- Opowiadanie: fmsduval1 - Łuski

Łuski

EDYTUJ

Pełna wersja opowiadania ukaże się w antologii “Nokturnalia” wydawnictwa Planeta Czytelnika

 

Wielkie dzięki dla dwóch dzielnych betmistrzów – Gekikary i Ślimaka Zagłady!

 

Dla jasności, choć pewnie już wszyscy wiedzą, to profil zapasowy względem tego

Oceny

Łuski

Goniec przybył późnym wieczorem. Dzieci już spały, a i moja małżonka szykowała się do spoczynku. Tylko ja dumałem jeszcze, skryty w czeluściach biblioteki, o dziwo myślami krążąc wokół rodzinnego domu i brata, który w nim został, by rządzić i dzielić wedle upodobań. Za biurkiem, pośród woluminów i zwojów, znalazł mnie sługa. Panie, list ze stolicy! – obwieścił krzykiem, tak niewłaściwym dla miejsca i pory.

Koniec

Komentarze

Cześć! Jedna mała uwaga na początek:

Ustał, gdy małe ciałko z brzękiem uderzyło o krawędź dachu.

Ja wiem, że łuskowate toto było, ale ten brzęk nijak mi nie pasuje do dźwięku, który mogłoby wywołać uderzające o coś ciało.

 

Poza tym napisane świetnie, bardzo dobrze się czytało. Stylizacja dodaje klimatu, jest konsekwentna, a przy tym wciąż przystępna także dla czytelnika, który na co dzień nie sięga po starsze lektury. Fabularnie może nic specjalnego, dość łatwo się domyślić, w którą stronę skręci opowieść, ale podobało mi się, że sięgnąłeś po niestandardową mitologię i na jej kanwie zbudowałeś porządny gotycki horror. Jest znajomo, ale z nutą egzotyki.

Największym plusem tekstu jest dla mnie jednak styl; przez tekst się płynie, nie było miejsca, w którym bym się potknęła na jakiejś niezręczności czy źle dobranym słowie (może pomijając ten brzęk powyżej, chociaż to także nie było potknięcie, po prostu rzuciło mi się w oczy). Momentami balansujesz na granicy purpury (np. Przeniknęła mnie szarość jej oczu, odbita w srebrnej tafli zwierciadła.), ale nadal na strawnym poziomie.

Klik, jako wyraz wdzięczności za bardzo przyjemną lekturę.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

» …pozwoliwszy mu wpierw posilić się i napoić. « ---> formy czasowników nie zgadzają się. 

 Ukłony, fmsduvalu. Klasyczna, jak mi się wydaje, forma i też klasyczna intryga. Konflikt między braćmi, z których jeden interesował się czarna magią i został płanetnikiem, interwencja sił nie z tego świata. Można walnąć komentarz na ćwiartkę opowiadania – ale po co, skoro jedno zdanie poprzedzające opisuje treść i domyślne ogólne odczucia czytelnika?

Ale jedno mnie intryguje: czy bohater był aż tak nieprzytomnie zakochany w Sneżanie, czy ażdacha pilnowała, żeby nie doszło do odkrycia przez protagonistę, kim naprawdę jest jego żona i jakie ma ambicje?

Pozdrawiam – Adam

Gravel,

Ja wiem, że łuskowate toto było, ale ten brzęk nijak mi nie pasuje do dźwięku, który mogłoby wywołać uderzające o coś ciało.

Ach, czy to to było, czy nie było łuskowate, to ja już sam nie wiem :) A co do dźwięku – wierz lub nie, ale przed publikacją na zmianę brzęk usuwałem i przywracałem. Może rzeczywiście o dachówki by nie brzęknęło? Chyba trzeba się przekonać na własnej skórze :P

 

Poza tym napisane świetnie, bardzo dobrze się czytało. Stylizacja dodaje klimatu, jest konsekwentna, a przy tym wciąż przystępna także dla czytelnika, który na co dzień nie sięga po starsze lektury.

O jak miło! Bałem się właśnie, że będzie nieco przyciężko. Jednak uważałem, że bez stylizacji gotyckość będzie mi ciężko osiągnąć. Wolałem zaryzykować.

 

Fabularnie może nic specjalnego, dość łatwo się domyślić, w którą stronę skręci opowieść, ale podobało mi się, że sięgnąłeś po niestandardową mitologię i na jej kanwie zbudowałeś porządny gotycki horror. Jest znajomo, ale z nutą egzotyki.

Zgodzę się, bazowym konceptem na pewno koła na nowo nie odkryłem, ale i nie miałem takiej intencji. Horror gotycki jawi mi się dość ograniczonym koncepcyjnie kierunkiem (może mylnie, żaden ze mnie ekspert). Natomiast właśnie z tego względu postawiłem na dodatki tą wtórność rozmywające. Cieszę się, że według Ciebie to się udało :)

 

Momentami balansujesz na granicy purpury

To była moja druga obawa. Purpurowość jest bowiem intencjonalna. W ten sposób próbowałem oddać ducha czy to twórczości E.A. Poe, czy to Lovecrafta, który też gdzieś tam mi po głowie chodził. Tej przesadnej ekspresji, momentami zbyt mocnego nacisku na wnętrze bohatera – tego tu chciałem. Fajnie, że to nie razi, bo już raz przegiąłem srogo :)

 

Dzięki za miłe słowo, lekturę i klika!

 

Adamie,

 

» …pozwoliwszy mu wpierw posilić się i napoić. « ---> formy czasowników nie zgadzają się. 

Szczerze mówiąc nie dostrzegam błędu. Możesz wyjaśnić?

 

Klasyczna, jak mi się wydaje, forma i też klasyczna intryga.

Zdecydowanie. Może z małymi nieklasycznymi wtrętami.

 

Ale jedno mnie intryguje: czy bohater był aż tak nieprzytomnie zakochany w Sneżanie, czy ażdacha pilnowała, żeby nie doszło do odkrycia przez protagonistę, kim naprawdę jest jego żona i jakie ma ambicje?

A ja się wykręcę i powiem: Jak wolisz. A może wcale nie było tam nieprzytomności, lecz tylko dobra gra aktorska? Nie wiem, nie przesądzam, nie zdradzam, nie forsuję wyroków :)

 

Dzięki za lekturę, komentarz i klika!

 

 

Opowiadanie mnie pochłonęło w przedstawiony przez ciebie świat i historię jaką dałeś nam do sporzycia. To się poprostu czytało samo, ja tylko ruszałem oczami z lewej do prawej:)

Fmsduvalu, czegoś takiego właśnie oczekiwałbym widząc, że tekst bierze udział w konkursie o nazwie “Nokturny”! Jest groza, duszna atmosfera niesamowitości, ale strach pojawia się głównie w warstwie psychologicznej, a nie poprzez epatowanie krwią czy obrzydliwością.

Świetna, konsekwentna stylizacja, piękne, nieprzesadzone opisy i nieliczne, ale zapadające w pamięć dialogi. Dodatkowy plus za ciekawe osadzenie akcji. Przez tekst płynie się, a przed oczami pojawiają się z łatwością obrazy, które opisujesz.

Sama historia ciekawa, nieco baśniowa, ale w dobrym sensie, oparta na klasycznych motywach. 

Jedyny zarzut jaki mogę mieć, to że akcja w końcowym akapicie gwałtownie przyspiesza i pędzi na łeb na szyję, zapewne by zdążyć przed wyczerpaniem limitu :-P Pewnie dodatkowe 5-10 tys. znaków wyszłoby tekstowi na dobre. 

Zgłaszam do biblioteki i nominuję do piórka, bo tekst naprawdę dobry i w dodatku w moim guście :-) Pozdrawiam

 

lekkością, jaką ze wstydem odczuwa każdy rodzic, gdy choć na chwilę wyrwie się ze szponów swoich uroczych, acz męczących pociech

heart

Witaj.

 

Zachwycający język, niezwykle malowniczo opisujesz każde zdarzenie, wspomnienie czy emocje. Mnóstwo ciekawych nazw z epoki, co ogromnie wzbogaca tekst. Ja 99,99% pojęć w ogóle nie znam. :))

 

Z technicznych oraz kwestii niepewnych:

… cios morgenszterna. – literówka?

 

Potem, nie racząc nas ani słowem, rozkazali rozewrzeć bramę i znikli. – w sensie: rozkazali gestem?

 

Spojrzałem na Snežanę, która przecież nic nie wiedziała o pasji, której oddałem niegdyś duszę i serce. – powtórzenie

 

– Wybacz, panienko, to nie na twe piękne oczy – rzekł twardo. – rozumiem, że to tak grzecznościowo?

 

 

Akurat w becie mam tekst o potężnym gradobiciu i snach; miał on pierwotnie nawiązywać do tego, jakie zawitało do nas w 2008 r., zatem czytało mi się swojsko. ;))

 

Pozdrawiam. Klik, doskonały tekst, brawa! 

Pecunia non olet

Witam kolejnych czytelników :)

 

vrchamps,

 

bardzo się cieszę, że aż tak Ci się spodobało. Jak już pisałem wyżej, byłem wysoce niepewien, czy styl nie wyszedł nazbyt siermiężny.

 

krzkocie,

 

czegoś takiego właśnie oczekiwałbym widząc, że tekst bierze udział w konkursie o nazwie “Nokturny”!

To fantastycznie. Nie ukrywam, że podstawowym pytaniem, jakie stawiałem betującym, było: “Czy to w ogóle pasuje pod ten konkurs?”. Także, wierz mi, czuję dużą ulgę. Oczywiście zobaczymy jeszcze, co powie oidrin i fanthomas :)

 

ale strach pojawia się głównie w warstwie psychologicznej, a nie poprzez epatowanie krwią czy obrzydliwością.

Tak też wolę. Bardziej do mnie przemawiają takie teksty, więc i sam staram się tworzyć coś podobnego.

 

Świetna, konsekwentna stylizacja, piękne, nieprzesadzone opisy i nieliczne, ale zapadające w pamięć dialogi. Dodatkowy plus za ciekawe osadzenie akcji. Przez tekst płynie się, a przed oczami pojawiają się z łatwością obrazy, które opisujesz.

Aleś mnie skomplementował, panie krzkocie. Bardzo mi miło, że lektura nie była katorgą (tak, o to też się bałem).

 

Jedyny zarzut jaki mogę mieć, to że akcja w końcowym akapicie gwałtownie przyspiesza i pędzi na łeb na szyję, zapewne by zdążyć przed wyczerpaniem limitu :-P Pewnie dodatkowe 5-10 tys. znaków wyszłoby tekstowi na dobre. 

Tu, wiadomo, w polemikę z Twoimi wrażeniami nie wchodzę, bo to bez sensu, ale wyjaśnię, skąd takie przyspieszenie. Zauważ, że wszystko rozgrywa się w ramach kilkunastu/kilkudziesięciu minut. Do sceny pobudki opowiadanie jest nieco leniwsze, bo i opisuję sceny rozgrywające się dłużej. Są to też sceny co do zasady spokojniejsze, typu jazda do stolicy czy rozmowa z bratem. Od chwili, gdy Radu wchodzi do komnaty Zbyluta, wszystko zaczyna mu się walić na głowę. Stąd zmiana tempa. Czy dobra, to już nie mnie oceniać. Ale szczerze mówiąc myślałem, że bardziej doczepisz się do lekkiego infodumpa w rozmowie z ażdachą, bo sam Ci podobny zabieg wytykałem :P

 

Zgłaszam do biblioteki i nominuję do piórka, bo tekst naprawdę dobry i w dodatku w moim guście :-)

Bardzo dziękuję, zupełnie się nie spodziewałem aż tak dobrego odbioru!

 

bruce,

 

dzięki za lekturę i bardzo się cieszę, że opko wywarło na Tobie tak dobre wrażenie.

 

Ja 99,99% pojęć w ogóle nie znam. :))

Dziwne słówka to zwykle jakieś fragmenty uzbrojenia, więc trzeba lubić tematykę, by je znać :P Nic nadzwyczajnego, słownika przed pisaniem tego opka nie zjadłem :D

 

… cios morgenszterna. – literówka?

Nie, dlaczego? Klik

 

Potem, nie racząc nas ani słowem, rozkazali rozewrzeć bramę i znikli. – w sensie: rozkazali gestem?

Nie uraczyli słowem Radu i jego świty (nie przywitali ich, choć powinni), a rozkazali innym strażnikom – tu już werbalnie.

 

– Wybacz, panienko, to nie na twe piękne oczy – rzekł twardo. – rozumiem, że to tak grzecznościowo?

Tak. Formalnie to panienka z niej żadna, skoro jest małżonką Radu, ale strasznie mi to słowo pasowało do rubasznej postaci Mila.

 

Bardzo dziękuję za komentarz, klika i piórkonominację :)

 

 

 

Hej!

Opowiadanie bardzo sprawnie napisane. Stylizacja niesamowita, pojawiło się wiele słów, których nigdy na oczy nie widziałem, ale nie oznaczało to, że ciężko było przebrnąć przez tekst. Było naprawdę płynnie. Przypominało mi to bardzo Lovecraftowe opowiadanie (o czym widziałem wspominałeś we wcześniejszych komentarzach), więc czapki z głów. Jest nieco purpurowo, zwłaszcza początek i środek, zanim akcja przyśpiesza. Może na Twoim miejscu skupiłbym się bardziej na uczuciach bohatera, jego przemyśleniach i wewnętrznych przeżyciach, ale to już takie tam dumanie, bo osobiście nie dałbym rady tak sprawnie napisać tekstu.

Podobała mi się intryga. To, że wszystkiemu okazała się być winna ambicja głównego bohatera. Od początku dajesz czytelnikowi wskazówki, w którą stronę pójdzie historia, więc na końcu nie miałem zdziwienia, a raczej byłem szczęśliwy, że wszystko ma ręce i nogi.

Jeszcze to, jak skończył pan zduhacz było świetne. Lubię, gdy w horrorze jest nieco makabry, a w miarę oryginalne zabójstwa są zawsze na plus.

Rozbawił mnie ostatni fragment, gdzie bohater rzucił diabelskim dzieckiem w przepaść. Naprawdę wybuchnąłem śmiechem, ale to raczej bardziej świadczy o mnie niż o samej historii xD

Ogólnie, super opowiadanie.

Pozdrawiam!

… cios morgenszterna. – literówka?

Nie, dlaczego?

O, to pardonsik, mnie się inny wyraz w necie wyświetlił. :) Wolałam zatem zapytać. :)

 

Dobrze, że mnie poinstruowałeś, jak i co z tym zgłaszaniem w roli dyżurnej, bo od razu zgłosiłam także do nagrody miesięcznej. :))

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Pecunia non olet

» …pozwoliwszy mu wpierw posilić się i napoić. « ---> formy czasowników nie zgadzają się. 

Szczerze mówiąc nie dostrzegam błędu. Możesz wyjaśnić?

 

Służę uprzejmie. :-) Otóż posilić się, najeść się, nażreć się, napić się, nachlać się, to czasowniki zwrotne, czyli to ja osobiście jem / posilam i się najadam, posilam. Natomiast napoić takim czasownikiem nie jest, bo to jak z inwentarzem, jedzący i pijący jest stroną bierną wobec czynności – napoili konie, napoili (aż spoili) kogoś, nakarmili do przesytu. Więc albo » posilić się i napić / zaspokoić pragnienie « , albo, przykładowo, » zleciwszy sługom, by nakarmili i napoili posłańca « .

bruce,

 

Dobrze, że mnie poinstruowałeś, jak i co z tym zgłaszaniem w roli dyżurnej, bo od razu zgłosiłam także do nagrody miesięcznej. :))

To brzmi, jakbym Cię poinstruował, jak mnie nominować do piórka :P Ryzykowne, tropiciele spisków będą węszyć!

 

Adamie,

 

dzięki wielkie, patrzyłem na to z zupełnie innej strony i nijak nie mogłem dojść, o co Ci, u licha, chodzi. Teraz sprawa jasna, a błąd oczywisty :)

Przeczytałem, mimo że horror, bo tekst konkursowy.

To brzmi, jakbym Cię poinstruował, jak mnie nominować do piórka :P Ryzykowne, tropiciele spisków będą węszyć!

Hahaha. :D Absolutnie! Akurat byłam tuż po lekturze Twojego opowiadania (o czym Ty wiedzieć nie mogłeś) i jednocześnie – w drugim otwartym okienku pisałam w wątku dla Dyżurnych, czytając zamieszczone tam przez Was wskazówki, za które raz jeszcze serdecznie dziękuję. :)

Niestety, ale nadal nie miałam pojęcia, czy posiadam takie prawo w tym miesiącu, a wcześniej – czy jako “szary” użytkownik mogę zgłosić do Piórka więcej niż jeden tekst (to mi już wcześniej wyjaśniła Ambush). 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Znakomita stylizacja. Wreszcie nokturny mają powieść w starym stylu.

Czuję jednak pewien niedosyt. Za dużo elementów pozostało dla mnie niedopowiedzianych, tak wiele słowiańskich bytów, przemknęło przez karty ledwie je muskając. Mam poczucie, że lepiej by mi się czytało opowiadanie dwu, a nawet trzykrotnie większe.

Lożanka bezprenumeratowa

Wyrmkiller,

 

Opowiadanie bardzo sprawnie napisane. Stylizacja niesamowita, pojawiło się wiele słów, których nigdy na oczy nie widziałem, ale nie oznaczało to, że ciężko było przebrnąć przez tekst.

Bardzo się cieszę :)

 

Jest nieco purpurowo, zwłaszcza początek i środek, zanim akcja przyśpiesza.

Już komuś, chyba gravel, pisałem, że ta purpura była zamierzona. Chciałem trochę przekroczyć granicę dobrego smaku (acz nie za bardzo :P).

 

Może na Twoim miejscu skupiłbym się bardziej na uczuciach bohatera, jego przemyśleniach i wewnętrznych przeżyciach

A ja myślałem, że tego to już mam za dużo w tekście :D

 

Podobała mi się intryga. To, że wszystkiemu okazała się być winna ambicja głównego bohatera. Od początku dajesz czytelnikowi wskazówki, w którą stronę pójdzie historia, więc na końcu nie miałem zdziwienia, a raczej byłem szczęśliwy, że wszystko ma ręce i nogi.

Super, że intryga przypadła Ci do gustu. Tym razem na plot twist właśnie nie stawiałem, więc ciekaw byłem efektu.

 

Rozbawił mnie ostatni fragment, gdzie bohater rzucił diabelskim dzieckiem w przepaść. Naprawdę wybuchnąłem śmiechem, ale to raczej bardziej świadczy o mnie niż o samej historii xD

W sumie, jak tak to sobie wyobrazić, to może i jest w tym coś zabawnego :D 

 

Ogólnie, super opowiadanie.

Bardzo się cieszę i postaram się zajrzeć i do Twojego nokturniaka!

 

Misiu,

 

wiem, że horrory obchodzisz szerokim łukiem. Tym bardziej dziękuję za lekturę i mam nadzieję, że nie była drogą przez mękę :)

 

Ambush,

 

fajnie, że doceniłaś stylizację. Co zaś tyczy się niedosytu – rozumiem go. Tobie lepiej czytałoby się opowiadanie dłuższe, a mnie by się lepiej takie pisało. Jak może wiesz, jestem raczej zwolennikiem dłuższych tekstów :) Natomiast, żeby się trochę pobronić, to zwrócę uwagę, że przy większej ekspozycji postaci mitologiczno-fantastycznych opko niebezpiecznie skręciłoby ze ścieżki horrorowej w dark fantasy, a tego z racji tematyki konkursu musiałem uniknąć. Także akcenty, uważam, musiały zostać rozłożone mniej więcej w obecny sposób. Co mogłem zrobić i co starałem się zrealizować, to podrzucić tu i ówdzie wyjaśnienia, kto jest kim, a co jest czym.

Dzięki za kliczka, oczywiście :)

 

Pozdrawiam,

 

fmsduval

 

 

Oj bardzo dobre. Czy powinno być dłuższe? Akcja rozpędza się coraz bardziej i domyka, wszystko jest na swoim miejscu. Przeczytał bym za jakiś czas jak wygląda spłata długu.

Za horyzontem,

 

dzięki za lekturę i komentarz!

 

Czy powinno być dłuższe? Akcja rozpędza się coraz bardziej i domyka, wszystko jest na swoim miejscu.

Cieszę się, że tak sądzisz. Co do mojej wcześniejszej wypowiedzi – ja po prostu wolę pisać dłuższe opowiadania, czuję wtedy więcej luzu :)

 

Przeczytał bym za jakiś czas jak wygląda spłata długu.

Póki co pomysłu nie mam, a i mnożyć sequeli nie lubię. Ale może… może. Kto wie, czy coś do głowy nie wpadnie :)

 

Pozdrawiam Cię serdecznie.

 

O, bardzo udany tekst, ze skutecznie zbudowanym klimatem (czuło się tę chmurną ponurość przy lekturze niemal fizycznie!), z efektownym twistem. Klik.

ninedin.home.blog

ninedin,

o, to bardzo się cieszę :) Super, że spodobał Ci się klimat i końcowy twiścik. Dzięki za lekturę, komentarz i kliczka!

Napisane ładnie stylowo, trudno tu coś zarzucić. Faktycznie jest tu coś z dusznej atmosfery opowiadań Poego, także jakieś powinowactwo z klasyczną “Strzygą”, jak mi się wydaje.

Agroeling,

 

bardzo dziękuję za lekturę i komentarz. Cieszy mnie zwłaszcza druga część Twojej wypowiedzi. Nie ma nic lepszego jak wiadomość, że udało się spełnić (choćby i częściowo) powzięte podczas pisania założenia :)

Dzięki za klika!

No i jestem. Z egzotycznymi tekstami to jest tak, że czasem ciężko określić ich przynależność gatunkową. Pamiętam twój tekst z Baźni i według mnie ten bardziej pasuje do folk horroru niż tamten. Do gotyku też w sumie pasuje. A ktoś by jeszcze mógł powiedzieć, że wpada także w dark fantasy. Tak to jest z tą gatunkowością, ale akurat tutaj przeważa horror, nie fantasy. Co do samego tekstu, czułem ten ciężar wynikający ze stylizacji i gdyby całość była tak dwa razy dłuższa to mógłbym nie wytrwać. Ale ja to ja, barokowy przesyt nie dla mnie. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby tekst mnie nie wciągnął. Od samego początku czuć niepokój i ciekawość, cóż to kryje się za tym gradobiciem. Końcówka troszkę rozczarowuje, bo właśnie wpada za bardzo w fantasy, wszystko jest zbyt dosłowne, wolę pewne niedomówienia, jeśli chodzi o obecność sił nadnaturalnych.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Witam jurora :)

 

Z egzotycznymi tekstami to jest tak, że czasem ciężko określić ich przynależność gatunkową. Pamiętam twój tekst z Baźni i według mnie ten bardziej pasuje do folk horroru niż tamten. Do gotyku też w sumie pasuje. A ktoś by jeszcze mógł powiedzieć, że wpada także w dark fantasy.

Mój tekst z Baźni to był w ogóle niewypał pod kątem przedmiotu konkursu, z perspektywy czasu widzę to coraz bardziej. Natomiast cieszę się, że tym razem Ci się wymknąłem i nie ma ostatecznego werdyktu: To fantasy/dark fantasy. Obawiałem się, nie powiem, że nie. No i duża ulga, że tym razem wpasowałem się w gotyk (a że w folk także – nie będę narzekał).

 

Co do samego tekstu, czułem ten ciężar wynikający ze stylizacji i gdyby całość była tak dwa razy dłuższa to mógłbym nie wytrwać. Ale ja to ja, barokowy przesyt nie dla mnie.

Tak, myślę że tekścior na, dajmy na to, 50k znaków mógłby już być bardzo niestrawny przy tej stylizacji. Nie wiem, na ile czytałeś komentarze, ale była ona celowa. Starałem się nieco nawiązać (acz unikając parodii) do sposobu podania opowieści m.in. przez Poego. 

 

Nie mogę jednak powiedzieć, żeby tekst mnie nie wciągnął. Od samego początku czuć niepokój i ciekawość, cóż to kryje się za tym gradobiciem.

Świetnie!

 

Końcówka troszkę rozczarowuje, bo właśnie wpada za bardzo w fantasy, wszystko jest zbyt dosłowne, wolę pewne niedomówienia, jeśli chodzi o obecność sił nadnaturalnych.

Też wolę niedomówienia, w pierwotnej wersji było ich więcej, ale bałem się znów o niezrozumiałość. Z dwojga złego wybrałem troszkę większą łopatę. Chociaż, nie wiem czy zwróciłeś uwagę, ale przemycam pewną wątpliwość co do aparycji dziecka. Tuż przed rzutem jawi się Radu już bardzo ludzkim, co może poddawać w wątpliwość część dotychczasowo podanych danych :)

Co do finałowego skrętu w fantasy mam wątpliwości. W sumie jest tu klasyczny pakt z diabłem, tyle że zamiast szatana występuje ażdacha. Czy to ona Ci bruździ?

 

Pozdrawiam serdecznie,

 

fmsduval

Ciężko powiedzieć, co mi bruździ, bo w horrorach wolę, gdy mamy do czynienia z nieokreślonym złem/potworem, który równie dobrze może być wytworem ludzkiej wyobraźni. Może o to chodzi, że ta ażdacha nie jest tak straszna jak być powinna jako sprawca całego zamieszania. Swojskie duchy i demony często przewijają się przez horrory i podświadomie boimy się ich bardziej niż jakichś trolli, a bardziej egzotyczne istoty po prostu kojarzą się mocniej z fantasy, baśniami i legendami. To tak jak smok, można go umieścić w horrorze, ale automatycznie wszystkim kojarzy się z fantasy, dopóki nie uczyni się go odpowiednio strasznym.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Myślę, że sporo niedomówień jest w tych wypadach leśnych. Obecny hospodar tam był i potem okazało się, ze ma dziwacznego syna, jego brat także właśnie tam spotkał przyszłą żonę, która niby jawi się czytelnikowi jako nadobna i spokojna niewiasta, a potem dokonuje czynów przerażających i sama żądna jest władzy.

Trochę tu było jakby echa “Dziecka Rosemary” przy opisie owego bratanka. Jednakże tam wszyscy go oczekiwali, cieszyli się z narodzin oraz wyglądu i troszczyli się, tutaj – całkiem odwrotnie. 

Dla mnie np. nadal jest zagadką to, kto tak naprawdę urodził dziecko. Podobnie – przeszłość Snežany. Czytelnik musi się mocno domyślać, co w horrorze zawsze jest elementem super. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Intrygujący tekst. Było odpowiednio tajemniczo i odpowiednio strasznie. Klimat niepokoju i mrocznej tajemnicy ładnie współgrał z kreacją bohaterów. Postać Snežany zainteresowała mnie od początku, bardzo umiejętnie wplatałeś ją w tekst, dając czytelnikowi do zrozumienia, że jest ważna, ale jednocześnie ani trochę nie zdradzając tajemnicy – pod koniec wszystkie wcześniejsze wzmianki o niej okazały się trafnie dobrane. Sam początek tekstu mi się nieco dłużył, ale reszta była w porządku. Podobała mi się też stylizacja, która bardzo pasowała do tekstu. 

Komentarz po becie: przede wszystkim, cieszy mnie tak korzystny odbiór tekstu. Stylizacja od początku przypadła mi do gustu, ale obawiałem się, że większość odbiorców uzna ją jednak za męczącą – tymczasem wydają się zadowoleni, a niektórzy wręcz zachwyceni. Ciekawe, że nikomu się skojarzenie z Makbetem nie narzuca, może istotnie nie było tak oczywiste, jak pierwotnie myślałem. Kreacja głównej pary bohaterów: książę-mól książkowy i na pozór niewinna nimfa, mimo że ma pierwowzory, ma też tutaj swój oryginalny odcień i wydaje się bardzo udana. Wygląda na to, że nawet jeżeli rozwój fabuły może nie być w pełni czytelny, w przyjętej konwencji nie stanowi to przeszkody, aby czerpać przyjemność z lektury.

Szczególne wyrazy uznania dla AdamaKB za wytropienie błędu “pożywić – napoić”, który nie bardzo powinien był prześlizgnąć się przez betę.

Dobijam do Biblioteki, choć to już w tym momencie formalność – nie przysparzajmy pracy Użytkownikom.

Jak miło widać nowych użytkowników, którzy piszą tak dobre teksty.

Opowiadanie podobało mi się już w pierwotnej formie, zresztą wiele do niego nie wniosłem betą – bo i co miałbym, skoro ktoś jest na tyle uzdolniony, by konsekwentnie trzymać się stylizacji czy w ogóle stylu, wcale nie łatwego, przez cały tekst, a przy okazji wykorzystać go na tyle, aby nie męczył odbiorcy?

To się decydowanie udało, czuć tu taką literackość tekstu, tak jakbym czytał coś z literatury pięknej a nie typowo fantastycznej. I to chyba najmocniejszy element tekstu, oczarowuje, wciąga, dostarcza przyjemności.

Kojarzy mi się to ze sposobem pisania innego użytkownika, dawno go nie widziałem na portalu, o nicku całkiem podobnym do twojego, którego twórczość bardzo ceniłem.

Świat zbudowałeś na elementach słowiańskich wierzeń i obyczajowości – to wyszło sprawnie, strawnie i bardzo obrazowo. Co prawda chciałoby się trochę więcej tego czy owego, ale problemem jest tu chyba limit pod który musiała być dostosowana fabuła.

No właśnie. Fabuła. Fabularnie jest całkiem ok, choć bez szału. Historię serwujesz nam dość prostą, choć wciągającą. Jest trochę mglista (nadal nie znajduję w tekście tropu odnośnie winnego śmierci zduhacza), w niektórych miejscach naciągana (bohater ucieka do nieodwiedzanej części zamku, tam, gdzie leży demoniczny bratanek) i pospieszna (tu przykładów można podać wiele :P), ale to o dziwo nie przeszkadza (no, poza ta pospiesznością). Chyba przez ten styl, atmosferę, wiele można wybaczyć temu tekstowi.

Największy żal mam za… zbyt wielką dosłowność w kreowaniu postaci demonicznego dziecka. Wiem, wierciłem ci o to dziurę w brzuchu i coś tam zmieniłeś, ale uważam, ze cały dylemat moralny bohatera wypadłby lepiej, gdyby nie było wiadomo, czy to demoniczne dziecko, gdyby to mógł być na ten przykład normalny królewski potomek tylko chory na coś podobnego do córki Stannisa z gry tron. :P Po prostu ten dylemat moralny by… był. A tak, to go nie ma, a przynajmniej dla mnie te pół linijki o nagłym wrażeniu bohatera, że dziecko jest całkiem normalne, nie są w stanie zatrzeć wcześniejszych informacji o jego wyglądzie i pochodzeniu.

To jest w zasadzie taki tekst, w którym wszystko jest na swoim miejscu. Autor go starannie przemyślał a potem wykonał w konkretny sposób, za który należą się słowa uznania. A jednak do zachwytów mi trochę brakuje, jest tu jakieś takie coś – czy właśnie niema tu takiego czegoś – co powoduje uczucie niedosytu. Może to ze względu na tę pospieszność, może ze względu na dość prostą fabułę, której nie przykryło światotwórstwo czy kreacja bohaterów, może ze względu na ten brakujący dylemat moralny, ale tekst wydaje mi się co prawda bardzo dobry, błyszczący na tle biblioteki, ale do piórka mu nieco brakuje. Dlatego w ewentualnym głosowaniu będę na NIE, choć uważam, że to naprawdę porządne opowiadanie!

Do tego tak mocny portalowy debiut, kto by pomyślał.

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Dla mnie stylizacja na granicy, momentami ciut za nią, ale czytało się dobrze. Tempo akcji jest niespieszne, wręcz powolne, ale nawet przez chwilę nie miałem wrażenia, że popadasz w wodolejstwo, tekst sprawia wrażenie starannie skomponowanego. Od początku aż do zakończenia, które dla mnie okazało się zaskakujące. Udane opowiadanie.

Pozdrawiam!

Przeczytawszy.

Zacznę od stylizacji, bo chociaż miała swój niepowtarzalny klimat, to podwyższyła mi próg wejścia tak, że straciłam nieco przyjemności z lektury. Brawo jednak za konsekwencję w jej stworzeniu. 

Jak zwykle u Ciebie mieliśmy gęsty klimat i niebanalne nawiązania, co zdecydowanie dodaje tekstowi waloru w warstwie pomysłu. Niestety, niejasności motywów, które doprowadziły bohatera do korony (przekleństwo brata? knucie żony? radosna mieszanka obu?) burzą mi tę staranną kompozycję. Lubię, gdy w fabule, nawet tej celowo przeładowanej suspensem, klocki wskakują na miejsce w okolicach końca, a tu to się nie zdarzyło. Niemniej, zdecydowanie stowrzyłeś tu ciekawe spojrzenie na gotyk, któremu dość blisko do dark fantasy.

Ciekawe, że nikomu się skojarzenie z Makbetem nie narzuca,

No, mnie się właśnie tak skojarzyło – “Makbet” z podkręconym elementem fantastycznym. Po namyśle mogę jeszcze dorzucić jakieś naleciałości z “Hamleta” – brat władcy zdobywa tron i ma niecne plany wobec jego potomka.

Ładna stylizacja, nieźle skonstruowana postać żony. Niby w cieniu, ale jednak widać, że wyjątkowa, acz może udawać zwyczajną niewiastę.

A to napojenie, które wskazał Adam, nadal w tekście jest i ja też się na nim potknęłam. Ugasić pragnienie?

Babska logika rządzi!

fanthomasie,

 

rozumiem. Cóż, może trzeba było biedną ażdachę nieco bardziej ustrasznić. Teraz mogę już tylko rozłożyć ręce :P

 

bruce

 

myślę, że fanthomasowi chodzi wyłącznie o finałową scenę, gdzie wolałby zamiast wprowadzonego monstrum z krwi i kości coś bardziej ulotnego, niewyjaśnionego, może nadal ukrytego w cieniu. I ja to oczekiwanie rozumiem.

 

Sonato,

 

gratuluję zwycięstwa! :) Cieszę się, że mój tekst przypadł Ci do gustu. Docenienie przez laureatkę to tym milsza pochwała. Co do dłużącego się początku – myślałem nad tym, rozważałem czy nie ma tam lekkiego zachwiania proporcji. Ale finalnie całościowo mi zagrało. Wiesz, bez podróży do stolicy nie byłoby chyba tego efektu. Opis gradu i zniszczeń zrobił dużo lepszą robotę niż np. wprowadzenie suchej informacji o tym jedynie w dialogu. 

 

Ślimaku

 

mnie również tyleż ucieszył, co zaskoczył tak dobry odbiór tekstu. Wiesz, ile towarzyszyło mi wątpliwości, a obawy o stylizację to, widzę, współdzieliliśmy :) Co do wyłapanego przez AdamaKB błędu – Ślimaku drogi, toż to jeden skromny babol. Nie takie rzeczy się przez betę prześlizgują :)

 

Dzięki za wsparcie i doklikanie!

 

Geki,

 

Jak miło widać nowych użytkowników, którzy piszą tak dobre teksty.

Dziękuję! Cieszę się, że dajecie świeżynkom taki feedback!

 

bo i co miałbym, skoro ktoś jest na tyle uzdolniony, by konsekwentnie trzymać się stylizacji czy w ogóle stylu, wcale nie łatwego, przez cały tekst, a przy okazji wykorzystać go na tyle, aby nie męczył odbiorcy?

Strasznie się cieszę, że ryzyko akurat tu popłaciło, a lekka purpura nie zabiła tekstu.

 

To się decydowanie udało, czuć tu taką literackość tekstu, tak jakbym czytał coś z literatury pięknej a nie typowo fantastycznej.

A to też bardzo miłe. Myślę, że owa literackość może wynikać z tego, że z fantastyką lubię się od stosunkowo niedawna. Wcześniej raczej literatura piękna jako taka była moim pierwszym wyborem (i jest nadal, acz wymiennie z fantastyką).

 

No właśnie. Fabuła. Fabularnie jest całkiem ok, choć bez szału. Historię serwujesz nam dość prostą, choć wciągającą. Jest trochę mglista (nadal nie znajduję w tekście tropu odnośnie winnego śmierci zduhacza), w niektórych miejscach naciągana (bohater ucieka do nieodwiedzanej części zamku, tam, gdzie leży demoniczny bratanek) i pospieszna (tu przykładów można podać wiele :P), ale to o dziwo nie przeszkadza (no, poza ta pospiesznością). Chyba przez ten styl, atmosferę, wiele można wybaczyć temu tekstowi.

Fabuła taka miała być już na etapie założeń. Nie chciałem tu niesamowicie zniuansowanej historii, której potem nie upchnę w limicie znaków i zdołam podotykać wątków jedynie przez papierek. Nie ten limit na takie zabawy :P

Co do śmierci zduhacza powiem tak – detektywem to ty byś dobrym nie był :D Masz woń krwi bijącą od Śnieżany, masz krew pod jej paznokciami po przebudzeniu Radu, wreszcie na końcu masz ultragigałopatę przemyconą ustami ażdachy: “Podziękuj za pomoc przy zduhaczu”. Więc no, bardziej się już nie dało, jak na mój gust.

Co do naciąganej fabuły – nie zgodzę się, przynajmniej nie względem podanego przykładu. Bohater nie ucieka przecież do miejsca mu nieznanego, w którym wcześniej nie był (to byłby straszny schemat, zgoda). Ucieka tam, gdzie już był, zaprowadzony przez Mila. Biegnie tam, gdzie tkwi istota problemu. A że nogi go tam same zabrały, to akurat motyw dopełniający całą atmosferę igrania z umysłem Radu. 

Co do pospieszności – uważam, że jest ona na miejscu. Opko ma dwa tempa. Jedno do chwili pobudki – dość wolne, spokojne, wprowadzające i oplatające mackami. Drugie od chwili przebudzenia Radu aż do końca – szybkie, może nawet szarpane, zaciskające. Tak miało być. Chciałem wprowadzić atmosferę gwałtowności, wielu rzeczy spadających na Radu w krótkich sekwencjach, żeby z każdą chwilą był coraz bardziej osaczony. Zważ też, co pisałem już krzkotowi – do momentu przebudzenia opko trwa nam przez kilka dni. Od przebudzenia – kilkanaście minut. Stąd tak to zostało poprowadzone. I ja to akurat uważam za atut.

 

Największy żal mam za… zbyt wielką dosłowność w kreowaniu postaci demonicznego dziecka. Wiem, wierciłem ci o to dziurę w brzuchu i coś tam zmieniłeś, ale uważam, ze cały dylemat moralny bohatera wypadłby lepiej, gdyby nie było wiadomo, czy to demoniczne dziecko, gdyby to mógł być na ten przykład normalny królewski potomek tylko chory na coś podobnego do córki Stannisa z gry tron. :P Po prostu ten dylemat moralny by… był. A tak, to go nie ma, a przynajmniej dla mnie te pół linijki o nagłym wrażeniu bohatera, że dziecko jest całkiem normalne, nie są w stanie zatrzeć wcześniejszych informacji o jego wyglądzie i pochodzeniu.

Tu nie będę polemizował, bo nie ma sensu. Jak dla mnie jest to ukazane w sam raz, ale no – jak dla mnie. Możesz mieć inne wrażenie i spoko, nie ma problemu :P

 

Dlatego w ewentualnym głosowaniu będę na NIE, choć uważam, że to naprawdę porządne opowiadanie!

A, czyli to jest to słynne TWA i złe traktowanie świeżynek :( 

 

*edytuj komentarz w wątku wyboru loży*

 

adamie_c4,

 

stylizacja na granicy, ale w miarę w ryzach – o to mi chodziło :) Fajnie, że tekst się podobał i nie był torturą przez spokojne tempo. Wielkie dzięki!

 

oidrin

 

byłem świadom, że stylizacja nie będzie dla każdego. Chciałem jednak oddać intuicyjnie pojmowanego ducha gotyku. Starałem się też w miarę możliwości uatrakcyjniać tekst, żeby nie stał samą wzniosłością.

 

Widzę dwie tendencje u czytelników, a co zabawniejsze, w ich ramach podzieliliście się z fanthomasem. On uważa, że łopatologii na końcu jest jednak zbyt wiele, Ty – że za mało wyjaśnień i klocki na miejsce nie wskoczyły. Z perspektywy autora to bardzo interesujące zjawisko :D Merytorycznie chyba się nie odniosę, bo ciężko polemizować z wrażeniami (a dla mnie, oczywiście, wszystko jest jasne, bo to w końcu mój tekst). Natomiast z ulgą przyjmuję, że zmieściłem się w gotyckich ramach. Zawsze trochę się boję kategoryzacji (zwłaszcza że przy Baźniach mi nie poszło).

 

Dzięki za super konkurs!

 

Finklo,

 

dzięki za docenienie stylizacji i postaci żony, bo jej kreacja sprawiła mi zdecydowanie najwięcej przyjemności. Skojarzenia masz interesujące, Ślimak na pewno się ucieszył. Ja oczywiście również. Fakt, że tekst w ogóle z czymś się (i to, zakładam, ciepło) kojarzy, to super sprawa.

 

A babolca z “napojeniem” nie poprawiłem, bo nie chciałem mataczyć przed wynikami :P

 

 

Dziękuję wszystkim za lekturę i komentarze :)

 

Z pozdrowieniami,

 

fmsduval

 

 

 

 

Co do śmierci zduhacza powiem tak – detektywem to ty byś dobrym nie był :D Masz woń krwi bijącą od Śnieżany, masz krew pod jej paznokciami po przebudzeniu Radu, wreszcie na końcu masz ultragigałopatę przemyconą ustami ażdachy: “Podziękuj za pomoc przy zduhaczu”. Więc no, bardziej się już nie dało, jak na mój gust.

W wersji, którą ja czytałem, tego nie było. :P

Co do krwi pod paznokciami – piszesz tylko że przez chwile zajaśniały czerwienią, jaka tam krew? Do tego jest to scena tuż po tym, jak bohater budzi się ze snu i wygląda jak jeszcze sene majaki spowodowane toksycznym oparem.

A tego wspomnienia woni bijącej od Snezany nie pamiętam (xD) za to pamiętam, że na miejscu zbrodni pachniało siarką – a ten zapach jest atrybutem dziecięcego demona, tam go opisujesz.

 

Co do naciąganej fabuły – nie zgodzę się, przynajmniej nie względem podanego przykładu. Bohater nie ucieka przecież do miejsca mu nieznanego, w którym wcześniej nie był (to byłby straszny schemat, zgoda). Ucieka tam, gdzie już był, zaprowadzony przez Mila.

Czyli bohater zapomniał, że to jest zamek, w którym się wychował? :P

No, ucieka z pokoju zduhacza, gdzie uderzył go zapach siarki, w inne znane miejsce, w którym panuje ten sam odór. Make sense.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

W wersji, którą ja czytałem, tego nie było. :P

:)

 

Co do krwi pod paznokciami – piszesz tylko że przez chwile zajaśniały czerwienią, jaka tam krew?

Przeca nie manicure

 

Czyli bohater zapomniał, że to jest zamek, w którym się wychował?

Czemu zapomniał? W tekście stoi, że pamięta mgliście, gdy prowadzi go tam Milo. Ergo potem już pamięta, ale biegnie tam niejako w amoku (w tekście: “ślepy pęd zagnał mnie”).

 

No, ucieka z pokoju zduhacza, gdzie uderzył go zapach siarki, w inne znane miejsce, w którym panuje ten sam odór. Make sense.

To nie ma mieć logicznego sensu, który jest zresztą kwestionowany przez samego bohatera: “Lecz czemu instynkt skierował me kroki akurat do tej części zamku? Czyżbym łaknął wstrętnego mi przecież widoku bratanka?”. Nie widzę tu pola do czepialstwa, Geki. Zupełnie serio i bez zadęcia – nie widzę.

Przeca nie manicure

Ale on to widzi przez chwilę, opisałeś to jak element omamów:

Przez jedno tchnienie zdawało mi się, że jej paznokcie łyskają czerwienią.

Ale oczywiście, zdanie-łopata na końcu rozwiewa wątpliwości, to przyznaję. :)

Nie widzę tu pola do czepialstwa, Geki. Zupełnie serio i bez zadęcia – nie widzę.

Oczywiście, że wszystko można wyjaśnić tym, że bohater pamiętał, ale zapomniał, że zrobił coś instynktownie czy w inny sposób – ja nie twierdzę, że tego wyjaśnienia nie ma.

Twierdzę za to, że bohater – bez wyraźnego powodu, instynktownie, z nieznanym statusem jego wspomnień o zamku – pobiegł akurat tam, gdzie powinien się znaleźć, by autor opowiadania mógł dalej pociągnąć fabułę. :P

Gdyby słyszał przy tym jakieś głosy, coś widział, gdyby – nie wiem – biegł po to, aby się z tym dzieckiem rozprawić, albo gdyby szukał brata i ktoś mu powiedział, ze go tam znajdzie… gdyby cokolwiek, czyli gdyby był jakiś powód, to nie rzuciłoby mi się to w oczy tak, jak rzuciło teraz. :<

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

No tak, pewnie masz rację.

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Twierdzę za to, że bohater – bez wyraźnego powodu, instynktownie, z nieznanym statusem jego wspomnień o zamku – pobiegł akurat tam, gdzie powinien się znaleźć, by autor opowiadania mógł dalej pociągnąć fabułę. :P

Gdyby słyszał przy tym jakieś głosy, coś widział, gdyby – nie wiem – biegł po to, aby się z tym dzieckiem rozprawić, albo gdyby szukał brata i ktoś mu powiedział, ze go tam znajdzie… gdyby cokolwiek, czyli gdyby był jakiś powód, to nie rzuciłoby mi się to w oczy tak, jak rzuciło teraz. :<

Autor opowiadania mógł wprost napisać, że Radu biegnie zaszlachtować krewniaka :P “Naciągane” sugeruje, że nie miałem wyjścia i poszedłem na skróty, stosując omawiany przez nas zabieg. Tymczasem ja to zrobiłem z rozmysłem, uważam to za pasujące do ogólnej konwencji, gdzie dużo dzieje się poza bohaterem (mimo jego ujawnionej na końcu, acz nieuświadomionej przez długi czas sprawczości). Mówisz, że nie miał powodu. Ano finalnie przecież miał: “Jatagan nie rdzewiał już w pochwie, lecz błyszczał srebrzystą klingą w moim ręku. Naraz solucja ta zdała mi się jedynie słuszną, jedynie godną. Tam, w małej kołysce, leżał powód i rozwiązanie udręk Șoimiișoary”. A więc biegł z celem podświadomym, który pojął w określonym miejscu, w określonych okolicznościach – zaciukać bachora. 

Hej,

 

Tam znów opadła mnie groza

Powinno być dopadła, czy opadła to takie staropolskie słowo?

 

Zważyłem dziecko w rękach, w sercu zaś argumenty.

Ładne.

 

Ech, tworzyć takie plastyczne opisy jak Ty :) Są świetne, niezbyt rozwlekłe, ale też nie pozostawiające niedosytu. Wszystko mogłam sobie wyobrazić z łatwością. Zazdroszczę.

Dobry twist na końcu, nie spodziewałam się takiego zakończenia. Skutecznie udało Ci się ukryć Snežanę w cieniu, by potem zaskoczyć czytelnika.

Godne pozazdroszczenia jest też bogate słownictwo i znajomość mitologii słowiańskich.

Bardzo przyjemna lektura, pozdrawiam serdecznie :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

HollyHell91,

 

Powinno być dopadła, czy opadła to takie staropolskie słowo?

Tak, opadła jest częścią stylizacji.

 

Ech, tworzyć takie plastyczne opisy jak Ty :) Są świetne, niezbyt rozwlekłe, ale też nie pozostawiające niedosytu. Wszystko mogłam sobie wyobrazić z łatwością. Zazdroszczę.

Bardzo mi miło, starałem się jak mogłem. Fajnie, że się udało. A zazdrościć nie ma co. Trzeba próbować i próbować, aż wyjdzie (w co nie wątpię) :)

 

Dobry twist na końcu, nie spodziewałam się takiego zakończenia. Skutecznie udało Ci się ukryć Snežanę w cieniu, by potem zaskoczyć czytelnika.

Super. Twisty to zawsze ryzyko, że jednak albo będą za słabe (bo przewidywalne), albo za mocne (czytaj: niezrozumiałe). 

 

Dzięki za lekturę i bardzo miły komentarz!

Co zapewne nie będzie dla ciebie zaskoczeniem, mam mieszane uczucia.

 

Pod względem fabularnym tekst jest… uciążliwy. Fabuła jest tu słowem niemal na wyrost, bo tak po prawdzie w opowiadaniu dzieje się bardzo mało jak na jego długość. Bohater jedzie, snuje się po zamku, ma sen, potem wykonuje rzut dzieckiem… i w zasadzie tyle. Ja rozumiem, że emocje ważniejsze od akcji, ale jednak sporo się tu trzeba nawiosłować, żeby dotrzeć do brzegu i nie jestem przekonany, czy warto.

Co do wspomnianych emocji – emocje są. Jak zwykle jest bardzo dobrze w sferze językowej, dzięki czemu, mimo niewielkiego stężenia wydarzeń, dajesz radę budować nastrój. Czuć zagubienie bohatera, wzrastającą i opadającą grozę.

Nie do końca przekonuje mnie finał. Mój główny zarzut to fakt, że wydaje się być nieco oderwany od tematyki opowiadania. Mamy tu kogoś mierzącego się z mroczną tajemnicą, który nagle, dość nieoczekiwanie, musi dokonać moralnego wyboru. Ale ten wybór nie został należycie wprowadzony – tak, informujesz nas wcześniej o konflikcie między braćmi, o pewnej goryczy w sercu bohatera, ale nie one stanowią oś opowiadania, a w finale wciskasz je do tej roli.

Dwa, kwestia niemowlęcia. Wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerują, że niemowlę w istocie jest potworne – tak je postrzegają wszyscy świadkowie, no i nie zamarzło jakimś cudem w tej samotnej komnacie – a jednak na finiszu sugerujesz, że jest to zwyczajne dziecko. Zdarzało mi się już nie załapać czegoś w twoim tekście, ale tu nie widzę spójnego wytłumaczenia tego dysonansu.

Kreacja postaci – poprawna, choć nieco monotonna. Nie mogę nazwać bohatera czy jego małżonki pełnokrwistymi sylwetkami, ale nie są też płascy. Mają dość osobowości, by nie razić sztucznością, ale niewiele więcej. Mam jednak wrażenie, że wszyscy bohaterowie zostali napisani bardzo podobnie, brak im wyróżników.

Od samego początku czuć też, że żona bohatera jest “czymś” (zabieg z imionami bohaterów robi się też w twoim wykonaniu nieco powtarzalny), zaskoczyło mnie, że również on jest “czymś” – swoja drogą, zgrzytnąłem nieco na to zębami, bo ileż grzybków można upchnąć w jednym barszczu?

Archaizacja języka również kosztowała mnie nieco szkliwa. Raz, że jej zwyczajnie nie lubię, ale to akurat nie twój problem. Dwa, że miałem wrażenie niekonsekwencji – słowa były owszem, archaiczne, ale jakby z różnych epok, nijak nie potrafiłem przypiąć tu czasu akcji. Z drugiej strony, nie złapałem cię za rękę, więc nie potrafię udowodnić tego zarzutu niczym więcej, jak własnym przeczuciem.

None,

 

Co zapewne nie będzie dla ciebie zaskoczeniem, mam mieszane uczucia.

Niemożliwe! Nie wierzę! Przecieram oczy ze zdumienia!

 

Pod względem fabularnym tekst jest… uciążliwy. Fabuła jest tu słowem niemal na wyrost, bo tak po prawdzie w opowiadaniu dzieje się bardzo mało jak na jego długość. Bohater jedzie, snuje się po zamku, ma sen, potem wykonuje rzut dzieckiem… i w zasadzie tyle. Ja rozumiem, że emocje ważniejsze od akcji, ale jednak sporo się tu trzeba nawiosłować, żeby dotrzeć do brzegu i nie jestem przekonany, czy warto.

Wydaje mi się, że fabuła jest w sam raz jak na przyjęty limit. Czytałem inne opka nokturnowe i nie mam wrażenia (może mylnie), aby moje było szczególnie ubogie albo tamte szczególnie bogate w wydarzenia. Ale masz rację, że jest tu też nieco ślinotoku emocjonalnego – specjalnie. Może on jednak potęgować wrażenie, jakie odniosłeś. Przyjmuję do wiadomości.

 

Co do wspomnianych emocji – emocje są. Jak zwykle jest bardzo dobrze w sferze językowej, dzięki czemu, mimo niewielkiego stężenia wydarzeń, dajesz radę budować nastrój. Czuć zagubienie bohatera, wzrastającą i opadającą grozę.

O, miłe słówka! Paluchów sobie nie połamałeś na klawiaturze? :P

 

Nie do końca przekonuje mnie finał. Mój główny zarzut to fakt, że wydaje się być nieco oderwany od tematyki opowiadania. Mamy tu kogoś mierzącego się z mroczną tajemnicą, który nagle, dość nieoczekiwanie, musi dokonać moralnego wyboru. Ale ten wybór nie został należycie wprowadzony – tak, informujesz nas wcześniej o konflikcie między braćmi, o pewnej goryczy w sercu bohatera, ale nie one stanowią oś opowiadania, a w finale wciskasz je do tej roli.

Hmmm. Rozumiem Twoją wypowiedź, ale nie do końca czuję sam zarzut. Owszem, niesnaski z bratem są tematem, który zaznaczam, który majaczy raz na czas w fabule. I po to jest on tak ukazany, żeby wzmocnić wymowę finału. Wolałbyś, aby całe opowiadanie było o tym, jak to Radu nienawidzi brata? Wtedy dopiero finał byłby nijaki. Wydaje mi się, że wprowadziłem większy mix emocji. Jest rozgoryczenie, jest nienawiść, są wyrzuty do brata, że zaniedbał ojcowiznę. Są to też emocje przez długi czas wypierane przez bohatera (w przeszłości), który zaszył się w górach i stamtąd nie wyłaził. Ich eskalacja w finale wydaje mi się należyta. Jeśli chcesz, rozwiń myśl – może się gdzieś rozminęliśmy :)

Dwa, kwestia niemowlęcia. Wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerują, że niemowlę w istocie jest potworne – tak je postrzegają wszyscy świadkowie, no i nie zamarzło jakimś cudem w tej samotnej komnacie – a jednak na finiszu sugerujesz, że jest to zwyczajne dziecko. Zdarzało mi się już nie załapać czegoś w twoim tekście, ale tu nie widzę spójnego wytłumaczenia tego dysonansu.

Można tu postawić jeszcze inne pytanie – o zasięg oddziaływania ażdachy. Czy ona wpływa/ła na postrzeganie Radu, Mila i Dragomira, czy nie. Ja bym się skłaniał, że jednak tak. Ale rzeczywiście, może trzeba tu było mocniej porozkładać akcenty. Nie wykluczam :)

Można też spojrzeć na to w ten sposób, że Radu, przy całej niechęci do brata, ma jednak opory przed unicestwieniem jego potomka. Co innego przejść obok płaczącego braciszka, co innego roztrzaskać mu dziecko o dach. Jakie by nie było, wątpliwość, wydaje mi się, miała prawo wystąpić.

 

Kreacja postaci – poprawna, choć nieco monotonna. Nie mogę nazwać bohatera czy jego małżonki pełnokrwistymi sylwetkami, ale nie są też płascy. Mają dość osobowości, by nie razić sztucznością, ale niewiele więcej. Mam jednak wrażenie, że wszyscy bohaterowie zostali napisani bardzo podobnie, brak im wyróżników.

Trudno mi polemizować. Dam Ci się nacieszyć tym negatywnym wrażeniem :P Nie odkryję Ameryki, gdy stwierdzę, że według mnie postacie są odpowiednio zdywersyfikowane, w końcu nikt chyba nie stara się kreować nudziarskich bohaterów na jedno kopyto.

 

Od samego początku czuć też, że żona bohatera jest “czymś” (zabieg z imionami bohaterów robi się też w twoim wykonaniu nieco powtarzalny), zaskoczyło mnie, że również on jest “czymś” – swoja drogą, zgrzytnąłem nieco na to zębami, bo ileż grzybków można upchnąć w jednym barszczu?

Zabieg z imionami – ja wiem, czy powtarzalny? Radu i Milo bez większego związku, podobnie jak Zbylut, syn Zlatka. Dragomir – skojarzeniowo owszem, etymologicznie zupełnie nie. Jedynie Snežana rzeczywiście ma znaczenie takie, jak sugeruje tekst.

Co do grzybków w barszczu – tak, było to przeze mnie rozważane. Wiesz jaki był problem? Że trójkąt ażdacha-płanetnik-zduhacz był absolutnie konieczny, żeby cały koncept zagrał. Do wyrzucenia została mi Snežana (zagorkinia). No niby mogłem się jej pozbyć, ale tekst straciłby w moim mniemaniu bardzo dużo. Ale dylematy były, także się rozumiemy :)

 

Archaizacja języka również kosztowała mnie nieco szkliwa. Raz, że jej zwyczajnie nie lubię, ale to akurat nie twój problem. Dwa, że miałem wrażenie niekonsekwencji – słowa były owszem, archaiczne, ale jakby z różnych epok, nijak nie potrafiłem przypiąć tu czasu akcji. Z drugiej strony, nie złapałem cię za rękę, więc nie potrafię udowodnić tego zarzutu niczym więcej, jak własnym przeczuciem.

Jak się archaizacji nie lubi, to się nie polubi. Co do niekonsekwencji – nie odpowiem Ci. Robię ją zwykle na oko i ucho, intuicyjnie. Wspierałem się też opinią Ślimaka Zagłady. Ludzie chwalą, mnie się podoba, Ślimak nie narzekał – chyba jest okej. Może drakaina wskaże jakieś ewentualne babolce palcem (jeśli są). Tak czy owak dzięki za przypomnienie, że trzeba być ostrożnym :)

 

Dzięki za lekturę i komentarz. Cieszę się, że nadal Cię nie zraziłem moimi tekstami i czasem do mnie zaglądasz. Mam też nadzieję, że dostrzegasz skok naprzód względem zrozumiałości opowiadań :D

 

Z pozdrowieniami,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

@fmsduval

Przepraszam bardzo, ale dlaczego pan się podszywa pod autora opowiadania, powszechnie szanowanego użytkownika portalu, fmsduval1? Wysoce podejrzane zachowanie, zgłaszam na policję.

Wydaje mi się, że fabuła jest w sam raz jak na przyjęty limit. Czytałem inne opka nokturnowe i nie mam wrażenia (może mylnie), aby moje było szczególnie ubogie albo tamte szczególnie bogate w wydarzenia. Ale masz rację, że jest tu też nieco ślinotoku emocjonalnego – specjalnie. Może on jednak potęgować wrażenie, jakie odniosłeś. Przyjmuję do wiadomości.

Ja dla odmiany nie czytałem innych opowiadań konkursowych, więc nie mam porównania. Ale, po namyśle, stwierdzam, że nie chodzi nawet o ilość zdarzeń, a bardziej o ich rodzaj. Owszem, to i owo w opowiadaniu się dzieje, ale akcję rozwijasz najczęściej poprzez dialogi – co ma swoje plusy, bo łatwiej się łyka ekspozycję, ale i minusy, bo wydarzenia poznajemy z drugiej ręki. Do mordu też dochodzi pod nieobecność narratora – dopiero w finale mamy jedną mocniejszą chwilę (rzut dzieckiem), ale nawet tam głównie gadamy o tym, co było i co być może, zamiast działać.

Nie chodzi wiec w zasadzie o brak wydarzeń, ale o sposób ich przedstawienia – nie zły może, ale brakuje mi w tym horrorze nieco bezpośrednich doznań, scen, w których widzimy, jak coś się dzieje, a nie tylko są nam opisywane skutki zdarzenia.

O, miłe słówka! Paluchów sobie nie połamałeś na klawiaturze? :P

Zdradzę ci sekret, ale nie możesz nikomu wygadać. Krytyka od kogoś, kto nigdy nie chwali, boli jakby mniej. Więc czasem muszę pochwalić. ;)

Hmmm. Rozumiem Twoją wypowiedź, ale nie do końca czuję sam zarzut. Owszem, niesnaski z bratem są tematem, który zaznaczam, który majaczy raz na czas w fabule. I po to jest on tak ukazany, żeby wzmocnić wymowę finału. Wolałbyś, aby całe opowiadanie było o tym, jak to Radu nienawidzi brata? Wtedy dopiero finał byłby nijaki. Wydaje mi się, że wprowadziłem większy mix emocji. Jest rozgoryczenie, jest nienawiść, są wyrzuty do brata, że zaniedbał ojcowiznę. Są to też emocje przez długi czas wypierane przez bohatera (w przeszłości), który zaszył się w górach i stamtąd nie wyłaził. Ich eskalacja w finale wydaje mi się należyta. Jeśli chcesz, rozwiń myśl – może się gdzieś rozminęliśmy :)

Postaram się to ująć inaczej. Ale najpierw dwa zastrzeżenia:

– spędzam niezdrową ilość wolnego czasu na myśleniu o analizie literackiej

– dokumentnie nie mam przygotowania teoretycznego do myślenia o analizie literackiej.

Skutkiem tego są rozmaite mojszyzmy, które muszę wyjaśniać mocno naokoło, żeby było wiadomo, o co się czepiam. Wybacz więc przydługi wywód, który zaraz nastąpi.

Ok, w kwestii finału. Owszem, niesnaski z bratem, jak to delikatnie ująłeś, są zaznaczone. Absolutnie nie mogę się czepić ich wprowadzenia do fabuły. Po prostu w żadnym momencie lektury nie wydały mi się jej kluczowym elementem. Zawsze plątały się gdzieś na uboczu, w tyle głowy bohatera, nie były kluczowym elementem sceny – aż do finału, kiedy nieoczekiwanie stały się kluczowe dla przebiegu fabuły.

To nie jest błąd. Ale struktura tego tekstu i konwencja, w której go osadziłeś sprawiły, że “spodziewałem się” innego zakończenia – w cudzysłowie, bo nie mam nam myśli faktycznej próby przewidzenia biegu fabuły, a raczej podskórne poczucie, w jakim kierunku to zmierza.

Moje pierwsze “przeczucie” dotyczyło tajemnicy – finału, który w końcu wyjaśni nam, co i jak i skąd. Pytanie “co tu się dzieje” było dla mnie podczas lektury bardzo ważne w pierwszej połowie tekstu – ale kiedy pojawiło się dziecko, straciło ono na znaczeniu.

Pojawiło się drugie – jak bohater poradzi sobie z klątwą? Ten tekst, jak wspominałem, jest bardzo nastrojowy. To opowiadanie zbudowane na fundamencie emocji. Na poczuciu nadchodzącej, nieuchronnej tragedii. Potem “spodziewałem” się więc owej tragedii. Może bohater ulegnie, może jakoś przechytrzy los?

To były dwie istotne dla mnie kwestie podczas lektury. Dlaczego były dla mnie istotne? Preferencje, rzecz jasna, ale też struktura tekstu. To opowiadanie jest napisane w taki sposób, by skłonić czytelnika do zadawania sobie właśnie tych pytań. To one mają go popychać ku finałowi, sprawić, by chciał kontynuować lekturę.

Ale “czy bohater obali brata”, choć to pytanie w pełni zasadne, nawet nie przemknęło mi przez myśl. Dlaczego? Jak wspomniałeś, ten wątek gdzieś tam się plątał, ale zawsze w tle. Nigdy nie był na pierwszym planie w kluczowych momentach. Gdyby podobnie było w finale – gdyby pierwsze skrzypce grało wyjaśnienie tajemnicy albo emocjonalne katharsis, a gdzieś w tle mielibyśmy wątek brata, nie zgłaszałbym zastrzeżeń. Ale tutaj fakt, że nagle jest to kluczowa nitka fabuły wziął mnie z zaskoczenia.

I jeszcze raz podkreślę – to nie jest błąd. Ale przez to, że nie byłem przez tekst przygotowany emocjonalnie, że mam się tym przejąć, przejąłem się mniej, niżbym mógł. Przy czytaniu nie “zastanawiałem się”, czy bohater przejmie tron, więc fakt, że go przejął był mi niemal obojętny. Nie wzbudziłeś u mnie szczególnej antypatii do brata, żebym chciał jego krzywdy. Nie przygotowałeś w moim umyśle miejsca na wybór tragiczny – rządzić, ale kosztem śmierci dziecka. A że sam finał nie daje tej grozie zbytnio wybrzmieć, bo po wszystkim jest dość szybko, nie było kiedy się przejąć. Dlatego finał był mniej satysfakcjonujący, niżby się chciało.

Trudno mi polemizować. Dam Ci się nacieszyć tym negatywnym wrażeniem :P Nie odkryję Ameryki, gdy stwierdzę, że według mnie postacie są odpowiednio zdywersyfikowane, w końcu nikt chyba nie stara się kreować nudziarskich bohaterów na jedno kopyto.

Agree to disagree.

Zabieg z imionami – ja wiem, czy powtarzalny?

Nie w obrębie tego tekstu. Ale Po lekturze innych twoich opowiadań – jeżeli imię bohatera z czymś się kojarzy, to pewnie nie bez przyczyny. ;)

Dzięki za lekturę i komentarz. Cieszę się, że nadal Cię nie zraziłem moimi tekstami i czasem do mnie zaglądasz. Mam też nadzieję, że dostrzegasz skok naprzód względem zrozumiałości opowiadań :D

Skok jest, a owszem. Choć wyznam ci w sekrecie, że zajrzałem z powodu wrażenia, jakie zrobiła ne mnie metafora zawarta w Oblakini. Nie wyłapałem jej, ale sam koncept… Może kiedyś uda ci się trafić w ten złoty środek. ;)

None byłby surowym jurorem:)

IMO trochę za wcześnie zdradzasz okoliczności poznania małżonki, bo w tym momencie już nie miałam żadnych wątpliwości, że ona siedzi w tym po uszy, a przez to opko stało się nieco przewidywalne. Jednocześnie trochę za późno opowiadasz o tym, jak to Rado chciał zostać władcą, bo cały czas wydawało mi się, że pominięte w sukcesji książątko strzeliło focha i wyniosło się z dworu. Wspominasz co prawda o wygnaniu, ale jakoś tego nie widać. Nawet te stale powtarzające się myśli: i to jego ojciec… są na tyle złośliwe, że podtrzymują teorię focha. Po prostu nie widać pragnienia władzy u bohatera, stąd zakończenie zaskakuje trochę bardziej niż powinno, tym bardziej, że w końcówce wszystko dzieje się piekielnie szybko.

Dobra, tyle marudzenia, poza tym podobało mi się. Jest klimacik, czyta się przyjemnie, całkiem fajnie bawisz się schematami znanymi już z literatury, umiejętnie wplatasz elementy mitologiczne. Dobre opko :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

None byłby surowym jurorem:)

None, choć okropnie chciałby być jurorem (ma nawet wybrany obrazek do odznaczania przeczytanych opowiadań), raczej nigdy jurorować nie będzie, więc spokojna głowa. ;)

None,

 

Przepraszam bardzo, ale dlaczego pan się podszywa pod autora opowiadania, powszechnie szanowanego użytkownika portalu, fmsduval1? Wysoce podejrzane zachowanie, zgłaszam na policję.

To on się podszywa pode mnie! Jego zgłoś, jego!

 

Ja dla odmiany nie czytałem innych opowiadań konkursowych, więc nie mam porównania. Ale, po namyśle, stwierdzam, że nie chodzi nawet o ilość zdarzeń, a bardziej o ich rodzaj. Owszem, to i owo w opowiadaniu się dzieje, ale akcję rozwijasz najczęściej poprzez dialogi – co ma swoje plusy, bo łatwiej się łyka ekspozycję, ale i minusy, bo wydarzenia poznajemy z drugiej ręki. Do mordu też dochodzi pod nieobecność narratora – dopiero w finale mamy jedną mocniejszą chwilę (rzut dzieckiem), ale nawet tam głównie gadamy o tym, co było i co być może, zamiast działać.

To ma swoje minusy, które wskazałeś i je teraz dostrzegam, ale i plusy – im więcej dzieje się poza bohaterem, tym bardziej wzmaga się atmosfera osaczenia, dezorientacji. Jak przy większości trudnych wyborów, tak i tutaj coś trzeba było poświęcić, żeby zyskać coś. Być może trzeba było pobawić się proporcjami – do rozważenia na przyszłość :)

 

Zdradzę ci sekret, ale nie możesz nikomu wygadać. Krytyka od kogoś, kto nigdy nie chwali, boli jakby mniej. Więc czasem muszę pochwalić. ;)

Uważaj tylko, żeby Ci w krew nie weszło :P Za pół roku na avatarze słodki kucyk zamiast upiornych zębisk – to by było coś.

 

– dokumentnie nie mam przygotowania teoretycznego do myślenia o analizie literackiej.

Skutkiem tego są rozmaite mojszyzmy, które muszę wyjaśniać mocno naokoło, żeby było wiadomo, o co się czepiam. Wybacz więc przydługi wywód, który zaraz nastąpi.

To się świetnie rozumiemy, również dysponuję potężnym instrumentarium w tym zakresie :))))

 

Co do reszty przydługiego wywodu – kapuję. Będę brał takie rzeczy pod uwagę. Być może zbyt lekko obchodzę się z ideą plot twistu, co na pewno nie jest niczym dobrym. Bardzo dziękuję, że chciało Ci się to zrozumiale wyłożyć :)

 

Nie w obrębie tego tekstu. Ale Po lekturze innych twoich opowiadań – jeżeli imię bohatera z czymś się kojarzy, to pewnie nie bez przyczyny. ;)

Pocieszę Cię, w nowym opku będzie tylko Raymond, Francisco i José :P

 

Skok jest, a owszem.

Bardzo się cieszę. Spora w tym zasługa betmistrzów.

Choć wyznam ci w sekrecie, że zajrzałem z powodu wrażenia, jakie zrobiła ne mnie metafora zawarta w Oblakini. Nie wyłapałem jej, ale sam koncept… Może kiedyś uda ci się trafić w ten złoty środek. ;)

Myślałem, że tamto opko Ci się ani trochę nie spodobało. Miłe zaskoczenie. A nad złotym środkiem stale pracuję. Zrozumiałość fabuły bez tłuczenia czytelnika łopatą nadal stanowi dla mnie trudność. Oby wraz z doświadczeniem się to sukcesywnie zmieniało. 

 

Dzięki za rozmowę, po raz kolejny otworzyłeś mi oczy na kilka istotnych aspektów :)

 

Irko,

 

cieszę się, że w ogólności opko Ci się podobało. Co do mankamentów w zakresie ukazania motywacji – chciałem, żeby przez jakiś czas były ukryte. Przyjrzę się tekstowi pod kątem Twoich uwag, bo może szwankuje tu kwestia timingu i wadliwego rozmieszczenia wskazówek.

Dziękuję za lekturę i komentarz! :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Hej, komentarz opóźniony przez święta. ;)

 

Narracja stylizowana ma to do siebie, że trzeba uważać przy pisaniu. Czytam początek i te zdania są trochę takie… toporne (wybacz, inne określenie nie przychodzi mi do głowy).

 

Dzieci już spały, a i moja małżonka

Jeśli myśli o małżonce to raczej swojej, a nie czyjejś, zwłaszcza że przy dzieciach nie ma dopisku “moje dzieci spały”. No i ta małżonka, jeśli jest celową stylizacją to okej, ale to dość długie, no i mało zwyczajne słowo jak na perspektywę w myślach. Zazwyczaj myślimy imieniem, nie kolorem włosów czy funkcją. ;)

 

obwieścił krzykiem, tak niewłaściwym dla miejsca i pory.

Ciężko, żeby krzyk sługi był w jakimkolwiek miejscu czy o konkretnej porze właściwy. Dalej też jest tak trochę… bez przemyślenia. Sporo informacji nic nie daje, a tylko zapycha tekst, np.

 

Lecz złamałem się, ciekawość odniosła triumf nad trzeźwym umysłem. Przyjąłem posła (…)

Skoro przyjął posła to wiemy, że się złamał i go przyjął. A ciekawość odnosząca triumf brzmi jak z podniosłej sztuki teatralnej, więc tak średnio tu pasuje. Chyba że ten bohater jest taki dziwny, choć nawet jeśli… Mi i tak to zgrzyta. Cały ten akapit jest jak dla mnie przekombinowany. Ciężko mi wczuć się w bohatera i jego ciekawość odnośnie listu, kiedy jest to napisane w taki sposób.

 

cechowała niezłomna wstrzemięźliwość

Skoro mamy list, to nie ma sensu pisać, że był wstrzemięźliwy, widzimy to jako czytelnicy.

 

Mam wrażenie, że dalej styl się poprawia, nie jest tak gęsto utkany oczywistościami, zaczyna się podróż, poznajemy trochę żonę bohatera, zaczynam się wciągać.

 

lek­kim kłu­sem, wsłu­chu­jąc się w plusk gór­skich po­to­ków i sze­lest opa­dłych liści. Grza­ło nas słoń­ce, a lekki wiatr

Nie jest to błąd, ale dwa razy lekki rzuca się w oczy. Poza tym, jeśli jechali kłusem, to określenie, że był lekki za wiele nie wnosi. ;) Zwłaszcza że dalej znowu jest o lekkości.

 

Zastanawiam się odnośnie wzmianki o wstydzie przy „wyrwaniu się ze szponów pociech”, bo jeśli to dawniejsze czasy, to raczej nie przywiązywano wagi do tego, aby musieć czuć się źle, kiedy dzieci się zostawia, nie było na to takiego nacisku jak teraz, zwłaszcza ze strony mężczyzny.

 

Głównego bohatera na chwilę opuszcza nastrój grozy, żeby przybyć ponownie z ciemnymi chmurami. Hm… Opisy są ładne i widać, że dużo pracy zostało w nie włożone, żeby klimat przenosił nas do dawnych czasów, ale gdzieś tu zagubiono motyw grozy, nie wiemy, czego mamy się spodziewać, co ma nas wystraszyć, a powinniśmy wczuć się w bohatera i tak jak on zacząć odczuwać niepokój. Na plus opisy burzy i gradu, bardzo plastyczne i jednocześnie w starym stylu.

 

Podoba mi się nastrój po dotarciu do stolicy. Zaczyna robić się mroczno, brak ludzi, może zaraza, klątwa? Wciągnęłam się. ;) W końcu mamy konkrety! Cała ta sytuacja na zamku, dziwni służący, lęk o to, że brat nie żyje, wtargnięcie do sali – wszystko zawiera sporą dawkę emocji, których brakowało wcześniej.

 

Tutaj oprócz świetnego wprowadzenia i spotkania brata, mamy po prostu niesamowite opisy. Karaceny, pałasze, podwoje donżonu, jatagan – wszystko idealnie wpasowane.

 

Hm, dziwne, że Drago nie znał żony Rada. To zbyt naciągane jak na odległość, którą Rad pokonał w mimo wszystko niezłym czasie, tylko ze względu na wiadomość.

(Dopisek po przeczytaniu całości: Byli pokłóceni, więc okej, można przyjąć, że nie przybył na ślub, ale przez to bez sensu jednak wydaje się, że Rad tak szybko pospieszył do brata, bo z całej fabuły wynika, że nie miał wielkich nadziei na zajęcie jego miejsca w momencie podróży tutaj.)

 

Na plus, że bohater dawniej parał się magią. Jedynie trochę nie pasuje mi, że raz mówi na to gusła i zabobony (czyli tak bardziej lekceważąco i jakby to było coś luźnego), a raz czarnoksięstwo, czyli bardziej czarna magia.

 

Oni są jedyną magią, której mi trzeba.

To zdanie jest niezłe, ale brzmi trochę zbyt nowocześnie, jak na tamte czasy. Może nawet nie tyle nowocześnie, co tak filmowo.

 

Coś ta żona trochę podejrzana, najpierw jechała taka odważna, teraz słysząc o magii, patrzy na męża z dumą… Ciekawe, czy coś z tego wyniknie, czy to tylko przypadkowe zdania.

 

Opis Zbyluta świetny. Tak dobry, że można zobaczyć przed oczami tę postać. Uwielbiam takie opisy.

 

Bardzo podoba mi się fragment rozmowy w sypialni, zwłaszcza kiedy dowiadujemy się o zduhaczu, to Twój własny pomysł? Fajna nazwa. :) Ciekawa jestem, jak wygląda jego praca.

 

Skoro Rad i Snezana przyjechali pomóc, a ostatecznie Rad uznał, że nie bawi się w czary, bo… no bo nie, to przeszłość, to po co chciał przyjechać i tak nagle wyjechać? Ledwo brata odwiedził i już planuje wracać? Trochę brakuje powodu. Albo jest mało nakreślony w tekście. I znowu – skoro może tak przyjechać i wyjechać na szybko, to tym bardziej Drago powinien znać Snezanę.

 

Naprawdę zrobiło się ciekawie, senna atmosfera przerwana pytaniem żony, wtargnięcie Milo, bieg przez zamek.

 

Opis wejścia do komnaty jest dobry, ale to wytrąca z nastroju:

Z uśmiechem podniosłem drewnianego smoka na kółkach. Czerwona farba schodziła z niego płatami, nie miał też oczu ani zębów. Wprawiłem w ruch kółko. Skrzypiało.

Milo konspiracyjnie mówi o strasznym miejscu, Rad dostaje mdłości, wszędzie brud i kurz, więc zamiast zapytać o co chodzi, podnosi zabawkę smoka i wprawia ją w ruch?

 

Dziecko z łuskami, w tajemniczym pokoju. Atmosfera jak z filmu, podoba mi się ten klimat.

 

– Chcesz mi powiedzieć, że uznał to szkaradztwo? Czy on je w ogóle widział, do cholery?!

– Nie widział. Oszalałby – oznajmił Milo, po czym skłonił się i skręcił w korytarz, którym wcześniej nie szliśmy.

Tutaj trochę bez sensu: no to jak Drago uznał to dziecko i je tam ulokował? Wie o wszystkim, skoro Milo się dziwił, że Rad nie wie. Chyba ciekawość by zwyciężyła? Zwłaszcza przy przyjęciu dziecka do siebie? Chyba że był/jest zaczarowany.

 

Zabić… dlaczego nikt tego nie zzzzabił? – pytał ktoś, nie wiedziałem: ja, skąpana we krwi postać, dziecię czy ściany zamczyska. Zzzabiiiić – usłyszałem znów, gdy wyciągałem szpony ku zawiniątku.

A to mi się skojarzyło z bazyliszkiem z drugiej części HP. :D

 

Ujrzała człeka o sercu pełnym żalu, wygnanego z dworu po śmierci ojca.

Tu się wyjaśnia, dlaczego się bracia nie widzieli, ale średnio jest to pokazane w tekście, bo Rad pojechał do Drago bez większych problemów, uściskali się i pogadali.

 

Snezana jest coraz bardziej podejrzana, drobne tropy podsyłasz, ale te sny… Hm… Tylko co ona ma z tym wspólnego? Jestem bardzo ciekawa. :)

 

Szkoda, że zduhacz pełnił rolę osoby do szybkiej eliminacji, w dość makabryczny sposób w dodatku. Miałam nadzieję, że dowiemy się czegoś więcej, może nawet zobaczymy go w akcji.

 

No tak, gadzie dziecko musi zostać zabite, dość standardowy pomysł rozwiązania sprawy, który nagle przyszedł bohaterowi do głowy, czemu nie wcześniej? Zwłaszcza że tak uciekł widząc zduchacza.

 

Mam tylko nadzieję, że nie skończy się śmiercią łuskowatego czy Rada, bo to by było zbyt zwyczajne.

 

zdzierżyć odrazy. Świat zawirował mi przed oczyma, nogi zmiękły, a serce poczęło wyrywać się z piersi. Za oknem usłyszałem donośny, trudny do zdzierżenia gwizd

To nie błąd, ale to powtórzenie rzuca się w oczy.

 

O, bardzo ciekawy pomysł, że to Rad wszystko spowodował i przez jego słowa rozpoczęła się klątwa. Jedynie uważam za naciągane, że wystarczyły same słowa, bo gdyby tak było, to każdy rzucałby sobie na wiatr „A niech ona zginie”, „A niech świat się skończy” itd., więc może lepiej by było, gdyby nie same słowa, a też miejsce to powodowało? To spełnienie życzenia. Albo odpowiednie słowa? Bo tak to trochę za prosto.

 

Szkoda, że wyrzucając dziecko, mieliśmy przed oczami potwora i w dodatku sprawcę wszelkiego zła. Tak naprawdę to niewiele jest w tym winy bohatera, bo:

1. Wypowiedział kiedyś tam w złości słowa, nie przywiązując do nich wagi (jest napisane, że zapomniał).

2. Przyjechał do miejsca opuszczonego, zabiedzonego, przeklętego. Jego brat już odszedł od zmysłów i tak czy siak nie mógłby go uratować.

3. Dziecko było potworem. W sumie wybór jest zbyt prosty, bo jeśli nie poszedłby na układ… No to co by go spotkało? Miałby opiekować się potworem, którego chwilę temu chciał zabić? Zostawić zamek z szalonym bratem, poddanych bez opieki?

Brakuje tutaj lepszego nakreślenia wyboru. Może gdyby brat wcale nie był przekreślony, może gdyby dziecko było zwyczajne? Pod koniec, jasne, Rad niby widzi w nim przebłyski normalnego dziecka i może te łuski były przywidzeniem, ale to bardzo naciągana teoria, patrząc na wszystko, co działo się wcześniej, więc nadal – za prosto. A skoro za prosto, to emocje gdzieś tam się ulatniają i koniec nie oddziałuje na mnie aż tak mocno.

Rad dostał to, co chciał, lecz cena, którą zapłacił, nie była wysoka. Patrząc zdroworozsądkowo, bo to wszystko już zostało spowodowane.

 

A Snezana jednak maczała w tym palce, wiedziałam! W dodatku okazała się demonem, tego się nie spodziewałam. To opowiadanie kojarzy mi się z „Makbetem”, ale o zakończeniu bardziej pozytywnym dla bohatera. Tutaj też jest to parcie na bycie panem na włościach i małżonka, która zrobi wszystko, aby osiągnąć cel.

Podsumowując, podobało mi się, choć kilka momentów zgrzytało, trochę za długi, średnio potrzebny, nudniejszy wstęp i niekoniecznie satysfakcjonujące rozwiązanie zakończenia, które byłoby naprawdę dobre, jeśli podkręcić akcję z bratem i bratankiem.

Czasami językowo opowiadanie odstawało od dawnych czasów, ale ogólnie była zachowana dobra narracja, czytało się płynnie, pomysł na zakończenie mi przypasował.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Mrok i tajemnicze wydarzenia przenikają opowiadanie od początku. Czułam dezorientację Radu, kiedy przeczytał list od brata, jego narastający niepokój w czasie podróży i szok po odwiedzeniu komnaty w opuszczonej części zamku.

Zastanawiałam się, czemuż to nawałnica nie wyrządzała żadnej krzywdy bohaterowi i jego świcie, i nawet zaczęłam nabierać pewnych podejrzeń – które w finale okazały się słuszne – ale te domysły nie przeszkodziły mi czerpać przyjemności z dalszego ciągu opowiadania, które cały czas trzymało w napięciu i kazało z uwagą śledzić kolejne wydarzenia.

Zakładam, że to czytający ma zdecydować, jak była rola Snežany w całej historii.

 

Wierz­chow­ce kła­dły po sobie uszy, to­wa­rzy­szą­cy mi ju­na­cy pa­trzy­li po sobie z lę­kiem… → Czy to celowe powtórzenie?

obrazy wyludnionych wsi, pokiereszowanych pól i wychudłego, rozbiegłego bydła… → Nie umiem zobaczyć pokiereszowanego pola. Co to znaczy, że bydło było rozbiegłe? Bydło może się rozbiec, ale nie może być rozbiegłe.

Proponuję: …obrazy wyludnionych wsi, zniszczonych pól i wychudłego, rozłażacego się bydła

 

pustka stolicy uderzyła mnie niby cios morgenszterna. → …pustka stolicy uderzyła mnie niby cios morgenszternem.

To nie morgensztern zadawał ciosy; ciosy zadawał ktoś, kto uderzał morgenszternem.

 

Dawne, se­kret­ne ar­ka­na, księ­gi grube… → Masło maślane – arkana są sekretne/ tajne z definicji.

 

smród jego brud­ne­go, owcze­go ko­żu­cha… → Zbędne dookreślenie – kożuch to okrycie z wyprawionej owczej skóry.

 

nie dałem we­pchnąć się pod cięż­ki, bra­ter­ski but. → Czy but na pewno był braterski, czyli przyjacielski i serdeczny?

Proponuję: …nie dałem we­pchnąć się pod cięż­ki but brata.

 

po czym krzyk­ną­łem: Wejść!. → Po wykrzykniku nie stawia się kropki.

 

krępy bro­dacz o ru­mia­nej twa­rzy.

– Milo! – Aż pod­sko­czy­łem na widok zna­jo­mej twa­rzy. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Zna­leź­li­śmy się we wschod­nim skrzy­dle twier­dzy, czę­ści rzad­ko uczęsz­cza­nej… → Obawiam się, że rzadkie gdzieś bywanie wyklucza uczęszczanie rzeczonego miejsca.

Proponuję: Zna­leź­li­śmy się we wschod­nim skrzy­dle twier­dzy, czę­ści rzad­ko odwiedzanej

Za SJP PWN: uczęszczany 1. «często i tłumnie odwiedzany» 2. «taki, na którym panuje duży ruch»

 

wy­wi­ja­łem pod su­fi­tem pi­ru­ety… → Piruetów się nie wywija, piruety się kręci.

 

ma­lo­wa­ła je w czer­wo­ne, nie­re­gu­lar­ne pąsy. → Zbędne dookreślenie – pąs jest czerwony z definicji.

 

Po­ka­za­ły mi! Po­ka­za­ły! Po­ka­za­ły!. → Zbędna kropka po wykrzykniku.

 

mon­strum wy­cią­ga­ło w górę swe łap­czy­we szpo­ny. → Zbędny zaimek – czy mogło wyciągać cudze szpony?

 

Sta­ną­łem wpół drogi mię­dzy ko­ły­ską a wy­ło­mem w ścia­nie.Sta­ną­łem w pół drogi mię­dzy ko­ły­ską a wy­ło­mem w ścia­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. Po przeczytaniu obficie popijać (niekoniecznie wodą).

Ostrzeżenie dla alergików: ze względu na fakt, że w głowie krwiożerczego Osvalda produkowane są w dużych ilościach wredne myśli, komentarz może zwierać śladowe ilości takich zwrotów jak: bzdura, grafomania, bezmyślne, idiotyczne, efekciarskie, nijakie, bez sensu.

 

Niestety, ale tekst nie broni się niczym. Mamy tu 30 tys. znaków, a treści jak na lekarstwo. Wykonanie też kuleje, co i rusz potykałem się o niezgrabne zdania, rozdmuchane konstrukcje i nielogiczności. Bohater jest kukłą odgrywającą jedynie rolę narratora. Postaram się obszernie przedstawić moje niezadowolenie z lektury poprzez tradycyjny zrzut bagiennego szlamu miałkich przemyśleń.

Tylko ja dumałem jeszcze, skryty w czeluściach biblioteki, o dziwo myślami krążąc wokół rodzinnego domu i brata, który w nim został, by rządzić i dzielić wedle upodobań.

Powinien jeszcze spoczywać na szezlongu. Użycie w tym zdaniu “czeluści” to typowe efekciarstwo, nijak te czeluści nie pasują znaczeniowo, metaforycznie również wyszło paskudnie. Do tego bohater akurat myśli o bracie i to “o dziwo”, co jest naciąganym zbiegiem okoliczności.

Z początku miałem odprawić gońca, a list spalić jako źródło wieści, których nie chciałem poznać. Lecz złamałem się, ciekawość odniosła triumf nad trzeźwym umysłem.

Trzeźwy umysł zupełnie nie pasuje do opisanej sytuacji. Pierwsze zdanie wskazuje raczej na reakcję emocjonalną.

Przyjąłem posła jeszcze tej samej nocy, pozwoliwszy mu wpierw posilić się i napoić.

Wychodzi na to, że goniec się napoił. To jest błędna konstrukcja. Zupełnie nie potrafisz stylizować języka, tworzysz tylko pozory, dodajesz końcówki -wszy, rozwlekasz zdania i od czasu do czasu wtrącasz słowa w dawnym znaczeniu, upychasz przymiotniki.

Wszak nie chciałem uchodzić za człowieka, który przestępuje z nogi na nogę, nie mogąc doczekać się wieści od brata.

Czemu nie chciał za takiego uchodzić? Byłaby to zupełnie normalna reakcja.

Sam nie mówił zbyt wiele, choć indagowałem go wprost i pośrednio, ustami mych sług.

Indagował go ustami sług? Bufonada literacka. Poza tym bohater o dziwo rozmyśla o bracie, potem chce spalić list, potem kieruje się ciekawością, następnie udaje niewzruszonego, a na koniec wypytuje, choć miał okazywać brak zainteresowania. Wystarczyła pierwsza scena, abym zakwalifikował bohatera jako miotającego się bufona, który sam nie wie, czego chce.

Liczyć pozostało zatem na sam list, lecz i jego treść cechowała niezłomna wstrzemięźliwość

Bohater doszedł do niesamowitego wniosku, że zamiast usiłować wypytywać gońca, może przeczytać list? Fascynujące. I do tego wszystkiego treść listu cechuje się “niezłomną wstrzemięźliwością”? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.

Jedź ostrożnie.

A to jest do bólu współczesne. Tutaj widać doskonale, że stylizacja jest pełna dziur.

Goniec wyruszył z samego rana, niosąc stolicy wieść o mym rychłym przybyciu.

Niósł wieści stolicy? Stolica była adresatem?

Pierwszy śnieg spoczywał już na szczytach gór, lecz drogi pozostawały jeszcze przejezdne.

“Jeszcze” jest zbędne.

Tam znów opadła mnie groza, wraz z obrazem ciemnych, kłębiących się nad głową chmur, które skręcały się i wiły niby żmijowisko. Ciężkie to były chmury, brzemienne w złowrogi opad, który zapowiadały donośne, przejmujące ciało i łamiące ducha warknięcia.

Przekonywanie czytelnika na siłę, że coś jest straszne, gdy straszne wcale nie jest. Nie przekonuje mnie takie pisanie o niczym, powtarzanie w kółko tego samego, pozoranctwo i nadęcie literackie. Druga scena wlecze się niemiłosiernie, jest zapchana opisem przyrody, powtarzaniem, że list był złowieszczy i tyle.

Wierzchowce kładły po sobie uszy, towarzyszący mi junacy patrzyli po sobie z lękiem, a ja trząsłem się, z trudem zachowując niewzruszone oblicze.

Paskudne powtórzenie.

Jedynie Snežana jechała naprzód dziarsko, jakby nic jej nie groziło.

Jeśli już to “jechała na przedzie” i kolejność też jest do zmiany: “dziarsko jechała na przedzie”. Z każdym kolejnym akapitem utwierdzam się w przekonaniu, że stylizacja w tym tekście jest jedynie pozorna.

A ja posuwałem się środkiem głównej arterii, nie odnosząc ran. Dziwiła mnie ta łaska niebios, byłem jednak zbyt wstrząśnięty, by dociekać sedna.

Poważnie? Jedzie w takim gradobiciu, które z jakiegoś powodu omija jego orszak, a on nawet się nad tym nie zastanawia. To nawet w najmniejszym stopniu nie jest wiarygodne. jako czytelnik, czuję się potraktowany jak idiota, który ma uwierzyć w taką bzdurę i czytać dalej, wyłączając jakiekolwiek logiczne myślenia.

Para strażników, kryjących się przed gradem pod kałkanami, wyległa za bramę i wzrokiem otaksowała kolejno mnie, mą chorągiew, Snežanę i resztę świty.

A więc para strażników wyległa za bramę? Tekst jest odpychający właśnie przez takie zabiegi. Strażnicy nie mogli wyjść, oni musieli wylec, co jest znaczeniowo błędne, bo wylec może duża grupa ludzi, a nie dwie osoby. Przecież to aż trzeszczy. Fmsduval, Ty naprawdę tego nie czujesz?

 Snežana stanęła za mną, złożywszy dłonie na oparciu. – A, to moja żona, Snežana. – Ucałowałem jej długie palce.

Ucałował dłoń, którą  Snežana trzymał na oparciu? Musiało to wyglądać komicznie, jak się wyginał, żeby tego dokonać.

Dragomir uniósł ostrzegawczo upierścieniony palec.

Tutaj już nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Upierścieniony to słowo wyjątkowo paskudne, a jeszcze do tego “ostrzegawczo” jest wstawione w takim miejscy, że palec jest upierścieniony ostrzegawczo.

– Drago – rzekłem, stając naprzeciw brata.

– Radu. – Objął mnie nieporadnie i wyściskał. Poczułem wątłość jego ramion.

– Poznaj Snežanę, moją żonę.

Wybitny dialog.

Dragomir ujął jej bladą dłoń i uniósł do ust. Na bladych knykciach złożył soczysty, długi pocałunek, nie tracąc Snežany z oka.

Dużo tej bladości.

 

A potem spadł grad, zabił chłopów obrabiających pola, zabił kobiety piorące koszule nad Bijelą i dziatwę baraszkującą wśród chat. Myślałem wówczas: tragedia, ale było, minęło. Minęło, owszem, a potem wróciło

To niesamowite szczęście, że goniec dał radę przejechać, skoro to gradobicie wybiło chłopów, zniszczyło wsie i trwało tak długo.

– Nie zapomniałem twych dawnych miłostek, dla których porzucałeś brata i unikałeś ojca. Dawne, sekretne arkana, księgi grube jak pnie drzew, szeptane po nocach inkantacje w językach, których nigdym potem nie słyszał. Kto, jak nie ty, mój bracie? Kto, jak nie ty, dojdzie prawdy i ocali ojcowiznę?

Wstrzymałem oddech na czas tej bolesnej, przykrej wyliczanki wypartych przez umysł postępków.

I ktoś taki nic nie podejrzewał? Nic mu nie światło, pomimo posiadania takiej wiedzy? Ta wzmianka o wyparciu to bzdura.

Spoczęliśmy ze Snežaną na szezlongu i bez słowa gapiliśmy się w sufit, słuchając wycia wiatru i łomotu gradu o okiennice, rynny i dachówki.

Nareszcie jest szezlong.

Westchnąłem ciężko i przetarłem twarz dłonią, chcąc odwlec dysputę w czasie.

“W czasie” jest zbędne.

Śniłem o łuskach.

W tej niezwykle nudnej i rozwleczonej opowieści zdecydowanie brakowało jeszcze opisu snu, żeby szezlongowości stało się zadość.

 

Trudno czyta się opowiadanie napisane w pierwszoosobowej narracji, gdy bohater jest jedynie marionetką. Radu dostał list, pojechał do stolicy, połaził po zamku i został hospodarem, a jego żona okazała się demonicą. W mojej ocenie dużo lepiej wyszłaby ta historia napisana w narracji trzecioosobowej i stylizowana na legendę, wtedy nie bolałby tak bardzo brak akcji i szczątkowa fabuła. Narrator typu gawędziarz pasowałby tu zdecydowani bardziej.

– I podziękuj małżonce za pomoc przy zduhaczu – rzuciła ażdacha, gdy byłem już w progu. – Podziwu godne, jak daleko zaszła byle górska demonica.

Zbędne wyjaśnienie. Od drugiej sceny wiadomo, że żona jest w to zamieszana, a jej reakcja na końcu jest jasna. Wątek ze zduhaczem wydaje się wprowadzony na siłę i zbędny.

 

Na koniec coś, co nie leży w mojej naturze, czyli znalezienie czegoś do pochwalenia… a więc to zdanie jest dobre: “Zamczysko tyleż stare, co ogromne, najeżone iglicami wież i szczerzące się krenelażem grubych, obrosłych winoroślą murów, było mi domem przez dobre szesnaście wiosen”.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Hej, klonie fmsduvala ;)

 

Przeczytałam gładko, ale pozostałam z niedosytem. Fabuła okazuje się prosta, może nawet zbyt prosta, aczkolwiek twist, że za wszystkim stoją ambicje jednej demonicy jest fajny. Niemniej jakoś tak tutaj miałam wrażenie, że zamiast wejść mocniej, głębiej w mroczność i tajemniczość, zrelacjonowałeś historię, jakby mocno uwierał Cię gorset limitu (znam ten ból aż za bardzo, więc “mówię, bo smutny i sam pełen winy”). “Mglistowie” mogło mieć usterki, ale jednak tam opowieść rozwinęła skrzydła, miała tło i oddech epicki. Bardziej też podobało mi się to opowiadanie z nawiązaniami do czarnego kryminału ;)

Technicznie jest dobrze, co nie dziwi, aczkolwiek archaizacja czasami mnie wybijała z rytmu. 

 

Bardzo żałuję, że nie poszedłeś w coś, co w tym tekście wydało mi się najciekawsze:

 

Zajrzałem do kołyski i spojrzałem w ślepia bratanka. Może była to tylko złuda, lecz dojrzałem w nich iskrę niewinności, przebłysk człowieczeństwa.

Mam wrażenie, że dopiero tu zaczyna się naprawdę ciekawa historia, ciekawsza od opisu podróży, choć może to mój fetysz, bo motyw o podobnym charakterze (strukturalnym, nie szczegółowo) mam od bardzo dawna przewidziany i obmyślany dla mojego uniwersum (”Deszczowa oberża” minimalnie tego dotyka, a nawet bardziej “Róża jest różą”).

 

Natomiast w kwestii zdania: 

 

Jedynie Snežana jechała naprzód dziarsko, jakby nic jej nie groziło.

uważam, że przedpiśca nie zrozumiał, że tu nie chodzi o to, że ona jechała na czele kolumny, tylko jako jedyna nie miała oporów przed tą jazdą, więc jechała odważnie, bez wahania. Zakończenie to oczywiście potwierdza.

http://altronapoleone.home.blog

uważam, że przedpiśca nie zrozumiał, że tu nie chodzi o to, że ona jechała na czele kolumny, tylko jako jedyna nie miała oporów przed tą jazdą, więc jechała odważnie, bez wahania. Zakończenie to oczywiście potwierdza.

Przedpiśca zrozumiał, ale uznał, że pisanie o jechaniu wprzód nie miałoby sensu skoro przecież nikt się nie cofał, dlatego pokazanie bohaterki jadącej na czele wydawało się zasadniejsze, zwłaszcza w kontekście zakończenia. Ważne jest to, że jechała dziarsko, “naprzód” można spokojnie wyrzucić. Przedpiśca oczekuje, że autor będzie operował językiem na tyle sprawnie, aby przekazać myśli jednoznacznie.

 

Mam wrażenie, że dopiero tu zaczyna się naprawdę ciekawa historia, ciekawsza od opisu podróży, choć może to mój fetysz, bo motyw o podobnym charakterze (strukturalnym, nie szczegółowo) mam od bardzo dawna przewidziany i obmyślany dla mojego uniwersum (”Deszczowa oberża” minimalnie tego dotyka, a nawet bardziej “Róża jest różą”).

Traktuję to jako zaproszenie do skomentowania.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

O ile sobie przypominam, zwróciłem trochę uwagi na to zdanie podczas bety i wydało mi się, że “naprzód” pasuje. Pozwala podkreślić, że ważny w zachowaniu Snežany jest kierunek ruchu, a nie tylko sam akt przemieszczania się. Dosyć jest podobnych przykładów od uznanych autorów w Korpusie PWN (np. z Zazdrości i medycyny Choromańskiego: “Był już w pobliżu pomnika, na ulicy Batorego, od domu Widmara dzieliło go najwyżej kilkadziesiąt metrów. Krawiec wzdychał, klął i z niezmiernym wysiłkiem posuwał się naprzód”).

Potrafię sobie wyobrazić zinterpretowanie tego “naprzód” w znaczeniu “na czele kolumny”. Ten sposób odczytu słownikowo jest chyba poprawny, choć raczej stanęłoby wtedy bezpośrednio po imieniu bohaterki (Doroszewski podaje przykład Szliśmy obydwa, on naprzód, a ja za nim). W każdym razie wydaje mi się na tyle drugorzędny, że nie wprowadza rażącej niejednoznaczności, a tym bardziej nie powinien prowadzić do uwag o sprawności operowania językiem.

Z innych rzeczy, myślałem, że ten pojący się goniec dawno poprawiony, było już przecież o nim parę komentarzy. W konstrukcji “przyjąłem posła jeszcze tej samej nocy, pozwoliwszy mu wpierw posilić się i napić” owa “końcówka -wszy” (imiesłów przysłówkowy uprzedni) jest wszakże w pełni adekwatna, raczej “końcówka -ąc” (współczesny) mogłaby teoretycznie budzić zastrzeżenia.

Odnośnie wątpliwości co do gradobicia selektywnie omijającego osoby ważne dla rozwoju fabuły – to przecież sprawka Snežany, która prawie na pewno pozostawała w kontakcie z ażdachą. Przyznaję, główny bohater mógłby się trochę zastanowić, dlaczego go ta klęska żywiołowa nie dotyka – ludzie mają ogromną zdolność, aby traktować unikanie nieszczęść jako coś normalnego, ale chyba nie aż taką.

 

Regulatorzy, gratulacje za wychwycenie błędów, które stanowczo nie powinny były prześlizgnąć się przez betę. Szczególne wyrazy wdzięczności za w pół drogi, część rzadko uczęszczanąbraterski but… Zastanawiałbym się natomiast, czy nie pozostawić rozbiegłego bydła, ponieważ przy takiej stylizacji spontaniczne utworzenie imiesłowu przymiotnikowego przeszłego czynnego nie wydaje mi się nienaturalne.

Ślimaku Zagłady, bardzo dziękuję. Twoje docenienie jest niezwykle budującym uczuciem. :)

W sprawie rozbiegłego bydła – jeśli Fmsduval i Ty oraz Gekikara, jako betujący, uważacie, że ten zwrot może zostać, zostawcie go. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To ja tak, zanim odpowiem wszystkim szczegółowo, podzielę się tylko rozważaniem w kwestii tego “rozbiegłego” – co powiedzielibyście na podmiankę na “rozpierzchłego”?

 

EDIT: Rozpierzchłego z dookreśleniem po czym, np. po okolicy

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Fmsduvalu, rozbiec sięrozpierzchnąć się to synonimy, znaczą to samo. Musisz zdecydować, co Ci lepiej brzmi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zastanawiałem się, czy bydło może być rozpierzchłe, ale chyba rzeczywiście wychodzi zupełnie na to samo :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Ano, jak by na to nie patrzeć… :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Faktem jest, że “wychudłego, rozbiegłego bydła” w ogóle nie brzmi najszczęśliwiej, choć wydaje mi się, że to głównie kwestia konstrukcji zdania. “Rozłażące się” imho też brzmi niedobrze, jak rozłażąca się konstrukcja, w sensie nietrzymająca się kupy, czyli zaczynam mieć przed oczami krowy rozpadające się na kawałki. Co skądinąd nawet by do tego gradu pasowało, ale chyba jednak nie o to chodzi ;) Rozpierzchłe wydaje mi się najlepsze, ale też nieidealne.

Pytanie jest następujące: czy nie lepiej byłoby ten imiesłów zastąpić po prostu czymś innym, inną konstrukcją?

http://altronapoleone.home.blog

Dobrze, zatem od razu na początku przepraszam Was, Ananke i Reg, za tak późną odpowiedź. Starałem się wcześniej, ale na dobrych chęciach się skończyło. 

 

Ananke,

 

Czytam początek i te zdania są trochę takie… toporne (wybacz, inne określenie nie przychodzi mi do głowy).

A to zabawne całkiem, bo miałem wrażenie dokładnie odwrotne – że na początku jest lepiej niż później :P

 

Jeśli myśli o małżonce to raczej swojej, a nie czyjejś, zwłaszcza że przy dzieciach nie ma dopisku “moje dzieci spały”. No i ta małżonka, jeśli jest celową stylizacją to okej, ale to dość długie, no i mało zwyczajne słowo jak na perspektywę w myślach. Zazwyczaj myślimy imieniem, nie kolorem włosów czy funkcją. ;)

Jak dla mnie “moja” jest okej. Zostawienie: “Dzieci już spały, a i małżonka…” wydaje mi się nieco łyse i nazbyt niedookreślone, z kolei powtórzenie “moje dzieci (…) moja małżonka” ” to już byłaby przesada. Co do samej małżonki – to element stylizacji, plus wplecenie na tym etapie imienia wprowadziłoby zbyteczny zamęt.

 

Ciężko, żeby krzyk sługi był w jakimkolwiek miejscu czy o konkretnej porze właściwy. Dalej też jest tak trochę… bez przemyślenia. Sporo informacji nic nie daje, a tylko zapycha tekst, np.

Lecz złamałem się, ciekawość odniosła triumf nad trzeźwym umysłem. Przyjąłem posła (…)

Skoro przyjął posła to wiemy, że się złamał i go przyjął. A ciekawość odnosząca triumf brzmi jak z podniosłej sztuki teatralnej, więc tak średnio tu pasuje. Chyba że ten bohater jest taki dziwny, choć nawet jeśli… Mi i tak to zgrzyta. Cały ten akapit jest jak dla mnie przekombinowany. Ciężko mi wczuć się w bohatera i jego ciekawość odnośnie listu, kiedy jest to napisane w taki sposób.

 

cechowała niezłomna wstrzemięźliwość

Skoro mamy list, to nie ma sensu pisać, że był wstrzemięźliwy, widzimy to jako czytelnicy.

Wymienione przez Ciebie elementy są wprowadzone celowo, w ramach nieco napuszonej, rozbuchanej stylizacji. Jeśli w toku Twojego komentarza będą powtarzać się podobne uwagi, to pozwolę sobie pominąć.

 

Nie jest to błąd, ale dwa razy lekki rzuca się w oczy. Poza tym, jeśli jechali kłusem, to określenie, że był lekki za wiele nie wnosi. ;) Zwłaszcza że dalej znowu jest o lekkości.

Powtórzenia, ach piękne powtórzenia :) Jak to jest, że człowiek czyta tekst x razy, a one dalej tam są :(

 

Opisy są ładne i widać, że dużo pracy zostało w nie włożone, żeby klimat przenosił nas do dawnych czasów, ale gdzieś tu zagubiono motyw grozy, nie wiemy, czego mamy się spodziewać, co ma nas wystraszyć, a powinniśmy wczuć się w bohatera i tak jak on zacząć odczuwać niepokój. Na plus opisy burzy i gradu, bardzo plastyczne i jednocześnie w starym stylu.

Post factum myślę, że wstęp rzeczywiście mi się trochę rozwlókł i te znaki, które przeznaczyłem na wątek “okołolistowy” i następnie podróż, mogłem spożytkować w dalszym etapie opka. 

 

Podoba mi się nastrój po dotarciu do stolicy. Zaczyna robić się mroczno, brak ludzi, może zaraza, klątwa? Wciągnęłam się. ;) W końcu mamy konkrety! Cała ta sytuacja na zamku, dziwni służący, lęk o to, że brat nie żyje, wtargnięcie do sali – wszystko zawiera sporą dawkę emocji, których brakowało wcześniej.

Fajnie, o to mi chodziło :)

 

Tutaj oprócz świetnego wprowadzenia i spotkania brata, mamy po prostu niesamowite opisy. Karaceny, pałasze, podwoje donżonu, jatagan – wszystko idealnie wpasowane.

Cieszę się bardzo. W ogóle ciekawie komentujesz w miarę czytania. Ma to swoje wady, bo można na początku zarzucić coś, co wyjaśnia się na końcu, ale generalnie to satysfakcjonująca dla autora metoda.

 

Dopisek po przeczytaniu całości: Byli pokłóceni, więc okej, można przyjąć, że nie przybył na ślub, ale przez to bez sensu jednak wydaje się, że Rad tak szybko pospieszył do brata, bo z całej fabuły wynika, że nie miał wielkich nadziei na zajęcie jego miejsca w momencie podróży tutaj.

Przypominam, że zgodnie z listem przybyć miał nie tylko na prośbę, ale i na rozkaz. Radu nadal jest poddanym Dragomira, więc choćby z uwagi na ryzyko utraty dóbr ziemskich bądź innych przywilejów wyjazd do stolicy był wskazany :) Plus zaznaczam, że przed decyzją o wyjeździe do stolicy Radu miota się i rzuca przedmiotami – ergo nie jest zbyt zadowolony z wizji wycieczki.

 

Na plus, że bohater dawniej parał się magią. Jedynie trochę nie pasuje mi, że raz mówi na to gusła i zabobony (czyli tak bardziej lekceważąco i jakby to było coś luźnego), a raz czarnoksięstwo, czyli bardziej czarna magia.

Dlaczego Ci nie pasuje? Przecież to naturalne, że w rozmowie z bratem, którego zapewnia o zaprzestaniu magicznych praktyk, umniejszy ich znaczeniu i charakterowi dla większej wiarygodności. A że potem mówi o “czarnoksięskim fachu” – nie wiem, czemu to szkodzi, gdzie tu sprzeczność.

 

To zdanie jest niezłe, ale brzmi trochę zbyt nowocześnie, jak na tamte czasy. Może nawet nie tyle nowocześnie, co tak filmowo.

Rzeczywiście, trochę może zbyt ckliwie. Ale z drugiej strony jeśli przyjąć, że Radu nie jest w tym zapewnieniu do końca szczery, to i taka sztuczność wydaje się w jego wypowiedzi uzasadniona.

 

Opis Zbyluta świetny. Tak dobry, że można zobaczyć przed oczami tę postać. Uwielbiam takie opisy.

Super! Też lubię ten fragment.

 

Skoro Rad i Snezana przyjechali pomóc, a ostatecznie Rad uznał, że nie bawi się w czary, bo… no bo nie, to przeszłość, to po co chciał przyjechać i tak nagle wyjechać? Ledwo brata odwiedził i już planuje wracać? Trochę brakuje powodu. Albo jest mało nakreślony w tekście. I znowu – skoro może tak przyjechać i wyjechać na szybko, to tym bardziej Drago powinien znać Snezanę.

Przypominam to, co pisałem wcześniej – dostał rozkaz przyjazdu, więc przyjechał. Zakazu wyjazdu już nie dostał (co nie znaczy, że Dragomir by takiego nie sformułował, dowiedziawszy się o planach brata). Weź pod uwagę, że mamy tu emocjonalne spotkanie, krótką wymianę zdań, wzmiankę o “zawodzie na bracie” – to sprzyja zrywom, chęci pokazania: “A ja zrobię po swojemu i wyjadę!”. Jak dla mnie się klei.

 

Milo konspiracyjnie mówi o strasznym miejscu, Rad dostaje mdłości, wszędzie brud i kurz, więc zamiast zapytać o co chodzi, podnosi zabawkę smoka i wprawia ją w ruch?

Zgoda :)

 

Tutaj trochę bez sensu: no to jak Drago uznał to dziecko i je tam ulokował? Wie o wszystkim, skoro Milo się dziwił, że Rad nie wie. Chyba ciekawość by zwyciężyła? Zwłaszcza przy przyjęciu dziecka do siebie? Chyba że był/jest zaczarowany.

Zostawiam niedopowiedziane. Luka intencjonalna.

 

A to mi się skojarzyło z bazyliszkiem z drugiej części HP. :D

Nie tylko Tobie :P

 

Tu się wyjaśnia, dlaczego się bracia nie widzieli, ale średnio jest to pokazane w tekście, bo Rad pojechał do Drago bez większych problemów, uściskali się i pogadali.

Nie pojechał bez problemów – patrz wyżej. Uściskali się sztucznie, pogadali raczej średnio wylewnie, rzekłbym. Ale może trzeba było bardziej to zaakcentować, nie wykluczam.

 

Szkoda, że zduhacz pełnił rolę osoby do szybkiej eliminacji, w dość makabryczny sposób w dodatku. Miałam nadzieję, że dowiemy się czegoś więcej, może nawet zobaczymy go w akcji.

Myślę, że jeszcze wrócę kiedyś do tej postaci, bo to bardzo ciekawe stworzenie.

 

No tak, gadzie dziecko musi zostać zabite, dość standardowy pomysł rozwiązania sprawy, który nagle przyszedł bohaterowi do głowy, czemu nie wcześniej? Zwłaszcza że tak uciekł widząc zduchacza.

Bo sen :P

 

To nie błąd, ale to powtórzenie rzuca się w oczy.

No, szkoda, że mi się nie rzuciło :)

 

Jedynie uważam za naciągane, że wystarczyły same słowa, bo gdyby tak było, to każdy rzucałby sobie na wiatr „A niech ona zginie”, „A niech świat się skończy” itd., więc może lepiej by było, gdyby nie same słowa, a też miejsce to powodowało? To spełnienie życzenia. Albo odpowiednie słowa? Bo tak to trochę za prosto.

Tu jest jedno istotne uzasadnienie – zainteresowania Radu dotyczące wiedzy tajemnej. To dość ograny motyw w sumie, że taka ciekawość sprowadza, czy wręcz zaprasza nieproszonych gości (np. diabła) do naszego świata/duszy.

 

Szkoda, że wyrzucając dziecko, mieliśmy przed oczami potwora i w dodatku sprawcę wszelkiego zła.

Jak to było? Potwór najstraszniejszy, póki go nie ma na ekranie? :P

 

Brakuje tutaj lepszego nakreślenia wyboru. Może gdyby brat wcale nie był przekreślony, może gdyby dziecko było zwyczajne? Pod koniec, jasne, Rad niby widzi w nim przebłyski normalnego dziecka i może te łuski były przywidzeniem, ale to bardzo naciągana teoria, patrząc na wszystko, co działo się wcześniej, więc nadal – za prosto. A skoro za prosto, to emocje gdzieś tam się ulatniają i koniec nie oddziałuje na mnie aż tak mocno.

Rad dostał to, co chciał, lecz cena, którą zapłacił, nie była wysoka. Patrząc zdroworozsądkowo, bo to wszystko już zostało spowodowane.

Tak, już wskazywano ten problem. Mnie taki wybór i takie przebłyski na etapie pisania wystarczały i uzasadniały, co winno być uzasadnione, ale rozumiem vox populi. W przyszłości będę miał na uwadze ten mankament.

 

To opowiadanie kojarzy mi się z „Makbetem”, ale o zakończeniu bardziej pozytywnym dla bohatera. Tutaj też jest to parcie na bycie panem na włościach i małżonka, która zrobi wszystko, aby osiągnąć cel.

O, jest i trzecia osoba, której się skojarzyło. Mnie nie, raczej gdzieś mi jakaś Balladyna się kołatała po głowie :P Ale fajnie, że tekst jakieś skojarzenia budzi.

 

Dzięki za lekturę i rozbudowany komentarz, uważam go za bardzo wartościowy :)

 

Reg,

 

dziękuję Ci za lekturę, komentarz i oczywiście łapankę – wszystkich tych trzech elementów wyczekiwałem (niech nie zwiedzie Cię opóźnienie w replice). 

 

Zakładam, że to czytający ma zdecydować, jak była rola Snežany w całej historii.

O, fajnie, że to wyłapałaś. Owszem, chciałem, żeby można było opowiedzieć się za różnymi możliwościami – że Snežana była zamieszana w całą aferę od początku, że nie była zamieszana wcale, lecz zabiła zduhacza z troski o męża (jako demonica wiedząc i czując więcej), albo że była zamieszana od jakiegoś tam punktu w historii małżeństwa, stopniowo łaknąc coraz więcej.

 

Co do łapanki – nie będę odpowiadał do każdej uwagi osobno, bo się większościowo zgadzam i poprawię ASAP. Zastanawia mnie tylko to:

 

To nie morgensztern zadawał ciosy; ciosy zadawał ktoś, kto uderzał morgenszternem.

Mam wrażenie, że wielokrotnie widziałem konstrukcje (może widziałem je u mnie i to dlatego :P) typu “jak cios miecza” “jak uderzenie pięści”, a nie mieczem czy pięścią. Nie, żebym Ci nie ufał (chyba nie muszę o tym zapewniać), ale masz może na podorędziu jakiś zgrabny poradniczek w tej kwestii?

 

Jeszcze raz dzięki!

 

Drakainie i osvaldowi odpowiem przy następnym okienku wolnego czasu, uprzejmie proszę o cierpliwość :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Fmsduvalu, przykro mi, ale nie mogę służyć poradniczkiem, bo nie mam takiego. :(

Rozum mi podpowiada, że nie miałabym nic przeciw uderzeniu pięści, bo pięść jest częścią człowieka, który  rzeczoną pięścią uderza. Natomiast nie bardzo umiem zobaczyć cios miecza, bo to nie miecz zadaje ciosy, jeno człowiek tym mieczem walczący. Dlatego też nie spodobał mi się cios morgensterna.

Zaznaczę jeszcze, że mogę wcale nie mieć racji, bo nie kryję, iż zupełnie nie znam się na walce i terminach z nią związanych.

 

Cieszę się, że resztę łapanki uznałeś za przydatną. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A jednak odpowiem jeszcze dziś.

 

Osvaldzie,

 

na wstępie cieszę się, że udało mi się (prawie) być wiernym zapowiedziom z jednego wątku i strzeliłem opko zasługujące wprawdzie nie na gwiazdki ujemne, lecz chociaż na 1 gwiazdkę, czym mam nadzieję uplasować się bliżej pierwszego miejsca podium pośród szezlongowych opowiadań.

 

Powinien jeszcze spoczywać na szezlongu. Użycie w tym zdaniu “czeluści” to typowe efekciarstwo, nijak te czeluści nie pasują znaczeniowo, metaforycznie również wyszło paskudnie. Do tego bohater akurat myśli o bracie i to “o dziwo”, co jest naciąganym zbiegiem okoliczności.

Ależ spoczywa później na szezlongu, nawet Ci tam nieco miejsca specjalnie zostawiłem :) Z pewnym uśmiechem go tam zresztą zamieściłem, bo spodziewałem się, że wątpliwej przyjemności z niniejszej lektury sobie nie odmówisz. 

Natomiast jeśli chodzi o zarzut efekciarstwa, który – jak mniemam – będzie się jeszcze powielał, to i tu się uśmiecham, bo Cię niejako złapałem w pułapkę. Dlaczego? A bo tym razem to rozbuchanie, bufonada, czy jakbyśmy sobie tego nie nazwali, było intencjonalne. Przesadna egzaltacja, wzniosłość, czy uduchowienie wypowiedzi wynikają z mojej próby upodobnienia się stylem do tego właściwego dla E.A. Poe czy Lovecrafta (w tłumaczeniu M. Płazy). Taki ogólny wydźwięk tych utworów zapamiętałem i na miarę skromnych możliwości zilustrowałem. Nie dziwię się, że tego nie wychwyciłeś, bo raczej mi jako autorowi nie ufasz (mam w pamięci “Mglistowie”), ale taki cel mi przyświecał.

 

Trzeźwy umysł zupełnie nie pasuje do opisanej sytuacji. Pierwsze zdanie wskazuje raczej na reakcję emocjonalną.

Można to zinterpretować na Twój sposób, ale i można na mój – trzeźwo, czy też rozsądnie byłoby list spalić z perspektywy przyszłych wydarzeń.

 

Wychodzi na to, że goniec się napoił. To jest błędna konstrukcja. Zupełnie nie potrafisz stylizować języka, tworzysz tylko pozory, dodajesz końcówki -wszy, rozwlekasz zdania i od czasu do czasu wtrącasz słowa w dawnym znaczeniu, upychasz przymiotniki.

Konstrukcja jest błędna, już mi to wskazano. Pełna zgoda. A czy zupełnie nie potrafię stylizować – nie wiem. Wydaje mi się, że coś tam umiem, ale wciąż pozostaję w tej kwestii na etapie nauki, bez wątpienia. Co do sposobów, w jakie stwarzam pozory stylizacji, dorzuciłbym jeszcze inwersję, ale poza tym wszystko się zgadza :)

Swoją drogą ciekawe, co powiedziałbyś o stylizacji w “Chołodzie” S. Twardocha. Nie, żebym go za wzór uważał, po prostu aktualnie czytam i w trakcie lektury towarzyszą mi mocno ambiwalentne odczucia.

 

Czemu nie chciał za takiego uchodzić? Byłaby to zupełnie normalna reakcja.

No bo nie lubi się z bratem, to nie chce wyjść na głodnego kontaktu z nim. Spójne.

 

Poza tym bohater o dziwo rozmyśla o bracie, potem chce spalić list, potem kieruje się ciekawością, następnie udaje niewzruszonego, a na koniec wypytuje, choć miał okazywać brak zainteresowania. Wystarczyła pierwsza scena, abym zakwalifikował bohatera jako miotającego się bufona, który sam nie wie, czego chce.

Ależ przecież bohater może się miotać i może nie wiedzieć, czego chce. Cóż w tym złego? Nie uważam, że każda postać literacka musi być twardo stąpającym po ziemi człowiekiem z żelaznymi zasadami. Co więcej, uważam, że bohaterzy mogą być nawet antypatyczni (zresztą takich najbardziej lubię tworzyć).

 

Bohater doszedł do niesamowitego wniosku, że zamiast usiłować wypytywać gońca, może przeczytać list? Fascynujące. I do tego wszystkiego treść listu cechuje się “niezłomną wstrzemięźliwością”? Przecież to nie ma najmniejszego sensu.

Czemu nie ma sensu? Niezłomna, a więc niezłamana (choćby słowem) wstrzemięźliwość. Bufonada – pewnie. Ale sens dostrzegam.

 

A to jest do bóli współczesne. Tutaj widać doskonale, że stylizacja jest pełna dziur.

Czy ja wiem, że takie współczesne? Tzn. owszem, współcześnie też bym tak powiedział. Ale nie czuję w tym wyrażeniu nowoczesności, przynajmniej nie rażącej.

 

Niósł wieści stolicy? Stolica była adresatem?

W stolicy siedział brat. Wieść była dla brata + dworzan obecnych podczas przyjęcia gońca. To się klei, Osvaldzie. 

 

Przekonywanie czytelnika na siłę, że coś jest straszne, gdy straszne wcale nie jest. Nie przekonuje mnie takie pisanie o niczym, powtarzanie w kółko tego samego, pozoranctwo i nadęcie literackie. Druga scena wlecze się niemiłosiernie, jest zapchana opisem przyrody, powtarzaniem, że list był złowieszczy i tyle.

To też, w moim odczuciu, jest domena literatury, którą już wcześniej przywoływałem. Przynajmniej ja podczas lektury Poego czy Lovecrafta bardzo rzadko czułem rzeczywistą grozę, mimo bycia o niej informowanym “często i gęsto”. Coś takiego chciałem odtworzyć tutaj. Gdyby nie to, gdyby nie ramy konkursu, takich wstawek byłoby w tekście albo znacznie mniej, albo nie byłoby ich wcale.

 

Paskudne powtórzenie.

E tam od razu paskudne. Zwyczajne zupełnie. Acz wadliwe, niewątpliwie.

 

Jeśli już to “jechała na przedzie” i kolejność też jest do zmiany: “dziarsko jechała na przedzie”. Z każdym kolejnym akapitem utwierdzam się w przekonaniu, że stylizacja w tym tekście jest jedynie pozorna.

Intencją zdania jest, inaczej rzecz ujmując, “niestrudzone parcie naprzód”. Więc źle mnie zrozumiałeś. Czemu? Nie wiem. Wydaje mi się, że nie ma tu szerokiego pola do interpretacji.

 

Poważnie? Jedzie w takim gradobiciu, które z jakiegoś powodu omija jego orszak, a on nawet się nad tym nie zastanawia. To nawet w najmniejszym stopniu nie jest wiarygodne. jako czytelnik, czuję się potraktowany jak idiota, który ma uwierzyć w taką bzdurę i czytać dalej, wyłączając jakiekolwiek logiczne myślenia.

Sam zacytowałeś zdanie, które przeczy temu, co napisałeś – “Dziwiła mnie ta łaska niebios, byłem jednak zbyt wstrząśnięty, by dociekać sedna”. Ja wiem, że chcesz mnie tu zamordować, ale już bez przesady :)

 

A więc para strażników wyległa za bramę? Tekst jest odpychający właśnie przez takie zabiegi. Strażnicy nie mogli wyjść, oni musieli wylec, co jest znaczeniowo błędne, bo wylec może duża grupa ludzi, a nie dwie osoby. Przecież to aż trzeszczy. Fmsduval, Ty naprawdę tego nie czujesz?

O bufonadzie Ci już wyżej pisałem, to szkoda się powtarzać. Natomiast z tym znaczeniowym błędem to faktycznie, mój – no cóż – błąd :) Wstyd się przyznać, ale nie wiedziałem, że wylec można tylko tłumnie.

 

Ucałował dłoń, którą  Snežana trzymał na oparciu? Musiało to wyglądać komicznie, jak się wyginał, żeby tego dokonać.

Faktycznie, mogłem być bardziej precyzyjny. Pewnie wiesz, o co mi tu chodziło i da się to ogólnie zrozumieć, ale fortunność ukazania czynności pozostaje raczej umiarkowana :)

 

Tutaj już nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać. Upierścieniony to słowo wyjątkowo paskudne, a jeszcze do tego “ostrzegawczo” jest wstawione w takim miejscy, że palec jest upierścieniony ostrzegawczo.

Oczywiście cieszę się, że dostarczam Ci tyle radości. Masochistycznej chyba nieco, ale jednak. Szyk zdania rzeczywiście jest błędny, a co do “upierścienionego” – nie uważam tego słowa za paskudne. Może nieco karkołomne brzmieniowo, ale że paskudne? Bez przesady. To dobry zamiennik, gdy nie chcemy klepać naokoło o “palcu, na którym błyszczały złote pierścienie”, czy czegoś podobnego.

 

Wybitny dialog.

Mogłem napisać, że się przywitali oschle. Pewnie, że tak. Czemu tego nie zrobiłem? Bo chciałem zaakcentować nieporadność i słabość uścisku.

 

Dużo tej bladości.

PASKUDNE powtórzenie!!!!

 

To niesamowite szczęście, że goniec dał radę przejechać, skoro to gradobicie wybiło chłopów, zniszczyło wsie i trwało tak długo.

Nie no, Osvaldzie, przecież mamy tu do czynienia z warunkami atmosferycznymi dalekimi od normalnych, powodowanych siłami przyrody. To nie jest istotna luka. Poza tym w tekście chyba nigdzie nie jest napisane, że goniec dojechał.

 

I ktoś taki nic nie podejrzewał? Nic mu nie światło, pomimo posiadania takiej wiedzy? Ta wzmianka o wyparciu to bzdura.

No nie podejrzewał. A może nie chciał podejrzewać? A może ktoś/coś mu umysł zamglił na czas podróży i wizyty w zamku? To jest tekst tego typu, że racjonalność niekoniecznie powinna grać pierwsze skrzypce. Tak uważam.

 

Nareszcie jest szezlong.

No ba, że jest. Zostawiłem, żebyś miał gdzie odpocząć od tej gehenny :)

 

W tej niezwykle nudnej i rozwleczonej opowieści zdecydowanie brakowało jeszcze opisu snu, żeby szezlongowości stało się zadość.

Śmiem twierdzić, że sen pasuje tu bardziej niż pasował w “Mglistowiu”. Całe opowiadanie jest senne, no i zduhacza nie wyobrażam sobie inaczej tutaj wykorzystać. Także oponuję :)

 

Trudno czyta się opowiadanie napisane w pierwszoosobowej narracji, gdy bohater jest jedynie marionetką. Radu dostał list, pojechał do stolicy, połaził po zamku i został hospodarem, a jego żona okazała się demonicą.

Wiesz, Osvaldzie, tak to można każdy tekst streścić.

 

W mojej ocenie dużo lepiej wyszłaby ta historia napisana w narracji trzecioosobowej i stylizowana na legendę, wtedy nie bolałby tak bardzo brak akcji i szczątkowa fabuła. Narrator typu gawędziarz pasowałby tu zdecydowani bardziej.

Nie potwierdzam, nie zaprzeczam, bo nie mam zdania. Ja to widziałem w takiej formie, w jakiej jest i pod tym kątem mi odpowiada. 

 

Zbędne wyjaśnienie. Od drugiej sceny wiadomo, że żona jest w to zamieszana, a jej reakcja na końcu jest jasna. Wątek ze zduhaczem wydaje się wprowadzony na siłę i zbędny.

A to widzisz, dla Ciebie zbyteczne wyjaśnienie, a dla części czytelników to zdanie było niezbędne, by zrozumieli to i owo. Nie dogodzisz :) We wstępnej wersji tekst był dużo mniej łopatologiczny.

Wątek ze zduhaczem na pewno miał potencjał na coś więcej niż wstawkę. Ale to też nie tak, że bym go chętnie wykasował. W stanie obecnym jest to element taki no, bez szału, ale może być. W mojej ocenie, rzecz jasna.

 

Na koniec coś, co nie leży w mojej naturze, czyli znalezienie czegoś do pochwalenia… a więc to zdanie jest dobre: “Zamczysko tyleż stare, co ogromne, najeżone iglicami wież i szczerzące się krenelażem grubych, obrosłych winoroślą murów, było mi domem przez dobre szesnaście wiosen”.

Fajnie, chociaż skojarzenie krenelaż-uśmiech/zęby wydaje mi się już powoli wyświechtane. 

 

Pytanie co do interpretacji Twoich komentarzy – czy to, na co nie wskazałeś, uznać mam za poprawne? Mówię tu np. o dialogach, z których skrytykowałeś tylko jeden.

 

Dzięki za lekturę i komentarz.

 

drakaino,

 

Przeczytałam gładko, ale pozostałam z niedosytem. Fabuła okazuje się prosta, może nawet zbyt prosta, aczkolwiek twist, że za wszystkim stoją ambicje jednej demonicy jest fajny. Niemniej jakoś tak tutaj miałam wrażenie, że zamiast wejść mocniej, głębiej w mroczność i tajemniczość, zrelacjonowałeś historię, jakby mocno uwierał Cię gorset limitu (znam ten ból aż za bardzo, więc “mówię, bo smutny i sam pełen winy”).

Gorset mnie w sumie nie uwierał, opko raczej było przemyślane i bez większych cięć na etapie postprodukcji. Może wina pomysłu, tak po prostu :)

“Mglistowie” mogło mieć usterki, ale jednak tam opowieść rozwinęła skrzydła, miała tło i oddech epicki. Bardziej też podobało mi się to opowiadanie z nawiązaniami do czarnego kryminału ;)

Pierwsze z wymienionych też wolę, drugie nie :)

Technicznie jest dobrze, co nie dziwi, aczkolwiek archaizacja czasami mnie wybijała z rytmu. 

A podrzuciłabyś przykład tej wybijającej archaizacji? W celach edukacyjnych, oczywiście, nie celem udowodnienia.

 

Mam wrażenie, że dopiero tu zaczyna się naprawdę ciekawa historia, ciekawsza od opisu podróży, choć może to mój fetysz, bo motyw o podobnym charakterze (strukturalnym, nie szczegółowo) mam od bardzo dawna przewidziany i obmyślany dla mojego uniwersum (”Deszczowa oberża” minimalnie tego dotyka, a nawet bardziej “Róża jest różą”).

Deszczowa oberża dalej czeka na mnie :( A z tym dzieckiem – możliwe. Nie wykluczam, że trzeba było pogłębić ten wątek, jak i niektóre inne.

 

Dzięki za lekturę i komentarz! :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Może wina pomysłu, tak po prostu

Pomysł jest dobry. Imho raczej kwestia proporcji oraz – co oczywiście jest moim subiektywnym wrażeniem – skrótowości. Dlatego podejrzewałam limit.

 

Przykładów poszukam – byłyby od razu, gdyby nie to, że czytałam z komórki, więc w wolnej chwili zajrzę i coś znajdę.

 

Pierwsze z wymienionych też wolę, drugie nie :)

A ja bardzo lubię to drugie. Wahałam się nad nominacją.

 

Natomiast co do wątku dziecka – może w takim razie sequel? Taka lady Makbet jak Snežana zasługuje na dalszy ciąg ;)

http://altronapoleone.home.blog

Natomiast jeśli chodzi o zarzut efekciarstwa, który – jak mniemam – będzie się jeszcze powielał, to i tu się uśmiecham, bo Cię niejako złapałem w pułapkę. Dlaczego? A bo tym razem to rozbuchanie, bufonada, czy jakbyśmy sobie tego nie nazwali, było intencjonalne. Przesadna egzaltacja, wzniosłość, czy uduchowienie wypowiedzi wynikają z mojej próby upodobnienia się stylem do tego właściwego dla E.A. Poe czy Lovecrafta (w tłumaczeniu M. Płazy). Taki ogólny wydźwięk tych utworów zapamiętałem i na miarę skromnych możliwości zilustrowałem. Nie dziwię się, że tego nie wychwyciłeś, bo raczej mi jako autorowi nie ufasz (mam w pamięci “Mglistowie”), ale taki cel mi przyświecał.

A więc zastawiłeś pułapkę na krwiożerczego Osvalda? Ech, niestety muszę Cię rozczarować. Od przeczytania pierwszego akapitu Twoich tekstów wiem, że jesteś naśladowcą. Właśnie dlatego piszę Ci w komentarzu o literackiej bufonadzie i efekciarstwie. Czemu nie szukasz własnego stylu? Czemu wolisz nieudolne naśladownictwo? Jeśli zajrzysz na mój profil, to znajdziesz tam definicję opowiadania szezlongowego, ważnym jej elementem jest to, że autor wysuwa się przed opowiadanie, chce pokazać siebie a nie opowiedzieć historię.

Napisałeś tekst zmanierowany i nieszczery po to, aby mnie złapać w pułapkę. A ja w komentarzu piszę Ci, że tekst jest efekciarski i zawiera zdania będące literacką bufonadą, bo czytając, czuję się zwodzony. Wiem, że czytam coś, co nie jest autentyczne. Mamy więc, fmsduvalu, pełną zgodę. Napisałeś tekst fałszywy, a ja tak go odebrałem. Usiłujesz moje zarzuty do Twojego tekstu przenieść na prozę Lovecrafta, ale to nie zadziała, bo to Ty jesteś naśladowcą i właśnie naśladownictwo czyni opowiadanie nieautentycznym.

Czy w ogóle obchodzi Cię los bohatera, którego historię opowiadasz? Czy choć w najmniejszym stopniu jest Ci ta postać bliska? Czy skupiasz się tylko na naśladowaniu stylu?

Dam Ci radę, zamiast zastawiać na mnie pułapki, napisz opowiadanie własnym stylem. Zostaw tę manierę, tę sztuczność, skupianie się na formie. Skup się na bohaterach, na fabule i opowiedz to naturalnym dla Ciebie stylem. Nie przypomnę sobie teraz, gdzie to czytałem, ale jeden z polskich pisarzy powiedział kiedyś: Tragedią polskiej prozy jest to, że autorzy usiłują pisać pięć centymetrów nad swoją głową.

A szezlong oczywiście wyłapałem, wiem, że była to wzmianka specjalnie dla mnie.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Ech, Osvaldzie, ja do Ciebie z uśmiechem, a Ty do mnie z gazrurką.

 

Czemu nie szukasz własnego stylu? Czemu wolisz nieudolne naśladownictwo?

Ależ szukam, efekty tego znajdziesz na moim profilu. Również ten tekst jest tego emanacją. Przecież każdy utwór stanowi próbę sprawdzenia się w danej konwencji, w danym stylu, w danym gatunku. Doprawdy, kuriozalne pytania zadajesz.

 

Napisałeś tekst zmanierowany i nieszczery po to, aby mnie złapać w pułapkę.

Nie. Proponuję ponowną lekturę mojego komentarza. Napisałem tekst na konkurs “Nokturny”, w którym wyraźnie wskazano, że mile widziane są odniesienia do klasyków gatunku. Moim odniesieniem, poza niektórymi zabiegami fabularnymi, jest stylizacja (może udana, może nie). A to, że spodziewałem się Twojego narzekania pod opkiem, jest kwestią całkowicie poboczną. Nie baw się w nadinterpretację moich słów.

 

Napisałeś tekst fałszywy, a ja tak go odebrałem.

Piękne przeinaczenie. Winszuję.

 

Usiłujesz moje zarzuty do Twojego tekstu przenieść na prozę Lovecrafta, ale to nie zadziała, bo to Ty jesteś naśladowcą i właśnie naśladownictwo czyni opowiadanie nieautentycznym.

Nie, nie usiłuję. Przeinaczenie po raz drugi.

 

Czy w ogóle obchodzi Cię los bohatera, którego historię opowiadasz? Czy choć w najmniejszym stopniu jest Ci ta postać bliska? Czy skupiasz się tylko na naśladowaniu stylu?

A gdzie tam. Tylko styl!

 

opowiedz to naturalnym dla Ciebie stylem.

A co, jeśli styl z “Mglistowia” jest tym dla mnie naturalnym?

 

Tragedią polskiej prozy jest to, że autorzy usiłują pisać pięć centymetrów nad swoją głową.

Ładne.

 

A szezlong oczywiście wyłapałem, wiem, że była to wzmianka specjalnie dla mnie.

Tak, w “Mglistowiu” już antycypowałem Twoje przybycie na portal, dlatego tam też się on znajduje.

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Ech, Osvaldzie, ja do Ciebie z uśmiechem, a Ty do mnie z gazrurką.

Nie dramatyzuj. Po prostu wyjaśniam Ci mój punkt widzenia. Jak się zastawia pułapkę na grubego zwierza, to trzeba mieć porządny sprzęt.

Ależ szukam, efekty tego znajdziesz na moim profilu. Również ten tekst jest tego emanacją. Przecież każdy utwór stanowi próbę sprawdzenia się w danej konwencji, w danym stylu, w danym gatunku. Doprawdy, kuriozalne pytania zadajesz.

W tekstach, pod które zajrzałem, widzę ten sam styl, nic nie wskazuje na poszukiwania i eksperymentowanie z różnymi stylami.

Nie. Proponuję ponowną lekturę mojego komentarza. Napisałem tekst na konkurs “Nokturny”, w którym wyraźnie wskazano, że mile widziane są odniesienia do klasyków gatunku. Moim odniesieniem, poza niektórymi zabiegami fabularnymi, jest stylizacja (może udana, może nie). A to, że spodziewałem się Twojego narzekania pod opkiem, jest kwestią całkowicie poboczną. Nie baw się w nadinterpretację moich słów.

Nie sądzę, abym nadmiernie interpretował, skoro napisałeś: Natomiast jeśli chodzi o zarzut efekciarstwa, który – jak mniemam – będzie się jeszcze powielał, to i tu się uśmiecham, bo Cię niejako złapałem w pułapkę.

Piękne przeinaczenie. Winszuję.

Nie ma tu żadnego przeinaczenia, sam piszesz: “A bo tym razem to rozbuchanie, bufonada, czy jakbyśmy sobie tego nie nazwali, było intencjonalne”. Takie zabiegi odbieram jako fałsz, wolę autentyczność niż tego typu zabiegi.

Nie, nie usiłuję. Przeinaczenie po raz drugi.

Niestety, ale dla mnie argument odpierający zarzuty w oparciu o przywołanie tekstu, który się naśladowało, jest takim przeniesieniem.

A gdzie tam. Tylko styl!

Tak to właśnie odbieram, czytając.

A co, jeśli styl z “Mglistowia” jest tym dla mnie naturalnym?

A mówisz tak na co dzień? Myślisz w taki sposób podczas pisania? Czy poprawiasz każde zdanie i nadajesz mu inne brzmienie?

Tak, w “Mglistowiu” już antycypowałem Twoje przybycie na portal, dlatego tam też się on znajduje.

Czyli tam też już zastawiałeś pułapkę na mnie?

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

A co, jeśli styl z “Mglistowia” jest tym dla mnie naturalnym?

A mówisz tak na co dzień? Myślisz w taki sposób podczas pisania? Czy poprawiasz każde zdanie i nadajesz mu inne brzmienie?

Przepraszam, że się wtrącam, ale tutaj nie wytrzymałem. Czy ja dobrze rozumiem, że styl, w którym piszemy, ma być odzwierciedleniem naszej codziennej mowy, inaczej jest nienaturalny, fałszywy, zły itd.?

Nie sądzę, by Komuda mówił na co dzień stylizowanym językiem swoich opowieści. Czytaliście Abercrombiego w oryginale? Rozdziały z ludźmi Północy roją się od błędów stylistycznych, skrótów i aint’ów. Rozdziały z Unią są napisane poprawną angielszczyzną. Zgodnie z tą przytoczoną „filozofią” pół książki Abercrombiego jest napisana złym stylem.

Czy pełne patosu powieści Gemmela oznaczają, że tak myślał i mówił?

Akurat Fmsduval ma swój styl, który łatwo poznać. A nawet, gdyby zmieniał go na potrzeby historii, to świadczy tylko o tym, że wie, na czym polega konwencja i jak zmieniać styl w zależności od tekstu.

Przepraszam, że się wtrącam, ale tutaj nie wytrzymałem.

Nie dziwi mnie to.

Czy ja dobrze rozumiem, że styl, w którym piszemy, ma być odzwierciedleniem naszej codziennej mowy, inaczej jest nienaturalny, fałszywy, zły itd.?

Nie, źle rozumiesz. I zupełnie mnie to nie dziwi. Autor jakiś styl czuje albo nie. Kluczowe jest trzecie pytanie, które zadałem. Powstrzymam się jednak od dalszego tłumaczenie, bo już wiem, czym się kończą jakiekolwiek próby rozmowy z Tobą.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

jesteś naśladowcą (…) literacka bufonada (…) efekciarstwo (…) nieudolne naśladownictwo (…) chce pokazać siebie, a nie opowiedzieć historię (…) tekst zmanierowany i nieszczery (…) tekst fałszywy (…) jesteś naśladowcą

Tyle wymysłów i epitetów, a wystarczyłoby uczciwie napisać “nie należę do grupy docelowej, nie umiem się z tym pogodzić i przerzucam winę na autora”.

Nie, źle rozumiesz. I zupełnie mnie to nie dziwi. Autor jakiś styl czuje albo nie. Kluczowe jest trzecie pytanie, które zadałem. Powstrzymam się jednak od dalszego tłumaczenie, bo już wiem, czym się kończą jakiekolwiek próby rozmowy z Tobą.

Sądzę, że rozumiem doskonale, co właśnie potwierdziłeś. Co znaczy, że autor czuje styl lub nie? Pisanie w innym stylu to kwestia wyuczenia. Pisać jak Lovecraft i Kuttner? Jak Howard czy Wagner? Kwestia znalezienia cech charakterystycznych i umieszczenia w swoim tekście. To nie kwestia czucia.

Trzecie pytanie, które zadałeś, było właśnie… trzecie. Mam rozumieć, że pierwsze i drugie nie mają żadnego znaczenia? W takim razie, po co je piszesz? Ile jeszcze Twoich zdań jest niepotrzebne?

Poprawia się każde zdanie, jeśli tego wymaga poprawa, ale nie przypuszczam, by Fmsduval (czy ktokolwiek inny) pisał opowiadanie w swoim stylu, po czym mozolnie, zdanie po zdaniu, przerabiał je na inny styl. Sam pisałem już w różnych stylach i to naprawdę nic trudnego, gdy złapie się dryg.

Podsumowując, nie wypominaj autorowi błędów, gdzie ich nie ma, bo nikomu to nie służy.

Tyle wymysłów i epitetów, a wystarczyłoby uczciwie napisać “nie należę do grupy docelowej, nie umiem się z tym pogodzić i przerzucam winę na autora”.

Epitet

1. «wyraz pełniący wobec rzeczownika funkcję określającą»

2. pot. «wyzwisko»

 

W pierwszym znaczeniu zapewne tak, w drugim nie ma ani jednego. A co uważam o wykreślankach i wyrywania słów z kontekstu już jasno kiedyś napisałem, nie będę się powtarzał.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Przepraszam, że się wtrącam, ale tutaj nie wytrzymałem. Czy ja dobrze rozumiem, że styl, w którym piszemy, ma być odzwierciedleniem naszej codziennej mowy, inaczej jest nienaturalny, fałszywy, zły itd.?

Poruszasz bardzo ciekawy temat, bo z takiego (mylnego) przeświadczenia, że język pisany odzwierciedla mówiony, bierze się pokutujący także w popkulturze stereotyp, że starożytni byli wyłącznie poważnymi facetami w togach, którzy łazili po portykach albo forach i dyskutowali we wzniosłych słowach o filozofii. Wynika to z tego, że znacznie bardziej “znane” (w sensie, że ludzie o nich słyszeli, a nie że czytali; po części to wina edukacji szkolnej) są dialogi Platona czy oratorskie popisy Cycerona, a nie komedie Arystofanesa, gdzie dowcipy bywają na poziomie poślizgnięcia się na skórce od banana albo żartów skatologicznych. I to nadal jest wielka literatura, niekiedy cholernie aktualna. Ale poza wszystkim przekładano ją językiem złagodzonym, podobnie zresztą jak Szekspira. (Z jego polskich tłumaczy najbardziej cenię Słomczyńskiego, któremu można sporo zarzucić, ale przynajmniej trzyma się rejestru i nie ucieka przed wulgaryzmami tam, gdzie one powinny się znaleźć). Niemniej jeden i drugi język jest kreacją. Na co dzień mówiono zwyczajnie. (I prozą, by odwołać się do Moliera).

 

Literatura zawsze była i powinna nadal pozostać domeną kształtowania języka artystycznego. Po to wymyślono środki stylistyczne, które początkowo służyły m.in. mnemotechnice, ale z biegiem czasu zyskiwały aspekt “dekoracyjny”. Długo za w pełni artystyczne (zarówno w postromantycznym rozumieniu, jak i oryginalnym, bo zarówno techne jak i ars to rzemiosło) uważano środki wyrazu charakterystyczne dla “poezji” czyli mowę wiązaną (na sb ostatnio zrobiłam o tym “wykład”), niekiedy bardzo wymyślną. I ona służyła zarówno temu, co dzisiejsza genologia określa mianem “liryki”, jak i epice.

XIX wiek i dynamiczny rozwój powieści sprawił, że proza stała się formą dominującą w epice. A część nurtów, zwłaszcza naturalizm, postulowała te różne zwierciadła obnoszone po gościńcu. Stendhal to wprawdzie nie naturalizm, ale oni to podchwycili także w sensie wprowadzania do literatury języka różnych klas społecznych i tak dalej, co potem w XX wieku przybiera najróżniejsze formy. Obecnie proza umie operować mnogością stylów i strategii narracyjnych, bo jest niezwykle elastyczna. I pisarz umie to tworzyć, a nie pisze po prostu tak jak mówi. (Osobną sprawą jest kwestia realizmu dialogoów – tu są dwie pułapki: nienaturalności czyli pisania ich jak narracji, hipernaturalności czyli np. uwzględniania zmiany składni i tak dalej, co może być eksperymentem, ale w literaturze się nie sprawdza, bo ona, by polecieć Arystotelesem, ma być prawdopodobna, a nie prawdziwa).

Niemniej zawsze cały numer polega na tym, że nawet w naśladowaniu “języka ulicy” pisarz ten język tworzy. Mity “poetów przeklętych”, zwłaszcza dwudziestowiecznych, budują fałszywe poczucie, że język takiego Stachury czy Wojaczka, czy z prozaików Tyrmanda, Hłaski czy Masłowskiej (wymieniam tylko polskich autorów, żeby uniknąć kwestii zagubionego w tłumaczeniu) jest ich językiem codziennym. Zapewne czasami tak, ale jednak jest to język kształtowany, autor wydobywa z niego cechy charakterystyczne, wzmacnia je, uzupełnia środkami stylistycznymi, które są mniej rzucające się w oczy niż np. w ozdobnej prozie Skamandrytów, ale są.

Nawet strumień świadomości jest kreacją literacką. A gdyby jakiś eksperymentator literacki postanowił nagrać swoją gadaninę i następnie opublikować bez żadnych zmian, to gdzieś będzie decyzja o tym, żeby zacząć od takiego, a nie innego zdania, żeby w danej chwili skończyć. Można też nagrać rozmowę na imprezie i ją spisać. Można opisać swój sen. Problem tylko w tym, że w takich działaniach jest wyłącznie gest i one po pierwsze artystyczny wyraz mają raz (jak dadaistyczne pomysły Duchampa), a po drugie zazwyczaj są miałkie literacko.

 

I nie przypadkiem najwyżej oceniana (nie mylić z: najlepiej się sprzedająca!!!) literatura ma indywidualny autorski idiom (to nie tylko kwestia samego stylu zresztą), oprócz tego, że posługuje się sprawnie językiem i umie tworzyć opowieści. Dotyczy to także konwencji popularnych, przez co Chandler jest nadal lepszym pisarzem od Mroza.

 

Można, oczywiście, nie zwracać uwagi na kwestie formalne, patrzeć wyłącznie na akcję i bohaterów. Skutkuje to np. opiniami na LC, że jakieś arcydzieło literackie jest beznadziejne (chyba o “Czarodziejskiej górze” Manna to czytałam), bo czytelnik spodziewał się wartkiej akcji, a zamiast tego się wynudził, ale powiedzmy sobie, że taki czytelnik po prostu szuka wyłącznie rozrywki, a nie traktuje literatury jako kreacji artystycznej, no i po prostu nie ma kompetencji kulturowej (wina szkoły) do tego, żeby przyznać “nie moja bajka, ale doceniam kunszt”.

http://altronapoleone.home.blog

Osvaldzie,

 

Jak się zastawia pułapkę na grubego zwierza, to trzeba mieć porządny sprzęt.

A pewnie. Zwłaszcza polując, dajmy na to, na słonia w składzie porcelany. Byle pukawka nic nie zdziała.

 

W tekstach, pod które zajrzałem, widzę ten sam styl, nic nie wskazuje na poszukiwania i eksperymentowanie z różnymi stylami.

W dalszym ciągu jest to szlifowanie stylu i szukanie jak najlepszego jego wyrazu, sondowanie, co się podoba, a co nie, zbieranie opinii i planowanie ewentualnych dalszych kroków rozwoju. Już sama zmiana narracji na 1-osobową jest próbą czegoś nowego względem “Mglistowia”, czyż nie? Plus dużo lepiej panuję nad stylizacją, skoro mogę pokusić się o intencjonalną przesadę, a nie jest to dzieło wyłącznie przypadku. W następnym opowiadaniu, które opublikuję, będzie lżejsza stylizacja przepleciona z cięższą (nie wiem, czy to dobre określenia), a do tego zastosowałem narrację 1-osobową w czasie teraźniejszym. Jest to eksperyment na moją miarę? Jest, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem. A więc próbuję, stale próbuję.

 

Nie sądzę, abym nadmiernie interpretował, skoro napisałeś: Natomiast jeśli chodzi o zarzut efekciarstwa, który – jak mniemam – będzie się jeszcze powielał, to i tu się uśmiecham, bo Cię niejako złapałem w pułapkę.

Osvaldzie, chyba znane Ci jest znaczenie słowa “niejako”. Myślę, że potrafisz też czytać ze zrozumieniem i nie pomijasz istotnych wątków moich komentarzy. O efekciarstwie napisałem dużo więcej niż o samej pułapce. Wyjaśniłem Ci moje intencje oraz ich genezę. Więc jest to nadinterpretacja. Szkodliwa zresztą dla tej dyskusji.

 

Nie ma tu żadnego przeinaczenia, sam piszesz: “A bo tym razem to rozbuchanie, bufonada, czy jakbyśmy sobie tego nie nazwali, było intencjonalne”. Takie zabiegi odbieram jako fałsz, wolę autentyczność niż tego typu zabiegi.

Nie, to nie jest fałsz. Nikogo nie okłamałem. Napisałem tekst w stylu jak najbardziej oddającym horror gotycki, jaki znam. Skoro konkurs jest na taki właśnie tekst i jurorzy oczekują spełnienia jego gatunkowych (a więc i formalnych) ram, to trudno, abym stworzył tekst wymaganiom tym przeczący bądź pokusił się w ogóle o redefinicję gatunku. Uważam, że Twoja wypowiedź nie jest przemyślana w tym zakresie.

 

Niestety, ale dla mnie argument odpierający zarzuty w oparciu o przywołanie tekstu, który się naśladowało, jest takim przeniesieniem.

Ale o czym Ty mówisz? Tłumaczę Ci, co stało za takim, a nie innym kształtem tekstu, co miałem w głowie. Na tym polega dyskusja. Nie mam potrzeby ucieczki od zarzutów. Uważam, że raczej wykazuję się pokorą w swoich odpowiedziach.

 

A mówisz tak na co dzień? Myślisz w taki sposób podczas pisania? Czy poprawiasz każde zdanie i nadajesz mu inne brzmienie?

A Sapkowski mówi językiem “Narrenturmu”? A Rak myśli językiem “Baśni o wężowym sercu”? Wiadomo, gdzie mi tam do nich, ale bądźmy poważni. Nie po raz pierwszy odnoszę wrażenie, że jesteś przeciwnikiem jakiejkolwiek stylizacji językowej. Możesz być, wolna wola. Ale wygląda to tak, jakbyś niechęć przenosił na ogólny odbiór tekstów, zamiast oceniać je w obrębie określonej kategorii.

Co do ostatniego pytania – nie, piszę “stylizacją” z marszu, przychodzi mi to łatwo i naturalnie. Jasne, potem częściowo poprawiam, ale to nie tak, że każdą archaizację rodzę w bólach po trzech godzinach główkowania.

Toteż względem jeszcze Twojego zarzutu o fałsz – jego tu nie ma. Stylizuję z najwyższą przyjemnością i z dużą swobodą. Uważam, że to pasuje do moich tekstów i zamierzam rozwijać się w tym kierunku, by archaizacja stopniowo stawała się jak najpłynniejsza i jak najbardziej zjadliwa dla czytelnika. Jest to z mojej strony autentyczne.

Tyle ode mnie.

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

O, wiedzę, że już wszyscy poskramiacze krwiożerczego Osvalda przyszli. Bawcie się więc dobrze. Ja mówię stanowcze nie literackiemu snobizmowi i tekstom nudnym, ale wielkim. Dziełom uznanym przez krytyków, których nikt oprócz tych krytyków czytać nie chce. Dziełom, przez które się brnie i marzy, żeby się skończyły. Kreacja artystyczna nie musi oznaczać nudziarstwa ani zadęcia. Im lepszy artysta, tym więcej lekkości i pasji w jego twórczości, tym intensywniej będzie szukał własnej drogi, tworzył własny styl, zamiast naśladować.

Najbardziej mnie mierzi, jak ktoś odmawia ludziom opiniowania tej wielkiej literatury, bo przecież to trzeba mieć kompetencje, to studia trzeba skończyć albo i mieć profesurę, dopiero wtedy człowiek zostanie odpowiednio wtłoczony w schematy, wbije mu się do głowy, co ma mu się podobać, czym ma się zachwycać, bo to jest wielkie i ważne, i środki stylistyczne wskazują na tę wielkość. Potem taki profesor będzie wbijał do głów kolejnego pokolenia te same wytyczne.

 

Nie po raz pierwszy odnoszę wrażenie, że jesteś przeciwnikiem jakiejkolwiek stylizacji językowej. Możesz być, wolna wola. Ale wygląda to tak, jakbyś niechęć przenosił na ogólny odbiór tekstów, zamiast oceniać je w obrębie określonej kategorii.

Masz prawo odnosić wrażenie, jakie chcesz i ja również mam do tego prawo w odniesieniu do Twojego tekstu. Mam prawo też napisać, co o nim sądzę i jak go odbieram. A Ty możesz sobie to tłumaczyć, czym chcesz.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Dziełom uznanym przez krytyków, których nikt oprócz tych krytyków czytać nie chce. Dziełom, przez które się brnie i marzy, żeby się skończyły.

Nie wiedziałem, że przygody Lowina i Cess to wielkie, lecz nudne teksty, pożywka dla krytyków, opowiadania szezlongowe, poruszające ważne tematy filozoficzne i z odniesieniami do historii, literatury oraz sztuki :O

Najbardziej mnie mierzi, jak ktoś odmawia ludziom opiniowania tej wielkiej literatury, bo przecież to trzeba mieć kompetencje, to studia trzeba skończyć albo i mieć profesurę, dopiero wtedy człowiek zostanie odpowiednio wtłoczony w schematy, wbije mu się do głowy, co ma mu się podobać, czym ma się zachwycać, bo to jest wielkie i ważne, i środki stylistyczne wskazują na tę wielkość. Potem taki profesor będzie wbijał do głów kolejnego pokolenia te same wytyczne.

Ale kto Ci tu odmawia opiniowania? Znów miotasz zarzuty w pustkę. Najzwyczajniej popełniłeś ogromnego babola w kwestii stylu i nie chcesz się do niego przyznać.

Ciekawa jest ta Twoja niechęć do wykształcenia. Mówisz, jakby wiedza zabierała możliwość krytycznego spojrzenia na dany tekst czy dzieło. Jednocześnie oczekujesz od autorów znajomości różnych technik literackich, umiejętnego komponowania fabuły i tak dalej. To wymaga wiedzy.

Zatem albo uderzasz w uniwersytety lub nawet szkoły, i uważasz, że poloniści to zło wcielone, albo traktujesz samą wiedzę o pisaniu jako coś złego. I tak sobie myślę, że nie wiem, co gorsze.

 

Masz prawo odnosić wrażenie, jakie chcesz i ja również mam do tego prawo w odniesieniu do Twojego tekstu. Mam prawo też napisać, co o nim sądzę i jak go odbieram. A Ty możesz sobie to tłumaczyć, czym chcesz.

Dzięki za podzielenie się tym truizmem. Gdybyś miał w zanadrzu jeszcze jakiś zgrabny slogan, to się nie krępuj. Liczyłem wprawdzie na jakąś szerszą wypowiedź, no ale znów – wolna wola.

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Zanaisie, odniosłem się do wypowiedzi Drakainy, a w szczególności do tego: Można, oczywiście, nie zwracać uwagi na kwestie formalne, patrzeć wyłącznie na akcję i bohaterów. Skutkuje to np. opiniami na LC, że jakieś arcydzieło literackie jest beznadziejne (chyba o “Czarodziejskiej górze” Manna to czytałam), bo czytelnik spodziewał się wartkiej akcji, a zamiast tego się wynudził, ale powiedzmy sobie, że taki czytelnik po prostu szuka wyłącznie rozrywki, a nie traktuje literatury jako kreacji artystycznej, no i po prostu nie ma kompetencji kulturowej (wina szkoły) do tego, żeby przyznać “nie moja bajka, ale doceniam kunszt”. O Tobie i Twoich tekstach nie wspominałem w komentarzu ani słowem.

 

Dzięki za podzielenie się tym truizmem. Gdybyś miał w zanadrzu jeszcze jakiś zgrabny slogan, to się nie krępuj. Liczyłem wprawdzie na jakąś szerszą wypowiedź, no ale znów – wolna wola.

A cóż mam Ci jeszcze wyjaśniać. Nie jestem przeciwnikiem stylizacji, ale nie może być ona wszystkim, co opowiadanie oferuje. Jeśli fabularnie tekst leży, to stylizacja tylko drażni, a jeszcze jak się okazuje, że jest naśladownictwem, to w tekście nie ma dla mnie nic interesującego.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

A cóż mam Ci jeszcze wyjaśniać.

Czyli co przemilczane, to przyznane. W porządku :)

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Osvaldzie

Dlatego warto wklejać cytat, do którego się odnosimy.

Ja mówię stanowcze nie literackiemu snobizmowi i tekstom nudnym, ale wielkim. Dziełom uznanym przez krytyków, których nikt oprócz tych krytyków czytać nie chce. Dziełom, przez które się brnie i marzy, żeby się skończyły. Kreacja artystyczna nie musi oznaczać nudziarstwa ani zadęcia. Im lepszy artysta, tym więcej lekkości i pasji w jego twórczości, tym intensywniej będzie szukał własnej drogi, tworzył własny styl, zamiast naśladować.

Tutaj jednak mówisz ogólnie, zatem, widząc również Twe wcześniejsze wypowiedzi, gdzie zarzekałeś się, że szukasz literatury nieszezlongowej, łatwej, lekkiej, z humorem, akcją – śmiem się zastanawiać, czego brakowało Ci w moich opowiadaniach przygodowych, że odwiodły Cię wręcz od prenumeraty NF. To były opowiadanie, na które krytyk by nie spojrzał, ale czytelnikom się raczej podobały. Nie wiem, czego szukasz. I nie wiem, czy sam wiesz. Dla mnie szukasz Świętego Gralla literatury, którego nie ma. “Historia twojego życia” Chianga też jest pozbawiona akcji, a pod koniec przez nią brnąłem.

I wiesz, nie mam żadnego wykształcenia polonistycznego, ale trudno mi nie doceniać kunsztu pisarskiego w “Lolicie”, choć akcji tam niewiele. Czy szukamy tylko przygód o Conanie? To szczyt literatury? Nie sądzę.

Szkoła nie jest też winna takiemu czy innemu poziomowi kompetencji językowych u uczniów. Choćbyśmy wszyscy skończyli filologię polską, to ludzie nadal oglądaliby filmy Marvela, czytali Conana i słabe erotyki.

 

Dzień dobry, proszę przygotować licencje na zastawianie pułapek do kontroli i odłożyć ostre narzędzia na bok.

 

Przegląd moderacyjny w toku. W międzyczasie Autorowi przypomnę, że jeśli w zażyczy sobie braku offtopu pod własnym tekstem, zawsze może takie życzenie głośno wyrazić.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tutaj jednak mówisz ogólnie, zatem, widząc również Twe wcześniejsze wypowiedzi, gdzie zarzekałeś się, że szukasz literatury nieszezlongowej, łatwej, lekkiej, z humorem, akcją – śmiem się zastanawiać, czego brakowało Ci w moich opowiadaniach przygodowych, że odwiodły Cię wręcz od prenumeraty NF. To były opowiadanie, na które krytyk by nie spojrzał, ale czytelnikom się raczej podobały. Nie wiem, czego szukasz. I nie wiem, czy sam wiesz. Dla mnie szukasz Świętego Gralla literatury, którego nie ma. “Historia twojego życia” Chianga też jest pozbawiona akcji, a pod koniec przez nią brnąłem.

Zastanawiam się, Zanaisie, przy ilu okazjach będziesz to jeszcze wyciągał? Może zamiast odnosić się do moich komentarzy pod różnymi opowiadaniami i sprowadzać dyskusję w kółko do mojej oceny tekstu z NF, odpowiedz w wątku, w którym się ten wspomniany komentarz znajduje.

A to jest moja wypowiedź, która zamieściłem w innym wątku:

Niezależnie od gatunku nie jestem w stanie zaakceptować źle napisanych dialogów, nie lubię, gdy rozmowa między bohaterami jest wykorzystywana do przekazania informacji czytelnikowi (takie infodumpy w dialogu), ważni są dla mnie bohaterowie, chce żeby byli jacyś, nie znoszę encyklopedycznych notatek, stereotypów i streszczania. Nie toleruję w opowiadaniach emocjonalnego szantażowania czytelnika, nie znoszę purpury i literackiej bufonady. Opowiadanie ma mnie wciągnąć, chcę czuć choć minimalną ciekawość, co będzie dalej. Uważam, że opowiadanie może zostać uznane za piórkowe nawet jeśli ma niedociągnięcia techniczne, ale zależy to od ich rodzaju. Jeśli są to błędy do wyeliminowania na korekcie, to nie ma problemu, ale jeśli autor ma jeszcze kiepski styl i co drugie zdanie wymagałoby redakcji, to niestety problem już jest. Wolę opowiadanie ciekawe i nietuzinkowe, ale z usterkami niż językowo wymuskane nudziarstwo. Odrzucają mnie teksty nastawione na jakiś przekaz, bo niesamowicie trudno mnie zaskoczyć, takie teksty wydają mi się odtwórcze, nudne i przewidywalne. Lubię humor sytuacyjny i ironiczny, żadne żarty, że tak powiem, związane z wydzielinami i wulgarnością mnie nie ruszają. Nie toleruję też pchania do fantastyki wątków politycznych.

Myślę, że na jej podstawie możesz wyciągnąć wnioski, dlaczego Twoje opowiadania uznałem za słabe.

 

Nie wiem, czego szukasz. I nie wiem, czy sam wiesz. Dla mnie szukasz Świętego Gralla literatury, którego nie ma.

Gdyby tak było, to żadnego tekstu bym tu nie pochwalił. Na razie autorami, którzy na portalu bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli są: Mortecius i Darcon.

Szkoła nie jest też winna takiemu czy innemu poziomowi kompetencji językowych u uczniów.

Osobiście uważam, że może niecałkowicie, ale winna jest.

Choćbyśmy wszyscy skończyli filologię polską, to ludzie nadal oglądaliby filmy Marvela, czytali Conana i słabe erotyki.

A czy to źle, że ktoś chce takiej rozrywki? To jest właśnie wynik sztucznego podziału literatury na wysoką oraz niską, niosącą rozrywkę. Wcale tak być nie musi.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

I wiesz, nie mam żadnego wykształcenia polonistycznego, ale trudno mi nie doceniać kunsztu pisarskiego w “Lolicie”, choć akcji tam niewiele. Czy szukamy tylko przygód o Conanie? To szczyt literatury? Nie sądzę.

Szkoła nie jest też winna takiemu czy innemu poziomowi kompetencji językowych u uczniów. Choćbyśmy wszyscy skończyli filologię polską, to ludzie nadal oglądaliby filmy Marvela, czytali Conana i słabe erotyki.

 

Ruszyło mnie trochę to, co napisałeś, Zanaisie. Opowiadania o Conanie Roberta E. Howarda sprzedały się w milionach egzemplarzy, nakręcono kilka wysokobudżetowych filmów, powstały gry planszowe i dziesiątki komiksów. Sam autor ma kilku naśladowców i kontynuatorów stworzonej przez siebie postaci. Wydaje mi się to znakomitym dorobkiem literackim. Nie wymagam poematów na jego cześć, ale za każdym razem jestem rozczarowany jak ktoś umniejsza czyjąś ciężką pracę i sukces. Oby tylko każdemu udało się osiągnąć cząstkę tego.

Jako nastolatek pochłonąłem wszystko, co napisał Howard o Conanie, a także kilka kontynuacji i uzupełnień pary Carter / de Camp. Owszem, teraz szukam innej literatury, ale nastolatkom nadal będę go polecał.

Pozdrawiam.

 

Osval­dzie

Za­sta­na­wiam się, Za­na­isie, przy ilu oka­zjach bę­dziesz to jesz­cze wy­cią­gał? Może za­miast od­no­sić się do moich ko­men­ta­rzy pod róż­ny­mi opo­wia­da­nia­mi i spro­wa­dzać dys­ku­sję w kółko do mojej oceny tek­stu z NF, od­po­wiedz w wątku, w któ­rym się ten wspo­mnia­ny ko­men­tarz znaj­du­je.

Tak, wi­dzia­łem. W moich opo­wia­da­niach po­peł­ni­łem we­dług Cie­bie każdy moż­li­wy błąd xD Całe szczę­ście, tylko Ty tak my­ślisz, a im czę­ściej czy­tam Twoje za­rzu­ty do in­nych opo­wia­dań, tym bar­dziej nie przej­mu­ję się ta­ki­mi opi­nia­mi, które za­cy­to­wa­łeś :)

Gdyby tak było, to żad­ne­go tek­stu bym tu nie po­chwa­lił. Na razie au­to­ra­mi, któ­rzy na por­ta­lu bar­dzo po­zy­tyw­nie mnie za­sko­czy­li są: Mor­te­cius i Dar­con

W takim razie życzę im wielu Two­ich od­wie­dzin :)

Oso­bi­ście uwa­żam, że może nie­cał­ko­wi­cie, ale winna jest.

Szko­ła nie, na­uczy­cie­le tak.

Choć­by­śmy wszy­scy skoń­czy­li fi­lo­lo­gię pol­ską, to lu­dzie nadal oglą­da­li­by filmy Ma­rve­la, czy­ta­li Co­na­na i słabe ero­ty­ki.

A czy to źle, że ktoś chce ta­kiej roz­ryw­ki? To jest wła­śnie wynik sztucz­ne­go po­dzia­łu li­te­ra­tu­ry na wy­so­ką oraz niską, nio­są­cą roz­ryw­kę. Wcale tak być nie musi.

A czy ja mówię, że źle? To bar­dzo do­brze. I nikt tutaj nie mówi o po­dzia­le li­te­ra­tu­ry prócz Cie­bie. Ja też chcę taką roz­ryw­kę, ale znaj­du­ję rów­nież przy­jem­ność w czy­ta­niu trud­niej­szych, am­bit­niej­szych tek­stów. Po tekst/książ­kę po­win­no się się­gać, kiedy czło­wiek mniej wię­cej wie, czego się spo­dzie­wać, dzię­ki temu unik­nie roz­cza­ro­wań.

 

Darconie

Ruszyło mnie trochę to, co napisałeś, Zanaisie. Opowiadania o Conanie Roberta E. Howarda sprzedały się w milionach egzemplarzy, nakręcono kilka wysokobudżetowych filmów, powstały gry planszowe i dziesiątki komiksów. Sam autor ma kilku naśladowców i kontynuatorów stworzonej przez siebie postaci. Wydaje mi się to znakomitym dorobkiem literackim.

Poprawka: nakręcono niewysokobudżetowe filmy, z których tylko Conan Barbarzyńca trzyma poziom, bo Niszczyciel i remake to bardzo nieudane dzieła. Zapomniałeś również o wielu grach komputerowych. Wiem sporo o Conanie, wiem też, że to znakomity dorobek literacki, ale jednak nie będę udawał, że to jakieś mistrzowskie osiągnięcie literatury. Gdyby wyszedł dzisiaj, nie sądzę, by zdobył rozgłos i taki sukces.

Nie wymagam poematów na jego cześć, ale za każdym razem jestem rozczarowany jak ktoś umniejsza czyjąś ciężką pracę i sukces.

Nie wiem, gdzie widzisz moje umniejszanie dorobku Howarda, ale zapewniam, że nie miałem tego na celu. Jak ktoś szuka prostej rozrywki opartej na tym samym schemacie – proszę bardzo, Conan świetnie się nadaje. Ma jakiś prymitywny, brutalny urok, którego wykreowanie też wymaga kunsztu, nie przeczę.

Ale ja akurat nie będę polecał żadnemu nastolatkowi opowieści o Conanie. 

Jeżeli chodzi o stylistykę, konkurs miał określone założenia. Sam sobie raczej czyniłem zarzut z tego, że nie udaje mi się dostatecznie nawiązać do typowych powieści grozy. A zresztą gdyby i nie miał, w eksperymentach stylistycznych nie ma nic obiektywnie niewskazanego, istnieje grupa czytelników czerpiących z nich radość. Gra konwencją to nie jest szkodliwe naśladownictwo, nie stanowi o fałszywości czy bufonadzie.

Nie warto popadać ze skrajności w skrajność. Jeżeli krytykuje się człowieka, który wynudziwszy się przy lekturze napisał, że ta przykładowa Czarodziejska góra jest beznadziejna, nie znaczy to, aby pragnęło się mu odmówić prawa do dzielenia się opinią. Wytyka się raczej braki w wiedzy i argumentacji. I choć na pewno nikt tutaj nie pisze na poziomie Manna, możemy przecież uważać jako swoją grupę docelową podobnych sobie miłośników literatury smakujących różne konwencje, a nie – szeroką publiczność. Kładąc na początku tekstu cytat z wieszcza, nie przejmuję się tym, że czytelnik może wyniósł traumę ze szkolnych lekcji polskiego i zrazi go to do opowiadania, nie dla tych bowiem odbiorców zamierzam pisać. Nie stanowi to zatem obiektywnej wady utworu. A gdybym jeszcze zdołał przypadkiem zachęcić kogoś dotychczas uprzedzonego do (na przykład) Słowackiego, poczytywałbym to sobie za niemały sukces.

Wykazuję, przypuśćmy, subiektywną niechęć do płaskorzeźb; po prostu mi stylistycznie nie przypadają do gustu. Napiszę przecież w komentarzu pod tą przykładową płaskorzeźbą (o ile w ogóle uprę się ją komentować) “osobiście nie jestem zachwycony, nigdy jakoś nie lubiłem płaskorzeźb, poza tym mam takie a takie wątpliwości w interpretacji”, a nie “fałszywość, bufonada, przedszkole rzeźbiarskie, wynaturzenie sztuki”. Nie wyobrażam sobie okoliczności, które mogłyby usprawiedliwić ten drugi styl komentarza.

 

I to nadal jest wielka literatura, niekiedy cholernie aktualna. Ale poza wszystkim przekładano ją językiem złagodzonym, podobnie zresztą jak Szekspira.

Przypomniał mi się tutaj ten przykład z Dantego, poznany zresztą chyba kiedyś tu na Portalu – może i nawet od Ciebie, nie pamiętam:

Ed elli avea del cul fatto trombetta.

Przekład XIX-wieczny:

A wódz ich tyłem trąbił marsz pochodny.

(I obszerny przypis, że wers ten jest odrażający, ale przecież trzeba go przetłumaczyć).

 

Przekład współczesny:

A on jak z trąby z dupy swej wypali.

(Przypisu brak).

Wiem sporo o Conanie, wiem też, że to znakomity dorobek literacki, ale jednak nie będę udawał, że to jakieś mistrzowskie osiągnięcie literatury.

Czy są w ogóle czytelnicy, którzy szukają tylko mistrzowskiej literatury? Wymieniłeś Conana w jednym zdaniu ze słabymi erotykami, stąd mój odbiór.

Gdyby wyszedł dzisiaj, nie sądzę, by zdobył rozgłos i taki sukces.

A to już jest zdanie klucz. :) Zgadza się, ale nie tylko Howard, także mnóstwo innych autorów. Zmieniają się czasy, zmienia się język, zmienia się poczytny temat. Żałuję, że pamiętam, ale jakiś dziennikarz, czy klub literacki, sięgnął po bestseller, czy raczej “mistrzowską literaturę” z początku XX wieku, chyba z lat trzydziestych. I wysłał go, w ramach eksperymentu, do kilkunastu wydawnictw. Żadne nie chciało go wydać. :)

 

Wymieniłeś Conana w jednym zdaniu ze słabymi erotykami, stąd mój odbiór.

Chodziło o pewne wartości, które niesie literatura, albo inaczej mówiąc – wartość rozrywkowa. Zdecydowanie wolałbym czytać Conana niż marne erotyki, bo znacznie rzadziej czułbym zażenowanie. Chociaż w dzisiejszych czasach motyw silnego białego heteroseksualnego mężczyzny, który przemocą przyciąga do siebie tabuny dziewcząt, mógłby wywołać oburzenie pewnych środowisk ;)

 

A to już jest zdanie klucz. :) Zgadza się, ale nie tylko Howard, także mnóstwo innych autorów. Zmieniają się czasy, zmienia się język, zmienia się poczytny temat. Żałuję, że pamiętam, ale jakiś dziennikarz, czy klub literacki, sięgnął po bestseller z początku XX wieku, chyba z lat trzydziestych. I wysłał go, w ramach eksperymentu, do kilkunastu wydawnictw. Żadne nie chciało go wydać. :)

O, zdecydowanie! Tolien, Lovecraft itd. – ciekawe, jak ich dzieła poradziłyby sobie dopiero teraz. Z drugiej strony sami podłożyli fundamenty pod wiele dzieł, zatem bez nich, reszta gatunku też byłaby inna. Pierwszy to pierwszy, potem już jedzie na kulcie i legendzie.

Chociaż w dzisiejszych czasach motyw silnego białego heteroseksualnego mężczyzny, który przemocą przyciąga do siebie tabuny dziewcząt, mógłby wywołać oburzenie pewnych środowisk ;)

Kolejne zdanie klucz. :) Ale tak już jest. :) Uśmiechnąłem się, jak Finkla pisała gdzieś ze zdziwieniem, że Liet-Kynesa z Diuny zrobili w filmie kobietą. :) Do tego czarnoskórą. :) Podobnie było z Chani i jej mężem. Przecież w sławetnej scenie, która kończy pierwszą Diunę Villeneuve’a, Paul w książce zabija męża/partnera Chani i przejmuje zwyczajem ”jego kobietę”, w filmie nic o tym nie ma. Obie zmiany podyktowane zostały poprawnością polityczną. Pewnie było ich więcej.

 

Dlatego dziś już nie nakręciliby nawet LoTRA z 2000 roku, bo jak to tak? Żadnego czarnoskórego aktora, żadnych mniejszości. A co dopiero mówić o dziełach sprzed 100 lat? W “Krainie Lovecrafta” – zekranizowanej przez Netflixa – jest nawet wydźwięk antyloveraftowski przez jego rasizm. Mainstream jest zakładnikiem politycznej poprawności i z pewnością nie będzie ryzykował ogromnych pieniędzy na niepewne dzieła.

Tyle się mówi o „Królu Conanie”, ale jakoś produkcja nie rusza. Sam Conan Barbarzyńca miał być pierwszą częścią trylogii, która nigdy nie powstała.

Ale robimy Fmsduvalowi offtop ;p chociaż może i reklamę? 

Ale robimy Fmsduvalowi offtop ;p chociaż może i reklamę? 

No właśnie się zastanawiam. Opko niby cały czas pierwszą lokatę w komentarzach zajmuje, więc chyba dobrze, z drugiej strony wolałbym poczytać Wasze opinie o tekście :D

 

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Paul w książce zabija męża/partnera Chani i przejmuje zwyczajem ”jego kobietę”,

Proszę mi tu nie bezcześcić świętości. Paul zabija Jamisa, męża Harah. Nie tyle przejmuje kobietę (z którą nigdy potem nie spał), co zmuszony jest o nią dbać, skoro pozbawił opiekuna. Ma do wyboru wziąć ją jako żonę albo jako służącą. Decyduje się na to drugie. Na jakiś tam czas Harah godzi się na to, bo jej synowie są lepiej szkoleni jako członkowie rodziny Muad Diba, ale potem poślubia innego, choć zostaje związana z Paulem, później Leto i Ghanima traktują ją jak piastunkę, Alia chyba też.

Chani do tego nie mieszajmy.

Babska logika rządzi!

Tyle się mówi o „Królu Conanie”, ale jakoś produkcja nie rusza. Sam Conan Barbarzyńca miał być pierwszą częścią trylogii, która nigdy nie powstała.

Myślę, że film w konwencji, jaką mniej więcej wszyscy mają w głowie, pewnie szybko nie powstanie. Częściowo z powód, które wymieniłeś, ale… Nie wiem czy widziałeś Bez przebaczenia, w którym aktor i zarazem reżyser, Clint Eastwood odmienił obliczę westernu. W zasadzie obrócił konwencję o 180 stopni. I co? Film zgarnął cztery Oskary. :)

Gdyby tak ktoś chciał nagrać Conana jako dramat, w podobnej, poważnej konwencji, być może doczekalibyśmy Oskara dla osiłka. Przecież Mickey Rourke dostał Złoty Glob za Zapaśnika. Kto by wcześniej uwierzył, że może to zdobyć film o zawodnikach wrestlingu?

Niestety mam wrażenie, że w ostatnich latach duże wytwórnie mocno ukierunkowały się na wielkie zyski. Te dziesiątki filmów o superbohaterach, Transformersach i kilkanaście kuponów odciętych od Gwiezdnych Wojen…

No właśnie się zastanawiam.

Skomentowałem w ostatnich dniach trzy Twoje opka, Fms :) Mam nadzieję, że mi wybaczysz, tym komciem kończę już offtop.

Proszę mi tu nie bezcześcić świętości.

Masz rację, Finklo. Pomyliłem kobiety, pierwszą księgę czytałem pewnie ze 20 lat temu, ale zobaczymy, jak Denis przedstawi to w filmie.

 

 

W związku z dużą ilością zgłoszeń komentarzy wchodzących w skład tej dyskusji zdecydowaliśmy się wyjaśnić wszystko za jednym razem, publicznie.

 

Osvaldzie

Pewne rzeczy trzeba wyjaśnić wprost, żeby nie pozostawiać niedopowiedzeń – pisanie opowiadania w przyjętej konwencji, inspirując się i wzorując stylem klasyków gatunku, nie jest w żadnym stopniu oszustwem, nieszczerością ani fałszem. Jest co najwyżej ćwiczeniem, zabawą albo eksperymentem. Zazwyczaj uważasz, żeby twoje zarzuty i ataki dotyczyły bezpośrednio tekstu i konkretnych zdań, a nie autora, tym razem przekraczasz granicę. Pisząc, że tekst jest fałszywy i nieszczery zarzucasz ten fałsz, bezzasadnie, autorowi. Gdzie jest więc ta granica? Mniej więcej tutaj: gdy piszesz „czuję się zwodzony” wszystko jest ok, gdy piszesz „Napisałeś tekst fałszywy” to już ok nie jest. I w razie gdyby ktoś miał wątpliwości – tak, to jest moderatorskie upomnienie o którym wspominały ostatnie zmiany w regulaminie.

 

Fmsduval

Rozumiemy twoje oburzenie zarzutami o nieuczciwość. Jednocześnie jednak polecam na przyszłość darować sobie „zastawianie pułapek” na czytelników, chwalić się, że Osvald w nie wpada, a potem dziwić jego reakcją.

 

Ślimaku Zagłady

Te wyrywane z kontekstu zbiory epitetów z komentarzy Osvalda przestają być zabawne, a zaczynają być irytujące. Zwłaszcza, że komentarz nie ma w sobie nic poza atakiem w stronę Osvalda, w żaden sposób nie odnosi się do opowiadania. Jeśli były wątpliwości dotyczące punktu regulaminy o postach nie niosących za sobą treści albo niosącą ją jedynie znikomą – ten post jest bardzo blisko spełnienia tego punktu.

 

Zanaisie

Proszę nie zamieniać kolejnego miejsca na portalu w waszą stałą przepychankę z Osvaldem, wciągając do dyskusji kwestie dotyczące twoich opowiadań. O tamtych opowiadaniach polecam dyskutować pod nimi.

Dodatkowo, prosimy o powstrzymanie się od uwag w stylu "nie wypominaj autorowi błędów, gdzie ich nie ma" w przypadku, gdy spieracie się o własne oceny stylizacji w ocenianym tekście. Taka uwaga również może być różnie interpretowana.

 

Darconie

Tu miałem długi wywód o różnicach pomiędzy Chani a Harah, ale Finkla nie dała mi się wykazać. Więc tylko się z nią zgodzę (tak, Harah robiła za piastunkę Alii) 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Arnubisie, dziękuję za zwrócenie uwagi i oczywiście będę się stosował. Przemyślę, w jaki sposób pisać o nieakceptowalnej moim zdaniem formie komentarza, aby nie stanowiło to “ataku” w opinii moderacji. Cytowanie fragmentów, do których mam zastrzeżenia, dotychczas wydawało mi się słuszne.

wyrywane z kontekstu

Nie znam kontekstu, w którym większość wyliczonych zwrotów byłaby dopuszczalna.

Arnubisie

Proszę nie zamieniać kolejnego miejsca na portalu w waszą stałą przepychankę z Osvaldem, wciągając do dyskusji kwestie dotyczące twoich opowiadań. O tamtych opowiadaniach polecam dyskutować pod nimi.

Rozumiem i odpływam stąd, aż do czasu, kiedy wrócę ocenić opowiadanie.

Dodatkowo, prosimy o powstrzymanie się od uwag w stylu "nie wypominaj autorowi błędów, gdzie ich nie ma" w przypadku, gdy spieracie się o własne oceny stylizacji w ocenianym tekście. Taka uwaga również może być różnie interpretowana.

Tutaj przyznam, nie bardzo rozumiem, bo odnosiłem się do kwestii pisania w stylu, w którym mówiłem, a nie stylizacji zawartej w tekście Fmsduvala. Ale już to zostawmy, bo odpłynąłem.

Pozdrawiam

Tu miałem długi wywód o różnicach pomiędzy Chani a Harah, ale Finkla nie dała mi się wykazać. Więc tylko się z nią zgodzę (tak, Harah robiła za piastunkę Alii) 

Nie krępuj się, dawaj ten wywód (o ile Autor nie oprotestuje). Chętnie przeczytam coś, czego jeszcze o Diunie nie czytałam. A w ostatniej pięciolatce sześcioksiągu nie odświeżałam, coś mogło mi umknąć.

Babska logika rządzi!

Pewne rzeczy trzeba wyjaśnić wprost, żeby nie pozostawiać niedopowiedzeń – pisanie opowiadania w przyjętej konwencji, inspirując się i wzorując stylem klasyków gatunku, nie jest w żadnym stopniu oszustwem, nieszczerością ani fałszem. Jest co najwyżej ćwiczeniem, zabawą albo eksperymentem. Zazwyczaj uważasz, żeby twoje zarzuty i ataki dotyczyły bezpośrednio tekstu i konkretnych zdań, a nie autora, tym razem przekraczasz granicę. Pisząc, że tekst jest fałszywy i nieszczery zarzucasz ten fałsz, bezzasadnie, autorowi. Gdzie jest więc ta granica? Mniej więcej tutaj: gdy piszesz „czuję się zwodzony” wszystko jest ok, gdy piszesz „Napisałeś tekst fałszywy” to już ok nie jest. I w razie gdyby ktoś miał wątpliwości – tak, to jest moderatorskie upomnienie o którym wspominały ostatnie zmiany w regulaminie.

Wielce interesujące. A czy wszystkie konstrukcje “Napisałeś tekst…” są zakazane, na przykład: napisałeś tekst nudny, napisałeś tekst głupi, napisałeś tekst nijaki? Przecież to nie oznacza, że autor jest nudny, głupi czy nijaki.

Druga spraw to fragment, z jakiego to zdanie zostało zaczerpnięte:

Napisałeś tekst zmanierowany i nieszczery po to, aby mnie złapać w pułapkę. A ja w komentarzu piszę Ci, że tekst jest efekciarski i zawiera zdania będące literacką bufonadą, bo czytając, czuję się zwodzony. Wiem, że czytam coś, co nie jest autentyczne. Mamy więc, fmsduvalu, pełną zgodę. Napisałeś tekst fałszywy, a ja tak go odebrałem.

To jest analiza sytuacji. Fmsduval sam przyznał, że “A bo tym razem to rozbuchanie, bufonada, czy jakbyśmy sobie tego nie nazwali, było intencjonalne”, co przełożyło się na moje odczucia, że czytam coś fałszywego. Dalej piszę więc, że mamy pełną zgodę, bo tekst napisany tak celowo odebrałem jako fałszywy.

Jak mniemam w ocenie moderacji złamałem ten zapis nowego regulaminu: “pomawiających inną osobę o takie cechy lub właściwości, które mogą przedstawić ją w złym świetle”, w jaki sposób mogłem więc pomówić autor o coś, do czego sam się pierwszy przyznał.

Jeszcze jedna kwestia. Ślimak Zagłady nie otrzymał upomnienie, mimo że jego wpis bezsprzecznie łamie cztery zapisy regulaminu:

– prowokacyjnych, podsyconych agresją, napastliwych;

– których celem jest poniżenie lub wyśmiewanie się z innej osoby;

– pomawiających inną osobę o takie cechy lub właściwości, które mogą przedstawić ją w złym świetle;

– niezawierających żadnej treści lub zawierających jedynie minimalną treść.

Zacytuję cały wpis Ślimaka Zagłady.

jesteś naśladowcą (…) literacka bufonada (…) efekciarstwo (…) nieudolne naśladownictwo (…) chce pokazać siebie, a nie opowiedzieć historię (…) tekst zmanierowany i nieszczery (…) tekst fałszywy (…) jesteś naśladowcą

 

Tyle wymysłów i epitetów, a wystarczyłoby uczciwie napisać “nie należę do grupy docelowej, nie umiem się z tym pogodzić i przerzucam winę na autora”.

 

Czyż powyższe zdanie nie jest pomówieniem o cechę mogąca przedstawiać mnie w złym świetle? Zarzut o używanie epitetów też jest bezzasadny. A całość ma na celu wyśmiewanie się.

 

Apeluję do moderacji o przemyślenie sytuacji, bo w mojej ocenie doszło do nierównego traktowania użytkowników.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Czyż powyższe zdanie nie jest pomówieniem o cechę mogąca przedstawiać mnie w złym świetle?

Moim zdaniem nie, choć może wypadałoby napisać nawet ostrożniej. Pomówieniem o cechę mogącą przedstawiać kogo w złym świetle jest na przykład konkretne “jesteś naśladowcą”, odnoszące się do osoby, a nie abstrakcyjne “wystarczyłoby uczciwie napisać”, odnoszące się do formy komentarza.

Zarzut o używanie epitetów też jest bezzasadny.

Nie. W zacytowanym fragmencie znajdują się co najmniej cztery epitety (oczywiście nie w znaczeniu “wyzwisk”).

A całość ma na celu wyśmiewanie się.

Nie. Całość ma na celu obronę autora tekstu, który betowałem, przed niesprawiedliwymi atakami wyrażanymi w nieakceptowalnej formie. Ze względu na graniczącą z atakiem osobistym zabawę w jawnie mylne domniemywanie moich celów zgłaszam komentarz moderacji.

Moim zdaniem nie, choć może wypadałoby napisać nawet ostrożniej. Pomówieniem o cechę mogącą przedstawiać kogo w złym świetle jest na przykład konkretne “jesteś naśladowcą”, odnoszące się do osoby, a nie abstrakcyjne “wystarczyłoby uczciwie napisać”, odnoszące się do formy komentarza.

Nie można kogoś pomówić o bycie naśladowcą, jeśli sam najpierw napisał, że naśladował styl innego autora. To jest właśnie wyrywanie z kontekstu.

Nie. W zacytowanym fragmencie znajdują się co najmniej cztery epitety (oczywiście nie w znaczeniu “wyzwisk”).

Skoro więc nie ma wyzwisk, to z czym masz problem?

Nie. Całość ma na celu obronę autora tekstu, który betowałem, przed niesprawiedliwymi atakami wyrażanymi w nieakceptowalnej formie.

Więcej dystansu, Ślimaku Zagłady, to że betowałeś nie oznacza, że musisz od razu rozpoczynać jakieś akcje obronne. Skrytykowałem tu ostro niejeden tekst, ale jakoś Cię tam nie widać z obronami.

Ze względu na graniczącą z atakiem osobistym zabawę w jawnie mylne domniemywanie moich celów zgłaszam komentarz moderacji.

Zgłaszaj do woli. Zauważ tylko, że przycisk zgłoś działa także bez obwieszczania wszem i wobec faktu zgłoszenia. A jeśli “jawnie mylne domniemywanie celów” jest łamaniem regulaminu, to przyjrzyj się teraz swoim wpisom. Zgłosiłeś bardziej siebie niż mnie.

 

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

PAX!

Pecunia non olet

Kochani

 

Przypominamy lojalnie:

 

8. Od decyzji Moderatora Użytkownik może odwołać się do Administratora, jednak jedynie w przypadku, jeśli Moderator zastosował usunięcie Wątku lub udzielił Użytkownikowi ostrzeżenia. Decyzje Administratora zawsze są ostateczne.

 

Macie pełne prawo nie zgadzać się z decyzją moderacji, ale dyskusje na ten temat są bezzasadne. Fmsduvalowi przypominamy, że na jego prośbę zniknąć mogą wszystkie komentarze niezwiązane z opowiadaniem.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Macie pełne prawo nie zgadzać się z decyzją moderacji, ale dyskusje na ten temat są bezzasadne.

Tak, i właśnie z tego prawa skorzystałem. A teraz już milknę, bo powiało rybą grozą.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Arnubisie,

 

Rozumiemy twoje oburzenie zarzutami o nieuczciwość. Jednocześnie jednak polecam na przyszłość darować sobie „zastawianie pułapek” na czytelników, chwalić się, że Osvald w nie wpada, a potem dziwić jego reakcją.

Po pierwsze – dzięki za adekwatną reakcję. Cieszę się, że nowy regulamin nie jest tylko rozwiązaniem fasadowym, lecz rzeczywiście robicie użytek z jego zapisów.

Po drugie – króciutko wyjaśnię Ci intencję stojącą za ową “pułapką”. Chciałem podejść do wypowiedzi Osvalda i do niego samego, jak do zwykłego użytkownika, a więc z uśmiechem, dystansem i przymrużeniem oka, znając już przecież całkiem nieźle jego niechęć do tekstów reprezentujących takie walory (wady) jak przedmiotowe opko. Nie było tu żadnej prowokacji z mojej strony, wiesz, misternego planu wciągnięcia Osvalda w ostrą wymianę zdań, nie chodziło też o żadne przechwałki (bo i czym tu się podniecać?). Chciałem w miarę uprzejmie podyskutować. Teraz już wiem, że w tym wypadku to niemożliwe i będę o tym pamiętał. 

Jeszcze raz dzięki za wsparcie.

 

Tym komentarzem chciałbym zakończyć wszelkie offtopowe wątki. Zapraszam czytelników do dzielenia się opiniami o “Łuskach” :) 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Długo się zastanawiałam i ważyłam z uwagi na sprawną i bezkolizyjną stylizację, nie odleciane porównania i metafory oraz problem inny niż miłość, czy nominować.

Przeważył kłopot z budowaniem głównego wątku, ponieważ – moim zdaniem – podobny był w twoim piórkowym. Ukrywasz rozwiązanie przed czytelnikiem zarówno przy Radzie, jak i Snêżanie, niwelujesz napięcie i zamiast prowadzić fabułę chcesz zaskoczyć czytelnika. Gdy wyjaśnia się na koniec mogę tylko powiedzieć, aha, więc o to chodziło, natomiast w trakcie czytania moje zainteresowanie gaśnie: od sporego na początku, przy zduhaczu już średnie, dziecko go nie podnosi i dalej leci w dół pomimo wstrząsających zdarzeń. Było dużo lepiej niż przy tamtym, ponieważ zdołałeś przywiązać mnie do historii, lecz pod koniec poczułam się wystrychnięta na dudka. 

Przy podobnym budowaniu dramaturgii część czytelników opowieści może przysnąć, ponieważ nie wiadomo o co właściwie toczy się gra, zwłaszcza przy rodzaju przypowieści stylizowanej na epos rycerski (i tak wiem, że nie wierszowany:D).

 

Drobiazgi

,sen – grad

skojarzenia snu z gradem nie pojęłam.

,Podłoga pełna była rupieci, głównie zabawek, pośród których poznałem też kilka moich.

Podkreślenie podmieniłabym, bo powierzchnia, nie komoda/szafa wypełniona czymś. 

 

pzd srd 

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka