Zbierało się na burzę. Kobieta siedząca na ławce z niepokojem popatrzyła na ciemniejące niebo, a potem wyostrzyła wzrok, zatrzymując go na głównym wejściu. X miał wykład, powinien wyjść przed piętnastoma minutami ziemskiego czasu, lecz starodawne drewniane drzwi prowadzące do Instytutu Nauk Stosowanych pozostawały zamknięte. Nagle klamka drgnęła i wysypała się wielobarwna, rozgadana grupa. Przystąpiła do szybkiej identyfikacji obiektu X i odetchnęła z ulgą, gdy odnalazła cel.
"Ale co on robi, zatrzymał się i gada z tym drugim? Nie, już ruszył!"
Szybko wyjęła z plecaka książkę o kochankach, otworzyła na zaznaczonej stronie i pochyliła głowę nad tekstem. Poczuła pierwsze krople. Były ostrzegawcze, po czwartym pobycie czuła się już prawie mieszkanką. Trochę zazdrościła Ziemi tak dobrego panowania nad pogodą. Przejechał obok, usłyszała tylko świst.
"Cholera! Nie zatrzymał się! Nie, nie, wraca!".
– Cześć! Podwieźć cię gdzieś? Zmokniesz, dziewczyno?
– Lubię letni deszcz. – Wystawiła twarz ku coraz gęstszym kroplom.
– Papier też lubi?
Szybko zamknęła książkę i włożyła ją do plecaka.
– To niewiele pomoże – roześmiał się serdecznie. – Zaraz będzie oberwanie chmury, a ja jestem jedyną twoją nadzieją. Gdzie dostarczyć oba pakunki: ciebie i papier?
– Nie-e-e wiem?
– Dobra, czyli do mojego baru, nie mamy czasu. No, nie stój jak kołek. Wskakuj! – Podjechał bliżej. – Zaraz rozpęta się armagedon.
Ariel stanęła na podeście hulajnogi, X otoczył ją ramionami i pomknęli w narastającej ulewie.
– Do cholery, rozluźnij się! – krzyknął, gdy przyspieszył, po czym dodał z rezygnacją – Poradzę sobie, ale choć trochę odpuść, do cholery.
– Nie-e-e potrafię.
Na kolejnym zakręcie na chwilę zmrużył oczy, aby lepiej poczuć balans. Odchylił się i zrównoważył. Jęknął. Ostatnia prosta, dodał gazu.
Przebijali się przez ścianę deszczu, aż wreszcie pojawił się bar. X zatrzymał się, zdjął przemoczoną wiatrówkę i rozpostarł ją nad głową dziewczyny. Pobiegli, by ukryć się pod wiatą.
– Ale pompa, co nie? – powiedział, strzepując wodę z kurtki. – Filip jestem, a ty?
– Ariel.
– Wejdź tam. – Wskazał drzwi. – Ja jeszcze wrócę po hulajnogę.
***
– Czy wszystko jasne?
– Cele są wstępnie namierzone, ale co jeśli się nie uda?
– Dopóty siedzicie na planecie, dopóki nie namierzycie. Porażki są wpisane w algorytm. Tobie akurat zawsze się udawało, Ariel, więc skąd ten pesymizm?
– Nie-e-e wiem.
– Dobrze. Ile z was ma wątpliwości, ręka w górę? Hmm, prawie połowa. W takim razie powtórzmy. Co jest naszym kompasem?
– Życie.
– Dobrze. Cele?
– Materiał genetyczny i technologia.
– Dobrze. Co ważniejsze?
– Życie.
– Kolejność?
– Zawsze życie.
– Dobrze. Powód?
– Dyktujemy warunki.
– Dobrze. Hasło?
– Wygrywamy.
– Zawsze?
– Tak!
– Dobrze. Czas sprowadzenia osobnika na Elis z macierzystej planety?
– Jeden do trzech okresów.
– Dobrze. Wsparcie Elis?
– Podawanie kolejnych targetów.
– Kryteria?
– Według podanych.
– Tak. Lećcie i zdobywajcie dla nas przewagę.
***
Ariel stała pod wiatą, tuż przed drzwiami baru. Obserwowała, jak Filip wstawia hulajnogę do kojca.
– Co tak stoisz? Aa, czekasz na mnie. Boisz się? – Szarpnął klamkę i wszedł. – Chodź.
Przytrzymał otwarte drzwi. Czekał? Czy na nią? Zawsze ją dziwiło, że chociaż mogli robić różne czynności wirtualnie, woleli używać siły mięśni. Weszła.
– Plecak wrzuć do nadmuchiwacza, szybciej przeschnie. To jakiś zabytek, ta książka? Trzeba ją potraktować specjalnie?
– Nie, zwykła, my czytamy.
– Tak, poznałem po długich włosach, żeś z najwcześniejszych ewakuacji. Spod jakiej gwiazdy? Proximy, Syriusza czy Cygni? Stawiałbym na tę ostatnią. Wycieczka czy studentka?
– Potencjalna studentka.
– Czego?
Przeglądała w dostępnych opcjach, choć znała je na pamięć.
– Nie bój się, powiedz.
Oni są niecierpliwi. Strzeliła:
– Literatura.
– Wiedziałem, ta książka! A o czym właściwie jest?
W tym był mocna i mogła rozwinąć. Zwiększyła rumieniec na policzkach:
– Romantyczne, wiesz, takie brednie o miłości aż do śmierci. Lekkie sado-maso ze szczyptą czułości. Ludzie lubią się tak wiązać, przecież przemoc jest ich drugą naturą. – Zastygła, oczekując podpowiedzi, jak dalej poprowadzić tę rozmowę. Nie zawiodła się.
– A twoją naturą, waszą? – poprawił się.
Jest, zaskoczył, schemat działa! Ucieszyła się. Jak odpowiedzieć? Znowu błądziła wśród skryptów, lecz żaden nie pasował. Zirytowała się i wypaliła:
– Z Cygni, co tyle pytań! Prowadź, ja jestem tu obca!
– Dobrze, dobrze, nie dam ci zginąć. Chodź nieznajoma.
Myślała, że podejdą do baru, lecz skierował się do kilku złączonych stolików w prawym rogu. Siedziało przy nich wielu ludzi. Powitanie było głośne i hałaśliwe. Filip przedstawiał ją, jednocześnie opowiadając o spotkaniu w deszczu. Milczała. Trzymała uśmiech na twarzy. Na spotkania osobiste nie było recepty, więc próżno byłoby jej szukać w skryptach.
Niewygodna sytuacja. "Jeśli nie wiesz, skup się na celu", przypomniała sobie pierwsze przykazanie Elis. Celem było zakontraktowanie brakującego genotypu, cokolwiek to znaczyło. Czar, siła i moc.
Przyglądała się uważnie obecnym typom. Zdecydowanie w tym towarzystwie rządził Filip i wszyscy go lubili. Miał gen charyzmy tak bardzo pożądany na Elis. Zawahała się nad zmianą obiektu jedynie raz, przy Recku, przyjacielu Filipa. Wydawał się jej równie popularny, lecz po krótkim namyśle odrzuciła go. Za dużo było w nim meksa, a to słabszy genotyp. Mieszał się, co prawda, od stuleci, lecz wciąż generował za dużo błędów podczas połączeń. Świeży i potencjalnie obiecujący, jednak nie zwycięzca, a jej zadaniem było co innego.
Znaleźć klucz do serc i sumień.
***
Usiadłam przy Filipie. Ktoś się przesunął, inni przynieśli stołki. Próbowałam rozpracowywać więzi pomiędzy tymi ludźmi, co jawiło się sprawą beznadziejną. Czy za dużo ich było? Tak, tak, po trzykroć tak. Kłębiły się odczucia obecnych i zero bezpośrednich związków z profilami. Rejestrowałam przypadkowe wyładowania.
Na maleńką scenę nieopodal baru weszli grajkowie. Jeden zaczął zasuwać na fortepianie, drugi smęcił na skrzypcach, a trzeci zapraszał do udziału. Melodia była ok. Taka dla zaślubin, a o to przecież mi chodziło.
Reck mrugnął do Filipa i pobiegł na scenę. Coś ustalił z grajkami, po czym chwycił mikrofon. Zaczęła się balanga, skończyły dyskusje. Powietrze drgało. Wszyscy tłumnie ruszyli na parkiet, zostawiając swoje drinki. Filip ociągał się i spojrzał na mnie. Pomyślałam sobie wtedy, że trochę to żałosne i pioruńsko przewidywalne.
Kurs taneczny zaliczyłam celująco, ale nie chciałam tego spieprzyć, bo wiele rzeczy na Ziemi potrafiło zaskakiwać. Oni są dziwni, nieprzewidywalni jak słowa tej romantycznej piosenki: "Dla ciebie byłam jedną z wielu pań, ja już ślub planowałam, znowu sama zostałam". Obrzydliwi. Jak to rozegrać? Na swoje rozterki znowu nie znalazłam przydatnych drogowskazów w sieci Elis. Nieprzydatny szmelc, doszłam do wniosku, wstając.
Filip podał mi dłoń:
– U siebie nie tańczycie?
– Nie tak jak wy. – Wzruszyłam ramionami, z ukosa popatrując na rozszalałą grupkę.
– E, tam, wygłupiają się, chodź. I tylko kołysz się, kołysz. Poprowadzę i chcę dziś tańczyć do rana. – Mrugnął porozumiewawczo.
Te ich cholerne kody, lecz nie powiedział nikt, że to będzie proste. Zacisnęłam zęby, może nie będzie tak źle i trzeba się odnaleźć. Ryba złapała haczyk, pozostaje ją tylko wyciągnąć ze stawu. Zresztą, co mi zostało prócz parcia dalej, zawsze do przodu. W końcu to był zwykły deal, robota jak robota. Taką miałam pracę. Pierwsze zlecenia są trudne, dziewczyny miały rację. Najważniejsze, aby obiekt dawał się polubić, powtarzały, ale uważaj, nie za bardzo, bo wtedy… pojawią się ból i łzy.
– Idziesz czy nie?! – Mina Filipa zwiastowała początek irytacji. Znałam ikony emoji. Nawet dość udanie obrazowały te ziemskie grymasy.
– Jasne, idę. Prowadź.
Wbiliśmy się w tłum. Trzęsłam się, naśladując ruchy pozostałych. Moje podrygiwanie było niedoskonałe, słabo skoordynowane, nie tak wystudiowane jak obecnych i chociaż puszczałam sobie obraz z back offu sieci Elis, ciągle się myliłam. Wsparcie nie pomagało, błąd gonił błąd. Chciało mi się ryczeć. Musiałam uciec stąd na jakiś czas. Wyłączyłam wizję i fonię oraz zwizualizowałam przyszły cel. Scenę na Elis tuż po misji.
– Zadanie wykonane, dziewczyny.
– Ku chwale ojczyzny. Ona jest jedna – odpowiedziały mu głosy bojowniczek.
– Jesteście wybrane i zawsze pamiętajcie o przeznaczeniu. Musimy dbać o naszych mieszkańców. To ojczyzna i przeznaczenie.
– Tak jest! – Ciągle nie mogłam uwierzyć, że znalazłam się wśród wybranych.
– Zdobywajcie dla nas światy i obiekty! Ich nam potrzeba. Na osobistą rozmowę proszę osoby z listy. Odbędzie się wręczanie medali, zdjęcia i porady. Ariel, tobie szczególnie dziękuję, bo pierwsza misja zawsze jest bardzo wymagająca, ale dałaś radę. Cewa, Mi, Wegana, Luna, Angelika, was rownież zapraszam.
Tłum bojowniczek patrzy z zazdrością, gdy wymienione z imienia przeszły obok nich.
Dobrze więc, została mi tylko melodia, zagłusza płacz, dusi w zarodku bezsilność, budzi słuszny gniew, więc mówię sobie: "Tańcz, tańcz, tańcz", ale nie wiem, jak to zrobić. Ojczyzna jest jedna, tylko jedna. Rozbawiona myślą o tak prostym rozwiązaniu, podeszłam do najbliższego stolika, aby wychylić shota i znieczulić się. Za mało, sięgnęłam jeszcze po dwa pozostałe przyniesione przez kelnera. Oburzone miny siedzących przy stoliku rozśmieszyły mnie.
– O, sorry. Wielkie sorry. On płaci, kochani. – Wskazałam Filipa i podeszłam do niego.
– Tylko tańczyć do rana, nie, dłużej, dziś, jutro, na zawsze? Czy chcesz?
Zdezorientowany skinął głową, że akceptuje rachunek i przyjął mnie. Pierwsze kroki do zwycięstwa. Wróciłam nie taka sama, lecz silniejsza, żebym nie czuła, gdy zaboli mnie. Trzeba zapisać łzy po stronie kosztów jak podatki, czyli na straty, a może na dywidendę z przyszłości.
Filip poczuł się wyraźnie pewniej, gdy zapłacił. Cóż, byłam marzeniem, wykwit przerasowienia, więc przestałam sobie zawracać głowę rozmową, zresztą wycie i hałas wywoływany przez Recka skutecznie to uniemożliwiał. Tańcz, tylko tańcz. Przykleiłam się do Filipa. Jego podatność jest moją szansą na lepszy byt. Nie mogę zawieść swoich.
Przyjemny jest ten taniec z Ziemianinem. Wczuwa się, chłonie, lecz, co go jara – nie wiem. Zawiesiłam się na wersach Recka: "Tańcz, tańcz, tańcz, może to coś da". Powtarzam je posłusznie: "Tańcz, tańcz, tańcz". Czuję, że Filip na jakimś poziomie komórkowym odpowiada. Modlę się, aby moja strategia się sprawdziła.
Kątem oka zauważam dramę. Jakiś chłopak podniósł dziewczynę i wyślizgnęła mu się z rąk. Upadła na kamienną posadzkę. Leżała. On nad nią stał i winił za to. Nikt nie widzi powiększającej się kałuży krwi. Za co ją beszta, za krew czy upadek. Obserwuję. Pociesza mnie tylko melodia, tłumi mój żal.
Przytulam się do Filipa.
– Nie mieszajmy się, zaraz wezwą służby – szepce.
– I co będzie?
– Zajmą się. Nie ma obrazu, nie ma rzeczywistości, to jasne. Sama na to pozwoliła.
Wzdrygnęłam się, a obraz zyskał głębię. Ziemia jest niczyja, gotowa do absorpcji.
– Zobacz, Ariel, nowa piosenka, może spróbujesz. Reck chce ci oddać podium.
– Ni-e-e. Dlaczego? Tak, ale tekst będzie?
– Przecież zawsze jest – zdziwił się. – Leć. Chyba, że nie chcesz. Przecież, nie musisz.
– O, z przyjemnością, Filipie, zrobię to dla ciebie.
Na scenę niosły mnie shoty i złość. Po drodze przybiłam piątkę Reckowi i wzięłam od niego mikrofon. Gdy pojawiły się pierwsze wersy, wiedziałam, że wpuścił mnie w maliny. "Dla ciebie słowa nie znaczyły nic, a ja na serio je brałam".
Gramy na polu przeciwnika. Spojrzałam wyzywająco na Recka, po czym lekko obniżając głos, przeniosłam wzrok na Filipa.
***
– Filip, podrywała mnie, daj sobie spokój chłopie. Rok ci jeszcze pozostał. Oni są dziwakami.
– Ty ze swoimi wolnościowymi poglądami, dobrze, że cenią tradycję. Wiesz z czym przyjechała? Z książką, a potrafi też gotować, o seksie nie wspomnę, nie to co nasze dziewczyny, które są takie same jak my. Nie dotknij, nie rusz. A jak się mną zachwyca? Uuu.
– Co z tobą! Jeśli zachwytu potrzebujesz, to ci od razu powiem, jesteś gieroj i porządny gość. Znasz się na automatach, na ziemi stoisz, a nagle ci odbiło i w gwiazdach szczęścia chcesz szukać.
– Głupiejesz, bo nie poleciała na ciebie, Reck?
– Czy musisz do cholery popełnić małżeństwo i emigrować? Jak ta Ariel tak dba o ciebie, czemu nie zostanie?
– Nic nie rozumiesz, ona nie może. Jest potrzebna u siebie.
– A ty możesz rzucić wszystko w cholerę i zwiać do tego zapyziałego świata?
***
reck@com.z
Tu jest cudownie. Już na lotnisku zaliczyli mi ukończenie studiów i dostałem przydział do pracy. Naturalnie w stolicy, bo tam mieszka Ariel, ale i tak pojechałaby za mną na kraniec wszechświata. Ariel jest pielęgniarką, nie wiedziałem. Pewnie dlatego jest taka troskliwa.
Z automatonów jestem guru, jednym z kilku na planecie. Projektuję linie żywności, łatwizna, sto lat za nami, albo i jeszcze więcej. Tylko trzeba obchodzić te ich prawa naturalne. Człowiek jest tutaj świętością, panem stworzenia, a nad nim tylko siła wyższa. On dyktuje prawa przyrodzie i jest cholernie cenny. To skomplikowane, nie wyjaśnię w kilku słowach.
filip@com.e
Chłopie, co to jest prawo naturalne i jaki z ciebie pan stworzenia. Prosty chłopak jesteś, dobry w swoje klocki i nic poza tym. Wracaj, póki czas, z tą swoją Ariel na Ziemię. Cofasz się.
reck@com.z
Przyjedź i sam zobacz. Zostaniesz. Ariel ma fajne koleżanki. <3
filip@com.e
Swat się znalazł. Przyjadę. Dawaj zaproszenie, bo Elis jest poza strefą.
reck@com.z
Poproszę Ariel, zaproszenia wysłać nie mogę, nie zostałem naturalizowany, ponoć czegoś jeszcze potrzeba. A z nowych wiadomości, będziemy mieli bebiko, a nawet dwa naraz, czyli bliźnięta. Trzeci tydzień. Pogratuluj, bo nie wiem, czy ty się dorobisz i zasadzisz drzewo.
filip@com.e
Drzewa sadzę i bez bebiko. Dawaj zaproszenie. Przyjadę. Pogratuluj, bo właśnie obroniłem dyplom u Sendo i dołączyłem do ekipy ruszenia Ziemi z posad w Kosmos. Tak, powędrujemy wraz z planetą, jak o tym marzyliśmy. Mega wyzwanie. Wszystko może pójść nie tak. Mamy namierzonych kilka nowych Słońc.
***
Filip rozkoszował się jazdą na desce do Fabryki Konserw. Z samego rana zawiadomili go, że coś tam się zacięło na piątej linii i cała partia rybików musiała pójść do kosza. Pewnie już wystrzelono ją w kosmos. Co tam, u licha, mogło się stać? Z zamyślenia wyrwał go pisk hamulców.
Na pasach leżał mężczyzna, właśnie potrącony przez samochód. No tak, autonomiczny pojazd. Ci Elisjanie są beznadziejni, uruchamiają stare ziemskie skrypty, jakby pasów transmisyjnych nie dało rady wprowadzić na małym obszarze. Jego patent też czeka, kisi się od połowy roku w Biurze Weryfikacji Zgodności Wynalazków z Prawem Natury i trzeba poczekać. Ariel uspokaja, że procedura trwa zazwyczaj ponad rok.
– Cholera! – przeklął, widząc, że facet się nie rusza, a autonom jest pusty.
Zerwał się do biegu, aby pomóc, w końcu miał żonę, która pilnowała, aby odbywał raz na kwartał kurs pierwszej pomocy.
Mężczyzna leżał nieprzytomny, lecz nie miał śladów obrażeń. Czy oddycha? Wolno, ale tak. Wyglądał jakby był uśpiony. Filip czym prędzej wbił alarm dla służb ratowniczych i słysząc głos dyspozytora, potwierdził:
– Tak, zagrożenie życia. Oddycha samodzielnie.
Z tła dobiegł go niezrozumiały dialog.
– Zgodność dopuszczalna. Można dokonać połączenia. Powtarzam, obiekt zgodny, ingerencja dopuszczalna. Mamy zgodę Biura Zachowania Mieszkańców.
– Do wszystkich jednostek. Na skrzyżowaniu Radosnej z Wesołą jest obiekt i Mieszkaniec. Nerki. Konieczne połączenie. – Dyspozytor powtórzył wezwanie dwa razy, a widząc trzy zielone kropki zmierzające do celu, zakończył połączenie.
Patrol Refixu obezwładnił Filipa.
– Zajmijcie się nim, nie mną – krzyczał do nich. – Co robicie?
– Po kolei. Po kolei. – Uspokajali go, podając znieczulenie.
Pomyślał: “Robią to na ulicy, przecież zarazki. Nie, ich tutaj nie ma, przecież nawet rybiki wywalają w kosmos. Sterylny świat”. Zanim stracił przytomność, dobiegł go jeszcze sygnał następnej karetki. Była czarna.
– Obiekt już odleciał. Pospieszcie się!
Z karetki wyskoczyła dwójka pielęgniarzy i kobieta w uniformach Biura Zachowania Mieszkańców Elis. Kobieta skierowała się od razu do pacjentów, a pielęgniarze czekali na opuszczenie podestu samochodu, aby móc wyciągnąć podwójne nosze.
Połączenie przebiegło sprawnie.
***
reck@com.z
Piszę ze szpitala, jestem podłączony do gościa, który miał wypadek. Życie jest na Elis najcenniejsze. Nie wiem, jak długo to potrwa, martwię się o linię produkcyjną z rybikami. Mam już tymczasowy status Mieszkańca, więc wysyłam ci zaproszenie. Chyba z tą naturą chodzi im o człowieka, ale nie każdego, nie obcego. Swoi są mile widziani.
filip@com.e
Co się dzieje, pisz? Dlaczego jesteś w szpitalu? Byłeś zdrów jak ryba, to ja cierpiałem na alergie. Jak to podłączony?
reck@com.z
Podłączono mnie do faceta z wypadku, chyba na stałe. Życie ludzkie jest na Elis najwyższą wartością, chyba nie moje. Ariel powiada, że mam nie być egoistą, bo to hedonizm, a jemu trzeba powiedzieć nie. Sam już nie wiem, jestem skołowany od kroplówek i seksu z żoną. Czemu tak ryzykuje po porodzie? Dzieciaki widziałem. Parka. Chłopak dostał imię po tobie – Reck, a dziewczynkę nazwaliśmy Ariel.
filip@com.e
Mam już bilet, trzym się, wyciągnę cię z tego bagna. Projekt Ziemia idzie dobrze. Zatrudniłem sztab prawników, stać mnie teraz.
***
Po wylądowaniu na Elis, Reck udał się do szpitala, w którym miał przebywać Filip.
– Niestety, pacjent zmarł w trakcie transplantacji organów do Mieszkańca. Życie jest najważniejsze.
– Jak to zmarł? Pobraliście mu organy? Nerki, wątrobę, płuco, trzustkę i obie rogówki, wyssaliście szpik.
– Nie był jeszcze naszym obywatelem. Teraz stał się nim naprawdę.
– Na boga, on nie żyje!
– Będzie honorowym obywatelem. Przykro nam. Proszę nie wzywać Boga nadaremno, ponieważ w tym przypadku On nie ma tu nic do rzeczy. Pana kolega wstąpił w związek małżeński z obywatelką Ariel i tym samym poprosił o status Mieszkańca. Wyrzeczenia są konieczne, nie popieramy rozpusty królującej na Ziemi.
– On nie żyje. Zabiliście go!
– Nie, uratował innego Mieszkańca. Łączę się z pańskim bólem.
– Chuj.
– Używanie przekleństw na Elis wiąże się z wpłaceniem kary tysiąca jednostek na fundusz ratowania Mieszkańców. Nazywamy go potocznie "uspokajaniem sumienia". Pańskie jest chyba wrażliwe? Szkoda wyjeżdżać tuż po przylocie, może rozejrzałby się pan po Elis?
– Chuj.
– Widzę, że jest pan jednym z tych arogantów ze starego świata. Idzie nowe, ale poprzestańmy na tym stwierdzeniu, bo chyba pan go nie zrozumie. W każdym razie zapraszamy do zwiedzenia naszego świata.
Reck zgarnął ze stołu kapsułkę z prochami i wyszedł. Drogę do kosmoportu najchętniej przemierzałby z zamkniętymi powiekami, aby nie widzieć fiołkowych i zielonych oczu, które zaroiły się na ulicach. Powtarzał sobie, że to tylko nakładki. Przebijał się przez tłumy kobiet.
Czy wszystkie wyległy, aby stanąć na jego drodze?
***
Ariel zatrzymała się przed Centrum Regulacji Drogi Mlecznej. Przygładziła fałdy spódniczki od garsonki. Kolejne nowe zadanie, "Ku chwale ojczyzny, jedynej". Przelotnie wspomniała swoją pierwszą misję z Filipem. Od dawna taniec jej już nie przerażał. Kolejny bankiet i tyle. Ludzie są głupi.
– O, dama z Cygni i to oficjalnie. Witamy serdecznie.
Zapraszał ją prawdziwy człowiek, zapewne wynajęty za grosze. Ci Ziemianie są opętani na punkcie kasy. Uśmiechnęła się grzecznie, aby nie zrobić mu przykrości i manka w banku. Na początek wybrała salę muzyczną, która jak orderowa wstążeczka nieodmiennie ją na Ziemi przyciągała. Podeszła do baru i zamówiła trzy shoty na pamiątkę. Gdy wychylała drugi kieliszek, rozległ się znajomy wrzask: "Nie uprzedził nikt, że wyleję łzy". Sięgnęła po trzeciego shota i odwróciła się do tropiącego ją wroga. Cóż za godne podziwu przyjacielskie przywiązanie. Ludzka wytrwałość ciągle jeszcze stanowiła niezbadane spektrum. Wychyliła kieliszek do dna. Nie było w niej łez.
Spojrzenia Ariel i Recka się skrzyżowały. Trochę żałowała, że nie udało się pozyskać go dla Elis, chociaż może jeszcze nie wszystko stracone. Szkoda, że do tej pory się z nikim nie związał na Ziemi. Jego dzieci?
Odpowiedziała mu jak zwykle:
– I mnie nie uprzedził nikt, że wyleję łzy podczas pierwszej misji, że one bolą, że pozostaną na zawsze. Zapomnij o tym wreszcie. Przecież pamiętamy go oboje.