Wycieczka do cudzego, zawirusowanego mnemosystemu musiała skończyć się źle. Siedziałem na podłodze. Sam. Patrzyłem na rozpikselowane, powoli znikające dłonie. Wirus nie zaatakował jeszcze głowy. Wróciłem więc myślami do tego poranka. Przynajmniej umrę, myśląc o tym, co kocham.
***
– …dwa razy latte, jedna czarna, herbata zielona, herbata po marsjańsku, sok pomidorowy i dla mnie podwójna whisky z wodą.
Pani Gosia z bistro spojrzała, jakbym bezczelnie wymagał od niej rzeczy z zakresu jej obowiązków w godzinach jej pracy.
– Z tą whisky żartowałem. – A szkoda. – W pracy nie mogę…
– Bezpłatne napoje tylko dla aktorów i reżyserów – przerwała mi. – A czarna się skończyła.
– Czyli w ogóle nie ma kawy? – Nie chciało mi się wracać do dyskusji, dlaczego powinienem się wliczać do grona szczęśliwców objętych darmowymi kawkami i herbatkami.
– Nie ma czarnej. – Po chwili dodała, uprzedzając moje pytanie: – limity.
Teatr oszczędza na wszystkim. Sprzedali bistro zewnętrznej firmie, po czym wybrali najtańszy pakiet subskrypcyjny.
– A latte jest? – spytałem.
– Jest.
– To latte bez mleka. Proszę.
– To niezgodne z regulaminem.
Byłem na to przygotowany. Wyciągnąłem tanią bombonierkę z dwugłową wiewiórką w logo. Usta pani Gosi drgnęły lekko, ledwie zauważalnie. Ale już wiedziałem, że to maksimum emocji, jakie mogę osiągnąć u niewzruszonej strażniczki jadła i trunków.
– To ja już przygotowuję te trzy latte, jedno bez mleka.
Opłaciło się wyciągnięcie do baru Jerzego, jednego z naszych techników i jednocześnie męża pani Gosi. Bombonierka z dwugłowym wiewiórem kojarzy jej się z namiętną, młodzieńczą miłością, jaka połączyła ją i Jerzego trzydzieści pięć lat temu w fabryce tego czekoladopodobnego łakocia. Jerzy to, niestety, erotoman-gawędziarz i szczegóły dotyczące użycia czekoladki przez młodą parę wyraźnie zapisały się w moim mnemo. Ale czego nie robi się dla dobra Teatru.
Na poczekaniu otworzyłem pocztę zgraną rano na mojego mnemosysa. Korporacje odpowiedzialne za mnemosytemy ostrzegały, żeby pocztę przeglądać tylko na zewnętrznych terminalach, bo jakiś załącznik może być skażony. Ale na przedpremierówce nie miałem na to czasu, zgrywałem wszystko do głowy, przeglądałem w wolnych chwilach i synchronizowałem, podłączając się do sieci w domu. A jakby jakiś wirus wysadził mi łepetynę? Cóż, Teatr miał pakiet medyczny, może rekonstrukcja mózgu była na liście świadczonych usług?
Wśród wiadomości, jak zawsze, przeważały maile od studentów reżyserii. Oddaliby wszystko, nawet pozwoliliby sobie wyczyścić osobisty mnemosys, żeby zastąpić mnie w pracy choć przez jeden dzień. Bez przerwy dostawałem maile z propozycjami. Od zwykłych łapówek przez udziały w eko-hipiso-niezależnych-gospodarstwach po zastępy robotów sprzątających, gotujących, muzycznych, obronnych… Po to, by jeden dzień popracować z prawdziwymi ludzkimi aktorami. A większość i tak by odpadła po godzinie wysłuchiwania jęków naszych artystów. Nie mówiąc już o…
– Kosma! KOOOSMAAA! – Jazgot spod sceny dało słyszeć się aż tu. – Gdzie ten chłopak się podziewa, na litość Melpomene?!
Pospiesznie zapakowałem na starego robotragarza napoje w ciemnych retro-szklankach, pożegnałem się z panią Gosią i ruszyłem dbać o dobrostan aktorów Ostatniego Ludzkiego Teatru.
***
„Reżyser wzywa, asystent mknie, niczym Achilles szybkonogi”.
Nigdy nie nadążałem za porzekadłami i dziwactwami starego Konstantego. Jak wystawialiśmy Szekspira, uparł się, że będzie nosić kryzę, kawę zamawiać w pintach, a scenografię mierzyć w stopach. Przy Wyspiańskim zamówił prawdziwą (p r a w d z i w ą) słomę, aby porozrzucać ją po całym Teatrze. W imię „prawdy czasów, o których mówimy”. A teraz wymyślił…
– Jesteśże wreszcie! – ryknął na mnie mały człowiek w greckim chitonie, odsłaniającym owłosioną klatkę piersiową. Obok latał niewielki kulisty robot z doczepioną przez rekwizytorów laską Asklepiosa.
Konstanty nie mógł dojść do głosu, bo aktorzy, ubrani normalnie, rzucili się do szklanek. Włączyłem rejestrator, by zapoznać się z ich nowymi żądaniami. Za tydzień i tak będą nieaktualne, ale o aktora trzeba dbać.
– W dni nieparzyste piję bez cukru, już mówiłem.
– Czy te szklanki są bezpieczne? Mają na to atest?
Po cichu wróciłem do przeglądania poczty. Najpierw zaległości, potem ulotne kaprysy aktorów.
Wywaliłem maile od studentów, oznaczyłem przypomnienia o kończących się subskrypcjach na dostawę pieczywa i Przeglądu Roboteatralnego (nawet siedząc w niszy trzeba być na bieżąco z głównym nurtem), na newslettery rzuciłem tylko okiem i usunąłem. Moją uwagę przykuła dziwna wiadomość „Zaproszenie do kontaktu”.
– Kto pije po marsjańsku, ten wspiera kolonializm. – Usłyszałem slogan rzucony przez jednego z aktorów.
– Napoje mieszane w prawo są niezgodne z moim duchowym zwierzęciem.
Wróciłem do poczty.
Nadawcą zaproszenia był D4MY4N_MNEMOTECHNIKA. Na animowanym awatarze owinięta kablami mumia wykonywała księżycowy chód. Dobrze znałem tego potwora.
– Kosma. – Konstantemu udało przebić się przez aktorów. Wyłączyłem pocztę. – Ustaliłeś z Jerzym ten wóz na koniec? W ogóle przyszło jakieś pismo od Dyrektora, że nic ma nie płonąć, bo składka na ubezpieczenie wzrośnie!
– Wykryto zwiększone ciśnienie, zaleca się dziesięć głębokich oddechów i konsultację z lekarzem z… – Robmedzik, Osobisty Robot Medyczny Konstantego, zawiesił komunikat.
– Jak tu dzień przed premierą załatwić fałszywe płomienie? Tak, żeby widz myślał, że prawdziwe, a agent był pewny, że fałszywe? – Myślał na głos Konstanty, a jak wiadomo „Reżyser myśli, asystent załatwia, niczym Hermes sprytnomyślny”.
– …Lub & Icz Doctors – dokończył robot. – Wykonać połączenie?
– Nie wykonuj! – wykrzyczał do Robmedzika, po czym znowu zwrócił się do mnie. – Gdzie jest nasza Medea?!
***
– Mede… – zawahałem się, pukając do garderoby. – Zoja? Jesteś tam?
Po chwili usłyszałem cichy szloch.
– Zoja, czy tego chcesz czy nie, liczę do pięciu i wchodzę – oznajmiłem głośno, zgodnie z wytycznymi z Etyki, prywatności i obowiązku. Czyli metody pracy z ludzkimi aktorami w aktach trzech, nieśmiertelnego skryptu każdego asystenta reżysera Teatru. Niewiele czasu na studiach poświęca się na tak archaiczną i niszową rzecz jak praca z innymi ludźmi.
Gdy otworzyłem drzwi, zobaczyłem leżący na kanapie, prawie trzydziestoletni obraz nędzy, rozpaczy i zagubienia. Rodzaju ludzkiego, płci żeńskiej.
Zerwał z nią chłopak? Nic mi nie wiadomo, że miała. Dziewczyna? Nie, chyba wolała chłopaków… Konstanty? Nie, był surowy, ale sprawiedliwy. Może ktoś jej umarł? Cholera, z tego co wiem, to…
– Widziałeś nową generację aktorbotów? – zaskomlała Zoja wysokim głosem.
A więc tylko o to chodziło. Włączyły jej się neoluddystyczne obawy o pracę.
– Potrafią na bieżąco dostosowywać mimikę do reakcji odbiorców. Algorytm…
– To jest najlepszy algorytm. – Wskazałem na jej głowę.
– Ale…
Rozpłakała się. Na taki kryzys byłem przygotowany. Odrobina wspomnień ze szczęśliwych lat dzieciństwa powinna wystarczyć. Tak jak w skrypcie. Gdy Zoja opowiadała, jaką to jest złą aktorką w porównaniu do tych „syntetycznych lalek”, podsunąłem jej, tuż obok szklanki z czarną kawą, pierniczka z rodzinnych okolic.
– Czytałaś artykuł Krabka? – Chciałem ją zagadać, żeby mogła na spokojnie delektować się podaną dawką pozytywnych emocji. – Coraz więcej osób ogląda stare ludzkie filmy. Niektórzy zaczynają sięgać po nagrania starych wystawień. Zanim się obejrzymy, będziemy mieli renesans ludzkiego teatru. I wtedy się razem popłaczemy, bo nie będziemy wiedzieli, w co ręce włożyć, okej?
Zoja pokiwała z ustami pełnymi piernika umoczonego w kawie, po czym na chwilę zatrzymała się, jakby sprawdzając coś w mnemo, aż w końcu wsunęła piernika do końca, a przestygłą już kawę pochłonęła jednym haustem.
– Chodźmy na próbę – rzekła, energicznie wstając. – Mamy widzów do oczarowania.
Kryzys zażegnany.
***
– O ja bolesna, ojej, co za nieszczę…
– „O ja nieszczęsna…” – podpowiedziałem Zoi. Po raz kolejny zresztą.
– O ja nieszczęsna, och…
– „…och, jakiż to…”
– …och, jakiś to… strach.
– Na Dionizosa! – wykrzyczał w końcu Konstanty. – Dość tego cyrku! Wszyscy na zewnątrz! Przewietrzyć głowy, dotlenić się, nie ładować żadnych mnemośmieci do umysłu. Za piętnaście minut na scenę. Ty nie, Kosma.
Aktorzy wyszli. Konstanty jeszcze chwilę porzucał gniewnym szeptem zaklęcia w starożytnej grece, odtrącił ręką biednego Robmedzika, wziął głęboki wdech, poprawił chiton i w końcu rzekł:
– Co z nią?
– Ma kryzys. Robokonkurencja, że nie da rady i tak dalej. Zwykła przedpremierowa psychosraczka. Zdarza się najlepszym.
– Robotom nie – zauważył.
– Może by tak… – zacząłem nieśmiało. To, co powiem nie spodoba się Konstantemu. – A gdyby tak wspomóc się mnemo? Sam tekst mieliby w głowie, to wszystko…
– Żadnego mnemo, na Zeusa! Tym się różni nasz Teatr od tej popularnej roboszmiry! Tu się gra, a nie czyta scenariusz! – Czerwień zaczęła dominować na jego obliczu. – Gra ma iść z serca, a nie z jakichś mnemosów! Czy ty chcesz pogrzebać ten Teatr?!
Milczałem. To najlepszy sposób na starego. Wypuści trochę pary i wróci do normy.
– Załatw to. Jeśli powinie nam się noga, zamiast ludzi będą tu roboty. W najlepszym wypadku…
– Wykryto… – Chciał zakomunikować krążący wokół Konstantego robocik.
– Zamknij się! – Stary odgonił Robmedzika. Jego twarz coraz bardziej nabierała barwy purpury. – Wiesz, że kiedyś chcieli wykupić ten budynek i zrobić tu targ robotów używanych? Tu w sercu kul… – Konstanty nagle przerwał i złapał się za klatkę piersiową. Jego oddech był coraz szybszy.
– Wykryto stan krytyczny. Wezwanie pomocy nie wymaga akceptacji pacjenta. Wysyłam zgłoszenie do…
W tym momencie na salę wbiegł jeden z aktorów.
– Hej! Zoi coś jest! Rozpłakała się, a potem…
– …Lub & Icz Doctors – kontynuował Robmedzik. – Uruchamiam lokalizacyjny sygnał dźwiękowy.
BIPBIPBIPBIPBIPBIPBIPBIPBIPBIPBIPBIP
– Oochojanieszczęsnaochjakiżtobólochochdlaczegóżnieumręoochojanieszczęsna… – To Zoja wpadła właśnie do sali.
– Zwariowała – dokończył aktor.
– Dzień dobry, ja z ubezpieczeń, w sprawie pirotechniki. – Facet w schludnym, staromodnym garniturku zapukał w otwarte drzwi. – Och, chyba nie w porę?
„Na litość Melpomene”, pomyślałem. Dlaczego Etyka, prywatność i obowiązek nie dopuszcza szklaneczki whisky w takich chwilach?
***
– Może zadzwońmy po tych doktorsów? – zaproponowała jedna z aktorek, próbując wzbudzić jakąś reakcję w siedzącej na podłodze Zoi. – Zabiorą ją jak Konstantego i zrobią porządek.
Zoja tylko mrugała i uśmiechała się.
– Limity wyczerpane – oznajmiłem. – Pakiet dla instytucji kultury obejmuje jeden wyjazd karetki w miesiącu.
Ludzki personel w tego typu instytucjach ogranicza się zazwyczaj do kilku osób, większość to roboty. Nie u nas.
– Donek. – Wskazałem na wysokiego bruneta. – Przed Teatrem studiowałeś mnemoznawsto…
Znajomość życiorysów trupy to część moich obowiązków.
– Tylko jeden semestr – odpowiedział. – Wiesz, to bardziej studia o tym, jak postrzega się kulturę mnemo…
– Czy ktokolwiek zna się tu na mnemosystemach? – przerwałem. – Nikt? Niczyj mąż? Dziewczyna? Rodzic? Brat?
Cholera. Już wiedziałem, gdzie zadzwonić.
Zrezygnowany podłączyłem się do teatralnej sieci i zaakceptowałem zaproszenie od okablowanej mumii.
***
– Utrata pamięci i napad nadpamięci, wahania nastroju, niepokój, radość, teraz to… – wyliczał Damian. – To raczej nic mechanicznego. Bardziej mnemowirus. Podłączała się ostatnio do terminali niedystrybuowanych przez MnemoTech?
Przeszukałem szybko jej wypowiedzi zarejestrowane przez mnemosysa, ale nic z tego. Wzruszyłem ramionami.
Damian zaczął rozstawiać na podłodze przenośny terminal. Zaczął czegoś szukać w pełnej przewodów, przejściówek i mininarzędzi kurtce. W końcu wyjął kabel z rozdwojoną końcówką.
– Musimy więc wejść jej do głowy.
1
Naszym oczom ukazał się las. Trój– i dwuwymiarowych drzew. Obiekty w oddali były chyba bardziej płaskim obrazem z gospodarstwem.
Na pieńku siedziała płacząca kobieta. Dziewczyna właściwie. Widok był miejscami rozmazany, barwy nieprawidłowe, a proporcje kształtów zaburzone, ale bez problemu poznałem, że to ten sam obraz rozpaczy, który tego ranka widziałem w garderobie.
– Zoja? – spróbowałem zwrócić uwagę dziewczyny.
– Nie słyszy nas. Jesteśmy tylko obserwatorami – wyjaśnił Damian, rozkładając niewielki komputer na swoim ręku.
Tuż obok Zoi leżał duży plecak turystyczny. Ale większym problem było rozpoznanie, kto lub co towarzyszyło jej w niedoli. Wyglądało jak… dziura.
– Mnemofag.
– Co?
– Mnemofag. Pamięciożer – objaśnił Damian. – Wirus kasujący lub utrudniający dostęp do określonych treści w mnemosystemie. Infekują nim mafijnych pachołków narażonych na aresztowanie. Myślisz, że… Nie dotykaj go!
Za późno. Dotknąłem. Przeszedł mnie dreszcz. Nie wiem, czy to efekt mnemofaga czy okrzyku Damiana.
– Nic ci nie jest? – Zerknął znad ekranu.
– Nie, nie wiem, raczej nie.
– U mnie w studiu mielibyśmy pełną ochronę przed tym czymś, ale w mobilce nigdy nie wiadomo. – Popatrzył na mnie jeszcze przez chwilę. – Jakby miało ci się coś stać, to już by cię wywaliło do realu. Chyba.
Chyba.
– Co z pamięciożerem? – Wróciłem do tematu. – Nie dowiemy się, co zostało pożarte? Dane są stracone na zawsze?
– Niekoniecznie. – Damian był jak w transie. Jego palce uderzały w klawiaturę naręcznego komputera z finezją godną pianisty. Ludzkiego, rzecz jasna. – Kontekst jest wyraźny, właścicielka mnemo w stanie względnie dobrym, możemy przypuszczać, że pożarta jest postać, jakiś człowiek, no… i mamy mnie. Już.
– Co ju…?
Nie zdążyłem dokończyć, gdy pustka mnemofaga zaczęła wpierw przyjmować człowieczy kształt, następnie barwy, kolejne detale, aż przed nami stał dwudziestoletni facet z krótkim wąsem, modnym przed kilkunastu laty.
– Nie pal. – Głos chłopaka był niski, przyjemny i nadspodziewanie czysty, zważając na wciąż obecne okoliczne zakłócenia.
Dopiero teraz zauważyłem, że szlochająca Zoja paliła papierosa. Papieros musiał się pojawić wraz z facetem.
– Nie pal, mówiłem. Chcesz żebym dostał raka?
Młodsza wersja Zoi zgasiła fajka, przydeptując go.
– C-co teraz? – spytała roztrzęsiona. Rozpikselowane łzy spływały po jej twarzy. – A-aresztują nas?
– Spokojnie. – Chłopak kucnął przy niej i złapał jej dłonie. – Nikt nas nie aresztuje. Minie trochę czasu zanim ktokolwiek się nami zainteresuje. A wtedy już dawno będziemy poza granicami powiatu. Przysięgam.
Dziewczyna nie wyglądała na uspokojoną.
– Zoja, wiem, że to nie było łatwe, ale musieliśmy to zrobić, żeby się stąd wyrwać. Żeby ciebie stąd wyrwać – kontynuował. – Wyjdzie nam to na dobre. A twój wujek…
– Niko, nie mówmy o tym. – Zoja wstała, ocierając twarz. – Chodźmy stąd. Uciekajmy.
Obraz się zatrzymał, niczym zapauzowany film czy gra.
– To wszystko? – spytałem.
– Nooo… – Damian próbował coś klikać w klawiaturę, ale teraz bardziej przypominał zagubionego stażystę w pierwszy dniu pracy. – Nie mam tu całego sprzętu. Swobodne poruszanie się po cudzym mnemo to skomplikowany proces. Jesteśmy skazani na to, co wskaże nam właścicielka.
Z plecaka Zoi wyszedł pochód małych piernikowych ludzików, zmierzający w stronę obszernej nory pod jednym z drzew.
– A wskazuje nam rzeczy najważniejsze. – Damian oderwał wzrok od ekranu i podążył za ludzikami.
10
Trafiliśmy do pubu. W tle słychać stary jazz, na ścianach czekały wina z każdego zakątka świata i wszędzie unosił się dym fajek, e-papierosów i szisz. Ludzie w garniturach popijali na stojąco martini.
– Tu nic się nie zgadza – stwierdziłem niezbyt odkrywczo.
Spojrzałem jeszcze na wystrój. Też, ekhm, eklektyczny. Motocykl na ścianie, kotwica doczepiona do sufitu, a na stołach… mnóstwo pierniczków.
Do tego wszystkiego sporo tu dziur-pamięciożerów.
Damian klikał już w komputer zamiast podziwiać niespotykany wytwór zawirusowanego mnemosysa.
– Robisz czary-mary? – spytałem.
– Moje „czary-mary” nie wystarczą na ten bajzel.
Chyba w końcu zlokalizowałem Zoję. Obok niej był ten cały Niko. Ale przestrzeń wokół nich była zdominowana przez pamięciożera, nie dało się nawet powiedzieć czy są sami czy w grupie.
– Musisz ustawić elementy mnemofagowane w odpowiednich miejscach, wskazać priorytety i zaproponować wypełnienie luk. – Damian wskazał mi zadanie. – Wszystko tak, aby mój komputer podłączony do jej mnemosytemu zrobił z tego sens.
– Czekaj, chcesz żebym ustawił scenografię? – Sam potrzebowałem zrobić sens z jego wypowiedzi. – Pokierował tymi „aktorami”? Żebym „wyreżyserował” to wspomnienie?
– W ludzkim języku nazywa się to projektowanie manipulacji danymi posiadanymi w celu rekonstrukcji danych utraconych.
Pierwszą sztukę wyreżyseruję w mnemosystemie. Gdyby Konstanty się o tym dowiedział.
Damian zhakował system i przyznał mi uprawnienia do dokonywania zmian.
Według Damiana Zoja i Niko powinni być moim punktem odniesienia, oni są najbardziej czyści w tym wspomnieniu. Ona była w kraciastej koszuli, a on w marynarskim bezrękawniku. A więc ludzie w garniakach odpadają.
– Damian! Zmień te garniaki na coś luźniejszego! Nie, nie dresy! Na litość M… – Wystarczyło jedno słowo, a zmieniałem całą rzeczywistość. Czułem się niczym bóg. Kreator. Architekt. Niczym prawdziwy reżyser. Niczym sam Konstanty.
Zmieniłem jazz na rocka, kto by słuchał jazzu w takim miejscu.
– O co chodzi z tymi pierniczkami?
Nie doczekałem się odpowiedzi.
Marynistyczne klimaty były tym, co zostawiłem. Byłem kiedyś nad naszym morzem. Jednak piwo króluje tam nad winem.
– Panie haker, piwo zamiast wina, najlepiej regionalne nadmorskie.
Wydawało się, że wszystko ustawione, jednak…
– Jeszcze coś… – myślał na głos Damian.
– Dym!
– Co z nim?
– Usuń! Jej chłopak nie lubił palenia, pamiętasz?
To było to. Ostatni element. Mnemosys zaakceptował zgodność, wypełnił pamięciowyżarte fragmenty i pokazał nam to wspomnienie.
– Jak się poznaliście z Nikosiem? – Zoja i Niko byli otoczeni gromadą młodych ludzi, najwyraźniej znajomych chłopaka.
– To było…
– Na wycieczce w górach. – Z zakłopotania wybawił Zoję Niko. – Zoja zgubiła się na szlaku, wskazałem jej drogę do schroniska, a ona…
– Wskazałam mu ścieżkę do swojego serca. – Wzrok dziewczyny uciekł na bok, gdy to mówiła. A może grała?
Zacząłem się zastanawiać, czy w odwiedzonym uprzednio lesie były w tle jakieś góry.
– A teraz, jakie plany? – spytał jeden z paczki.
– Myślałem…
– Myśleliśmy – poprawiła Zoja.
– …nad jednym małym projektem z pogranicza sztuki i mnemosystemów. – Niko zdawał się nie zwracać uwagi na dziewczynę. – Co byście powiedzieli, gdybyście mogli poczuć scenę z filmu czy gry, na którą patrzycie?
– VR już istnieje, Niko – zaśmiał się jeden z kumpli. – Ba, nawet są te dziwne stroje, które symulują zmysły.
– Nie chodzi o zmysły, ale o emocje – wyjaśnił chłopak Zoi. – Wyobrażacie sobie, że czujecie, że jesteście w stanie naprawdę zrozumieć rozpacz po utracie dziecka widzianą na ekranie? Że czujecie wybuch namiętności stęsknionych kochanków? Że poznacie, jak to jest umierać, mimo, że wasze życie wcale nie jest zagrożone?
– Macie na to sponsora?
– Żadnych korporacji! To projekt niezależny, przysięgam!
– Niech wam będzie! Wypijmy za to! – zawołał kolega. – Ma to jakąś nazwę?
– Za Melpomenę dwa zero! – Niko podniósł kufel z piwem.
– Za Melpomenę dwa zero! – zawtórowali wszyscy.
Gdy tylko kufle paczki stuknęły się w radosnym toaście, wszechobecne pierniczki poderwały się i utworzyły krąg wokół grupki.
I zaczęły ich pamięciowyżerać.
– Damian! – Nie wiem czemu, ale zacząłem powoli się wycofywać.
– Widzę, kuźwa, widzę! – Próbował chyba naprawiać systemy obronne mnemosysa Zoi. Widziałem tylko błyski, szybko pożerane przez piernikowe wirusostwory.
– Odłączamy się?! – spytałem po dotknięciu plecami ściany wirtualnego pokoju. Większość pomieszczenia była już zmemofagowana. Atak z każdą sekundą przybierał na sile.
– Czekaj, jeszcze nie, daj mi chwilę!
Złowrogie pierniczki skierował się w naszą stronę. Nie. W MOJĄ stronę.
– Damian! Zrób coś!
– Ja… Nie rozumiem… Nie mogę cię odłączyć!
Pierniczki otoczyły mnie kręgiem, zupełnie ignorując Damiana.
– Dotknąłeś go! Dotknąłeś mnemofaga w lesie!
Pożarły mnie. Zapadła ciemność.
11
Obudziłem się po sekundzie. Albo po stuleciu. Trudno stwierdzić.
Nie było Damiana.
Moje ciało… było. Ale pełne zniekształceń, zaburzeń w barwach, a paznokcie były nawet rozpikselowane. Przejechałem dłonią po włosach, a te były jakby dwuwymiarowe. Dziwne uczucie.
Rozejrzałem się.
Byłem w salonie. Stały w nim terminale, komputery, ekrany i różne techniczne cudactwa, których zastosowania nie znałem. Ale była w nim też kanapa i stół, więc można to nazwać salonem. Na stole oczywiście leżały pierniczki. Znów zwyczajne, niczego nie pożerające.
Dotknąłem stołu, żeby sprawdzić, czy wciąż mam uprawnienia do zmieniania otoczenia. Mam. Jedynie pierniczki nie dały się ruszyć.
W pokoju była też Zoja. Zajęta czymś przy jednym z terminali. Obok niej ziała pustka pamięciożera, choć była inna niż poprzednie. Emanowało z niej kolorowe światło.
Zobaczyłem, że nie mam już rozpikselowanych paznokci. Nie mam już paznokci. Zacząłem znikać! Pamięciożer dobrał się i do mnie.
Jedyna nadzieja w przejściu dalej, w kolejne wspomnienie Zoi. Tak jak poprzednio spróbowałem porozstawiać „scenografię”, wyrzucić niepasujące śmieci, dodać ładne firanki, świeczki dla nastroju, zrobić z tego pomieszczenia bardziej przytulny salon niż serwerownię. Ale nic się nie działo. Wspomnienie nie ruszyło. Nadal pozostawała pustka obok Zoi.
Usiadłem na podłodze. Spojrzałem na ręce. Dłoni już prawie nie było. Pustka pamięciożera ogarniała moje ciało. Ale myśli jeszcze nie sięgała. Zatopiłem się więc w nich. Niech przynajmniej myślami będę w innym miejscu.
Zamknąłem oczy.
100
– Kosma?
Skąd dobiegał ten głos?
– Słyszysz mnie?
Głos słyszałem zewsząd. Czy pamięciożer dobrał mi się do głowy?
– Damian? – szepnąłem.
– Żyjesz! Nie wyżarło cię!
Otworzyłem oczy i zerwałem się na nogi,
– Damian! Gdzie jesteś? Co tu się…?
– Jestem w realu, monitoruję sytuację.
– One mnie wyżerają! – Zamachnąłem się kikutami. Spostrzegłem, że powoli znikają mi stopy. – Możesz to zatrzymać?
– Pracuję nad tym. Wyciągnę cię, ale najpierw musisz dokończyć rekonstrukcję danych w mnemosie tej dziewczyny. Wtedy będę mógł usunąć mnemożera w miarę bezpiecznie.
W miarę.
– Widzisz mnie? Jak mam zrobić to w tym stanie?
– Nawet lepiej niż tylko cię widzę. Widzę kod. I to dobry kod, do tej pory zrobiłeś świetną robotę. Brakuje tylko…
– Nie ma chłopaka! – Moje ciało znikało, a on będzie prawił pochwały.
Chwila ciszy. Okupiona moimi kolanami.
– To dziwne jest… – powiedział w końcu Damian. – Nigdy nie widziałem takiego kodu. To nie pamięciożer. Potrzebuję czasu, by to złamać.
Byłem latającą głową z tułowiem. Nie miałem czasu na żadne łamanie. Ruszyłem w stronę dziwnej pustki w miejscu Nika.
– Zastąpię go – oznajmiłem.
– Co? Nie rób tego! Nie wiem, co się stanie.
– Zastąpię go. To wszystko to teatr. Dobry asystent reżysera zastąpi nieobecnego aktora.
– Jak to ma zadziałać? Przecież nie wiesz, co powiedział, to nie ma sensu!
– Ma! W teatrze liczą się emocje, słowa są drugorzędne. Gra się z serca, a nie czyta scenariusz.
– Jeśli coś zmienisz, jeśli odtworzysz wspomnienie błędnie…
Wcieliłem się w Niko. Już nie byłem sobą. Byłem nim. Nie tylko wizualnie, ale też umysłowo. Jakbym naprawdę stał się innym człowiekiem.
– Mogłabyś tu ogarnąć? – Słowa same napływały mi do głowy. – Jutro rano mają przyjść goście z MnemoKorp.
– Jaki MnemoKorp? Znowu chcesz sprzedać nasz projekt?
– Już podpisałem umowę.
– To miał być nasz projekt! Nasz! Niezależny od nikogo innego!
– Przecież cały czas jest nasz. A że ktoś widzi w tym jakąś inną korzyść i my możemy na tym zarobić…
– Oszalałeś?! Wybiłam ci z głowy tych wojskowych, to chcesz robić interes z korporacjami?
– To tylko chwilowe, przerobimy Melę na ich potrzeby, zarobimy trochę pieniędzy i wrócimy do robienia sztuki. Przysięgam.
– Przysięgałeś, gdy uciekliśmy, przysięgałeś, gdy się tu wprowadziliśmy i co? Dość tych kłamstw!
– Kłamstw? To powiedz wszystkim, co zrobiłaś wujkowi, co? O tym jak go wyczyściłaś. Okradłaś z mnemosa.
– Zrobiłam to dla ciebie! Mieliśmy uciec, mieliśmy stworzyć nowy teatr! A ty sprzedałeś się! DOŚĆ!
Nagle nastała cisza. Nie trwała długo, przerwał ją krzyk. Mnie-Nika. Wyłem z bólu. Odleciałem. Znowu ciemność.
101
– Kosma, wstawaj!
Obudziłem się. Znów byłem sobą. Całym sobą!
– Wstawaj, udało się! Wspomnienie się udało!
Cieszyłem się, ale…
Rozejrzałem się po salonie. Po tym co z niego zostało. Wszystko spalone, doszczętnie. Na podłodze leżało ciało spalonego Nika.
– Czy to…?
– Tak. – Damian smutno potwierdził. – To Zoja. Wpadła w furię. Niszczyła komputery, Niko był podłączony do terminala, w trakcie świeca spadła na firanki… Sam widzisz.
Milczałem. Zoja była… morderczynią. Podwójną. Wyczyściła mnemosa wuja, a potem zabiła chłopaka.
– Możesz mnie wyciągnąć?
– Prawie. Wygląda na to, że jest coś jeszcze. Widzisz tam przejście?
Rzeczywiście. Teraz dopiero zobaczyłem, że nie wszystko spłonęło. Pierniczki są niezniszczalne. W miejscu, w którym był stół utworzyły okrągły portal. Wszedłem w niego. Chcę to już mieć za sobą.
110
– Podmienić pamięć?
– Tak, wyczyścić to co jest i zastąpić nowym wspomnieniem. – Zoja siedziała na krześle naprzeciwko gościa w stroju mnemotechnika. – Przerasta cię to?
Nawet nic nie musiałem robić. Wspomnienia samo się odtworzyło. Byłem w piwnicy pełnej sprzętu podobnego do tego, który przyniósł ze sobą Damian do Teatru.
– Co? Nie! Tylko… to skomplikowany, długi proces. Koniecznie robiony stacjonarnie. Delikwent, któremu chciałabyś to zrobić kapnie się w trakcie, że coś jest nie halo.
– Delikwentka już to wie i delikwentka zaraz pójdzie do innego mnemotechnika, jeśli się nie podejmujesz.
– Chcesz to zrobić na sobie?
– Tak. – Zoja położyła na stole oldskulową odręczną papierową notatkę. – Tu masz zapis wytycznych.
Technik zaczął ją czytać.
– To jako miasto rodzinne? Ludzie biorą zazwyczaj coś… większego, egzotycznego, nie wiem… A tam mają chyba tylko dobre…
– Tak, chcę to miasto, bo lubię pierniki. Zawsze zadajesz tyle pytań klientom?
– Siadaj. Mogę zrobić to od razu.
Wspomnienie się zatrzymało. Wróciłem do realu.
***
Pani Gosia podała nam po szklaneczce whisky. Wieczór popremierowy rządzi się swoimi prawami.
– Blokada danych założona przy wprowadzaniu nowej osobowości była niespójna. – Damian kontynuował wywód. – Zoja, grając, mogła nieświadomie odwoływać się do wspomnień sprzed. Tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju…
– Tam w mnemo Zoi, gdy byłem jej chłopakiem… Ja stałem się nim. Mówiłem rzeczy, o których nie miałem pojęcia. Czułem rzeczy, których nie miałem prawa czuć. Czy to…
– Właśnie to. Widziałem dziwny kod w tamtym momencie. Wyglądało to na zapis kodu Melpomene 2.0. Wykorzystałeś ich projekt.
– Chłopcy! – Podszedł do nas Konstanty, powoli, w garniturze i z Robmedzikiem przy boku. – Sam Krabek na widowni! Krytykowi nie wypada rozmawiać z reżyserem przed recenzją, ale wyczułem go, że będzie dobrze! A Zoja przeszła dziś samą siebie! Co jej było przed premierą?
– Można powiedzieć… – Wyprzedziłem Damiana, który już chciał zaczynać technowykład. – …że zapomniała swojej muzy.
– Już chciałem wysyłać ją na urlop, ale… Głupstwo i farmazony, ale sam muszę wybyć. Doktorsi pogrozili, że jak nie odpocznę, to Teatr będzie płacił za mnie wyższą stawkę. Dyrektor był zachwycony sztuką, ale nie aż tak. Więc…
Stary poklepał mnie plecach.
– …zostajesz reżyserem następnej sztuki, Kosma! O, Krabek wrócił do bistro! Idę go męczyć!
– Czyli nici ze wspólnego biznesu? – Damian zagadał po odejściu Konstantego.
– „Kosma i Damian – uzdrowienie dla twojego Mnemo”? – zaśmiałem się.
– Bardziej „Damian i Kosma”.
– Wiesz co? Czuję, że branże zdrowia psychicznego i mnemosystemów mogłyby chcieć wysadzić nam głowy.