­cy do kości wiatr. Ale dobre było i to. Zro­bił kawę i za­siadł do pracy. Jed­nak ma­szy­na z wi­do­kiem na je­zio­ro nie chcia­ła pisać sama, a noc pełna lęku oka­za­ła się ra­czej spo­so­bem na na­ba­wie­nie ner­wi­cy, niż bi­le­tem na spo­tka­nie z weną. Gdy pod­ło­ga wokół biur­ka wy­peł­ni­ła się bielą po­gnie­cio­nych kar­tek, dał za wy­gra­ną. Zaczął pi­sać list.

 

Droga Marto!

Prze­pro­wa­dzi­łem się na pół­noc, do domu, o jakim kie­dyś ma­rzy­li­śmy. Spodo­ba­ła­by Ci się we­ran­da i wi­do­ki. To nie­złe od­lu­dzie, a w mia­stecz­ku miesz­ka­ją sami dzi­wa­cy. Zna­ko­mi­ta sce­ne­ria do pi­sa­nia po­wie­ści. 

Mam na­dzie­ję, że je­steś w do­brym zdro­wiu i  

 

Wy­rwał kart­kę z ma­szy­ny i do­rzu­cił do ko­lek­cji, zdo­bią­cej pod­ło­gę. “Cho­ler­ny de­spe­rat”, po­my­ślał. 

Ko­lej­ne dni spę­dzał na rą­ba­niu i no­sze­niu drew­na. Wy­bie­rał się rów­nież na krót­kie spa­ce­ry po oko­li­cy i roz­glą­dał za śla­da­mi myszy. Na próż­no. Wie­czo­ra­mi padał przed ko­min­kiem po paru ły­kach whi­sky. Wy­po­ży­czył ma­gne­to­wid i ka­se­ty, żeby zabić czas. Zniósł ma­szy­nę do sa­lo­nu, a gdy bu­dził się w nocy, za­pa­lał świe­ce i pró­bo­wał wy­du­sić z sie­bie choć kilka li­ni­jek. 

Cza­sem bu­dzi­ło go za­wo­dze­nie wia­tru w szpa­rach okien, innym razem miał wra­że­nie, że sły­szy sze­lest i nu­ce­nie nio­są­ce się po mu­rach do­mo­stwa. Ogra­ni­czył się do prze­by­wa­nia w sa­lo­nie, kuch­ni i ła­zien­ce, lecz każ­de­go wie­czo­ru robił ob­chód domu. Nie za­pusz­czał się tylko do piw­ni­cy.

Pew­nej nocy ze snu wy­rwał go deszcz, dud­nią­cy o ganek. Miał wra­że­nie, że ktoś kręci się po domu. Leżał przez chwi­lę wstrzy­mu­jąc od­dech, a gdy skrzyp­nę­ły drzwi, ze­rwał się na równe nogi. Zła­pał la­tar­kę i przez chwi­lę wal­czył z nią, jakby pró­bo­wa­ła uciec. W końcu od­na­lazł włącz­nik. Świe­cąc po ką­tach, wy­szedł na ko­ry­tarz. Snop świa­tła padł na drzwi do piw­ni­cy. Zmar­twiał. Pa­mię­tał ten dźwięk, ale piw­nicz­ka była ostat­nim miej­scem, w które miał chęć za­pusz­czać się po nocy. Wró­cił do sa­lo­nu i do­rzu­cił do ko­min­ka. Uzbro­jo­ny w la­tar­kę i ostry nóż, leżał i cze­kał aż wsta­nie dzień.

 

*

Po ulew­nej nocy nad­szedł cudny po­ra­nek. Pierw­szy sło­necz­ny, odkąd Ro­bert za­miesz­kał w tej po­nu­rej po­sia­dło­ści. Wypił kawę, ob­ser­wu­jąc tań­czą­cy na łą­kach opar, a potem zszedł do piw­ni­cy. W po­miesz­cze­niu z wę­glem pa­no­wał za­duch, a piec był cie­pły. Ktoś mu­siał go roz­pa­lić wczo­raj. I tym kimś nie był Ro­bert.

Męż­czy­zna po­świe­cił la­tar­ką po pod­ło­dze i za­marł, gdy do­strzegł ślad drob­nej stopy. Ro­zej­rzał się i po­tknął o drew­nia­ny sto­łek, który z pew­no­ścią nie stał po­przed­nio w tym miej­scu. Wśród na­rzę­dzi zna­lazł łom i za­cho­wu­jąc ostroż­ność, zaj­rzał w każdą naj­mniej­szą szpa­rę. Nic nie zna­lazł.

Miał chęć wy­brać się do mia­stecz­ka i za­dzwo­nić do Ro­wa­na, lecz gdy przy­po­mniał sobie: “lu­dzie świ­ru­ją, jak zo­sta­ją sami” – zre­zy­gno­wał. 

Kilka ko­lej­nych nocy ze­szło mu na na­słu­chi­wa­niu, a nie do­cze­kaw­szy się sen­sa­cji, nad ranem za­pa­dał w sen. Stary za­rząd­ca w końcu go od­wie­dził, lecz Ro­bert nie pod­jął te­ma­tu pieca ani śladu stopy.

A gdy za­czy­na­ło mu się już zda­wać, że wszyst­ko to sobie uroił, drzwi znowu za­skrzy­pia­ły. Wy­sko­czył spod koł­dry jak opa­rzo­ny i po­mknął do piw­ni­cy. Drogę po scho­dach po­ko­nał w ciem­no­ści, a gdy zna­lazł się na dole, do­strzegł ła­god­ne po­ma­rań­czo­we świa­tło. Wszedł do ko­tłow­ni ści­ska­jąc łom, lecz je­dy­nym co sły­szał, było jego wła­sne dud­nią­ce serce i szum do­bie­ga­ją­cy z pieca. Wokół stoł­ka było na­kru­szo­ne. 

– Kto tu jest? Wyłaź! – krzyk­nął, sta­ra­jąc się uda­wać pew­ne­go sie­bie. 

Za­ci­śnię­ta na łomie dłoń zbie­la­ła, a ciało męż­czy­zny było na­prę­żo­ne ni­czym stru­na. Po­świe­cił la­tar­ką po pod­ło­dze i do­strzegł ślady. Koń­czy­ły się przy prze­ciw­le­głej ścia­nie, we wnęce, która wy­glą­da­ła teraz ina­czej, niż gdy spraw­dzał ją po­przed­nio. Pod­szedł i w bez­brzeż­nym zdu­mie­niu spo­strzegł, że ścia­na jest krzy­wa. Pchnął ją i usły­szał szczęk zę­ba­tek me­cha­ni­zmu, gdy ta­jem­ne przej­ście wpu­ści­ło go do to­ną­cej w mroku kom­na­ty. Po­spiesz­nie prze­cze­sał świa­tłem la­tar­ki i prze­łknął ślinę. Wy­glą­da­ła na kryp­tę. 

Na pół­kach w głębi pię­trzy­ły się słoje z po­dej­rza­ną za­war­to­ścią, a na ka­mien­nym stole le­ża­ły na­rzę­dzia. Po obu stro­nach we wnę­kach umiesz­czo­no sar­ko­fa­gi. Jed­nak uwagę Ro­ber­ta przy­kuł ten znaj­du­ją­cy się po­środ­ku po­miesz­cze­nia. Mie­nił się od złota i ka­mie­ni szla­chet­nych. Męż­czy­zna za­sta­wił drzwi stoł­kiem, na wy­pa­dek, gdyby chcia­ły za­mknąć się za nim same. Ostroż­nie pod­szedł bli­żej i przyj­rzał się zdo­bie­niom. Za­to­pio­ne w ciem­nym drew­nie złoto ukła­da­ło się w zna­jo­me kształ­ty. Ptaki, piór­ka, otwar­te oczy, dzba­ny i zyg­za­ki, które pa­mię­tał jak przez mgłę z lek­cji hi­sto­rii. 

Nigdy nie pa­sjo­no­wał go sta­ro­żyt­ny Egipt, a filmy o fa­ra­onach i mu­miach dzia­ła­ły na niego le­piej niż po­rząd­na dawka me­la­to­ni­ny. Za to w tym sta­rym dwo­rze mu­siał kie­dyś żyć praw­dzi­wy ama­tor po­dob­nych kli­ma­tów. Pierw­szą myślą, która wy­brzmia­ła w gło­wie Ro­ber­ta było: “A teraz grzecz­nie na górę i do sa­mo­cho­dzi­ku, zanim coś obu­dzisz, Bob”. 

Od­wró­cił się w stro­nę wej­ścia, ale sto­łek stał tam, gdzie go zo­sta­wił. I choć męż­czyź­nie trzę­sły się ko­la­na i wie­dział, że to naj­głup­sza rzecz, jaką można zro­bić, od­chy­lił po­kry­wę sar­ko­fa­gu. 

Był pusty. 

W tej samej chwi­li po­czuł na karku dotyk.

– A! Aaa! Aaaaaa! – wrza­snął, od­ska­ku­jąc gwał­tow­nie.

– Aaa! A! Aaaa! – za­wtó­ro­wa­ła mu po­stać, która po­ja­wi­ła się w świe­tle la­tar­ki. 

– Aaaaaaaaa! – Ro­bert roz­wrzesz­czał się na dobre i w pa­ni­ce, jaka za­wład­nę­ła jego cia­łem, po­tknął się o sar­ko­fag, z peł­nym im­pe­tem rąb­nął o zie­mię i upu­ścił la­tar­kę, po­grą­ża­jąc po­miesz­cze­nie w egip­skich ciem­no­ściach. 

Przez chwi­lę nie dzia­ło się nic. A gdy świa­tło znowu roz­bły­sło, zo­ba­czył w nim upior­ną twarz spo­glą­da­ją­cą pro­sto na niego. Wpełzł w kąt i dy­szał cięż­ko, cze­ka­jąc na naj­gor­sze. 

– Mm… mmm… mmmu­uu… Je­steś muuu…. Mu­um­mią! Praw­dzi­wą mum­mią! – wy­ją­kał szczę­ka­jąc zę­ba­mi.

 Po­stać zmru­ży­ła oczy i po­sła­ła mu gniew­ny gry­mas.

– Och… A pan je­steś do­praw­dy nie­uprzej­my – wy­rze­kła i wy­szła z kryp­ty, za­bie­ra­jąc sto­łek.

*

Uświa­do­mie­nie sobie, że wciąż żyje i ów stan rze­czy naj­wy­raź­niej nie zmie­ni się w ciągu naj­bliż­szych chwil, za­ję­ło Ro­ber­to­wi sporo czasu. Upior­na po­stać nie za­mknę­ła go w kryp­cie, czego się spo­dzie­wał, a gdy wy­chy­nął ze swo­je­go kąta, nie wy­glą­da­ła nawet na taką, która chcia­ła­by się na niego rzu­cić. Sie­dzia­ła na sto­łecz­ku przy otwar­tych drzwicz­kach pieca z brodą opar­tą na sple­cio­nych dło­niach i wy­glą­da­ła na ura­żo­ną. 

Męż­czy­zna okrą­żył ją po­wo­li łu­kiem, ści­ska­jąc w ręce od­na­le­zio­ny łom i przyj­rzał się mumii uważ­nie. Ko­ści­ste oboj­czy­ki i po czę­ści po­zba­wio­ne skóry ręce przy­pra­wia­ły o skręt ki­szek. Mumia była chuda jak młoda brzóz­ka, ale fi­gu­rę miała ni­cze­go sobie. Sze­ro­ki, po­żół­kły ban­daż ład­nie opi­nał talię i za­ry­so­wy­wał linię bio­der. To za­su­szo­ne ciało z całą pew­no­ścią na­le­ża­ło kie­dyś do pięk­nej ko­bie­ty. Zdra­dza­ły to także rysy jej twa­rzy. Wy­dat­ne kości po­licz­ko­we, przy­jem­na linia żu­chwy i drob­ny nosek. Gdyby nie po­żół­kłe zęby wy­sta­ją­ce przez sporą dziu­rę w po­licz­ku, można by nawet po­wie­dzieć, że nadal pre­zen­tu­je się nie­źle. Choć nie­wąt­pli­wie nie z tą na­bur­mu­szo­ną miną, ścią­gnię­ty­mi brwia­mi i usta­mi w dzió­bek. Ro­bert chciał­by móc zrzu­cić to, co wi­dział na whi­sky, ale tej nocy nie wypił ani kro­pel­ki. “Osza­la­łem”, po­my­ślał z prze­ko­na­niem. “Do­szczęt­nie”. 

– Gapi się pan.

Drgnął, gdy głos mumii wy­rwa­ł go z za­my­śle­nia. Była tam. Na­ma­cal­na i ga­da­tli­wa. No, może nie bar­dzo, ale i tak mó­wi­ła znacz­nie wię­cej, niż spo­dzie­wał się po mocno zle­ża­łym tru­pie. 

– Prze­pra­szam. Pierw­szy raz widzę mumię. 

“I pierw­szy raz roz­ma­wiam z kimś, kto po­wi­nien leżeć spo­koj­nie w gro­bie”, do­da­ła jakaś część jego umy­słu.

“No pięk­nie, za­czy­nam gadać sam ze sobą”.

“Wa­riat!”, za­pisz­cza­ło coś jesz­cze. Bar­dzo cien­ko.

– W kom­na­cie obok ma pan jesz­cze sześć. Może raczy się pan po­ga­pić na tamte?

– Och! One też wy­ła­żą? – Ro­bert stru­chlał i spoj­rzał ner­wo­wo w kie­run­ku kryp­ty.

– Nie, za­cho­wu­ją się ra­czej jak su­szo­ne śliw­ki – prych­nę­ła i do­rzu­ci­ła kilka wę­giel­ków do pieca.

Za­pa­no­wa­ła długa, nie­zręcz­na cisza. Mumia po­pra­wi­ła chu­s­tę owi­nię­tą wokół głowy i szyi. Ma­te­riał nie­wie­le miał już wspól­ne­go z bielą, ale współ­grał z ko­lo­rem skóry.

– Późno już – za­uwa­żył w końcu. – Pro­szę o wy­ba­cze­nie, że za­kłó­ci­łem pani spo­kój – dodał, siląc się na grzecz­ność i wy­co­fu­jąc ostroż­nie. 

– Och, jasne! Niech­że pan sobie idzie! Tylko się pan na scho­dach nie za­bi­je, jak bę­dzie wiał! – wy­bu­chła. Wsta­ła i wy­ce­lo­wa­ła w niego ko­ści­sty palec. – Spo­ko­ju to ja mam po dziur­ki w nosie, drogi panie! 

Była wyż­sza niż się wcześniej wydawała, a gdy się po­ru­sza­ła, sły­szał ci­chu­teń­kie trza­ski i skrzy­pie­nie. Cofał się, aż plecy opar­ły się o ścia­nę. Pró­bo­wał po­wstrzy­mać szczę­ka­nie zębów, ale pew­nie było je sły­chać w trzech oko­licz­nych mia­stecz­kach.

– Spo­kój. Jest. Śmier­tel­nie. Nudny. – Dźgnę­ła go pa­licz­kiem.

– Mmm ma swoje plusy! – wy­du­sił cien­kim gło­sem, a oczy ko­bie­ty się zwę­zi­ły. 

My­ślał go­rącz­ko­wo jak wy­do­stać się z tej pa­to­wej sy­tu­acji. Klu­czy­ki… Gdzie je zo­sta­wił? W kurt­ce, a może na bla­cie w kuch­ni? Czy jeśli ją teraz ode­pchnie, zdoła wy­do­stać się na górę?

– Jeśli się nnnu­dzisz, pani, może chcia­ła­byś, żebym opo­wie­dział ci hhhi­sto­ryj­kę? – wy­pa­lił, a ko­bie­ta prze­krę­ci­ła głowę, jak dzi­wią­ce się zwie­rzę. – Może być… o wam­pi­rach?

*

Sie­dział w sa­mo­cho­dzie ob­ser­wu­jąc kro­ple desz­czu spły­wa­ją­ce po szy­bie. Mia­stecz­ko do­pie­ro bu­dzi­ło się ze snu, on nie zmru­żył oka. Mu­siał wró­cić po swoje rze­czy, ale nie miał ocho­ty robić tego sa­mot­nie. Może po­wi­nien za­dzwo­nić po Ro­wa­na? Moż­li­wo­ści były tylko dwie – zwa­rio­wał, albo mumia na­praw­dę tam była. 

Spa­ro­dio­wał po­wieść “Pana Dra­ku­li”, spo­dzie­wa­jąc się, że przy­pad­nie jej do gustu, a mumia rze­czy­wi­ście słu­cha­ła jak urze­czo­na. Śmia­ła się, do­py­ty­wa­ła, chcia­ła wie­dzieć wszyst­ko o bo­ha­te­rach. Ni­czym Sze­he­re­za­da wplą­ty­wał ko­lej­ne wątki i obie­cał, że wróci na­stęp­nej nocy, choć wcale tego nie pla­no­wał. Chciał tylko wyjść z piw­ni­cy żywy. 

Ale teraz był nawet tro­chę zły, że te głu­po­ty tak jej się spodo­ba­ły.

W końcu wró­cił i gdy zo­ba­czył wy­stu­ka­ne na wkrę­co­nej w ma­szy­nę kart­ce: Dzię­ku­ję, coś w nim pękło. “Za­cho­wu­ją się jak su­szo­ne śliw­ki”, przy­po­mniał sobie. Czy to ozna­cza­ło, że jest tam sama jak palec? Sa­mot­na na wiecz­ność? “Pew­nie wszyst­kie żywe stwo­rze­nia, z któ­ry­mi się spo­tka­ła, re­agu­ją wrza­skiem i ją­ka­niem się, po czym wieją, gdzie pieprz ro­śnie”, po­my­ślał. Było mu jej żal. 

Guz­drał się i zwle­kał do wie­czo­ra. Na wszel­ki wy­pa­dek, gdyby na­le­ża­ło ucie­kać, nawet nie zwil­żył ust w al­ko­ho­lu. A gdy zro­bi­ło się ciem­no, wziął krze­sło i zszedł do piw­ni­cy.

To, że jego oso­bli­wa to­wa­rzysz­ka już czeka, zdra­dza­ło cał­kiem do­no­śne chru­pa­nie. 

– Witaj, pani. – Od­chrząk­nął i przy­sta­wił sobie krze­sło. W bez­piecz­nej od­le­gło­ści.

– Dobry wie­czór. Dla­cze­go ma pan takie wiel­kie oczy? – za­py­ta­ła, prze­ry­wa­jąc kon­sump­cję. 

– Ten chleb… On jest cał­kiem… yyy… czer­stwy – wy­po­wie­dział ostat­nie słowo z dużym tru­dem. 

– Lubię czer­stwy chleb.

– Ale ten jest tak twar­dy, że można by było nim zabić – po­wie­dział i na­tych­miast ugryzł się w język. – Skąd go pani wzię­ła?

– Za­cho­mi­ko­wa­łam. Przy po­przed­nich miesz­kań­cach le­piej szło się wy­ży­wić. Przy panu można uschnąć z głodu. 

– Po­trze­bu­je pani jeść? – zdu­miał się.

– Nie. Ale lubię. Ostat­ni je­go­mość zo­sta­wił dużo zmu­mi­fi­ko­wa­ne­go je­dze­nia.

– Ma pani na myśli… to lio­fi­li­zo­wa­ne dla hi­ma­la­istów? – za­śmiał się.

– Nie wiem co to zna­czy lio­fi­fi­zo­wa­ne i li­ma­la­istów.

– Do­le­wa się za­go­to­wa­ną wodę i daje su­chej mar­chew­ce dru­gie życie!

Ko­bie­ta ob­da­rzy­ła go dłu­gim spoj­rze­niem i zro­zu­miał, że znowu pal­nął. 

– Woda to zło – rze­kła w końcu. – Jaką ma pan dziś dla mnie hi­sto­ryj­kę?

– Może naj­pierw pani mi coś opo­wie? Na przy­kład, jak pani na imię i dla­cze­go sie­dzi tu pani w to­wa­rzy­stwie czer­stwe­go chle­ba i su­szo­nych śli­wek?

– Mał­go­rza­ta – wes­tchnę­ła. – A to jest na­praw­dę długa hi­sto­ria.

 

 

*

Gdy wró­cił na górę, dnia­ło już, on jed­nak jesz­cze długo leżał na sofie, nim za­snął. Hi­sto­ria mumii była lep­szym sce­na­riu­szem niż co­kol­wiek, co sam by wy­my­ślił. To była opo­wieść o pra­gnie­niu nie­śmier­tel­no­ści i mi­ło­ści, która miała prze­zwy­cię­żyć śmierć. Nie obyło się w niej bez in­tryg i sza­leń­stwa, które spra­wi­ło, że na wiecz­ny od­po­czy­nek tra­fi­ło znacz­nie wię­cej ciał, niż pla­no­wa­ła za­brać ko­stu­cha. I oczy­wi­ście, jak w po­ry­wa­ją­cej po­wie­ści, wszyst­ko mu­sia­ło skoń­czyć się dra­ma­tem. 

Opo­wieść się­ga­ła cza­sów, gdy an­giel­scy po­dróż­ni­cy zaczęli zwo­zić na wyspy od­kry­te w Egip­cie mumie.

– Wszy­scy po­sza­le­li na ich punk­cie! – za­krzyk­nę­ła Mał­go­rza­ta. – Każda li­czą­ca się ro­dzi­na pra­gnę­ła mieć takie sta­ro­żyt­ne tru­chło na wła­sność, żeby za­ba­wiać gości. Czego to lu­dzie nie ro­bi­li! Męż­czyź­ni dla ucie­chy wkła­da­li palce w różne nie­przy­zwo­ite miej­sca, a ko­bie­ty pisz­cza­ły jak nie­to­pe­rze, gdy ko­lej­ne war­stwy ban­da­ży pa­da­ły na zie­mię. Wie­czo­ry umi­la­ły hi­sto­ryj­ki o klą­twach fa­ra­onów i mu­miach szu­ka­ją­cych ze­msty na lu­dziach, za­kłó­ca­ją­cych im spo­czy­nek – prych­nę­ła. – Ale było coś jesz­cze, co roz­pa­li­ło wy­obraź­nię wielu ary­sto­kra­tów. Idea nie­śmier­tel­no­ści – rze­kła i za­pa­trzy­ła się w ogień. – Jak grzy­by po desz­czu wy­ro­sły pra­cow­nie ofe­ru­ją­ce bal­sa­mo­wa­nie zwłok. A nie­któ­rzy, jak mój szla­chet­ny mał­żo­nek, pró­bo­wa­li na wła­sną rękę… – Za­my­śli­ła się. – Eks­pe­ry­men­to­wał na cia­łach, które wy­ku­py­wał z kost­ni­cy. Tak przy­naj­mniej twier­dził. – Uśmiech­nę­ła się, a dziu­ra w po­licz­ku, nada­ła jej twa­rzy upior­ny wy­gląd. – Ja byłam tu w kryp­cie pierw­sza. 

– Na co zmar­łaś? – wszedł jej w słowo.

– Su­cho­ty – od­rze­kła i za­pa­trzy­ła się w ogień. – Po mnie po­ja­wi­ły się ko­lej­ne żony. Ale – wzru­szy­ła ko­ści­sty­mi ra­mio­na­mi – żadna nie miała szczę­ścia. Po­gni­ły albo uschły i po­marsz­cza­ły, ale wy­ła­zić z sar­ko­fa­gu nie za­czę­ły. Cze­ka­łam na niego. Długo. 

Nie do­cze­ka­ła się. Choć za­bal­sa­mo­wa­ne zwło­ki hra­bie­go wy­glą­da­ły na znacz­nie bar­dziej pro­fe­sjo­nal­ną ro­bo­tę, dusza do nich nie po­wró­ci­ła. Śmierć roz­dzie­li­ła ich na za­wsze. Ro­bert miał na końcu ję­zy­ka stwier­dze­nie, że może dla­te­go, że był złym czło­wie­kiem i zwy­czaj­nie po­szedł do pie­kła, jed­nak nie po­dzie­lił się tą myślą z po­grą­żo­ną w no­stal­gii ko­bie­tą.

Leżąc na sofie dumał o tym, że z hra­bie­go mu­sia­ło być nie­złe ziół­ko, skoro na­szy­ko­wał sobie cały harem. Cie­ka­wość, że żad­nej z jego żon nie udało się dożyć sta­ro­ści. “Si­no­bro­dy”, po­my­ślał. Może tę baśń po­wi­nien jej opo­wie­dzieć na­stęp­nym razem. Choć z dru­giej stro­ny, może nie było sensu jej wku­rzać? Może le­piej, że ma swoją ro­man­tycz­ną opo­wieść. Bo co in­ne­go jej zo­sta­ło? Zresz­tą wolał to­wa­rzy­stwo mumii w tę­sk­nym na­stro­ju, niż ki­pią­cej gnie­wem i pra­gnie­niem ze­msty.

Nad ranem zdra­dził jej swój naj­lep­szy po­mysł na po­wieść. Mał­go­rza­ta jed­nak nie tylko nie za­chwy­ci­ła się, lecz wy­glą­da­ła, jakby zja­dła coś nie­świe­że­go.

– Nie wy­da­jesz się ukon­ten­to­wa­na dzi­siej­szą hi­sto­ryj­ką – za­uwa­żył.

– Nie za bar­dzo – przy­zna­ła. – Smęt­na.

– Może nie jest to ty­po­wa po­wieść grozy tylko hor­ror psy­cho­lo­gicz­ny. – Pró­bo­wał bro­nić swo­jej idei. – Wi­dzisz, ten dom jest tak na­praw­dę…

– To, co mi opo­wie­dzia­łeś wczo­raj! – we­szła mu w słowo. – To było dobre!

Z Ro­ber­ta uszło po­wie­trze.

– Nie ja to wy­my­śli­łem – przy­znał kwa­śno.

– Szko­da…

Za­pa­no­wa­ło mil­cze­nie. 

– Pa­sjo­nu­ją­ca hi­sto­ryj­ka musi być o mi­ło­ści i in­try­gach – rze­kła w końcu, a on sap­nął i prze­wró­cił ocza­mi. 

– Wy­glą­dasz jak­byś tro­chę już żył na tym świe­cie, a zda­jesz się nic nie ro­zu­mieć. Jutro po­pro­szę coś bar­dziej eks­cy­tu­ją­ce­go!

– Niech bę­dzie – wes­tchnął. – Ale spo­tka­my się na górze. Na wy­pa­dek, gdyby twój mał­żo­nek po­sta­no­wił jed­nak po­czuć się le­piej. Jeśli coś ma mnie za­sko­czyć, wolę żeby była to pleśń wy­ła­żą­ca ze sło­ika z dże­mem.

Mał­go­rza­ta za­śmia­ła się uro­czo, za­kry­wa­jąc dło­nią po­żół­kłe zęby. 

 

*

Przez cały dzień nie zdą­żył nawet zro­bić sobie kawy. Obu­dził się wcze­snym po­po­łu­dniem z głową pę­ka­ją­cą od po­my­słów. Co jakiś czas prze­ry­wał opę­tań­czy stu­kot, by skre­ślić kilka po­spiesz­nych słów na kart­ce i śmiał się do swo­ich po­my­słów. Wena nie tylko na­de­szła, lecz wpa­ro­wa­ła do jego życia ry­dwa­nem za­przę­żo­nym w stado bi­zo­nów. 

– Puk, puk! 

– Da­aaaa! Mał­go­rza­to! Śmier­tel­nie mnie wy­stra­szy­łaś! – wy­dy­szał trzy­ma­jąc się za serce. 

– A wy­glą­dasz cał­kiem żywo – za­śmia­ła się. – I chyba do­brze ci idzie. – Ski­nę­ła na ma­szy­nę. – O czym to?

– O my­szach, na­wie­dzo­nym domu i mło­dej damie, która nie po­tra­fi spo­koj­nie ule­żeć na cmen­ta­rzu!

– Hm… Brzmi zna­jo­mo. Skoń­czy­łeś już?

– Do­pie­ro się roz­krę­cam – przy­znał z nie­ukry­wa­ną eks­cy­ta­cją. 

Resz­tę nocy spę­dzi­li na sofie. Mał­go­rza­ta słu­cha­ła, wy­grze­wa­jąc ko­ści­ste stopy przed ko­min­kiem i ba­wi­ła się ka­wał­kiem ban­da­ża opa­da­ją­cym z ra­mie­nia. Za­da­wa­ła in­try­gu­ją­ce py­ta­nia o szcze­gó­ły, co zmu­sza­ło Ro­ber­ta do lep­sze­go wy­kla­ro­wa­nia pew­nych spraw. 

– To na­praw­dę cie­ka­wa hi­sto­ryj­ka – zde­cy­do­wa­ła w końcu. – Ale ten jej ko­chaś śmier­dzi na od­le­głość. Ślepa gęś do­my­śli się, że to on stoi za śmier­cią Vic­to­rii. Mógł­byś tro­chę to za­ka­mu­flo­wać. 

Ziew­nę­ła i prze­cią­gnę­ła się. 

– Jutro o tej samej porze?

Ko­lej­ne dni pę­dzi­ły ni­czym bu­cha­ją­ca parą lo­ko­mo­ty­wa. Do­pie­ro po ty­go­dniu, gdy lo­dów­ka i szaf­ki ku­chen­ne za­świe­ci­ły pust­ką, a żo­łą­dek przy­po­mniał Ro­ber­to­wi bo­le­snym skur­czem, że do cze­goś służy, wy­brał się do mia­stecz­ka. Zro­bił so­lid­ne za­pa­sy i pod­je­chał do Ro­wa­na, za­pła­cić mu za dwa mie­sią­ce z góry i za­pew­nić, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku. 

Przez pierwsze dni po od­kry­ciu obec­no­ści Mał­go­rza­ty był jak ofia­ra wojny pod­ska­ku­ją­ca za każ­dym razem, gdy prze­ciąg trza­śnie drzwia­mi. Zry­wał się i krę­cił w kółko, gdy za­swę­dział go kark i oglą­dał się ner­wo­wo, nawet po­chło­nię­ty pi­sa­niem. Gdy jed­nak sia­dy­wa­li wie­czo­ra­mi przed ko­min­kiem i czy­tał swo­jej to­wa­rzysz­ce to, co na­pi­sał w ciągu dnia, jego dusza śpie­wa­ła. Nie spo­dzie­wał się ta­kiej muzy. 

Szyb­ko po­lu­bił dziew­czy­nę. Za­da­wał jej wiele pytań o prze­szłość, tę­sk­no­ty, mo­ment, gdy zro­zu­mia­ła, że jej uko­cha­ny nigdy się nie prze­bu­dzi i sa­mot­ność, która przy­szła potem. To wszyst­ko sta­no­wi­ło dla niego źró­dło in­spi­ra­cji i po­ma­ga­ło le­piej bu­do­wać bo­ha­te­rów. A Mał­go­rza­ta opo­wia­da­ła chęt­nie. Ge­sty­ku­lo­wa­ła przy tym żywo, wście­ka­ła się, la­men­to­wa­ła, łkała i po­pa­da­ła w za­du­mę, przy­glą­da­jąc się drob­niut­kim pal­com. Uznał, że po­ciesz­na z niej istot­ka, choć cha­rak­ter­na. 

Ro­bert sta­rał się na różne spo­so­by umi­lać dziew­czy­nie czas, bo gdy była we­so­ła, ro­bi­ła się ga­da­tli­wa, a po­my­sły na ko­lej­ne sceny kwi­tły jak maki na łące. Pew­ne­go razu przy­niósł spi­ra­to­wa­ną ka­se­tę z fil­mem “Sok z żuka”, któ­re­go pre­mie­rę wi­dział rok wcze­śniej w kinie. Po­cząt­ko­wy scep­ty­cyzm Mał­go­rza­ty roz­pły­nął się ni­czym mgła, gdy opę­ta­ni przez duchy go­ście jęli tań­czyć wokół stołu śpie­wa­jąc “Ba­na­na boat song” Harry’ego Be­la­fon­te. Śmia­ła się do roz­pu­ku, ocie­ra­jąc suche łzy. 

Mumia oka­za­ła się rów­nież zna­ko­mi­tą to­wa­rzysz­ką do gry w kości, któ­rej na­uczy­ła ją stara ak­tor­ka. Lady Tren­ton nie była wcale taka głu­cha, jak twier­dził Rowan, a dla ko­bie­ty o ar­ty­stycz­nej duszy, sto­ją­cej już jedną nogą w gro­bie, mumia w piw­ni­cy była praw­dzi­wą atrak­cją. Dys­ku­to­wa­ły o życiu, oglą­da­ły stare filmy i grały o pie­nią­dze. Lecz pew­ne­go dnia Lady Tren­ton usia­dła na ganku z fi­li­żan­ką her­ba­ty i już nie wsta­ła. Zo­sta­wi­ła ko­lek­cję peruk i stro­jów, kilka cie­ka­wych ksią­żek i pu­deł­ko kaset. Resz­tę za­brał da­le­ki kuzyn, który ponoć wy­jąt­ko­wo ucie­szył się z ta­kie­go ob­ro­tu spraw. A Mał­go­rza­ta zo­sta­ła znowu sama, choć gdy już przy­po­mnia­ła sobie jak to jest mieć kogoś u boku, było jej z tym cię­żej.

– Ty też znik­niesz. Na­pi­szesz swoją książ­kę i odej­dziesz – po­wie­dzia­ła pew­nej nocy, ba­wiąc się pu­klem wło­sów. 

Ro­bert nie wie­dział co od­po­wie­dzieć, sie­dzie­li więc w mil­cze­niu.

– Na razie ni­g­dzie się nie wy­bie­ram – rzekł w końcu. – Poza tym, przyj­dzie prze­cież ktoś nowy. Może nawet bę­dzie umiał tań­czyć – za­żar­to­wał, lecz wyraz twa­rzy Mał­go­rza­ty nie zmie­nił się. Pierw­szy raz od dawna pi­sarz po­czuł się nie­swo­jo.

 

*

Po tam­tej nocy coś się zmie­ni­ło. Mał­go­rza­ta stała się bar­dziej mar­kot­na i przy­cho­dzi­ła na górę rza­dziej. Rów­nież stu­ka­nie ma­szy­ny nie było już tak in­ten­syw­ne, jak wcze­śniej. Cza­sem za­mie­ra­ło na długo, a wkrę­co­na w nią kart­ka bie­la­ła pust­ką.

W końcu, gdy mumia nie po­ja­wia­ła się przez kilka dni, z duszą na ra­mie­niu i żo­łąd­kiem za­wią­za­nym w supeł, zde­cy­do­wał się zejść na dół. Od­na­lazł ją tam, gdzie naj­bar­dziej nie chciał – w sar­ko­fa­gu. Le­ża­ła z rę­ka­mi za­ło­żo­ny­mi na pier­si i ga­pi­ła się w sufit.

– Mał­go­siu, do­brze się czu­jesz? – za­py­tał nie­śmia­ło, przy­klęk­nąw­szy obok.

Mumia mil­cza­ła, a Ro­ber­to­wi zda­wa­ło się, że robi to zna­czą­co.

– Czy mogę coś dla cie­bie zro­bić? – Ujął de­li­kat­nie jej suchą dłoń, a gdy palce się po­ru­szy­ły, drgnął.

– My­śla­łam o tym, co po­wie­dzia­łeś – od­rze­kła, sia­da­jąc gwał­tow­nie. 

Nie od­sko­czył jak opa­rzo­ny, tylko dla­te­go, że trzy­ma­ła go za rękę. 

– Ja na­praw­dę po­trze­bu­ję kogoś… kogoś ta­kie­go jak ja! Peł­ne­go życia! – za­krzyk­nę­ła, a Ro­bert prze­łknął ślinę. – Kogoś z tem­pe­ra­men­tem! Mło­dzień­ca do tańca i ró­żań­ca, śmie­chu, gier i… z któ­rym mo­gła­bym wszyst­ko! Kogoś, kto zo­stał­by tu ze mną na za­wsze… – urwa­ła. – Ro­zu­miesz, co mam na myśli, Ro­ber­cie? – za­py­ta­ła z dziw­ną mie­sza­ni­ną udrę­ki i na­dziei, a on zmar­twiał. 

– Na za­wsze – po­wtó­rzył cicho.

– Zro­bisz to dla mnie? – za­py­ta­ła przy­mil­nie, a od jej spoj­rze­nia można było na­ba­wić się cu­krzy­cy.

Za­nie­mó­wił. 

– Pro­sisz, żebym… Ale skąd… Ja nawet nie wiem jak…

– Mał­żo­nek mój zo­sta­wił sporo no­ta­tek. Po­ćwi­czy­my na kot­kach – uśmiech­nę­ła się upior­nie. – Prze­śpij się z tym – do­da­ła i uło­ży­ła się wy­god­nie w swoim sar­ko­fa­gu, za­my­ka­jąc klapę i zo­sta­wia­jąc Ro­ber­ta w oszo­ło­mie­niu.

 

*

Pod­ję­cie de­cy­zji za­ję­ło mu cały ty­dzień. Mał­go­rza­ta nie przy­szła przez ten czas na górę ani razu. Nawet wtedy, gdy uda­wał, że śpi. Żad­nych skrzy­pią­cych drzwi, tu­pa­nia. Nic. Stwier­dził, że wła­ści­wie po­wi­nien się z tego cie­szyć. Miał spo­kój, któ­re­go pra­gnął, żadna zmora nie gra­so­wa­ła po sa­lo­nie. To jed­nak oka­za­ło się naj­gor­sze. Bez mumii dwo­rzysz­cze było tylko starą cha­łu­pą, a Rowan ani tro­chę nie był mrocz­ny i in­spi­ru­ją­cy.

Na­de­szła od­po­wiedź od wy­daw­cy. 

 

Ro­ber­cie!

To, co mi przy­sła­łeś, jest na­praw­dę zna­ko­mi­te! Chru­pią­ce ka­ra­lu­chy, gni­ją­ca na­rze­czo­na i gra w kości! Je­steś nie­moż­li­wy. Pół­noc Ci służy! Bar­dzo po­do­ba­ła mi się scena danse ma­ca­bre na cmen­ta­rzu. Wy­kre­owa­łeś cu­dow­ną po­stać Śmier­ci. Nie mogę do­cze­kać się ko­lej­nej czę­ści. Ma za­dat­ki na be­st­sel­ler! Nie ze­psuj tego!

Do­lo­res

 

Są­dził, że list nim po­trzą­śnie, lecz wy­wo­łał tylko wię­cej obaw i wy­rzu­tów su­mie­nia. Zde­cy­do­wał, że musi się zgo­dzić na wa­run­ki Mał­go­rza­ty. A ra­czej spra­wić, by są­dzi­ła, że się zgo­dził. 

I od kiedy po­wie­dział: “tak”, wszyst­ko wkro­czy­ło na zu­peł­nie nową ścież­kę. 

 

*

– Wy­glą­da­ją jak kur­czę­ta na świą­tecz­ny rosół. Może zo­sta­wił­byś na­stęp­ne­mu fu­ter­ko? – za­py­ta­ła spo­glą­da­jąc Ro­ber­to­wi przez ramię. 

– Mał­żo­nek twój, moja droga, nie zo­sta­wił wska­zó­wek, jak ob­cho­dzić się z sier­ścią. Poza tym nie za­le­ży ci chyba na tym, żeby twój przy­szły to­wa­rzysz był wil­ko­ła­kiem, nie­praw­daż?

Mał­go­rza­ta za­śmia­ła się cza­ru­ją­co i roz­sia­dła na ka­mien­nym bla­cie obok ko­cie­go tru­cheł­ka.

– Do­brze ci idzie, Ro­ber­cie – za­uwa­ży­ła.

– Ja bym rzekł, że jest jesz­cze wiel­ce da­le­ko od do­brze. Ale przy­naj­mniej na­uczy­łem się już spraw­niej je pa­tro­szyć. Wpa­dłem wczo­raj na to, że serce można by wy­su­szyć w pie­kar­ni­ku, jak grzy­by. Swoją drogą, ob­ser­wo­wa­łaś już ten pro­ces, praw­da? – zga­dy­wał. – Jak pan mąż bal­sa­mo­wał twoje na­stęp­czy­nie. 

Twarz Mał­go­rza­ty stę­ża­ła.

– Ob­ser­wo­wa­łam tych, na któ­rych ćwi­czył, ale nie żadną z nich. Prze­bu­dzi­łam się póź­niej. Prze­mia­na zaj­mu­je sporo czasu.

– Wy­obra­żam sobie, że mu­sia­łaś być za­wie­dzio­na. Wiesz, że nie je­steś je­dy­na.

– Na­tar­łeś już wnę­trze solą? – Zmie­ni­ła temat.

– Tak. Jesz­cze soda i do le­ża­ko­wa­nia – wes­tchnął. – Jego też można by tro­chę pod­su­szyć w pie­kar­ni­ku… Ale jakby Rowan to zo­ba­czył…

– Nie ma co kom­bi­no­wać. Do­ro­słe­go chło­pa i tak nie pod­su­szysz – przy­po­mnia­ła mu. – My­ślisz, że pierw­szy ki­ciuś na­da­je się już do na­sma­ro­wa­nia oliwą i wo­skiem? – unio­sła fi­glar­nie brew.

– Dał­bym mu jesz­cze parę dni. Ale mo­że­my spraw­dzić czy tro­ci­ny w brzu­chu nie na­bra­ły wil­go­ci.

Zgro­ma­dze­nie nie­zbęd­nych in­gre­dien­cji nie było tak pro­ble­ma­tycz­ne jak są­dził Ro­bert. Na­tryt, któ­re­go uży­wa­no nie­gdyś do bal­sa­mo­wa­nia zwłok, wciąż miał za­sto­so­wa­nie w prze­my­śle. Do sa­me­go pro­ce­su dało się przy­zwy­cza­ić, choć w po­cząt­ko­wej fazie był dosyć obrzy­dli­wy, zwłasz­cza gdy przy­cho­dzi­ło do usu­wa­nia mózgu. 

Naj­bar­dziej kło­po­tli­we oka­za­ło się po­zy­ski­wa­nie ma­te­ria­łu, jak wolał o tym my­śleć. Bez­pań­skich kotów w mia­stecz­ku nie bra­ko­wa­ło, a ich odła­wia­nie na wą­trób­kę było dosyć łatwe, choć w nie­któ­rych przy­pad­kach wy­ję­cie kota z kar­to­nu mu­sia­ło się od­by­wać z po­mo­cą bar­dzo gru­bych rę­ka­wic. Ro­bert pró­bo­wał rzecz jasna nęcić koty za­tru­tą wą­trób­ką i mieć ten pro­blem z głowy, ale fu­trza­ki nie były głu­pie. Dla­te­go przy­wo­ził je do domu i spra­wę “uło­że­nia do snu” zo­sta­wiał Mał­go­rza­cie. Po­dob­nie jak dzi­wacz­ne ry­tu­ały i przy­go­to­wa­nie me­da­lio­nów z wi­ze­run­kiem Ba­stet – bo­gi­ni mi­ło­ści, tańca, do­mo­we­go ogni­ska i ucie­chy kotów. Ro­bert nie miał po­ję­cia, że w Egip­cie ist­nia­ło spe­cjal­ne bó­stwo od ta­kich rze­czy.

Gdy za­kon­ser­wo­wa­ny ży­wi­cą i za­ban­da­żo­wa­ny ma­te­riał na pierw­szą kocią mumię spo­czy­wał już w mroku kryp­ty, Mał­go­rza­ta za­czę­ła na po­wrót prze­bą­ki­wać o celu ich eks­pe­ry­men­tów. A krót­ko potem jęła nawet stu­kać pa­licz­ka­mi o blat, gdy Ro­bert pró­bo­wał się sku­pić na pi­sa­niu, albo sie­dzia­ła i ga­pi­ła się na każdy jego ruch.

– Och, Mał­go­rza­to! – Nie wy­trzy­mał w końcu. – Bez­pań­scy mło­dzień­cy nie włó­czą się po mia­stecz­ku łasi na po­dro­by! 

Mumia zmru­ży­ła oczy, a w sa­lo­nie po­wia­ło chło­dem. 

– Obie­ca­łeś – przy­po­mnia­ła.

– Tak, ale… – za­wa­hał się. – Nie znam nawet two­je­go gustu! Co jak wy­bio­rę ja­kie­goś, który ci nie pod­pa­su­je? Wspól­na wiecz­ność to ważna spra­wa!

– Jeśli kogoś tu przy­pro­wa­dzisz, to ci po­wiem. Na razie nie dałeś mi nawet szan­sy! 

– Czyli mam się jesz­cze bawić w swata? – Zbul­wer­so­wał się, a ona za­ło­ży­ła ręce na pier­si i ścią­gnę­ła usta w dzió­bek. – Gosiu, ja nie je­stem szcze­gól­nie to­wa­rzy­ski. Miesz­kam na od­lu­dziu i je­dy­ny­mi oso­ba­mi, które spo­ty­kam są Rowan, stary Ma­rvin ze skle­pu i fry­zjer Bob!

– Czyli kła­ma­łeś! – wy­bu­chła i rąb­nę­ła dło­nią o biur­ko tak mocno, że cudem tylko nie po­sy­pa­ły się kości. – Wcale nie za­mie­rza­łeś mi pomóc! My­śla­łeś, że za­do­wo­lę się ko­ta­mi, jak jakaś stara panna! – wrza­snę­ła. 

Po­rwa­ła ze stołu rów­niut­ko uło­żo­ne kart­ki ma­szy­no­pi­su i roz­rzu­ci­ła je po po­ko­ju, a potem po­bie­gła do swo­jej piw­ni­cy trza­ska­jąc drzwia­mi tak, że z su­fi­tu po­sy­pa­ła się farba. 

Zbie­ra­nie po­wie­ści po całym sa­lo­nie po­mo­gło się Ro­ber­to­wi uspo­ko­ić, ale i tak był na Mał­go­rza­tę zły. Nad­cho­dził czas, by koń­czyć całą tę za­ba­wę i zni­kać. Ko­lej­ne kilka dni spę­dził na po­spiesz­nym pi­sa­niu za­koń­cze­nia. Nie był z niego dumny, choć było przy­zwo­ite. Tyle że od­sta­wa­ło po­zio­mem od resz­ty. Po­sta­no­wił też zro­bić sobie wa­ka­cje od tego prze­klę­te­go od­lu­dzia i za­wieźć Do­lo­res ma­szy­no­pis.

Po­dróż do­brze mu zro­bi­ła. Po­słu­chał mu­zy­ki, prze­wie­trzył głowę, po­szedł na po­rząd­ny obiad, a wy­daw­czy­ni wy­rwa­ła mu ko­per­tę z rąk. Jed­nak gdy spo­tka­li się po kilku dniach, nie zdzi­wi­ła go jej skwa­szo­na mina. 

– Ro­ber­cie, z całą pew­no­ścią twoja po­wieść trafi na pierw­sze stro­ny gazet. Jako ge­nial­ne dzie­ło z pie­kiel­nie roz­cza­ro­wu­ją­cym za­koń­cze­niem, na­pi­sa­nym na ko­la­nie – pod­kre­śli­ła ostat­nie słowa i po­ło­ży­ła przed nim grubą ko­per­tę za­ty­tu­ło­wa­ną: “Póki śmierć nas nie roz­łą­czy”. – Wy­kre­owa­łeś nie­sa­mo­wi­tą po­stać. Niech zrobi coś, po czym czy­tel­nik bę­dzie się bał zo­stać sam w domu. 

 

*

– Mał­go­rza­to! Otwórz! – Dud­nił pię­ścią w ścia­nę.

Była za­mknię­ta na głu­cho i gdyby nie wi­dział jej otwar­tej tak wiele razy, nie uwie­rzył­by, że kryje się tu ja­kieś ta­jem­ne przej­ście. 

– Pro­szę! Za­ła­twi­łem to! Bę­dziesz mogła po­oglą­dać swo­ich mło­dzień­ców! Spę­dzą tu cały week­end! – za­skom­lał. Ścia­na wciąż trwa­ła nie­wzru­szo­na.

Gdy po­znał tę dzie­wu­chę bli­żej, nie po­tra­fił zro­zu­mieć jak jej mąż wy­obra­żał sobie spę­dze­nie z nią wiecz­no­ści. “Głu­pia, ka­pry­śna mumia”, po­my­ślał i ścia­na drgnę­ła. 

Mał­go­rza­ta nadal była na­dą­sa­na. 

– Moja wy­daw­czy­ni or­ga­ni­zu­je spo­tka­nia dla ludzi, któ­rym wy­da­je się, że na­uczą się w ten spo­sób pisać. Sie­dzą razem przez dwa dni, prze­ści­ga­ją się w co dziw­niej­szych po­rów­na­niach opi­su­jąc zmy­wa­nie na­czyń albo pa­ro­wa­nie skar­pe­tek i kłócą się, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi. A potem wra­ca­ją do wiecz­ne­go wy­cze­ki­wa­nia przy skrzyn­ce na listy – pa­plał. 

– Nie idzie ci beze mnie, co?

– Nie idzie – przy­znał bar­dzo nie­chęt­nie po upły­wie po­mniej­szej wiecz­no­ści. 

– Zbyt miła ta twoja umar­lacz­ka – rze­kła w końcu. – Wiesz czego jesz­cze po­trze­bu­je dobra hi­sto­ryj­ka? Mrocz­nej ta­jem­ni­cy – wy­szep­ta­ła mu pro­sto do ucha, a potem znik­nę­ła, za­my­ka­jąc przej­ście. 

Tej nocy, gdy sie­dział na sofie tuż obok niej, przy­glą­da­jąc się jak wpa­trzo­na w ekran te­le­wi­zo­ra na­wi­ja ko­smyk pe­ru­ki na chudy palec, zro­zu­miał, że to nie przy­pa­dek, że żadne z po­zo­sta­łych nie zbu­dzi­ło się z wiecz­ne­go snu. 

Ta myśl nie da­wa­ła mu spo­ko­ju już od dłuż­sze­go czasu. Drą­ży­ła głowę ni­czym kor­ni­ki. Za nic nie wie­rzył w su­cho­ty. Ten łaj­dak, hra­bia, do­brze wie­dział co robi i Mał­go­rza­ta mu­sia­ła to od­kryć krót­ko po prze­bu­dze­niu. Nie była za­ko­cha­ną dzie­wusz­ką z sian­kiem w gło­wie. Wy­obra­żał sobie żal ko­bie­ty, któ­rej ktoś kie­dyś po­wta­rzał, że jest je­dy­na i wy­jąt­ko­wa, a potem na­pa­ko­wał sobie piw­nicz­kę całą zgra­ją atrak­cyj­nych młó­dek. Ale teraz, gdy Ro­bert po­znał tę hul­taj­kę bli­żej, pojął, że jej ze­msta do­się­gła rów­nież sa­me­go ob­lu­bień­ca. Nie była na­iw­na, ale im­pul­syw­na – ow­szem. Cie­ka­wi­ło go, czy ża­łu­je. Za­śmiał się na myśl, że los cał­kiem ła­ska­wie ob­szedł się z mał­żon­kiem.

Odkąd Mał­go­rza­ta wró­ci­ła na górę, po sa­lo­nie znowu niósł się stu­kot ma­szy­ny. Ro­bert czuł tremę, gdy ła­pa­ła w palce ko­lej­ne, świe­żo za­pi­sa­ne kart­ki i czy­ta­ła w mil­cze­niu, za­ja­da­jąc oran­żad­kę w prosz­ku. Opi­sy­wał wła­śnie wszyst­ko to, co wy­wnio­sko­wał o hi­sto­rii swo­jej to­wa­rzysz­ki. A ona tylko się uśmie­cha­ła.

 

*

Nad­szedł week­end i Ro­bert przy­po­mniał sobie, dla­cze­go nie lubił spo­tkań “mło­dych li­te­ra­tów”. Jedni wcale nie byli mło­dzi, za to sfru­stro­wa­ni, dru­dzy pró­bo­wa­li uda­wać znacz­nie bar­dziej do­świad­czo­nych. Ci iry­to­wa­li go bar­dziej. O pi­sa­niu zda­wa­li się wie­dzieć wszyst­ko. W teo­rii. Bo gdy za­py­tał ich o wy­da­ne książ­ki, ob­da­rza­li go ura­żo­nym spoj­rze­niem, wzmian­ko­wa­li coś o wy­gra­nych kon­kur­sach, bą­ka­li o pro­ściut­kich gu­stach czy­tel­ni­ków i zmie­nia­li temat. 

Na­wie­dzo­ny dom na pust­ko­wiu zro­bił wra­że­nie na wszyst­kich. A gdy Ro­bert opo­wie­dział im o sta­rej ak­tor­ce, zdo­był uwagę nawet tych, któ­rzy wy­glą­da­li na naj­bar­dziej mą­dra­liń­skich. 

Więk­szość dnia spę­dzi­li na two­rze­niu efek­ciar­skich wy­po­cin na za­da­ne te­ma­ty, a wie­czo­rem za­sie­dli do cze­goś, na co wszy­scy zda­wa­li się naj­bar­dziej cze­kać – upa­ja­nia się ni­sko­pro­cen­to­wym al­ko­ho­lem, w po­ma­rań­czo­wym świe­tle świec. Było na tyle ciem­no i gło­śno, że nikt nie za­uwa­żył mumii prze­my­ka­ją­cej na gra­ni­cy świa­tła. Tylko Ro­bert wie­dział, że czai się w mroku.

– Gość po pro­stu za­padł się pod zie­mię! – Słowa męż­czy­zny, któ­re­go ko­sma­ta broda przy­po­mi­na­ła mech, prze­bi­ły się przez zgiełk. 

– Poj­mu­jesz, Ner­da­lu? Można szu­kać śmier­ci po kang­czen­dzon­gach i szi­sza­pang­mach, a po­tknąć się o jej kosę gdzieś na za­py­zia­łej pół­no­cy An­glii.

– O czym mó­wi­cie? – za­py­tał Ro­bert z za­cie­ka­wie­niem.

– Dra­go­rin był na spo­tka­niu li­te­ra­tów w Glas­gow i opo­wia­da wła­śnie o te­ma­cie, który mu się tra­fił – od­rzekł ten, któ­re­go na­zwa­no Ner­da­lem.

– To było spo­tka­nie fan­ta­stów i mi­ło­śni­ków hor­ro­rów – wy­ja­śnił Dra­go­rin. – Zwy­kle biorą na tapet praw­dzi­we hi­sto­rie. Za­gi­nię­cia, nie­roz­wią­za­ne za­gad­ki kry­mi­nal­ne. Wy­cho­dzą z tego zna­ko­mi­te rze­czy! Tek­sty, rzecz jasna, trze­ba bę­dzie tro­chę do­szli­fo­wać, ale…

– I co stało się z tym go­ściem od Kang­czeng… deng? – Ro­bert wszedł mu w słowo.

– A sam czort raczy wie­dzieć! – Dra­go­rin wzru­szył ra­mio­na­mi. – Dzi­wak to był i sa­mot­nik. Wró­cił z Hi­ma­la­jów i ponoć trud­no mu się było od­na­leźć. Przy­je­chał tu, na pół­noc i słuch po nim za­gi­nął.

– Za­gi­nął – po­wtó­rzył Ro­bert.

– Prze­padł jak ka­mień w wodę. Ponad rok już bę­dzie, jak się stra­cił.

– Pew­nie sa­mo­bój­stwo. Oni z tych gór nor­mal­ni nie wra­ca­ją. – Za­uwa­żył blady pa­ty­ko­wa­ty chło­pak z dłu­gi­mi wło­sa­mi, zwią­za­ny­mi w lichą kitkę.

– To by ciało gdzieś na­szli! – do­da­ła grub­sza ko­bie­ta, która za­bra­ła ze sobą ro­bót­kę i kle­ko­ta­ła za­wzię­cie dru­ta­mi.

– Może go coś ze­żar­ło? – za­pisz­cza­ła chuda oku­lar­ni­ca, która rzad­ko się od­zy­wa­ła ale, jak za­uwa­żył Ro­bert, pi­sa­ła naj­le­piej z nich wszyst­kich.

– Albo zmie­nił się w wą­pie­rza i od­le­ciał ku wscho­dzą­ce­mu księ­ży­co­wi – za­re­cho­tał Ner­dal.

Dalej Ro­bert już nie słu­chał. Myśli pę­dzi­ły ni­czym la­wi­na. Być może ta­jem­ni­cą było coś in­ne­go, niż się spo­dzie­wał. Bo skąd pew­ność, że za­bal­sa­mo­wa­ne zwło­ki na dole, na­praw­dę na­le­ża­ły do żon hra­bie­go?

Przez resz­tę week­en­du ukła­dał sobie to wszyst­ko w gło­wie. Mógł­by wyjść razem z go­ść­mi, za­dzwo­nić na po­li­cję, po­ka­zać im ścia­nę z przej­ściem, prze­cież w końcu znaj­dą spo­sób, by je otwo­rzyć. Albo… za­blo­ko­wać drzwi do piw­ni­cy, zalać dom ben­zy­ną i cie­szyć oczy strze­la­ją­cy­mi pod niebo pło­mie­nia­mi. Nie, wtedy ści­ga­li­by go za pod­pa­le­nie. Mógł­by też po pro­stu stąd wyjść. Miał po­mysł na za­koń­cze­nie, które spra­wi, że Do­lo­res spad­ną majt­ki. Nie po­trze­bo­wał już tego miej­sca.

Spa­ko­wał się i się­gnął po ostat­nią część po­wie­ści do szu­fla­dy biur­ka. 

Była pusta. 

 

*

Z cięż­kim ser­cem przy­glą­dał się, jak mło­dzi li­te­ra­ci za­no­szą rze­czy do sa­mo­cho­dów. Mógł­by chrza­nić ten ma­szy­no­pis i od­je­chać. Teraz, gdy był jesz­cze czas. Prze­cież miał tę po­wieść w gło­wie. Zdo­łał­by ją od­two­rzyć, choć z pew­no­ścią nie tak, jak za pierw­szym razem. 

Trza­snę­ły drzwi i jedno za dru­gim, auta wy­gra­mo­li­ły się z pod­jaz­du. Od­pro­wa­dzał je wzro­kiem, czu­jąc coraz więk­szy cię­żar na bar­kach. A w końcu po­czuł także mu­śnię­cie ko­ści­stej dłoni. Od­wró­cił się po­wo­li i ich spoj­rze­nia się spo­tka­ły. 

Zła­pał mumię za wy­chu­dzo­ną szyję i pchnął na ścia­nę po­grą­żo­nej w mroku sieni. Wy­da­ło mu się teraz cał­kiem śmiesz­ne, że tak się jej bał. Co niby mogło mu zro­bić to stare próch­no? Dla­cze­go spo­dzie­wał się, że bę­dzie silna lub ob­da­rzo­na mocą? Na­oglą­dał się za dużo VHS-ów.

– Czy któ­ryś z mło­dzień­ców przy­padł ci do gustu, Mał­go­rza­to? – wy­ce­dził.

– O tak – uśmiech­nę­ła się szel­mow­sko i z peł­nym im­pe­tem dźgnę­ła go w oko, wy­wi­ja­jąc się z uści­sku. Zdez­o­rien­to­wa­ny zła­pał za ban­daż, a ona zdzie­li­ła go po twa­rzy i kop­nę­ła bo­le­śnie w pisz­czel, ucie­ka­jąc do sa­lo­nu. Do­padł dziew­czy­ny i z całej siły pchnął ją na stół, po któ­rym się prze­to­czy­ła i upa­dła z trza­skiem po dru­giej stro­nie, wzbi­ja­jąc w po­wie­trze całą ryzę pa­pie­ru. 

– Hi­ma­la­ista ci nie wy­star­czył? Czy zgnił, bie­da­czek? – krzyk­nął.

Do­sko­czył nim zdą­ży­ła się pod­nieść i sza­mo­ta­li się jak dwa wście­kłe ko­cu­ry, ale to on miał prze­wa­gę. Zła­pał za upior­nie ko­ści­ste nad­garst­ki i unie­ru­cho­mił ją.

– Od jego me­lan­cho­lii można było do­stać nie­straw­no­ści – wy­sa­pa­ła Mał­go­rza­ta.

– No tak, po­trze­bu­jesz wię­cej wra­żeń! – za­śmiał się obłą­kań­czo i po­de­rwał ją z pod­ło­gi. Szar­pa­ła się i pró­bo­wa­ła gryźć, ale był bar­dzo zde­ter­mi­no­wa­ny. Po­cią­gnął ją w stro­nę drzwi i prze­niósł przez próg. Wierz­ga­ła no­ga­mi, gdy niósł ją w stro­nę je­zio­ra, a zęby od­na­la­zły w końcu ka­wa­łek skóry i Ro­bert zawył z bólu, ale nie pu­ścił.

– Zrób­my coś sza­lo­ne­go! Orzeź­wia­ją­ce­go!

Deski po­mo­stu za­dud­ni­ły pod sto­pa­mi męż­czy­zny, a w gło­sie Mał­go­rza­ty po­ja­wi­ła się pa­ni­ka.

– Na­tych­miast mnie puść!

– Ależ pro­szę! 

Po­sta­wił dziew­czy­nę na po­mo­ście, a gdy za­mach­nę­ła się by rąb­nąć go pię­ścią, zro­bił unik i pchnął ją do je­zio­ra. 

– Nie! – zdą­ży­ła krzyk­nąć krót­ko, nim woda za­mknę­ła się nad za­su­szo­nym cia­łem. 

Ro­bert przez chwi­lę sycił oczy wi­do­kiem bą­bel­ków wy­pły­wa­ją­cych na po­wierzch­nię, po czym po­pę­dził do domu. Za­mknął drzwi na za­su­wę i po­gnał do piw­ni­cy. Serce sza­mo­ta­ło się w pier­si, jak spa­ni­ko­wa­ne zwie­rzę. Prze­szu­kał wszyst­kie kąty i sar­ko­fag Mał­go­rza­ty. A potem, z trwo­gą zaj­rzał do po­zo­sta­łych. Trzy były puste – mu­sia­ła po­zbyć się kon­ku­ren­tek na amen; w dwóch zna­lazł zde­for­mo­wa­ne, szcząt­ki, a w ostat­nim, owi­nię­te w ban­da­że spo­czy­wa­ło dosyć świe­że ciało. Na tyle duże, że mu­sia­ło na­le­żeć do męż­czy­zny. Gar­dło Ro­ber­ta spię­ło się bo­le­śnie i po­czuł dusz­ność. Spraw­dził wszyst­ko jesz­cze raz, lecz nie zna­lazł ma­szy­no­pi­su. Cho­ler­na umar­lacz­ka po­sta­no­wi­ła naj­wy­raź­niej za­ba­wić się z nim w kotka i mysz­kę. Wziął łom i bar­dzo wku­rzo­ny, wró­cił na górę. 

Jesz­cze na scho­dach usły­szał, że ktoś jest w domu. Za­klął w duchu. Prze­szedł po­wo­li przez ko­ry­tarz i do­strzegł mokre ślady drob­nych stóp. Pro­wa­dzi­ły do sa­lo­nu. Dal­szą drogę zna­czył ban­daż wi­ją­cy się po pod­ło­dze ni­czym wąż. Koń­czył się na opar­ciu sofy. Ro­bert za­ci­snął moc­niej dłoń na me­ta­lu i zro­bił jesz­cze kilka kro­ków. A potem drgnął, gdy usły­szał chrząk­nię­cie z dru­giej stro­ny sa­lo­nu. Owi­nię­ta w koc, za­nu­rzo­na w fo­te­lu Mał­go­rza­ta przyj­rza­ła się swo­jej wil­got­nej, chu­dej nóżce, po czym po­sła­ła pi­sa­rzo­wi prze­cią­głe spoj­rze­nie. 

– To było nie­uprzej­me – rze­kła mru­żąc oczy. – Ale muszę przy­znać, że trud­no się z tobą nu­dzić, Ro­ber­cie. 

Po­sła­ła mu cza­ru­ją­cy uśmiech, a zaraz potem usły­szał za sobą skrzyp­nię­cie pod­ło­gi, po­czuł tępe ude­rze­nie i wszyst­ko zga­sło. 

 

*

Zamek ustą­pił z gło­śnym klą­śnię­ciem i Rowan wszedł do po­nu­rej sieni. Stu­kot ma­szy­ny do pi­sa­nia urwał się nagle, a w ciszy wy­brzmiał dźwięk łap lą­du­ją­cych na ziemi. Męż­czy­zna wszedł do sa­lo­nu, od­sta­wił torby i po­gła­skał zwie­rząt­ko, które jęło wę­szyć co przy­niósł.

– Witaj, sier­ściusz­ku – za­gad­nął. 

– To chyba nie­zbyt for­tun­ne okre­śle­nie w ich przy­pad­ku – za­śmia­ła się Mał­go­rza­ta, prze­cią­ga­jąc się na krze­śle.

– Witaj, pani. Przy­wio­złem chle­bek. – Uśmiech­nął się.

– Dzię­ku­ję. Obu­dził się przed­wczo­raj. – Ski­nę­ła na cie­kaw­skie­go ko­cu­ra. – Na­zwa­łam go “Mu­mi­nek”.

– Uro­czy – przy­znał Rowan. – Na­stęp­nym razem przy­wio­zę su­szo­ne szprot­ki – obie­cał zwie­rząt­ku. – Za­mó­wi­łem wę­giel, a po­ju­trze przy­wio­zą drew­no. Oran­żad­ki w prosz­ku nie było. Za to mam nie­spo­dzian­kę – za­ma­chał ko­per­tą, po czym wsu­nął ją w ko­ści­stą dłoń. 

– Z wy­daw­nic­twa. – Mał­go­rza­ta zmru­ży­ła oczy z sa­tys­fak­cją. Roz­dar­ła ko­per­tę i prze­ska­no­wa­ła treść listu. – Do­lo­res pyta, czy może prze­ka­zać adres nie­ja­kiej Mar­cie Ste­vens. – Ścią­gnę­ła brwi. – Pisze też, że na drugą część do­sta­li jesz­cze więk­sze za­mó­wie­nie. A kry­ty­cy mówią, że jest bar­dziej “równa”, trzy­ma w na­pię­ciu od sa­me­go po­cząt­ku i ma znacz­nie mniej słab­szych mo­men­tów – za­śmia­ła się. 

– Gra­tu­la­cje, pani. – Rowan skło­nił się lekko. – Żal wy­obra­żać sobie minę pana San­der­sa, gdy się o tym dowie.

– Och, tak… – za­śmia­ła się uro­czo, spo­glą­da­jąc na nie­sko­or­dy­no­wa­ny kłę­bek ban­da­ży, który prze­tur­lał się przez salon. A potem spoj­rza­ła w dal i do­da­ła: – Już nie mogę się do­cze­kać!

 

 

Koniec

Komentarze

Ponura, porośnięta bluszczem posiadłość, odbijająca się w spokojnej tafli jeziora, była idealną sceną dla twórczego umysłu pisarza.

 

scena

1. «miejsce w teatrze, operze itp., na którym występują aktorzy»

2. «teatr lub działalność teatralna»

3. «część aktu utworu dramatycznego wyodrębniona przez zmianę liczby osób»

4. «fragment utworu literackiego, reportażu, filmu itp. stanowiący pewną całość»

5. «kompozycja plastyczna przedstawiająca jakieś zdarzenie»

6. «zdarzenie, którego ktoś jest świadkiem»

7. «miejsce, w którym zachodzą jakieś zdarzenia»

8. pot. «ostra wymiana zdań»

sceneria

1. «krajobraz lub dekoracje tworzące plastyczne tło, na którym rozgrywa się akcja filmu albo sztuki»

2. «miejsce lub okoliczności, w których coś się dzieje»

 

. Mgła w oddali sunęła powoli to odsłaniając, to zasnuwając bielą kolejne fragmenty lasu, a na przedniej szybie osadzały się maleńkie kropelki.

A czemu w oddali? Wieczorem mgły w oddali pewnie by nie dostrzegł, a poza tym te kropelki na szybie to pewnie też efekt mgły.

 

Trochę takich niezręczności tam jeszcze było, ale Twoja historia na tyle mnie wciągnęła, że nie chciało mi się przerywać lektury, żeby je punktować. Stworzyłaś naprawdę świetną historię. Główny bohater jest wiarygodny, jego niemoc twórczą doskonale rozumiem, bo znam z własnego doświadczenia ;) Małgorzatę od razu polubiłam i tak mi pozostało, mimo jej morderczych zapędów. Fabuła zaskakuje zwrotami akcji. Na dodatek na koniec, kiedy już wszystko wydawało się oczywiste, udało Ci się mnie jeszcze raz zaskoczyć rolą Rowana w całej historii.

 

A jak się robi obrazki przy pomocy AI?

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Przeczytałem. Musiałem chwilę pomyśleć przed napisaniem komentarza, bo chyba do końca nie wiedziałem, co sądzić o tekście.

Więc tak, pomieszałaś tutaj wszystko ze wszystkim ;P Początek opowieści jest zwiastunem klasycznego horroru, z pisarzem, który przybywa do ponurego domu na odludziu, aby pracować nad swoim arcydziełem. Nic nadzwyczajnego, ale chwilę potem przełamujesz to wątkiem znacznie lżejszym, czyli mumią spragnioną towarzystwa i dużą dawką humoru (Małgorzacie bardziej podobają się prymitywne opowiastki o wampirach niż natchniona twórczość Roberta :P). Zaraz potem znowu uderzasz w inny ton i na nowo pojawia się groza – okazuje się, że sympatyczna mumia wcale nie jest taka niewinna i skrywa mroczne tajemnice. A na samym końcu jest zakończenie w stylu Starsza pani musi zniknąć, kolejny twist, w którym tym razem główną rolę odgrywa Rowan. Z początku wydawało mi się to wszystko bardzo odjechane i przedobrzone, ale przecież opowiadanie przeczytałem z zainteresowaniem i naprawdę byłem ciekaw, co będzie dalej.

Po przemyśleniu stwierdzam, że to udana, wciągająca opowieść, a pomysł na pisarza, którego muzą zostaje gadająca, samotna mumia – bardzo dobry. 

W tekście jest trochę niezręczności, usterek i wypadałoby je wyklepać, ale musisz mi wybaczyć, bo podobnie jak Irka nie chciałem przerywać lektury. 

Polecę do biblioteki, bo kto mi zabroni.

Pozdro :)

Irko! Amonie!

 

Ale fajnie przeczytać, że tak Was wciągnęło, że nie chcieliście przerywać lektury, żeby punktować niedociągnięcia! Pierwszy raz słyszę tu coś takiego o swoim tekście i bardzo mi miło. 

 

Irko, cieszę się, że polubiłaś Małgorzatę i mogłaś wczuć się w dramaty Roberta :-) Kto z nas tam nie był ;-)

Co do obrazków przy pomocy AI – powstają i są dopracowywane modele, które tworzą ilustracje na bazie opisów słownych. Np. DALL-E czy Stable Diffusion. Robisz opis tego, co ma być na obrazku i w zależności od tego, jak dobrze to opiszesz, dostajesz lepsze lub gorsze efekty. Są już przewodniki po tym, jak to robić i można korzystać z czyichś promptów (czyli opisów), inspirować się.

Nie wiem co z tego wszystkiego wyniknie, ale póki co – to naprawdę fascynujące. Wielu obrazom trzeba dopomóc w Photoshopie, ale niektóre są naprawdę dobre. Można nawet tworzyć zdjęcia, takie, że nikt by się nie domyślił, że "narysowała" je AI.

 

Amonie, bardzo się cieszę, że efekt Twojego wahania się wypadł na korzyść i że opowiadanie Ci się spodobało. Pięknie dziękuję za polecenie do biblio! 

No to masz trzecie, praktycznie jednobrzmiące stwierdzenie: cos tam raz i drugi zwróciło moją uwagę i przywołało myśl, że warto by było poprawić, ale machałem w końcu ręką (czyniąc to w myślach) i “rwałem z kopyta” dalej. Twój tekst, jak ostatnio mało który, okazał się tekstem bagiennym, czyli wciągającym ofiarę. Tego, no, znaczy czytelnika.

Świetnie dobrałaś scenerię i moment początkowy “mumijnej” fascynacji. Angielscy arystokraci i ich snobistyczni naśladownicy słynęli z ekscentryczności, jak eufemistycznie zwano dziwactwa, czasami sięgające granic poważnych awarii szarych komórek. Motyw pisarskich kłopotów Roberta klasyczny i dość łatwo przewidywalny, ale nie szkodzi, takim wręcz powinien być. Bo klasyczny, jakem napisał. A Małgorzatka… hmmm, napisać czy nie? Prawda bywa, ujawniona, niebezpieczna dla ujawniającego… Ale obowiązek komentującego… No dobra. Wyrobiona aktorsko zołzunia. Plus nieco intuicji, plus co Robert sam o sobie powiedział, no i proszę, jak można zakręcić facetem. Czyli kobitka idealna, pół czorta, ćwierć anioła, reszta zależna od kaprysów i wytkniętych sobie celów.

Nie, nie jestem mizoginem. Przeczytaj to jeszcze raz, to zakończenie, przymrużając lewe oko. :-)

Pozdrawiam.

Fajne. Czytało się bardzo przyjemnie, przełamanie nastroju staroświeckiej grozy pierwszą sceną dialogu z mumią świetne (brawo!), tekst pomysłowy, spójny, z fabułą nie ograniczającą się straszenia. Jeden z lepszych w konkursie, IMHO.

ninedin.home.blog

Bardzo dobre. Mimo, że zakwalifikowałaś jako horror, zdecydowałem się przeczytać. W przedmowie dodałaś mi odwagi, ale i tak bym przeczytał znając inne Twoje teksty. Nie żałuję, podobało mi się. Ciekawy pomysł i rozegranie go. Dobry tytuł. Powodzenia.

P.S. Zdolna ta AI.

Hej emlisien! Tekst wzbudził we mnie wiele różnych emocji, w większości na szczęście pozytywnych :-)

Drobna uwaga na początek – główny bohater w pierwszej scenie jest Sandersonem, a na koniec już tylko Sandersem. Czyżby proces mumifikacji powodował nieodwracalną degenerację nazwiska? ;-)

 

Jak pisali poprzednicy, zaczyna się od klasycznej, gotyckiej atmosfery grozy. Potem przeskakujemy niemalże do romansu (to przejście było dla mnie nieco zbyt szybkie i mało płynne – budujesz atmosferę i nagle w jednym akapicie pojawia się mumia i staje się nadąsaną dziewczynką). Następnie przechodzimy przez humorystyczną fazę przywodzącą na myśl film “Ze śmiercią jej do twarzy” i powracamy w objęcia horroru. Pomijając wspomniany przeskok, cała historia się kleiła i pozostawiła bardzo pozytywne wrażenia. Na początku było kilka zdań o nieco dziwnej konstrukcji, ale większość tekstu bardzo sprawnie napisana. Powodzenia w konkursie!

 

P.S. Minus za krzywdzenie kotków. A fe!

Hej!

 

Adamie, miód na moje serce to Twoje stwierdzenie o bagiennym tekście :-)

Nie wzięłam Cię za mizogina. Małgorzatka pewnie byłaby całkiem zadowolona, czytając jak ją podsumowałeś :-D A ja wpisuję do notesiku tę wizję "kobitki idealnej". Dziękuję Ci ślicznie żeś wpadł, przeczytał i wypowiedział wszystkie te miłe słowa pod adresem opowiadania i jego bohaterów!

 

Ninedin!

Bardzo mi miło, że znowu mnie zaszczyciłaś :-) Twój komentarz (jak zawsze) sprawił mi radość. Dziękuję!

 

Misiu

“Ale i tak bym przeczytał znając inne Twoje teksty” – wow! Ale wyróżnienie! Dziękuję. 

P.S. Zdolna, ale trzeba jej dopomóc dobrym opisem i być cierpliwym :-)

 

Krzkocie!

Ha ha! Ale żeś wyłapał tego Sanders_ona! Cieszę się, że tekst wzbudził w Tobie emocje. Zapewniam Cię, że żaden kot nie ucierpiał przy powstawaniu tego opowiadania, a wszystkie te, które wymyśliłam i pozwoliłam Robertowi wypatroszyć, przebudziły się do życia wiecznego i mają niezły fun z bandaży ;-) Rowan zapewne zadba o nie, przynosząc solidną porcję suszonych szprotek i suchego kociego żarcia.

Cześć! :-)

 

Poniżej garść mojego czepialstwa, do wykorzystania lub nie. To pierwszy z Twoich tekstów, które komentuję, więc nie wiem, czy lubisz krytykę, ale komentarz już napisany i dodaję jedynie takiego wstępniaka, by uspokoić sumienie, którego nie posiadam ;-)

Początek (jak się później okazuje cytat z opowiadania) to właściwie nie zachęcił, bo uderzasz dość banalnym porównaniem (to z wężem), potem znów trochę patosu („szarawe światło gasnącego dnia”) i nastawiam się na coś nie z mojej bajki. Ale nie poddaję się tak łatwo.

Dostrzegam też problem nomenklaturowy, który onegdaj wyłożyła mi Asylum, komentują mój tekst. Na początku przedstawiasz bohatera jako Pana Sandersona, a zaraz później wprowadzasz Roberta. Przy szybkim czytaniu pierwszej sceny trzeba się niestety zatrzymać, aby złapać do kogo się co odnosi. Oczywiście jest ok, ale przez taki zabieg przez historię przestaje się płynąć.

Backstory Roberta też mnie niestety nie porwało. Nie było w nim niczego, co mogłoby zainteresować. Ot jakieś niespełnione miłości i wybujałe ambicje literackie. Zabrakło świeżości.

Odczułem też pewną pospieszność, jeżeli chodzi o przejście do świata mumii. Element humorystyczny zdecydowanie natomiast na plus, bo zaczynałaś wchodzić na zbyt wysokie rejestry (jeszcze nie patos, ale było za drętwo jak na mój spaczony gust).

Opis mumii doskonały. O to właśnie chodzi. Jest trochę niepoważnie, ale jednocześnie ładnie literacko.

– Gapi się pan.

To nadaje świetny klimat, kontynuuje humoreskę i ogólnie bardzo mi się podoba.

Opowieść sięgała czasów, gdy angielscy podróżnicy jęli zwozić na wyspy odkryte w Egipcie mumie.

To zdanie mi się za to bardzo nie podoba (“jęli” jest jak piasek w bułce jedzonej na plaży). Może tak:

Opowieść sięgała czasów, gdy angielscy podróżnicy zaczęli zwozić mumie odkryte w Egipcie.

Relacja Mistrza i Małgorzaty bardzo dobrze oddana, głównie za sprawą Małgorzaty. Ta bohaterka Ci się udała.

Całość jest napisana bardzo porządnie, aczkolwiek trafiały mi się zdania, gdzie niektóre słowa były trochę wsadzone na siłę (najprawdopodobniej, aby uniknąć powtórzenia) i brakowało wtedy rytmu. To jednak bardzo jednostkowe przypadki. Czytało się więc dobrze, nie czuć było aż takiej liczby znaków, jak wystukał licznik. Jestem na tyle zadowolony, że polecę do zbioru B.

 

Pozdro!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Filipie!

Czy lubię krytykę? Nie! Okropecznie nie lubię, ale zaraz potem jestem za nią wdzięczna. Zatem – dziękuję :-) Wezmę sobie Twoje uwagi do serca, a wszystkie słowa o tym, co się udało – jeszcze bardziej!

Co do węża – też raził mnie ten banał, ale ostatnio doszłam do wniosku, że jeszcze bardziej drażnią mnie porównania, które mają być kunsztowne, a nie są, więc dałam tu za wygraną. 

Bardzo Ci dziękuję za komentarz i fajnie, że mnie odwiedziłeś. 

Pozdrowienia,

eM

To ja dziękuję za lekturę :-) Trochę mnie na portalu nie było i widzę, że pojawiło się kilku nowych zacnych Autorów. Zerknę też zatem pewnie na inne Twoje teksty, bo dryg pisarski odnotowano. 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej!

Przyznam, że całość niekonieczne wpisała się w moje gusta, choć czytało się przyjemnie i tekst rzeczywiście jest całkiem wciągający.

Początek, jak już zauważono, przywodzi na myśl typowy horror i osobiście chyba wolałbym, żeby historia pozostała w tych klimatach. Stąd też

znacznie bardziej niż środkowy segment spodobała mi się końcówka – ponowny zwrot ku grozie. Niestety, backstory Roberta rzeczywiście nie porwało i 

gag z książką o Drakuli zdawał mi się jakoś średnio w to wszystko wpisywać, ale to już raczej tylko i wyłącznie kwestia mojego gustu ;)

Lubię postać Małgorzaty, choć ponownie, lwia część jej interakcji z Robertem to część "lekka i komediowa". Jednak

kiedy to wszystko czytałem, to miałem jednocześnie jakieś takie poczucie… niezręczności? Ale w pozytywnym sensie,

bo czego innego mógłbym się spodziewać po rozmowie z mumią. Generalnie dobrze czyta się jej rozmowy z Robertem, a końcowy twist intryguje. Całościowo, fajna sprawa,

ale – jak wspomniałem – nie uwiodło mnie jakoś specjalnie. 

Btw, bardzo fajne kotki na obrazkach. Z ciekawości, Midjourney, czy coś innego?

Bardzo dobry tekst i fajne obrazki (obstawiam, że nie Midjourney). Z początku myślałem, że mumia jest zbyt sympatyczna, ale końcówka wynagradza tę obawę.

Jak na razie najlepsze opowiadanie, który czytałem na Mumie. Do tego przyznam się, że nie lubię koncepcji chodzących i mówiących mumii, ale to opowiadanie się broni.

Wspaniałym smaczkiem (choć nieco branżowym) jest spotkanie “młodych literatów”:

bąkali o prościutkich gustach czytelników i zmieniali temat

oraz scena z mumią w roli głównej, godna Lady Makbet:

– Czyli kłamałeś! – wybuchła i rąbnęła dłonią o biurko tak mocno, że cudem tylko nie posypały się kości. – Wcale nie zamierzałeś mi pomóc!

W opowiadaniu umiałem się nawet odnaleźć:

Większość dnia spędzili na tworzeniu efekciarskich wypocin na zadane tematy, a wieczorem zasiedli do czegoś, na co wszyscy zdawali się najbardziej czekać – upajania się niskoprocentowym alkoholem, w pomarańczowym świetle świec.

Wystąpię o klik biblioteczny. Nie czepiam się, bo nic mnie w oko nie ukłuło, chociaż porządek z interpunkcją i znaczkami warto byłoby zrobić np.:

 

Pierwszą myślą, która wybrzmiała w głowie Roberta było: “A teraz grzecznie na górę i do samochodziku, zanim coś obudzisz Bob”. → Pierwszą myślą, która wybrzmiała w głowie Roberta, było: „A teraz grzecznie na górę i do samochodziku, zanim coś obudzisz Bob”.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Filipie!

Czuję się wyróżniona :-) 

Dziękuję!

 

Morgoth!

 

Przyznam, że po poprzednich konkursach miałam już trochę po kokardę grozy (mimo że mnie do niej mocno ciągnie i nawet jak próbuję napisać komedię to czuć jej powiew). Dlatego, gdy w regulaminie pojawiła się furteczka dla odrobiny wesołości, skorzystałam z niej chętnie, nie oglądając się za siebie. Choć moje ostatnie doświadczenia z pisaniem czegoś, co ma być śmieszne (pojedynek z Krzkotem), wyszły dosyć upiornie :-D 

Cieszy mnie, że mimo rozbieżności z Twoim gustem, znalazłeś w tym opowiadaniu coś, co Cię wciągnęło i że zakończenie przypadło Ci do gustu. Uczucie niezręczności! O tak :-)

Do stworzenia ilustracji wykorzystałam DALL-E, póki co radzi sobie najlepiej. 

Dziękuję za komentarz!

 

Radek!

Słusznie obstawiałeś, że nie Midjourney. Próbuję się „dogadywać” z DALL-E i Stable Diffusion, choć brakuje mi zacięcia, żeby zgłębiać możliwości, które pojawiają się dosłownie co chwilę. Wstajesz rano i zastanawiasz się – ile rzeczy zmieniło się w tej działce przez noc :-) Idziesz na kawę, snujesz wizję, że fajnie by było, gdyby… Po czym wracasz do komputera i okazuje się, że ktoś właśnie to coś zrobił. 

Bardzo ucieszył mnie Twój komentarz! Miło mi, że doceniłeś „młodych literatów” :-D 

Z interpunkcją i znaczkami walczę! Jak tu przyszłam parę miesięcy temu, czułam się jak troglodytka przecinkowo-zaimkowa, teraz jest już nieco lepiej :-) Choć, jak widać, jeszcze długa droga przede mną. 

Pięknie Ci dziękuję za zgłoszenie do biblio.

Od komplementów pieką mnie policzki… Przyjemne uczucie.

 

Pozdrowienia,

eM

Gratuluję biblioteki!

Znasz moją opinię z bety (oczywiście pozytywną). Opowiadanie bardzo mi się podobało. Nie wchodziłam do Ciebie wcześniej, bo widziałam, że dobrze Ci idzie z komentarzami i klikami.

Dziękuję, Moni!

Za wszystkie uwagi, wrażenia i dobre słowa <3

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Trochę grozy, trochę humoru, do tego ciekawe postaci i zmumifikowane kotki – bardzo udana mieszanka! Za znęcanie się nad kotkami minus, za “Muminka” wielki plus :D

Czytało się naprawdę płynnie, jeśli były jakieś potknięcia językowe to nie na tyle poważne, żeby przykuć uwagę.

Do jednego drobiazgu się przyczepię:

Przypominające watę cukrową pajęczyny w kątach

Nie gra mi porównywanie pajęczyn do waty cukrowej. Po pierwsze dlatego, że pajęczyny po prostu nie wyglądają jak wata cukrowa (ani kolorem, ani kształtem), a po drugie jedno jest przyjemne a drugie raczej obrzydliwe. Ale to takie tam czepianie się :)

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Hej!

 

Dziękuję za odwiedziny, Anet

 

Mindenamifaj!

 

Jak już wzmiankowałam – zapewniam, że żadnemu kotu nie stała się krzywda podczas prac nad opowiadaniem ;-) Cieszę się, że doceniasz Muminka :-D I bardzo mi miło, że opowiadanie Ci się spodobało. Z tą watą cukrową – być może rzeczywiście nienajfortunniej, ale nie miałam innego pomysłu jak opisać typowe pajęczyny z kątów. Mnie się one kojarzą właśnie z tym, jak pan operator waty cukrowej nawijał jej smużki na patyk. Owszem – pajęczyny są szare i mało apetyczne, ale nic bardziej obrazowego mi nie przyszło do głowy :-) 

Dzięki za przeczytanie i opinię!

 

Cześć!

 

Przepraszam, że nawaliłem na becie, ale rzeczywistość pozafantastyczna dopadła i na kilka dni zostałem człowiekiem wyrzynarką. Póki co przeczytałem połowę opka i jestem bardzo ciekaw, co będzie dalej. Czy jest groza? Nie wiem, na pewno jest ciekawość i kołatające się po głowie pytanie: bardziej Mistrz i Małgorzata (gdzie jest kot!?) czy raczej Misery? Poniżej kilka drobnych uwag, reszta jutro.

Pospiesznie przeczesał światłem latarki i przełknął ślinę.

Bez ją.

Kościste obojczyki i po części pozbawione skóry ręce, przyprawiały o skręt kiszek. Mumia była chuda jak młoda brzózka, ale figurę miała niczego sobie. Szeroki, pożółkły bandaż ładnie opinał się w talii i zarysowywał linię bioder. To zasuszone ciało z całą pewnością należało kiedyś do pięknej kobiety. Zdradzały to także rysy jej twarzy.

Intrygujący opis postaci… W bizarro ok, ale w czymś poważniejszym wygląda osobliwie i powoduje, że klimat nieco siada imho. Być może po lekturze całości ocenię to nieco inaczej, ale póki co lekko zgrzyta.

Drgnął, gdy mumia wyrwała go zamyślenia. → Drgnął, gdy mumia wyrwała go z zamyślenia.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dlaczego doba ma tylko 24 godziny z czego przynajmniej kilka trzeba spać.

Druga połowa tekstu niezła, ale już nie tak przednia jak pierwsza. Owszem, intryga się toczy i dowiadujemy się coraz to więcej o bohaterce, ale odniosłem wrażenie, że poprzez motyw z pisanie książki bardzo atakujesz czytelnika informacją, że Małgosia jest ciekawą postacią. Jest, nie ma co do tego wątpliwości, ale jeżeli kilka razy się to powtarza, to staje się mniej ciekawa.

Trochę gorzej wypada Robert, który nadzwyczaj szybko “adoptuje” się do nowej sytuacji i akceptuje ją. Pasuje to do lekkiej opowieści niesamowitej, ale jak się nad tym zastanowić, to motyw jak z bajki trochę, albo z literatury dziecięcej. Owszem, Małgorzata umiejętnie obdarza go zainteresowaniem, ale w przypadku mumii to nie przechodzi imho.

Bardzo naturalnie i humorystycznie wyszedł epizod ze zjazdem pisarzy. Czyżby aluzje do jakiś warsztatów, które nie do końca polecasz? Tutaj atmosfera się rozluźniła, a przemykająca mumia dodała uroku. Trochę rozwleka to całość, ale imho dodaje naturalności, stanowiąc udaną przerwę przed walką bohaterów.

Zakończenie jest szybkie, ale udane. Wszystko się spina, nitki prowadzą do wspólnego kłębka, który właśnie się obudził. Dodatkowy plus to ilustracje, dodające uroku całości. Niezłe, naprawdę bardzo udany tekst, choć mocno opary na klasycznych motywach (ciągle mi się ta Misery przypominała, ale tutaj historia jest nieco inna).

 

Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Od razu napiszę Emilisien – nie wciągnęło, choć potencjalnie mogło, bo pasjami lubię fabuły z z domem na uboczu, w którym coś tajemniczego się dzieje. A było tak, że zanurzałam się w tekst i z niego wyskakiwałam, dlaczego i co sama na ten temat myślę? Po kolei.

 

Tytuł.

Z dużą nieufnością podchodzę do tytułowych skojarzeń wprost. Z jednej strony się cieszę na szukanie odniesień i może małą powtórkę, z drugiej wiem, że wtedy “cholernie” rosną mi oczekiwania w stosunku do tekstu.

 

Początek czytania.

Mamy narratora, który obserwuje Roberta z boku. Kim jest? Ciekawe, czy się to wyjaśni?

Chyba jest jakieś zawirowanie z czasami, w których pisane jest opowiadanie. Kursywa – przeszły, po obrazku jakbyś przeszła na teraźniejszy i znowu wróciła do przeszłego*.

*potem było podobnie.

 

Po drodze.

Trochę dziwiły mnie szczegóły i rodzaj lakoniczności przy ich opisywaniu. Występowały razem: kuchnia węglowa, żelastwo w piwnicy, okna do podłogi, łąki widoczne, choć już być nie powinny – przecież mgła, spanie na sofie – czyżby w domu nie było sypialni? Przedziwny dom, nie potrafię go sobie wyobrazić, chociaż bohater był po nim oprowadzany. Myszy są naturalne w takich domach, kapania wody z kranów raczej nie słychać od progu, chyba że jesteśmy tuż obok, nie skupieni na czymś innym, sami i trochę poznaliśmy dom. Klimat przez te drobiazgi pojawiał się i znikał. Czy bohater – pisarz grozy boi się własnego cienia już na wstępie? 

Wejścia do poszczególnych scen były dobre, ale pod koniec wszystko się rozmywało, przyspieszałaś i kończyłaś, zaskakując w kolejnej odsłonie. Rosło we mnie niedowierzanie (wybicie z klimatu), gdy dochodziło że: nie zdziwił się, że bez rozpalenia pieca w domu było ciepło i następnego poranka, gdy zszedł do piwnicy zdumiony, przyglądał się ciepłemu piecu i drobnemu odciskowi stopy; czemu nie podjął tematu stopy i ciepłego pieca z zarządcą/opiekunem domu – nie wiem…?

Na tym zakończę swoje szczególarstwo.

 

Drobiazgi:

,Mgła w oddali sunęła powoli to odsłaniając, to zasnuwając bielą kolejne fragmenty lasu, a na przedniej szybie osadzały się maleńkie kropelki.

Wyobraźmy sobie Roberta. Zatrzymał się przed domem. Przyglądał się jemu i mgle powoli zbliżającej się/podchodzącej/zagarniającej/inaczej. ;-) Tego snucia, zasnuwania odsłaniania ciut chyba za dużo. Hmm i jeszcze jedno, jeśli kropelki na szybie, tzn. że już doszła do samochodu?

 

,Wewnątrz było ciemno, ponuro i chłodno, a na domiar złego już od progu uszu dobiegała irytująca pieśń niedokręconego kranu. 

– Światło w sieni trzeba naprawić, myślałem, że to żarówka, ale widać większy problem – rzekł mężczyzna, zapraszając Roberta gestem i znikając we wnętrzu domostwa. – Tu jest kuchnia kaflowa, węgiel, wody można nagrzać, herbatę ugotować. Jest i zwykła, gazowa.

Robert postąpił za nadzorcą. W kominku płonął ogień, wypełniając salon pomarańczową poświatą.

Tu nie rozumiem. W sieni było "ciemno, ponuro i chłodno", czemu piszesz "we wnętrzu" zamiast w sieni? Już w sieni to kapanie usłyszał – nowy dom, oprowadzanie, tyle wrażeń?

Jaki jest rozkład domu? Zarządca zniknął, Robert słyszał jego głos i kiedy postąpił, nagle znalazł się w salonie? ;-)

 

Sprobuję podsumować. 

Mumia, zachowanie, jej wcześniejsze losy i późniejszy związek z pisarzem – są ciekawe! :-) Niektóre porównania i metafory mnie czytelniczo płoszyły, chyba bym próbowała kontrolować ich liczbę i zwrócić się w stronę silniejszego wejścia w postać i realia.

Całość, mogę streścić w dwóch zdaniach, co jest sporą zaletą, lecz, kiedy chcę przypomnieć ją sobie w detalach – zmiany motywacji czy nastrojów, postaci mi się "rozjeżdżają". 

Warsztatowo opowieść wydaje się mało klarowna przez sceny, które jakby nie są doprowadzane do końca i nie rozwijają następnej, dobudowują informacji. Raczej mam wrażenie kontaktu z galopadą nagłych skrętów opowieści uzasadnianych w konkretnym momencie. Co fragment to pojawia się nowy zwrot akcji. Lekko męczył mnie ten brak ciągłości i wystawienie się na wrażenia. Gdybym miała coś rekomendować dla czytelnika podobnego do mnie – mniej szarpaniny, a więcej snucia opowieści. W końcu to historia o relacji dwóch osób, które spotkały się przypadkiem i ułożyły sobie życie, choć nie obyło się bez niespodzianek zabawnych i strasznych po drodze. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, hej

Na początek kilka uwag:

 

Jednak maszyna z widokiem na jezioro nie chciała pisać sama, a noc pełna lęku okazała się raczej sposobem na nabawienie się nerwicy, niż biletem na spotkanie z weną.

Maszyna z widokiem na jezioro wybiła mnie z rytmu. Trochę siękozowe zdanie potem, które łatwo wyleczyć.

Mumia była chuda jak młoda brzózka, ale figurę miała niczego sobie. Szeroki, pożółkły bandaż ładnie opinał się w talii i zarysowywał linię bioder. To zasuszone ciało z całą pewnością należało kiedyś do pięknej kobiety. Zdradzały to także rysy jej twarzy. Wydatne kości policzkowe, przyjemna linia żuchwy i drobny nosek. Gdyby nie pożółkłe zęby wystające przez sporą dziurę w policzku, można by nawet powiedzieć, że nadal prezentuje się nieźle.

To jak w końcu wyglądała ta mumia? Miała bandaż tylko w talii, a resztę ciała bez? Trochę pogubiłem się w opisie.

– Może nie jest to typowa powieść grozy tylko horror psychologiczny. – Próbował bronić swojej idei. – Widzisz, ten dom jest tak naprawdę…

Odniesienie do poprzedniego opowiadania? ;) Świetny smaczek!

Podczas pierwszych dni po odkryciu obecności Małgorzaty, był jak ofiara wojny podskakująca za każdym razem, gdy przeciąg trzaśnie drzwiami.

Przecinek przed “był” do usunięcia.

Śmiała się do rozpuku, ocierając suche łzy.

 

Suche łzy? A co to za wymysł? 

– Och, Małgorzato! – Nie wytrzymał w końcu. – Bezpańscy młodzieńcy nie włóczą się po miasteczku łasi na podroby! 

Przyznam, że wcześniejsza rozmowa naprowadziła mnie raczej, że Małgorzata namawia Roberta, aby został z nią na wieczność jako mumia. On, nie jacyś młodzieńcy.

 

Przeczytałem i mam wrażenie, że przeczytałem kilka krótkich historii.

Początek to stereotypowy, znany każdemu motyw przyjazdu pisarza horroru do odosobnionej chatki, by pisać w spokoju. Taki początek nie wzbudza u mnie żadnej emocji, bo za często go widziałem/czytałem, ale w porządku – jest napisany na tyle sprawnie, że jakoś się czyta.

Potem nagle przełamujesz nastrój grozy pojawieniem się panny mumii i wchodzimy w środek, gdzie nowopoznana mumia zostaje muzą biednego pisarza (racja, mamy podobne tła w naszych opowiadaniach i racja, rozjechaliśmy się zupełnie ;) ).

Następnie kończysz znów horrorem, walką, a potem znów humorystyczne koty. Skakanie po nastrojach pełną gębą. 

Rozmowy głównej pary są całkiem udane i ciekawe, widać łączącą ich “chemię”, pasują do siebie, ale jeśli chciałaś przedstawić Małgorzatę jako niestałą dziewczynę, to udało się – dla mnie jej postępowanie jest dziwne. Chce mordować? Nie, bo tworzy mumiokotki. Chce towarzystwa mumiokotków? To po co całe gadanie o młodzieńcach? Chce faceta na wieczność? To po co mumiokotki? Czemu nie Rowan?

Kim w ogóle jest Rowan i czemu służy Małgorzacie?

Trochę też nie wierzę, że za każdym razem Małgorzata zdobywała zaufanie gości, że za każdy razem tych, których nie oczarowała mową, udało jej się zabić, skoro nawet zwykły pisarz zdołał ją wrzucić do jeziora. Po co tak ryzykować? Czego ona w ogóle chce w swoim nieżyciu?

Robert jest o wiele bardziej konsekwentną postacią z jasno określonym celem i motywacją. Odzyskanie ukochanej, która opuściła go dla pisarza słabych YA jest i zabawne i ciekawe.

Motyw muzy też nie do końca mnie przekonuje, bo z pustych kartek, dzięki rozmowom z Małgorzatą, nagle powstaje arcydzieło. To raczej nie tak działa.

Mimo to czytało się przyjemnie, bo przede wszystkim jest dobrze napisane, nawet pomimo różnych tonów (raz groza, raz lekko). Postacie na tyle ciekawe, że chce się czytać dalej i byłem ciekawy, jak całość się skończy. I jestem zadowolony z lektury, przynajmniej dopóki nie zaczynam się zastanawiać nad logiką ;) 

Pozdrawiam

irytująca pieśń niedokręconego kranu

 

Sorry, Emlisien, ale takie sformułowania jak “pieśń niedokręconego kranu” zdają się uzasadnione tylko w przypadku, jeśli chce się wywołać u czytelnika śmierć z cringe’u xD Podobnie, choć w mniejszym stopniu, z wyrażeniami pokroju “Jego twarz poorana była zmarszczkami, a włosy znaczyła siwizna.”, zamiast zwykłego “był pomarszczony i siwy.” Choć z drugiej strony takie niecodzienne sformułowania mogą służyć budowaniu atmosfery tajemnicy, ale na mnie to nie działa.

 

Podobnie nie pasują mi sformułowania pokroju “Przypominające watę cukrową pajęczyny”. Rozumiem, że z czysto wizualnego punktu widzenia, takie porównanie może być trafne, ale psuje atmosferę. Choć z drugiej strony, jeśli ma być to opowiadanie z mrokiem i odrobiną humoru, to okej, nie trzeba każdym słowem budować atmosfery tego pierwszego.

 

W ogóle co do pajęczyn, odgłosów gryzoni, pierwszej nocy w podejrzanym mieszkaniu, pisarza grozy, tajemniczej śmierci, tajemniczych poprzednich lokatorów itp., to z jednej strony można powiedzieć, że klisza, sztampa itp., z drugiej nikt nie mówił, że wszystkie poprzednie dzieła, które zawierały te motywy, łączyły je ze sobą i oprawiały stylistycznie w idealny sposób. Taką też uwagę mam dla wszystkich osób, które oskarżają czyjeś dzieło o sztampowość. Dla mnie opowiadanie/powieść/film może być 90%owym “plagiatem” choćby i klasyków, ale jeśli te pozostałe 10% to doszlifowanie, poprawianie lub chociaż urozmaicenie źródła inspiracji, to w porządku.

 

jedynym, na co Robert miał chęć, było porządnie się wyspać

Rzeczą, jakiej nie da się zaprzeczyć, chcąc analizować to i podobne zdania, jest to, że myliłby się ten, kto by stwierdził, iż niemożliwym jest uczyneinie tych zdań prostszymi, chociażby poprzez napisanie “Robert był niezwykle senny” (ewentualnie znudzony, zależnie od dokładnego znaczenia w tym kontekście) zamiast “jedynym, na co Robert miał chęć, było porządnie się wyspać”.

Podobnie tu:

“Miał wtedy o dwadzieścia lat mniej, a jego głowę wypełniały marzenia, które nie przeżyły jeszcze brutalnego zderzenia z rzeczywistością. “

Dlaczego nie może być “Dwadzieścia lat temu był naiwnym marzycielem”?

I wiem, że to może nieuczciwe odrzucać pojawienie się motywu samego w sobie, niezależnie od wykonania, ale pisanie o pisaniu zdaje mi się dość narcystyczne i pretensjonalne. Nie mówię, że ty taka jesteś, ale trudno nie odnieść takiego wrażenia. Polecam obejrzeć “Lady in the Water” M. Night Shyamalana, jest to skrajny przykład tego zjawiska, ale wiele pokazuje. Ale ponownie, może jest to w tym przypadku element wspomnianego humoru (może parodia wybryków Shyamalana i tym podobnych?) ale ja go niestety nie dostrzegam.

 

 

Nigdy nie pasjonował go starożytny Egipt, a filmy o faraonach i mumiach działały na niego lepiej niż porządna dawka melatoniny.

 

Ponownie, może jest to element mikrohumoru, ale jak dla mnie jest to zbyt skomplikowany sposób na powiedzenienudziło go wszystko co związane ze starożytnym Egiptem”. Nie jest to nic tragicznego, ale zamiast lekkiego uśmieszku, który wywoływać powinien mikrohumor, podobne dziwne sformułowania wywołują u mnie dreszczyki mikrożenady. Zdaje się, jakby autor po prostu chciał się pochwalić, że zna słowo “melatonina”.

 

Natomiast doceniam czysto językowe smaczki pokroju użycia sformułowania “egipskie ciemności” w opowiadaniu o takiej a nie innej tematyce. Skojarzyło mi się z “praszczurem” zamiast “przodka” w opowiadaniu “Szczury w murach” w tłumaczeniu Macieja Płazy.

 

No, tak się tylko czepiam (choć daję często autorowi kredyt zaufania i biorę pod uwagę możliwość, że coś, co mnie wydaje się kiepskim stylem, jest celowym zabiegiem), ale nie jest tragicznie. Nie zainteresowało mnie na tyle, bym czytał do końca jeszcze dzisiaj. W ogóle nie wiem, czy wrócę do tego opka. Ale nie dla tego, by było jakoś szczególnie złe; po prostu nie jest porywające, a ja zwykle nie lubię poświęcać czasu na coś, co nie jest absolutnie najwyższym stopniem przyjemności (w ekonomii to się na zywa opportunity cost, a ja wolę takich kosztów nie ponosić). Ale wolałem, by ten czas, który już poświęciłem, nie poszedł na marne, i chciałem zwrócić uwagę na to, co mi przeszkadzało w tych fragmentach, które przeczytałem. Mam nadzieję, że niektóre uwagi okażą się przydatne.

Hej,

 

Mam mieszane uczucia. Trochę mi się nie podoba ten humor i “figlarność” tego opowiadania, bo “Mumie” miały być chyba przesycone grozą. ;) Niepokój momentami jest, ale za dużo tutaj właśnie takiej lekkości, uroku, uśmiechu. wink

 

Niemniej środek (motyw z mumifikowaniem kotów), a potem koniec mnie zaskoczył – spodziewałam się, że będzie różowo już do końca. Cieszę się, że tak jednak nie było. ;)

 

Całkiem mnie wciągnęło to opowiadanie, tylko że, właśnie, zbyt różowe. I jeszcze jedno – przez długi czas miałam wrażenie, że mumia oczekuje, że to Robert da się zmumifikować i “legnie” obok niej. Zdziwiłam się, kiedy nagle okazało się, że chodzi o jakąś osobę trzecią – młodzieńca, którego ma dopiero sprowadzić.

 

Pajęczyny jak wata również zwróciły moją uwagę jako trochę niepasujące. I jeszcze te ślady stópek w piwnicy – właściwie nie wiem, NA CZYM zostawiała te ślady…? Na kurzu?

 

P.S. Biedne koty!

 

Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Bezpańscy młodzieńcy łasi na podroby… 

Leżę i kwiczę!

 

Podoba mi się łatwość z jaką przeplatasz grozę i humor. 

Polubiłam nieszczęsnego pisarza i Małgorzatę.

Opisy są nieco nadęte, ale jak dla mnie, idealnie pasują do klimatu mumii, złamanych serc i ożywionych piękności (bawiących się bandażem – tu również musiałam łapać oddech).

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo udany mariaż humoru i grozy. Dobrze pogrywasz z tropami kulturowymi, niemalże tworzysz tu pastę, no i wreszcie jest fantastyka pełną gębą. Z zakończeniem, którego, znając gatunek, można się spodziewać, a jednak napisałaś to tak, że zaskakuje – chyba przez humorystyczne wstawki. Zastanawiałam się, czy Dolores to ukłon w stronę Kinga, bo przecież mamy tu wyraźne nawiązania do “Misery”?

Bohaterowie wyszli przekonująco, Małgorzata o wielu obliczach zwłaszcza. Ale pan Rowan też niczego sobie – udana drugoplanowa postać.

Zastanawiam się, jaką rolę pełni fragment kursywą nad pierwszym obrazkiem, na samym początku. To fragment powieści Roberta?

Językowo i ogólnie technicznie jest okej, poniżej trochę miejsc, na których się potknęłam, oraz trochę błędów zapisu.

 

była idealną sceną dla twórczego umysłu pisarza

Scenerią.

– Pan Sanderson? – zapytał mężczyzna, którego twarz pojawiła się za szybą. – Och! Wystraszyłem pana – zZaśmiał się przepraszająco, gdy Robert otworzył drzwi. 

Didaskalia z “zaśmiał się” i podobnymi są zdradliwe, bo niby śmiejemy się gębowo, ale jednak wypowiedzenie trzech słów to nie jest śmiech.

 

No i zaglądam[+,] czy czego nie potrzeba.

 

żadną z jego ambitnych powieści. I pewnie darowałby sobie to głupie marzycielstwo, gdyby nie Marta – miłość jego życia, która rzuciła go

 

Siedział w swoim małym, dusznym mieszkanku i stukał po nocach.

Zaimka swój lepiej unikać, jeśli nie jest konieczny. Tu taki przypadek z szarej strefy, ale raczej bym wywaliła.

 

Świecąc po kątach, wyszedł na korytarz. Snop światła padł na drzwi do piwnicy. Zmartwiał. Pamiętał ten dźwięk, ale piwniczka była ostatnim miejscem, w które miał chęć zapuszczać się po nocy.

Jaki dźwięk? Skrzypienie było dawno, więc jak tu trafiłam na “ten dźwięk”, to miałam wrażenie, że piszesz o jakimś nowym.

 

Kilka kolejnych nocy zeszło mu na nasłuchiwaniu, a nie doczekawszy się sensacji, nad ranem zapadał w sen. Stary zarządca w końcu go odwiedził, lecz Robert nie podjął tematu pieca ani śladu stopy.

Tu się gramatycznie trochę sypie. W pierwszym zdaniu masz różne podmioty (noce / domyślny Robert) i to nie brzmi dobrze. Sensacje to niedobre słowo w tym kontekście. “Nie podjął tematu” sugeruje, że Rowan poruszył te tematy. W świetle zakończenia oczywiście mógłby to zrobić, ale nie sądzę, żeby chciał na siebie ściągać podejrzenia ;)

 

A teraz grzecznie na górę i do samochodziku, zanim coś obudzisz[+,] Bob

W tej samej chwili poczuł na karku czyjś dotyk.

Nie wie, że to “czyjś”, a taki zaimek to też śmieć.

 

odnaleziony na powrót łom

coś mi tu nadmiarowo

 

Kościste obojczyki i po części pozbawione skóry ręce[-,] przyprawiały o skręt kiszek.

bandaż ładnie opinał się w talii i zarysowywał linię bioder

Tu też mi coś nie gra, mam wrażenie, że materiał opina talię, a nie opina się

 

Zdradzały to także rysy jej twarzy.

Tu też zastanowiłabym się nad wyrzuceniem zaimka. Po polsku one zazwyczaj nie są potrzebne.

 

Drgnął, gdy mumia wyrwała go zamyślenia.

To wydaje mi się niezgrabne, takie jakieś mało literackie. Minimalnie lepiej byłoby “głos mumii”, ale ogólnie coś bym z tym zdaniem zrobiła.

 

Była wyższa niż się spodziewał,

Hmm. Przecież ją wcześniej widział? Może niż się wcześniej wydawała?

 

wydusił cienkim głosem, a oczy kobiety się zwęziły

Tu miałam poczucie non sequitur, przez użycie spójnika “a”, który tu sugeruje związek przyczynowo-skutkowy.

 

Siedział w zgaszonym samochodzie[+,] obserwując krople deszczu spływające po szybie.

Samochód nie może być zgaszony. Zgaszony może być silnik albo światło. Btw postaraj się powalczyć z konstrukcją imiesłowową, bo ona rzadko jest dobrym wyborem stylistycznym.

 

Gdy wrócił na górę[+,] dniało już,

Eksperymentował na ciałach, które wykupywał z kostnicy. Tak przynajmniej twierdził.

Tu miałam troszkę zawieszenie na realiach. Rozumiem, że to aluzja do złodziei trupów i że tak pozyskiwał ciała, a żonie rzucał ściemę, ale chyba by tego nie kupiła. To były tak głośne sprawy, że kupno z kostnicy byłoby procederem wielce mało prawdopodobnym jako zasłona dymna.

 

Podczas pierwszych dni po odkryciu obecności

Przez pierwsze dni? Odkrycie obecności brzmi mi strasznie technicznie.

 

Pewnego razu przyniósł spiratowaną kasetę z filmem “Sok z żuka”, którego premierę widział rok wcześniej w kinie.

Dlaczego spiratowaną? To oczywiście nie niemożliwe, ale VHS zazwyczaj po prostu nagrywało się z telewizji. Plus na pewno premierę (w sensie galowy pokaz)? Tzn. okej, może tak, ale to chyba informacja całkowicie niepotrzebna, a zwraca uwagę. Wystarczy, że film widział wcześniej w kinie. I raczej, jeśli z konkretem, “w ubiegłym roku”, “rok temu”.

 

Bez mumii[-,] dworzyszcze było tylko starą chałupą,

Nie odniosłam wcześniej wrażenia, że to aż dworzyszcze ;)

 

To, co mi przysłałeś[+,] jest naprawdę znakomite!

 

dance macabre

danse macabre (literówka). Przez “c” występuje wyłącznie w tekstach, które zapisują to błędnie ;)

 

Sądził, że list nim potrząśnie, lecz wywołał tylko więcej obaw i wyrzutów sumienia.

Hmm. Tu mi coś logicznie nie stykło.

 

I odkąd powiedział: “tak”, wszystko wkroczyło na zupełnie nową ścieżkę. 

Raczej “od kiedy”. Dwukropek zbędny. “Wszystko wkroczyło na nową ścieżkę” – hmm, coś mi nie gra.

 

– Małżonek twój, moja droga, nie zostawił wskazówek[+,]jak obchodzić się z sierścią. Poza tym[-,] nie zależy ci chyba na tym, żeby twój przyszły towarzysz był wilkołakiem, nieprawdaż?

Błędny przecinek po “poza tym” jest też gdzieś jeszcze.

Z tym wilkołakiem to trochę nielogiczne.

 

– Natarłeś już wnętrze solą? – zZmieniła temat.

 

Dorosłego chłopa i tak nie podsuszysz – przypomniała mu.

Przypomniała? Usiłowałam znaleźć, że o czymś takim mówili, ale nie znalazłam (może moja wina). Albo nie znam jakiegoś powiedzonka.

 

zwłaszcza[-,] gdy przychodziło do usuwania mózgu. 

Zwłaszcza gdy to jest spójnik złożony i nie rozdzielamy go przecinkiem

 

Albo zmienił się w wąpierza

“Wąpierz” to jest sztucznie utworzone, niepoprawne polskie słowo. Nie widzę dla niego zastosowania w realiach angielskich dowolnej epoki ;)

http://altronapoleone.home.blog

Łojzicku!

 

Nazbierało się tu komentarzy! Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli poświęcić czas na przeczytanie tej długaśnej historyjki!

 

Krar!

Zrobiłeś mi tym dwuczęściowym komentarzem serial z cliffhangerem! ;-)

Nie mogłam się doczekać ciągu dalszego zwłaszcza w związku z poniższym:

bardziej Mistrz i Małgorzata (gdzie jest kot!?) czy raczej Misery?

;-) Byłam bardzo ciekawa, czy docenisz koci wątek. 

 

Pasuje to do lekkiej opowieści niesamowitej, ale jak się nad tym zastanowić, to motyw jak z bajki trochę, albo z literatury dziecięcej.

Yyyy, man! Polecisz mi jakieś ciekawe tytuły z literatury dziecięcej, którą czytałeś? <3

 

Bardzo naturalnie i humorystycznie wyszedł epizod ze zjazdem pisarzy. Czyżby aluzje do jakiś warsztatów, które nie do końca polecasz?

 

:-) Zainspirowałam się wzmianką Chucka Palahniuka o takich spotkaniach.

Nie byłam na warsztatach. Byłam na spotkaniu NF u Bellatrix! Ale zapewniam, że wszelkie podobieństwo zdarzeń i osób jest całkowicie przypadkowe, a scenę napisałam wcześniej :-D 

 

Asylum!

 

Lekko męczył mnie ten brak ciągłości i wystawienie się na wrażenia. Gdybym miała coś rekomendować dla czytelnika podobnego do mnie – mniej szarpaniny, a więcej snucia opowieści.

 

Damn! Zaskoczyłaś mnie. Uważam to opowiadanie za najbardziej spójne i płynne z dotychczas wrzuconych na portal, może poza Panem Lasu. I właśnie takie bez skakania, tylko z odsłanianiem kolejnych elementów układanki.

 

Dzięki za odwiedziny i obszerny komentarz. Będę go sobie trawić. 

 

Zan!

 

(…) jeśli chciałaś przedstawić Małgorzatę jako niestałą dziewczynę, to udało się – dla mnie jej postępowanie jest dziwne. Chce mordować? Nie, bo tworzy mumiokotki. Chce towarzystwa mumiokotków? To po co całe gadanie o młodzieńcach? Chce faceta na wieczność? To po co mumiokotki? Czemu nie Rowan? Kim w ogóle jest Rowan i czemu służy Małgorzacie? Trochę też nie wierzę, że za każdym razem Małgorzata zdobywała zaufanie gości, że za każdy razem tych, których nie oczarowała mową, udało jej się zabić, skoro nawet zwykły pisarz zdołał ją wrzucić do jeziora. Po co tak ryzykować? Czego ona w ogóle chce w swoim nieżyciu?

 

No jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że tego wszystkiego nie skapowałeś po przeczytaniu opowiadania. Może czytałeś na szybko?

 

Motyw muzy też nie do końca mnie przekonuje, bo z pustych kartek, dzięki rozmowom z Małgorzatą, nagle powstaje arcydzieło. To raczej nie tak działa.

 

A działa tak, że ktoś morduje ukochają, żeby napisać wiekopomne dzieło, a ponieważ to nie przynosi oczekiwanego rezultatu, to ją wskrzesza, wykorzystując jedyną na dziewięć lat opcję życzenia do “złotego skarabeusza”, żeby ją wskrzesić i… znowu zabić? ;-)

Drogi Zan, chcesz pogadać o logice? ;-D 

 

Dziękuję za odwiedziny, uwagi i miłe słowa.

 

Kaplan!

 

Może wrócimy do tematu, jak przeczytasz całość?

 

DHBW!

 

Trochę mi się nie podoba ten humor i “figlarność” tego opowiadania, bo “Mumie” miały być chyba przesycone grozą. ;)

 

Otóż, w międzyczasie regulamin konkursu się zmienił i stanęło na niesamowitościach :-) Dlatego zdecydowałam się na trochę grozy, trochę figlarności. Bardzo się cieszę, że dotrwałaś do końca i że Cię wciągnęło. 

 

NA CZYM zostawiała te ślady…? Na kurzu?

 

P.S. Biedne koty!

 

Na pyle z węgla. Jest tam mowa o węglu, a przy takich piecach czysto zwykle nie jest.

P.S. Zapewniam, że koty mają się całkiem dobrze i Bastet czuwa, żeby miały dziki fun ;-)

 

Ambush!

 

Leżę i kwiczę!

 

Czyli nie jestem stracona w roli twórczyni dostarczającej choć odrobinę humoru? :-)

Radość wielka czytać taki komentarz! 

 

Drakaino!

 

Dziękuję za pochlebną opinię! Fragment kursywą to tylko wstępniak. Może zbędny, ale chciałam wrzucić na sam początek coś intrygującego, skoro tekst taki długi.

Dziękuję za sporą garść uwag i wskazówek. Będę je trawić na spokojnie, jak już uporam się ze sprawami świata pozafantastycznego, który wyciągnął po mnie macki kafelków do łazienki, frontów do kuchni, baterii i odcieni farb :-)

 

Pozdrowienia i jeszcze raz wielkie dzięki wszystkim! 

eM

 

 

O, też masz remont/przeprowadzkę? Ja chcę z tymi mackami zwariować ;)

http://altronapoleone.home.blog

Najpierw z oddali dobiega zgrzyt koła od taczki. Potem rozbrzmiewa szyderczy śmiech trolla. I oto przybywam, pod to zapewne wspaniałe opowiadanie nominowane do piórka, i bez zbędnej zwłoki przystępuję do zrzutu bagiennego szlamu miałkich przemyśleń.

Jeszcze na schodach usłyszał, że ktoś jest w domu.

Już przy pierwszym zdaniu pruski nauczyciel ma ochotę wbić sobie ołówek w oko. Jeszcze na schodach? Jeszcze będąc na schodach? Można było zdecydowanie lepiej zacząć to opowiadanie.

W szarawym świetle gasnącego dnia dom wyglądał tak, jak Robert go sobie wyobraził.

Nagle przenosimy się na zewnątrz. Czyli ten początek zapisany kursywą, to jakieś doklejone wydarzenie z przeszłości? Zupełnie niepotrzebne, tylko miesza i ostatecznie nie wiadomo, czyje to wspomnienie. Hejter wyczuwa w tym pozoranctwo. Ani ten początek ładny, ani budujący grozę. Raczej osłabia zainteresowanie tekstem.

Ponura, porośnięta bluszczem posiadłość, odbijająca się w spokojnej tafli jeziora, była idealną sceną dla twórczego umysłu pisarza.

Czyżby kolejne opowiadania o pisarzu chcącym wykorzystać klątwę żeby odnieść sukces? Przeczytałem trzy teksty z tego konkursu i we wszystkich jest łączenie mumii z pisarzem. Czy to jakaś klątwa ograniczająca wyobraźnię?

– Pan Sanderson? – zapytał mężczyzna, którego twarz pojawiła się za szybą. – Och! Wystraszyłem pana – zaśmiał się przepraszająco, gdy Robert otworzył drzwi.

– Rowan Stone. – Wyciągnął dłoń na powitanie.

– Zapaliło się światło – wyjaśnił Robert. – Myślałem, że zobaczę pana w drzwiach.

Błędny zapis sprawia wrażenie, że to Robert przedstawia się jako Stone i wyciąga dłoń.

Wewnątrz było ciemno, ponuro i chłodno, a na domiar złego już od progu uszu dobiegała irytująca pieśń niedokręconego kranu.

Purpura pełną gębą. Opis mgły jeszcze można zdzierżyć, ale “pieśń kranu” jest prawie tak beznadziejna jak "wargi wiatru".

Sięgające ziemi okna wychodziły na łąki, a sofa wyglądała na taką, w której można wybornie się zanurzyć na popołudniową drzemkę.

Wybornie się zanurzyć w sofie? Grafomania.

Wskazał gestem w stronę szafek.

– Tu jest pompa – wskazał gestem, gdy zeszli na dół

A po co "gest" w tych zdaniach?

Obok zardzewiałego ustrojstwa piętrzył się stos czarnych kamieni.

Okropny pomysł na zastąpienie słowa "węgiel".

To tylko dom, panie Sanders.

To jak się bohater nazywa, Sander, czy Sanderson?

Obudził się skostniały na sofie, przed wygasłym kominkiem.

Miejsce wstawienia przecinka ma znaczenie.

Obudził się skostniały, na sofie przed wygasłym kominkiem.

Pruski nauczyciel ma złudną nadzieję, że dostrzeżesz w tych zdaniach różnice.

Ból pleców przypomniał, że jego młodość się przeterminowała, a pulsująca tępo głowa dodawała od siebie, że przedobrzył z whisky.

A, czyli pisarz ma jeszcze problem alkoholem. Sztampa, nadzieja na choć minimalną oryginalność w kreacji bohatera właśnie umarła. A żeby było jeszcze gorzej, to ta cecha zupełnie nie ma wpływu na dalszą fabułę.

Opowiadania, które pisał, wygrywały w konkursach literackich, lecz pies z kulawą nogą nie zainteresował się żadną z jego ambitnych powieści. I pewnie darowałby sobie to głupie marzycielstwo, gdyby nie Marta – miłość jego życia, która rzuciła go dla rozchwytywanego autora żenujących romansideł o wampirach. Najpierw nie mógł w to uwierzyć, potem targował się z losem i zawziął, żeby zyskać sławę znacznie większą niż “Pan Drakula”. Siedział w swoim małym, dusznym mieszkanku i stukał po nocach. Zmarnował mnóstwo czasu i papieru rozsyłając maszynopisy po wydawnictwach. Na darmo. Lata mijały, a jemu odpowiadała głucha cisza.

A potem poznał Dolores. Pracowała w wydawnictwie “Mroczne” i nie owijała w bawełnę.

– Napisz coś dla kur domowych, które jako dziewczynki chciały umrzeć z miłości albo powieść o seryjnej morderczyni, tropionej przez przystojnego detektywa po czterdziestce. Potem możesz wyjąć z szuflady swoje wynurzenia.

Przy tym fragmencie pewnie niejednemu "wielkiemu autorowi" na tym portalu od razu oczy się zaświecą. Bo przecież ambitnej literatury te wredne wydawnictwa nie chcą jej wydawać. I to wszystko przez te wstrętne kury domowe, co to się zaczytują w romansidłach o wampirach i przystojnych detektywach, zamiast spoczywając na szezlongu wzdychać z zachwytem nad rozmemłanymi gniotami pełnymi odniesień historycznych, to chcą się oderwać od szarej rzeczywistości, zabawić, pośmiać, doświadczyć lekkiej rozrywki.

Nie zapuszczał się tylko do piwnicy.

Czyli nie palił w piecu i nie miał ciepłej wody?

Drgnął, gdy mumia wyrwała go zamyślenia.

Brakuje "z".

Gdy wrócił na górę dniało już, on jednak jeszcze długo leżał na sofie, nim zasnął.

Co jakiś czas pojawiają słowa niepasujące do stylu narracji. Tutaj jest to "dniało".

Pierwszy raz od dawna pisarz poczuł się nieswojo.

Czyżby? A spotkanie mumii nie sprawiło, że poczuł się nieswojo? On się od przyjazdu czuje nieswojo w tym domu.

Bo gdy zapytał ich o wydane książki, obdarzali go urażonym spojrzeniem, wzmiankowali coś o wygranych konkursach, bąkali o prościutkich gustach czytelników i zmieniali temat.

Jakoś znajomo to wygląda. Dodałbym jeszcze wzmiankę o tym, jak krytykują uznanych pisarzy.

 

 

Teks jest do przewidywalny i rozwleczony. Opisy rozmów, robienia zakupów i pisania ciągną się przez całe akapity. Niestety opowiadanie też łudząco przypomina "Gnijącą pannę młodą". Wygląd Małgorzaty jest opisany bardzo podobnie. Fabułą zahacza o te same wątki.

Małgorzata dostała nieco charakteru, ale Robert jest nijaki.

Gdyby skrócić ten tekst, dodać wyrazu głównemu bohaterowi, stonować zupełnie niepotrzebną purpurę, byłoby to przyzwoite opowiadanie, ale w tej formie nie zasługuje na więcej niż dwie gwiazdki. Zaznaczę jeszcze, że piszesz przyjemnym stylem, choć widzę, że grozi Ci przejście na stronę miłośników szezlongowych opowiadań, mam nadzieję, że jednak zostaniesz przy naturalności i nie polubisz purpury i bzdurnych metafor.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Dziękuję za komentarz, Osvaldzie. Dwie gwiazdki od Ciebie sprawiają, że czuję się wyróżniona ;)

Mgła w oddali sunęła powoli to odsłaniając, to zasnuwając bielą kolejne fragmenty lasu,

Już miałem pytać, co odsłania ta mgła, jakie „to”, ale tam po prostu brakuje przecinka…

 

Podjechał bliżej i zgasił silnik. Mgła w oddali sunęła powoli to odsłaniając, to zasnuwając bielą kolejne fragmenty lasu, a na przedniej szybie osadzały się maleńkie kropelki.

Poprzednie zdanie mówi o samochodzie, to prawda, ale kolejne za podmiot ma wzięty mgłę. Drugie zdanie jest o tyle niechlujne, że wygląda, jakby kropelki osadzały się na przedniej szybie mgły. IMO konstrukcja tych dwóch zdań wymaga konkretnego remontu.

 

W szarawym świetle gasnącego dnia dom wyglądał tak, jak Robert go sobie wyobraził. Ponura, porośnięta bluszczem posiadłość, odbijająca się w spokojnej tafli jeziora, była idealną sceną dla twórczego umysłu pisarza. Podjechał bliżej i zgasił silnik. Mgła w oddali sunęła powoli to odsłaniając, to zasnuwając bielą kolejne fragmenty lasu, a na przedniej szybie osadzały się maleńkie kropelki. Z zamyślenia wyrwało go światło, które rozbłysło nad drzwiami wejściowymi.

W tym fragmencie podmiot zmienia się cztery razy, w zasadzie w każdym zdaniu jest inny. Trudno jest się zorientować, kim jest „go” wyłaniające się znikąd w pewnym momencie, skoro dopiero była mowa o mgle i o posiadłości.

 

– Pan Sanderson? – zapytał mężczyzna, którego twarz pojawiła się za szybą. – Och! Wystraszyłem pana – zaśmiał się przepraszająco, gdy Robert otworzył drzwi.

– Rowan Stone. – Wyciągnął dłoń na powitanie.

To bohater się w końcu nazywa Rowan czy Robert? Czy ostatnia linijka cytowanego fragmentu to kontynuacja wypowiedzi nieznajomego, która z niewiadomych przyczyn stała się osobną wypowiedzią?

 

Tu jest kuchnia kaflowa, węgiel, wody można nagrzać, herbatę ugotować. Jest i zwykła, gazowa.

Po co tworzyć takie karkołomne konstrukcje? Nie można po prostu uporządkować informacji w zdaniu, by wynikały z siebie logicznie, zamiast skakać po nich? „Tu jest kuchnia kaflowa, tam zwykłe gazowa, jest też węgiel, wody można nagrzać, herbatę ugotować”. Chyba, że bohater celowo wypowiada się w niezrozumiały sposób.

 

W kominku płonął ogień, wypełniając salon pomarańczową poświatą.

A jaką poświatą mógł wypełniać salon ogień z kominka? Gdyby wypełniał np. niebieską, byłoby to warte wspominania.

 

Drewno jest w szopie za domem, a tam jest duży zapas świeczek. – Wskazał gestem w stronę szafek. Jego twarz poorana była zmarszczkami, a włosy znaczyła siwizna.

Dwa zdania o identycznej konstrukcji źle wyglądają obok siebie.

 

Przypominające watę cukrową pajęczyny w kątach sugerowały

Porównywanie pajęczyn do waty cukrowej kiepsko nadaje się do kreowania nastroju grozy. :<

 

Rowan otworzył drzwiczki i dorzucił węgla, po czym otrzepał dłonie.

Dorzucał węgla rękami? Przecież do tego się używa łopaty, bo trochę tego węgla trzeba dorzucić.

 

Wyrwał kartkę z maszyny i dorzucił do kolekcji, zdobiącej podłogę. “Cholerny desperat”, pomyślał.

Skoro treść listu nie wnosi (a nie wnosi) żadnych istotnych fabularnie informacji, to po co przytaczać jego treść? Pierwsze zdania nieudanej powieści przemilczano, tu powinno być podobnie.

 

Kolejne dni spędzał na rąbaniu i noszeniu drewna. Wybierał się również na krótkie spacery po okolicy i rozglądał za śladami myszy. Na próżno. Wieczorami padał przed kominkiem po paru łykach whisky. Wypożyczył magnetowid i kasety, żeby zabić czas.

Na śniadanie jadał płatki z mlekiem. Za oknem oglądał liście targane tchnieniami wiatru. Czasem z nudów odbijał piłką o ścianę. Sikać chodził, gdy bardzo mu się chciało.

 

Pewnej nocy ze snu wyrwał go deszcz, dudniący o ganek.

Zbędny przecinek.

 

Snop światła padł na drzwi do piwnicy. Zmartwiał. Pamiętał ten dźwięk, ale piwniczka była ostatnim miejscem, w które miał chęć zapuszczać się po nocy. Wrócił do salonu i dorzucił do kominka. Uzbrojony w latarkę i ostry nóż, leżał i czekał aż wstanie dzień.

Czemu bohater właściwie ma taką awersję do piwnicy? Był w niej przecież z oprowadzającym, wewnątrz rzucił mu się w oczy tylko piec i pajęczyny jak wata cukrowa.

 

Wypił kawę, obserwując tańczący na łąkach opar, a potem zszedł do piwnicy.

Dlaczego opar, a nie mgła? Doszukując się jakiejś konsekwencji w stosowanym języku, to nie powinien również pić kawy, lecz coś w stylu naparu z prażonych nasion Arabiki.

 

Ktoś musiał go rozpalić wczoraj.

Po co tutaj kursywa?

 

Stary zarządca w końcu go odwiedził, lecz Robert nie podjął tematu pieca ani śladu stopy.

Dosłownie w poprzednim akapicie chciał do niego jechać. :<

 

A gdy zaczynało mu się już zdawać, że wszystko to sobie uroił, drzwi znowu zaskrzypiały. Wyskoczył spod kołdry jak oparzony i pomknął do piwnicy.

Z powodu zaskrzypienia drzwi? W starych posiadłościach drzwi mogą skrzypieć nawet z powodu przeciągu. Miało chyba wyjść dramatycznie, ale imo wyszła przesadna reakcja na prozaiczne zdarzenie.

 

a ciało mężczyzny było naprężone niczym struna.

A nie lepiej: napięte/spięte? Naprężone ciało to bywa w terminalnym tężcu.

 

Mężczyzna zastawił drzwi stołkiem, na wypadek, gdyby chciały zamknąć się za nim same.

Znowu: po co kursywa? Ona służy np. do wprowadzania słów z innego języka, a istnieje słowo „same” w j.angielskim – bardzo mylące.

 

Nigdy nie pasjonował go starożytny Egipt, a filmy o faraonach i mumiach działały na niego lepiej niż porządna dawka melatoniny.

Niefortunny przykład z melatoniną jako usypiacza, bo to raczej hormon cyklu dobowego, a nie spania jako takiego. W zaburzeniach zasypiania stosuje się ją na godzinę przed planowanym pójściem spać – czyli Robert oglądał nudzące go filmy przez godzinę i dopiero zasypiał?

 

„A teraz grzecznie na górę i do samochodziku, zanim coś obudzisz Bob”.

Przed „Bob” przecinek.

 

wyjąkał szczękając zębami.

Przecinek pomiędzy czasownikami.

 

Siedziała na stołeczku przy otwartych drzwiczkach pieca z brodą opartą na splecionych dłoniach i wyglądała na urażoną.

Urażenie jest doskonale widoczne w przebiegu poprzedniej sceny i zachowaniu mumii w tej scenie. Nazywanie tego wprost jeszcze dodatkowo, jest imo waleniem łopatą w czytelnika.

 

Siedział w zgaszonym samochodzie obserwując krople deszczu

Przecinek po samochodzie.

 

– Wszyscy poszaleli na ich punkcie! – zakrzyknęła Małgorzata. – Każda licząca się rodzina pragnęła mieć takie starożytne truchło na własność, żeby zabawiać gości. Czego to ludzie nie robili! Mężczyźni dla uciechy wkładali palce w różne nieprzyzwoite miejsca, a kobiety piszczały jak nietoperze, gdy kolejne warstwy bandaży padały na ziemię. Wieczory umilały historyjki o klątwach faraonów i mumiach szukających zemsty na ludziach, zakłócających im spoczynek – prychnęła. – Ale było coś jeszcze, co rozpaliło wyobraźnię wielu arystokratów. Idea nieśmiertelności – rzekła i zapatrzyła się w ogień. – Jak grzyby po deszczu wyrosły pracownie oferujące balsamowanie zwłok. A niektórzy, jak mój szlachetny małżonek, próbowali na własną rękę… – Zamyśliła się. – Eksperymentował na ciałach, które wykupywał z kostnicy. Tak przynajmniej twierdził.

Dlaczego bohaterka ma włożoną w usta kwestię narratora? Kiepsko to wygląda.

 

Leżąc na sofie dumał o tym

Przecinek po sofie.

 

Ciekawość, że żadnej z jego żon nie udało się dożyć starości.

Ciekawe?

 

Obudził się wczesnym popołudniem z głową pękającą od pomysłów. Co jakiś czas przerywał opętańczy stukot, by skreślić kilka pospiesznych słów na kartce i śmiał się do swoich pomysłów.

Ponadto powtórzenie – pomysły.

 

– Dopiero się rozkręcam – przyznał z nieukrywaną ekscytacją.

Można pokazać podekscytowanie postaci na tak wiele sposobów, a zdecydowałaś się na żaden z nich…

 

Gdy jednak siadywali wieczorami przed kominkiem i czytał swojej towarzyszce to

Masz tutaj dwa podmioty domyślne w jednym zdaniu.

 

choć gdy już przypomniała sobie jak to jest mieć kogoś u boku

Przecinek po sobie.

 

Robert nie wiedział co odpowiedzieć

Przecinek po wiedział.

 

Również stukanie maszyny nie było już tak intensywne, jak wcześniej.

Zbędny przecinek.

 

Również stukanie maszyny nie było już tak intensywne, jak wcześniej. Czasem zamierało na długo, a wkręcona w nią kartka bielała pustką.

Kartka wkręcona w stukanie maszyny?

 

Miał spokój, którego pragnął, żadna zmora nie grasowała po salonie.

Po pragnął postawiłbym kropkę lub średnik, a jeśli upierać by się przy przecinku, to właśnie z jakimś „a” po nim.

 

zapytała spoglądając Robertowi przez ramię.

Przecinek po zapytała.

 

Najbardziej kłopotliwe okazało się pozyskiwanie materiału

Dlaczego kursywą?

 

Podróż dobrze mu zrobiła. Posłuchał muzyki, przewietrzył głowę, poszedł na porządny obiad, a wydawczyni wyrwała mu kopertę z rąk.

Rzeczy poprawiające nastrój Roberta to: słuchanie muzyki, spacer, smaczny obiad oraz dawanie sobie wyrywać kopertę z rąk. :3

 

nie potrafił zrozumieć jak jej mąż wyobrażał sobie

Przecinek po zrozumieć.

 

prześcigają się w co dziwniejszych porównaniach opisując zmywanie naczyń albo parowanie skarpetek

Przecinek po porównaniach.

 

Wiesz czego jeszcze potrzebuje dobra historyjka?

Przecinek po wiesz.

 

przyglądając się jak wpatrzona w ekran telewizora nawija kosmyk peruki na chudy palec

Przecinek po się.

 

Jedni wcale nie byli młodzi, za to sfrustrowani, drudzy próbowali udawać znacznie bardziej doświadczonych.

Bardziej niż co?

 

Jedni wcale nie byli młodzi, za to sfrustrowani, drudzy próbowali udawać znacznie bardziej doświadczonych. Ci irytowali go bardziej.

Powtórzenie bardziej.

 

O pisaniu zdawali się wiedzieć wszystko. W teorii. Bo gdy zapytał ich o wydane książki, obdarzali go urażonym spojrzeniem, wzmiankowali coś o wygranych konkursach, bąkali o prościutkich gustach czytelników i zmieniali temat.

<3

 

wieczorem zasiedli do czegoś, na co wszyscy zdawali się najbardziej czekać – upajania się niskoprocentowym alkoholem, w pomarańczowym świetle świec.

Co ten pomarańczowy tutaj wnosi?

 

Było na tyle ciemno i głośno, że nikt nie zauważył mumii przemykającej na granicy światła. Tylko Robert wiedział, że czai się w mroku.

Z tego fragmentu wynika tyle, że to Robert czai się w mroku i tylko on o tym wie.

 

zapiszczała chuda okularnica, która rzadko się odzywała ale, jak zauważył Robert, pisała najlepiej z nich wszystkich.

Przecinek przed ale.

 

Zdołałby ją odtworzyć, choć z pewnością nie tak, jak za pierwszym razem.

Drugi przecinek zbędny.

 

Doskoczył nim zdążyła się podnieść

Przecinek po doskoczył.

 

Serce szamotało się w piersi, jak spanikowane zwierzę.

Zbędny przecinek.

 

Robert zacisnął mocniej dłoń na metalu i zrobił jeszcze kilka kroków.

Chwilę zajęło mi zorientowanie się, co takiego ściska Robert (pomyślałem najpierw o klamce). Wzmianka o chwyconym łomie pojawiła się na tyle dawno, że nie warto tutaj szukać synonimu, a po prostu wspomnieć ponownie ten łom. W natłoku wydarzeń, jakie mają miejsce w tym fragmencie tekstu, ten detal łatwo ginie.

 

pogłaskał zwierzątko, które jęło węszyć co przyniósł.

Przecinek po węszyć.

 

Zacznę może od łyżki miodu w tej beczce dziegciu… Dialogi w zdecydowanej większości podobały mi się. Bardzo fajnie kreowały postaci, nadawały im unikalnego charakteru i nie czuć było, że postaci to jakieś plot devices, bezwolnie popychane impetem zdarzeń. Myślę, że to właśnie dzięki dialogom postać Małgorzaty pozostawała odpowiednio enigmatyczna do samego końca, a odkrywanie jej sekretów przez Roberta sprawiało satysfakcję. Do tego groza tutaj, choć długo utrzymuje się na znikomym poziomie, finalnie wybrzmiewa bez zastrzeżeń.

Natomiast to, co tu się dzieje w warstwie językowej, przyprawiło mnie o potężny ból głowy. Większość opowiadania jedziesz na podmiocie domyślnym, którym zdaje się być Robert, ale nie jest to takie oczywiste, bo po drodze wplatasz na przykład multum pospolitych podmiotów i nie ma tutaj żadnego uporządkowania; podmioty skaczą jeden na drugi, raz jest domyślny Robert, raz jest jakiś stół, za chwilę znowu Robert, a za chwilę nie wiadomo już co.

Interpunkcja z kolei jest, delikatnie mówiąc, bardzo swobodna. Kuleją absolutne podstawy jak oddzielanie czasowników w zdaniu przecinkami czy stosowanie przecinka w konstrukcji z imiesłowem przymiotnikowym. Znowu delikatnie mówiąc, ale uważam to za nieeleganckie wrzucać tekst tak naszpikowany usterkami.

Zaglądam tutaj w związku z nominacją piórkową i jakkolwiek dostrzegam jasne strony tego tekstu, tak po moim trupie przyłożę rękę do piórka tekstu z tak monstrualną łapanką. No po prostu nie. Piórko powinno być technicznie przynajmniej przyzwoite.

Zmierzając jednak do brzegu. Masz tutaj naprawdę dobre karty w ręku. Dialogi błyszczą, a historia jest interesująca. Po prostu widać tutaj talent. Z drugiej strony uważam, że umiejętności jeszcze za nim nie nadążają; że fundament tej konstrukcji, czyli technikalia, jest popękany i niedomaga. Ale paradoksalnie to dobra informacja. Bo żeby poprawić rzemiosło, po prostu trzeba ćwiczyć i pisać. A talentu nabyć nie sposób.

A cóż to, ktoś śmiał być wredniejszy w komentarzu ode mnie? Tak być nie może. To niedopuszczalne. Czyżbym zmiękł na starość? Muszę się poprawić w następnym komentarzu pod tekstem.

Zaglądam tutaj w związku z nominacją piórkową i jakkolwiek dostrzegam jasne strony tego tekstu, tak po moim trupie przyłożę rękę do piórka tekstu z tak monstrualną łapanką. No po prostu nie. Piórko powinno być technicznie przynajmniej przyzwoite.

Cóż za wspaniała deklaracja, chylę czoła. Mam jednak paskudny zwyczaj przyglądania się takim wypowiedziom. Czyli Wielce Szanowny Lożanin uważa, że tekst z dużą liczbą usterek i błędów interpunkcyjnych nie może dostać piórka pomimo ewidentnie widocznego talentu autorki, świetnie napisanych dialogów oraz interesującej fabuły? Godna pochwalenie postawa, jestem za. Tekst piórkowy powinien prezentować wysoki poziom we wszystkich aspektach. Dlatego zadziwia mnie, że piórka dostają opowiadania z drewnianymi postaciami, płaskimi dialogami, bzdurnym światotwórstwem i koślawymi metaforami. Sprawia to wrażenie, jakby właśnie kwestie techniczne były kluczowe, a nie liczył się talent autora ani fabuła, ani bohaterowie.

Wiedziony ciekawością wskoczyłem na taczkę z bagiennym szlamem i popędziłem sprawdzić, jakież to teksty idealne pod względem technicznym nominował Wielce Szanowny Lożanin. I cóż ja znalazłem? A na przykład ten tekst: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/27510, a pod nim komentarz “Szkoda, że językowo, mimo łapanki Reg, nadal zostało tyle baboli”. Zadałem sobie więc pytanie, jak to jest, że tutaj pada deklaracja “po moim trupie”, a tam jest jedynie “szkoda” i nominacja. Przyszło mi do głowy, że być może “monstrualna łapanka” to coś znacznie gorszego niż “tyle baboli”, ale tam te babole są już po interwencji Reg., która tutaj jeszcze nie nastąpiła.

Przyjrzyjmy się teraz Twoim zarzutom, MrBrightside, do tego tekstu.

Już miałem pytać, co odsłania ta mgła, jakie „to”, ale tam po prostu brakuje przecinka…

Prawda, brakuje przecinka, tak jak w wielu tekstach piórkowych zdarzało się to wielokrotnie. Jest to mankament, który z łatwością każdy korektor poprawi. Błędy interpunkcyjne wskazałeś słusznie, ale czy one dyskwalifikują tekst?

Poprzednie zdanie mówi o samochodzie, to prawda, ale kolejne za podmiot ma wzięty mgłę. Drugie zdanie jest o tyle niechlujne, że wygląda, jakby kropelki osadzały się na przedniej szybie mgły. IMO konstrukcja tych dwóch zdań wymaga konkretnego remontu.

 Można je uznać za niezgrabne i wzmianka o kroplach powinna być nowym zdaniem, ale o “przedniej szybie mgły” nie ma tu mowy.

W tym fragmencie podmiot zmienia się cztery razy, w zasadzie w każdym zdaniu jest inny. Trudno jest się zorientować, kim jest „go” wyłaniające się znikąd w pewnym momencie, skoro dopiero była mowa o mgle i o posiadłości.

I co w związku z tym? Umiejętność zmiany podmiotów i różnicowania konstrukcji jest zaletą. “Go” można zamienić na Roberta, choć przyznam, że ja nie miałem trudności z domyśleniem się kim jest “go”, ponieważ ani mgła, ani posiadłość nie są rodzaju męskiego.

To bohater się w końcu nazywa Rowan czy Robert? Czy ostatnia linijka cytowanego fragmentu to kontynuacja wypowiedzi nieznajomego, która z niewiadomych przyczyn stała się osobną wypowiedzią?

To prawda, również wskazałem w komentarzu autorce ten zbędny enter.

Po co tworzyć takie karkołomne konstrukcje? Nie można po prostu uporządkować informacji w zdaniu, by wynikały z siebie logicznie, zamiast skakać po nich? „Tu jest kuchnia kaflowa, tam zwykłe gazowa, jest też węgiel, wody można nagrzać, herbatę ugotować”. Chyba, że bohater celowo wypowiada się w niezrozumiały sposób.

Oczywiście, że celowo, to jest właśnie dobra stylizacja wypowiedzi, dodanie postaci charakteru. Pewnie między innymi dlatego masz wrażenie, że dialogi błyszczą.

A jaką poświatą mógł wypełniać salon ogień z kominka? Gdyby wypełniał np. niebieską, byłoby to warte wspominania.

Właściwie to nie każdy płomień w kominku wygląda tak samo, może być czerwony, pomarańczowy, jasnożółty.

Dwa zdania o identycznej konstrukcji źle wyglądają obok siebie.

Są podobne, ale nie identyczne. W tekście, który nominowałeś również są obok siebie zdania o podobnej konstrukcji.

Porównywanie pajęczyn do waty cukrowej kiepsko nadaje się do kreowania nastroju grozy. :<

To zależy, jeśli ktoś ma arachnofobię., to tak gęste pajęczyny mogą grozę wywołać. Poza tym, to opowiadanie łączy grozę z humorem.

Dorzucał węgla rękami? Przecież do tego się używa łopaty, bo trochę tego węgla trzeba dorzucić.

Absolutnie nieprawda. Dobrej jakości węgiel może mieć nawet kilkanaście centymetrów szerokości. Spokojnie można chwycić trzy kawałki i wrzucić do pieca. Wiem, bo dokładnie tak robiłem.

Skoro treść listu nie wnosi (a nie wnosi) żadnych istotnych fabularnie informacji, to po co przytaczać jego treść? Pierwsze zdania nieudanej powieści przemilczano, tu powinno być podobnie.

Właściwie cały wątek związku bohatera jest nieco urwany, ale jak dla mnie ten fragment pokazuje charakter bohatera i jego sposób pisania.

Na śniadanie jadał płatki z mlekiem. Za oknem oglądał liście targane tchnieniami wiatru. Czasem z nudów odbijał piłką o ścianę. Sikać chodził, gdy bardzo mu się chciało.

A tymczasem, w tekście, który nominowałeś czytamy: Za dnia pracował, w nocy błąkał się po ulicach. Upewniał się, że nie przechodził przy latarniach. Mijał podobne do siebie, ukrywające się przed niechcianymi spojrzeniami żywe trupy. Niczego nie szukał. Szedł tam, gdzie prowadziły go nogi.

Czemu bohater właściwie ma taką awersję do piwnicy? Był w niej przecież z oprowadzającym, wewnątrz rzucił mu się w oczy tylko piec i pajęczyny jak wata cukrowa.

To wygląda na nieuzasadniony lęk, może bohater boi się pająków albo ciemności, albo to kwestia mieszkania na odludziu, a może instynktownie wyczuwał, że coś jest nie tak z tą piwnicą. Na przykład w jednym tekście wyróżnionym piórkiem bohater zafascynował się zdjęciem Tajki i też nie wiadomo dlaczego.

Dlaczego opar, a nie mgła? Doszukując się jakiejś konsekwencji w stosowanym języku, to nie powinien również pić kawy, lecz coś w stylu naparu z prażonych nasion Arabiki.

Zgodnie z definicją PWN: opar – to, co paruje, unosi się nad ziemią w postaci maleńkich kropelek wody. Wskazana przez ciebie analogia do naparu nie ma żadnego sensu.

Po co tutaj kursywa?

Na kursywę wskazujesz kilkakrotnie. Otóż jej zastosowanie jest możliwe w sytuacji, gdy autor chce zaznaczyć różnice znaczeniowe. To oznacza, że użyte słowo nie do końca oddaje sytuację. Auto może stosować taki zabieg i nie jest to błąd. Nie należy tego jednak nadużywać.

Dosłownie w poprzednim akapicie chciał do niego jechać. :<

To, że coś jest opisane w poprzedni akapicie, nie oznacza, że wydarzyło się przed chwilą.

Z powodu zaskrzypienia drzwi? W starych posiadłościach drzwi mogą skrzypieć nawet z powodu przeciągu. Miało chyba wyjść dramatycznie, ale imo wyszła przesadna reakcja na prozaiczne zdarzenie.

Jest to przesadne, ale mógł się już bohaterowi udzielić nastrój starego domu na odludzi.

 

A nie lepiej: napięte/spięte? Naprężone ciało to bywa w terminalnym tężcu.

A nie lepiej: napięte/spięte? Naprężone ciało to bywa w terminalnym tężcu.

Znaczeniowo jest to poprawne. Najczęściej stosuje się frazeologizm “wyprostowany jak struna”.

Znowu: po co kursywa? Ona służy np. do wprowadzania słów z innego języka, a istnieje słowo „same” w j.angielskim – bardzo mylące.

Kursywa oznacza, że drzwi przecież nie mogły zamknąć się same.

Niefortunny przykład z melatoniną jako usypiacza, bo to raczej hormon cyklu dobowego, a nie spania jako takiego. W zaburzeniach zasypiania stosuje się ją na godzinę przed planowanym pójściem spać – czyli Robert oglądał nudzące go filmy przez godzinę i dopiero zasypiał?

W zdaniu jest informacja, że działały lepiej niż melatonina. To może oznaczać też, że szybciej.

Urażenie jest doskonale widoczne w przebiegu poprzedniej sceny i zachowaniu mumii w tej scenie. Nazywanie tego wprost jeszcze dodatkowo, jest imo waleniem łopatą w czytelnika.

A mnie to rozbawiło. Podkreśla też fakt, że mumia nie jest groźna.

Dlaczego bohaterka ma włożoną w usta kwestię narratora? Kiepsko to wygląda.

W tym przypadku napisanie tego w narracji byłoby gorszym rozwiązaniem, bo bohaterka opowiada swoje przeżycia, o których bohater nie wie.

Można pokazać podekscytowanie postaci na tak wiele sposobów, a zdecydowałaś się na żaden z nich…

Racja, można pokazać.

Kartka wkręcona w stukanie maszyny?

Słuszna uwaga.

Po pragnął postawiłbym kropkę lub średnik, a jeśli upierać by się przy przecinku, to właśnie z jakimś „a” po nim.

Nieprawda, to akurat kiepska rada. Jeśli już to najlepiej pasowałby tu myślni zamiast przecinka.

Rzeczy poprawiające nastrój Roberta to: słuchanie muzyki, spacer, smaczny obiad oraz dawanie sobie wyrywać kopertę z rąk. :3

Nie. Nie ma tu mowy o nastroju. Mowa o podróży, która dobrze mu zrobiła, a wymienione czynności doprowadziły do wyrwania kartki z rąk. Zarzucić tu można zbyt duży skrót myślowy.

Bardziej niż co?

Nie ma potrzeby tego doprecyzowywać, bo udawanie bardziej doświadczonych jest jasne. Zobacz, jak źle by to brzmiało: Jedni wcale nie byli młodzi, za to sfrustrowani, drudzy próbowali udawać znacznie bardziej doświadczonych niż byli.

Co ten pomarańczowy tutaj wnosi?

Zakładam, że chodziło o nastrój.

Z tego fragmentu wynika tyle, że to Robert czai się w mroku i tylko on o tym wie.

Gdyby analizować tylko drugie zdanie to tak, ale w połączeniu z pierwszym już nie ma wątpliwości, co do znaczenia. Można jednak zamienić na “czaiła” i wszystko będzie jasne.

Chwilę zajęło mi zorientowanie się, co takiego ściska Robert (pomyślałem najpierw o klamce). Wzmianka o chwyconym łomie pojawiła się na tyle dawno, że nie warto tutaj szukać synonimu, a po prostu wspomnieć ponownie ten łom. W natłoku wydarzeń, jakie mają miejsce w tym fragmencie tekstu, ten detal łatwo ginie.

Przyznam, że ja nie miałem żadnego problemu ze zrozumieniem, co ściska Robert.

 

Po przeanalizowania tego komentarza zacząłem się zastanawiać, jaka jest ideologia piórek i po co je przyznajecie. Co doceniacie? Zakładałem, że piórka są związane z antologią, która pozwala utalentowanym autorom na zrobienie pierwszego kroku w kierunku poważniejszych publikacji. Kogo więc należy promować? Kogoś, kto doskonale zna interpunkcję, ale pisze rozlazłego gniota z drewnianymi bohaterami, czy kogoś, kto ma ewidentny talent, ale popełnia jeszcze błędy interpunkcyjne. Kogoś, kto pisze świetne dialogi, czy kogoś, kto nie potrafi ich nawet w najmniejszym stopniu zróżnicować? Powiem wprost, osobiście nie uważam tego tekstu za wybitny, ale jest lepszy niż na przykład Ich zabawy, Mglistowie czy Pani Metamorfoz – teksty zmanierowane, nudne i pozbawione sensu.

 

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Przychodzę późno a i czasu mam mało (próbowałem wziąć urlop od obowiązków lozowych w listopadzie, ale okazało się, że owszem, mogę… ale wtedy grudniowe głosowanie mnie omija, a nie listopadowe xD), więc wybacz, że tym razem będzie krótko.

Horrorów ostatnio ci u nas dostatek, a pisząc to ostatnio mam na myśli cały ten rok, więc gdy wszedłem w twój tekst i zobaczyłem etykietkę "horror", nie byłem pełen entuzjazmu. Początek wydawał mi się taki spod sztancy, do tego jako zwolennik dość prostego stylu (chyba, że sytuacja wymaga czego innego) natknąłem się tam na sporo ozdobników, przymiotników i wydumanych opisów. Oczywiście wszystko podane bardzo sprawnie, ale jakoś dla mnie na wyrost… A potem, dość szybko zresztą, przyszedł czas na zwrot akcji i pojawienie się panny mumii. I nawet dostrzegłem metodę w tym szaleństwie, bo udało ci się mnie zwieść i przez to komizm sceny z mumią przełamujący klimat horroru wypadł jeszcze lepiej.

Od tego moment tekst to cud i miód. Jest zabawny, dowcipny, trochę zjadliwy (za te uwagi o pisarzach-amatorach pewnie niejeden tutaj już struga na ciebie kołek :P) a przede wszystkim serwuje nam groteskę i absurd (zwłaszcza w dialogach) w idealnie dobranych ilościach. 

Trochę żałuję, że nie pozwoliłaś sobie bardziej zapędzić się w historię, pokazać jakaś psychologiczną przemianę bohatera, który tak daleko posuwa się w szaleństwie, że rzeczywiście próbuje upolować jakiegoś nieszczęśnika dla mumii, albo jakiegoś romantyczno-erotycznego epizodu (przy bójce niemal byłem pewien, że do czegoś dojdzie), ale rozumiem to, jak tekst był przez ciebie obmyślany i przede wszystkim doceniam, że doprowadziłaś do satysfakcjonującego finału. 

Postać mumii bardzo charakterystyczna i po prostu nie da się jej nie lubić!

Trochę raziła stylizacja językowa młodych literatów, ale rozumiem, że to tak specjalnie. Pomniejszych błędów, aliteracji czy niezręczności, które gdzieniegdzie się trafiały, pozwoliłem sobie nie wypisywać, bo to z pewnością wyłapie redakcja. 

Będę na TAK, znaczy się.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Zaczyna się dość sztampowo, ale potem na szczęście odjeżdżasz bardzo daleko od tych klisz. Różne rzeczy z mumiami wyrabiano, ale romansu nie kojarzę. Tak, uważam, że bohaterowie mają romans. Przynajmniej fajnie pokazujesz ich związek, który przechodzi przez różne fazy.

Mumia jest najbardziej pełna życia ze wszystkich postaci. Pszipadek? ;-)

Spodobała mi się szalona akcja z nieoczekiwanym zwrotem co chwila.

Sanders… Czyżbyś nie lubiła Sandersona, że tak potraktowałaś jego niemal imiennika? Tym bardziej, że pisze lekkie YA.

Duży plus za humor, ładnie urozmaica prawie każdą historię.

Jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Zan!

 

– Może nie jest to typowa powieść grozy tylko horror psychologiczny. – Próbował bronić swojej idei. – Widzisz, ten dom jest tak naprawdę…

Odniesienie do poprzedniego opowiadania? ;) Świetny smaczek!

Wybacz, że się do tego nie odniosłam. Tak, cieszę się, że to wyłapałeś. Miałam nadzieję, że kogoś to rozbawi ;)

 

Drakaino!

O, też masz remont/przeprowadzkę?

Tak. Czy Tobie też przyszło do głowy kupować takie czaderskie płytki do łazienki w rozmiarze 160x80, czy jesteś mądrzejsza ode mnie? :) 

 

Mr.Brightside!

Cześć, marudo :) Dziękuję, że poświęciłeś tyle uwagi i czasu mojemu tekstowi. Szkoda, że znowu rozczarowałam Cię technikaliami, ale wiedz, że się starałam! Nerwicy zaimkowej już się prawie nabawiłam, trauma podmiotów domyślnych dopiero się rozwija. Zresztą, znasz moje zdanie na ten temat i całkiem możliwe, że przez to nigdy nie zasłużę u Ciebie na TAK-a. :) 

Po prostu zgadzam się z tym, co napisał Osvald:

“Go” można zamienić na Roberta, choć przyznam, że ja nie miałem trudności z domyśleniem się kim jest “go”, ponieważ ani mgła, ani posiadłość nie są rodzaju męskiego. (…) Przyznam, że ja nie miałem żadnego problemu ze zrozumieniem, co ściska Robert.

Podpadłam? No trudno. Lajf. 

 

– Wszyscy poszaleli na ich punkcie! – zakrzyknęła Małgorzata. – Każda licząca się rodzina pragnęła mieć takie starożytne truchło na własność, żeby zabawiać gości. Czego to ludzie nie robili! Mężczyźni dla uciechy wkładali palce w różne nieprzyzwoite miejsca, a kobiety piszczały jak nietoperze, gdy kolejne warstwy bandaży padały na ziemię. Wieczory umilały historyjki o klątwach faraonów i mumiach szukających zemsty na ludziach, zakłócających im spoczynek – prychnęła. – Ale było coś jeszcze, co rozpaliło wyobraźnię wielu arystokratów. Idea nieśmiertelności – rzekła i zapatrzyła się w ogień. – Jak grzyby po deszczu wyrosły pracownie oferujące balsamowanie zwłok. A niektórzy, jak mój szlachetny małżonek, próbowali na własną rękę… – Zamyśliła się. – Eksperymentował na ciałach, które wykupywał z kostnicy. Tak przynajmniej twierdził.

Pytasz: “Dlaczego bohaterka ma włożoną w usta kwestię narratora?”.

A gdzie tutaj masz kwestię narratora? Przecież to wszystko opowiada Małgorzata, a narrator informuje tylko, że się zamyśliła, zapatrzyła w ogień itp. To historia, którą snuje. Ludzie snują takie historie. Mumia też człowiek.

O pisaniu zdawali się wiedzieć wszystko. W teorii. Bo gdy zapytał ich o wydane książki, obdarzali go urażonym spojrzeniem, wzmiankowali coś o wygranych konkursach, bąkali o prościutkich gustach czytelników i zmieniali temat.

<3

Cieszę się, że doceniłeś :)

 

Spodziewałam się, że będziesz na nie, ale powód nie przyszedłby mi do głowy, przyznam szczerze. Udało Ci się mnie naprawdę zaskoczyć! Napiszą o mnie w Fakcie: “Nie dostała piórka za przecinki i podmioty domyślne” :D

 

Osvaldzie

Dziękuję za Twoje uwagi i że wziąłeś mnie w obronę :) Niektóre zabiegi, które stosuję dla stworzenia klimatu spotkały się z krytyką i zaczęłam tracić pewność, czy to dobrze, że tak robię. Teraz odzyskałam poczucie, że te elementy są warte wprowadzania. Dzięki!

Jeśli będziesz miał czas i chęć zajrzeć pod inne moje teksty – będzie mi miło, bo mimo że języczek masz cięty i nie grzeszysz subtelnością, dostrzegam w Twoich uwagach do “Mistrza i Małgorzaty” sporo wartości. 

 

Geki!

Co za niespodzianka :) Sprawiłeś mi ogromną przyjemność swoim komentarzem. Nie tylko ze względu na ostatnią linijkę (której spodziewałam się najmniej!) :) Bardzo się cieszę, że spodobał Ci się humor, polubiłeś charakterną Małgorzatę i osiągnąłeś satysfakcję :)

 

Finklo!

Różne rzeczy z mumiami wyrabiano, ale romansu nie kojarzę. Tak, uważam, że bohaterowie mają romans. Przynajmniej fajnie pokazujesz ich związek, który przechodzi przez różne fazy.

:) Bardzo słusznie. To taki romans z pazurem :)

Sanders… Czyżbyś nie lubiła Sandersona, że tak potraktowałaś jego niemal imiennika? Tym bardziej, że pisze lekkie YA.

No popatrz, nie znałam tego pana… 

 

Cieszę się, że tyle rzeczy Ci się w moim opowiadaniu spodobało. Po lekturze “Potyczki z chaosem”, pomyślałam, że możesz docenić koci wątek ;)

 

P.S. Zebrałam więcej TAKów, niż się spodziewałam! To miłe. Dzięki!

Sama lubię zwierzęta, ale nie jakoś przesadnie. Nie jestem kociarą, jeśli już miałabym się zdecydować na jakiegoś zwierzaka w domu, to raczej psa. Ale w opowiadaniach mogę wykorzystać wszystko od pszczółki do smoka.

Ergo: wątek koci nie miał specjalnego wpływu na moją decyzję.

Babska logika rządzi!

Emilisien, i dla mnie jesteś talentna w pisaniu! Ten konkretny tekst jest niewyzyskany warsztatowo. Motywacja bohaterów klarowna, zwłaszcza dla wszystkich piszących, lecz kontekst fizyczny "leży". W wielu opowiadaniach, podobnie jak Twoim nie ma materialności, lecz siedzenie w myślach, a dla mnie osadzenie w rzeczywistości tekstu zrobiłoby naprawdę dużą robotę i rekompensowałoby niedostatki.

I jeszcze jeden drobiazg. We wcześniejszym nagromadzenie "psychiczności", tak to nazwijmy, było tak duże, że poraziło sprawnością i machnęłam ręką na niedostatki realu, zwłaszcza że rzecz odbywała się wiadomo gdzie. Marzyłoby mi się połączenie wcześniejszego opka, które nominowałam z tym. Ideał. 

Opowiadanie dla mnie składa się z trzech części: realiów, bohatera i fabuły. Zdarza się, że że któraś część leży, lecz musi ja rekompensować inna.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Opowiadanie ma swoje plusy i minusy. Na plus – dobrze się czyta, wciąga, ciekawie przełamujesz schematy, postać Małgorzaty jest charakterna, dobre dialogi. Na minus – początek bardzo oklepany, miałam wrażenie, że już czytałam niemal identyczny (i to nie raz ;p), postać Roberta bardzo stereotypowa i ‘bez jaj’; zgubiłam się w miejscu, gdzie Małgorzata oczekuje towarzystwa – wydawało mi się, że ona chce konkretnie towarzystwa Roberta a nie kogoś i potem się trochę skonsternowałam, że on jej ma kogoś znaleźć (i zabić?). Mordowanie kotków też minus :(. Nie zrozumiałam też, kim jest Rowan i dlaczego współpracuje z Małgorzatą. To ten jej mąż? 

Będę jeszcze myśleć.

Wracam z komentarzem piórkowym. Po przemyśleniu i ponownym przejrzeniu tekstu jestem na NIE.

 

Dlaczego? Bo przy wszystkich zaletach: czyta się płynnie i ubawiło, brakło mi tu tego, co część komentatorów określa “efektem wow”. Wszystko jest na swoim miejscu, to sprawna składanka znanych klocków, ale im dalej jestem od lektury, tym bardziej brakuje mi tu “osobistego pazura” autorskiego, a to jest cecha, którą w tekstach piórkowych cenię wysoko. Możliwe, że po części odpowiedzialne jest za to coś, do czego mnie przyzwyczaiłaś wcześniejszymi tekstami, choć nie było ich dużo: większe skupienie na bohaterze, introwersja. Tu mi tego zabrakło, opowiadasz historyjkę z twistem, ale postacie są dość “komiksowe”. I może gdyby było widać w tym zamysł autorski: piszesz o pisarzu, który ma problem z pisaniem, więc wszystko wokół niego robi się takie sztampowo papierowe, jak z marnej powieści, a gdzieniegdzie błyska iskra talentu i to się odbija w materii literackiej, a nie tylko w opisie procesu twórczego? Bo ten proces trochę za bardzo opisujesz, za mało pokazujesz.

 

Niemniej uważam, że jest to jedna z ciekawszych propozycji konkursowych i bezwzględnie widziałabym ten tekst, po redakcji (wcale niekoniecznie w kierunkach, które wskazałam – to Twój tekst i Twoje decyzje, aczkolwiek zgadzam się z kimś z przedpiśców, że np. geneza relacji między Małgorzatą a Rowanem zasługuje na parę słów wyjaśnienia) w antologii, na którą są szanse, bo wydawnictwo ma wolę wydania, tylko nie wiadomo, jak będzie po Nowym Roku z finansami.

 

Z drobiazgów technicznych, o których wcześniej nie wspomniałam, choć ukłuły przy pierwszej lekturze: mamy świat anglosaski, obstawiam raczej Wyspy niż USA, choć to akurat nieistotne, ale bohaterkę – żeby była gra słów z Bułhakowem – nazywasz Małgorzatą (i, co gorsza, Małgosią czy Gosią). To jest problem, bo np. obecnie w tłumaczeniach przyjmuje się pozostawianie imion w brzmieniu oryginalnym, nawet jeśli mają polski odpowiednik. Spolszczenie jest staroświeckie, a staroświeckość nie jest najmocniejszą stroną tego tekstu, więc stylistycznie troszeczkę się tu rozłazi i trzeba by do ewentualnego druku coś z tym zrobić. Gdybyś albo poszła w większy dystans ironiczny do narracji albo wzmocniła vintage realia, może by przeszło jako element stylizacji. Co do tego vintage, jedna z kwestii do wzmocnienia: Małgorzata jest w sumie bardzo nowoczesna – nie jest to oczywiście niemożliwe, może być jak Lestat a nie Louis z “Wywiadu z wampirem” i świetnie się dostosowywać do nowych czasów – aczkolwiek jest tu słaby punkt: Lestat łazi po świecie, a ona siedzi zamknięta w krypcie, no i właśnie to warto by lepiej uzasadnić.

 

Takie drobiazgi oczywiście nie decydują o głosowaniu, na to składa się więcej czynników, niemniej podsumowując: w obecnym kształcie piórkowo jestem na NIE.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino

 

w kwestii imienia mocno mnie zaskoczyłaś. Gdybym nazwała mumię Margaret – w moim odczuciu – straszliwie wykastrowałoby to klimacik między nią z Robertem. Bo jednak Małgosiu czy Gosiu jest czymś bardzo innym jakościowo od Margaret, Marge, Meg, czy czegokolwiek innego. A gdybym miała stosować polskie Marguś też byłoby to znacznie słabszym pomysłem niż: “ależ Gosiu!”. Przyznam, że dla mnie jest to oczywiste i zastosowałam to z całkowitą premedytacją i zrobiłabym to znowu. :)

 

Asylum

Marzyłoby mi się połączenie wcześniejszego opka, które nominowałam z tym. Ideał. 

Biorę sobie do serca ;) Może kiedyś się uda.

Dzięki za komplement.

 

Bella,

wydawało mi się, że ona chce konkretnie towarzystwa Roberta a nie kogoś i potem się trochę skonsternowałam, że on jej ma kogoś znaleźć (i zabić?)

Spodziewam się, że gdyby Małgorzata powiedziała mu wprost kogo sobie upatrzyła, po Robercie zostałby tylko czarny ślad w miejscu, w którym wystartował. To jest subtelnie pokazane w tekście i ma właśnie być taką niepewną sugestią. Czytelnik ma mieć właśnie to poczucie, że Małgorzata tak naprawdę chce jego.

Kim jest Rowan wyjaśniłam w kilku zdaniach. To się przewija w tekście.

Postanowiłam nie dopisywać didaskaliów i wyjaśnień w komentarzach poza betą. Jak ktoś wychwyci – super. Jak nie – trudno. Natomiast zachowuję w pamięci takie uwagi i będę je rozważać przy okazji następnych tekstów. Choć uważam, że czasem lepiej zostawić niektóre kwestie w sferze domysłów. Bo sama lubię rzeczy niedopowiedziane, które można różnie interpretować. 

 

Dzięki za komentarze!

 

Gdybym nazwała mumię Margaret – w moim odczuciu – straszliwie wykastrowałoby to klimacik między nią z Robertem.

To są zapewne kwestie osobniczych preferencji. Mi zgrzytają te polskie zdrobnienia, ale – jak napisałam – przy wyższym poziomie stylizacji to by miało szanse przejść. W stareńkich już przekładach Boya mamy u Balzaka Fińcię i inne spolszczone zdrobnienia, ale dziś tłumacz zostawiłby “Delphine”. Ergo w tekście napisanym bez stylizacji mam z tym problem. Zresztą jako tłumaczka młodzieżówek też miałam i w Ricku Riordanie ostatecznie postanowiłyśmy po naradzie z redaktorką zostawić oryginalne angielskie imiona dla “zwykłych” postaci, tzn. głównych bohaterów dzieciaków. Ale dla potworów udających ludzi i zazwyczaj mających znaczące imiona i nazwiska dawałyśmy spolszczenia, żeby te żarty wyszły. Czyli wiele zależy od kontekstu.

Zgadzam się zresztą, że Meg po polsku brzmi mniej pieszczotliwie niż Małgosia. No i Margaret zgubiłaby bułhakowowski tytuł. Może zatem warto by rozważyć przeniesienie akcji w realia polskiego dworku? Po prawdzie realia anglosaskie nie grają u Ciebie żadnej istotnej roli, sprowadzają się do nazw własnych, więc to by się mogło dziać gdziekolwiek w Europie czy Ameryce, zwłaszcza północnej.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino

 

a czy Polacy zwozili sobie mumie na dwory?

Nie do tego stopnia co Anglicy w sensie takim, że to w Anglii w drugiej połowie XIX wieku była moda na np. odwijanie mumii, ale owszem, i do Polski sprowadzano kurioza egipskie, więc sprowadzenie mumii nie jest niemożliwe w tych realiach. Zresztą po prawdzie mogłabyś mieć emigrantkę w dowolnej części Europy ;) Zresztą część mumii w muzeach polskich, mumii ludzkich i zwierzęcych, pochodzi z prywatnych zbiorów. W tym fałszywy ichneumon w Krakowie ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ależ to opowiadanie jest świetne. Przeczytałem właśnie na papierze w Antologii, co też każdemu polecam.

 

Jedyne, co mi zgrzyta, to nieco za dużo o frustracji literackiej. Nie lubię czytać o sobie :) Mam też wrażenie, że urywa się jakoś nagle, ale to może kwestia tego, że chciałem więcej.

 

Poza tym te kłótnie, ciche dni i fochy z mumią, absurd i dowcip przemieszany z nutką zupełnie dobrze napisanej grozy i makabry (koty!) – place lizać. 

 

Napisane jest zręcznie, lekko, ale elegancko, a nie prosto.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Nowa Fantastyka