- Opowiadanie: PanDomingo - Zapomniana muza

Zapomniana muza

Za dys­ku­sje, które przy­wio­dły mnie do pierw­sze­go po­my­słu na opo­wia­da­nie, dzię­ku­ję Ste­wolf. Jej też dzię­ku­ję za eks­pre­so­we przej­rze­nie tek­stu na ostat­nią chwi­lę.

W tek­ście znaj­du­ją się cy­ta­ty z „Medei” Eu­ry­pi­de­sa w tłu­ma­cze­niu Je­rze­go Ła­now­skie­go.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zapomniana muza

Wy­ciecz­ka do cu­dze­go, za­wi­ru­so­wa­ne­go mne­mo­sys­te­mu mu­sia­ła skoń­czyć się źle. Sie­dzia­łem na pod­ło­dze. Sam. Pa­trzy­łem na roz­pik­se­lo­wa­ne, po­wo­li zni­ka­ją­ce dło­nie. Wirus nie za­ata­ko­wał jesz­cze głowy. Wró­ci­łem więc my­śla­mi do tego po­ran­ka. Przy­naj­mniej umrę, my­śląc o tym, co ko­cham.

 

***

 

– …dwa razy latte, jedna czar­na, her­ba­ta zie­lo­na, her­ba­ta po mar­sjań­sku, sok po­mi­do­ro­wy i dla mnie po­dwój­na whi­sky z wodą.

 Pani Gosia z bi­stro spoj­rza­ła, jak­bym bez­czel­nie wy­ma­gał od niej rze­czy z za­kre­su jej obo­wiąz­ków w go­dzi­nach jej pracy.

– Z tą whi­sky żar­to­wa­łem. – A szko­da. – W pracy nie mogę…

– Bez­płat­ne na­po­je tylko dla ak­to­rów i re­ży­se­rów – prze­rwa­ła mi. – A czar­na się skoń­czy­ła.

– Czyli w ogóle nie ma kawy? – Nie chcia­ło mi się wra­cać do dys­ku­sji, dla­cze­go po­wi­nie­nem się wli­czać do grona szczę­śliw­ców ob­ję­tych dar­mo­wy­mi kaw­ka­mi i her­bat­ka­mi.

– Nie ma czar­nej. – Po chwi­li do­da­ła, uprze­dza­jąc moje py­ta­nie: – li­mi­ty.

Teatr oszczę­dza na wszyst­kim. Sprze­da­li bi­stro ze­wnętrz­nej fir­mie, po czym wy­bra­li naj­tań­szy pa­kiet sub­skryp­cyj­ny.

– A latte jest? – spy­ta­łem.

– Jest.

– To latte bez mleka. Pro­szę.

– To nie­zgod­ne z re­gu­la­mi­nem.

Byłem na to przy­go­to­wa­ny. Wy­cią­gną­łem tanią bom­bo­nier­kę z dwu­gło­wą wie­wiór­ką w logo. Usta pani Gosi drgnę­ły lekko, le­d­wie za­uwa­żal­nie. Ale już wie­dzia­łem, że to mak­si­mum emo­cji, jakie mogę osią­gnąć u nie­wzru­szo­nej straż­nicz­ki jadła i trun­ków.

– To ja już przy­go­to­wu­ję te trzy latte, jedno bez mleka.

Opła­ci­ło się wy­cią­gnię­cie do baru Je­rze­go, jed­ne­go z na­szych tech­ni­ków i jed­no­cze­śnie męża pani Gosi. Bom­bo­nier­ka z dwu­gło­wym wie­wió­rem ko­ja­rzy jej się z na­mięt­ną, mło­dzień­czą mi­ło­ścią, jaka po­łą­czy­ła ją i Je­rze­go trzy­dzie­ści pięć lat temu w fa­bry­ce tego cze­ko­la­do­po­dob­ne­go ła­ko­cia. Jerzy to, nie­ste­ty, ero­to­man-ga­wę­dziarz i szcze­gó­ły do­ty­czą­ce uży­cia cze­ko­lad­ki przez młodą parę wy­raź­nie za­pi­sa­ły się w moim mnemo. Ale czego nie robi się dla dobra Te­atru.

Na po­cze­ka­niu otwo­rzy­łem pocz­tę zgra­ną rano na mo­je­go mne­mo­sy­sa. Kor­po­ra­cje od­po­wie­dzial­ne za mne­mo­sy­te­my ostrze­ga­ły, żeby pocz­tę prze­glą­dać tylko na ze­wnętrz­nych ter­mi­na­lach, bo jakiś za­łącz­nik może być ska­żo­ny. Ale na przed­pre­mie­rów­ce nie mia­łem na to czasu, zgry­wa­łem wszyst­ko do głowy, prze­glą­da­łem w wol­nych chwi­lach i syn­chro­ni­zo­wa­łem, pod­łą­cza­jąc się do sieci w domu. A jakby jakiś wirus wy­sa­dził mi łe­pe­ty­nę? Cóż, Teatr miał pa­kiet me­dycz­ny, może re­kon­struk­cja mózgu była na li­ście świad­czo­nych usług?

Wśród wia­do­mo­ści, jak za­wsze, prze­wa­ża­ły maile od stu­den­tów re­ży­se­rii. Od­da­li­by wszyst­ko, nawet po­zwo­li­li­by sobie wy­czy­ścić oso­bi­sty mne­mo­sys, żeby za­stą­pić mnie w pracy choć przez jeden dzień. Bez prze­rwy do­sta­wa­łem maile z pro­po­zy­cja­mi. Od zwy­kłych ła­pó­wek przez udzia­ły w eko-hi­pi­so-nie­za­leż­nych-go­spo­dar­stwach po za­stę­py ro­bo­tów sprzą­ta­ją­cych, go­tu­ją­cych, mu­zycz­nych, obron­nych… Po to, by jeden dzień po­pra­co­wać z praw­dzi­wy­mi ludz­ki­mi ak­to­ra­mi. A więk­szość i tak by od­pa­dła po go­dzi­nie wy­słu­chi­wa­nia jęków na­szych ar­ty­stów. Nie mó­wiąc już o…

– Kosma! KO­OOSMA­AA! – Ja­zgot spod sceny dało sły­szeć się aż tu. – Gdzie ten chło­pak się po­dzie­wa, na li­tość Mel­po­me­ne?!

 Po­spiesz­nie za­pa­ko­wa­łem na sta­re­go ro­bo­tra­ga­rza na­po­je w ciem­nych re­tro-szklan­kach, po­że­gna­łem się z panią Gosią i ru­szy­łem dbać o do­bro­stan ak­to­rów Ostat­nie­go Ludz­kie­go Te­atru.

 

***

 

„Re­ży­ser wzywa, asy­stent mknie, ni­czym Achil­les szyb­ko­no­gi”.

Nigdy nie na­dą­ża­łem za po­rze­ka­dła­mi i dzi­wac­twa­mi sta­re­go Kon­stan­te­go. Jak wy­sta­wia­li­śmy Szek­spi­ra, uparł się, że bę­dzie nosić kryzę, kawę za­ma­wiać w pin­tach, a sce­no­gra­fię mie­rzyć w sto­pach. Przy Wy­spiań­skim za­mó­wił praw­dzi­wą (p r a w d z i w ą) słomę, aby po­roz­rzu­cać ją po całym Te­atrze. W imię „praw­dy cza­sów, o któ­rych mó­wi­my”. A teraz wy­my­ślił…

– Je­steś­że wresz­cie! – ryk­nął na mnie mały czło­wiek w grec­kim chi­to­nie, od­sła­nia­ją­cym owło­sio­ną klat­kę pier­sio­wą. Obok latał nie­wiel­ki ku­li­sty robot z do­cze­pio­ną przez re­kwi­zy­to­rów laską Askle­pio­sa.

Kon­stan­ty nie mógł dojść do głosu, bo ak­to­rzy, ubra­ni nor­mal­nie, rzu­ci­li się do szkla­nek. Włą­czy­łem re­je­stra­tor, by za­po­znać się z ich no­wy­mi żą­da­nia­mi. Za ty­dzień i tak będą nie­ak­tu­al­ne, ale o ak­to­ra trze­ba dbać.

– W dni nie­pa­rzy­ste piję bez cukru, już mó­wi­łem.

– Czy te szklan­ki są bez­piecz­ne? Mają na to atest?

Po cichu wró­ci­łem do prze­glą­da­nia pocz­ty. Naj­pierw za­le­gło­ści, potem ulot­ne ka­pry­sy ak­to­rów.

Wy­wa­li­łem maile od stu­den­tów, ozna­czy­łem przy­po­mnie­nia o koń­czą­cych się sub­skryp­cjach na do­sta­wę pie­czy­wa i Prze­glą­du Ro­bo­te­atral­ne­go (nawet sie­dząc w niszy trze­ba być na bie­żą­co z głów­nym nur­tem), na new­slet­te­ry rzu­ci­łem tylko okiem i usu­ną­łem. Moją uwagę przy­ku­ła dziw­na wia­do­mość „Za­pro­sze­nie do kon­tak­tu”.

– Kto pije po mar­sjań­sku, ten wspie­ra ko­lo­nia­lizm. – Usły­sza­łem slo­gan rzu­co­ny przez jed­ne­go z ak­to­rów.

– Na­po­je mie­sza­ne w prawo są nie­zgod­ne z moim du­cho­wym zwie­rzę­ciem.

Wró­ci­łem do pocz­ty.

Nadaw­cą za­pro­sze­nia był D4MY­4N_MNE­MO­TECH­NI­KA. Na ani­mo­wa­nym awa­ta­rze owi­nię­ta ka­bla­mi mumia wy­ko­ny­wa­ła księ­ży­co­wy chód. Do­brze zna­łem tego po­two­ra.

– Kosma. – Kon­stan­te­mu udało prze­bić się przez ak­to­rów. Wy­łą­czy­łem pocz­tę. – Usta­li­łeś z Je­rzym ten wóz na ko­niec? W ogóle przy­szło ja­kieś pismo od Dy­rek­to­ra, że nic ma nie pło­nąć, bo skład­ka na ubez­pie­cze­nie wzro­śnie! 

– Wy­kry­to zwięk­szo­ne ci­śnie­nie, za­le­ca się dzie­sięć głę­bo­kich od­de­chów i kon­sul­ta­cję z le­ka­rzem z… – Rob­me­dzik, Oso­bi­sty Robot Me­dycz­ny Kon­stan­te­go, za­wie­sił ko­mu­ni­kat.

– Jak tu dzień przed pre­mie­rą za­ła­twić fał­szy­we pło­mie­nie? Tak, żeby widz my­ślał, że praw­dzi­we, a agent był pewny, że fał­szy­we? – My­ślał na głos Kon­stan­ty, a jak wia­do­mo „Re­ży­ser myśli, asy­stent za­ła­twia, ni­czym Her­mes spryt­no­myśl­ny”.

– …Lub & Icz Do­ctors – do­koń­czył robot. – Wy­ko­nać po­łą­cze­nie?

– Nie wy­ko­nuj! – wy­krzy­czał do Rob­me­dzi­ka, po czym znowu zwró­cił się do mnie. – Gdzie jest nasza Medea?!

 

***

 

– Mede… – za­wa­ha­łem się, pu­ka­jąc do gar­de­ro­by. – Zoja? Je­steś tam?

Po chwi­li usły­sza­łem cichy szloch.

– Zoja, czy tego chcesz czy nie, liczę do pię­ciu i wcho­dzę – oznaj­mi­łem gło­śno, zgod­nie z wy­tycz­ny­mi z Etyki, pry­wat­no­ści i obo­wiąz­ku. Czyli me­to­dy pracy z ludz­ki­mi ak­to­ra­mi w ak­tach trzech, nie­śmier­tel­ne­go skryp­tu każ­de­go asy­sten­ta re­ży­se­ra Te­atru. Nie­wie­le czasu na stu­diach po­świę­ca się na tak ar­cha­icz­ną i ni­szo­wą rzecz jak praca z in­ny­mi ludź­mi.

Gdy otwo­rzy­łem drzwi, zo­ba­czy­łem le­żą­cy na ka­na­pie, pra­wie trzy­dzie­sto­let­ni obraz nędzy, roz­pa­czy i za­gu­bie­nia. Ro­dza­ju ludz­kie­go, płci żeń­skiej.

Ze­rwał z nią chło­pak? Nic mi nie wia­do­mo, że miała. Dziew­czy­na? Nie, chyba wo­la­ła chło­pa­ków… Kon­stan­ty? Nie, był su­ro­wy, ale spra­wie­dli­wy. Może ktoś jej umarł? Cho­le­ra, z tego co wiem, to…

– Wi­dzia­łeś nową ge­ne­ra­cję ak­tor­bo­tów? – za­skom­la­ła Zoja wy­so­kim gło­sem.

A więc tylko o to cho­dzi­ło. Włą­czy­ły jej się neo­lud­dy­stycz­ne obawy o pracę.

– Po­tra­fią na bie­żą­co do­sto­so­wy­wać mi­mi­kę do re­ak­cji od­bior­ców. Al­go­rytm…

– To jest naj­lep­szy al­go­rytm. – Wska­za­łem na jej głowę.

– Ale… 

Roz­pła­ka­ła się. Na taki kry­zys byłem przy­go­to­wa­ny. Odro­bi­na wspo­mnień ze szczę­śli­wych lat dzie­ciń­stwa po­win­na wy­star­czyć. Tak jak w skryp­cie. Gdy Zoja opo­wia­da­ła, jaką to jest złą ak­tor­ką w po­rów­na­niu do tych „syn­te­tycz­nych lalek”, pod­su­ną­łem jej, tuż obok szklan­ki z czar­ną kawą, pier­nicz­ka z ro­dzin­nych oko­lic.

– Czy­ta­łaś ar­ty­kuł Krab­ka? – Chcia­łem ją za­ga­dać, żeby mogła na spo­koj­nie de­lek­to­wać się po­da­ną dawką po­zy­tyw­nych emo­cji. – Coraz wię­cej osób oglą­da stare ludz­kie filmy. Nie­któ­rzy za­czy­na­ją się­gać po na­gra­nia sta­rych wy­sta­wień. Zanim się obej­rzy­my, bę­dzie­my mieli re­ne­sans ludz­kie­go te­atru. I wtedy się razem po­pła­cze­my, bo nie bę­dzie­my wie­dzie­li, w co ręce wło­żyć, okej?

Zoja po­ki­wa­ła z usta­mi peł­ny­mi pier­ni­ka umo­czo­ne­go w kawie, po czym na chwi­lę za­trzy­ma­ła się, jakby spraw­dza­jąc coś w mnemo, aż w końcu wsu­nę­ła pier­ni­ka do końca, a prze­sty­głą już kawę po­chło­nę­ła jed­nym hau­stem.

– Chodź­my na próbę – rze­kła, ener­gicz­nie wsta­jąc. – Mamy wi­dzów do ocza­ro­wa­nia.

Kry­zys za­że­gna­ny.

 

***

 

– O ja bo­le­sna, ojej, co za nie­szczę…

– „O ja nie­szczę­sna…” – pod­po­wie­dzia­łem Zoi. Po raz ko­lej­ny zresz­tą.

– O ja nie­szczę­sna, och…

– „…och, jakiż to…”

– …och, jakiś to… strach.

– Na Dio­ni­zo­sa! – wy­krzy­czał w końcu Kon­stan­ty. – Dość tego cyrku! Wszy­scy na ze­wnątrz! Prze­wie­trzyć głowy, do­tle­nić się, nie ła­do­wać żad­nych mne­mo­śmie­ci do umy­słu. Za pięt­na­ście minut na scenę. Ty nie, Kosma.

Ak­to­rzy wy­szli. Kon­stan­ty jesz­cze chwi­lę po­rzu­cał gniew­nym szep­tem za­klę­cia w sta­ro­żyt­nej grece, od­trą­cił ręką bied­ne­go Rob­me­dzi­ka, wziął głę­bo­ki wdech, po­pra­wił chi­ton i w końcu rzekł:

– Co z nią?

– Ma kry­zys. Ro­bo­kon­ku­ren­cja, że nie da rady i tak dalej. Zwy­kła przed­pre­mie­ro­wa psy­cho­sracz­ka. Zda­rza się naj­lep­szym.

– Ro­bo­tom nie – za­uwa­żył.

– Może by tak… – za­czą­łem nie­śmia­ło. To, co po­wiem nie spodo­ba się Kon­stan­te­mu. – A gdyby tak wspo­móc się mnemo? Sam tekst mie­li­by w gło­wie, to wszyst­ko…

– Żad­ne­go mnemo, na Zeusa! Tym się różni nasz Teatr od tej po­pu­lar­nej ro­bosz­mi­ry! Tu się gra, a nie czyta sce­na­riusz! – Czer­wień za­czę­ła do­mi­no­wać na jego ob­li­czu. – Gra ma iść z serca, a nie z ja­kichś mne­mo­sów! Czy ty chcesz po­grze­bać ten Teatr?!

Mil­cza­łem. To naj­lep­szy spo­sób na sta­re­go. Wy­pu­ści tro­chę pary i wróci do normy.

– Za­łatw to. Jeśli po­wi­nie nam się noga, za­miast ludzi będą tu ro­bo­ty. W naj­lep­szym wy­pad­ku…

– Wy­kry­to… – Chciał za­ko­mu­ni­ko­wać krą­żą­cy wokół Kon­stan­te­go ro­bo­cik.

– Za­mknij się! – Stary od­go­nił Rob­me­dzi­ka. Jego twarz coraz bar­dziej na­bie­ra­ła barwy pur­pu­ry. – Wiesz, że kie­dyś chcie­li wy­ku­pić ten bu­dy­nek i zro­bić tu targ ro­bo­tów uży­wa­nych? Tu w sercu kul… – Kon­stan­ty nagle prze­rwał i zła­pał się za klat­kę pier­sio­wą. Jego od­dech był coraz szyb­szy.

– Wy­kry­to stan kry­tycz­ny. We­zwa­nie po­mo­cy nie wy­ma­ga ak­cep­ta­cji pa­cjen­ta. Wy­sy­łam zgło­sze­nie do…

W tym mo­men­cie na salę wbiegł jeden z ak­to­rów.

– Hej! Zoi coś jest! Roz­pła­ka­ła się, a potem…

– …Lub & Icz Do­ctors – kon­ty­nu­ował Rob­me­dzik. – Uru­cha­miam lo­ka­li­za­cyj­ny sy­gnał dźwię­ko­wy.

BIP­BIP­BIP­BIP­BIP­BIP­BIP­BIP­BIP­BIP­BIP­BIP

– Oocho­ja­niesz­czę­sna­ochja­kiż­to­bó­lo­choch­dla­cze­góż­nieum­rę­o­ocho­ja­niesz­czę­sna… – To Zoja wpa­dła wła­śnie do sali.

– Zwa­rio­wa­ła – do­koń­czył aktor.

– Dzień dobry, ja z ubez­pie­czeń, w spra­wie pi­ro­tech­ni­ki. – Facet w schlud­nym, sta­ro­mod­nym gar­ni­tur­ku za­pu­kał w otwar­te drzwi. – Och, chyba nie w porę?

„Na li­tość Mel­po­me­ne”, po­my­śla­łem. Dla­cze­go Etyka, pry­wat­ność i obo­wią­zek nie do­pusz­cza szkla­necz­ki whi­sky w ta­kich chwi­lach?

 

***

 

– Może za­dzwoń­my po tych dok­tor­sów? – za­pro­po­no­wa­ła jedna z ak­to­rek, pró­bu­jąc wzbu­dzić jakąś re­ak­cję w sie­dzą­cej na pod­ło­dze Zoi. – Za­bio­rą ją jak Kon­stan­te­go i zro­bią po­rzą­dek.

 Zoja tylko mru­ga­ła i uśmie­cha­ła się.

– Li­mi­ty wy­czer­pa­ne – oznaj­mi­łem. – Pa­kiet dla in­sty­tu­cji kul­tu­ry obej­mu­je jeden wy­jazd ka­ret­ki w mie­sią­cu.

Ludz­ki per­so­nel w tego typu in­sty­tu­cjach ogra­ni­cza się za­zwy­czaj do kilku osób, więk­szość to ro­bo­ty. Nie u nas.

– Donek. – Wska­za­łem na wy­so­kie­go bru­ne­ta. – Przed Te­atrem stu­dio­wa­łeś mne­mo­znaw­sto…

Zna­jo­mość ży­cio­ry­sów trupy to część moich obo­wiąz­ków.

– Tylko jeden se­mestr – od­po­wie­dział. – Wiesz, to bar­dziej stu­dia o tym, jak po­strze­ga się kul­tu­rę mnemo…

– Czy kto­kol­wiek zna się tu na mne­mo­sys­te­mach? – prze­rwa­łem. – Nikt? Ni­czyj mąż? Dziew­czy­na? Ro­dzic? Brat?

 Cho­le­ra. Już wie­dzia­łem, gdzie za­dzwo­nić.

Zre­zy­gno­wa­ny pod­łą­czy­łem się do te­atral­nej sieci i za­ak­cep­to­wa­łem za­pro­sze­nie od oka­blo­wa­nej mumii.

 

***

 

– Utra­ta pa­mię­ci i napad nad­pa­mię­ci, wa­ha­nia na­stro­ju, nie­po­kój, ra­dość, teraz to… – wy­li­czał Da­mian. – To ra­czej nic me­cha­nicz­ne­go. Bar­dziej mne­mo­wi­rus. Pod­łą­cza­ła się ostat­nio do ter­mi­na­li nie­dy­stry­bu­owa­nych przez Mne­mo­Tech?

Prze­szu­ka­łem szyb­ko jej wy­po­wie­dzi za­re­je­stro­wa­ne przez mne­mo­sy­sa, ale nic z tego. Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

Da­mian za­czął roz­sta­wiać na pod­ło­dze prze­no­śny ter­mi­nal. Za­czął cze­goś szu­kać w peł­nej prze­wo­dów, przej­śció­wek i mi­ni­na­rzę­dzi kurt­ce. W końcu wyjął kabel z roz­dwo­jo­ną koń­ców­ką.

– Mu­si­my więc wejść jej do głowy.

 

1

 

Na­szym oczom uka­zał się las. Trój– i dwu­wy­mia­ro­wych drzew. Obiek­ty w od­da­li były chyba bar­dziej pła­skim ob­ra­zem z go­spo­dar­stwem.

 Na pień­ku sie­dzia­ła pła­czą­ca ko­bie­ta. Dziew­czy­na wła­ści­wie. Widok był miej­sca­mi roz­ma­za­ny, barwy nie­pra­wi­dło­we, a pro­por­cje kształ­tów za­bu­rzo­ne, ale bez pro­ble­mu po­zna­łem, że to ten sam obraz roz­pa­czy, który tego ranka wi­dzia­łem w gar­de­ro­bie.

– Zoja? – spró­bo­wa­łem zwró­cić uwagę dziew­czy­ny.

– Nie sły­szy nas. Je­ste­śmy tylko ob­ser­wa­to­ra­mi – wy­ja­śnił Da­mian, roz­kła­da­jąc nie­wiel­ki kom­pu­ter na swoim ręku.

 Tuż obok Zoi leżał duży ple­cak tu­ry­stycz­ny. Ale więk­szym pro­blem było roz­po­zna­nie, kto lub co to­wa­rzy­szyło jej w nie­do­li. Wy­glą­da­ło jak… dziu­ra.

– Mne­mo­fag.

– Co?

– Mne­mo­fag. Pa­mię­cio­żer – ob­ja­śnił Da­mian. – Wirus ka­su­ją­cy lub utrud­nia­ją­cy do­stęp do okre­ślo­nych tre­ści w mne­mo­sys­te­mie. In­fe­ku­ją nim ma­fij­nych pa­choł­ków na­ra­żo­nych na aresz­to­wa­nie. My­ślisz, że… Nie do­ty­kaj go!

 Za późno. Do­tkną­łem. Prze­szedł mnie dreszcz. Nie wiem, czy to efekt mne­mo­fa­ga czy okrzy­ku Da­mia­na.

– Nic ci nie jest? – Zer­k­nął znad ekra­nu.

– Nie, nie wiem, ra­czej nie.

– U mnie w stu­diu mie­li­by­śmy pełną ochro­nę przed tym czymś, ale w mo­bil­ce nigdy nie wia­do­mo. – Po­pa­trzył na mnie jesz­cze przez chwi­lę. – Jakby miało ci się coś stać, to już by cię wy­wa­li­ło do realu. Chyba.

Chyba.

– Co z pa­mię­cio­że­rem? – Wró­ci­łem do te­ma­tu. – Nie do­wie­my się, co zo­sta­ło po­żar­te? Dane są stra­co­ne na za­wsze?

– Nie­ko­niecz­nie. – Da­mian był jak w tran­sie. Jego palce ude­rza­ły w kla­wia­tu­rę na­ręcz­ne­go kom­pu­te­ra z fi­ne­zją godną pia­ni­sty. Ludz­kie­go, rzecz jasna. – Kon­tekst jest wy­raź­ny, wła­ści­ciel­ka mnemo w sta­nie względ­nie do­brym, mo­że­my przy­pusz­czać, że po­żar­ta jest po­stać, jakiś czło­wiek, no… i mamy mnie. Już.

– Co ju…?

Nie zdą­ży­łem do­koń­czyć, gdy pust­ka mne­mo­fa­ga za­czę­ła wpierw przyj­mo­wać czło­wie­czy kształt, na­stęp­nie barwy, ko­lej­ne de­ta­le, aż przed nami stał dwu­dzie­sto­let­ni facet z krót­kim wąsem, mod­nym przed kil­ku­na­stu laty.

– Nie pal. – Głos chło­pa­ka był niski, przy­jem­ny i nad­spo­dzie­wa­nie czy­sty, zwa­ża­jąc na wciąż obec­ne oko­licz­ne za­kłó­ce­nia.

Do­pie­ro teraz za­uwa­ży­łem, że szlo­cha­ją­ca Zoja pa­li­ła pa­pie­ro­sa. Pa­pie­ros mu­siał się po­ja­wić wraz z fa­ce­tem.

– Nie pal, mó­wi­łem. Chcesz żebym do­stał raka?

Młod­sza wer­sja Zoi zga­si­ła fajka, przy­dep­tu­jąc go.

– C-co teraz? – spy­ta­ła roz­trzę­sio­na. Roz­pik­se­lo­wa­ne łzy spły­wa­ły po jej twa­rzy. – A-aresz­tu­ją nas?

– Spo­koj­nie. – Chło­pak kuc­nął przy niej i zła­pał jej dło­nie. – Nikt nas nie aresz­tu­je. Minie tro­chę czasu zanim kto­kol­wiek się nami za­in­te­re­su­je. A wtedy już dawno bę­dzie­my poza gra­ni­ca­mi po­wia­tu. Przy­się­gam.

Dziew­czy­na nie wy­glą­da­ła na uspo­ko­jo­ną.

– Zoja, wiem, że to nie było łatwe, ale mu­sie­li­śmy to zro­bić, żeby się stąd wy­rwać. Żeby cie­bie stąd wy­rwać – kon­ty­nu­ował. – Wyj­dzie nam to na dobre. A twój wujek…

– Niko, nie mówmy o tym. – Zoja wsta­ła, ocie­ra­jąc twarz. – Chodź­my stąd. Ucie­kaj­my.

Obraz się za­trzy­mał, ni­czym za­pau­zo­wa­ny film czy gra.

– To wszyst­ko? – spy­ta­łem.

– Nooo… – Da­mian pró­bo­wał coś kli­kać w kla­wia­tu­rę, ale teraz bar­dziej przy­po­mi­nał za­gu­bio­ne­go sta­ży­stę w pierw­szy dniu pracy. – Nie mam tu ca­łe­go sprzę­tu. Swo­bod­ne po­ru­sza­nie się po cu­dzym mnemo to skom­pli­ko­wa­ny pro­ces. Je­ste­śmy ska­za­ni na to, co wska­że nam wła­ści­ciel­ka. 

Z ple­ca­ka Zoi wy­szedł po­chód ma­łych pier­ni­ko­wych lu­dzi­ków, zmie­rza­ją­cy w stro­nę ob­szer­nej nory pod jed­nym z drzew.

– A wska­zu­je nam rze­czy naj­waż­niej­sze. – Da­mian ode­rwał wzrok od ekra­nu i po­dą­żył za lu­dzi­ka­mi.

 

10

 

 Tra­fi­li­śmy do pubu. W tle słychać stary jazz, na ścia­nach cze­ka­ły wina z każ­de­go za­kąt­ka świa­ta i wszę­dzie uno­sił się dym fajek, e-pa­pie­ro­sów i szisz. Lu­dzie w gar­ni­tu­rach po­pi­ja­li na sto­ją­co mar­ti­ni.

– Tu nic się nie zga­dza – stwier­dzi­łem nie­zbyt od­kryw­czo.

Spoj­rza­łem jesz­cze na wy­strój. Też, ekhm, eklek­tycz­ny. Mo­to­cykl na ścia­nie, ko­twi­ca do­cze­pio­na do su­fi­tu, a na sto­łach… mnó­stwo pier­nicz­ków.

Do tego wszyst­kie­go sporo tu dziur-pa­mię­cio­że­rów.

Da­mian kli­kał już w kom­pu­ter za­miast po­dzi­wiać nie­spo­ty­ka­ny wy­twór za­wi­ru­so­wa­ne­go mne­mo­sy­sa.

– Ro­bisz cza­ry-ma­ry? – spy­ta­łem.

– Moje „cza­ry-ma­ry” nie wy­star­czą na ten baj­zel.

Chyba w końcu zlo­ka­li­zo­wa­łem Zoję. Obok niej był ten cały Niko. Ale prze­strzeń wokół nich była zdo­mi­no­wa­na przez pa­mię­cio­że­ra, nie dało się nawet po­wie­dzieć czy są sami czy w gru­pie.

– Mu­sisz usta­wić ele­men­ty mne­mo­fa­go­wa­ne w od­po­wied­nich miej­scach, wska­zać prio­ry­te­ty i za­pro­po­no­wać wy­peł­nie­nie luk. – Da­mian wska­zał mi za­da­nie. – Wszyst­ko tak, aby mój kom­pu­ter pod­łą­czo­ny do jej mne­mo­sy­te­mu zro­bił z tego sens.

– Cze­kaj, chcesz żebym usta­wił sce­no­gra­fię? – Sam po­trze­bo­wa­łem zro­bić sens z jego wy­po­wie­dzi. – Po­kie­ro­wał tymi „ak­to­ra­mi”? Żebym „wy­re­ży­se­ro­wał” to wspo­mnie­nie?

– W ludz­kim ję­zy­ku na­zy­wa się to pro­jek­to­wa­nie ma­ni­pu­la­cji da­ny­mi po­sia­da­ny­mi w celu re­kon­struk­cji da­nych utra­co­nych.

 Pierw­szą sztu­kę wy­re­ży­se­ru­ję w mne­mo­sys­te­mie. Gdyby Kon­stan­ty się o tym do­wie­dział.

 Da­mian zha­ko­wał sys­tem i przy­znał mi upraw­nie­nia do do­ko­ny­wa­nia zmian. 

We­dług Da­mia­na Zoja i Niko po­win­ni być moim punk­tem od­nie­sie­nia, oni są naj­bar­dziej czy­ści w tym wspo­mnie­niu. Ona była w kra­cia­stej ko­szu­li, a on w ma­ry­nar­skim bez­rę­kaw­ni­ku. A więc lu­dzie w gar­nia­kach od­pa­da­ją. 

– Da­mian! Zmień te gar­nia­ki na coś luź­niej­sze­go! Nie, nie dresy! Na li­tość M… – Wy­star­czy­ło jedno słowo, a zmie­nia­łem całą rze­czy­wi­stość. Czu­łem się ni­czym bóg. Kre­ator. Ar­chi­tekt. Ni­czym praw­dzi­wy re­ży­ser. Ni­czym sam Kon­stan­ty.

 Zmie­ni­łem jazz na rocka, kto by słu­chał jazzu w takim miej­scu.

– O co cho­dzi z tymi pier­nicz­ka­mi?

Nie do­cze­ka­łem się od­po­wie­dzi.

 Ma­ry­ni­stycz­ne kli­ma­ty były tym, co zo­sta­wi­łem. Byłem kie­dyś nad na­szym mo­rzem. Jed­nak piwo kró­lu­je tam nad winem.

– Panie haker, piwo za­miast wina, naj­le­piej re­gio­nal­ne nad­mor­skie.

Wy­da­wa­ło się, że wszyst­ko usta­wio­ne, jed­nak…

– Jesz­cze coś… – my­ślał na głos Da­mian.

– Dym!

– Co z nim?

– Usuń! Jej chło­pak nie lubił pa­le­nia, pa­mię­tasz?

To było to. Ostat­ni ele­ment. Mne­mo­sys za­ak­cep­to­wał zgod­ność, wy­peł­nił pa­mię­cio­wy­żar­te frag­men­ty i po­ka­zał nam to wspo­mnie­nie.

– Jak się po­zna­li­ście z Ni­ko­siem? – Zoja i Niko byli oto­cze­ni gro­ma­dą mło­dych ludzi, naj­wy­raź­niej zna­jo­mych chło­pa­ka.

– To było…

– Na wy­ciecz­ce w gó­rach. – Z za­kło­po­ta­nia wy­ba­wił Zoję Niko. – Zoja zgu­bi­ła się na szla­ku, wska­za­łem jej drogę do schro­ni­ska, a ona…

– Wska­za­łam mu ścież­kę do swo­je­go serca. – Wzrok dziew­czy­ny uciekł na bok, gdy to mó­wi­ła. A może grała?

Za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy w od­wie­dzo­nym uprzed­nio lesie były w tle ja­kieś góry.

– A teraz, jakie plany? – spy­tał jeden z pacz­ki.

– My­śla­łem…

– My­śle­li­śmy – po­pra­wi­ła Zoja.

– …nad jed­nym małym pro­jek­tem z po­gra­ni­cza sztu­ki i mne­mo­sys­te­mów. – Niko zda­wał się nie zwra­cać uwagi na dziew­czy­nę. – Co by­ście po­wie­dzie­li, gdy­by­ście mogli po­czuć scenę z filmu czy gry, na którą pa­trzy­cie?

– VR już ist­nie­je, Niko – za­śmiał się jeden z kum­pli. – Ba, nawet są te dziw­ne stro­je, które sy­mu­lu­ją zmy­sły.

– Nie cho­dzi o zmy­sły, ale o emo­cje – wy­ja­śnił chło­pak Zoi. – Wy­obra­ża­cie sobie, że czu­je­cie, że je­ste­ście w sta­nie na­praw­dę zro­zu­mieć roz­pacz po utra­cie dziec­ka wi­dzia­ną na ekra­nie? Że czu­je­cie wy­buch na­mięt­no­ści stę­sk­nio­nych ko­chan­ków? Że po­zna­cie, jak to jest umie­rać, mimo, że wasze życie wcale nie jest za­gro­żo­ne?

– Macie na to spon­so­ra?

– Żad­nych kor­po­ra­cji! To pro­jekt nie­za­leż­ny, przy­się­gam!

– Niech wam bę­dzie! Wy­pij­my za to! – za­wo­łał ko­le­ga. – Ma to jakąś nazwę?

 – Za Mel­po­me­nę dwa zero! – Niko pod­niósł kufel z piwem.

– Za Mel­po­me­nę dwa zero! – za­wtó­ro­wa­li wszy­scy.

Gdy tylko kufle pacz­ki stuk­nę­ły się w ra­do­snym to­a­ście, wszech­obec­ne pier­nicz­ki po­de­rwa­ły się i utwo­rzy­ły krąg wokół grup­ki.

I za­czę­ły ich pa­mię­cio­wy­że­rać.

– Da­mian! – Nie wiem czemu, ale za­czą­łem po­wo­li się wy­co­fy­wać.

– Widzę, kuźwa, widzę! – Pró­bo­wał chyba na­pra­wiać sys­te­my obron­ne mne­mo­sy­sa Zoi. Wi­dzia­łem tylko bły­ski, szyb­ko po­że­ra­ne przez pier­ni­ko­we wi­ru­so­stwo­ry.

– Odłą­cza­my się?! – spy­ta­łem po do­tknię­ciu ple­ca­mi ścia­ny wir­tu­al­ne­go po­ko­ju. Więk­szość po­miesz­cze­nia była już zme­mo­fa­go­wa­na. Atak z każdą se­kun­dą przy­bie­rał na sile.

– Cze­kaj, jesz­cze nie, daj mi chwi­lę!

Zło­wro­gie pier­nicz­ki skie­ro­wał się w naszą stro­nę. Nie. W MOJĄ stro­nę.

– Da­mian! Zrób coś!

– Ja… Nie ro­zu­miem… Nie mogę cię odłą­czyć!

Pier­nicz­ki oto­czy­ły mnie krę­giem, zu­peł­nie igno­ru­jąc Da­mia­na.

– Do­tkną­łeś go! Do­tkną­łeś mne­mo­fa­ga w lesie!

Po­żar­ły mnie. Za­pa­dła ciem­ność.

 

11

 

Obu­dzi­łem się po se­kun­dzie. Albo po stu­le­ciu. Trudno stwier­dzić. 

Nie było Da­mia­na.

Moje ciało… było. Ale pełne znie­kształ­ceń, za­bu­rzeń w bar­wach, a pa­znok­cie były nawet roz­pik­se­lo­wa­ne. Prze­je­cha­łem dło­nią po wło­sach, a te były jakby dwu­wy­mia­ro­we. Dziw­ne uczu­cie.

Ro­zej­rza­łem się.

Byłem w sa­lo­nie. Stały w nim ter­mi­na­le, kom­pu­te­ry, ekra­ny i róż­ne tech­nicz­ne cu­dac­twa, któ­rych za­sto­so­wa­nia nie zna­łem. Ale była w nim też ka­na­pa i stół, więc można to na­zwać sa­lo­nem. Na stole oczy­wi­ście le­ża­ły pier­nicz­ki. Znów zwy­czaj­ne, ni­cze­go nie po­że­ra­ją­ce.

Do­tkną­łem stołu, żeby spraw­dzić, czy wciąż mam upraw­nie­nia do zmie­nia­nia oto­cze­nia. Mam. Je­dy­nie pier­nicz­ki nie dały się ru­szyć.

W po­ko­ju była też Zoja. Za­ję­ta czymś przy jed­nym z ter­mi­na­li. Obok niej ziała pust­ka pa­mię­cio­że­ra, choć była inna niż po­przed­nie. Ema­no­wa­ło z niej ko­lo­ro­we świa­tło.

Zo­ba­czy­łem, że nie mam już roz­pik­se­lo­wa­nych pa­znok­ci. Nie mam już pa­znok­ci. Za­czą­łem zni­kać! Pa­mię­cio­żer do­brał się i do mnie.

Je­dy­na na­dzie­ja w przej­ściu dalej, w ko­lej­ne wspo­mnie­nie Zoi. Tak jak po­przed­nio spró­bo­wa­łem po­roz­sta­wiać „sce­no­gra­fię”, wy­rzu­cić nie­pa­su­ją­ce śmie­ci, dodać ładne fi­ran­ki, świecz­ki dla na­stro­ju, zro­bić z tego po­miesz­cze­nia bar­dziej przy­tul­ny salon niż ser­we­row­nię. Ale nic się nie dzia­ło. Wspo­mnie­nie nie ru­szy­ło. Nadal po­zo­sta­wa­ła pust­ka obok Zoi.

Usia­dłem na pod­ło­dze. Spoj­rza­łem na ręce. Dłoni już pra­wie nie było. Pust­ka pa­mię­cio­że­ra ogar­nia­ła moje ciało. Ale myśli jesz­cze nie się­ga­ła. Za­to­pi­łem się więc w nich. Niech przy­naj­mniej my­śla­mi będę w innym miej­scu.

Za­mkną­łem oczy.

 

100

 

– Kosma?

Skąd do­bie­gał ten głos?

– Sły­szysz mnie?

Głos sły­sza­łem ze­wsząd. Czy pa­mię­cio­żer do­brał mi się do głowy?

– Da­mian? – szep­ną­łem. 

– Ży­jesz! Nie wy­żar­ło cię!

Otwo­rzy­łem oczy i ze­rwa­łem się na nogi,

– Da­mian! Gdzie je­steś? Co tu się…? 

– Je­stem w realu, mo­ni­to­ru­ję sy­tu­ację.

– One mnie wy­że­ra­ją! – Za­mach­ną­łem się ki­ku­ta­mi. Spo­strze­głem, że po­wo­li zni­ka­ją mi stopy. – Mo­żesz to za­trzy­mać?

– Pra­cu­ję nad tym. Wy­cią­gnę cię, ale naj­pierw mu­sisz do­koń­czyć re­kon­struk­cję da­nych w mne­mo­sie tej dziew­czy­ny. Wtedy będę mógł usu­nąć mne­mo­że­ra w miarę bez­piecz­nie.

W miarę.

– Wi­dzisz mnie? Jak mam zro­bić to w tym sta­nie?

– Nawet le­piej niż tylko cię widzę. Widzę kod. I to dobry kod, do tej pory zro­bi­łeś świet­ną ro­bo­tę. Bra­ku­je tylko…

– Nie ma chło­pa­ka! – Moje ciało zni­ka­ło, a on bę­dzie pra­wił po­chwa­ły.

Chwi­la ciszy. Oku­pio­na moimi ko­la­na­mi.

– To dziw­ne jest… – po­wie­dział w końcu Da­mian. – Nigdy nie wi­dzia­łem ta­kie­go kodu. To nie pa­mię­cio­żer. Po­trze­bu­ję czasu, by to zła­mać.

Byłem la­ta­ją­cą głową z tu­ło­wiem. Nie mia­łem czasu na żadne ła­ma­nie. Ru­szy­łem w stro­nę dziw­nej pust­ki w miej­scu Nika.

– Za­stą­pię go – oznaj­mi­łem.

– Co? Nie rób tego! Nie wiem, co się sta­nie.

– Za­stą­pię go. To wszyst­ko to teatr. Dobry asy­stent re­ży­se­ra za­stą­pi nie­obec­ne­go ak­to­ra.

– Jak to ma za­dzia­łać? Prze­cież nie wiesz, co po­wie­dział, to nie ma sensu!

– Ma! W te­atrze liczą się emo­cje, słowa są dru­go­rzęd­ne. Gra się z serca, a nie czyta sce­na­riusz.

– Jeśli coś zmie­nisz, jeśli od­two­rzysz wspo­mnie­nie błęd­nie…

Wcie­li­łem się w Niko. Już nie byłem sobą. Byłem nim. Nie tylko wi­zu­al­nie, ale też umy­sło­wo. Jak­bym na­praw­dę stał się innym czło­wie­kiem.

– Mo­gła­byś tu ogar­nąć? – Słowa same na­pły­wa­ły mi do głowy. – Jutro rano mają przyjść go­ście z Mne­mo­Korp.

– Jaki Mne­mo­Korp? Znowu chcesz sprze­dać nasz pro­jekt?

– Już pod­pi­sa­łem umowę.

– To miał być nasz pro­jekt! Nasz! Nie­za­leż­ny od ni­ko­go in­ne­go!

– Prze­cież cały czas jest nasz. A że ktoś widzi w tym jakąś inną ko­rzyść i my mo­że­my na tym za­ro­bić…

– Osza­la­łeś?! Wy­bi­łam ci z głowy tych woj­sko­wych, to chcesz robić in­te­res z kor­po­ra­cja­mi?

– To tylko chwi­lo­we, prze­ro­bi­my Melę na ich po­trze­by, za­ro­bi­my tro­chę pie­nię­dzy i wró­ci­my do ro­bie­nia sztu­ki. Przy­się­gam.

– Przy­się­ga­łeś, gdy ucie­kli­śmy, przy­się­ga­łeś, gdy się tu wpro­wa­dzi­li­śmy i co? Dość tych kłamstw! 

– Kłamstw? To po­wiedz wszyst­kim, co zro­bi­łaś wuj­ko­wi, co? O tym jak go wy­czy­ści­łaś. Okra­dłaś z mne­mo­sa.

– Zro­bi­łam to dla cie­bie! Mie­li­śmy uciec, mie­li­śmy stwo­rzyć nowy teatr! A ty sprze­da­łeś się! DOŚĆ!

Nagle na­sta­ła cisza. Nie trwa­ła długo, prze­rwał ją krzyk. Mnie-Ni­ka. Wyłem z bólu. Od­le­cia­łem. Znowu ciem­ność.

 

101

 

– Kosma, wsta­waj!

Obu­dzi­łem się. Znów byłem sobą. Całym sobą!

– Wsta­waj, udało się! Wspo­mnie­nie się udało!

Cie­szy­łem się, ale…

Ro­zej­rza­łem się po sa­lo­nie. Po tym co z niego zo­sta­ło. Wszyst­ko spa­lo­ne, do­szczęt­nie. Na pod­ło­dze le­ża­ło ciało spa­lo­ne­go Nika.

– Czy to…?

– Tak. – Da­mian smut­no po­twier­dził. – To Zoja. Wpa­dła w furię. Nisz­czy­ła kom­pu­te­ry, Niko był pod­łą­czo­ny do ter­mi­na­la, w trak­cie świe­ca spa­dła na fi­ran­ki… Sam wi­dzisz.

Mil­cza­łem. Zoja była… mor­der­czy­nią. Po­dwój­ną. Wy­czy­ści­ła mne­mo­sa wuja, a potem za­bi­ła chło­pa­ka.

– Mo­żesz mnie wy­cią­gnąć?

– Pra­wie. Wy­glą­da na to, że jest coś jesz­cze. Wi­dzisz tam przej­ście?

Rze­czy­wi­ście. Teraz do­pie­ro zo­ba­czy­łem, że nie wszyst­ko spło­nę­ło. Pier­nicz­ki są nie­znisz­czal­ne. W miej­scu, w któ­rym był stół utwo­rzy­ły okrą­gły por­tal. Wsze­dłem w niego. Chcę to już mieć za sobą.

 

110

 

– Pod­mie­nić pa­mięć?

– Tak, wy­czy­ścić to co jest i za­stą­pić nowym wspo­mnie­niem. – Zoja sie­dzia­ła na krze­śle na­prze­ciw­ko go­ścia w stro­ju mne­mo­tech­ni­ka. – Prze­ra­sta cię to?

Nawet nic nie mu­sia­łem robić. Wspo­mnie­nia samo się od­two­rzy­ło. Byłem w piw­ni­cy peł­nej sprzę­tu po­dob­ne­go do tego, który przy­niósł ze sobą Da­mian do Te­atru.

– Co? Nie! Tylko… to skom­pli­ko­wa­ny, długi pro­ces. Ko­niecz­nie ro­bio­ny sta­cjo­nar­nie. De­li­kwent, któ­re­mu chcia­ła­byś to zro­bić kap­nie się w trak­cie, że coś jest nie halo.

– De­li­kwent­ka już to wie i de­li­kwent­ka zaraz pój­dzie do in­ne­go mne­mo­tech­ni­ka, jeśli się nie po­dej­mu­jesz.

– Chcesz to zro­bić na sobie?

– Tak. – Zoja po­ło­ży­ła na stole old­sku­lo­wą od­ręcz­ną pa­pie­ro­wą no­tat­kę. – Tu masz zapis wy­tycz­nych.

Tech­nik za­czął ją czy­tać.

– To jako mia­sto ro­dzin­ne? Lu­dzie biorą za­zwy­czaj coś… więk­sze­go, eg­zo­tycz­ne­go, nie wiem… A tam mają chyba tylko dobre…

– Tak, chcę to mia­sto, bo lubię pier­ni­ki. Za­wsze za­da­jesz tyle pytań klien­tom?

– Sia­daj. Mogę zro­bić to od razu.

Wspo­mnie­nie się za­trzy­ma­ło. Wró­ci­łem do realu.

 

***

 

 Pani Gosia po­da­ła nam po szkla­necz­ce whi­sky. Wie­czór po­pre­mie­ro­wy rzą­dzi się swo­imi pra­wa­mi.

– Blo­ka­da da­nych za­ło­żo­na przy wpro­wa­dza­niu nowej oso­bo­wo­ści była nie­spój­na. – Da­mian kon­ty­nu­ował wywód. – Zoja, gra­jąc, mogła nie­świa­do­mie od­wo­ły­wać się do wspo­mnień sprzed. Tylko jedna rzecz nie daje mi spo­ko­ju…

– Tam w mnemo Zoi, gdy byłem jej chło­pa­kiem… Ja sta­łem się nim. Mó­wi­łem rze­czy, o któ­rych nie mia­łem po­ję­cia. Czu­łem rze­czy, któ­rych nie mia­łem prawa czuć. Czy to…

– Wła­śnie to. Wi­dzia­łem dziw­ny kod w tam­tym mo­men­cie. Wy­glą­da­ło to na zapis kodu Mel­po­me­ne 2.0. Wy­ko­rzy­sta­łeś ich pro­jekt.

– Chłop­cy! – Pod­szedł do nas Kon­stan­ty, po­wo­li, w gar­ni­tu­rze i z Rob­me­dzi­kiem przy boku. – Sam Kra­bek na wi­dow­ni! Kry­ty­ko­wi nie wy­pa­da roz­ma­wiać z re­ży­se­rem przed re­cen­zją, ale wy­czu­łem go, że bę­dzie do­brze! A Zoja prze­szła dziś samą sie­bie! Co jej było przed pre­mie­rą?

– Można po­wie­dzieć… – Wy­prze­dzi­łem Da­mia­na, który już chciał za­czy­nać tech­no­wy­kład. – …że za­po­mnia­ła swo­jej muzy.

– Już chcia­łem wy­sy­łać ją na urlop, ale… Głup­stwo i far­ma­zo­ny, ale sam muszę wybyć. Dok­tor­si po­gro­zi­li, że jak nie od­pocz­nę, to Teatr bę­dzie pła­cił za mnie wyż­szą staw­kę. Dy­rek­tor był za­chwy­co­ny sztu­ką, ale nie aż tak. Więc…

Stary po­kle­pał mnie ple­cach.

– …zo­sta­jesz re­ży­se­rem na­stęp­nej sztu­ki, Kosma! O, Kra­bek wró­cił do bi­stro! Idę go mę­czyć!

– Czyli nici ze wspól­ne­go biz­ne­su? – Da­mian za­ga­dał po odej­ściu Kon­stan­te­go.

– „Kosma i Da­mian – uzdro­wie­nie dla two­je­go Mnemo”? – za­śmia­łem się.

– Bar­dziej „Da­mian i Kosma”.

– Wiesz co? Czuję, że bran­że zdro­wia psy­chicz­ne­go i mne­mo­sys­te­mów mo­gły­by chcieć wy­sa­dzić nam głowy.

Koniec

Komentarze

No powiem herbata po marsjańsku;)

Twoja wizja przyszłości teatru rozbawiła mnie i wystraszyła równocześnie. 

Świetnie się czyta.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, cieszę się, że udało mi się jednocześnie rozbawić i przestraszyć. Dziękuję za wizytę :)

Hej!

 

Rozmowa z panią Gosią w klimacie filmów Barei, więc całkiem niezła jak dla mnie. Zgubiłem się nieco przy wprowadzeniu Jerzego. On był z narratorem w tym barze? Zakładam, że nie, ale pojawia się zdanie o wyciągnięciu Jerzego do baru, co mnie zastanowiło, choć moja forma jest dzisiaj poniżej poziomu, więc może czegoś nie łapię. ;-) Zapewne mowa jest tu o przeszłości, ale wolę dopytać. ;-)

Potem było trochę zbyt wiele dygresji jak na mój gust, które nieco zamuliły tekst. Byliśmy w barze, bohater odbył w miarę zabawną rozmowę z panią Gosią, a potem dostajemy całkiem pokaźną porcję rozważań (czkolada->Jerzy i Gosia->wirusy, pakiety i studenci). To mi przypasowało tak średnio, bo można by to ciut przyciąć. ;-)

A później znów wróciłem do uśmiechania się. Fanaberie Konstantego i pytanie o atest bardzo zabawne. Sporo jest w opowiadaniu inteligentnych wstawek, które wywołały u mnie uśmiech.

Pomysł na wirusa intrygujący. Fajne też reżyserowanie wspomnień. Pożeranie Kosmy również było dobre. Drugą część opowiadania czytało mi się lepiej, choć w pierwszej było sporo tych zabawnych wstawek. Sumarycznie podobało mi się, więc wrzucę link w poleceniach do zbioru B.

Poniżej kilka spostrzeżeń.

Przynajmniej umrę(+,) myśląc o tym, co kocham.

Pani Gosia z bistro spojrzała na mnie(+,) jakbym bezczelnie wymagał od niej rzeczy z zakresu jej obowiązków w godzinach jej pracy.

Powtórzenie i brakujący przecinek.

– Z tą whisky żartowałem. – A szkoda. – W pracy nie mogę…

Tu zabrakło, jak mniemam, entera.

Nie chciało wracać mi się do dyskusji, dlaczego powinienem się wliczać się do grona szczęśliwców objętych darmowymi kawkami i herbatkami.

Szyk dziwny: Nie chciało mi się wracać brzmi naturalniej. I dość okrutna siękoza. ;P

– Nie ma czarnej. – Po chwili dodała, uprzedzając moje pytanie.Limity.

Znów szyk mi nie pasuje: dodała po chwili. Inaczej też bym zapisał ten dialog. Nadto Teatr oszczędza… to chyba nadal część wypowiedzi. ;-)

Jerzy to(-,) niestety(-,) erotoman-gawędziarz i szczegóły dotyczące użycia czekoladki przez młodą parę wyraźnie zapisały się w moim mnemo.

Te dwa przecinki chyba zbędne. ;-)

Ale czego nie robi się dla dobra Teatru.

Wielka litera celowo? Zakładam, że tak, bo później znów jest wielką, ale wolę zapytać.

Na poczekaniu otworzyłem pocztę zgraną rano na mojego mnemosysa. Korporacje odpowiedzialne za mnemosytemy ostrzegały, żeby pocztę przeglądać tylko na zewnętrznych terminalach, bo jakiś załącznik może być skażony. Ale na przedpremierówce nie miałem na to czasu, zgrywałem wszystko do głowy, przeglądałem w wolnych chwilach i synchronizowałem, podłączając się do sieci w domu. A jakby jakiś wirus wysadził mi łepetynę?

Powtórzenie. Te jakisie można by zastąpić czymś bardziej konkretnym. ;-)

– Kosma! KOOOSMAAA! – Jazgot spod sceny dało słyszeć się aż tu. – Gdzie ten chłopak się podziewa, na litość Melpomene?

To chyba pytanie. ;-)

Jak wystawialiśmy Szekspira, uparł się, że będzie nosić kryzę, kawę zamawiać w pintach, a scenografię mierzyć w stopach. Przy Wyspiańskim zamówił prawdziwą (p r a w d z i w ą) słomę, aby porozrzucać ją po całym Teatrze.

Świetne. :D

– Kto pije po marsjańsku, ten wspiera kolonializm.Usłyszałem slogan rzucony przez jednego z aktorów.

Po cichu wróciłem do przeglądania poczty. Najpierw zaległości, potem ulotne kaprysy aktorów.

Wywaliłem maile od studentów, oznaczyłem przypomnienia o kończących się subskrypcjach na dostawę pieczywa i Przeglądu Roboteatralnego (nawet siedząc w niszy trzeba być na bieżąco z głównym nurtem), na newslettery rzuciłem tylko okiem i usunąłem. Moją uwagę przykuła dziwna wiadomość „Zaproszenie do kontaktu”.

– Kto pije po marsjańsku, ten wspiera kolonializm – usłyszałem slogan rzucony przez jednego z aktorów.

– Napoje mieszane w prawo są niezgodne z moim duchowym zwierzęciem.

Wróciłem do poczty.

Pętla powrotna. ;-)

Na animowanym awatarze księżycowy chód wykonywała mumia owinięta kablami.

Szyk mi nie bardzo. Propozycja: Na animowanym awatarze owinięta kablami mumia wykonywała księżycowy chód.

– Kosma. – Konstantemu udało przebić się przez aktorów.

– Widziałeś nową generację aktorbotów? – zaskomlała wysokim głosem Zoja.

Znów szyk. – Widziałeś nową generację aktorbotów? – zaskomlała Zoja wysokim głosem.

Gdy Zoja opowiadała(+,) jaką to jest złą aktorką w porównaniu do tych „syntetycznych lalek”, podsunąłem jej, tuż obok szklanki z czarną kawą, pierniczka z rodzinnych okolic.

Coraz więcej osób ogląda stare ludzkie filmy. Niektórzy zaczynają sięgać po nagrania starych wystawień.

Powtórzenie.

Zoja pokiwała z ustami pełnymi piernika umoczonego w kawie, po czym na chwilę zatrzymała, jakby sprawdzając coś w mnemo, aż w końcu wsunęła piernika do końca, a przestygłą już kawę pochłonęła jednym haustem.

Co zatrzymała? ;-) A może zatrzymała się?

– Wykryto… – Chciał zakomunikować krążący wokół Konstantego robocik.

– Donek.Wskazałem na wysokiego bruneta. – Przed Teatrem studiowałeś mnemoznawsto…

Ale większym problem było rozpoznanie, kto lub co towarzyszyło jej w niedoli.

A wtedy już dawno będziemy poza granicami Powiatu.

Czemu wielka litera? ;-)

– A wskazuje nam rzeczy najważniejsze. – Damian oderwał wzrok od ekranu i podążył za ludzikami.

– Panie Haker, piwo zamiast wina, najlepiej regionalne nadmorskie.

Tu dlaczego wielka? ;-)

– Niech wam będzie! Wypijmy za to! – zawołał kolega. – Ma to jakąś nazwę?

Moje ciało… było. Ale pełne zniekształceń, zaburzeń w barwach, a paznokcie były nawet rozpikselowane. Przejechałem dłonią po włosach, a te były jakby dwuwymiarowe. Dziwne uczucie.

Rozejrzałem się.

Byłem w salonie. Pełno w nim było terminali, komputerów, ekranów i różnych cudactw technicznych, których zastosowania nie znałem. Ale była w nim też kanapa i stół, więc można to nazwać salonem. I oczywiście na stole były pierniczki. Znów zwyczajne, nic nie pożerające.

Dotknąłem stołu, żeby sprawdzić, czy wciąż mam uprawnienia do zmieniania otoczenia. Mam. Jedynie pierniczki były nie do ruszenia.

W pokoju była też Zoja. Zajęta czymś przy jednym z terminali. Obok niej ziała pustka pamięciożera, choć była inna niż poprzednie. Emanowało z niej kolorowe światło.

Byłoza i to chyba dość wściekła. ;P

Tak jak poprzednio spróbowałem porozstawiać „scenografię”, wyrzucić niepasujące śmieci, dodać jakieś ładne firanki, świeczki dla nastroju, zrobić z tego pomieszczenia bardziej przytulny salon niż serwerownię.

– Damian? – szepnąłem. 

Byłem latającą głową z tułowiem. Nie miałem czasu na jego łamanie.

Na łamanie tułowia? :P

– Blokada danych założona przy wprowadzaniu nowej osobowości była niespójna. – Damian kontynuował wywód.

Zoja(+,) grając(+,) mogła nieświadomie odwoływać się do wspomnień sprzed.

Mówiłem rzeczy, o których nie miałem pojęcia.

Powodzenia w konkursie, rzecz jasna! I pozdrawiam w ten trudny, niedzielny wieczór. :P

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

FilipieWiju, dziękuję za tak obszerny komentarz!

Rozmowa z panią Gosią w klimacie filmów Barei

Właśnie taki klimat chciałem osiągnąć :)

Zgubiłem się nieco przy wprowadzeniu Jerzego. On był z narratorem w tym barze? Zakładam, że nie, ale pojawia się zdanie o wyciągnięciu Jerzego do baru, co mnie zastanowiło, choć moja forma jest dzisiaj poniżej poziomu, więc może czegoś nie łapię. ;-) Zapewne mowa jest tu o przeszłości, ale wolę dopytać. ;-)

Tak, mowa o przeszłości.

Potem było trochę zbyt wiele dygresji jak na mój gust, które nieco zamuliły tekst.

Oj, ciąłem strasznie :p Wiem, że może trochę źle to rozłożyłem, ale jednak motywy poruszane w tych dygresjach w jakiejś formie wracają w późniejszych częściach opowiadania.

Dzięki za łapankę. Przy części powtórzeń będę się upierał, bo uważam, że pełnią funkcję podkreślającą.

– Z tą whisky żartowałem. – A szkoda. – W pracy nie mogę…

Tu zabrakło, jak mniemam, entera.

To miała być myśl-wtrącenie narratora.

Nadto Teatr oszczędza… to chyba nadal część wypowiedzi. ;-)

To też już narracja-myśl bohatera. Pani Gosia mówi najkrócej jak się da, jakby jej potrącali za każde słowo z pensji ;)

Jerzy to(-,) niestety(-,) erotoman-gawędziarz i szczegóły dotyczące użycia czekoladki przez młodą parę wyraźnie zapisały się w moim mnemo.

Te dwa przecinki chyba zbędne. ;-)

Niekoniecznie – link.

Ale czego nie robi się dla dobra Teatru.

Wielka litera celowo? Zakładam, że tak, bo później znów jest wielką, ale wolę zapytać.

To nazwa własna.

– Kosma! KOOOSMAAA! – Jazgot spod sceny dało słyszeć się aż tu. – Gdzie ten chłopak się podziewa, na litość Melpomene?

To chyba pytanie. ;-)

Poszedłem na kompromis – pytanie z wykrzyknieniem.

Po cichu wróciłem do przeglądania poczty. Najpierw zaległości, potem ulotne kaprysy aktorów.

Wywaliłem maile od studentów, oznaczyłem przypomnienia o kończących się subskrypcjach na dostawę pieczywa i Przeglądu Roboteatralnego (nawet siedząc w niszy trzeba być na bieżąco z głównym nurtem), na newslettery rzuciłem tylko okiem i usunąłem. Moją uwagę przykuła dziwna wiadomość „Zaproszenie do kontaktu”.

– Kto pije po marsjańsku, ten wspiera kolonializm – usłyszałem slogan rzucony przez jednego z aktorów.

– Napoje mieszane w prawo są niezgodne z moim duchowym zwierzęciem.

Wróciłem do poczty.

Pętla powrotna. ;-)

Na chwilę oderwał się, posłuchał głupot i wrócił z powrotem ;p

A wtedy już dawno będziemy poza granicami Powiatu.

Czemu wielka litera? ;-)

Pozostałość dawnej koncepcji, której ostatecznie nie rozwinąłem – zmieniłem na małą.

– Panie Haker, piwo zamiast wina, najlepiej regionalne nadmorskie.

Tu dlaczego wielka? ;-)

Rzeczywiście chyba zmienię.

 

Dziękuję i pozdrawiam :)

Straszna wizja przyszłego teatru. Interesujące perypetie z wirusem, a z Zoi to niezły aparat jest. Na pewno nie należy z kobietą zadzierać, więc lepiej nic więcej o niej pisać nie będę. ;-)

Czytało się przyjemnie.

Dlaczego numeracja w systemie dwójkowym zaczyna się od 49?

Babska logika rządzi!

Świetna historia. Jest ten teatralny klimat, a zarazem cała ta wirtualność przenikająca całe życie. Makabryczna wizja, ale niestety całkiem realna. Nie potrafiłbym nic takiego napisać, tak mnie przygnębia ten temat. Choć z drugiej strony na zasadzie kontrastu…

Finklo, dzięki za wizytę. A co do 49, to do mojego umysłu wdarł się jakiś wirus i porozrabiał. Dziękuję za zwrócenie uwagi, powinno być od 1 :)

 

Nikolzollernie, cieszę się, że udało mi się uchwycić klimat. Chciałem uchwycić zarówno potencjalne korzyści, ale też i zagrożenia, jakie niesie technologia, która, jak słusznie piszesz, pewnie czeka nas w jakiejś formie w bliższej lub dalszej przyszłości. Dziękuję za komentarz :)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witam jurorkę :)

Witaj. :)

Zeżarło mi poprzedni wpis, zatem odtworzę go w skrócie. :)

 

Jestem pod sporym wrażeniem pomysłu na niesamowitą opowieść. Emocje i przeżycia Kosmy, dialogi oraz fabuła są fantastyczne. :)

 

Z technicznych dostrzegłam:

Znów zwyczajne, nic (niczego) nie pożerające.

Ba, nawetnawet te dziwne stroje, które symulują zmysły.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia. :)

Pecunia non olet

bruce, dziękuję, miło mi, ze się podobało. Dziękuję też za spostrzegawczość :)

Witam jurora :)

Bardzo ciekawe. Poruszające nawet misia. Trochę straszne, że może to przyszłość teatrów. Brr. Miś poleca do czytania.

Mnie w Twoim opowiadaniu zmroziło to, że mnemosys pozwala na gładkie, niewidoczne dla obserwatorów, odcięcie od rzeczywistości. Myk i przeglądasz sobie pocztę. My to przynajmniej musimy wyjąć telefon z kieszeni, żeby dać sobie zastrzyk dopaminy. Na całe szczęście nie zawsze można, nie zawsze wypada. Boję się, że kiedyś będzie to wyglądać tak, jak w Twoim tekście.

Co do samej fabuły – bardzo fajna scena otwierająca i ciekawy pomysł z teatrem, który idzie na przekór trendom. Podróż po odmętach pamięci wypadła nieźle, a jej rezultatu się nie spodziewałem.

Udany tekst, polecam do biblioteki.

Pozdrawiam! 

Koalo75, bardzo miło Misia powitać w skromnych progach Ostatniego Teatru :)

 

adamie_c4, dziękuję za opinię i polecenie. Pomyślmy o jasnych stronach takiej technologii – zawsze i wszędzie można sobie przeczytać jakieś opko na fantastyce ;)

Cześć!

 

Ciekawa wizja teatru przyszłości. Początek był bardzo wciągający, ale już sama wędrówka po wspomnieniach Zoji nieco mi się dłużyła. Robmedzik to fajny akcent. Ogólnie czytało się dobrze.

Muszę przyznać, że dość niecodzienny dla mnie pomysł, ale bohater jest na tyle ciekawy, że czytałam zastanawiając się, do czego do zmierza i jak się zakończy. Cieszę się, że dobrze (przynajmniej dla bohatera i Zoji :). Lubię humor w tekstach. Wizja przyszłości troszkę niefajna, skoro sztuczna inteligencja tak przejmie przestrzeń naszego życia a i my sami staniemy się po części nią. Chyba wolałabym nie :).

 

Dostrzegłam:

gdybyście mogli poczuć scenę z filmy czy gry, na którą patrzycie 

 

Zoja położyła na stole oldskulową odręczna papierową notatkę. 

 

– To jako miasto jako rodzinne? – to zamierzone?

 

Alicello, dzięki za wizytę!

 

Monique.M, dzięki za komentarz i spostrzegawczość :)

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

PanDomingo – Zapomniana muza

Puściłeś wyobraźnię, aby się wyszalała jak wiewiórka w sklepie z orzechami. Z całego tekstu przebijają się interesujące pomysły, a jednocześnie… smutek? Bo jeśli tak ma wyglądać przyszłość, to może lepiej, że ja jej nie dożyję. Inteligentnie pokazujesz upadające człowieczeństwo na przykładzie teatru – brawa za sam pomysł, aby tam umiejscowić akcję.

Piękny pomysł na wirusa i nazwa kliniki – „Klan” się kłania.

Przyznam, że trochę przytłoczyło mnie to opowiadanie. Jest chaotyczne i ciężkie pod kątem światotwórstwa. Wymaga dużego skupienia, a i tak wiele rzeczy zostaje do namysłu. Po paru dniach od przeczytania miałem duży problem, aby przypomnieć sobie, co się właściwie wydarzyło. Może to wina wielu wątków, może dialogów, które dobrze oddawały przyszłościowy charakter, a jednocześnie nie brzmiały zbyt płynnie.

Ten świat zasługuje na rozwinięcie.

 

Zanaisie, dziękuję za ten jurorski komentarz. Niestety tak czułem, że pospieszne kończenie i obcinanie opka na ostatnią chwilę skończy się chaosem, ale przynajmniej pomysły wyszły mi dobre :p Wiem więc, nad czym muszę pracować przy następnych tekstach, dzięki!

Ten tekst to swoisty rollercoster. W znaczeniu takim, że rzeczy kapitalne mieszają się tu z jałowymi mieliznami.

Początek mnie odrzucił. Bohater wydał mi się bufoniasty, non-stop podkreślając jak to setki tysięcy tych i owych zechciało by podjąć jego wyjątkową pracę, podczas gdy nie robi on nic nadzwyczajnego. Ot, tanimi trikami ogarnia kilka rozkapryszonych primabalerin. No i te baleriny przesadnie dramatyzujące. Ostatni teatr ludzkich aktorów? Ich wyszystkich zastąpiły już maszyny? Zaraz, zaraz. Jeśli coś jest ostatnie, to znaczy, że jest wyjątkowe. Studen pierwszego roku marketingu sprzedałby taki produkt za grube pieniądze, przy dobrej reklamie ludożera waliłaby na takie spektakle drzwiami i czym tam jeszcze.

A potem zarzarło.

I zdechło.

Bohater reżyserujący wspomnienia? Pierwszorzędny pomysł. Przez chwilę serduszko biło mi w przyśpieszonym tempie. Szkoda tylko, że ten pomysł rozlazł się, pogubił, tak że po czasie nie pamiętam już, co z niego wyszło. Zostało ze mną jedynie wrażenie mętliku i zbyt wielu rzeczy wrzuconych do tego kotła. Bo sam pomysł na teatr przyszłości i reżyserię wspomnień bardzo ciekawy. 

Michale Pe, dziękuję za komentarz.

Bohater wydał mi się bufoniasty, non-stop podkreślając jak to setki tysięcy tych i owych zechciało by podjąć jego wyjątkową pracę, podczas gdy nie robi on nic nadzwyczajnego. Ot, tanimi trikami ogarnia kilka rozkapryszonych primabalerin.

Trochę tak miało być. Jak ktoś pracuje/tworzy w niszy, to wydaje mu się, że zbawia świat, a to wszystko wokół to marność i szmira dla mas.

Jeśli coś jest ostatnie, to znaczy, że jest wyjątkowe. Studen pierwszego roku marketingu sprzedałby taki produkt za grube pieniądze, przy dobrej reklamie ludożera waliłaby na takie spektakle drzwiami i czym tam jeszcze.

I tak, i nie. Nie uważam, żeby świat był taki prosty. Na każdą jedną historię sukcesu przypada tysiąc historii porażek. To że coś jest “ostatnie”, nie oznacza, że od razu jest elitarne. Myślę, że bardzo rzadko tak jest. Zdaję sobie sprawę, że marketing dzisiaj jest wszystkim i to tylko dobra reklama decyduje o sukcesie. Nawet coś nie musiałoby być ostatnie, mogłoby być pierwsze. A mogłoby być też nijakie, wtórne, takie samo jak wszystko wokół, a też miałoby szansę odnieść sukces. Ale jakoś nie wszystko znajduje swojego "studenta pierwszego roku marketingu". Więc tak, że marketing jest wszystkim, i nie, że sama "ostatniość" wystarczy do odniesienia sukcesu. Pamiętajmy, że czasem jakaś dobra reklama wyjdzie studentowi marketingu, a czasem sztaby doświadczonych marketingowców osiągają spektakularne porażki.

Zostało ze mną jedynie wrażenie mętliku i zbyt wielu rzeczy wrzuconych do tego kotła.

Dziękuję, że to wypunktowałeś. Chciałem za dużo wrzucić do jednego tekstu i wyszło, jak wyszło. Muszę nad tym popracować.

Bo sam pomysł na teatr przyszłości i reżyserię wspomnień bardzo ciekawy.

Dzięki ;)

Dużo tu wszystkiego i nieco nadęty bohater, i ostatni ludzki teatr, i wizja teatru przyszłości, zawał reżysera (dobrze zrozumiałam?), przestępczyni wśród aktorów, zbrodnia, żeby zatrzymać faceta i wirus mózgu. Wszystko? Plan miałeś ambitny, ale tyle dobra potrzebuje większego talerza. Przyznam, że momentami nie nadążałam, musiałam wracać i czytać ponownie, z drugiej strony na koniec wszystko się jakoś poukładało i myślę, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że wiem, co się zdarzyło. Pozostaję jednak z pytaniami, choćby: co dalej z Zoją? Generalnie uważam, że starałeś się tak wiele powiedzieć, że w efekcie żaden z tych tematów nie wybrzmiał do końca.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irko_Luz, dziękuję za jurorski komentarz. No tak, jak już przedpiśccy zauważyli, nieco za dużo chciałem tu zmieścić i przekombinowałem. Muszę nauczyć się selekcji pomysłów na przyszłość ;p

Wracam tu jeszcze, bo zapomniałem o dośc istotnej rzeczy.

 

To że coś jest “ostatnie”, nie oznacza, że od razu jest elitarne. Myślę, że bardzo rzadko tak jest. Zdaję sobie sprawę, że marketing dzisiaj jest wszystkim i to tylko dobra reklama decyduje o sukcesie. Nawet coś nie musiałoby być ostatnie, mogłoby być pierwsze. A mogłoby być też nijakie, wtórne, takie samo jak wszystko wokół, a też miałoby szansę odnieść sukces. Ale jakoś nie wszystko znajduje swojego "studenta pierwszego roku marketingu". Więc tak, że marketing jest wszystkim, i nie, że sama "ostatniość" wystarczy do odniesienia sukcesu. Pamiętajmy, że czasem jakaś dobra reklama wyjdzie studentowi marketingu, a czasem sztaby doświadczonych marketingowców osiągają spektakularne porażki.

Tu oczywiście dyskutujemy sobie trochę o tym, czy szklanka jest do połowy pełna, czy pusta. Może być i tak i śmak, w sumie mniej istotne. Z punktu widzenia tekstu ważne jest natomiast, że rzeczony problem podajesz czytelnikowi w formie informacji, której nie może on zweryfikować. Gdybyś w toku narracji pokazał nam dajmy na to fragment przedstawienia teatru robotów, które naprawdę grają tak, że Zoja może tylko gryść pazury z zazdrości to problem przestałby istnieć. Słowem to, o czym jedynie informujesz czytelnika, musi on przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza, a takie przyjmowanie rzadko obywa się bez czytelniczych wątpliwości. Każdy z nas patrzy przecież na świat z trochę innej perspektywy.

Pozdrawiam!

Michale Pe, oczywiście, masz tu całkowitą rację. Rozdrobniłem się na za dużo małych tematów w tym tekście, przez co nie mogłem (przez ograniczenia objętości) pokazać właśnie tego, o czym piszesz. Mam nauczkę na przyszłość ;)

Dziękuję i pozdrawiam!

„Teatr do dziw­ny, teatr je­dy­ny, a drugi taki nie wiem gdzie…”

Po­czą­tek nie­zły, ale im bar­dziej za­głę­bia­łam się w tekst, tym mniej ro­zu­mia­łam, z tego co przy­szło mi prze­czy­tać. Skoń­czyw­szy, nie bar­dzo wie­dzia­łam, co tam się wy­da­rzy­ło, jed­na­ko­woż cie­szę się, że pre­mie­ra była udana, a ar­ty­ści od­nie­śli suk­ces. ;)

 

– … dwa razy latte, jedna czar­na… → Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku. Ten błąd po­ja­wia się kil­ka­krot­nie w dal­szej czę­ści tek­stu.

 

spoj­rza­ła na mnie, jak­bym bez­czel­nie wy­ma­gał od niej rze­czy z za­kre­su jej obo­wiąz­ków w go­dzi­nach jej pracy. → Czy wszyst­kie za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

Stary od­go­nił Rob­me­dzi­ka. jego twarz→ Stary od­go­nił Rob­me­dzi­ka. Jego twarz

Po­sta­wiw­szy krop­kę, ko­lej­ne zda­nie roz­po­czy­na­my wiel­ka li­te­rą.

 

Trój i dwu­wy­mia­ro­wych drzew. → rój- i dwu­wy­mia­ro­wych drzew.

 

to już by cię wy­wa­liło do reala. → …to już by cię wy­wa­liło do realu.

Tu znaj­dziesz od­mia­nę słowa real.

 

W tle grał stary jazz… → Jazz nie gra.

 

 – Za Mel­po­me­nę 2.0! → – Za Mel­po­me­nę dwa zero!

Li­czeb­ni­ki za­pi­su­je­my słow­nie, zwłasz­cza w dia­lo­gach.

 

Cięż­ko stwier­dzić. → Trud­no stwier­dzić.

 

Wró­ci­ł do reala. → Wró­ci­ł do realu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg, dziękuję za komentarz i łapankę!

 

spojrzała na mnie, jakbym bezczelnie wymagał od niej rzeczy z zakresu jej obowiązków w godzinach jej pracy. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Pierwszy wyrzuciłem, do reszty mam wątpliwości, ale na razie zostaną.

 – Za Melpomenę 2.0! → – Za Melpomenę dwa zero!

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

W tym przypadku chodziło mi o tytuł projektu, którego odpowiednio nie oznaczyłem. Mam nadzieję, że jeżeli zapiszę go kursywą, to już nie będzie raził w oczy i może pozostać Melpomene 2.0.

Wiem, PanieDomingo, o co chodzi, ale mówiąc to, nie powiesz tego inaczej, jak właśnie dwa zero. Kiedy zamawiasz pizzę przez telefon, prosisz aby przywieziono ją na ulicę Kwiatową osiem, mieszkanie dwadzieścia dwa.

Dodam, że moje uwagi to tylko sugestie. To jest Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg, rozumiem i dziękuję, zmienię. Jeśli takie są zasady, to nie będę z nimi walczył :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Anet, bardzo mi miło, dziękuję :)

Cześć, PanieDomingo!

 

Zakolejkowane dawno, odczytane teraz :) Wizja dość rozbudowana, ale pogubiłem się nieco we wspomnieniach. Początek bardzo fajny, ale przy kolejnych wspomnieniach już nieco tonąłem.

Taka przyszłość wydaje się realna, ciekawe jak odległa. To jak potoczą się dzieje teatru to w ogóle osobny temat do rozważań. A korzystanie z mnemo w dowolnym momencie, to myślę mokry sen wielu CEO firm od sprzętu elektronicznego.

Napisane sprawnie, choć jak już wspomniałem, w późniejszej części musiałem się wysilić, żeby przeczytać.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokusie, dzięki za przeczytanie, nawet jeśli okazało się to niełatwym zadaniem ;)

Ciekawy i oryginalny pomysł, ostatnio się odrobinę wdrażam w cyberpunk i transhumanizm, więc przeczytałam z przyjemnością :) Jedynie powtórzę za poprzednikami, że troszkę uwaga rozbiega się na różne szczegóły i można się zamotać, ale ogólny odbiór – również formalny – jak najbardziej pozytywny ;)

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

nati-13-98, dziękuję za wizytę, cieszę się, że mimo wad tekstu lektura była przyjemna :)

Nowa Fantastyka