Nie jest to szkaradna, brudna wilgotna nora – głosiła ulotka – rojąca się od robaków i cuchnąca błotem, ani też sucha, naga piaszczysta nora bez stołka, na którym by można usiąść, i bez dobrze zaopatrzonej spiżarni; jest to nora hobbita, a to znaczy: nora z wygodami.
Ulotka leżała przed okrągłymi drzwiami domku hobbita. Z wnętrza dobiegały głosy.
– Patrz, patrz, jak klęczę, to jestem ich wzrostu, Martalo, spójrz na mnie, jestem hobbitem! Włosy na stopach już mam.
– Jesteś niepoważny.
– Takie meble przydałyby się do pokoju Fromodora.
– Hehe… no ładne.
– Gdzie jest łazienka?
– Argidzie, widziałeś, co jest w spiżarni? No normalnie full wypas, jak pisali.
– Może zabierzemy ten kubek dla małej Mili… Nie połapią się…
– Hehe, ale tu nisko sufit, ciągle się walę głową. Chyba urosłem. Hehe.
I tak dalej.
Duldo słuchał tego, siedząc w kanciapie. Był hobbitem. W sezonie letnim wynajmował swój dom wczasowiczom, głównie ludziom. Robili tak wszyscy hobbici w Shire. To się opłacało.
Turyści przyjeżdżali do Shire odetchnąć od gwaru miast, szumu samochodów, pośpiechu. Zaszyj się w Shire głosiło hasło regionu. Odwiedź Shire, w którym niewielcy hobbici prowadzą życie, jak w Trzeciej Erze. Zamieszkaj w ich domku, ucztuj w gospodach, w pakiecie przejażdżki na kucyku.
Hobbici nienawidzili turystów, ale byli dla nich bardzo mili. Turyści przywozili dużo pieniędzy.
Duldo też nienawidził turystów, bo ciągle po przyjeździe żartowali z tych samych rzeczy i byli bardzo głośni. Teraz mruczał pod nosem umiarkowanie wulgarne wyzwiska na temat grupki przyjaciół w średnim wieku, którzy właśnie się u niego zameldowali.
– Tacy zawsze się o coś pokłócą. Albo o dzieci, albo, że ktoś tam kogoś zdradził… i potem porozbijają… rzeczy… ostatnio mi stłukli bardzo ładny imbryczek.
Ktoś zastukał w szybę. Duldo podniósł głowę. Za małym, brudnym okienkiem stał czarodziej Puf Puf.
Czarodziej Puf Puf mieszkał po drugiej stronie wzgórza w blaszanym kontenerze. Organizował pokazy fajerwerków dla turystów. Nazywano go Puf Puf, bo strzelające fajerwerki robiły „puf, puf”. Jego prawdziwego imienia nikt nie pamiętał. Nawet on sam.
Mózg miał przeżarty fajkowym zielem.
Duldo otworzył drzwiczki i Puf Puf wcisnął się do kanciapy.
– Duldo słuchaj. Słuchaj mnie Duldo, bo to bardzo ważne!
– Co takiego?
– Są takie sprawy, Duldo… dawno temu były sprawy i teraz też są sprawy.
– Jakie Puf Puf? O czym ty mówisz?
– Sprawy tego rodzaju. Te sprawy, o których słyszałeś w opowieściach i pieśniach…
– Tych starych?
– Bardzo starych! Duldo, to naprawdę ważne – oczy Puf Pufa na moment błysnęły inteligencją – mam pierścień.
– Co? No fajnie. Sprzedaj go, to może ogrzejesz w zimie…
– Nie Duldo, to jest t e n pierścień z opowieści. Ten, który zniszczył Frodo, Duldo, tysiące lat temu.
– No… on go zniszczył.
– Ale jest drugi, Duldo. Taki sam. Duldo. Bliźniaczy. Tutaj.
Wyciągnął kopertę i wcisnął ją w dłoń Dulda.
– Trzeba go zniszczyć. Trzeba wrzucić do Góry Przeznaczenia i ty to musisz zrobić, Duldo. Pojechać do Mordoru. Jutro masz pociąg. Duldo, musisz.
– Ale co? – Duldo wyjął pierścień z koperty i obejrzał go dokładnie. – Ale to zwykły pierścień.
– Zwykły? To patrz, Duldo.
Puf Puf włożył pierścień na palec i zniknął.
– Widzisz?
– Nie.
– No właśnie.
Puf Puf oddał pierściń Duldo.
– To niesamowite…ale…ale czemu ty tego nie zrobisz?
– Bo Duldo…widzisz… Kojarzysz starego Harringtona? On sprzedawał kiedyś bilety, Duldo. Tanie. Na pociągi. I mnie kiedyś z takim biletem złapali, Duldo. I ja mam teraz zakaz wstępu. Ale ty nie, więc ty masz jechać, Duldo. Musisz Duldo.
I Duldo pojechał. Siedział teraz na półce na bagaże w ekspresie linii Mithlond – Minas Tirith. Chował się przed konduktorem.
W rozgardiaszu przed wyjazdem zapomniał wziąć bilet z szafki nocnej. Zorientował się dopiero za Tharbadem. Część jego mózgu chciała porozmawiać na ten temat z konduktorem i prosić o nowy bilet. To była ta mniejsza część. Większa uznała, że lepszym rozwiązaniem jest siedzenie na półce i udawanie bagażu. Dzięki temu nie musiał się do nikogo odzywać.
Stresowało go odzywanie się do Dużych Ludzi. Zazwyczaj nie słyszeli go za pierwszym razem. Nawet go nie dostrzegali. I trzeba było powtarzać, co się chciało powiedzieć. A głos brzmiał zawsze jakoś głupio i cienko. I wtedy człowiek nachylał się i mówił protekcjonalnie:
– Co mówiłeś? Nie słychać cię tam na górze.
I trzeba było powtarzać po raz trzeci.
Z udawaniem bagażu było mniej zachodu.
Duldo myślał o tym, jak ekscytujące jest bycie jednym z owych hobbitów bohaterów, których spotykają przygody. Od dzieciństwa uwielbiał Bilba Bagginsa. Zaczytywał się w jego tekstach. Wprawdzie Bilbo nigdy nie podróżował na półce bagażowej, ale Duldo uznał, że tym sposobem wnosi powiew świeżości do hobbickich opowieści.
Chrupał właśnie lembas firmy Wesoły Elf, kiedy ktoś szturchnął go w plecy. Duldo postanowił pozostać konsekwentny w swojej roli bagażu. Szturchnięcie powtórzyło się i tym razem towarzyszyły mu suchy głos kobiecy:
– Proszę pana. Proszę stąd zejść i okazać bilet do kontroli.
Duldo przestał udawać bagaż i zsunął się na ziemię.
– Ja…ja zapomniałem biletu…
Konduktorka nachyliła się do niego.
– Co takiego? Nie słychać pana tam na górze.
– Ja zapomniałem biletu.
Konduktorka pokręciła głową i wyrzuciła go z pociągu na najbliższej stacji.
Moria – głosił napis nad odrapanym, brudnym peronem. Było już ciemno. Na jednej z ławek spała jakaś postać opatulona płaszczem. Zza zabitego deskami budynku dworca dochodziły krzyki i rubaszne śmiechy.
Duldo czuł się nieswojo. Uznał, że trzeba gdzieś spędzić noc i rano zastanowić się nad dalszą drogą. Ruszył w stronę dworca.
Miasta krasnoludzkie nie były w najlepszej kondycji, od kiedy wyczerpały się kopalnie.
Delikatnie mówiąc.
Pod górą rozciągało się osiedle baraków z blachy falistej. W części paliło się światło. Z większej części dobiegały podniesione głosy.
Duldo przechodził właśnie wąską uliczką, kiedy z jednego z baraków wypadł brodaty krasnolud. Był bardzo brzydki.
– Gdzie masz naszego syna ty pijaku, stary pierdzie niedorobiony?! – Dobiegł głos kobiecy z wnętrza. – Znowu go zapodziałeś! Pewnie skończy w tej norze u Groglina! Znowu! Ciągle to samo! I będzie pił jak jego ojciec! Szukaj go teraz!
Krasnolud popatrzył na Dulda. Zamrugał i złapał hobbita za kark.
– Tu go mam, głupia! Jest! – krzyczał, ciągnąc Dulda do baraku.
Rzucił go na podłogę.
– Jak mu zaraz dupę spiorę! – ryknął.
Duldo skulił się w kłębek. Bardzo nie chciał mieć spranej dupy.
– Ty trollu! – krzyknęła żona krasnoluda. Była bardzo brzydka. Stała przy brudnej kuchence gazowej, a w ręce trzymała patelnie. – To nie twój syn! To niziołek!
Krasnolud zamrugał.
– Ty, rzeczywiście.
I złapał Dulda za kark.
– I co? Wyrzucisz go na ulicę?! Po tym, jak go wciągnąłeś do domu? Jak ty traktujesz gości!?
– Masz rację…
– Siądź tu przy stole, zrobię ci herbaty – zwróciła się krasnoludzica do Dulda. – Jak masz na imię?
– Duldo – wyjąkał Duldo, siadając przy stole.
– Ja jestem Frolia, a ten pajac to Gorlin. Przepraszam cię za niego. Jest trochę nieokrzesany… zwłaszcza gdy wypije. A tutaj ciągle pije. Wszyscy piją.
– Uhm – powiedział Duldo. A potem uznał, że to zbyt skąpa odpowiedź, więc dodał. – To przykre.
– Oj to prawda… A co cię sprowadziło do Morii?
Frolia podała herbatę. Duldo pociągnął łyk i prawie się zakrztusił. Jeszcze nigdy nie pił tak niedobrej herbaty.
– Jadę do Mordoru.
– Ach, do Mordoru. Piękne góry. Tak słyszałam. A! Gorlin!
– Co? – Gorlin, który leżał na kanapie, spojrzał w ich stronę.
– Czy ty nie jedziesz jutro do Minas Tirith? Z tymi twoimi kolegami?
– Może jadę – mruknął Gorlin.
– To weźcie pana Dulda.
– Nie ma miejsca.
– Przecież Trwalin ma dostawczaka. Zmieści się z wami hobbit.
– To nasz wyjazd.
– Gorlin, bo nie pojedziesz!
Wybuchła kolejna kłótnia. Duldo powiedział cicho, że może pojechać autobusem. Ale nikt go nie usłyszał. Potem do domu wrócił syn krasnoludów. Kłótnia zmieniała na moment swój przedmiot, bo syn był pijany. Lecz temat Dulda wkrótce znowu wypłynął.
Duldo nie lubił kłótni. Zwłaszcza tych toczonych z jego powodu. Kojarzyły mu się z zachowaniem Dużych Ludzi. Ale nikt go nie słuchał, a głupio było mu wyjść bez pożegnania.
Więc rano pojechał z naburmuszonym Gorlinem dostawczakiem Trwalina do Minas Tirith.
***
To była przyjemna podróż. Duldo został poczęstowany bardzo smacznym ciastem. Krasnoludy bez przerwy narzekały na władzę i sytuację w państwie.
– Przez tysiące lat pracowaliśmy w kopalniach, no nie? I teraz je zamknęli, no nie? I co? Dali nam zasiłki. Niższe od ciebie. Hehe.
– A król nic nie robi.
– I nikt nic nie robi.
– A moja stara umarła, bo nie było na leczenie.
– I mój syn.
– I córka.
– A ja nogę straciłem w Morii, w nielegalnym szybie. Bo coś trzeba robić. Kopać. My to mamy w genach.
– Mamy dość.
– Dość.
Duldo postanowił zignorować, fakt, że po drodze co najmniej trzy razy, krasnoludy wprost powiedziały, że jadą zabić króla.
Wysadzili Dulda na przedmieściach Minas Tirith. Następnego dnia gazety donosiły: W gospodzie Pod Starym Koniem doszło do awantury. Grupa obywateli krasnoludzkich z Morii, znajdująca się pod wpływem alkoholu rzucała toporami w wiszący na ścianie portret Najjaśniejszego Króla Aragorna XXVI. Skazano ich za bezczeszczenie symboli narodowych na trzy dni pracy w kopalni
Wszystkie kopalnie były zamknięte, więc po prostu wrócili do domu.
***
Duldo pojechał autokarem pod ruiny Czarnej Bramy. Na parkingu kłębiło się od aut i turystów.
Po prawej stronie bramy stały Orły. Górował nad nimi bilbord: Leć z Orłami nad Górę Przeznaczenia! Niezapomniana przygoda życia! W pobliżu grupka aktywistów trzymała transparent: STOP wykorzystywaniu Orłów! Orły to mądre i wrażliwe stworzenia, zmuszone przez bezduszną kapitalistyczną monarchię do pracy ponad swoje siły! Powiedz stanowcze „NIE!” lotom nad Górą Przeznaczenia!
Duldo nie wziął Orła. Wsiadł do meleksu. Meleks zawiózł jego i piętnastu rozgadanych Dużych Ludzi w koszulkach z napisem Wyjazd Integracyjny Firmy Medycznej Ismed – Isengard 334 21-563 tel. 352 283 953 pod Górę Przeznaczenia.
Stał w kolejce pięć godzin.
– Jakieś metalowe przedmioty? – zapytał strażnik na kontroli bezpieczeństwa przed wejściem.
– Emm – Duldo pomacał się po kieszeniach. – No… tylko to… – Wyjął kopertę z pierścieniem.
– Co to? – Strażnik zajrzał do koperty. – Pierścień?
– Tak, ja go muszę…
– Niech zgadnę, wrzucić do Góry Przeznaczenia.
– Tak… bo…
– Nic z tego bratku, żadnego śmiecenia.
– Ale ja…
– Wiesz, ilu ludzi tu przychodzi, żeby wrzucać różne rzeczy do ognia i odgrywać sceny z historii o Frodzie? No dużo. To bardzo cenne przyrodniczo i historycznie miejsce. Nie ma śmiecenia. Konfiskuję to.
I wrzucił pierścień do wielkiego pudła z identycznymi złotymi pierścionkami.
– Wchodzisz?
Duldo wszedł. Obejrzał kipiące lawą wnętrze góry przez szybę kuloodporną, zrobił sobie zdjęcie z pomnikiem Froda. I wrócił do Shire.
Puf Puf i tak zapomniał, że dał mu pierścień.