- Opowiadanie: fanthomas - Teodycea

Teodycea

"Stworzenie, co słuchało jedynie kłamstw." Pomyślałem sobie, a co gdyby zastąpić magię wiarą, czarodziejów świętymi, a czary cudami? Niestety wpasowanie tej koncepcji w ramy heroic fantasy okazało się karkołomne, gdyż gatunek ten poniekąd wymusza sceny walk, a święci to raczej pokojowo nastawieni ludzie.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Teodycea

Ta historia zaczyna się jak wiele podobnych. Pewnego pięknego poranka bandyci napadli na moją wioskę i połowę mieszkańców zabili, a resztę wzięli do niewoli. Ja trafiłem do tej drugiej, bardziej żwawej grupy. Przetransportowali nas na ogromnym statku, ciągniętym przez morskie potwory, do dalekich krain, gdzie wszyscy wyglądali inaczej, a zarazem podobnie. Złoczyńcy napadali na kolejne wioski, a grupa niewolników ciągle się powiększała. W końcu jednak szczęście się od nich odwróciło. Natrafili na siłacza imieniem Samson. Gdy próbowali go pojmać, rozszarpał wszystkich gołymi rękami, niestety więźniów także. Tylko ja pozostałem wśród żywych, gdyż od początku krwawej jatki udawałem trupa. Samson przeprosił za to, że tak zatracił się w bojowym szale, ale mu wybaczyłem, bo przecież mi nic nie zrobił. Przyłączyłem się do niego, bo innego wyjścia i tak nie miałem, a taki siłacz u boku to zawsze jakaś korzyść.

Wędrowaliśmy razem po świecie, walcząc z potworami i złoczyńcami. To znaczy on walczył, a ja się przyglądałem. Ta idylla nie trwała jednak długo. Samson zakochał się w pięknej kobiecie, mnie odstawiając na bok, a jak wiadomo przygodne romanse źle się kończą. Pewnej upojnej nocy wyjawił kochance swoją największą tajemnicę. Długie włosy dawały mu nadludzką siłę. Dziewoja okazała się wiedźmą i wysłanniczką mrocznych sił, pragnących pokonać mocarza, gdyż wiele bestii posłał do piachu. Kiedy heros spał spętany urokiem, czarownica wygoliła mu wszystkie włosy, na wszelki wypadek także te łonowe. Rankiem Samson na widok łysej głowy kompletnie się załamał. Czuł się jak lew pozbawiony grzywy. Osłabł zupełnie, nie był w stanie nawet podnieść ptasiego puchu, a przelatujące muchy go przewracały. Niedługo potem nadciągnęła armia zła i musieliśmy uciekać. On jednak potykał się o własne nogi i poprosił bym go zostawił i udał się do klasztoru, gdyż tylko tam mogę czuć się bezpiecznie. Świszczące dookoła strzały skutecznie mnie do tego przekonały.

I tym sposobem znalazłem się pośród Świętych, którzy wytłumaczyli mi, że to nie włosy dawały Samsonowi siłę, a wiara w to, że tak było.

Tego dnia, gdy znów miałem stanąć twarzą w twarz z okropnymi potworami, zakradłem się do kuchni, by znaleźć coś do jedzenia. Byłem tak głodny, że nie interesowało mnie, na co tam trafię. Święci pożywiali się tylko dwa razy dziennie. Niestety rano zaspałem i przybyłem, gdy nic już nie zostało, a wieczorem, by mieć motywację do modlitwy o pyszne śniadanie, zjadali głównie ślimaki.

Zajrzałem do garnka i poczułem smród. W środku wiły się paskudne obłe stworzenia. Przełamałem odrazę i wziąłem jedno do ręki. Ślimak był tak śliski, że prawie go upuściłem. Odliczyłem do trzech i wsadziłem do ust. Zacząłem przeżuwać. Szło topornie, a kiedy spróbowałem go połknąć, stanął mi w gardle. Nie mogłem złapać powietrza, a wyglądało na to, że ślimak czuje się podobnie.

Do kuchni wszedł brat Jerzy. Nie zrobił na nim wrażenia mój widok, choć zapewne zaczynałem już sinieć na twarzy.

– Ucztujesz? – zapytał.

– Ghh-ghh – odparłem. Była to rozpaczliwa prośba o pomoc.

– Musisz nauczyć się wyraźniej formułować swoje myśli.

– Ghyyyyy…

Jerzy strzelił palcami. Ślimak wyparował, a ja znów mogłem normalnie oddychać.

– Dziękuję – wycharczałem.

– Niech cię to nauczy pokory.

– Przepraszam, ale jestem głodny.

– Przydaj się na coś. Brat Filip przygotowuje oratorium, ale od kiedy stwierdził, że chórzyści fałszują, sam zajmuje się śpiewem. I to na tysiąc głosów na raz. Pewnie jest zbyt zajęty, by przyjść do jadalni. Zanieś mu choć ślimaka do zjedzenia.

Kiwnąłem głową i zabrałem garnek. W drodze do sali śpiewów musiałem przejść przez ogród. O tej porze tonął już w mroku. Księżyc gdzieś przepadł, jedynie gwiazdy świeciły na niebie, ale zbyt słabo, by można było zobaczyć cokolwiek więcej niż zarys starej jabłoni, rosnącej na środku. Kątem oka dostrzegłem w trawie jakiś ruch, a potem doleciał do mnie szept:

– Pamiętaj o naszej tajemnicy.

– Jest tu kto? – zapytałem, lecz odpowiedziała mi cisza. Na pewno coś słyszałem, ale czułem się głupio, wlepiając wzrok w ciemność. Ktokolwiek tam był, nie zamierzał się ujawniać.

Po dotarciu do sali śpiewów, zostawiłem garnek przed wejściem, gdyż wydzielał wyjątkowo niemiły zapach. W pomieszczeniu przebywał jedynie brat German, znawca wszelkich instrumentów muzycznych. Stwierdził, że Filip postanowił jednak rozruszać stare kości i udać się do jadalni.

– A ty nie masz ochoty na ślimaka? – zapytałem.

– Wybacz, ale nie gustuję w tego rodzaju podniebiennych przyjemnościach.

Chętnie popatrzyłbym jak stroi instrumenty, ale najwyraźniej nie miał ochoty, żeby ktokolwiek go obserwował. Skrzywił się i pokazał gestem, bym już sobie poszedł, co też uczyniłem.

Gdyby nie potworny fetor, pewnie zapomniałbym o garnku ze ślimakami. Kiedy zbliżyłem się do niego, odkryłem, że coś jest nie tak. Ze środka dobiegał syk. Odsunąłem się, a wtedy z wnętrza wysunął się obły kształt i zniknął w trawie. Stworzenie było duże i złowrogie. Zajrzałem do garnka. Ślimaki zniknęły.

Udałem się pędem do jadalni. Musiałem powiadomić Świętych o niecodziennym zdarzeniu. Okazało się, że Filip faktycznie już czeka w środku.

– Gdzie moje jedzenie? – zapytał głosem Jerzego. Potrafił doskonale naśladować innych. Wywołało to rozbawienie u pozostałych Świętych.

– W ogrodzie jest wąż – powiedziałem szybko. Dobra atmosfera nagle się rozwiała. Z pogodnych min nic nie pozostało. Bracia zaczęli szeptać między sobą.

– Jesteś o tym przekonany? – chciał się upewnić Jerzy.

– Wiem, co widziałem.

– A więc grzech wdarł się do naszej siedziby, a wraz z nim zło.

– Przecież to tylko zwierzę. Jak ślimak.

– O nie. Wąż jest podstępny i przebiegły. Ślimak wędruje powoli i rozważnie. Zostawia po sobie ślad, część siebie i staje się przez to coraz mniejszy, aż w końcu znika zupełnie.

– O ile wcześniej nie wpadnie komuś do brzucha – spróbował zażartować Filip, ale atmosfera była na tyle skwaszona, że nikt nawet się nie uśmiechnął.

– Musimy go znaleźć, zanim zatruje jadem nasze serca – powiedział ponuro Jerzy.

– Jest zbyt ciemno. Nie dostrzeżemy go. Nawet księżyc się przestraszył i nie wzeszedł.

– Hubercie, ty znasz się na łowach. Jak zwabić węża?

– Potrafię upolować sarnę i machnięciem ręki przerwać lot gołębia, ale z gadami to inna sprawa. To one polują, a nie na odwrót.

– Udajmy się do sali modlitewnej. Miejmy nadzieję, że do rana wpadniemy na jakieś rozwiązanie.

Bracia opuścili jadalnię. Pozostał tylko Filip, który najwyraźniej nie zamierzał nigdzie się ruszyć bez swojej ślimaczej porcji. Zbliżył się i zajrzał do garnka, który oczywiście był pusty.

– Zjadłeś wszystko?

– Nie ja, tylko wąż.

– O ile go sobie nie wyobraziłeś.

– Naprawdę tam był.

Zaczął się we mnie intensywnie wpatrywać.

– Coś jeszcze? – zapytałem.

– Wiesz, skąd się bierze zło?

– W sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

– Bo świat nie jest doskonały. Ogranicza nas nasza materialność. Nigdy nie osiągniemy perfekcji, nawet choćbyśmy żyli i milion lat. A teraz idę się modlić.

Nie podążyłem za Filipem, za to udałem się do pomieszczeń dla chórzystów. Wiedziałem, że jeden z nich, Dyzma, często przesiaduje wieczorami w ogrodzie. Ciekawiło mnie, czy wie coś na temat węża. Chłopaka znalazłem w kącie, siedzącego na podłodze i rozmawiającego ze swoim przyjacielem.

– Przebywałeś w ogrodzie w trakcie wieczerzy? – zagadnąłem go.

– No tak, siedziałem tam dziś, tak samo jak wczoraj i przedwczoraj.

– Po co tam chodzisz?

– Nic ci do tego.

– Widziałeś węża?

– Nie.

Próbował mnie zbyć, na dodatek zaczął się nerwowo wiercić. Coś ukrywał.

– To ty szeptałeś, kiedy przechodziłem? – zapytałem.

Dyzma zerwał się z podłogi i uciekł. Popatrzyłem na jego przyjaciela.

– A ty coś wiesz?

– Nie mogę powiedzieć.

– Dlaczego?

– Dyzma zabronił. Powiedział, że wyrwie mi język, jeśli cokolwiek zdradzę.

– Czy przypadkiem pod osłoną nocy nie rozmawia z wężem?

Chłopak spuścił wzrok i nie zamierzał nic więcej dodawać. Dyzma zaś gdzieś przepadł. Nie miałem ochoty łazić za nim, bo i tak nie zmusiłbym go do mówienia. Co innego Święci. Szedłem w kierunku sali modłów, gdy nagle znów usłyszałem syk. Podążyłem za tym dźwiękiem i wyjrzałem na dziedziniec. Choć zalegały tam ciemności, od razu dostrzegłem pełznący w moim kierunku złowrogi kształt.

– Bracia! On tu jest! – wrzasnąłem ze wszystkich sił.

Święci wybiegli z sali modłów, gotowi do walki. Pierwszy raz widziałem jak ich ciała świecą nieziemskim blaskiem. Dostrzegłem też swoją pomyłkę. To, co wziąłem za węża, wcale nim nie było.

Hubert wyjął łuk i strzały, które zaraz zapłonęły żywym ogniem.

– Nie przejdziesz! – wykrzyknął w stronę potwora i wystrzelił serię strzał, które bezbłędnie trafiły w cel, przebijając skórę bestii. Po chwili ogromna siła rozerwała stworzenie na kawałki. Poszło znacznie szybciej, niż sądziłem. Nie doszło do żadnego epickiego starcia. Święci dysponowali ogromną wiarą, dzięki której potrafili dokonać niesamowitych rzeczy.

– Co to było? – zapytałem, gdyż wcześniej nie widziałem podobnej bestii.

– Smok. Mieliśmy szczęście, że młody i jeszcze nie miał łusek. Ze starym nie poszłoby tak łatwo.

Jerzy nie cieszył się z sukcesu.

– Skoro to tylko dziecko, to gdzieś przebywa także jego matka – powiedział. – I zapewne mocno się zdenerwuje, gdy pozna prawdę. Nie minie dzień, a się tu zjawi.

– Dlatego musimy zaatakować pierwsi.

– Jak chcesz tego dokonać, Hubercie?

– Jeśli połączymy siły, nie powinniśmy mieć większych trudności w pokonaniu bestii. Matka musi być niedaleko. Niedawno w trakcie łowów minąłem sporej wielkości jaskinię. Smok by się w niej zmieścił.

– Pójdziemy po ciemku?

– Nie ma na co czekać. Trzeba stoczyć bitwę, dopóki anioły wciąż spoglądają na nas z góry i dodają nam sił.

Spojrzałem w niebo. Lśniły tam tysiące gwiazd. Podobno to anielskie oczy. Czuwały nad nami.

– Zbieraj się – zwrócił się do mnie Jerzy. – Na co czekasz?

– Mam iść z wami?

– Nawet taki obibok jak ty na coś się przyda.

– Choćby po to, żeby rzucić go smokowi na pożarcie – zażartował Filip, choć nikomu poza nim nie było do śmiechu.

– Ale ja nie mam żadnych mocy. Jestem zwykłym człowiekiem.

– Pamiętaj, że to nie moc czyni cuda, a wiara – skwitował Jerzy.

Nie musieliśmy nawet szukać jaskini, bo wystarczyło, że opuściliśmy klasztor, a smok już na nas czekał. Nadleciał i zagrodził drogę. Nie przypominał węża, prędzej krokodyla ze skrzydłami. Zadrżałem, choć ogrzewała mnie wiara moich towarzyszy. Z pyska bestii wydobył się ochrypły głos:

– Które stworzenie ciągle kłamie i bezmyślnie wyrządza innym krzywdę? Oczywiście człowiek. A reszta istot musi znosić wasze łgarstwa i występki. Zabiliście moje dziecko.

– To był potwór – warknął Hubert. – Tak jak i ty.

– Kłamstwa! Stańcie do walki, tchórze!

Święci tylko na to czekali. Jerzy wyciągnął miecz, który rozgorzał nieziemskim blaskiem. Dobiegł do boku bestii i ją ranił.

– Krwawi, więc można go zabić! – wrzasnął, na co pozostali bracia zareagowali triumfalnymi okrzykami. Do końca walki było jednak daleko. Strzały Huberta nie zdołały przebić łusek. Pozostali bracia ciskali w potwora różnokolorowymi świętymi promieniami, skutecznie go osłabiając. Smok jednak zaczął się rzucać i wymachiwać łapami. Jedna z nich dosięgła Filipa i go odrzuciła. Uderzył w drzewo. Pozostali byli zbyt zajęci walką i najwyraźniej tego nie zauważyli. Podbiegłem do rannego i dostrzegłem, że w jego boku zieje pokaźnych rozmiarów dziura.

– Czy jest coś, co mogę zrobić? – zapytałem, choć czułem, że za wiele nie zdziałam.

– Muszę ci coś wyznać. Zgrzeszyłem. Zataiłem pewną informację. Miała to być tajemnica między mną a Dyzmą. Wtedy, gdy przechodziłeś przez ogród… To ja szeptałem. Nie rozpoznałem cię w ciemności i myślałem, że to Dyzma. Chciałem przypomnieć mu o naszym sekrecie.

– To znaczy?

– Najpierw mnie ulecz, proszę.

– Ale ja nie umiem.

– Wystarczy, że uwierzysz. Wiara góry przenosi. Dotknij mojej rany i gorliwie proś o dar uzdrawiania.

Zrobiłem tak jak kazał. Uwierzyłem, że potrafię go uleczyć. Spojrzałem w niebo, na anielskie oczy. Spoglądały na mnie istoty, które choć znajdowały się daleko, potrafiły obdarować ludzi nadnaturalnymi zdolnościami.

Zamknąłem oczy i poczułem jak z moich dłoni promieniuje niewyobrażalne ciepło, jak gdyby paliła mi się skóra. Po chwili Filip złapał mnie za ręce i powiedział:

– Już. Udało się.

W miejscu, gdzie znajdowała się rana, nie pozostała nawet blizna.

– Ja tego dokonałem?

Filip uśmiechnął się i podźwignął na nogi.

– Nie do końca. Tak naprawdę sam się uzdrowiłem, ale chciałem cię przetestować. Widzę, że tkwi w tobie potencjał, choć nie da się go uwolnić w ciągu kilku sekund.

Nie ukrywałem, że mocno się zawiodłem. Nie miałem jednak czasu, by użalać się nad sobą, gdyż od strony walczących doleciał ryk umierającego stworzenia. Jerzy odrąbał smokowi głowę i uniósł ją w geście zwycięstwa. Krew pokrywała go od stóp do głów. Zwyciężyliśmy, lecz makabryczne widowisko napawało mnie bardziej odrazą, niż radością. Filip stanął obok mnie. Widziałem, że nie chce już dłużej ukrywać swojej tajemnicy.

– Dyzma jest moim synem – powiedział.

Gdybym znał ich lepiej, pewnie z szoku nie potrafiłbym wymówić słowa, ale w zasadzie przyjęli mnie do siebie całkiem niedawno. Chcieli sprawdzić, czy nadaję się na jednego z nich. Nie wiedziałem, czy dzisiejszy test zakończył się dla mnie pozytywnie.

– Myślałem, że wam nie wolno… – wyszeptałem.

– To nie tak. Nigdy nie spałem z kobietą.

– Więc jak…?

– Może użyję metafory. Wiesz o tym, że ślimaki potrafią się rozmnażać bez udziału partnerek? A wśród koników morskich to samce rodzą dzieci? Powiedzmy, że ja też opanowałem tę sztukę. Pamiętaj, wiara czyni cuda.

Nie zapomniałem o tym powiedzeniu. Wkrótce okazało się, że w niczym nie ustępuję Filipowi. Urodziłem stu silnych mężczyzn, z których wszyscy zostali Świętymi, wojownikami gromiącymi zło i przetrącającymi karki potworom, a w międzyczasie oddającymi się gorliwej modlitwie. I tak dotarliśmy do kresu tej historii, bo jak wiadomo najlepiej, gdy całość kończy się zgrabnym morałem.

Koniec

Komentarze

Witaj fantomasie. Życzę abyś i Ty urodził kilku dorodnych chłopców.

Zabawnie igrasz sobie chrześcijańską mitologią.

Nie do końca zrozumiałam, czemu ostatni towarzysze musieli być Świętymi, a nie zakonnikami. Niemniej jednak samych świętych rozpoznałam.

Czytałam z przyjemnością, ale rozprawienie się ze smokiem poszło, jak dla mnie, za łatwo. Liczyłam na nieco większe zaskoczenie.

Nie znalazłam powiązania Dyzmy ze smokiem, a nawet nie znalazłam zgrabnego morału.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć fanthomasie,

przeczytałem z zainteresowaniem, również z egoistycznych pobudek (w wielu moich opowiadaniach religia odgrywa znaczącą, a czasem pierwszoplanową rolę).

W utworze dobrze ogrywasz motywy mitologii chrześcijańskiej – nie tylko biblijne – jak Samson – ale też późniejszego kultu świętych (każdy ze Świętych zgadza się ze swoim kościelnym wizerunkiem – Jerzy wywija mieczem, pokonuje smoka, Hubert poluje na jelenie i ma łuk itp.) – widzę w tym staranność i raduje moje czytelnicze serducho taka spójność.

Przyznam również, że zakończenie mnie zaskoczyło i ubawiło za razem. Choć przecież wcześniej były tropy odnośnie sodomii ;-)

Całość oceniam dość pozytywnie, ale w bibliotece bym nie postawił.

miniłapanka (inni, dokładniejsi, pewnie o wiele lepszą zrobią):

 

ich kolekcja niewolników ciągle się powiększała

kolekcja to zbiór przedmiotów a nie ludzi, mogłaby być od biedy pewnie kolekcja trupów, ale kolekcja żywych, nawet niewolników, mi jednak nie pasuje (do żadnego ze znaczeń, które podaje pl.wiktionary:kolekcjasjp.pwn:kolekcja, wsjp.pl:kolekcja )

 

Ja natomiast udałem się do pomieszczeń zajmowanym przez chórzystów

zajmowanych nie zajmowanych i niepotrzebne chyba "ja natomiast"

 

Trzeba stoczyć bitwę, zanim anioły wciąż spoglądają na nas z góry i dodają nam sił.

 

Coś tu z tym zdaniem poszło mocno nie tak.

Może: Trzeba stoczyć bitwę, dopóki anioły spoglądają na nas z góry i dodają nam sił.

 

 

Ambush

Życzę abyś i Ty urodził kilku dorodnych chłopców.

 

Dołączam się do życzeń!

 

Nie znalazłam powiązania Dyzmy ze smokiem, a nawet nie znalazłam zgrabnego morału.

 

Je też. A może Nikodem Dyzma to trochę taki uwspółcześniony Szewczyk Dratewka?

 

entropia nigdy nie maleje

Cześć! Na początek uwagi:

 

Wędrowaliśmy razem po świecie, walcząc z potworami i czarnymi charakterami.

Trochę nazbyt współcześnie mi to brzmi.

 

Trzeba stoczyć bitwę, zanim anioły wciąż spoglądają na nas z góry i dodają nam sił.

Chyba dopóki?

 

sto dwudziestu silnych mężczyzn

Stu.

 

Z uwag inszych: walnięcie czytelnika wielkim, zwartym blokiem tekstu na samym początku opka nie zachęca do dalszej lektury. W dodatku streszczasz backstory narratora, a wydarzenia, które opisujesz, mają niewielki wpływ na resztę fabuły.

Jak to zwykle bywa w przypadku absurdu, tak i tym razem mnie nie porwało. Nie pasuje mi on do konwencji heroic fantasy, wprowadza dysonans, nad którym nie potrafię przeskoczyć i zaangażować się w przedstawianą historię. Może w pastiszu to połączenie zadziałałoby lepiej, tutaj, moim zdaniem, nie wypaliło.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Hej, fanthomas!

Możesz czuć się zaszczycony (albo i nie) bo mój pierwszy komentarz trafia do ciebie, gdyż wpadłem podpatrzyć konkurencję! he, he.

Opowiadanie fajne, ale jak wyżej zauważono, nie bardzo pasuje do heroic fantasy. Jest zbyt absurdalne i prześmiewcze, odbiera mu to epickości, a stawka przez to jest praktycznie żadna, bo nie czuć zagrożenia. Jak na Magię i Miecz, to nie przypadło mi do gustu, a jak na Absurd było całkiem fajne.

Witaj.

Zaskakujący, przewrotny i arcyciekawy sposób potraktowania atrybutu oraz samej idei konkursu. :) Bardzo mi się ten pomysł spodobał. :)

 

Z technicznych:

Trzeba stoczyć bitwę, zanim (póki?) anioły wciąż spoglądają na nas z góry i dodają nam sił.

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć fanthomas !!!

 

Świetna opowieść! Bardzo interesująca i wciągająca. Mnóstwo świetnych pomysłów. Sama przyjemność z czytania. Masz szansę w konkursie :)

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Początek, pomimo streszczenia i ściany tekstu, spodobał mi się i rozbawił. Za to część wśród świętych rozczarowała. Zaczynałeś od łowców niewolników i pogromu potworów, a skończyłeś na ślimakach i pogoni za wężem, więc stawka poleciała na łeb na szyję. Niestety sytuacji nie poprawił smok, bo sama walka z nim skończyła się, zanim na dobre rozpoczęła. Bardzo spodobał mi się za to fragment z leczeniem, w którym złamałeś powszechnie znany schemat. Muszę przyznać, że dałam się nabrać. ;)

Wiem, że mój tekst nie będzie żadną konkurencją dla innych opowiadań w konkursie „Magia i miecz”, ale mam nadzieję, że będzie przynajmniej najbardziej nietypowy ;) Ostatnio z high i heroic fantasy mi nie po drodze, dlatego niestety ostatecznie wyszedł mi ciężkostrawny „mix” motywów nawiązujących do chrześcijaństwa i przygód herosów, a na koniec nawet skręt w kierunku bizarro. Trochę mnie ten tekst męczył przy pisaniu, głównie przez to, że nie chciałem iść w pełną parodię, a poeksperymentować z tematem. Wiara miała być motywem przewodnim, stąd skręty w stronę moralno-egzystencjalnych przemyśleń wyskakujących „ni z gruszki, ni z pietruszki”. Gdybym całkiem odrzucił etykietkę „heroic”, a skupił się na rozbudowie tematyki czynienia cudów, musiałbym rozbudować sylwetki Świętych, ich liczbę oraz system „magii” oparty na wierze, a to wymagałoby kilkukrotnie dłuższego tekstu. Nie mam jednak na to siły, bo fantasy ostatnio bardziej mnie denerwuje, niż intryguje ;) Ogólnie tekst jest nie do naprawienia, za dużo musiałbym zmian wprowadzić, żeby był bardziej przystępny, więc pewnie zrezygnuję z udziału w konkursie i wywalę go do kosza, gdyż mi także całościowo się nie podoba. Pewien przekaz umieściłem, trochę czerstwych dowcipów i absurdu oraz nawiązań do znanych motywów, ale wiele rzeczy nie zagrało, tak jak powinno (pewnie przez słabo nastrojone instrumenty).

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Nie wywalaj ani nie rezygnuj! 

Pecunia non olet

Fanthomas nie zamartwiaj się. Opko jest nawet ciekawe, czyta się przyjemnie, ale trochę mu brakuje. Co nie znaczy że jest źle, ale do heroic nie pasuje. Już lepiej zamiast usuwać opowiadanie to wyrzucić tag konkursowy, jeśli się da.

Hejo,

 

Przeczytałam z zainteresowaniem, momentami uśmiechnęło, bo tak trochę zapachniało satyrą (przynajmniej mi zapachniało). Moim zdaniem bardzo ciekawie osadziłeś motywy biblijne w heroic fantasy. ;D

 

Z minusów, tytułu nie rozumiem, chociaż Teodyceę kojarzę (czytałam nawet fragmenty). Dziwny był też ten motyw przyjaciela Dyzmy…? Jest wprowadzony jakoś strasznie dziwnie, tzn. powinniśmy wiedzieć wcześniej, że Dyzma nie był sam. A tak, te dwa zdania:

Chłopaka znalazłem w kącie, siedzącego na podłodze i rozmawiającego ze swoim przyjacielem.

Dyzma zerwał się z podłogi i uciekł. Popatrzyłem na jego przyjaciela.

…zboczona DHBW zrozumiała co nieco dwuznacznie blush xD

<ómiera> True story. sad

 

Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Rzekłabym tak: jakkolwiek nie lubię zabijania smoków ani innych gadów, tak ogólnie opowiadanie jest dobre. Może nieco egzotyczne jak na konkurs high fantasy, ale spodobała mi się np. ta gorączkowa narracja, mająca w sobie coś z logiki snu, ale zarazem nim niebędąca. Oczywiście, jak to u Ciebie, mocne elementy weirdu wpadającego w bizarro, ale składające się w spójną całość.

Eksperyment, o którym piszesz w przedmowie imho się udał; nawiasem mówiąc, w systemie rpg World of Darkness jest “prawdziwa wiara” jako mocna cecha paramagiczna. I może to być dość dowolna wiara.

Fajnie ogrywasz biblijne mity i motywy, podoba mi się pomysł na Dalilę jako istotę magiczną. Inspirujący, rzekłabym.

 

Czuł się jak lew pozbawiony grzywy.

Fajne porównanie, bo funkcja grzywy, podobnie jak dużych nakryć głowy u mężczyzn, zwłaszcza u ludów pierwotnych, ma właśnie funkcję pokazywania siły i mit Samsona się z tym bezpośrednio wiąże.

 

Klikam.

 

Drobiazgi:

 

Samson zakochał się w pięknej kobiecie, mnie odstawiając na bok,

Raczej: mnie zaś odstawił na bok; konstrukcja imiesłowowa tu nie pasuje, bo odstawienie jest następstwem zakochania.

 

poprosił[+,] bym go zostawił

 

Święci pożywiali się tylko dwa razy dziennie. Niestety rano zaspałem i przybyłem, gdy nic już nie zostało, a wieczorem, by mieć motywację do modlitwy o pyszne śniadanie, zjadali głównie ślimaki.

Tu miałam wrażenie, że coś się z gramatyką pomieszawszy, nawet jak na weird.

 

Po dotarciu do sali śpiewów[-,] zostawiłem garnek

Wstaw ten przecinek tam, gdzie go brakuje ;)

http://altronapoleone.home.blog

Opowiadanie jest zupełnie nie w moim guście, ale obiecałem sobie wrócić trochę do aktywności na forum, więc skoro już przeczytałem, wypada mi zostawić ślad. Niemniej, bierz moją krytykę jako marudzenie kogoś, do kogo zwyczajnie nie adresowałeś tego tekstu.

Do brzegu.

No nie urzekło.

Fabuła jest tu prosta, na granicy pretekstowości. Gdyby obrać tekst z ozdobników, z całą pewnością dałoby radę zamknąć go w szorcie. To samo w sobie nie jest problemem – większą bolączką jest dla mnie fakt, że ta opowieść zdaje się prowadzić znikąd donikąd. Zaczynamy od Samsona, który umiera, ledwie się pojawił, co rozpoczyna opowieść właściwą – w której tak naprawdę dzieje się tyle, że narrator (bo bohaterem trudno go nazwać) plącze się w tę i z powrotem po ciemnym ogrodzie i widuje gady. :P Oczywiście obrzydliwie upraszczam, ale typowo pod kątem opowieści nie porwał mnie ten tekst zupełnie – ani chyba nawet nie próbował.

Charakterystyka postaci jest… i to w zasadzie tyle. Niezbyt rozbudowana, bohaterowie to raczej proste sylwetki niż złożone osobowości, ale że jest ich sporo, to ciężko by było inaczej.

Świat – złożony z rozpoznawalnych klocków, gdyby nie wstęp, nie poczułbym tu wielkiej różnicy względem typowego fantasy – fakt, że klerycy biją i czarują to nic nowego dla kogoś, kto pół życia przegrał w DnD.

Elementów wierdu czy też bizzarro nie umiem ocenić. Widzę je tam, ale nie rozumiem tego typu pisania, więc zostawiam je w spokoju.

 

Podsumowując – nie podeszło, bo nie moja konwencja. Ale może moje marudzenie i tak będzie przydatne?

Przybyłem jako osoba oceniająca siły konkurencji. Podobało mi się jak umiejscawiasz w opowiadaniu motywy biblijne. Jednak skróconie historii Samsona delikatnie mnie przytłoczyło. Moim zdaniem było ono wciśniete na siłę, motyw przyjaźni z Samsonem nie pojawia się później ani razu i jest tylko smaczkiem dla koneserów chrześcijanskiej mitologii. Brakowało mi tego heroic fantasy i "Stworzenia co słuchało jedynie kłamstw". Ale rozumiem, nie zawsze pomysł który wykwitł w głowie dopasuje się do wymagań konkursu. Sam mam aktualnie drugie podejście do pisania, ponieważ pierwsze zakończyło się fiaskiem. Pozdrawiam 

Kto wie? >;

Mam wrażenie, Fanthomasie, że heroic fantasy zalała powódź absurdu, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo to problem jurorów, nie mój. Ja miałam niezłą rozrywkę. ;)

 

Za­czą­łem prze­żu­wać. Szło to­por­nie… → Czy tu aby nie miało być: Za­czą­łem prze­żu­wać. Szło o­por­nie

 

sam zaj­mu­je się śpie­wem. I to na ty­siąc gło­sów na raz.I to na ty­siąc gło­sów naraz/ jednocześnie.

 

Miała to być ta­jem­ni­ca mię­dzy mną a Dyzmą. → Raczej: Miała to być ta­jem­ni­ca moja i Dyzmy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytane. Komentarz po zakończeniu konkursu.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Próba dość ciekawa, odgadywanie nawiązań sprawiło mi nieco przyjemności, choć pewnie nie odgadłem tyle, ile powinienem.

Hej,

Ogólnie, to nie porwało mnie. Nie mój styl opowiadania. 

Z pozytywów: jak przebrnąłem przez początkową część o Samsonie, to druga była dla mnie bardziej wciągająca.

Postacie fajnie odnoszą się do wiary chrześcijańskiej: Jerzy, który pokonał smoka, Hubert myśliwy, Samson siłacz.

Myślę też, że masz niezłą technikę.

Pozdrawiam

Hej 

Ciężko coś dodać po tak trafnych komentarzach. No nic mam nauczkę by brać się szybciej za czytanie kolejnych opowiadań :) Generalnie większość mich odczuć opisał gravel .

Dodam że opowiadanie mi się podobało i warto przejść przez pierwsze “walnięcie czytelnika wielkim, zwartym blokiem tekstu” bo czym dalej tym robi się coraz ciekawiej. 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Trochę się zbierałam do tego komentarza, myślałam i myślałam, ale uznałam, że jak przeczytałam to jakiś ślad po sobie zostawię.

Niestety zupełnie mnie nie przekonało, nawet nieco umęczyło. W komentarzach wspominasz:

 

Trochę mnie ten tekst męczył przy pisaniu, głównie przez to, że nie chciałem iść w pełną parodię, a poeksperymentować z tematem. Wiara miała być motywem przewodnim, stąd skręty w stronę moralno-egzystencjalnych przemyśleń wyskakujących „ni z gruszki, ni z pietruszki”

 

Dla mnie jako czytelnika eksperyment nie udany – ale może kogoś innego przekona. Trochę tekst zostawił u mnie wrażenie, że nie do końca byłeś pewien czym tak naprawdę miał być. Mix wyszedł ciężki i jako, że nie lubię absurdu i parodii jako takich niestety po prostu nie siadło. 

Nie usuwałabym jednak tekstu, to zawsze coś na co poświęciłeś czas i może znajdzie swoich odbiorców.

Dobrości i weny :)

Opowiadanie bardzo ciekawie nawiązuje do postaci z Biblii (Samson) jak i legend hagiograficznych (św. Jerzy), praca bardzo interesująca. Dobra robota.

 

Szybko zleciało czytanie, wartka akcja 8/10

Czytało się szybko, ale nie jestem takich targetem i bardziej bym to widział w innym konkursie.

Cześć, Fanthomasie!

 

To dość nietypowe heroic fantasy :) bohater może nie porwał, choć fajnie było porozpoznawać Świętych. Na początku myślałem, że będzie to bardziej w stylu Imienia Róży, ale końcówka wypadła inaczej i było całkiem ok.

Widziałem ile tekst ma znaków, więc nie oczekiwałem nie wiadomo czego od fabuły, choć tekst przeskakiwał od sceny do sceny dość szybko i szliśmy niejako po sznurku. Trochę zabrakło prawdziwych przeszkód, by bohater mógł się bardziej wykazać.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, hej

Dołączę do chóru osób, które nie widzą tu heroica. Bohater, jak to u Ciebie, jest bardziej sprawozdawcą – służy opisywaniu zdarzeń, rzadko podejmując jakieś decyzje lub czynami pchając fabułę. Od charakterystycznego stylu nie tak łatwo uciec ;)

Jest absurd, ale mimo wszystko czytało się przyjemnie, a przerobione motywy chrześcijańskie wyszły całkiem ciekawie.

Pozdrawiam

Naprawdę, nie potrafię powiedzieć czy bardziej mi się podobało, czy nie podobało. 

Bardzo ciekawy pomysł i na pewno nietypowy, tak jak chciałeś (patrz wcześniejsze komentarze). I tego jestem pewny. 

Na tym moja pewność się kończy :) 

Nie wiem po co jest intro z Samsonem. Co to za ekipa ci święci? Zło pod postacią smoka, ale najbardziej odstręczająco opisane są ślimaki :) To tylko kilka rzeczy, które sprawiają, że nie wiem jak traktować ten tekst. 

Powstrzymam się od oceny. Za dużo jest niewiadomych.

 

Nie moje klimaty, ale najważniejsze, że masz grono zadowolonych czytelników smiley.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Yo!

 

Urodził stu silnych chłopców? To mi przypomina tylko jedno:

 

WARNING 18+ Son of Kronar

 

Nie wiem czemu miały służyć te ślimaki, ale skutecznie obrzydziły mi wieczorny posiłek. Smok też jakoś tak za łatwo ubity został, choć skoro Święci to odpowiednik magów, a ich wiara była silna, to czemu nie? No i przecież Święty Jerzy był z nimi :)

Jeśli miałbym pomarudzić, to przede wszystkim na zakończenie – ono mnie zaskoczyło i to jest pozytyw, jednak takie sprawozdawcze ucięcie tekstu mnie rozczarowało. Budowa opowiadania jest prosta, a jednak tekst zawiera elementy bez których mógłby sie spokojnie obyć – cały motyw z sekretem Filipa jest zbędny, nic nie mówi, niczego nie wnosi, nie uzupełnia walki ze smokiem, tylko jest gdzieś obok. Niemniej jednak czytało się dobrze i nic mnie nie zatrzymało, więc jest OK. Tylko heroica w tym nie za wiele :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Fajny pomysł na “biblijne fantasy” i tyle, bo styl opowiadania to już nie moje klimaty. Całkiem niezłą bitwę można by zrobić, gdyby pójść w stronę “Monachomachii” ;)

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Cześć, dla mnie mało heroic. 

Rozumiem eksperymentowanie formami, ale tutaj mnie nie urzekło. Fabuła prosta, brakowało mi napięcia, czy ciekawych postaci, a zakończenie kompletnie rozczarowało. 

Wiem, co chciałeś osiągnąć, ale ten absurd mnie nie kupił. Nie na mój gust, ale oczywiście ta opinia jest w pełni subiektywna :) 

Pozdrawiam. 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Powiedziano już wiele, więc ja tylko napiszę: “śmiałe”.smiley

W komentarzach robię literówki.

Jak na normalne opowiadanie – całkiem ciekawe, acz część z Samsonem wydaje się nie na temat. Spodobał mi się świat.

Jak na tekst konkursowy – no, nie wiem. Nie widzę tu porządnego wykorzystania atrybutu. Na heroic fantasy się nie znam, więc nie jestem pewna czy sprawozdawca jest za mało bohaterski, czy jednak urodzenie tylu synów to prawdziwy wyczyn. Ciekawe, czy rodził w bólach, czy też uwierzył, że to wcale nie jest konieczne.

Babska logika rządzi!

Hej, Fanthomasie. Od razu mogę przyznać, że nigdy nie czytałem tak dobrego połączenia Starego Testamentu, hagiografii, Władcy Pierścieni i Predatora! Aczkolwiek jak pomyśleć, to nie było takich tekstów zbyt wiele…

Wbrew opinii niektórych komentujących, najbardziej do gustu przypadł mi początkowy fragment z Samsonem. Jest zabawnie, absurdalnie, czerpiesz garściami z masy różnych motywów. Trąci trochę Monty Pythonem.

Część ze świętymi w mojej opinii gorsza. Narracja za bardzo się rozjeżdża i rozmienia na drobne. Niektóre wątki, jak z wężem kompletnie porzucasz, a i reszta chrześcijańskich toposów jest po prostu odhaczana na liście za pośrednictwem kolejnych postaci, bez zagłębiania się w jakikolwiek wątek. Może lepiej wyszłoby, gdyby bohaterów było mniej, ale dać im nieco więcej czasu do zaprezentowania się.

Tak czy inaczej, przyjemna poranna lektura :-) Napisanie tego tekstu z pewnością zalicza się do czynów heroicznych, więc wymóg heroic fantasy jak dla mnie spełniony!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

A ja się tam lubię z absurdem. Zabrakło mi tylko, żeby w pewnym momencie Święci przeklinać za zaczęli. Myślę, że pchnął bym ten absurdem jeszcze dalej i samego papieża (czy też innego arcyświętego) obdarował synem :) jeśli jednak bohaterowie rozmnażają się przez pączkowanie (ślimakowanie?), to nie powinni być niemal identyczni? To mogło by dodać nieco suspensu w tekście – czy taki sam święty pomnożony razy X, będzie nadal święty, czy coś mu się w błyszczącej duszy popsuje? Generalnie – lekki i przyjemny tekst, początkowy fragment zbyt suchy i zbyt nachalnie uderzyłeś w czytelnika goleniem łoniaków (wydaje mi się, że było to zbyt kontrastujące do początku i nawet dalszej części opowiadania). Poczułem pewną absurdalną przyjemność – choć za mała i zbyt krótką, żebym klikał do biblioteki. Przekupisz mnie tylko w jeden sposób – wincyj ironii oraz absurdu.;)

– Bo świat nie jest doskonały. Ogranicza nas nasza materialność. Nigdy nie osiągniemy perfekcji, nawet choćbyśmy żyli i milion lat. A teraz idę się modlić.

Trochę komicznie to wypadło. Jak taka ciekawostka rzucona na szybkości, zupełnie nie związana z tematem rozmowy. Jest to “A teraz idę się modlić” na koniec, przy nim już trochę prychnąłem xD Zupełnie nie pasuje do powagi, jakie wprowadzasz w poprzedniej części wypowiedzi. W ogóle mam trochę problem, żeby ocenić, czy to jest pomyłka z twojej strony, czy zamierzony efekt, bo reszta opka nie ma podobnego tonu.

 

Zadrżałem, choć ogrzewała mnie wiara moich towarzyszy.

Zamieniłbym kolejność w tym zdaniu. Teraz duży akcent pada na “zadrżałem” i przez to ogrzewanie towarzyszy nie pomaga ci osiągnąć zamierzonego efektu – podkreślenia strachu, jaki czuje bohater. Może nawet przeszkadza, bo dla mnie to brzmiało jak drobna sprzeczność. Imho lepiej byłoby najpierw dać ogrzewanie i pokazać, co bohater powinien czuć, a potem skontrastować to z faktycznymi uczuciami, coś w stylu “Choć ogrzewała mnie wiara towarzyszy, zadrżałem ze strachu.”

 

 

– Które stworzenie ciągle kłamie i bezmyślnie wyrządza innym krzywdę? Oczywiście człowiek. A reszta istot musi znosić wasze łgarstwa i występki. Zabiliście moje dziecko.

Fakt, że smok sam sobie odpowiada trochę osłabia wymiar tej sceny.

 

Zrobiłem tak jak kazał. Uwierzyłem, że potrafię go uleczyć. Spojrzałem w niebo, na anielskie oczy. Spoglądały na mnie istoty, które choć znajdowały się daleko, potrafiły obdarować ludzi nadnaturalnymi zdolnościami.

W ogóle nie czuję tutaj emocji ani dramatu. Stanowczo za mało czasu poświęciłeś na opis tej sceny, nie wgłębiłeś się w przeżycia bohatera. Wyszło dość miałko :/

 

Doczytałem w komentarzu wyżej, że chciałeś zmieszać style, zrobić coś interesującego, ale nie iść w pełną parodię. I imho trochę się tu potknąłeś, bo przez to tekst wydaje się bardzo niezdecydowany, czym w ogóle chce być. Nie jest dość zabawny, by uznać go za parodię, nie jest też dość poważny, żeby go tak traktować. Czułem się bardzo zmieszany przez całą lekturę, a szkoda, bo nie jest to napisane źle technicznie, a po prostu brakuje tu zdecydowania. Mimo to świetnie, że zdecydowałeś się na taki eksperyment – to wymaga odwagi – i widać potencjał.

Wiele interesujących pomysłów udało ci się tu zamieścić. Sam koncept magii opartej na wierze i cudach brzmi bardzo cool, trochę przypomina mi czarowanko z Dark Souls albo Berserka. Można by z tego wykręcić niezłe uniwersum.

Końcówka wyszła zaskakująca i absurdalna, już nieco bardziej miałem wrażenie, że to jednak świat, który nie traktuje się poważnie. To w sumie mało powiedziane, to był moment, gdzie faktycznie się już śmiałem, udało ci się mnie rozbawić xD Noice.

Niepotrzebnie też tak pędzisz z narracją. Masz dużo miejsca, by przedstawić bohaterów trochę ciekawiej, przedstawić ich spojrzenie na świat, w którym żyją, tym bardziej że to świat dość dziwny. Brakowało mi tu tego dość znacząco :/

Ale mimo wszystko, to było oryginalne i ciekawe opowiadanie ze sporym potencjałem na coś więcej, ale niestety bardzo ucierpiało przez stanięcie okrakiem między dwoma stylami.

Podoba mi się nieco pospieszna, rozgorączkowana narracja, a także nawiązanie do wierzeń chrześcijańskich. Nie jestem pewien, jakie znaczenie dla historii miał wstęp o Samsonie, chociaż nie narzekam, bo był równie interesujący, co pozostała część historii.

Przyczepiłbym się w zasadzie tylko tego, że główny bohater zdaje się „płynąć z prądem”, zamiast przejąć inicjatywę, czego spodziewałbym się po heroic fantasy. Opowiadanie zdaje się gnać do przodu i porywa go ze sobą, ale cały czas miałem wrażenie, być może mylne, że twój bohater jest tylko biernym świadkiem wydarzeń.

Miałem nadzieję, że zakończenie, w którym Twój bohater leczy Filipa, zmieni moje nastawienie, ale koniec końców okazało się, że Filip wcale nie potrzebował pomocy. Szkoda, bo nawiasem mówiąc, cała scena z leczeniem była bardzo dobrze opisana. 

Hej, opowiadanie lekko absurdalne, ale czytało się przyjemnie. Odniesienia do wiary wyszły całkiem ciekawie. Główny bohater mógłby mieć nieco większy wpływ na wszystko, co działo się wokół. Odniosłem też wrażenie, że czasem akcja zbyt mocno napiera do przodu zamiast przystanąć i się nieco rozwinąć.

fanthomasie!

 

Niestety, absurd do mnie nie przemawia, więc nawet pomimo bycia jurorem – z pewnością, nawet podświadomie, wpłynął na mój odbiór i ostateczny komentarz. Wychodzi trochę pogranicze parodii i faktycznego absurdu, podszytego powagą.

Co zdecydowanie jest na plus to system magii i motywy religijne, które tu zamieściłeś! Zabawą mitologią judaistyczną do mnie akurat trafiła, bo sam te klimaty lubię i temu podobne eksperymenty mają moją uwagę.

Początek może i był ryzykowny formą, ale mi się nawet spodobał. Krótkie streszczenie, może nieco infodumpowe, ale ma coś w sobie, co ładnie nadaje rytm dalszym częściom tekstu.

Opowiadanie miało swoje lepsze momenty, miało też bardziej zawiłe fragmenty, przez które czułem się jak brnący w kadzi ślimaczego śluzu… xD

Ciekawe wykorzystanie atrybutu.

Pozdrawiam i dziękuję za udział!

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka