- Opowiadanie: drakaina - Przygody człowieka poczciwego na wojnie

Przygody człowieka poczciwego na wojnie

Ulę­gło się w ostat­niej chwi­li, choć z po­wo­du ra­dy­kal­ne­go braku czasu w lutym po­ło­ży­łam krzy­żyk na tym kon­kur­sie. Nie­mniej mia­łam ocho­tę po­ba­wić się cy­ta­ta­mi, więc wsta­wiam to, co jest, może kie­dyś prze­ro­bię to na sen­sow­niej­sze.

 

Tek­ścik jest nie­wąt­pli­wie efek­tem lu­to­wej po­dró­ży kwe­ren­do­wej po kra­jach Mo­nar­chii Habs­bur­skiej i za­sad­ni­czo nie dzie­je się w kon­kret­nych re­aliach, choć naj­bli­żej mu wojny sied­mio­let­niej (1756-63) albo wojny o suk­ce­sję au­striac­ką (1740-48), tyle że w obu tych przy­pad­kach no­men­kla­tu­ra nie­zu­peł­nie taka, a po czę­śći wojny au­striac­ko-pru­skiej roku 1866, choć wtedy z kolei mie­li­by inną broń ;) A ca­łość za­wdzię­cza to i owo dzie­łu o I woj­nie świa­to­wej, więc wy­jąt­ko­wo nie o re­alia sensu stric­to tu cho­dzi.

Wszel­kie po­do­bień­stwa są za­mie­rzo­ne.

Motta są w tek­ście, mi­ni­mal­nie zmo­dy­fi­ko­wa­ne.

 

Po umiesz­cze­niu w prze­dłu­żo­nym ter­mi­nie wpro­wa­dzi­łam po­praw­ki, więc jury może uznać, że się nie kwa­li­fi­ku­je. Może to uznać rów­nież z po­wo­du nie­orto­dok­syj­ne­go wy­ko­rzy­sta­nia cy­ta­tów.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Przygody człowieka poczciwego na wojnie

1. Rze­czy po pro­stu się zda­rza­ją

 

Josef Vodička nie miał ocho­ty iść na wojnę. Nie miał jed­nak rów­nież wyj­ścia: do mia­stecz­ka przy­je­chał ofi­cer po­bo­ro­wy wraz z kil­ko­ma ska­czą­cy­mi wokół niego ka­pra­la­mi, i wpi­sał Jo­se­fa na listę. Po praw­dzie po­wi­nien był wpi­sać na nią Václava Mar­ti­ne­ca, ale Václav miał za ojca za­moż­ne­go kupca, który za­brzę­czał dwa razy sa­kiew­ką: nad uchem ofi­ce­ra i nad uchem pro­bosz­cza. Ten drugi szyb­ko po­twier­dził, że Václav w naj­bliż­szą so­bo­tę się żeni, ten pierw­szy na­to­miast do­pa­trzył się na li­ście po­mył­ki.

A Josef stał z boku i się gapił. Gapił się, kiedy stary Mar­ti­nec na­ra­dzał się z ko­mi­sją, i kiedy ka­pral szep­tał do prze­ło­żo­ne­go, wska­zu­jąc na Jo­se­fa. Kiedy zaś ofi­cer ski­nął ręką, pod­szedł i za­py­ta­ny podał po­słusz­nie na­zwi­sko. I nadal się gapił, gdy wy­szło na jaw, że to jego szu­ka­li, a nie Václava, choć miał o rok za dużo.

Nie miał zatem Josef Vodička, jako się rze­kło, wyj­ścia: po­szedł w ka­ma­sze. Do­stał, zna­czy się, mun­dur, sza­blę i ka­ra­bin jak się pa­trzy, oraz przy­dział do pułku dzie­więć­dzie­sią­te­go pierw­sze­go.

Wzru­szył ra­mio­na­mi. Oj­cow­ski warsz­tat przej­mie star­szy brat, Miloš, a Josef i tak ma do szew­stwa dwie lewe ręce. Za­zwy­czaj spę­dzał dni na ga­pie­niu się, jak star­si Vodičkowie pra­cu­ją albo na ga­pie­niu się, jak za­moż­niej­si miesz­cza­nie spacerują po rynku.

– Idź, Josef – po­wie­dział oj­ciec, kle­piąc młod­sze­go syna po ra­mie­niu – uwa­żaj, żeby cię jaka kula nie do­pa­dła. Jak zo­ba­czysz ka­wa­łek świa­ta, to może zmą­drze­jesz.

No i po­szedł.

Z po­cząt­ku, jak już ma­sze­ro­wał w mun­du­rze, z ka­ra­bi­nem na ra­mie­niu i całym do­byt­kiem w tor­ni­strze, mylił krok, a ka­pral, ten sam, co kilka nie­dziel wcze­śniej wy­pa­trzył Vodičkę na rynku, kiedy gapił się na ko­mi­sję po­bo­ro­wą, darł się na niego bar­dziej niż na in­nych re­kru­tów.

Za to kiedy tra­fi­li na ma­sze­ru­ją­cy w prze­ciw­nym kie­run­ku od­dział nie­przy­ja­ciel­ski i wy­wią­za­ła się po­tycz­ka, Josef wreszcie się za­słu­żył. A było tak, że kiedy szar­żu­ją­cy na nich ka­wa­le­rzy­sta za­mach­nął się na ka­pra­la sza­blą, Vodička, który wła­śnie z pie­ty­zmem prze­ła­do­wy­wał broń, rzu­cił w dia­bły stem­pel i przy­bit­kę, i za­mie­rzył się kolbą ka­ra­bi­nu na jeźdź­ca tak mocno, że tamten ledwie utrzymał się w siodle, a szabla poleciała daleko.

Ku nie­po­mier­ne­mu zdu­mie­niu żoł­nie­rza ka­pral na­wrzesz­czał na niego, że mar­nu­je proch i używa broni nie­re­gu­la­mi­no­wo. Przez pół pa­cie­rza Josef gapił się na prze­ło­żo­ne­go, po czym wy­du­kał:

– Adyć jażem panu ka­pra­lo­wi dup­sko ura­to­wał. – Po­dra­pał się po bro­dzie, bo mu się zdało, że sza­bla ra­czej by do­się­gła głowy ka­pra­la. – Albo i łeb – dodał.

Na po­pa­sie skoń­czył w kar­nia­ku, bez zupy, choć da­li­bóg nie wie­dział, dla­cze­go. Po­wi­tał to jed­nak wzru­sze­niem ra­mion, po­dob­nie jak wcze­śniej ma­gicz­ną prze­mia­nę na­zwi­ska Mar­ti­nec w Vodička. Sam le­d­wie umiał się pod­pi­sać, a czy­tał tylko wiel­kie na­pi­sy na szyl­dach, więc co tam wie­dział o tym, jak się li­te­ry za­cho­wu­ją?

A w kar­ce­rze był przy­naj­mniej sam, nikt mu do ucha nie chra­pał, ni­czy­je pchły na niego nie prze­ska­ki­wa­ły, ni­czy­je buty nie śmier­dzia­ły przy nosie. Do­brze by­ło­by Jo­se­fo­wi w kar­nia­ku, gdyby nie duch.

– Nie śpij – odezwał się gło­sem Fe­ren­ca Molnára, który prze­cież zgi­nął w tam­tej po­tycz­ce na dro­dze, i może Josef le­piej by zro­bił, gdyby ra­to­wał jego dup­sko, a nie ka­pra­lo­we, bo choć Uher, to Molnár po cze­sku gadał i był po­rząd­ny kom­pan.

– Nie śpię – od­burk­nął Vodička zgod­nie z praw­dą. – Obu­dzi­łeś mnie.

– Idź po­wiedz ka­pra­lo­wi, że za wsią za­sadz­ka.

Josef za­ga­pił się na ducha, który wy­glą­dał zu­peł­nie jak Fe­renc po tym, jak kula prze­ciw­ni­ka roz­wa­li­ła mu pół twa­rzy. Ani chybi Molnár, za­wy­ro­ko­wał.

– Nie mogę – od­parł. – Je­stem w kar­ce­rze.

– To tylko szopa! Wywal drzwi, idź do ka­pra­la, po­wiedz mu, że za wsią za­sadz­ka.

„Ka­pral wsa­dził mnie do szopy za to, że mu łeb oca­li­łem” – po­my­ślał Vodička. „Pójdę do ka­pi­ta­na”.

Jak po­my­ślał, tak zro­bił. A ra­czej chciał zro­bić, bo kiedy za­czął wy­wa­żać drzwi, na ze­wnątrz roz­legł się gniew­ny głos (chyba tego Ka­re­la, co to ma­sze­ro­wał dwa sze­re­gi za Jo­se­fem) i ka­zał mu spać.

– No i co mam zro­bić? – za­py­tał Vodička ducha, ale ten zdą­żył się już ulot­nić.

„Może mi się to przy­śni­ło?” Tak by­ło­by naj­le­piej, a jed­nak Josef nie mógł za­snąć ani przed po­ja­wie­niem się Fe­ren­ca, ani teraz. I przy­po­mniał sobie, że to nie pierw­szy duch, który z nim gada. Prze­cież jak był jesz­cze mały, to mu się zja­wi­ła babka Eliška, co rok wcze­śniej po­mar­ła, i rze­kła, że pożar bę­dzie. Oj­ciec nie uwie­rzył, bo wszy­scy ga­da­li, że jego młod­szy chło­pak pół­głó­wek i bajki opo­wia­da, a potem warsz­tat się spa­lił. No i Jo­se­fo­wi się obe­rwa­ło, że złe wy­wo­łał, a to prze­cież babka za­po­wie­dzia­ła, nie on.

„Le­piej słu­chać du­chów” – wy­kon­cy­po­wał, więc pod­szedł jesz­cze raz do drzwi szopy.

– Słu­chaj, Karel – za­ga­dał. – Idź do ka­pra­la i po­wiedz mu, że za wsią za­sadz­ka.

Od­po­wie­dział mu śmiech. Drzwi uchy­li­ły się i Karel podał więź­nio­wi fajkę.

– Zapal sobie, może dasz radę za­snąć. Masz, chło­pie, jedną spo­koj­ną noc, to nie usie­dzisz na rzyci?

Josef od­su­nął rękę z fajką.

– Fe­renc mi po­wie­dział. Za wsią za­sadz­ka. Idź po­wiedz ka­pra­lo­wi.

Widać było, że Karel też nie wie, co zro­bić, ale w końcu pac­nął się w czoło.

– Nie mogę iść do ka­pra­la – oznaj­mił trium­fal­nie – bo mam tu stać i pil­no­wać, żebyś z szopy nie wy­lazł!

– Nie wy­le­zę, obie­cu­ję.

Karel się lekko za­cu­kał.

– Przed chwi­lą chcia­łeś wyjść.

– Bo ktoś musi iść do ka­pra­la. Albo ka­pi­ta­na. Po­wie­dzieć. Jak ty to zro­bisz, to ja nie muszę, więc będę tu sie­dział.

Przez cały jeden pa­cierz Karel prze­stę­po­wał z nogi na nogę i pykał nie­spo­koj­nie z fajki. W końcu ro­zej­rzał się – a ciem­no było, choć oko wykol – i ski­nął na Jo­se­fa.

– Mam lep­szy po­mysł – po­wie­dział. – Chodź­my spraw­dzić tę za­sadz­kę.

Josef nie był cał­ko­wi­cie prze­ko­na­ny, że ten po­mysł jest lep­szy, choć był na pewno lep­szy niż nic, więc po­tak­nął. Karel chwy­cił ka­ra­bin, a to­wa­rzy­szo­wi podał sza­blę.

– Żebyś nie był bez­bron­ny – mruk­nął.

 

2. Teraz pa­no­wie widzą, że nic nie widać

 

Nie po­trze­bo­wa­li dużo czasu, by uznać, że po­mysł jednak był zły. Noc stawała się coraz czarniejsza, cie­niut­ki sierp księ­ży­ca pra­wie nie dawał świa­tła, a wy­kro­ty i ko­rze­nie utrud­nia­ły marsz. Na do­da­tek Karel sta­nął nagle w pół kroku i chwy­cił Jo­se­fa za rękaw.

– Ej – szep­nął – a w którą stro­nę za wsią ta za­sadz­ka?

Josef też się za­trzy­mał i za­czął my­śleć, bo Fe­renc mu tego nie po­wie­dział.

– Chyba w inną niż ta, z któ­rej przy­szli­śmy – po­wie­dział w końcu nie­pew­nie. – Bo gdyby była po tej samej, to byśmy w nią wpa­dli?

– Pew­ni­kiem w tę, w którą mamy dalej ma­sze­ro­wać – od­parł Karel po na­my­śle.

Chwi­lę póź­niej usta­li­li, że po ciem­ku nie zo­rien­tu­ją się ani skąd ich ko­lum­na na­de­szła, ani dokąd miała się udać. Wszyst­ko wokół wy­glą­da­ło tak samo, a na do­da­tek z pra­wej do­bie­ga­ły głosy mó­wią­ce po nie­miec­ku.

– Nasi – stwier­dził z ulgą Josef.

– Albo Pru­sa­cy. – Karel po­zba­wił go opty­mi­zmu. – Czyli pu­łap­ka – dodał trium­fal­nie.

– Jeśli nasi, to też nie­do­brze.

– Dla­cze­go?

– Bo ani cie­bie, ani mnie nie po­win­no tu być.

Za­pa­dło mil­cze­nie.

– Praw­da – za­wy­ro­ko­wał w końcu Karel.

W ciszy roz­brzmie­wa­ły tylko głosy pta­ków i po­je­dyn­cze nie­miec­kie słowa, za­głu­sza­ne przez szmer po­to­ku. Jakby ten ktoś, kto wcze­śniej gadał, po­szedł dalej.

– Ej. – Karel szturch­nął Jo­se­fa łok­ciem. – Co za Fe­renc ci to po­wie­dział?

– Ten, co mu pół głowy urwa­ło – od­parł Vodička bez na­my­słu. – Wtedy, kiedy ka­pra­la ura­to­wa­łem.

Drugi żoł­nierz za­klął szpet­nie.

– A niech cię, Josef, a ja się, durny, na­bra­łem.

– Kiedy to świę­ta praw­da – za­pe­rzył się Vodička.

I opo­wie­dział kam­ra­to­wi, jak naj­pierw babka Eliška ostrze­gła przed po­ża­rem, a parę go­dzin temu po­rząd­ny Uher Fe­renc przed za­sadz­ką.

– Może trza było iść do ka­pi­ta­na – pod­su­mo­wał Karel.

Josef miał już po­wie­dzieć, że tak wła­śnie twier­dził od po­cząt­ku, kiedy usły­szał nie­miec­kie słowa tuż nad uchem. Za­mach­nął się sza­blą, ale chyba tra­fił w to­wa­rzy­sza, bo usły­szał stłu­mio­ny krzyk, a potem silne ręce chwy­ci­ły go za kark i po­cią­gnę­ły w las. Nie wie­dział, czy to za­sadz­ka, czy że­la­zna ręka au­striac­kiej spra­wie­dli­wo­ści; w ciem­no­ści nie roz­po­znał­by mun­du­rów.

Chwi­lę póź­niej ośle­pił go blask ogni­ska, nadal zaś nie wi­dział do­brze ludzi sie­dzą­cych wokół.

Jeden z nich coś mówił, z czego Josef zro­zu­miał nie­wie­le, bo po nie­miec­ku to umiał­by wziąć od­po­wied­nią za­pła­tę za buty, choć ostat­nio na­uczył się no­we­go słowa, które z za­mi­ło­wa­niem po­wta­rzał ka­pi­tan Kraus: Spion. To wła­śnie po­wta­rzał coraz gło­śniej męż­czy­zna, któ­re­go po­stać le­d­wie oświe­tla­ły czer­wo­na­we pło­mie­nie.

Vodička roz­ło­żył bez­rad­nie ręce.

– Spion! – oznaj­mił nie­zna­jo­my i, są­dząc po tonie, wydał komuś roz­kaz.

Ten pod­szedł do Jo­se­fa, klep­nął go po ra­mie­niu i za­ga­dał po cze­sku, choć wy­ma­wiał słowa dzi­wacz­nie.

– Czego sto­isz i się ga­pisz? Pan po­rucz­nik chcą wie­dzieć, co tu ro­bisz.

Myśli Jo­se­fa nigdy wcze­śniej nie krą­ży­ły aż tak jak sza­lo­ne. Ci lu­dzie mu­sie­li być pru­ską pu­łap­ką, nie wi­dział innej moż­li­wo­ści. Jeśli uzna­ją go za szpie­ga, roz­strze­la­ją. Jeśli uda mu się zbiec do swo­ich, pew­nie też roz­strze­la­ją.

– Ucie­kłem z kar­ce­ru – mruk­nął. – Wsa­dzi­li mnie, bom, za prze­pro­sze­niem, dupę ka­pra­lo­wi ura­to­wał.

– I co? – za­py­tał tam­ten. – Po­sta­no­wi­łeś do nas do­łą­czyć?

Py­ta­nie za­sko­czy­ło Vodičkę. W za­sa­dzie, po­my­ślał, było mu obo­jęt­ne, za kogo się bije. I tak nie wie­dział, o co cho­dzi któ­rej­kol­wiek ze stron. Dia­beł go jed­nak pod­ku­sił, że za­miast wzru­szyć ra­mio­na­mi i wypo­wie­dzieć sa­kra­men­tal­ne „ano”, od­rzekł:

– Praw­dę rze­kł­szy, chcia­łem spraw­dzić, czy Fe­renc praw­dę o pu­łap­ce mówił.

Pru­ski żoł­nierz od­wró­cił się do kom­pa­nów i za­ga­dał po nie­miec­ku.

Spion, spion! – ode­zwa­ły się okrzy­ki.

Od ogni­ska pod­niósł się i pod­szedł do Vodički star­sza­wy wą­sa­ty męż­czy­zna, ani chybi co naj­mniej pod­ofi­cer. Josef na wszel­ki wy­pa­dek wy­prę­żył się i za­sa­lu­to­wał. Tam­ten za­ga­dał do tłu­ma­cza.

– Pan po­rucz­nik py­ta­ją, czy wiesz, w którą stro­nę pójdą dalej wasze od­dzia­ły?

– No, ani chybi w tę, gdzie je­ste­śmy, skoro tu jest pu­łap­ka? – Na widok miny ro­zu­mie­ją­ce­go po cze­sku żoł­nie­rza dodał szyb­ko: – A tak poza tym to chyba na Cze­skie Bu­dzie­jo­wi­ce.

Ofi­cer uśmiech­nął się pod wąsem i rzu­cił parę słów tłu­ma­czo­wi. Tym razem Josef zro­zu­miał jedno słowo: Idiot.

Po­my­ślał nagle, że może kró­lo­wie i ce­sa­rzo­wie go nie ob­cho­dzą, bo nigdy ich nie wi­dział, ale nie życzy prze­cież śmier­ci ani nie­wo­li Ka­re­lo­wi, któ­re­mu chyba udało się uciec przed Pru­sa­ka­mi, ani nawet Zden­ko­wi z Oło­muń­ca, co to gadał przez sen tak, że to­wa­rzy­sze bu­dzi­li go przez całą noc, więc kto tra­fił z nim do na­mio­tu albo na kwa­te­rę, cho­dził potem nie­wy­spa­ny, albo choć­by i ka­pra­lo­wi, skoro raz mu już życie ura­to­wał. I to mimo nie­wdzięcz­no­ści, z jaką się spo­tkał. Nie chciał przy­sta­wać do nie­przy­ja­ciół i bić się z tymi ludź­mi.

Słowo, które wy­po­wie­dział pru­ski po­rucz­nik, obie­ca­ło zaś sze­re­go­we­mu Vodičce, który nigdy nie chciał iść na wojnę, że jeśli speł­ni po­kła­da­ne w nim na­dzie­je, jeśli okaże się rze­czy­wi­ście idio­tą, może pusz­czą go wolno, a on wróci do ro­dzin­ne­go mia­stecz­ka albo po­wę­dru­je, gdzie go oczy po­nio­są.

Na­chy­lił się więc do tłu­ma­cza i wy­szep­tał:

– Fe­renc nie żyje.

Kilka pa­cie­rzy póź­niej dotarło do niego, że wpadł jak śliw­ka w kom­pot. Kiedy bo­wiem wy­ja­śnił żoł­nie­rzo­wi, że o za­sadz­ce po­in­for­mo­wał go duch, po­rucz­nik bar­dzo się opo­wie­ścią za­in­te­re­so­wał. Tak bar­dzo, że kazał wsa­dzić Vodičkę do aresz­tu i trzy­mać pod stra­żą. Ale, niech Bóg broni, nie roz­strze­li­wać, bo puł­kow­ni­ka in­te­re­su­ją tacy dzi­wa­cy.

Zna­lazł się więc Josef Vodička w ko­lej­nej szo­pie, a żoł­nierz, który go tym razem pil­no­wał, nie gadał ani słowa po cze­sku.

 

3. Po­li­ty­ka to umie­jęt­ność prze­wi­dy­wa­nia, co się sta­nie…

 

Zni­kąd nie mogąc spo­dzie­wać się po­mo­cy, Josef za­sta­na­wiał się, czy po­wi­nien we­zwać pa­tro­na spraw bez­na­dziej­nych, któ­re­go imie­nia nie mógł sobie przy­po­mnieć, czy jed­nak le­piej Fe­ren­ca. Zde­cy­do­wał się na to ostat­nie i w osłu­pie­nie go wpra­wi­ło, że duch zja­wił się w za­sa­dzie na za­wo­ła­nie. Wy­glą­dał jesz­cze go­rzej niż na polu bitwy i za po­przed­nim spo­tka­niem, więc Josef sta­rał się nie pa­trzeć na kości i zęby wy­glą­da­ją­ce spod po­szar­pa­ne­go po­licz­ka. Wid­mo­wy wojak był też wy­raź­nie za­gnie­wa­ny.

– Mó­wi­łem, żebyś do do­wódz­twa szedł, a nie po la­sach się włó­czył! – na­krzy­czał na Vodičkę zu­peł­nie jak ka­pral. No, może ździeb­ko grzecz­niej, bo jed­nak Uher, to praw­dzi­wych mię­si­stych prze­kleństw po cze­sku nie znał.

– Jak mia­łem do ko­go­kol­wiek cho­dzić – zi­ry­to­wał się na głu­po­tę ducha Josef – skoro Karel mnie pil­no­wał, więc ani pójść sam, ani mnie pu­ścić ni­g­dzie nie mógł!

Szy­der­cza mina ducha uświa­do­mi­ła mu, że może po­win­ni byli we dwóch iść do ofi­ce­rów, a nie włó­czyć się po la­sach.

– No, wła­śnie! – po­tak­nął Molnár trzy­ma­ją­cą się kupy po­łów­ką głowy. – Że też wam to, cym­ba­ły, do za­ku­tych łbów nie przy­szło!

Tu Vodička po­czuł się ura­żo­ny, bo prze­cież przy­szło, tylko uzna­li to za zły po­mysł.

– Pomóż mi się stąd wy­do­stać – burk­nął na ducha.

Nie są­dził, że zjawy po­tra­fią trząść się ze śmie­chu. Fe­renc nie­wąt­pli­wie to wła­śnie zro­bił, a śmiał się tak, że ka­wał­ki ciała od­pa­da­ły od kości, na szczę­ście jed­nak zni­ka­ły, zanim do­się­gły ziemi. Josef nie miał ocho­ty dep­tać po szcząt­kach to­wa­rzy­sza.

– Jak mam cię stąd wy­do­stać? – za­py­tał duch Molnára, kiedy już za­koń­czył pokaz wid­mo­we­go śmie­chu. – Ja prze­ni­kam przez ścia­ny, ale cie­bie nie wy­cią­gnę.

Tak, to sta­no­wi­ło prze­szko­dę, o któ­rej Vodička nie po­my­ślał.

– Mam inny po­mysł – po­wie­dział w końcu tonem takim, że duch spoj­rzał na niego z za­cie­ka­wie­niem po­mie­sza­nym z prze­stra­chem.

Kiedy Josef prze­stał mówić, a mówił długo o kró­lach i ce­sa­rzach, któ­rych żaden z nich nie wi­dział, widmo prze­krzy­wi­ło oca­la­łe pół głowy, po­dra­pa­ło się w nie­ist­nie­ją­cy po­li­czek, po czym nie­chęt­nie od­par­ło:

– W sumie mnie też to obo­jęt­ne.

 

Na­stęp­ne­go dnia Josef Vodička zo­stał prze­wie­zio­ny przed ob­li­cze pru­skie­go puł­kow­ni­ka, który wykazywał wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie żoł­nie­rzem roz­ma­wia­ją­cym z du­cha­mi.

– Oczy­wi­ście – przy­tak­nął gor­li­wie – mój duch może wam sporo po­wie­dzieć o przy­szło­ści, pod wa­run­kiem, że nie ka­że­cie mi bić się prze­ciw­ko moim to­wa­rzy­szom.

– Nie wiem nic o przy­szło­ści – szep­nął mu za uchem nie­wi­docz­ny w tej chwi­li Fe­renc – tego nie było w umo­wie!

– Cicho! – zbesz­tał go Josef. – Bę­dziesz zmy­ślał!

Puł­kow­nik zmarsz­czył brwi, a tłu­macz zer­k­nął na Vodičkę po­dejrz­li­wie.

– Mel­du­ję po­słusz­nie, że duch mówi, że pan puł­kow­nik ma pięk­ny mun­dur! – skła­mał gład­ko żoł­nierz.

Nagły ruch po­wie­trza koło łydek ani chybi był zna­kiem, że Fe­renc chciał go kop­nąć, zu­peł­nie jakby Vodička był Zden­kiem i gadał przez sen.

– Roz­ka­zu­ję, by duch się zma­te­ria­li­zo­wał! – oznaj­mił przez tłu­ma­cza puł­kow­nik.

– Żeby co zro­bił? – za­py­ta­li Josef i Fe­renc jed­no­cze­śnie.

Kiedy zo­sta­ło im to wy­ja­śnio­ne, a roz­kaz wy­ko­na­ny, puł­kow­nik zro­bił wiel­kie oczy i wy­raź­nie sporo go kosz­to­wa­ło, żeby nie krzyk­nąć z prze­ra­że­nia. Po praw­dzie stan Molnára się po­gar­szał. Jesz­cze tro­chę i po­zo­sta­nie mu rap­tem pół czasz­ki z wy­le­wa­ją­cym się mó­zgiem, ocenił Vodička. I uznał, że mu to nie prze­szka­dza, choć nieco dziw­ne było, że widmo tak zmie­nia wy­gląd.

Do wie­czo­ra Fe­renc opo­wia­dał puł­kow­ni­ko­wi o cze­ka­ją­cych go or­de­rach, zwy­cię­stwach i awan­sach, aż Josef mu­siał go nieco po­wścią­gnąć i kazał wpleść w to jakąś choć­by drob­ną po­raż­kę, bał się bo­wiem, by Pru­sak nie przej­rzał pod­stę­pu.

Przez na­stęp­ne dni do ducha usta­wi­ła się ko­lej­ka. Wszy­scy chcie­li wie­dzieć, jak po­to­czą się ich losy i wszyst­ko by­ło­by do­brze, gdyby nie przy­je­chał ważny ge­ne­rał i nie za­py­tał o wynik roz­po­czy­na­ją­cej się wła­śnie bitwy.

Roz­ocho­co­ny Fe­renc roz­to­czył przed nim wizję pięk­ne­go zwy­cię­stwa. Josef mu­siał przy­znać, że to­wa­rzysz z dnia na dzień opo­wia­dał coraz barw­niej, a to, że wpla­tał raz za razem uher­skie słowa, tylko do­da­wa­ło mu wia­ry­god­no­ści. Vodička za­czął roz­wa­żać, czy jeśli udałoby się uciec od Pru­sa­ków, nie zdoła zbić na tych wróż­bach ma­jąt­ku ta­kie­go, że ani on, ani oj­ciec, ani nawet brat nie będą mu­sie­li wię­cej pra­co­wać, tylko kupią wielki dom. Taki, któ­re­go bę­dzie im za­zdro­ścić nawet stary Mar­ti­nec wraz z Vaclávem…

I wtedy przy­szła wia­do­mość, która po­grze­ba­ła wszyst­kie pięk­ne plany. A kon­kret­nie przy­je­chał na spie­nio­nym koniu po­sła­niec i oznaj­mił ge­ne­ra­ło­wi, że jego od­dzia­ły wła­śnie wy­co­fu­ją się w roz­syp­ce.

Fe­renc na wszel­ki wy­pa­dek roz­pły­nął się w po­wie­trzu, jakby go tam nigdy nie było, Josef zaś gapił się to na po­słań­ca, to na ge­ne­ra­ła, i usi­ło­wał oce­nić po czer­wo­no­ści ich twa­rzy, któ­re­go wcze­śniej szlag trafi.

Zanim jed­nak któ­ry­kol­wiek padł tknię­ty apo­plek­sją, dwóch pru­skich żoł­da­ków wtrą­ci­ło Vodičkę do lochu. Ta­kie­go praw­dzi­we­go, a nie szopy, w któ­rej mógł­by moc­nym ude­rze­niem ra­mie­nia roz­wa­lić drzwi. Tu nie po­trze­ba było straż­ni­ka, żeby Josef nabrał przekonania, że nigdy nie wy­do­sta­nie się na wol­ność… Na do­da­tek Fe­renc mil­czał jak za­klę­ty i nie chciał się zma… zmat… zmato… No, po­ja­wić.

 

4. Kilka zna­ków na­gry­zmo­lo­nych na kart­ce pa­pie­ru może zmie­nić bieg ludz­kich spraw

Go­dzi­ny, dni, ty­go­dnie – czas w lochu zda­wał się nie ist­nieć. Naj­wy­raź­niej też uciekający w po­pło­chu Pru­sa­cy za­po­mnie­li o więź­niu. Na szczę­ście loch okazał się piw­ni­cą za­mecz­ku, w któ­rym sta­cjo­no­wał ge­ne­rał, więc znaj­do­wa­ły się tu za­pa­sy oraz sporo skrzyń, które dało się spa­lić, a krze­si­wo Josef miał, jak za­wsze, przy sobie. Żył więc sobie w spo­ko­ju, jadł pru­skie ziem­nia­ki i nad­gry­zio­ne przez szczu­ry su­szo­ne mięso, zli­zy­wał wodę są­czą­cą się po wil­got­nej ścia­nie z roz­bi­te­go okien­ka pod skle­pie­niem i po­pi­jał reszt­ką wę­grzy­na z roz­bi­te­go gą­sior­ka, więc po kilku dniach do­szedł do wnio­sku, że nigdy tak do­brze mu się nie po­wo­dzi­ło.

Gry­zło go tylko jedno. Za­pa­sy się kur­czy­ły. I jesz­cze jedno. W końcu ktoś się w piw­ni­cy zjawi, a kto­kol­wiek to bę­dzie, nie za­chwy­ci się zna­le­zie­niem de­zer­te­ra albo zło­dzie­ja. Na zo­sta­nie uzna­nym za ko­go­kol­wiek in­ne­go Josef nie li­czył.

– Fe­renc! – za­wo­łał.

Od­po­wie­dzia­ła mu cisza.

– Fe­renc, do stu dia­błów!

Ni­cze­go to nie zmie­ni­ło, cisza po­zo­sta­ła ciszą.

– Fe­re­eeeeenc! – ryk­nął Vodička na cały głos, w na­dziei, że na górze ktoś jest i go usły­szy.

Nic. A ziem­nia­ków zo­sta­ło może na trzy dni.

Zresz­tą w sumie… co mógł­by zdziałać Fe­renc? Drzwi nie wy­wa­ży, stra­wy nie do­nie­sie, co naj­wy­żej uko­ły­sze do wiecz­ne­go snu pięk­ną opo­wie­ścią o pa­ła­cu, który Josef mógł­by kupić, gdyby jeź­dził z wiesz­czą­cym du­chem po jar­mar­kach.

Kiedy nie­szczę­śnik piekł nad mar­nym ogien­kiem ostat­nie­go ziem­nia­ka, po­wie­trze obok niego za­fa­lo­wa­ło. A potem znowu. I bar­dzo, bar­dzo po­wo­li, w po­nu­rym lochu za­czął się ma… mate… po­ja­wiać nie kto inny jak Fe­renc.

Wy­glą­dał na­praw­dę jak widmo: pół­prze­zro­czy­sty, ro­ze­dr­ga­ny w sła­bej po­świa­cie ognia.

Josef zdu­miał się nieco, że duchy mogą być zmę­czo­ne, ale wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Do­brze, że wró­ci­łeś – burk­nął – ła­twiej bę­dzie umie­rać z to­wa­rzy­szem przy boku.

– Nasi tu idą – wy­dy­szał w od­po­wie­dzi Molnár.

W serce Vodički wstą­pi­ła nowa na­dzie­ja.

– Przy­pro­wa­dzisz ich?

Duch po­krę­cił ze smut­kiem głową, a ra­czej cie­niem ka­wał­ka cze­re­pu, w któ­rym nawet mózg już nie bar­dzo było widać.

– Za słaby je­stem – od­parł. – Pew­nie mój czas się koń­czy.

Na­dzie­ja szyb­kim kro­kiem opu­ści­ła serce i duszę Jo­se­fa.

– La­ta­łem… po całej oko­li­cy – szep­tał, a ra­czej char­czał Fe­renc. – My­śla­łem, że dam radę spro­wa­dzić pomoc, ale nikt nie zauważał nagle wzno­szą­cych się w po­wie­trze li­ści, choć usi­ło­wa­łem ukła­dać z nich słowa…

Opo­wia­dał dalej o tym, jak pró­bo­wał zwró­cić uwagę ka­pra­la i ka­pi­ta­na, a choć­by kogoś z żoł­nie­rzy, skie­ro­wać ich ku za­mknię­te­mu w lochu to­wa­rzy­szo­wi.

– Mhm, żeby mnie roz­strze­la­li – mruk­nął po­nu­ro Josef, bo przypomniał sobie, że na­dej­ście wojsk au­striac­kich ­mo­że się dla niego źle skończyć.

– Je­steś jeń­cem – od­parł Fe­renc sła­bym gło­sem. – Może ci da­ru­ją.

„Jeń­cem…” Vodička pod­sko­czył, ziem­niak spadł z pa­ty­ka i po­to­czył się w kąt. Potem go znaj­dzie, na razie miał po­mysł, który może zdoła oca­lić tym razem jego wła­sne dup­sko. Coś, o czym wspo­mniał duch…

– Fe­renc, ty umiesz pisać?

Po­łów­ka czasz­ki po­tak­nę­ła.

– Ale nie zdo­łam…

„A niech to dia­bli!”

– Mam po­mysł!

W sta­rym kre­den­sie w kącie piw­ni­cy wi­dział pa­pier i pióro. Część za­pi­sa­na, ale może znaj­dzie się pusta kart­ka…

Go­rącz­ko­wo za­czął szu­kać w szu­fla­dach i zna­lazł. Nawet reszt­kę atra­men­tu w sta­rym ka­ła­ma­rzu.

– Po­pro­wa­dzisz moją rękę – po­wie­dział do Fe­ren­ca, który przy­cup­nął po­sęp­nie w kącie.

Duch z po­cząt­ku nie zro­zu­miał, lecz chwi­lę póź­niej tłu­ma­czył Jo­se­fo­wi, jak powinien wo­dzić pió­rem. Po­ćwi­czy­li na za­pi­sa­nej kart­ce, a na­stęp­nie z ogrom­nym wy­sił­kiem Vodička prze­niósł znaki na brud­ną, ale pustą kartę.

– Dasz radę? – za­py­tał w końcu Fe­ren­ca.

– Mam na­dzie­ję – od­parł Uher i chwi­lę póź­niej kart­ka unio­sła się ku znaj­du­ją­ce­mu się wy­so­ko za­kra­to­wa­ne­mu okien­ku. Przez chwi­lę szy­bo­wa­ła pod su­fi­tem, a na­stęp­nie zni­kła, wy­wia­na przez nie cał­kiem zwy­czaj­ny wiatr na ze­wnątrz.

Po­zo­sta­wa­ło mieć na­dzie­ję, że dal­sza część planu się po­wie­dzie.

 

***

 

Ostat­ni ziem­niak, od­na­le­zio­ny pod ścia­ną, dawno zo­stał zje­dzo­ny i Jo­se­fo­wi nie­źle do­skwie­rał głód, kiedy wresz­cie w od­da­li roz­le­gły się krzy­ki, kroki, rże­nie koni i cały zgiełk zwią­za­ny z prze­mar­szem woj­ska.

A potem, co było do prze­wi­dzenia i na co więzień miał nadzieję, dały się słyszeć cięż­kie kroki na scho­dach wio­dą­cych do piw­ni­cy. Prze­kleń­stwa, ude­rze­nia w drzwi. Chwi­lę póź­niej do środ­ka wpa­dli żoł­nie­rze z siekierami i zba­ra­nie­li na widok sto­ją­ce­go na środ­ku z za­ło­żo­ny­mi rę­ka­mi Vodički.

– Zde­nek – po­wie­dział Josef z ulgą, bo wśród ta­ra­nu­ją­cych drzwi zna­lazł się ktoś zna­jo­my i przy­naj­mniej nie bę­dzie mu­siał tłu­ma­czyć, kim jest.

– Josef! – od­parł Zde­nek ze zdu­mie­niem. – A ka­pral się pie­klił, że zde­zer­te­ro­wa­łeś! Omal Ka­re­la nie roz­strze…

Prze­rwa­ły mu krzy­ki do­cho­dzą­ce z góry.

– Tak, jest tutaj! – wrza­snął Zde­nek.

Wy­glą­da­ło na to, że plan się po­wiódł.

 

***

 

Kilka dni póź­niej w Cze­skich Bu­dzie­jo­wi­cach sam ar­cy­ksią­żę przy­glą­dał się dzi­wacz­nej ce­re­mo­nii, w któ­rej Josef Vodička nie tylko zo­stał mia­no­wa­ny sier­żan­tem w sta­nie spo­czyn­ku, ale także na­stęp­nie zwol­nio­ny ho­no­ro­wo z armii z do­ży­wot­nią pen­sją za „wy­bit­ne za­słu­gi wy­wia­dow­cze, które do­pro­wa­dzi­ły do wy­gra­nej bitwy pod… dnia… roku”.

– Jak­żeś tego do­ko­nał? – za­py­tał Karel, kiedy je­cha­li razem fur­man­ką do mia­sta, w któ­rym ich drogi miały się ro­zejść. Karel stra­cił w wy­gra­nej bi­twie rękę, więc i on do­stał zwol­nie­nie z armii.

– Nie uwie­rzysz – od­parł Vodička – ale i tak ci opo­wiem.

I opo­wie­dział o wszyst­kim, co się wy­da­rzy­ło, od kiedy schwy­ta­li go Pru­sa­cy.

– Po­mógł ci duch? – W gło­sie Ka­re­la brzmia­ło nie­do­wie­rza­nie.

– Ano.

– Ale list?

– Fe­renc, jako po­rząd­ny Uher, po nie­miec­ku gada, nikt pod­pi­su pru­skie­go ge­ne­ra­ła nie wi­dział… Uzna­li mnie za dy… dyw… No wiesz, kogoś, kto na­mie­szał.

– Ty prze­cież pisać nie umiesz! – wy­buch­nął Karel.

– Już umiem, Fe­renc mnie na­uczył – od­parł nie­wzru­szo­ny Josef. – To zna­czy, umiem na­pi­sać po nie­miec­ku tyle, żeby oca­lić dup­sko. „Cho­ler­ny Czech wpro­wa­dził nas w błąd co do ukła­du wojsk nie­przy­ja­cie­la, bitwa prze­gra­na, za­rzą­dzam od­wrót, Cze­cha do lochu!”.

Karel dra­pał się w brodę.

– Tyle?

– Mó­wi­łem, że nie uwie­rzysz. – Vodička wzru­szył ra­mio­na­mi i na­chy­lił się do wio­zą­ce­go ich chło­pa, wska­zu­jąc karcz­mę. – Stań, należy nam się so­lid­ny na­pi­tek.

Kiedy zaś wie­czo­rem do­tarł pod oj­cow­ski warsz­tat, w świe­tle za­cho­dzą­ce­go słoń­ca za­ma­ja­czy­ła mu szkie­le­to­wa po­stać żoł­nie­rza, który za­sa­lu­to­wał sier­żan­to­wi w sta­nie spo­czyn­ku.

– Ty toś na awans zasłużył, Fe­renc, przy­ja­cie­lu – szep­nął, zanim po­pchnął drzwi do­mo­stwa. – Dobry z cie­bie czło­wiek, choć żeś Uher i duch.

Koniec

Komentarze

Cześć!

Zacznę od tego, że podziwiam, że udało Ci się ukończyć tekst w tak krótkim czasie oraz, że byłaś w stanie zaplanować ukończenie opowiadania dokładnie na drugą w nocy :P Chciałabym mieć taką zdolność planowania i organizacji.

Co do opowiadania, troszkę widać, że napisane było pospiesznie, niektóre zdania można by wygładzić. Ale poza tym to bardzo przyjemny tekst, tło dobrze zarysowane, fabuła zaciekawiła od początku, fajnie się przez nią płynęło, kibicowałam temu poczciwemu głupkowi ;)

Co do cytatów, chyba wystarczyłby jeden, ale oryginalnie z tymi czterema.

Pozdrawiam!

Misię też czytało bez przerw. Nie wie, czy to Cię ucieszy, ale tak jakoś Szwejk się przypomniał. Vodičkowa komitywa z duchem świetna i ładnie uzasadniona wcześniejszym epizodem z babką Elišką. Nie dało się nie sprzyjać Josefowi i ucieszyło, że tak mu się udało. Misię klikło za to, że dobrze dzień zaczęło.

Hej 

Mamy bohatera, którego trzeba wrzucić w tarapaty to niech opowiadanie dzieje się podczas wojny – tarapaty gotowe, opowiadanie musi być fantasy więc damy ducha, a że duch ma sporo możliwości to pomoże wykaraskać się naszemu bohaterowi z kłopotów. 

Widzę drakaina, że trochę poszłaś na skróty, pewnie przez to o czym wspomina avei . Zgadzam się, że opowiadanie czytało się dobrze jednak sam historia jest za prosta jak dla mnie.

Pozdrawiam  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Koala75

 

Hej 

To kliki do biblioteki się dostaje w zależności od tego kto jak dzień zaczął :/ ?

zyło, że tak mu się udało. Misię klikło za to, że dobrze dzień zaczęło.zyło, że tak mu się udało. Misię klikło za to, że dobrze dzień zaczęło.zyło, że tak mu się udało. Misię klikło za to, że dobrze dzień zaczęło.zyło, że tak mu się udało. Misię klikło za to, że dobrze dzień zaczęło.v

Misię klikło za to, że dobrze dzień zaczęło.Misię klikło za to, że dobrze dzień zaczęło.

Misię klikło za to, że dobrze dzień zaczęło.

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier

 

Kliki są bardzo subiektywne i z tego, co zauważyłam niekoniecznie mają odwzorowanie w pozostawionym komentarzu. Dużo zależy od tego, kto trafi na Twój tekst. Łatwiej mają starzy bywalcy, bo inni starzy bywalcy częściej do nich zaglądają. System jest jaki jest, w mojej skromnej opinii daleko mu do idealnego, zwłaszcza w przypadku tekstów nowych użytkowników, ale niełatwo stworzyć coś lepszego, gdy ludzie poświęcają swój prywatny czas.

Żeby komentarz nie był za offtopowy, to dodam jeszcze, że zgadzam się, że historia jest dość prosta, ale mimo to dobrze mi się czytało. Czasem fajnie poczytać coś prostszego, ot dla relaksu.

Avei&Bardjaskier, nie wierzę, że potraktowaliście ostatnie moje zdanie z komentarza tak poważnie. Wcześniejsze uzasadnienie było, imo, wystarczające. Czy muszę pisać osobno, że czytanie sprawiło mi przyjemność i usatysfakcjonowało? Że wolę takie niż horror lub postapo na początek dnia? Nie mogę zażartować?

Koala75

 

Ja zupełnie nie potraktowałam poważnie Twojego ostatniego zdania z komentarza. Spodobało Ci się i dałeś klika, ot nic nadzwyczajnego. Uważam, że dobrze widać w komentarzu, że tekst sprawił Ci przyjemność, więc to, że chcesz mu dać klika, nie jest dla mnie dziwne. Mój komentarz był raczej ogólny. Po prostu czasem widzę, że ludzie troszkę ponarzekają w komentarzu, a i tak dadzą klika albo przeciwnie, powiedzą, że wszystko fajnie, a klika nie dadzą :) Nie ma dobrej definicji na klika, stąd pewnie taka rozbieżność. Dla jednych wystarczy tylko, że tekst jest napisany sprawnie, dla innych tekst musi mieć to coś. Trudno dyskutować, kto ma rację, gdy wszystko jest bardzo subiektywne.

Żartuj dalej, proszę.

Pozdrawiam!

“Avei&Bardjaskier, nie wierzę, że potraktowaliście ostatnie moje zdanie z komentarza tak poważnie. Wcześniejsze uzasadnienie było, imo, wystarczające. Czy muszę pisać osobno, że czytanie sprawiło mi przyjemność i usatysfakcjonowało? Że wolę takie niż horror lub postapo na początek dnia? Nie mogę zażartować?”

 

 

Hej 

Możesz i jeśli to był żart to biję się w pierś nie zrozumiałem go. To chyba przez walentynki bo nie mam jeszcze prezentu i jakiś taki nerwowy się zrobiłem :) 

 

Pozdrawiam bez urazy 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Witam wszystkich!

 

@Avei

Zacznę od tego, że podziwiam, że udało Ci się ukończyć tekst w tak krótkim czasie oraz, że byłaś w stanie zaplanować ukończenie opowiadania dokładnie na drugą w nocy :P Chciałabym mieć taką zdolność planowania i organizacji.

Och, ja jestem radykalnym przeciwieństwem zdolności planowania… Gdybym ją posiadała, to jakiś tekst konkursowy wisiałby na portalu miesiąc temu, zanim ruszyłam w podróż, a nie wymyślałabym go i pisała dosłownie na ostatnią minutę :P

Ponieważ jednak wyczuwam sarkazm, to wyjaśnię, bo może się komuś przydać na przyszłość: tu wykorzystałam legitnie fakt, że w regulaminie jest wyraźnie napisane, że nie ma problemu z poprawkami, tyle że po wizycie jurków nie będą one miały wpływu na wyniki konkursu. (Bywają konkursy z zakazem wprowadzania jakichkolwiek zmian po dedlajnie albo wręcz po publikacji, do ogłoszenia wyników). Ergo, zastosowałam legalny trick: wrzuta jak najbardziej gotowego tekstu w ostatniej chwili i potem szybka redakcja, zamiast robić to w wordzie ;) Dziś rano wygładziłam jeszcze kilka zdań, bo wczoraj jednak chciałam iść spać. Wczoraj autentycznie nie miałam czasu na pisanie tego tekstu: półtorej godzinki przed południem i potem dopiero po 22…

Skądinąd anty-wyścigi, kto wrzuci opowiadanie konkursowe ostatni, to był jedna z tradycji portalu, ostatnio nieco zaniedbana.

 

Co do cytatów, chyba wystarczyłby jeden, ale oryginalnie z tymi czterema.

Tylko że nie mogłam się zdecydować, a decydowanie się zajęłoby mi cenny czas, który musiałam przeznaczyć na pisanie, żeby w ogóle zdążyć XD

 

Co do klików: biblioteka to zaledwie poziom “jest porządnie technicznie i czyta się okej”.

 

Aha, offtopy mi nie przeszkadzają. Nie wiem, w co by się musiały zamienić, żebym zaprotestowała.

 

@bardjaskier

Mamy bohatera, którego trzeba wrzucić w tarapaty to niech opowiadanie dzieje się podczas wojny – tarapaty gotowe

Geneza wojenności była jednakowoż odmienna ;) 1) sporo piszę o wojnach albo z wojnami w tle, bo się nimi po trochu zajmuję, więc realia przychodzą mi w miarę łatwo, bez wielkiego riserczu; 2) obiecałam Jimowi jakieś kolejne militaria; 3) w niedzielę w południe zwiedzałam praskie muzeum wojenne, więc napatrzenie się na austriackie mundury z czasów trzech wojen wymienionych w przedmowie nie było bez znaczenia…

 

trochę poszłaś na skróty

Jak się ma kilka godzin na spisanie luźnego pomysłu, który przyszedł człowiekowi do głowy w ostatniej chwili i w nagłym olśnieniu, kiedy człowiek siedzi za kierownicą i nawet nie może nic zapisać, to kręte ścieżki po prostu są niemożliwe ;) To miała być miniaturka zabawa, żadne tam poważne opowieści.

 

@Miś

 

Miło, że uśmiechnęło, a oczywiście Szwejk patronuje całemu przedsięwzięciu z jakiegoś widmowego przybytku widmowego Paliveca ;) Wszystkie nazwiska są wzięte ze Szwejka, choć nie ma tych najbardziej znanych (aczkolwiek kusiło mnie wypisanie na szyldzie finałowej karczmy Palivec właśnie), podobnie jak aluzje są całkowicie świadome i celowe. Nawet tytuł lekko nawiązuje, rozważałam “wojaka”, ale ostatecznie pojechałam Rejem. Wspominam o Szwejku zresztą w przedmowie, choć nie wprost :)

 

PS. Ponieważ chyba Bard zadał pytanie o oznaczanie nicków, ale znikło, to jednak odpowiem: nie da się tego zrobić w sposób przywołujący wskazaną osobę. Zob. punkt ostatni mojego poradnika dla żółtodziobów.

http://altronapoleone.home.blog

drakaina

Ergo, zastosowałam legalny trick: wrzuta jak najbardziej gotowego tekstu w ostatniej chwili i potem szybka redakcja, zamiast robić to w wordzie ;)

Sprytnie :)

 

Wczoraj autentycznie nie miałam czasu na pisanie tego tekstu: półtorej godzinki przed południem i potem dopiero po 22…

Zdecydowanie bez sarkazmu: pisanie opowiadania na godziny to coś dla mnie niezwykłego. Ja jednak wciąż mieszczę się w tygodniach, chociaż kiedyś to były miesiące, więc i tak idę do przodu ;) Mam nadzieję kiedyś dotrzeć do dni (szortów nie liczę, chodzi mi o pełnoprawne opowiadania). Ale może zawsze to będą tygodnie, bo jednak wolę, żeby tekst chociaż troszkę odleżał.

 

Skądinąd anty-wyścigi, kto wrzuci opowiadanie konkursowe ostatni, to był jedna z tradycji portalu, ostatnio nieco zaniedbana.

Przyznam, że nastawiałam się, że więcej opowiadań pojawi się na ostatnią chwilę. Strasznie planujący ludzie na tym portalu :P

 

Co do klików: biblioteka to zaledwie poziom “jest porządnie technicznie i czyta się okej”.

Niby tak, ale jednak nie dla wszystkich. Pozwolę sobie jednak nie podawać dla kogo.

 

Aha, offtopy mi nie przeszkadzają. Nie wiem, w co by się musiały zamienić, żebym zaprotestowała.

Awanturę? To dość popularna tutaj forma offtopów, z tego, co zauważyłam ;)

Niby tak, ale jednak nie dla wszystkich

Zerknęłam i na szczęście Ty nie masz z tym problemów ;) Niemniej czasem to bywa po prostu zbieg okoliczności (np. długie teksty czekają dłużej na czytelników) plus realne, natychmiastowe “kliki” są dostępne dla loży i piórkowiczów (względy techniczne, ale też po części kontrola np. nad multikontami itd.), podczas gdy poza tym są formalnie zgłoszenia w wątku. A tu z kolei sporo zależy od tego, kiedy dyżurny lożanin wejdzie i poklika – to zajmuje trochę czasu, bo trzeba zweryfikować komentarze, więc nie robi się tego z biegu. 

 

Awanturę? To dość popularna tutaj forma offtopów, z tego, co zauważyłam ;)

Dopiero od niedawna. Tak naprawdę ta forma wcale nie była popularna, do czasu. To było wyjątkowo nietoksyczne miejsce. Ale, jak wiadomo, kiedyś były czasy, dzisiaj nie ma czasów…

 

http://altronapoleone.home.blog

Czech w austriackim wojsku ---> Szwejk. No i się sprawdziło, na ile mogło w tak zmienionych (i słabo czytelnych) okolicznościach przyrody. Znaczy, wojny licho wie której.

Wniosek po lekturze: należy mieć zaprzyjaźnionego ducha.

Całkiem miło i gładko się czytało. Dziękuję!

Mi również przypomniało Szwejka.

 

mikrołapaneczka:

 

Nie sadził, że zjawy potrafią się trząść ze śmiechu

zabrakło ogonka:

Nie sądził, że zjawy potrafią się trząść ze śmiechu

 

 

Takie bardzo drakainowe a zarazem trochę nie-drakainowe opowiadanie. Podobał mi się humor i to, że zaskoczyłaś mnie, że tym razem nic nie było o rozbitych oddziałach ani o okropieństwach wojny, ani o losowości ofiar ;)

Bardjaskier ma rację, że historia jest prosta, a może nawet wręcz zbyt prosta, ratuje ją jednak klimat. Nie wszystko się czyta dla fabuł, czasem wystarczy nanizany na niteczkę łańcuszek zdarzeń, podkręcony odpowiednim językiem i stylistyką.

Zabrakło mi w tym opowiadaniu takiego mocno plastycznego trzymania się realiów, które lubię w Twoich opowiadaniach, a które pozwalałoby na dokładne umiejscowienie w czasie historii, ale o tym pisałaś już w przedmowie – więc zostałem ostrzeżony, a jednak – trochę mi tego brakowało, bo lubię dociekać czego właściwie dotyczą opisywane zdarzenia – tutaj tego dociec się nie dało, najbardziej pasowało mi to (mimo, co sama zauważyłaś – anachronicznego w tym przypadku uzbrojenia) do wojny austriacko-pruskiej roku 1866 (tempo działań, choć trochę mi się nie zgadza ich wynik).

Wydaje mi się, że utwór dość dobrze wpisuje się w ramy konkursu (aż 4 cytaty – brawo), akcja jest wartka i ciekawa – i jest to zarazem lepsze jak i gorsze niż w innych Twoich utworach. Lepsze – bo w konkursie tym oczekujemy akcyjniaka, gorsze – bo znając drakainę – oczekujemy czegoś o wiele bardziej refleksyjnego. Lepsze – bo jest tu więcej humoru, gorsze – bo mniej tu głębi.

Całość pozostawia mnie z taką oceną mocno stojącą okrakiem. Z jednej strony podoba, z drugiej nie podoba, nie jest to letnie (czyli nijakie) – tylko na przemian zimne i ciepłe (tak jak mam względem swojego tekstu na ten konkurs, który pod wieloma względami też jest bardzo "nie mój").

Podsumowując – nie wiem jaką tu wystawić ocenę, ale postanowiłem się podzielić swoimi wrażeniami, może Ci coś z nich przyjdzie.

 

pozdrawiam,

 

Jim

 

entropia nigdy nie maleje

Hej, Jimie, to było opowiadanie pisane poniekąd z dedykacją dla Ciebie, bo chciałeś militariów ;) Niemniej doszłam do wniosku, że mając raptem parę godzin na napisanie całości, nie będę się bawić w konkretne realia, zwłaszcza że to miał być raczej taki szwejkowski absurd wojenny. Ergo ostatecznie poleciały wszystkie elementy mocniej umiejscawiające rzecz w czasie.

I zupełnie szczerze: miło mi się pisało po prostu niezobowiązującą, niepoważną historyjkę ;)

Aczkolwiek przyznam też, że zabawę z realiami uwielbiam i też mi jej poniekąd brakowało, niemniej o rezygnacji i pójściu w swoisty uniwersalizm zadecydował ostatecznie brak czasu na pisanie XD

http://altronapoleone.home.blog

drakaino

Jimie, to było opowiadanie pisane poniekąd z dedykacją dla Ciebie, bo chciałeś militariów ;)

I to w Walentynki! To… to może być początek pięknej przyjaźni ;)

 

I zupełnie szczerze: miło mi się pisało po prostu niezobowiązującą, niepoważną historyjkę ;)

Jesteś rozgrzeszona :) Tym bardziej, że mi się ją też bardzo miło czytało :)

 

entropia nigdy nie maleje

Klimaty ze Szwejka acz przeniesione do XIX wieku i wojny prusko – austriackiej roku 1866 aczkolwiek w niej poddani cesarko-królewscy nie mieli zbyt wielu wygranych bitew. Czytało się fajnie, można było się tu i ówdzie uśmiechnąć :)  

Hej, MPJ – dzięki :) Ale oryginalnie klimaty miały być osiemnastowieczne, potem wycięłam realia, bo nie miałam czasu ich dopracowywać (np. poszukać, jak powinna wyglądać, na dodatek w przekładzie na polski nomenklatura stopni wojskowych w czasach Marii Teresy…), i wtedy się zbliżyło do 1866 ;) A już całkiem oryginalnie to w ogóle miał być oczywiście rok 1805 albo 1809, ale potem uznałam, że jeden język “naszych” i “nieprzyjaciół” daje większe możliwości fabularne…

http://altronapoleone.home.blog

Witaj.

Również miałam skojarzenia z poczciwym Szwejkiem. Dobry humor, do tego wojskowość mocno osadzona charakterystycznymi zwrotami w epoce – ja jeszcze ciągle muszę się tego mozolnie uczyć. :)

Powodzenia, pozdrawiam, klik. :)

Pecunia non olet

Khaire!

 

Dotarłem i ja. Na wstępie zaznaczę, że jestem absolutnie zadowolony z lektury, a jako członek gangu świeżaków mam tę przewagę, że nie znając Twoich wcześniejszych tekstów, nie mogę utyskiwać na to, że jest gorzej lub spodziewałem się czegoś innego smiley

Że prosta historia? Może i prosta, ale w limicie ~30k znaków historie pokręcone jak baranie rogi rzadko trzymają się kupy i najczęściej czyta się je jak gry paragrafowe. Szczerze, czasem wolę taką anegdotę na znajomym skądinąd tle, z niekoniecznie silnymi, sprytnymi i omnipotentnymi postaciami, lekkim humorem i smacznymi smaczkami.

Czasem fajnie poczytać coś prostszego, ot dla relaksu.

Ot, to.

 

Tekst, jak czytałem, był już poprawiany, na szczególne wyboje się więc nie załapałem. Może z wyjątkiem tego fragmentu:

– Żądam, by duch się zmaterializował – oznajmił przez tłumacza pułkownik.

– Żeby co zrobił? – zapytali Josef i Ferenc jednocześnie.

Kiedy zostało im to wyjaśnione, pułkownik zrobił wielkie oczy i wyraźnie sporo go kosztowało, żeby nie krzyknąć z przerażenia.

To jest IMO za duży skrót myślowy. W domyśle oczywiście Ferenc posłuchał rozkazu, ale powinno to być napisane. Przyznaję, że byłem już dalej w tekście i wróciłem do tego zdania w poszukiwaniu informacji, jaki jest właściwie jego stan, bo nie byłem tego do końca pewien.

 

Z kolei na offtopie, w kwestii klików, która gdzieś tam się pojawiła w komentarzach – ten system z boku jest średnio zrozumiały, ale w duchu punktu 13 savoir vivre’u nie dopytuję. Cytując ponownie avei:

Dużo zależy od tego, kto trafi na Twój tekst. Łatwiej mają starzy bywalcy, bo inni starzy bywalcy częściej do nich zaglądają. System jest jaki jest, w mojej skromnej opinii daleko mu do idealnego, zwłaszcza w przypadku tekstów nowych użytkowników, ale niełatwo stworzyć coś lepszego, gdy ludzie poświęcają swój prywatny czas.

To zapewne sums it all up, ale z punktu widzenia zielonego użytkownika jest tu po prostu dużo do zgadywania. Wczoraj np. czytałem ponownie, kim są Dyżurni, którzy wyświetlają mi się pod tekstem. Nie byłem pewien, bo nigdy ich nie widziałem :)

Twój głos jest miodem... dla uszu

Duago_Derisme:

Wczoraj np. czytałem ponownie, kim są Dyżurni, którzy wyświetlają mi się pod tekstem. Nie byłem pewien, bo nigdy ich nie widziałem :)

Dyżurni z paska szarego to nieaktualne dane, zapiski sprzed lat (w Poradniku Drakainy jest o tym mowa). Też o to niedawno pytałam. 

Pecunia non olet

Dziękuję wam za opinie! Skrót myślowy wyedytuję (na portalu wolno, można i należy edytować teksty!). Poprawki dotychczas były własne, nie wg komentarzy, bo nie zdążyłam ich po prostu nanieść przed wklejeniem…

 

A tu maleńkie offtopowe wyjaśnienie:

 

kim są Dyżurni, którzy wyświetlają mi się pod tekstem

To jest niedziałająca belka i dyżurni sprzed ponad dekady… Obecny grafik dyżurnych jest dostępny w wątku o dyżurach oraz chyba go linkowałam w poradniku, ale w tej chwili muszę biec do archiwum i nie poszukam ;)

http://altronapoleone.home.blog

<tu było pół strony A4 komentarza, który zjadł portal. jestem ZŁA>

 

Udany tekst, dobrze balansujący elementy komedii i absurdu rodem z tej tradycji, z której wywodzą się cytaty, i zdecydowanie poważniejszej refleksji o wojnie i wojennym losie prostego szeregowca z poboru. Bardzo efektownie, jak już udowodniłaś wcześniej – widać to było już w opowiadaniach o Gienku – łączysz absurdalny humor i komedię w stylu odziedziczonym z tradycji właśnie typu “od Szwejka do Machulskiego” z umiejętnością szkicowania w tle całkiem poważnych i uniwersalnych problemów (tutaj: los prostego rekruta w machinie wojny, zwłaszcza wojny mocarstwa, które akurat nim rządzi, a którego język i biurokracja są dlań obce i niezrozumiałe). Fabuła IMHO udana, dobrana pod to, na co św. Limit pozwala. Podoba mi się tym razem brak konkretnych realiów, bo podkreśla uniwersalność sytuacji,

ninedin.home.blog

O, widzę, że Osvald wystawił jeden na zachętę :)

 

Duch Szwejka unosi się nad tym opowiadaniem. Trudno mi ocenić, bo tak dobrze trafia w moje klimaty… Aż żałuję, że nie podgryzam bramboraków, popijając Svetlym Lezakiem….

 

Oby mnie nie wzięli do wojska (Kat. A), bo tak by to wyglądało.

darł się po nim bardziej niż po innych rekrutach.

Można drzeć się po kimś?

Za to kiedy trafili na maszerujący w przeciwnym kierunku oddział nieprzyjacielski i wywiązała się potyczka, Josef zdołał się zasłużyć.

Hmm, trochę by musieli mieć bałagan, żeby dwie kolumny maszerowały na siebie i się spotkały, to znaczy Prusaków bym o to nie podejrzewał :)

 

Mam minimalny zgrzyt w zaznaczeniu, ale może właśnie tak się pisze, albo to z – z.

zamierzył się kolbą karabinu na jeźdźca i strącił go z konia.

Jestem noga z tego okresu, ale to piechur da radę tak przywalić konnemu, siedzącemu w miarę stabilnie, żeby go zrzucić?

– Adyć jażem panu kapralowi dupsko uratował. – Podrapał się po brodzie, bo mu się zdało, że szabla raczej by dosięgła głowy kaprala. – Albo i łeb – dodał.

<3

bo kiedy zaczął wyważać drzwi, na zewnątrz rozległ się gniewny głos, chyba tego Karela, co to maszerował dwa szeregi za Josefem, nakazujący spać.

Skonfundowało mnie to i musiałem trzy razy przeczytać, zanim załapałem, że wcześniej maszerował, a teraz nakazywał. Ale może to ja.

choć oko wykol

Było ledwo co.

– Ej – szepnął – a w którą stronę za wsią ta zasadzka?

<3

 

zagłuszane przez szmer potoka.

Potoku?

 

Wzięcie do niewoli wymaga lekkiego zawieszenia niewiary, ale czyta się tak dobrze, że lecimy dalej.

W zasadzie, pomyślał, było mu obojętne, za kogo się bije, i tak nie wiedział, o co chodzi którejkolwiek ze stron.

Sugeruję przeredagować, bo konstrukcja nieco niezgrabna. Dużo przecinków, przed “i tak” pasowałoby “skoro”.

Kilka pacierzy później uznał, że wpadł jak śliwka w kompot.

Może “doszło do niego” zamiast uznał? To nie jest bohater od uznawania :)

Nie sadził, że zjawy potrafią się trząść ze śmiechu.

Ortograf?

Tak, to stanowiło przeszkodę, o której Vodička ni pomyślał.

Celowe?

Najwyraźniej też w popłochu Prusacy zapomnieli o więźniu.

Może “uciekając w popłochu”?

Na szczęście loch był najwyraźniej piwnicą zameczku, w którym stacjonował generał, więc znajdowały się tu zapasy oraz sporo skrzyń, które dało się spalić, a krzesiwo Josef jak zawsze miał przy sobie.

Dwa określenia po dwóch stronach i aliteracja.

 

Żył sobie więc w spokoju, jadł pruskie ziemniaki i nadgryzione przez szczury suszone mięso, zlizywał wodę sączącą się po wilgotnej ścianie z rozbitego okienka pod sklepieniem i popijał resztką węgrzyna z rozbitego gąsiorka, więc po kilku dniach doszedł do wniosku, że nigdy tak dobrze mu się nie powodziło.

<3

A potem, przewidywalnie, ciężkie kroki na schodach wiodących do piwnicy.

Hmm, to nie anglicyzm, “predictably”?

 

Pikne!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Jak ten Josef sam na to wpadł?! Widać nie taki głupiutki jakby się zdawało.

Bardzo dobrze mi się czytało. Opowiadanie ma ręce i nogi. Komentarze sugerują, że to proste opowiadanie bez głębi… Ja uważam, że to zgrabna, zwięzła i zabawna historia. Pozdrawiam!

Niewątpliwie sympatyczne, jednakowoż tekst co nieco się ciągnie. Jakby tak skrócić go o pół strony, byłby bardziej dynamiczny. No i akcji/zdarzeń co nieco jednak brakuje…

Chyba opowiadanie do generalnego przepracowania. No, ale czasu było mało, bo to tekst konkursowy, a termin gonił.

Pozdrówka.

Obwieszczenie!

Książe CM III Utyrany przybył pod Twój tekst i jako, że nikt więcej nie został, po dokonaniu ostatniej masakry odłożył gilotynę na zaś ocenił go sprawiedliwie, uczciwie i… (tu wkleić jeszcze parę fajnych synonimów).

Na cześć zakończenia książęcej wyprawy po konkursowych opowiadaniach:

HIP! HIP!

CIACH!

world louis GIF

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Dzięki, Greasy, zarówno za miłe słowa, jak i za poprawki – już wprowadzone. Wprawdzie bramboraków mi się w Pradze nie udało zjeść, ale duch Szwejka łaził ze mną po mieście i w końcu podpowiedział (w ostatniej chwili) pomysł na opko :)

Najbardziej oczywiście cieszy te kilka <3 !!!

 

Jestem noga z tego okresu, ale to piechur da radę tak przywalić konnemu, siedzącemu w miarę stabilnie, żeby go zrzucić?

Jeśli jeździec się wychyla, żeby kogoś ciąć szablą, to nie siedzi bardzo stabilnie, a na dodatek jeśli szarżuje, to tym bardziej. To troszkę jak kopia w ręku rycerza. Niemniej ponieważ w sumie tu wystarczy, żeby cięcie nie wyszło, facet mógł się zachwiać w siodle i utrzymać, ale celu chybić. Ergo zmieniłam na “rzu­cił w dia­bły stem­pel i przy­bit­kę, i za­mie­rzył się kolbą ka­ra­bi­nu na jeźdź­ca tak mocno, że tamten ledwie utrzymał się w siodle, a szabla poleciała daleko”.

 

 

Hrabiax – witam w skromnych progach :)

Jak ten Josef sam na to wpadł?! Widać nie taki głupiutki jakby się zdawało.

No, ojciec mu mówi, że może w świecie zmądrzeje, więc zmądrzał ;) A swój rozum pewnie zawsze miał.

 

 

Roger – jak na radykalny wyścig z czasem to i tak nie najgorzej wyszło, sądząc z opinii ;)

 

 

Jurora nr 1 powitać, ale mam nadzieję, że tą gilotyną nie chcesz uraczyć ani autorki, ani bohaterów frown

http://altronapoleone.home.blog

Przyznaj się, że Ci duch Haska rękę prowadził. ;-)

Uwiodło mnie mocne nawiązanie do Szwejka, takie z głębokim zanurzeniem w klimacie, a nie tylko cytacik czy imiona postaci.

Fabuła owszem, prosta, ale w zupełności wystarczy do pokazania absurdów wojny. Wprawdzie z tej perspektywy wojna wygląda na coś równie mało szkodliwego jak bohater, ale chyba muszę się z tym jakoś pogodzić.

Bohater sympatyczny, kibicowałam mu. Ja bym chyba nie potrafiła takiego blba przedstawić tak życzliwie.

Trochę mi brakowało obiecywanego w tytule Reja.

Sprytne i nowatorskie wykorzystanie konkursowych cytatów.

Zgodzę się, że tekst niezupełnie w Twoim stylu – nie ma leniwego rozwijania się akcji, szczegółowych opisów pierwszych sytuacji… Mnie akurat to bardzo odpowiadało.

Jak i humor, oczywiście.

Babska logika rządzi!

Przyznaj się, że Ci duch Haska rękę prowadził. ;-)

Przyznałam się do ducha Szwejka ;)

 

Trochę mi brakowało obiecywanego w tytule Reja.

Tytuł jest trochę przypadkowy, nie miałam czasu nad nim pomyśleć, więc wpisałam trochę cokolwiek, a potem nie chciałam zmieniać. Miał jakoś nawiązywać do Szwejka. Ale miał być nieco inny.

 

Mnie akurat to bardzo odpowiadało.

Bardzo mnie to cieszy blush

http://altronapoleone.home.blog

Aha, i jeszcze treść listu i sam pomysł na wyjście z kłopotów genialny w swojej prostocie.

Babska logika rządzi!

Dziękuję! Austriacy bywali militarnie wybitnie durni ;)

http://altronapoleone.home.blog

Daję 5/6 za to że Ci się chciało tak sprawnie poprowadzić fabułę

Mega się czyta, ogromy + za fabułe, w moim typie – czekam na wiecej! 

 

 

moja strona: https://pracowniaa.pl/

Mega się czyta, ogromy + za fabułe, w moim typie – czekam na wiecej! 

moja strona: https://pracowniaa.pl/

Tobitko, witamy Cię serdecznie na Portalu, tekst Drakainy rzeczywiście zasługuje na brawa, skoro prosisz o więcej, zajrzyj do Jej innych opowiadań (naprawdę warto!), lecz moim zdaniem nie powinnaś tu, w miejscu przeznaczonym na komentarze do tego konkretnego opowiadania, reklamować swojej strony, lecz robić to na własnym profilu, po/przy swej dzisiejszej rejestracji. Autorka omawianego tu tekstu stworzyła również Poradnik dla Nowicjuszy (dział Publicystyka). Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję! Austriacy bywali militarnie wybitnie durni ;)

Przypomina mi to ustęp z Zamoyskiego dot. przyjęć towarzyszących traktatowi wiedeńskiemu :)

The activity organised for the next morning was a visit to the battlefields of Aspern-Essling and Wagram. This turned out to be a bad idea. The Russian party, from the Tsar and his brother Grand Duke Constantine down to the most junior subaltern, needled their Austrian counterparts, suggesting that Aspern-Essling had hardly been a victory and defeat had only been averted through luck, and that the defeat of Wagram was a surer measure of their military worth.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

O, właśnie :)

 

Moim ulubieńcem jest w tymże roku 1809 arcyksiążę Ferdynand d’Este, który miał odbić Toruń, ale poszedł złym brzegiem Wisły i dopiero jak doszedł na miejsce, to się przekonał, że nie sforsuje rzeki, bo mostów nie ma, a on nie ma inżynierów.

Na dodatek poniekąd dzięki temu jestem na świecie, bo gdyby arcyksiążę był mądrzejszy, to Poniatowski mógłby nie zdążyć do Krakowa przed Rosjanami, a gdyby Kraków nie został przyłączony do Księstwa Warszawskiego, to moja saska rodzina nie przybyłaby w roku 1810 do Krakowa…

http://altronapoleone.home.blog

Przyjemne.

 

Fabuła prosta, ale jest w niej to, co być powinno – to znaczy przygoda i bohater, który z własnymi problemami radzi sobie sam, dostępnymi środkami (do których zaliczam ducha). Tekst jest dość statyczny, momentami nieco mi się ciągnął, ale jego niewielka długość sprawiła, że nie miało to kiedy urosnąć do rangi problemu. Choć kiedy bohater po raz trzeci trafił za kraty, troszkę westchnąłem sobie w duchu. ;) Finał może nieco naciągany (bo od kiedy biurokracja wybacza dezercję tylko dlatego, że człowiek został przy okazji bohaterem), ale niezwykle sympatyczny.

Najjaśniej błyszczy tu kreacja bohatera, który w sposób oczywisty jest prostym człowiekiem w sytuacji, która go przerasta, ale który radzi sobie, jak może. I to jest oddane pięknie.

Językowo zgrabnie, humor bawi, nigdzie się nie potykałem. Także warsztatowo jak należy.

 

Podsumowując – bardzo solidny tekst. Wybacz zdawkowość komentarza, ale jak nie ma czego się czepiać, to i nie bardzo jest o czym pisać.

Bardzo podobała mi się wybrana przez ciebie i konsekwentnie prowadzona narracja oraz lekki, niewymuszony humor całości. Tekst mnie wciągnął, a ja z zaciekawieniem śledziłam losy bohatera oraz jego duchowego wsparcia.

No, Szwejk w wydaniu fantastycznym bardzo mi się podobał :) Choć mam wrażenie, że z CK Dezerterów też to i owo zaczerpnęłaś. Bardzo fajna lektura. Uśmiechnęło mi się, Vodička wzbudził moją sympatię. Miło spędziłam czas :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ośmiornico, bardzo dziękuję!

 

“Duchowe wsparcie” rulez!

 

Irko, takoż diękuję, no i mam nadzieję, że spełniło to warunki przeczytałania w końcu coś optymistycznego ;)

Co do CK Dezerterów to tak słabo ich pamiętam, że czerpanie mogło być co najwyżej nieświadome. Świadomie chciałam się odwołać do “Soli ziemi” Wittlina, ale nie znalazłam w necie. Chyba czas sobie odświeżyć.

http://altronapoleone.home.blog

"Żadnego bohaterstwa nie da się zaplanować; może się ono jedynie przytrafić."

 

Choć sama nie należę do fanów Szwejka, to mam jednego pod bokiem i nawet ja widzę inspirację. Tak czy owak, trudno mi się tu czegokolwiek czepiać – bardzo przyjemnie, leciutko się czyta, humor jest dopasowany do całości, bohaterowie może nie najlotniejsi, ale fest z nich chłopaki i biorą sprawy we własne ręce, i jeszcze cztery motta (to o 300% więcej, niż wymagaliśmy!) dyskretnie włączone w całość. Kompozycja taka, jak trzeba.

 

To jest po prostu dobre opowiadanie. Niekoniecznie wiekopomne. Ale myśl odpoczywa w nim jak w świeżej pościeli ;)

 

Po wykaz tych kilku przecinków pisz na Berdyczów, to jest, na priv.

 

Poprosimy też o adres, na który przybędzie zasłużona nagroda.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hurtownia nierzetelnych opinii przedstawia

 

CHŁAM

 

pod tytułem:

 

KOMENTARZ JURORSKI

 

Wiódł upiór Szwejkowego, dobrze im się działo

Ale że to jurokowi nieznośne się zdało

Iż musiał opowiastce komplementy prawić

Wziął kij w rękę: ten – rzecze – z szwanku mnie wybawi

Czyta, w ten rozum krzyknie: lekkie i zabawne

Juror nic, jeno pisze, że długie, niestrawne

Czyta dalej, rozsądek chwali wykonanie

Juror kijem postraszył, bo wtórne i tanie

Na koniec przestrzeżony, gdy nie chwalił treści

Skończył juror jak upiór z czeskiej opowieści

I ten winien, co kijem w dobre opko mierzył

I ten, co w żurskich rymach w puentę uwierzył…

 

Interpretacja dla leniwych:

 

Technicznie nie mam uwag. Nad wyraz solidnie napisane opowiadanie. Jeśli chodzi o treść, trzeba docenić konsekwencję i swobodę w budowaniu atmosfery czeskiej komedii. Ten rodzaj tekstu ma oczywiście swoje wady i nie każdemu może się spodobać. Mamy w końcu historię, gdzie fabuła (choć trudno pisać, że licha) w praktyce złożonością nie powala. Gdzie bohater jest koszmarnie bierny i na przestrzeni całej opowieści obija się bezładnie niczym rzucony kauczuk. Mamy w końcu bardzo specyficzną kreację bohaterów: nieskomplikowany, poczciwy i nierozgarnięty główny plus tylko ciut bardziej rozgarnięci pozostali. Czysto teoretycznie, przyjmując takie spojrzenie na tekst, może się on wydać średnio efektowny: niezbyt szybki, nieco pretekstowa fabuła, o bohaterach już było. Można to lubić bardziej, mniej lub wcale. Tyle że przyjrzawszy się opowiadaniu okiem jurora (który ma w końcu wybrać najlepsze opowiadanie, a nie rozważać, co i jak bardzo wpisuje się w jego preferencje czytelnicze; i nie, nie twierdzę, że ten się nie wpisuje, zwyczajnie staram się wyłożyć, skąd taka ocena, a nie inna) widzę, że tu wszystko jest. Dostajemy pewien gatunek tekstu, w którym każdy element pasuje do charakterystyki owego gatunku. Zadaję sobie pytanie, co w takim tekście powinienem znaleźć i czego powinienem po nim oczekiwać i, jak wspomniałem, wszystko jest. Każdy element spełnia swoją rolę i założenia, od kreacji bohaterów, przez określoną „przypadkowość” zdarzeń, aż po element fantastyczny, który uważam za wartość dodaną opowiadania.

Oryginalność: to co? Może bym w końcu trochę na coś ponarzekał? Tak, żeby nie było za słodko. :) Jeśli twierdzę powyżej, że każdy element pasuje do klasyki gatunku to trudno jednocześnie pisać o wielkiej oryginalności. Natomiast muszę też podkreślić, że sam dobór gatunku, miejsca akcji, typu humoru stanowi jednak powiew świeżości w konkursie, co zostało przeze mnie zauważone i docenione.

Wartość komediowa: humor jest. Tyle że niezbyt złożony (znów wynika to z doboru gatunku, ale, hej, każdy wybór ma swoje wady i zalety :)). Wszystko, co tutaj dostajemy, to tak naprawdę klasyka gatunku i z jednej strony jest to klasyka z zachowaniem jej poziomu (a nie tylko tania podróbka), z drugiej owa klasyka oznacza w tym przypadku dość mizerny zasób form budowania i prezentacji humoru w opowiadaniu.

Wykorzystanie motta: tutaj z kolei bardzo zgrabny pomysł, by w taki, a nie inny sposób budować tekst w oparciu o motta. To na pewno wyróżnia opowiadanie na tle innych. A przede wszystkim, co dla mnie najważniejsze, nie mogę tego nazwać sztuką dla sztuki. Nie miałem tutaj wrażenia upchnięcia na siłę, owe cytaty są faktycznie powiązane z konkretnymi częściami opowiadania co uważam bez wątpienia za wartość dodaną tekstu.

Dziękuję za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Bardzo przyjemna i wesoła lektura. Widzę dużo wielkich komentarzy, więc postaram się z kolei streszczać: duch czy tez nawiązanie do dobrego wojaka Szwejka czytelne, wszystkie elementy, jakich można by się od takiej ‘czeskiej’ opowieści spodziewać – są, protagonista przeżył, a w dodatku wygląda na to, że jest porządnym człowiekiem i będzie mu całkiem wygodnie popatrywac to na pracująca rodzinę, to na bogatszych mieszczan i w tym popatrywaniu pykać sobie fajkę, albo piwo popijać.

 

I ten finał mi się najbardziej podoba ;-)

 

Nie, nie ma nic odkrywczego ani oryginalnego, ale jest przyjemne opowiadanie napisane na naprawdę dobrym poziomie. Dziękuję!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Bardzo sympatyczny główny bohater i osadzenie akcji w ciekawych realiach to na duży plus. Fabuła interesująca, choć dość prosta. Pod kątem stylu też nieźle.

A co to jest Uher? Niemieckojęzyczny Czech?

Opowiadanie fajne, czytało mi się gładko, zgadzam się ze wszystkim dobrym, co napisał CM. Element fantastyczny (duch) ożywia akcję.

Rozumiem, że odtwarza realia wojny prusko-austriackiej z 1866 roku. Wspomniana bitwa (zwycięska dla Austrii) to Trautenau?

 

Mam zastrzeżenie do nazwy “szabla” dla tasaka piechoty, chyba że czegoś bardzo nie wiem. O potocznym określeniu “pół-szabla” słyszałem, ale nie widziałem. Zastanawiałem się też, co do wykonalności zastawienia się kolbą od ciosu szablą, ale tu się nie czepiam, bo mi tego zagadnienia wyobraźnia nie sięga. Rozumiem, że chodzi o uderzenie jak maczugą? Opisy walk – traktuję tu trochę pretekstowo.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dziękuję, Radku, za w sumie pozytywną opinię :)

 

A co to jest Uher?

Węgier. Nawet polscy górale tak mówili, a czasem mówią nadal – np. po uherskiej stronie to znaczy (wedle dzisiejszej sytuacji) “na Słowacji” XD

 

Rozumiem, że odtwarza realia wojny prusko-austriackiej z 1866 roku. Wspomniana bitwa (zwycięska dla Austrii) to Trautenau?

Z początku to miały raczej być realia wojny o sukcesję austriacką, ewentualnie siedmioletniej, a potem poszłam w niedookreśloność czasu i taką mieszankę XVIII w. i 1866, czyli może być Trautenau, a może być dowolna inna wygrana przez Austriaków bitwa. Nie szłam tu w dokładność realiów, raczej w pewien ograniczony, ale jednak uniwersalizm.

 

Mam zastrzeżenie do nazwy “szabla” dla tasaka piechoty

Problem z “tasakiem” jest taki, że mało komu będzie się kojarzył z bronią białą. Przeżyłam to z okazji “Teufelsdreiecka”, gdzie problemem był “komornik” na określenie chłopa mieszkającego u innych “na komorze”, więc idę na kompromisy z dokładnością. W Polsce jest spore terminologiczne zróżnicowanie, ale w innych językach już niekoniecznie, a np. w wikipedii przejście z polskiego tasaka na angielską wersję daje tylko konkretny rodzaj miecza czy mieczyka (w każdym razie broni o prostej, a nie zakrzywionej głowni).

 

Zastanawiałem się też, co do wykonalności zastawienia się kolbą od ciosu szablą

Ale on się nie zastawia. Sytuacja jest taka, że kawalerzysta zamierza się szablą na kaprala, a stojący obok bohater zamiast ładować dalej broń chwyta ją za lufę i po prostu wali w kawalerzystę. Nie blokuje uderzenia, ale sam uderza człowieka, w korpus zapewne, co sprawia, że zamach szablą nie trafia, kawalerzysta chwieje się w siodle i ogólnie nic mu nie wychodzi ;)

http://altronapoleone.home.blog

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cześć, Drakaino!

 

Twoje teksty językowo były dla mnie zawsze wyzwaniem – bo potrafisz pisać pięknie, ale wymagając maksymalnego skupienia (przynajmniej ode mnie :P). A tu niespodzianka! Tekst bardzo lekki, rozrywkowy, choć językowo wciąż bardzo ładny.

To co najbardziej mi się podoba, to bohater, który jest jednym z moich ulubionych typów – prosty, ale nie bezwolny. Przydarzają mu się rzeczy, a on radzi sobie z nimi na swój sposób i logikę, która z boku może wyglądać tyleż logicznie, co wiarygodnie.

Szanuję za wywody w przedmowie na temat realiów. Nie wiem, czy znalazłby się tu choć jeden, któremu przyszłoby na myśl je kwestionować :P

Zakończenie wydaje mi się mocno naciągane. Ono pasuje do opowieści, jest bardzo sympatyczne (i z tego co widzę, to zgodne z wymaganiami konkursu), aczkolwiek trochę niedowierzam w skuteczność tego wybiegu.

Bardzo przyjemny tekst – przygodówka w wojennej zawierusze – przyjemna rozrywka, choć nie wiem, czy zostanie ze mną na dłużej.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, Krokusie!

 

Miło, że pozytywnie zaskoczyło, zawszeć wartość dodana oraz nieco więcej szczęścia we wszechświecie…

 

Zakończenie wydaje mi się mocno naciągane (…) trochę niedowierzam w skuteczność tego wybiegu.

Austriacy mieli nieprzeciętne wręcz szczęście do durnych i nieudacznych dowódców i to na najwyższych szczeblach – tu Szwejk naprawdę nie jest przesadzony. Owszem, trochę psim swędem trafił im się jeden z najwybitniejszych dowódców wszech czasów, książę Eugeniusz Sabaudzki, ale ja tu grałam w to, że na miejscu jest raczej jakiś pomniejszy generał pokroju arcyksięcia Ferdynanda d’Este, a nie Radetzky’ego ;) Ferdynand d’Este wsławił się mianowicie tym, że poszedł w roku 1809 odbijać Toruń, tylko nie wywiedział się o możliwości przeprawy, więc stanął pod tym Toruniem, tylko po niewłaściwej stronie Wisły, a że saperów za bardzo nie miał, to nie miał jak sobie tej przeprawy skombinować… No więc zakładam, że to raczej był ten typ lub właśnie ktoś ze Szwejka, kto łyknął i nawet nie zapytał XD

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, drakaino!

Niestety, jestem na NIE.

Moi dziadkowie mieli sporo książek w podobnym klimacie na półkach. Pamiętam, że buszowałam po ich biblioteczce, podczytywałam trochę, ale nic mnie nie wciągnęło na tyle, by dokończyć lekturę. Po pobieżnym przejrzeniu komentarzy pod Twoim tekstem, w których co chwila przywołuje się ducha Szwejka, trochę się tego opowiadania bałam. Na szczęście okazało się bardzo lekką, przyjemną i dowcipną lekturką. Na poziomie zdania/stylu, jak to zwykle u Ciebie, bardzo porządnie. Dobrze się bawiłam podczas czytania.

Ale chyba nie na tyle dobrze, żeby dać TAKa. Tudzież – nie wydaje mi się, że sam aspekt rozrywkowy wystarcza na piórko. Zabrakło mi tu czegoś, jakiejś iskry, która naprawdę przykułaby uwagę i pozwoliła to opowiadanie zapamiętać na dłużej. Fabuła jest bardzo prosta, pociągnięta jak po sznurku, w dodatku wszystko kończy się pośpiesznie, bez zaskoczenia – ot, wydarzyło się, co się miało wydarzyć, cięcie. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.

Rozbawiło parę razy, ale ogólnie nie przepadam za historyjkami o nieogarniętych miągwach, w których komizm wynika z głupoty/roztrzepania bohatera. Nie był to poziom Jasia Fasoli i chwała Ci za to, ale Josef, chociaż sympatyczny, jednak irytował swoją prostotą, a wręcz, momentami, bezmyślnością. Sytuację nieco ratowała narracja poprowadzona z dystansem do wydarzeń i bohatera.

Szwejka nie czytałam, więc nostalgicznych wrażeń nie wywołało. Widzę tu porządny, rozrywkowy tekst do chapnięcia przy kawce, ale raczej nie zostanie ze mną na dłużej. A tego jednak wymagałabym od tekstu piórkowego.

 

– Zapal sobie, może pomoże ci zasnąć.

Niby wypowiedź postaci, więc można przymknąć oko, ale dla mnie to już zbyt hardkorowe.

 

Na widok miny rozumiejącego po czesku żołnierza dodał szybko. – A tak poza tym to chyba na Czeskie Budziejowice.

Czy tu w didaskaliach nie powinien być dwukropek?

 

– No właśnie! – potaknął Molnár trzymającą się kupy połówką głowy.

A tutaj chyba wielka litera, skoro potaknął ruchem głowy, nie paszczą?

 

Żył więc sobie w spokoju, jadł pruskie ziemniaki

Zastanawiam się, dlaczego w piwnicy trzymano ugotowane ziemniaki? Bo surowych chyba nie żarł?

 

Podsumowując: przyjemny, rozrywkowy tekst, fajnie i z humorem napisany, ale dla mnie to za mało na piórko.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

@drakaina:

Sytuacja jest taka, że kawalerzysta zamierza się szablą na kaprala, a stojący obok bohater zamiast ładować dalej broń chwyta ją za lufę i po prostu wali w kawalerzystę. Nie blokuje uderzenia, ale sam uderza człowieka, w korpus zapewne, co sprawia, że zamach szablą nie trafia, kawalerzysta chwieje się w siodle i ogólnie nic mu nie wychodzi ;)

IMHO to jeszcze gorzej, próbowałem to rozpisać na ruchy. Kawalerzysta, przechodzi z kłusu do skróconego galopu, szykuje się do uderzenia szablą (na swoją prawą) i tak sobie wjeżdża między piechurów? Nawet nie próbuje przewrócić koniem tego z lewej?

Proponowałbym skorzystać (przepisać) z cudzego patentu z czasów wojen napoleońskich (chyba strzelcy irlandzcy). Jeden strzelec wypalił w kawalerzystę w czasie ładowania broni wyciorem, ratując kaprala. Dostał straszny opr., bo “tylko początkujący zapominają wyciągnąć wycior” i medal. Czytając, zastanawiałem się, czy miał podsypane na panewkę.

Jak widzisz, ogólnie mam problem z tą sytuacją.

Dziękuję, Radku, za w sumie pozytywną opinię :)

Ogólnie – bardzo pozytywną :-)

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

@Radek

 

Ba­wiąc się w ad­wo­ka­ta dia­bła, gdzie dia­błem je­stem ja sama: ni­g­dzie nie jest po­wie­dzia­ne, że to jest szyb­ka szar­ża ka­wa­le­ryj­ska ;)

 

Natomiast anegdotę średnio kupuję, bo jak on wystrzelił, skoro dopiero czyścił?

 

 

@Gravel

 

Miło, że przynajmniej uśmiechnęło.

 

Re: ziemniaki. Jest napisane, że on je piekł :)

http://altronapoleone.home.blog

Hej, Drakaino

 

– Nie wiem nic o przyszłości – szepnął mu za uchem niewidoczny w tej chwili Ferenc – tego nie było w umowie!

Tutaj dałbym kropkę po Ferenc i zaczął wielką literą, bo nijak pierwsza część wypowiedzi nie łączy mi się z drugą.

 

No przyznam, że taki to tekst niepodobny do Ciebie. Po pierwsze ani razu nie zbliżyłem się do niebezpiecznej granicy, gdzie myślałem “kiedy coś się zacznie dziać?” ;) po drugie akcja jest wartka i myślę, że to zasługa gawędziarskiego stylu (Już pierwszy akapit mnie kupił, na szczęście później nie było gorzej).

Jak to bywa z humorystycznymi tekstami, można trafić lub spudłować, do mnie akurat ten humor trafił. Jest lekki, niewymuszony i przebija się nawet bardziej w narracji niż w dialogach. Dobrze oddaje zagubienie Josefa w świecie – dziwnym i pełnym jeszcze dziwniejszych reguł. Styl pasuje do bohatera, co pozwala bardziej wejść w głowę człowieka, zdecydowanie zasługującego na określenie “poczciwy”, a może i “naiwny”. Ta prostota charakteru okazuje się raczej zaletą w ostatecznym rozrachunku.

Trudno mi wymienić wadę, kiedy wszystko mi zagrało, ale coś się znajdzie – element fantastyczny jest niewielki i w sumie nie grzeszy oryginalnością. Mimo wszystko uważam, że opowiadanie jest dość równe pod kątem jakości reszty elementów, a ponieważ oceniam je wysoko, zostaje mi tylko przybić TAKa.

Pozdrawiam

@drakaina:

Natomiast anegdotę średnio kupuję, bo jak on wystrzelił, skoro dopiero czyścił?

Jak wiesz, wycior w czasach napoleońskich (i jeszcze później) miał z jednej strony stempel, a z drugiej mocowanie do paska materiału do czyszczenia (oczko, widelec – różnie).

Wystrzelenie wyciorem było możliwe, kiedy się wsypało prochu, dobiło i od razu podniosło do ramienia. Stąd moja wątpliwość, czy strzelec nie musi podsypać. Zaletą jest to, że wycior leciał ostrą stroną.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Piórkowo będę na TAK. Bardzo cenię teksty, w których zza humoru (u ciebie z jednej strony bezpretensjonalnego, z drugiej zanurzonego w najlepszej tradycji powiedzmy-humorystycznej prozy europejskiej) wyglądają poważne tematy. Bardzo też lubię stylizację i odwołania kulturowe (na których zbudowałaś tekst) i ogromnie doceniam to, jak skutecznie, z sympatią, a IMHO bez patrzenia z góry i paternalizmu, piszesz historie i charaktery swoich bohaterów.

ninedin.home.blog

Jest napisane, że on je piekł :)

Ok, umknęło. Sorry xD

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć!

 

Dobry wojak Szwejk rozmawia z duchami. Poczciwy bohater dobrze pasuje do powoli toczącej się opowieści, w której wojna stanowi jedynie dobrą okazję do wyrwania się (wywalenia kłopotu) z szewskiego warsztatu. Nic tylko zwiedzać. Bardzo spodobała mi się pierwsza scena, w której samą sytuacją umiejętnie pokazujesz bohatera i jego położenie. Mało słów, dużo treści, głowa ma co robić, jest super!

 

Wędrówka Josefa szybko przybiera niespodziewany obrót, kiedy to wkracza duch chcący z bliżej nieokreślonych powodów pomóc bohaterowi. I tutaj mamy już w zasadzie kabaret, w którym pomimo wszystko zawsze dobrze się kończy. Lekko, ale treściwie, więc do detali nie ma co przywiązywać większego znaczenia. To w sumie i zaleta i wada tej opowieści – taka wojna na wesoło (choć tu i tam wzmianki okropieństw się przewijają) – może całkiem potrzebna w dzisiejszych czasach.

 

Zakończenie zmusza bohatera do rewizji początkowych wyobrażeń, Josef potrafi wymyślić i zrealizować plan (z niewielką pomocą sił nadprzyrodzonych). Nawet z pismem sobie chłopak poradził… loch sprzyja edukacji/motywacji?

 

Przyjemny tekst, lekki i z pewnym dystansem napisany. Motyw fantastyczny w postaci ducha obecny (choć nie za wiele tu fantastyki…), ale jak na piórko to trochę zbyt mało imho, zabrakło efektu wow, zabrakło czegoś, co zostałoby w głowie na dłużej: dylematu, jakiegoś zwrotu akcji, tajemnicy czy porywającej kreacji świata.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć,

Powiem, że bardzo mi się podobało twoje opowiadanie. Jest interesujące i zabawne. Podobała mi się postać głównego bohatera Vodička.

Pozdrawiam,

drakaina

Nie ma zaskoczenia, że dobrze mi się czytało. Jak zwykle podoba mi się Twój styl i ujęcie tematu. A że umiesz tak szybko napisać opowiadanie takiej jakości, to nic, tylko zazdrościć.

W każdym razie, jeśli chodzi o opowiadanie, to naprawdę mi się podobało. Przygody durnowatego, ale i dobrodusznego Josefa, prostaka, ale i spryciarza były wyważone, nie durne, jak sam bohater, zabawne i lekkie, a kiedy trzeba to i zaskakujące. Koncepcja pomocnego ducha bardzo na miejscu. Ciekaw jestem, dlaczego Ferenc z czasem tak bardzo marniał? Owszem, wspomniał, że czas mu się kończy, ale przecież duchy tak nie robią ;)

A scena ze zmyślającym sukcesy duchem jest godna wszelkiej zmyślonej bzdury! Cesarscy dostali za swoje.

Dziękuję za super lekturę!

XXI century is a fucking failure!

Nowa Fantastyka