Przyjemne. No i niemal od początku wywoływało u mnie silne skojarzenia ze Spleć z głosów kwiat piekielny, jak się pod koniec okazało – nie bez przyczyny.
Zacząłem pisać ci taki typowy mój komentarz. Fabuła poprawna, postacie w porządku, światotwórstwo nieco zbyt poziome, ale może być, językowo dobrze… Ale spojrzałem na niego i stwierdziłem, że zwyczajnie nie będzie on pomocny dla ciebie, jak autora o wyrobionym warsztacie – trochę przypominałoby to chwalenie stolarza, że taboret wszystkie nogi ma równe.
Więc wziąłem lupę, podkręciłem czepliwość o jeden ząbek i przysiadłem do takiej trochę konkretniejszej analizy.
Fabuła
Jest solidnie, choć nie idealnie. Ogrywasz tu dość klasyczne motywy – bohatera wbrew woli, kult, zapomnianą technologię – ale łączysz je na tyle sprawnie, że to nie przeszkadza.
Struktura fabuły jest w oczywisty sposób przemyślana, mamy tu dobrze zrobione związania-rozwiniecia-zakończenia. Bardzo dobrze zrobiony wątek finałowego poświęcenia bohatera – dzięki jasno określonej stawce i motywacji bohatera czuć ciężar tej decyzji.
Nie jestem za to fanem mini-wątku leczniczej czerwieni. Dwukrotnie w tekście pokazujesz, że bohater wykorzystuje ją do leczenia, potem pokazujesz, jak zużywa ostatnią fiolkę i jasno dajesz do zrozumienia, że więcej leczenia nie będzie – ale w finale okazuje się, że to jedynie drobna niedogodność. Nie jestem pewien, czy był to celowy zabieg, mam raczej wrażenie, że po prostu nie myślałeś o tym jako o metodzie budowania napięcia, ale widzę tu niewykorzystany potencjał.
Trochę zgrzytnął mi też podwątek poświęcony tarczy. We wstępie dowiadujemy się, że ten zły ma tarczę, ale kończą mu się baterie. Potem dowiadujemy się, że nie idzie ich naładować. Ale on po prostu ma drugą tarczę – całość sprawia wrażenie daremnej. Przypuszczam, że tarcza została dodana nieco na siłę, by wymusić zniszczenie pistoletu zamiast zastrzelenia złola, ale pozostaje lekkie rozczarowanie.
Ekspozycja. Jest jej tu sporo, ale dla mnie i tak o źdźbło za mało. Więcej o tym przy omówieniu światotwórstwa. Ta, która jest, jest zrobiona dobrze. W żadnym momencie nie ciągnęła mi się ani nie wydawała wymuszona. Dobrze równoważysz je dynamiczniejszymi scenami. Jestem fanem ekspozycji odnośnie przepowiedni – zwięzła, dowcipna, ale konkretna. Przeczepić mogę się jedynie do opowieści na opadającym statku – nie, żeby jej czegoś brakowało, bo ekspozycja jako taka jest w porządku, ale mocno mieszasz w tej scenie emocje, bo z jednej strony mamy adrenalinę i bliską zgubę, a z drugiej rzewną opowieść o utraconej miłości.
Jestem też nieco skonfliktowany odnośnie finałowej przemowy bohatera. Zasadniczo wstawienie ekspozycji do sceny finałowej należałoby uznać za błąd, bo rozcieńcza się emocje. Rozgrywasz to jednak na tyle sprytnie, że uchodzi ci to płazem, zyskujesz dzięki temu pewien efekt komiczny. Nie wiem, czy zrobiłeś to celowo, czy tak wyszło, ale gratuluję – niemniej sugerowałbym wielką ostrożność z takimi manewrami.
Ciągłość. Nie zauważyłem żadnych błędów ciągłości. Wydarzenia naturalnie wynikają jedne z drugich. Wydarzenia mają jasno zarysowane przyczyny i konsekwencje. Dwie sceny, które nieco wyróżniają się na minus to napad na kolekcjonera – który spala sporo znaków wnosząc niewiele do tekstu w kwestiach fabularnych – i podniebna bitwa, którą również można by z tekstu wyciąć przy minimalnych zmianach w reszcie opowiadania. Niemniej są to sceny ważne dla kreacji postaci, więc można na to przymknąć oko.
Logika wewnętrzna. Nie dostrzegłem większych bzdur, których nie dałoby się uzasadnić konwencją. Jedyny zgrzyt to, jak zwykle w takich opowieściach, dawna rasa i jej postępowanie. Nie pytam, czemu nie wrzucili statku do wulkanu lub rowu oceanicznego, bo takie pytania są bez sensu. Nie pytam nawet czemu mogli odczytać kod statku, ale nie go zmienić lub po prostu wykasować. Trochę wątpliwości budzi fakt, że tak starannie go ukryli, skoro chcieli, by był znaleziony, ale niech tam. Ale już fakt, że do otwarcia lochów potrzeba (co najmniej) dwóch kostek dziwi – rozsądnym wydaje się założenie, że powinna wystarczyć jedna, skoro chcieli zwiększyć szanse powodzenia. Podobnie fakt zapisania kluczowych informacji pismem, które widać tylko w ściśle określonym świetle wydaje się rozwiązaniem co najmniej wątpliwym. Nie są to duże problemy i wynikają w dużej mierze z przyjętej konwencji, ale są tam, więc uwierają.
Kreacja postaci
Motywacja. Wszystkie postacie, łącznie z pobocznymi, mają jasno określone motywacje. Godne uznania.
Ewolucja. Bohater przechodzi widoczną, sensowną ewolucję, która daje się logicznie uzasadnić i na żadnym etapie nie wydaje się wymuszona.
Spójność. Zachowanie bohaterów jest w większości spójne. Jedno, co mogłoby być nieco lepiej wyeksponowane na wcześniejszych etapach tekstu to niechęć bohatera do walki i jego fascynacja nauką – jedno i drugie odgrywa ważną rolę w finale, a choć pojawia się w dialogach od początku, to już w działaniach bohatera nie do końca. Nie jest to zarzut, a raczej lekkie poczucie niedosytu.
Mam też lekkie wątpliwości co do zachowania Mayi – mimo swojej ślepoty sprawnie manewruje nawet w najtrudniejszych warunkach (na polu bitwy). Owszem, przydarzają się jej czasem drobne wypadki, ale gdyby usunąć z tekstu wzmianki o jej niepełnosprawności, mógłby on pozostać niemal niezmieniony – wszystkie te zdarzenia można by swobodnie złożyć na karb lekkiej niezdarności.
Dialogi. Porządnie napisane, skutecznie charakteryzują bohaterów.
Światotwórstwo
W moim odczuciu jest to najsłabszy element tekstu. Jest ono bardzo poziome (składa się na nie dużo elementów), ale mało pionowe (konsekwencje wprowadzenie poszczególnych elementów są niewielkie). Twoja “kolorowa” magia to ciekawy, barwny element, ale gdyby zastąpić ją “zwykłą” magią, tekst działa w zasadzie tak samo. Gdyby zastąpić pistolet błyskawic różdżką, a leczniczy szkarłat miksturami życia – podobnie, bo amunicja nigdy się nie kończy, a światło “pije” się z fiolki. Temu uniwersum brakuje w moim odczuciu głębi czegoś, co odróżniłoby je od innych fantasylandów na poziomie innym niż najbardziej powierzchowny. Gdyby przykładowo ta “świetlna” magia podlegała ograniczeniom związanym prawami optyki lub funkcjonowała tylko w świetle słonecznym lub gdyby łapanie światła w widoczny sposób wpływało na życie mieszkańców świata, byłoby to znacznie bardziej interesujące uniwersum – bo wprowadzenie takich konkretnych rozwiązań wiązałoby się z określonymi konsekwencjami i ograniczeniami.
Wcześniej pisałem, że trochę zabrakło mi ekspozycji. Uzasadniam – nie potrafiłem sobie wyobrazić tego świata, a to za sprawą settingu, w którym plączesz elementy z rozmaitych realiów. Mamy tu kąpiel w balii i kusze, mechanicznego konia i statki powietrzne, syntetyczną gąbkę i kod komputerowy. W bardziej jednorodnym lub choćby bardziej typowym fantasylandzie autor w zasadzie nie musi pisać opisów – czytelnik sam wie, jak wygląda miasto, jaki mniej więcej poziom technologiczny jest oczekiwany i tak dalej. U ciebie tego nie czuję. Nie wiem, czy mam wyobrażać sobie miasto pełne drewnianych domów krytych strzechą, ceglanych kamienic czy betonowych klocków krytych papą. Skutek jest taki, że kiedy w finale pojawia się statek kosmiczny, nie robi to na mnie wrażenia – bez wyrobionego obrazu świata wszystko jest możliwe, więc nic nie zaskakuje.
Podsumowując – pod wieloma względami jest to bardzo porządnie napisane opowiadanie. Ma kilka drobnych usterek, kilka rzeczy widziałbym zrobione inaczej, ale zasadniczo czytałem z przyjemnością i zainteresowaniem.
Mam nadzieję, że taka bardziej rozbudowana analiza okaże się przydatna. W razie pytań – pytaj.