- Opowiadanie: PanDomingo - Na tratwie żyje się wesoło

Na tratwie żyje się wesoło

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Na tratwie żyje się wesoło

 – Panno Ró­życz­ko, mu­sisz do tego pa­ni­czy­ka pły­nąć? – spy­tał buń­czucz­nie. – Z nami, fli­sa­ka­mi, nie bę­dzie ci le­piej?

– Skow­ron­ku, le­d­wom z wami parę go­dzin na tra­twie, a już chce­cie mnie do za­ło­gi zwer­bo­wać? – od­rze­kła sie­dzą­ca na drew­nia­nej skrzy­ni sza­tyn­ka w zie­lo­nej sukni po­dróż­nej.

Skow­ro­nek po­cią­gnął łyk do­bre­go, psze­nicz­ne­go piwa, po czym od­sta­wił kufel na dekę becz­ki. Sie­dział na skrzy­ni wy­ło­żo­nej szma­tą, a za pod­ło­kiet­ni­ki słu­ży­ły mu worki z żytem. Ca­łość przy­po­mi­na­ła tron. Wstał z gra­cją, ni­czym ksią­żę albo przy­naj­mniej dwo­rak. Albo wiej­ski akro­ba­ta, do któ­re­go w isto­cie było mu naj­bli­żej. Teraz pa­sa­żer­ka mogła po­dzi­wiać całą jego szczu­płą syl­wet­kę odzia­ną w jasną ko­szu­lę i białe fli­sac­kie sza­ra­wa­ry, prze­wią­za­ne bru­nat­no­zie­lo­nym pasem, bar­wio­nym sa­mo­dziel­nie, lecz nie­udol­nie.

– Słu­chaj, pa­nien­ko, com umy­ślił:

 

Na tra­twie żyje się we­so­ło,

Tu się je, pije i śpi w koło.

Ró­życz­ko, moja ty droga,

Czyż to nie jest po­dróż błoga?

 

Jakby na po­twier­dze­nie tych słów tuż obok do­mo­ro­słe­go poety wzbi­ła się do lotu cy­ra­necz­ka. Ochla­pa­ła go przy tym, a jej kwa­ka­nie brzmia­ło jak szy­der­czy śmiech. Róża za­chi­cho­ta­ła.

– Bła­gam, za­mknij się, Skow­ron – ode­zwał się z tyłu tra­twy łysy męż­czy­zna.

Na­stęp­nie wy­cią­gnął fajkę. Już miał za­cząć ją na­bi­jać zwy­kłym ty­to­niem, gdy uznał, że na te bła­zeń­stwa bę­dzie po­trze­bo­wał cze­goś wię­cej. Z wy­słu­żo­nej żoł­nier­skiej delii, nie zdej­mo­wa­nej nawet pod­czas naj­więk­szych upa­łów, wyjął tytoń ba­ro­de­ań­ski. Dla więk­szo­ści pa­la­czy był on cuch­ną­cy i w żad­nym wy­pad­ku nie­wart swej ceny. Jed­nak nie dla niego. Przy­po­mi­nał o sta­rych, do­brych cza­sach. Gdy nie mu­siał pra­co­wać z mło­dzi­ka­mi, po­pi­su­ją­cy­mi się po­żal-się-wier­sza­mi przed byle dziew­ką. Gdy ota­cza­li go twar­dzi męż­czyź­ni i in­te­li­gent­ne ko­bie­ty. Gdy jego kom­pa­ni my­śle­li o czymś wię­cej niż wie­czor­na po­chę­dóż­ka. Gdy li­czy­ła się idea. To wspo­mnie­nie przy­no­si­ło smu­tek, ale też swego ro­dza­ju spo­kój.

– Cy­ru­li­ku, nie martw się, dla cie­bie też coś mam.

Na po­ora­nej bli­zna­mi twa­rzy Cy­ru­li­ka po­ja­wił się gry­mas re­zy­gna­cji. Za­pa­lił fajkę pod­ręcz­nym krze­si­wem i za­to­nął we wspo­mnie­niach, a Skow­ro­nek za­czął:

 

Mój kom­pa­nie, Cy­ru­li­ku,

Na fli­sie przy­gód bez liku.

Nuda tutaj widok rzad­ki…

 

– Ale pła­cić trza po­dat­ki – ode­zwał się niski głos z na­brze­ża wy­ry­wa­jąc Cy­ru­li­ka z za­du­my.

Głos koń­czą­cy za­rów­no wiersz, jak i we­so­łą at­mos­fe­rę na tra­twie, na­le­żał do ni­skie­go, pięć­dzie­się­cio­let­nie­go męż­czy­zny. Jak wska­zy­wa­ły barwy jego lnia­nej tu­ni­ki na­rzu­co­nej na kol­czu­gę, na­le­żał do sta­ro­ściń­skiej stra­ży pa­tro­lu­ją­cej oko­licz­ne szla­ki, nie tylko lą­do­we. Jak można się było do­my­ślić po wieku i tuszy, był tego pa­tro­lu do­wód­cą. To­wa­rzy­szy­ło mu trzech mło­dzie­niasz­ków, dwóch ni­skich, go­ło­wą­sych bru­ne­tów i wy­so­ki, prysz­cza­ty ru­dzie­lec.

– Za­trzy­mać się – roz­ka­zał, pod­no­sząc rękę.

Skow­ro­nek spoj­rzał na swego kom­pa­na. Cy­ru­lik kiw­nął głową przy­zwa­la­ją­co.

– Czym mo­że­my słu­żyć sza­now­nym panom straż­ni­kom? – Skow­ro­nek ukło­nił się nie­dba­le.

– Kon­tro­la – od­rzekł do­wód­ca – i pobór na­leż­nych po­dat­ków.

– Ależ panie…

– Kro­stek – do­wód­ca przy­zwał ru­dziel­ca ręką – wcho­dzi­my. Resz­ta, bierz­cie konie. Spo­tka­my się za za­ko­lem, tam gdzie zwy­kle.

Skow­ro­nek odbił od brze­gu. Tra­twa znów wolno dry­fo­wa­ła z nur­tem rzeki. Do­wód­ca roz­po­czął in­spek­cję od worka z jabł­ka­mi.

– Kro­stek, zo­bacz! Taki fli­sak, ten to ma do­brze! – Straż­nik skon­tro­lo­wał smak jabł­ka wy­cią­gnię­te­go z worka. – Jadła do­sta­tek.

Zo­ba­czyw­szy na wpół na­peł­nio­ny kufel, wy­rzu­cił nad­gry­zio­ny owoc w wodę.

– Na­pit­ków do­sta­tek. – Do­wód­ca dopił piwo jed­nym hau­stem. – Ale żeby fli­sa­ki dziew­kę sobie wzię­li na tra­twę to, jako żywo, jesz­czem nie wi­dział.

Sta­nął dum­nie z rę­ka­mi na bio­drach, wy­pi­na­jąc okrą­gły brzuch.

– I po coś ty na tego straż­ni­ka szedł, Kro­stek? Nie mó­wi­ła ci ma­tu­la, że na fli­sa­ka le­piej?

– Kiedy fli­sak po­dat­ki musi pła­cić, panie Dzię­ga – ode­zwał się Kro­stek, ostu­ku­ją­cy skrzyn­ki.

– Ano wła­śnie, Kro­stek. Po­dat­ki. – Dzię­ga po­ki­wał głową, uda­jąc za­smu­co­ne­go. – Jak tam szło to nasze prawo?

– To było tak… – Rudy otwo­rzył usta. Jak pies ziaje, by się schło­dzić, tak Kro­stek roz­wie­rał pasz­czę, by ostu­dzić mózg przy wy­sił­ku umy­sło­wym. Po­trze­bo­wał paru se­kund w tej po­zy­cji. – „Fli­sak, każ­den jeden, zo­bo­wią­zan do opła­ty gro­szy dwu­dzie­stu…”

– Czyli razem sześć­dzie­siąt – wtrą­cił do­wód­ca.

– „…wy­jąw­szy fli­sa­ków kró­lew­skich – re­cy­to­wał dalej Kro­stek – ksią­żę­cych et sta­ro­ściń­skich, któ­rzy wolni są od opłat”.

– Czter­dzie­ści – spro­sto­wał Cy­ru­lik. – Ona nie jest „fli­sak, każ­den jeden”.

– Ja tylko pa­sa­żer­ka – włą­czy­ła się do roz­mo­wy Róża. – Płynę do na­rze­czo­ne­go, pana…

– Na to chyba pa­ra­gra­fu nie macie, co? – ode­zwał się Skow­ro­nek.

Dzię­ga spoj­rzał z na­dzie­ją na pod­wład­ne­go, ten jed­nak ka­pi­tu­lu­ją­co roz­ło­żył ręce.

– Za­dzi­wia­ją­cy śro­dek trans­por­tu jak na pa­nien­kę – za­uwa­żył Dzię­ga. – Na­rze­czo­ny po­wo­zu nie za­pew­nił?

– Gdyby drogi były le­piej pil­no­wa­ne – Róża wy­raź­nie za­ak­cen­to­wa­ła ostat­nie słowo – to może i by za­pew­nił. Ale, jak widać, na tra­twach wię­cej straż­ni­ków niż na go­ściń­cach.

Dzię­ga chwi­lę mil­czał, po czym splu­nął w wodę.

– Pięć­dzie­siąt – od­rzekł w końcu Cy­ru­lik. – I ani gro­sza wię­cej. I kwit po­dat­ko­wy dla nas.

– Niech bę­dzie.

Dzię­ga już ra­chun­ko­wał, czter­dzie­ści dla sta­ro­sty, sześć dla mnie, czte­ry dla chło­pa­ków, od rana mam już uzbie­ra­ne dwa­dzie­ścia, a dzień się jesz­cze nie skoń­czył. Niech no tylko trafi się coś więk­sze­go, niż te dwu­oso­bo­we łajby, i może z pół zło­te­go się uzbie­ra. Bę­dzie na ładne bu­ci­ki dla mojej Po­lu­si. A może nawet…

Wzrok Dzię­gi przy­ku­ła nie­wiel­ka, stara skrzy­nia, po­sta­wio­na mię­dzy wor­ka­mi z żytem.

– Ten ku­fe­rek mi jesz­cze po­każ­cie.

– Ten? – burk­nął Cy­ru­lik. – Toż to nie towar. Moje wła­sne szpar­ga­ły.

– Po­każ­cie, mówię.

– Kiedy tam nic do oglą­da­nia… – Cy­ru­lik sta­nął mię­dzy skrzy­nią a straż­ni­kiem.

– Ożeż, ty kmiot­ku! – Tłu­ste ciało Dzię­gi skry­wa­ło nie­spo­dzie­wa­ną siłę. Wy­star­czy­ło ude­rze­nie otwar­tą dło­nią w twarz, by od­rzu­cić Cy­ru­li­ka na bok.

Dzię­ga nie cze­kał. Otwo­rzył skrzy­nię.

– Co do…!

Cy­ru­lik wy­do­był z rę­ka­wa bal­wier­ską brzy­twę i spraw­nym, wy­ćwi­czo­nym ru­chem pod­ciął na­chy­lo­ne­mu Dzię­dze gar­dło. Jed­no­cze­śnie owi­nął je szmat­ką, by krew nie roz­la­ła się po tra­twie. Do­wód­ca stra­ży padł. Ucho­dzi­ło z niego życie. Na dru­gim końcu tra­twy Skow­ro­nek za­rzu­cił Krost­ko­wi sznur na szyję. Nie był tak do­świad­czo­ny jak kom­pan, ale i ofia­ra na­le­ża­ła do tych słab­szych. Chwi­lę póź­niej straż­ni­cy byli mar­twi.

Gdy fli­sa­cy ła­pa­li od­dech, o swoim ist­nie­niu przy­po­mnia­ła im Róża. Wy­ce­lo­wa­ła w Cy­ru­li­ka nie­wiel­ki pi­sto­let skał­ko­wy. Stała wy­pro­sto­wa­na. Ręce jej nie drża­ły, pew­nie trzy­ma­ła broń. W jej oczach nie było krzty za­wa­ha­nia. Widać, że nie po raz pierw­szy ce­lu­je w czło­wie­ka.

– Pa­nien­ko, nie bój się nas, my nic… – za­czął nie­wzru­szo­ny Cy­ru­lik.

– Teraz ja mówię – wtrą­ci­ła sta­now­czym gło­sem su­ge­ru­ją­cym, że to nie ona po­win­na się bać. – Od­da­je­cie…

– Ró­życz­ko… – spró­bo­wał Skow­ro­nek, zbli­ża­jąc się do sto­ją­cej tyłem do niego Róży.

– Jesz­cze jedno słowo i od­strze­lę mu łeb. – Nawet nie od­wró­ci­ła się do niego. – Jak mó­wi­łam, od­da­je­cie co znacz­niej­sze to­wa­ry, zwłasz­cza żyw­ność. Zboże mo­że­cie sobie zo­sta­wić. Ryb sobie na­ło­wi­cie. – Po chwi­li do­da­ła: – I tę skrzyn­kę też biorę.

– Skrzyn­ki nie bie­rzesz – od­rzekł wciąż spo­koj­ny Cy­ru­lik.

– Biorę. Banda za­aran­żu­je napad. Za­bój­stwo straż­ni­ków, ra­bu­nek to­wa­rów i moje po­rwa­nie.

– Jaka znowu ban…

Skow­ro­nek zro­bił o krok za da­le­ko. Po­czuł na twa­rzy sma­gnię­cie po­wie­trza. To strza­ła wy­strze­lo­na ze stro­ny nad­brzeż­nych za­ro­śli. Chło­pak prze­łknął gło­śno ślinę. Za­marł.

– Na­stęp­na nie wy­lą­du­je w rzece – za­pew­ni­ła Róża, nadal nie od­wra­ca­jąc się od Cy­ru­li­ka. – Straż­ni­cy nie od­pusz­czą za­bój­com kom­pa­nów i po­ry­wa­czom dziew­ki. Kto wie, może je­stem córą ja­kie­go moż­ne­go pana? Wy spo­koj­nie od­pły­wa­cie. Od­szko­do­wa­nie po­kry­wa wam stra­ty.

– Rób jak chcesz, skrzy­nia zo­sta­je – wy­ce­dził Cy­ru­lik. Do­pie­ro obec­ność bandy go za­nie­po­ko­iła. Szyb­ko za­czął na­ra­stać w nim gniew.

– Im bar­dziej opo­nu­jesz, tym bar­dziej chcę ją mieć. – Na jej twa­rzy za­go­ścił szel­mow­ski uśmiech. – To jak? Cze­ka­my w tym sta­nie, aż do­pły­nie­my do straż­ni­ków? Aż opo­wiem im, jak to w amoku za­mor­do­wa­li­ście tę dwój­kę i chcie­li­ście czy­hać na moją cnotę? Po paru dniach u kata bę­dzie­cie ma­rzyć o stry­czku.

– Skrzy­nia…

– Zli­tuj­że się! De­cy­zja, teraz!

Na łysej czasz­ce Cy­ru­li­ka po­ja­wi­ła się żyła, ozna­ka gnie­wu. Spoj­rzał jed­nak przed sie­bie. Zaraz za­czną się zbli­żać do miej­sca spo­tka­nia z po­zo­sta­ły­mi na lą­dzie straż­ni­ka­mi. Wes­tchnął jakby wy­pusz­cza­jąc z sie­bie cały gniew i po­ki­wał z re­zy­gna­cją głową. Róża scho­wa­ła pi­sto­let do ukry­tej kie­szon­ki sukni i za­gwiz­da­ła na pal­cach.

– Nie masz po­ję­cia, z kim wła­śnie za­dar­łaś – wark­nął. – Po­ża­łu­jesz tego. Bę­dziesz bła­gać o śmierć.

Z gę­stwi­ny po prze­ciw­le­głej od go­ściń­ca stro­nie rzeki wy­ło­ni­ła się grupa sza­rych, za­kap­tu­rzo­nych po­sta­ci. Przy­cią­gnę­li tra­twę dłu­gim drew­nia­nym drą­giem z że­la­zny­mi ha­ka­mi.

– Cy­ru­li­ku, nie in­te­re­su­je mnie to. Nie wiem, kim je­ste­ście, i o to nie pytam. Wiem, że tacy z was fli­sa­cy, jak ze mnie pa­nien­ka w opre­sji.

Banda za­czę­ła prze­sta­wiać to­wa­ry, żeby szyb­ciej je zwi­nąć w trak­cie fał­szy­we­go na­pa­du.

– Wła­ści­wie… Przy­da­ło­by mi się dwóch ta­kich, jak wy – cią­gnę­ła Róża. – U mnie jak na fli­sie. Jadło jest, na­pi­tek jest. Nawet i dziew­ki się znaj­dą. Byle z wła­snej woli chcia­ły, bo jajca po­ury­wam. A i w łu­pach udział dobry. Lep­szy za­ro­bek niż na tra­twie. Po całej za­ba­wie ze stra­żą mogę wy­słać kogoś po was. Tra­twę się za­to­pi, uzna­ją was za nie­bosz­czy­ków i wi­taj­ wol­no­ści.

– Pod­pi­sa­łaś na sie­bie wyrok śmier­ci. – Cy­ru­lik po­krę­cił głową.

– Nie pierw­szy, nie ostat­ni – pod­su­mo­wa­ła. – Go­to­wi? No to gramy. Gwał­tu! Gwał­tu! Mor­du­ją, ra­bu­ją! Po­mo­cy!

 

***

 

Tym­cza­sem tuż za za­ko­lem rzeki dwóch go­ło­wą­sych straż­ni­ków ocze­ki­wa­ło przy­pły­nię­cia tra­twy.

– Ta pa­nien­ka z tra­twy nie wy­da­wa­ła ci się zna­jo­ma? – spy­tał straż­nik.

– Ja tam się za dziew­ka­mi nie oglą­dam – od­po­wie­dział drugi.

– Ta, a Po­lu­sia Dzię­gówna? – za­kpił. 

– Po­lu­sia to co in­ne­go!

– Ty durny, my­ślisz, że Dzię­ga córkę za cie­bie wyda? 

Jego to­wa­rzysz prze­mil­czał tę uwagę.

– Mia­łem wra­że­nie, jak­bym ją już gdzieś wi­dział – cią­gnął pierw­szy ze straż­ni­ków. – Na ob­raz­ku ja­kimś.

– O swo­ich świń­skich ob­raz­kach gadaj z chło­pacz­ka­mi przy kar­tach.

– Z tych ob­raz­ków to bym ją pa­mię­tał. Wiesz, że mam jedną z tą karcz­mar­ką z obe­rży Pod Rybią Łuską? Zna­czy z nią młodą, bo teraz… – Mach­nął ręką. – Tę dziew­kę to ską­d­inąd… Jakby z pla­ka­tów ja­kichś…

W tym mo­men­cie straż­ni­cy usły­sze­li krzy­ki do­cho­dzą­ce z rzeki. Uj­rze­li za­mie­sza­nie. Awan­tu­ry na tra­twie, zwłasz­cza ze straż­ni­ka­mi, to rzecz rzad­ka. Ale o wiele mniej czę­ste, nie­sły­cha­ne wręcz, było to, co na­stą­pi­ło chwi­lę po krzy­kach. Na tra­twie po­ja­wił się jakby wie­lo­barw­ny, le­wi­tu­ją­cy, ob­ra­ca­ją­cy się wokół wła­snej osi ośmio­ścian wiel­ko­ści co naj­mniej dwóch koni po­sta­wio­nych na sobie. Jakby mało było za­dzi­wia­ją­cych zda­rzeń, no­wo­ pow­sta­ły obiekt wcią­gnął tra­twę oraz wszyst­ko i wszyst­kich, któ­rzy się na niej znaj­do­wa­li.

Straż­ni­cy zo­sta­wi­li konie Dzię­gi i Krost­ka i ga­lo­pem udali się do mia­sta.

 

***

 

Tra­twa prze­sta­ła wi­ro­wać. Róża kuc­nę­ła przy jej skra­ju i zwró­ci­ła po­si­łek. Skow­ro­nek po­zie­le­niał na twa­rzy, lecz żal mu było psze­nicz­ne­go piwa. Nie po­ma­gał ude­rza­ją­cy ze­wsząd odór obor­ni­ka po­łą­czo­ny z dzi­wacz­nie sło­nym, jakby mor­skim, za­pa­chem.

– Łap­cie ła­du­nek! – krzyk­nął Cy­ru­lik. Dzwo­ni­ło mu w uszach, le­d­wie się trzy­mał, ale nie dawał tego po sobie po­znać. – Gdzie skrzy­nia?!

Wszy­scy rzu­ci­li się do ra­to­wa­nia to­wa­rów, jed­nak tej jed­nej skrzy­ni nie było.

– Przy­kryj ciała! – syk­nął Cy­ru­lik do Skow­ron­ka, do­strze­gł­szy zmie­rza­ją­cych ku nim ludzi na wo­dzie. – Ty – zwró­cił się do Róży – pi­sto­let w go­to­wo­ści. – Herszt­ka bandy nie przy­wy­kła do przyj­mo­wa­nia roz­ka­zów, ale przy­tak­nę­ła, sta­ra­jąc się, by było to przy­tak­nię­cie to­wa­rzy­sza broni, a nie pod­ko­mend­ne­go.

Naj­pierw zo­ba­czy­li, że nad­jeż­dża­ją­cych było dwóch. Na­stęp­nie, że jeden z nich trzy­mał skrzy­nię. Ich skrzy­nię. Do­pie­ro potem, że ich śro­dek trans­por­tu to by­naj­mniej tra­twa, szku­ta, łódka czy zwy­kła dłu­ban­ka. Przy­by­sze je­cha­li konno. A wła­ści­wie to pły­nę­li na ko­nio­po­dob­nych stwo­rze­niach, któ­rych góra była jak naj­bar­dziej koń­ska, lecz dół przy­po­mi­nał bar­dziej kacz­kę.

– Ał­da­wizd az oc, zrtap! – rzekł wyż­szy z nich, przy­glą­da­jąc się z roz­ba­wie­niem fli­sa­kom.

– Je­zrog obla, in­a­jip me­ikin­wep – od­po­wie­dział po­waż­nie niż­szy, trzy­ma­jący skrzy­nię.

– Na­bi­ja­ją się z na­szej tra­twy – szep­nął Skow­ro­nek do to­wa­rzy­szy. – I z nas.

– Ro­zu­miesz ten beł­kot? – za­py­tał rów­nie cicho Cy­ru­lik. Teraz poj­mu­ję, czemu to cie­bie przy­dzie­li do tej ro­bo­ty, po­my­ślał.

– Azsaw ałyb ainy­zrks? – zwró­cił się niż­szy do tra­twia­rzy.

– Oni mówią po na­sze­mu, tylko… wspak. Będę tłu­ma­czył – rzekł Skow­ro­nek, po czym zwró­cił się do przy­by­szy w ich ję­zy­ku: – Skrzy­nia nasza. Od­da­cie ją?

– Choć­by­śmy chcie­li, to nie mo­że­my – od­rzekł z uda­wa­ną li­to­ścią wyż­szy. – Prawo mówi: „Co do wody wpad­nie i nie jest na dnie, do króla na­le­ży, podać mi gu­lasz do wieży”.

– Cie­ka­wost­ka: ostat­nia część prawa jest praw­do­po­dob­nie po­mył­ką ko­pi­sty… – za­czął en­tu­zja­stycz­nie niż­szy.

– Nie za­nu­dzaj przy­by­szy – urwał drugi. – Po­ru­sza­ją się po na­szych rze­kach, a nie znają pod­sta­wo­wych praw. Nie ob­cho­dzą ich twoje sen­sa­cje ju­ry­stycz­ne.

Niż­szy za­milkł wy­raź­nie obu­rzo­ny.

– Jakie ich prawo? O co tu… – Cy­ru­lik prze­rwał, gdy Róża po­trzą­snę­ła jego ra­mie­niem. Spoj­rzał we wska­zy­wa­nym przez nią kie­run­ku na nie­bie.

Uj­rzał tam le­cą­cą… ła­wi­cę okoni. Po obu stro­nach rzeki za­miast zwy­kłych drzew były drze­wa z ka­mie­nia­mi w miej­scu liści. Woda była dość mętna, jed­nak dał radę doj­rzeć, że to co pod nią pływa, pra­wie na pewno jest go­łę­biem. Zde­cy­do­wa­nie to oni byli tu przy­by­sza­mi.

– Co­kol­wiek z tra­twy za skrzy­nię – za­su­ge­ro­wał Cy­ru­lik, kry­jąc ogar­nia­ją­cy go nie­po­kój. Spoj­rzał na Skow­ron­ka jako tłu­ma­cza.

– Nie, nie od­da­my im ni­cze­go – sprze­ci­wił się sta­now­czo Skow­ro­nek ku zdzi­wie­niu star­sze­go kom­pa­na. – Co mo­że­my zro­bić, żeby do­stać skrzy­nię z po­wro­tem?

– Ano… – Wyż­szy po­dra­pał się po bro­dzie. – Król pew­nie bę­dzie li­cy­to­wał. Mo­że­cie wy­ku­pić. O tam – wska­zał kie­ru­nek za nim – pro­sto rzeką, nie prze­oczy­cie.

– Za ile dni bę­dzie au­kcja? – Skow­ro­nek prze­tłu­ma­czył py­ta­nie Cy­ru­li­ka.

– Dni? – Po­trzą­snął z roz­ba­wie­niem głową. – A któż wie, kto bę­dzie rzą­dził za parę dni! Li­cy­ta­cja bę­dzie jesz­cze dziś. Ale małe szan­se, że tym wy­na­laz­kiem do­pły­nie­cie przed zmro­kiem…

Od­wró­ci­li wierz­chow­ce. Wyż­szy rzu­cił jesz­cze:

– To coś za wami ma stąd znik­nąć, nie ta­ra­suj­cie.

Od­je­cha­li, czy też od­pły­nę­li, w kie­run­ku sie­dzi­by króla.

A to, co za nimi było, sta­no­wi­ło wier­ną kopię ośmio­ścia­nu, który wy­stra­szył go­ło­wą­sych straż­ni­ków.

– To nas tu prze­nio­sło, gdzie­kol­wiek je­ste­śmy – rze­kła Róża. – I to nas też za­bie­rze.

Wzię­ła jedno z wio­seł i za­czę­ła od­py­chać tra­twę w stro­nę ośmio­ścia­nu. Cy­ru­lik ją zła­pał.

– Bez skrzy­ni nie wra­ca­my! – wark­nął. – Choć­by­śmy mieli pły­nąć do…

– A płyń­że se sam! Pusz­czaj! – Ko­bie­ta za­czę­ła się­gać po pi­sto­let.

– Różo! – wtrą­cił się Skow­ro­nek, roz­dzie­la­jąc ich. – Żad­ne­go strze­la­nia w tym miej­scu! Pa­le­nia też! – zwró­cił się do Cy­ru­li­ka. – I spójrz­cie – wska­zał na le­cą­ce­go oko­nia. – Bez skrzy­ni skoń­czy­my…

Okoń spo­czął na ośmio­ścia­nie. Zmie­nił się w ka­mień i spadł do wody. 

– …wła­śnie tak – do­koń­czył.

Róża za­czę­ła się za­sta­na­wiać, czy przy­pad­kiem nie do­sta­ła apo­plek­sji na tra­twie, a to wszyst­ko to ja­kieś chore ma­ja­cze­nia.

– Skrzy­nia… – do­po­wie­dział Skow­ro­nek. – To co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z za­bez­pie­cze­niem. Ma­gicz­nym.

– Ma­gicz­nym… – wy­szep­ta­ła z re­zy­gna­cją w gło­sie Róża. – Ale dla­cze­go…?

– Gruby mu­siał otwo­rzyć skrzy­nię, a ktoś tego nie za­uwa­żył. – Spoj­rzał zna­czą­co na Cy­ru­li­ka.

Kom­pan za­mam­ro­tał pod nosem coś jakby „szpi­cuj się”.

– Ar­te­fakt dzia­ła z opóź­nie­niem. Wy­star­czy wy­ja­śnień? Mo­że­my już pły­nąć, za­wo­do­wa oszust­ko i kró­lo­wo gra­san­tów?

 

***

 

– Skow­ron – Róża nie zdrob­ni­ła jego imie­nia – czy ty już tu byłeś?

Na twa­rzy Skow­ron­ka po­ja­wił się gry­mas dziec­ka przy­ła­pa­ne­go na kłam­stwie. Cy­ru­lik za­ję­ty wio­sło­wa­niem uda­wał, że nie jest za­in­te­re­so­wa­ny opo­wie­ścia­mi, choć cie­ka­wi­ło go to o wiele bar­dziej niż Różę. Nie­wie­le wie­dział o mło­dym to­wa­rzy­szu.

– Można tak po­wie­dzieć – od­po­wie­dział chło­pak zdaw­ko­wo.

– Można tak po­wie­dzieć… – po­wtó­rzy­ła, nie prze­sta­jąc wio­sło­wać. – Je­ste­śmy w ja­kiejś dzi­wacz­nej kra­inie…

– Świe­cie Lu­strza­nym, Zwier­cia­dla­nym, róż­nie mówią – Skow­ro­nek pró­bo­wał prze­jąć kon­tro­lę nad kie­run­kiem, w jakim zmie­rza­ła ta kon­wer­sa­cja – albo Od­wró­co­nym, Kon­trar­nym, na Opak, Wspak…

– A ty wci­skasz mi tu ja­kieś pier­do­ły o na­zew­nic­twie. – Róża nie da­wa­ła za wy­gra­ną. – Co się tutaj dzie­je, do ja­snej cho­le­ry? – Sta­ra­ła się trzy­mać nerwy na wodzy, jed­nak bez ochro­ny le­śnych łucz­ni­ków nie szło jej to za do­brze. – Jaki Świat Wspak? Jak w kar­na­wa­ło­wych za­ba­wach miesz­czu­chów?

– Z grub­sza ten sam. Nie wiem czy w każ­dej, ale aku­rat w tej buj­dzie jest ziar­no praw­dy. Praw­dę mó­wiąc, nie wszyst­ko jest tak zu­peł­nie od­wrot­nie, zo­bacz cho­ciaż­by…

– Skow­ron, prze­stań pie­przyć! – Róża opu­ści­ła wio­sło.

– Wio­słuj! – wtrą­cił Cy­ru­lik.

– Kim je­ste­ście i co jest w skrzyn­ce? – Nie zwra­ca­ła uwagi na po­ucze­nia Cy­ru­li­ka.

– Nie pora na to, wio­słuj do cho­le­ry!

– To na­pa­da­nie bied­nych fli­sa­ków zwy­kle tak nie wy­glą­da? – Skow­ro­nek pró­bo­wał od­wró­cić kota ogo­nem.

– Na­pa­da­my ich panów i pra­co­daw­ców, fli­sa­cy nic na tym nie tracą – od­szczek­nę­ła.

– Do wio­sło­wa­nia! – krzyk­nął Cy­ru­lik, sa­me­mu prze­sta­jąc wio­sło­wać. – Już!

Wy­star­czy­ła chwi­la nie­uwa­gi. Nagle po­czu­li mocne ude­rze­nie. Za­chwia­li się. Tra­twa osia­dła na brze­gu ostro­wu.

 

***

 

Był to ostrów za­miesz­ka­ły, gdyż znaj­do­wa­ła się na nim mała drew­nia­na chat­ka, dość zwy­czaj­na, w prze­ci­wień­stwie do jej oto­cze­nia. Wokół rosły pod­grzyb­ki dwu­krot­nie prze­wyż­sza­ją­ce dom, a u ich pod­nó­ży dało się doj­rzeć mi­nia­tu­ro­we lipy i klony. Z nie­wiel­kiej budy wy­biegł bury kocur roz­mia­rów po­rząd­ne­go psa i za­czął ob­szcze­ki­wać in­tru­zów miauk­nię­cia­mi. Przy­wo­ła­ło to bro­da­te­go star­ca w świe­żo po­pla­mio­nej ko­szu­li.

– Fi­le­mon! Spo­kój! – roz­ka­zał w miej­sco­wym ję­zy­ku. Kot ucichł, jed­nak wciąż po­ka­zy­wał kły.

– Prze­pra­sza­my, już od­pływ… – Cy­ru­lik nie chciał kło­po­tów.

– Nie szko­dzi, nie szko­dzi, rzad­ko mam gości. – Za­uwa­ży­li, że ich przy­pad­ko­wy go­spo­darz nie tylko ro­zu­mie Cy­ru­li­ka, ale teraz też sam nie mówi wspak. – A gości z ro­dzin­nych stron to już w ogóle! Przy­jem­nie sły­szeć swoj­ską mowę. 

Uśmiech­nię­ty zła­pał się pod boki i przyj­rzał się go­ściom.

– A niech mnie, Skow­ro­nek? – Pod­szedł bli­żej.

– Stryj­cio…

– Skow­ron­ku! Kopę lat, mój chłop­cze! – Uści­snął go. – Wy­do­ro­śla­łeś! Ta pan­ni­ca, to twoja?

Róża wy­cią­gnę­ła pi­sto­let.

– Pa­nien­ko, nie chcia­łem ura­zić. – Stryj­cio ni­czym się nie zra­ża­jąc po­kle­pał ją po ra­mie­niu. Wska­zał im ręką, żeby we­szli za nim do środ­ka. – Wła­śnie ja­dłem ko­la­cję. Zna­czy na wasze to bę­dzie obiad. Chodź­cie.

– Mó­wi­łem – szep­nął Skow­ro­nek do ban­dyt­ki. – Żad­ne­go wy­ma­chi­wa­nia bro­nią!

– Na­pi­je­cie się? – kon­ty­nu­ował już w środ­ku Stryj­cio. – Moc­niej­sze­go nic nie mam, król przed­wczo­raj­szy wy­my­ślił re­kwi­zy­cję wszyst­kich trun­ków w pro­mie­niu dzie­się­ciu ty­się­cy okoni, zna­czy tych, od wczo­raj liczy się już w ko­niach: to bę­dzie… A pies ich lizał! Jeden dzień po­rzą­dzą, zmian na­ro­bią, weź się połap. No, o czym to ja?

– Stryj­ciu…

– Jak mój brat? Jak się ma Ko­ry­fe­usz? W do­brym zdro­wiu? – pytał, na­kła­da­jąc jed­no­cze­śnie przy­by­szom nie­za­chę­ca­ją­cą papkę z kotła. Mimo tego Róży za­bur­cza­ło w brzu­chu.

– W do­brym – od­rzekł za Skow­ron­ka Cy­ru­lik.

– Pra­cu­jesz dla niego? Pil­nuj tego urwi­poł­cia. – Wska­zał cho­chlą na chło­pa­ka. – Wiesz, że jak był mały…

– Stryj­ciu – po­wstrzy­mał go Skow­ro­nek, jed­no­cze­śnie ła­piąc się­ga­ją­cą po łyżkę rękę Róży.

– Ko­ry­fe­usz dalej pro­wa­dzi ba­da­nia? – Sta­rzec usiadł do stołu. – Kiedy re­wo­lu­cja? Nie mów­cie, że wła­śnie po to…?!

– Stryj­ciu – prze­rwał gło­śno Skow­ro­nek, zwra­ca­jąc na sie­bie uwagę Róży. – Dzię­ku­je­my ser­decz­nie. Wiesz, że nie mo­że­my jeść nic miej­sco­we­go. Za­sa­da rów­no­wa­gi mię­dzy­świa­to­wej.

– Tak, tak – wes­tchnął. – A co z rewo…

– Pły­nie­my po ar­te­fakt. Do mia­sta. Trafi jesz­cze dziś na li­cy­ta­cję.

– Jesz­cze dziś?! Niech no…! To już zaraz! Bierz­cie konie! Zo­staw­cie ła­du­nek u mnie! Ru­szać się! Ru­szać!

 

***

 

Roz­ła­do­wa­ną i za­przę­żo­ną w kacz­­ko­nie tra­twą wpły­nę­li ka­na­łem do Mia­sta. Jak wy­ja­śnił po dro­dze Skow­ro­nek, Mia­sto miało ofi­cjal­ną nazwę, jed­nak swego czasu ko­lej­ni wład­cy zmie­nia­li ją tak czę­sto, że nikt już nie mógł się po­ła­pać, która była pra­wo­wi­ta, więc za­czę­to mówić po pro­stu – Mia­sto. Jed­nak spra­wa dziw­ne­go na­zew­nic­twa ze­szła na da­le­ki plan, gdy zo­ba­czy­li, jak mia­sto wy­glą­da. Pierw­sze, co im się rzu­ci­ło w oczy, to brak ja­kich­kol­wiek murów, czy nawet wałów obron­nych. Potem uj­rze­li domy, ka­mien­ne bądź ce­gla­ne bu­dow­le na drew­nia­nych pod­mu­rów­kach. Oczy­wi­ście wej­ścia do nich znaj­do­wa­ły się nie na par­te­rze czy pierw­szym pię­trze, a na ostat­niej kon­dy­gna­cji, a drzwi otwie­ra­ły się do góry, a nie w bok. Ze ścian par­te­ru wy­ra­sta­ły ko­mi­ny. Z nich nie wy­do­by­wał się dła­wią­cy, czar­ny dym, a… bańki my­dla­ne. Dzię­ki temu, Mia­sto było naj­czyst­szym, naj­mi­lej pach­ną­cym mia­stem, w jakim kie­dy­kol­wiek przy­by­sze mieli oka­zję, ba, nawet ma­rze­nie, być.

Za­cu­mo­wa­li tra­twę, mając na­dzie­ję, że jest to bez­płat­ne, i po­bie­gli w stro­nę gó­ru­ją­ce­go nad mia­stem zamku. Naj­prost­sza droga wio­dła jed­nak przez za­tło­czo­ną ulicę pełną prze­krzy­ku­ją­cych się na­wza­jem stra­ga­nia­rzy. Mogli po­dzi­wiać ko­lo­ryt lo­kal­ne­go życia. Ktoś się awan­tu­ro­wał, że sprze­daw­ca wci­snął mu świe­że jabł­ka, za­pew­niw­szy wcze­śniej o ich nie­ska­zi­tel­nej zgni­ło­ści. Jeden z ry­ba­ków re­kla­mo­wał się ha­słem „Druga świe­żość, tylko u mnie!”. Jakiś dzie­ciak latał wy­krzy­ku­jąc „Psu­cie obu­wia! Psu­cie obu­wia!”. Gdzieś mi­nę­li ulicz­ne­go por­tre­ci­stę ma­lu­ją­ce­go swo­ich klien­tów w jak naj­brzyd­szy, naj­bar­dziej wy­na­tu­rzo­ny spo­sób. Po tym kar­na­wa­le cu­dow­no­ści Cy­ru­lik wolał się nawet nie za­sta­na­wiać, jak wy­glą­da­ją tutaj usłu­gi roz­ryw­ko­we. Na­to­miast uwagę Róży zwró­cił jeden, po­wta­rza­ją­cy się nie­mal u każ­de­go prze­chod­nia ele­ment ubio­ru: wy­so­kie po ko­la­na skó­rza­ne buty. Takie, które nosi się w naj­gor­szą plu­chę, na po­ło­wy albo na ro­man­tycz­ne spa­ce­ry po ba­gnach, ale nie w sło­necz­ne, let­nie dni w mie­ście.

– Co oni z tymi bu­ta­mi?

– Chyba stara moda. Kie­dyś za­miast ulic były ka­na­ły… – Skow­ron­ko­wi nie dane było skoń­czyć, gdyż wła­śnie do­tar­li na przed­zam­cze.

– Przed­miot numer dwa­dzie­ścia czte­ry. – Usły­sze­li mocny głos au­kcjo­nera. – Skrzy­necz­ka z eg­zo­tycz­ne­go drew­na, nie­usta­lo­nej pro­we­nien­cji, wy­mia­ry około osiem ty­sięcz­nych konia sze­ścien­ne­go. Uwaga! Za­war­tość skrzyn­ki jest nie­zna­na! Roz­po­czy­nam li­cy­ta­cję! – Na placu roz­le­gło się ude­rze­nie ku­chen­nym wał­kiem w pul­pit.

– Dam wieś! – za­wo­łał bosy męż­czy­zna w pro­stej, ciem­nej ko­szu­li.

– Dam trzy konie! – za­li­cy­to­wa­ła ko­bie­ta wy­stro­jo­na w ele­ganc­ką suk­nię.

– Dam kota! – krzyk­nął męż­czy­zna w gro­no­sta­jo­wym płasz­czu pod­szy­tym mie­nią­cy­mi się w słoń­cu ka­mie­nia­mi szla­chet­ny­mi.

– No dalej, kto da ­mniej? – krzy­czał au­kcjo­ner. Po chwi­li ude­rzył w pul­pit. – Kot po raz pierw­szy! 

Wśród li­cy­tu­ją­cych za­pa­no­wa­ło drob­ne po­ru­sze­nie. Au­kcjo­ner wal­nął wał­kiem ko­lej­ny raz.

– Kot po raz drugi!

– Nic!

Za­pa­dła cisza. Oczy wszyst­kich na placu zwró­ci­ły się na chwi­lę w stro­nę dziw­nej sza­ty­no­wło­sej przy­bysz­ki w zie­lo­nej sukni, po czym z po­wro­tem w kie­run­ku au­kcjo­ne­ra. Ten w za­kło­po­ta­niu wyjął spod pul­pi­tu tekst usta­wy o au­kcjach kró­lew­skich i po­śpiesz­nie go prze­wer­to­wał. Wy­pro­sto­wał się i ode­zwał się do li­cy­tu­ją­cych.

– Wła­ści­wie… – za­bur­czał. Kro­pla potu spły­nę­ła mu po czole. – Jest to zgod­ne z pra­wem…

Roz­le­gło się szem­ra­nie, jed­nak nikt nie od­wa­żył się za­brać głosu.

– Nic po raz pierw­szy!

– Nic po raz drugi!

– Nic po raz trze­ci! Sprze­da­ne! Skrzy­necz­ka na­le­ży do panny w zie­lo­nej su­kien­ce!

W ten oto spo­sób pewna panna ob­ró­ci­ła w perzy­nę cały sys­tem au­kcji. Tym samym do­la­ła jedną, nad­mia­ro­wą kro­plę dez­or­ga­ni­za­cji do i tak już wy­peł­nio­nej cha­osem czary eko­no­mii Świa­ta Wspak.

 

***

 

– Wiel­kie nieba! – za­krzy­czał Stryj­cio, wi­dząc tra­twę, a za nią go­re­ją­cą łunę nad mia­stem. – Co się stało?

Trój­ka z tra­twy za­czę­ła na­pręd­ce ła­do­wać towar z po­wro­tem, uwa­ża­jąc, by nic nie wy­pa­dło. Stryj­cio kiwał głową, gdy opo­wia­da­li mu prze­bieg li­cy­ta­cji.

– Po za­bra­niu skrzyn­ki wy­bie­gli­śmy z placu – koń­czył opo­wieść Skow­ro­nek. – Au­kcjo­ner chyba mu­siał do­koń­czyć li­cy­ta­cję resz­ty to­wa­rów, lu­dzie darli się, nie mogli usta­lić, kto pierw­szy po­wie­dział „nic”. Jak wy­pły­wa­li­śmy to zdaje się, że w ruch po­szły pię­ści. A teraz… – Chło­pak chciał po­ka­zać ręką pło­ną­ce mia­sto, jed­nak na ho­ry­zon­cie do­strzegł coś wię­cej. – Psia­ju­cha, to sztan­dar kró­lew­ski! – ryk­nął, rzu­ca­jąc jesz­cze szyb­ciej ostat­nie worki Cy­ru­li­ko­wi. – Jak nic gonią za nami!

– Król-idio­ta mu­siał wydać jakiś de­kret, który od­wró­cił całe prawo! – wy­ja­śnił Stryj­cio.

– Prawo dzia­ła tu wstecz?! – spy­ta­ła Róża, która jako herszt­ka roz­bój­ni­ków na pra­wie znała się le­piej niż grodz­ki ju­ry­sta.

– Takie uroki jed­no­dnio­władz­twa – od­rzekł Stryj­cio. – Ru­szaj­cie już! Konie zo­staw­cie na rzece. Tylko rzuć­cie lejce na ląd, bo je stra­cę. No płyń­cie już! Spró­bu­ję jakoś za­trzy­mać po­ścig.

– Nie, Stryj­ciu, nie wy­chy­laj się – za­opo­no­wał Skow­ro­nek. – Prze­cież król nie da ci póź­niej żyć.

– Co? Skow­ron­ku – uspo­ka­jał sta­rzec – tej łaj­zie zo­sta­ło może pięć, sześć kwa­dran­sów pa­no­wa­nia. A potem elek­cja no­we­go wład­cy. Obec­ny jak wróci do ho­do­wa­nia ka­ra­si pocz­to­wych, to bę­dzie mógł mi na­sko­czyć!

 

***

 

Tym­cza­sem na brzeg rzeki po­dą­żał or­szak sta­ro­ściń­ski. Po dzie­wię­ciu pie­chu­rów z rusz­ni­ca­mi po bo­kach, sze­ściu kon­nych ry­ce­rzy i lekko pod­pi­ty, wy­rwa­ny z karcz­my cho­rą­ży. Za nimi kilku pa­choł­ków z go­to­wy­mi dłu­ban­ka­mi, gdyby trze­ba było pod­pły­nąć. Na­stęp­nie szedł miej­sco­wy mistrz al­che­mii, Ukwap, wraz ze swo­imi go­ść­mi ze stron od­le­głych: mi­strzem Ma­tey­em i uczniem Ja­da­mem. Kroku pró­bo­wał im do­trzy­my­wać pod­sta­rza­ły ka­płan Jawor, który swą obec­ność tłu­ma­czył nie­do­sko­na­ło­ścią al­che­mii. I na końcu sam pan Sta­ro­sta z dwoma go­ło­wą­sy­mi straż­ni­ka­mi.

Gdy do­tar­li do miej­sca, w któ­rym miało znaj­do­wać się to nie­opi­sy­wal­ne we­dług nich dziwo – zo­ba­czy­li je­dy­nie po­tur­bo­wa­ną tra­twę, choć z peł­nym za­ła­dun­kiem.

– Wy ła­chu­dry! – Sta­ro­sta za­mach­nął się bu­ła­wą. – Roz­bi­tą łajbę mi po­ka­zu­je­cie?

Straż­ni­cy pró­bo­wa­li uni­kać ude­rzeń i jed­no­cze­śnie się tłu­ma­czyć. Po­słano część ludzi w dłu­ban­kach do spraw­dze­nia łajby.

– Panie – za­wo­ła­li po przej­rze­niu ła­dun­ku – tu leżą dwa ciała!

Straż­ni­cy prze­łknę­li ślinę.

– W straż­ni­czych uni­for­mach! Jeden z nich to Dzię­ga, drugi jakiś młody rudy!

– Co to jest? Za­sadz­ka? W go­to­wo­ści! – za­krzy­czał Sta­ro­sta, po czym zwró­cił się do go­ło­wą­sów. – W zmo­wie je­ste­ście ze zbój­ca­mi! Za­mor­do­wa­li­ście do­wód­cę i wła­sne­go to­wa­rzy­sza! Do lochu z nimi! Niech kat się zaj­mie tymi łaj­da­ka­mi!

 

***

 

– Tu się roz­sta­nie­my – rzekł sucho Cy­ru­lik, gdy we­szli głę­biej w las. Przy­sta­nę­li.

Po po­wro­cie ze Świa­ta Wspak nie mieli wiele czasu. Ku ich za­sko­cze­niu nikt na nich nie cze­kał. Ale spo­dzie­wa­li się, że w każ­dej chwi­li może się ktoś po­ja­wić, więc ucie­kli, ła­piąc na­pręd­ce tro­chę za­pa­sów. I oczy­wi­ście skrzy­necz­kę, z którą Cy­ru­lik już się nie roz­sta­wał.

– Pro­po­zy­cja wciąż ak­tu­al­na – po­wie­dzia­ła Róża. – Znaj­dzie się miej­sce w ban­dzie. Może od­pusz­czę wam nawet etap la­try­nia­rzy i awan­su­je­cie od razu na no­si­wo­dów. – Uśmiech­nę­ła się.

Cy­ru­lik po­krę­cił głową. W mię­dzy­cza­sie zdą­żył już za­pa­lić upra­gnio­ną fajkę. Zda­wa­ło się, że kącik jego ust lekko się pod­niósł.

– Mamy ocze­ki­wać strza­ły mię­dzy ocza­mi?

– Ostat­nia pro­po­zy­cja: ty uchy­lasz swój wyrok śmier­ci na mnie, a ja od­wo­łu­ję za­wo­dy strze­lec­kie z wa­szy­mi gło­wa­mi za­miast tarcz.

Cy­ru­lik i Róża uści­snę­li sobie ręce. Był to jed­nak bar­dziej uścisk wład­ców fi­na­li­zu­ją­cych per­trak­ta­cje o lo­sach kró­lestw niż ser­decz­ne po­że­gna­nie przy­ja­ciół.

– Jeden wyrok śmier­ci mniej – rze­kła.

– Oni tu w ogóle są? Ob­ser­wu­ją? – wtrą­cił Skow­ro­nek.

– Nie wiem – od­po­wie­dzia­ła Róża, roz­kła­da­jąc ręce i uśmie­cha­jąc się ta­jem­ni­czo. – Może tak, może nie. Że­gnaj, Skow­ron­ku.

Od­wró­ci­ła się i ru­szy­ła w swoją stro­nę. Za­trzy­ma­ła się jed­nak po paru kro­kach.

– Skow­ron­ku, ostat­nia rzecz – za­wo­ła­ła. – Mó­wi­łeś o rów­no­wa­dze mię­dzy na­szym świa­tem a Świa­tem Wspak. Je­że­li Stryj­cio jest z na­sze­go świa­ta, to zna­czy, że ktoś ze Świa­ta Wspak jest tutaj, praw­da?

Skow­ro­nek wzru­szył ra­mio­na­mi i wy­re­cy­to­wał:

 

Pro­sty chło­pak je­stem,

Od­po­wie­dzi nie znam,

I znać nie chcę.

Koniec

Komentarze

A ja Jim jestem prosty,

podobało mi się,

po cóż pisać dłuższe posty ;-)

 

 

Fajna wariacja na temat Alicji po drugiej stronie lustra.

Propsy za kota Filemona. Jedyne prawilne imię dla kota – poza Bonifacym oczywiście!

Bardzo fajne te odzywki straganiarzy i psujbutów.

Humor, zwroty akcji – czegóż chcieć więcej?

 

Powodzenia w konkursie!

entropia nigdy nie maleje

Dziwny jest świat, gdzie bogacz żyje w biedzie,

a żołnierz na koniokaczce jedzie,

lecz z uśmiechem na ustach powiem wiecie,

PanieDomingo, niech ci się w konkursie wiedzie.

 

EDIT.

Konrad był, Konrad łypał,

Konrad Jima machinacje widział.

 

HAHAHA!!!

Za te rymowane komentarze dziękuję,

Cieszę się, że i Jim, i Konrad aprobuje ;)

Zachwyciły mnie konie.

Poza tym opowiadanie fajne, bo nieprzewidywalne.

I Różyczka wielowymiarowa i – w odróżnieniu od wielu innych opowiadań – nie zachwycająco piękna, szlachetna i słodka;)

W większości opowiadań mężczyźni są ciekawsi od kobiet, a tu nie.

Lożanka bezprenumeratowa

Mogła być saga, a jest trylogia,

zbierzcie się poeci,

niechaj wyjdzie antologia!

Przybył Amon i przeczytał,

a ponieważ dobry z niego chłopak,

musi powiedzieć, że bardzo mu się spodobał

ten Twój Świat na Opak. 

 

Nie umiem w rymy, ale czytałem z niekłamanym zainteresowaniem i dużą przyjemnością ;) Udana lektura, brawo. Bardzo nienachalny humor, pełno zwrotów akcji, zaskakujesz czytelnika na każdym kroku. Fajnie wykreowałeś również bohaterów i super Ci wyszedł zaprezentowany świat. Oprócz tego wszystkiego, całkiem niezłe wykonanie.

Uśmiechnąłem się przy przepisie prawa wzbogaconym o komendę dostarczenia gulaszu do wieży, spodobał mi się bardzo opis targowiska w Świecie na Opak. Dużo tego, ale nie będę wszystkiego wymieniać, żeby nie spoilerować ewentualnym nowym czytelnikom.

Oczywiście zaskarżę gdzie trzeba.

 

Jeśli coś można byłoby poprawić, to odsączyć tekst z nadmiaru zaimków, na przykład tutaj:

Przypominał mu o starych, dobrych czasach

To wspomnienie przynosiło mu smutek, ale też swego rodzaju spokój.

W przecinki niezbyt umiem, ale tutaj ewidentnie zabrakło:

– Cyruliku, nie martw się(+,) dla ciebie też coś mam.

I jeszcze kilka głupotek:

król przedwczorajszy wymyślił rekwizycje wszystkich trunków w promieniu dziesięciu tysięcy okoni,

Czy nie miało być rekwizycję?

Jak tam szło te nasze prawo?

to nasze prawo

Rozumiesz ten bełkot? – zapytał równie cicho Cyrulik. Teraz rozumiem, czemu to ciebie przydzieli do tej roboty, pomyślał.

Może pojmuję?

 

Pozdro,

Amon

A Silvana jeszcze nie bylo, Zaiste, gdzieś mu się zmyło. Ale nadrobi wkrótce, Gdy usiądzie przy… Cholera. Chodziło o piwo.

Silvan,

 

Gdy usiądzie cierpliwie przy…

A Tratwa dodana do kolejki.

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Ambush, dziękuję za wizytę! Starałem się wykreować ciekawą postać kobiecą i widzę, że mi się udało :)

AmonRa, cieszę się, że się podobało. Dziękuję za łapankę, zaraz poprawię tekst :)

silvanie, miłej lektury i smacznego trunku, jaki by on nie był ;)

Prosty chłopak jestem, prosty jak cholera,

poproszę o numer Twojego dealera :)

 

Bardzo mi się podobało! Przewróciłeś mój świat na drugą stronę. Historia jest ciekawa, spójna i dopracowana.

Przeczepiłbym się do psa, który ziaja i do jednej obrazki z karczmarką.

Poza tym, Ajcalewer!

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Poprzednicy piękne rymy napisali,

opowiadanie słusznie pochwalili,

ale ja to nie umiem w te klocki,

więc idę oglądać dobranocki laugh

 

Uff to utwierdza mnie w przekonaniu, że nie umiem w rymy.

Opowiadanie mi się podobało, sześcian mnie zupełnie zaskoczył, tak samo Róża – bandytka (ale nie sztampowa bohaterka kobieca zawsze ma u mnie plusa!). Ciekawy świat, ale mam spory niedosyt, tj. chciałabym usłyszeć o nim więcej, szczególnie o zwierzętach/roślinach. Choć trochę zaczęłam się zastanawiać jak wygląda ekonomia świata na Wspak cool

Kolejny niedosyt mam po niewyjaśnieniu zupełnie tematu ośmiokąta, Skowronka, skąd miał go Cyrulik itp. Nie mówię, żeby odsłaniać wszystko, ale zdecydowanie za dużo zostało niedopowiedziane (to jak dać dziecku cukierek, ten otwiera sreberko, napawa się widokiem i wtedy ktoś mu go zabiera).

 

Kilka łapanek:

Skowronek spojrzał na Cyrulika. Kiwnął głową przyzwalająco

Podmiot? Bo ja nie wiem czy Skowronek czy Cyrulik?

 

– Błagam, zamknij się, Skowron – odezwał się z tyłu tratwy łysy mężczyzna.

Mężczyzna wyciągnął fajkę

Jak wyżej? Skowron? Dzięga?

I po coś ty na tego strażnika szedł, Krostek? Nie mówiła ci matula, że na flisaka nie lepiej?

Jak wyżej, nie do końca jestem pewna kto to powiedział, wyjaśnia się kilka linijek później.

Jak pies ziaja, by się schłodzić, tak Krostek rozwiera paszczę, by ostudzić mózg przy wysiłku umysłowym

Tu mi mocno zgrzyta gramatycznie – specem nie jestem ale “tak Krostek rozwierał…”?

– Nie masz pojęcia, z kim właśnie zadarłaś – warknął. – Pożałujesz tego. Będziesz błagać o śmierć.

Hmm, jakoś mi nie pasowała reakcja do Cyrulika. Zbyt napompowana? Jeszcze chwilę wcześniej był zmęczony i tęsknił za starymi czasami?

Wymigać się nie wypada

Od rymowanego komentarza

Czytało się bardzo miło

Aż żal, że już się skończyło

 

Lekko, śmiesznie i absurdalnie, świetnie się bawiłam! Moje serce zdecydowanie skradła scena z aukcją <3 Dołączam się do pochwał dla Różyczki, najciekawsza postać ;)

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Andyql, fajnie, że się podobało,

miłych słów, nigdy za mało :)

 

Pies użyty wyłącznie w celach porównawczych, a “świński obrazek z karczmarką”, byśmy znielubili przynajmniej jednego ze strażników.

 

Shanti, dziękuję za uwagi wnikliwe,

teraz moje odpowiedzi możliwe:

 

Odnośnie do opisów świata, tak mogłem rozszerzyć i biję się w pierś, że tego nie zrobiłem. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, proszę o niski wymiar kary ;)

Jeśli chodzi o niedopowiedzenia, głównie w scenie ze Stryjciem daję trochę wskazówek, że może chodzić o szerszy polityczny kontekst, ale też nie chciałem się na tym za bardzo skupiać z obawy o “zbyt wiele grzybów w barszczu”. Wątek wyjaśniający, co i po co mógłby w istocie bardziej zagmatwać. Ale biorę tę uwagę do serca i przy następnych opowiadaniach postaram się, by takich problemów nie było.

Dziękuję za łapankę. Myślałem, że podmioty w tych zdaniach będą jasne, ale widocznie się myliłem. Wprowadzę poprawki :)

A co do nastroju Cyrulika, od momentu, gdy wspomniał stare czasy, zdążył już zamordować człowieka, samemu być na celowniku pistoletu Różyczki i właśnie stracił tak ważny dla siebie przedmiot (dla którego zabił). Mógł się więc trochę “napompować”.

 

nati-13-98, aukcji takich raczej nie wprowadzę,

ale fanklub Różyczki rozważę :)

Stary Bartek znów toczy swe gadki:

nieodrosłą od ziemi dzieciną

będąc, rzucił dom ojca i matki,

i jął spływać nad morze z wiciną*.

Opowiadał nam o tym od nowa,

jak spotkała go pewna hetmanka,

a choć znamy ten wątek,

niech się plecie osnowa,

więc potrzeba mu dolać do dzbanka!

 

* Wicina – flisacka barka lub tratwa rzeczna; słowo bliskie wymarcia, choć znane jeszcze Doroszewskiemu, a dziatwie szkolnej ewentualnie za sprawą Prząśniczki (”przyszedł do Królewca młodzieniec z wiciną”).

 

 

Tyle tytułem wstępu – a teraz ogólniej o opowiadaniu. Podobało mi się, jestem zadowolony z lektury. Temat rozbójniczek prawie wcale nie był eksploatowany w polskiej literaturze i warto z nim eksperymentować (zakładam, że czytałeś Tetmajerowskie Orlice). Szkoda, że nie opowiadasz więcej o jej kompanii i relacjach wewnątrz niej, o codziennym funkcjonowaniu – wydaje się, że może to być obiecujący materiał na kontynuację. Motyw świata na opak może ograny, ale wprowadzasz go tutaj z pewną gracją i pomysłem. Spróbuję teraz zrobić bardzo przypadkową i chaotyczną łapankę, zwracając przy tym uwagę też na kwestie merytoryczne oraz pozytywne aspekty.

 

Z nami, flisaskami, nie będzie ci lepiej?

Na pewno flisaskami zamiast flisakami, to celowe?

odstawił kufel na deko beczki.

Czy raczej nie na dekę? (Pokrywa to inaczej “deka”, nie “deko”, chociaż nie mam pewności co do odmian lokalnych.)

odezwał się z tyłu tratwy łysy mężczyzna.

Mężczyzna wyciągnął fajkę.

Jeden i ten sam. Czy nie lepiej napisać “Następnie wyciągnął fajkę”?

– Ale trza płacić podatki

Chyba lepiej brzmiałoby “Ale płacić trza podatki” (bardziej rytmicznie).

Nie mówiła ci matula, że na flisaka nie lepiej?

Logiczne byłoby że na flisaka lepiej.

Niech no tylko trafi się coś większego, niż te dwuosobowe łajby i może z pół złotego się uzbiera.

Przecinek po “łajby” (domknięcie wtrącenia).

Ryb sobie nałowicie. – Po chwili dodała – i tę skrzynkę też biorę.

Proponowałbym zapis… – Po chwili dodała: – I tę skrzynkę też biorę.

Nie wiem, kim jesteście i o to nie pytam.

Przecinek po “jesteście” (domknięcie wtrącenia, sytuacja analogiczna do poprzedniej).

Nawet i dziewki się znajdą. Byle z własnej woli chciały, bo jajca pourywam.

Nie tak bym sobie wyobrażał Różę. Nie sądzę, aby przywódczyni takiej bandy mogła sobie pozwolić na okazywanie względów słabszym. W mojej wersji jeszcze by dołożyła od siebie kijaszkiem lub kolbą pistoletu, ale to przecież Twoja wizja.

Tratwę się zatopi, uznają was za nieboszczyków i witajcie wolności.

“Wolność” tu chyba miała być w wołaczu, więc wymaga przed sobą przecinka.

z tą karczmarką z Pod Rybią Łuską?

Takiej formy raczej się nie używa. Mogłoby być z oberży Pod Rybią Łuską albo spod Rybiej Łuski (ładniejsze, ale niejednoznaczne).

Jakby mało było zadziwiających zdarzeń nowopowstały obiekt wciągnął tratwę

Przecinek przed nowo powstały i pisownia właśnie osobna (jedynym imiesłowem tradycyjnie wcielającym przysłówek nowo jest “narodzony”).

– Ałdawizd az oc, zrtap!

Z miejsca przypomniało mi się Siódme wtajemniczenie i smutny wypadek z maszyną do nauki poprzez podświadome nagrywanie (”Atąk-jurt elop”).

„Co do wody wpadnie, i nie jest na dnie, do króla należy, podać mi gulasz do wieży”.

– Ciekawostka: ostatnia część prawa jest prawdopodobnie pomyłką kopisty…

To się zdarza. Praca kopisty jest rozpaczliwie odmóżdżająca, po paru godzinach nie takie rzeczy można przepuścić.

Po obu stronach rzeki zamiast zwykłych drzew były drzewa z kamieniami zamiast liści.

Warto byłoby usunąć to podwojone “zamiast”.

– Cokolwiek z tratwy za skrzynię – zasugerował Cyrulik

Tutaj dałeś mylny trop – przez moment byłem prawie pewien, że opaczni strażnicy spróbują zabrać Różę.

Skowronek próbował przejąć kontrolę nad kierunkiem w jakim zmierzała ta konwersacja

Przecinek przed “w jakim”.

Co się tutaj dzieje do jasnej cholery?

Przecinek przed “do jasnej”.

bez ochrony strzelców wyborowych

Nie jestem pewien, czy to pasuje do ogólnej wizji – może bez ochrony leśnych łuczników?

od wczoraj liczy się już w koniach to będzie…

Najlepiej myślnik lub dwukropek przed “to będzie”.

Jeden dzień porządzą zmian narobią, weź się połap.

Przecinek przed “zmian”.

niezachęcająca papkę

Brakuje ogonka.

Wiesz, że nie możemy jeść nic miejscowego. Zasada równowagi międzyświatowej.

To bardzo logiczne (wydaje się prawdopodobne, że aminokwasy mają niewłaściwą chiralność, chociaż na tym poziomie rozwoju nauki bohaterowie oczywiście nie mogą o tym wiedzieć).

kaczkokonie

Nie lepiej brzmiałaby wersja krótsza: kaczkonie?

Potem ujrzeli domy, kamienne bądź ceglane budowle na drewnianych podmurówkach.

Naprawdę mi się spodobał ten fragment opisu świata przedstawionego!

nie na parterze czy pierwszy piętrze

Pierwszym piętrze.

Zacumowali tratwę, mając nadzieję, że jest to bezpłatne i pobiegli w stronę górującego nad miastem zamku.

Przecinek po “bezpłatne” (domknięcie wtrącenia).

romantyczne spacery po bagnach

Znakomity pomysł – muszę kiedyś spróbować!

– Nic po raz drugi!

W tym momencie nadpełznął Ślimak Zagłady.

– Dam młodego inteligenta z zaliczoną maturą na pięć!

jako hersztka rozbójników na prawie znała się lepiej niż grodzki jurysta.

Dobre, zupełnie wiarygodne! Z pewnością przydawałoby się to przy jej zajęciu. Samo słowo “hersztka” też zgrabnie dobrane.

tej łajzie zostało mu może pięć, sześć kwadransów panowania.

Słówko “mu” zbędne.

wyrwany z karczmy chorąży Za nimi kilku pachołków

Między chorążym a pachołkami powinna być w tym orszaku kropka.

Był to jednak bardziej uścisk władców finalizujących pertraktacje o losach królestw, niż serdeczne pożegnanie przyjaciół.

Przecinek przed “niż” zbędny (nie ma odrębnych orzeczeń).

Żegnaj Skowronku.

Przecinek.

Skowronek wzruszył ramionami i wyrecytował

Bardzo wyraźnie sugerujesz, że właśnie Skowronek pochodzi z opacznego świata, ale jak w takim razie mógłby mieć stryja, który pochodzi z (mniej więcej) naszego świata? Stosunki pokrewieństwa czynią taki układ raczej niemożliwym.

 

I to na razie wszystko. Udany, inspirujący tekst. Myślę, że po wyłuskaniu błędów będzie się należało zgłoszenie biblioteczne.

Pozdrawiam!

Choć nie umiem pisać rymów,

piszę coś tu dla zasady:

Przeczytałem, [rym do “rymów”]

tekst był lekki i ciekawy

 

Lekki niedosyt związany ze światem na opak, chciałoby się spędzić tam chwilę dłużej, ale to co było – podobało mi się. Pomysł ciekawy, w miarę dobrze przedstawiony, humor mi się podobał, a scena aukcji chyba najbardziej :P

Слава Україні!

Ślimaku Zagłady,

dziękuję za twe rady!

 

Planowałem jeszcze wrócić do postaci Róży, a po tak pozytywnym odbiorze jej postaci czuję się nawet zobowiązanym, by napisać jakąś kontynuację.

Na wszystkie sugerowane zmiany się zgadzam i już je wprowadziłem.

A jeśli chodzi o relację Skowronka i Stryjcia, to niekoniecznie jest to relacja rodzinna. Specjalnie pisałem Stryjcio wielką literą, by zasugerować, że jest to bardziej przydomek czy pseudonim (jak Cyrulik). Ale rozumiem, że mogło to być nie do końca czytelne.

 

Golodh, kończą mi się rymy,

fajnie, że się podobało,

jestem szczęśliwy ;)

Czytałem z przyjemnością. Z początku wyglądało to na radosny spływ tratwą, ale sytuacja eskalowała w mgnieniu oka – trupy, napady, ukryte tożsamości. Potem bardzo ciekawy odwrócony świat z mnóstwem fajnych pomysłów. Zgadzam się z niektórymi komentarzami, że za dużo zostało niedopowiedziane, ale może rozważysz dalszą część przygód tej wesołej kompanii.

Klikam i pozdrawiam. Bardzo dobre.

Zanais, dziękuję za odwiedziny! W ewentualnej kontynuacji postaram się naprawić te niedopowiedzenia.

Pozdrawiam i dziękuję za klika :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

CM, witam jurora, dziękuję za wizytę :)

Początek trochę mnie znudził, ale za to dalsza część zaciekawiła i już pozostałam na tratwie :). Ogółem fajne opowiadanie z kolorytem. Opowieść dla mnie miała flisacki klimat (choć pewnie mi mało potrzeba w tym względzie). A i pomysł świata na wspak spodobał mi się – zwłaszcza licytacja. Główna bohaterka wygrywa :). Daje klika :).

 

Powodzenia w konkursie :)

Monique.M, dziękuję za komentarz! Widocznie musiałem początkowo znudzić, żeby lepiej wybrzmiały plot twisty. Starałem się nadać tego flisackiego klimatu, to cieszę się, że się udało. Witaj w gronie wielbicieli Róży :)

Pozdrawiam i dzięki za klika :)

Albo wiejski akrobata, do którego w istocie było mu najbliżej. Teraz można było podziwiać całą jego szczupłą sylwetkę odzianą w jasną koszulę

Takie małe powtórzenie mi się rzuciło w oczy. :D

 

Ogólnie to ciekawy tekst. Byłam zaskoczona, że Róża okazała się bandytką i bardzo mi się ten pomysł spodobał. Świat na opak nie jest może niczym specjalnie oryginalnym, ale ci jednodniowi władcy nieco go urozmaicili. Oraz Skowronek ze swoim stryjem, którzy wspomnieli to i owo o równowadze. Najbardziej podoba mi się aspekt aukcji, przez który spłonęło Miasto.

Momentami mam wrażenie nieco topornie się czytało. Próbowałam dojść, skąd wzięło mi się to wrażenie, ale przyznaję, że nie wiem. Może coś jest ze strukturą zdań.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus, powtórzenie wyeliminowane. Dzięki za komentarz, cieszę, że tekst zaciekawił. Dobrze, że zwróciłaś mi uwagę na toporność. Jak nieco odpocznę od tekstu, przeanalizuję go w poszukiwaniu przyczyny.

Na początku nie bardzo wiedziałam, czego się spodziewać z flisakami i podatkami, a potem nagle się okazało, że nic nie jest tym, na co wyglądało i jakoś mi się popłynęło z nurtem opowieści. Świat wspak – bardzo zabawne i interesujące miejsce, chętnie bym do niego wróciła. Jednodniowe panowanie królewskie chyba najbradziej mi się spodobało. No i licytacja oczywiście. “Nic” prosto z mostu było należycie zaskakujące. Z postaci przypadł mi do gustu szczególnie Stryjcio :)

adanbareth, dziękuję za miłe słowa. Może jeszcze opiszę jakąś przygodę w Świecie Wspak :)

Witajże, Panie Domingo :)

 

Zaczynamy tę masakrę.

 

Skowronek pociągnął łyk dobrego, pszenicznego piwa, po czym odstawił kufel na dekę beczki.

Pierwsza masakra, to piwo pszeniczne. Pyszne i orzeźwiające, więc słowo pochwalne za wybór się należy ;)

 

Siedział na skrzyni wyłożonej szmatą, a za podłokietniki służyły mu worki z żytem. Całość przypominała tron. Wstał ruchem pełnym gracji, niczym książę albo przynajmniej dworak. Albo wiejski akrobata, do którego w istocie było mu najbliżej. Teraz pasażerka mogła podziwiać całą jego szczupłą sylwetkę odzianą w jasną koszulę i białe flisackie szarawary owinięte samodzielnie, lecz nieudolnie barwionym brunatnozielonym pasem.

Następnie wyciągnął fajkę. Już miał zacząć ją nabijać zwykłym tytoniem, gdy uznał, że na te błazeństwa będzie potrzebował czegoś więcej. Z wysłużonej żołnierskiej delii, nie zdejmowanej nawet podczas największych upałów, wyjął tytoń barodeański. Dla większości palaczy był on cuchnący i w żadnym wypadku wart swej ceny. Jednak nie dla niego. Przypominał o starych, dobrych czasach. Gdy nie musiał pracować z młodzikami, popisującymi się pożal-się-wierszami przed byle dziewką. Gdy otaczali go twardzi mężczyźni i inteligentne kobiety. Gdy jego kompani myśleli o czymś więcej niż wieczorna pochędóżka. Gdy liczyła się idea. To wspomnienie przynosiło smutek, ale też swego rodzaju spokój.

W pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać, czy nie ma tu nadmiaru zbędnych informacji. Może minimalnie, ale później zrozumiałem, że tak budujesz świat. I – na szczęście – już później za wiele takich opisów nie było ;)

 

 

 

– Zatrzymać się – rozkazał[+,] podnosząc rękę.

Choć mistrzem przecinków się nie nazwę, tu chyba brakuje?

 

– Napitków dostatek. – Dowódca skończył piwo jednym haustem.

Hmmm…

Skończyć to zakończyć jakąś czynność (np. skończył pić). A “piwo” to nie czynność. Więc może “dopił”?

Chyba. Głośno myślę, sam się ucząc przy tym :)

 

– Ja tylko pasażerka – włączyła się do rozmowy Róża. – Płynę do narzeczonego, pana…

– Na to chyba paragrafu nie macie, co? – odezwał się Skowronek.

To drugie zdanie, to takie ostro prowokacyjne ;>

Trochę tak, jakby do chcących się przychrzanić panuf poliszjantuf rzekło się: Nie macie szans, nie znajdziecie niczego, o co moglibyście się do mnie dowalić.

A zakład, że znajdą? :D

 

Na drugim końcu tratwy Skowronek zarzucił Krostkowi sznur na szyję. Nie był tak doświadczony jak kompan, ale i ofiara należała do tych słabszych. Po chwili strażnicy nie żyli.

Walka :D To, co lubię, mój konik :D

Mam tu pewną wątpliwość. Sznur jest gruby. To nie garota. Łajba mała, jak sam pisałeś wcześniej: “dwuosobowa”. Ktoś duszony, ktoś, kto stał z pewnością rzuciłby się w tył, łajba bujałaby się, ktoś duszony zaryzykowałby nawet wypadnięcie za burtę, adrenalina sprawiłaby, że byłby silniejszy.

Wrzucam tak luźno, do przemyślenia i urealnienia pewnych zdarzeń :) Wystarczy, aby Skowronek (od razu po zarzuceniu sznura) obalił / podciął Krostka.

 

Skowronek zrobił o krok za daleko. Poczuł pęd powietrza smagający mu twarz. To strzała wystrzelona ze strony nadbrzeżnych zarośli. Chłopak przełknął głośno ślinę. Zamarł.

Legolas :D

 

Po paru dniach u kata będziecie błagać o stryczek.

– Skrzynia…

– Zlitujże się! Decyzja, teraz!

Na łysej czaszce Cyrulika pojawiła się żyła, oznaka gniewu. Spojrzał jednak przed siebie. Zaraz zaczną się zbliżać do miejsca spotkania z pozostałymi na lądzie strażnikami. Westchnął jakby wypuszczając z siebie cały gniew i pokiwał z rezygnacją głową. Róża schowała pistolet do ukrytej kieszonki sukni i zagwizdała na palcach.

– Nie masz pojęcia, z kim właśnie zadarłaś – warknął. – Pożałujesz tego. Będziesz błagać o śmierć.

Może jedno z błagań zamienić na “marzyć”?

 

– Cyruliku, nie interesuje mnie to. Nie wiem, kim jesteście, i o to nie pytam. Wiem, że tacy z was flisacy, jak ze mnie panienka w opresji.

Celne :)

 

– Polusia to co innego!. 

Zbędna kropka.

 

Na tratwie pojawił się jakby wielobarwny, lewitujący, obracający się wokół własnej osi ośmiościan wielkości co najmniej dwóch koni postawionych na sobie.

Uff, dobrze, że nie metrów :)

 

 

Strażnicy zostawili konie Dzięgi i Krostka i galopem udali się do miasta.

Czy to coś wnosi?

 

Skowronek pozieleniał na twarzy, lecz żal mu było tego pszenicznego piwa.

Haaaaaaaaa :D

 

– Przykryj ciała! – syknął Cyrulik do Skowronka, dostrzegłszy zmierzających ku nim ludzi na wodzie. – Ty – zwrócił się do Róży – pistolet w gotowości. – Hersztka bandy nie przywykła do przyjmowania rozkazów, ale przytaknęła, starając się, by było to przytaknięcie towarzysza broni, a nie podkomendnego.

Hm, a tu mam autentyczną wątpliwość.

Skąd oni (zwłaszcza Cyrulik / Skowronek) wiedzieli od razu, na pewniaka, że to robota strony trzeciej?

Skąd wiedzieli, że to nie jakaś sztuczka Róży i natychmiast zaproponowali jej wspólną obronę?

 

– Ałdawizd az oc, zrtap! – rzekł wyższy z nich, przyglądając się z rozbawieniem flisakom.

– Jezrog obla, inajip meikinwep – odpowiedział poważnie niższy, trzymajacy skrzynię.

Po jakiemu to? Słownik googla nic nie przetłumaczył.

Żartuję :D Brawo za języki własne. To od razu nadaje światu głębi.

Nawet, jeśli to język wspak, co nieco trudno uzasadnić :P

 

– Oni mówią po naszemu, tylko… wspak. Będę tłumaczył. – Skowronek odpowiedział przybyszom w ich języku. – Skrzynia nasza. Oddacie ją?

Hm. Chyba zapisałbym to minimalnie inaczej. Ten zapis sugeruje, że już pierwsze zdanie jest skierowane do przybyszy i to w innym języku.

 

– Oni mówią po naszemu, tylko… wspak. Będę tłumaczył – rzekł Skowronek, po czym zwrócił się przybyszy w ich języku: – Skrzynia nasza. Oddacie ją?

 

 

Co do wody wpadnie, i nie jest na dnie, do króla należy, podać mi gulasz do wieży”.

Czy pierwszy przecinek nie jest zbędny?

 

– …właśnie tak – dokończył. Róża zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie dostała udaru na tratwie, a to wszystko to jakieś chore majaczenia. – Skrzynia, to co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.

Ten dialog też nieco nie gra. Róża, jako podmiot drugiej części narracji zdaje się wypowiadać następną kwestię, a przecież nie ona to mówi. Czyli:

 

– …właśnie tak – dokończył.

Róża zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie dostała udaru na tratwie, a to wszystko to jakieś chore majaczenia.

– Skrzynia… – dodał cicho (dopowiedział / rzekł nagle / rzucił / szepnął / warknął) Skowronek. – W niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.

 

Ale brawo za nieufność, za brak akceptacji czegoś nienaturalnego.

 

Skowron – Róża nie zdrobniła jego imienia – czy ty już tu byłeś?

Na twarzy Skowronka pojawił się grymas dziecka przyłapanego na kłamstwie. Cyrulik zajęty wiosłowaniem udawał, że nie jest zainteresowany opowieściami, choć ciekawiło go to o wiele bardziej niż Różę. Niewiele wiedział o młodym towarzyszu.

– Można tak powiedzieć – odpowiedział chłopak zdawkowo.

Tu chyba nie gra podmiot.

Ostatni jest Cyrulik. Więc “odpowiedział chłopak zdawkowo” odnosi się do Cyrulika, a nie Skowronka.

 

 

– Świecie Lustrzanym, Zwierciadlanym, różnie mówią – Skowronek próbował przejąć kontrolę nad kierunkiem, w jakim zmierzała ta konwersacja – albo Odwróconym, Kontrarnym, na Opak, Wspak…

Z tego, co rozumiem w kwestii dialogów, tego typu wtrącenia (narrację) wstawiamy w miejscu, gdzie powinien być przecinek. Przed “albo” przecinka być raczej nie powinno, więc nie jestem pewien, czy tu jest to ok. Ale to do upewnienia się.

 

– A ty wciskasz mi tu jakieś pierdoły o nazewnictwie – Róża nie dawała za wygraną. –

To raczej narracja, niż didaskalia, więc po “nazewnictwie” dałbym kropkę.

 

Filemon! Spokój! – rozkazał w miejscowym języku.

:D

 

– Nie szkodzi, nie szkodzi, rzadko mam gości – zauważyli, że ich przypadkowy gospodarz nie tylko rozumie Cyrulika, ale teraz też sam nie mówi wspak.

Tu również narracja. Po “gości” kropka, “zauważyli” wielką.

 

– Skowronku! Kopę lat, mój chłopcze! – Uścisnął go. – Wydoroślałeś! Ta pannica, to twoja?

Róża wyciągnęła pistolet.

Śmiechłem :D

 

– Stryjciu – przerwał głośno Skowronek. Róża zauważyła, w jakim momencie wszedł mu w słowo.

Hm. Tu mocno sugerujesz czytelnikowi, że nie rozumie Twojego zamiaru. Jak dla mnie ciut zbyt mocno.

Zapisałbym:

 

– Stryjciu – przerwał głośno Skowronek, zwracając na siebie uwagę Róży. – …

 

Najprostsza droga wiodła jednak przez zatłoczoną drogę pełną przekrzykujących się nawzajem straganiarzy. Kątem oka mogli podziwiać koloryt lokalnego życia.

Powtórzonko.

Druga rzecz, to czytałem, żeby wystrzegać się określenia “kątem oka”. I czy kąt oka może podziwiać?

 

– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – nie dane było Skowronkowi skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.

Raczej:

– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – Skowronkowi nie dane było skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.

 

– Chyba stara moda. Kiedyś zamiast ulic były kanały… – nie dane było Skowronkowi skończyć, gdyż właśnie dotarli na przedzamcze.

– Przedmiot numer dwadzieścia cztery – powiedział głośno aukcjoner – skrzyneczka z egzotycznego drewna, nieustalonej proweniencji, wymiary około osiem tysięcznych konia sześciennego. Uwaga! Zawartość skrzynki jest nieznana! Rozpoczynam licytację! – Na placu rozległo się uderzenie kuchennym wałkiem w pulpit.

To “powiedział głośno aukcjoner” sugeruje, że już rozmawiali z nim, znają go, itd.

Zapisałbym raczej:

 

– Przedmiot numer dwadzieścia cztery. – Usłyszeli mocny głos aukcjonera. – Skrzyneczka z egzotycznego drewna…

 

No i “Sezon Burz” aż w kościach poczułem :D

 

– No dalej, kto da najmniej? – krzyczał aukcjoner. Po chwili uderzył w pulpit. – Kot po raz pierwszy! 

Świetne :D

Co prawda, aukcjonerzy pytają: kto da więcej, a nie: kto da najwięcej, więc tu zapytałbym: kto da mniej?

 

W ten oto sposób pewna panna obróciła w perzynę cały system aukcji. Tym samym dolała jedną, nadmiarową kroplę dezorganizacji do i tak już wypełnionej chaosem czary ekonomii Świata Wspak.

Hmm. Czy to potrzebne? Czy to znowu nie jest zbyt nachalne prowadzenie czytelnika za rączkę?

 

 

– Po zabraniu skrzynki wybiegliśmy z placu – kończył opowieść Skowronek. – Aukcjoner chyba musiał dokończyć licytację reszty towarów, ludzie darli się, nie mogli ustalić, kto pierwszy powiedział „nic”. Jak wypływaliśmy to zdaje się, że w ruch poszły pięści. A teraz…

Chłopak chciał pokazać ręką płonące miasto, jednak na horyzoncie dostrzegł coś więcej.

– Psia jucha, to sztandar królewski! – ryknął, rzucając jeszcze szybciej ostatnie worki Cyrulikowi. – Jak nic gonią za nami!

Ten dialog równie dobrze mógłby wyglądać tak:

 

– Po zabraniu skrzynki wybiegliśmy z placu – kończył opowieść Skowronek. – Aukcjoner chyba musiał dokończyć licytację reszty towarów, ludzie darli się, nie mogli ustalić, kto pierwszy powiedział „nic”. Jak wypływaliśmy to zdaje się, że w ruch poszły pięści. A teraz… – Chłopak chciał pokazać ręką płonące miasto, jednak na horyzoncie dostrzegł coś więcej. – Psia jucha, to sztandar królewski! – ryknął, rzucając jeszcze szybciej ostatnie worki Cyrulikowi. – Jak nic gonią za nami!

 

Miejscowy mistrz alchemii Ukwap wraz z jego gośćmi ze stron odległych: mistrzem Mateyem i uczniem Jadamem.

Jak dla mnie, tu brakuje orzeczenia :)

 

 

Próbował dotrzymywać im kroku podstarzały kapłan Jawor, który swą obecność tłumaczył niedoskonałością alchemii.

Kroku próbował im dotrzymywać podstarzały kapłan…

 

– Wy łachudry! – Starosta zamachnął się buławą. – Rozbitą łajbę mi pokazujecie?

Strażnicy próbowali unikać uderzeń i jednocześnie się tłumaczyć. Starosta posłał część ludzi w dłubankach do sprawdzenia łajby.

Powtórzenie.

 

– Co to jest? Zasadzka? W gotowości! – zakrzyczał Starosta, po czym zwrócił się do gołowąsów. – W zmowie jesteście ze zbójcami! Zamordowaliście dowódcę i własnego towarzysza! Do lochu z nimi! Niech kat się zajmie tymi łajdakami!

Brawo za czujność i nieufność.

Z drugiej strony, Starosta nieco nie za szybko stwierdził winę?

Tzn: jaki w tym sens, żeby gołowąsy po dokonaniu morderstwa, sprowadzali na miejsce kaźni zastępy straży i Starostę? Po co mieliby sobie robić pod górę? Tu widzę pierwszy i jedyny zgrzyt logiczny.

 

– Tu się rozstaniemy – rzekł sucho Cyrulik, gdy weszli głębiej w gęsty las.

Usunąłbym.

 

 

– Mamy oczekiwać strzały między oczami?

Strzały, gdzie? Między. Między kogo, co: między oczy.

 

 

No dobra.

Pierdółkowate rzeczy ogólnie wymieniałem.

Bardziej mnie interesuje, co ich przeniosło? Albo nawet: co zainicjowało przenosiny?

Dlaczego nie można było przejść przez ośmiościan wstecz (i coś zamieniało się w kamień?)

 

Ogólnie całkiem niezła historia przygodowa, przy której przednio się bawiłem :)

Nudy nie było, akcji nie brało, zaskoczenia również.

Udany tekst :)

Gratulacje!

 

SaraWinter, witam jurorkę i dziękuję za piękny obrazek :)

 

silvan, dziękuję za masakrę! Chyba wszystkie poprawki i uwagi wprowadziłem.

Piwo pszeniczne – w takich warunkach najlepszy wybór ;)

Opisy na początku – właśnie o zbudowanie świata i postaci mi chodziło.

– Ja tylko pasażerka – włączyła się do rozmowy Róża. – Płynę do narzeczonego, pana…

– Na to chyba paragrafu nie macie, co? – odezwał się Skowronek.

To drugie zdanie, to takie ostro prowokacyjne ;>

Trochę tak, jakby do chcących się przychrzanić panuf poliszjantuf rzekło się: Nie macie szans, nie znajdziecie niczego, o co moglibyście się do mnie dowalić.

A zakład, że znajdą? :D

Jak by chcieli, to by znaleźli. Nawet po dostaniu łapówki Dziędze było mało i zainteresował się pewną skrzyneczką. Skończyło się to dla niego nieciekawie :p

Co do sceny walki – dzięki za przemyślenia, przydadzą się w konstruowaniu lepszych scen w przyszłości.

– Przykryj ciała! – syknął Cyrulik do Skowronka, dostrzegłszy zmierzających ku nim ludzi na wodzie. – Ty – zwrócił się do Róży – pistolet w gotowości. – Hersztka bandy nie przywykła do przyjmowania rozkazów, ale przytaknęła, starając się, by było to przytaknięcie towarzysza broni, a nie podkomendnego.

Hm, a tu mam autentyczną wątpliwość.

Skąd oni (zwłaszcza Cyrulik / Skowronek) wiedzieli od razu, na pewniaka, że to robota strony trzeciej?

Skąd wiedzieli, że to nie jakaś sztuczka Róży i natychmiast zaproponowali jej wspólną obronę?

Chyba tylko dzięki temu, że chwilę po teleportacji pomagała im zbierać towar. Ale tak, przyznaję, nie uzasadniłem tego. Dziękuję za wytknięcie :)

W ten oto sposób pewna panna obróciła w perzynę cały system aukcji. Tym samym dolała jedną, nadmiarową kroplę dezorganizacji do i tak już wypełnionej chaosem czary ekonomii Świata Wspak.

Hmm. Czy to potrzebne? Czy to znowu nie jest zbyt nachalne prowadzenie czytelnika za rączkę?

Może rzeczywiście trochę prowadzenie za rączkę, ale chciałem podkreślić, że to nie tylko rozwaliło aukcję, ale mocno naruszyło fundamenty całej gospodarki. I chwilę później miasto nie płonie, bo ktoś przegrał licytację, ale dlatego że są prawdziwe zamieszki.

– Co to jest? Zasadzka? W gotowości! – zakrzyczał Starosta, po czym zwrócił się do gołowąsów. – W zmowie jesteście ze zbójcami! Zamordowaliście dowódcę i własnego towarzysza! Do lochu z nimi! Niech kat się zajmie tymi łajdakami!

Brawo za czujność i nieufność.

Z drugiej strony, Starosta nieco nie za szybko stwierdził winę?

Tzn: jaki w tym sens, żeby gołowąsy po dokonaniu morderstwa, sprowadzali na miejsce kaźni zastępy straży i Starostę? Po co mieliby sobie robić pod górę? Tu widzę pierwszy i jedyny zgrzyt logiczny.

Starosta po informacjach od gołowąsów spodziewał się zobaczyć jakieś “cudaczne coś, co wciągnęło tratwę”. Zamiast tego ujrzał miejsce zbrodni (mogło to dla niego wyglądać jak pewnego rodzaju groźba – “z tobą zrobimy tak samo”). Był poza bezpiecznym grodem (kto wie, może zaraz ktoś na niego wyskoczy z lasu?), a z tego bezpiecznego miejsca wywiedli go pod pretekstem (w jego pojmowaniu fałszywym pretekstem) właśnie ci gołowąsi strażnicy – ich wina. Ale mogłem to lepiej uzasadnić w samym tekście, przyznaję.

Bardziej mnie interesuje, co ich przeniosło? Albo nawet: co zainicjowało przenosiny?

Dlaczego nie można było przejść przez ośmiościan wstecz (i coś zamieniało się w kamień?)

A to zdawało mi się, że wyjaśniłem tu:

– Skrzynia… – dopowiedział Skowronek. – To co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.

– Magicznym… – wyszeptała z rezygnacją w głosie Róża. – Ale dlaczego…?

– Gruby musiał otworzyć skrzynię, a ktoś tego nie zauważył. – Spojrzał znacząco na Cyrulika. Kompan zamamrotał pod nosem coś jakby „szpicuj się”. – Artefakt działa z opóźnieniem. Wystarczy wyjaśnień? Możemy już płynąć, zawodowa oszustko i królowo grasantów?

Nieopisany artefakt znajdujący się w skrzynce był nieaktywny, dopóki skrzynia nie została otworzona przez Dzięgę. Artefakt potrzebował chwili, by zainicjować otwarcie portalu (no tak, przyznaję, że nie wyjaśniłem, po co artefaktowi ta chwila – uznajmy, że sam Skowronek znał tylko ogólnikowo działanie artefaktu ;)). Aby przejść przez portal, należało mieć przy sobie ten artefakt – w innym wypadku działa magiczne zabezpieczenie, zmieniające w kamień.

Cieszę się, że ogółem się podobało :)

Bardzo się podobało ;)

A “masakra” to przecież żart.

To raczej pierdoły były, niż poważne usterki.

 

– Skrzynia… – dopowiedział Skowronek. – To co w niej jest, to klucz. A to są drzwi. Z zabezpieczeniem. Magicznym.

– Magicznym… – wyszeptała z rezygnacją w głosie Róża. – Ale dlaczego…?

– Gruby musiał otworzyć skrzynię, a ktoś tego nie zauważył. – Spojrzał znacząco na Cyrulika. Kompan zamamrotał pod nosem coś jakby „szpicuj się”. – Artefakt działa z opóźnieniem. Wystarczy wyjaśnień? Możemy już płynąć, zawodowa oszustko i królowo grasantów?

Nieopisany artefakt znajdujący się w skrzynce był nieaktywny, dopóki skrzynia nie została otworzona przez Dzięgę. Artefakt potrzebował chwili, by zainicjować otwarcie portalu (no tak, przyznaję, że nie wyjaśniłem, po co artefaktowi ta chwila – uznajmy, że sam Skowronek znał tylko ogólnikowo działanie artefaktu ;)). Aby przejść przez portal, należało mieć przy sobie ten artefakt – w innym wypadku działa magiczne zabezpieczenie, zmieniające w kamień.

Ok, to trochę słabo to zrozumiałem – w sensie tak, że otwarcie skrzynki spowodowało pojawienie się “drzwi” – czyli ośmiościanu. Bo jeśli skrzynia (zawartość) jest kluczem do “drzwi”, ochroną przed magicznym zabezpieczeniem, to w takim razie co spowodowało pojawienie się ośmiościanu?

Czyli widzę pewien szkopuł logiczny.

Artefakt jednocześnie otwiera portal, ale i pozwala przez niego przejść. To po co zabezpieczenie?

W sensie, skoro portal się pojawia, to znaczy, że ktoś użył / miał / posiadał artefakt.

Limit? :)

 

EDIT:

– Mamy oczekiwać strzały między oczami?

Strzały, gdzie? Między. Między kogo, co: między oczy.

 

A i tu zwątpiłem.

Może między kim / czym? Może wtedy “oczami” było ok. Cholera!

silvan, oczywiście wiem, że “masakra” to żart ;)

Zabezpieczenie dla wzmocnienia efektu: bez klucza nie tylko nie przejdziesz, ale jeszcze zostaniesz ukarany za samą próbę przejścia ;)

Ale zgodzę się, trochę szkopuł logiczny jest z tą skrzyneczką i nie chcę teraz dobudowywać logiki po fakcie. Przy następnych opowiadaniach na pewno uważniej przyjrzę się podobnym kwestiom.

A ze strzałą i oczami przyznam, że sam już nie wiem :P Zdaje mi się, że pierwotna wersja “między (kim? czym?) oczami” jest poprawna i ją zostawię.

Historia, co tu dużo mówić, całkiem zajmująca,

Aż żal, że tak szybko dotarłam do końca.

 

Fajny pomysł przeistoczyłeś w niezłą i zajmującą historię, zabawną i dość absurdalną. A choć opisałeś kilka dość niecodziennych i nieoczekiwanych wydarzeń, opowieść okazała się całkiem spójna, przy czym postać hersztki obudziła ochotę na kolejne opowiadanie z Różą.

No i skrzynka – cały czas budzi wielkie emocje, a do ostatniej kropki nie wiemy, co zawierała, zupełnie jak walizka w Pulp Fiction. ;D

 

Wstał ru­chem peł­nym gra­cji, ni­czym ksią­żę… ―> Jakoś nie widzi mi się wstawanie ruchami.

Proponuję: Wstał z gra­cją, ni­czym ksią­żę

 

białe fli­sac­kie sza­ra­wa­ry owi­nię­te sa­mo­dziel­nie, lecz nie­udol­nie bar­wio­nym bru­nat­no­zie­lo­nym pasem. ―> Dlaczego warte podkreślenia jest samodzielne, lecz nieudolne owiniecie szarawarów? Czy wygodnie się chodzi w owiniętych szarawarach?

A może miało być: …białe fli­sac­kie sza­ra­wa­ry, przewiązane bru­nat­no­zie­lo­nym pasem, barwionym sa­mo­dziel­nie, lecz nie­udol­nie.

 

był on cuch­ną­cy i w żad­nym wy­pad­ku wart swej ceny. ―> …był on cuch­ną­cy i w żad­nym wy­pad­ku niewart swej ceny.

 

W czym mo­że­my słu­żyć sza­now­nym panom straż­ni­kom? ―> Czym mo­że­my słu­żyć sza­now­nym panom straż­ni­kom?

Choć rozumiem, że Skowronek nie musiał mówić poprawnie.

 

Jak pies ziaja, by się schło­dzić… ―> Jak pies ziaje, by się schło­dzić

 

Niech no tylko trafi się coś więk­sze­go, niż te dwu­oso­bo­we łajby… ―> Chyba nie nazwałabym tratwy łajbą.

 

Po­czuł pęd po­wie­trza sma­ga­ją­cy mu twarz. ―> To było pojedyncze smagnięcie, nie smaganie.

Proponuję; Po­czuł na twarzy smagnięcie powietrza. Lub: Po­czuł na twarzy pęd po­wie­trza.

 

Przy­cią­gnę­li tra­twę dłu­gim drew­nia­nym drą­giem z że­la­zny­mi ha­ka­mi. ―> Taki drąg nazywa się bosak.

 

uzna­ją was za nie­bosz­czy­ków i wi­taj­cie, wol­no­ści. ―> …uzna­ją was za nie­bosz­czy­ków i wi­taj­ wol­no­ści.

 

– Ta, a Po­lu­sia Dzię­go­wa? – za­kpił. ―> Skoro Polusia była córką Dzięgi, to: – Ta, a Po­lu­sia Dzię­gó­wna? – za­kpił

Dzięgowa to żona Dzięgi.

 

Tra­twa skoń­czy­ła wi­ro­wać. ―> Raczej: Tra­twa przestała wi­ro­wać.

 

od­po­wie­dział po­waż­nie niż­szy, trzy­ma­ja­cy skrzy­nię. ―> Literówka.

 

Teraz poj­mu­ję, czemu to cie­bie przy­dzie­li do tej ro­bo­ty, po­my­ślał. ―> Nie ma błędu w takim zapisie myśli, ale może zechcesz zajrzeć do poradnika: Zapis myśli bohaterów

 

– Gruby mu­siał otwo­rzyć skrzy­nię, a ktoś tego nie za­uwa­żył. – Spoj­rzał zna­czą­co na Cy­ru­li­ka. Kom­pan za­mam­ro­tał pod nosem coś jakby „szpi­cuj się”. – Ar­te­fakt dzia­ła z opóź­nie­niem. Wy­star­czy wy­ja­śnień? Mo­że­my już pły­nąć, za­wo­do­wa oszust­ko i kró­lo­wo gra­san­tów? ―> Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Winno być:

– Gruby mu­siał otwo­rzyć skrzy­nię, a ktoś tego nie za­uwa­żył. – Spoj­rzał zna­czą­co na Cy­ru­li­ka.

Kom­pan za­mam­ro­tał pod nosem coś jakby „szpi­cuj się”.

– Ar­te­fakt dzia­ła z opóź­nie­niem. Wy­star­czy wy­ja­śnień? Mo­że­my już pły­nąć, za­wo­do­wa oszust­ko i kró­lo­wo gra­san­tów?

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Psia jucha, to sztan­dar kró­lew­ski! ―> Psiajucha, to sztan­dar kró­lew­ski!

 

spy­ta­ła Róża, a ta jako herszt­ka roz­bój­ni­ków… ―> …spy­ta­ła Róża, która jako herszt­ka roz­bój­ni­ków

 

Po dzie­wię­ciu pie­chu­rów z rusz­ni­ca­mi po bo­kach… ―> Dlaczego mieli rusznice po bokach?

 

Na­stęp­nie szli miej­sco­wy mistrz al­che­mii Ukwap wraz z jego go­ść­mi ze stron od­le­głych: mi­strzem Ma­tey­em i uczniem Ja­da­mem. ―> Na­stęp­nie szedł miej­sco­wy mistrz al­che­mii, Ukwap, wraz ze swoimi go­ść­mi ze stron od­le­głych: mi­strzem Ma­tey­em i uczniem Ja­da­mem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajowskie, zabawne opko. Świat wspak i przygody gromadki podobały się mi się, a nawet przeczytalabym więcej. :-) Zwroty akcji są niespodziewane. Historia spójna. 

 

 

Powodzenia w konkursie!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

regulatorzy, dziękuję za odwiedziny i łapankę. Przy skrzyneczce rzeczywiście inspirowałem się trochę Pulp Fiction ;)

Asylum, dzięki! Starałem się, żeby było fajowskie i zabawne :)

Bardzo proszę, Panie Domingo. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem sympatyczne opowiadanie, ogrywające różne motywy popkulturowe i to od takich dawnych (świat na opak) po dzisiejsze (Filemon), po drodze mając jakąś Milady skojarzoną z różnymi Księżniczkami Złodziei.

Przyznam, że z początku było dość powolnie i zastanawiałam się, do czego zmierzasz, za to potem akcja przyspieszyła tak, jakby gonił ją konkursowy limit ;) Przez to jest trochę dysproporcja między szczegółowością opisów i powolnym tempem części pierwszej, a skrótowością drugiej, zwłaszcza od chwili przybycia do Stryjcia.

Troszkę mi też chwilami umykały motywacje flisaków, a zakończenie rzuca na to wprawdzie jakieś światło, ale np. o ile coś mi nie umknęło, puściłeś wątek rewolucji – spodziewałam się jakichś wyjaśnień, ale ich nie dostałam. O co z nią chodzi, czy zakończenie ma z nią związek?

Realia wydają mi się takie ogólnie siedemnastowieczne, skoro już broń skałkowa, a poza tym taka mocna “staropolszczyzna”, nie jestem specjalistką od epoki, ale wyglądają sensownie.

Ogólnie ciekawa lektura, chętnie bym się dowiedziała czegoś więcej o tym świecie, no i w wersji, którą przeczytałam, solidna technicznie. Rzuciły mi się w oczy pewne drobiazgi, jeszcze niewychwycone:

 

– Skowronku, ledwom z wami parę godzin na tratwie, a już chcecie mnie do załogi zwerbować

Tę wypowiedź zakończyłabym pytajnikiem.

 

Jakby na potwierdzenie tych słów[-,] tuż obok domorosłego poety

 

– Ożeż[+,] ty kmiotku!

 

Po chwili strażnicy nie żyli.

To się niefajnie rymuje.

 

nie niepokojeni

Formalnie wedle obecnej normy powinno być razem. Ale i razem, i osobno wygląda w tekście literackim tak sobie

 

Czekamy w tym stanie, aż dopłyniemy do strażników?

Tu mi się zawiesiła logistyka – do jakich strażników mają dopływać? Nie są aby właśnie koło nich i części nie pozabijali?

 

lecz żal mu było tego pszenicznego piwa

Wywaliłabym “tego”, bo w najbliższym sąsiedztwie nie ma mowy o piwie i trochę nie wiadomo, do czego się zaimek odnosi. Możesz go zastąpić jakimś bardziej konkretnym przymiotnikiem. Zaimki to w ogóle ZUO.

 

nie dostała udaru

Do subtelnej stylizacji chyba lepiej pasowałaby apopleksja?

http://altronapoleone.home.blog

Ojejciu, ależ to się dobrze czytało. Działo się sporo, postacie, a przede wszystkim Różyczka – świetne i zaskakiwałeś co parę akapitów. Sporo smaczków (szczególnie podobał mi się kocur wielkości psa obszczekujący intruzów miauknięciami) sprawiało, że gęba mi się uśmiechała praktycznie przez cały czas. świat na opak był rewelacyjny, licytacji i jej zakończenie po prostu piękne. Ciekawe, że nikt na to wcześniej nie wpadł ;) Słowem, zadowolona z lektury jestem bardzo i liczę, że mnie do Twojego świata jeszcze kiedyś zbierzesz :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

drakaino, dziękuję za komentarz. Na początku trochę rozwlekłem opisy, żeby zbudować świat i potem móc trochę popędzić z akcją, ale jeśli taka dysproporcja rzuca się w oczy, to postaram się nad tym popracować. Wątek rewolucji miał sugerować, że Cyrulik i Skowronek nie są pierwszymi lepszymi flisakami, ale są częścią czegoś większego i artefakt w ich rękach nie znajduje się przypadkowo. Realia starałem wzorować na siedemnastowiecznych, więc cieszę się, że wyglądają sensownie.

Czekamy w tym stanie, aż dopłyniemy do strażników?

Tu mi się zawiesiła logistyka – do jakich strażników mają dopływać? Nie są aby właśnie koło nich i części nie pozabijali?

Widocznie za słabo to zaznaczyłem:

– Krostek – dowódca przyzwał rudzielca ręką – wchodzimy. Reszta, bierzcie konie. Spotkamy się za zakolem, tam gdzie zwykle.

Skowronek odbił od brzegu. Tratwa znów wolno dryfowała z nurtem rzeki. Dowódca rozpoczął inspekcję od worka z jabłkami.

Dwóch strażników kontroluje tratwę podczas płynięcia, a pozostałych dwóch ma czekać na “następnym przystanku”. Dlaczego kontrolują “w biegu”, a nie na spokojnie przy brzegu? Po pierwsze czas to pieniądz, a pieniądz ma władzę: kupcy nie mogą się skarżyć, że jakieś kontrole spowalniają im handel. Po drugie jest to korzystne dla strażników, unikających w ten sposób przypadkowych wścibskich oczu – mogą sobie popróbować, ponarzekać czy powymuszać bez udziału zbędnych świadków. Podobnie dla ewentualnych przemytników. Może jest to trudniejsze logistycznie, ale poza tym korzyści przeważają dla każdej ze stron.

Pozostałe drobiazgi naprawione :)

 

Irka_Luz, miło mi, że się podobało, może jeszcze kiedyś wrócę do tego świata :)

Panie Domingo – w zasadzie od dedlajnu do ogłoszenia wyników nie wprowadzamy poprawek, ale myślę, że na takie drobiazgi jury przymknie oko ;)

 

Co do rewolucji: tak, można się domyślić, że oni są częścią czegoś większego, ale jak ani nie fetyszyzuję, ani nie demonizuję strzelby Czechowa, tu akurat ona wyskoczyła, bo owszem, mamy wyprawę do miasta, mamy dziwaczną licytację, ale rewolucja – a to wielkie słowo! – znika. Może gdyby to było mniej wyeksponowane, nie rzuciłoby się w oczy jako coś, o czym autor zapomniał ;)

http://altronapoleone.home.blog

drakaino, ups, mam nadzieję, że ta nieznajomość prawa mi nie zaszkodzi. Więcej poprawek (do ogłoszenia wyników) nie zrobię, a za zrobione żałuję ;) Ale tak na serio dziękuję za informację, gdzieś mi umknęła ta zasada.

Może rzeczywiście trochę wyskoczyłem z tą rewolucją. Na przyszłość będę ostrożniejszy z podobnymi kwestiami.

Nie przejmuj się aż tak bardzo :) Ale ponieważ jesteś dość nowym użytkownikiem, zapewne nie wszystko jest oczywiste. To po prostu zwyczaj, gdyby jurki chciały nietykania niczego, to by to zaznaczyły – i odwrotnie: gdyby wszelkie zmiany były dozwolone w dowolnym momencie, też by to było w regulaminie :)

 

Nie wiem, czy dotarło do Ciebie moje wiekopomne dzieło czyli poradnik Portal dla żółtodziobów? Jest tam omówiona większość pytań, jakie zadają użytkownicy, niekoniecznie całkowite świeżynki :)

 

Powodzenia!

http://altronapoleone.home.blog

Wiekopomne dzieło dotarło i staram się do niego stosować :)

Podobało mi się, ciekawy ten świat. Całkiem zabawna, miła lektura. Choć pewnie jedyne, co z niej zapamiętam, to fakt, że była zabawna i mi się podobało. Tak, “przyjemna” to słowo najodpowiedniejsze, takie coś, co czyta się dla czystej rozrywki, ale nie da huśtawki emocjonalnej.

– Mówiłem – szepnął Skowronek do bandytki. – Żadnego wymachiwania bronią!

 – Napijecie się? – kontynuował już w środku Stryjcio. – Mocniejszego nic nie m

Myślnik się przesunął.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

MaSkrol, dziękuję za komentarz. W czystą rozrywkę celowałem, więc cieszę się, że ją dostarczyłem :)

Udany tekst! Podobała mi się konsekwentna stylizacja i przekonujący język, jak również z początku sielska atmosfera na tratwie, a później nagła odmiana sytuacji. Szczególnie dobrze wypadła tutaj postać Róży – bardzo mi się spodobało, kiedy naiwna panienka okazała się twardą przywódczynią bandy. Ogólnie fabuła wciągała, a tajemnica skrzyni naprawdę ciekawiła. Świat Wspak bardzo pomysłowy, a co ważne, przemyślany i trzymający się – specyficznej, co prawda, ale jednak – logiki.

Szkoda tylko, że szybko się skończyło, a do końca nie wyjaśniło się, o co chodziło ze skrzynią. Jasne, mogło to być coś w stylu pulpfictionowej walizki, ale biorąc pod uwagę, że to krótkie opowiadanie, aż chciałoby się więcej.

deviantart.com/sil-vah

Silva, dziękuję za komentarz! Bardzo mi miło, że się podobało :)

Początek wydał mi się jakiś taki strasznie niemrawy. Leniwe to-to, przegadane – ot, taka pogawędka bohaterów o niczym szczególnym. Wszystko to w dodatku z dość specyficzną stylizacją, która – jeśli tylko tekst będzie “poważny” – ma wszelkie dane, by nawet położyć to opowiadanie.

Takie więc odczucia towarzyszyły wprowadzeniu, natomiast trzeba przyznać, że im dalej w tekst, tym wrażenia lepsze.

Stylizacja, jak pisałem, wydała mi się ryzykowna. Przede wszystkim dlatego, że przy wprowadzeniu nie wiedziałem jeszcze, z jakim rodzajem opowiadania będę miał do czynienia. W kolejnych akapitach okazuje się jednak, że idziesz w takie dosyć baśniowe klimaty, do których akurat wspomniana stylizacja pasuje bardzo dobrze. W dodatku wszystko opowiedziane jest bardzo lekko, pomagasz też sobie odrobiną humoru, co sprawia, że poszczególne elementy fajnie się ze sobą uzupełniają. Już krok bliżej do ciekawego opowiadania. :)

Tekst, jak przed chwilą zaznaczyłem, charakteryzuje pewna baśniowość. Ta stylizacja nie jest szczególnie mocna. Opowiadanie wydaje się być raczej nią „maźnięte”. Na tyle, by czytelnik mógł to zauważyć, a jednocześnie nie porywasz się tu na tekst w pełni stylizowany. Taki, w którym owa stylizacja gra pierwsze skrzypce i rzeczywiście stanowi wiodący element opowiadania.

Czy „Na tratwie…” potrzebowało mocniejszej stylizacji? Myślę, że nie. Ona jest wyczuwalna, dodaje opowiadaniu bardziej indywidualnego charakteru. Jak pisałem, fajnie komponuje się z resztą elementów, a przede wszystkim uprzyjemnia lekturę, co jest o tyle ważne, że tempo momentami bywa wolne, a i fabularnie wielkich fajerwerków oczekiwać nie należy. Widać, że stawiasz tu na inne elementy i dobrze, by te potrafiły się wybronić. Stylizacja radzi z tym sobie całkiem nieźle.

Humor? Fajny. Dobrze współgra przy tym z nutą absurdu zawartą w tekście. To nie jest wiodący element opowiadania, nie ma też go jakoś szczególnie dużo, ale swoje dla „Na tratwie…” robi. Sprawia, że opowiadanie czyta się przyjemniej, ciut szybciej, bo i opowieść staje się dzięki niemu lżejsza. Dobrze podkreśla lekkie przerysowanie bohaterów, wprowadza parę zabawnych smaczków. To nie jest oczywiście tekst humorystyczny, raczej taki baśniowo-sympatyczny, więc nie ma co się jeszcze szerzej nad tym akurat elementem rozwodzić. Dostaje określone zadanie w opowiadaniu, wywiązuje się z tej roli dobrze. Tyle powinniśmy od niego oczekiwać i dokładnie tyle daje.

Element na plus, znaczy. :-)

Świat…

Czego tu nie ma. :D

Latające okonie, karasie pocztowe, podgrzybki przerastające domy. Świat wspak, sam w sobie, nie jest pewnie czymś szczególnie odkrywczym, co na dzień dobry wywoła efekt „wow!”. Natomiast poszczególne elementy składające się na ten świat są tak pozytywne odjechane, że naprawdę trudno ich nie docenić.

Pokazujesz nam świat momentami dość absurdalny, natomiast ta absurdalność wydaje się być przyjemnie nienachalna. Nie ma tu skomasowanego ostrzału dziwactwami czy przesuwania kolejnych granic wariactwa, byle tylko na siłę ten tekst uatrakcyjnić. Owe latające okonie i podobne im cuda pojawiają się głównie jako dodatki, akurat wtedy, kiedy można ubarwić świat i opowieść. Jednocześnie dorzucasz owych osobliwości na tyle dużo, że można już pisać o określonej charakterystyce świata. Nie mogę Ci tu raczej zarzucić wciśnięcia paru absurdalnych elementów celem stworzenia atrapy świata. Parę razy potrafiłeś się w tym tekście przyjemnie pobawić, jak choćby w przypadku tej odwróconej mowy. Udało Ci się przy tym wkomponować absurd w opowiadanie w taki sposób, że dość naturalnie połączył się on z baśniową stylizacją. Oczywiście, trzeba też uczciwie zauważyć, że nie jest to światotwórstwo szczególnie zaawansowane. W dłuższej perspektywie jest to świat jednak do zapomnienia. Należy też zauważyć, że ze względu na konstrukcję, może on raczej wywoływać uśmiech niż fascynować czy wciągać. Ogólnie rzecz biorąc, świat z pewnością jest zaletą tekstu. Charakterystyka opowiadania ciut go ogranicza, jeśli chodzi o złożoność i strukturę, ale też pozwala wprowadzić niezwykle wdzięczną nutkę szaleństwa, która z pewnością wyróżni tekst na tle innych konkursowych światów.

Fabuła? Jednak trochę zbyt licha. Ta fabuła generalnie nie ma tu zbyt wielu argumentów, by zrobić na czytelniku odpowiednie wrażenie. Owo „jednak” bierze się zaś stąd, że do oczekiwań należy przyłożyć właściwą miarę. Dlatego zanim wyjaśnię, dlaczego nazwałem fabułę lichą, uczciwie zaznaczę, że ze względu na gatunek tekstu nie miałem wygórowanych oczekiwań. Czasem, przed ocenieniem danego elementu należy sobie zadać pytanie, ile w tej konwencji rzeczywiście da się zrobić.

Było już w tym komentarzu o lekko baśniowym klimacie, humorze. Pojawiła się też wzmianka o przerysowaniu. W takich tekstach trochę trudniej porwać fabułą. Liczy się przede wszystkim dobór i konwencja stylizacji, odpowiedni poziom malowniczości i przerysowania. Również trzymanie się charakterystyki gatunku.

Fabułą porwać trudniej, tym nie mniej tutaj dostajemy taki trochę krótki program obowiązkowy zbudowany wokół skrzyni. Mocniej uwagę przyciągają świat, absurd, bohaterowie. Na poziomie zadowolenia z lektury to jeszcze wystarcza. Czytało mi się fajnie, spędziłem miło czas. Natomiast, kiedy przychodzi oceniać tekst pod kątem wyróżnienia, wtedy takie opowiadanie potrzebuje maksymalnie dużo argumentów, by pokazać, że jednak jest trochę przed innymi. I na tym poziomie ocena fabuły wypada nieco gorzej, bo ona jednak żadnych argumentów nie daje.

No to zostali nam jeszcze bohaterowie.

Na pewno dobrze dopasowani do konwencji. Na pewno różni. Na pewno każdego z nich można jakoś scharakteryzować. Lekko przerysowani, dosyć sympatyczni, o ciekawych imionach, które (choć nieprzesadnie wymyślne) potrafią zwrócić uwagę i dość szybko zapadają w pamięć.

Główną zaletą bohaterów jest to, że fajnie trzymają się konwencji opowiadania. Oni mają być jednym z elementów tworzących określony klimat opowiadania i ze swojej roli wywiązują się dobrze. Z drugiej strony żadne z nich nie zostało chyba nakreślone (albo wręcz przerysowane) na tyle mocno, by wybić się na tle reszty (choć piszę to jednak z drobnymi wątpliwościami, bo ta Róża jednak napisana fajnie). By sprawić, że całe opowiadanie będzie kojarzone właśnie z jednym z nich.

Podsumowując: przyjemne w odbiorze opowiadanie, które dobrze trzyma się wybranej przez Ciebie konwencji. A zarazem cierpiące jednak na brak takiej zdecydowanej wartości dodanej, która jeszcze mocniej pchnęłaby tekst w kierunku wyróżnienia.

Podziękował za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

PanDomingo, zdecydowałam się zgłosić Twoje opowiadanie w wątku z nominacjami do piórka. Tekst jest bardzo odświeżający, przyjemny, sprawny technicznie; akcja konsekwentnie poprowadzona; postaci charakterystyczne i odróżniające się od siebie. Do tego naprawdę nieźle pomyślany świat Wspak i otoczka tajemnicy wokół skrzyni. Będę wypatrywać kolejnych Twoich tekstów.

deviantart.com/sil-vah

CM, bardzo dziękuję za rozbudowaną opinię. Już wiem nad czym popracować przy następnych tekstach.

Silva, dziękuję za zgłoszenie do nominacji do piórka! Cieszę się, że uznałaś opowiadanie za tak dobre. Bardzo to motywujące :)

Komentuję jako opowiadanie biblioteczne i w tej kategorii mi się podobało bardzo ;) Z pewnością ten tekst jest fajny i przyjemny, a także – jak padło w innych komentarzach – odświeżający. Lekko, płynnie, przy czytaniu nie czuć objętości opowiadania. No płynie się przez niego. Fabuła nadająca się dla czytelników w różnym wieku. A przy okazji jest tu jakiś taki powiew familijnego kina fantastycznego. No przyjemne to.

Ta pannica, to twoja?

Róża wyciągnęła pistolet.

O jak prychnąłem XD

 

wilku-zimowy, miło mi, dziękuję za komentarz :)

PanieDomingo, hej!

Od samego początku nie mogłam wgryźć się w to opowiadanie, ale to pewnie dlatego, że nie jestem wielką fanką tradycyjnego, że tak to ujmę, fantasy w dodatku tak stylizowanego. Ale im dalej w las tym było przystępniej, co można uznać za plus, ale również za minus. Na plus, przynajmniej dla mnie jest właśnie ta przystępność językowa, ale to znowu znaczy, że tekst nie jest napisany równo. Na początku dialogi są ciut inne, później znowu bardziej „nowoczesne”. Takie przynajmniej miałam odczucie, ale jeszcze dopuszczam możliwość, że zrobiłeś to celowo. Język po drugiej stronie lustra wydaje się być nieco inny.

Do bohaterów przejdę teraz. No, nieźli są. Nie jacyś szczególnie intrygujący, ale nie mdli od nich. Różyczka to taka typowa kobietka z jajami, dałabym jej jeszcze jakąś inną, kobiecą cechę i byłaby fajniejsza. Ale, nie mam tu co marudzić. Przejaskrawionych postaci też bym nie chciała.

Fabuła moim zdaniem jest w porządku. Zaskoczyłeś mnie już na samym początku, kiedy to z kobietki ofiary robi się kobieta oprawca. Nie spodziewałam się i fajnie, zgrabnie Ci to wyszło. Później bohaterowie są poniekąd poddawani otoczeniu i dziwnym zjawiskom, rzucani między światami i nie mają wpływu na wydarzenia, ale mnie to wcale nie przeszkadza. Nie zawsze jest tak, jak sobie bohater postanowi.

Wszystko, co do tej pory opisałam było takie pięć na dziesięć. Poprawne, ale nie powalające. Jest w tym opowiadaniu jednak pewien element, który bardzo przypadł mi do gustu – światotwórswto. Podobał mi się ten ośmiościan, podobał mi się odwrócony świat, a scena licytacji, nie dość, że zabawna, to dobrze przedstawiona.

Technicznie nieźle. Nie potykałam się.

Podsumowując; Na początku miałam opory, ale ostatecznie jestem zadowolona z lektury.

SaroWinter, dziękuję za wypunktowanie problemów, będę nad tym pracował. Miło mi, że mimo wszystko byłaś zadowolona z lektury :)

(: .hcikat jecęiW .ołęnhceimśU .aind ketązcop an erboD

(: zratnemok az ikęizD !ołabodop ęis eż ,ęis ęzseic ,57olaoK

Szeroko pojechałeś panie Pisarzu, i tak jak lubię (szeroko uśmiechnięty czytelnik). Fantazja ułańska, a i warsztat godny. Czytało się świetnie i czytałoby się dłużej z wielką przyjemnością. 

Tak filozoficznie trochę: jeśli świat na opak to logicznie-odwrotne powinno być nielogiczne?smiley

patetronusie, miło powitać szeroko uśmiechniętego czytelnika :)

Logika mi podpowiada, że logicznie-odwrotne w świecie na opak powinno być nielogiczne. Ale jak coś jest nielogiczne, to wcale nie musi być logiczne, czyli nie musi być nielogiczne, a może być nawet logiczne. Więc, zgodnie z logiczną nielogicznością świata na opak, mam nadzieję, że nic nie wyjaśniłem i wszystko jest teraz ciemne ;)

Dokładnie, nielogicznie zgadzam się z autorem, ale na opak :)

Sympatyczny tekst. Z czasem nabiera lekkości i czyta się przyjemnie.

Ładnie poszalałeś ze światotwórstwem. W efekcie wyszedł bogaty w szczegóły zwierciadlany świat. Ale jakim cudem on się trzyma kupy, to nie wiem…

Bohaterowie też niczego sobie, zwłaszcza pannica.

Babska logika rządzi!

Finklo, dziękuję za komentarz. Rzeczywiście, mam tu trochę światotwórcze szaleństwo ;) Cieszę się, że postacie wyszły dobrze, może jeszcze pojawią się gdzieś w przyszłości .

Cześć!

 

Bardzo klimatyczny początek. Dobrze zarysowałeś ton opowieści (kontrola, podatki – podane z lekkim przymrużeniem oka – to lubię). Niektóre postacie (szczególnie dowódca straży i jego rudy pomocnik) wyszły trochę sztampowo, ale Róża i „flisacy” na plus.  

Dialogi całkiem niezłe, aczkolwiek zawieszałem się czasem na atrybucjach. Są trochę zbyt “różnorodne”, a czasem zanadto rozbudowane, jak na mój gust oczywiście, co w pewnym momencie odrywało mnie od wypowiedzi, bo środek ciężkości był przeniesiony na didaskalia.

Na przykład:

 

– Gdyby drogi były lepiej pilnowane – Róża wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowo – to może i by zapewnił. Ale, jak widać, na tratwach więcej strażników niż na gościńcach.

Wyjaśnienia narratora są tu moim zdaniem zbędne i dialog staje się mniej dynamiczny. Nie jest to zaś rozmowa dżentelmenów z Yorkshire. ;-)

 

Inny przykład:

 

– Można tak powiedzieć – odpowiedział chłopak zdawkowo.

Z samej wypowiedzi wynika, że jest zdawkowa. Podpowiedź znów zbędna.

 

Kreacja świata na opak to duży atut opowiadania. Nie do końca jasne są dla mnie zasady, które rządzą tym uniwersum (z jednej strony dialogi działają zupełnie wspak, ale kolacją staje się obiad, a nie śniadanie ;-)), lecz nie ma sensu rozkładać tego na czynniki pierwsze, bo jest klimacik i konkretna rozrywka. Dużo w tekście nienachalnego, inteligentnego humoru (nawiązanie do lex retro non agit wykorzystałeś idealnie w takim uniwersum).

Skrzynka jako MacGuffin trochę mnie nie przekonała. Od razu skojarzyło mi się z walizką, w której rzekomo miała zostać umieszczona dusza Marsellusa Wallace’a (i to dobrze), jednak zgrzytnęło mi przede wszystkim, że przed aukcją nie poznano jej zawartości (lub nie wyjaśniono licytantom dlaczego, no chyba że to element świata na opak ;-)). To trochę taki fabularny wytrych.

 

Następnie szedł miejscowy mistrz alchemii, Ukwap, wraz ze swoimi gośćmi ze stron odległych: mistrzem Mateyem i uczniem Jadamem. Kroku próbował im dotrzymywać podstarzały kapłan Jawor, który swą obecność tłumaczył niedoskonałością alchemii.

Można by spróbować uniknąć powtórzenia. ;-)

 

Generalnie mi się podobało, chociaż „Dziś pełnia” lepsza, ale to dobrze, bo widać postępy. ;-)  

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

FilipieWiju,

dzięki za odwiedziny.

Dialogi całkiem niezłe, aczkolwiek zawieszałem się czasem na atrybucjach. Są trochę zbyt “różnorodne”, a czasem zanadto rozbudowane, jak na mój gust oczywiście, co w pewnym momencie odrywało mnie od wypowiedzi, bo środek ciężkości był przeniesiony na didaskalia.

Właśnie w pierwszej wersji tekstu atrybucje były tak skąpe, że dostawałem głosy, że nie wiadomo, kto co mówi. Widocznie po poprawkach przesadziłem w drugą stronę ;p

Kreacja świata na opak to duży atut opowiadania. Nie do końca jasne są dla mnie zasady, które rządzą tym uniwersum (z jednej strony dialogi działają zupełnie wspak, ale kolacją staje się obiad, a nie śniadanie ;-)), lecz nie ma sensu rozkładać tego na czynniki pierwsze, bo jest klimacik i konkretna rozrywka. Dużo w tekście nienachalnego, inteligentnego humoru (nawiązanie do lex retro non agit wykorzystałeś idealnie w takim uniwersum).

Dziękuję. Światotwórczo chciałem tu trochę poszaleć, ale jednak z naciskiem na przygodę bohaterów. Gdybym chciał stworzyć świat na opak, który dałoby się rozłożyć na czynniki pierwsze i wytrzymałby krytykę analizujących go czytelników, to pewnie samo przedstawienie zasad działania świata zajęłoby z pół, jeśli nie większość, opka. Ale to może innym razem ;)

Skrzynka jako MacGuffin trochę mnie nie przekonała. Od razu skojarzyło mi się z walizką, w której rzekomo miała zostać umieszczona dusza Marsellusa Wallace’a (i to dobrze), jednak zgrzytnęło mi przede wszystkim, że przed aukcją nie poznano jej zawartości (lub nie wyjaśniono licytantom dlaczego, no chyba że to element świata na opak ;-)). To trochę taki fabularny wytrych.

Trochę fabularny wytrych, ale trochę też chciałem zrobić z tego “tajemniczą licytację”. W zwykłej skrzynce mogło być zarówno nic, jak i jakieś drogocenne przedmioty – z pewnością podbija to napięcie wśród licytujących. Wiem, że w prawdziwym świecie nic takiego, raczej, nie miałoby miejsca, ale to w końcu świat na opak ;)

Generalnie mi się podobało, chociaż „Dziś pełnia” lepsza, ale to dobrze, bo widać postępy. ;-)

Dzięki!

Za resztę uwag też dziękuję i pozdrawiam :)

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Anet, dziękuję :)

Nowa Fantastyka