Po siedemdziesięciu latach życia według wszystkich cnót, w służbie Bogu, Michaiłowi było głupio, że pożegnał swój żywot mięsistym przekleństwem. Nie wypowiedział go umyślnie, a przez ten parszywy ręcznik, który zaplątał się między nogami. Ostatnim, co zapamiętał przed śmiercią, były zielone oczy w kącie umywalni – chwilę później stał już obok siebie. Patrzył na własną głowę rozbitą o kamienną posadzkę, na rosnącą plamę krwi wokół ciała, wyjątkowo żwawo podrygującego w agonalnych drgawkach. Nawet nie poczuł żalu, a jedynie zdziwienie, że wszystko stało się tak szybko i niespodziewanie.
Z przykrością przyjął fakt, że musiał długo czekać, aż ktoś odnajdzie zwłoki. Był zwykłym popem, nie Patriarchą Moskiewskim, a cerkiew w niewielkim miasteczku na Uralu to nie Sobór Chrystusa Zbawiciela, ale wspominając własny żywot, liczył na odrobinę więcej patosu w chwili śmierci. Szalę goryczy przelał Sergiej – wiecznie pijany cieć – który znalazł ciało i bez ceregieli zatargał je do cmentarnej kostnicy. Trzasnęły ciężkie, metalowe drzwi i zapadła ciemność.
***
Igor Diatłow, organizator i lider studenckiej wyprawy na górę Otorten, przysłonił papierosa dłonią, a drugą kilka razy zakręcił krzesiwem zapalniczki. Mrużył oczy. Ulice i domy miasteczka Iwdel pokrywał śnieg.
Siemion Zołotariow, przewodnik grupy, wracał z dobrymi wieściami – mimo mrozu, udało się uruchomić ciężarówkę i zaraz będą mogli ruszyć w dalszą drogę.
– Wiżaj jest osiemdziesiąt kilometrów stąd – powiedział. – Jeśli drogi są przejezdne, będziemy na miejscu za dwie, trzy godziny.
Igor wyciągnął paczkę papierosów w stronę byłego żołnierza i zaoferował ogień. Siemion zaciągnął się z wyraźną przyjemnością. Wskazał na pozostałych ośmioro studentów, siedzących nieopodal na własnych plecakach i zaśmiewających się w głos.
– Jesteś ich pewien? Wszystkich? – zapytał.
– Nie ma tu żółtodziobów. Są twardsi, niż ci się wydaje – odpowiedział Igor.
– Dziewczyny też?
Diatłow spojrzał na znacznie starszego od siebie przewodnika z głupkowatym uśmiechem.
– Jak chcesz smalić cholewki, to uważaj, żebyś za nimi nadążył.
Ciszę przerwał hałas nierozgrzanego diesla, zza zakrętu wyjechała ciężarówka. Ślizgała się w pośniegowym błocie i podskakiwała na wybojach. Stanęła obok przewodnika, a ten krzyknął:
– Wskakiwać, cel: góra Otorten!
– Cel to Arktyka, Otorten to tylko trening – mruknął Diatłow.
Zołotariow zmierzył studenta wzrokiem, ale nic nie odpowiedział.
Zza winkla pobliskiego domu załadunek obserwowały uśmiechnięte zielone oczy.
***
Michaiła obudziły dziwne dźwięki. Dusza znów spoczywała w starym ciele. “Zmartwychwstałem!” – przemknęło mu przez myśl, ale czerń dookoła w ogóle nie przypominała raju.
Spróbował wstać. Uderzył głową w sklepienie, nie poczuł bólu. Wymacał otoczenie: z lewej, na dole i od góry – kamień, z prawej – nic. Doszedł do wniosku, że leży we wnęce rozmiarów trumny. Przekręcił się na bok, zrzucając najpierw nogi znad kamiennego progu, te jednak trafiły w pustkę i Michaił runął na kamienną posadzkę, przygryzając sobie język. Nie sądził, że Sergiej mógłby się trudzić, by unieść ciało aż tak wysoko.
Wziął głęboki oddech i poczuł, jak pył wypełnia mu płuca, ale wcale nie dusi. Stracił też węch, a w ustach nie zaznał spodziewanego po upadku, metalicznego smaku krwi.
Z pewnością nie był w niebie, ale nie widział też ognia i kadzi z bulgoczącym olejem, więc nie trafił również do piekła. Może to wciąż stadium przejściowe? Przecież dobrze się prowadził, Boga miłował, żony nie bił, chyba że zasłużyła. Czyż za takie życie nie powinien dostąpić zaszczytu nieba?
Nasłuchiwał. Zlokalizował kierunek, z którego dochodziły niewyraźne dźwięki. Podążał za głosem, wywracając się co chwilę w ciemności i kalecząc martwe ciało. W oddali dostrzegł blask. Długim korytarzem doszedł do uchylonych drzwi, zza których biła łuna i dochodził jazgot niezliczonej ilości głosów. Sięgnął do metalowego skrzydła i odchylił je. Zamrugał. Hałasy ucichły. Kulka na puszczonej w ruch ruletce szumiała jednostajnie, by po chwili podskoczyć, zachrobotać i usadowić się w czarnej dziesiątce.
Z pomieszczenia, w którym stało mnóstwo stołów przykrytych zielonym suknem, wpatrywały się w niego pary oczu, pojedyncze ślepia i puste oczodoły. Dziesiątki umarlaków, oświetlonych blaskiem lewitujących świec, mierzyły go wzrokiem w milczeniu.
– A ty co? Kota spotkałeś? – powiedział kościotrup stojący najbliżej popa i roześmiał się makabrycznie. U jego stóp leżał koci szkieletor i obgryzał łukowatą kość. Ludzkie żebro.
Echo rozniosło rechot po całym pomieszczeniu, boleśnie kalecząc dumę Michaiła. Wymacał twarz. Pokonanie wszystkich przeszkód rzeczywiście sfatygowało skórę. Czuł odstające płaty i rozszarpane dziury, ale z żadnej nie ciekła krew.
Nim ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu, wrócił gwar i znów nikt nie patrzył na nowego przybysza, wszyscy zajęli się hazardem. Na niemal każdym stole porozkładane były karty do gry, ludzkie szczątki i inne przedmioty rozdzielone na kupki. Ruletka, poker, oczko i wszystko inne co może duszę ludzką pogrążyć. Umarli gracze rwali resztki włosów z głów, gdy przegrywali i wybuchali diabolicznym śmiechem w chwilach tryumfu. Pop błogosławił utratę węchu – wśród tylu ludzkich szczątków musiał roznosić się koszmarny smród, choć z drugiej strony panował tu porządek.
Czyli jednak czyściec. Czy chodziło o to jedno przekleństwo na sam koniec życia? Bezwiednie zrobił dwa kroki do przodu, chciał się rozejrzeć, sprawdzić czy jest gdzieś miejsce dla niego, jakieś wyjście albo może niewielki ołtarzyk czy ikona.
Za plecami Michaiła trzasnęły drzwi. Odwrócił się, chwycił klamkę i szarpnął. Bez efektu. Pociągnął jeszcze mocniej i poleciał do tyłu z metalowym uchwytem w dłoni. Gruchnął plecami w podłogę, podnosząc chmurę kurzu.
Wylądował tuż obok stołu do pokera. Z góry patrzył na niego blady jegomość z jednym okiem. Zaśmiał się i nogą odepchnął przybłędę jak najdalej od siebie. Pop zerwał się i wlepił przerażone spojrzenie w jednookiego, ale ten palcami wyrwał sobie ząb i rzucił na kupkę pośrodku stołu. Michaił zerknął na klamkę, którą wciąż ściskał w dłoni, a potem na drzwi. Powoli znikały, ustępując brudnej fakturze ściany z czarnej cegły.
Jeszcze raz powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, szukając choć cienia nadziei. Tylko jeden stół stał samotnie, z drewnianym pudełeczkiem na środku. Wzdrygnął się, choć nie wiedział dlaczego. Odszedł w kąt, usiadł skulony i zapragnął płakać, ale żadna łza nie chciała cieknąć z martwych oczu. Zatopił się w pacierzu.
*
Nie wiedział, ile czasu minęło. To mógł być dzień, tydzień lub kilkanaście lat. Modlitwy rozmyły się w ciągłe mamrotanie, aż w końcu ich zaprzestał. Otworzył oczy. Usiadł przodem do sali kasyna i przyglądał się wszystkim graczom. Nie rozróżniał ich, zresztą często zmieniali miejsca. Nie potrafił spamiętać choćby najbardziej charakterystycznej twarzy czy… czaszki.
W końcu wstał. Tępo patrząc przed siebie, podszedł do stołu z ruletką, stanął w drugim rzędzie obserwujących, badał reakcję umarlaków. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ręce mu drżały, zerknął w górę, jakby chciał szukać przebaczenia w niebie, ale ujrzał jedynie czerń. Czekał, śledząc kręcącą się raz po raz kulkę w ruletce. Koci szkieletor otarł mu się o łydkę.
Nagle wysoki kościotrup rąbnął dłonią w stół, aż paliczki poleciały we wszystkich kierunkach, gdy zamiast na obstawionych czerwonych, kulka ugrzęzła w czarnej czwórce. Wstał i z chrzęstem poszedł w stronę stołu do pokera. Michaił wykorzystał moment i wślizgnął się na wolne siedzisko, ubiegając całkiem dobrze zachowanego truposza z dziurą w brzuchu. Nikt nie zaoponował, nikt nic nie powiedział. Gra toczyła się dalej.
Nie miał czego stawiać, pustka na stole przed nim aż raziła w oczy. Rozejrzał się dookoła. Szkieletor siedzący obok wygiął nadgarstek, a palcem drugiej ręki wypchnął jedną z kostek przegubu.
– Parzyste – powiedział, a krupier zagarnął kość na odpowiednie pole.
Michaił zrozumiał. Szybkim ruchem zerwał płat skóry z twarzy i rzucił na „nieparzyste”.
Krupier z szyderczym śmiechem zakręcił ruletką, pop obserwował kulkę wędrującą po kole. W oczekiwaniu aż zwolni i los wybierze numerek, znów poczuł, jakby serce wpompowało krew w tętnice, aż przyłożył dłoń do piersi. Cisza, bezruch. A jednak odniósł wrażenie, że… znów żyje.
Kulka podskoczyła, zwolniła bieg, skoczyła i wpadła w czarną trzydziestkę trójkę, zabierając się wraz z ruletką w przeciwnym kierunku.
Nie wierzył nawet w momencie, gdy krupier podsunął mu pod nos jego płat skóry wraz z kostką szkieletora. Nie wiedział, co ma zrobić z wygraną, ale szybko skonstatował, że oto ma czym obstawiać, że nie będzie musiał już obdzierać się z tkanek.
Po kilkudziesięciu grach nie miał przed sobą nic, a ponadto kilkukrotnie musiał sięgać po walutę ze swego ciała.
Wstał od ruletki i rozejrzał się za inną grą, może taką, która przyniesie mu więcej szczęścia, może taką, gdzie będzie mógł obmyślić skuteczną strategię. Jego wzrok padł ponownie na stolik w kącie. Zauważył, że drewnianym pudełeczkiem jest nic innego jak złożona szachownica. Ktoś trącił go ni to przypadkiem, ni to celowo.
– Dlaczego nikt tam nie gra? – zapytał, nie kierując słów do nikogo konkretnego.
Kilka okolicznych trupów zmierzyło go wzrokiem.
– Tam się gra o zbyt wysokie stawki – odpowiedział kościotrup bez choćby kawałka tkanki uczepionego do białego szkieletu.
Michaił zastanawiał się, czy właśnie tak kończą szachiści-amatorzy w tym czyśćcu? Ale o jakich stawkach była mowa? Przecież znał nie tylko zasady królewskiej gry, rozegrał tysiące bitew na planszy w czarno-białe pola.
*
– Każdy szczęściu dopomoże, każdy dzisiaj wygrać może – szyderczo recytował krupier, rozdając obecnym przy stole umarlakom po dwie karty do gry w oczko.
Michaił zerknął na swoją „rękę” i nie poczuł nic. Który to już raz? Od jakiegoś czasu podniecenie towarzyszące kolejnym rozdaniom gasło.
Dziesiątka i trójka, dobranie wydawało się rozsądnym krokiem. Skinął krupierowi, obserwował, jak rzucona rewersem do góry karta sunie po gładkim, zielonym stole. Położył na niej paliczki. Był martwy. Nie przejawiał żadnej emocji, żadnego strachu przed przegraną. Spojrzał na swoje żebro, które leżało na stole jako stawka.
„Za mało. Obstawiam za mało” – pomyślał, macając podstawę czaszki. Nieśmiało przeleciał wzrokiem po stoliku do szachów. Pokręcił głową i wrócił do oczka.
Obejrzał trzecią kartę. Nic nie poczuł.
*
Michaił zauważył, że przy stole do pokera siadają jedynie szkieletory, na których zostały śladowe ilości tkanek. Szybko zorientował się, że tam truposze obstawiały najwyższe kwoty. Wkrótce został etatowym graczem. Kilka efektownych przegranych ogołociło jego kości.
Patrzył na obecną rozgrywkę pustymi oczodołami i rad był, że już dawno przegrał swoje gałki – z dwóch czarnych zagłębień w czaszce nikt nie mógł odczytać emocji. Te towarzyszyły mu jednak coraz rzadziej, na nic nie zdało się podnoszenie stawki.
Krupier rozdał karty.
Michaił wcześniej nie trafił na taką rękę, ale dawno też minęły czasy, gdy mogło go to ucieszyć.
– Pas – powiedział i przesunął karty na środek.
Wstał bez słowa i stanął obok stołu z szachownicą. W kasynie nastała cisza. Speszony Michaił rozejrzał się – wszyscy na niego patrzyli, łącznie z kotem-szkieletorem.
Pop odwrócił się i odszedł w kąt. Truposze odżyły i gra toczyła się dalej.
***
– Nie może iść dalej – powiedział Siemion.
Na twarzy Jurija Judina malowała się wściekłość i niedowierzanie. Igor Diatłow przypatrywał się przyjacielowi, skinął głową. Jurij zaklął siarczyście, ale wiedział, że przewodnik ma rację – na tak trudną trasę nie mogli ryzykować zabrania kogoś z zapaleniem stawów.
– Wrócisz do Wiżaju – powiedział Igor. Jurij opuścił wzrok i zacisnął usta. – Otorten to tylko trening, następnym razem pójdziesz z nami.
Na widok oddalającego się od grupy studenta, zielone oczy zwęziły się wściekle. Zamiast pełnej dziesiątki, zostało ich ledwie dziewięcioro.
***
Michaił, gdy wreszcie postanowił, zrobił to szybko. Nikt nic nie powiedział, nikt go nawet nie zauważył, a pop już siedział przed szachownicą i czekał na przeciwnika. Pogładził drewniane pudełko, otworzył. Figury rozsypały się po stole, czarny laufer spadł na podłogę. Pop schylił się po niego, a gdy znów podniósł głowę, naprzeciwko siedziała ona. W myślach błogosławił brak oczu, liczył, że na gołej czaszce nie widać cienia strachu.
A przeciwniczka była osobliwa. Osobliwa jak na miejsce, w którym się znalazła, bo zupełnie do niego nieprzystająca.
Biło od niej życie. Skóra przybrązowiona słońcem i podsuszona wiatrem, a jednak wciąż gładka, hojnie nakrapiana piegami, jak twarz wieśniaczki, ale takiej, o której marzą wszyscy chłopi w okolicznych wsiach. Nie widać było najmniejszych oznak rozkładu ciała, żadnej otarć, wyrwanych mięśni, narządów, czy kości. W szarej, lnianej sukni, opinającej biust, ale szczelnie kryjącej dekolt, wyglądała, jakby szykowała się na dożynki. Uśmiechała się z nieśmiałością niepasującą do delikatnych rysów twarzy, a zielone oczy mówiły, że chciała stąd uciec, a przecież oczy kłamać nie mogą.
Michaił spodziewał się innego przeciwnika, bardziej wymagającego. Cóż o królewskiej grze może wiedzieć chłopska dzierlatka? Przygarnął do siebie białe figury i zaczął rozstawiać na planszy. Oponentka to samo zaczęła robić z czarnymi, ale znacznie wolniej.
– Król i królowa – odchrząknął, wskazując dwie czarne figury palcami i robiąc ruch dłonią, jakby zamieniał je miejscami. Typowy błąd amatora.
Dziewczyna nerwowo chwyciła dwie bierki i wzrokiem szukała potwierdzenia. Pop skinął, ale czarny hetman wypadł z palców wieśniaczki.
Gdy wszystkie figury stały już na swoich miejscach, ruszyła pionkiem o jedno pole.
– Białe zaczynają – powiedział Michaił. – I musimy jeszcze ustalić stawkę.
Dziewczyna, z niepewnym uśmiechem uniosła rękę, jakby zastanawiała się, czy cofnąć ruch.
– Czego sobie życzysz? – powiedziała i zawiesiła głos. – Możesz prosić, o co chcesz, panie.
Jakże inaczej brzmiał jej głos od skowytu, jęku i rechotu pozostałych gości kasyna. Choć mówiła cicho, to dźwięki melodyjnie wibrowały na kościach popa. Po raz pierwszy od dawna coś poczuł. Tęsknotę za swą cielesnością, za młodością, za beztroską. Ważył w myślach stawkę. Dawno nie grał, ale też przeciwnik nie wydawał się stawiać poprzeczki wysoko. Koci szkieletor otarł się o jego łydkę.
– Chcę znów zasmakować wina, tak jak kiedyś, jak byłem żywy. – Zdecydował się zacząć od niższego pułapu.
Spuściła wzrok. Patrzyła w stół przed sobą.
– Twoje szóste i siódme żebro z lewej, panie – odpowiedziała. – Tylko tyle. Zgadzasz się, panie?
Parsknął. To ma być wysoka stawka? Skinął głową na zgodę.
Zaczął nieco asekuracyjnie, badając przeciwniczkę. Ważył każde posunięcie, wietrząc podstęp, ale już po ósmym ruchu zrozumiał, że żadnego nie będzie. Dziewczyna znała jedynie zasady gry, o strategii nie mogło być mowy. W końcu zaszachował króla koniem – jedynym wyjściem było uciekać, jednocześnie poświęcając królową. Dziewczyna nerwowo sięgnęła ręką, by wykonać ruch, ale trąciła szachownicę i rozsypała figury dookoła. Uśmiechnęła się przepraszająco. Michaił wpatrywał się w jej przestraszone oczy.
– Nie pamiętam, jak stały figury – powiedziała.
Michaił zaśmiał się pod nosem.
– Ale ja pamiętam – odpowiedział, po czym jedną po drugiej, zaczął ustawiać białe i czarne na odpowiednich polach. – Tak łatwo się nie wymkniesz.
Gdy skończył, dziewczyna przygryzła wargi, popatrzyła na planszę, potem na przeciwnika. W końcu jednym, zdecydowanym ruchem przewróciła swojego króla i odeszła od stołu.
– Wino! Graliśmy o wino! – krzyczał za nią Michaił, ale nie reagowała.
Szybko wtopiła się w tłum, a chwilę później już jej nie widział. Gdy znów spojrzał na stół, stał na nim gliniany dzbanek. Nachylił się, zobaczył swoje odbicie w czerwonym płynie i po raz pierwszy od śmierci poczuł zapach: kwaśny i owocowy, lekko cierpki. Chwycił naczynie obiema rękami, podniósł do ust i zamarł. Czy w ogóle może pić? Został z niego niemal sam szkielet, żadnego gardła, przełyku, nawet skóry wokół szyi. Czy jeśli wleje sobie napój do ust, ten nie rozleje się po białych kościach na podłogę? A cóż mógł stracić? Wzruszył ramionami i przechylił dzbanek.
Cudowne ciepło rozlało się po wszystkich zakamarkach wybrakowanego ciała. Świat zawirował niewspółmiernie do ilości alkoholu w przelanym trunku, znów czuł smak, ciepło, beztroskę. Wstał i odszedł w kąt, jak najdalej od innych truposzy. Siadł i raz po raz wlewał w usta wspomnienia swojego życia.
*
Pusty dzbanek postawił tuż obok szachownicy. Sam zajął miejsce przy stole i czekał. Nagle wpadł na niego jednonogi kościotrup, łapiąc za ramiona i przystawiając bezzębną czaszkę do jego czoła.
– Nie graj – wystękał.
Michaił odepchnął nieproszonego gościa i spostrzegł, że dziewczyna siedzi już naprzeciwko. Tak samo nieśmiała, ze wzrokiem wlepionym w zieleń blatu.
– Chcę… – powiedział, wlepiając oczodoły w biust skryty pod chłopską szarą suknią. Odważyć się na aż tyle? Miała śliczną twarz z niewinną miną, nie taką jak Tatiana. Gdy po latach wspominał żonę, dostrzegał zimne wyrachowanie w jej oczach, a w łóżku zamiast namiętności był jedynie obowiązek. Potrząsnął czaszką. – Chcę być z kobietą – powiedział, próbując uchwycić jej spojrzenie i choć w ten sposób zasugerować to, czego nie powiedział bezpośrednio.
– Twój pierwszy krąg szyjny, panie – powiedziała drżącym głosem. – Tylko tyle. Zgadzasz się, panie?
Kot-szkieletor wskoczył jej na ramię. Michaił położył dłoń na potylicy i zsunął paliczki w dół, macając podstawę czaszki. Przeszedł go dreszcz na myśl, że bez tego kręgu odleci mu głowa. Co wtedy? Umrze? Warto w ogóle się zastanawiać, grając przeciwko tak niewymagającej rywalce?
– Dobrze – odpowiedział. – Teraz ty graj białymi. – I odwrócił szachownicę.
Pierwszych pięć ruchów dziewczyny nie zwiastowało żadnej przemyślanej strategii, ale bacząc na stawkę, wciąż nie wyprowadzał zdecydowanego ataku. W trzynastym ruchu zagroziła wieży laufrem. Już miał uciekać, gdy spostrzegł odsłoniętą królową. Z satysfakcją strącił najmocniejszą figurę dziewczyny. W jego ciemnych oczodołach nie mogła zobaczyć cienia strachu, gdy ściągał białą królową z planszy i dostrzegł lukę, którą otworzył. Ale przecież tak słaba zawodniczka nie mogła się w tym zorientować, nie wyglądało, by potrafiła myśleć kilka ruchów naprzód. A jednak nie zbiła wieży, tylko ruszyła właśnie tym pionkiem, którym trzeba. To jeszcze mógł być przypadek, ale Michaił przeszedł do rozpaczliwej obrony. Cały drżał, a kości chrzęściły jak zęby na mrozie. Wytrzymał pięć ruchów. Dziewczyna koniem zbiła królową.
– Szach mat – powiedziała i pomieszczenie zawirowało wokół Michaiła.
Łup! Uderzył o kamienną posadzkę. Łup, łup! Zorientował się, że to jego czaszka zleciała z szyi i potoczyła się wokół stołu. Zastygła tak, że widział swój bezgłowy szkielet, obok którego stała dziewczyna i wpatrywała się w krąg szyjny, trzymany w dwóch palcach. Uśmiechnęła się, ale tym razem paskudnie, z zadowoleniem i wyższością. Schowała wygraną w kieszeni sukni i chwytając oburącz za kości policzkowe, podniosła czaszkę Michaiła. Świdrowała go zielonymi oczami. Teraz sobie przypomniał. Widział te oczy, tam w umywalni.
– Jeśli chcę, zawsze wygram – zawiesiła na chwilę głos. Gonitwa myśli pędziła popowi wewnątrz czaszki. – Myślałeś, że jestem inna? Śmierć zawsze jest inna, niż sobie wyobrażamy. I potrafi zaskoczyć. – Przysunęła się bliżej i pocałowała go w białe kości szczęk. – Żegnaj.
Puściła. Łup – łup, łup.
*
Znów siedział pod ścianą, ale tym razem nawet nie myślał o modlitwie. Trzymał rękę na głowie leżącej obok reszty szkieletu. Nie chodziło o kręg czy czaszkę – został obdarty z dumy, ale nie tak jak pierwszego dnia tutaj. Wtedy był nowy, obcy, a teraz przegrał ze Śmiercią na własnym terenie, grając w swoją ulubioną grę. Jak mógł dać się pokonać, dlaczego został tak potraktowany? Pałał żądzą zemsty. Chciał odwetu dla czystej satysfakcji – znalazł przeciwnika, jakiego trudno było szukać na całym Uralu. Przecież nie pokazał pełni swoich możliwości, zaskoczyła go, obdarła z największych atutów. Teraz on musiał zaskoczyć ją.
***
Ośmiu studentów i przewodnik z trudem opierali się wiatrowi, który przybierał na sile z każdą minutą.
– Pogoda! – przekrzykiwał szum Igor, kręcąc głową.
Siemion pokiwał.
– Jesteśmy na przełęczy – odpowiedział. – Podejdźmy nieco w górę i rozbijemy namiot na zawietrznej.
Rozstawienie schronienia w tych warunkach zajęło drużynie ponad godzinę. Tuż przed snem Igor i Siemion przyglądali się jeszcze mapie w świetle latarki.
– Jak będzie trzeba, poczekamy i kilka dni. Jesteśmy tutaj. – Wskazał palcem.
– Chołatczachl. – Igor przeczytał na głos nazwę najbliższego szczytu.
– Martwa Góra – mruknął Siemion.
– Co?
– Nic. – Pokręcił głową. – Mansowie tak mówią na tę górę. Zwykła miejscowa nazwa.
Zielonooka przeszła obok namiotu, potarła opuszkami palców materiał – chronił na tyle dobrze, że nie miała czego tu szukać. Musiała znaleźć sposób, by pokonać tę przeszkodę.
***
Michaił odłożył czaszkę na stół, zwróconą w stronę krzesła i własnego szkieletu. Gdy już usiadł, a pozycja wydała mu się dostatecznie wygodna, znów chwycił swój czerep i odwrócił w stronę, gdzie spodziewał się przeciwniczki. Była już na miejscu, z kotem na ramieniu.
– Wróciłeś – powiedziała oschle.
Wyraz jej twarzy, tych zielonych oczu, zastanawiał go najbardziej. Czy znów będzie grała niepewną siebie wieśniaczkę, czy wybuchnie ogniem piekielnym?
Patrzyła uważnie i chłodno, lekko spode łba.
– Myślisz, że nie dasz rady być bardziej martwym, niż jesteś? – zapytała. – Że nie stać mnie na więcej?
Rzucił jej wyzwanie, gdy myślała, że zabawa skończona, że już po nim. Ruszyło ją to. Nie była wyrachowaną kukłą, jednak miała emocje. Całkiem ludzkie, jakby nie patrzeć.
– Chcę grać o twoje serce – wyrecytował przygotowaną formułkę.
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, a kot zeskoczył na stół i usiadł obok szachownicy. Sala umilkła, znów jedynym dźwiękiem była tocząca się w ruletce kulka. Kolejne trupy zaczęły podchodzić do stolika, przy którym zasiadała wieśniaczka i szkieletor noszący własną czaszkę.
– Nie wiesz, o co prosisz – wysyczała. – Serce to coś więcej niż kolejna tkanka, to…
– Miłość? Co Śmierć może wiedzieć o miłości?
– A co ty wiesz o prawdziwej miłości, popie?
Poczuł ukłucie żalu na myśl o Tatianie. Żona wyszła za niego z wyrachowania (bo gdzież na Uralu cieplej niż na plebani?), a potem zostawiła i uciekła w śnieżną noc z czerwonoarmistą. Michaił nie odpowiedział na zaczepkę, martwą twarzą zaglądał w oczy Śmierci.
– Oddasz mi duszę – wycedziła.
– Przecież jestem martwy.
– Czyściec to przystanek w drodze nie tylko do góry.
Ze wszystkich sił powstrzymał się przed wzdrygnięciem, piekło zajrzało mu w ciemne oczodoły. Ale nie mógł zaprzepaścić takiej szansy. Nie w sytuacji, gdy wokół stołu zgromadzili się wszyscy obecni w kasynie. Nie, gdy widział drżące dłonie Śmierci. Nie udawała, był tego pewien.
Jedną ręką uniósł czaszkę ponad szachownicę, drugą przesunął pionek na e4. Postawił na gambit królewski – partia musiała być szybka, pod ciągłą presją.
*
Stracił laufra i dwie wieże, samemu bijąc jedynie trzy pionki. Udało mu się jednak zepchnąć Śmierć do defensywy i teraz inicjatywa była po jego stronie. Ruszył królową.
– Szach – powiedział.
Dziewczyna od kilku ruchów drżała, nie podnosiła wzroku ani na niego, ani na ciasno okalających stół gapiów. Tak cicho w kasynie nie było nawet wtedy, gdy Michaił pojawił się w nim po raz pierwszy. Śmierć wyszła z szacha, bijąc królową koniem, ale musiała widzieć, że partia jest przegrana. Biały goniec stanął na polu obok czarnego króla.
– Mat.
***
W jednej dłoni trzymał własną czaszkę, w drugiej serce Śmierci. Pompowało niewidzialną krew z wielką zapalczywością. Odstawił czerep na stół, rozchylił żebra i umieścił serce w miejsce swojego, dawno rozerwanego na kawałki i przegranego w kasynie.
– Chodź ze mną – powiedziała dziewczyna, gładząc dłonią jego kości policzkowe.
Z twarzy dziewczyny zniknęła nerwowość, rysy złagodniały, znów była tą uroczą wieśniaczką. Wyciągała rękę w zapraszającym geście. Uległ. Takiej szansy nie mógł zaprzepaścić, w końcu wygrał, nie mogła go sprowadzić do piekła. Oddała własne serce, biło teraz tylko dla niego.
Wyszli z kasyna wprost na Martwą Górę, w zawieruchę. Nie czuł chłodu, wręcz przeciwnie. Od środka ogrzewała go świadomość, że oto wreszcie ktoś go kocha, że po tylu latach znalazł prawdziwą miłość, w którą nie mógł zwątpić. Po tym, jak Tatiana uciekła, żył z przekonaniem, że nigdy go nie kochała. Teraz odkrył to uczucie na nowo.
Wśród bieli nie widział nic, ale wiedział, że niedaleko pod szczytem, nieco ponad bezimienną przełęczą, rozbity jest namiot, a w nim dziewięcioro turystów ułożyło się do snu. Powiedziała mu to, nie używając głosu.
Dookoła zaległa noc, gdy postawił pierwszy krok w dół zbocza. Chciała, żeby to zrobił, a przecież za uczucie, którym go darzyła, za te zielone oczy mógł zrobić wszystko. Miłość trzeba pielęgnować.
Szkielet nieskrępowany starym ciałem poruszał się sprężyście, Michaił czuł, jakby mógł przenosić góry. Czymże miało być dziewięciu śmiertelników wobec takiej siły? Nie potrzebował planu. Wystarczyło wypłoszyć tych ludzi na zewnątrz, szybko, tak, by nie zdążyli włożyć ciepłej odzieży. Mróz zbierze swoje żniwo, a tych, którzy przeżyją, wykończy osobiście.
Śmierć szła krok za Michaiłem, wlepiała w kościotrupa zielone oczy. Uśmiechała się z zadowoleniem. To sztuka przekuć porażkę w zwycięstwo.