- Opowiadanie: Kulosław - Mężczyźni myślą tylko o jednym

Mężczyźni myślą tylko o jednym

Tekst na granicy szorta, ale mam nadzieję, że wciąż się mieści w limicie.

W zamyśle nie było fantastyki, miał wyjść subtelny erotyk, ale coś się mimochodem wkradło, więc sądzę, że każdy coś dla siebie może znaleźć.

Zapraszam do opiniowania i życzę przyjemnej lektury :)

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Mężczyźni myślą tylko o jednym

Po czym można rozpoznać eleganckiego mężczyznę?

Po pierwsze: po ubiorze, i właśnie na tym etapie polegnie większość samców. Wiadomość dla was, drodzy panowie: sprany T-shirt, podarte dżinsy i wysłużone tenisówki umarły razem z Kurtem Cobainem, ortalionowa kurtka przyciąga uwagę jedynie nieletnich narkomanek snujących się po klubach techno, a jeśli nosisz dresy bez ściągaczy, to lepiej wyjdź w samych majtkach (chyba że szufladę zajmują głównie slipki legendarnej marki Cottonworld, jeśli zgadłem, to błagam koleżko: zabij się! Nie przekazuj materiału genetycznego kolejnemu pokoleniu, wyplewienie tego zajmie ludzkości dekady). Można wziąć przykład ze mnie. Jestem z natury estetą-minimalistą, miałem na sobie granatową koszulę (wąską w talii i luźniejszą w barkach, żeby dodać kilka centymetrów gdzie trzeba), do tego wąskie chinosy podkreślające zgrabny tyłek i zamszowe mokasyny. To żadna sztuka dobrze wyglądać.

Po drugie: po alkoholu. Wytłumaczę to w formie zagadki: skrajne punkty barmańskiej lady zajęło dwóch mężczyzn. Ten po lewej zakupił piwo marki Tyskie, a mężczyzna z prawej koniakówkę remy martin. Zgadnijcie, który po kilku godzinach będzie śpiewać szanty i wybeka abecadło, a który zachwyci tłum erudycją i ciekawą dyskusją. Ja tego wieczoru postawiłem na bardziej przyziemny kaliber: hennessy, święty graal nowobogackiej klasy, ludzi pokroju: from the bottom to the top. To trunek nie dla sprinterów, koniak lubi być w ciekawych miejscach, degustowany przez intrygujących ludzi i pobudzać mózg do pracy. Platon miał wino, Heidegger zapewne koniak; wszystko co wielkie sprowadza się do winogron i fermentacji.

Po trzecie: po tym, że informuje żonę o wynajęciu pokoju hotelowego na jedną noc. Cóż, przyznaję: zostałem złapany na gorącym uczynku. Jestem również świadomy, że powinienem czuć się jak łajza, ale z jakiegoś powodu moje serce było zimne jak Walt Disney. Uspokajając wszystkich obrońców przysięgi małżeńskiej: na co dzień nie jestem członkiem Gucio Gangu, w końcu zaufanie – albo lęk przed samotnością – cementuje związek. Po prostu mój dobry przyjaciel polecił mi tę usługę (przy rekomendacji filmów i książek bywa nieomylny, więc takie odstępstwo od klasycznego wachlarza „polecajek” musiało zostać podyktowane eksplozją serotoniny o sile porównywalnej do bomby zrzuconej na Nagasaki). Ciekawość zwyciężyła.

Puk, puk! – dobiegło od drzwi. Wypiłem jednym haustem zawartość szklanki i wziąłem głęboki wdech; mózg, kradnąc przy tym nieco tlenu, podjął ostatnią próbę odwrócenia mnie od złego, przywołując obraz Kamili. „Co ja tutaj robię?!” – dudniło w głowie jak alarm bombowy, ale gdy pozwoli się ciału działać automatycznie, to ono doskonale wie, czego pragnie i nie liczy się z kosztami. Po otwarciu drzwi zapomniałem o żonie.

Była zjawiskowa. Długie, cholernie długie nogi, na które założyła ciemne, zmysłowe pończochy; wypielęgnowane dłonie gdzie każdy palec ukoronowano krwistoczerwonym tipsem, i tułów w postaci maszyny do pisania marki Olympia Standard, którą tak zachwalał Bukowski. Poczułem ścisk w gardle, w takich chwilach nie warto myśleć i kombinować nad dobrym pierwszym wrażeniem, lepiej postawić na enigmatyczną otoczkę i niewymuszoną surowość.

– Hej – powiedziałem krótko, klasycznie i po męsku.

Maszyneria poszła w ruch, klawisze poruszały się szybko i sprawnie, a ich dźwięk był bardziej kusicielski, niż gdyby Marilyn Monroe zaśpiewała Happy birthday, mister writer. Prowadnica wróciła do pozycji początkowej, wypluwając fragment papieru, na którym widniał napis:

Mogę wejść?

– Zapraszam.

Rozłożyła się wygodnie na hotelowym king-size bed. Uzupełniłem dwie kryształowe szklanki (odmówiła oczywiście, jak niby miała to w siebie wlać?), po czym zająłem miejsce u jej boku. Przez krótki moment towarzyszyła nam cisza. Jej się nie spieszyło, a ja nie do końca wiedziałem co robić. Popijałem powoli, zbierając w sobie odwagę i tworząc tysiące scenariuszy kolejnych posunięć; gdy przez tyle lat jest się niewidzialnym przez obrączkę na palcu łatwo wyjść z wprawy i zapomnieć spontaniczności, trwałe związki rozleniwiają. Całe szczęście ona była profesjonalistką. Klawisze kolejny raz zaklikały uwodzicielsko.

Boisz się? – Wyczytałem z kartki.

– Tak – odpowiedziałem szczerze, choć powinienem pewnie skłamać.

Nie bój się, nie ma czego. Zajmę się tobą.

Dałem pokierować się jej dłoni, która zdecydowanie – lecz nie natarczywie – skierowała mnie na ziemię i usadowiła przed sobą. Rozłożyła szeroko nogi, jej palce spokojnie przeczesywały moją grzywę. W tym momencie zrozumiałem pana Bukowskiego; w tej maszynie było coś niewytłumaczalnie pociągającego, czułem się jak uskrzydlony, jakbym pojął sens życia. Przyglądałem się klawiszom nie jak wyrobowi rzemieślniczemu, a niekończącemu się ciągowi możliwości; to jakbym miał sto lat i rozwiązywał krzyżówkę, znając z góry każde hasło.

Dłonie świerzbiły od chęci działania, ale – nawet jeśli robiła to za pieniądze – chciałem okazać należyty szacunek. Zacząłem delikatnie:

Filiżanka” – Zagrałem na klawiszach jak na fortepianie, spokojnie i z równym tempem. Czułe szarpnięcie za włosy zachęciło do dalszej pracy, jej noga znalazła się na moim barku i przycisnęła mocniej do siebie, mogłem prawie dotknąć nosem kolejnych klawiszy, ale takie eksperymenty rzadko wychodzą dobrze, wolałem z maszyną obchodzić się klasycznie. Grałem dalej:

Źdźbło, Czułość, Głębia, Rzęsiście, Prażynka…” – Mógłbym tak całą noc, z każdym wypełnionym wierszem maszyna wydawała z siebie przeciągły dźwięk, im więcej akapitów tym był dłuższy i bardziej spełniony. Gdy zastygłem na chwilę, próbując złapać wyjątkowo zwiewny wyraz – często mi umykający – klawisze zagrały same. Spojrzałem na świeży akapit:

Napisz coś złożonego.

Zamurowało mnie. Należy zrozumieć, że naprawdę długo nie pisałem. Tak długo, że obawiałem się, czy wciąż potrafię składać zdania; ale głównie z powodu dłoni, niespodziewanie zmaterializowanej na moim barku.

Kamila stała nade mną i uśmiechała się życzliwie. Z jej oczu tryskała duma.

– Wie, czego chce, kochanie – powiedziała. – Napisz coś.

Podobno mnisi z Shaolin spędzają dekady pogrążeni w medytacji, szukając nirwany. Mnie wystarczyło przyjrzeć się tej nieziemskiej istocie; czy udawała rozkosz dla mojej przyjemności? Nawet jeśli, to co z tego! Czasem trzeba zrobić coś tylko i wyłącznie dla własnego interesu. Nie potrzebowałem wiele, jedynie usłyszeć symfonię: klik, klik, klik, klik, dzyń! Siuuuu!

Ustawiłem prowadnicę. Ona puściła moje włosy i kurczowo chwyciła materac. Napisałem:

Po czym można rozpoznać eleganckiego mężczyznę?” – Litery pojawiły się na kartce jak tatuaże lub jakby zostały wypalone. Na wieki wieków, tego śladu już nie można zetrzeć. Postawiłem kropkę, ale zamiast sygnału kończącego akapit, usłyszałem melodię niemożliwą do pomylenia z niczym innym – Iphonowskie Presto.

Budzę się wyrwany z tego dziwnego świata zlany potem, z Kamilą wtuloną w bok i przypadkowym seansem w telewizorze. Szybko wyłączyłem najpierw budzik (po jaką cholerę ustawiałem alarm na trzecią w nocy? W sobotę!), a następnie czym prędzej telewizor, w obawie przed kolejnym chorym seansem w reżyserii Cronnenberga; te powykręcane majaki były najpewniej jego sprawką.

Wyzwoliłem się z objęć żony i wyślizgnąłem do kuchni, próbując z powrotem przywołać sen gorącym mlekiem. Efekt był daleki od zadowalającego, resztka zmęczenie zeszła z moich powiek i dopiero wtedy wrócił mózg, a wraz z nim jedyna prawidłowa reakcja na taki sen: „Co to, kurwa, było? Byłem jakimś blogerem albo pięknisiem… Czy ja chciałem przelecieć maszynę do pisania?”. Freud śmiał się z zaświatów.

Przesiedziałem w kuchni kolejne trzy godziny, próbując odpowiednio zinterpretować sen – a raczej znaleźć choćby najbardziej karkołomne wytłumaczenie, które zanegowałoby prawdę. W końcu się poddałem i w okolicach siódmej wstąpiłem do garażu, gdzie wytargałem z okowów zapomnienia gruchota, na którym kilka lat wcześniej próbowałem sił: Olympia Progress – Bukowski miał gust.

Przez chwilę się opierałem. Trzy lata to szmat czasu, ból po ostatniej porażce był jak niezabliźniona rana, ale gdy załadowałem papier do podpórki, miałem wrażenie, jakbym słyszał z tyłu głowy: „Tęskniłam za tobą”.

– Ja za tobą też – wyznałem po cichu.

Ambicje mają to do siebie, że są jak ognisko, które niepodsycane traci pierwotny żar. Zostają popioły, tyle że z nich rzadko odradza się feniks; częściej zmora w postaci obsesji. Przez te trzy lata nie postawiłem ani słowa, za to przeżyłem niejedno życie, zdobywając przy tym każdą możliwą nagrodę, pochwałę i fortunę – wszystko we własnej głowie. Stukanie klawiszy było jak terapia.

Przez kolejne dwa tygodnie nie wstawałem od kuchennego blatu, na którym się rozlokowałem (w poniedziałek rano zadzwoniłem po teleporadę: „Ma pan jeden z wymienionych objawów?” „Wszystkie! A u małżonki stwierdzono Covid-19” „Dwa tygodnie kwarantanny”. Poszło jak z płatka). Tyle czasu wystarczyło, by maszyna wypluła dwieście stron tekstu. Efektem była szmira o blogerze modowym uwikłanym w morderstwo. Coś dla fanów literatury do zgarnięcia o drugiej w nocy na stacji benzynowej – wciąż lepsze od gniotów pokroju „Pan Wilk” – szkoda papieru do druku, ale co ważniejsze: obudziłem się. I byłem głodny wyśnionych sukcesów.

Koniec

Komentarze

Nie jest tak, żeby śladowych elementów fantastyki tutaj nie było, moim zdaniem niepotrzebnie straszysz w przedmowie.

Ładnie i sprawnie napisane, błędów nie wyłapałem. Krótka historia, ale spięta w całość. Masz dużo porównań, ale takie było tutaj chyba założenie stylu. Trochę zabawy z językiem. Czuć, że to wszystko jest przemyślane i celowe.

Tekst właściwie robi personifikacja maszyny do pisania, co wyszło bardzo sprawnie. Reszta fabuły dość schematyczna, dość oklepana. Nie przeszkadzało to jednak w odbiorze i czytało się płynnie.

Według mnie tytuł odrzuca czytelników. Po pierwsze czytanie o snach jest niepopularne i zdradzasz twist. Po drugie "erotyczny" w tytule sugeruje 50/50. Czy autor rzeczywiście przedstawi w ciekawy sposób subtelną erotykę, czy będzie źle? Tu źle nie było. Ja bym na tytuł dał bez udziwnień: "Po czym można rozpoznać eleganckiego mężczyznę?".

Choć moje poglądy nie są zbieżne z poglądem głównego bohatera na powyższe pytanie, czytało się dobrze.

Ode mnie klik do biblioteki.

 

Pozdrawiam!

 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Cześć, 

– Wie czego chce, kochanie – mówi. – Napisz coś.

Tak mi zgrzytnął ten nagły czas teraźniejszy. Niektórzy tak piszą, mi to nie pasuje.

 

Właściwie więcej rzeczy nie wyłapałem, technicznie świetnie.

W ogóle historia bardzo mi się podobała. Przyszedłem tu zwiedziony dwoma aspektami: dyżurem i erotyką. Ostatnio szukam dobrej erotyki, bo sam chcę takową napisać, ale zdecydowanie nie tego szukałem XD co nie znaczy, że była zła – tekst napisany z wyczuciem, starannie, z ciekawym pomysłem.

Mam podobne odczucia co Mytrix: fantastyka trochę jednak tu występuje, więc nie ma co straszyć w przedmowie, a po drugie tytuł jest mało subtelny (w przeciwieństwie do tekstu).

Tyle ode mnie do napisania, to zostawiam jeszcze życzenia powodzenia w dalszym pisaniu i polecajkę do biblioteki.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć!

 

Początek jest tak napisany, że naprawdę uwierzyłam, że będzie to opowiadanie erotyczne, ale na szczęcie potem pojawiła się maszyna do pisania :). Świetnie wykreowałeś bohatera. Całą pomysł też mi się podobał. Lekko i sprawnie napisane. Wypełniłeś opis szczegółami i porównaniami, które stanowiły bardzo ciekawe smaczki. Technicznie jest dobrze, choć znalazło się trochę brakujących przecinków.

Wiadomość dla was, drodzy panowie: sprany t-shirt, podarte jeansy i wysłużone tenisówki umarły razem z Kurtem Cobainem, ortalionowa kurtka przyciąga uwagę jedynie nieletnich narkomanek snujących się po klubach techno, a jeśli nosisz dresy bez ściągaczy[+,] to lepiej wyjdź w samych majtkach (chyba, że szufladę zajmują głównie slipki legendarnej marki Cottonworld, jeśli zgadłem[+,] to błagam koleżko: zabij się! 

Wypiłem jednym haustem zawartość szklanki i wziąłem głęboki wdech; mózg[+,] kradnąc przy tym nieco tlenu[+,] podjął ostatnią próbę odwrócenia mnie od złego[+,] przywołując obraz Kamili.

„Co ja tutaj robię?!” – dudniło w głowie jak alarm bombowy, ale gdy pozwoli się ciału działać automatycznie, to ono doskonale wie[+,] czego pragnie i nie liczy się z kosztami.

Prowadnica wróciła do pozycji początkowej[+,] wypluwając fragment papieru, na którym widniał napis:

Przyglądałem się klawiszom nie jak wyrobowi rzemieślniczemu, a niekończącemu się ciągowi możliwości; to jakbym miał sto lat i rozwiązywał krzyżówkę[+,] znając z góry każde hasło.

Gdy zastygłem na chwilę[+,] próbując złapać wyjątkowo zwiewny wyraz – często mi umykający – klawisze zagrały same.

 Tak długo, że obawiałem się[+,] czy wciąż potrafię składać zdania; ale głównie z powodu dłoni, niespodziewanie zmaterializowanej na moim barku.

Podobno mnisi z shaolin spędzają dekady pogrążeni w medytacji[+,] szukając nirwany.

Shaolin 

Wyzwoliłem się z objęć żony i wyślizgnąłem do kuchni[+,] próbując z powrotem przywołać sen gorącym mlekiem.

Trzy lata to szmat czasu, ból po ostatniej porażce był jak niezabliźniona rana, ale gdy załadowałem papier do podpórki, miałem wrażenie[+,] jakbym słyszał z tyłu głowy: „Tęskniłam za tobą”.

„Wszystkie! A u małżonki stwierdzono Covid-19.[+.]

@Mytrix, dzięki za klika, bardzo mi miło :) Reklama niestety nie jest moją mocną stroną, liczyłem na efekt odwrotny do twoich przemyśleń, zwłaszcza że tematyka snów – jestem ogromnym fanem Davida Lyncha – zapewnia moim zdaniem nieograniczoną liczbę możliwości. Wezmę to jeszcze na warsztat.

 

@Krokus dzięki za czas i polecajkę :) cały opek był pisany w czasie teraźniejszym, ale końcówka mi się nie chciała spiąć przez to, więc musiałem przeredagować całość, jak zawsze: jak diabeł nie wejdzie drzwiami to kombinuje z oknami.

 

@Alicella miło mi słyszeć, że się spodobało :) Ostatnio czytałem coś Houellebecqa i zauważyłem u niego ogromny minimalizm przecinkowy, więc wyszedłem z założenia, że to jakaś metoda. Jak widać nie jest xd błędy poprawię jak tylko przysiądę do rereredagowania :)

Zawsze coś da się poprawić

Kulosławie, zauważ, że Houellebecq raczej nie pisał po polsku, więc mogłeś zauważyć co najwyżej “minimalizm przecinkowy” tłumacza, a także korektora jego wydawnictwa.

 

Co do tematyki snów, jest to kwestia gustu. Niektórzy nie lubią, a ja tak :) Aczkolwiek muszę poprzeć Mytrixa, że na forum NF taka tematyka jest raczej nielubiana ;) Przynajmniej na to wskazują moje obserwacje. Ogólnie – mam wrażenie, że forum ma ogromne parcie na oryginalność i poruszanie się w tematach rzadko spotykanych, co osobiście uważam za bzdurę. 

Wygląda to tak, że wszelkie tematy, które są w stanie dotrzeć intelektualnie do popularnego odbiorcy, w ten czy inny sposób były już rozwijane. W tej płaszczyźnie da się być wyłącznie wtórnym. Jakieś okienko na oryginalność otwierają nowe technologie, ale te nisze są błyskawicznie zagospodarowywane przez twórców. 

Oczywiście jest bardzo szeroki zakres tematów, który można eksplorować, ale z reguły próby pisania o życiu duchowym gronkowca złocistego, grzędowaniu purchli i półprzecinkowców, czy też snucia opowieści na temat słynnej wyprawy po złote Koko nad rzeką Maraboko, jakoś nie spotykają się z większym zainteresowaniem czytelników, balansując między bezradnym wzruszeniem ramionami i stwierdzeniem “wybacz, ale nic nie zrozumiałem”, a “nie wzbudziło większego zainteresowania” :D

Lista chwytliwych rozwiązań jest skończona i niestety dość krótka. Prawda, że kiedy zna się ją na wyrywki, rośnie apetyt na coś więcej. Ale praktyka pokazuje, że twórcze zaspokojenie tego apetytu jest potwornie trudne.

Rozpędziłem się, a przecież wypada wrócić do komentarza:

To co rzuciło mi się w oczy, to dojrzały styl pisarski jakim operujesz. Myślę, że przeważnie czytasz twórców, którzy są powszechnie uważani raczej za artystów niż rzemieślników, tworzących popularne historyjki. Albo przynajmniej takich, którzy są mariażem tych dwóch światów. Nie ukrywam, że to przyciąga wzrok, wyróżniasz się. 

Mam nadzieję, że pozwolisz nam się kiedyś zapoznać z tymi dwustoma stronami maszynopisu, a w każdym razie nie poprzestaniesz na jednym tekście, bo… odrzucona kobieta potrafi być mściwa, nawet jeśli ma tułów marki Olympia Standard. Kiedyś Trurl i Klapaucjusz uciekali przed ośmiopiętrową maszyną rozumną, a Twoja jest dużo mniejsza i zapewne zręczniejsza, mógłbyś podczas ucieczki zgubić swoje eleganckie obuwie i zatęsknić za tenisówkami nieodżałowanego Kurta. 

 

PS. Zmiana tytułu zdecydowanie na plus.

Silver_advent, dzięki za komentarz i oooooooopinię.

Całkiem słuszna uwaga z minimalizmem przecinkowym, ale czytałem kiedyś wywiad z pewnym tłumaczem, który mówił, że to nie sztuka przetłumaczyć tekst (google tłumacz rozwija się w zawrotnym tempie), ale przekazać styl i myśl autora, więc przy takiej zagrywce interpunkcyjnej chyba mimo wszystko skłaniam się do zamysłu autora, a nie tłumacza. 

Całkiem niezła psycho-gusto-analiza na podstawie jednego tekstu, trafiona w sedno, choć jakiś rzemieślnik też zdarzy się w mojej liście “przeczytane”, nie można gustu budować na samych perełkach, bo jak później odróżnić farbowane lisy silące się na bycie “czymś więcej”.

Sad but true, jeśli chodzi o ciągłe eksplorowanie nieodkrytych zagrywek literackich, w końcu to naprawdę trudne wymyślić koło na nowo – jeśli w ogóle możliwe., fantastyka wydaje mi się gatunkiem szczególnie wymęczonym na wszelkie możliwe sposoby. Nie mnie oceniać gust i oczekiwania portalowiczów, ale szkoda że dużo tematów przepada, bo nie są czymś całkowicie nowym; twórczość to nie tylko ciągłe szukanie nowych rozwiązań, ale właśnie umiejętne balansowanie między schematami czy odświeżanie mniej lub bardziej znanych formuł z autorskim sznytem. Kreatywność to nie tylko wymyślanie świata na nowo, ale również siebie, tak przynajmniej wynika z moich obserwacji i przemyśleń.

Tytuł faktycznie był zbyt brutalnie spoilerujący, ale co trzy głowy to nie jedna :D

 

Zawsze coś da się poprawić

Hej, hej

Ciekawe. Zdecydowana większość tekstu bardzo mi się podobała, sam motyw uwodzicielskiej maszyny do pisania przedstawiony jak połączenie komedii i horroru. Wyobraźnie podsuwała dość niepokojące obrazy ;)

Lubię taki styl – ostry, krótkie zdania, wiele dobrych porównań. 

Nie mnie oceniać gust i oczekiwania portalowiczów, ale szkoda że dużo tematów przepada, bo nie są czymś całkowicie nowym; twórczość to nie tylko ciągłe szukanie nowych rozwiązań, ale właśnie umiejętne balansowanie między schematami czy odświeżanie mniej lub bardziej znanych formuł z autorskim sznytem. Kreatywność to nie tylko wymyślanie świata na nowo, ale również siebie, tak przynajmniej wynika z moich obserwacji i przemyśleń

Moje fabuły są wciąż krytykowane za “nic nowego”, więc zgadzam się ;)

fantastyka wydaje mi się gatunkiem szczególnie wymęczonym na wszelkie możliwe sposoby.

A z tym się nie zgodzę. Tutaj nie ma ograniczeń w przeciwieństwie do kryminałów lub romansów. Równie dobrze, można powiedzieć, że ogólnie literatura jest wymęczona i nic nowego się nie przeczyta.

Klikam i pozdrawiam

Ostatnio czytałem coś Houellebecqa i zauważyłem u niego ogromny minimalizm przecinkowy, więc wyszedłem z założenia, że to jakaś metoda.

W powieści Houellebecqa nie ma przecinków przed imiesłowami przysłówkowymi? To raczej błąd korekty niż celowe działanie.

 

@Zanais dzięki za klika i opinię :)

Cóż, bardziej chodziło mi o fantastykę w swojej pierwotnej, klasycznej wersji (smoki, magia, księżniczki, królowie itd), ale masz rację: fantastyka ma tę wspaniałą cechę, że łatwo inkorporuje inne gatunki, więc umiejętna hybryda wciąż może zaskoczyć i zachwycić. Tylko że osobiście rzadko na taką trafiam (Pan Lodowego Ogrodu jest wyjątkiem), zazwyczaj schemat goni schemat, więc stąd może wynikać moja opinia o wymęczonym gatunku. 

Również pozdrawiam

Podpisano: Kulosław

Zawsze coś da się poprawić

Pan Lodowego Ogrodu ma różne opinie – jak wszystko. Niektórym się nie podoba ;)

Schemat to nie tragedia, choć są już pewne tak ograne schematy, że trudno coś oryginalnego wymyślić. Co do smoków, księżniczek… Myślę, że jeszcze wiele da się wymyślić, zobacz na przykład obecnie trwający konkurs na portalu “księżniczka w opałach” – mamy wiele ciekawych księżniczek :)

@Alicella, musiałem wygooglować szybciutko o czym do mnie piszesz xd

Możliwe, że źle się wyraziłem. U Houellebecqa na pewno nie ma takich błędów, po prostu w moim odczuciu zdania były często bardzo długie, ale nie cięte przecinkami. Stąd moje spostrzeżenie. Chciałem podobny zabieg przełożyć na swój tekst, tylko że wyszło nieudolnie. Kłania się znajomość zasad interpunkcyjnych.

Zawsze coś da się poprawić

Żeby mieć romans z maszyną do pisania trzeba być facetem z klasą;)

Podobało mi się.

Lożanka bezprenumeratowa

Dobrze napisane. Konstrukcja tego tekstu sprawiła mi przyjemność.

Pozdrawiam!

@ambush ciesze się, ze się podobało, choc nie wiem czy tego rodzaju spotkanie można potraktować jako romans…

 

@chalbarczyk o taka reakcje mi chodziło :) 

Zawsze coś da się poprawić

Jak na mój gust trochę za mocno zaszalałeś z dwukropkami. Poza tym, to naprawdę fajny tekst, życiowy :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Irka_Luz dzięki za opinię :) słyszałem kiedyś, że najlepsze teksty to te, do których autor przelewa cząstkę siebie i wydaje mi się, że coś w tym jest. I niestety mam ostatnio fioła na punkcie dwukropków więc wcale się nie dziwię xd

Zawsze coś da się poprawić

słyszałem kiedyś, że najlepsze teksty to te, do których autor przelewa cząstkę siebie i wydaje mi się, że coś w tym jest.

Jest, oczywiście pod warunkiem, że autor potrafi na siebie spojrzeć trzeźwo i z dystansem ;) A Ty potrafisz :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Pół życia przesiedziałam z maszyną do pisania. No, może nie w tym celu, co Twój bohater, ale dobrze wspominam tamten czas.

A opowiadanie całkiem niezłe, miejscami zabawne, okazało się satysfakcjonującą lekturą. ;)

 

na tym eta­pie po­le­ga więk­szość sam­ców. → …na tym eta­pie polegnie więk­szość sam­ców.

Polegaćpolec to nie to samo.

Za SJP PWN: polegać  1. «ufać komuś, nie obawiając się zawodu» 2. «mieć do czegoś zaufanie, opierać się na czymś» 3. «mieć przyczynę w czymś»

 

spra­ny t-shirt, po­dar­te je­an­sy… → …spra­ny T-shirt, po­dar­te dżinsy

 

ko­nia­ków­kę Remy Mar­tin. → …ko­nia­ków­kę remy mar­tin.

Nazwy trunków piszemy małą literą: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

bar­dziej przy­ziem­ny ka­li­ber: Hen­nes­sy… → …bar­dziej przy­ziem­ny ka­li­ber: hen­nes­sy

 

za to prze­ży­łem kilka żyć… → Życie nie ma liczby mnogiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że nie zmarnowałem twojego czasu :D I dziękuję za łapankę, z tymi “życiami” to złapałem dopiero jak powiedziałem to na głos i skojarzyło mi się z śląskim określeniem na tyłek… ale teraz się utrwali. 

Cóż, w obronie mojego bohatera powiem, że nie chciał z maszyną zrobić niczego nieodpowiedniego!

Zawsze coś da się poprawić

Bardzo proszę, Kulosławie. Miło mi, że mogłam się przydać.

 

Cóż, w obronie mojego bohatera powiem, że nie chciał z maszyną zrobić niczego nieodpowiedniego!

No to muszę wyznać, że czasem zdarzało się, że wykorzystywałam swoją do granic możliwości. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujący tekst.

Zaczyna się nieco mdło, ale pierwszy twist od razu wzbudził moje zainteresowanie. Drugi, wyjaśniający sprawę, był równie na miejscu.

Później, po “Przesiedziałem w kuchni kolejne trzy godziny, próbując odpowiednio zinterpretować sen”, tekst zdaje się być ciut rozciągnięty. Na szczęście jest krótki, więc nie ma czasu się zmęczyć, ale w mojej opinii trochę zbyt bardzo rozwodniłeś puentę. Niedużo, tak o pół kieliszka. Ale jednak małe cięcia by nie zaszkodziły.

Mimo niewielkiej objętości tekstu i dzięki jego względnej prostocie mamy tu dobrze zarysowane emocje. Tutaj odcina się pierwsza część, poświęcona eleganckiemu mężczyźnie, która jako jedyna jest pod względem emocjonalnym płaska. Ma ona swoją rolę w tekście, ale nie wpasowuje się do końca w emocjonalną przemianę, którą tu malujesz. Nie jest to absolutnie wielki zarzut – ponownie, mała objętość tekstu robi tu wiele dobrego – po prostu uwaga techniczna od marudnego człowieka.

Podsumowując – tekst poprawnie zbudowany, momentami zaskakujący, z drobnymi technicznymi mankamentami, które jednak nie odbierają przyjemności z lektury.

Cześć,

Jestem zaskoczony, że jesteś dopiero pierwszą osobą (z tych komentujących oczywiście), która zwróciła uwagę na emocjonalną przepaść między wejściem a resztą. Początek też mi tutaj nie do końca leży, miałem inny zapisany (zaczynał się: “Miałem trzydzieści cztery lata i nie robiłem tego od dwóch lat…”), ale za nic nie potrafił mi się spiąć z resztą tekstu i brakowało mi w nim flow. Ostatecznie postawiłem na to i jako tako się to zgrało.

Końcówka jest też niestety efektem wrzucania wszystkich składników do jednego gara, za dużo chciałem powiedzieć i przekazać. Bałem się trochę, że wyjdzie zbyt moralizatorsko, ale jeśli tylko “pół kieliszka” za dużo, to mogło być gorzej. 

Dzięki, że wpadłeś :) I pozdrawiam

Zawsze coś da się poprawić

Dobry tekst :D Uśmiechło mi się, gdy wyszło, do kogo ślini się nasz bohater i co z tego wszystkiego wynika :D

Widzę tu więc wszystkie elementy dobrego szorta: dobry hak na początek, ciekawe rozwinięcie i wchodzące w pamięć zakończenie.

Czyli dobry koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

@Koala75 dzięki za odwiedziny i koalę :)

 

@NoWhereMan miło mi, że pokaz sie podobał, zwlaszcza ze był stosunkowo krótki, ale mniej czasem znaczy więcej chyba ;) 

Zawsze coś da się poprawić

Cześć!

 

Od początku kupiłeś mnie lekkim stylem i dobrym żartem. I tak już zostało. Bardzo udany tekst.  

 

Jakieś drobiazgi:

 

chyba(-,) że szufladę zajmują głównie slipki legendarnej marki Cottonworld, jeśli zgadłem, to błagam koleżko: zabij się!

wypielęgnowane dłonie gdzie każdy palec ukoronowano krwistoczerwonym tipsem, i tułów w postaci maszyny do pisania marki Olympia Standard, którą tak zachwalał Charles Bukowski

Tu totalnie subiektywna uwaga. Wszyscy wiedzą, który Bukowski, a zadanie lepiej mi brzmi, jak się wywali imię.

 

Maszyneria poszła w ruch, klawisze poruszały się szybko i sprawnie, a ich dźwięk był bardziej kusicielski(+,) niż gdyby Marilyn Monroe zaśpiewała Happy birthday, mister writer.

– Wie(+,) czego chce, kochanie – powiedziała. – Napisz coś.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć @FilipWij, zwrotów nie przyjmuje, więc świetnie że zakup odbył się bez reklamacji ;)

Powprowadzałem poprawki, co do niektórych miałem jakieś przeczucie, ale chyba potrzebowałem by ktoś powiedział, że dobrze główkuje. Co do brakującego imienia to wyznaję taką zasadę, że najwięksi z nazwiska zrobili praktycznie markę, więc niepotrzebnie dookreślać oczywiste, a nuż może ktoś sprawdzi o co biega ;p 

 

Pozdrawiam również!

Zawsze coś da się poprawić

Sympatycznie się czytało. Interesujący pomysł na kochankę. Choć sama idea nie jest nowa – zapadł mi w pamięć drabelek o nowym telefonie występującym w analogicznej roli – głaskany zmysłowo itd.

Czytało się w miarę przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Dzięki @Finkla za wejście i opinie :) Cóż, w tekście wykazałem nawet źródło dosłownej inspiracji – odsyłam do filmu “Nagi lunch” Cronenberga – choć zorientowałem się dopiero po postawieniu ostatniej kropki. Sam tekst był dla mnie przede wszystkim jednak próbą formy niż treści, dlatego tym bardziej cieszy, że czytadło było w miarę przyjemne – idzie to do przodu jak widać :)

Zawsze coś da się poprawić

Nowa Fantastyka