- Opowiadanie: FilipWij - Droga na skróty

Droga na skróty

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Droga na skróty

Gnał, nie zwra­ca­jąc uwagi na prze­szko­dy le­śnych ostę­pów. Po kilku drob­nych kon­trak­tach nad­cho­dzi­ła upra­gnio­na au­dien­cja. Frid Clau­dus nie szczę­dził więc dro­pia­te­go wierz­chow­ca. Zwie­rzę pę­dzi­ło jak w tran­sie, nie­sio­ne dzia­ła­niem wzmac­nia­cza – sub­stan­cji god­nej bogów i kró­lów, nie bez ko­ze­ry na­zy­wa­nej w pół­świat­ku „księż­nicz­ką”. Wy­na­le­zio­na nie­daw­no, uszla­chet­nia­ła wszyst­kich, któ­rzy zde­cy­do­wa­li się ją po­ślu­bić. 

Las Gaary sta­no­wił istne morze drzew, od lat nie­po­ru­sza­ne wia­trem, pach­ną­ce wil­go­cią i dzi­kim zio­łem. Tylko gdzie­nie­gdzie można było natrafić na stary wy­krot lub zdra­dli­wą ścież­kę. Nie ist­nia­ła jed­nak szyb­sza droga, aby prze­do­stać się do do­me­ny rodu Co­lon­na. Frid nie szu­kał zaś roz­wią­zań bez­piecz­nych.

Naraz koń za­czął par­skać i ener­gicz­nie po­trzą­sać łbem. Jeź­dziec się­gnął do sakwy, gdzie trzy­mał reszt­ki księż­nicz­ki, po czym wydał z sie­bie potok słów nie mniej szpet­nych od por­to­wej kur­ty­za­ny. Wo­rek oka­zał się dziu­ra­wy, a cała bez­cen­na za­war­tość prze­pa­dła w cza­sie ga­lo­pu. Clau­dus za­klął po­now­nie i w przy­pły­wie wście­kło­ści ude­rzył pię­ścią w koń­ski grzbiet. Zwie­rzę wierz­gnę­ło, a świat za­wi­ro­wał jak po ostrej po­pi­ja­wie. 

 

*

Ock­nął się z bo­lą­cą głową i za­dra­pa­niem na po­licz­ku. Szczę­śli­wie nie ude­rzył w drze­wo, je­dy­nie za­ha­cza­jąc pod­czas lotu o wy­sta­ją­ce ga­łę­zie. Roz­ma­so­wał na­brzmia­łe miej­sca i ro­zej­rzał się po oko­li­cy. Ni­g­dzie nie spo­strzegł cęt­ko­wa­ne­go wierz­chow­ca, który naj­wy­raź­niej nie za­mie­rzał już mieć do czy­nie­nia z po­ryw­czym mło­dzień­cem.

Frid wspomniał po­spiesz­ne opusz­cze­nie naj­mo­wa­nej izby. Trzy razy za­wra­cał, by spraw­dzić, czy do­brze za­pie­czę­to­wał wej­ście. Spo­ko­ju nie da­wa­ła mu kwe­stia do­ga­sze­nia pa­le­ni­ska pod alem­bi­kiem, lecz na ma­gicz­ne za­mknię­cie drzwi zużył sta­now­czo za dużo księż­nicz­ki. Resz­tę wzmac­nia­cza spa­ko­wał do zno­szo­nej sakwy. Zo­stał kie­dyś za­pew­nio­ny, że kiesa przy­no­si szczę­ście, ale bo­go­wie naj­wy­raź­niej wy­mie­ni­li kost­ki do gry. W efek­cie zgu­bił się, bez prosz­ku przy duszy, w lesie, do któ­re­go do­cie­rał wy­łącz­nie po­wiew złej sławy.

Po­zo­sta­­ło się­gnąć do ko­rze­ni. Zanim na­sta­ła era za­klęć wspo­ma­ga­nych, wszyst­ko od­by­wa­ło się znacz­nie bar­dziej kla­sycz­nie. Mu­siał tylko za­czerp­nąć ze źró­dła i po­czuć ból, który prze­wyż­szał inne bo­le­ści. Nie bez przy­czy­ny księż­nicz­ka ro­bi­ła fu­ro­rę, nawet wśród zna­mie­ni­tych cza­ro­dzie­jów. Je­dy­nie garst­ka pro­fe­so­rów za­de­ko­wa­ła się za uni­wer­sy­tec­ki­mi mu­ra­mi, po­mstu­jąc na upa­dek oby­cza­jów. Clau­dus od­rzu­cał ich do­gma­tyzm, uwa­ża­jąc wzmac­niacz za naj­więk­szy wy­na­la­zek w hi­sto­rii. Teraz nie miał wy­bo­ru. „Za­wsze wier­ni, za­wsze na czas” – ro­dzin­ne motto ko­ła­ta­ło mu w gło­wie.

W eks­tre­mal­nej sy­tu­acji po­sta­no­wił dzia­łać, jak pod­ręcz­nik przy­ka­zał. Przy­jął po­zy­cję lo­to­su. Wy­ci­szył myśli, po czym bły­ska­wicz­nie skon­cen­tro­wał się na po­wie­trzu wokół i ziemi pod nim, się­ga­jąc coraz głę­biej w po­szu­kiwaniu źró­dła. Zaczerpnął, jednak przy­pływ ener­gii wstrząsnął nim jak przy ataku epi­lep­sji. Spró­bo­wał po­lu­zo­wać nie­ma­te­rial­ne więzy, lecz bezskut­ecznie. Wy­krzy­czał za­klę­cie osło­ny, ale głos wdarł się z powrotem do gar­dła. Clau­du­s runął na plecy.

Nagle z jego ciała wy­strze­lił słup róż­no­barw­ne­go bla­sku, do­się­ga­jąc skle­pie­nia nie­bios. Przez oko­li­cę prze­szedł od­świe­ża­ją­cy po­dmuch, któ­re­go w Lesie Gaary nie do­świad­czo­no od dzie­sią­tek lat. Drze­wa za­ko­ły­sa­ły się do­stoj­nie, za­trzesz­cza­ły ga­łę­zie. Frid nie czuł już bólu. Jego umysł ogar­nę­ła ni­cość.

 

*

Zna­leź­li go le­żą­ce­go jak kłoda, któ­rej do­ry­so­wa­no sza­ro­zie­lo­ne oczy. Trzech męż­czyzn szło ku niemu po­wol­nym kro­kiem.

Dwaj mieli na sobie ubrania pełne za­schnię­tych plam, co w po­łą­cze­niu z nie­ogo­lo­ny­mi twa­rza­mi, za­ci­śnię­ty­mi usta­mi i mie­cza­mi przy bo­kach two­rzy­ło wi­ze­ru­nek ty­po­wych na­jem­ni­ków. Ich to­wa­rzysz wy­ła­my­wał się z po­wyż­sze­go sche­ma­tu. Niż­szy i znacz­nie szczu­plej­szy, pre­zen­to­wał szyk i bo­gac­two. Na szyi nosił łańcuch z in­kru­sto­wa­ną za­wiesz­ką w kształ­cie ośmio­ra­mien­nej gwiaz­dy. Sym­bolu przy­na­leż­nego adeptom czarnej sztuki, wy­wo­łu­ją­cego u po­spól­stwa uczu­cie na­boż­nej czci po­łą­czo­nej ze stra­chem.

Czar­no­księż­nik wyjął białą sub­stan­cję z puz­der­ka i roz­sy­pał ją na śród­rę­czu. Szyb­ki­mi po­cią­gnię­cia­mi za­apli­ko­wał ca­łość do noz­drzy, otrzą­snął się jak pies po wyj­ściu z je­zio­ra i roz­ka­zał:

– Pod­cho­dzi­my ostroż­nie.

– Leży jak trup. Ciach­nę go i po za­ba­wie – od­parł jeden z żoł­da­ków. – Co ty na to, Ja­spis?

– Tylko tyle, że je­steś idio­tą. Ten trup wy­wo­łał nie­ma­łe za­mie­sza­nie. Muszę go spraw­dzić.

Frid pró­bo­wał wstać, ale je­dy­ne co mógł zro­bić, to przewró­cić ocza­mi. Za­mknął więc po­wie­ki, prze­kli­na­jąc bez­gło­śnie chwi­lę, kiedy spa­ko­wał cały towar do spar­cia­łej sakwy. Cze­kał na sztych, lecz usły­szał per­li­sty śmiech.

Jaspis złapał się za pod­brzu­sze, tłu­miąc ko­lej­ne wy­bu­chy we­so­ło­ści. Wy­glą­dał, jakby prze­do­brzył z księż­nicz­ką. Opa­no­wał się jed­nak mo­men­tal­nie, ły­ka­jąc haust po­wie­trza.

– Bo­go­wie! Pry­mus w swo­jej sza­now­nej oso­bie! Taki po­rząd­ny i za­wsze przy­go­to­wa­ny. A teraz le­żysz jak zwa­lo­ny kloc. I na czy­jej je­steś łasce, co? Sta­re­go druha, któ­re­mu nie dałeś od­pi­sać na zie­lar­stwie. Z któ­re­go dwo­ro­wa­łeś sobie po eg­za­mi­nach z prze­mia­ny. No, Pry­mus, moi kom­pa­ni tylko cze­ka­ją, by po­dziu­ra­wić twoją prze­mą­drza­łą skórę – traj­ko­tał jak prze­kup­ka, ge­sty­ku­lu­jąc na wszyst­kie stro­ny.

Clau­dus nie mógł ani od­po­wie­dzieć, ani wzru­szyć ra­mio­na­mi. Jak padł, tak leżał i nic nie wska­zy­wa­ło, by stan ten miał ulec zmia­nie. Mógł je­dy­nie ob­ser­wo­wać żoł­da­ków, któ­rzy zgrzy­ta­li zę­ba­mi i po­chrzą­ki­wa­li coraz gło­śniej. Nie uszło to uwa­dze Ja­spi­sa.

– Dobra, prze­stań­cie kle­ko­tać zę­ba­mi, bo wam wy­pad­ną do resz­ty – po­wie­dział czar­no­księż­nik. – San­dor, masz tu tro­chę prosz­ku. We­trzesz to w dzią­sła Pry­mu­sa. I niech ci przez pusty cze­rep nie przej­dzie myśl, żeby sa­me­mu to wcią­gnąć. Za­klę­cia nie rzu­cisz, a do­sta­niesz tylko prze­klę­te­go sło­wo­to­ku. Co w twoim wy­da­niu może być nader że­nu­ją­ce.

– Czemu sam tego nie zro­bisz, cza­row­ni­ku? – od­parł na­jem­nik.

– Pry­mus wy­wo­łał coś z tej prze­klę­tej ziemi i nie wiem, jak za­re­agu­je na księż­nicz­kę. Chcę go jed­nak po­py­tać o to i owo, więc jak­byś uprzej­mie zajął się tym, do czego pre­de­sty­nu­je cię twoja psia na­tu­ra, to będę nie­zwy­kle wdzięcz­ny!

San­dor wy­ko­nał roz­kaz, wsma­ro­wu­jąc księż­nicz­kę pod wargę Clau­du­sa, który od­zy­skał funk­cje ży­cio­we.

– Chyba muszę ci po­dzię­ko­wać, Gallo – wy­stę­kał po chwi­li Frid, wstając ociężale.

– O, to się jesz­cze okaże. Mów mi Ja­spis, tak może zy­skasz tro­chę mojej sym­pa­tii. Nowe imię, nowy ja. A teraz wy­ja­śnisz, co cię spro­wa­dza aku­rat teraz do Lasu Gaary.

– Wody…

– Daj­cie mu wody – burk­nął czar­no­księż­nik.

W stronę Claudusa poleciał bukłak, który tra­fił w brzuch i upadł na ziemię. Frid z tru­dem pod­niósł na­czy­nie, a na­stęp­nie za­czerp­nął ży­cio­daj­ne­go płynu, bar­dziej się ob­le­wa­jąc, niż pijąc.

– Słu­chaj, mia­łem na­praw­dę zły dzień. Pytaj, ale…  

– Co tu ro­bisz? – prze­rwał Ja­spis. – Tylko bez klu­cze­nia! Mam w sobie wy­star­cza­ją­co dużo prosz­ku, aby cię so­lid­nie prze­son­do­wać.

– Pę­dzi­łem na ważne spo­tka­nie. Koń się wściekł i mnie zrzu­cił w tym za­sra­nym lesie. Spró­bo­wa­łem sta­rej szko­ły i skoń­czy­łem jako wa­rzy­wo.

– Wy­bra­łeś się w ten za­sra­ny las bez księż­nicz­ki?

– Mia­łem dziu­ra­wą sakwę…

Opo­wieść Clau­du­sa zo­sta­ła prze­rwa­na przez salwy śmie­chu. Ja­spis kle­pał się po udzie, a na­jem­ni­cy re­cho­ta­li ni­czym żaby w sa­dzaw­ce.  

– Dobra, a teraz po­wiesz, do kogo tak prędko chcia­łeś do­trzeć. Mniemam, że może mnie to wiel­ce za­in­te­re­so­wać.

Frid ro­zej­rzał się po­wo­li. Sy­tu­acja nie na­pa­wa­ła opty­mi­zmem. W żad­nym z sze­ścior­ga ły­pią­cych na niego oczu nie dane mu było do­strzec choć cie­nia sym­pa­tii. A mógł swego czasu po­zo­stać w ka­te­drze magii sto­so­wa­nej. Kilka lat no­sze­nia cięż­kich zwo­jów za pro­fe­so­ra­mi i uże­ra­nia się z ich po­da­grą, ale w za­mian cie­pła po­sad­ka. Cią­gnę­ło go jed­nak ku przy­go­dom.

– No, mów! – krzyk­nął Ja­spis. – Albo po­ga­dasz ze stalą!

– Je­cha­łem do Wdowy.

– Gło­śniej!

– Gallo, daj mi spo­kój – mruk­nął Clau­dus.

Czarnoksiężnik spiorunował go wzrokiem, pogładził cechowy medalion, po czym syknął:

– Spo­kój? Za­ba­wa do­pie­ro się za­czę­ła. San­dor, Fe­renc, po­wie­ście pana Prymusa na ga­łę­zi. Tylko so­lid­nej. Musi utrzy­mać pychę wiel­ko­ści do­rod­ne­go smoka.

Clau­dus pró­bo­wał coś dodać, ale San­dor ude­rzył go na odlew, a Fe­renc po­pra­wił kop­nia­kiem w pod­brzu­sze. Ten dzień przy­no­sił Fri­do­wi moc wra­żeń, głów­nie bo­le­snych.

– Go­to­wy, by się po­huś­tać? – za­py­tał Ja­spis.

– Czego chcesz?

– Teraz? Je­dy­nie cię po­wie­sić. Ro­bisz dla kon­ku­ren­cji i nigdy cię nie lu­bi­łem. Jak wi­dzisz, mam nawet jeden powód za dużo.

San­dor po­pchnął Clau­du­sa w stro­nę po­tęż­ne­go ju­da­szow­ca, zdo­bio­ne­go różem mo­tyl­ko­wych kwia­tów. Po­pra­wił kop­nia­kiem, aby je­niec na­brał wi­go­ru, ale ten po­le­ciał na twarz.

– Wsta­waj – po­wie­dział Fe­renc. – Naj­gor­sze cze­ka­nie. Za­ła­twi­my cię za­wo­do­wo.

Clau­dus ledwo po­wstrzy­my­wał ci­śnie­nie roz­sa­dza­ją­ce pę­cherz. W gło­wie ko­ła­ta­ła mu myśl o rzu­ce­niu naj­prost­sze­go za­klę­cia prze­mia­ny, choć­by w ro­ba­ka, lecz od­rzu­cił to jako nie­do­rzecz­ność. Ostat­nie czer­pa­nie za­koń­czy­ło się ka­ta­stro­fą, a otrzy­ma­na por­cja księż­nicz­ki po­zwa­la­ła je­dy­nie na nie­mra­we cho­dze­nie i mam­ro­czą­cą ar­ty­ku­la­cję.

Nie wal­czył, gdy wsa­dza­li go na konia. Trząsł się, jakby miał zim­ni­cę. Pę­cherz nie wy­trzy­mał i po no­gaw­ce oraz grzbie­cie zwie­rzę­cia po­cie­kła struż­ka uryny.

– Ostat­nie słowa? Może trze­ba od­wie­dzić jakąś na­dob­ną pannę, zło­żyć wy­ra­zy współ­czu­cia i ode­gnać jej smut­ki? – zapytał Ja­spis. – No, Frid, na pewno kogoś sobie przy­gru­cha­łeś.

Clau­dus pró­bo­wał przy­po­mnieć sobie obraz Mad­da­le­ny. Myśli zba­cza­ły jed­nak w innym kie­run­ku. Rzu­ca­jąc uczci­wą pracę, wy­obra­żał sobie, że szyb­ko awan­su­je na ko­lej­ne szcze­ble prze­stęp­czej dra­bi­ny. Za­gwa­ran­to­wać to miały nie tylko ma­gicz­ne zdol­no­ści, ale także nie­złom­ny cha­rak­ter. Głę­bo­kie po­czu­cie lo­jal­no­ści było je­dy­nym, co wy­niósł z ro­dzin­ne­go domu. No może z wy­jąt­kiem spar­cia­łej sakwy, która prze­cho­dzi­ła z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie i która sta­no­wi­ła przy­czy­nę spraw­czą całej tej awan­tu­ry.

– Chce się do was przy­łą­czyć! Po­mo­gę wam! – wy­krzy­czał reszt­ka­mi sił.

– A w czym­że mo­żesz nam pomóc? – za­py­tał czar­no­księż­nik.

– Za­pro­wa­dzę was do kry­jów­ki Al­che­mi­ka! Tylko mnie zdej­mij, wzmoc­nij i zro­bi­my taką rejzę, że opi­szą nas w kro­ni­kach! – Frid wy­rzu­cił to z sie­bie, od­zy­sku­jąc rezon.

– Je­steś pe­wien, że znasz drogę? Je­że­li mnie oszu­kasz…

– To mnie po­wie­sisz – do­koń­czył. – Dam ci też adres mojej Mad­da­le­ny. Nie po­ża­łu­jesz!

– Dobra, zdej­mij­cie go – roz­ka­zał Ja­spis. – Jeden fał­szy­wy ruch, a po­wie­szę cię na krót­kiej linie i do­rzu­cę ćwiar­to­wa­nie.

 

*

Wcze­sno­wio­sen­ne słoń­ce po­wo­li chy­li­ło się ku za­cho­do­wi, a Frid miał przed sobą naj­więk­sze wy­zwa­nie w życiu. Prze­cze­sał brą­zo­we, przy­ku­rzo­ne włosy i spoj­rzał na no­wych to­wa­rzy­szy. Czar­no­księż­nik prze­stę­po­wał z nogi na nogę, a na­jem­ni­cy zręcznymi ru­cha­mi czy­ści­li oręż. Od czasu czer­pa­nia las pach­niał przej­mu­ją­cą świe­żo­ścią, jakby bo­go­wie przy­po­mnie­li sobie o tym za­tę­chłym ka­wał­ku świa­ta.

– Rysuj. – Ja­spis rzu­cił w Clau­du­sa ka­wał­kiem zwi­nię­te­go płót­na.

– Drogę muszę wy­son­do­wać. – Frid uśmiech­nął się krzy­wo. – Tro­chę księż­nicz­ki i…

– Czyś ty zdur­niał do resz­ty? My­ślisz, że ot tak ci po­sy­pię? Żebyś się zmie­nił w rą­cze­go je­le­nia i spie­przył w gę­stwi­nę? Czy tylko po to cię ścią­ga­łem, abyś za chwi­lę za­wi­snął? Lepsi od cie­bie pró­bo­wa­li wy­son­do­wać to miej­sce!

– Jako szu­kacz osią­gną­łem mi­strzo­stwo. Dwa lata w Ksią­żę­cej Służ­bie Skar­bo­wej – od­pa­ro­wał Clau­dus. – Chcesz okryć się sławą czy nadal do­wo­dzić dwój­ką idio­tów?

Ja­spis spoj­rzał na na­jem­ni­ków jak na kupę łajna. Wa­ha­nie trwa­ło kil­ka­na­ście se­kund. 

– No, dobra – wy­ce­dził czar­no­księż­nik. – Do­sta­niesz tro­chę za­ufa­nia na kre­dyt. Bę­dziesz son­do­wał, ale z mie­cza­mi po bo­kach. Go­to­wy­mi, by uciąć ci łapy.

– Pa­su­je! – od­po­wie­dział Clau­dus.

Ja­spis zażył księż­nicz­ki i wy­ry­so­wał na ziemi ośmio­ra­mien­ną gwiaz­dę. Mam­ro­tał przy tym in­kan­ta­cje i żywo ge­sty­ku­lo­wał. Po chwi­li obrys sym­bo­lu za­pło­nął tur­ku­so­wym bla­skiem.

– Wska­kuj do środ­ka. Ogień to tylko ilu­zja, ale za­klę­cie rzu­co­ne we­wnątrz za­pi­sze się w moim me­da­lio­nie. Go­to­wy?

Clau­dus po­tak­nął. Wszedł na wy­zna­czo­ne miej­sce i roz­tarł por­cję księż­nicz­ki. Szyb­ka apli­ka­cja sub­stan­cji na­tchnę­ła jego krwio­bieg do pracy na naj­wyż­szych ob­ro­tach. Nie po­trze­bo­wał żad­ne­go przed­mio­tu zwią­za­ne­go z Al­che­mi­kiem, po­nie­waż wszyst­ko, co nie­zbęd­ne, krą­ży­ło już w trze­wiach.

Tym razem moc przy­szła gład­ko i bez nie­spo­dzia­nek. Re­cy­to­wał for­muł­ki, prze­su­wa­jąc we­wnątrz umy­słu frag­men­ty prze­strze­ni. Wizje przybie­ra­ły na szyb­ko­ści i sile, wdzie­ra­jąc się do mózgu jak klin w wy­su­szo­ny pniak. Nie prze­sta­wał więc zry­wać ko­lej­nych warstw sza­ro-be­żo­wej za­sło­ny. Nagle zgiął się wpół. Tar­gnę­ły nim tor­sje, ale za­trzy­mał sub­stan­cję we­wnątrz. Po­zo­stał mu ostat­ni ele­ment, lecz na­tra­fił na ba­rie­rę. Wy­tę­żył myśli, ale odbił się od prze­szko­dy i po­le­ciał do tyłu. Że­la­zny chwyt San­do­ra uchro­nił go przed upad­kiem.

Frid, spo­co­ny jak mysz w po­ło­gu, dy­szał cięż­ko, opie­ra­jąc się na ra­mie­niu na­jem­ni­ka. Pró­bo­wał pozostać na no­gach, ale dał za wy­gra­ną. Padł na li­sto­wie i przy­mknął oczy.

– Zna­la­złeś drogę? Mieli blokadę? – in­da­go­wał Ja­spis.

Clau­dus nie mógł wy­do­być z sie­bie dźwię­ku. Do­pie­ro gdy po­czuł na dzią­słach gorz­ki po­smak księż­nicz­ki, na­brał sił, by udzie­lić od­po­wie­dzi.

– To chata nie­da­le­ko stąd. Chcia­łem się we­drzeć do środ­ka, ale po­czu­łem, jak­bym wbiegł w ścia­nę – wy­po­wie­dział to na jed­nym od­de­chu. – Podaj bu­kłak – zwró­cił się do San­do­ra.  

Tym razem na­jem­nik wrę­czył na­czy­nie i Frid wypił kilka ma­łych łyków, po czym za­py­tał:

– Ścią­gnie­my wspar­cie?

Ja­spis podszedł do Clau­du­sa i na­chy­lił mu się do ucha.

– Wy­klu­czo­ne. Staw­ka jest za wy­so­ka. Nie za­pra­sza­my ni­ko­go na rejzę.

– Dla­cze­go? – od­szep­nął Frid.

– Nie teraz. Wiem, że Al­che­mik szy­ko­wał dużą do­sta­wę dla Wdowy. Po to tu je­ste­śmy. Ale za­miast ga­niać po lesie, za­czerp­nie­my ze źró­dła.  

 

*

Do sie­dzi­by Al­che­mi­ka je­cha­li w mil­cze­niu. Za­czął sią­pić nie­przy­jem­ny deszcz. Trzy od­po­wied­nio ukie­run­ko­wa­ne konie, nio­są­ce czte­rech jeźdź­ców, po­ru­sza­ły się kłu­sem, który w bar­dziej za­gęsz­czo­nych re­jo­nach lasu prze­cho­dził w stępa. Do­tar­li, gdy ob­ję­ły ich nie­prze­nik­nio­ne ciem­no­ści.

Ja­spis wy­ło­żył zarys planu. Mieli uda­wać ludzi Wdowy, któ­rzy przy­by­li w środ­ku nocy, na roz­kaz zna­nej z braku cier­pli­wo­ści sze­fo­wej. W razie wpad­ki po­zo­sta­wa­ło mor­do­wać wszyst­ko, co się po­ru­sza. Na­jem­ni­cy przy­tak­nę­li bez za­jąk­nię­cia.

– Nie po­do­ba mi się ten po­mysł – stwier­dził Clau­dus. – Może jed­nak po­pro­sisz o pomoc?

– Wy­bacz­cie, ale mu­si­my ma­gicz­nie oczy­ścić za­to­ki. Po­zbie­raj­cie tro­chę szy­szek do worka – od­parł czar­no­księż­nik, zwra­ca­jąc się do żoł­da­ków, po czym po­cią­gnął Frida za klapy zno­szo­ne­go płasz­cza.

Gdy ode­szli wy­star­cza­ją­co da­le­ko, Ja­spis podał Clau­du­so­wi odro­bi­nę księż­nicz­ki i sam zażył pół gar­ści sub­stan­cji.

– Po­myśl, że mo­że­my mieć tego tyle, że nikt nam nie pod­sko­czy. Za­bierze­my towar i przej­mie­my bandę.

– Ot tak?

– Znasz hi­sto­rię Brut­tów? Wiesz, kto jest teraz głową rodu?

Clau­dus za­prze­czył.

– Kiedy zgi­nął Al­fred Brut­ta, Par­szy­wy Ksią­żę, formalnie na czele fa­mi­lii sta­nę­ła Do­lo­res, uko­cha­na có­recz­ka. Fak­tycz­nie prze­wo­dzi jed­nak An­zelm, który ubz­du­rał sobie, że Ksią­żę wy­char­czał mu te­sta­ment na łożu śmier­ci. Do­lo­res musi mieć męża, aby rzą­dzić. Jej oj­ciec nic by ta­kie­go nie wy­my­ślił, ale An­zelm ma po­słuch i swoją ma­czu­gę, którą od­rzu­ca za­lot­ni­ków. Jak zbio­rę wy­star­cza­ją­co dużo księż­nicz­ki, to ura­tu­ję księż­nicz­kę Do­lo­res – westchnął. – Może nie wy­glą­da jak z ob­raz­ka, ale jej posag to wię­cej niż na­dob­ne lico. 

– A ja? Ro­bi­łem dla Wdowy…

– Wyrwę Do­lo­res z łap An­zel­ma i zo­sta­niesz moją prawą ręką. Tylko pomóż mi złu­pić Al­che­mi­ka. Wiem, że nigdy nie lu­bi­łeś brud­nej magii, ale w razie awan­tu­ry dawaj wszyst­ko, co masz. Trzy­maj. – Zdjął wi­sior i wrę­czył go Clau­du­so­wi. – Je­że­li się roz­dzie­li­my, wy­son­duj mnie. – Uca­ło­wał Frida w po­licz­ki i po­szedł w stro­nę na­jem­ni­ków. Wy­szep­tał za­klę­cie, po czym ścia­na krze­wów i cier­ni ota­cza­ją­ca sie­dzi­bę Al­che­mi­ka się roz­stą­pi­ła. Czar­no­księż­nik ru­szył w stro­nę bu­dyn­ku pew­nym kro­kiem, po­gwiz­du­jąc do­no­śnie.

Clau­dus za­my­kał po­chód. Z tru­dem po­wstrzy­my­wał uśmiech. Wie­rzył, że bo­go­wie nie bez przy­czy­ny po­rzu­ci­li go w lesie i ze­sła­li kom­pa­nię, w któ­rej mógł wresz­cie udo­wod­nić swoje zdol­no­ści. 

Gdy zbli­ży­li się na mniej niż dzie­sięć kro­ków, drzwi chat­ki otwo­rzy­ły się z hu­kiem. Po chwi­li do­strze­gli oso­bli­wą syl­wet­kę. Był to nie­wąt­pli­wie hu­ma­no­id, bo sunął ku nim na dwóch obu­tych no­gach. W jed­nej z krót­kich rąk trzy­mał za­pa­lo­ną po­chod­nię. Jego ma­syw­ne, lecz ludz­kie ciel­sko drża­ło przy każ­dym kroku. De­ka­pi­ta­cja nada­ła­by mu wy­gląd w pełni czło­wie­czy, po­nie­waż wy­róż­nia­ła go głowa, a wła­ści­wie oka­za­ły łeb kro­ko­dy­la. Osob­nik przy­sta­nął i krzyk­nął:

– A cóż to za wę­drow­cy mnie ra­czy­li od­wie­dzić o tak póź­nej porze? Mam na­dzie­ję, że nie zbój­cy to jacyś, bo ja uczci­wy pu­stel­nik.

Ja­spis par­sk­nął śmie­chem, ale nie prze­rwał mar­szu, pod­cho­dząc nie­mal na od­le­głość od­de­chu.

Kro­ko­dy­lo­gę­by cof­nął się od­ru­cho­wo i od­sło­nił osiem­dzie­siąt­kę wy­po­le­ro­wa­nych zębów. Jed­nak mo­men­tal­nie zro­bił nie­win­ną minę i wró­cił do tak­so­wa­nia nie­spo­dzie­wa­nych gości.

– Spo­koj­nie, panie pu­stel­ni­ku. Je­ste­śmy od Wdowy. Przy­sła­ła nas po to słyn­ne za­mó­wie­nie. Noc jest, deszcz leje, daj­cie towar i już nas tu nie ma – po­wie­dział Ja­spis.

– Od Wdowy, po­wia­dasz? Tro­chę mi się widzi, panie cza­ro­dzie­ju, że­ście po­dej­rza­na ha­ła­stra – od­parł czło­wiek-kro­ko­dyl. 

– Oczy­wi­ście, że po­dej­rza­na. Kogo in­ne­go się wy­sy­ła na nocną eskor­tę księż­nicz­ki? I kto poza Wdową i jej ludź­mi wie o tym miej­scu?

W od­po­wie­dzi usły­sze­li chrzą­ka­nie i sa­pa­nie. Kro­ko­dy­lo­wa­ty świ­dro­wał ich źre­ni­ca­mi okrą­gły­mi jak księ­życ w pełni. W końcu za­py­tał:

– Dia­men­ty macie?

Ja­spis uśmiech­nął się i wska­zał na worek.

– Oto za­pła­ta, ale naj­pierw spraw­dzi­my towar. Jest w środ­ku?

– Wol­ne­go! Cze­ka­cie tutaj.

Kiedy dwu­noż­ny kro­ko­dyl znik­nął za drzwia­mi, San­dor i Fe­renc wy­ję­li mie­cze, a Clau­dus rękę po ko­lej­ną por­cję księż­nicz­ki. Ktoś za­żar­to­wał z zie­lo­nej mordy, ktoś inny pró­bo­wał na­śla­do­wać tu­bal­ny ton go­spo­da­rza.

W końcu po­ja­wi­ła się ona – po­wab­na, o ob­fi­tych kształ­tach, za­ku­ta­na w grube war­stwy tka­ni­ny. Po­sta­wio­no przed nimi por­cję księż­nicz­ki, za którą można było zdo­być pół kró­le­stwa. Za­nu­rzo­ny w jej wdzię­kach palec czar­no­księż­ni­ka długo bro­dził po sprosz­ko­wa­nych krą­gło­ściach, aby wresz­cie za­czerp­nąć ze źró­dła.

Po szyb­kiej apli­ka­cji Ja­spis nie mógł prze­stać po­trzą­sać głową. Na prze­mian po­cią­gał noz­drza­mi i pry­chał jak kot. Ob­ser­wo­wał z roz­ża­le­niem, jak kro­ko­dy­lo­wa­ty za­wią­zu­je tobół.

– Widzę, że to pierw­sza schadz­ka z nie­roz­cień­czo­ną po­sta­cią. A teraz Kaj­man chce zo­ba­czyć ka­mycz­ki.

Czar­no­księż­nik ski­nął na San­do­ra, który trzy­mał na­peł­nio­ną szysz­ka­mi sakwę. Na­jem­nik po­wo­li ru­szył w stro­nę zie­lo­no­gę­be­go. Zbli­żył się na od­le­głość pię­ści i bły­ska­wicz­nym ru­chem ci­snął wor­kiem, uno­sząc miecz do cię­cia. Za wolno. Ha­czy­ko­wa­te zęby wgry­zły się już w przed­ra­mię, wy­ry­wa­jąc mięso i kości. Kaj­man nie tra­cił czasu, po­rzu­ca­jąc wy­ją­ce­go San­do­ra. Sko­czył z szyb­ko­ścią kobry. Ja­spis wy­wi­nął się uni­kiem, a kro­ko­dy­lo­wa­ty wle­ciał z im­pe­tem w Fe­ren­ca. Czar­no­księż­nik za­czął in­kan­ta­cję, ale prze­rwał mu gwał­tow­ny wy­buch. Gry­zą­cy za­pach wdarł się do noz­drzy.

Clau­dus stał bez ruchu, ob­ser­wu­jąc wal­czą­cych. Nie mógł wy­du­sić naj­prost­sze­go za­klę­cia. Wi­dział, jak Fe­renc wbija szty­let w łu­sko­wa­ty pysk, by za chwi­lę zgi­nąć roz­szar­pa­ny krót­ki­mi ła­pa­mi Kaj­ma­na. Kątem oka do­strzegł za­kap­tu­rzo­ną po­stać rzu­ca­ją­cą w stro­nę Ja­spi­sa po­dłuż­ne na­czyn­ko, które od­bi­ło się od wy­two­rzo­nej przez czar­no­księż­ni­ka ba­rie­ry. Nagle po­czuł ude­rze­nie i runął na wznak. Usły­szał krzyk, a po chwi­li wście­kły trze­pot skrzy­deł. Kop­nię­cie gru­cho­czą­ce nos zwień­czy­ło jego udział w ra­bun­ku. 

 

*

Obu­dził się i zawył ni­czym za­rzy­na­ne pro­się. Chciał do­tknąć nosa, ale ręce, po­dob­nie jak nogi, spę­ta­no mu łań­cu­cha­mi przy­twier­dzo­ny­mi do ra­chi­tycz­nej pry­czy. 

I wtedy uj­rzał ją. Zgrab­nie prze­cha­dza­ła się po izbie, nie mając na sobie nic poza gie­złem. Jej czar­ne loki opa­da­ły na ra­mio­na, a po­ma­lo­wa­ne koh­lem oczy po­głę­bia­ły dzi­kość ob­li­cza. Podeszła nie­spiesz­nie, ko­ły­sząc fi­glar­nie tym, czym ob­da­rzy­ła ją na­tu­ra.

A potem na­stą­pi­ło ude­rze­nie. Naj­pierw spo­licz­ko­wa­ła go nie­dba­le, a na­stęp­nie za­czę­ła okła­dać pię­ścia­mi z wście­kło­ścią, fi­nal­nie roz­dra­pu­jąc po­licz­ki i czoło. Gdy skoń­czy­ła, dy­sza­ła cięż­ko, a po jej twa­rzy spły­wa­ły czar­ne łzy. 

– Chęt­nie bym cię za­bi­ła – syk­nę­ła. – Ale Wdowa za­żą­da wy­ja­śnień. Po wszyst­kim po­pro­szę o tę przy­jem­ność. Przy­go­to­wa­łam mik­stu­rę, która zeżre cię od środ­ka jak cmen­tar­ne ro­ba­ki.

Dziew­czy­na od­wró­ci­ła się na pię­cie i wy­bie­gła z bu­dyn­ku.

 

*

Tym razem po­bud­kę za­pew­ni­ło chlu­śnię­cie. Stru­gi wody ob­my­ły po­ra­nio­ną twarz Clau­du­sa, a prze­raź­li­we zimno za­trzą­snę­ło cia­łem. Bły­ska­wicz­nie od­zy­skał świa­do­mość. Wokół jego po­sła­nia ze­bra­ła się zaś nie­ma­ła grupa osób chęt­nych do roz­mo­wy.

Prze­wo­dzi­ła Wdowa – ko­bie­ta w sile wieku, o po­są­go­wych kształ­tach i spoj­rze­niu ja­strzę­bia. Gdy pod­nio­sła urę­ka­wicz­nio­ną dłoń, po­zo­sta­li za­mil­kli. Vit­to­ria Co­lon­na wy­gła­dzi­ła fałdy krwi­sto­czer­wo­nej sukni, po czym wy­da­ła roz­kaz:

– Roz­kuj­cie go!

Frid chciał uprze­dzić wy­pad­ki i wszyst­ko wy­tłu­ma­czyć, ale świ­dru­ją­ce spoj­rze­nia zgro­ma­dzo­nych sku­tecz­nie od­bie­rały mowę.

– Od An­zel­ma czy ksią­żę­cy? – za­py­ta­ła Wdowa.

– Od w-a-a-a-s.

– On jest zdro­wy na umy­śle? Panie Dorf, pro­szę go zba­dać.

– Nie, nie – za­pro­te­sto­wał Clau­dus.

– To wy­ja­śnij mi, chłop­cze, dla­cze­go wzią­łeś udział w na­pa­dzie na moje la­bo­ra­to­rium, w kra­dzie­ży mo­je­go to­wa­ru i za­bi­ciu mo­je­go pier­do­lo­ne­go kro­ko­dy­la?!

– Kaj­man zgi­nął?

– Zgi­nął, kurwa twoja mać! Zgi­nę­ła też księż­nicz­ka, więc le­piej za­cznij śpie­wać, bo Dorf prze­son­du­je ci mózg i zmie­ni go w ga­la­re­tę!  

Clau­dus przed­sta­wił całą hi­sto­rię, po­mi­ja­jąc je­dy­nie nie­wy­god­ne szcze­gó­ły na­tu­ry fi­zjo­lo­gicz­nej. Wy­da­ło mu się, że prze­ko­nał panią Co­lon­nę, po­nie­waż nie od­czuł cha­rak­te­ry­stycz­ne­go ukłu­cia pod czasz­ką.

– Wyjdź­cie wszy­scy – za­ko­men­de­ro­wa­ła Wdowa. – Cie­bie to nie do­ty­czy, Dorf – zwró­ci­ła się do ni­skie­go męż­czy­zny, no­szą­ce­go ja­de­ito­wy na­szyj­nik zna­mio­nu­ją­cy rangę ar­cy­mi­strza.

– Chłop­cze, stra­ci­łam towar wart ma­ją­tek. Mu­sisz od­zy­skać tę pacz­kę. Ewen­tu­al­nie mogę cię od razu oddać Al­che­mikowi. Dziew­czy­na chce ci się do­brać do dupy – kon­ty­nu­owa­ła.

– Zro­bię… Nie boję się ni…

– To nie­do­brze. Ufam tylko lu­dziom, któ­rzy od­czu­wa­ją strach, zwłasz­cza przede mną – prze­rwa­ła Wdowa. – Widzę, że je­steś am­bit­ny. Am­bi­cja nie jest zła, ale sama am­bi­cja nie wy­star­czy. Do­sta­łeś wi­sior od ko­le­gi, a on od­le­ciał z moim to­wa­rem. Wy­son­du­jesz ko­le­gę, a potem wró­cisz w ich sze­re­gi jak zbłą­ka­na owiecz­ka. Tam za­bi­jesz An­zel­ma, wy­dasz mi jego bandę oraz towar oczy­wi­ście. W prze­ciw­nym razie… Panie Dorf, po­pro­szę spra­woz­da­nie.

– Diogo Clau­dus, lat sześć­dzie­siąt, wła­ści­ciel skle­pu w Sie­nie, Da­nie­la Clau­dus, lat dzie­więt­na­ście, za­miesz­ka­ła w Sie­nie, Mad­da­le­na…

– Wy­star­czy! – wy­krzyk­nął Frid. – Zro­bię to.

– An­zelm to nie lada wy­zwa­nie, ale wy­strze­gaj się też ksią­żę­cych szpic­li, któ­rych pełno u Brut­tów. U mnie zresz­tą za­pew­ne po­dob­nie – skwi­to­wa­ła Vit­to­ria Co­lon­na, po czym po­zo­sta­wi­ła jeńca pod opie­ką słu­żą­ce­go jej maga.

Mar­cel Dorf oka­zał się zna­ko­mi­tym uzdro­wi­cie­lem, przy­wra­ca­jąc po­gru­cho­ta­ny nos do peł­nej spraw­no­ści. Dzię­ki temu Clau­dus mógł zażyć księż­nicz­ki i usta­lić, gdzie znaj­du­je się Ja­spis. Reszt­ki za­pa­sów Al­che­mika tchnę­ły we Frida ogrom­ne po­kła­dy ener­gii.  

– Magię prze­mia­ny zna? – za­py­tał Dorf.

– Znam, ale…

– Podam for­mu­łę, aby jak naj­szyb­ciej do­tarł do sub­stan­cji. Za­klę­cia mo­żna użyć tylko na zwie­rzę­ciu. Dla czło­wie­ka przy­nie­sie opła­ka­ne skut­ki. Im dłuż­sza prze­mia­na, tym wię­cej zmian w mózgu.

 

*

Le­ciał więc na koniu zmie­nio­nym w smoka o jabł­ko­wi­tych łu­skach. Po­cząt­ko­wo od­czu­wał przy­jem­ne cie­pło, jakby sie­dział obok ogni­ska. Z cza­sem jed­nak żar dawał się we znaki, pa­rząc ni­czym węgle wrzu­co­ne za ko­szu­lę. Po­sta­no­wił wy­trzy­mać, nie bez po­mo­cy księż­nicz­ki.

Wy­lą­do­wał na tyle da­le­ko, by po­zo­stać nie­zau­wa­żo­nym. Wy­po­wie­dział prze­ka­za­ne słowa i smo­czy wierz­cho­wiec po­wró­cił do Wdowy.

Clau­dus ru­szył dziar­sko, choć ści­ska­ło go w klat­ce pier­sio­wej. Otrzy­mał sporą ilość wzmac­nia­cza, ale więk­szość chciał za­cho­wać na nie­chyb­ną walkę z An­zel­mem. Pew­ność sie­bie miała być na razie jego je­dy­nym orę­żem.

– Kim… – pró­bo­wał za­py­tać jeden z war­tow­ni­ków.

– Morda w kubeł! – prze­rwał Frid. – Pro­wadź do szefa. To dzię­ki mnie Ja­spis po­rwał księż­nicz­kę.

Straż­ni­cy spoj­rze­li po sobie. Jeden z nich za­gwiz­dał prze­cią­gle i po chwi­li przed bramą ze­bra­ła się spora zgra­ja ob­wie­si. Tłusz­cza roz­stą­pi­ła się jed­nak mo­men­tal­nie i Clau­dus mógł zobaczyć swo­je­ prze­zna­cze­nie.

Przeznaczenie zma­te­ria­li­zo­wa­ło się w wy­so­kie­go na ponad sześć i pół stopy męż­czy­znę, który szedł z po­nu­rą miną, po­cie­ra­jąc wil­got­ną od potu ły­si­nę. Jego ka­la­fio­ro­wa­te uszy su­ge­ro­wa­ły, że sto­czył wię­cej po­je­dyn­ków, niż Frid po­chło­nął cie­płych obia­dów. Jed­nak to chły­stek miał zabić ol­brzy­ma, zu­peł­nie jak w baj­kach.

– Mówi, że od Ja­spi­sa – rzu­cił war­tow­nik.

Wielkolud za­śmiał się i mach­nął ręką. Po chwi­li przy­pro­wa­dzo­no czar­no­księż­ni­ka. Ten przed­sta­wiał obraz nędzy i roz­pa­czy. Po­szar­pa­ne ubra­nie, przy­gar­bio­na syl­wet­ka i dziw­ny chód wska­zy­wa­ły, że nie wszyst­ko po­szło jak z płat­ka.

– Oto twój Ja­spis!  

– Krik-krik-krik! – wy­krzy­czał nie­do­szły wy­ba­wi­ciel ucie­mię­żo­nych nie­wiast.

Od­głos po­wtó­rzył się kilka razy, dźwię­cząc w uszach ni­czym ude­rze­nie dzwo­nu.

An­zelm wal­nął czar­no­księż­ni­ka w brzuch, a Ja­spis padł jak długi.

– Musi wię­cej od­po­czy­wać – stwier­dził ol­brzy­mi męż­czy­zna. – A teraz ty, księż­nicz­ko. Jakoś cię nie lubię. Od razu widać, żeś za bar­dzo wy­mu­ska­ny na tę ro­bo­tę.

– To ja wy­son­do­wa­łem kry­jów­kę Al­che­mi­ka!

– Aha, czyli szu­kać po­tra­fisz. Jak te mier­no­ty ze skar­bo­we­go. A chciał An­zelm kie­dyś pójść na le­gal­ne, chciał skoń­czyć z losem ban­dy­ty. I co? Do­cho­dy się nie zga­dza­ły, na­sła­li na An­zel­ma po­bor­ców. I ta­kich jak ty ob­szar­pań­ców. Szu­kać umiesz jak pies kieł­ba­sę, to mam dla cie­bie od­po­wied­nie miej­sce.

 

*

Smród od­cho­dów i nie­świe­że­go mięsa wwier­cał się ni­czym gwóźdź wbi­ja­ny w płat czo­ło­wy. Frid leżał z rę­ka­mi sple­cio­ny­mi pod kar­kiem, roz­my­śla­jąc o tym, kiedy bo­go­wie od­wró­cą jego kartę. Po­zba­wio­no go księż­nicz­ki, a to, co za­apli­ko­wał, aby ochło­dzić ciało pod­czas prze­lo­tu, zdą­ży­ło już ule­cieć z krwio­bie­gu. Za­kła­dał, że Wdowa ma plan awa­ryj­ny. W innym przy­pad­ku po­zo­sta­wa­ło li­czyć na cud.

I cud zma­te­ria­li­zo­wał się w po­stać nie­pięk­ną, nie­zgrab­ną, z krzy­wym nosem i pie­go­wa­tą fa­cja­tą. Do­lo­res Brut­ta przy­kuc­nę­ła przy klat­ce, którą Clau­dus dzie­lił z psim to­wa­rzy­stwem.

– Wiesz, Ja­spis był moją ostat­nią na­dzie­ją. Miał wró­cić z wy­pra­wy niczym praw­dzi­wy ksią­żę. Od­da­łam mu, co naj­cen­niej­sze, a on teraz gda­cze jak kura – roz­pła­ka­ła się.  

– Opo­wie­dział­bym swoją hi­sto­rię, ale nie wiem, czy nie­szczę­ścia in­nych dzia­ła­ją na cie­bie ko­ją­co. Ja­spis chciał cię uwol­nić. Ja chcia­łem pomóc jemu.

– To teraz po­mo­żesz mi. Otwo­rzę klat­kę, a ty wy­koń­czysz tego by­dla­ka.

– Przez dwa dni przy­ją­łem tyle prosz­ku, że bez księż­nicz­ki mogę co naj­wy­żej po­dłu­bać pal­cem w nosie.

– Do­brze, za­ła­twię ci pro­szek, ale to po­trwa.

Clau­dus przy­mknął oczy i za­padł w sen. Śniła mu się Mad­da­le­na. Od­da­wa­li się łóż­ko­wym igrasz­kom. Wtem z gar­dła, uszu, oczu i in­nych otwo­rów ko­bie­ty za­czę­ły wy­pły­wać ogrom­ne ilo­ści bru­nat­no­czer­wo­nej mazi. Chciał krzy­czeć, ale krew wy­peł­ni­ła mu usta. Tracił oddech.

Wresz­cie usły­szał stu­ka­nie w pręty i po­wró­cił do ży­wych. Do­lo­res przy­by­ła w to­wa­rzy­stwie Ja­spi­sa, który to ma­chał rę­ka­mi, to sia­dał jak na­sro­żo­ny kogut. Co naj­waż­niej­sze przy­cią­gnę­li tobół skra­dzio­ny z la­bo­ra­to­rium.  

– Straż­ni­kom za­chcia­ło się mieć mnie we dwóch, a Ja­spis wy­kradł pa­ku­nek – zre­la­cjo­no­wa­ła Do­lo­res.

– Krik-krik-krik – po­twier­dził czar­no­księż­nik.

– Wcią­gnij, ile się da – kon­ty­nu­owa­ła dziew­czy­na. – Ta ma­czu­ga jest…

– Zgnio­tę go jak ro­ba­ka! – prze­rwał Clau­dus, po czym zażył sub­stan­cji i ru­szył w stro­nę za­bu­do­wań, przy­po­mi­na­jąc sobie wszyst­kie for­muł­ki, które mo­gły­by po­słać An­zel­ma do ostat­nich krę­gów pie­kła. Obie­cał sobie, że tym razem nie stchó­rzy. Czas upo­ko­rzeń miał do­biec końca. 

Pierw­szych kilku żoł­da­ków rzu­cił w po­wie­trze, jakby za­miast zgrai har­dych ban­dy­tów sta­nę­ły mu na­prze­ciw la­taw­ce. Ko­lej­nym czte­rem wśli­zgnął się do mózgu, na­ka­zu­jąc prze­bi­cie wła­sny­mi mie­cza­mi. Resz­ta zo­sta­ła za­ję­ta walką z ilu­zja­mi masz­kar, które po­ścią­gał dla każ­de­go z od­mę­tów ban­dyc­kich umy­słów.

An­zelm prze­dzie­rał się przez tłum, to­ru­jąc sobie drogę kuk­sań­ca­mi. Co bar­dziej opor­nych od­su­wał ude­rze­niem ma­czu­gi. Gdy do­tarł do Clau­du­sa, jego broń ocie­ka­ła po­so­ką.

Frid uło­żył w gło­wie for­mu­łę roz­sz­cze­pie­nia. Do­tych­czas użył jej tylko raz – pod­czas ćwi­czeń na sło­mia­nym ma­ne­ki­nie, co od­cho­ro­wał przez ty­dzień, kasz­ląc jak po za­pa­le­niu płuc. Czuł jed­nak, że trze­ba się­gnąć po środ­ki osta­tecz­ne. Wy­tę­żył więc umysł do gra­nic moż­li­wo­ści, po czym pchnął w stro­nę An­zel­ma wiąz­kę ener­gii. Czas dla Clau­du­sa zwol­nił, jakby bo­go­wie przy­ha­mo­wa­li wska­zów­ki ze­ga­ra. Wi­dział, jak po­wie­trze fa­lu­je i zbli­ża się do celu. I za chwi­lę jak wiel­ko­lud od­bi­ja za­klę­cie ude­rze­niem ma­czu­gi. Frid opadł na ko­la­na.

– Do­pó­ki trzy­mam tę panią, żadna magia się mnie nie ima – po­wie­dział An­zelm. – My­ślisz, że je­steś pierw­szym ma­gio­sra­jem, który pró­bo­wał? – za­śmiał się na całe gar­dło.

Clau­dus po­pa­trzył w niebo otę­pia­łym wzro­kiem i wy­krzy­czał:

– Bo­go­wie! Usłysz­cie mnie wresz­cie! Zsy­ła­cie na mnie ko­lej­ne plagi i nie­szczę­ścia. Co wam uczy­ni­łem, że mnie tak nie­na­wi­dzi­cie? Chyba na­le­ży mi się tro­chę po­mo­cy w tym smut­nym jak…

 

*

W tym samym cza­sie, wy­so­ko ponad gło­wa­mi wal­czą­cych, w nie­za­da­szo­nym po­miesz­cze­niu oto­czo­nym mlecz­no­bia­ły­mi ścia­na­mi, czte­rech ele­ganc­kich męż­czyzn wy­kła­da­ło z za­pa­łem na stół karty zdo­bio­ne ry­ci­na­mi roz­ne­gli­żo­wa­nych nie­wiast. Kłó­ci­li się przy tym co nie­mia­ra.

– W piki, Stay­man! Mia­łeś wyjść w piki!

– Cicho! Znów sły­szę za­wo­dze­nie śmier­tel­ni­ków z trój­ki. Moja głowa zaraz eks­plo­du­je. Ja­co­by, zrób­że coś z tym.

– Bo­skie in­ter­wen­cje to nie po­ran­ne bułki. Nie będę się wtrą­cał za każ­dym razem, gdy roz­bo­li cię głowa!

 

*

– I co teraz, kmiot­ku? Bo­go­wie nie od­po­wie­dzie­li. Nigdy nie od­po­wia­da­ją, bo są po pro­stu wy­ssa­ni z brud­nych ka­płań­skich pal­ców! – An­zelm za­re­cho­tał, uno­sząc ma­czu­gę w bluź­nier­czym ge­ście.

Po­zo­sta­li ban­dy­ci przy­łą­czy­li się do przy­wód­cy, choć tylko nie­licz­ni uśmie­cha­li się bar­dziej niż zdaw­ko­wo.

Do­lo­res ob­ser­wo­wa­ła ich z fa­ta­li­stycz­ną obo­jęt­no­ścią. 

Ja­spis nie prze­sta­wał gar­dło­wać krik-krik-krik.

 

*

– Teraz krzy­czą, że nie ist­nie­je­my!

– Za­wsze tak krzy­czą. Za­wi­sto­wa­łeś jak ofer­ma!

– Krzy­czą, że je­ste­śmy bru­da­sa­mi.

– Takie słowa do dżen­tel­me­nów? Miar­ka się prze­bra­ła!

– In­ter­wen­cja?

– In­ter­wen­cja! Blac­kwo­od, dawaj to tę­czo­we dzia­do­stwo, które wle­cia­ło wczo­raj.

 

*

An­zelm za­mach­nął się, by za­koń­czyć Clau­du­so­wy żywot, i w tym wła­śnie mo­men­cie wie­lo­barw­ny słup ener­gii ude­rzył ol­brzy­ma pro­sto w po­ty­li­cę. Wiel­ko­lud za­chwiał się, ale utrzy­mał na no­gach. Jed­nak za­miast pla­no­wa­ne­go ciosu, po­słał pro­mie­ni­sty uśmiech. Od­rzu­cił ma­czu­gę i pod­niósł prze­ciw­ni­ka, tuląc go do sie­bie jak dawno nie­wi­dzia­ne­go człon­ka ro­dzi­ny.

Frid nie cze­kał, aż zgi­nie, tym razem zgnie­cio­ny przez nad­miar ser­decz­no­ści, tylko ude­rzył na­sa­dą dłoni w pod­bró­dek Anzelma i wy­swo­bo­dził się z uści­sku.

– Zabij go! – wykrzy­cza­ła Do­lo­res.

To już nie in­te­re­so­wa­ło Clau­du­sa. Miał dosyć. Chciał za­po­mnieć o wszyst­kim, naj­le­piej w ja­kimś por­to­wym mie­ście i przy szpet­nej kur­ty­za­nie. Sko­czył więc pręd­ko w kie­run­ku psiar­ni, gdzie po­zo­stał tobół z księż­nicz­ką. Do­padł do prosz­ku i po­cią­gnął pro­sto z worka. Po­sta­no­wił za­ry­zy­ko­wać. Wy­krzy­czał usły­sza­ne od Dorfa za­klę­cie, kie­ru­jąc stru­mień mocy w swoją stro­nę. Wkrót­ce potem uno­sił w szpo­nach pa­ku­nek, spo­glą­da­jąc z góry na An­zel­ma przy­tu­la­ją­ce­go ko­lej­nych ban­dy­tów, na Do­lo­res tu­pią­cą no­ga­mi ze zło­ścią i na Ja­spi­sa, który ma­chał rę­ka­mi ni­czym pen­sjo­na­riusz za­kła­du dla obłą­ka­nych.

 

*

Smo­cze skrzy­dła ło­po­ta­ły asy­me­trycz­nie jak żagle rwane hu­ra­ga­nem. Czuł się naj­więk­szym spry­cia­rzem tej czę­ści świa­ta. Jesz­cze chwi­la uciecz­ki, by wy­lą­do­wać i przy­wró­cić ludz­ką po­stać bez ry­zy­ka trwa­łych uszko­dzeń. Choć na­by­cie odro­bi­ny ga­dzich na­le­cia­ło­ści nie wy­da­wa­ło mu się pro­ble­mem. Wie­rzył, że z po­sia­da­ną ilo­ścią księż­nicz­ki może osią­gnąć do­wol­nie ob­ra­ny cel.

I w tym wła­śnie mo­men­cie eks­ta­zy, pru­ją­ca po­wie­trze z nie­bo­tycz­ną pręd­ko­ścią strza­ła wbiła się w smo­czą sem­pi­ter­nę, wy­wo­łu­jąc ryk, który za­trzą­snął oko­li­cą. Grot na­są­czo­ny ma­gicz­nym an­ty­sep­ty­kiem po­wa­lił Clau­du­sa pro­sto w lnia­ną sieć, wokół któ­rej czekał co naj­mniej tuzin zbroj­nych. Śro­dek an­ty­ma­gicz­ny usu­nął skut­ki za­klę­cia. Frid, pró­bu­jąc uciec z za­sta­wio­nej pu­łap­ki, wił się ni­czym plą­ta­ni­na węży, a z jego noz­drzy bu­cha­ły smuż­ki dymu.  

– Wyj­mij­cie z saka gada, co utra­cił łuski – roz­ka­zał przy­sa­dzi­sty męż­czy­zna. – I za­bez­pie­czyć towar!

– Tak jest, panie po­rucz­ni­ku!

Trzej żoł­da­cy wy­cią­gnę­li maga i lek­kim szturch­nię­ciem do­pro­wa­dzi­li go przed ob­li­cze do­wód­cy.

– Fri­dzie Clau­du­sie, synu… i tak dalej – wy­mam­ro­tał po­rucz­nik. – Przyj­mij­my, że wy­re­cy­to­wa­łem for­muł­kę. Ni­niej­szym aresz­tu­ję cię na pod­sta­wie ar­ty­ku­łu pięć­dzie­sią­te­go dzie­wią­te­go de­kre­tu de Rico. Mo­żesz mówić, ale nie za­kła­daj, że kto­kol­wiek za­pa­mię­ta co­kol­wiek.

– Gdzie je­stem? Kim je­steś? – od­parł Clau­dus, wy­ka­słu­jąc brud­no­sza­rą mgieł­kę.

– Je­steś w na­szych rę­kach. A ja mam przy­jem­ność zwać się Bo­re­as Sla­vi­ni, po­rucz­nik w służ­bie jego wiel­kok­sią­żę­cej wy­so­ko­ści księ­cia An­to­nie­go de Rico. Nad­mie­nię dla po­rząd­ku, że dwa dni temu jego de­kre­tem za­le­ga­li­zo­wa­no ke­ta­lis fen­cis, okre­śla­ną przez was, ban­dy­tów, mia­nem księż­nicz­ki.

– Prze­cież była le­gal­na. Pro­fe­so­ro­wie…

– To już spór dla ju­ry­stów. Teraz sy­tu­acja jest jasna. Pro­duk­cja i dys­try­bu­cja zo­sta­ła ob­ję­ta pre­ro­ga­ty­wą ksią­żę­cą. To zresz­tą na­tu­ral­ne. Księż­nicz­ka na­le­ży do księ­cia, nie­praw­daż?

– A co to ma wspól­ne­go ze mną?

– A to, że zła­pa­li­śmy cię z ilo­ścią zwia­stu­ją­cą nie­li­chą karę, może nawet głów­ną.

– Ale mówił pan po­rucz­nik, że pro­duk­cja i…

– Pro­duk­cja i dys­try­bu­cja oraz po­sia­da­nie ilo­ści więk­szej niż na uży­tek wła­sny.

– Nic się nie da zro­bić? – za­py­tał Frid bła­gal­nym tonem.

– I tu tra­fi­łeś w sedno. Na mocy sto­sow­ne­go upo­waż­nie­nia mogę zło­żyć bez­wa­run­ko­wą ofer­tę wy­ni­ka­ją­cą z ar­ty­ku­łu sześć­dzie­sią­te­go de­kre­tu de Rico. Idziesz w ko­ro­nę, panie Clau­dus! – Sla­vi­ni uśmiech­nął się szel­mow­sko. – Przyj­mu­jesz tu i teraz albo ofer­ta wy­ga­sa.

– Jaką ko­ro­nę? Będę księ­ciem?

– Bę­dziesz de­nun­cja­to­rem. Wy­dasz wszyst­kich z rodu Brut­ta, Co­lon­na i ich po­plecz­ni­ków. Jak o kimś nie wiesz, mu­sisz być kre­atyw­ny, nie­praw­daż? De­cy­du­jesz się czy pę­ta­my w łań­cu­chy?

– Biorę! – wrza­snął Clau­dus. – Do­sta­nę ochro­nę? Nową toż­sa­mość? A moja ro­dzi­na?

– A tak, tak. Wrzu­ci­my was do ta­kiej chat­ki na to­tal­nym za­du­piu, skrom­nej, ale wy­god­nej. Z ba­rie­rą an­ty­ma­gicz­ną. Wy­chód nie­ste­ty na ze­wnątrz. 

– Ale co ja tam będę robił?

– Do­sta­niesz in­kaust i kilka ar­ku­szy per­ga­mi­nu. Spi­szesz wspo­mnie­nia z prze­stęp­czej ka­rie­ry. Mnó­stwo skru­szo­nych ban­dy­tów tak teraz robi. Jak bę­dziesz kre­atyw­ny, na pewno od­nie­siesz suk­ces, nie­praw­daż?

Koniec

Komentarze

Powtórzę swoją opinię z bety. Bardzo dobrze wyszła ci narracja, akcja wartko prze naprzód, napędzają ją kolejne przeciwności losu, które spotykają Frida. Upadek z deszczu pod rynnę i znowu w deszcz, potem z patelni w ogień ani na moment nie nuży, bo kolejne fragmenty łączą się w zgrabną całość. Postacie są charakterystyczne, a dzięki zgrabnie napisanym dialogom czuć chemię między nimi. Na szczególną uwagę zasługuje również przedstawienie księżniczki, a raczej księżniczek (chociaż ta w sypkiej postaci wyszła ci najlepiej, poniższy cytat jest jednym z moich ulubionych:

W końcu pojawiła się ona – powabna, o obfitych kształtach, zakutana w grube warstwy tkaniny. Postawiono przed nimi porcję księżniczki, za którą można było zdobyć pół królestwa. Zanurzony w jej wdziękach palec czarnoksiężnika długo brodził po sproszkowanych krągłościach, aby wreszcie zaczerpnąć ze źródła.

Super! :) Przefrunąłem przez tekst jak ten smok, Mega zgrabnie napisane. Chętnie przeczytałbym książkę opartą na tym uniwersum. Rzadko kiedy po przeczytaniu opka mam tak, że nie za bardzo wiem co napisać, poza tym, że wyszło świetnie. 

Idę nominować do biblioteki, bo zwyczajnie nie ma innej opcji :)

Fladrif, Mortecius

 

Jeszcze raz Wam bardzo dziękuję, ponieważ wspólnie z Shanti sprawiliście, że tekst nabrał ogłady. No i cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu. :-)

 

silver_advent

 

Cześć! To teraz ja nie wiem, co napisać, bo zaskoczyłeś mnie mocno. ;-) Napiszę więc po prostu: wielkie dzięki! Za polecenie do biblio i tak miły komentarz. Bardzo się cieszę, że aż tak Ci się spodobało. :-)

 

Chętnie przeczytałbym książkę opartą na tym uniwersum.

 

Przy moich mocach przerobowych, to pewnie bym skończył w kolejnym stuleciu. ;-) Natomiast chodzi mi po głowie pewien pomysł wykorzystujący dwie postacie drugoplanowe, które się tu pojawiły. Być może wrócę zatem do tego uniwersum, w formie opowiadania jednakże.

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Bardzo ciekawie potraktowałeś motyw “księżniczki”. Dzięki niej magom nie grozi wypalenie zawodowe. ;) Zgadzam się z pozostałymi czytelnikami – stworzyłeś barwny i intrygujący świat ( szczególnie podobali mi się Kajman i Wdowa). 

Pozdrawiam!

Hej, hej

Ładna opowiastka. Nie wiem, czy miało być humorystycznie z tym wpadaniem w coraz większe kłopoty, ale humoru nie odczułem. Nie przeszkadzało to w przyjemnej lekturze, ponieważ styl masz lekki i bardzo płynny. Księżniczek tu kilka, ale ta z proszku wyróżnia się najbardziej. Scena z bóstwami zajętymi grą trochę zaskoczyła swoją obecnością, ale deus ex machina w takim wydaniu jeszcze ujdzie.

Podobały mi się dialogi – całkiem naturalne i oddające klimat – oraz kreacja postaci – charakterystyczne i ciekawe, szczególnie Kajman. Zastrzeżenia miałbym jedynie do Jaspisa zbyt chętnie i łatwo godzącego się na oszczędzenie Claudusa, ale to drobny mankament.

Klikam, bo warto.

Lupus 

 

Dzięki za komentarz. Cieszę się, że postacie i uniwersum podeszły. 

 

Zanais 

 

Dzięki za kilk i dobre słowa, szczególnie te o stylu, ponieważ przestawienie się ze stylu formalnego, którego używam w pracy, na lżejsze tory, wciąż nie jest takie proste. ;-) 

Bardzo mnie cieszy, że historia podeszła. Humoru jakoś specjalnie tu nie ładowałem. Miała to być lekka satyra na opowiastki typu Jak zostałem gangsterem (plus coś jeszcze), ale raczej bez elementów stricte humorystycznych. 

Motywacja Jaspisa, na którą zwróciłeś uwagę, pewnie nie wybrzmiewa tak, jak zamierzałem. Relacja tych postaci miała być nieco bardziej skomplikowana, ale musiałem wyciąć maczetą sporo znaków (tak z 15k). W zamyśle wieszanie było trochę na wyrost (jako reakcja na użycie dawnego imienia plus działo się to przy podwładnych, którzy w wersji rozszerzonej próbowali podważyć autorytet dowódcy), więc i uwolnienie (motywowane także chęcią zdobycia towaru) mogło wyjść ciut lepiej. ;-)

A bogowie to właśnie aluzja do deus ex machina, chociaż w tekście (w dialogach czy przemyśleniach bohatera) starałem się zwrócić na nich uwagę. Oczywiście przedstawienie ich jako brydżystów to kompletny absurd, który miał rozładować ton opowiadania. ;-)

 

Pozdrawiam! 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć!

Nie przepadam za fantasy, co bez wątpienia miało wpływ na odbiór tekstu. Miejscami trochę się gubiłem w natłoku wydarzeń, ale może to być spowodowane tym, że mój mózg – ostatnio w nie najlepszej formie – nie potrafi się odpowiednio skupić na tekście, który nie wchodzi z automatu do szuflady – interesujące. Najchętniej odpuściłbym sobie komentarz, żeby przez swoje uprzedzenia nie skrzywdzić Autora, ale z racji, że przeczytałeś moje teksty, to należy Ci się on jak psu buda.

Zabrakło mi kilku zajmujących opisów i wrzuconych mimochodem informacji o świecie, mamy tylko to, co jest niezbędne dla fabuły, co z jednej strony jest słuszne, ale z drugiej ogranicza świat do niezbędnego minimum. Akcja idzie sprawnie i odbiorcy, którzy poszukują w opowiadaniach rozrywki mogą być w pełni zadowoleni, ale ja chciałbym jeszcze coś dodatkowego, czego – być może przez własną nieuwagę – w Twoim tekście nie znalazłem.

Styl masz klarowny i dobrze sobie radzisz z dialogami. Postacie wykreowane są na zadowalającym poziomie. Moim zdaniem trochę szkoda, że rozwiązujesz akcję interwencją bogów, bo to dobry moment na wymyślenie czegoś oryginalnego, co wyróżniłoby Twoje opowiadanie. Choć, przyznaję, owa interwencja pasuje do lekko humorystycznego tonu opowieści.

Podsumowując: dobrze napisane, wartkie opowiadanie, w którym zabrakło mi czegoś, co odróżniłoby je od innych dobrze napisanych i wartkich opowiadań.

Cześć!

Tempo mamy tu dość szybkie, mocno stawiasz na akcję. Ma to swoje dobre strony: trudno się u Ciebie nudzić, nie ma zamulania, starasz się wpleść w opowiadanie całkiem sporo zdarzeń. Są też oczywiście i gorsze: czasem brakuje trochę “wypełnienia scen” – obszerniejszego wyłożenia reguł świata, realiów, całej otoczki jaka towarzyszy bohaterom. Nie powiem, żeby mi to zepsuło wrażenia z lektury, bo czytało się przyjemnie (zwłaszcza, że tekst jest lekki). Tym nie mniej u mnie to zawsze jest tak, że jestem ciekaw wykreowanego świata, więc i bez marudzenia na ten brak wypełnienia obejść się nie mogło. ;-)

Podoba mi się pomysł na interpretację tematu konkursu. Jest dość niekonwencjonalny, a że niekonwencjonalność lubię, to chyba tłumaczyć za bardzo nie muszę. :)

Stawiasz tutaj na lekkość. Gdzieniegdzie przeplatasz ją wstawkami humorystycznymi. To generalnie zaleta opowiadania: lekkość zawsze uprzyjemnia lekturę, fajnie pomaga jej nadać określone tempo. A przy okazji taki tekst mniej od czytelnika wymaga, co ułatwia “płynięcie” z daną historią. Tym nie mniej te pojawiające się incydentalnie wstawki humorystyczne są jakby nierówne. Nie wyglądają na planowane, raczej wstawione okazyjnie i to bywa trochę mylące, bo jednak ciężko do końca ocenić, czy obcuje się z tekstem humorystycznym, czy może zwyczajnie lekkim.

Zatrzymał mnie jeden moment na początku (prawie na początku), kiedy Jaspis bardzo łatwo zgadza się na propozycję bohatera. Wydaje mi się, że tutaj przejście było jakby zbyt szybkie, ta scena potrzebowała chyba ze dwóch, trzech wymian zdań więcej przed zgodą Jaspisa, żeby ją nieco uwiarygodnić. Może to przez limit?

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Palaio

 

Cześć!

Dzięki, że jednak dodałeś komentarz i dobrze, że jesteś szczery. Wyraziłeś konkretną opinię, bez złośliwości i to jest super. Same pochwały byłyby większym problemem niż komplet negatywów (tym bardziej, jakbyś czynił to w ramach „rewanżu”). ;-) 

Historia miała zaś posiadać drugie dno. Jeden z Czytelników (z bety) wpadł na to, co autor miał na myśli, lecz to nie oznacza, że przekaz jest klarowny. Nie miałem więc zamiaru wymyślić tylko klasycznego fantasy, natomiast w tym anturażu czuje się na razie najbezpieczniej (choć wiem, że nie każdy taką otoczkę lubi). ;-) 

 

Pozdrawiam!

 

CM

 

Hej!

Również Tobie dziękuję za opinię (ed.: i za klik :-)). Limit faktycznie sprawił, że kilka relacji mogło nie zagrać tak, jak zaplanowałem. 

Tekst nie miał być humorystyczny, raczej lekki, ponieważ na razie to maks, jaki jestem w stanie wykrzesać. ;-) A pierwsze opowiadanie, które wyprodukowałem, miało nieco dziwną kompozycję, więc tym razem chciałem, aby było bardziej standardowo.

Opisów nie lubię zaś (albo inaczej – dopiero się do nich przekonuję), stąd nie ma ich dużo. Trochę w myśl zasady Elmora Leonarda, który twierdził, że „opuszcza te części, które czytelnicy pomijają”. ;-) Wiem, że nie każdemu to pasuje, ale (być może jeszcze) inaczej nie umiem. 

Jak już wspomniałem w poprzedniej odpowiedzi, w tym stylu i klimacie (fantasy, lekki ton, mało opisów) czuję się najbezpieczniej i sprawdzam, czy jestem w stanie napisać coś w miarę strawnego. ;-) Skoro odbiór jest w zasadzie pozytywny, może uda mi się wymyślić coś z innej bajki. Choć czasu na to wszystko brakuje. ;-)

 

Pozdrawiam!

 

Alicella

 

Witam i pozdrawiam, bo cóż innego mogę napisać. :P

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Filipie, Drogę na skróty przebyłam z ogromną przyjemnością i mimo że wydarzenia następowały w dość zawrotnym tempie, zdołałam śledzić szaloną akcję z należytą uwagą. Przygody Frida, choć zaskakujące i wstrząsające, zostały opowiedziane ze stosowną dozą przedniego humoru, a to sprawiło, że lektura była jeszcze przyjemniejsza.

Bardzo spodobała mi się Twoja księżniczka, zwłaszcza że wystąpiła w postaci sproszkowanej, a bogowie-dżentelmeni, choć wystąpili w epizodzie, nad wyraz przypadli mi do gustu. Nie bez pewnego zadowolenia zoczyłam w tekście sempiternę. ;D

Filipie, jestem przekonana, że poprawisz usterki, więc pozwalam sobie, drogą na skróty, udać się do klikarni.

 

Sym­bolu przy­na­leż­nego adep­tom czar­nej sztu­ki, wy­wo­łu­ją­cego u po­spól­stwa… → Sym­bolem przy­na­leż­nym adep­tom czar­nej sztu­ki, wy­wo­łu­ją­cym u po­spól­stwa

 

je­dy­ne co mógł zro­bić, to wy­wró­cić ocza­mi. → …je­dy­ne co mógł zro­bić, to przewrócić ocza­mi.

 

 – Ostat­nie słowa? Może trze­ba od­wie­dzić jakąś na­dob­ną pannę, zło­żyć wy­ra­zy współ­czu­cia i ode­gnać jej smut­ki? – po­wie­dział Ja­spis. → Raczej: …zapytał Ja­spis.

 

Wizje prze­bie­ra­ły na szyb­ko­ści i sile… → Chyba miało być: Wizje przybie­ra­ły na szyb­ko­ści i sile

 

po­ru­sza­ły się kłu­sem, który w bar­dziej za­gęsz­czo­nych re­jo­nach lasu prze­cho­dził w stępa. → …prze­cho­dził w stęp.

Tu znajdziesz odmianę słowa stęp.

 

ru­szył w stro­nę bu­dyn­ku pew­nym kro­kiem, po­gwiz­du­jąc do­nio­śle. → Chyba miało być: …po­gwiz­du­jąc do­no­śnie.

Za SJP PWN: doniosły «mający wielkie znaczenie, odgrywający istotną rolę»

 

Gdy pod­nio­sła urę­ka­wicz­nio­ną dłoń… → Gdy pod­nio­sła urę­ka­wicz­o­ną dłoń

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy

 

Witam i serdecznie dziękuję za komentarz oraz za udanie się do klikarni. :-)

Cieszę się przede wszystkim, że udało się wyłapać sempiternę, ponieważ została użyta, że się tak wyrażę, z dedykacją. Pozostała część opinii również wprawiła mnie w niemałe zadowolenie. :D

Dziękuję za poprawki. Mam jednak dwa dodatkowe pytania o poprawność, ponieważ te akurat wyrażenia dokładnie sprawdzałem przed publikację (być może nie do końca należycie). ;-)

 

poruszały się kłusem, który w bardziej zagęszczonych rejonach lasu przechodził w stępa. → …przechodził w stęp.

 

Odmianę sprawdziłem tutaj. Być może dawniej tak ten wyraz odmieniano (całe wyrażenie Przeszedł w stępa siedziało mi na tyle mocno w głowie, że odmiana w stęp wydała mi się nienaturalna). ;-)

 

Gdy podniosła urękawicznioną dłoń… → Gdy podniosła urękawiczoną dłoń

 

Stąd mi wyszło, że urękawicznioną będzie również poprawnie (a ładniej brzmiało).

 

I jedną wątpliwość:

 

Symbolu przynależnego adeptom czarnej sztuki, wywołującego u pospólstwa… → Symbolem przynależnym adeptom czarnej sztuki, wywołującym u pospólstwa

Wydało mi się, że ten równoważnik odwołuje się do wyrażenia w kształ­cie ośmio­ra­mien­nej gwiaz­dy (bo to gwiazda jest właśnie symbolem), a więc użycie dopełniacza jest prawidłowe, ale być może się mylę (i trzeba użyć wskazanej przez Ciebie odmiany, ponieważ mamy odwołanie do wyrażenia z zawieszką). Pytam, bo znacznie naturalniej brzmiało mi użycie dopełniacza. ;-)

Pozostałe poprawki oczywiście uwzględniam w te pędy. :-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Od­mia­nę spraw­dzi­łem tutaj. Być może daw­niej tak ten wyraz od­mie­nia­no (całe wy­ra­że­nie Prze­szedł w stępa sie­dzia­ło mi na tyle mocno w gło­wie, że od­mia­na w stęp wy­da­ła mi się nie­na­tu­ral­na). ;-)

Filipie, nie zwykłam dyskutować z Narodowym Korpusem Języka Polskiego. Gdybym jednak miała powiedzieć, co zrobiły konie dotychczas biegnące kłusem, użyłabym biernika (kogo? co?) i rzekłabym, że nagle przeszły w stęp.

 

Stąd mi wy­szło, że urę­ka­wicz­nio­ną bę­dzie rów­nież po­praw­nie (a ład­niej brzmia­ło).

Rękawiczką, w której nie ma literki „n”, urękawiczyłabym dłoń. Skoro jednak rękawiczki szyje rękawicznik, to pewnie można ją i urękawicznić. ;)

 

Wy­da­ło mi się, że ten rów­no­waż­nik od­wo­łu­je się do wy­ra­że­nia w kształ­cie ośmio­ra­mien­nej gwiaz­dy (bo to gwiaz­da jest wła­śnie sym­bo­lem), a więc uży­cie do­peł­nia­cza jest pra­wi­dło­we…

Napisałeś: Na szyi nosił inkrustowany wisior z zawieszką w kształcie ośmioramiennej gwiazdy. Sym­bolu przy­na­leż­nego adep­tom czar­nej sztu­ki, wy­wo­łu­ją­cego u po­spól­stwa… a ja zapytałam: czym była gwiazda? I wychodzi mi, że była Sym­bolem przy­na­leż­nym adep­tom czar­nej sztu­ki, wy­wo­łu­ją­cym u po­spól­stwa…

 

Filipie, nie umiem inaczej/ lepiej/ jaśniej wytłumaczyć, dlaczego zaproponowałam takie właśnie poprawki, ale, posadziwszy sempiternę w wygodnym fotelu, bardzo się cieszę, że reszta opinii sprawiła Ci zadowolenie. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe to opowiadanie, lekko napisane, wciągające. Nawet nie wiem kiedy je skończyłam. Bawiłam się nieźle. Świetnie poprowadzona narracja i genialnie wpleciony humor. Przeczytalabym więcej w tym stylu :-)

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

Regulatorzy

 

Dziękuję za dodatkowe wyjaśnienia.

Zastanowię się jeszcze chwilkę, jak to finalnie zapisać, a tymczasem życzę udanego wypoczynku w wygodnym fotelu. :-)

 

Lothorien_leaf

 

Dziękuję Ci za tak miły komentarz. :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Filipie, dziękujemy obie – ja i sempiterna. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujący pomysł na księżniczkę. Czyżby to taka magiczna forma heroiny? ;-)

Mam wrażenie, że mocno ciąłeś, żeby zmieścić się w limicie. Z tego powodu sceny nie wybrzmiały odpowiednio, wkradła się odrobina chaosu. No, piłka latała tak szybko, że nie nadążałam z kręceniem głową.

Scenka z bogami zabawna, równia pochyła bohatera niepokojąca.

Babska logika rządzi!

Finkla

 

Cześć! Dziękuję za tak szybką wizytę oraz komentarz, rzecz jasna.

 

Interesujący pomysł na księżniczkę. Czyżby to taka magiczna forma heroiny? ;-)

Ekspertem od heroiny zdecydowanie nie jestem, choć wydaje mi się, że nos i dziąsła nie są podstawowym sposobem jej aplikacji (i chyba efekty też nieco inne). :P

 

Mam wrażenie, że mocno ciąłeś, żeby zmieścić się w limicie. Z tego powodu sceny nie wybrzmiały odpowiednio, wkradła się odrobina chaosu.

Tak, było ostro cięte, ale uważam, że sumarycznie zrobiło to tekstowi dobrze (oprócz jednej sceny, która wyszła za mało wyraziście), ponieważ zyskał na szybkości, która powinna (w założeniu przynajmniej) dobrze wybrzmieć, mając na uwadze kontekst historii.

Wydaje mi się również, że związek przyczynowo-skutkowy został zachowany, ale mogę się mylić.

 

No, piłka latała tak szybko, że nie nadążałam z kręceniem głową.

To mogłaś się poczuć jak bohaterowie po księżniczce, lecz bez skutków ubocznych (mam nadzieję, że bez). :P

 

Scenka z bogami zabawna…

Cieszę się, że podszedł ten greps. ;-)

 

…, równia pochyła bohatera niepokojąca.

W tym cały sens. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Bez skutków ubocznych. Chyba że w długim okresie coś wyjdzie albo okaże się, że jestem uzależniona. ;-)

Babska logika rządzi!

Cześć!

To opowiadanie chyba lepsze niż tamto wcześniejsze. Konwencja pokrewna, ale nie było tu na szczęście w jednym garnku krasnoludów, papierosów, policjantów z włóczniami i eksplodujących elfów. Spora swoboda, wigor i taka niefrasobliwa inwencja – to istotny atut (choć też pewien kłopot).

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Iwo

 

Cześć!

 

Dzięki za komentarz, tym bardziej że raczej nie jesteś tak zwanym targetem dla tego rodzaju opowieści. Beztroska inwencja jest zaś chyba tym, na co obecnie mnie stać. A i mam nadzieję, że to opowiadanie faktycznie lepsze niż tamto wcześniejsze. ;-)

 

Pozdrawiam!

 

Krokus

 

No powitał Jurora, przed którym tyle jeszcze roboty. :P

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Napisane tak, że czyta się szybko i równie szybko zapomni. Pozdrawiam

Cześć

 

Gnał, nie zwracając uwagi na przeszkody leśnych ostępów.

Trochę mi się potknęło. Zaproponuję:

Gnał przez leśnie ostępy, nie zważając na przeszkody. 

 

Zwierzę pędziło jak w transie, niesione działaniem wzmacniacza – substancji godnej bogów i królów, nie bez kozery nazywanej w półświatku „księżniczką”.

Tu też bym odwrócił informację. np. …pędziło jak w transie, niesione działaniem “księżniczki”. Wzmacniacz – substancja godna bogów i królów, nie bez kozery była tak nazywana. 

Brzmi bardziej intrygująco? ;]

 

Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych.

Dlaczego? To ważne :D. 

 

Rozmasował nabrzmiałe miejsca i rozejrzał się po okolicy.

Hmm? A cóż mu tak nabrzmiało? :P

 

„Zawsze wierni, zawsze na czas” – rodzinne motto kołatało mu w głowie.

Fajne :D. Śmiechłem! Rodzina służyła w Wojskach Obrony anToniego! 

 

Znaleźli go leżącego jak kłoda, której dorysowano szarozielone oczy. Trzech mężczyzn szło ku niemu powolnym krokiem.

Weź pod uwagę perspektywę, jaką ustawiają te dwa zdania. Pierwsze z perspektywy kogoś, kto patrzy na bohatera, a drugie zupełnie przeciwnie. Czytelnik ma takie uczucie nieprzyjemnego przeskoku. 

 

zaciśniętymi ustami i mieczami po przy bokach tworzyło wizerunek typowych najemników.

 

Na szyi nosił inkrustowany wisior z zawieszką w kształcie ośmioramiennej gwiazdy.

Tu troszkę brakuje info z jakiego materiału był ten wisior i czym był inkrustowany. Do tego wisior z zawieszką to trochę masło z masłem :P. 

 

Czarnoksiężnik wyjął białą substancję z puzderka i rozsypał ją na śródręczu.

To śródręcze wywołuje u mnie dość osobliwe skojarzenia. Czemu nie na dłoni?

 

Zbliżył się na odległość pięści

Odległość oddechu jeszcze jak Cię mogę, ale to? Nie łapię :/

 

Haczykowate zęby wgryzały się już w przedramię, wyrywając mięso i kości.

Jak dajesz czasownik w formie ciągłej, to od razu tempo spada. Jak chcesz to przedstawić dynamicznie to krótko i dosadnie:

 

Haczykowate zęby wgryzły się w przedramię. Wyrwały mięso od kości. 

 

spętano mu łańcuchami przytwierdzonymi do rachitycznej pryczy. 

Za SJP:

rachityczny

1. «słabo rozwinięty, wątły lub lichy»

2. daw. «mający objawy krzywicy»

 

Vittoria Colonna wygładziła fałdy krwistoczerwonej sukni, po czym wydała rozkaz

Dobre, dobre :]. Nie tak sławni jak Borgio, ale fajny ester egg. 

 

Kolejnym czterem wślizgnął się do mózgu, nakazując by przebili się przebicie własnymi mieczami.

Widać, że walczyłeś z siękozą, ale tu akurat bym zostawił.

 

– Ale mówił pan porucznik, że produkcja i…

– Produkcja i dystrybucja oraz posiadanie ilości większej niż na użytek własny.

Normalnie Młodzi Wilcy :D

 

Całość fajne :D. Przeczytałem z przyjemnością, a to co tam wyskrobałem to detale. Ciekawie zbudowałeś fabułę. Zupełnie nie mogłem przewidzieć, jak się potoczy, a to rzadkość, zwłaszcza teraz. Opko pozytywnie się wyróżnia. 

 

Powodzenia w konkursie. Trzymam kciuki :D.

 

pozdro

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Koala75

 

Dzięki za komentarz. Szybkość czytania oceniam jako dużą zaletę i spełnienie przyjętego założenia (jak wspominałem wyżej, łączy się to z wydźwiękiem historii).

A czy ktoś zapamięta coś po lekturze? Myślę, że i tacy się znajdą (tak śmiałą tezę mogę postawić, mając na uwadze kilka opinii, które się już pojawiły). W ostateczności w pamięci może pozostać mniej typowe ogranie konkursowego motywu, bo to tekst na konkurs jednak.

Pozdrawiam.

 

Morderco

 

Cześć!

Dzięki za uwagi. Sporo (jak nie wszystkie ;-)) bardzo celnych, ale niektóre chyba zbyt daleko ingerują w tekst, abym to zmieniał już teraz, zanim to zobaczą i ocenią wszyscy jurorzy.

Ogłoszą wyniki, przyjrzę się raz jeszcze i pewnie powprowadzam większość. Na razie zmienię tylko to, co jest robotą edytorską, a nie istotną poprawką stylistyczną (Twój styl zresztą podziwiam, więc tym bardziej dziękuję, że rzuciłeś okiem na moją pisaninę).

Z szacunku odniosę się do niektórych uwag, żeby nie było, że tylko czołem po ziemi zamiatam. ;-)

 

Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych.

Dlaczego? To ważne :D. 

Miało wybrzmieć z tekstu. Był na swój sposób ambitny (aż za bardzo). ;-)

 

Rozmasował nabrzmiałe miejsca i rozejrzał się po okolicy.

Hmm? A cóż mu tak nabrzmiało? :P

A w łeb się piznął, coś tam więc musiało nabrzmieć. :P

 

Czarnoksiężnik wyjął białą substancję z puzderka i rozsypał ją na śródręczu.

To śródręcze wywołuje u mnie dość osobliwe skojarzenia. Czemu nie na dłoni?

Przekombinowanie. Chciałem pokazać, że substancję można aplikować w ten sposób, ale faktycznie można było prościej.

 

Zbliżył się na odległość pięści

Odległość oddechu jeszcze jak Cię mogę, ale to? Nie łapię :/

Chodziło o odległość, kiedy można zadać cios ręką, ale faktycznie mało to obrazowe.

 

spętano mu łańcuchami przytwierdzonymi do rachitycznej pryczy. 

Za SJP:

rachityczny

1. «słabo rozwinięty, wątły lub lichy»

2. daw. «mający objawy krzywicy»

W znaczeniu lichej. Mocno mi się kojarzy połączenie tego przymiotnika z meblem, więc i do pryczy pasowało, ale teraz już taki pewny nie jestem. ;-)

 

Vittoria Colonna wygładziła fałdy krwistoczerwonej sukni, po czym wydała rozkaz

Dobre, dobre :]. Nie tak sławni jak Borgio, ale fajny ester egg. 

Super, że się udało wyłapać.

 

– Ale mówił pan porucznik, że produkcja i…

– Produkcja i dystrybucja oraz posiadanie ilości większej niż na użytek własny.

Normalnie Młodzi Wilcy :D

XD

 

No i Twój komentarz o żołnierzach Antka – rozbawił mnie do łez. :D

 

Super, że fabuła nie okazała się przewidywalna. Miał to być właśnie taki rollercoaster, a szybkości nadało ostre cięcie z totalnej surówki.

Jako że pierwsze opowiadanie, które wysmarowałem, miało dość specyficzną kompozycję, więc tu chciałem postawić na wydarzenia, bohaterów, czyli coś standardowego, ale nie do końca ogranego. Niektórym siadło bardziej, innym mniej, ale bardzo się cieszę, że znalazłeś się w pierwszej z tych grup.

 

Dzięki za całość i pozdro!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć

 

Z szacunku dla Twojego szacunku, pozwolę sobie skomentować Twoje komentarze do moich komentarzy :D

 

Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych.

Dlaczego? To ważne :D. 

Miało wybrzmieć z tekstu. Był na swój sposób ambitny (aż za bardzo). ;-)

Dobry pomysł. Tylko zauważ proszę, że teraz zostawiasz Czytelnika z taką urwaną myślą. Gdybyś dodał miękki sygnał na końcu, to czytelnik wiedziałby, że coś się dzieje,  np:

Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych. Przynajmniej nie dzisiaj/ Nie leżało to w jego naturze/Był na to zbyt ambitny –  do wyboru, do koloru ;]. 

 

A w łeb się piznął, coś tam więc musiało nabrzmieć. :P

Nabrzmiałe ma dość erotyczne konotacje. Zaproponowałbym np. obolałe, ew. spuchnięte :P

 

W znaczeniu lichej. Mocno mi się kojarzy połączenie tego przymiotnika z meblem, więc i do pryczy pasowało, ale teraz już taki pewny nie jestem. ;-)

Pierwsze skojarzenie mam z roślinnością. Możesz podmienić po prostu na lichy.

 

Miał to być właśnie taki rollercoaster, a szybkości nadało ostre cięcie z totalnej surówki.

No to: panie prezesie, melduję o wykonaniu zadania :] . Wyszło, co miało wyjść.

 

pozdro

M.

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Cześć!

 

Dobry pomysł. Tylko zauważ proszę, że teraz zostawiasz Czytelnika z taką urwaną myślą. Gdybyś dodał miękki sygnał na końcu, to czytelnik wiedziałby, że coś się dzieje,  np:

Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych. Przynajmniej nie dzisiaj/ Nie leżało to w jego naturze/Był na to zbyt ambitny –  do wyboru, do koloru ;]. 

Fersztejen. :-) Dopiszę po wynikach.

 

Nabrzmiałe ma dość erotyczne konotacje. Zaproponowałbym np. obolałe, ew. spuchnięte :P

No, na takie konotacje to nie wpadłem. :D

 

No to: panie prezesie, melduję o wykonaniu zadania :] . Wyszło, co miało wyjść.

Panie prezydencie, odmeldowuję się na zasłużony urlop. :P

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Całkiem niezłe :) Co prawda musiałam przeczytać dwa razy, bo gnasz z fabuła niczym Frid przez ostępy i nie mogłam nadążyć, ale podobało mi się. Pomysł na księżniczkę doskonały, poleciałeś w zupełnie odjechane tematy, a jednocześnie na czasie i na dodatek to wciąż fantasy – z czarami, smokami i takie tam. No, kurde, super :) Nagłe zmiany w życiu bohatera bardzo dynamiczne ;) Podobała mi się interwencja boskich dżentelmenów :)

No, fajne :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Amon

 

Hej, gif idealnie dobrany do wydźwięku opowiadania. ;-) 

 

Pozdrawiam!

 

Irka 

 

Człowiek wraca z urlopu, a tu takie miłe słowa. Bardzo się cieszę, że historia podeszła, nawet jeżeli potrzebna była dwukrotna lektura.

A szybko być musiało, skoro motywem przewodnim jest aplikacja substancji, która raczej nie wywołuje stanu zamulenia. ;-) I super, że greps z bogami się Tobie spodobał. To fragment, który budził moje największe wątpliwości w kontekście odbioru, ale jednocześnie motyw, którego byłem skłonny najmocniej bronić. ;-) 

 

Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuje za miły dla oka komentarz. :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Fabularnie fajnie – Frid wpada w coraz większe kłopoty, wszystko idzie nie po jego myśli – choć czasami postaci za łatwo się ze sobą zgadzają. Postacie ciekawe, ale mogłyby być bardziej różnorodne (w pamięć zapadła mi jedynie Wdowa). Relacje między postaciami z potencjałem, bo każdy z Fridem tu w jakiś sposób rywalizuje, coś od niego chce, zmusza go do współpracy – to działa, ale jest z tym pewien problem, o którym niżej.

Dialogi, moim zdaniem, brzmią nieco sztucznie i są trochę przegadane. Postacie dzielą się z Fridem swoimi troskami, historiami, posiadanymi informacjami zupełnie jakby byli serdecznymi przyjaciółmi. A nie są. Współpracują ze sobą, bo muszą. Mówią rzeczy, które może i są często niezbędne do zrozumienia postaci i ich motywacji (a więc są potrzebne czytelnikowi), ale nie grają mi jakoś w świecie przedstawionym.

Co do przegadaności dialogów, to nie mówię, że każdy teraz ma posługiwać się pomruknięciami i równoważnikami zdania, bo to druga skrajność, ale też nie każdy może być gadułą ;)

Żeby nie być gołosłownym:

– Rysuj. – Jaspis rzucił w Claudusa kawałkiem zwiniętego płótna.

– Drogę muszę wysondować. – Frid uśmiechnął się krzywo. – Trochę księżniczki i…

Czyś ty zdurniał do reszty? Myślisz, że ot tak ci posypię? Żebyś się zmienił w rączego jelenia i spieprzył w gęstwinę? Czy tylko po to cię ściągałem, abyś za chwilę zawisnął? Lepsi od ciebie próbowali wysondować to miejsce!

W tych pięciu zdaniach (w tym czterech pytaniach) mamy po prostu odmowę. Na pewno dałoby się to wyrazić krócej.

– Jako szukacz osiągnąłem mistrzostwo. Dwa lata w Książęcej Służbie Skarbowej – odparował Claudus. – Chcesz okryć się sławą czy nadal dowodzić dwójką idiotów?

Przechwałki z pierwszych dwóch zdań można połączyć. A ostatnie zdanie jest nieco niebezpiecznym wyzwaniem rzuconym Jaspisowi – w końcu on tu dowodzi, a Frid jest właściwie tylko jeńcem. Niżej, jaki to rodzi problem.

Jaspis spojrzał na najemników jak na kupę łajna. Wahanie trwało kilkanaście sekund. 

No, dobra – wycedził czarnoksiężnik. – Dostaniesz trochę zaufania na kredyt. Będziesz sondował, ale z mieczami po bokach. Gotowymi, by uciąć ci łapy.

Jaspis (za) łatwo zgodził się na propozycję Frida. Brzmi to jakby równorzędni partnerzy ubili deal. Czy tak miało być?

Pogrubione zdania właściwie mówią to samo, a co więcej, myślę, że i bez nich by się ta wypowiedź obyła. W końcu zdania “Będziesz sondował” samo w sobie oznacza zgodę.

– Pasuje! – odpowiedział Claudus.

A to dobitnie pokazuje, że ubili równorzędny deal.

Wydaję mi się, ze takich prostych “pasuje’ czy “dobrze” parę w tekście było, a można się bez nich obyć. Lepiej niech postacie robią, a nie mówią, że będą robić. 

Opowiadanie podobało mi się. Podejmujesz fajną tematykę, budujesz klimat opowieści o świecie przestępczym – dokładnie to, co lubię. Z niecierpliwością więc czekam na następne teksty ;)

PanDomingo

 

Cześć!

 

Dziękuję bardzo za opinię i cenne uwagi dotyczące dialogów. Na pewno wezmę to pod uwagę podczas kolejnej wprawki.

Wydaje mi się zaś, że relacja Frid-Jaspis stała się niestety ofiarą ostrego cięcia z wersji reżyserskiej. W zamyśle Jaspis miał być faktycznie trochę gadułą, stąd mogło wyjść przegadanie. Nadto jego stosunek do Frida miał być niejednoznaczny, z uwagi na łączącą ich przeszłość (lekko zarysowaną jedynie), ale pójście na skróty relację spłyciło i być może dlatego niektóre dialogi wyszły mało naturalnie.

Cieszę się jednak, że mimo tych niedostatków sumarycznie się podobało, choć największe dzięki za konstruktywną krytykę, bo każdy oczywiście potrzebuje pochwały, ale dla osób początkujących dobrze uargumentowane zastrzeżenia to podstawa. ;-) 

 

Z niecierpliwością więc czekam na następne teksty ;)

To bardzo miłe. :D Niestety cierpliwość jest wymagana, bo czas na spokojne pisanie to u mnie towar deficytowy. ;-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć,

Komentarz ten został napisany jeszcze przed wstawieniem komentarza z jurorskim obrazkiem, zatem do tego momentu w tekście mogły zajść zmiany, których już nie śledziłem.

Gratuluję, Wiju! Nie uśmierciłeś żadnego psa! Będzie się to za Tobą ciągnąć jak… hmm… no na pewno nie jak „Droga na skróty”, bo opko pędziło na złamanie karku ;) Ale po kolei…

Chyba najbardziej zabrakło mi kreacji świata. Opisów jest mało, choć próbowałeś wpleść je w te nieliczne wolniejsze fragmenty. Bohaterowie są ok, ale bez szału, za to niestety nieco się w pewnym momencie pogubiłem – jak to w dobrej intrydze, jest wiele stron konfliktu i nie wiem czy w pewnym momencie nie straciłeś nad tym kontroli, albo zabrakło nieco miejsca na opanowanie tej nawałnicy.

Mówi się, że początkujący pisarze największy problem mają z krzywdzeniem swoich bohaterów. Zdecydowanie początkujący nie jesteś, bo mam wrażenie, że z dziką przyjemnością popychałeś Frida pod kolejne ostrza losu. Fabuła jest dobrą stroną tekstu, choć, jak już wspomniałem, od pewnego momentu pędzi niemiłosiernie. Wszystko (tak mi się wydaje) spina się w jedną całość. Skąd ta uwaga w nawiasie? Z już wspomnianej nawałnicy bohaterów i stron konfliktu – nie wiem czy wszystko dobrze odczytałem ;)

Ujęcie tematu konkursowego za to na naprawdę dobrym poziomie. Ciekawy pomysł, do tego dobrze umotywowany w treści – wiadomo dlaczego tak bardzo chcieli księżniczkę uwolnić. A jak to bywa w takich sytuacjach, musiało być pod górkę i jest. Można też się doszukać innych księżniczek, bo właściwie przez cały tekst Frid jest w opałach. Zatem motyw konkursowy wielowymiarowy i pomysłowy.

Wykonanie techniczne to kolejna sprawa, która mówi, że nie jesteś już początkującym pisarzem. Aczkolwiek nie jest tak, że nie może być lepiej. Pióro jest lekkie, ale bywały niewielkie zgrzyty. Do tego mam wrażenie, że rozsiałeś po tekście wyszukane przymiotniki, choć po prawdzie nie odegrały właściwie żadnej istotnej roli. Ot, takie ozdobniki, ale jednak świecące w tekście na jaskrawy róż.

Cóż tu pisać w podsumowaniu, dobry to tekst. Usatysfakcjonowany wychodzę, więc chwilę po tym jak skończę to pisać – sypnę w komentarzu kwiatkiem.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

ześć, FilipWij! Bardzo Ci dziękuję za udział w konkursie.

 

Początek opowiadania zapowiadał klasyczną gangsterską przygotówkę, ale potem pojawiły się bardzo ciekawe elementy, które dodały opowiadaniu nieco głębi. Pomysł na księżniczkę jest bardzo oryginalny, a i ratowanie było konkretne. Trochę dłużyła mi się rozmowa w lesie, myślę, że można było ją nieco skrócić. Podobało mi się, że w miarę rozwoju fabuły ten świat stawał się coraz bardziej fantastyczny. Jest to spójna bardzo dobrze opowiedziana historia, zwierająca zwroty akcji i wzbudzająca zainteresowanie fabułą. Boska interwencja, choć sama w sobie bardzo mi się podobała, to jednak sprawia wrażenie zbytniego ułatwienia bohaterowi zadania i gdyby to opowiadanie było poważne, to takie posunięcie uznałabym za mało interesujące, tutaj jednak pasuje. Na zakończenie wyciągnąłeś jeszcze biurokratyczne motywy i wprowadziłeś ciekawy zwrot akcji. Ogólnie opowiadanie czytała się przyjemnie, a pod względem technicznym jest dobrze.

 

Wyróżnienie Alicelli

Zdecydowanie spodobała mi się pomysł na boska interwencję, to taki dodatkowy smaczek, który zdecydowanie dodał opowiadaniu sarkastycznego uroku.

Hej, Jurorzy!

 

Dzięki wielkie za przyjemne dla oka opinie i jeszcze raz za wyróżnienie. Jako że dzisiaj zaplanowane mam wieczorne spotkanie na najwyższym szczeblu, toteż odpowiem jutro nieco bardziej szczegółowo. ;-)

 

Pozdrawiam! 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

 Spośród innych opowiadań konkursowych wyróżniają Twoją pracę, Filipie, dwie rzeczy. Podczas gdy inni postawili na księżniczki raczej w postaci ludzkiej, namacalnej i osobowej, u Ciebie pojawia się ona w postaci sproszkowanej, jako magiczny koks (tutaj muszę wtrącić, bo przeczytałem komentarze, heroiny nie wciera się w dziąsło!). Po drugie, jak rzadko w tym konkursie, kompletnie nie byłem w stanie przewidzieć kierunku, w jakim poprowadzisz fabułę i z każdym kolejnym epizodem byłem mile zaskakiwany. Te dwie rzeczy, wraz z przystawkami w postaci nienachalnego, lekkiego humoru i ładnego języka sprawiają, że wyszło Ci bardzo smakowite danie.

Chciałbym poświęcić trochę miejsca w swoim komentarzu językowi, ponieważ wyjątkowo przypadł mi do gustu, a niektóre momenty wyszły naprawdę zgrabnie („Został kiedyś zapewniony, że kiesa przynosi szczęście, ale bogowie najwyraźniej wymienili kostki do gry.”). Piszesz tak, jak trzeba, wiesz, kiedy trochę się słowami pobawić, a kiedy postawić na prostotę i lekkość. Uprzyjemniło mi to lekturę jak w mało którym konkursowym opowiadaniu.

Nie marnujesz też miejsca na zbędne opisy, stawiając wszystko na jedną kartę, czyli wartko płynącą akcję. I chociaż należę do opisowców i lubię docenić kunsztowne, ładne opisy, to u Ciebie ich potencjalny brak mi nie przeszkadzał, a nawet pomagał. Nie wiem, czy zrobiłeś to intencjonalnie, czy też wymusił taki zabieg bezlitosny limit – tak czy inaczej, jest okej.

Co do wartkości akcji natomiast mam jedno zastrzeżenie – momentami płynęła ona za szybko i znowuż może to być sprawka paskudnego limitu. Na szczęście zjawisko takie odnotowywałem tylko czasami i nie było ono w stanie zakłócić poważnie odbioru opowieści.

Zaprezentowałeś jedną z ciekawszych konkursowych prac, przede wszystkim ze względu na interpretację konkursowego tematu oraz zgrabne opisanie wydarzeń. Bawiłem się przednio i starałem się nie skrzywdzić Cię zanadto swoją boską punktacją :D

Niech Ci Nil zawsze wylewa obficie i łaskawie. Bardzo dziękuję za partycypację w konkursie.

Dziękuję również za opinię boskiego jurora z Egiptu. Dzięki raz jeszcze za organizację, bo wszystko przebiegło bardzo sprawnie.

 

Krokus

Gratuluję, Wiju! Nie uśmierciłeś żadnego psa! Będzie się to za Tobą ciągnąć jak… hmm… no na pewno nie jak „Droga na skróty”, bo opko pędziło na złamanie karku ;) Ale po kolei…

:D No tym razem miałem w planie uśmiercić k… Nie, no tamta zbrodnia była wysoce uzasadniona oryginalną historią bohatera. Już się za takie opowieści brać nie będę. ;-)

 

Chyba najbardziej zabrakło mi kreacji świata. Opisów jest mało, choć próbowałeś wpleść je w te nieliczne wolniejsze fragmenty. Bohaterowie są ok, ale bez szału, za to niestety nieco się w pewnym momencie pogubiłem – jak to w dobrej intrydze, jest wiele stron konfliktu i nie wiem czy w pewnym momencie nie straciłeś nad tym kontroli, albo zabrakło nieco miejsca na opanowanie tej nawałnicy.

Pełna zgoda. W wersji reżyserskiej było kilka opisów więcej (choć niezbyt dużo i nie byłem z nich zadowolony ;-)), ale z czegoś trzeba było zrezygnować. Uciąłem jakieś kilkanaście kilo znaków, ale finalnie raczej z korzyścią dla historii.

Ujęcie tematu konkursowego za to na naprawdę dobrym poziomie. Ciekawy pomysł, do tego dobrze umotywowany w treści – wiadomo dlaczego tak bardzo chcieli księżniczkę uwolnić. A jak to bywa w takich sytuacjach, musiało być pod górkę i jest. Można też się doszukać innych księżniczek, bo właściwie przez cały tekst Frid jest w opałach. Zatem motyw konkursowy wielowymiarowy i pomysłowy.

Dzięki. Frid miał być taką ukrytą księżniczką, która jest przecież na pierwszym planie, ale poprzez nachalne nazewnictwo substancji wszyscy kierują się w stronę tej sproszkowanej. ;-) Oprócz wymyślania w miarę znaczących imion dla postaci, ukrywanie głównego motywu jest czymś, co sprawia mi frajdę. ;-)

Wykonanie techniczne to kolejna sprawa, która mówi, że nie jesteś już początkującym pisarzem. Aczkolwiek nie jest tak, że nie może być lepiej. Pióro jest lekkie, ale bywały niewielkie zgrzyty. Do tego mam wrażenie, że rozsiałeś po tekście wyszukane przymiotniki, choć po prawdzie nie odegrały właściwie żadnej istotnej roli. Ot, takie ozdobniki, ale jednak świecące w tekście na jaskrawy róż.

Muszę się przyjrzeć tym przymiotnikom w takim razie. Natomiast osobną kwestią jest ogromny komplement, za który dziękuję. Ja się uważam za początkującego, bo liczby nie kłamią, jednak tak miłe słowa zdecydowanie dodają motywacji (gdyby jeszcze dodały tak z godzinę dziennie w nieprzerywanej ciszy i spokoju przed kompem :P).

 

Alicella

Trochę dłużyła mi się rozmowa w lesie, myślę, że można było ją nieco skrócić.

Masz rację. A już sądziłem, że cięcie było tak ostre, że nie zostały żadne dłużyzny. ;-) Gdybym to ciachnął, może znalazłoby się miejsce na jakiś ładny opis dla Amona. :P

Podobało mi się, że w miarę rozwoju fabuły ten świat stawał się coraz bardziej fantastyczny. Jest to spójna bardzo dobrze opowiedziana historia, zwierająca zwroty akcji i wzbudzająca zainteresowanie fabułą.

Dziękuję. Tym razem, zamiast na przemyślenia dotyczące rzeczywistości ukryte pod cienką warstwą fantastycznego kurzu, chciałem postawić na fabułę. ;-)

Boska interwencja, choć sama w sobie bardzo mi się podobała, to jednak sprawia wrażenie zbytniego ułatwienia bohaterowi zadania i gdyby to opowiadanie było poważne, to takie posunięcie uznałabym za mało interesujące, tutaj jednak pasuje.

W pełni rozumiem. Całkiem długo zastanawiałem się nad tym motywem. W poważnym opowiadaniu na pewno by to nie zagrało.

Na zakończenie wyciągnąłeś jeszcze biurokratyczne motywy i wprowadziłeś ciekawy zwrot akcji. Ogólnie opowiadanie czytała się przyjemnie, a pod względem technicznym jest dobrze.

Dzięki. :-) 

 

Amon

 

Dzięki za pochwały. Bardzo miło się to czyta. :-)

Nie marnujesz też miejsca na zbędne opisy, stawiając wszystko na jedną kartę, czyli wartko płynącą akcję. I chociaż należę do opisowców i lubię docenić kunsztowne, ładne opisy, to u Ciebie ich potencjalny brak mi nie przeszkadzał, a nawet pomagał. Nie wiem, czy zrobiłeś to intencjonalnie, czy też wymusił taki zabieg bezlitosny limit – tak czy inaczej, jest okej.

I to i to. Do tej pory (jako czytelnik, bo jako autor to trudno, abym mówił o jakimkolwiek schemacie ;-)) nie byłem fanem opisów, ale powoli się do nich przekonuję. Wyciąłem sporo z surówki, więc to też kwestia limitu, choć oczywiście mogłem usunąć jeden czy drugi epizod, ale wolałem faktycznie postawić na wartką akcję, aby współgrało to z wydźwiękiem historii.

Co do wartkości akcji natomiast mam jedno zastrzeżenie – momentami płynęła ona za szybko i znowuż może to być sprawka paskudnego limitu. Na szczęście zjawisko takie odnotowywałem tylko czasami i nie było ono w stanie zakłócić poważnie odbioru opowieści.

To wina ketalis fencis. :P

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Masz dwa opowiadania na forum i bardzo, bardzo przyciągał mnie Syndykat, lecz po rozsądności wybrałam ostatni tekst, czyli z Księżniczek.

Sam pomysł od razu mi się spodobał, bo lekko przekorny i naturalny przez powszechne korzystanie z używek i skojarzenie z nazwą. A i tytuł bardzo się wpisuje i fajny. :-)

 

Tuż po przeczytaniu, jest tak sobie, więc może być gorzko, lecz swoje teksty traktuję w podobny sposób, a nawet dużo bardziej surowo.

Sceneria i akcja ciekawa, a właściwie mogłaby taką być, jednak dla mnie taką nie była, o czym za chwilę. Słowami żonglujesz sprawnie, pomysły masz, a podwójna księżniczka naprawdę niezła. 

A teraz, będą czepy.

Samo opowiadanie ma kilka ciemnych plam. Dwie i pół zakwalifikowałabym do warsztatowych, pozostałe – związane z treścią. Wszystkie potraktuj jako czytelnicze, znaczy od jednej osoby, która coś tam czyta i próbuje uogólniać, choć nie ma ku temu kwalifikacji lecz tylko swój gust.

Warsztatowe: zamienniki i rozpychanie tekstu słowami, określeniami, które nie wnoszą nic nowego do akcji, opisu bohaterów i miejsca w którym są, świata, raczej wstrzymują i zawieszają opowieść w międzyczasie podobnie jak stop-klatka w trakcie filmu. Mamy kadr. Krok dalej, i znowu stop. Przykłady znajdziesz poniżej. Połówka dotyczy stanu ciagłego oszołomienia Claudusa, który prawie w każdym rozdziale budzi się po "laniu". Niezgrabnego bohatera doprowadzającego do bezustannych bójek i katastrof rozumiem, lecz tu nie widzę ku temu powodu ani nijakiego sprawstwa prócz autorskiego zamysłu. ;-)

Pozostałe dwa i pół, związane z zawartością też są refleksją czytelniczą, lecz dotyczą niezrozumienia przeze mnie zachowania postaci. Taki, np. czarnoksiężnik – Jaspis najpierw chce torturować Claudusa – prymusa, bo pamięta szkolne upokorzenia, a potem nagle jest z nim w komitywie i mu ufa? Księżniczka (może Dolores, choć nie jestem pewna, bo chyba miejsce akcji zmieniłeś i pod koniec piszesz, że jest niezgrabna, więc nie wiem, kim jest ta postać – psychowidem) przechadza się przed nim zgrabnie w przejrzystym gieźle, zalotnie rusza biodrami, kręci tyłeczkiem, może też piersiami i daje mu w pysk. Po co tyle zachodu z tym mizdrzeniem się przed więźniem Claudusem? Połówka w tej części dotyczy wprowadzania przy zakończeniu tekstu nowych postaci. Szczególnie zadziwili mnie ci karciarze i jakiś rodzaj eksploatowania motywu fascynacji postaci męskich z tekstu wdziękami niewieścimi i ich konsumpcją. Mamy: Claudusa, Jaspisa, Dolores wykorzystaną przez dwóch strażników, karciarzy. Odnosiłam wrażenie, że gdy nie mamy mordobicia to jest o relacji facetów z kobietami. O ile jeszcze Claudus był ok (taka postać), Jaspis (bo umotywowany nagrodą), jednak reszta? Nie wiem. 

 

Drobiazgi i przykłady jednocześnie:

Potknęłam się z początku o słowa lekko sprzeczne z przyjętą konwencją fantasy, takie jak: "przeszkody leśnych ostępów", ale potem zauważyłam, że cały tekst jest podobnymi słowami przeplatany, taki mix. 

W urban fantasy mniej by mi przeszkadzały zestawienia ze współczesnego słownika, jednak Twoje opowiadanie nie jest napisana w tej konwencji.

No może z wyjątkiem sparciałej sakwy, która przechodziła z pokolenia na pokolenie i która stanowiła przyczynę sprawczą całej tej awantury.

Drugie "która" raczej nie potrzebne? I chyba nadmiarowym słowem jest "sprawcza"?

– Rysuj. – Jaspis rzucił w Claudusa kawałkiem zwiniętego płótna.

– Drogę muszę wysondować. – Frid uśmiechnął się krzywo. – Trochę księżniczki i…

Zamienniki na tę samą postać. Zerknij. Musiałam wrócić do początku i sprawdzić mienie bohatera, że Frid Claudus. Zamienniki traktuję jako błąd, ponieważ jako czytelnikowi bardzo mi to przeszkadza, utrudniając śledzenie historii. Bohater ma mieć jedno miano, a sztuką Autora jest tak prowadzić opowieść, aby w co drugiej linijce się nie powtarzało, a ja nie musiałam sprawdzać, kto zacz się odezwał. Podobny zabieg stosujesz wiele razy, więc rozumiem, że celowo. Jaspis to czarnoksiężnik? 

Jaspis podszedł do Claudusa i nachylił mu się do ucha. (-, +:)

– Wykluczone. Stawka jest za wysoka. Nie zapraszamy nikogo na rejzę

– Dlaczego? – odszepnął Frid.

– Nie teraz. Wiem, że Alchemik szykował dużą dostawę dla Wdowy. Po to tu jesteśmy. Ale zamiast ganiać po lesie, zaczerpniemy ze źródła.  

Czy ta rozmowa jest głośna, czy sobie szepczą – Jaspis z Fridem Clausem? Jeśli tak, może zaznaczyć?

– Nie podoba mi się ten pomysł – stwierdził Claudus. – Może jednak poprosisz o pomoc?

– Wybaczcie, ale musimy magicznie oczyścić zatoki. Pozbierajcie trochę szyszek do worka – odparł czarnoksiężnik, zwracając się do żołdaków, po czym pociągnął Frida za klapy znoszonego płaszcza.

Nie rozumiem tego dialogu, zerknij: Frid Claus coś stwierdza i jak rozumiem sugeruje ściągnięcie pomocy i dostaje zwrotnie odpowiedź, a w niej: wybaczcie (czy staropolskie?, czy do FC grzecznościowe, czy do najemników; jeśli do najemników podkreślenie raczej do usunięcia, bo myli.

Kiedy dwunożny krokodyl zniknął za drzwiami, Sandor i Ferenc wyjęli miecze, a Claudus rękę po kolejną porcję księżniczki. Ktoś zażartował z zielonej mordy, ktoś inny próbował naśladować tubalny ton gospodarza.

Czy ktosie to najemnicy, czyli Sandor i Ferenc?

Po szybkiej aplikacji

Chyba podmieniłabym słowo?

Claudus stał bez ruchu, obserwując walczących. Nie mógł wydusić najprostszego zaklęcia. Widział, jak Ferenc wbija sztylet w łuskowaty pysk, by za chwilę zginąć rozszarpany krótkimi łapami Kajmana. Kątem oka dostrzegł zakapturzoną postać rzucającą w stronę Jaspisa podłużne naczynko, które odbiło się od wytworzonej przez czarnoksiężnika bariery.

Zerknij jeszcze tutaj i zobacz, jak mogą mylić czytelnika zamienniki. siedzimy w C., który obserwuje walkę najemnika z krokodylowatym sługą i nagle mamy zakapturzoną postać, rzucającą naczyńko w jego stronę. Ano jego, a mamy Jaspisa, jakby kolejną postać.

przywracając pogruchotany nos do pełnej sprawności. Dzięki temu Claudus mógł zażyć księżniczki

Hmm, do tej pory wcierał w dziąsła, a teraz nos mu potrzebny?

Anzelm walnął czarnoksiężnika w brzuch, a Jaspis padł jak długi.

– Musi więcej odpoczywać – stwierdził olbrzymi mężczyzna. – A teraz ty, księżniczko. Jakoś cię nie lubię. Od razu widać, żeś za bardzo wymuskany na tę robotę.

– To ja wysondowałem kryjówkę Alchemika!

Dobrze, a teraz tutaj. Nie rozumiem: Anzelm, ta potwora – mężczyzna o ponad sześć i pół stopy nie lubi kogo? Piszesz księżniczki, a chodzi o Frida Claudusa?

siadał jak nasrożony kogut

Hola, jak siadają koguty? xd Nigdy tego nie widziałam. Kury mogą na jajkach, ale kogut? Nawet zaczęłam to sprawdzać. Kury mogą siadać, niezależnie od płci i jest objawem konkretnej choroby, braku witamin, np. D, wapnia, dalej już nie czytałam. To rodzaj paraliżu. Chyba, że chodzi Ci o wskakiwanie koguta na kury, ale on raczej na Dolores w tym momencie chyba nie wskakiwał?

Anzelm przedzierał się przez tłum, torując sobie drogę kuksańcami.

Kuksańcami, no weź. Kreujesz go od początku na morderczą postać, straszysz nim, a teraz idzie i kuksańce rozdaje?

 

Podsumowując: pomysł fajny, akcja wartka, lecz ciut bezładna, postaci niekonsekwentnie prowadzone i uważałabym z humorem, tj. dopasowywałabym go do postaci. Warsztatowo – zamienniki i może zmniejszyć liczbę słów.

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Asylum!

Bardzo Ci dziękuję za wizytę i dokonanie lekkiej masakry. ;-) Każda uwaga cenna, a tu mam ich całą masę. Spróbuję się odnieść poniżej.

Warsztatowe: zamienniki i rozpychanie tekstu słowami, określeniami, które nie wnoszą nic nowego do akcji, opisu bohaterów i miejsca w którym są, świata, raczej wstrzymują i zawieszają opowieść w międzyczasie podobnie jak stop-klatka w trakcie filmu.

To bardzo słuszna uwaga. Wskazywał na to również Krokus. Jeżeli uda mi się coś jeszcze wyprodukować na pewno będę próbował wystrzegać się pustosłowia.

Taki, np. czarnoksiężnik – Jaspis najpierw chce torturować Claudusa – prymusa, bo pamięta szkolne upokorzenia, a potem nagle jest z nim w komitywie i mu ufa?

Tu lekką krzywdę zrobiło cięcie z wersji reżyserskiej, aczkolwiek też nie do końca. Zamysł na relację Jaspis-Claudus był bowiem związany z ogólnym wydźwiękiem historii. To wszystko jest właśnie drogą na skróty, między innymi nietrwałe przyjaźnie, które są wynikiem po pierwsze interesowności osób z półświatka (Jaspis miał być w założeniu doświadczonym przestępcą, zaś Claudus aspirującym i niemającym do tego predyspozycji), ale także zażywania substancji. W tym miejscu pokrótce wyjaśnię, że ideą, która stała za napisaniem tekstu, była lekka satyra na wszechobecne (i to nie od dzisiaj) historie w stylu Jak zostałem gangsterem czy wszelkie inne opowiastki, które właściwie gloryfikują półświatek i kreują jego bardziej słodki niż gorzki obraz. Ale nie tylko. Całość miała sprowadzać się również do problemu aplikowania sobie do nozdrzy określonych specyfików, a nietrwałe przyjaźnie podczas różnych rejwów (stąd pozwoliłem sobie też użyć w tekście, moim zdaniem nie do końca poprawnie, słowa rejza) to standard. Tak to widziałem i tak starałem się przedstawić, a że umiejętności są, jakie są, to wyszło, jak wyszło. ;-)  

Księżniczka (może Dolores, choć nie jestem pewna, bo chyba miejsce akcji zmieniłeś i pod koniec piszesz, że jest niezgrabna, więc nie wiem, kim jest ta postać – psychowidem) przechadza się przed nim zgrabnie w przejrzystym gieźle, zalotnie rusza biodrami, kręci tyłeczkiem, może też piersiami i daje mu w pysk.

Ta postać w gieźle to była Alchemik. Bohater budzi się po napadzie i wita go gospodyni. Zastanawiałem się, czy nie usunąć tej sceny, ale nie chciałem też, aby to laboratorium było pustawe. W scenie walki mamy krokodyla i tajemniczą postać w kapturze. Dziewczyna, które bije Claudua, to właśnie ta postać i jednocześnie wynalazczyni ketalis fencis. Ta scena miała też pokazać kontrast na linii oczekiwania vs. rzeczywistość.

Szczególnie zadziwili mnie ci karciarze i jakiś rodzaj eksploatowania motywu fascynacji postaci męskich z tekstu wdziękami niewieścimi i ich konsumpcją.

Karciarze to właściwie jedyny stricte humorystyczny element opowieści i jednocześnie aluzja do deus ex machina. To są bogowie tego świata, których starałem się zapowiedzieć mimochodem w toku historii. Oczywiście jest to kontrowersyjny fragment, ale chciałem nim rozładować ton historii, która wchodziła na zbyt „akcyjniackie” tory.

Konsumowanie wdzięków niewieścich to zaś typowo męska rozrywka, więc pasowało mi to do beztroskich bogów, którzy grają w brydża i od czasu do czasu decydują się na boską interwencję.

Odnosiłam wrażenie, że gdy nie mamy mordobicia to jest o relacji facetów z kobietami.

Takiego założenia nie miałem. ;-) Wyżej wyjaśniam, co mi przyświecało, natomiast wiadomo, że tekst powinien bronić się sam.

Drugie "która" raczej nie potrzebne? I chyba nadmiarowym słowem jest "sprawcza"?

Pewnie masz rację, jeżeli chodzi o warsztat, natomiast drugie „które” potrzebne mi było, aby wyjaśnić motywację Claudusa, który za chwili okaże się zdrajcą, wbrew temu, co mu klepano do głowy w domu rodzinnym. Rozumiem jednak, że to wybrzmiało nader kiepsko.

Zamienniki traktuję jako błąd, ponieważ jako czytelnikowi bardzo mi to przeszkadza, utrudniając śledzenie historii. Bohater ma mieć jedno miano, a sztuką Autora jest tak prowadzić opowieść, aby w co drugiej linijce się nie powtarzało, a ja nie musiałam sprawdzać, kto zacz się odezwał. Podobny zabieg stosujesz wiele razy, więc rozumiem, że celowo. Jaspis to czarnoksiężnik? 

Rozumiem i dzięki za tę uwagę, bo faktycznie wyszło, jak piszesz. Na przyszłość będę się starał tego unikać. Gwoli wyjaśnienia: Jaspis to czarnoksiężnik.

Czy ta rozmowa jest głośna, czy sobie szepczą – Jaspis z Fridem Clausem? Jeśli tak, może zaznaczyć?

Wydawało mi się, że nachylenie do ucha i odszepnięcie będą właśnie takim zaznaczeniem, że rozmowa jest cicha.

Nie rozumiem tego dialogu, zerknij: Frid Claus coś stwierdza i jak rozumiem sugeruje ściągnięcie pomocy i dostaje zwrotnie odpowiedź, a w niej: wybaczcie (czy staropolskie?, czy do FC grzecznościowe, czy do najemników; jeśli do najemników podkreślenie raczej do usunięcia, bo myli.

Rozumiem. Słowa były w całości kierowane do najemników.

Czy ktosie to najemnicy, czyli Sandor i Ferenc?

Dwóch ktosiów z czwórki. Ale rozumiem zgrzyt.

Hmm, do tej pory wcierał w dziąsła, a teraz nos mu potrzebny?

Wiadomo, że przez nos lepiej wejdzie. :P Ale oczywiście nie wybrzmiało to, jak należy.

Dobrze, a teraz tutaj. Nie rozumiem: Anzelm, ta potwora – mężczyzna o ponad sześć i pół stopy nie lubi kogo? Piszesz księżniczki, a chodzi o Frida Claudusa?

Dokładnie tak. Teoretycznie konkursową księżniczką jest substancja. Dołożyć można do tego Dolores, ale tak naprawdę księżniczką jest Frid, który nie powinien brać się za sprawy, do których nie został stworzony. ;-) Ta wypowiedź jest po to, aby naprowadzić nieco Czytelnika na powyższą koncepcję (być może niepotrzebnie).

Hola, jak siadają koguty?

:P Sto lat nie byłem takiej wsi, wsi, z inwentarzem itd., ale wydaje mi się, że kogut czasem siada np. na płocie i się sroży, ale nie dam sobie za to obciąć nawet paznokci. Mogę to zmienić na stawał, bo ten kogut mi był jednak potrzebny, aby coś pokazać. Tego określenia nie poprzedziłem jednak należytym rozeznaniem. :P

Kuksańcami, no weź. Kreujesz go od początku na morderczą postać, straszysz nim, a teraz idzie i kuksańce rozdaje?

To byli jednak jego ludzie, ale kto nie zszedł z drogi, dostawał pałką. Tu mi się wydaje, że jest ok, ale mogę się oczywiście mylić. ;-)

 

Dziękuję raz jeszcze za przejście przez tekst i bardzo cenne uwagi. Te o zamiennikach i słowach zbędnych przede wszystkim, bo dobrze to wytłumaczyłaś.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cudnie lekkie, niepoważne i nieprzewidywalne. Raczej nie ulegam reklamom, ale za morteciusową poszłam i nie żałuję. Doceniłam zwłaszcza moment powrotu tęczowego dziadostwa – już się martwiłam, że ta strzelba nie wystrzeli, a tu taki uroczy nabój z niej wyskoczył!

„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”

Dzięki, Dziewczyny za miłe komentarze :) 

Anoia – co to za Morteciusowa reklama, bo miałem pewien rozbrat z tym przybytkiem dobrej nadziei i ciekawi mnie, co ta dobra mordeczka namyślała (zapewne jakieś chore bizarro XD). 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Siemasz, Krokus! :D Kopę miesięcy! Widzę laury zdobyte :)) Bravissimo! Wiedziałem, że na wiele Cię stać!

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Nowa Fantastyka