- Opowiadanie: Sagitt - Ostatnia krucjata Leszego

Ostatnia krucjata Leszego

W tekście wykorzystano utwór: Męskie Granie 2021 – I Ciebie też, bardzo

Podczas przeglądu piosenek konkursowych pojawił mi się pomysł na wers: “otwieram oczy, idę, widzę na jeden metr” a potem już jakoś poszło. ;) 

Dziękuję Alicelli za betę i bezcenną możliwość poprawy baboli dzięki jej pracy.

I dziękuję jurorom, za pomysł i realizację ciekawego konkursu. Pisanie poniższego opka sprawiło mi mnóstwo frajdy. 

Zapraszam!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ostatnia krucjata Leszego

Kolejna rocznica ostatniej krucjaty mija w aurze jesieni – słońce świeci pięknie, a ja nie wiem, jak mógłbym je opisać. 

Niech mnie! Gdyby nie kataklizm, nie musiałbym zostać poszukiwaczem w strefie trzech miast. Jakby tego było mało, później felerny wybuch uszkodził mi szczękę i gardło, robiąc ze mnie niemowę. W przeciwnym wypadku zostałbym wędrownym, postapokaliptycznym bardem. Na pewno.

W tym czasie z reguły wracam do wspomnień z wyprawy. Dla wielu zielona trawa, dobre dni i coś więcej, niż zwykła egzystencja, minęły bezpowrotnie wraz z tamtymi wydarzeniami. Czy też dla mnie? Tego nie wiem. Natomiast nigdy nie jestem pewien, czy wróciliśmy do domu dwudziestego czy dwudziestego drugiego października.

 

***

 

Czuwam. 

Dym wylatuje przez zniszczone piętro i dziurę w suficie i zwalnia, sunie ku niebu, a potem rozleniwia się i rozpływa nad poszarpanymi murami kamienic Oliwy. Jednak nie pora na poematy, bo Strachy się zbliżają, a oni pacyfikują wszystkie obozy, nawet pojedynczych poszukiwaczy, które nie zostały zgłoszone w posterunkach generalicji. Obserwowałem już podobne sytuacje w południowych dzielnicach, gdzie strzelali bez ostrzeżenia. 

Widziałem ich przez lornetkę, jak szli ławą wzdłuż ogrodzenia okalającego park. Potem skręcili w ulicę Polanki i spostrzegli dym. Teraz podchodzą do naszego posterunku, a my mamy ich jak na dłoni. Choć lepiej pasuje, że stoją na blacie. 

Zajmują pozycje, jeden przyklęka za wpół zgniłą kanapą, inny wychyla się zza bagażnika samochodu dostawczego wbitego w budynek. Pewnego dnia rozglądałem się i zerknąłem do środka – pamiętam, że leżą tam dwa szkielety. Nikt ich nie posprzątał, bo i po co? 

Pozostała część maruderów znajduje się kilka kroków za nimi. Lew kanapowy przechodzi szybko za kolejną osłonę. Zapewne widzi tylko nogi sztucznych strażników siedzących przy ognisku. Kanapowicz odwraca się, dostaje potwierdzenie niemym wyzwiskiem i jak kot wchodzi po betonowych, pokruszonych schodach. Odbezpiecza granat i rzuca go w środek ogniska, które rozlatuje się z hukiem i bucha snopem iskier. Wewnątrz nastaje półmrok. Kiedy Strachy chcą wbiegać do kamienicy, Leszy daje znak. Strzelamy serią, to samo robią chłopaki po drugiej stronie ulicy. Strachy padają jak komary, mija dobra chwila, zanim orientują się, że mają nas za plecami.

Leszy strzela celnie, młody chłopak pada na wznak. Karo odbezpiecza granat i celnie rzuca za samochód. Eksplozja wzbudza kupę kurzu.

Bojownicy zaczynają uciekać i są przy tym zbyt zdezorientowani, by osłaniać odwrót. Strzelają po oknach, kule kruszą fragmenty elewacji. Padają kolejne strzały, a w momencie wykończenia magazynku Leszy krzyczy:

– Nie strzelać!

Echo jeszcze daje o sobie znać, odbijając się na dalszych ulicach. Nastaje cisza.

Schodzimy po skrzypiących deskach pojedynczo i jesteśmy na ulicy. Chłopaki z budynku naprzeciwko już rozbrajają zabitych i rannych. Krępy Wiesław zarzuca karabin na plecy, chwyta postrzelonego nieszczęśnika za fraki i ciągnie do ściany. Energicznie go podrywa i uderza nim dwukrotnie, tak na otrzeźwienie, jakby kula w udzie nie wystarczała. Przyduszony strachsłużbista wydaje chrapliwe dźwięki, próbuje się wyrwać, lecz z Wieśkiem nie takie numery.

– Gdzie jest Strach Zbawiciel?! – Leszy krzyczy, idąc w ich kierunku.

– Ugh… – facet krzywi się z bólu.

– Mów!

– Nie dam rady w kilku słowach, wiesz…

W tym momencie Wiesiek puszcza faceta, a zza ramienia mocarza wychodzi dowódca. Pochyla się nad rannym, ten podnosi głowę i pierwsze co widzi, to huśtający się przed oczami mosiężny krzyż. Dowódca wyciągnął go z kościoła w Kartuzach podczas jednej z eskapad, tuż po swoim wypadku, choć wszystkim każe mówić o nawróceniu. 

Ranny patrzy na krzyż i otwiera szeroko oczy. 

– Złapali nas i Strachy trzymały mnie za kark, tak samo moją rodzinę. Musiałem z nimi pójść! – mówi, chwytając Leszego za rękę.

– Wiesiek, weź go na przesłuchanie. Jeśli w Boga wierzy, to traktuj go tak, jak należy.

– Strach Zbawiciel jest w śródmieściu! – krzyczy żołnierz i zaczyna szlochać, kiedy zabierają go do piwnicy.

Zostawiam grupkę i idę w kierunku posterunku. Spoglądam do wnętrza kamienicy z ogniskiem i widzę rozerwane kawałki strażników walające się po kafelkach. Najbardziej szkoda mi Collinsa, bo napracowałem się, by go ogarnąć. Znalazłem z dziesięć poduszek, by go porządnie wypchać.

 

***

 

Szybko transportujemy zdobyty sprzęt w kierunku lasu. Na końcu ulicy skręcamy w prawo i wchodzimy na piętro niewielkiej kamienicy. Drzwi jednego z mieszkań są zamknięte, choć nadgryzione przez czas i korniki. Leszy robi kilka kroków, rozpędza się i próbuje wyważyć. Za drugim razem z sukcesem.

Mieszkanie typu nietkniętego, jak zwykło się mawiać na obszarach terytorium. Na podłodze dywan kurzu, śmierdzi stęchlizną, ale porcelanowe naczynia, szare kryształy i stare serie książek w ciemnozielonych okładkach stoją na swoim miejscu od lat. 

Kapsuła czasu.

Rozglądam się po mieszkaniu i próbuję znaleźć coś ciekawego. Zakładam, że było to mieszkanie jakichś staruszków – to podróż w przeszłość nie tyle do czasów sprzed ewakuacji, a do epoki PRLu. W jednym z pokoi widzę wyschnięte, skulone truchło psa. Zdechł z głodu, czekając w swoim kojcu. Normalnie bym się przejął, lecz to nie pierwszy taki obrazek – paniczna ucieczka podczas kataklizmu była łatwiejsza bez wiernych kompanów. Tylko ludzie zapomnieli, że psy też potrafią bronić i potem to się na nich zemściło, gdy w zniszczonym świecie nastało prawo silniejszego. 

– Cichy, co tam masz? – Leszy zagląda do środka.

Pokazuję mu kundla, a dowódca tylko się krzywi. Wychodzimy i zamykam drzwi – nikt z nas nie zatrzyma się tutaj. 

– To co, śpisz w drugim pokoju? Jeśli tak, to masz pierwszą wartę.

Kiwam twierdząco. 

 

*** 

 

Straż upłynęła spokojnie. 

Zabarykadowaliśmy drzwi wejściowe meblami i rozłożyliśmy kapy i koce na podłogi. Deski dalej skrzypią, ale przynajmniej pozbyliśmy się stukotu obcasów wojskowych butów. Włóczęga poprawia miejsce obserwacji przy oknie w kuchni i przejmuje kolejną wartę.

Znużony kładę się i nie mogę zasnąć. Przewalam się z boku na bok, poprawiam zatęchłą poduszkę, otulam szczelnie kocem i kiedy myślę, że wszystko gra, okazuje się, że nadgarstek leży pod złym kątem, a stopa jest za bardzo wygięta. 

Po chwili do pokoju wchodzi Karo. Widzę ją dość dobrze, bo to noc w okolicach pełni. Podchodzi do okna i obserwuje przez chwilę podwórze, potem od niechcenia rozgląda się po pomieszczeniu i chyba jest przekonana, że wszyscy śpimy. Robi krok w kierunku przedpokoju i rozlega się chrzęst.

Odsuwa stopę z tego miejsca, kuca i odgarnia koc. Nie widzę dokładnie co to, lecz kobieta bierze jakiś przedmiot i podchodzi bliżej okna.

Karo spuszcza głowę i z przejęciem patrzy na lalkę. Zawsze opanowana, chłodno i krótko traktująca wszystkich członków grupy Leszego za wyjątkiem mnie, teraz nie może oderwać wzroku od zabawki. Przesuwa kciukiem po jej głowie, gładzi włosy i zapadnięty policzek. Patrzy na ułamaną rękę. Pociąga nosem, chwyta rękaw starego swetra i przytyka najpierw do jednego, a potem do drugiego oka. W końcu chowa lalkę do materiałowej torby i wychodzi.

 

***

 

Leszy jest chemikiem z wykształcenia i pasji. Pięć lat temu w przykartuskim lesie znalazł dom, a w piwnicy urządził laboratorium z którego zasłynął, gdy uzyskał zapomniane substancje. Jego produkty po bliższej i dalszej okolicy rozchodziły się jak świeża dostawa pocisków. Kilka z mikstur uratowało mi życie po wypadku z miną, choć największą opiekę i troskę otrzymałem od Karo.

W laboratorium miał nawet wyciąg – podczas pracy przy nim, Karo pedałowała na rowerze stacjonarnym napędzającym wentylator. Dwa lata temu coś poszło nie tak, mechanizm nie zatrybił, a Leszy czymś się przytruł. Karo zorientowała się, że sytuacja jest poważna, kiedy wyciągnięty ze swojego naukowego, zapleśniałego kącika zaczął mówić.

– Ciemność, straszliwa ciemność, choć kiedy otwieram oczy, idę, przede mną stoisz ty. Snop! Snop światła! Dwa skrzyżowane cienie rzucają piękny blask, och, on jest taki piękny… Już jestem wolny, już mnie porwał wiatr, powiew chwały.

Przez następne dni Leszy ledwie żył, trawiła go wysoka gorączka i drgawki, a świadomości miał tyle, że Karo mogła dawać mu pić i nic więcej. Na trzeci dzień nastąpiła poprawa, lecz od tej chwili stał się wycofany i małomówny. Wrócił do polowań i obowiązków, ale był bardziej łaskawy dla wszystkich trafiających do jego lasu, nie odstraszał ich jak dawniej. Wieczorami zaś godzinami klęczał i wpatrywał się w okno.

– Samego Boga wtedy widziałem – rzekł pewnego dnia do Karo.

– Boga? 

– Tak. Ma dla mnie swój plan zbawienia. Wtedy otarłem się o śmierć i wiem, że nie mogę żyć tak samo.

– Leszy, widzę, że nie doszedłeś jeszcze do siebie. Idź odpocznij.

– Nie, nie Karo! Podaj rękę szybko, podaj. Poczuj to co ja, że naprawdę trzeba wyjść z tym do ludzi.

– Leszy… nie musisz. Tym bardziej, że zawsze kończy się na obietnicach, a ja oczekuję tylko jednego, o co się nawet nie starasz.

– Przyjdzie czas, Karo, przyjdzie. Tylko…plan!

Po tej rozmowie Leszy znalazł biblię i książki historyczne. Wzmagała się w nim wiara i żarliwość, coraz częściej klęczał przed oknem i rozpościerał ramiona w błagalno-dziękczynnych gestach, a potem miesiącami chodził i ewangelizował napotkanych poszukiwaczy. Mówił im, że są ważni, bo istnieje cel nadrzędny, do którego trzeba razem dążyć. A oni, poranieni, samotni i zdani na pastwę losu, poszli za nim, gdyż w grupie znaleźli pokrzepienie i wsparcie. 

Przypomina mi się to wszystko, bo teraz widzę, jak rozkłada ręce i spogląda w górę, dokładnie tak samo, jak na początku. W milczeniu i z uśmiechem. Dołączają do niego inni członkowie grupy, choć nie wszyscy – Karo jeszcze się krząta i zbiera sprzęt. Kiedy jej pomagam, dziękuje mi zdawkowo i znika w drugim pokoju. 

Chwilę później Leszy zbiera nas w salonie i robi znak krzyża.

– Wiem, że nie chcę się już dłużej bać i widzę to samo w waszych oczach. Znacie sprawę samozwańczego Ezechiela, który w swoich kazaniach nazywa siebie zbawicielem i stawia jako tego, który niesie wyzwolenie i dobrą nowinę. To wszystko herezje, a Ezechiel Strachowski jest religijnym uzurpatorem i szaleńcem – naszym obowiązkiem jest go powstrzymać, musimy skończyć terror Strachów w Trójmieście. Dlatego kolejnym celem naszej wyprawy, którą słusznie nazywacie krucjatą, jest Fort Odolan w Orłowie. Tak wczoraj ustaliliśmy z Karo. Wyruszamy natychmiast.

Dziwi mnie to, gdyż ktokolwiek odwiedzający strefę trójmiejską wie, że zmierzamy w kierunku przeciwnym – siedziba Strachów jest przecież gdzieś w śródmieściu.

Na chwilę przed świtem wychodzimy z kryjówki i okazuje się, że matka natura jest wyjątkowo łaskawa. A przynajmniej tak zakładam, bo równie dobrze przez przypadek mogła gdzieś przechodzić i przewrócić którąś bańkę – na świat wylało się dużo tłustej mgły.

 

***

 

Dzięki pogodzie trasę pokonaliśmy bez problemu, a dwanaście kilometrów i trzy godziny później, zarysowuje się przed nami cel naszej podróży.

Fort Odolan jest imponującym zjawiskiem w strefie trójmiejskiej – z reguły wolni poszukiwacze gnieżdżą się w ruinach i piwnicach w małych grupkach. Wydzielona, prostokątna część dzielnicy, wyznaczona na podstawie czterech ulic, to trzynaście, mniejszych lub większych, kilkupiętrowych domów mieszkalnych połączonych wysokim murem. Okna w większości zamurowano, gdzieniegdzie zostawiając punkty obserwacyjne. Na tarasach i balkonach piętrzą się worki z piaskiem i żwirem chroniące stanowiska ogniowe. 

Podchodzimy do bramy, czterech strażników poznaje Leszego, więc otwierają przejście i kierują nas zakrytą transzeją do najbliższego budynku. Pod okiem uzbrojonego personelu wchodzimy do piwnicy i każdy z nas zdaje broń do zamykanych, strzeżonych szafek.

Po procedurach nasza trzynastka wychodzi z piwnicy z innej strony. Strażnik otwiera nam drzwi, pokonujemy kilka schodków i jesteśmy na dziedzińcu. Od razu czujemy atmosferę fortu – jest tu nieprzyzwoicie tłoczno. 

Patroli i pojedynczych obserwatorów jest tu tyle, że czuję się bezpiecznie. Pozwala mi to, by uważniej przypatrywać się jak wygląda życie w forcie. Widzę strażników, którzy spokojnie obchodzą teren i doglądają wolnych poszukiwaczy, którzy tu pracują. Taka zasada kontraktu – działasz na rzecz społeczności, przynosisz drogocenne odczynniki i elementy elektroniczne – dostajesz ochronę fortu. Jesteś specjalistą od mechaniki i silników – zostajesz na miejscu. Znasz się na konstruowaniu i technice – masz ciepły kąt i posiłek. 

Słyszę hałas włączanych agregatów i bladoniebieski błysk spawania – to dwóch mechaników naprawia zawieszenie samochodu pancernego. Dalej grupka mężczyzn bierze na barki pojemniki i skrzynki i schodzą do podziemi. Takich wejść na dziedzińcu jest kilka. 

– Nie ma tutaj kobiet? – Karo pyta strażnika, który przechodzi obok nas.

– Oczywiście, że są. Chłopy trudnią się pracą fizyczną, a kobiety gotowaniem, ogarnianiem, biurokracją… i studiowaniem.

– Studiowaniem? – kobieta unosi pytająco brew.

– Tak. Czytają książki i spisują wyniesioną z nich wiedzę, potem pracują zespołowo i odtwarzają technologię i pomysły sprzed kataklizmu. A jak nie można odtworzyć, to robią na nowo. 

– Imponujące, że mogą robić ważne rzeczy – odpowiada Karo, ściszając głos. Wydaje się, jakby posmutniała.

– Pani też może się załapać, gwarantuję.

Leszy zatrzymuje grupę i przywołuje do siebie Karo, Wiesława i mnie.

– Za chwilę mamy spotkać się z zarządczynią fortu, Joanną Gdyńską. Wiesław i Cichy, zostaniecie tutaj, lecz rozglądajcie się i pilnujcie naszych. Po spotkaniu przewiduję ewangelizację.

Dowódca odchodzi od nas i zmierza w kierunku wejścia do budynku dowództwa.

– Zaraz do ciebie dojdę – Karo krzyczy za mężem.

Kiedy mężczyzna znika w ciemnym korytarzu, Karo przyciąga mnie do siebie i pyta:

– Jak skończymy z Leszym spotkanie, to pójdziesz ze mną? 

Pokazuję, że się zgadzam i Karo odchodzi. Zaczynam się znów rozglądać i idę podziwiać wynalazki odtworzone przez nową, postapokaliptyczną cywilizację.

 

***

 

Przed wejściem do gabinetu Karo zatrzymuje mnie ruchem ręki i przybliża się. Jestem gotowy, by słuchać, choć udziela mi się jej zdenerwowanie. Gdybym mógł mówić, to pewnie bym się jąkał i plątał.

– Cichy… – mówi półszeptem. – Zanim wejdziemy, to obiecaj mi jedno. Nikt inny nie dowie się o tym, co tu padnie. I jeśli trzeba, to mnie poprzesz, tak?

Kiwam potwierdzająco. Kobieta przerzuca włosy na jedną stronę i puka do drzwi. Słyszę kroki i drzwi otwiera naczelniczka, która jest bardzo podobna Karo. 

– Z kim tutaj teraz jesteś? – pyta rudowłosa dowodząca fortu i przygląda mi się uważnie, choć z uśmiechem. Patrzy i niejako oczekuje odpowiedzi, której nie mogę jej udzielić. Widzę przy tym, jak ukradkiem zerka na moją pokrytą bliznami szyję.

– To jest Cichy. – Na odpowiedź Karo schylam delikatnie głowę w kierunku Joanny i odwzajemniam uśmiech.

– Cichy nie może mówić. Półtora roku temu w pobliżu wybuchła mina, a Leszy go uratował i leczył. W ramach zapłaty Cichy obiecał, że stanie się moim strażnikiem. 

– Szlachetne w tych czasach – odpowiada Joanna, a jej twarz chwilowo nabiera powagi. – A czy może tu być?

– Może. Wie wszystko… i nie puści pary z gęby. 

Śmiejemy się, choć w moim przypadku śmiech przypomina charknięcia buldoga. Naczelniczka zaprasza nas do środka, siadamy na skórzanych fotelach w pokoju z małymi oknami i wzmocnionymi ścianami. Joanna uśmiecha się, a jej oczy wręcz błyszczą. Gdyby nie trudy “krucjaty”, jak nazywał ją Leszy, jego żona miałaby takie samo, pełne spokoju, spojrzenie.

– Co słychać? Choć po tym czasie to pytanie, które tak naprawdę o nic nie pyta – stwierdza ironicznie Joanna.

– Jestem żoną Leszego, co zdążyłaś już zauważyć. Znalazłam jego dom w podkartuskim lesie, weszłam na jedną chwilę, zostałam kilka lat, ratowałam go z opresji i teraz jesteśmy tu. 

– I jak ci z tym? Albo z czym przychodzisz, skoro siedzimy same?

Karo wygodniej opiera się w fotelu, choć oddech jej przyspiesza. Widzę, że paznokciami wodzi szybko po palcach i wyszukuje skórek, która mogłaby zerwać. 

– Leszy chce dorwać i zabić Ezechiela. 

– Ho! – Joanna nabiera powietrza, sięga po srebrną skrzyneczkę i wyciąga pomiętego papierosa. Zapala i wypuszcza pierwszy buch, kiedy próbuje coś powiedzieć. Rezygnuje jednak i odzywa się dopiero po kilku głębszych zaciągnięciach.

– Dlaczego? Poza tym… to Ezechiel. Strach.

– Ezechiel nazwał się wysłannikiem boga, a Leszy, kiedy to usłyszał, wściekł się i zarządził ten cyrk – Karo cicho odpowiada i pochmurnieje jeszcze bardziej. – W dodatku ma argument, że Strachy kontrolują Trójmiasto, przez co jeszcze więcej osób go popiera.

– Jakby nie patrzeć, rządzą się. Dlatego organizujemy się w forcie jak możemy. Z tego co powiedział Leszy – mówi Joanna. – Chce wynająć łódź na wzór krzyżowców i przepłynąć po zatoce, unikając patroli i posterunków. Prawda to?

– Prawda. Dlatego chcę byś ustawiła stawkę za łódź na dwadzieścia magazynków karabinowych i pięć granatów – mówi Karo i milknie. Widzę, że jest spięta.

Końcówka papierosa rozbłyska, a Joanna wstrzymuje oddech. Pyka ustami, uwalniając obłok.

– Nie ustawiam ich ceny. Niejaki Tryton to właściciel łodzi.

– Ale znasz tych ludzi i jesteś ważna. Najważniejsza tutaj.

Kobieta znów się zaciąga, lecz krzywi się, wyrzuca papierosa do miski i wstrząsa dłonią, bo zaczął parzyć ją w palce. 

– Dlaczego? 

Karo pochyla głowę i przez chwilę nic nie mówi. 

– Chciałabym posmakować innego życia. Być w bezpiecznym miejscu, mieć rodzinę, by w końcu coś zbudować na świecie, który jest jedynie pieprzonym gruzowiskiem. 

– Rozumiem. I widzę, że nawet kataklizm, który wszystko niszczy, nie zmienił twoich marzeń. A odpowiadając na twoją prośbę… zobaczę co da się zrobić.

 

***

 

Leszy był niepocieszony. 

Strasznie się wkurzył i wyklinał Trytona od diabłów, że podwyższył cenę bez ostrzeżenia, choć nie pozostawał w tym stanie długo.

Po obiedzie składającym się ze starych ziemniaków i potrawki z ryb morskich wychodzimy z fortecznej stołówki. Pod jednym z drzew na dziedzińcu stoi Leszy, a niedaleko ustawia się kolejka kilkunastu poszukiwaczy.

Dowódca kładzie dłoń na głowie mężczyzny, mówi coś, a potem robi znak krzyża. Kiedy podchodzi kolejny, schyla się i całuje purpurową stułę Leszego. Przez chwilę z zaangażowaniem o czymś rozmawiają, po czym nasz ewangelizator błogosławi swojego rozmówcę. Ten wyciąga dwa magazynki i kładzie je do koszyka pod drzewem.

Po południu połatane łodzie odpływają w morze mgły. Leszy zdołał wynająć trzy, a amunicji nazbierał z nawiązką. Do naszej grupy dołączyła pięcioosobowa drużyna Tajfuna, jednego z tutejszych myślicieli, który jakiś czas temu poznał Leszego i był pod wrażeniem jego działań.

Odpływamy i tracimy brzeg z zasięgu wzroku. Sternicy zmieniają kierunek, by teoretycznie płynąć równolegle do plaży, a Leszy spogląda na mapę i stara się ocenić prędkość. 

– Za godzinę i czterdzieści pięć minut, jak bóg da, będziemy w okolicach gazoportu i zmienimy kierunek o dziewięćdziesiąt stopni w prawo, aż zobaczymy brzeg – mówi.

Karo przysiada się bliżej, zapina kurtkę pod szyję i opiera głowę na ramieniu męża.

– Musisz wiedzieć, że ja ciebie też, Karo.

– Nie mam teraz ochoty na miłostki – odpowiada chłodno. – Źle mi, że płyniemy. Nie możemy zawrócić?

– Znasz cel. Czemu jesteś taka naburmuszona?

– Tęsknię za domem, a na taką wyprawę się nie pisałam. I jest mi niedobrze.

– Skoszona trawa, nudny dzień wypełniony pracami w ogródku, gdy świat tak wygląda? To twoje marzenie? Daj spokój, to nie jest boży plan.

Od strony lewej burty rozlega się krzyk. Widzę, że jedna z łat tuż poniżej lustra wody odkleiła się i swobodnie pływa po tafli morza. Łódź szybko nabiera wody, a na pokładzie wybucha panika. 

– Pomóżcie nam!

Sternik spogląda na dowódcę, ten jednak patrzy sztywno w horyzont. 

– Pomóżcie!

– Leszy, musimy ich uratować! – Karo podrywa się i krzyczy. 

– Gdy tonęły statki dziesięć wieków temu, to nikt ich nie ratował. I uzyskali oni swoją nagrodę. 

Odgłosy trzeciej łodzi ustają po kilkunastu minutach. Nikt, oprócz Karo, nie zareagował, bo na przepełnionych ludźmi i sprzętem jednostkach nie było już miejsca.

 

***

 

Gdy nastaje noc, docieramy na nabrzeże nad Motławą w okolice zawalonego żurawia i po zardzewiałej drabince wchodzimy na górę. Zakładam, że narzucona zasada milczenia jest Karo na rękę, bo przez resztę rejsu nic nie mówiła.

Leszy każe dwóm nowoprzybyłym odstawić wypożyczone łodzie. Buntują się, bo chcą walczyć, jednak po osobistej audiencji ulegają.

Miesiące spędzone w strefie trójmiejskiej nauczyły nas działania w strefie zurbanizowanej. Małymi grupkami przekradamy się pomiędzy wrakami samochodów i stert śmieci. Wysyłamy zwiadowców, którzy obserwują ulice i sprawdzają patrole Strachsłużby. Pod płaszczem nocy, lepiej niż leśne zwierzęta, osiągamy kolejne wyznaczone punkty. 

Dostajemy się w okolice bazyliki i jeden po drugim wchodzimy do czteropiętrowej kamienicy. Leszy rozdziela nas na dwie grupy i ta pod dowództwem Tajfuna zajmuje ruiny dwa numery dalej. Krępy Wiesław nachyla się do dowódcy i szepcze:

– Wszyscy mamy czuwać?

– Nie martw się, noc jeszcze młoda jest. Ustaw straże, a od godziny ósmej wszyscy mają być w pogotowiu.

Kładę się i znów nie mogę spać. Czuję nie­pew­ność w związ­ku z ju­trem, w gło­wie po­wsta­ją sce­na­riu­sze jak kule mnie nie omi­ja­ją i koń­czy się mój los. Boję się też o Karo. Gdy leżałem nieprzytomny po wybuchu opiekowała się mną, a po wyzdrowieniu zdecydowałem, że będę ją chronił bez względu na wszystko, by spłacić dług wdzięczności. 

Od­rzu­cam czarne myśli i sta­ram się prze­kie­ro­wać umysł na coś in­ne­go. Na ze­wnątrz się roz­po­go­dzi­ło, więc ob­ser­wu­ję Wiel­ką Niedź­wie­dzi­cę, do­pó­ki nie od­pły­wam ze zmę­cze­nia.

 

***

 

Od rana panuje zastygła cisza. Jesteśmy na stanowiskach, Leszy zajął pozycję przed szparą między cegłami i leży tak od ponad godziny. Widzieliśmy, jak Strachy zbierają się w świątyni. Dochodzi trzynasta trzydzieści, homilia zaraz powinna się kończyć. 

Mijają kolejne minuty. Zza bordowej zasłony spoglądam na ulicę – dwóch strażników rozstawionych w odstępie może pięćdziesięciu metrów nawet nie patrzy w stronę naszej kamienicy; nie zwracają uwagi także na ruiny dwa numery dalej, gdzie na sygnał czeka grupa pod dowództwem Tajfuna. Zauważam, że śródmieście w tym miejscu jest dość uporządkowane – na drodze, po której poruszają się Strachy, nie ma hałd porzuconych samochodów czy znacznych ilości gruzu. 

Zaczynają bić dzwony. Brzmią potężnie i dumnie, przywołują wspomnienia dawnych dni, kiedy przychodziliśmy do bazyliki na czuwania i czuliśmy boży dar. We mnie on umarł, jak świat który mnie otacza, teraz jest cichy i pusty. Myślę tylko o tym, by chronić Karo.

Słyszę gdzieś daleko turkot silnika, z każdą chwilą zbliża się, a do tego dochodzą narastające drgania. Szyby w starych witrynach brzęczą i zagłuszają naszych chłopaków, którzy podsuwają się bliżej okna i odbezpieczają broń. 

Stalowa, wielościenna bryła z płyt pancernych wyłania się zza zakrętu i wjeżdża na ulicę Piwną. Klekoczący silnik diesla dusi się, wyrzuca przez wydech tumany czarnego dymu, lecz kierowca nie daje mu zgasnąć. Gąsienice toczą się niestrudzenie i pokonują bruk poszczerbiony eksplozjami. Żółw, pojazd szturmowy a jednocześnie limuzyna naczelnych Strachów, istnieje i budzi podziw taki, jak opowiadali poszukiwacze, którzy mieli z nim styczność.

Żółw robi jeszcze jeden zakręt w prawo i podjeżdża pod główne drzwi bazyliki, zasłaniając większość widoku. Widzę, że Leszy się wścieka, lecz nie rezygnuje z planu. Zaczyna odmawiać Ojcze nasz, spogląda w niebo i robi znak krzyża w momencie, gdy drzwi bazyliki otwierają się z jękiem zaschłych zawiasów. 

Ludzie wychodzą i kłębią się przy żółwiu, Strachsłużba ustawia się w pogotowiu. Tłum zaczyna coś krzyczeć i wiwatować, gdy w drzwiach pojawia się mężczyzna w zielonym ornacie. Jest częściowo zasłonięty przez żółwia, podchodzi do niego coraz bliżej.

Leszy najpewniej wie, że musi zaryzykować. Przykłada kolbę do ramienia i oddaje pierwsze strzały. Za nim idzie cała reszta. Grzmią lufy pistoletów i karabinów, huk niesie się także od grupy Tajfuna. Kilkanaście osób z tłumu pada, reszta kuli się i ucieka do świątyni. Nie jestem pewien, czy Ezechiel jest cały, bo go nie widzę. Strachsłużba pochowana za czym tylko mogła, zaczyna odpowiadać ogniem, z bocznych drzwi bazyliki wybiega dwójka żołnierzy. Cholera! Strzelam do nich, ale nie udaje mi się trafić, zdążają dobiec za barykadę i z marszu rozpoczynają ostrzał z karabinu maszynowego. Chowam się za ścianą, a pocisk trafia Wilczycę w brzuch.

– Cichy! – Leszy krzyczy, chwytając mnie za ramię. – Idź do pokoju obok i daj im znak, by rzucili granaty!

Padam na ziemię i czołgam się. Kurz jest tak gęsty, że prawie nie mogę oddychać, kaszlę, lecz brnę do celu, wzdłuż ściany. W drugim pokoju wstaję i ciągnę Wieśka za ramię, próbując mu powiedzieć.

– Cichy, po lewej! – słyszę krzyk Wiesława, gdy trzy pociski przede mną odbijają się rykoszetem od ściany. Przylegam do niej, napinam mięśnie i wychylam się zza rogu. Od razu wypalam, trochę na oślep, a kule kładą przeciwników za winklem. Chwilowo nie strzelają, schylam się, padam na ziemię i pełznę do następnego okna. Podrywam się, puszczam serię i znowu zmuszam Strachsłużbę do schowania się. Kończę i słyszę krzyk. Któryś dostał. 

W tym momencie okno nade mną pęka z trzaskiem, a brzdęk metalowej puszki rozlega się za plecami. Toczy się przez pokój kilka metrów ode mnie. Nie ma czasu. Huk.

 

***

 

Otwieram oczy, idę, widzę na jeden metr. Reszta ginie w chaosie, obraz płynie, a pisk wwierca się w łepetynę.

Nienawidzę granatów hukowych.

Upadam przy ścianie, mrugam raz za razem, próbuję odzyskać pełną świadomość. Jeszcze świszczy mi w uszach, ale wstaję, chociaż się chyboczę. Przede mnie wślizgują się równie otumanieni Wiesław i Kankruna. Krępy przytyka broń do ramienia, wychyla się niedbale, strzela i chowa. Słyszę jak seria karabinu maszynowego wędruje w górę, uderza w parapet, ramę okna i potem pociski grzęzną w ciele Kankruny, która pada na podłogę. Wiesław krzyczy, doskakuje do niej, ale Strachy wystrzeliwują serię, która trafia i jego. Przewraca się, kaszle i pluje krwią.

Dalej się chwieję, zaczynam biec i uderzam ramieniem w witrynę. Wchodzę do drugiego pokoju, Leszy zapalniczką podpala koktajle mołotowa, Koczownik wyrzuca je jeden po drugim na ulicę. Obok Walery trzyma się za ramię, a Karo próbuje tamować mu krwotok brudnym bandażem.

Ogień Strachów nasila się. Coraz celniej atakują także dalszą miejscówkę, gdzie schowała się grupa Tajfuna. Nie odpowiadają ogniem tak często, jak wcześniej. 

Leszy chwyta Karo za ramię i ciągnie ją w kierunku wyjścia. Biegnę za nimi na klatkę schodową i pędzimy na dół, ze schodów wyskakujemy na korytarz, a po chwili na podwórze. Karo i Leszy biegną ile sił, a ja im nie ustępuję. Odwracam się co chwilę, lecz nie dostrzegam członków Strachsłużby. Przekraczamy w poprzek ulicę Długą, a potem Ogarną. Niegdyś gwarne ulice, pełne straganów podczas jarmarku dominikańskiego, teraz zioną nicością. Tracę siły, Leszy skręca gwałtownie w prawo, pokonujemy kolejnych dwieście metrów i dostajemy się do kamienicy ze zniszczonym dachem, chowając się w jednym z mieszkań na parterze.

– Leszy! Myślałam, że zaatakujemy ich z drugiej strony, a tymczasem uciekliśmy! Zostawiłeś swoich ludzi! – Karo krzyczy i mam wrażenie, że chciałaby rozerwać go na strzępy. – Dlaczego pozwalasz, by ginęli?!

– Oni mają już swoją nagrodę w niebie. 

– Czyli nie koniec tych twoich głupot, tych twoich pieprzonych krucjat?!

– Karo! Zapędzasz się, bądź ciszej! Znajdziemy nowych, którzy godnie zastąpią bojowników tej krucjaty, a będzie ich wielu, jak wiele jest dusz do zbawienia w tym świecie! 

– Aaa! Jaki jesteś uparty! – Karo zaciska pięści. Głos jej się łamie, pociąga nosem i robi kilka głębokich wdechów, próbując nie pęknąć.

Dowódca ma poważną twarz – znam ją, bo zawsze tak patrzy, kiedy zawiedzie się na kimś.

– Karo… Jest jeden Zbawiciel i nie jest nim Ezechiel Strachowski. Nie odpuszczę mu, terroryście, a ty… jak chcesz.

– Mam dosyć! Nie czuję się bezpiecznie, kiedy konfrontujemy się ze Strachami, kiedy gonimy za nimi po ruinach i kanałach, kiedy, kiedy… – Po policzkach płyną łzy. – Kiedy chciałabym żyć spokojnie.

– Więc żyj spokojnie, tak jak wcześniej. Tylko jak, w świecie, który znów stał się pogański?

Odwraca się od niej i poprawia karabin na plecach. 

– Cichy, chodźmy.

Nie ruszam się. Obiecałem sobie przecież, że co by się nie stało, to nie opuszczę Karo, tym bardziej w sytuacji, gdy Strachy będą przeczesywały dzielnicę. Dowódca przekręca się w moją stronę i widzę ten sam rozgoryczony wzrok.

– Zostań, jak wszyscy, ale ja nie odpuszczę. Ezechiel snuje piękne pieśni, w których to on jest zbawcą, z muzyki jego psalmów sączy się jad i kłamstwo, które otumaniają. Także was. A ja… nie chcę tańczyć do melodii, którą znam, do melodii, która nie jest pieśnią pańską.

Robi krok w kierunku drzwi, a Karo wyciąga Glocka zza paska. Odrzut szarpie ciałem, podskakuję przestraszony. Nieco mnie ogłuszyło, ale widzę, jak Leszy wybałamusza oczy i ramieniem podpiera się o futrynę. Kolejny wystrzał. I następny. Któryś z pocisków grzęźnie w ciele, bo paskudnie nim wstrząsnęło. Dowódca wbija paznokcie w ścianę, a pokruszone kawałki odłażącej farby sypią się na podłogę. Leszy wygina się w łuk, osuwa i gaśnie, zostawiając krwawą, roztartą plamę. Jeszcze tylko kilka drgań i wszystko się uspokaja. Nie robię nawet kroku, boję się Karo, a i na ratunek nie pora. 

Karo przysuwa dłoń z pistoletem do policzka i ociera łzy, zostawiając na policzku smugę krwi Walerego, którą z obrzydzeniem ściera rękawem. Podchodzę do niej w końcu i biorę w ramiona.

Musimy się stąd wydostać.

 

***

 

Rozmyślania na tarasie przerywa mi głos z wnętrza domu.

– Żbik, Cichy, pomoże mi ktoś? Trudno mi wstać.

– Już, już, podam rękę szybko, podam. No wstawaj.

Wchodzę do kuchni i widzę, że brzuch Karo jest coraz okrąglejszy. Żbik właśnie wrócił z wyprawy do punktu handlowego, gdzie wymienił elektronikę na lepszej jakości mąkę, więc kolejne święta będą smaczniejsze niż poprzednie. Mężczyzna obejmuje Karo i całuje ją w czoło. Przyglądam się temu i tak zwyczajnie cieszę się, że mam ich za przyjaciół.

I ciebie też, bardzo, myślę, gdy podbiega do mnie trzyletnia Ula i prosi, bym pobawił się z nią lalką z ułamaną ręką.

Koniec

Komentarze

W przeciwnym wypadku zostałbym wędrownym, postapokaliptycznym poetą. – co ma niemożność mówienia, do zostania poetą? Poeta zazwyczaj zapisuje utwory. W zaprezentowanym kontekście bardziej by mi tu pasował bard. 

 

Natomiast zawsze nie jestem pewien – czy to nie powinno być: Natomiast nigdy nie jestem pewien ?

 

Widziałem już podobne sytuacje w południowych dzielnicach, gdzie strzelali bez ostrzeżenia. 

Widziałem ich przez lornetkę

Masz dużo powtórzeń… 

 

szli ławą wzdłuż ogrodzenia okalającego park. Szli tak dalej,

 

dostaje potwierdzenie niemym wyzwiskiem – ??? co to nieme wyzwisko i jak i co może ono potwierdzić? Na pewno tak to miało być?

 

zza ramienia mocarza wychodzi dowódca. Pochyla się nad rannym, a ten podnosi głowę

 

Jeśli w boga wierzy, to traktuj go tak, jak należy. – moim zdaniem mowa tu o bardzo konkretnym Bogu, którego Leszy jest wyznawcą, więc powinno być wielką literą, gdy on o nim mówi

 

Szybkim tempem przetransportowaliśmy ludzi i zdobyty sprzęt w kierunku lasu. – pomijam kwestię transportu szybkim tempem (jakoś mi to nie brzmi, ale to może moja fanaberia); masz tu (i później w paru innych miejscach też) czas przeszły, gdy całą narrację prowadzisz w teraźniejszym. Dlaczego?

 

Kapsuła czasu.

Rozglądam się po mieszkaniu i próbuję znaleźć coś ciekawego. Zakładam, że było to mieszkanie jakichś staruszków – to podróż w czasie nie tyle do czasów sprzed ewakuacji, a do czasów PRLu.

Ugh…

 

psy też potrafią bronić, potem to się na nich zemściło – wydaje mi się, że lepiej by tu pasowało i

 

noc w okolicach pełni. Podchodzi do okna i obserwuje przez chwilę okolicę,

 

którego słynął, gdy uzyskał zapomniane substancje – moim zdaniem lepiej by tu pasowała forma dokonana zasłynął 

 

trapiła go wysoka gorączka i drgawki – gorączka może trapić, ale chyba w tym kontekście bardziej by pasowało tradycyjne trawiła 

 

od tej chwili stał się wycofany i małomówny. Wrócił do polowań i obowiązków, ale stał się bardziej łaskawy

 

Samego boga wtedy widziałem – j.w.

 

na świat wylało się dużo jej tłustej mgły – zbędne

 

Myślałam, że przeczytam całe, ale nie dam rady już dziś. Od kilku dni prawie nie śpię i teraz mnie ścina z nóg. Wrócę jutro. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cześć, śniąca.

W przeciwnym wypadku zostałbym wędrownym, postapokaliptycznym poetą. – co ma niemożność mówienia, do zostania poetą? Poeta zazwyczaj zapisuje utwory. W zaprezentowanym kontekście bardziej by mi tu pasował bard. 

Poeta w czasie pisania lepiej mi brzmiał, ale masz rację.

dostaje potwierdzenie niemym wyzwiskiem – ??? co to nieme wyzwisko i jak i co może ono potwierdzić? Na pewno tak to miało być?

Wyobrażałem sobie tą sytuację w ten sposób, że dowódca grupy opieprza tego pierwszego, że zamiast działać od razu (rzucić granat), to się zastanawia i odwraca. A że nie może tego zrobić w użyciem decybeli, to „wyzywa” go po cichu.

Nie wiem, czy jest to najbardziej konkretne określenie, lecz nic innego nie przyszło mi do głowy.

Szybkim tempem przetransportowaliśmy ludzi i zdobyty sprzęt w kierunku lasu. – pomijam kwestię transportu szybkim tempem (jakoś mi to nie brzmi, ale to może moja fanaberia); masz tu (i później w paru innych miejscach też) czas przeszły, gdy całą narrację prowadzisz w teraźniejszym. Dlaczego?

Ten transport lekko zmieniłem.

Generalnie prowadzę w teraźniejszym, ale w pewnych momentach narrator porusza kwestie z przeszłości względem momentu, w którym konkretnie mówi.

Nie wiem, czy to trafiony pomysł, lecz wyobrażałem sobie, że jakbym miał pisać o wszystkim w czasie teraźniejszym, to musiałbym rozbudować sceny i wydarzenia, które zostały po drodze wspomniane przez narratora.

Tak jak w drugiej scenie – narrator siedzi i czeka w zasadzce i mówi o tym, jak grupa maruderów dotarła w to miejsce, że obserwował ich jeszcze przed chwilą na innej ulicy itd.

 

Ogólnie – niestety wychodzi tu pisanie na szybko i brak czasu na to, bym od tekstu zwyczajnie odpoczął. Poprawiłem powtórzenia i inne błędy.

Myślałam, że przeczytam całe, ale nie dam rady już dziś. Od kilku dni prawie nie śpię i teraz mnie ścina z nóg. Wrócę jutro. 

Dzięki.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Szewc zabija szewca, bumtarara bumtarara!

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tego z wyzwiskiem i potwierdzaniem nadal nie rozumiem. Za duży skrót myślowy jak dla mnie. Jak się dłużej zastanowiłam po Twoim tłumaczeniu, to zaczęłam kojarzyć, ale to nie o to chodzi. Plus – prowadzisz narrację pierwszoosobową i tę scenkę relacjonuje narrator. Skąd on może wiedzieć, czy dowódca go wyzywa, czy nie – zwłaszcza w myślach. Osobiście wywaliłabym to. 

 

Generalnie prowadzę w teraźniejszym, ale w pewnych momentach narrator porusza kwestie z przeszłości względem momentu, w którym konkretnie mówi.

Nie wiem, czy to trafiony pomysł, lecz wyobrażałem sobie, że jakbym miał pisać o wszystkim w czasie teraźniejszym, to musiałbym rozbudować sceny i wydarzenia, które zostały po drodze wspomniane przez narratora.

No i właśnie to są kwestie i trudności narracji pierwszoosobowej. Zapisać wszystko tak, by grało i tańczyło bez potknięć. Wymądrzać się jednak w tym temacie nie będę, bo sama rzadko taką stosuję, zwłaszcza w beletrystyce i jeśli już, to tylko przy krótszych tekstach, więc też za dużej wprawy nie mam.

 

 

wolni poszukiwacze gnieżdżą się po ruinach i piwnicach w małych grupkach – w

 

Wchodzimy do piwnicy i każdy z nas zdaje broń do zamykanych szafek pod okiem uzbrojonego personelu. – coś tu nie gra, szyk, interpunkcja i wychodzą mi z tego szafki zamykane pod okiem personelu

 

Karo przyciąga mnie do siebie i mówi: – pyta

 

Sternicy zmieniają kierunek, by teoretycznie płynąć równolegle względem plaży – a nie do?

 

Gdy nastaje noc, natrafiamy na nabrzeże nad Motławą w okolice – natrafia się przypadkiem, a tu, jak sądzę, było działanie zaplanowane, więc raczej napisałabym docieramy

 

Buntują się, bo chcą walczyć, jednak po osobistej audiencji ulegają. – domyślam się, o co chodzi z tą audiencją, ale moim zdaniem jest tu znów zbyt duży skrót myślowy

 

Od rana panuje zastygła cisza. – dlaczego zastygła?

 

Strachsłużba ustawia się w kręgiem w pogotowiu – czegoś tu za dużo lub w niewłaściwej formie

 

Biegnę za nimi na klatkę schodową i szybko zbiegam na dół, ze schodów wyskakujemy na korytarz, a po chwili na podwórze. Karo i Leszy biegną ile sił, a ja im nie ustępuję. Odwracam się co chwilę, lecz nie dostrzegam członków Strachsłużby. Przebiegamy najpierw w poprzek ulicy Długiej,

Ugh…

 

Znajdziemy nowych, którzy godnie zastąpią bojowników tej krucjaty, a będzie ich wiele, – wielu

 

Któryś z pocisków grzęźnie w ciele, bo paskudnie nim wstrząsnęło. – z opisu sytuacji wynika, że postaci są blisko siebie, kilka kroków; zakładam też, że w takim świecie Karo umie posługiwać się bronią, więc z takiej odległości każdy strzał powinien być trafieniem, a któryś

 

Leszy wygina się w łuk, osuwa i gaśnie, – dla mnie wyginanie się w łuk to do tyłu, postrzelony raczej zgina się w pół

 

kolejne święta będą smaczniejsze niż poprzednie – tak, wiem, o co chodzi, ale znów taki skrót myślowy wydaje mi się dziwny

 

 

Jakbym się bardzo miała czepiać, to znalazłabym więcej miejsc, które mi nie do końca zagrały, ale ponieważ bardziej dotyczą stylu, to nie listuję (ok, pominęłam też kilka drobiazgów interpunkcyjnych). 

Ogólnie mogę jeszcze powiedzieć, że jak dla mnie pewne fragmenty i elementy są zbyt szczegółowe. Takie oczywiste czynności, które się z zasady wykonuje jedna po drugiej, a Ty i tak je wymieniasz. To by pewnie można uprościć. 

Zabrakło mi tu za to więcej informacji na temat świata. I samego kataklizmu, bo jego rodzaj w dużej mierze definiuje świat po. Przez to odczuwam jakiś drobny dyskomfort z wiarygodnością świata.

 Karo jest ciekawą postacią. Moim zdaniem dobrze ją namalowałeś, a najlepiej w drobnych gestach (jak ten ze znalezieniem lalki). I w sumie to ona chyba jest najlepiej przez Ciebie pokazana.

Co do słów piosenki, to też muszę przyznać, że udało Ci się ładnie je wpleść i jak dla mnie wyszło to najbardziej naturalnie w porównaniu do innych opowiadań z tym utworem, jakie przeczytałam. 

 

 

 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Staruchu, dzięki za jurorskie odwiedziny. :D

 

śniąca:

Tego z wyzwiskiem i potwierdzaniem nadal nie rozumiem. Za duży skrót myślowy jak dla mnie. Jak się dłużej zastanowiłam po Twoim tłumaczeniu, to zaczęłam kojarzyć, ale to nie o to chodzi. Plus – prowadzisz narrację pierwszoosobową i tę scenkę relacjonuje narrator. Skąd on może wiedzieć, czy dowódca go wyzywa, czy nie – zwłaszcza w myślach. Osobiście wywaliłabym to.

Narrator ze swojej pozycji dobrze to widzi, a co do “wyzwiska” to może to zbyt duży skrót myślowy, a jednocześnie tak sobie to wyobraziłem, a zarazem trudno mi to inaczej przedstawić. Mi to jakoś pasuje w tym miejscu.

No i właśnie to są kwestie i trudności narracji pierwszoosobowej. Zapisać wszystko tak, by grało i tańczyło bez potknięć. Wymądrzać się jednak w tym temacie nie będę, bo sama rzadko taką stosuję, zwłaszcza w beletrystyce i jeśli już, to tylko przy krótszych tekstach, więc też za dużej wprawy nie mam.

Ciekawe, jak tę kwestię narracji odbiorą inni. W czasie teraźniejszym pisze się dziwnie, aczkolwiek nie chciałem, by wszystkie wersy piosenki wykorzystać w dialogach. Ponadto wpadłem na pomysł takiego, a nie innego narratora, więc postanowiłem spróbować, nawet za cenę krytyki. :P

 Buntują się, bo chcą walczyć, jednak po osobistej audiencji ulegają. – domyślam się, o co chodzi z tą audiencją, ale moim zdaniem jest tu znów zbyt duży skrót myślowy

Może trochę zbyt pompatyczne, ale to z drugiej strony ludzki narrator, więc mógłby sobie pozwolić na takie określenia.

Od rana panuje zastygła cisza. – dlaczego zastygła?

Bo członkowie grupy Leszego leżą od rana i tylko czekają, jest osiadła, ciężka.

Któryś z pocisków grzęźnie w ciele, bo paskudnie nim wstrząsnęło. – z opisu sytuacji wynika, że postaci są blisko siebie, kilka kroków; zakładam też, że w takim świecie Karo umie posługiwać się bronią, więc z takiej odległości każdy strzał powinien być trafieniem, a któryś

Dla mnie ten fragment nie sugeruje, że nie trafiła którymś razem. Pociski mają to do siebie, że w miękkich tkankach przelatują na wylot, więc to ugrzęźnięcie mogło trafić po kościach i nie wyjść z drugiej strony, a energia pocisku musiała być gdzieś przekazana. 

Leszy wygina się w łuk, osuwa i gaśnie, – dla mnie wyginanie się w łuk to do tyłu, postrzelony raczej zgina się w pół

To może nie widać tego jak chciałem, ponieważ Leszy robi krok by wyjść -> dla mnie w domyśle jest już tyłem do Karo. Zerknę na to jeszcze raz.

kolejne święta będą smaczniejsze niż poprzednie – tak, wiem, o co chodzi, ale znów taki skrót myślowy wydaje mi się dziwny

Czemu?

Jakbym się bardzo miała czepiać, to znalazłabym więcej miejsc, które mi nie do końca zagrały, ale ponieważ bardziej dotyczą stylu, to nie listuję (ok, pominęłam też kilka drobiazgów interpunkcyjnych). 

Ogólnie mogę jeszcze powiedzieć, że jak dla mnie pewne fragmenty i elementy są zbyt szczegółowe. Takie oczywiste czynności, które się z zasady wykonuje jedna po drugiej, a Ty i tak je wymieniasz. To by pewnie można uprościć. 

Pewnie tak, tylko będę to wiedział dopiero, jak z tekstem ochłonę. Muszę pisać też teksty bez konkursów, by móc je należycie odkładać. :P Druga sprawa, że chciałem dość dynamicznej akcji więc wszelkie formy czasownikowo-rzeczownikowe były (przynajmniej dla mnie) wymagane. Poza tym pole narratora pierwszoosobowego nie jest przecież tak szerokie.

Zabrakło mi tu za to więcej informacji na temat świata. I samego kataklizmu, bo jego rodzaj w dużej mierze definiuje świat po. Przez to odczuwam jakiś drobny dyskomfort z wiarygodnością świata.

Chciałbym zawrzeć coś na temat kataklizmu, lecz o wymagałoby to znaków i stwierdziłem, że bardziej położę nacisk na wydarzenia w “gotowym” świecie.

 Karo jest ciekawą postacią. Moim zdaniem dobrze ją namalowałeś, a najlepiej w drobnych gestach (jak ten ze znalezieniem lalki). I w sumie to ona chyba jest najlepiej przez Ciebie pokazana.

Co do słów piosenki, to też muszę przyznać, że udało Ci się ładnie je wpleść i jak dla mnie wyszło to najbardziej naturalnie w porównaniu do innych opowiadań z tym utworem, jakie przeczytałam.

Cieszę się, że te aspekty Ci się podobały. Na spójności jednego i drugiego bardzo mi zależało. Co do Karo, to plus jest taki, że udało mi się pokazać jej osobowość, co w poprzednich tekstach nie zawsze wychodziło. Dla mnie to też fajna nauka, bo chcę pisać lepiej.

 

Błędy i powtórzenia niedługo poprawię.

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Któryś z pocisków grzęźnie w ciele, bo paskudnie nim wstrząsnęło. – z opisu sytuacji wynika, że postaci są blisko siebie, kilka kroków; zakładam też, że w takim świecie Karo umie posługiwać się bronią, więc z takiej odległości każdy strzał powinien być trafieniem, a któryś

Dla mnie ten fragment nie sugeruje, że nie trafiła którymś razem. Pociski mają to do siebie, że w miękkich tkankach przelatują na wylot, więc to ugrzęźnięcie mogło trafić po kościach i nie wyjść z drugiej strony, a energia pocisku musiała być gdzieś przekazana. 

Ok, specem od postrzałów nie jestem, ale na wylot potrafię sobie wyobrazić pocisk przelatujący przez rękę, nogę, sam bok korpusu. I nawet wtedy chyba raczej też postrzelonym wstrząśnie (chyba że faktycznie draśnięcie po samej skórze). Pewnie wiele też zależy od kalibru, odległości strzału, ale chyba też kule potrafią utknąć w ramieniu, czy udzie, czy brzuchu i to niekoniecznie na kości. Dlatego mi to nie pasuje. 

 

To może nie widać tego jak chciałem, ponieważ Leszy robi krok by wyjść -> dla mnie w domyśle jest już tyłem do Karo.

Nie ma znaczenia, w którą stronę jest obrócony do Karo. Wygięcie w łuk to odchylenie ciała do tyłu – trzeba w to włożyć energię i nie wyobrażam sobie osoby postrzelonej, zwłaszcza śmiertelnie, by odchylała się, wyginając kręgosłup do tyłu. Dlatego uważam, że to powinno być co najwyżej zgięcie w pół. 

 

Nie wiem, dlaczego, ale wyobraziłam sobie, że święta to danie ;) 

 

Dla mnie to też fajna nauka, bo chcę pisać lepiej.

I tak trzymaj :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cześć!

 

To ja tak tylko szybko z komentarzem pobetowym ;). To co mi się zdecydowanie podobało to postapokaliptyczny klimat połączony z gangsterską akcją. Myślę, że trudno jest wykreować porządnie niemego bohatera i uważam, że dobrze sobie z tym poradziłeś. Moja ulubiona scena to ta w mieszkaniu. A pomarudzić to bym mogła jeszcze na te motywacje bohaterów, ale teraz to już wybrzmiewa lepiej więc nie będę ;). Zgłaszam do biblioteki. 

Nie ma znaczenia, w którą stronę jest obrócony do Karo. Wygięcie w łuk to odchylenie ciała do tyłu – trzeba w to włożyć energię i nie wyobrażam sobie osoby postrzelonej, zwłaszcza śmiertelnie, by odchylała się, wyginając kręgosłup do tyłu. Dlatego uważam, że to powinno być co najwyżej zgięcie w pół. 

A jakby postrzał uszkodził jakiś nerw i powstał chwilowy paraliż lub coś podobnego? Porażenie układu nerwowego czasem objawiają się zesztywnieniem i napięciem mięśni, a jak dostał w kręgosłup, to jakaś szansa jest…Trzeba byłoby tu eksperta od takich aspektów. :P

Dla mnie to też fajna nauka, bo chcę pisać lepiej.

I tak trzymaj :) 

Dzięki!

 

Cześć Alicella!

Mój niemy bohater-narrator wypadł jak chciałem, cieszę się. :D Pomarudzić możesz, na pewno nie przejdę obok tego obojętnie. W kolejnych tekstach zwrócę na to baczniejszą uwagę.

Dzięki za betę i klika!

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć!

 

Dla mnie na plus na pewno lokalizacja, bo tereny znane mi dobrze, choć jeżeli już się zdecydowałeś na Trójmiasto (Sopot się chyba nie pojawił :P), to można pewnie było przemycić jeszcze więcej smaczków (w stylu przywołanego jarmarku), aby immersja była większa, ale jest ok. ;-)

Trochę brakowało mi wzmianki o tym, dlaczego świat stał się taki, jak go prezentujesz. Ta myśl towarzyszyła mi przez całe opowiadanie. Klimat postapo jednak był (może nie jakiś przesadnie oryginalny, ale dobrze oddany) i wszystko wydawało mi się spójne.  

Dobrze zarysowałeś Karo i Leszego. Z kolei narrator nie wzbudził moich emocji. Był niemym, dość porządnym gościem i to wszystko, co o nim mogę napisać. W większości obserwował wydarzenia.

Fabuła mnie nie porwała, ale sumarycznie czytało się całkiem nieźle, więc polecę do zbioru B. Moje spostrzeżenia poniżej.

 

Teraz podchodzą do naszego posterunku, a my mamy ich jak na dłoni. Choć lepiej pasuje, że stoją jak na blacie. 

Mamy powtórzenie. Oczywiście to jeszcze nie koniec świata, tylko skoro drugie określenie narratorowi pasuje lepiej, to mógłby go po prostu użyć zamiast pierwszego. ;-)

 

Strzelają po oknach, kule kruszą elementy elewacji.

Może fragmenty elewacji? Albo po prostu elewację.

 

Krępy Wiesław zarzuca karabin na plecy, chwyta postrzelonego nieszczęśnika za fraki i ciągnie go do ściany.

Jego produkty po bliższej i dalszej okolicy rozchodziły się jak świeża dostawa pocisków. Kilka z jego mikstur uratowało mi życie po wypadku z miną, choć największą opiekę i troskę otrzymałem od Karo.

Dookreślenie okolicy bym usunął, skoro rozchodziły się właściwie wszędzie. ;-) Potem mamy powtórzenie. Może tak: Kilka z tych mikstur uratowało mi życie po wypadku z miną, choć największą opiekę i troskę otrzymałem od Karo.

 

– Za chwilę mamy spotkać się z zarządczynią fortu, Joanną Gdyńską.

Joanna Gdyńska jest zarządczynią fortu w Gdyni? ;-) Cóż za koincydencja. :P

 

Miesiące spędzone w strefie trójmiejskiej nauczyły nas działania w mieście.

Może tak:

 

Miesiące spędzone w strefie trójmiejskiej nauczyły nas działania w zurbanizowanej przestrzeni.

 

lub (w zależności, co chciałeś przekazać)

 

Miesiące spędzone w strefie nauczyły nas działania w Trójmieście.

 

Od razu strzelam, trochę na oślep, a kule kładą przeciwników za winklem. Chwilowo nie strzelają, schylam się, padam na ziemię i pełznę do następnego okna.

Podrywam się, puszczam serię i znowu zmuszam Strachsłużbę do schowania się. Kończę serię i słyszę krzyk.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej,

Doczytałem – fajny pomysł i postacie. Karo dobrze zarysowana. Drobne gesty, o których wspomniała śniąca.

Poza tym, wszystko było bardzo przyziemne. Podobało mi się to, że przez dłuższy czas nie wiedziałem o świecie nic. Byłem wrzucony w akcję. Miałem jednak nadzieję, że dowiem się coś więcej o historii i o tym co się wydarzyło.

Choć miejscami mi się dłużyło, to jednak było ciekawe. Ogólnie bardzo na plus.

Pozdrawiam :)

Cześć nowym czytelnikom.

 

FilipWij

Dla mnie na plus na pewno lokalizacja, bo tereny znane mi dobrze, choć jeżeli już się zdecydowałeś na Trójmiasto (Sopot się chyba nie pojawił :P), to można pewnie było przemycić jeszcze więcej smaczków (w stylu przywołanego jarmarku), aby immersja była większa, ale jest ok. ;-)

Pewnie przy nieco większym limicie zawarłbym więcej, albo przy następnym takim opowiadaniu  trzeba poświęcić inne rzeczy dla takich smaczków. Sopotu zabrakło. :P

Trochę brakowało mi wzmianki o tym, dlaczego świat stał się taki, jak go prezentujesz. Ta myśl towarzyszyła mi przez całe opowiadanie. Klimat postapo jednak był (może nie jakiś przesadnie oryginalny, ale dobrze oddany) i wszystko wydawało mi się spójne.  

Teoretycznie mógłbym zawrzeć coś na temat kataklizmu, aczkolwiek wolałem wrzucić czytelnika w akcję i skutki tego wydarzenia. Co do oryginalności, to postawiłem na wątek fanatyzmu religijnego przede wszystkim, a chciałem przedstawić to tak, jak to powstało w wyobraźni.

Dobrze zarysowałeś Karo i Leszego. Z kolei narrator nie wzbudził moich emocji. Był niemym, dość porządnym gościem i to wszystko, co o nim mogę napisać. W większości obserwował wydarzenia.

Generalnie to taki był mój cel… :D Nie chciałem, by wszystkie wersy z utworu padły w dialogach, a to wymagało narratora w czasie teraźniejszym. Miałem już historię Leszego i Karo, więc chciałem ograniczyć rolę pierwszoosobowego narratora do minimum. Niemowa pasował idealnie, bo w trakcie dynamicznych wydarzeń musiał działać wedle grupy, bo na sprzeciwy i jego wizję nie było czasu. ;)

 

Niedługo poprawię wychwycone przez Ciebie babole.

Dzięki za odwiedziny i klika!

 

Ramshiri

Miałem jednak nadzieję, że dowiem się coś więcej o historii i o tym co się wydarzyło.

O której konkretnie historii mówisz? Bohaterów, kataklizmu?

Dzięki za przeczytanie i ocenę, pozdrawiam! ;)

 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt, mówię o historii świata. Coś więcej o samym kataklizmie, o którym tyle wzmianek było. :)

Cóż, pozostaje jedynie stworzyć inną historię, w której będzie zawarte to, co się stało. Mam na to pewne pomysły, począwszy od samego przebiegu kataklizmu, albo zawrzeć to w opowiadaniu o losach grupy Tajfuna, która została w Śródmieściu i nie wiadomo, co się z nimi stało. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt, bardzo chętnie przeczytam kolejny tekst z tego uniwersum. Powodzenia :)

 

Cześć

 

Tylko ludzie zapomnieli, że psy też potrafią się bronić i potem to się na nich zemściło, gdy w zniszczonym świecie nastało prawo silniejszego. 

Chyba bez tego sięka się nie obejdzie, bo zdanie straci sens ;]. 

 

Zaryglowaliśmy drzwi wejściowe meblami i rozłożyliśmy kapy

Rygluje się ryglem, czyli zamkiem. Meblami to można zabarykadować.

 

– Samego Boga wtedy widziałem – rzekł pewnego dnia rzekł do Karo.

Paszczowy powinien iść po dywizie. 

 

Zza bordowej zasłony spoglądam na ulicę – dwóch strażników [rozstawionych, ustawionych, stojących ] w odstępie może pięćdziesięciu metrów nawet nie patrzy w stronę naszej kamienicy;

Ewidentnie mi tu czegoś brakuje.

 

Stalowa, wielościenna bryła z płyt pancernych wyjeżdża zza zakrętu i wjeżdża na ulicę Piwną.

 powtórek, pierwszy można zamienić na np. wyłania się

 

gdy trzy pociski przede mną odbijają się rykoszetem od ściany.

Hmmm… ;}

 

Robi krok w kierunku drzwi, a Karo wyciąga Glocka zza paska.

Spokojnie można z małej. Chyba, że wyjęła całego Gastona :D. 

 

Tyle z fikołków. Reszta bardzo sprawnie napisana. Styl i fabuła przypomina trochę “Dzielnicę obiecaną” P.Majki i “Apokalipsę wg pana Jana” R. Szmidta. Ciekawie przedstawiony świat. Realia zarysowane wystarczającą wyraźnie. Osobiście nie widzę potrzeby tłumaczenia co się stało się, że taka apokalipsa. Jak to mawiają mądrzy ludzie: ebło, to ebło, na wuj drążyć :D. 

Jako cierpiący na geriatryczne ADHD doczepię się jeszcze do scen walki. Zwłaszcza pierwsza odrobinę mnie zawiodła. Narracja jest bardzo spokojna i zupełnie nie czuć emocji i gwałtowności starcia. Druga scena jest już lepsza, ale nadal za spokojnie się zaczyna. Trochę bym zdynamizował ten opis, ale weź proszę pod uwagę, że ja mam solidne zwichnięcie w tym kierunku :P.

 

Poza tym gratuluję dobrego opka i skarżę do biblioteki :D

 

pozdro

M.

 

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Cześć!

ogólnie opowiadanie mi się całkiem podobało :) fajnie, że osadziłeś je w Polsce (fun fact, dosłownie dzisiaj wracałam z Gdańska po mini urlopie), przekonał mnie stworzony klimat i fajne wstawki (szczególnie te z fortu, handel wymienny, rywalizacja o terytorium poszczególnych grup). 

Jest jednak sporo wątków/elementów, które trochę wyszły, a trochę widać ich niedostatki (czyli tak mieszanie):

1)Bohaterowie:

– CIchy – miałeś tu fajny koncept niemego bohatera, który jest naszym narratorem, to bardzo fajny zamysł; jednocześnie wyszedł on dla mnie na bardzo nijakiego, jest głównie obserwatorem, nie wiem co nim kierowało, czego pragnął. Chciał chronić Karo, trochę wyglądało to jakby to było coś więcej niż wdzięczność, ale na końcu mamy bardziej jej dobre zakończenie. On niby jest przyjacielem, ale to nie jego rodzina. Może się czepiam, ale mnie jednak nie przekonało :(

– Leszy – tu niestety dla mnie najsłabszy element, co trochę mnie rozczarowało, biorąc pod uwagę, że jest to tytułowy Leszy. Jego kreacja przypomina wiele innych, jakich spotyka się w literaturze, ale najbardziej rozczarowało mnie biało-czarne ujęcie bohatera: ot fanatyk, gotów poświęcać innych dla swojej wizji i celu, brakło mi tu szarości i człowieka, widzimy go tu jedynie jako jakiegoś chorego (psychicznie?) mesjasza. I tak patrzymy oczami Cichego, ale skoro jest on tak blisko tej dwójki, myślę, że powinien dostrzegać chociażby ślady szarości u Leszego.

– Karo – to chyba najciekawsza kreacja dla mnie. Doceniam, że starałeś nadać jej mocniejszy rys/charakter, nadać znaczenia (nie znoszę tendencyjnych, stereotypowych bohaterek), ale niestety nie przekonała mnie do końca. Głównie za sprawą niespójności w jej motywacji. Masz dwa dość znaczące fragmenty:

 

– Imponujące, że mogą robić ważne rzeczy – odpowiada Karo, ściszając głos. Wydaje się, jakby posmutniała.

a później

 

– Chciałabym posmakować innego życia. Być w bezpiecznym miejscu, mieć rodzinę, by w końcu coś zbudować na świecie, który jest jedynie pieprzonym gruzowiskiem. 

 

Dajesz czytelnikowi mylne sygnały. Plus nie przekonuje mnie to szukanie bezpieczeństwa w postapo świecie – czy takie słowo mogłoby jeszcze istnieć w ich słowniku? A może Karo nie wie, że tego właśnie szuka, ale czegoś szuka?

To co zaserwowałeś nie przekonuje mnie też z jeszcze jednego powodu, może być bardzo subiektywny ale: kobieta, która pragnie założyć rodzinę i to jej główny cel życiowy, to najbardziej krzywdzący stereotyp z jakim spotkałam się jako kobieta. I zamierzam z nim walczyć, edukować na każdym polu. Po prostu nie chcę czytać o takiej bohaterce, szczególnie gdy ta później zabija swojego partnera w jakimś szale/rozczarowaniu, że ten nie chce jej tego zapewnić (co Karo widziała w Leszym, to już jeszcze inny temat). Także to moja taka osobista wrzuta/trochę rada: w takich rolach kobiety są zamykane aż nazbyt często i jako czytelniczka, która uwielbia fantasty chciałabym czytać o innej bohaterce. Ciekawszym ujęciem byłoby dla mnie gdyby Karo, chciała dołączyć do fortu. Coś znaczyć, robić coś ważnego. Coś zmienić? (czyli to co zasugerowałeś w pierwszym cytowanym zdaniu i o czym wspomniałeś przy odtwarzaniu nowych technologii). Podkreślam to mocno subiektywne.

 

2)Świat przedstawiony – bardzo zabrakło mi nawiązania do świata i dania chociażby szczątkowych wskazówek, co stało się z tym światem. Dlaczego Strachy i skąd ta nazwa? 

 

 

Podsumowując, dla mnie opowiadanie jest kapkę niedopracowane – spokojnie można by wiele mankamentów wypracować i zmienić, ale i tak klikam do biblioteki.

MordercaBezSerca

Cześć

Tylko ludzie zapomnieli, że psy też potrafią się bronić i potem to się na nich zemściło, gdy w zniszczonym świecie nastało prawo silniejszego. 

Chyba bez tego sięka się nie obejdzie, bo zdanie straci sens ;]. 

psy też potrafią bronić <funkcja ochronna ludzi> i potem się to na nich zemściło <kiedy byle jaki człowiek z nożem ich zaatakował, a nie zrobiłby tego, gdyby mieli ze sobą psa> :P

Robi krok w kierunku drzwi, a Karo wyciąga Glocka zza paska.

Spokojnie można z małej. Chyba, że wyjęła całego Gastona :D. 

Potraktowałem to jako nazwę własną po prostu. :D

 

Resztę poprawię, choć nie wiem, co zrobić z tymi pociskami jeszcze.

Tyle z fikołków. Reszta bardzo sprawnie napisana. Styl i fabuła przypomina trochę “Dzielnicę obiecaną” P.Majki i “Apokalipsę wg pana Jana” R. Szmidta. Ciekawie przedstawiony świat. Realia zarysowane wystarczającą wyraźnie. Osobiście nie widzę potrzeby tłumaczenia co się stało się, że taka apokalipsa. Jak to mawiają mądrzy ludzie: ebło, to ebło, na wuj drążyć :D. 

Dzięki Ci, dobry człowieku, że nie potrzebujesz informacji na temat kataklizmu. :D

Jako cierpiący na geriatryczne ADHD doczepię się jeszcze do scen walki. Zwłaszcza pierwsza odrobinę mnie zawiodła. Narracja jest bardzo spokojna i zupełnie nie czuć emocji i gwałtowności starcia. Druga scena jest już lepsza, ale nadal za spokojnie się zaczyna. Trochę bym zdynamizował ten opis, ale weź proszę pod uwagę, że ja mam solidne zwichnięcie w tym kierunku :P.

Ja wiem. Czytałem Twoje poradniki na temat strzelanin i broni palnej i widziałem, że kładziesz na to duży nacisk. Muszę poczytać więcej Twoich tekstów, by to podszlifować. ;)

Poza tym gratuluję dobrego opka i skarżę do biblioteki :D

Dzięki, pozdrawiam!

 

Cześć Shanti

ogólnie opowiadanie mi się całkiem podobało :) fajnie, że osadziłeś je w Polsce (fun fact, dosłownie dzisiaj wracałam z Gdańska po mini urlopie), przekonał mnie stworzony klimat i fajne wstawki (szczególnie te z fortu, handel wymienny, rywalizacja o terytorium poszczególnych grup). 

Cieszę się. ;)

– CIchy – miałeś tu fajny koncept niemego bohatera, który jest naszym narratorem, to bardzo fajny zamysł; jednocześnie wyszedł on dla mnie na bardzo nijakiego, jest głównie obserwatorem, nie wiem co nim kierowało, czego pragnął. Chciał chronić Karo, trochę wyglądało to jakby to było coś więcej niż wdzięczność, ale na końcu mamy bardziej jej dobre zakończenie. On niby jest przyjacielem, ale to nie jego rodzina. Może się czepiam, ale mnie jednak nie przekonało :(

Wyobrażałem sobie, że w przypadku dynamicznej akcji, typu strzelaniny, nie było czasu, by Cichy przekazał cokolwiek grupie, bo musiałby to przecież zapisać. Stąd jego wpływ na fabułę jest minimalny. Może nigdy też nie miał presji, by mieć wpływ na otoczenie? Różnie to można rozstrzygać.

W becie wyszło, że Cichy może mieć powody miłosne do Karo, ale osłabiłem ten wątek, kierując uwagę na to, że się nim opiekowała po wypadku. Nie chciałem też, by stworzyć od razu postać “interesowną”, że będzie miał realny zysk z jej ochrony. Może trochę rycerskie, ale niech będzie, że ma jakieś ideały – cieszy się ostatecznie ze szczęścia innych.

– Leszy – tu niestety dla mnie najsłabszy element, co trochę mnie rozczarowało, biorąc pod uwagę, że jest to tytułowy Leszy. Jego kreacja przypomina wiele innych, jakich spotyka się w literaturze, ale najbardziej rozczarowało mnie biało-czarne ujęcie bohatera: ot fanatyk, gotów poświęcać innych dla swojej wizji i celu, brakło mi tu szarości i człowieka, widzimy go tu jedynie jako jakiegoś chorego (psychicznie?) mesjasza. I tak patrzymy oczami Cichego, ale skoro jest on tak blisko tej dwójki, myślę, że powinien dostrzegać chociażby ślady szarości u Leszego.

Leszy był dla mnie narzędziem – chciałem stworzyć wątek, że ktoś w kiepskim środowisku nastawionym na biologiczne przetrwanie chce czegoś zdecydowanie większego. Kiedy dla zwykłych poszukiwaczy liczyło się znalezienie jedzenia i schronienia, tak on poszedł drogą zbawienia duszy. 

Czy Cichy mógłby dostrzec w nim szarość? Może tak, ale pamiętajmy, że to narrator pierwszoosobowy, więc zbyt szerokie spojrzenie na tytułowego bohatera mogłoby nie pasować do tego sposobu narracji.

– Karo – to chyba najciekawsza kreacja dla mnie. Doceniam, że starałeś nadać jej mocniejszy rys/charakter, nadać znaczenia (nie znoszę tendencyjnych, stereotypowych bohaterek), ale niestety nie przekonała mnie do końca. Głównie za sprawą niespójności w jej motywacji. Masz dwa dość znaczące fragmenty:

 

– Imponujące, że mogą robić ważne rzeczy – odpowiada Karo, ściszając głos. Wydaje się, jakby posmutniała.

a później

 

– Chciałabym posmakować innego życia. Być w bezpiecznym miejscu, mieć rodzinę, by w końcu coś zbudować na świecie, który jest jedynie pieprzonym gruzowiskiem. 

 

Dajesz czytelnikowi mylne sygnały. 

Równie dobrze w pierwszej wypowiedzi może to być wyrzut w kierunku Leszego, że ona, Karo, nie robi nic ważnego tak ogólnie, a raczej czuje się jak pomocny pachołek. Mi się to nie kłóci.

Plus nie przekonuje mnie to szukanie bezpieczeństwa w postapo świecie – czy takie słowo mogłoby jeszcze istnieć w ich słowniku? A może Karo nie wie, że tego właśnie szuka, ale czegoś szuka?

Podstawową i pierwotną motywacją człowieka jako gatunku jest poczucie bezpieczeństwa, pomimo warunków. W trudnych okolicznościach tym większa jest motywacja na znalezienie czegoś takiego. Nie wyobrażam sobie bohaterów, którzy mieszkaliby w środku terytorium z poczuciem, że nie muszą czuć się bezpiecznie, “bo i tak nie znajdą”. Plus poprzednie miejsce zamieszkania bohaterów mogłoby wskazywać, że tam mieli tego namiastkę.

To co zaserwowałeś nie przekonuje mnie też z jeszcze jednego powodu, może być bardzo subiektywny ale: kobieta, która pragnie założyć rodzinę i to jej główny cel życiowy, to najbardziej krzywdzący stereotyp z jakim spotkałam się jako kobieta. I zamierzam z nim walczyć, edukować na każdym polu. Po prostu nie chcę czytać o takiej bohaterce, szczególnie gdy ta później zabija swojego partnera w jakimś szale/rozczarowaniu, że ten nie chce jej tego zapewnić (co Karo widziała w Leszym, to już jeszcze inny temat). Także to moja taka osobista wrzuta/trochę rada: w takich rolach kobiety są zamykane aż nazbyt często i jako czytelniczka, która uwielbia fantasty chciałabym czytać o innej bohaterce. Ciekawszym ujęciem byłoby dla mnie gdyby Karo, chciała dołączyć do fortu. Coś znaczyć, robić coś ważnego. Coś zmienić? (czyli to co zasugerowałeś w pierwszym cytowanym zdaniu i o czym wspomniałeś przy odtwarzaniu nowych technologii). Podkreślam to mocno subiektywne.

Trochę mi dziwnie z tym co napisałaś, ponieważ ma to wydźwięk taki, jakby fabuła była przełożeniem moich poglądów. A nie musi tak być i nawet nie jest, bo znam kobiety, których życiowym celem jest rodzina oraz takie, które nie chcą mieć dzieci. I w sumie co? No nic, każdy żyje, jak chce.

Tak, literatura bardzo często jest drogą do tego, by wyrazić to co się uważa, kiedy nie mówi się tego głośno, a jednocześnie jest drogą, by stworzyć postać, która będzie myślała inaczej niż my. Tutaj rola Karo, jako kobiety w świecie postapo, której celem jest założenie rodziny, to po prostu wątek fabularny i nic więcej.

Gdyby to była fabuła o wieśniaczce w świecie fantasy, to mogłoby to być typowe, ale to fabuła w świecie, gdzie większość ludzi wyginęła, a miasta obróciły się w ruinę. Nie czytałem wszystkich opowiadań postapo na świecie, ale z mojego punktu widzenia, w przedstawionych warunkach nie jest to stereotypowe. Może dla Karo założenie rodziny byłoby namiastką czasów jakie pamięta? Czy to typowy cel kobiet w świecie, który jak zaznaczyłem, jest zupełnie zniszczony? Moim zdaniem nie.

Ten jakiś szał czy rozczarowanie to chroniczny brak poczucia bezpieczeństwa, powód całkiem słuszny w moim odczuciu, prowadzący do skrajnego postępowania, a w tym wypadku zastrzelenia Leszego.

 

Oczywiście poprowadzenie wątku, żeby misją Karo było zostanie w forcie jest ciekawym spojrzeniem, a jednocześnie czy wtedy można byłoby zagwarantować tak wystrzałowy koniec? :D

(polecam, dla zdrowia, popić ten suchy żart).

2)Świat przedstawiony – bardzo zabrakło mi nawiązania do świata i dania chociażby szczątkowych wskazówek, co stało się z tym światem. Dlaczego Strachy i skąd ta nazwa? 

Jak wspominałem wcześniej, wolałem wykorzystać limit znaków na coś innego, niż wyjaśnianie kataklizmu. Poza tym geneza nazwy Strachów bierze się z jednej wypowiedzi Leszego:

To wszystko herezje, a Ezechiel Strachowski jest religijnym uzurpatorem i szaleńcem

Podsumowując, dla mnie opowiadanie jest kapkę niedopracowane – spokojnie można by wiele mankamentów wypracować i zmienić, ale i tak klikam do biblioteki.

Na pewno można byłoby poprawić kilka elementów, z tym się zgadzam. Limit jednak jest jaki jest, przy tym gdyby było do wykorzystania powiedzmy pięć tysięcy znaków więcej, to można byłoby powiedzieć więcej o bohaterach i na temat kataklizmu.

Oczywiście moje odpowiedzi do Twoich zastrzeżeń nie są wiążące, nie mają na celu przestawienia jedynej prawdy o tekście, bo fajnie, że wyciągasz własne spostrzeżenia. Po prostu przedstawiam inne perspektywy, dla kogoś bardziej lub mniej możliwe.

 

Dzięki za tak rozległą opinię i klika bibliotecznego. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt,

dzięki za odpowiedzi – rozumiem Twój zamysł i dzięki za rzucenie na niego światła.

 

Odpowiem tylko tutaj:

Trochę mi dziwnie z tym co napisałaś, ponieważ ma to wydźwięk taki, jakby fabuła była przełożeniem moich poglądów.

Zupełnie nie – absolutnie kumam, że to fikcja, ale mówiąc krótko (bo chyba bardzo zawile odpowiedziałam wyżej): po prostu zbyt często spotykam się ze zbyt stereotypowym przedstawieniem kobiet (odchodząc zupełnie od Twojego odpowiadania) i pewnie zawsze będę trochę narzekać, jak ktoś obierze bardziej tradycyjną ścieżkę w budowaniu bohaterki. Ot, moja mała krucjata, aby było więcej różnorodnych bohaterek. Właśnie różnorodnych, chyba o to mi głównie chodzi.

 

Niemniej biblioteka zasłużona mimo moich narzekań :)

Zupełnie nie – absolutnie kumam, że to fikcja, ale mówiąc krótko (bo chyba bardzo zawile odpowiedziałam wyżej): po prostu zbyt często spotykam się ze zbyt stereotypowym przedstawieniem kobiet (odchodząc zupełnie od Twojego odpowiadania) i pewnie zawsze będę trochę narzekać, jak ktoś obierze bardziej tradycyjną ścieżkę w budowaniu bohaterki.

Jasne, rozumiem. Po prostu wolałem powiedzieć o emocjach.

Choć widzę, że faktycznie to dla Ciebie trudność, że w realnym świecie i w literaturze wiele osób idzie tym krzywdzącym stereotypem, który nie uwzględnia tego, czego dana kobieta faktycznie chce.

Ot, moja mała krucjata, aby było więcej różnorodnych bohaterek. Właśnie różnorodnych, chyba o to mi głównie chodzi.

(Nie)ostatnia krucjata Leszego Shanti ;)

Powiem tak, w notatkach mam tekst, w którym bohaterka marzy i stara się zostać alchemiczką, bo jest zdolna, a jest to profesja zdominowana przez mężczyzn. Także jestem otwarty na różne opcje na bohaterki kobiece. ;) Ale dobrze, że w jakiś sposób walczysz o inne spojrzenia. To bardzo potrzebne.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagit, chętnie o takiej alchemiczce poczytam, więc koniecznie daj znać jak będzie na portalu :)

Jasne, dam znać. :) 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Witaj.

Dużo uczuć, emocji, marzeń, uprzedzeń oraz zawodów i zwyczajnych, ludzkich zachowań. Bardzo realistycznie opisałeś zdarzenia, wkomponowując jeszcze tekst wybranego utworu konkursowego. Czyta się z zainteresowaniem, dodatkowo zakończenie ogromnie przypadło mi do gustu.

Pozdrawiam . :)

Pecunia non olet

Cóż, nie porwała mnie ta historia. Nie bardzo rozumiem, dlaczego ludzie Leszego godzili się, aby dowodził nimi fanatyk, którego jedynym celem było prowadzenie osobistych krucjat, w wyniku których zginęli chyba wszyscy, którzy mu towarzyszyli.

Spora ilość scen walk także nie zajęła mnie zbytnio, albowiem nie lubię takich opisów. Nie potrafię wykrzesać w sobie zainteresowania dla wzajemnego zabijania.

Cieszę się, że Karo i Cichy ocaleli, zastanawiam się, kim jest Żbik.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Leszy strze­la cel­nie, młody chło­pak pada na wznak. Karo od­bez­pie­cza gra­nat i cel­nie rzuca… → Powtórzenie.

 

Jeśli w Boga wie­rzy, to trak­tuj go tak, jak na­le­ży. → Czy to celowy rym?

 

a do epoki PRLu. → …a do epoki PRL-u.

 

chowa lalkę do ma­te­ria­ło­wej torby… → Materiałowa torba to jaka?

Proponuję: …chowa lalkę do bawełnianej/ lnianej/ szmacianej torby

 

Tylko…plan! → Brak spacji po wielokropku…

 

za­ry­so­wu­je się przed nami cel na­szej po­dró­ży. → Czy oba zaimki są konieczne

 

Po­zwa­la mi to, by uważ­niej przy­pa­try­wać się jak wy­glą­da życie w for­cie.Po­zwa­la mi to uważ­niej przy­pa­try­wać się jak wy­glą­da życie w for­cie.

 

puka do drzwi. Sły­szę kroki i drzwi otwie­ra… → Powtórzenie.

 

na­czel­nicz­ka, która jest bar­dzo po­dob­na Karo. → Chyba miało być: …na­czel­nicz­ka, która jest bar­dzo po­dob­na do Karo.

 

i wy­szu­ku­je skó­rek, która mo­gła­by ze­rwać. → Literówka.

 

– Za go­dzi­nę i czter­dzie­ści pięć minut, jak bóg da… → – Za go­dzi­nę i czter­dzie­ści pięć minut, jak Bóg da

 

pełne stra­ga­nów pod­czas jar­mar­ku do­mi­ni­kań­skie­go… → …pełne stra­ga­nów pod­czas Jar­mar­ku Do­mi­ni­kań­skie­go

 

a Karo wy­cią­ga Gloc­ka zza paska. → …a Karo wy­cią­ga gloc­ka zza paska.

Nazwę broni piszemy mała literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

widzę, jak Leszy wy­ba­ła­mu­sza oczy… → …widzę, jak Leszy wy­ba­łu­sza oczy

 

Jesz­cze tylko kilka drgań i wszyst­ko się uspo­ka­ja. → Raczej: Jesz­cze tylko kilka drgnięć i wszyst­ko się uspo­ka­ja.

 

Karo przy­su­wa dłoń z pi­sto­le­tem do po­licz­ka i ocie­ra łzy, zo­sta­wia­jąc na po­licz­ku smugę krwi… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugiej części zdania: …zo­sta­wia­jąc na twarzy smugę krwi

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaliczone wersy: 16

 

[01]Otwieram oczy, idę, widzę na jeden metr

[02]Skoszona trawa, nudny dzień

[03]Chyba po drodze minę stary, znajomy brzeg

[04]Za chwilę mamy spotkać się

[05]Podaj rękę szybko, podaj

[06]Nie dam rady w kilku słowach, wiesz

[07]Szkoda czasu, noc niemłoda

[08]Musisz wiedzieć, że ja ciebie też

[09]Wiem, że nie chcę się już dłużej bać

[10]Nie chcę tańczyć do melodii, którą znam

[11]Jestem wolny, już mnie porwał wiatr

[12]Daleko, gdzie mleko rozlewa się wśród gwiazd

[13]Weszłam na jedną chwilę, zostałam kilka lat

[14]Strachy trzymały mnie za kark

[15]Otwieram oczy, idę, przede mną stoisz ty

[16]Zielona trawa, dobre dni

[17]Podam rękę szybko, podam

[18]Nie martw się, noc jeszcze młoda jest

[19]Szkoda czasu, mi nie szkoda

[20]I ciebie też, bardzo

bruce:

Dużo uczuć, emocji, marzeń, uprzedzeń oraz zawodów i zwyczajnych, ludzkich zachowań. Bardzo realistycznie opisałeś zdarzenia, wkomponowując jeszcze tekst wybranego utworu konkursowego. Czyta się z zainteresowaniem, dodatkowo zakończenie ogromnie przypadło mi do gustu.

Dziękuję za przeczytanie i opinię. Cieszę się, że się podobało. :)

Pozdrawiam!

 

regulatorzy:

Cóż, nie porwała mnie ta historia. Nie bardzo rozumiem, dlaczego ludzie Leszego godzili się, aby dowodził nimi fanatyk, którego jedynym celem było prowadzenie osobistych krucjat, w wyniku których zginęli chyba wszyscy, którzy mu towarzyszyli.

Potraktowałem to w ten sposób, że to cecha ludzka – gromadzenie się w grupy z takich czy innych powodów. Tutaj mogła to być kwestia przynależności, poczucia bycia częścią czegoś (w opozycji do wszystkich innych żyjących na terytorium) lub zwykła chęć zwiększenia szans przeżycia w trudnym świecie.

Spora ilość scen walk także nie zajęła mnie zbytnio, albowiem nie lubię takich opisów. Nie potrafię wykrzesać w sobie zainteresowania dla wzajemnego zabijania.

Rozumiem, to po prostu nie jest ten typ tekstu.

Mam nadzieję, że któryś z kolejnych tekstów, o innej tematyce, wzbudzi cieplejsze odczucia.

Cieszę się, że Karo i Cichy ocaleli, zastanawiam się, kim jest Żbik.

Pozostawiam to w kwestii domysłu. Można go łączyć z ciążą Karo, aczkolwiek interpretacja tego co wydarzyło się „w tle” może być w zasadzie dowolna.

 

Wskazane błędy poprawię. Dziękuję za przeczytanie, opinię i łapankę.

 

MrBrightside

Czołem!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dziękuję i wzajemnie. :)

Pecunia non olet

Sagitcie, bardzo dziękuję za wyjaśnienia i cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytało się bardzo w porządku, zapewne dlatego, że nie pieścisz się ze zbytnią ekspozycją, a od razu raczysz czytelnika akcją i ten, chcąc czy nie, musi nadążać, żeby się nie zgubić. Ryzykowne, ale gra jest warta świeczki i myślę, że tutaj się to opłaciło.

Całkiem naturalnie wykorzystałeś swoje wersy piosenki. Za to duży plus.

Fabularnie jest dość przeciętnie. Akcja pod koniec zaczyna dominować, ale nie jest to akcja, która popycha zbytnio fabułę, raczej wystrzały dla wystrzałów; drobiazgowy opis scen batalistycznych, za którymi – w porównaniu z ilością znaków, jakie im poświęcono – tak naprawdę niewiele idzie. Bo że Karo ma dość religijnego fundamentalizmu Leszego, to wiemy od wczesnych akapitów. Że może się to skończyć wystrzałem – również podejrzewałem. Zabrakło jakiegoś zwrotu akcji, który wywołałby „efekt wow” i wywrócił do góry nogami te przewidywania, bo bez tego akcja, choć wartka, jednak poleciała jak po sznurku.

Mimo wszystko czytało mi się przyjemnie. Dzięki za udział.

Brawa za swojskie realia, które świetnie udało się wpleść w opowieść. Opowieść niegłupią, wielowątkową, zmuszającą do myślenia. Trochę może zabrakło oddechu, przestrzeni dla tej historii. Może dodatkowy tysiąc czy dwa tysiące znaków przydałoby jej głębi? Ale i tak jest dobrze.

Trochę czasem zgrzytają słowa czy przecinki, ale porządna redakcja oszlifowałaby ten tekst.

Słowa piosenki – niedostrzegalne. Pięknie!

 

I obowiązkowe czepialstwo:

– „zza bagażnika samochodu dostawczego” – dostawczaki mają bagażniki?;

– „ niemym wyzwiskiem” – a po co go któs obraża bez słów?;

– „Strzelamy serią” – my? jedną serią? jak?;

– „znalazł biblię” – Biblię;

– „wysłannikiem boga” – Boga;

– „Z tego co powiedział Leszy – mówi Joanna. – Chce wynająć łódź na wzór krzyżowców” – po co ta kropka?;

– „po zatoce” – raczej: zatokę;

– „jak bóg da” – znowu! wierzą w jednego, jedynego Boga, tak? to z wielkiej litery!;

– „koktajle mołotowa” – Mołotowa;

– „Leszy wybałamusza oczy” – wybałusza.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

MrBrightside:

Czytało się bardzo w porządku, zapewne dlatego, że nie pieścisz się ze zbytnią ekspozycją, a od razu raczysz czytelnika akcją i ten, chcąc czy nie, musi nadążać, żeby się nie zgubić. Ryzykowne, ale gra jest warta świeczki i myślę, że tutaj się to opłaciło.

Tak uznałem, że dla narracji w opowiadaniu postapo z pierwszej osoby będzie to lepsze i cieszę się, że Twoim zdaniem to wyszło.

Całkiem naturalnie wykorzystałeś swoje wersy piosenki. Za to duży plus.

Fabularnie jest dość przeciętnie. Akcja pod koniec zaczyna dominować, ale nie jest to akcja, która popycha zbytnio fabułę, raczej wystrzały dla wystrzałów; drobiazgowy opis scen batalistycznych, za którymi – w porównaniu z ilością znaków, jakie im poświęcono – tak naprawdę niewiele idzie. Bo że Karo ma dość religijnego fundamentalizmu Leszego, to wiemy od wczesnych akapitów. Że może się to skończyć wystrzałem – również podejrzewałem. Zabrakło jakiegoś zwrotu akcji, który wywołałby „efekt wow” i wywrócił do góry nogami te przewidywania, bo bez tego akcja, choć wartka, jednak poleciała jak po sznurku.

Mimo wszystko czytało mi się przyjemnie. Dzięki za udział.

Dzięki za opinię i konkurs. ;) Już pokonkursowo przeanalizuję te wszystkie elementy. To, że Karo miała dosyć – chciałem, aby nie wzięło się to znikąd, stąd takie umotywowanie. Wyobrażałem sobie, że strzelanie do Leszego musiało mieć solidne ugruntowanie.

Co do “sznurkowej” akcji – nie powiem, że to moja bolączka, a jednocześnie wiem, że fajnie byłoby nad tym popracować, dla lepszych zwrotów akcji. 

Jeszcze raz dzięki!

 

Staruch:

Brawa za swojskie realia, które świetnie udało się wpleść w opowieść. Opowieść niegłupią, wielowątkową, zmuszającą do myślenia. Trochę może zabrakło oddechu, przestrzeni dla tej historii. Może dodatkowy tysiąc czy dwa tysiące znaków przydałoby jej głębi? Ale i tak jest dobrze.

Trochę czasem zgrzytają słowa czy przecinki, ale porządna redakcja oszlifowałaby ten tekst.

Słowa piosenki – niedostrzegalne. Pięknie!

Dzięki! Naprawdę cieszę się, że tak to odebrałeś. Tak też czuję, że gdyby limit wynosił nieco więcej, to rozszerzyłbym niektóre elementy. Ale to gdybanie. ;) 

Trzeba iść dalej. I pisać. 

Błędy zaraz poprawię.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nie przepadam ani za postapo, ani za opisami walki, więc miejscami tekst mi się dłużył. Fanatyzm Leszego i niemy narrator fajnie urozmaicają tekst. Karo też nieźle pokazana.

Trochę to przykre, że w sytuacji jakiegoś kataklizmu i (jak zakładam) poważnego zdziesiątkowania ludzkości, niektórzy nadal koncentrują się na walkach religijnych i udowadnianiu, że moja racja jest najmojsza.

Babska logika rządzi!

Finklo,  dzięki za przeczytanie, tym bardziej, gdy nie jest to Twój ulubiony gatunek.

Co do drugiej części komentarza: cóż, myślę, że przy pełnej “wspaniałości” ludzkości, taki scenariusz nie wydaje się nieprawdopodobny.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

I to właśnie jest przykre. :-(

Babska logika rządzi!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet! ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka