- Opowiadanie: Zanais - Konie na dalekim brzegu

Konie na dalekim brzegu

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Konie na dalekim brzegu

 

– Jest pani gotowa?

– Tak.

Cichy szum i wszystko zgasło.

Jakby zanurzyła się w morzu.

***

Gdy go zobaczyła, siedział przy palisadzie u granic wioski, kiwając się powoli w przód i w tył. Siwe włosy sterczały w nieładzie, blada linia ust znaczyła pomarszczoną twarz. Zmrużonymi od słońca oczami wpatrywał się w horyzont.

Ewa klęknęła i wzięła go za rękę. Powoli, aby się nie wystraszył.

– Marcinku? Marcinku, to ja! Mama!

Nawet nie mrugnął na znak, że ją słyszy lub poznaje, ale ona czekała. Cierpliwości nauczyła się dawno temu.

– Ma… ma? – wybełkotał w końcu.

Poczuła ucisk w gardle, ale powstrzymała łzy. Nie teraz.

– Tak! Mama.

Podniósł się – gładko i bez trudu – jak wtedy, gdy jeszcze potrafił to zrobić, i stanął zgarbiony, patrząc na pasące się w pobliżu stado dziwnych stworzeń. Ewie kojarzyły się z niedokończonymi końmi, rysowanymi ręką trzylatka. Brązowe i białe kształty, spokojnie skubiące trawę na wzgórzu.

– Mama – chrząknął Marcin. – Mama iść.

Pociągnął Ewę za sobą w stronę uchylonej bramy.

Odruchowo zerknęła na wierzch dłoni, gdzie widniało błękitne koło z cienkim promieniem zanikającego koloru – znak, że czas zaczął już uciekać. Dziesięć minut w rzeczywistości to tutaj… Kto wie?

Technicy w białych uniformach, podłączając Ewie i Marcinowi elektrody, długo perorowali o subiektywności czasu umysłowego.

Wielkie słowa dla prostej kobiety.

Kiedy minęli wrota, skrzypiące skrzydła zatrzasnęły się same i Ewa gwałtownie stanęła. Słońce zniknęło, zastąpione nocnym niebem pełnym gwiazd – zupełnie jakby ktoś zmienił slajd w projektorze. Płomienie z gazowych lamp daremno próbowały oświetlić obskurne ulice, a Marcin… Marcin znów miał wygląd siedmiolatka. Zgarbionego, otumanionego siedmiolatka, któremu bez przerwy wycierała skapującą ślinę.

Technicy ostrzegali, że czeka ją trudna podróż i powinna wyzbyć się wszelkich oczekiwań sensu oraz ciągów przyczynowo-skutkowych.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić.

– Idzie, mama. – Szarpał jej rękę, póki Ewa nie zaczęła znów ostrożnie stawiać stopę za stopą.

Nad chatami górował Wawel, a raczej jego wypaczona wersja z wykrzywionymi wieżami i murami zdającymi się przybliżać i oddalać w imitacji miarowego oddechu.

Nigdy nie pojechali do Krakowa, ale Marcin uwielbiał bajkę o smoku wawelskim. Kupiła mu pięknie ilustrowane wydanie i często pokazywała obrazki, które teraz widziała wokół siebie, choć nieco zniekształcone w niepokojący sposób.

Marcin bez trudu odnajdywał drogę wśród ociekających wilgocią murów i nadgniłych strzech.

Ewa wydała z siebie zduszony pisk, gdy blada postać wychynęła z mroku. Starzec był nagi, lecz szedł z manierą dystyngowanego profesora. Rozciągnął w uśmiechu usta pełne rekinich zębów.

– Przepraszam szanownych państwa. – Skłonił się lekko. – Haloperyd me imię. Ośmielę się zapytać: czy widzieli państwo gdzieś tutaj mojego czarnoskórego przyjaciela? Słowo daję, straciłem go z oczu zaledwie na chwilę. Może wrócił do torebki? Zwą go Rysperydem.

Ewa zmarszczyła brwi. Te imiona brzmiały zbyt znajomo.

Marcinek wskazał w głąb ulicy.

– Osiemnasta. A-aa. Tam. Tam.

– A-aa. Tak. A-aa. Najuprzejmiej dziękuję – odparł nieznajomy i ruszył szybkim krokiem, wciąż wyprostowany, jakby nie chciał stracić nawet odrobiny godności.

– Kto to był, synku? – zapytała.

W odpowiedzi po niebie przetoczył się głuchy odgłos:

Bim-bam-bom!

Boże, pomyślała, to nasz zegar z przedpokoju.

Irek kupił go na pchlim targu, naprawił mechanizm i szczycił się nim przy każdej okazji, szczególnie po paru głębszych.

Marcin pociągnął Ewę i poszli za maszerującym Haloperydem.

Bim-bam-bom!

Kiedy dotarli do placu, Ewa już nie zdołała powstrzymać krzyku.

Pośrodku stał smok. Smok z Marcinków, Marcinów i Panów Marcinów. Młode i stare ciała zlepione w obrzydliwy sposób, tworzące ogromne smokopodobne… coś. Przy bestii gromadzili się nadzy ludzie: biali, czarni, żółci, ale i czerwoni jak wozy strażackie, błękitni niczym czyste niebo, a nawet dwukolorowi – od pasa w dół jedna barwa, wyżej zaś druga. Małe dziewczynki i otyłe matrony, starzy mężczyźni i drobni chłopcy.

Ewa przywarła plecami do zimnej ściany i oddychała z trudem.

Haloperyd, Rysperydem. Powinna się domyślić, że zostaną z Marcinem. Ci ludzie – z pewnością znalazłaby pośród nich klozapinę albo metylo… Zapomniała nazwy. I jeszcze inne, tak wiele, wiele innych leków, przepisywanych przez lekarzy o beznamiętnych spojrzeniach: „Proszę, oto recepta dla pani”, „Recepta, pozdrawiam”, „Proszę, recepta…”, „Recepta…”

Zawsze chciała tylko dobra dziecka.

Tłum nie zwrócił uwagi na jej krzyk, zbliżał się do Marcinosmoka, a gdzieniegdzie umieszczone lampy wyławiały blaskiem szeroko uśmiechnięte twarze.

Wtedy Ewa spostrzegła, że smok ma szyję obwiązaną łańcuchem przyczepionym gdzieś do podłoża. Szarpał się i wierzgał, lecz okowy trzymały zbyt mocno.

Bim-bam-bom!

Po raz szósty.

– Osiemnasta! – krzyknął tłum jednocześnie. – Otwórz buzię. A-aa! – Po czym zaszarżował na potwora.

Ewa puściła dłoń Marcinka. Zamknęła oczy i zatkała uszy, lecz odgłosy mlaskania, chrząkanie oraz trzask łamanych kości wciąż do niej docierały.

Ktoś popukał ją w ramię. Otworzyła oko. Postawna kobieta patrzyła na nią karcącym wzrokiem.

– A wy?! Czego się boicie? – krzyknęła z naganą w głosie. – Dla dobra dziecka! – Odwróciła się i pobiegła w stronę smoka…

Smoka, który jadł. Ewa poczuła mdłości, ale nie mogła oderwać wzroku. Tworzące stwora Marciny wyciągały ręce, chwytały kolorowych ludzi i pożerały ich żywcem, niczym zombie z horrorów. Krew lała się strumieniami na brukowany plac.

– Dla dobra dziecka! – powtarzały dumnie ofiary, nawet gdy zęby odrywały od nich zakrwawione ochłapy.

Coraz więcej twarzy patrzyło na Ewę. Uniesione podbródki, wykrzywione usta, zmarszczone brwi.

Jak to tak?, zdawały się wołać. Przecież to dla dobra dziecka! A wy?

– Mama – wymamrotał Marcinek, dźgając Ewę kciukiem w udo. – Nie chciałem a-aa. Nie chciałem.

Co mogła powiedzieć? Przeprosić, że wierzyła w poprawę? Wyjaśnić, że robiła to dla jego dobra, a lekarze zapewniali o skuteczności? Po latach takie słowa są wysuszone jak kwiaty na zapomnianym cmentarzu.

– Mama. Chodź. – Marcinek jeszcze raz chwycił jej dłoń, po czym wskazał na nieodległą bramę. – Mama. Tam. Tam jest bezpiecznie, jest spokojnie.

Otarła łzy i pobiegli razem.

Weszli w ciemność.

***

Kroczyli we wnętrzu zaniedbanego kościoła – tego, do którego uczęszczali w każdą niedzielę. Ewa trzymała rękę nastoletniego, wyrośniętego Marcina, postawnego chłopaka, który tak dawno temu przerażał każdego zbyt wielką siłą i wybuchowym temperamentem.

Może sprawił to widok smoka albo pożeranych żywcem ludzi, ale Ewa już się nie dziwiła. Była tutaj z Marcinem i szła z nim spokojnie, tak jak zawsze marzyła. Zaadaptuje się, pani, powiedziała jej kiedyś terapeutka. Wdrożymy leki i terapie. Wyleczymy Marcinka.

A Ewa wierzyła. Wierzyła, bo wtedy jeszcze nie wiedziała, że pewnych dolegliwości nie sposób wyleczyć.

Kolorowe witraże rozbijały światło dnia na tęczowe barwy. Zakurzone ławy – niektóre przewrócone, inne połamane – tęskniły za wiernymi.

– Marcinku, porozmawiajmy – zaproponowała, gdy zbliżali się do podłużnego ołtarza, przy którym leżała naturalnych rozmiarów figura Matki Boskiej. Odłamany nos i kawałki niebieskiej szaty walały się po posadzce. Oparta o posąg stała siekiera z ostrzem błyszczącym w mdłym światle.

Nagle Marcin zahaczył o ławę i upadł, wzbudzając głębokie echo.

– Marcin!

Gdy nachyliła się, by mu pomóc, obrócił twarz. Westchnęła, widząc jego białe, niewidzące oczy.

– Synku…

– Zawsze bałem się tego miejsca. Tych ludzi. Stali i patrzyli na mnie. Tylko patrzyli, ale wzrokiem także można nienawidzić.

Pomogła mu wstać. Wymacał na oślep jej dłoń.

– Gdzie… Gdzie jesteśmy, mamo? – spytał, jakby obudził się z głębokiego snu.

– W kościele, Marcinku.

– Tam, gdzie leży Madonna.

– Nie rozumiem…

– Mamo! – Wściekły grymas wykrzywił mu twarz. – Mamo! Mamo! Mamo! – Chłopak zaczął wymachiwać pięściami. – Czego tu szukałaś?

Ewa instynktownie cofnęła się. Fioletowe sińce na twarzy i rękach były jej codziennością. Ona – drobna kobieta i on – nieprzewidywalność w ciele zapaśnika. Zabrakło ojca, który potrafiłby powstrzymać ciosy, obronić Ewę, pomóc. Niektórzy zostają, inni nie dają rady, skwitował doktor.

Irek wytrzymał osiem lat. Odszedł, gdy zrozumiał, że nie będzie lepiej.

– Mamo! Mamo. – Marcin mówił coraz ciszej. Wściekły grymas na twarzy złagodniał. Gniew skulił się, pomrukując i warcząc, na wzór zmęczonej bestii ugniatającej legowisko przed snem; w końcu odszedł.

Ewa obserwowała, jak Marcin staje przy ołtarzu. Bała się podejść. Jako młoda kobieta mogła siłować się z synem, teraz – z siedemdziesiątką na karku – ledwo dawała sobie radę z codziennymi obowiązkami. Może tutaj, w tym miejscu, sprawy wyglądały inaczej, ale nie zamierzała tego sprawdzać, wystawiając się na ciosy.

– Marcinku, musimy porozmawiać.

– Czego tu szukałaś? – przerwał Marcin, z oczami zwróconymi w stronę posągu Maryi. – Miłosierdzia? Błagałaś o powrót taty? Już ja wiem, o co prosiłaś. Chciałaś wolności, chciałaś, abym umarł.

– Nie!

– To normalne myśli, prawda? Boże, daj mi znów żyć jak normalny człowiek. Normalność… Takie ładne słowo.

Ewa poczuła, jak obejmują ją czyjeś ręce. Chwytają za dłonie i nogi, trzymają mocno niczym łańcuchy. Krzyknęła, widząc czarne sylwetki, zarysy odświętnych strojów, zdobionych kapeluszy, wyprasowanych garniturów i eleganckich spódnic. Kościół wypełnił się tłumem cieni, falującym od gniewnych szeptów i pomruków.

– Niech pani uspokoi to dziecko!

– Co za okropne zachowanie.

Marcin klęknął i położył głowę na ołtarzu, z niewidomymi oczami skierowanymi na Ewę.

– Dziś twe modlitwy zostaną wysłuchane, matko.

– Ja nie…! – krzyknęła, lecz zaraz poczuła, że ktoś zatyka jej usta dłonią. Mogła tylko patrzeć, jak figura Matki Boskiej podnosi się wśród kłębów pyłu i chwyta trzonek siekiery.

Tłum wciąż szeptał.

– Jaka matka, taki syn! Co on robi?

– Czy będą tu kogoś ścinać? Oburzające!

– To wina matki! Tak go wychowała!

– Wina matki! – Podchwycili zebrani i zaczęli skandować: – Wina matki! Wina matki!

– Biedna matka – powiedział Marcin. – Zatruta przez słowa. Zraniona spojrzeniami. Co czułaś, matko? Co myślałaś? Tak, to moje dziecko, mój ból i wstyd. Patrzcie i radujcie się, bo to mnie spotkało takie nieszczęście, nie was. Moja wina, moja bardzo wielka wina. – Na chwilę zawiesił głos. – Już dobrze, mamo. Święta Maryjo, od cierpień uwolnij tę biedną kobietę.

Figura przymierzyła ostrze do jego szyi i uniosła siekierę.

Zapadła pełna wyczekiwania cisza.

Ewa zamknęła oczy.

Świst spadającego ostrza zakończył się ogłuszającym wybuchem radości tłumu.

– W końcu cisza – mruknął ktoś przy uchu Ewy. – Powróciła normalność.

Bum! Tururu!

Bębny i trąbki ogłuszyły Ewę. Zatoczyła się – niespodziewanie wolna – i uniosła powieki. Stół z bialutkim obrusem, proste drewniane krzesła, obrazy… Znów była w Boszarnikach, swej rodzinnej wsi. Wnętrze chaty zupełnie jak na zdjęciu z albumu. Pokazywała go kiedyś Marcinowi. Nie przypuszczała, że tak dokładnie wszystko zapamięta. Dom dzieciństwa, idealnie odwzorowany, zastygły w czasie i umyśle pięćdziesięcioletniego mężczyzny. Ewa wiedziała, że to tylko iluzja, ale nie mogła pozbyć się rosnącego uczucia zażenowania, zupełnie jakby weszła na huśtawkę na dziecięcym placu zabaw. Nie pasowała tutaj – to było miejsce dla małej dziewczynki, biegającej boso po skrzypiącej podłodze, a nie zniszczonej życiem staruszki.

Bum! Tururu!

Ktoś lub coś nadchodziło. Gdzie jest Marcin?! Dlaczego rzuca ją po tych miejscach? Musiała go znaleźć. Znaleźć i sprawić, by wysłuchał… Tak wiele słów do powiedzenia, a tak mało czasu.

Już miała otworzyć drzwi, gdy przez stare okno zobaczyła grupę ludzi zbierających się na placu pośrodku wsi. Mieli kolorowe mundury: czerwone, białe, niebieskie, pokryte wizerunkami radosnych dzieci, słoneczek, kotków i baloników; spod hełmów wystawały uśmiechnięte twarze.

– Wychodzić! Zbiórka! – wrzasnęła kobieta na przedzie. Machnęła dłonią zaciśniętą na rękojeści pistoletu i jeden z żołnierzy podniósł trąbkę do ust, inny uderzył w bęben.

Bumtarara, bumtarara!

Ewa przyklęknęła i zerknęła znad parapetu. Z chat zaczęli wychodzić tubylcy: kulawi, ślepi, garbaci, otyli i chudzi jak szkielety. Z wodogłowiem, z rozbieganymi oczami, szeroko otwartymi ustami lub uśmiechnięci bez powodu. Jak to pewnego razu określiła sąsiadka Ewy: z twarzy od razu widać, że coś z nimi nie tak. Wtedy razem się śmiały. A potem urodził się Marcin i wkrótce Ewa inaczej patrzyła na świat.

Kiedy przywódczyni żołnierzy powiodła wzrokiem po zgromadzonych, mieszkańcy próbowali w miarę możliwości stanąć na baczność.

– Obywatele „Układności”! Przyjaciele! Podopieczni! Wspólnymi siłami pracujemy, aby uczynić z was jednostki społecznie przystosowane. – Wskazała ręką gdzieś na wschód. – Tam jest świat. Trafią tam tylko użyteczni i normalni!

– Chwała normalności! – odpowiedzieli chórem zebrani.

– Chwała! „Układność” nauczy was życia. Oddzieli ziarna od plew! Powiedzcie, moi drodzy… – Kobieta przeszła wzdłuż szeregów. – Jak wam się tu żyje? Śmiało! Jesteście szczęśliwi?

– Tak – mruknął chór, ale Ewa usłyszała również kilka wstydliwych „nie”.

– Słucham? – Przywódczyni stanęła przed otyłym mężczyzną, który zaczął bezsensownie machać rękami. – Niezadowolony z czegoś?

– Nie… nie… – jąkał się tamten.

Kobieta przystawiła nieszczęśnikowi pistolet do głowy i pociągnęła spust. Huknęło, bryzgnęła krew, ciało upadło w błoto.

Ewa zakryła usta dłonią. Musiała znaleźć Marcina. Nie widziała go wśród nieporuszonego śmiercią tłumu, ale czuła, że jest gdzieś w pobliżu. Spojrzała na błękitne koło – została tylko połowa.

Tymczasem kobieta z pistoletem znów przemawiała:

– Obiboki! Lenie! Nieuki! Jak chcecie dołączyć do szacownej społeczności? Wydaliście jej wojnę! To w was siedzi! Gniew i pogarda! Swoim życiem buntujecie się przeciwko większości, ale to ona określa normalność. Ty! – Wskazała na niskiego okularnika. – Sekwencja: biały, czarny, zielony, biały, czarny… Co następne?

– Biały? – zapytał z pustym uśmiechem okularnik.

Pistolet wypalił kolejny raz.

– Złamiemy was i odbudujemy! Komenda za komendą, rozkaz za rozkazem! Do skutku!

– Mamo?! – Głos Marcina dobiegł z sąsiedniego pokoju. – Mamo!

Ewa zerwała się i pobiegła w stronę drzwi, z nadzieją, że nikt z uzbrojonych ludzi nie usłyszał Marcina.

To był pokój babci Anieli. Mieściło się tu ledwie łóżko i szafka z lampką oraz świętymi obrazkami. Zamiast suchej jak wypalona trawa seniorki rodu, w pościeli leżał Marcin, blady i wychudzony.

– Mamo. – Spojrzał na Ewę podkrążonymi oczami. – Czy zabił ktoś sprzątacza? Albo kelnera? Chcę ich pracę, mamo. Chcę być samodzielny.

Ewa klęknęła przy łóżku.

– Po co to wszystko, synku? Smok, kościół, Boszarniki?

– Mamo, tato! Krzyczcie na mnie więcej! – Twarz Marcina rozjaśniła się, rumieńce wpełzły na jego policzki w postaci niezdrowych wykwitów. – Rozkazy kształtują obywatela. Krzyki naprawiają duszę i prostują charakter. Proszę, mamo! Tylko wspólnymi siłami przywrócimy moim wybrakowanym myślom jasność. Naprawcie mnie!

Proszę być stanowczym, powiedziała w pewnym ośrodku kobieta o jasnych włosach, gdy Irek i Ewa szukali porady w kolejnym miejscu. Konsekwentnie i stanowczo wygaszać wszystkie nieprawidłowe zachowania.

Od tamtej pory Irek zdzierał sobie gardło.

Wtedy Ewa zrozumiała, że nie każda pomoc jest dobra, lecz nie potrafiła przeciwstawić się mężowi.

Marcin zamrugał kilka razy.

– Dlaczego TU jesteś, mamo?

– Umieram, Marcinku. – Ewa uśmiechnęła się i pogłaskała jego rzadkie włosy. Gdzieś niedaleko padł kolejny strzał. – Tam, w rzeczywistości. Chciałam ci powiedzieć, pożegnać się.

– Nie – jęknął.

Wyglądał jakby był na granicy płaczu.

– Kiedyś musiało to nastąpić.

– Nie! – Zamachnął się i uderzył ją w ramię. Zrobiła to, co zawsze, kiedy nie było już innego sposobu: przytrzymała jego ręce. Szybko, sprawnie, z całej siły. Kwestia doświadczenia, okupionego niezliczonymi siniakami i zadrapaniami.

– Marcin, uspokój się! – krzyknęła, choć wiedziała, że nic to nie da. Pewne impulsy zostają w człowieku mimo porażek.

– Nie, nie, nie! – jęczał, szarpiąc się słabo. – Dlaczego?

– Bo takie jest życie! Życie trwa tylko chwilę. Tylko chwilę, skarbie – dodała spokojnie, a potem westchnęła. – Nie ma nikogo, kto się tobą zajmie.

Zniknął pokój, łóżko i Marcin. Rozpłynęły się niczym niesiony wiatrem popiół ze spalonego domu, Ewa zaś stwierdziła, że idzie – kroczy po dnie, zanurzona po szyję w chłodnej wodzie. Z przodu widziała plażę, lecz nim zdążyła się przyjrzeć, fala uderzyła ją w plecy, pchnęła, zakryła głowę. Nagle pod powiekami mignęły jej urywki obrazów, na których rozpoznała siebie, nachyloną z rozzłoszczonym wyrazem twarzy, podchmielonego Irka patrzącego ze wzgardą w oczach, uśmiechniętą terapeutkę, pokazującą zdjęcia wesołych lub smutnych dzieci.

Rozpaczliwie zamachała rękoma. Stopami wyczuła pochyłe dno i odbiła się od niego w stronę brzegu. Wylądowała na płyciźnie, pod zachmurzonym niebem pełnym skrzeczących mew, prychając resztkami wody.

Na wydmie siedział Marcin z opuszczoną, posiwiałą głową. W czarnym garniturze narzuconym na okropnie wychudzone ciało przypominał groteskowego stracha na wróble.

Ewa dźwignęła się na nogi i ruszyła do niego po chrzęszczącym piasku. Ledwo wyszła z wody, skóra i ubranie wyschły. Stanęła koło syna, rozejrzała się dookoła.

– To wyspa – stwierdziła.

Niewielka, z kilkoma przywiędłymi kępami traw. Bezkresne morze rozciągało się po daleki horyzont. Wielka szarość przetykana jaśniejszymi pasmami mielizn. Bryza niosła słodki zapach wodorostów oraz piany z grzbietów szerokich fal.

– Tak. – Nabrał piasku i pozwolił mu przesypać się między palcami. – To wszystko, co udało mi się stworzyć. Moje. Własne. Brakuje tu tylko koni. Żałuję, że ich nie zapamiętałem.

Ewa usiadła, złożyła dłonie na kolanach. Odetchnęła głęboko. Zmęczyły ją skoki przez wizje Marcina, wyczerpała walka z wyrzutami sumienia, które próbowały się wydostać na powierzchnię. Szum morza usypiał, a ona chciałaby już odpocząć.

– Zabierałam cię na hipoterapię, gdy byłeś mały.

– Gdziekolwiek pojechaliśmy, chciałem pytać: czy są tu konie?

Zamilkli oboje. Ewa przesunęła opuszkami po wierzchu drugiej dłoni. Z błękitnego koła został niewielki trójkąt. Czas uciekał.

– Synku… – szepnęła i urwała.

Zabrakło słów. Tyle poświęciła, aby się tu dostać: sprzedała mieszkanie – po jej śmierci i tak by przepadło, wydała oszczędności, wybłagała szybszy termin na odwiedziny w umyśle syna. Wykorzystała niemal pełen czas wizyty, lecz wciąż czuła, że nie powiedziała Marcinowi wszystkiego, czego chciała. Tak wiele lat mówiła do niego, nie wiedząc nawet, czy ją rozumie, że teraz nie potrafiła porozmawiać z nim jak ze zwykłym człowiekiem.

Uniósł głowę i popatrzył jej w twarz. Miał zdrowe silne spojrzenie oraz twarz poważnego mężczyzny w sile wieku.

– Takim chcieliście mnie widzieć, prawda? Ty i tata. Tak powinienem wyglądać. Może mniej chudy… Bez tików i drżeń. Bez tych strasznych, rozbieganych oczu, które wciąż denerwowały tatę.

– Nigdy mi nie przeszkadzały, Marcinku.

– Ale jemu, owszem.

– Jego już nie ma. Umarł…

– Dziesięć lat temu – dokończył Marcin. – Pamiętam, tak wiele pamiętam. Prócz koni. Ten kawałek plaży – powiódł ręką dookoła – mijaliśmy podczas wakacji nad Bałtykiem. Godzinę wcześniej nachylałaś się nade mną i niechcący cię uderzyłem. To zawsze było niechcący. Wtedy tata strasznie się zdenerwował i też mnie uderzył.

Ewa wspomniała tamten dzień: ona – na chodniku, trzymająca się za rozbity nos i szukająca chusteczki, Irek – z włoskim lodem w jednej dłoni, wrzeszczący na całe gardło, w końcu otwarta dłoń spadająca na twarz Marcina, kołyszącego się na wózku inwalidzkim. Później kłótnia z mężem. Kolejne nieudane wakacje.

– Chciałem przeprosić – kontynuował Marcin. – Tylko co z tego? Moje ciało żyje samo, ja jestem tylko widzem. Myśli błądzą, szukają ujścia, ale usta są jak dom, który nie chce przyjąć wędrowca. Wtedy siedziałem, patrząc na was, zapłakany w środku, a obojętny na zewnątrz, słuchając nadmorskiego wiatru… Ten wiatr łagodził ranę, zagłuszał krzyki. Dlatego tu jest. Ta wyspa to wszystko, co mam.

– Masz mnie – zapewniła Ewa. – Byłam przy tobie od początku i będę do końca.

– Do końca… A potem? Co ze mną będzie?

– Zabiorą cię do domu opieki. – Ewie łamał się głos. – Dostaniesz pokój, dadzą ci jeść, pić, lekarstwa.

Marcin skrzywił się, słysząc ostatnie słowo.

– Przywiążą mnie do łóżka, dadzą tabletki, abym nikogo nie krzywdził, w tym siebie, a potem będą karmić na siłę, prawda?

Ewa nie miała odwagi odpowiedzieć. Kłamstwo wydawało się nie na miejscu. Nie w tych ostatnich minutach. Otarła wilgotne oczy.

Marcin spojrzał na nią.

– Zostały ci jeszcze łzy, matko?

– Dla ciebie zawsze – odparła, chłonąc zapach morza. Nigdy już nie pojedzie nad Bałtyk, ale tutaj wyglądał tak prawdziwie, tak namacalnie.

– Dla mnie… – Uśmiechnął się kpiąco. – Nie płakałaś nade mną, tylko nad martwym wyobrażeniem, pielęgnowanym przez miesiące, zanim się urodziłem. Nad zdrowym Marcinkiem, którego musiałaś pochować w sercu. Czy nie pragnęłaś tego, co każda matka? Spotkań z przyjaciółkami, by opowiedzieć o swoim dziecku, dumy ze szkolnych osiągnięć, w końcu rodziny i wnuków. Płakałaś, bo straciłaś wszystko, co miało być, a zostało ci odebrane. Dlaczego ty, prawda, matko? Dlaczego ja? Żałuję, że mnie urodziłaś. – Marcin wstał i ruszył w stronę morza. – I ty również!

Niebo na horyzoncie zaczęło ciemnieć. Niewidoczne przez chmury słońce jakby przygasło.

Nagła gorycz dopadła Ewę, tak silna, że kobieta zacisnęła szczęki. Całe życie poświęciła dziecku – była jego ciałem, jego samodzielnością i rozumem.

Wstała z zaciśniętymi ustami.

– Kiedy się urodziłeś, czułam tylko miłość! Wypełniała mnie całą. Ale tak! Później gasła i gasła. Za każdym razem, gdy mnie uderzyłeś, za każdym razem, kiedy widziałam inne dzieci. Tak. Płakałam, krzyczałam i żałowałam, że jesteś, jaki jesteś, a najbardziej bolało mnie, że nie potrafię ci pomóc!

Błękit uciekał.

Ewa nie zamierzała odchodzić z gniewem w sercu. Otarła łzy, podeszła do Marcina, objęła go i przyłożyła policzek do chudych pleców.

– Wiem, że to nic nie zmieni, ale… przepraszam. Za wszystko. Za leki, za krzyki.

Delikatnie, ale stanowczo odsunął jej ręce i obrócił się do niej.

– Tak. To nic nie zmieni… Ale na przeprosiny nigdy nie jest za późno.

Z koła została ostatnia niebieska linia.

– Mój czas się kończy, synku. Pora wracać.

– Zostań.

– Nie mogę. Zabiorą mnie stąd.

– Nie pozwolę im. Spójrz! – Obrócił się i wskazał na horyzont. Mrok rozlewał się po niebie jak czarna farba w akwarium. – Nadchodzi noc. Nadchodzi świat, w którym nie mam już nikogo.

– Chciałabym tu zostać, skarbie. Pokazałabym ci konie, które pamiętam. Pokazałabym ci tak wiele.

Coś szarpnęło Ewę i świat zaczął się rozmywać.

Poczuła, jak Marcin kładzie na niej ręce, przytula ją, ściska mocno.

Mocno.

Najmocniej.

***

– Dzwoń do szefa…

– I co mam mu powiedzieć?

– Prawdę. Zmarła i nie mamy pojęcia dlaczego.

***

Dwie postacie stoją na plaży pod słonecznym niebem. Jedna bierze drugą za rękę i razem idą ku morzu.

Łagodnie szumiąc, wody rozstępują się przed ich krokami.

Z daleka słychać parskanie koni.

Koniec

Komentarze

Niezłe wizje :) 

Faktycznie ciężko coś dopasować do tych zwrotów, ale z drugiej strony konkurs zmusza do wyjścia poza pewne ramy i efekt robi dość piorunujące wrażenie.

Według mnie to wszystko daje radę całkiem nieźle i na tle konkurencji wypadasz bardzo mocno.

Te oniryczne wizje trochę przypominają “ambitne kino” :) Nie jest to ani proste, ani chwytliwe, szczególnie biorąc pod uwagę, że dodatkowo wziąłeś sobie bardzo trudny temat. Ale cóż – szczerze – opowiadanie raczej z tych, które nie wylatują szybko z głowy. 

Hej, Silverze!

Nic nie paliłem podczas pisania, obiecuję! ;)

Niektóre wersy były łatwe, ale większość wymagała porządnej gimnastyki umysłu, aby złączyć je w sensowną całość. Bez skakania po wizjach nie dałbym rady.

Zdaję sobie sprawę, że temat jest trudny i niekoniecznie chwytliwy, ale istnieje, a wszystkie problemy, które wymieniłem, istnieją wraz z nim. Niestety.

Ale cóż – szczerze – opowiadanie raczej z tych, które nie wylatują szybko z głowy. 

To duży komplement :)

Dziękuję za lekturę i komentarz.

Pozdrawiam!

Cześć!

 

Moim zdaniem napisałeś niesamowite opowiadanie, taka jazda bez trzymanki, ale bardzo smutna. I o ile nie cierpię jak fantastyka się łączy z takimi tematami, to ten tekst mi się podobał (to znaczy, że komplement jest “więksiejszy”). Smok z Marcinków to było coś, co mnie wgniotło w fotel, zarówno samym pomysłem jak i brutalnością, która temu towarzyszyła.

Bardzo sprawnie wkomponowałeś wersy z piosenki, nadal się je zauważa, ale w tym absurdzie nie jest to rażące. Udało Ci się to tak napisać, że mimo kompletnie odjechanych wizji fabuła jest jasna i wciąga, a to łatwe nie jest. Zgłoszę do biblioteki, choć pewnie uzbierasz punkciki zanim Użytkownicy zdążą przybyć. 

Technicy ostrzegali, że czeka ją trudna podróż i powinna wyzbyć się wszelkich oczekiwać sensu i ciągów przyczynowo-skutkowych.

– Przepraszam, szanownych państwa. – Skłonił się lekko.

– Mamo! Mamo – Marcin mówił coraz ciszej. Wściekły grymas na twarzy złagodniał.

Hej, Alicello

Dzięki, jazdę bez trzymanki wymusiła piosenka, a raczej parę piosenek, bo też są ostrą jazdą. Łączenie takich spraw z fantastyką często kończy się dramatami psychologicznymi i w sumie tutaj też tak wyszło. Miło mi, że smok się podobał – wciskanie dziecku na siłę tabletek kojarzyło mi się właśnie z brutalnością wzniesioną na szczytnych ideałach. W końcu dobro dziecka najważniejsze…

 Bardzo sprawnie wkomponowałeś wersy z piosenki, nadal się je zauważa, ale w tym absurdzie nie jest to rażące.

Oj, dziwne, gdyby się ich nie zauważało! Wersy typu “Czy zjedli tu Murzyna” albo “Czy tu się głowy ścina” nie spotyka się za często ;)

W jednym miejscu akcji umieścić wszystkich wersów bym nie dał rady (a próbowałem). Cieszę się, że motyw przewodni nie został przysłonięty i całość się łączy.

Dzięki za klika i pozdrawiam!

Podczas bety to opowiadanie wzbudziło we mnie spore emocje i wzbudza je do tej pory. Wspomniana scena ze smokiem jest chyba najlepszą w całym tekście i stanowi istny popis wyobraźni.

Oczywiście, wybrałeś bardzo wdzięczną koncepcję, która sporo wybacza (podróż przez krainę snów, do tego schorowanego umysłu) i wręcz zachęca, by się zapuścić w tak dalekie rejony imaginacji. Ale zrobiłeś to na tyle sprawnie, że nawet Alicella, która jest zdeklarowaną przeciwniczką sennych przygód i narkotycznych wizji, została kupiona tą opowieścią. ;) 

Emocjonalnie wszystko tu zagrało i tekst jest bardzo autentyczny. Za to bumtarara to jego znak rozpoznawczy. :P

Oczywiście, mógłbym tu narzekać na pewien przerost formy nad treścią i przypadkowość sekwencji obserwowanych scen (opowiadanie można pociąć na kawałki, poprzestawiać elementy, a fabuła nie ucierpi) ale w tym chaosie jest pewien urok. 

No i zakończenie – wzruszające i klimatyczne. 

Na razie klikam a i zastanowię się, czy nie coś jeszcze. Gdyby nie to, że w pamięci mam Krwawego, który jest bardzo konstrukcyjnie i światotwórczo do tego tekstu podobny i moim zdaniem trochę lepszy, to bym się nie zastanawiał. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Ale zrobiłeś to na tyle sprawnie, że nawet Alicella, która jest zdeklarowaną przeciwniczką sennych przygód i narkotycznych wizji, została kupiona tą opowieścią. ;) 

Też mnie to zdziwiło, bo nic mi się tu nie powinno podobać, a się jednak podobało ;). Chyba emocjonalność tekstu zrobiła swoje. No i zakończenie, które ten ciąg wydarzeń stawia w zupełnie innym świetle.

No, Zanaisie, bardzo wysoko zawiesiłeś konkurencji poprzeczkę tym tekstem.

Z jednej strony – jak chodzi o użycie cytatów z piosenek, wypadasz jak dotąd najnaturalniej z uczestników konkursu, których czytałam (nie znam jeszcze wszystkich). W zasadzie nie ma się poczucia, że część zwrotów w tekście nie jest twoich (w zasadzie, bo akurat te teksty znam na pamięć, więc mi się rzucają w uszy).

Ale oprócz tego – napisałeś bardzo piękny, moim zdaniem, tekst. Poruszający i mądry, z szacunkiem dla cierpienia wszystkich swoich postaci, nie ckliwy, a emocjonalny. Wizyjność, wymuszona chyba poniekąd tekstem Siekiery, świetnie pasuje do zamysłu, a przed nadmiernym rozbuchaniem i nieczytelnością tych wizji chroni, moim zdaniem, nadrzędny pomysł rodem z SF, spinający całość.

Brawo. Kolejny raz piszesz coś, co wygląda na jeden z najlepszych tekstów miesiąca, co najmniej.

ninedin.home.blog

Mocne i przejmujące. Są tu elementy horroru, ale chyba znacznie bardziej przeraża realny aspekt opowiadania. Bardzo dobrze pokazujesz tą historię. Nie ma tu tandety ani wymuszonych emocji, jest życiowa opowieść, która stara się niczego nie udawać i dlatego jest bardzo realna.

Bardzo dobrze wychodzi przeplatanie historii niezwykłej z realnością, zrodzone obrazy są odzwierciedleniem traum, które przeżywał pozornie nieświadomy chłopak/mężczyzna. Bardzo sprawnie przekazujesz to wszystko od strony kompozycyjnej i literackiej.

Podsumowując bardzo dobry tekst.

 

Kilka drobiazgów:

ze wyrzutami sumienia

z wyrzutami sumienia

 

Kłamstwo wydawało jej się nie na miejscu

Usunąłbym jej

 

Brata zabija brata

Brat zabija brata

Dam fragmenty z bety:

Cóż mogę napisać. Dla mnie bardzo poruszające, bardzo smutne i bardzo prawdziwe. Wszystkie trzy wizje są według mnie zrozumiałe. Tak jak ból obu stron – dziecka/człowieka, które chce po porostu spokoju, miłości i akceptacji oraz matki, które nie takie życie sobie wybrała, poddawana ocenie przez otoczenie, próbująca wyleczyć dziecko, ale mimo wszystko kochająca je. I samotna.

Wizje świetnie oddają te trzy rzeczy, które chciałeś, a tekst piosenki ładnie się tu wplata. […] Pomysł na takie opowiedzenie tej historii (w jego umyśle) jest świetne, a przez to bardziej poruszające i przytłaczające.

 

Chciałam jeszcze dodać, że te wizje są dla mnie uporządkowane pod względem chronologicznym i choć można je poprzestawiać, to byłoby to dla mnie mniej naturalne.

Tym samy daje klika, o ile jeszcze jest potrzebny.

Ale nagły atak komentarzy :)

 

@Gekikara

Jeśli wzbudzało emocje to dobrze, bo temat wzbudza i mogę tylko liczyć, że go nie spłyciłem za bardzo. Sprawa z wizjami, tak, jest dość wybaczająca, ale przy tej piosence nie miałem wyjścia.

Bumtarara akurat było prostym wersem :P

Zaznaczę tylko, że chronologia jest – mały Marcin u smoka, młody w Kościele i stary w wiosce. Natomiast same problemy rzeczywiście można ustawić dowolnie, bo w rzeczywistości również występują w tym samym czasie.

Jeszcze raz dziękuję za betę!

Ach, ten sabotażysta Krwawy :P

 

@Ninedin

Coś ostatnio wpasowuję się w Twój gust :P

Widzę, że naturalność cytatów zbiera różne opinie. Siekiera ma strasznie specyficzne wersy i wymagały specyficznych sytuacji, by je wykorzystać. Jeśli dla Ciebie wypadły naturalnie, to się cieszę :)

Dziękuję za uznanie, starałem się unikać używania pewnych pojęć i wysuwania za dalekich oskarżeń czy sądów. Pomoc często traci na walce z systemem, ale też jest prowadzona przez osoby niekompetentne, co, niestety, wiem z własnych doświadczeń. Ten tekst zawiera wypowiedzi i sytuacje, z którymi sam się spotkałem, lub o których czytałem. A i tak nie uwzględniłem drastyczniejszych.

Nie wiem, czy to jeden z najlepszych tekstów miesiąca, ale dziękuję :)

 

@Edward Pitowski

Największy horror blednie z tym, co się dzieje naprawdę. To smutne, ale tak jest. Chciałem pokazać prawdziwe problemy tylko w fantastycznej otoczce, która pozwala ująć problem trochę inaczej. Często w “terapii” wszystko idzie gładko, póki ktoś nie zapyta pacjenta. 

Dziękuję za łapankę i komentarz :)

 

@Monique.M

Dziękuję za betę! Zdarzają się ojcowie samotnie wychowujący dzieci z problemami, ale to matki są zdecydowanie częściej porzucane i skazane na pewien ostracyzm społeczny. Nie można generalizować, ale to realny problem.

Dzięki za klika :)

Ło, Zan, ale to było dobre. Serio, niesamowicie przejmujący tekst, momentami sposobem prowadzenia narracji przypominał mi “Wydrążonego człowieka” Simmonsa – tam też jest upośledzone dziecko, zamknięte w swoim świecie. Tylko, że tam to dziecko umiera, a u Ciebie umiera opiekun tego dziecka, co jest równie wielką tragedią. Bardzo wiarygodnie wypadają odczucia matki, nie wiem, czy masz jakieś realne doświadczenia, ale zrobiłeś to po mistrzowsku. Sam mam niepełnosprawne dziecko, nie jest umysłowo upośledzone, tylko ruchowo, ale wiem przez to, że trzeba poświęcić trochę siebie (a im trudniejszy, bardziej beznadziejny jest przypadek, tym więcej siebie trzeba dać), żeby pomóc mu funkcjonować. Marcin jest przypadkiem ekstremalnym, takim, którego nie chciałbym sobie nawet wyobrażać, że moje dziecko mogłoby być podobne, ale w taki sposób jak opisany wyobrażam sobie rodzica (matkę) i to, co dzieje się w jej głowie.

Klikami i zgłaszam.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

 

PS.

– Tak. – Zgodził się Marcin. – Ale myślę, że naprawdę skoczyłaby się inaczej.

Literówka.

 

Otarła łzy, podeszła do Marcina, objęła go i przyłożyła policzek chudych pleców.

Zabrakło “do”.

Known some call is air am

Hej, Outta!

Dziękuję :)

Tak, mam doświadczenia podobne do Twoich, dlatego pisałem mocno z życia. Żona się śmiała, że ktoś, kto spotkał się z tym “światem” bardziej wczuje się w “Konie…” i miała rację (żony tak mają :P ).

Śmierć opiekuna to częsty temat wśród rodziców dzieci niepełnosprawnych, nie na darmo mówi się “oby umarło przede mną”. Sam się boję, co będzie z moim.

Opiekunowie osób jak Marcin to dla mnie bohaterzy, ale wiem, że zbyt często kończą ze złamanym życiem, wieczni zmęczeni i oceniani przez pryzmat dziecka.

Dziękuję za klika, nominację i łapankę :)

Cześć!

 

Podoba mi się koncept, doskonałe wykonanie oraz zdecydowana większość treści, a nade wszystko wykorzystanie piosenki. Niektóre wersy wplotłeś po prostu znakomicie. Opowieść o dwóch szewcach świetna. Biorąc pod uwagę Twój poprzedni tekst, chyba rozbijesz konkursowy bank. ;-)

Wziąłeś się zaś za trudny temat i poradziłeś sobie bardzo dobrze, z małym jednakże zastrzeżeniem z kategorii subiektywnych (musisz wybaczyć, ale same pochwały mogą zanudzić ;-)). Nie do końca spodobała mi się bowiem postać ojca. Wypada dość jednowymiarowo. Krzyczy, pije, bije i finalnie daje nogę. Moim zdaniem poszedłeś, w tym miejscu rzecz jasna, po linii najmniejszego oporu. Tekst jest w dużej mierze oparty na emocjach, a Irek nie wzbudza we mnie żadnych, ponieważ jest stereotypowy. Oczywiście to moje subiektywne zdanie i wiem, że bez najmniejszego problemu obronisz się statystykami, ale po pierwsze są kłamstwa, cholerne kłamstwa i… Po drugie sytuacja się zmienia i to chyba dość dynamicznie (takie przynajmniej mam obserwacje w ramach szeroko pojętego grona znajomych). Po trzecie mogłeś chociaż troszeczkę odejść od stereotypu. Nadać tej postaci więcej niejednoznaczności, ale zamysł miałeś najwyraźniej inny.

Tak czy inaczej, jest to opowiadanie na bardzo wysokim poziomie (zresztą ten tekst mi najbardziej podszedł z Twojej twórczości) i chętnie zerknę na opinie piórkowe, więc udaję się do wiadomego wątku. ;-)

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Hej, FilipWij

Zastrzeżenia są jak najbardziej w cenie, bo od pochwał serce rośnie, ale warsztat się rzadko polepsza ;)

Postać Irka – tak, rozumiem, że “krzywdzę” wielu ojców (w sumie trochę i siebie :P ), którzy w takich sytuacjach wiele z siebie dają i poczuwają się do odpowiedzialności. Jak jednak sam mówisz statystyki, są, jakie są. Niemniej, napisałem, że wytrzymał osiem lat, a o biciu i krzykach wspominam tylko przy jednym zdarzeniu. Nie robię z niego domowego kata. Każdemu czasem puszczają nerwy i to też normalne, że ma się ochotę czasem dziecku przyłożyć – problem zaczyna się wtedy, gdy myśli przechodzą w czyny. Poza tym kwestia podawanych lekarstw i chodzenia na terapie – nie jest powiedziane, że to Irek zrobił, bardziej sugeruję Ewę, a przecież takie działania mogą wyrządzić nawet więcej szkody. Kto więc jest bardziej winny? (Absolutnie nie neguję odpowiednich leków oraz terapii. Niestety, często są dobrane nieodpowiednio).

Tak więc masz w dużym stopniu rację, ale pisałem z własnych doświadczeń oraz posiadanej wiedzy, a znam matki, które zostały same tak jak Ewa.

Dziękuję za nominację i komentarz!

Pozdrawiam

Wybacz, ale nie potrafię się zebrać, żeby jakkolwiek analizować ten tekst. Wzruszył mnie tak bardzo, że nie umiem dobrać słów, by napisać, jak jest poruszająco piękny w całym tym smutku. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hej, Śniąca

To chyba największa pochwała, jaką może otrzymać autor, wiec bardzo dziękuje :)

Niemniej, napisałem, że wytrzymał osiem lat, a o biciu i krzykach wspominam tylko przy jednym zdarzeniu. Nie robię z niego domowego kata. Każdemu czasem puszczają nerwy i to też normalne, że ma się ochotę czasem dziecku przyłożyć – problem zaczyna się wtedy, gdy myśli przechodzą w czyny.

Jasne, nie jest katem i masz rację z tym, że każdy rodzic chce czasem dziecku przyłożyć :P (i normalnych ludzi od patologii odróżnia to, że potrafią takie myśli stłumić), ale uderzenie dziecka na wózku inwalidzkim to dla mnie wyższa szkoła jazdy. I tu moim zdaniem wpadamy w stereotyp pijącego furiata. Spożywanie procentów przez Irka jest zaś podkreślone dość mocno.  

 

Tak więc masz w dużym stopniu rację, ale pisałem z własnych doświadczeń oraz posiadanej wiedzy, a znam matki, które zostały same tak jak Ewa.

Ja nie neguję, że takie sytuacje się zdarzają (wręcz przeciwnie). Po prostu zabrakło mi pogłębienia postaci ojca (nawet jedną mniej stereotypową cechą), aby i on wzbudził emocje.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Racja, Filipie, Irek nie jest pogłębiony. Nie będę się usprawiedliwiał na siłę. Natomiast zawsze staram się “wejść” w postać i nie chciałem pisać Irka jako stereotypowego “złego” ojca. Jeśli tak wyszedł, to moja porażka, cóż mogę dodać :)

Tylko gdzie ja napisałem, że on pije? Chyba słowem nie wspominałem o alkoholu.

Irek kupił go na pchlim targu, naprawił mechanizm i szczycił się nim przy każdej okazji, szczególnie po paru głębszych.

Tutaj. ;)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Ale to nie robi z niego alkoholika :P Tym bardziej pijącego furiata. 

Wracając do kwestii uderzenia dziecka na wózku – ludzie różnie reagują i stres związany z chorobą dziecka wchodzi w człowieka na stałe. Drażliwość i nieumiejętność poradzenia sobie z losem prowadzi do różnych sytuacji.

I tutaj:

podchmielonego Irka patrzącego ze wzgardą w oczach

Pewnie jedna informacja o alkoholu by nie wywołała u mnie takiego wrażenia, ale dwie już tak, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Irek nie występuje w tekście zbyt często.

 

Jeśli tak wyszedł, to moja porażka, cóż mogę dodać :)

Chciałbym odnosić takie porażki (mając na uwadze całość opowiadania). :P

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Ogólnie rzecz biorąc, tez nie odebrałem ojca jako alkoholika i furiata.

Jasne, scena z uderzeniem dziecka i to na wózku była mocna i poruszająca, ale próbowałem zrozumieć, jak bardzo ojciec czuje się bezsilny. Bo wydaje mi się, że w takich przypadkach agresja rodzi się właśnie z bezsilności.

Mogę sobie to tylko wyobrazić, nie mam dziecka z takimi zaburzeniami. Mój syn ma obniżone napięcie mięśniowe co czyni go dzieckiem bardzo aktywnym, łaknącym bodźców (a jednocześnie potrzebuje wyciszenia, by się skupić – w innym wypadku zwraca uwagę na bodziec bardziej atrakcyjny) i ogólnie klasyfikuje często jako dziecko “trudne” – i to już wymaga cierpliwości, zrozumienia i opanowania. Nie wiem, jak i czy poradziłbym sobie w sytuacji ojca z opowiadania.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Bo wydaje mi się, że w takich przypadkach agresja rodzi się właśnie z bezsilności.

O! Właśnie to! Przypadek sprzed miesiąca: czekam pod szpitalem na żonę i syna, blisko wejścia na SOR. Młody miał badania, czekałem ze cztery godziny. Po jakichś dwóch godzinach wychodzi koleś z SORu i yebut! buta w kosz na śmieci, drze się “Urwa!” i siada na krawężniku. Więcej ludzi czeka, patrzą na niego, on do nich “co się, urwa, patrzysz, przytentegować ci?” i podobne. Do mnie się nie klei i nic nie gada, pomimo, że siedzę na ławeczce naprzeciw niego, palę szluga. Gośc ukrywa twarz w dłoniach, nikt do niego nie podchodzi. Wypaliłem szluga, chcę kipę wyrzucić, ale kosz na śmieci leży, to podchodzę do kosza, dźwigam, wrzucam śmieci, które wypadły, koleś wstaje z krawężnika, podchodzi, przeprasza za swoje zachowanie i pomaga mi pozbierać śmieci. Gadamy. Jego nastoletni syn, po tym jak rzuciła go dziewczyna, wlazł na słup z linia trakcyjną i chwycił przewody. Siedziałem z nim pozostałe dwie godziny, normalny facet, tylko bezsilność wywołała u niego agresję, musiał gdzieś rozładować napięcie, potem było mu głupio. Tak to niestety działa.

Też czasem mam ochotę strzelić mojego syna za jego zachowanie, za głupie fochy i odstawianie bez powodu megadramy na środku ulicy/placu zabaw/marketu. Ale tego nie robię, zawsze staram się z nim pogadać i przekonać do swoich racji. Zazwyczaj wychodzi. Ale naprawde nie wiem, co zrobiłbym w opisanej przez Ciebie, Zan, sytuacji.

 

PS.

Zanim moja żona z synem wyszli, ze szpitala ten koleś dostał informację, że młody przeżył, jest świadomy, poparzony, ale normalnie rozmawia z lekarzami. Co dalej, nie wiem.

Known some call is air am

Filipie, racja, dwa razy. Po prostu inaczej patrzymy na to, co oczywiście nie jest złe. Fakt, że Irek popija nie robi z niego alkoholika w tym stereotypowym (skoro już siedzimy w tym słowie) alkoholika, który dręczy żonę i dziecko, a pensję przepija. Irek miał być w zamyśle facetem, który sobie nie poradził. Tak, znajduje pocieszenie w alkoholu, ale nie przesadza, to raczej taki wentyl bezpieczeństwa. Może wyszło mi, że to pijak i furiat, ale tego nie planowałem. Moja wina.

Dużym problemem, z którym mierzą się rodzice takich dzieci jest moment, w których ich dziecko zostaje samo na świecie. Ten lek przed brakiem samodzielności dziecka jest wszechobecny. O ile z mniejszymi zaburzeniami możesz pracować i liczyć, że jako tako dzieciak sobie poradzi, to są przypadki, że DPS jest pewny. Nie zarzucając nic DPSom, z pewnością miłości rodzicielskiej dziecko tam nie znajdzie.

I jeszcze temat agresji. Geki dobrze napisał. Bezsilność to matka agresji. Nikt nie jest gotowy na takie życie, ale wielu musi się w nim odnaleźć.

Outta, rozumiem faceta i rozumiem Ciebie. O pewnych sprawach się nie mówi, ale i u mnie było naprawdę ciężko. Teraz jest lepiej, ale to bardziej dlatego, że człowiek adaptuje się do wszystkiego.

Czytając Was zaczęłam się zastanawiać i chyba nie wzięłam ojca za typowego alkoholika i agresora. Bardziej jednak szłam w stronę, że to go przerosło i tak szukał “odstresowania”, ujścia emocjom. Czułam w nim ten gniew i bezsilność, choć mimo wszystko nie zapałałam do niego sympatią. Odczułam, że akcja dzieje się jednak w latach 70/80, kiedy właśnie inaczej do tego podchodzono. Wydaje mi się (patrząc z zewnątrz i chyba mam taką nadzieję), że teraz ogólnie, jako społeczeństwo, inaczej patrzymy na te sprawy niż kiedyś. A i ojcowie częściej zostają i angażują się.

Monique.M, czas akcji nie jest jasno określony, ponieważ chciałem dodać trochę uniwersalności. Natomiast lata osiemdziesiąte na pewno pasują. Niestety, mentalność zarówno rodziców, jak i “systemu” również w latach dziewięćdziesiątych i później, a nawet i teraz często pokazuje skalę niedoinformowania.

Parę lat temu spotkałem w poradni psychologicznej chłopaka i dziewczynę, którym urodziło się dziecko z autyzmem. Smutek i zagubienie mieli wręcz wypisane na twarzy i długo tłumaczyłem im, że czeka ich masa roboty w domu, bo żaden specjalista nie “naprawi” im dzieciaka, ani nie “wyleczy”. Jednocześnie pocieszałem, że wiele da się wypracować, ale to już zależy od nich. Nie byli zadowoleni.

Duże miasta mają, rzecz jasna, większe możliwości, większy dostęp do specjalistów i rehabilitacji. Na wsiach i w miasteczkach to wciąż temat niewygodny.

(…)

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hej, Staruchu

Na razie, Staruchu :)

Opowiadanie, w którym temat jest ważniejszy od fabuły. Konwencja fantastyczna pozwala na poruszanie takich tematów w inny sposób. Zazwyczaj takie oniryczne wizje mnie odrzucają i ich po prostu nie kupuję, ale tutaj tak bardzo to pasuje, że nie wyobrażam sobie tego opowiadania napisanego w bardziej “klasyczny” sposób.

To się odczuwa, czy autor serio zna się na tym, o czym pisze, a nie “tylko” zrobił porządny research na potrzeby jednego opka. A w przypadku podejmowania poważniejszych tematów widać też, czy jest to coś osobiście ważnego dla autora. Już przy samej lekturze tekstu coś czułem, że piszesz czerpiąc z własnych doświadczeń. Twoje wypowiedzi w komentarzach potwierdziły moje przypuszczenia. Fajnie, że wykorzystałeś swoje doświadczenia i chciałeś się nim podzielić. Dobrze się czyta takie teksty. W końcu to suma osobistych doświadczeń autora sprawia, że jego twórczość jest unikalna. A w połączeniu ze sprawnością językową daje nam już literaturę, która jest już co najmniej dobra. A twoim przypadku nawet bardzo dobra.

Hej, PanieDomingo

Tematu tekstu bym się nie podjął dziesięć lat temu, teraz mogę powiedzieć, że liznąłem go wystarczająco, aby poruszać się w nim dość pewnie. Oczywiście, to nadal krótkie opowiadanie, nie książka i brak mi profesjonalnej wiedzy – informacje zostały mi niejako “narzucone”.

Za oniryzmem sam nie przepadam (co innego skoki między światami/wymiarami), ale tekst “Siekiery” wymusił niekonwencjonalne rozwiązania. Chciałem pokazać parę problemów związanych z tym tematem, ubrać je w fantastyczną otoczkę i jednocześnie spełnić wymogi konkursu. Cieszę się, że uważasz, że zadziałało :)

Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam

Mocna rzecz. I nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać.

Babska logika rządzi!

Hej, Finklo!

Mocna rzecz. I nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać.

Eee… Jak mam to rozumieć? :O

 

Emocjonalnie mocny tekst. I poruszający poważny problem.

Masz to rozumieć tak, że będę na TAK, ale będziesz się musiał obejść bez mojego lożowskiego komentarza, bo nic więcej z siebie nie wycisnę.

Babska logika rządzi!

Nie ma sprawy, Finklo :)

Dziękuję i pozdrawiam

Ponieważ zgłosiłam do piórka, obiecałam wrócić z merytorycznym komentarzem.

Nadal jednak nic mi nie przychodzi mądrego do głowy, poza frazesem o świetnym warsztacie (oczywista oczywistość) i tym, jak ten tekst budzi emocje. 

Ponieważ tekst już nominację dostał (i to podwójnie), czuję się rozgrzeszona i na siłę nie będę nic tworzyć. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie – Autorze i Lożo :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cześć Zanais!

 

Bardzo dobry tekst. Pomysł i wykonanie eleganckie. Przy scenie ze smokiem nieco balansowałeś na granicy, ale sumarycznie super to rozegrałeś: poszedłeś daleko, ale nie za daleko imho. Poruszające, sugestywne, zostające w głowie. Odważnie zaatakowałeś trudny temat (przemijanie rodziców osób niepełnosprawnych to jedna z tych dziedzin, o których większość ludzi nie chce nawet myśleć) i przepięknie go przedstawiłeś. Sztuczności wynikającej z wklejenia tekstów piosenek nie wyłapałem, więc jest dobrze imho.

Jedyne, co trochę mi zgrzyta to stereotypy: doskonała matka niepełnosprawnego, ojciec, który dał nogę i głęboki, ukształtowany emocjonalnie, empatyczny Marcin. Pracowałem – jeżeli można to tak nazwać – trochę z niepełnosprawnymi i mam nieco inny obraz całokształtu, choć mężczyźni faktycznie często kapitulują. No i to korpo w epilogu: złe korpo, które śmie brać pieniądze z usługi i w dodatku jego pracownicy lubią kawę… To trochę razi, bo wypada mocno czarnobiało, stojąc w mocnej opozycji do wizji z reszty tekstu.

Ale tekst udany, gratulacje za odwagę. Namyślę się jeszcze, ale pewnie dorzucę się do nominacji piórkowej (choć ta końcówka mnie jakoś tak razi)

 

Pozdrawiam! 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej, Krarze!

Smok trochę odbiega od reszty tekstu, ale mam nadzieję, że za wielkiego gore tam nie zrobiłem. Za pierwszą część komentarza dziękuję, a do drugiej już się odnoszę.

Stereotypy częściowo są, ale częściowo nie. Nie ma tu doskonałej matki. To ona dawała lekarstwa, ona chodziła po kolejnych lekarzach, zapisywała na następne i następne terapie. Nie mówię, że sama bez Irka, ale na pewno nie sam ojciec. Rozmowy z matką bardziej służą pokazaniu żalu Marcina o to, co robiono.

Ojca, owszem, można wziąć za stereotyp, tylko ten stereotyp ma akurat swoje potwierdzenie. Nie chciałem też na siłę upiększać pewnych rzeczy, bo negowanie ich, aby tylko uniknąć stereotypu, nie miało dla mnie sensu.

Empatyczny Marcin – ja go tu trochę widzę jako faceta z dużym żalem, ale jednocześnie spragnionego miłości. “Problem” z pisaniem na przykład o autystach jest taki, że każdy jest wyjątkowy i trudno przedstawić “typowego” autystę. Tak samo (to moje zdanie) trudno uwzględnić w jednej postaci cechy wszystkich osób głęboko niepełnosprawnych, a jakoś postać trzeba zbudować. Czy każdy jest taki jak Marcin? Z pewnością nie. Czy może być gdzieś tam taki Marcin? Owszem, czemu nie?

Złe korpo. Nie widzę tu zła. Nowa technologia jest droga. Skoro leki mogą kosztować tysiące dolarów, to wejście w czyjś umysł również. A pracownicy? Przecież oni nie wiedzą, co tam się wydarzyło. Klientka umarła i to zawsze problem. Z tekstu wynika, że to mówi kierownik zespołu lub ktoś taki. Dla niego to trudna sytuacja, a w nerwowych sytuacjach i spokojni ludzie mogą zacząć “rzucać mięsem”. Dla mnie ta scena łączyła się z resztą tekstu pod kątem ogólnego braku empatii dla niepełnosprawnych. Wielu ją ma, wielu nie. System jest zły, o czym sam się przekonałem, i choć wielu dobrych ludzi spotkałem na swojej drodze, to tych niekompetentnych/szkodzących było o wiele więcej. Takie miałem doświadczenia, ale one, oczywiście, nie są wyznacznikiem całości.

Ale tekst udany, gratulacje za odwagę. Namyślę się jeszcze, ale pewnie dorzucę się do nominacji piórkowej (choć ta końcówka mnie jakoś tak razi)

Dzięki, to już zostawiam do twojego namysłu :)

Pozdrawiam

Ech, Zanaisie, rozwaliłeś mnie doszczętnie.

I teraz niełatwo mi się zebrać i napisać coś, co nie będzie banałem, zwłaszcza że wcześniej komentujący zostawili już tyle porządnych komentarzy. A ponieważ podzielam ich zdanie, nie mogłabym użyć lepszych słów, by wyrazić własne odczucia.

Mało napisałam, ale mam nadzieję, że to wystarczy, aby udać się do nominowalni.

 

– Ma…ma? – wy­beł­ko­tał w końcu. → Brak spacji po wielokropku.

 

Kro­czy­li we wnę­trzu za­nie­dba­ne­go ko­ścio­ła – tego, gdzie uczęsz­cza­li… → …tego, do którego uczęsz­cza­li

 

we­szła na huś­taw­kę w dzie­cię­cym placu zabaw. → …we­szła na huś­taw­kę na dzie­cię­cym placu zabaw.

 

przy­sta­wi­ła do głowy nie­szczę­śni­ka i po­cią­gnę­ła za spust. → …przy­sta­wi­ła do głowy nie­szczę­śni­ka i po­cią­gnę­ła spust.

 

Ewa ze­rwa­ła się na nogi i po­bie­gła w stro­nę drzwi… → A może wystarczy: Ewa ze­rwa­ła się i po­bie­gła w stro­nę drzwi

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Regulatorzy!

Mam nadzieję, że nie zepsułem Ci humoru i pozbierasz się jak najszybciej. Nawet nie wiem, jak odpowiedzieć, prócz stwierdzenia, że jeszcze nigdy nie dostałem tylu komentarzy, że nie będzie komentarza, co jest samo w sobie wystarczającym komentarzem.

Dziękuję za niezawodną łapankę (już poprawione) i za głos w nominowalni.

Życzę szybkiej poprawy humoru :)

 

Zanaisie, tu nie o psucie humoru chodzi – zepsuty humor zawsze się w końcu poprawia i potem jest OK. A Twoje opowiadanie poruszyło mnie tak dogłębnie, że zadumałam się nad losem nie tylko bohatera, lecz także innych Marcinów i ich rodziców.

Jestem zdumiona, jak różnorodne potrafią być Twoje opowiadania. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyznam, że inaczej patrzę na takich rodziców, od kiedy sam stałem się takim (w mniejszym stopniu) i musiałem zderzyć się z systemem pomocy. Doświadczenie uczy najbardziej.

A moje opowiadania idą czasem w dziwnym kierunku i się nie chcą tematycznie ustabilizować :P

Zgadzam się – doświadczenia uczą.

Fajne jest to, że własne doświadczenia potrafisz niezwykle jasno i wzruszająco przekazać w opowiadaniu. Domyślam się jednak, że detektyw Lovin nie jest skutkiem życiowych doświadczeń. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Domyślam się jednak, że detektyw Lovin nie jest skutkiem życiowych doświadczeń. ;)

:D Na szczęście jeszcze żaden ropuch mnie z procy nie postrzelił. To miało być opowiadanie do książeczki żony, ale wyszło inaczej ;)

 

Co z tego, że inaczej, kiedy wyszło bardzo dobrze. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie da się przejść obok tego tekstu obojętnie.

 

Cześć, Zan!

 

Najpierw stwierdziłem, że nie zobaczę co napisali inni, potem trochę ze sobą przegrałem i zerknąłem na wymianę komentarzy z Reg.

Nawet nie wiem, jak odpowiedzieć, prócz stwierdzenia, że jeszcze nigdy nie dostałem tylu komentarzy, że nie będzie komentarza, co jest samo w sobie wystarczającym komentarzem.

Nie! Komentarz być musi.

Śledziłem dziś dyskusję na SB, gdzie pisałeś:

Dla mnie bohaterowie są najważniejsi, ich reakcje na wydarzenia, zmiana myślenia, uczucia. Epizodyczne postacie mnie nie interesują, bo są jak fragmenty, zaraz znikną, by ustąpić miejsca innym. Dlaczego miałbym przywiązywać się do takich postaci, czy bać o nie?

To opowiadanie mówi to samo. Tylko w 23k dobrze skomponowanych znaków.

Mam wrażenie, że mógłbym tu wysmarować esej o uczuciach, relacjach, tragediach i beznadziei, ale byłbym jak dziennikarz radiowy, który puszcza Mozarta, przycisza i przez 5 minut mówi, dlaczego ten utwór jest taki dobry. Czasami trzeba po prostu pozwolić muzyce brzmieć.

Nie będę fanem tego tekstu. Nie mogę, bo czuję się przygnieciony (Ha! I za chwilę już nie będę – ja to mam lepiej niż ta Ewa), ale na pewno zostanie ze mną na dłużej, może nawet na zawsze. Jako ten, który wiem, że jest, wiem że jest mocny, ale nie zdecyduję się go przeczytać ponownie.

Dobra, może teraz trochę bardziej sucho. Konkurs, w którym tekst bierze udział jest bardzo osobliwy. Wziąłeś piosenkę, której wykorzystanie raczej kojarzy się z tekstem humorystycznym, a Ty walisz tu obuchem przez potylicę. To mocny twist i za to też chylę czoła. Do tego charakterystycznym wersom dałeś przestrzeń, żeby nie sterczały z tekstu jak odstające kłaki na przylizanej fryzurze.

Nie lubię tekstów, które są sennymi wizjami (czy czymś podobnym) i tutaj również miałem chwile zwątpienia, ale w całej tej kombinacji konkursu i tematyki – tego chyba nie dało się opowiedzieć inaczej. To jest ujmujące, że po przeczytaniu tego tekstu nie mam zastrzeżeń do przekazu, tylko po prostu łapię to tak jak mi podałeś.

Podziwiam, pozdrawiam, polecam; powodzenia w konkursie!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, Krokusie!

Nie wiem, czy komentarz być musi, ale miło mi, że zdecydowałeś się jednak jakiś napisać.

Widzę, że na SB muszę uważać, co piszę, bo jestem śledzony ;) 

Nie będę fanem tego tekstu. Nie mogę, bo czuję się przygnieciony (Ha! I za chwilę już nie będę – ja to mam lepiej niż ta Ewa), ale na pewno zostanie ze mną na dłużej, może nawet na zawsze. Jako ten, który wiem, że jest, wiem że jest mocny, ale nie zdecyduję się go przeczytać ponownie.

To ogromny komplement dla autora, kiedy tekst zostaje na dłużej, więc dziękuję.

Przyznam, że nie słuchałem Siekiery, więc nie wiem, w jakim kontekście zostały użyte te wersy. Wolałem sobie nie “narzucać” pewnej wizji, które zawsze powstają pod wpływem muzyki. Tekst bym określił jako, przede wszystkim, zwariowany, chaotyczny i przesadnie różnorodny. I to chyba tu widać ;)

Oniryczność próbowałem tłumaczyć małym motywem rodem z sf, żeby chociaż trochę je zminimalizować. Jednak wycieczka do umysłu raczej będzie zawierać w sobie coś z dziwnego snu. Jak wspominałem, próbowałem tutaj dać fabułę umiejscowioną w jednym miejscu/czasie, ale wtedy nic mi się nie kleiło, a obiecałem sobie wykorzystać wszystkie wersy ;)

Dziękuję za wizytę i głos w nominowalni!

Smok trochę odbiega od reszty tekstu, ale mam nadzieję, że za wielkiego gore tam nie zrobiłem.

Moim zdaniem wpasowałeś się idealnie, bo doszedłeś do granicy i prawie już ją przekroczyłeś, ale jednak nie. Scena jest i mocna i jeszcze nie niesmaczna.

Stereotypy częściowo są, ale częściowo nie. Nie ma tu doskonałej matki. To ona dawała lekarstwa, ona chodziła po kolejnych lekarzach, zapisywała na następne i następne terapie.

Jak dla mnie spełnia definicję doskonałej matki, bo poświęca dla niepełnosprawnego potomstwa. Większość ludzi jedzie po najmniejszej linii oporu, zwłaszcza kiedy niepełnosprawność jest nie tylko fizyczna (bo u Marcina jak rozumiem jest fizyczna i mentalna). Czy zapisywanie na terapię to forma krzywdy? Ja z tego co pamiętam, to daje to opiekunom chwile wytchnienia, namiastkę poprzedniego życia, a i niepełnosprawnym pomaga (pewnie nie wszystkim, ale niektórym zdecydowanie)

“Problem” z pisaniem na przykład o autystach jest taki, że każdy jest wyjątkowy i trudno przedstawić “typowego” autystę. Tak samo (to moje zdanie) trudno uwzględnić w jednej postaci cechy wszystkich osób głęboko niepełnosprawnych, a jakoś postać trzeba zbudować.

Tu zdecydowanie masz rację, choć Marcin momentami mówi nadzwyczaj składnie i logicznie, tak jakby miał to wszystko przepracowane, jak dorosły, dojrzały człowiek.

System jest zły, o czym sam się przekonałem, i choć wielu dobrych ludzi spotkałem na swojej drodze, to tych niekompetentnych/szkodzących było o wiele więcej.

Nie zazdroszczę i rozumiem – w pewnym stopniu, bo jedynie incydentalnie pomagałem w opiece nad niepełnosprawnymi. System to trudny temat, pomijając brak pieniędzy, zmiana ludzkiej mentalności i podejścia do niepełnosprawnych dokonuje się bardzo powoli.

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Jak dla mnie spełnia definicję doskonałej matki, bo poświęca dla niepełnosprawnego potomstwa. Większość ludzi jedzie po najmniejszej linii oporu, zwłaszcza kiedy niepełnosprawność jest nie tylko fizyczna (bo u Marcina jak rozumiem jest fizyczna i mentalna). Czy zapisywanie na terapię to forma krzywdy? Ja z tego co pamiętam, to daje to opiekunom chwile wytchnienia, namiastkę poprzedniego życia, a i niepełnosprawnym pomaga (pewnie nie wszystkim, ale niektórym zdecydowanie

Chyba inaczej pojęcie “doskonałe” ;)

Czy większość ludzi jedzie po linii najmniejszego oporu? Trudno mi powiedzieć, bo aż tak nie znam statystyk. Niepełnosprawność mentalna jest w przypadku każdego zespołu Downa, wielu autystów i pewnie od groma innych dolegliwości. Ale tu też mamy podział na niepełnosprawność lekką, średnią i głęboką. Marcin to głęboka, ale tak naprawdę z każdą trzeba pracować i każda wymaga zmiany sposobu patrzenia na życie.

Terapie są różne, owszem i dają wytchnienie. Mnie bardziej w tekście chodziło o faszerowanie lekami i usilną próbę wyleczenia rzeczy, które wyleczalne nie są. Na przykład dość częste (choć mam nadzieję, że zanikające) przekonanie, że autyzm można wyleczyć. Tak samo, podkreślam, nie neguję terapii, bo pewnie wiele ma sens i pomaga. Jednak za niepełnosprawnością idą wielkie pieniądze, co zachęca oszustów – rodzic zapłaci każdy pieniądz za nadzieję dla dziecka, a brak wiedzy i wsparcia często utrudnia rozpoznanie ludzi o wątpliwych kompetencjach.

Nie wiem co napisać. Naprawdę. Z jednej strony chciałabym popatrzeć na tekst krytycznie, ale z drugiej wzbudził we mnie wiele skrajnych emocji – od współczucia po strach (bo każdy, kto myśli o zostaniu rodzicem pewnie nie raz miał w głowie "oby tylko było zdrowe"). A gdy tekst wzbudza takie emocje, to co można więcej dodać? Podziwiam, że potrafiłeś oddać w ten sposób emocje matki i dziecka, ich wspólną tragedię, bezsilność. Z drugiej strony przypominasz mi jednocześnie o tym, o czym żadna kobieta/para nie chce myśleć i woli odpychać od siebie takie możliwości jak najdalej. To w sumie tekst, który nie zachwyci, ale zostawia czytelnika rozbrojonego i rozbitego. I bardzo dobrze.

Hej, Shanti!

Jednak dałaś radę coś napisać ;)

Co do krytyki, to przyjdzie Loża i bez emocji skrytykuje, więc na razie możemy zostać przy emocjach :)

Zgadzam się, że może i każdy przed zostaniem rodzicem ma przynajmniej raz taką myśl z tyłu głowy – aby urodziło się zdrowe. I w większości przypadków tak jest…

Z tego, co widze, kobiety jakoś bardziej ten tekst dotknął. Rozumiem, nie dziwię się.

Mam nadzieję, że rozbicie nie będzie trwało długo :)

Dziękuję za wizytę i pozdrawiam!

 

Z tego, co widze, kobiety jakoś bardziej ten tekst dotknął. Rozumiem, nie dziwię się.

Kobiety podchodzą bardziej emocjonalnie do kwestii krzywdy dziecka, wszak to one rodzą. My, Zan, jako faceci, mężowie, jak napisałes wcześniej, adaptujemy się do sytuacji, bo żyć jakoś z tym całym bałaganem trzeba i służyć żonom ramieniem, kiedy coś w nich na chwile pęka. Tak ja to widzę :)

Known some call is air am

Zanais,

było ciężko nie ukrywam, ponawiam skargę z krzykpudła → powinieneś dawać jakieś ostrzeżenie, przed czytaniem ;p 

 

Z tego, co widze, kobiety jakoś bardziej ten tekst dotknął. Rozumiem, nie dziwię się.

Kobiety podchodzą bardziej emocjonalnie do kwestii krzywdy dziecka, wszak to one rodzą. My, Zan, jako faceci, mężowie, jak napisałes wcześniej, adaptujemy się do sytuacji, bo żyć jakoś z tym całym bałaganem trzeba i służyć żonom ramieniem, kiedy coś w nich na chwile pęka.

A ja się z tym nie zgadzam. Takie ujęcie tematu moim zdaniem umniejsza udział w mężczyzny w tym wszystkim, tak jakby dotyczyło go to mniej. A tak nie jest – > to tragedia całej rodziny, a nie tylko kobiety, tak jak utrata dziecka, poronienie… 

Myślę, że kobiety więcej mówią o swoich uczuciach i emocjach, oczywiście mocno generalizując. Wynika to też m.in. wychowania i tego co wpajało się nam do głowy. Dziewczynkom, że muszą być grzeczne i potulne, a chłopcom, że prawdziwy mężczyzna nie płacze i “jest twardy”. Inaczej przeżywamy stratę, żałobę… przyczyn jest mnóstwo, ale z tym emocjonalnym podejściem to myślę, że to raczej różne ich okazywanie, a nie przeżywanie. 

Podejście chyba piąte do napisania komentarza piórkowego. Poważnie, mam problem, żeby coś sensownego napisać. Tu się nie da powymądrzać, poanalizować, bo Twoje opko po prostu – z braku lepszego słowa – działa. Jest prawdziwe, nie upiększasz tej prawdy z jednej strony i nie wpadasz w ckliwy ton z drugiej. Twoi bohaterowie są autentycznie, nieidealni, niebohaterscy, ale przez to prawdziwi. Nie oszczędzasz nikogo, ani matki, ani ojca, ani ludzi dookoła, terapeutów i pseudoterapeutów. Nie dajesz fałszywej nadziei, ale też IMO nie odbierasz tej odrobiny, którą ludzie w sobie noszą. Twoje opko jest kwintesencją tego, co powinna nieść ze sobą literatura.

Sorry, ale to Ci musi wystarczyć.

Ale czekaj, czekaj, czy to przypadkiem nie Ty pisałeś na SB, że w tym konkursie nie będzie Piórek, bo trudno napisać dobry tekst przy konieczności wciskania w niego konkretnych zdań? Nie jestem pewna, ale jeśli Ty, to muszę Ci powiedzieć, że cholernie się myliłeś :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Irko!

Dziękuję, że mimo trudności, jednak zdecydowałaś się napisać wcale nie krótki komentarz. Tak, nie ma w takich przypadkach dużo miejsca na nadzieję, ale zgasić jej zupełnie też nie sposób. Kiedyś przeczytałem, że gdy rodzi się takie dziecko lub gdy słyszy się diagnozę, to ludzie płaczą, bo właśnie umarło im dziecko – dziecko z ich wyobrażeń.

Cieszę się, że piszesz (i to już kolejny głos) o uniknięciu ckliwości. To cienka granica i obawiałem się ją przekroczyć. 

Pozdrawiam serdecznie

Ale czekaj, czekaj, czy to przypadkiem nie Ty pisałeś na SB, że w tym konkursie nie będzie Piórek, bo trudno napisać dobry tekst przy konieczności wciskania w niego konkretnych zdań? Nie jestem pewna, ale jeśli Ty, to muszę Ci powiedzieć, że cholernie się myliłeś :)

Eee… także tego…

 

Zaliczone wersy: wszystkie, co oznacza komplet 19pkt.

 

[01] Czy tu się głowy ścina?

[02] Czy zjedli tu murzyna?

[03] Czy leży tu Madonna?

[04] Czy jest tu jazda konna?

[05] Czy w nocy dobrze śpicie?

[06] Czy śmierci się boicie?

[07] Czy zabił ktoś tokarza?

[08] Czy często się to zdarza?

[09] Wojna! Wojna i gniew.

[10] Miłość! Miłość, jak krew,

[11] Zatruta przez słowa.

[12] Życie! Życie to tylko chwila.

[13] Przed nami jest noc. Przed nami jest świat,

[14] Przed nami jest świat. Bez końca!

[15] Jest bezpiecznie, jest spokojnie

[16] Serce tak czyste, oczy powolne

Jest bezpiecznie, jest spokojnie

[17] Usta tak krwawe słowa bezdomne i tylko ten wiatr…

[18] Szewc zabija szewca

[19] Bumtarara, bumtarara

 

 

Mnie bardziej w tekście chodziło o faszerowanie lekami

Faszerować to można kurczaka na święta, a lekami się leczy. :)

 

Z komentarzem piórkowym wrócę później.

Pogubiłem się. Niestety :/

Choć zarazem podskórnie czuję, że przy pisaniu tego mogły być w tle duże emocje, a i druga połowa tekstu ma bardzo ważki i piękny przekaz – bardziej wyczuwalny, niż odczytywalny, ale jednak. Gdyby pierwsza połowa była bardziej uporządkowana, mogłoby to wybrzmieć bardzo mocno.

Całkiem serio chciałbym zobaczyć, jakby ten tekst wyglądał, gdyby nie był pisany pod konieczność umieszczenia w nim konkretnych cytatów.

Natomiast ogromny plus za podjęcie bardzo trudnej tematyki i zrobienie tego w sposób umiejętnie łączacy smutek i jakiś dziwny rodzaj optymizmu.

 

Hej, Wilku!

Nie ma sprawy, rozumiem :) To i tak bardziej wytłumaczona wersja od wcześniejszej ;)

Całkiem serio chciałbym zobaczyć, jakby ten tekst wyglądał, gdyby nie był pisany pod konieczność umieszczenia w nim konkretnych cytatów.

Trudno mi powiedzieć, bo koncepcja rodziła się pod konkurs, a nie była dopasowana z wcześniejszego pomysłu. Może lepiej, może gorzej – z pewnością niektóre rozmowy brzmiałyby bardziej gładko.

Natomiast ogromny plus za podjęcie bardzo trudnej tematyki i zrobienie tego w sposób umiejętnie łączacy smutek i jakiś dziwny rodzaj optymizmu.

Dzięki!

Zmierzyłeś się z bardzo ciężkim tematem. Tematem, na którym 99% autorów by poległo. Bo jest niesamowicie trudno podjąć go i opowiedzieć tak, by oddać istotę dramatu, nie popadając w moralizatorstwo, naiwność, tanie żerowanie na emocjach, czy też efekciarstwo. Tak, by nie przerysować w jedną, bądź w drugą stronę.

U Ciebie nie znalazłem żadnego z tych elementów. Odnalazłem dramat w dramacie, do tego opowiedziany tak, że obie strony są w sytuacji bez wyjścia, obie czują się winne, choć żadna nie zawiniła, każdy chce jak najlepiej, ale to na nic, bo rzeczywistość jest dla nich tak zajebiście okrutna, że nic nie mogą zrobić. A raczej, co nie zrobią, to będzie źle. Pozostaje im tylko wina i żal.

Nie wiem, Zanaisie, czy pisałeś na podstawie własnych doświadczeń, czy nie. Jeśli to pierwsze, jesteś bardzo odważny, jeśli drugie, to masz niesamowitą wrażliwość i wyczucie. Tak czy siak, opowiadanie jest mocne i poruszające.

I nie. Nie podoba mi się. Nie chciałbym go przeczytać po raz drugi. A jednocześnie to prawdopodobnie najlepszy tegoroczny tekst na portalu.

Chyba już to Ci pisałem, ale powtórzę. To już jest ten czas, by wypłynąć na szersze wody. Talentem dorównujesz najlepszym.

 

Ocena: 5.6/6

 

PS. Podchodziłem do tego tekstu jak do jeża, zwłaszcza jak zobaczyłem tagi.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Hej, hej, Chrościsko!

Dziękuję pięknie. Mogę jedynie powtórzyć, że nie próbowałem nikogo obwiniać, bo to cały system jest wadliwy. Mój syn miał w szkole nauczyciela wspomagającego, który wyręczał go we wszystkim, co było niewłaściwe, ale jednocześnie nie mógł być też stanowczy, bo nie wiadomo, jak zareaguje dziecko, rodzice i dyrekcja. Nawet już małe sytuacje potrafią tworzyć problemy. 

Masz rację, że nikt nie zawinił i każdy chce jak najlepiej. Czasem coś się uda, czasem nie.

Nie wiem, Zanaisie, czy pisałeś na podstawie własnych doświadczeń, czy nie. Jeśli to pierwsze, jesteś bardzo odważny, jeśli drugie, to masz niesamowitą wrażliwość i wyczucie. Tak czy siak, opowiadanie jest mocne i poruszające.

Prawda leży pośrodku :)

I nie. Nie podoba mi się. Nie chciałbym go przeczytać po raz drugi. A jednocześnie to prawdopodobnie najlepszy tegoroczny tekst na portalu.

Dziękuję. Wiem, że to nie jest tekst, do którego się wraca. Z drugiej strony jest to temat warty poruszenia. Choćby i na jedno przeczytanie.

PS. Podchodziłem do tego tekstu jak do jeża, zwłaszcza jak zobaczyłem tagi.

Ha! Spróbuję kolejny tekst napisać luźniejszy :)

Pozdrawiam serdecznie :)

 

 

Ja wiem, że to ważne, ale wybacz, męczyłem się strasznie. Wizje nie mówiły do mnie nic, były migoczącymi plamami słów, których znaczenia nie byłem w stanie rozszyfrować. 

Wciągnęło dopiero w końcowej scenie, gdy Marcin wszedł w dialog, w interakcję z matką.

Dlatego, doceniając kunszt literacki i wagę tematu, muszę powiedzieć, że nie podeszło.

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Hej, fizyku!

Nie ma sprawy, przecież nie może podejść każdemu :)

Dzięki za lekturę i pozdrawiam!

Ach, Zanaisie. Muszę powiedzieć, że bardzo przyjemnie jest mi obcować z Twoim kunsztem. Zdecydowałeś się na bodaj najbardziej niewdzięczną piosenkę ze stawki, ale obroniłeś ją z wielką klasą i to z wykorzystaniem co do jednego wersu.

Jeśli poprawnie odczytuję historię, to mamy tu do czynienia z matką, która przed śmiercią pragnęła raz jeszcze porozumieć się ze swoim niepełnosprawnym dzieckiem. Nasunęło to moje skojarzenia z imo wybitnym odcinkiem Black mirror pt. „San Junipero” – jeśli nie widziałeś, to polecam.

Targany chorobą umysł przedstawiasz z imponującym rozmachem. Myślę, że ten stworzony z Marcinów smok zapadnie mi w pamięci na dłużej. Podobnie Maryja z siekierą. Aż chce się rzec, że szkoda, że z czasem wizje „ugrzeczniły się”, straciły na szaleństwie, gdzieś zanikł pewien weirdowy sznyt; choć widzę w tym cel.

Podoba mi się również kreacja postaci. Matka jest dość bierna, oddaje to jej sposób bycia na przestrzeni lat, gdy zaadaptowała się do koegzystowania z chorym dzieckiem, ale też fakt, że jest u schyłku swojego życia. Marcin jest nieobliczalny i trudno wyczuć, czy bardziej przez swoje schorzenia, przy przez świadomość rychle nadchodzącej samotności. Najbardziej płasko wypada tutaj ojciec, ale należy też zwrócić uwagę, że ojciec to tutaj tylko przelotne wspomnienie, pewien obraz wykreowany w czyimś umyśle. Stąd nawet ta „płaskość” ma tutaj sens i wydaje się być użyta z rozmysłem.

Dzięki za udział w konkursie. Naprawdę. Dla takich tekstów go ogłaszałem. :P

Hej, MrBrightside!

Piosenka może i trudna, ale z czasem coraz łatwiej układała się w opowiadanie. Tylko ten wers “czy zabił ktoś tokarza?”… ;)

Historię odczytujesz poprawnie, a Black Mirror nie widziałem ani jednego odcinka, chyba muszę nadrobić.

Hm z tym szaleństwem, to nie było intencjonalne. Dla kogoś mordowanie niepełnosprawnych może być bardziej niepokojące niż smok, a potem już wizje się skończyły.

Kreując postać ojca miałem w pamięci scenę z “Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, gdzie syn bohatera mówi, że pamięta z wakacji tylko to, że ojciec pił. Uznałem, że nieszczęśliwe wspomnienia bardziej zapadną bohaterom w pamięć i stworzą im taki obraz ojca. Wiem, że wyszedł dość płasko, ale, niestety, z życia wzięty.

Dzięki za konkurs. Niesamowicie inspirujący :)

Najpierw uderzę w tony górnolotne…

Do czego służy nam literatura? Moim zdaniem do tego, aby dowiedzieć się o sobie, o innych, o świecie – czegoś nowego. Fantastyka nadaje się do tego lepiej niż inne gatunki, bo potrafi mówić o różnych sprawach tak, jak nie umie i nie może mówić nikt inny.

I w tym sensie tekst Zanaisa jest literaturą wysoką – zderza nas z czymś, o czym myśleć nie chcemy, co od siebie odsuwamy. „Przecież nie ja, przecież nie my”. My może nie, ale co z innymi? Dobrze czasem postawić się w sytuacji kogoś innego. I choć zwykle narzekamy, jak to nam źle, to inni miewają znacznie, znacznie gorzej. Ale dają radę. Ba, czasem nawet znajdują w swym cierpieniu sens.

I do takich przemyśleń skłoniła mnie lektura tego tekstu.

Brawa, Autorze!

I jeszcze jedno – przy pierwszej lekturze osądziłem, że zakończenie jest zbyt optymistyczne. Teraz już tak nie sądzę. Bo ono wcale takie nie jest i doskonale tu pasuje.

 

Co do słów utworów muzycznych – kiedy proponowałem teksty Siekiery, zdawałem sobie sprawę, że ich wykorzystanie jest sprawą arcytrudną. Bo one nie są „sensowne” w zwykłym rozumieniu tego słowa. Czekałem na coś niezwykłego, odjechanego. I doczekałem się! Zanais podjął ryzyko wykorzystania tych tekstów i zrobił to w sposób arcymistrzowski.

 

I obowiązkowe czepialstwo:

– „ostrożnie stawiać stopę za stopą” – stopy za stopą;

– „ostrzem błyszczącym od mdłego światła” – raczej „w mdłym świetle”;

– “wszystkiego, co chciała” – czego chciała.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hej, Staruchu!

Dziękuję bardzo :)

Odpowiem też górnolotnie. “Niewidzialność” społeczna pewnych osób to przykra prawda. Przypominają, że nieszczęście czai się tuż za rogiem i zwykła loteria genowa może przekreślić spokojne życie. Jednak to wciąż ludzie, nawet jeśli nie pasują do norm większości. Parafrazując – W krainie autystów to osoba neurotypowa jest zaburzona. 

 

Tekst Siekiery był trudny, ale i inspirujący. Pierwszy pomysł, który miałem, był komedią, ale niektóre wersy za nic nie chciały tam wejść. A potem coś kliknęło i wyszły “Konie…”. Dzięki za tę piosenkę :)

Pozdrawiam!

Hej, hej.

 

poruszający temat i przede wszystkim świetna realizacja. Daje się wyczuć tę prawdę, Twoje życiowe doświadczenie, które przebija z tekstu. Niesamowita jest ta wizja pochodząca z umysłu, który inaczej odczuwa, dla którego świat jest agresywny, jest wypaczony, w którym normalne dźwięki (jak bicie zegara) urastają do armatnich wystrzałów, leki wyniszczają umysł, a ukochane osoby krzywdzą. Choć nie jest tak, czy raczej dla nas nie jest tak, bo różnimy się perpsektywą.

Mimo wszystko mam takie poczucie, że z tekstu przebija nadzieja, szansa na to, że uda sie do takiej osoby dotrzeć, porozmawiać, przeprosić, przytulić; spełnić to jedno, jedyne pragnienie – bo co pozostało więcej? Pewnie dla wierzących jest łatwiej, jest nadzieja na wspólne spotkanie na dalekim brzegu, na którym będą konie i pewnie wiele innych wspaniałych realizacji marzeń i snów. Ci, którzy nie wierzą, no cóż… Obawiam się, że są w większości.

I do tego jeszcze ta Polska nasza… :(

 

W głosowaniu piórkowym jestem na TAK.

 

Z drobnych uwag: wyrzuciłbym zdania o technikach – czytelnik tego nie potrzebuje, bez tego wiadomo co się dzieje, a im później czytelnik sklei informacje tym lepiej, wtedy to drażni ciekawość. Te zdania:

 

Technicy w białych uniformach, podłączając Ewie i Marcinowi elektrody, długo perorowali o subiektywności czasu umysłowego.

Wielkie słowa dla prostej kobiety.

 

Technicy ostrzegali, że czeka ją trudna podróż i powinna wyzbyć się wszelkich oczekiwań sensu i ciągów przyczynowo-skutkowych.

Edit: jeszcze kilka skojarzeń wrzucam. Przede wszystkim świetna animacja “W głowie się nie mieści”, mocno postać Bil Bonga mi się przypomniała, kiedy przeczytałem o zegarze.

Muzycznie Lao Che “Stare miasto”, bo pojawiają się tam słowa piosenki, której użyłeś w swoim tekście.

 

Pozdrawiam serdecznie i pozdrowienia dla całej rodziny wysyłam!

Che mi sento di morir

Hej, BasementKey!

Dzięki za odwiedziny.

Niesamowita jest ta wizja pochodząca z umysłu, który inaczej odczuwa, dla którego świat jest agresywny, jest wypaczony, w którym normalne dźwięki (jak bicie zegara) urastają do armatnich wystrzałów, leki wyniszczają umysł, a ukochane osoby krzywdzą.

Odczuwają świat inaczej, inaczej patrzą na zależności przyczynowo-skutkowe, inaczej widzą socjalnie pożądane zachowania i… można by wymieniać i wymieniać. 

Ukochane osoby mogą krzywdzić nieświadomie, z miłości, z braku wiedzy, z dążenia do niemożliwego.

Co do wiary, to znam takich, którzy wierzą, mimo że dziecko w złym stanie – czy mają lepiej? Tak, zgadzam się, że łatwiej im znieść życie.

A Polska to temat rzeka. Jesteśmy jeszcze przed długą drogą, ale mentalność i świadomość ludzi powoli się zmienia. Lepiej późno niż wcale.

Komentarze techniczne pomyślę, bo trochę się obawiam, że trudno będzie zrozumieć, co się dzieje, jak je wykasuję ;)

Dziękuję za TAKa i komentarz :)

Pozdrawiam serdecznie

Przeczytałem. Jestem w mniejszości, której opowiadanie nie podeszło :)

Nie przemówiła do mnie narracja – jakby zbyt rwana i szorstka; podejrzewam, że wynikało to z konieczności wplecenia tych fragmentów piosenek i limitu znaków. Historia bohaterów za bardzo mnie nie wzruszyła – a emocje wywołane tym aspektem zdają się być mocnym punktem opowiadania – ale to pewnie wynika z faktu, że z odpryskami takich historii mam na co dzień do czynienia w pracy, więc mi spowszedniały :)

Z drugiej strony trzeba przyznać, że założenia opowiadania są całkiem pomysłowe :) 

I po co to było?

Cześć Zanais.

Jeśli chodzi o fabułę, całą historię to mi się nie podobało. Ale tylko dlatego, że ja mam taki gust i nie lubię odjechanych wizji i umysłowych jazd bez trzymanki. Ale jak mawiał mój wykładowca “jeden lubi blondynki, drugi zsiadłe mleko.” Z gustami się nie dyskutuje.

Przyznaję jednocześnie, że nagroda dla Ciebie jest w pełni zasłużona. Bardzo płynnie mi się czytało Twoje opowiadania. Kolejne obrazy budziły dość silne emocje . Podjąłeś bardzo trudny temat i zrobiłeś to po mistrzowsku. Bez moralizowania i podawania pytań na tacy wzbudziłeś u mnie przemyślenia jak ja bym się zachował mając niepełnosprawne umysłowo dziecko. Widziałem, że ktoś miał uwagi o stereotypowe postacie. Dla mnie one były ok. Bez stereotypów postacie mogą wyjść sztuczne albo trzeba poświęcić dużo wysiłku aby je urealnić. Wtedy też mogłyby się pojawić komentarze, że “hej, ale to mało realne postacie”. A żyjemy dzięki stereotypom i posługujemy się nimi regularnie w naszym życiu.

Super wplotłeś tekst piosenki w fabułę. Pasowało do tego stopnia, że nie zauważyłem nawet większości wersów.

Gratuluję zwycięstwa. Postaram się odwiedzić i poczytać inne Twoje opowiadania. Zakładam, że znajdę coś innego niż bizarro (tak się to fachowo nazywa?).

Chyba najlepsze opowiadanie jakie w życiu czytałam. Pokazałeś jak powinno się pisać, za co jestem wdzięczna. Teraz widzę ile mi brakuje do takiej perfekcji ;P Na koniec miałam łzy w oczach, opowieść smutna i prawdziwa, poruszająca ważne tematy, ale nie koloryzująca ich zbytnio. Świetne, jestem pod wielkim wrażeniem *,* Po prostu wow!

Bardzo smutne, chyba najgorszym okazało się dla mnie obwinianie Ewy o jakiekolwiek zawahanie, ten oskarżycielski ton Marcinka, chociaż rozumiem, że on również nie miał łatwo.

I mnie podobał się motyw z końmi ;)

Końcówka, w której Ewa umiera też przejmująca. Gratulacje!

Hej wszystkim!

 

@Syf

Są gusta i gusta, nie ma sprawy :) Dzięki, że jednak zdecydowałeś się zostawić komentarz. 

Pozdrawiam serdecznie

 

@Natrof

Dzięki za komentarz. Zgadzam się z gustami, ale miło mi, że jednak coś się spodobało. Stereotypy też mają swoją funkcję i skądś się wzięły – zresztą, jak wspominałem, pisałem o ludziach, których poznałem. Tutaj postacie nie są aż tak ważne, bardziej służą do pokazania problemu.

Bizarro to chyba coś innego, ale sam dokładnej definicji nie znam. Prócz “Miłości nie zapijesz całkami” reszta moich opowiadań jest raczej normalne ;)

Pozdrawiam

 

@Gruszel

Bardzo mi miło :) Do perfekcji to tu daleko i myślę, że z każdy z czasem pisze lepiej. Byle pisać. Życzę sukcesów i pozdrawiam :)

Niesamowite. Miś nie napisze nic więcej. Może kiedyś, jak ochłonie i przetrawi. Gratulacje.

Hej, Misiu!

Dziękuję pięknie :)

Długo zastanawiałem się nad decyzją piórkową. Bo to jest więcej niż dobrze napisane opowiadanie w swoim gatunku. Tylko że mnie już ten gatunek nieco nudzi, bo historii o wejściu do wewnętrznego świata outsidera przez kochającego członka rodziny już kilka czytałem (na portalu wspomnę choćby „Odejdź królestwo moje” Funa i „Przez czarne jezioro przepłynę, wszystkie ścieżki przejdę” FoloinStephanusa). I jest tak, że pierwszy kontakt z tego typu opowiadaniem zawsze robi ogromne wrażenie, a potem jest już jednak poczucie wtórności. Nie zrozum mnie źle, to nie wina autora, ale też nie wina czytelnika – tak już jest, że w odbiorze tekstu opartego na śmiałym emocjonalnie pomyśle, ważne jest czy spotykasz się z tym rozwiązaniem po raz pierwszy, czy nie. Szukałem tutaj czegoś oryginalnego, dla mnie takim ciekawym elementem było pokazanie syna bohaterki nie tylko jako dziecka, lecz również jako dorosłego mężczyzny. Skrzywiłem się na jednoznacznie negatywne przedstawienie lekarzy – wiem, to subiektywny punkt widzenia, i wiem, lekarze bywają beznadziejni, ale nawet z czysto literackich powodów wolałbym coś bardziej zróżnicowanego i zniuansowanego (ale nie myśl, że tym przegrałeś u mnie Tak-a ;) Pochwalić muszę za świetny tytuł, i w ogóle świetny motyw koni. No i cieszę się ostatecznie, że zostałem przegłosowany.

Hej, Coboldzie

Nie czytałem tych wspomnianych opowiadań, ale rozumiem, czemu kolejne z tego schematu może nudzić. Kwestia znudzenia przy powtarzalności bodźców odnosi się niestety do każdego aspektu życia ;)

Lekarze wyszli jednoznacznie, ale zdecydowały o tym i limity i pokazanie problemu. Chciałem z nich uczynić bardziej jednym z trybików złego systemu, a nie przypisywać im złą wolę.

Tytuł był problematyczny, bo nic tu nie pasowało. Koni w ogóle miało nie być, ale potem nagle wpadł nagły pomysł i przypasował idealnie.

No i cieszę się ostatecznie, że zostałem przegłosowany.

Ja również :P

Pozdrawiam i dziękuję za komentarz!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Zacznę od pochwały sposobu, w jaki zapoznajesz czytelnika z postacią matki – od razu wiadomo, że to prosta, ale odważna i zdeterminowana kobieta. Tym ciekawiej wypada konfrontacja z synem, który we wnętrzu umysłu, gdzieś w odmętach nieświadomości, potrafi zdominować ją intelektualnie i stać się gorzkim recenzentem nieudolnych, rodzicielskich wysiłków i prób okiełznania rzeczywistości. No właśnie – nieudolnych? Opinia, jakoby rodzice osób niepełnosprawnych robili wszystko, co w ich mocy, brzmi jak slogan, bo w istocie nim jest. Ale ta konkretna matka naprawdę wypruwała sobie żyły. Moment, w którym syn przyjmuje z łaską jej przeprosiny, rozdziera serce – bo to nie za swoje błędy, czy niechęć, przeprasza kobieta, ale za to, że jej dziecko nie mogło mieć lepszego życia, a więc czegoś, czego zwyczajnie nie mogła mu zapewnić. Wszyscy bohaterowie tego dramatu, łącznie z ojcem, są godni współczucia. Smutne to jak diabli.

Bardzo dobry tekst, gratuluję.

Hej, Anet

Nie zauważyłem Cię :O Przepraszam i dzięki za odwiedziny!

 

Hej, Adamie

Dziękuję za odwiedziny :) Właśnie o taką matkę mi chodziło, prostą, ale zdecydowaną na wiele. Chciała zrobić, co w jej mocy, ale nie udało się, bo nigdy nie miało prawa się udać.

Opinia, jakoby rodzice osób niepełnosprawnych robili wszystko, co w ich mocy, brzmi jak slogan, bo w istocie nim jest.

Zawsze jest poczucie winy, że trzeba było zrobić więcej, a jednocześnie tego więcej się nie robi, inaczej człowiek wypala się i jest jeszcze gorzej.

Moment, w którym syn przyjmuje z łaską jej przeprosiny, rozdziera serce – bo to nie za swoje błędy, czy niechęć, przeprasza kobieta, ale za to, że jej dziecko nie mogło mieć lepszego życia, a więc czegoś, czego zwyczajnie nie mogła mu zapewnić. Wszyscy bohaterowie tego dramatu, łącznie z ojcem, są godni współczucia. Smutne to jak diabli.

Smutne, owszem. Nikt nie zawinił, ale ofiar wiele. Taki los wpływa na rodzinę nawet bardziej niż śmierć – takie jest przynajmniej moje zdanie – i zupełnie zmienia życie. Nie chce iść w banały, bo każdy wie, jak to wygląda, ale trudno to opisać komuś, kto tego nie doświadczył.

Bardzo dobry tekst, gratuluję.

 

Dziękuję bardzo i pozdrawiam!

Bardzo dobre opowiadanie, Zanaisie. I mocne, ale to na pewno napisał już ktoś przede mną. Ciekawa i obrazowa wizja, i mimo, wydawać by się mogło – chaosu, spójna.

Nie mam uwag, spisałeś się. Jedyne co mogę, to podzielić się własnymi obserwacjami, czy raczej przemyśleniami, ale nie własnego dziecka. Zresztą, to nie dotyczy tylko dzieci.

Myślę, że jakakolwiek ułomność, czy niepełnosprawność, która wpływa na możliwość swobodnego komunikowania się, wymusza inny sposób myślenia. Inny od osób całkowicie zdrowych. Wyobraź sobie sytuację, czy kontrowersyjny eksperyment, jak zwał tak zwał, gdzie leżysz przez miesiąc w łóżku, dosłownie. Jedzenie, pieluchy itp. Albo nawet rok, będąc zupełnie zdrowym psychicznie, i bez możliwości komunikowania się. Myślę, że pewne mgliste porównanie dały wszystkim lock downy, czy kwarantanna w czasie pandemii. Moim zdaniem, nie ma takiej możliwości, aby to nie wpłynęło na ludzki umysł. Nie będziesz już po tym roku taki sam. A wyobraźmy sobie teraz takie całe życie.

Do czego zmierzam. Twoje metafory i wizje są oryginalne, ba, ciekawe i jednocześnie bardzo trafne. I nic im nie ujmując, to wizje inteligentnego emocjonalnie, ale jednak (choć prawdopodobnie sporo osób może się mną nie zgodzić), zdrowego na umyśle i ciele człowieka. Zabrakło mi tu bardziej prostych i przewidywalnych w swej nieprzewidywalności metafor. Liczę, że ze swoją wrażliwością i doświadczeniem, zrozumiesz, o co mi chodzi.

Pozdrawiam serdecznie.

 

Będziesz wysoko w plebiscycie rocznym, ale to tylko dobrze świadczy o ludzkiej wrażliwości, przynajmniej tutaj.

 

Podobno Pavarotti, zapytany o największy komplement, jaki usłyszał, zacytował: “przepraszam, nie zauważyłam pana” ;)

Przynoszę radość :)

Hej, Darconie!

Dziękuję i już odpowiadam. Tak, wiem, o co Ci chodzi i zupełnie się zgadzam. Powstaje jednak problem z “całkowitym” wejściem w narrację ze strony takiego kogoś, a dla mnie podstawa jest jednak przejrzystość opowiadania. Chciałem pokazać pewne sprawy, więc nie mogłem jakby to powiedzieć, skomplikować za bardzo języka. Sam mam problemy ze zrozumieniem sposobu myślenia pewnych mi bliskich osób, które nie są neurotypowe. Dlatego zdecydowałem się na taki zabieg z postacią Marcina, choć wiem, że to pomniejsza realizm postaci.

W pewnym względzie musiałem też wykorzystać wersy piosenki, co też narzucało pewne sceny.

Będziesz wysoko w plebiscycie rocznym, ale to tylko dobrze świadczy o ludzkiej wrażliwości, przynajmniej tutaj.

Najpierw musiałbym wejść do nominowanych top10, co niekoniecznie nastąpi.

 

Hej, Anet!

Przychodziły mi do głowy różne odpowiedzi, ale pozwolę sobie tylko Cię pozdrowić :P

To prawda, niełatwo byłoby stworzyć taką narrację. Myślałem o takim opowiadaniu już kilka lat temu, mam pomysł na realizację, ale właśnie, jak powiedziałeś, to trudne. Poza tym, pisanie podobnych utworów nie pozostaje bez wpływu na stan organizmu piszącego, więc na razie pomysł czeka.

O piosence nie wiedziałem, w ogóle nie zwróciłem na to uwagi, więc brawa tym bardziej się należą.

Jak znajdziesz czas, przeczytaj Zabawy z gulakami Random robota, choć trzeba sięgnąć do antologii konkursowej – warto.

 

Pozdrawiam.

 

Ps. Wejdziesz, wejdziesz.

 

No, to teraz jestem ciekawa tych odpowiedzi ;)

Przynoszę radość :)

Anet

Wiesz, co mówią o ciekawości ;) Ja w tę dyskusję nie wkraczam :P

 

Darcon

Aż tak mocno nie wchodziłem w żaden swój tekst i właściwie nie wiem, czy chciałbym. Na razie nie traktuję pisania, aż tak poważnie, bo dopiero szukam własnego stylu.

Ps. Wejdziesz, wejdziesz.

Możesz się zdziwić ;)

Cześć,

 

wreszcie zabrałem się za Twoje opowiadanie i żałuję, że dopiero teraz :)

 

Bardzo mi się podobało. Udało Ci się nawet mnie wzruszyć, co nie jest wcale łatwą sprawą. Tym bardziej, że dość automatycznie, widząc w fabule wątek chorego dziecka i rodzica, odczuwam niesmak tak do tekstu, jak i do autora, metkując go jako emocjonalnego szantażystę. Bo, nie ukrywajmy, o taki szantaż, przekroczenie granicy dobrego smaku, w tekstach tego typu bardzo łatwo. Tutaj tego nie było. Owszem, może tu i tam zbyt dosłowne czy zbyt wprost artykułowane zdały mi się połajanki syna, ale to marginalne rzeczy, naprawdę. Chyba jedynie ta dosłowność może być tu uznana za drobny minus. Wolałbym, gdybyś zostawił mnie np. z Haloperydem bez tłumaczenia, że to lek i że inne postacie lgnące do smoka to także medykamenty. Może wolałbym, żebyś nie powiedział mi wprost o hipoterapii. Ale to raczej kwestia osobistego gustu, bo przy takim rozwiązaniu zapewne miałbyś tu sporo marudzących czytelników, którym nie chciało się wpisać dziwnego imienia w google :)

Językowo bardzo przejrzyście i płynnie, przeszedłem przez tekst bez potknięć i bez uczucia ciężkości czy znużenia. Świat przedstawiony to popis Twojej kreatywności, więc także na tym polu gratulacje. Zwłaszcza że, o ile dobrze zrozumiałem, wplatałeś w tekst jeszcze jakieś odniesienia do tekstów piosenek (których nie znam). 

Końcówka jest dla mnie zdecydowanie najlepszym elementem opowiadania. I tu właśnie zaskoczyło mnie wzruszenie. Dzięki za nie i za lekturę. Było warto :)

 

Jeszcze raz gratuluję i pozdrawiam,

fmsduval

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Hej, fmsduval

wreszcie zabrałem się za Twoje opowiadanie i żałuję, że dopiero teraz :)

Lepiej późno niż wcale!

Udało Ci się nawet mnie wzruszyć, co nie jest wcale łatwą sprawą.

Na tym można skończyć komentarz ;) Cieszę się, że tekst do Ciebie trafił.

 

Dosłowność to trudny orzech do zgryzienia. Masz rację i z jednym i z drugim. Niektórzy woleliby domyślać się samemu, inni wolą nieco więcej wyłożonego na tacy. Pierwotnie wersja była bliższa Twojemu upodobaniu, ale uznałem, że zależy mi bardziej na wydźwięku tekstu jako całości niż małych „zagadkach”.

Zwłaszcza że, o ile dobrze zrozumiałem, wplatałeś w tekst jeszcze jakieś odniesienia do tekstów piosenek (których nie znam). 

W tekście były słowa piosenek Siekiery, ale już zostały usunięte ze względu na przygotowywaną Antologię, no i do opowiadania trafiło dzięki temu nieco więcej sensu.

Dziękuję za komentarz i bardzo mi miło, że opowiadanie wywołało taką reakcję :)

Pozdrawiam

Gratulacje Zanaisie, w mojej prywatnej hierarchii masz nowy, najlepszy tekst.

 

Zagrało chyba wszystko, włącznie z trochę chaotycznymi scenami – ktoś wspomniał, że przeszkadzały – ale chyba tak właśnie działają sny. Opowiedziałeś kompletną historię, a przy tym jasną i poruszającą. No i (jak zwykle) płynną w odczycie.

 

Gdybym miał na coś narzekać – a narzekać uwielbiam – to byłyby to chyba dwa dialogi gdzieś z końcówki, gdzie postaci mówią to, co wynika już jasno z wcześniejszego tekstu (że matka zazdrościła, wstydziła się itd). Nie wiem na ile to potrzebne, na chwilę jednak wytrąciło z rytmu.

 

Tyleż ode mnie, wybacz krótki komentarz, jeszcze raz gratuluję.

Слава Україні!

Hej, Golodhu

Gratulacje Zanaisie, w mojej prywatnej hierarchii masz nowy, najlepszy tekst.

Dzięki :) Trudno mi będzie go przeskoczyć.

Zagrało chyba wszystko, włącznie z trochę chaotycznymi scenami – ktoś wspomniał, że przeszkadzały – ale chyba tak właśnie działają sny. Opowiedziałeś kompletną historię, a przy tym jasną i poruszającą. No i (jak zwykle) płynną w odczycie.

Płynność odczytu mnie dziwi, bo moja pisanina wydaje mi się przeważnie chaotyczna i bez rymu.

Gdybym miał na coś narzekać – a narzekać uwielbiam – to byłyby to chyba dwa dialogi gdzieś z końcówki, gdzie postaci mówią to, co wynika już jasno z wcześniejszego tekstu (że matka zazdrościła, wstydziła się itd)

Możliwe. Czasem koncentruję się na danej scenie i nie ogarniam całości.

Tyleż ode mnie, wybacz krótki komentarz, jeszcze raz gratuluję.

Moja odpowiedź jest jeszcze krótsza ;)

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam

Nie jestem dobry w krytykowaniu błędów, więc skupię się na pozytywach.

 

No no, psychodelika, wymieszana z goryczą i tęsknotą.

Siła emocji, wylewająca się z tekstu uderzyła mnie mocno i pozostawiła ślad w sercu. Czuć, że to sen. Czuć chaotyczność wyobrażeń spowitego snem mózgu, który prowadzi duszę człowieka do miejsc, które zapisały się gdzieś w jego podświadomości.

Ostatnie spotkanie matki i syna okazało się mostem do wspólnego, wiecznego życia. Opowiadanie przeplatane było naprawdę smutnymi wydarzeniami, dialogami, a zakończenie, też smutne, przynajmniej w pewnym stopniu podziałało jak maść na serce.

 

Czytało się dobrze.

 

Pozdrawiam!

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej, BarbarianCataphract!

Dziękuję za pozytywy, uwierz mi, błędy już wytknięto – gdzie ich nie ma? ;)

Zaznaczę tylko, że to nie sen. To wejście w umysł innej osoby.

Zakończenie dla różnych osób miało różną wartość emocjonalną, od optymistycznej do wręcz przeciwnie. Kwestia czytelnika ;)

Nie chcę się powtarzać, bo już wiele komentarzy tu wpadło, niemniej bardzo mi miło, że udzieliły Ci się emocje :)

Serdecznie pozdrawiam

Ach, wiem. Wybacz, użyłem to jako skrótu myślowego (bo w końcu to wejście w umysł jest trochę na zasadzie snu, prawda? Osoby leżą nieprzytomne, a umysł robi swoje). :)

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

A, ok ;) Wolałem wyjaśnić.

Bardzo ciekawe opowiadanie, zostanie na długo w mojej pamięci, bo mocno poruszyło. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej, Młody pisarzu

Moje najbardziej ambitne i osobiste opowiadanie, może i najlepsze. Poruszenie czytelnika to największa nagroda dla autora. Dzięki za odwiedziny i pozdrawiam :)

– Jest pani gotowa?

– Tak.

Cichy szum i wszystko zgasło.

Jakby zanurzyła się w morzu.

I już wiadomo, że będzie to przerost formy nad treścią. Żeby to miało sens gaśnięcie należałoby zastąpić innym zjawiskiem, lepiej oddającym uczucie zanurzania się w wodzie.

Technicy ostrzegali, że czeka ją trudna podróż i powinna wyzbyć się wszelkich oczekiwań sensu oraz ciągów przyczynowo-skutkowych.

To jest właściwie informacja dla czytelnika, bo właśnie taki jest ten tekst – bez sensu, bez ciągu przyczynowo-skutkowego – i na pewno wymaga ostrzeżenia przed przeczytaniem.

Uważam to opowiadanie za wyjątkowo krzywdzące i za chwyt pod publiczkę, bo przecież każdy od razu się wzruszy i przejmie, czytając o opiece nad niepełnosprawnym dzieckiem. Uważam, że są granice przyzwoitości, których nawet w fikcji literackiej nie powinno się przekraczać, niezależne od tego jak bardzo autor jest żądny poklasku. To opowiadania przede wszystkim odziera z godności dzieci niepełnosprawne, po drugie bazuje na stereotypie, ukazując ojców jako rodziców drugiej kategorii. Po trzecie w sposób niezwykle krzywdzący odnosi się do terapii i bazuje na stwierdzeniu o nieudolności osób zajmujących się leczeniem. Czysty przepis na sukces – wziąć emocjonalny temat, dorzucić stereotypy, stworzyć serię abstrakcyjnych scenek i można zachwycać czytelników. 

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

I już wiadomo, że będzie to przerost formy nad treścią.

Żartujesz? Oszczędnie i bez fajerwerków. Skąd ten wniosek po czterech króciutkich linijkach, że to będzie przerost formy nad treścią? Od razu chcesz nie lubić tekstu – nie ma sprawy. To tylko świadczy o Tobie.

Żeby to miało sens gaśnięcie należałoby zastąpić innym zjawiskiem, lepiej oddającym uczucie zanurzania się w wodzie.

To Twoja opinia, z którą się całkowicie nie zgadzam. To słowo dobrze oddaje to, co chciałem przekazać.

To jest właściwie informacja dla czytelnika, bo właśnie taki jest ten tekst – bez sensu, bez ciągu przyczynowo-skutkowego – i na pewno wymaga ostrzeżenia przed przeczytaniem.

Aha. A bez złośliwości masz jakiś argument, czy tylko piszesz, aby Ci się palce nie nudziły? Ciąg przyczynowo-skutkowy jest w pełni zachowany. Ale nawet gdyby go nie było, pasowałby do fabuły. Dlaczego? Zostawiam Twoim domysłom.

Uważam to opowiadanie za wyjątkowo krzywdzące i za chwyt pod publiczkę, bo przecież każdy od razu się wzruszy i przejmie, czytając o opiece nad niepełnosprawnym dzieckiem.

No, widzę, że Ciebie „skrzywdziło”. To zdanie jest przedziwne. Gdyby każdy się przejmował, czytając o niepełnosprawnych dzieciach, mielibyśmy wysyp takich tekstów. Umieszczenie czegokolwiek lub kogokolwiek w tekście nie powoduje, że czytelnik automatycznie angażuje się emocjonalnie. Przecież to logiczne.

Uważam, że są granice przyzwoitości, których nawet w fikcji literackiej nie powinno się przekraczać, niezależne od tego jak bardzo autor jest żądny poklasku.

Ja uważam, że są granice przyzwoitości, których nawet w krytyce literackiej nie powinno się przekraczać, niezależnie od tego, jak bardzo autor komentarza próbuje połechtać własne ego i udowodnić, że się na czymś zna.

To opowiadania przede wszystkim odziera z godności dzieci niepełnosprawne,

Udowodnij mi to odzieranie, bo za taką żałosną – tak, żałosną – opinię powinieneś się wstydzić.

po drugie bazuje na stereotypie, ukazując ojców jako rodziców drugiej kategorii.

Widać, że czytałeś tekst po łebkach i nie poświęciłeś mu ani jednej chwili przemyślenia. Przypisujesz mi rzeczy, których tu w ogóle nie ma. Po pierwsze, ojcowie częściej opuszczali rodziny z dzieckiem niepełnosprawnym (w ostatnich latach się to zmienia), po drugie tutaj ojciec zostaje przez długie lata w rodzinie, więc i pomaga przy dziecku, po trzecie ucieczka w alkohol czy inne uzależnienia zdarza się w takich rodzinach, tak jak może się zdarzyć w każdej rodzinie.

Po trzecie w sposób niezwykle krzywdzący odnosi się do terapii i bazuje na stwierdzeniu o nieudolności osób zajmujących się leczeniem.

I tutaj znów się pomyliłeś. Po pierwsze są różne terapie i niektóre SĄ krzywdzące. Te drugie opierają się błędnych założeniach z powodu niedokładnych lub przestarzałych badań. Dawniej w USA wielu osobom z autyzmem wyrywano kiedyś wszystkie zęby (dla bezpieczeństwa); rażono elektrowstrząsami, wierząc, że to coś pomoże – to dla Ciebie jest dobra terapia? Tak samo z nieudolnością terapeutów – SĄ takie osoby i nigdzie nie twierdzę, że robią to specjalnie. Niestety, z powodu nieodpowiedniego wykształcenia i braku chęci/możliwości zgłębiania nowszych metod, ich działanie często prowadzi do pogorszenia stanu osoby wymagającej pomocy.

Są terapie (nie będę używał nazw) nastawione na wywołanie określonych reakcji w odpowiedzi na określone bodźce, są metody polegające na “wchodzeniu” w świat osoby zaburzonej, są terapie próbujące wywołać zainteresowanie u osoby zaburzonej czymś innym niż obiektem fiksacji. Są metody rehabilitacji, które nie powinno się stosować u dzieci (a byłem świadkiem ich stosowania) i są też specjaliści, którzy wysyłają dzieci na niepotrzebne zabiegi.

Czysty przepis na sukces – wziąć emocjonalny temat, dorzucić stereotypy, stworzyć serię abstrakcyjnych scenek i można zachwycać czytelników. 

Nie. Czysty przepis na sukces to seks i przemoc. Tu tego nie ma.

Test wygrał plebiscyt na portalowe opowiadanie roku. Wygrał też konkurs, w którym uczestniczył. Może się nie podobać (jak każdy tekst), ale przypisywanie mi bazowania na emocjonalnym szantażu w celu zdobycia czytelników, to już czysta złośliwość (choć zaręczam, że inne słowo się tu ciśnie na usta).

Twój komentarz jest karygodnym przykładem złośliwości bez poparcia żadną wiedzą merytoryczną.

 

 

O, postanowiłeś jednak odpowiedzieć. Czemu akurat teraz? Prawie półtora miesiąca po komentarzu. Czyżby głupi gif nie był wystarczającą odpowiedzią?

Żartujesz? Oszczędnie i bez fajerwerków. Skąd ten wniosek po czterech króciutkich linijkach, że to będzie przerost formy nad treścią? Od razu chcesz nie lubić tekstu – nie ma sprawy. To tylko świadczy o Tobie.

Bo to taki efekciarki początek, na siłę budujący tajemnicę i z kiepskim porównaniem.

Aha. A bez złośliwości masz jakiś argument, czy tylko piszesz, aby Ci się palce nie nudziły? Ciąg przyczynowo-skutkowy jest w pełni zachowany. Ale nawet gdyby go nie było, pasowałby do fabuły. Dlaczego? Zostawiam Twoim domysłom.

Bo to zlepek wizji nastawionych na konkretny przekaz. I uważam, że to zdanie dobrze opowiadanie opisuje i jest niejako skierowane właśnie do czytelnika.

No, widzę, że Ciebie „skrzywdziło”. To zdanie jest przedziwne. Gdyby każdy się przejmował, czytając o niepełnosprawnych dzieciach, mielibyśmy wysyp takich tekstów. Umieszczenie czegokolwiek lub kogokolwiek w tekście nie powoduje, że czytelnik automatycznie angażuje się emocjonalnie. Przecież to logiczne.

Uważam, że jest to temat, który zadziała na emocje wielu ludzi, zwłaszcza jeśli mają dzieci.

Udowodnij mi to odzieranie, bo za taką żałosną – tak, żałosną – opinię powinieneś się wstydzić.

Pokazuje niepełnosprawne dzieci tylko ze złej strony. Kładzie nacisk na niezamierzoną agresję, na problemy z komunikacją, na ułomność ciała i jest napisane w nastroju beznadziei. Pokazuje je jako udrękę dla rodziców, których miłość gaśnie z czasem.

Widać, że czytałeś tekst po łebkach i nie poświęciłeś mu ani jednej chwili przemyślenia. Przypisujesz mi rzeczy, których tu w ogóle nie ma. Po pierwsze, ojcowie częściej opuszczali rodziny z dzieckiem niepełnosprawnym (w ostatnich latach się to zmienia), po drugie tutaj ojciec zostaje przez długie lata w rodzinie, więc i pomaga przy dziecku, po trzecie ucieczka w alkohol czy inne uzależnienia zdarza się w takich rodzinach, tak jak może się zdarzyć w każdej rodzinie.

Opisujesz jedną stronę medalu. Kładziesz nacisk na scenę, w której ojciec uderza syna. I to jest mój główny zarzut do całości, pod każdym względem opowiadanie jest jednostronne.

I tutaj znów się pomyliłeś.

Nie pomyliłem, tekst nie odnosi się do historycznych metod, a jasno deklaruje przeprosiny za leki. Tego nigdy nie zaakceptuję, bo najgorzej jak nie ma leku ani terapii, która może uratować życie dziecka, a rodzice zostają z bezsilnością, bez nadziei na ratunek i mogą tylko czekać.

Test wygrał plebiscyt na portalowe opowiadanie roku. Wygrał też konkurs, w którym uczestniczył. Może się nie podobać (jak każdy tekst), ale przypisywanie mi bazowania na emocjonalnym szantażu w celu zdobycia czytelników, to już czysta złośliwość (choć zaręczam, że inne słowo się tu ciśnie na usta).

A czy to, że wygrał, nie potwierdza, że sztuczka się udała? Nie ma dla mnie znaczenia ilu osobom to opowiadanie się podoba, ja uważam je za kiepskie.

Twój komentarz jest karygodnym przykładem złośliwości bez poparcia żadną wiedzą merytoryczną.

Nie jest, to szczera reakcja czytelnika na to, co napisałeś. Czytelnika, który uważa, że tego typu tematów nie można opisywać jednostronnie i pod jedną tezę.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Bo to taki efekciarki początek, na siłę budujący tajemnicę i z kiepskim porównaniem.

Wiesz, że efekciarskim można nazwać wszystko? To takie słowo, które nie niesie ze sobą niczego.

Bo to zlepek wizji nastawionych na konkretny przekaz.

Wolałbyś zlepek wizji bez konkretnego przekazu? Niesamowite.

Uważam, że jest to temat, który zadziała na emocje wielu ludzi, zwłaszcza jeśli mają dzieci.

I gdzie tu wada? Przecież szukamy emocji w literaturze. Czy ja kogoś zmuszam do czytania moich tekstów? Co za zupełnie nieprzemyślany argument.

Pokazuje niepełnosprawne dzieci tylko ze złej strony. Kładzie nacisk na niezamierzoną agresję, na problemy z komunikacją, na ułomność ciała i jest napisane w nastroju beznadziei. Pokazuje je jako udrękę dla rodziców, których miłość gaśnie z czasem.

Gdzie pokazuje niepełnosprawne dzieci ze złej strony? Konkretnie, bo może ja jestem jakiś głupi, ale za cholerę nie widzę, gdzie niepełnosprawne dzieci pokazałem ze złej strony.

Niezamierzona agresja się zdarza, problemy z komunikacją są dużym problemem, ułomność ciała tak samo. Nie trzeba kłaść na to nacisku, bo to rzeczywistość, czy chcesz, czy nie. Nie, nie ma tu nastroju beznadziei, nie ma też upiększania. I to jest udręka dla rodziców, pozbawionych pomocy i zostawionych samym sobie. Rozumiem, że wolałbyś idealistyczne obrazki i zakłamywanie rzeczywistości, niestety, życie to nie kolorowa gazetka i sprawy, które tu opisują, zdarzają się każdego dnia wielu ludziom. I właśnie o tym jest ten tekst.

Opisujesz jedną stronę medalu. Kładziesz nacisk na scenę, w której ojciec uderza syna. I to jest mój główny zarzut do całości, pod każdym względem opowiadanie jest jednostronne.

Nie. Próbujesz mi wmówić jakiś nacisk na agresję ojca. Możesz odczytywać tekst, jak chcesz, ale opowiadanie nie jest jednostronne, bo takie sytuacje nigdy nie są. Szukasz argumentów pod tezę.

I tutaj znów się pomyliłeś.

Nie pomyliłem, tekst nie odnosi się do historycznych metod, a jasno deklaruje przeprosiny za leki. Tego nigdy nie zaakceptuję, bo najgorzej jak nie ma leku ani terapii, która może uratować życie dziecka, a rodzice zostają z bezsilnością, bez nadziei na ratunek i mogą tylko czekać.

Chłopie, co Ty wymyślasz? Dawanie dziecku leków w celu wyleczenia np. autyzmu jest wciąż praktykowane. Nadmierne podawanie leków, bo rodzice czekają na jakieś cudowne uzdrowienie, wciąż się zdarza. Dopowiadasz sobie rzeczy w ogóle niezwiązane z tematem. Leków i terapii często nie ma, ale też często są leki i terapia, które nie działają lub są źle stosowane. Pomyliłem się ostro i tkwisz w swojej pomyłce, bo nie potrafisz się przyznać do błędu. Przykre.

 A czy to, że wygrał, nie potwierdza, że sztuczka się udała? Nie ma dla mnie znaczenia ilu osobom to opowiadanie się podoba, ja uważam je za kiepskie.

A dla możesz nawet sobie je wydrukować i spalić w ognisku, tańcząc dookoła i śpiewając szanty. Nie za bardzo mnie to obchodzi.

Nie jest, to szczera reakcja czytelnika na to, co napisałeś. Czytelnika, który uważa, że tego typu tematów nie można opisywać jednostronnie i pod jedną tezę.

Dlatego radzę Ci najpierw zasięgnąć informacji, zamiast się ośmieszać w kwestiach, o których nie masz zielonego pojęcia. Rozumiesz, że kreujesz się na znawcę każdego tematu, ale tutaj ewidentnie dałeś plamę. Słabiutko wypadłeś, oj, słabiutko.

 

PS

O, postanowiłeś jednak odpowiedzieć. Czemu akurat teraz? Prawie półtora miesiąca po komentarzu. Czyżby głupi gif nie był wystarczającą odpowiedzią?

Odpisałem tego samego dnia, kiedy pojawił się komentarz, ale uznałem, że nie ma co karmić trolla i zmieniłem na gif. Ponieważ jednak wciąż uważasz się za wszechwiedzącego, a ja bardzo nie lubię takiego zachowania, postanowiłem utrzeć Ci nosa.

Rozumiem, że wolałbyś idealistyczne obrazki i zakłamywanie rzeczywistości, niestety, życie to nie kolorowa gazetka i sprawy, które tu opisują, zdarzają się każdego dnia wielu ludziom. I właśnie o tym jest ten tekst.

Nie, wolałbym rzetelność. I pokazanie, że życie w żadnym aspekcie nie jest ani idealne ani zupełnie złe.

Dlatego radzę Ci najpierw zasięgnąć informacji, zamiast się ośmieszać w kwestiach, o których nie masz zielonego pojęcia. Rozumiesz, że kreujesz się na znawcę każdego tematu, ale tutaj ewidentnie dałeś plamę. Słabiutko wypadłeś, oj, słabiutko.

Mam większe pojęcie niż bym chciał. Dlatego nie akceptuję przekazu tego tekstu, bo jest oparty o stereotypy.

Odpisałem tego samego dnia, kiedy pojawił się komentarz, ale uznałem, że nie ma co karmić trolla i zmieniłem na gif. Ponieważ jednak wciąż uważasz się za wszechwiedzącego, a ja bardzo nie lubię takiego zachowania, postanowiłem utrzeć Ci nosa.

No to niestety, nic nie utarłeś, ale przynajmniej odhaczyłeś standardowy element Twoich wypowiedzi, czyli nazywanie mnie trollem.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nie, wolałbym rzetelność. I pokazanie, że życie w żadnym aspekcie nie jest ani idealne ani zupełnie złe.

Chcesz rzetelności, a w drugim zdaniu chcesz, aby pokazać, że życie nigdy nie jest idealne lub całkowicie złe. Zaręczam Cię, że są sytuacje, gdzie nie masz dobrego wyboru i wybierasz tylko między złem i złem. To opowiadanie jest rzetelne.

Mam większe pojęcie niż bym chciał. Dlatego nie akceptuję przekazu tego tekstu, bo jest oparty o stereotypy.

Idź sobie w zaparte, ile chcesz. Wyzywaj od stereotypów, ile chcesz. Mam wiedzę z własnego doświadczenia, z doświadczeń dziesiątek rodziców, z literatury fachowej w różnych językach, z kontaktów ze specjalistami osobiście i przez internet. Powodzenia.

Chcesz się jeszcze tu pobawić?

No to niestety, nic nie utarłeś, ale przynajmniej odhaczyłeś standardowy element Twoich wypowiedzi, czyli nazywanie mnie trollem.

Utarłem, utarłem. Możesz nie przyjmować tego do wiadomości, wyparcie jest standardową reakcją obronną psychiki.

I nie nie uważam Cię już za trolla. Wtedy tak. Miałeś za dużo cech typowego trolla, co powinieneś sam widzieć.

Chcesz rzetelności, a w drugim zdaniu chcesz, aby pokazać, że życie nigdy nie jest idealne lub całkowicie złe.

Tak właśnie jest, nawet jeśli w danym momencie jest źle, to będą i chwile dobre.

Mam wiedzę z własnego doświadczenia, z doświadczeń dziesiątek rodziców, z literatury fachowej w różnych językach, z kontaktów ze specjalistami osobiście i przez internet. Powodzenia.

Chcesz się jeszcze tu pobawić?

I chcesz mi wmówić, że te wszystkie osoby nie są w stanie wymienić ani jednej szczęśliwej chwili, że nie doświadczyli radości, gdy po długiej i wyczerpującej terapii pojawiają się pierwsze efekty. Gdy dziecko nagle po raz pierwszy robi coś, do czego wydawało się niezdolne.

Utarłem, utarłem. Możesz nie przyjmować tego do wiadomości, wyparcie jest standardową reakcją obronną psychiki.

Niewątpliwie na nieprzyjmowaniu do wiadomości to się znasz, ale “utarcie” jest tylko w Twojej wyobraźni.

I nie nie uważam Cię już za trolla. Wtedy tak. Miałeś za dużo cech typowego trolla, co powinieneś sam widzieć.

Bardzo to wygodne stwierdzenie.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Tak właśnie jest, nawet jeśli w danym momencie jest źle, to będą i chwile dobre.

Nie przekręcaj mojej wypowiedzi. Są chwile (a nawet dłużej niż chwile), gdzie jest tylko źle. W tym opowiadaniu jest też nadzieja, jest miłość. To nie jedna wielka depresja.

I chcesz mi wmówić, że te wszystkie osoby nie są w stanie wymienić ani jednej szczęśliwej chwili, że nie doświadczyli radości, gdy po długiej i wyczerpującej terapii pojawiają się pierwsze efekty. Gdy dziecko nagle po raz pierwszy robi coś, do czego wydawało się niezdolne.

Ładna próba przekierowania dyskusji na inny temat. Ja mówię o wiedzy i doświadczeniu, Ty gadasz o rozwoju. A może pogadamy o regresie? Wiesz, jak regresy wpływają na rodzinę? Tego nie uwzględniłem w opowiadaniu, jak i wielu innych spraw, więc nie wmawiaj mi tu przedstawiania tylko ciemnych stron życia. Miłość jest tutaj do końca.

Niewątpliwie na nieprzyjmowaniu do wiadomości to się znasz, ale “utarcie” jest tylko w Twojej wyobraźni.

Widzę różnice między Twoimi komentarzami. Pewnych rzeczy nie ukryjesz.

Bardzo to wygodne stwierdzenie.

A to bardzo ogólnikowe. Chciałbyś, abym Cię dalej nazywał trollem, co by Cię nobilitowało – źli autorzy, dobry Osvald?

Troll – źle, bez trolla – też źle. Półtroll? Nie takie rzeczy fantastyka widziała.

Osvaldzie, sledze Wasza dyskusję pod tym opowiadaniem i – z której strony nie spojrzę na Twoje komentarze – to widzę, że kreujesz się na znawcę w każdym temacie. Jakie masz to pojęcie większe niż bus chciał w kwestii niepełnosprawności? Bo zarówno Zan, jak i ja, jesteśmy rodzicami niepełnosprawnych dzieci, a Ty rzucasz jakimiś durnymi ogólnikami, próbując nas przekonać, że wiesz o czym piszesz, twierdząc, że ten tekst obraża dzieci niepełnosprawne i ich rodziców. Ja tutaj nie widzę niczego, co by obrażało mnie albo mojego syna, więc podziel się, które to niby fragmenty są be i fuj, bo uderzają w tę osoby o zakłamują rzeczywistość. A może to my jesteśmy jacyś rąbnięci i pomimo borykania się ze wspomnianymi problemami, to nie dorośliśmy do tego by oatzec na nie obiektywnie, tak jak Ty to robisz, a przynajmniej w Twoim własnym mniemaniu. Już kilka razy pokazałeś nam, że hołdujesz przedziwnym standardom, wyciągasz z kontekstu to co Ci pasuje, a potem się wielce oburzasz i kreujesz na obrońcę uciśnionych. Może rzeczywiście wiesz jakie to uczucie, kiedy trzymasz na rękach własne dziecko, któremu właśnie zaaplikowano głupiego Jasia, widzisz jak odpływa i wiotczeje ci na rękach i jedyne o czym myślisz to o tej podpisanej przed chwilą zgodzie, a konkretnie o informacji, że zdarza się, że pacjent się nie wybudza. Może znasz to uczucie, kiedy kardiochirurg kroi twoje dziecko, a ty czekasz w stresie, czy operacja się powiedzie? Ja znam, ale Ty może też i przez to wiesz o czym piszesz i Twoje zastrzeżenia mają jakąś solidna podstawę, a nie są tylko wydumanym widzimisię?

Known some call is air am

Outta, nie spalaj się, nie warto.

Panowie i panie, bo kieruję kilka słów do wszystkich, którzy podejmują z nim dyskusję. Dlaczego to robicie? Pytam zupełnie poważnie. Liczycie, że zrozumie, zreflektuje się, przeprosi? Przez te kilka tygodni powinniście się już zorientować, że tacy ludzie nie przepraszają. A nawet gdyby tak się stało, to w moim poczuciu zachowań społecznych, kultury osobistej i szacunku do drugiego człowieka, jest już za późno. Mleko się wylało. Nic by to nie zmieniło.

Pomyślałem, że staracie się bronić godności osobistej i własnych wartości, ale naprawdę nie musicie. Ludzie mają swój rozum. Trzeba wierzyć w drugiego człowieka, choć niekoniecznie każdego.

Pozdrawiam serdecznie.

Słusznie Darcon podsumował.

 

Spoko, Darconie, trochę się wywnętrzyłem, ale na chłodno, bez spalania się, taka raczej zimna fuzja ;) Ja po prostu chce się dowiedzieć, jakie Osvald ma podstawy, oprócz własnego wydajemisię, do tego by twierdzić, że ten tekst może być obraźliwy dla dzieci niepełnosprawnych i ich rodziców. A dowiedzieć się chcę, bo ja, jako rodzic takiego dziecka, uważam, że tekst jest wyważony, bo napisany przez kogoś, kto ma jakieś pojęcie, jak to potrafi wyglądać.

Known some call is air am

Bo zarówno Zan, jak i ja, jesteśmy rodzicami niepełnosprawnych dzieci, a Ty rzucasz jakimiś durnymi ogólnikami, próbując nas przekonać, że wiesz o czym piszesz, twierdząc, że ten tekst obraża dzieci niepełnosprawne i ich rodziców. Ja tutaj nie widzę niczego, co by obrażało mnie albo mojego syna, więc podziel się, które to niby fragmenty są be i fuj, bo uderzają w tę osoby o zakłamują rzeczywistość.

Chyba jednak niedokładnie śledzisz tę dyskusję, bo ja to wyraźnie napisałem: “Pokazuje niepełnosprawne dzieci tylko ze złej strony. Kładzie nacisk na niezamierzoną agresję, na problemy z komunikacją, na ułomność ciała i jest napisane w nastroju beznadziei. Pokazuje je jako udrękę dla rodziców, których miłość gaśnie z czasem”. Chcesz fragmenty, proszę bardzo:

“Zaadaptuje się, pani, powiedziała jej kiedyś terapeutka. Wdrożymy leki i terapie. Wyleczymy Marcinka.

A Ewa wierzyła. Wierzyła, bo wtedy jeszcze nie wiedziała, że pewnych dolegliwości nie sposób wyleczyć”.

Przedstawianie terapeutów jako kłamców.

“ – Wiem, że to nic nie zmieni, ale… przepraszam. Za wszystko. Za leki, za krzyki”.

Piętnowanie leczenia, i budowanie w rodzicach poczucia winy za próby pomocy.

“Takim chcieliście mnie widzieć, prawda? Ty i tata. Tak powinienem wyglądać. Może mniej chudy… Bez tików i drżeń. Bez tych strasznych, rozbieganych oczu, które wciąż denerwowały tatę”.

Sugerowanie, że rodzice czują niechęć do własnego dziecka.

“– Dziesięć lat temu – dokończył Marcin. – Pamiętam, tak wiele pamiętam. Prócz koni. Ten kawałek plaży – powiódł ręką dookoła – mijaliśmy podczas wakacji nad Bałtykiem. Godzinę wcześniej nachylałaś się nade mną i niechcący cię uderzyłem. To zawsze było niechcący. Wtedy tata strasznie się zdenerwował i też mnie uderzył”.

Pokazanie ojca w sytuacji, gdy bije niepełnosprawne dziecko.

I żeby było jasne, ja nie kwestionuję tego, jak trudna jest to sytuacja, po prostu mierzi mnie zebranie tylko negatywnych elementów i upchnięcie tego w jednym tekście. I to jest też jeden z powtarzających się z mojej strony zarzutów do opowiadań Zanaisa. Brak umiaru, brak umiejętności przełamania nastroju, uparte dociskanie jednego elementu aż do przesady.

Już kilka razy pokazałeś nam, że hołdujesz przedziwnym standardom, wyciągasz z kontekstu to co Ci pasuje, a potem się wielce oburzasz i kreujesz na obrońcę uciśnionych.

Podaj konkretny przykład takiego zachowania, a nie Twoich interpretacji.

Może rzeczywiście wiesz jakie to uczucie, kiedy trzymasz na rękach własne dziecko, któremu właśnie zaaplikowano głupiego Jasia, widzisz jak odpływa i wiotczeje ci na rękach i jedyne o czym myślisz to o tej podpisanej przed chwilą zgodzie, a konkretnie o informacji, że zdarza się, że pacjent się nie wybudza. Może znasz to uczucie, kiedy kardiochirurg kroi twoje dziecko, a ty czekasz w stresie, czy operacja się powiedzie? Ja znam, ale Ty może też i przez to wiesz o czym piszesz i Twoje zastrzeżenia mają jakąś solidna podstawę, a nie są tylko wydumanym widzimisię?

I co mam się teraz z Tobą licytować na dramatyczne doświadczenia? Napiszę, co przeżyłem, to zaraz się zaczną żądania udowodnienia tego faktu. Nie napiszę, to będzie mi się zarzucać, że nie mam pojęci o czym mówię. I tak źle i tak niedobrze. Zamiast więc się wywnętrzać odniosę to, co napisałeś do opowiadania.

Czy przepraszasz swoje dziecko za to, że miało tę operację, wolałbyś, żeby nie było leku znieczulającego? Nie zgadzam się z przekazem opowiadania, bo leczenia nie należy piętnować, nawet jeśli natrafiło się na nieskuteczne terapie. Całę szczęście jak istniej leczenie, jak można postawić diagnozę, dobrać leki i jedna dawka nie kosztuje setek tysięcy złotych. Czy fakt, że Twoje dziecko jest niepełnosprawne sprawia, że każdy dzień jest pasmem udręki, nie ma szczęśliwych chwil? Tracisz kontrolę i bijesz własne dziecko, tak jak ojciec z opowiadania? Denerwuje Cię mimika Twojego dziecka? To wszystko są elementy krzywdzące. Nie ma w tym tekście żadnego promyka nadziei. Leczenie i terapia nie są złem koniecznym i powinny z niej korzystać nie tylko dzieci, ale też rodzice, bo inaczej będzie jak w opowiadaniu, tylko lęk, żal, wstyd i poczucie bezsilności. I to jest złe podejście.

Przez te kilka tygodni powinniście się już zorientować, że tacy ludzie nie przepraszają. A nawet gdyby tak się stało, to w moim poczuciu zachowań społecznych, kultury osobistej i szacunku do drugiego człowieka, jest już za późno. Mleko się wylało. Nic by to nie zmieniło.

Darcon, a za co Twoim zdaniem mam przepraszać? Za opinię o opowiadaniu na portalu literackim, za sprzeciw wobec traktowania niezwykle trudnej tematyki jednostronnie. Za to, że nie podoba mi się łączenie tematu opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem z idiotycznymi wstawkami z piosenek? Jeśli, o zgrozo, nie odbierze się opowiadani Zanaisa, tak jak on sobie tego życzy, to należy się kajać. Co to ma być?

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

“Zaadaptuje się, pani, powiedziała jej kiedyś terapeutka. Wdrożymy leki i terapie. Wyleczymy Marcinka.

A Ewa wierzyła. Wierzyła, bo wtedy jeszcze nie wiedziała, że pewnych dolegliwości nie sposób wyleczyć”.

Przedstawianie terapeutów jako kłamców.

Co za bzdura. Terapeuci chcą dobrze, lecz najczęściej brak im wiedzy lub umiejętności. Znalezienie dobrego terapeuty to droga przez mękę. Za to znalezienie terapeuty, który uważa, że można wyleczyć np. autyzm jest całkiem proste.

“ – Wiem, że to nic nie zmieni, ale… przepraszam. Za wszystko. Za leki, za krzyki”.

Piętnowanie leczenia, i budowanie w rodzicach poczucia winy za próby pomocy.

Nie przepraszałeś nigdy dziecka? Współczuję. Przeprosiny za krzyki to chyba normalna sprawa? A przeprosiny za leki – zdanie wyrwane z kontekstu, Ewa przeprasza za bezsensowne stosowanie leków.

“Takim chcieliście mnie widzieć, prawda? Ty i tata. Tak powinienem wyglądać. Może mniej chudy… Bez tików i drżeń. Bez tych strasznych, rozbieganych oczu, które wciąż denerwowały tatę”.

Sugerowanie, że rodzice czują niechęć do własnego dziecka.

Jezuuuuu! Osvaldzie, jak Ty się pogrążasz. Z jakim uporem pokazujesz, że zupełnie nie rozumiesz tematu i na siłę próbujesz obronić swoją opinię. Rodzice czują niechęć do własnego dziecko? Serio? Rodzice mają czasem ochotę walnąć swoim dzieckiem o ścianę! Mają ochotę odłączyć mu rurki, udusić poduszką albo pobić. Z iloma rodzicami dzieci głęboko niepełnosprawnych rozmawiałeś? Tak, Osvaldzie, rodzice czują niechęć do własnych dzieci oraz czują do nich miłość. I tego właśnie nie dostrzegasz.

Pokazanie ojca w sytuacji, gdy bije niepełnosprawne dziecko.

Tak, tak się zdarza. I nie bije, tylko uderzył. Nie pobił, nie znęcał się, tylko puściły mu nerwy. Nie zmieniaj tekstu.

Podaj konkretny przykład takiego zachowania, a nie Twoich interpretacji.

Patrz wyżej.

I żeby było jasne, ja nie kwestionuję tego, jak trudna jest to sytuacja, po prostu mierzi mnie zebrane tylko negatywnych elementów i upchnięcie tego w jednym tekście. I to jest też jeden z powtarzających się z mojej strony zarzutów do opowiadań Zanaisa. Brak umiaru, brak umiejętności przełamania nastroju, uparte dociskanie jednego elementu aż do przesady.

 

Tyle negatywnych elementów? Witamy w rzeczywistości wielu osób. Natomiast dostrzeganie tutaj tylko negatywnych elementów jest dowodem czytania pobieżnego.

I masz tu przełamania nastroju, ale bez komedii i silenia się na naiwne “wszystko będzie dobrze”. Zarzut o przesadzie w moich opowiadaniach jest śmieszny. Przesada – nawet jeśli występuje – jest lepsza niż nuda i miałkość, poprawność i stonowanie.

Czy przepraszasz swoje dziecko za to, że miało tę operację, wolałbyś, żeby nie było leku znieczulającego? Nie zgadzam się z przekazem opowiadania, bo leczenia nie należy piętnować, nawet jeśli natrafiło się na nieskuteczne terapie. Całę szczęście jak istniej leczenie, jak można postawić diagnozę, dobrać leki i jedna dawka nie kosztuje setek tysięcy złotych. Czy fakt, że Twoje dziecko jest niepełnosprawne sprawia, że każdy dzień jest pasmem udręki, nie ma szczęśliwych chwil? Tracisz kontrolę i bijesz własne dziecko, tak jak ojciec z opowiadania? Denerwuje Cię mimika Twojego dziecka? To wszystko są elementy krzywdzące. Nie ma w tym tekście żadnego promyka nadziei. Leczenie i terapia nie są złem koniecznym i powinny z niej korzystać nie tylko dzieci, ale też rodzice, bo inaczej będzie jak w opowiadaniu, tylko lęk, żal, wstyd i poczucie bezsilności. I to jest złe podejście.

Odwracasz kota ogonem. Nie chodzi o potępienie terapii czy leków. Nikt tu nie piętnuje leczenia, tylko leczenia na siłę, leczenie bez wiedzy, piętnuje system, który nie pomaga, który zrzuca całą odpowiedzialność na rodzica bez wiedzy lub umiejętności, pokazuje bezsilność rodziców i co dzieje się z ich psychiką.

Jeśli nie widzisz tutaj nadziei, to ja nic na to nie poradzę. Twoje gadanie o tym, jak każde dziecko i rodzic powinni sobie skorzystać z terapii i leków, jest naiwne i w ogóle niezwiązane z tym, co chciałem tu przekazać.

Za to, że nie podoba mi się łączenie tematu opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem z idiotycznymi wstawkami z piosenek?

Wstawki zostały usunięte już dawno. Ciekawe, czy poznałbyś tu wersy z piosenek (idiotyczne, to tylko twoja kolejna idiotyczna opinia), gdybyś nie szukał, co to był za konkurs. Nie sądzę.

Jeśli, o zgrozo, nie odbierze się opowiadani Zanaisa, tak jak on sobie tego życzy, to należy się kajać. Co to ma być?

Ja Ci nie każę przepraszać. Odbieraj sobie, jak chcesz. Twoja sprawa, twoja wolność. I podzieliłeś się swoją opinią. Ja lub ktoś inny, mamy z kolei się zgadzać z Twoimi opiniami? Co to ma być? Na jakiej podstawie? Na jednostronnych, nacechowanych złośliwością opiniach jakiegoś anonima, który przyszedł na portal z megalomańską manią krytykowania, doskonale zawartą w jego własnych słowach, że w przeciwieństwie do waszych znajomych, rodziny i przyjaciół istnieje 95% szansy, że wasze opowiadanie mi się nie spodoba? Idź sobie, chłopie, dalej w zaparte. Jednostronnie patrzysz na tekst i do oporu gadasz, jak to masz rację. Śmieszne.

Co za bzdura. Terapeuci chcą dobrze, lecz najczęściej brak im wiedzy lub umiejętności. Znalezienie dobrego terapeuty to droga przez mękę. Za to znalezienie terapeuty, który uważa, że można wyleczyć np. autyzm jest całkiem proste.

Nie neguję tego, że masz takie doświadczenia, ale bierz pod uwagę, że ktoś może mieć inne. A i przypadki są różne, dla jednego dziecka dany terapeuta może być świetny, a w przypadku innego w ogóle nie będzie nici porozumienia. A czy zdarzają się niekompetentni terapeuci? Tak, jak w każdym innym zawodzie, ale mówienie, że jedynie o niekompetencji nie jest obiektywne. Do tego należy brać pod uwagę, że wiele metod leczenia dopiero się rozwija.

Nie przepraszałeś nigdy dziecka? Współczuję. Przeprosiny za krzyki to chyba normalna sprawa? A przeprosiny za leki – zdanie wyrwane z kontekstu, Ewa przeprasza za bezsensowne stosowanie leków.

Za krzyki nigdy, bo nie jestem człowiekiem, który krzyczy. Za leki nigdy, bo one ratują życie. Ale za inne rzeczy zdarzało mi się przepraszać, głównie gdy sprawiałem dzieciom rozczarowanie z powodów, których nie były w stanie zrozumieć, wtedy nie zostaje nic innego jak przepraszać.

Jezuuuuu! Osvaldzie, jak Ty się pogrążasz. Z jakim uporem pokazujesz, że zupełnie nie rozumiesz tematu i na siłę próbujesz obronić swoją opinię. Rodzice czują niechęć do własnego dziecko? Serio? Rodzice mają czasem ochotę walnąć swoim dzieckiem o ścianę! Mają ochotę odłączyć mu rurki, udusić poduszką albo pobić.

Nigdy nie miałem ochoty walnąć własnym dzieckiem o ścianę ani go udusić, co nie znaczy, że nie doprowadzały mnie do szewskiej pasji, zachowując się jakby opętał je demon.

Z iloma rodzicami dzieci głęboko niepełnosprawnych rozmawiałeś? Tak, Osvaldzie, rodzice czują niechęć do własnych dzieci oraz czują do nich miłość. I tego właśnie nie dostrzegasz.

Jeśli mowa o poważnej niepełnosprawności to rozmawiałem z kilkorgiem rodziców. I tak, w tym tekście dostrzegam głównie pokazywanie niechęci, a tej drugiej strony brakuje.

Tak, tak się zdarza. I nie bije, tylko uderzył. Nie pobił, nie znęcał się, tylko puściły mu nerwy. Nie zmieniaj tekstu.

Napisałem o tej jednej konkretnie scenie, niczego nie przekręcam.

Odwracasz kota ogonem. Nie chodzi o potępienie terapii czy leków. Nikt tu nie piętnuje leczenia, tylko leczenia na siłę, leczenie bez wiedzy, piętnuje system, który nie pomaga, który zrzuca całą odpowiedzialność na rodzica bez wiedzy lub umiejętności, pokazuje bezsilność rodziców i co dzieje się z ich psychiką.

Jeśli nie widzisz tutaj nadziei, to ja nic na to nie poradzę. Twoje gadanie o tym, jak każde dziecko i rodzic powinni sobie skorzystać z terapii i leków, jest naiwne i w ogóle niezwiązane z tym, co chciałem tu przekazać.

Jestem w stanie uwierzyć, że chciałeś taki tekst napisać i nawet w to, że w Twoim odczuciu to się udało. W moim odczuciu opowiadanie jest jednostronne i skupione na jednym aspekcie. To nie jest tylko moje gadanie, Zanaisie, tak powinno być, gdybyśmy żyli w cywilizowanym państwie. Rodzice dzieci niepełnosprawnych potrzebują pomocy, bo inaczej będą mieć ochotę odłączyć rurki.

Tyle negatywnych elementów? Witamy w rzeczywistości wielu osób. Natomiast dostrzeganie tutaj tylko negatywnych elementów jest dowodem czytania pobieżnego.

Nie czytałem tego opowiadania pobieżnie.

I masz tu przełamania nastroju, ale bez komedii i silenia się na naiwne “wszystko będzie dobrze”. Zarzut o przesadzie w moich opowiadaniach jest śmieszny. Przesada – nawet jeśli występuje – jest lepsza niż nuda i miałkość, poprawność i stonowanie.

W mojej ocenie przesada, to efekciarstwo i fałsz, zdecydowanie wolę subtelność, bo niejednokrotnie potrafi poruszyć czytelnika bardziej.

Wstawki zostały usunięte już dawno. Ciekawe, czy poznałbyś tu wersy z piosenek (idiotyczne, to tylko twoja kolejna idiotyczna opinia), gdybyś nie szukał, co to był za konkurs. Nie sądzę.

Myślę, że część bym rozpoznał.

 

Ja Ci nie każę przepraszać. Odbieraj sobie, jak chcesz. Twoja sprawa, twoja wolność. I podzieliłeś się swoją opinią. Ja lub ktoś inny, mamy z kolei się zgadzać z Twoimi opiniami? Co to ma być? Na jakiej podstawie? Na jednostronnych, nacechowanych złośliwością opiniach jakiegoś anonima, który przyszedł na portal z megalomańską manią krytykowania, doskonale zawartą w jego własnych słowach, że w przeciwieństwie do waszych znajomych, rodziny i przyjaciół istnieje 95% szansy, że wasze opowiadanie mi się nie spodoba? Idź sobie, chłopie, dalej w zaparte. Jednostronnie patrzysz na tekst i do oporu gadasz, jak to masz rację. Śmieszne.

Nie twierdzę, że każesz, ta wypowiedź nie była do Ciebie. Nigdy nie napisałem też, że masz się ze mną zgodzić. Nie odmawiaj mi jedynie prawa do odmiennej opinii. Nie rób wycieczek personalnych i nie uciekaj się do wyzywania od trolli. Możesz uznać moją opinię za bzdurną, proszę bardzo.

A co do przytoczonego zdania, to napisałem, że istnieje 95% szansy, że wasze opowiadanie mnie nie zachwyci. Zachwyt to dość mocne słowo, nie uważasz? Czy ciebie zachwyca więcej niż 5% przeczytanych opowiadań? To oznacza, że gdy przeczytam 100 to prawdopodobnie 5 mnie zachwyci. Ale Ty w tej wypowiedzi widzisz tylko kpinę. Odbierasz ją jako drwinę, a to jest statystyka.

 

Mówiłem, że lepiej nie brnąć w ten temat, bo zrobi się nieprzyjemnie, ale nie słuchacie. Napiszę więc krótko, opowiadanie mi się nie podoba i nie przekonuje. Mam inne doświadczenia i inne podejście do życia. Wypowiadając się o opowiadaniu negatywnie, nawet ostro, Zanaisie, wypowiadam się o opowiadaniu, nie o Tobie jako ojcu. I Ty dla mnie również jesteś jakimś anonimem, inaczej być może zareagują na opowiadanie osoby, które Cię znają, i dostrzegą w tym tekście, coś więcej niż ja. Nie możesz jednak oczekiwać, że każdy czytelnik będzie chwalił tekst tylko dlatego, że napiszesz, że masz niepełnosprawne dziecko i wiesz, o czym mówisz.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nie neguję tego, że masz takie doświadczenia, ale bierz pod uwagę, że ktoś może mieć inne. A i przypadki są rożne, dla jednego dziecka dany terapeuta może być świetny, a w przypadku innego w ogóle nie będzie nici porozumienia. A czy zdarzają się niekompetentni terapeuci? Tak, jak w każdym innym zawodzie, ale mówienie, że jedynie o niekompetencji nie jest obiektywne. Do tego należy brać pod uwagę, że wiele metod leczenia dopiero się rozwija.

Czytam opowiadanie o niepełnosprawnej dziewczynie, którą zabił ojciec, aby się nie męczyła. Nie ma tam słowa o rodzicach, którzy nie zabijają swoich niepełnosprawnych dzieci. Mam teraz oskarżać autorkę, że przedstawia sprawę jednostronnie?

Za krzyki nigdy, bo nie jestem człowiekiem, który krzyczy. Za leki nigdy, bo one ratują życie. Ale za inne rzeczy zdarzało mi się przepraszać, głównie gdy sprawiałem dzieciom rozczarowanie z powodów, których nie były w stanie zrozumieć, wtedy nie zostaje nic innego jak przepraszać.

W porządku. Nie krzyczysz – dobrze, jesteś wyjątkiem. Za leki? Są leki i leki. Za wiele rzeczy można przeprosić, każdy ma swoje na sumieniu.

Nigdy nie miałem ochoty walnąć własnym dzieckiem o ścianę ani go udusić, co nie znaczy, że nie doprowadzały mnie do szewskiej pasji, zachowując się jakby opętał je demon.

Gratuluję. Niestety, nie każdy jest oazą spokoju. I nie każdy potrafi zrozumieć rodzica dziecka głęboko niepełnosprawnego.

Jestem w stanie uwierzyć, że chciałeś taki tekst napisać i nawet w to, że w Twoim odczuciu to się udało. W moim odczuciu opowiadanie jest jednostronne i skupione na jednym aspekcie. To nie jest tylko moje gadanie, Zanaisie, tak powinno być, gdybyśmy żyli w cywilizowanym państwie. Rodzice dzieci niepełnosprawnych potrzebują pomocy, bo inaczej będą mieć ochotę odłączyć rurki.

Wychodzisz z założenia, że ludzie tutaj nie zwróciliby mi uwagi, gdybym bardzo słabo potraktował taki temat? Gwarantuję, że nie ma tu owijania w bawełnę. Powtarzam: widzisz tu jednostronną opinię – Twoje prawo. Ja będę bronił swojego zdania.

W mojej ocenie przesada, to efekciarstwo i fałsz, zdecydowanie wolę subtelność, bo niejednokrotnie potrafi poruszyć czytelnika bardziej.

Masz prawo do własnego zdania.

Myślę, że cześć bym rozpoznał.

Masz prawo tak myśleć.

Nie twierdzę, że każesz, ta wypowiedź nie była do Ciebie. Nigdy nie napisałem też, że masz się ze mną zgodzić. Nie odmawiaj mi jedynie prawa do odmiennej opinii. Nie rób wycieczek personalnych i nie uciekaj się do wyzywania od trolli. Możesz uznać moją opinię za bzdurną, proszę bardzo.

Nigdy nie odmawiałem Ci prawa do własnej opinii. Powiem więcej – z niektórymi się zgadzam, choć nie w tym powiadaniu. I nie robię większych wycieczek personalnych niż Ty – możesz zawsze się tłumaczyć, że oceniasz tylko tekst, ale słowa o tekście tyczą się też autora.

A co do przytoczonego zdania, to napisałem, że istnieje 95% szansy, że wasze opowiadanie mnie nie zachwyci. Zachwyt to dość mocne słowo, nie uważasz? Czy ciebie zachwyca więcej niż 5% przeczytanych opowiadań? To oznacza, że gdy przeczytam 100 to prawdopodobnie 5 mnie zachwyci. Ale Ty w tej wypowiedzi widzisz tylko kpinę. Odbierasz ją jako drwinę, a to jest statystyka.

Czyli zakładasz, że naszych znajomych, rodziny i kogoś tam jeszcze, nasze opowiadania zachwycają? Tak, zachwyt, to mocne słowo. Od razu wychodzisz z wartościującego założenia, że jesteśmy zadufanymi w sobie grafomanami, chwalonych przez rodzinę i utwierdzonych we własnym samozachwycie. Litości.

Mówiłem, że lepiej nie brnąć w ten temat, bo zrobi się nieprzyjemnie, ale nie słuchacie. Napiszę więc krótko, opowiadanie mi się nie podoba i nie przekonuje. Mam inne doświadczenia i inne podejście do życia. Wypowiadając się o opowiadaniu negatywnie, nawet ostro, Zanaisie, wypowiadam się o opowiadaniu, nie o Tobie jako ojcu. I Ty dla mnie również jesteś jakimś anonimem, inaczej być może zareagują na opowiadanie osoby, które Cię znają, i dostrzegą w tym tekście, coś więcej niż ja.

Opowiadanie Ci się nie podoba i nie przekonuje. A proszę bardzo, ideałów nie ma (są ludzie, którym twoim zdaniem świetne opowiadanie też się nie podobają). Cieszę się, że masz inne doświadczenia (naprawdę) i inne podejście do życia. Nie zamierzam w to ingerować.

Spokojnie, nie odebrałem Twojej krytyki jako przytyku do mnie jako ojca. Natomiast mam doświadczenia, jakie mam, i nie pisałem tekstu wydumanego, nastawianego na efekciarstwo i wykorzystywanie niepełnosprawnych dzieci jako wabika na czytelników. I z taką opinią, którą przedstawiłeś w swoim pierwszym komentarzu, będę walczył, bo jest dla mnie bardzo krzywdząca i mnie obraża zarówno jako ojca, jak i człowieka.

I nie, nie każdy mnie tu zna.

Nie możesz jednak oczekiwać, że każdy czytelnik będzie chwalił tekst tylko dlatego, że napiszesz, że masz niepełnosprawne dziecko i wiesz, o czym mówisz.

Były już tu głosy krytyczne i nie mam nic przeciwko temu. Jestem tylko amatorem.

Czytam opowiadanie o niepełnosprawnej dziewczynie, którą zabił ojciec, aby się nie męczyła. Nie ma tam słowa o rodzicach, którzy nie zabijają swoich niepełnosprawnych dzieci. Mam teraz oskarżać autorkę, że przedstawia sprawę jednostronnie?

To zależy od opowiadania. Na podstawie takiej informacji, trudno coś powiedzieć. To kwestia tego, czy zachowanie bohatera jest przedstawiane jako standard.

I nie robię większych wycieczek personalnych niż Ty – możesz zawsze się tłumaczyć, że oceniasz tylko tekst, ale słowa o tekście tyczą się też autora.

A widzisz, i tu jest pies pogrzebany. Nie dotyczą autora, a przynajmniej nie te dotyczące odbioru i interpretacji. Jeśli napiszę, że tekst jest beznadziejny, to nie znaczy, że autor jest beznadziejny. Jeśli napiszę, że bohater do zadufany w sobie dupek, to nie znaczy, że autor taki jest. Można powiedzieć, że uwagi techniczne dotyczą autora, bo skoro w zdaniu podmiot domyślny jest błędnie użyty, to znaczy, że autor ma z tym problem, i tyle.

Czyli zakładasz, że naszych znajomych, rodziny i kogoś tam jeszcze, nasze opowiadania zachwycają? Tak, zachwyt, to mocne słowo. Od razu wychodzisz z wartościującego założenia, że jesteśmy zadufanymi w sobie grafomanami, chwalonych przez rodzinę i utwierdzonych we własnym samozachwycie. Litości.

Pierwszą rzeczą jaką zwykle robię początkujący autorzy jest szukanie opinii znajomych i rodziny, którzy często nie mają pojęcia o pisaniu i żeby nie robić przykrości chwalą byle co. To nie oznacza zadufania autora, jedynie brak wiedzy o tym gdzie opinii szukać albo lęk przed pokazaniem tekstu komuś obcemu.

Spokojnie, nie odebrałem Twojej krytyki jako przytyku do mnie jako ojca. Natomiast mam doświadczenia, jakie mam, i nie pisałem tekstu wydumanego, nastawianego na efekciarstwo i wykorzystywanie niepełnosprawnych dzieci jako wabika na czytelników. I z taką opinią, którą przedstawiłeś w swoim pierwszym komentarzu, będę walczył, bo jest dla mnie bardzo krzywdząca i mnie obraża zarówno jako ojca, jak i człowieka.

To odebrałeś, czy nie odebrałeś? Bo ostatnie zdanie przeczy pierwszemu.

Ja tekst odbieram jako efekciarski i uważam, że tematyka stawia czytelnika, któremu się tekst nie podoba, w roli pozbawionego wrażliwości gbura, który się śmie czepiać takiego wzruszającego tematu. Utwierdza mnie w tym przekonaniu komentarz Darcona.

Tekst wywołał we mnie negatywne odczucia i odbieram go jako mieszankę emocjonalnego tematu i stereotypów ubranych w serię abstrakcyjnych scenek. Dla Ciebie jest to jedynie informacja, jakie wrażenie tekst wywołał. Z jakimi intencjami go pisałeś, nie wiem, ale mój odbiór jest jaki jest z powodów, które wymieniłem.

Były już tu głosy krytyczne i nie mam nic przeciwko temu. Jestem tylko amatorem.

Raz piszesz, że jesteś tylko amatorem, a raz rzucasz informacje o wygranym konkursie i pierwszym miejscu w plebiscycie. Zdecyduj się. Twoja reakcja na krytykę wskazuje raczej, że wcale się za amatora nie uważasz. Poczytałem trochę komentarzy i odnoszę wrażenie, że ludzie tutaj obchodzą się z Tobą jak z jajkiem. Gdy w komentarzu pojawi się jakaś krytyka, to jest poprzedzona wstawką w stylu: pewnie wynika to z moich upodobań, ale mi się niezbyt podobało albo stwierdzeniami, że opowiadanie nie zachwyciło, bo inne Twoje teksty są takie genialne. Mówiąc inaczej ludzie zaczynają Cię od razu przepraszać za to, że opowiadanie im się nie podoba. Jest to jakaś chora sytuacja.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Zadałeś mi serię pytań, a nie odpowiedziałeś na moje, więc nie oczekuj, że odpowiem na Twoje. Ponadto znów zasłaniasz się ogólnikami, a ponadto insynuujesz, że chciałbym od Ciebie udowodnienia, że masz podobne doświadczenia. Otóż nie. Nie chcę, żebyś mi się tu wywnętrza, nie chce się licytować, bo to ja się wywnetrzylem i od Ciebie oczekuję tylko jasnej deklaracji, że wiesz o czym piszesz, że znasz temat i stąd Twoje obiekcje. No to jak będzie, Osvaldzie? Proste "tak, wiem o czym pisze, bo mam doświadczenie w tym temacie, podobne do waszych" i ja Ci uwierzę na słowo. Serio. A to dlatego, że nie wierzę, że ktoś jest aż tak wyrachowanym dupkiem, żeby ściemniać w tak trudnym temacie i kreować się na osobę, która boryka się z tak poważnymi problemami, tylko po to, by wyszło na jego. Prosta deklaracja i możemy gadać dalej, bez wywnętrzania się, albo dajmy sobie spokój i nie piszmy już do siebie.

Known some call is air am

Nie dotyczą autora, a przynajmniej nie te dotyczące odbioru i interpretacji. Jeśli napiszę, że tekst jest beznadziejny, to nie znaczy, że autor jest beznadziejny.

Jeśli piszesz, że opowiadanie to zbrodnia na literaturze, że tekst kala fantastykę, jest obrazą, beznadzieją i innymi rzeczami, to pierwsze co pomyślę, że nie czytałeś naprawdę złych tekstów. Drugie, to pomyślę, że autor komentarza nie rozumie, iż krytyka powinna być ADEKWATNA. Po trzecie, taką krytyką pokazujesz, że według Ciebie, każdy czytelnik, któremu te opowiadania się spodobały, jest pozbawiony gustu literackiego i nie wie, co dobre.

Pierwszą rzeczą jaką zwykle robię początkujący autorzy jest szukanie opinii znajomych i rodziny, którzy często nie mają pojęcia o pisaniu i żeby nie robić przykrości chwalą byle co. To nie oznacza zadufania autora, jedynie brak wiedzy o tym gdzie opinii szukać albo lęk przed pokazaniem tekstu komuś obcemu.

Mam żonę po polonistyce na UJ. Gwarantuję, że nie słodzi mi pod każdym tekstem. Miałem już opinię, że napisałem szmirę i beznadzieję – nawet wskażę Ci, które opowiadanie tak nazwała – “Jerzy i kobiety”, jest tu na portalu. Więc osobiście uważam, że mam raczej uczciwą opinię od rodziny.

Poza tym opinie tutaj każdy z nas zebrał krytyczne, więc skąd te słowa, że nie wiemy, gdzie szukać opinii? Wiem, że podważasz kompetencje tutejszych użytkowników, ale jako anonimowy nie-wiadomo-kto sam rozumiesz…

To odebrałeś, czy nie odebrałeś? Bo ostatnie zdanie przeczy pierwszemu.

Tamtego komentarza.

Ja tekst odbieram jako efekciarski i uważam, że tematyka stawia czytelnika, któremu się tekst nie podoba, w roli pozbawionego wrażliwości gbura, który się śmie czepiać takiego wzruszającego tematu. Utwierdza mnie w tym przekonaniu komentarz Darcon.

Popatrz, a byli tu ludzie, którym się tekst nie podobał. Żadnego nikt nie nazwał nieczułym gburem. Ciekawe, dlaczego?

Ja tekst odbieram jako efekciarski i uważam, że tematyka stawia czytelnika, któremu się tekst nie podoba, w roli pozbawionego wrażliwości gbura, który się śmie czepiać takiego wzruszającego tematu. Utwierdza mnie w tym przekonaniu komentarz Darcon.

Tekst wywołał we mnie negatywne odczucia i odbieram go jako mieszankę emocjonalnego tematu i stereotypów ubranych w serię abstrakcyjnych scenek. Dla Ciebie jest to jedynie informacja, jakie wrażenie tekst wywołał. Z jakimi intencjami go pisałeś, nie wiem, ale mój odbiór jest jaki jest z powodów, które wymieniłem.

I ponieważ Ci się nie podobał, napisałeś:

Uważam to opowiadanie za wyjątkowo krzywdzące i za chwyt pod publiczkę, bo przecież każdy od razu się wzruszy i przejmie, czytając o opiece nad niepełnosprawnym dzieckiem. Uważam, że są granice przyzwoitości, których nawet w fikcji literackiej nie powinno się przekraczać, niezależne od tego jak bardzo autor jest żądny poklasku. To opowiadania przede wszystkim odziera z godności dzieci niepełnosprawne, po drugie bazuje na stereotypie, ukazując ojców jako rodziców drugiej kategorii. Po trzecie w sposób niezwykle krzywdzący odnosi się do terapii i bazuje na stwierdzeniu o nieudolności osób zajmujących się leczeniem. Czysty przepis na sukces – wziąć emocjonalny temat, dorzucić stereotypy, stworzyć serię abstrakcyjnych scenek i można zachwycać czytelników. 

Najlepiej schować się za anonimowością i obrażać.

Raz piszesz, że jesteś tylko amatorem, a raz rzucasz informacje o wygranym konkursie i pierwszym miejscu w plebiscycie

Wygrany konkurs i pierwsze miejsce w plebiscycie czytelników robi z Ciebie profesjonalnego pisarza? Zaczynam wątpić w Twoje słowa, że piszesz recenzje. Myślałem, że krytyk musi mieć jakąś elementarną wiedzę. Ech…

Twoja reakcja na krytykę wskazuje raczej, że wcale się z amatora nie uważasz.

Czyli nie wolno się z Tobą nie zgodzić? Bo amator musi zawsze zgadzać się z krytyką, nawet jeśli jest błędna? Mam opowiadania w poczekalni, które nawet nie dostały się do Biblioteki. Nie kasuję ich, mimo że są pełne błędów. Jestem amatorem. To nie znaczy, że nie mogę mieć własnego zdania.

Poczytałem trochę komentarzy i odnoszę wrażenie, że ludzie tutaj obchodzą się z Tobą jak z jajkiem. Gdy w komentarzu pojawi się jakaś krytyka, to jest poprzedzona wstawką w stylu: pewnie wynika to z moich upodobań, ale mi się niezbyt podobało albo stwierdzeniami, że opowiadanie nie zachwyciło, bo inne Twoje teksty są takie genialne. Mówiąc inaczej ludzie zaczynają Cię od razu przepraszać za to, że opowiadanie im się nie podoba. Jest to jakaś chora sytuacja.

Bardzo ciekawe spostrzeżenia. Widać nie jesteś przyzwyczajony, żeby ktoś pokazał Ci błędy w Twojej “krytyce” i na siłę szukasz sposobu, jak tu by ugryźć taką sytuację. Teraz wynalazłeś teorię spiskową, że jestem portalowym “jajeczkiem". Popatrz sobie na moje opowiadania i pokaż mi teksty, które nie zebrały krytyki. Rozumiem, że czytasz wybiórczo i omijasz takie komentarze? Każdy mój tekst zebrał swoją porcję batów. Zarówno pod względem technikaliów, jak i innych. Jeśli nie potrafisz znaleźć takich komentarzy, to ja służę pomocą i napiszę jakie błędy mają moje opowiadania. Takie wskazane przez komentujących. To jak? W przeciwieństwie do Ciebie, nie mam nic do ukrycia. Może pokaż swoje recenzje, a ja je zrecenzuję? Boisz się? Skoro jesteś taki nieomylny i zawsze masz rację, to nie masz powodu.

A może w tej gazetce czy gdzie tam się udzielasz, traktują Cię jak “jajeczko” i boisz się, jak ktoś inny niż Twoi znajomi i rodzina ocenią Twoje publikacje?

To jak? Pooceniamy się nawzajem? :)

 

 

No to jak będzie, Osvaldzie? Proste "tak, wiem o czym pisze, bo mam doświadczenie w tym temacie, podobne do waszych" i ja Ci uwierzę na słowo.

Deklaracja była już wcześniej i to jasna, ale proszę bardzo powtórzę, znam temat, mam doświadczenie w tym temacie, dotyczy mojej najbliższej rodziny. Nie napiszę jednak, że podobne do Twoich, bo są dużo bardziej tragiczne (mówiąc o tym, co napisałeś w komentarzu).

Jeśli piszesz, że opowiadanie to zbrodnia na literaturze, że tekst kala fantastykę, jest obrazą, beznadzieją i innymi rzeczami, to pierwsze co pomyślę, że nie czytałeś naprawdę złych tekstów. Drugie, to pomyślę, że autor komentarza nie rozumie, iż krytyka powinna być ADEKWATNA.

To co myślisz, to Twoja sprawa. Jeśli tekst uważam, za zbrodnię na fantastyce, bo przeczy wszystkiemu, co leży u jej podstaw, to tak napiszę i będzie to adekwatne.

Po trzecie, taką krytyką pokazujesz, że według Ciebie, każdy czytelnik, któremu te opowiadania się spodobały, jest pozbawiony gustu literackiego i nie wie, co dobre.

A to niby dlaczego? Mój komentarz wyraża moje zdanie. Jeśli komuś się opowiadanie podoba, to może moją opinię zignorować albo dyskutować, ale o tekście a nie o mnie. Może też uznać, że to ja nie mam gustu. Jak widzisz jest wiele rozwiązań i wcale nie trzeba się od razu obrażać.

Poza tym opinie tutaj każdy z nas zebrał krytyczne, więc skąd te słowa, że nie wiemy, gdzie szukać opinii? Wiem, że podważasz kompetencje tutejszych użytkowników, ale jako anonimowy nie-wiadomo-kto sam rozumiesz…

Napisałem ogólnie o zjawisku, nie konkretnie o Tobie. Oceniam teksty, jeśli są kiepskie, to daje temu wyraz. czy to jest podważanie kompetencji? Większość osób tutaj jest anonimowym nie wiadomo kim, więc nie, nie rozumiem.

Popatrz, a byli tu ludzie, którym się tekst nie podobał. Żadnego nikt nie nazwał nieczułym gburem. Ciekawe, dlaczego?

Bo może od razu przeprosili za to, że im się nie podoba.

Najlepiej schować się za anonimowością i obrażać.

No i gdzie tu masz obrażanie? Napisałeś opowiadanie, które takie odczucia we mnie wywołało. Pogódź się z tym, zignoruj albo się obraź, jak tam uważasz.

Wygrany konkurs i pierwsze miejsce w plebiscycie czytelników robi z Ciebie profesjonalnego pisarza? Zaczynam wątpić w Twoje słowa, że piszesz recenzje. Myślałem, że krytyk musi mieć jakąś elementarną wiedzę. Ech…

Oczywiście, że nie oznacza, ale fakt, że ciągle o tym wspominasz i usiłujesz wykorzystać jako argument przeciw krytyce, wskazuje, że za początkującego się nie uważasz.

Czyli nie wolno się z Tobą nie zgodzić? Bo amator musi zawsze zgadzać się z krytyką, nawet jeśli jest błędna? Mam opowiadania w poczekalni, które nawet nie dostały się do Biblioteki. Nie kasuję ich, mimo że są pełne błędów. Jestem amatorem. To nie znaczy, że nie mogę mieć własnego zdania.

Wolno się nie zgadzać. Można argumentować, dlaczego dany aspekt jest zrealizowany dobrze. A ewentualne przyjęcie krytyki wcale nie oznacza zgody, ale jedynie zaakceptowanie faktu, że ktoś w taki a nie inny sposób odebrał tekst. To wszystko, bez fochów, bez osobistych wycieczek i przede wszystkim bez obelg w kierunku komentującego.

Bardzo ciekawe spostrzeżenia. Widać nie jesteś przyzwyczajony, żeby ktoś pokazał Ci błędy w Twojej “krytyce” i na siłę szukasz sposobu, jak tu by ugryźć taką sytuację. Teraz wynalazłeś teorię spiskową, że jestem portalowym “jajeczkiem". Popatrz sobie na moje opowiadania i pokaż mi teksty, które nie zebrały krytyki. Rozumiem, że czytasz wybiórczo i omijasz takie komentarze? Każdy mój tekst zebrał swoją porcję batów. Zarówno pod względem technikaliów, jak i innych. Jeśli nie potrafisz znaleźć takich komentarzy, to ja służę pomocą i napiszę jakie błędy mają moje opowiadania. Takie wskazane przez komentujących. To jak? W przeciwieństwie do Ciebie, nie mam nic do ukrycia. Może pokaż swoje recenzje, a ja je zrecenzuję? Boisz się? Skoro jesteś taki nieomylny i zawsze masz rację, to nie masz powodu.

A może w tej gazetce czy gdzie tam się udzielasz, traktują Cię jak “jajeczko” i boisz się, jak ktoś inny niż Twoi znajomi i rodzina ocenią Twoje publikacje?

To jak? Pooceniamy się nawzajem? :)

Teoria spiskowa? Nie, tylko obserwacja. Reagujesz na krytykę agresywnie, bo bardzo dużo sobie dorabiasz. Uwagę do tekstu odbierasz jako uwagę do Ciebie itd. W ostateczności, gdy czytelnicy powtarzają ten sam zarzut, to odpowiadasz, że to było celowe i dokładnie taki miałeś plan.

Czemu tak rozpaczliwie chcesz moich recenzji. Co to za jakaś żądza zemsty? Wiesz co, może żeby zaspokoić tę Twoją mściwości, to przy ocenianiu Twojego opowiadania z NF zamiast standardowego komentarza napiszę recenzję i będziesz mógł ją masakrować do woli. Ale sobie użyjesz.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

To co myślisz, to Twoja sprawa. Jeśli tekst uważam, za zbrodnię na fantastyce, bo przeczy wszystkiemu, co leży u jej podstaw, to tak napiszę i będzie to adekwatne.

Najwyraźniej tylko Ty uważasz tutejsze opowiadania (nie mówię tylko o swoich) za zbrodnie na fantastyce. Całe szczęście.

Jak widzisz jest wiele rozwiązań i wcale nie trzeba się od razu obrażać.

Kto się obraża?

Bo może od razu przeprosili za to, że im się nie podoba.

Komentarze masz u góry. Nie zmyślaj.

No i gdzie tu masz obrażanie? Napisałeś opowiadanie, które takie odczucia we mnie wywołało. Pogódź się z tym, zignoruj albo się obraź, jak tam uważasz.

Pokazałem Ci. Wierzę, że takie uczucia w Tobie wywołało. Nie obrażam się na Twoje uczucia. Powtórzę raz jeszcze, bo ignorujesz – oskarżasz mnie o wykorzystywanie trudnego tematu dla poklasku. To jest obrażanie.

Oczywiście, że nie oznacza, ale fakt, że ciągle o tym wspominasz i usiłujesz wykorzystać jako argument przeciw krytyce, wskazuje, że za początkującego się nie uważasz.

Ile razy o tym wspomniałem? Raz. I teraz wytłumacz swoje słowa, że ciągle o tym wspominam.

Wolno się nie zgadzać. Można argumentować, dlaczego dany aspekt jest zrealizowany dobrze. A ewentualne przyjęcie krytyki wcale nie oznacza zgody, ale jedynie zaakceptowanie faktu, że ktoś w taki a nie inny sposób odebrał tekst. To wszystko, bez fochów, bez osobistych wycieczek i przede wszystkim bez obelg w kierunku komentującego.

Ale ja Ci cały czas powtarzam, że sobie odbieraj ten tekst, jak chcesz. Natomiast Ty przypisujesz mi obraźliwe intencje.

Teoria spiskowa? Nie, tylko obserwacja. Reagujesz na krytykę agresywnie, bo bardzo dużo sobie dorabiasz. Uwagę do tekstu odbierasz jako uwagę do Ciebie itd. W ostateczności, gdy czytelnicy powtarzają ten sam zarzut, to odpowiadasz, że to było celowe i dokładnie taki miałeś plan.

Teoria spiskowa. I nie mówi mi o dorabianiu, kiedy sam to robisz. Uwagi do tekstu trzeba pisać do tekstu, powinieneś o tym wiedzieć. Twój pierwszy komentarz był obraźliwy i możesz sobie teraz go “perfumować” ile wlezie, ale napisałeś, co napisałeś.

Widzę też, że przeprowadzasz moją psychoanalizę. Nieładnie.

Czemu tak rozpaczliwie chcesz moich recenzji. Co to za jakaś żądza zemsty? Wiesz co, może żeby zaspokoić tę Twoją mściwości, to przy ocenianiu Twojego opowiadania z NF zamiast standardowego komentarza napiszę recenzję i będziesz mógł ją masakrować do woli. Ale sobie użyjesz. Już teraz rób listę epitetów.

Tu widać Twoje obracanie kota ogonem. Kto mówił o zemście? Wymyślasz sobie jakieś bzdurki i używasz jako argumentów. Czyli jednak boisz się pokazać swoje recenzje, bo ktoś może nie potraktować Cię jak “jajeczko”? Dzięki. To mówi o Tobie bardzo wiele.

Teraz czekam, aż pokażesz mi moje teksty, które nie zebrały krytyki. Unikasz odpowiedzi, ale ja Ci nie zamierzam odpuścić. Pokaż, gdzie ludzie przepraszają, że mnie krytykują.

Wiesz co, może żeby zaspokoić tę Twoją mściwości, to przy ocenianiu Twojego opowiadania z NF zamiast standardowego komentarza napiszę recenzję i będziesz mógł ją masakrować do woli. Ale sobie użyjesz. Już teraz rób listę epitetów.

Nie obchodzi mnie Twoje zapewnienie o recenzji, bo nie pokazujesz punktu odniesienia, czyli innej swojej recenzji spoza portalu, więc sobie daruj tę “łaskę”. Nie muszę nawet zgadywać, jaka ta pseudorecenzja będzie w wymowie.

 

Osvaldzie, boisz się pokazać własne recenzje, boisz się krytyki, boisz się, że ktoś znajdzie w Twoich tekstach błędy, boisz się dostać opinię spoza własnego środowiska. Zaprzeczysz?

Kto się obraża?

Ty.

Pokazałem Ci. Wierzę, że takie uczucia w Tobie wywołało. Nie obrażam się na Twoje uczucia. Powtórzę raz jeszcze, bo ignorujesz – oskarżasz mnie o wykorzystywanie trudnego tematu dla poklasku. To jest obrażanie.

Ale to jest odczucie, dla mnie opowiadanie brzmi jak napisane dla poklasku, takie wywołuje wrażenie.

Teoria spiskowa. I nie mówi mi o dorabianiu, kiedy sam to robisz. Uwagi do tekstu trzeba pisać do tekstu, powinieneś o tym wiedzieć. Twój pierwszy komentarz był obraźliwy i możesz sobie teraz go “perfumować” ile wlezie, ale napisałeś, co napisałeś.

Uwaga była do tekstu. Nic nie zamierzam perfumować i z niczego się nie wycofuję.

Ile razy o tym wspomniałem? Raz. I teraz wytłumacz swoje słowa, że ciągle o tym wspominam.

O, znalazłeś słówko, którego możesz się uczepić. Brawo. Aleś mi teraz utarł nosa, no chyba się nie pozbieram.

Napisałem tak: Raz piszesz, że jesteś tylko amatorem, a raz rzucasz informacje o wygranym konkursie i pierwszym miejscu w plebiscycie.

A odpowiadając na Twój wpis: Oczywiście, że nie oznacza, ale fakt, że ciągle o tym wspominasz i usiłujesz wykorzystać jako argument przeciw krytyce, wskazuje, że za początkującego się nie uważasz.

I mamy tu straszliwą niekonsekwencję z mojej strony. Myślę, że wrażenie ciągłości pojawia się przez to, że podkreślasz, że innym się Twoje teksty podobają, nawiązujesz też do tekstu w NF, gdy nie ma to żadnego związku z dyskusją, co kłóci się z postawą amatora chętnego do nauki a bardziej koresponduje z kimś kto uważa, że już jest świetny w tym co robi.

Widzę też, że przeprowadzasz moją psychoanalizę. Nieładnie.

Żeby to była psychoanaliza, to musiałbym snuć domysły dlaczego tak jest, a ja jedynie powtórzyłem to, co sam napisałeś.

Ale ja Ci cały czas powtarzam, że sobie odbieraj ten tekst, jak chcesz. Natomiast Ty przypisujesz mi obraźliwe intencje.

Cały czas jest to odbiór tekstu.

Teraz czekam, aż pokażesz mi moje teksty, które nie zebrały krytyki. Unikasz odpowiedzi, ale ja Ci nie zamierzam odpuścić. Pokaż, gdzie ludzie przepraszają, że mnie krytykują.

Nie napisałem, że widziałem tekst, którego nikt nie skrytykował, tylko że ludzie się tłumaczą, że im się nie podoba. A na przykład tu: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/29218

“Ale to może kwestia tego, że mam wysokie oczekiwania wobec tekstów Zanaisa :)”

Takie zakończenie przepraszająco-komplementujące.

Tutaj też jest ciekawy przykład: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/28573

“Napisałam Ci sporo pochwał, a przecież wziąłeś na warsztat coś cholernie trudnego, bo pisanie o pisaniu czy też literatura autoteliczna ;) to naprawdę bardzo wysoka poprzeczka. Napisałam, że lepiej sobie z tym poradziłeś niż nominowana do Zajdla powieść, a Tobie mało…”

Tutaj czytelnik się już tłumaczy: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/27731

“Zanaisie, żabyśmy nie zrozumieli się źle. Nie uważam tego opowiadania za nieudane. Na wielu płaszczyznach jest świetne (przede wszystkim ten bohater!, ale i narracja, świat przedstawiony), po prostu mam tak, że zawsze szukam tego, co można by w tekście ulepszyć, aby opowiadana historia wybrzmiała jeszcze pełniej”.

A tutaj też: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/27980

“Chyba nie zrozumiałeś, o co mi chodziło. Nie uważam ukazywania lasu od tej paskudnej strony za wadę tekstu, a właśnie za oryginalny element, bo las to coś, co raczej kojarzy się z pięknem natury, ale tak jak napisałam, mam mieszane uczucia, bo momentami zastanawiałam się nad zasadnością niektórych wzmianek”.

Jest tego oczywiście dużo więcej, ale już szkoda mi czasy, żeby szukać. Wynika z tego, że Twoje przewrażliwione reakcje są tu już po prostu powszechnie znane, więc nie ma co drążyć. Przypierasz krytykujących Cię czytelniku do muru, stosując różne sztuczki, a to łapiesz za słówka, a to zarzucasz obrażanie Cię, a to usiłujesz przekuć wadę w zaletę, a jak to nie działa to usiłujesz wyprowadzić oponenta z równowagi, to może napisze coś nieprecyzyjnie i będziesz się mógł tego uczepić i podważyć wszystko o czym mówi. Wszystkie te zachowania zaobserwowałem również podczas tej dyskusji.

Nie obchodzi mnie Twoje zapewnienie o recenzji, bo nie pokazujesz punktu odniesienia, czyli innej swojej recenzji spoza portalu, więc sobie daruj tę “łaskę”.

Chcesz zobaczyć recenzję w moim wykonaniu, a ja zgodziłem się ją tu wstawić. To teraz nie chcesz, tylko wymyślasz coś o punktach odniesienia.

Nie muszę nawet zgadywać, jaka ta pseudorecenzja będzie w wymowie.

A widzisz i tu się różnimy. Bo ja oceniam tekst dopiero po przeczytaniu.

Osvaldzie, boisz się pokazać własne recenzje, boisz się krytyki, boisz się, że ktoś znajdzie w Twoich tekstach błędy, boisz się dostać opinię spoza własnego środowiska. Zaprzeczysz?

Oczywiście, że zaprzeczę. Przecież złożyłem Ci konkretną propozycję, mogę wstawić recenzję do Twojego tekstu, skoro chcesz mnie oceniać.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Kto się obraża?

Ty.

Ja uważam, że Ty. Przepychanka bez sensu.

Ale to jest odczucie, dla mnie opowiadanie brzmi jak napisane dla poklasku, takie wywołuje wrażenie.

A moje odczucie jest takie, że Twoje komentarze są pisane jako czysta złośliwość i chęć zabłyśnięcia. Takie wywołują wrażenie. I co? Oburzasz się, że ktoś uważa Cię za trolla.

Twoje odczucia nie dają Ci prawa insynuowania, że ktoś wykorzystuje tematykę niepełnosprawnych do poklasku. Inaczej ja mogę stwierdzić, że Twoje komentarze sprawiają wrażenie, że lubisz dręczyć innych ludzi i się znęcać. Podobałoby Ci się? Zgodnie z Twoim rozumowaniem, nie możesz wtedy zaprzeczyć, bo to moje odczucie, do którego nie masz żadnego prawa obiekcji.

Uwaga była do tekstu. Nic nie zamierzam perfumować i z niczego się nie wycofuję.

Perfumujesz aż trudno oddychać.

Oczywiście, że nie oznacza, ale fakt, że ciągle o tym wspominasz i usiłujesz wykorzystać jako argument przeciw krytyce, wskazuje, że za początkującego się nie uważasz.

Ile razy mam powiedzieć, że uważam się za początkującego? Czy może jesteś Zanaisem i wiesz lepiej?

I mamy tu straszliwą niekonsekwencję z mojej strony. Myślę, że wrażenie ciągłości pojawia się przez to, że podkreślasz, że innym się Twoje teksty podobają, nawiązujesz też do tekstu w NF, gdy nie ma to żadnego związku z dyskusją, co kłuci się z postawą amatora chętnego do nauki a bardziej koresponduje z kimś kto uważa, że już jest świetny w tym co robi.

Myślę, że jakby mój tekst, który (uwaga, drugi raz wspomnę plebiscyt) wygrał plebiscyt, gdzie głosują czytelnicy, to CHYBA się wielu podobał, prawda? Może masz inne kryterium? 

kłuci się z postawą amatora chętnego do nauki

Pomijając ortografa, to ważne stwierdzenie. Chętny do nauki. Już Ci to mówiłem. A jaką to naukę przedstawiają Twoje komentarze. Jakiej reakcji oczekiwałeś? Miałem powiedzieć, że bardzo mi przykro, że wykorzystuje chore dzieci do poklasku na amatorskim portalu literackim, tak, panie Osvaldzie, to naganna praktyka, już nie będę, a tak w ogóle się nie znam i moje pisanie to w ogóle kalanie fantastyki.

Gdzie Twoja nauka, Osvaldzie?

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/29218

“Ale to może kwestia tego, że mam wysokie oczekiwania wobec tekstów Zanaisa :)”

Widzę, że śledzisz moją twórczość na bieżąco.

Ty tu widzisz przeprosiny? Ja widzę krytykę: Nie podobało mi się, bo od Ciebie spodziewałem się więcej. 

Takie zakończenie przepraszająco-komplementujące.

Ach, takie masz odczucie, z którym nie można polemizować?

Napisałam Ci sporo pochwał, a przecież wziąłeś na warsztat coś cholernie trudnego, bo pisanie o pisaniu czy też literatura autoteliczna ;) to naprawdę bardzo wysoka poprzeczka. Napisałam, że lepiej sobie z tym poradziłeś niż nominowana do Zajdla powieść, a Tobie mało…

Nie zrozumieliśmy się z Drakainą, nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. I uwaga, potem ją przeprosiłem na privie. Mam Ci podesłać screen?

“Zanaisie, żabyśmy nie zrozumieli się źle. Nie uważam tego opowiadania za nieudane. Na wielu płaszczyznach jest świetne (przede wszystkim ten bohater!, ale i narracja, świat przedstawiony), po prostu mam tak, że zawsze szukam tego, co można by w tekście ulepszyć, aby opowiadana historia wybrzmiała jeszcze pełniej”.

Gdzie tu są przeprosiny? Ingerujesz teraz w styl wypowiedzi użytkowników i dorabiasz sobie do nich jakieś ideologie. Pewnie chciałbyś, aby wszyscy tu krytykowali na Twój sposób i nie możesz znieść, że ktoś uprzejmie powie, że mu się nie podoba? Czy widzisz, abym ja czyjś tekst nazywał zbrodnią na literaturze? Zmyślasz, Osvaldzie, zmyślasz i tyle.

Chyba nie zrozumiałeś, o co mi chodziło. Nie uważam ukazywania lasu od tej paskudnej strony za wadę tekstu, a właśnie za oryginalny element, bo las to coś, co raczej kojarzy się z pięknem natury, ale tak jak napisałam, mam mieszane uczucia, bo momentami zastanawiałam się nad zasadnością niektórych wzmianek”.

Tu już widać, że użytkownik w ogóle błaga o przebaczenie… Brak słów.

Jest tego oczywiście dużo więcej, ale już szkoda mi czasy, żeby szukać. Wynika z tego, że Twoje przewrażliwione reakcje są tu już po prostu powszechnie znane, więc nie ma co drążyć.

Teraz przypisujesz mi przewrażliwione reakcje, gdy tymczasem siedzisz i dyskutujesz ze mną pod trzema opowiadaniami, bo pokazałem, jak Twoje komentarze są słabe? :) I jeszcze obiecujesz mi recenzję tekstu z NF? I moje inne piórkowe teksty już mają od Ciebie ocenę i pewnie komentarz w przygotowaniu? Zabolało, co? Sam sobie wystawiasz świadectwo przewrażliwionych reakcji.

Przypierasz krytykujących Cię czytelniku do muru, stosując różne sztuczki, a to łapiesz za słówka, a to zarzucasz obrażanie Cię, a to usiłujesz przekuć wadę w zaletę, a jak to nie działa to usiłujesz wyprowadzić oponenta z równowagi, to może napisze coś nieprecyzyjnie i będziesz się mógł tego uczepić i podważyć wszystko o czym mówi. Wszystkie te zachowania zaobserwowałem również podczas tej dyskusji.

Doskonale określiłeś sam siebie. Ładna sztuczka. Zwalasz teraz na mnie winę za obecną dyskusję, uciekasz się już do argumentów personalnych, przypisując mi jakieś niezrównoważenie psychiczne, albo Bóg wie co jeszcze. Ładnie, Osvaldzie, ładnie. Ciekawe, jaką masz już wprawę w takich zagrywkach poniżej pasa…

Chcesz zobaczyć recenzję w moim wykonaniu, a ja zgodziłem się ją tu wstawić. To teraz nie chcesz, tylko wymyślasz coś o punktach odniesienia.

Nie wymyślaj, bo wiesz, o co chodzi. Nie interesuje mnie recenzja pisana po kłótni, recenzja, w której teraz możesz napisać cokolwiek. Tania sztuczka.

A widzisz i tu się różnimy. Bo ja oceniam tekst dopiero po przeczytaniu.

Po twoich komentarzach mam inne odczucie.

Oczywiście, że zaprzeczę. Przecież złożyłem Ci konkretną propozycję, mogę wstawić recenzję do Twojego tekstu, skoro chcesz mnie oceniać.

Nie o to pytałem, więc znów grasz w tanie sztuczki i pomijasz sedna wypowiedzi. Boisz się, że zostaniesz poddany ocenie. Teraz już każdy ma potwierdzenie w Twoich próbach ucieczki :)

 

 

A moje odczucie jest takie, że Twoje komentarze są pisane jako czysta złośliwość i chęć zabłyśnięcia. Takie wywołują wrażenie. I co? Oburzasz się, że ktoś uważa Cię za trolla.

Nie, nie oburzę się. Raczej roześmieję z tego.

Pomijając ortografa, to ważne stwierdzenie. Chętny do nauki. Już Ci to mówiłem. A jaką to naukę przedstawiają Twoje komentarze. Jakiej reakcji oczekiwałeś? Miałem powiedzieć, że bardzo mi przykro, że wykorzystuje chore dzieci do poklasku na amatorskim portalu literackim, tak, panie Osvaldzie, to naganna praktyka, już nie będę, a tak w ogóle się nie znam i moje pisanie to w ogóle kalanie fantastyki.

Uprzejmie dziękuję za wyłapanie błędu, zaraz poprawię, żeby nie kłuł w oczu. A co do nauki to pod “Ich zabawy” wskazałem Ci szereg uchybień, które właśnie w celach rozwojowych warto wziąć pod uwagę.

Widzę, że śledzisz moją twórczość na bieżąco.

Przeczytałem kilka opowiadań, a potem postanowiłem zerknąć na komentarze. Myślę, że ten nowy tekst skomentuję.

 Ach, takie masz odczucie, z którym nie można polemizować?

Wolno polemizować.

Nie zrozumieliśmy się z Drakainą, nie po raz pierwszy, nie po raz ostatni. I uwaga, potem ją przeprosiłem na privie. Mam Ci podesłać screen?

Nie potrzebuję żadnego screena. Podałem to jako przykład Twoich mylnych interpretacji wypowiedzi czytelników.

Gdzie tu są przeprosiny? Ingerujesz teraz w styl wypowiedzi użytkowników i dorabiasz sobie do nich jakieś ideologie. Pewnie chciałbyś, aby wszyscy tu krytykowali na Twój sposób i nie możesz znieść, że ktoś uprzejmie powie, że mu się nie podoba? Czy widzisz, abym ja czyjś tekst nazywał zbrodnią na literaturze? Zmyślasz, Osvaldzie, zmyślasz i tyle.

Nie napisałem, że to przeprosiny tylko tłumaczenie. Nie ingeruję w styl wypowiedzi, przytoczyłem cytat. Nie przeszkadza mi to, jak komentują inni, mają pełne prawo robić to po swojemu. Nie zmyślam.

Tu już widać, że użytkownik w ogóle błaga o przebaczenie… Brak słów.

Wcale nie twierdzę, że błaga, tylko że się tłumaczy, bo znowu źle odebrałeś wypowiedź.

Teraz przypisujesz mi przewrażliwione reakcje, gdy tymczasem siedzisz i dyskutujesz ze mną pod trzema opowiadaniami, bo pokazałem, jak Twoje komentarze są słabe? :) I jeszcze obiecujesz mi recenzję tekstu z NF? I moje inne piórkowe teksty już mają od Ciebie ocenę i pewnie komentarzw przygotowaniu?

Nie pokazałeś słabości moich komentarzy, a jedynie to, że każdy argument będziesz ignorował i rozpaczliwie próbował sprowadził dyskusję do przepychanki. Nie bez znaczenia jest też Twoja deklaracja na Shoudboxie, że nie odpuścisz dopóki nie będziesz miał ostatniego słowa.

Zabolało, co? Sam sobie wystawiasz świadectwo przewrażliwionych reakcji.

Nie. A miało zaboleć? Czyli o to cały czas chodzi? Wielce interesujące. Może jest to nawet skuteczna metoda. Zamiast dyskutować o opowiadaniu można komentującemu dopiec i wtedy więcej krytykować opowiadania nie przyjdzie. Ja jednak jestem mało podatny na takie próby.

Doskonale określiłeś sam siebie. Ładna sztuczka. Zwalasz teraz na mnie winę za obecną dyskusję, uciekasz się już do argumentów personalnych, przypisując mi jakieś niezrównoważenie psychiczne, albo Bóg wie co jeszcze. Ładnie, Osvaldzie, ładnie. Ciekawe, jaką masz już wprawę w takich zagrywkach poniżej pasa…

Nie przypisuję Ci niezrównoważenia. A obecna “dyskusja” jest Twoją winą, bo po tym jak zadeklarowałeś, że nie odpuścisz dopóki nie będziesz miał ostatniego słowa, ja się wycofałem, zarówno pod tym opowiadaniem, jak i pod pozostałymi dwoma. Wczoraj odpowiedziałem na komentarz Outta Severa i Darcona, co wykorzystałeś, do ponownego rozpoczęcia przepychanki. Przyznam, że zaciekawiło mnie jak daleko jesteś w stanie zabrnąć, ale widzę, że jest to dreptanie w kółko, więc właściwie już wszystkiego się dowiedziałem. W zagrywkach poniżej pasa nie mam wprawy.

Nie wymyślaj, bo wiesz, o co chodzi. Nie interesuje mnie recenzja pisana po kłótni, recenzja, w której teraz możesz napisać cokolwiek. Tania sztuczka.

Zaoferowałem Ci możliwość oceny mojej recenzji. Argument o kłótni nie ma żadnego sensu, bo przecież to nie wpływa na moje umiejętności. Nie będę się jednak upierał, nie chcesz to nie, będzie w takim razie standardowy komentarz.

Nie o to pytałem, więc znów grasz w tanie sztuczki i pomijasz sedna wypowiedzi. Boisz się, że zostaniesz poddany ocenie. Teraz już każdy ma potwierdzenie w Twoich próbach ucieczki :)

Nie boję się, Zanaisie, gdybym się bał, to nie zaproponowałbym Ci recenzji. Nigdzie też nie uciekam, cały czas tu jestem i odpowiadam, mimo powtarzających się obelg w moim kierunku i żądań podani nazwiska, udowodnienia, że znam problematykę niepełnosprawności i wielu innych zaczepek. Nie wątpię jednak, że ktoś ze słabszym charakterem mógłby stąd uciec po takiej “dyskusji” z Tobą.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Raczej roześmieję z tego.

Znów roześmianie się. Sztampa.

A co do nauki to pod “Ich zabawy” wskazałem Ci szereg uchybień, które właśnie w celach rozwojowych warto wziąć pod uwagę.

A ja nie piszę o Ich zabawy, tylko o Konie i Lowina.

Podałem to jako przykład Twoich mylnych interpretacji wypowiedzi czytelników.

Mam się tłumaczyć, że raz nie zrozumiałem się z kimś PRZEZ INTERNET? Kogo próbujesz przekonać, prócz samego siebie? 

Nie napisałem, że to przeprosiny tylko tłumaczenie. Nie ingeruję w styl wypowiedzi, przytoczyłem cytat. Nie przeszkadza mi to, jak komentują inni, mają pełne prawo robić to po swojemu. Nie zmyślam.

Nie wyślizgniesz się. Dokładnie wiesz, co insynuowałeś. Błędnie odczytujesz wypowiedzi innych osób.

Wcale nie twierdzę, że błaga, tylko że się tłumaczy, bo znowu źle odebrałeś wypowiedź.

Nie przypisuj mi złego odbioru wypowiedzi, kiedy sam je źle odbierasz.

Nie pokazałeś słabości moich komentarzy, a jedynie to, że każdy argument będziesz ignorował i rozpaczliwie próbował sprowadził dyskusję do przepychanki.

Nie spodziewałem się niczego innego niż zaprzeczania. Brniesz w zaparte, kiedy już pokazałem, że Twoje “merytoryczne” uwagi często nikną, kiedy im się przyjrzeć.

Nie bez znaczenia jest też Twoja deklaracja na Shoudboxie, że nie odpuścisz dopóki nie będziesz miał ostatniego słowa.

Tak, będę miał ostatnie słowo, gdy ktoś mnie oskarża o rzeczy, które tu napisałeś. Sam też nie odpuszczasz, więc spójrz na siebie, zanim zaczniesz krytykować innych.

Zabolało, co? Sam sobie wystawiasz świadectwo przewrażliwionych reakcji.

Nie. A miało zaboleć? Czyli o to cały czas chodzi? Wielce interesujące. Może jest to nawet skuteczna metoda. Zamiast dyskutować o opowiadaniu można komentującemu dopiec i wtedy więcej krytykować opowiadania nie przyjdzie. Ja jednak jestem mało podatny na takie próby.

Zabolało, zabolało. Nie próbuj teraz nieudolnie oskarżać mnie o brak dyskusji nad opowiadaniem, kiedy sam nie potrafiłeś nad nim się pochylić. Jesteś mało podatny na próby czegoś, czego nie było? Zdumiewające.

A obecna “dyskusja” jest Twoją winą, bo po tym jak zadeklarowałeś, że nie odpuścisz dopóki nie będziesz miał ostatniego słowa, ja się wycofałem, zarówno pod tym opowiadaniem, jak i pod pozostałymi dwoma.

Czyli można autorowi nawrzucać, wyjść i oskarżyć autora, że się broni. I Ty twierdzisz, że nie masz wprawy w brudnych sztuczkach? Litości.

Zaoferowałem Ci możliwość oceny mojej recenzji.

Pokaż mi recenzję pisaną sprzed naszej dyskusji. Już o tym wspominałem, ale widzę, że odczytujesz moje zdania bardzo wybiórczo. Ciekawe, dlaczego?

Nie boję się, Zanaisie, gdybym się bał, to nie zaproponowałbym Ci recenzji. Nigdzie też nie uciekam, cały czas tu jestem i odpowiadam, mimo powtarzających się obelg w moim kierunku i żądań podani nazwiska, udowodnienia, że znam problematykę niepełnosprawności i wielu innych zaczepek. Nie wątpię jednak, że ktoś ze słabszym charakterem mógłby stąd uciec po takiej “dyskusji” z Tobą.

Boisz się pokazać swoje recenzje. Jaki masz konkretny powód? Że to nic nie zmienia? Zmienia bardzo dużo, bo pokazuje, czy masz kwalifikacje do oceniania tekstów takimi inwektywami, które używasz, jednocześnie obrażając autorów, co robisz bardzo często w pasywny sposób.

Obelg w Twoim kierunku nie było, jeśli uważasz inaczej, zapraszam do wzywania administracji. Zbanują mnie i w końcu spełni się Twoje marzenie.

 

I jeszcze Twoje twierdzenie o napiętnowaniu osób, które krytykują:

 

Pogubiłem się. Niestety :/  Wilk-zimowy

Ja wiem, że to ważne, ale wybacz, męczyłem się strasznie. Wizje nie mówiły do mnie nic, były migoczącymi plamami słów, których znaczenia nie byłem w stanie rozszyfrować.  Fizyk111

Przeczytałem. Jestem w mniejszości, której opowiadanie nie podeszło :)

Nie przemówiła do mnie narracja – jakby zbyt rwana i szorstka; (…) Historia bohaterów za bardzo mnie nie wzruszyła  Syf

 

Napisałeś, że te osoby nie skrytykowały tekstu. Na pewno nie zrobiły to w taki sposób, co Ty, ale szczerze mówiąc, tutaj nikt w ten sposób nie krytykuje. I nie widzę tego napiętnowania.

Hej :)

 

Przyznam się uczciwie do dwóch rzeczy: po Twoim jednym opowiadaniu, które czytałam i fabularnie mnie rozczarowało, nie miałam chęci sięgać po więcej. Przy okazji było jeszcze konkursowe, ale tego nie liczę, bo nie wiedziałam, które jest Twoje, a nawet mylnie typowałam xd.

 

Druga rzecz: kłótnia z Osvaldem była tak głośna na SB, że zajrzałam do komentarzy Osvalda na jego profilu i wyświetliły mi się dotyczące tego opowiadania, no to zajrzałam. W sumie nigdy nie czytałam komentarzy przed przeczytaniem tekstu, no ale okoliczności zrobiły swoje. I jako że przypadkiem zobaczyłam morze głupot w wypowiedzi Osvalda, to los chciał, że postanowiłam tutaj wejść i przeczytać, żeby wyrobić własne zdanie.

 

To tyle celem wstępu. Będzie długo, ucięło mi koniec, więc zamieszczę jeden pod drugim.

 

Komentarz powstaje na bieżąco. Wiesz, że u mnie zawsze szczerość, ale jak się pojawi krytyka to przynajmniej kulturalna. Chyba trochę też takiej potrzeba na tym forum. :)

 

Tytuł przyciąga uwagę i kojarzy mi się z obrazem. Działa na wyobraźnię już od początku. Lubię tytuły opowiadań, są takie, które zostają ze mną na zawsze, np. proste typu “Piaseczniki” czy bardziej poetyckie “Pożeglować do Bizancjum”, a z forum to “Pomniki was nie ocalą!”.

 

Na plus dialog na początku. Bez opisów, bez streszczeń, rozwlekania, po prostu zostajemy wrzuceni w akcję. Można to sobie wyobrazić pomimo oszczędności w przedstawieniu sceny.

 

Cierpliwości nauczyła się dawno temu. Nie miała wyboru.

To ostatnie zdanie mi nie pasuje. Nauka cierpliwości to coś, co zdobywamy poprzez różne doświadczenia, a wybór to coś, co świadomie wybieramy. Nawet mając wybór, chyba chcemy się cierpliwości nauczyć? Myślę, że bez tego zdania byłoby przejrzyściej.

 

Dość szybko dowiadujemy się, że Ewa jest w głowie syna, te dziwne zwierzęta coś sygnalizują, a później już wszystko wiemy. Może to nie wada, ale dla mnie ciekawiej byłoby budować atmosferę trochę wolniej.

 

skrzydła zatrzasnęły się same i Ewa stanęła gwałtownie.

Gwałtownie stanęła brzmi lepiej, choć ja bym wyrzuciła nawet „gwałtownie”, bo jak stajemy to raczej nie powoli. ;) 

 

Nad chatami górował Wawel, a raczej jego wypaczona wersja z wykrzywionymi wieżami i murami zdającymi się przybliżać i oddalać w imitacji miarowego oddechu.

Świetne. Od razu można sobie wyobrazić. Skojarzyło mi się z „Komą”, może znasz? 

 

Wprowadzenie starca: podoba mi się, że nie tylko Ewa i Marcin są w tym umyśle, bo dzięki temu ten umysł żyje, funkcjonuje na swoich zasadach, zasadach wykreowanego świata. Te głosy, wtrącenia, bim-bam-bom, nawiązania do ich życia, Wawel, to wszystko tworzy niesamowitą, niepokojącą atmosferę, czuję, że jestem wrzucona do umysłu. Z takich filmów to pamiętam jeden o podobnej tematyce zagłębiania się do umysłu, ale niestety nie pamiętam tytułu. Zrobię edycję jak mąż wróci z pracy i go zapytam.

 

Haloperyd, Rysperydem. Powinna się domyślić, że zostaną z Marcinem.

To mnie siekło. Leki jako ludzie. Pomysł genialny i mocny. Brakuje mi słów.

 

– Osiemnasta! – krzyknął tłum jednocześnie. – Otwórz buzię. A-aa! – Po czym zaszarżował na potwora.

Jak to jest świetnie opisane, cała ta scena nadawałaby się na animację. Zanais, miałam ciarki, jak czytałam i już dawno żadne opowiadanie nie wstrząsnęło mnie tak sugestywną sceną. Tutaj ten smokomarcin i te uśmiechnięte twarze leków… Przerażające. A w tym wszystkim mamy matkę, która chciała dobra dziecka i brała recepty, bo dawali je lekarze, a oni przecież się znają.

 

– A wy?! Czego się boicie? – krzyknęła z naganą w głosie – Dla dobra dziecka! – Odwróciła się i pobiegła w stronę smoka…

Tutaj kropka po „głosie”.

Ta scena w dalszym ciągu jest mocna i przeczytałam ją trzy razy zanim przeszłam dalej. Za każdym razem mnie… uderzała? Brakuje mi nawet sensownych słów. Tak niestety mam, jak coś mi się bardzo podoba i tracę trzeźwość umysłu.

 

– Mama – wymamrotał Marcinek, dźgając Ewę kciukiem w udo. – Nie chciałem a-aa. Nie chciałem.

Przez moje czerwone oczy mąż wróci do domu i zapyta, czemu płakałam. Na pewno pokażę mu Twoje opowiadanie.

 

Po latach takie słowa są wysuszone jak kwiaty na zapomnianym cmentarzu.

Ostatnio pisaliśmy o metaforach, no to ta metafora mocno do mnie trafia. Idealna metafora w idealnym fragmencie.

 

A Ewa wierzyła. Wierzyła, bo wtedy jeszcze nie wiedziała, że pewnych dolegliwości nie sposób wyleczyć.

Nie dziwię się, że wierzyła. Znam takich rodziców osobiście. Oni wierzą. Naprawdę. Blokują negatywne myśli, bo chcą wierzyć i mieć nadzieję. Rozumiem to.

 

– Zawsze bałem się tego miejsca. Tych ludzi. Stali i patrzyli na mnie. Tylko patrzyli, ale wzrokiem także można nienawidzić.

Ten tekst o wzroku, który nienawidzi jest trochę za długi. Może bardziej coś w stylu: Stali i patrzyli na mnie. Z nienawiścią. 

albo : Patrzyli na mnie z nienawiścią.

albo: Stali i patrzyli na mnie. Tylko patrzyli, ale wiem, że nienawidzili.

albo: Stali i patrzyli na mnie. Wiem, że nienawidzili mnie. [konstrukcja podobna do wypowiedzi Marcina]

Bo to takie bardziej dosadne, czytelnik domyśli się, że wzrokiem można nienawidzić. Warto coś pokombinować.

 

– Mamo! – Wściekły grymas wykrzywił mu twarz. – Mamo! Mamo! Mamo! – Zaczął wymachiwać pięściami. – Czego tu szukałaś?

Tutaj przed zaczął warto dać podmiot, bo jasne, każdy się domyśli, ale będzie poprawnie. ;)

 

Niektórzy zostają, inni nie dają rady, skwitował doktor.

Podobają mi się te wstawki doktorów, one pokazują, że życie tej kobiety kręciło się wokół lekarzy, w końcu te prywatne rozmowy też są z lekarzami, bardzo przemyślane.

 

Gniew odszedł, skulił się, pomrukując i warcząc, na wzór zmęczonej bestii ugniatającej legowisko przed snem.

A tutaj skulił się Marcin czy gniew?

 

Miłosierdzia? Błagałaś o powrót taty? Już ja wiem, o co prosiłaś. Chciałaś wolności, chciałaś, abym umarł.

– To normalne myśli, prawda? Boże, daj mi znów żyć jak normalny człowiek. Normalność… Takie ładne słowo.

Te dwa fragmenty są mocne, ale ja bym popracowała w nich nad stylem wypowiedzi, np. taki początek zdania „Już ja wiem…” kojarzy się raczej z typem zdecydowanym i bezwzględnym.

Hm, dalsza rozmowa też jest w takim stylu, ale jak dla mnie trochę za dużo goryczy w tym Marcinie w porównaniu do początku, chyba że to tak symbolizuje drogę przez życie, jeśli tak, to zabrakło czegoś pomiędzy, od tego dziecka, co łapie za rękę, do tego zgorzkniałego młodzieńca/dorosłego mężczyzny? Wiesz, o czym mówię? O tym dużym przeskoku, on wybija trochę z rytmu podczas czytania.

 

Jak to pewnego razu określiła sąsiadka Ewy: z twarzy od razu widać, że coś z nimi nie tak. Wtedy razem się śmiały. A potem urodził się Marcin i wkrótce Ewa inaczej patrzyła na świat.

Mocny fragment. I taki prawdziwy. Nie silisz się na fałsz, piszesz, jak u Ewy było.

 

Fragment, w którym obywatele „Układności” są pytani, czy czują szczęście i jak ich zabijają – powiem Ci, że Twoje opowiadanie otwiera wielkie pole do dyskusji. I na wielki plus, że nie ma tu streszczeń osłabiających fabułę, są pełnoprawne sceny, a to w literaturze bardzo ważne.

 

Proszę być stanowczym, powiedziała w pewnym ośrodku kobieta o jasnych włosach, gdy Irek i Ewa szukali porady w kolejnym miejscu. Konsekwentnie i stanowczo wygaszać wszystkie nieprawidłowe zachowania.

Od tamtej pory Irek zdzierał sobie gardło.

Tutaj brakuje mi powiązania. Kobieta mówi, żeby być stanowczym i konsekwentnym, a nie żeby krzyczeć. Może lepiej to z czymś połączyć? Może z diagnozą psychiatry o zbytniej łagodności, a może po prostu z bezsilnością i nerwami, i krzykami, które sprawiają, że dziecko zamiera, więc stają się sojusznikiem? Takie błędne koło? Raz krzyknął, Marcin zatrzymał się w połowie próby skoczenia ze schodów i dalej jakoś poszło? Weszło w nawyk?

 

– Bo takie jest życie! Życie trwa tylko chwilę. Tylko chwilę, skarbie – dodała spokojnie, a potem westchnęła.

Tutaj trochę za ładne słowa w obliczu tej sceny, takie zbyt ugładzone.

Ja bym to widziała mniej więcej tak:

– Dlaczego?

– Nie wiem, skarbie… Nie wiem… Takie jest życie…

 

– Nie ma nikogo, kto się tobą zajmie.

A to już celne. I prawdziwe do bólu.

 

Podobają mi się przejścia w tym opowiadaniu. Takie zgrabne, płynne, jak w filmie. I opisy obrazujące rzeczywistość w głowie nie są rozwleczone, za to mają odpowiedni czas w tekście.

 

– Zabierałam cię na hipoterapię, gdy byłeś mały.

– Gdziekolwiek pojechaliśmy, chciałem pytać: czy są tu konie?

Zamilkli oboje. Ewa przesunęła opuszkami po wierzchu drugiej dłoni. Z błękitnego koła został niewielki trójkąt. Czas uciekał.

– Synku… – szepnęła i urwała.

Jak bardzo, bardzo podoba mi się, że nie ma tutaj wzniosłych przemów, że Ewa nie wie, co powiedzieć. I ten obraz, w którym siedzą tam razem, na tej wyspie, takiej całkiem Marcina, jest melancholijny i kojący. Z wyrzutami sumienia krążącymi we krwi, z bólem w sercu, ale mimo wszystko kojący. Bo są. Dla nich to dużo. A ja czuję ich emocje.

 

Moje ciało żyje samo, ja jestem tylko widzem. Myśli błądzą, szukają ujścia, ale usta są jak dom, który nie chce przyjąć wędrowca.

 Porównanie bardzo trafne i cholernie smutne.

 

duma ze szkolnych osiągnięć, w końcu rodzina i wnuki.

Literówka

 

Nie płakałaś nade mną, (…) I ty również!

Nie wklejam całości, ale chodzi mi o całość, oczywiście. Ten fragment jest mocny. Mocny jak nie wiem. Wstrząsające wyznanie. I ciężko coś o nim napisać poza tym, że jest naprawdę mocny i trafia.

 

Rozmowa z matką, jej odpowiedź – naprawdę dobrze balansujesz pomiędzy cechami charakteru bohaterów. Żadne z nich nie jest dobre ani złe, mają swoje słabości i wady. Ewa się starała, kochała, ale popełniała błędy, brakowało jej doświadczenia, siły przebicia, zrozumiała wiele już za późno.

 

Koniec to bym musiała zacytować w całości, tak mi się podoba dialog.

Przeczepię się za to do innej rzeczy: za krótka kłótnia, zabrakło mi dłuższej dyskusji, tak może z trzy-cztery wymiany zdań. Wtedy byłoby to pełniejsze, głębsze, w końcu to ich pierwsza możliwość rozmowy, a jak wiadomo w emocjach i nerwach sporo można powiedzieć.

 

Koniec to trochę taki happy end, i mimo że nie jestem za happy endem w żadnej postaci, to tutaj mi nie przeszkadza to pogodzenie się i wspólne pozostanie w tym świecie. Dość się nacierpieli za życia. Dość szybkie, ale piękne zakończenie. Nie rozwaliło mnie, ale też nie rozczarowało.

 

Co do całego opowiadania – na pewno je zapamiętam na dłużej, głównie przez tą wizję smoka i uśmiechnięte leki. Nie miałam problemu z wizjami, wszystko było opisane naprawdę zrozumiale.

Jako że w rodzinie mam ciocię z chłopcem z głębokim autyzmem i innymi zaburzeniami, nie jest mi obcy dramat takiego rodzica i jego bezsilność i myśli samobójcze oraz myśli, których nawet nie sposób tu opisać. Ale nie o to chodzi. Po prostu każdy ma inne doświadczenia, a fakt, że one przelewają się na opowiadanie to już odmienna historia. Autor może wszystko językiem narratora.

 

I nie trzeba też mieć konkretnych doświadczeń, żeby coś napisać.

 

I tak też autor może napisać opowiadanie, w którym główny bohater myśli o tym, że powinien zabić niemowlę, bo jego matka zmarła i ono pewnie też umrze, gdyż znikąd pomocy. Ktoś czytający może dojść do tego fragmentu i uznać, że bohater jest pozbawiony serca, a opowiadanie to obrzydliwość. No a jak później ten sam bohater jednak w cudowny sposób ratuje dziecko, to jak wtedy nazwiemy bohatera? Takiego, który robi coś, żeby dziecko ocalić?

 

Opowiadanie napisała jedna z najbardziej znanych pisarek i ciekawa jestem, ile osób oburzało się, że bohater miał TAKIE myśli. No bo jakim trzeba być człowiekiem, żeby myśleć o zamordowaniu NIEMOWLAKA? I właśnie ja, osobiście, nie wartościowałam tego bohatera. Nie myślałam, że to najgorszy sku… ani co to za myśli, tak nie można wolno myśleć.

 

(Tutaj jednak napiszę pewne wyjaśnienia, jako że nie ma jeszcze komentarzy, a nie chcę, żeby ktoś źle zrozumiał: bohater był sam na bezludnej wyspie, głodny, odchodzący od zmysłów, a niemowlę – jak wynikało z przekazu – zamierzał zabić, bo nie miałby go czym nakarmić, w sensie nie było mleka i nie chciał, żeby umierało z głodu. W powyższej wypowiedzi chodziło mi o to, że dość mocno i dobitnie były ukazane jego myśli o zabijaniu i podejrzewam, że niektórzy czytający opowiadanie mogliby już za same te myśli bohatera znienawidzić, że JAK można mieć takie myśli, a to że umrze z głodu – tego by dostrzegać nie chcieli. Uznałam, że jednak to wyjaśnię, no bo może nie jest to znane opowiadanie).

 

Bo żyjemy w świecie, gdzie wszystko trzeba robić ładnie, super, rodzice muszą być idealni, a ci co krzyczą to są gorsi (oczywiście druga skrajność to rodzice krzyczący, bijący i uznający, że to jest spoko, choć nie jest, ja tu nie mówię o najgorszych zachowaniach).

 

Mówię o rodzicach, którzy kochają, ale popełniają błędy, a błędy obecnie to coś, za co się wyśmiewa i wytyka palcami, a jeszcze można wrzucić do Internetu i dokładnie obsmarować albo pomądrzyć się, jakich to złych rodziców mija się na ulicy i że „moje dziecko to nie robi histerii” czy „ja bym sobie nie pozwoliła na takie zachowanie, co to za rodzice, że tak dziecko rozpieszczają”. Taka presja powstaje na rodzicach, że strach się przyznać, że się krzyknęło. A tu nie o krzyk chodzi. Tu chodzi o nasze zachowanie. Też jestem przeciwnikiem krzyków (i oczywiście bicia, nawet nie powinnam tego podkreślać, ale ten świat, k… wszystko każe podkreślać, bo jak się czegoś nie powie, to można dostać łatkę, że się jest za biciem), ale zdarzyło mi się krzyknąć i żałować i przepraszać za to moje dziecko z całego serca.

 

Bo obecnie to istnieją takie chore podejścia, że wożenie w wózku czy przybicie piątki z dzieckiem niszczy mu dzieciństwo (serio, są ludzie, co tak myślą), że jak krzykniemy to dziecko już będzie do końca życia sterroryzowane, a jak nie kupimy stu edukacyjnych zabawek i nie nauczymy angielskiego w żłobku to start do życia ma gorszy. I skutek taki, że to rodzice sterroryzowani, przemęczeni, a dziecko nieszczęśliwe i na siłę pchane w coś, czego nie chce i nie potrzebuje.

 

Tutaj podobnie mamy w opowiadaniu do czynienia z matką, która chciała dobrze, ale była sterroryzowana przez społeczeństwo, przez lekarzy, nawet w pewnym momencie przez własnego męża! I oprócz dziecka, które jest w tym opowiadaniu w centrum, warto przyjrzeć się postaci matki, nie piętnować jej i nie oceniać w sposób krzywdzący. Te wszystkie wstawki tekstów lekarzy, te wszystkie spojrzenia w kościele, ta bezsilność, ta złość męża…

 

W opowiadaniu to jest cholernie dobrze oddane. Czułam jej żal, jej ból, jej niemoc. Czułam to przez słowa płynące z opowiadania. Ona się starała na tyle, na ile umiała. Była, kochała, nawet jak jej miłość gasła.

 

Bo dziecko potrzebuje rodzica. Tak, rodzica. I nawet jak rodzic ma wady, to okej, niech ma, ale jeśli kocha, to będzie potrafił przeprosić czy poczuć wstyd za złe myśli. Bo jesteśmy ludźmi. I nie możemy czuć się gorsi, bo ktoś nam wmawia, że on to jest taki super, nie krzyczy, nie bije, nawet nie ma złych myśli nigdy, ideał. Nie mówię tu o nikim personalnie, po prostu w Internecie zdarza się widzieć takie wizerunki „rodziców”, którzy wszystko robią najlepiej.

 

I dlatego uważam, że to, jak w opowiadaniu pokażemy rodziców, nawet tylko od tej złej strony, to jest zawsze tylko wycinek, jakaś część, historia jednej rodziny. Autor piszący wspomnienia z wojny, w której bohaterowie mają styczność z samymi nieżyczliwymi ludźmi, zamykający drzwi przed nosem, też powinien napisać, że jedne drzwi się otworzyły tylko po to, aby ktoś nie zarzucił stronniczości, ukazywania tylko w negatywnym świetle?

 

I oczywiście nie uważam, że w tym opowiadaniu jest TYLKO zła strona. Od samego początku mamy matkę, która:

– wchodzi w umysł dziecka z miłości, co jest pokazane nie poprzez streszczenia w stylu „tak go kochała bla bla”, tylko: klęka przy nim i powoli łapie go za rękę, widać w tym opisie czułość. Ja wiem, że dużo ludzi woli streszczenia, bo są proste i podają wszystko na tacy, ale dla mnie brak streszczeń to najlepsze, co może być;

– czeka cierpliwie na znak;

– czuje ucisk w gardle i powstrzymuje łzy, jak on mówi „mama”;

– dostrzega swoją winę w podawaniu leków,

– sprzedała mieszkanie i wydała oszczędności, żeby pożegnać się z synem

Zabrakło słów. Tyle poświęciła, aby się tu dostać: sprzedała mieszkanie – po jej śmierci i tak by przepadło, wydała oszczędności, wybłagała szybszy termin na odwiedziny w umyśle syna.

I jeszcze trochę innych rzeczy, jeśli będziemy analizować akapit po akapicie.

 

 

Na koniec nawiążę do jeszcze jednej poruszanej kwestii w komentarzach:

 

Recepty, leki, lekarze, dobre chęci.

 

Sorry, ale nie zawsze! Leki to biznes, dzieci to biznes, wiem jakie to okrutne i nie mówię, że ZAWSZE tak jest, bo nie zawsze, ale się zdarza. Przepisywanie leków dzieciom, bo tak.

 

Mój mąż jako czterolatek dostał worek leków od lekarza na astmę, jego mama wszystko kupiła, bo była dobrą mamą i kochała synka, chciała dobrze, brał leki. Zobaczył je dziadek. Okazało się, że miał takie same. Poszli do innego lekarza, przepisał sanatorium i ŻADNYCH LEKÓW. A te, co ma, to oddać dziadkowi, bo jak dziecko czteroletnie dostanie dawkę dla dziadka 60 lat, to jaką dawkę weźmie mając 60 lat? Leków mąż nie bierze do dziś. To nie jest jedyna historia, jaką znam, sama miałam tony leków na astmę, nie biorę nic.

 

I NIE, NIE chodzi mi o to, że lekarze to zło i że przepisują zło, NIE. Chodzi o to, że lekarze mogą się mylić, to ludzie i warto konsultować się więcej i w kilku miejscach. A w opowiadaniu mamy wyraźnie napisane, że Ewa to prosta kobieta, nie zna się, wierzy lekarzom, chciała dobrze dla dziecka. Ja jestem w stanie jej uwierzyć.

 

 

I tak poza opowiadaniem, a w nawiązaniu do sytuacji – Zanaisie, dla mnie Wilk miał rację i wszelkie dyskusje nie mają sensu, ale rozumiem Cię w 100%, bo ja na Twoim miejscu pewnie też bym odpisywała. I gdybym jeszcze popełniła opowiadanie, które nawiązuje w jakiś sposób do moich doświadczeń ze szpitalem i lekarzami, którzy nie uratowali dwóch najbliższych mi osób, a ktoś by tak podle to skomentował, twierdząc, że przedstawiam lekarzy tylko w czarnym świetle, to pewnie też w emocjach bym brnęła w to bagno dyskusji.

 

I mimo tego, że wiedziałabym, że nie warto. Ty też wiesz, ale nie odpuszczasz. Kiedyś jednak warto. Choć widzę, że na razie te komentarze wtłoczyły w Ciebie pustkę i niemoc. Ale to minie.

 

Zawsze możesz poszukać plusów – nabite komentarze, odwiedziny, no i jak to napisał GreasySmooth: przychylność forum. :D Bo próby ośmieszenia Cię i przedstawienia reszcie forum od złej strony są wręcz nachalne. Ale te wysiłki dają odwrotny skutek.

 

P.S. Zarzuty, że ktoś coś pisze, żeby wzbudzić litość i konkretne emocje: można tak napisać o wszystkim. Dosłownie. I w sumie najlepiej to nie pisać o trudnych tematach, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że to niepoprawne.

Polecam fim “Do-ga-ni”, na faktach, o znęceniu się nad niepełnosprawnymi dziećmi. Daleka jestem od ocen, ale akurat w tym przypadku, ja bym tych sk…

No sorry, ale film boleśnie i bezwzględnie mnie zniszczył. Rozwalił na drobne kawałki. I nawet patos na końcu mi nie przeszkadzał, bo historia była na faktach i dopiero FILM w kinach sprawił, że sprawcy zostali ponownie wzięci w obroty.

I tutaj jest tak samo. Może ktoś przeczyta, może coś zrozumie, może pomyśli o tych lekach, zastanowi się. Dla tego dla mnie to opowiadanie to coś więcej niż zwykła literatura.

Ponieważ Beryl nie pozwala na pewne tematy na krzykpudle, pozwolę sobie odnieść się tutaj do konkretnego kawałków komentarza, który pojawił się pod tym opowiadaniem, bo streszczają pewne problemy.

 

Oceniam teksty, jeśli są kiepskie, to daje temu wyraz.

Nie dajesz wyrazu, ale walisz ex cathedra, nawet jeśli zamieszczasz opinie skrajnie subiektywne.

 

Większość osób tutaj jest anonimowym nie wiadomo kim

Oceniasz jednak głównie teksty osób, które łatwo zidentyfikować dzięki publikacjom pozaportalowym, w tym opowiadań, które były publikowane na portalu. Zrobiłeś dwa wyjątki u początku kariery dla opowiadań zaledwie nominowanych do piórek.

Oczywiście, możesz odpowiedzieć, że swoje łaski komentatorskie postanowiłeś rozdzielić wyłącznie pomiędzy osoby publikujące albo u progu publikacji stojące w nadziei, że wyprowadzisz je albo z błędu pisania fantastyki, o której nie mają pojęcia, albo też na szerokie wody prawdziwie wielkiej literatury, którą będziesz mógł poklepać po plecach i powiedzieć “no, znośne”. Niemniej to w sumie wyraz pogardy dla innych użytkowników, tych anonimowych właśnie. Co więcej, może gdzieś wśród nich kryje się diament wymagający jedynie lekkiego doszlifowania, który jest już prawie gotowym brylantem i czeka jedynie na odkrywcę? Może to my, profani przecież fantastyki, nie potrafimy tego diamentu dostrzec? A może w ramach TWA specjalnie dusimy go pod korcem (wybaczysz pomieszane metafory?)? Dlaczego nie poczytasz tekstów innych – anonimowych właśnie – użytkowników, tylko wolisz przepychanki z tymi osobami, których nie przekonasz? Może dlatego, że od realnego oceniania wolisz kłótnie?

Na dodatek atakowanie, bo momentami naprawdę trudno to inaczej nazwać, tekstów osób publikujących jest szczególną strategią. Tak jakby fakt, że ktoś publikuje, Ci się nie podobał i to nie w sensie, że opowiadanie nie trafia w Twój gust, bo gusta są różne (ze skomentowanych przez Ciebie najbardziej ci spasowało to, które ja osobiście uważam za najsłabsze ze skomentowanych piórkowych, a na pewno najbanalniejsze ze wszystkich skomentowanych przez Ciebie), ale dlatego, że nie chcesz widzieć nowych nazwisk w polskiej fantastyce? Twierdzisz, że sam nie piszesz, ale wciąż chodzi mi po głowie pewien dwuwiersz Boya. Myślę, że wiesz, jaki. O krytykach.

 

Aha, tu może mi wolno. Odpowiedź, że “Mucha” nie jest Twoim ulubionym opowiadaniem, przewidziałam. Co do oceny konkretnych zdań skrajnie się nie zgadzam.

 

http://altronapoleone.home.blog

[treść usunięta przez moderatora – PsychoFish]

Po przeczytaniu spalić monitor.

PS. Chciałam to dopisać w edycie, ale Maras mnie uprzedził. Zupełnie szczerze uważam, że gdybyś zaczął od innego tonu i nie od rozstawiania wszystkich po kątach, miałeś szanse zostać kolejną Reg, bo uwagi stricte redakcyjne miewasz słuszne i na pewno każdy autor mógłby na nich zyskać. Ja osobiście z jednej konkretnej sugestii pod “Gambitem” zamierzam skorzystać, może nawet dokładnie w zaproponowanym brzmieniu, niemniej absolutnie zrozumiem każdego, kto strzeli focha na ton, jakim podawana jest mu słuszna rada.

http://altronapoleone.home.blog

Ale w sieci, anonimowo, można napisać każdą podłość bezkarnie.

Nie jest tak do końca, proszę nie sądzić wszystkich jedną miarą. Na portalu gdzie jestem administratorem i redaktorem prozy, pierwszy hejtujący komentarz jest zarazem ostatnim. Czy to ja, czy właściciel portalu albo ktoś z redakcji poezji, podejmuje działania szybko. W regulaminie jest jasno napisane, że wszelkie obraźliwe komentarze będą moderowane lub kasowane, a użytkownicy je piszący banowani. I nie chodzi tutaj o pokazywanie władzy, ale o wspólną społeczność, z którą każdy z nas się zżył. Chcemy, aby osoby publikujące czuły się bezpiecznie. Reakcje na hejt mogą przybrać różny wymiar, i w tej sprawie lepiej dmuchać na zimne.

Hejter pojawia się u nas raz na kilka miesięcy, od razu siejąc spustoszenie. Czasami kilka godzin, czasami dzień, zależy jak szybko uda się zareagować. Komentarze najczęściej są usuwane, a taki użytkownik dostaje bana, ale uwaga, każdy ma szanse na restart, w życiu różnie bywa i jeden dzień nie musi przekreślać wszystkiego. Dlatego ban jest zawsze tylko na miesiąc. Jednak do tej pory żaden z takich użytkowników po miesiącu nie wrócił.

Pozdrawiam.

Usunąłem zawartość komentarza mr. maras.

Pozostałych uczestników uprzejmie proszę prowadzenie dyskusji w sposób kulturalny, nawet przy dużej różnicy zdań i opinii.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ponieważ Beryl nie pozwala na pewne tematy na krzykpudle, pozwolę sobie odnieść się tutaj do konkretnego kawałków komentarza, który pojawił się pod tym opowiadaniem, bo streszczają pewne problemy.

Faktycznie nie potraficie odpuścić, prawda? Wątek o trollu też został zamknięty, wielka szkoda, co?

Nie dajesz wyrazu, ale walisz ex cathedra, nawet jeśli zamieszczasz opinie skrajnie subiektywne.

Piszę konkretnie, ale przy niejednej mojej uwadze jest pole do dyskusji. A z tego co zauważyłem, to pierwsze do krytykowania moich wypowiedzi są osoby, które same “walą ex cathedra”.

Oceniasz jednak głównie teksty osób, które łatwo zidentyfikować dzięki publikacjom pozaportalowym, w tym opowiadań, które były publikowane na portalu. Zrobiłeś dwa wyjątki u początku kariery dla opowiadań zaledwie nominowanych do piórek.

Jestem tu od marca i przez ten czas skomentowałem zaledwie kilkanaście opowiadań, z czego więcej niż dwa nie były oznaczone piórkiem. Wydaje mi się oczywiste, że lekturę portalowych tekstów należy zacząć od tych teoretycznie najlepszych. Nie mam pojęcia, jak nazywają się autorzy, poza dwoma osobami. Nie szukałem też nazwisk, bo i po co.

Cały wywód o moich motywacjach jaki zaprezentowałaś, mówi więcej o Tobie niż o mnie. Masz prawo myśleć o mnie, co chcesz, a mnie to zupełnie nie obchodzi.

(ze skomentowanych przez Ciebie najbardziej ci spasowało to, które ja osobiście uważam za najsłabsze ze skomentowanych piórkowych, a na pewno najbanalniejsze ze wszystkich skomentowanych przez Ciebie),

Masz na myśli tekst Finkli, jak przypuszczam. Jest to tekst według Ciebie najsłabszy i banalny, powiadasz. A to dlaczego? Bo dostarcza czytelnikowi rozrywkę, bo ma nietypowy świat, bo autorka pisze przejrzystym stylem. Nie uważam za banalną koncepcję świata idei i narodzin fizyki kwantowej. Potrafisz taki świat skonstruować, czy jedynie wykorzystujesz historyczne realia?

Czy wszystkie teksty piórkowe muszą być nadęte i nudne, muszą mieć wielki przekaz? I może jeszcze do tego rozwlekłe opisy. Czekaj, czekaj… ktoś na portalu właśnie tak pisze, aha, no tak, Ty.

Aha, tu może mi wolno. Odpowiedź, że “Mucha” nie jest Twoim ulubionym opowiadaniem, przewidziałam. Co do oceny konkretnych zdań skrajnie się nie zgadzam.

Odnalazłem na Shoutbox te zdania. Zakwestionowałem styl tych podkreślonych i stwierdziłem, że pozostałych bym się nie czepiał. Piszesz więc, że się skrajnie nie zgadzasz. Czekam na uzasadnienie z czym i dlaczego konkretnie się nie zgadzasz. A przy okazji, cytaty zapisałaś błędnie.

“Ulica, na której czekał w zaparkowanym samochodzie Bill, nieuchronnie była coraz bliżej.”

“Bill szykował się właśnie do wsiadania.”

“Wydawało mu się, że ktoś zrobił mu wielką dziurę w piersi i teraz grzebie w niej szponiastym paznokciem.”

“Sięgnął do kieszeni po swoje wieczne pióro. W połowie gestu przypomniał sobie, że wciąż trzyma je w dłoni.”

“Wysiadł przed frontem kamienicy, w której mieszkał.”

“Na jej widok zawyło w nim przerażenie.”

 

[komentarz edytowany przez moderację – PsychoFish]

PF: Osvaldzie, proszę nie kontynuować tego wątku dyskusji.

 

PsychoFish, gdy zacząłem pisać komentarz wpis mr.marasa nadal tu był, stąd w moim komentarzu znalazło się odniesienie do niego. Skoro komentarz mr.marasa został usunięty, to nie zamierzam do niego nawiązywać.

 

PF: Rozumiem, Osvald, uważam jednak, ze pomysł by eskalować dalej odpowiedzią jest potwornie chybiony, niezależnie od tego czy komentarz źródłowy został przeze mnie zmoderowany, czy nie. Nie chcę o tym dyskutować, zwracam na to uwagę "aby żyło się lepiej", dziękuję za dostosowanie się.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Ananke

Mój długi komentarz został trafiony przez chochlika i zniknął w odmętach przeszłości. Podejście nr 2 ;)

Przyznam się uczciwie do dwóch rzeczy: po Twoim jednym opowiadaniu, które czytałam i fabularnie mnie rozczarowało, nie miałam chęci sięgać po więcej.

Mam nadzieję, że tutaj się nie rozczarowałaś za bardzo.

I jako że przypadkiem zobaczyłam morze głupot w wypowiedzi Osvalda, to los chciał, że postanowiłam tutaj wejść i przeczytać, żeby wyrobić własne zdanie.

Powinienem się w takim razie cieszyć, że wymiana zdań z Osvaldem przysporzyła mi czytelniczkę, ale przyznam, że dużo nerwów kosztuje takie podbijanie popularności ;)

Wiesz, że u mnie zawsze szczerość, ale jak się pojawi krytyka to przynajmniej kulturalna. Chyba trochę też takiej potrzeba na tym forum. :)

Całkowicie się zgadzam.

Tytuł przyciąga uwagę i kojarzy mi się z obrazem. Działa na wyobraźnię już od początku.

Niektóre opowiadania powstają jako tytuł w głowie, inne łatwo zatytułować. Tutaj się męczyłem, więc miło mi, że wyszło.

Cierpliwości nauczyła się dawno temu. Nie miała wyboru.

To ostatnie zdanie mi nie pasuje.

Racja. Zmienione.

Dość szybko dowiadujemy się, że Ewa jest w głowie syna, te dziwne zwierzęta coś sygnalizują, a później już wszystko wiemy. Może to nie wada, ale dla mnie ciekawiej byłoby budować atmosferę trochę wolniej.

Hm, hm :P Możliwe. Przyznam, że struktura tego opowiadania była dyktowana wersami piosenki (do sprawdzenia w wątku konkursowym). Obawiałem się, że aby wszystko pomieścić, będę potrzebował dużo miejsca, stąd ten oszczędny styl. Później okazało się, że jakoś się udało i został zapas. Tylko wtedy już nie chciałem na siłę coś dobudowywać. Przyjmuję pod rozwagę.

skrzydła zatrzasnęły się same i Ewa stanęła gwałtownie.

Gwałtownie stanęła brzmi lepiej, choć ja bym wyrzuciła nawet „gwałtownie”, bo jak stajemy to raczej nie powoli. ;) 

Zmienione, ale nie wyrzucone, bo potrafię wyobrazić sobie kogoś, kto staje wolniej i kogoś, kto gwałtownie się zatrzymuje ;)

Świetne. Od razu można sobie wyobrazić. Skojarzyło mi się z „Komą”, może znasz? 

Film?

Te głosy, wtrącenia, bim-bam-bom, nawiązania do ich życia, Wawel, to wszystko tworzy niesamowitą, niepokojącą atmosferę, czuję, że jestem wrzucona do umysłu. Z takich filmów to pamiętam jeden o podobnej tematyce zagłębiania się do umysłu, ale niestety nie pamiętam tytułu.

Lubię estetykę filmu “Cela” z Lopez i podobną “The Fall” z Lee Pace, choć tylko pierwszy traktuje o podróży w głąb umysłu.

To mnie siekło. Leki jako ludzie. Pomysł genialny i mocny. Brakuje mi słów.

Wkomponowanie całych wersów piosenki Siekiery sprawiało mi masę problemów, szczególnie “Czy zjedli tu Murzyna?”. Ileż wersji fabuły wymyśliłem, gdzie można je zastosować. Potem już zdryfowałem na naprawdę dziwaczne pomysły. Kiedy zdecydowałem się napisać o podróży w głąb umysły niepełnosprawnego chłopaka, wszystko odnalazło swoje miejsce.

Jak to jest świetnie opisane, cała ta scena nadawałaby się na animację. Zanais, miałam ciarki, jak czytałam i już dawno żadne opowiadanie nie wstrząsnęło mnie tak sugestywną sceną.

Dziękuję. Nie ma tu nic miłego dla żadnej ze stron.

Przez moje czerwone oczy mąż wróci do domu i zapyta, czemu płakałam.

Ehh, mam nadzieję, że mąż nie będzie miał mi za złe. Takie emocje to największa pochwała dla autora.

Nie dziwię się, że wierzyła. Znam takich rodziców osobiście. Oni wierzą. Naprawdę. Blokują negatywne myśli, bo chcą wierzyć i mieć nadzieję. Rozumiem to.

Też takich znam. Niestety…

Ten tekst o wzroku, który nienawidzi jest trochę za długi. Może bardziej coś w stylu: Stali i patrzyli na mnie. Z nienawiścią. 

Tutaj trochę będę bronił. Sam nieraz w sklepie czy w innym miejscu publicznym widziałem ludzi patrzących na mnie (lub nie na mnie) z pogardą, oburzeniem, wyższością. Najczęściej to właśnie spojrzenia wychodzą od ludzi. Nie każdy zareaguje, czy coś głośno powie, ale spojrzenie? Nie krępują się. Dlatego chciałem to podkreślić, stąd wydłużenie.

– Mamo! – Wściekły grymas wykrzywił mu twarz. – Mamo! Mamo! Mamo! – Zaczął wymachiwać pięściami. – Czego tu szukałaś?

Tutaj przed zaczął warto dać podmiot, bo jasne, każdy się domyśli, ale będzie poprawnie. ;)

Zrobione :)

Gniew odszedł, skulił się, pomrukując i warcząc, na wzór zmęczonej bestii ugniatającej legowisko przed snem.

A tutaj skulił się Marcin czy gniew?

Racja. Zmienione.

Hm, dalsza rozmowa też jest w takim stylu, ale jak dla mnie trochę za dużo goryczy w tym Marcinie w porównaniu do początku, chyba że to tak symbolizuje drogę przez życie, jeśli tak, to zabrakło czegoś pomiędzy, od tego dziecka, co łapie za rękę, do tego zgorzkniałego młodzieńca/dorosłego mężczyzny? Wiesz, o czym mówię? O tym dużym przeskoku, on wybija trochę z rytmu podczas czytania.

Pomyślę, ale nic nie obiecuję. Uważam młodość za okres największej goryczy, największego buntu. Przejście od Marcina z pierwszej sceny do drugiej jest po prostu drzwiami i zmianą scenerii na kościół. Tutaj Marcin jest już nastolatkiem, jednocześnie kocha matkę, jak i ją nienawidzi.

Fragment, w którym obywatele „Układności” są pytani, czy czują szczęście i jak ich zabijają – powiem Ci, że Twoje opowiadanie otwiera wielkie pole do dyskusji.

Istnieję wciąż popularne metody terapii, które na pierwszym miejscu stawiają “wbicie” na siłę człowieka do społeczeństwa, bez pytania, czy jemu to pasuje. Tresura, nie zrozumienie.

Proszę być stanowczym, powiedziała w pewnym ośrodku kobieta o jasnych włosach, gdy Irek i Ewa szukali porady w kolejnym miejscu. Konsekwentnie i stanowczo wygaszać wszystkie nieprawidłowe zachowania.

Od tamtej pory Irek zdzierał sobie gardło.

Tutaj brakuje mi powiązania. Kobieta mówi, żeby być stanowczym i konsekwentnym, a nie żeby krzyczeć. Może lepiej to z czymś połączyć? Może z diagnozą psychiatry o zbytniej łagodności, a może po prostu z bezsilnością i nerwami, i krzykami, które sprawiają, że dziecko zamiera, więc stają się sojusznikiem? Takie błędne koło?

Hm. Rozumiem, o co Ci chodzi. Dla mnie wygaszania niepożądanych zachowań przez niewykształconego rodzica zazwyczaj będzie miało postać kar i krzyków, ale może nie nakreśliłem tego odpowiednio. Jeszcze się zastanowię.

– Bo takie jest życie! Życie trwa tylko chwilę. Tylko chwilę, skarbie – dodała spokojnie, a potem westchnęła.

Tutaj trochę za ładne słowa w obliczu tej sceny, takie zbyt ugładzone.

Ja bym to widziała mniej więcej tak:

– Dlaczego?

– Nie wiem, skarbie… Nie wiem… Takie jest życie…

Mamy to samo, tylko innym tonem głosu. Też pomyślę, bo Twoja wersja jest równie dobra.

Jak bardzo, bardzo podoba mi się, że nie ma tutaj wzniosłych przemów, że Ewa nie wie, co powiedzieć.

Sam bym nie wiedział, co powiedzieć, więc tym bardziej nie będę wkładał w usta postaci jakichś frazesów.

Moje ciało żyje samo, ja jestem tylko widzem. Myśli błądzą, szukają ujścia, ale usta są jak dom, który nie chce przyjąć wędrowca.

 Porównanie bardzo trafne i cholernie smutne.

Ja teraz myślę, że przekombinowane :P

duma ze szkolnych osiągnięć, w końcu rodzina i wnuki.

Literówka

Zmienione.

Nie płakałaś nade mną, (…) I ty również!

Nie wklejam całości, ale chodzi mi o całość, oczywiście. Ten fragment jest mocny. Mocny jak nie wiem. Wstrząsające wyznanie. I ciężko coś o nim napisać poza tym, że jest naprawdę mocny i trafia.

Dziękuję. Według mnie ten fragment to kwintesencja opowiadania. 

Przeczepię się za to do innej rzeczy: za krótka kłótnia, zabrakło mi dłuższej dyskusji, tak może z trzy-cztery wymiany zdań. Wtedy byłoby to pełniejsze, głębsze, w końcu to ich pierwsza możliwość rozmowy, a jak wiadomo w emocjach i nerwach sporo można powiedzieć.

Ja to widziałem inaczej. Stawiając się w sytuacji Ewy, wiedząc, że to pierwsze, ale i jednocześnie ostatnie spotkanie, nie chciałbym tracić czasu na kłótnie, które już nie mają znaczenia. I myślę, że Marcin też by nie chciał. Zaraz ma zostać sam, bez jedynej osoby, która go wciąż kocha.

Koniec to trochę taki happy end, i mimo że nie jestem za happy endem w żadnej postaci, to tutaj mi nie przeszkadza to pogodzenie się i wspólne pozostanie w tym świecie. Dość się nacierpieli za życia. Dość szybkie, ale piękne zakończenie. Nie rozwaliło mnie, ale też nie rozczarowało.

Staruch napisał, że happy endu tutaj nie widzi. Może to i dobrze, że każdy interpretuje, jak chce :)

Co do całego opowiadania – na pewno je zapamiętam na dłużej, głównie przez tą wizję smoka i uśmiechnięte leki. Nie miałam problemu z wizjami, wszystko było opisane naprawdę zrozumiale.

Dziękuję, też uważam, że pierwsza scena jest najlepsza.

 

CDN

Cały wywód o moich motywacjach jaki zaprezentowałaś, mówi więcej o Tobie niż o mnie.

"Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”. Może nie trzeba było zaczynać tutaj od insynuowania ludziom motywacji znacznie bardziej niskich i podłych niż potencjalne fandomowe intrygi?

Edyta: ponieważ tak bardzo przywiązujesz uwagę do szczegółów, to zwróć uwagę na taki, że Ty Zanaisowi i mnie przypisałeś konkretne intencje, ja zaś jedynie napisałam, że to tak wygląda, jakby.

 

Reszta imho nie zasługuje na dalszą dyskusję, szkoda czasu, jeśli Ty masz go w nadmiarach, proszę bardzo, ja nie mam. Quod scripsi, scripsi i zdania mojego erystyką nie zmienisz.

http://altronapoleone.home.blog

"Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”. Może nie trzeba było zaczynać tutaj od insynuowania ludziom motywacji znacznie bardziej niskich i podłych niż potencjalne fandomowe intrygi?

Nikomu niczego nie insynuuję, piszę o tym jakie wrażenia wywołuje tekst.

Edyta: ponieważ tak bardzo przywiązujesz uwagę do szczegółów, to zwróć uwagę na taki, że Ty Zanaisowi i mnie przypisałeś konkretne intencje, ja zaś jedynie napisałam, że to tak wygląda, jakby.

A to dobre, uśmiałem się. Widzę, że przede mną jeszcze mnóstwo nauki jeśli chodzi o kwestię internetowych sporów.

Reszta imho nie zasługuje na dalszą dyskusję, szkoda czasu, jeśli Ty masz go w nadmiarach, proszę bardzo, ja nie mam. Quod scripsi, scripsi i zdania mojego erystyką nie zmienisz.

Ta wypowiedź wygląd tak, jakby ktoś usiłował zamaskować fakt, że nieopatrzenie rzuca stwierdzenia, których nie potrafi uargumentować. Trudno, moja ciekawość dotycząca Twojej opinii na temat przytoczonych zdań musi pozostać niezaspokojona.

Czy tak jest dobrze? Czy poprawnie zastosowałem “to tak wygląda, jakby”?

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Ta wypowiedź powyżej wygląda tak, jakby autor próbował nam wmówić, że nie wie na czym polega erystyka i nie potrafi toczyć internetowych sporów. Ps. Zapomniałeś się policytować, ale to pewnie Cię nie interesuje, tak jak nasze opinie na temat Twoich wypowiedzi i formy, w jakiej je podajesz. Śmieszny jesteś, Osvaldzie, w tym swoim zacietrzewieniu, ale to pewnie też Cię nie interesuje :)

Known some call is air am

Nikomu niczego nie insynuuję, piszę o tym jakie wrażenia wywołuje tekst.

Nie, oczywiście, że nie insynuujesz, tylko przypisujesz. Vide komentarz pod “Bajką”, gdzie zarzuciłeś mi podłe intencje lansowania się na wojnie.

 

Oraz Twoje “uśmiałem się” zaczyna być śmieszne jako jedyny argument, kiedy brak Ci merytorycznych argumentów.

 

I dobrze, chciałeś, masz opinię o zdaniach.

 

“Ulica, na której czekał w zaparkowanym samochodzie Bill, nieuchronnie była coraz bliżej.”

 

Ulica była nieuchronnie bliżej? To frazeologiczny potworek, pokrętna składnia dla powiedzenia, że n bohaterowie zbliżali się do miejsca, gdzie czekał Bill. Nieuchronność tu razi; można pójść w przesadę dla podkreślenia emocjonalnego stanu, ale tu akurat zostało to po prostu nieumiejętnie napisane. Dodatkowo: czy potrzebna jest informacja, że samochód był zaparkowany? Trudno czekać w niezaparkowanym. Można od biedy czekać, krążąc po okolicy, ale to właśnie byłaby sytuacja godna podkreślenia jako nietypowa. Poza tym skąd wiadomo, że czekał w zaparkowanym samochodzie? Bohaterowie na razie tego nie widzą, nie wiedzą, co najwyżej podejrzewają, więc to akurat ratowałoby proste “gdzie miał czekać”, zapewne czekał, wedle umowy czekał itd.

 

“Bill szykował się właśnie do wsiadania.”

 

Nie powiesz mi, że to jest naturalne i poprawne zdanie. Szykować się można na imprezę czy do teatru, ewentualnie ogólnie do wyjścia, do wygłoszenia przemówienia – w każdym razie do czegoś, co wymaga przygotowań. To słowo z innego rejestru, po prostu. A Bill miał co najwyżej właśnie wsiadać czy też właśnie wsiadał, albo po prostu otwierał drzwiczki itd.

 

“Wydawało mu się, że ktoś zrobił mu wielką dziurę w piersi i teraz grzebie w niej szponiastym paznokciem.”

 

To jest po prostu purpura, na dodatek porównanie mocno wyświechtane, a szponiasty paznokieć brzmi w tym kontekście śmiesznie, a nie strasznie.

 

“Sięgnął do kieszeni po swoje wieczne pióro. W połowie gestu przypomniał sobie, że wciąż trzyma je w dłoni.”

 

W połowie gestu, naprawdę Cię to nie razi?

 

“Wysiadł przed frontem kamienicy, w której mieszkał.”

 

Wysiadł przed kamienicą lub przed bramą kamienicy. Wystarczy.

 

“Na jej widok zawyło w nim przerażenie.”

 

Zawyło przerażenie? Taki banał?

 

Wybrałam, Osvaldzie, zdania, które można potraktować bez trudu Twoimi narzędziami.

 

http://altronapoleone.home.blog

Nie, oczywiście, że nie insynuujesz, tylko przypisujesz. Vide komentarz pod “Bajką”, gdzie zarzuciłeś mi podłe intencje lansowania się na wojnie.

Nie, nie przypisuję niczego. A jeśli chcesz o tym dyskutować nadal, to proponuję pod “Bajką”, a nie tutaj. Mnie zupełnie nie przeszkadza, że ktoś ma inną opinię.

Ulica była nieuchronnie bliżej? To frazeologiczny potworek, pokrętna składnia dla powiedzenia, że n bohaterowie zbliżali się do miejsca, gdzie czekał Bill. Nieuchronność tu razi; można pójść w przesadę dla podkreślenia emocjonalnego stanu, ale tu akurat zostało to po prostu nieumiejętnie napisane. Dodatkowo: czy potrzebna jest informacja, że samochód był zaparkowany? Trudno czekać w niezaparkowanym. Można od biedy czekać, krążąc po okolicy, ale to właśnie byłaby sytuacja godna podkreślenia jako nietypowa. Poza tym skąd wiadomo, że czekał w zaparkowanym samochodzie? Bohaterowie na razie tego nie widzą, nie wiedzą, co najwyżej podejrzewają, więc to akurat ratowałoby proste “gdzie miał czekać”, zapewne czekał, wedle umowy czekał itd.

Wcale nie. Mylisz się we wszystkim. Powinnaś wiedzieć, że ocena zdania wyrwanego z kontekstu może dotyczyć składni, interpunkcji czy ortografii. Pozostałe elementy w dużej mierze zależą od kontekstu. Nie wiesz, czy fakt zaparkowania samochodu nie wymagał podkreślenia. Nie wiesz, na ile emocjonalne było to nieuchronne zbliżanie się. Oznacza to tyle, że bohater nie chce iść na tę ulicę, dlatego ona zbliża się nieuchronnie.

Nie powiesz mi, że to jest naturalne i poprawne zdanie. Szykować się można na imprezę czy do teatru, ewentualnie ogólnie do wyjścia, do wygłoszenia przemówienia – w każdym razie do czegoś, co wymaga przygotowań. To słowo z innego rejestru, po prostu. A Bill miał co najwyżej właśnie wsiadać czy też właśnie wsiadał, albo po prostu otwierał drzwiczki itd.

To jest poprawne zdanie i również może być uzasadniona kontekstem. Jeśli czynność wsiadania do samochodu wymaga na przykład zdjęcia płaszcza, to można tak napisać. Albo może to oznaczać, że bohater ma jakieś opory przed tym wsiadaniem.

To jest po prostu purpura, na dodatek porównanie mocno wyświechtane, a szponiasty paznokieć brzmi w tym kontekście śmiesznie, a nie strasznie.

Widziałem dużo gorsze purpury niż to. A szponiasty oznacza przypominający szpon, nie brzmi śmiesznie, ale poprawniej byłoby napisać szponiasty palec.

W połowie gestu, naprawdę Cię to nie razi?

Tu się zgodzę, gest nie jest w tym kontekście słownikowo poprawny.

Wysiadł przed kamienicą lub przed bramą kamienicy. Wystarczy.

Właśnie to napisałem na Shoutboxie, że taka konstrukcja z “który” brzmi źle.

Zawyło przerażenie? Taki banał?

Mnie to nie przeszkadza. Lepsze wyjące przerażenie niż wargi wiatru.

Wybrałam, Osvaldzie, zdania, które można potraktować bez trudu Twoimi narzędziami.

Tylko że ja czytam całe opowiadania, a nie analizuję zdań wyrwanych z kontekstu. I przyznam, że gdybym wiedział, że fakt, iż uznałem za dobrą twórczość Mai Kossakowskiej skończy się wyszukiwaniem w jej tekstach teoretycznie błędnych zdań wyrwanych z kontekstu i wyśmiewaniem tego, że pisała “o aniołkach” to nigdy bym o niej nie wspomniał.

Widzę też pewien paradoks w tym, że amatorzy, którzy mogą się poszczycić zaledwie piórkami lub publikacjami w darmowych antologiach, na ostrą krytykę reagują ślepą agresją, ale jednocześnie bez skrępowania krytykują pisarzy z ogromnym dorobkiem.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Widzę też pewien paradoks w tym, że amatorzy, którzy mogą się poszczycić zaledwie piórkami lub publikacjami w darmowych antologiach, na ostrą krytykę reagują ślepą agresją, ale jednocześnie bez skrępowania krytykują pisarzy z ogromnym dorobkiem.

O kim konkretnie mówisz?

Osvaldzie, przeczytałam całe opowiadanie, a Ty oczywiście insynuujesz, że tego nie zrobiłam, co już jest metodą “rzućmy g**nem, trochę się przyklei”, bo nie masz żadnych podstaw, żeby uważać, że tekstu nie przeczytałam – wręcz przeciwnie, z rozmowy na sb, gdzie również napisałam, że jest to obyczajówka z cieniem fantastyki, wynikało coś wręcz przeciwnego. Założyłam, że Ty również wiesz, o jakim tekście mowa i go pamiętasz, skoro potrafiłeś napisać, że nie należy do Twoich ulubionych (jakże przewidywalnie). I że nie zniżysz się do takich chwytów (tu Cię nie doceniłam).

I nie. Ulica nie zbliża się nieuchronnie. To jest fatalny frazeologizm, bardzo źle użyta animizacja. Nieuchronnie zbliża się coś w czasie, nie w przestrzeni.

 

Widziałem dużo gorsze purpury niż to.

Ja też. Ale to nie znaczy, że cytowane zdanie przestaje być purpurą. Gdybyś je znalazł w opowiadaniu kogoś z Lożan, zapewne nazwałbyś je mordem na języku polskim.

 

Lepsze wyjące przerażenie niż wargi wiatru.

J.w. To, że istnieje coś gorszego, nie znaczy, że coś, co jest złe, staje się dobre.

 

Tylko że ja czytam całe opowiadania, a nie analizuję zdań wyrwanych z kontekstu.

Wyobraź sobie, że ja też. Niemniej ponieważ za niemalże jedyne cenne uwagi, jakie pozostawiasz pod tekstami, uważam te redakcyjne, które odbywają się na zdaniach wyrwanych z tekstu, to o kwestiach stylistycznych (a to Ty Kossakowską podałeś nam jako wzorzec stylistyczny, przypominam, na wypadek gdyby ktoś tego na sb nie czytał) rozmawiamy w obrębie konkretu, a nie całości. Źle napisane zdanie tłumaczy się jedynie tam, gdzie zostało celowo źle napisane, bo np. bohater albo narrator/punkt widzenia tak mówi. Trochę na zasadzie tego, co z językiem robi Huberath w “Wróciees Sneogg, wiedziaam”.

 

Za insynuacje, że wyrywam zdania z kontekstu i nie czytałam opowiadania zgłaszam Twój komentarz, tak btw.

 

Widzę też pewien paradoks w tym, że amatorzy, którzy mogą się poszczycić zaledwie piórkami lub publikacjami w darmowych antologiach

Ciekawe, o kim mówisz, bo ja akurat mam na koncie współautorstwo dwóch powieści, a także lada moment trzy opowiadania w NF oraz kilka w antologiach płatnych. Zan ma NF i chyba płatną antologię. Maras ma płatną antologię.

http://altronapoleone.home.blog

Osvaldzie, przeczytałam całe opowiadanie, a Ty oczywiście insynuujesz, że tego nie zrobiłam, co już jest metodą “rzućmy g**nem, trochę się przyklei”, bo nie masz żadnych podstaw, żeby uważać, że tekstu nie przeczytałam – wręcz przeciwnie, z rozmowy na sb, gdzie również napisałam, że jest to obyczajówka z cieniem fantastyki, wynikało coś wręcz przeciwnego. Założyłam, że Ty również wiesz, o jakim tekście mowa i go pamiętasz, skoro potrafiłeś napisać, że nie należy do Twoich ulubionych (jakże przewidywalnie). I że nie zniżysz się do takich chwytów (tu Cię nie doceniłam).

Nie, napisałaś, że można do tych zdań użyć moich narzędzi, na co ja odpisałem, że ja czytam całe opowiadania, a nie analizuję pojedynczych zdań. To nie jest sugestia, że nie przeczytałaś. Dorabiasz sobie bardzo dużo do moich wypowiedzi.

I nie. Ulica nie zbliża się nieuchronnie. To jest fatalny frazeologizm, bardzo źle użyta animizacja. Nieuchronnie zbliża się coś w czasie, nie w przestrzeni.

A czy przypadkiem tworzenie frazeologizmów nie polega właśnie na stosowaniu słów w znaczeniu innym niż wskazuje na to definicja słownikowa? Poza tym nie możesz mówić o złym użyciu animizacji, bo jej tu w ogóle nie ma.

Ja też. Ale to nie znaczy, że cytowane zdanie przestaje być purpurą. Gdybyś je znalazł w opowiadaniu kogoś z Lożan, zapewne nazwałbyś je mordem na języku polskim.

Czemu tak zakładasz?

J.w. To, że istnieje coś gorszego, nie znaczy, że coś, co jest złe, staje się dobre.

Bardzo trafne stwierdzenie, zwłaszcza w odniesieniu do niektórych tekstów, które tutaj przeczytałem.

Wyobraź sobie, że ja też. Niemniej ponieważ za niemalże jedyne cenne uwagi, jakie pozostawiasz pod tekstami, uważam te redakcyjne, które odbywają się na zdaniach wyrwanych z tekstu,

A jak inaczej miałbym napisać uwagę bez kopiowania danego zdania? Moja uwaga do danego zdania wynika też z tego jak zdanie wpasowuje się w kontekst, ale nie kopiuję do komentarza całego akapitu, tylko to czego odnosi się uwaga. To naprawdę dziwaczny zarzut.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Nie, nie przypisuję niczego.

A dalej:

Wcale nie. Mylisz się we wszystkim.

A tutaj mamy ulubione licytowanie, nie podparte niczym, prócz ogólników:

Widziałem dużo gorsze purpury niż to.

Mnie to nie przeszkadza. Lepsze wyjące przerażenie niż wargi wiatru.

A tu licytowanie z insynuowaniem (ja przeczytałem, ty nie przeczytałaś):

Tylko że ja czytam całe opowiadania, a nie analizuję zdań wyrwanych z kontekstu.

A tutaj się kajamy, że raz zdecydowano się na podparcie swojego zdania przykładem, co na dobre nikomu nie wyszło (lepiej zostać przy ogólnikach):

I przyznam, że gdybym wiedział, że fakt, iż uznałem za dobrą twórczość Mai Kossakowskiej skończy się wyszukiwaniem w jej tekstach teoretycznie błędnych zdań wyrwanych z kontekstu i wyśmiewaniem tego, że pisała “o aniołkach” to nigdy bym o niej nie wspomniał.

A to jest majstersztyk pasywnej agresji. Święte oburzenie, że ktoś poważył się na analizę tekstu uznanego autora, za co powinniśmy się wstydzić, do tego domieszane sugerowanie “ślepej agresji” róznych, bliżej niesprecyzowanych nas (ogólniki rulz!) pisarzy amatorów, i na koniec zdyskredytowanie wewnętrznego systemu ocen na portalu, który jest nic nie wart:

Widzę też pewien paradoks w tym, że amatorzy, którzy mogą się poszczycić zaledwie piórkami lub publikacjami w darmowych antologiach, na ostrą krytykę reagują ślepą agresją, ale jednocześnie bez skrępowania krytykują pisarzy z ogromnym dorobkiem.

Ty jesteś inteligentna bestia, Osvaldzie, ale jednocześnie mam Cię za… no, nieważne, przecież Cię to ani ziębi, ani grzeje, i wcale, ale to wcale, nie interesuje.

 

Known some call is air am

Za insynuacje, że wyrywam zdania z kontekstu i nie czytałam opowiadania zgłaszam Twój komentarz, tak btw.

W takim razie ja pozwolę odnieść się do tego bezpośrednio pod tekstem. W zdaniu: “Tylko że ja czytam całe opowiadania, a nie analizuję zdań wyrwanych z kontekstu” nie widzę żadnej insynuacji, a jedynie stwierdzenie, że Osvald analizuje zdania w kontekście całego opowiadania, a nie samotne zdania od tego kontekstu oderwane (w domyśle: tak, jak robisz Ty, Drakaino).

Od razu jednak zastrzegam, że nawet jakby Osvald zarzucił Ci, Drakaino, brak znajomości tekstu którego zdania poddałaś analizie to w żadnym wypadku nie jest to zarzut stanowiący podstawę do interwencji moderacji.

Nie wydaje mi się również, by cytowane zdanie uzasadniało pisanie o “rzucaniu gównem”.

 

Zanaisie: jeśli nie życzysz sobie, by pod Twoim opowiadaniem omawiano inne to daj znać, podejmiemy działania.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Zanaisie: jeśli nie życzysz sobie, by pod Twoim opowiadaniem omawiano inne to daj znać, podejmiemy działania.

Dziękuję, na razie mi nie przeszkadza. Lepiej tu niż na SB :)

OK :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Litera prawa, duch prawa, wojewoda, reszta jest milczeniem.

http://altronapoleone.home.blog

Dlaczego, Osvaldzie, nie pochwaliłeś się dorzuceniem do swojego profilu cytatu z mojego komentarza? A zresztą, nie dziwię się, w końcu mam tam ogólnikowe niedopowiedzenie, a Ty je bardzo lubisz :) Edit: nie sądzisz, że to cytowanie nas w informacjach profilowych kłóci się z Twoimi, wygłaszanymi już wielokrotnie, buńczucznymi zapewnieniami, że nasze zdanie na Twój temat Cię nie interesuje?

Known some call is air am

Dlaczego, Osvaldzie, nie pochwaliłeś się dorzuceniem do swojego profilu cytatu z mojego komentarza?

Bo byłem pewien, że sam się pochwalisz.

Edit: nie sądzisz, że to cytowanie nas w informacjach profilowych kłóci się z Twoimi, wygłaszanymi już wielokrotnie, buńczucznymi zapewnieniami, że nasze zdanie na Twój temat Cię nie interesuje?

Nie, nie sądzę tak.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Akhem.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

[komentarz źródłowy został usunięty, w związku z tym usuwam także odpowiedź – PsychoFish]

 

Wiem, Fiszu. Mam to zmoderowac, bo w zasadzie mnie zależało, żeby Osvald zaspokoił swój brak ciekawości i pewnie już się zapoznał z mom wpisem, więc mogę go usunąć, jeśli taka wola moderacji.

 

Dziwne to zachowanie i uważam, że takie wpisy, jak Twój zasługują na coś więcej niż “akhem”.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

To zgłaszaj, Osvaldzie, spoko, jak już wyczerpałeś inne środki, to się nie krępuj, przecież wiem, że nie stać Cię na więcej.

Known some call is air am

Zawsze najpierw liczę na przytomność umysłu i autorefleksję użytkowników. 

 

OS – wiesz, co zrobiłeś nie tak. Przypomnę też, że w razie sporu można komunikować się za pomocą PW. Ponownie przypominam o prośbie o kulturalne prowadzenie dyskursu, niezależnie od kanału, jakim wiadomości są przekazywane.

 

Osvald – już raz pisałem, że odpowiadanie na takie komentarze uważam za chybiony pomysł, ale mogło uciec – więc powtarzam ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dobra, Fiszu, wiem co zrobiłem nie tak i to usuwam. Spoko, z mojej strony EOT.

Known some call is air am

Hej! Ciężki temat, opowiadanie trudne, przesiąknięte emocjami, pretensjami z obydwu stron. Takie tematy zawsze warto poruszać i jest to wyzwanie. Jeśli chodzi o sposób poprowadzenia fabuły to brakowało mi spójnej linii fabularnej, zależności poszczególnych scen od siebie, raczej były to oniryczne, poszarpane kawałki budzące szok (te brutalne) bądź pokazujące ciężkie relacje między niepełnosprawnym dzieckiem a rodzicem. Emocje tu widać i za to brawa, ale samo podjęcie się tematyki nie powinno być przyczyną, dlaczego opowiadanie ma być rewelacyjne. Może wpływ na brak zachwytu z mojej strony ma fakt, że czytałam już opowiadania, które podjęły ten temat i które wywołały u mnie wzruszenie. Tutaj aż tak się nie zaangażowałam emocjonalnie. Niemniej opowiadanie dobrze napisane.

Hej, Avei

Szarpanina i oniryczność wynika częściowo ze specyfiki konkursu, na który ten tekst powstał – chodziło o wykorzystanie wersów z określonej piosenki, a ja akurat wybrałem dość dziwną, z której byłoby trudno wykorzystać słowa w jednej fabule. Łączy je motyw przewodni i bohaterowie, reszta jest wyprawą w głąb umysłu, więc nie musi się trzymać sztywno określonych zasad. Przynajmniej moim zdaniem ;)

Emocje tu widać i za to brawa, ale samo podjęcie się tematyki nie powinno być przyczyną, dlaczego opowiadanie ma być rewelacyjne.

Każdą tematykę można spłycić, a tekst zepsuć. 

Może wpływ na brak zachwytu z mojej strony ma fakt, że czytałam już opowiadania, które podjęły ten temat i które wywołały u mnie wzruszenie.

Indywidualny odbiór jest najważniejszy, ale niezależny od autora. Tutaj wystarczająco wielu odbiorców uznało, że jest ok.

Dzięki za komentarz i pozdrawiam

Niektóre opowiadania powstają jako tytuł w głowie, inne łatwo zatytułować. Tutaj się męczyłem, więc miło mi, że wyszło.

To opowiadanie wzbudziło we mnie mnóstwo emocji, do tej pory gdzieś tam we mnie tkwi pod skórą, a przyznam się, że często mam tak, że opowiadania przeciekają przez palce i po jakimś czasie już zapominam, a tytułów to w ogóle nigdy nie pamiętam oprócz „Piaseczników”, „Pożeglować do Bizancjum” i „Księżyca dwudziestu rąk”, od tytułów mam męża, co większość pamięta. :D 

 

Ale tutaj oprócz samego opowiadanie tytuł też we mnie mocno siedzi, obudzona w nocy na pewno bym podała. 

 

Zmienione, ale nie wyrzucone, bo potrafię wyobrazić sobie kogoś, kto staje wolniej i kogoś, kto gwałtownie się zatrzymuje ;)

Można sobie wiele wyobrazić, dlatego to nie błąd, raczej takie dążenie do przejrzystości i płynności w tekście, ale to taka moja maniera, że przysłówki zazwyczaj niewiele wnoszą i spowalniają akcję. Informacja, że ktoś stanął jest zazwyczaj wystarczająca i dopisek „gwałtownie” to trochę taki twór bez większego sensu. Ale nie mówię, że masz to zmienić, ja mam po prostu taką przypadłość, że tak to widzę. :) To pewnie dość subiektywne. 

 

„Koma” to film, tak. Nie wiem czy była książka. ;)

 

Lubię estetykę filmu “Cela” z Lopez i

Tak, o to mi chodziło. ;)

 

 

Nie krępują się. Dlatego chciałem to podkreślić, stąd wydłużenie.

Ale wydłużenie opisu nie dodaje emocji, ew. można popracować nad fragmentem, żeby trochę mocniej podkreślić, że ta nienawiść spojrzeń była tak dotkliwa.

 

Ja teraz myślę, że przekombinowane :P

Mi nadal się podoba. Jasne, ten konkretny cytat jest trochę patetyczny, ale akurat w tym przypadku też prawdziwy i jak się w to zagłębić, to cholernie smutny.

 

Ja to widziałem inaczej. Stawiając się w sytuacji Ewy, wiedząc, że to pierwsze, ale i jednocześnie ostatnie spotkanie, nie chciałbym tracić czasu na kłótnie, które już nie mają znaczenia. I myślę, że Marcin też by nie chciał. Zaraz ma zostać sam, bez jedynej osoby, która go wciąż kocha.

Zgadzam się, masz rację, że dalsze kłótnie i rozmowy niewiele by im dały, nie zawsze są potrzebne, nie zawsze się odbędą. Czasami jest inaczej. Tutaj to pasuje. 

 

Staruch napisał, że happy endu tutaj nie widzi. Może to i dobrze, że każdy interpretuje, jak chce :)

Tak, przy tym zakończeniu można uznać, że nie ma happy endu, ale dla mnie no nagłe ozdrowienie byłoby naciągane, a happy end (poniekąd, bo ciężko to tak nazwać, może inaczej: nie totalna rozpacz i ból) widzę właśnie w tym pogodzeniu się wspólnie z tym wszystkim, możliwości rozmowy na tej samej płaszczyźnie, ostatecznie nie było odrzucenia z żadnej ze stron, a wsparcie. 

 

Widzę, że dyskuja pod tekstem wrzała. No cóż, dobrze, że już po. :)

 

Nowa Fantastyka