- Opowiadanie: avei - Pablo Zero

Pablo Zero

Za­pra­szam na po­dró­że w cza­sie w kli­ma­tach płasz­cza i szpa­dy z większą szczyp­tą dziw­no­ści. Akcja nie ma miej­sca w Hisz­pa­nii, ale lep­sze­go taga nie zna­la­złam na zo­bra­zo­wa­nie kli­ma­tu (a jed­nak tro­chę hisz­pań­sko jest). Mój de­biut na tym por­ta­lu (gdzie­kol­wiek wła­ści­wie), ale nie bój­cie się ;)

 

Wielkie podziękowania dla betujących!

 

Wy­bra­ne motto:

"Wszy­scy myślą o sobie. Tylko ja myślę o mnie." Ano­ni­mo­wa mą­drość in­ter­ne­to­wa

ale by­stre oko za­uwa­ży jesz­cze jedno ;)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Pablo Zero

I

 

Tuż przed kamienicą Eleny Domingo Pablo wpadł na kobietę z grubym, płowym warkoczem. Wydarła się na niego pod oknami wciąż śpiących ludzi, żądając pieniędzy. Nie kojarzył, żeby z nią wcześniej rozmawiał, a co dopiero się kładł, jak insynuowała, tym bardziej, że nie użyła któregokolwiek z jego imion.

Pablo Aquino vel Antonio Trestertius odpędził natrętną kobietę i wślizgnął się do kamienicy. Zakradł się do klitki na poddaszu jak szczwany lis. Nawet rudy. Lata złodziejskiego fachu sprawiły, że już z przyzwyczajenia się skradał, także do siebie.

Wszedł do izdebki, trzasnął drzwiami, przekręcił zamek i padł na łóżko. Świtało. Wrócił jak wampir z nocnej wyprawy, na której nic nie wyssał – wybrane cele były albo bezkrwiste, albo odstraszały „czosnkiem”. Puste kieszenie, puste chałupy, sami biedacy, to miasto już zupełnie schodzi na psy. Wszystkich chyba nie okradł?

Zasnął, ledwo dotknął twarzą poduszki, zaś jego dobry znajomy, Rogelio, akurat się obudził. Zaspany kolega cieszył oczy widokiem za szybami portfenetru – wykwitającym z mroku miastem. Leżący obok Manuel wciąż drzemał, zaś złotowłosej kurtyzany już dawno nie było.

W samo południe do Pabla przyszło dwóch jegomości w zamszowych uniformach z mosiężnymi guzikami. Obudzili go szczękiem zamka. Stanęli przy łóżku oświetleni w połowie ostrym słońcem z lukarny.

Do złodzieja się włamać? Ironia losu. Ale na złodziei za eleganccy, chociaż Pablo też lubił się wyszykować – zawsze w białych rękawiczkach kradł.

– Antonio Trestertius? – zapytał jeden z przybyszy.

– Tak?

– Stawiamy się według rozkazu.

– Mojego? – spytał nieśmiało Pablo.

– Jego Ekscelencji Villanueva, instygatora królewskiego.

Po pierwszych słowach żołdaków już zdążył się rozmarzyć nad wydawaniem rozkazów własnej straży, ale pistolety, szpady i dłonie w gotowości wybudziły go z porannych fantazji. Chociaż nad tymi pistoletami też się zadumał – ocenił elegancką rękojeść i wyliczył, na jak długo ustawiłaby go sprzedaż takie broni. Takie miał zboczenie zawodowe.

Przygładził dłońmi wypomadowaną i wygniecioną od snu czuprynę, przetarł spoconą twarz, podrapał się po jednodniowym, równie rudym jak włosy zaroście. Tak dzisiaj ciepło, a on znowu będzie musiał biegać?

– Panowie wybaczą moją prezencję o tej porze, ale pracuję od wczoraj, właśnie się położyłem. U José naprawdę obsługujemy do ostatniego klienta. Przepraszam, panowie w jakiej sprawie?

– Zostałeś uznany winnym czarnoksięstwa.

– Czarnoksięstwa? A nie przypadkiem… – Ugryzł się w język, nim dokończył: kradzieży. – Ależ to pomyłka! Ja i czarnoksięstwo? Jestem niewinny.

– Nie zajmujemy się stwierdzaniem winy. Przyszliśmy tylko, żeby cię osobiście doprowadzić na egzekucję.

– Ach, tak, panowie tylko wykonują rozkazy. – Pokiwał głową ze zrozumieniem. – Oczywiście, już się zbieram, żeby nie marnować czasu szanownych panów. Na miejscu na pewno wszystko się wyjaśni.

Wstał z łóżka, śledzony bystrymi oczami. Sięgnął po leżące na podłodze spodnie. Zauważył, że mundurowi zabrali jego szpadę. Ubrał się i podszedł do stojaka przy wytapetowanej w krzewinki ścianie. Wisiał na nim tylko deszczochron. Złapał go i przyjął zamyśloną minę.

– Jak jest na dworze? Pada?

– Jest słonecznie – wypalił jeden z przybyszy.

– Doskonale. – Gospodarz gracko potarł draską pod paznokciem fosforową trzcinkę przy rączce. – O! Mój kapelusz! – Odsunął się na drugi koniec pokoju. – Jego na pewno będę potrzebować. – Wziął z półki kanotier, założył i ukucnął przy ścianie, zaciskając oczy i zatykając uszy.

Mundurowi popatrzyli na niego dziwnie, a parasol rozprysł się z hukiem. Podmuch zwiał Pablowi nakrycie głowy.

Złodziej wynurzył się na korytarzu z mleka dymu, zbiegł po schodach. Wyleciał na zewnątrz i, usłyszawszy strzał, wleciał z powrotem do środka. Nabój przedziurawił żelaznego koguta na ganku. Nie są jednak tak głupi, pomyślał Pablo.

Tymczasem Rogelio jechał karetą i czytał gazetę, mimowolnie trąc palcami rudy, kręty wąs. Manuel natomiast, bawiąc się szpicem starannie przystrzyżonej, ryżej brody, podliczał przy biurku w gabinecie ich ostatnie wpływy.

– Wychodź, Trestertius! – krzyknął szorstki głos sprzed kamienicy.

Pablo wyważył drzwi najbliższego mieszkania. Nie były zamknięte, więc prawie upadł, gdy z impetem wleciał do środka. Starsza, pulchna kobieta w fartuchu stała na środku pokoju osłupiała. Złodziej zamknął drzwi na zasuwkę.

– I ty, Eleno, przeciwko mnie? – spytał z wyrzutem. – Musiałaś dawać im klucz?

Nie czekając na odpowiedź, ostrożnie podszedł do okna otwierającego się na atrium. Między ścianami budynku wisiało mokre pranie, wyginając w łuk linki. Niedaleko drzwi czaił się uzbrojony w szpadę i pistolet mężczyzna. Pablo westchnął. Więc i to wyjście zablokowane. Wycofał się w głąb pokoju.

– Jest u gospodyni! – Doszedł go krzyk z zewnątrz.

Złodziej zaklął. Poddać się? Z broni miał przy sobie tylko nóż sprężynowy w bucie.

– Kiedy wieszałaś pranie? – spytał panią Domingo. Spojrzała na niego jak na wariata. Ktoś załomotał w drzwi do jej mieszkania.

– Otwierać!

– Mów, kiedy wieszałaś te szmaty na dole.

Wyjął z jednej kieszeni spodni mosiężny aparat z pokrętłem i zamkiem skałkowym, z drugiej woreczek z prochem. Odchylił pokrywkę z krzesiwem, przysypał czarnym proszkiem panewkę.

– No, mów!

– Godzinę temu – rzekła drżącym głosem.

Łupnęło. Od impetu kopniaka skrzydło uszkodzonych drzwi trzasnęło o ścianę. Pablo odskoczył, prawie wypuścił trzymane urządzenie.

– Rzuć to! – ryknął stojący w progu mężczyzna, celując w łotra z pistoletu.

Złodziej zamarł, ale na krótko. Przekręcił gałkę i nacisnął spust. Urządzenie i szyby zadrżały. Jednocześnie huknęło. Kula z pistoletu mundurowego popędziła do celu – przypominała kometę, ogonem mazała obraz. Nagle rozpłynęła się jak akwarela za pociągnięciem pędzla. Cały pokój rozpłynął się i zawirował, tylko Pablo, jak pomnik, trwał. Barwy i dźwięki mieszały się, spływały po skórze.

Złodziej przekręcił gałkę do pierwotnej pozycji. Aparat przestał drżeć, syknął dymem. Wnętrze znów się wyostrzyło. Rudowłosy stał w mieszkaniu sam. Wyjrzał do atrium. Pani Domingo właśnie powiesiła na lince ostatnią tkaninę z rattanowego kosza i skierowała się do budynku.

– Ponad godzinę, Eleno – syknął Pablo i rzucił się na korytarz. W tym samym czasie Rogelio skończył kawę i zaczął się zbierać do wyjścia, zaś Manuel usiadł przy biurku w gabinecie.

Pablo uderzył kilka razy pięścią w drzwi na poddaszu.

– Czego, do cholery!?

– To ja, Pablo. Otwieraj.

Drzwi odemknął godzinę młodszy złodziej i popatrzył na siebie zdziwiony. Przybysz wpadł do środka, schylił się pod łóżko po pistolet, ale spostrzegł, że trzyma go dopiero co obudzony Pablo.

– Co się dzieje? – spytał ten młodszy ospale.

– Za godzinę cię zabiorą na szubienicę.

– Szubienicę? Za co?

– Za czarnoksięstwo.

– Co?!

– Też nie rozumiem, dopiero co się cofnąłem. Prawie mnie zabili. Wychodzimy.

Szli prędko ulicami miasta, rozbudzonego, a już zasypiającego – zbliżała się sjesta – kroczyli żwawo po bruku i glinie pośród białych, stiukowych budynków i namiotów z cerowanych żagli. Piekące słońce grzało ich opalone twarze. Na rynku niektórzy przekupnie zamykali stragany. Obaj Pablo zgrabnie zabrali z najbliższego stosu owoców jabłka, wgryźli się w miąższ.

Schowali się w zaułku między kamienicami.

– Tu się rozdzielamy – zarządził starszy Pablo. – Ty wyjeżdżasz, ja zostaję.

– Gdzie? U pederastów? To ja też.

– Starczy, że jeden z nas ich nachodzi.

– Będziesz tam tyle siedział, to jeszcze z ciebie zrobią pederastę – zachichotał.

– To ci podwójnie dupę uratuję.

– Mam dosyć zmieniania miast i tożsamości. Ile razy zaczynać wszystko od nowa? Ty się stąd zabieraj, ja pójdę do pederastów.

– Uratowałem cię, mam pierwszeństwo.

– Siebie uratowałeś. Mnie przy okazji.

– Nie wkurzaj mnie.

– To ty mnie nie wkurzaj. – Młodszy Pablo wyciągnął pistolet, wycelował w starszego. – Smacznie sobie spałem, a ty zrywasz mnie na nogi i każesz się wyprowadzać. Musiałeś się cofać? Może wcale nie trzeba było, a ty się za mało postarałeś. Pederaści wolą, żeby nie używać aparatu czasowego, więc mnie prędzej przyjmą. Chciałeś się cofać, to się teraz męcz. Zostaję w mieście. Ty się wypro…

Starszy złodziej rzucił się na młodszego. Upadli, szamocząc się.

Rozległ się strzał. Siedzące dotąd na rynnach mewy rozprysły się po błękitnym niebie, skrzecząc i trzepocząc dziko skrzydłami. Gliniastą ziemię zbrukała krew.

 

II

 

Zdarzało się, że Pablo na siebie wpadał. Zawsze udawał, że się nie widzi, i on, i tamten. Po co gadać? Co takiego ciekawego powie mu on sam? Z żadnym Pablo nie utrzymywał kontaktu. No, poza pederastami. Sami wyciągnęli do niego rękę, a bezpieczną przystań dobrze mieć. Choć teoretycznie identyczni jak on, odgałęzili się tak dawno, że czasem wydawali mu się nie-Pablami. Mówili: jesteśmy tej samej krwi, tylko doświadczenia nas różnią. Doświadczyły ich lochy – postarzyły, nie tylko zewnętrznie, ale i w głowach. Jeden się uduchowił, drugi w zasadzie też, siłą rzeczy, od przebywania tyle ze sobą, w tej samej celi siedzieli. Regularnie męczyli Pabla wywodami filozoficznymi o życiu i potrzebie zmiany. Oto, co robią z człowieka kraty.

– Co wy mi tu, pederaści, jęczycie? – zwykł odpowiadać. – Może jeszcze powiecie, że mam przestać kraść?

Tego nigdy nie powiedzieli. Sami kradli. Jakby nie kradli, straciłby do nich szacunek. Ale on przeciwnie, podziwiał ich. Uważał ich za arcyłotrów, bo okradali elity, arystokrację, a nawet ścierali się z mafią. Przy nich Pablo czuł się podrzędnym złodziejaszkiem.

Rogelio i Manuel siedzieli w lochach za kradzież, nie za pederastię, bo wtedy jeszcze pederastami nie byli. Na rozprawie dla świętego spokoju udali bliźniaków, dzielił ich tylko jeden skok, a łączyło wszystko inne – wygląd, poglądy, doświadczenie. Już wtedy byli jak bracia, związani niepisanym paktem. W celi scaliło ich jeszcze mocniej – duchowo, cieleśnie, Pablo nie wnikał, akceptował, choć zawsze czuł się nieswojo, kiedy się obejmowali. Niby nic do pederastii nie miał, ale oglądać siebie tulącego siebie – sam ledwo to pojmował, co dopiero ktoś postronny.

– Nawet podejrzenie o czarnoksięstwo to wyrok – skwitował Rogelio, już w środku, choć wciąż w kanotierze. Właśnie wyjeżdżał, kiedy na jego karetę wpadł Pablo. – Lepiej od razu się poddaj.

 – Najlepiej ich zaskocz – doradził Manuel, poprawiając binokle w złotych oprawkach. – Powieś się przed egzekucją. Przynajmniej wybierzesz sobie godzinę i na trzeźwo nie musisz się męczyć.

– Dajcie mi jakieś przydatne rady – rzekł Pablo, już w salonie, siedząc na otomanie i wciąż dysząc. Przybiegł prosto z zaułka. Drżały mu ręce.

– Było się cofać? – spytał rudowłosy w kapeluszu. – Co ci mówiliśmy?

– Gdybym się nie cofnął, to bym nie żył.

– Ale za to jak byś nie żył. Jako czarnoksiężnik!

– Powiedzcie mi lepiej, o co może chodzić z tym czarnoksięstwem. Skakanie w czasie to nie nauka?

– Dla niektórych i alfabetyzm jest czarnoksięstwem – stwierdził Manuel. – Ale skąd by wiedzieli, że skaczesz? Widział cię ktoś po skoku? Wygadałeś się komuś?

– Ależ skąd!

– Gdzie jest drugi Pablo? – zapytał Rogelio.

– Wyjechał – skłamał gość.

– To chociaż z nim spokój. Lepiej dla ciebie, żebyś też wyjechał. Chcesz, żeby cały czas cię ścigali? Cofaniem tworzysz tylko nowe problemy. Powinieneś je rozwiązywać zwyczajnymi sposobami.

– Tacy mądrzy jesteście, bo sami się nie cofniecie. Ciekawe, czy byście mędrkowali, gdyby wam adapterów nie rozwaliło.

– Sami je zniszczyliśmy.

– Akurat. Już ja siebie dobrze znam i wiem, ile w tym prawdy.

– Pozbycie się aparatu, to było wyzwolenie – rzekł dumnie Manuel. – Wreszcie mogliśmy zapuścić korzenie.

Pablo zastanawiał się nieraz, ile z niego w nich zostało. Ile w ogóle oryginalnego Pablo, dopiero wykradającego aparat czasowy, jest w nich wszystkich. Ta sama krew, tylko doświadczenia różne, jak mawiali pederaści.

 

*

 

– Tutaj, mój drogi – powiedział Rogelio przez okienko stangretowi i zwrócił się ciszej do siedzącego obok Pabla – Stąd masz blisko do bramy. Ci od szubienicy, kiedy przychodzą?

– Właśnie tam są.

– Ach, to nie dostaną kawy. – Uśmiechnął się. – Będę tęsknić. Zwłaszcza za twoim wspaniałym ciałem, którego nie skonsumowaliśmy. Chociaż… Mamy jeszcze trochę czasu. Żołdakom trochę zajmie zanim zaczną kontrolować granice. Ty i ja, tu w karecie, stangret na czatach, co ty na to?

– Z tobą tylko publicznie.

Arcyłotr zachichotał i wyciągnął zza pazuchy brzęczącą dukatami sakiewkę.

– Pewnie już ci to dawałem, ale masz. Na nowy początek.

– Dziękuję.

Uścisnęli sobie dłonie.

Kareta Rogelio odjechała po opustoszałej od gorąca uliczce, a Pablo ruszył do bramy miasta, wciąż niepewny, czy chce ją przekroczyć.

Na granicy w kolejce ustawiali się głównie kupcy i straganiarze. Południowe słońce grzało ludzką masę bezlitośnie. Wokoło jak muchy kręcili się cwaniacy o znajomych twarzach, próbujący wcisnąć trefny towar albo opróżnić kieszenie, a w górze krążyły wścibskie i głośne „dajdaje”. Pablo już tęsknił za tym parszywym miastem, gdzie i ptaki, i ludzie okradają z ostatnich okruchów chleba.

Czy ktoś tu nie kradł? zastanawiał się. Wydawało mu się, że kończyli się mieszkańcy do skubania. Każdy biedak, cwaniak albo z obstawą. Może rzeczywiście przyszła pora się wyprowadzić. Inaczej musiałby zmienić metody na drastyczniejsze, a on szczwany lis, nie wilk, brudzić rąk nie zamierzał, mimo że pracował w rękawiczkach. Chociaż, czy już nie pobrudził?

Nagle Pablo dostrzegł w twarzach niektórych czających się złodziei własną. A może nie była jego, tylko tego Pabla, którego zastrzelił, zamiast uratować. Nigdy dotąd nie zabił człowieka.

Złodziej odwrócił wzrok, spojrzał na białą kaskadę rozgrzanych budynków. Jaka by Maquilla nie była, skradła jego serce, zapewniając najdłuższą przerwę w życiowej tułaczce. Traktował to piekło jak dom.

Gdy nadeszła jego kolej, uśmiechnął się pogodnie, tak, jak zazwyczaj czynił, gdy rozmawiał z kimś, kto miał władzę.

– Dzień dobry, szanowny panie.

– Papiery – burknął strażnik, zmęczony upałem.

– Ależ proszę bardzo. Pragnę tylko zauważyć, że jedynie opuszczam to piękne miasto, a bagaż mam niewielki, ot, prowiant i ubrania na zmianę, proszę sprawdzić, ja niczego nie ukrywam.

– Antonio Trestertius?

– We własnej osobie.

Mężczyzna zlustrował dokumenty i poszedł do strażnika z drugiej budki kontrolnej. Po krótkiej dyskusji popatrzył na Pabla raz jeszcze, a on dostrzegł zmianę w spojrzeniu. W oczach pojawiła się obawa.

Złodziej nie czekał, aż strażnik wróci. Wmieszał się między handlarzy.

– Stać! – usłyszał nagle i wtedy zaczął biec.

Gdy o bruk zadzwoniły podkowy, wiedział, że musi skręcić. Zboczył w zaułek i biegł dość długo, klucząc w różnych odnogach, aby zmylić pościg. Uliczka skończyła się murkiem, Pablo zeskoczył z niego, ale niedobrze – upadł, przycierając wnętrza dłoni, zabolała go stopa. Nieporadnie wstawał i przewracał się kilka razy, przedreptał tylko kawałek. Zatrzymał się i oparł o ścianę, nasłuchując. Ubranie lepiło się do skóry, pierś unosiła szybko. Zbliżał się tętent kopyt. Pablo przygotował aparat czasowy.

Wtem koński łeb wyjrzał zza zakrętu. Złodziej uruchomił urządzenie i zaklął. Był to tylko wolant powożony przez najwyżej dziesięcioletnią dziewczynkę, której dorosły kompan leżał pijany na siedzisku. Oboje wraz z powozem obmyli go jak morska fala, a on długo trzymał pokrętło, gdyż nie chciał pojawić się na otwartym terenie za dnia. Gdy przekręcił gałkę z powrotem, miasto pogrążyło się w mroku, oświetlone tylko przez księżyc i nieliczne lampy. Miał kilkanaście godzin do przybycia strażników.

Kulejąc, ruszył do domu. W tym czasie Rogelio i Manuel byli złączeni w miłosnym splocie ze złotowłosą kurtyzaną.

 

*

 

– Jesteś złodziej! – wysyczał kobiecy głos.

– Mylisz mnie z kimś, kochana.

– Kłamca i złodziej!

Pablo otworzył oczy. Ruszył głową i jęknął, porażony bólem.

– Oddawaj moje pieniądze!

Złodziej wstał z twardej podłogi i doczłapał do wychodzącego na wąską ulicę okienka. Na zewnątrz on sam opędzał się od kobiety z grubym, płowym warkoczem. Pablo usiadł przed drzwiami na poddaszu. Klucz do mieszkania pozostał z zabitym przez niego Pablo, który teraz nie istniał.

W kamienicy rozległy się kroki. Przybysz na schodach, widząc obcego, wyciągnął pistolet.

– Spokojnie, to ja – rzekł siedzący Pablo. – Otwieraj, plecy mnie bolą.

Weszli do środka. Starszy złodziej rozłożył się na łóżku.

– Zapal światło – zarządził. – Jeszcze ciemnawo.

Młodszy Pablo zapalił świeczkę.

– Przynieś mi wody ze studni.

– A co ja, twój służący? Też jestem zmęczony.

– Ja jestem ranny! Przynoś, bo ci nie powiem, dlaczego tu jestem.

Młodszy ustąpił. Gdy starszy ugasił pragnienie, zaczął mówić.

– Uznali nas winnym czarnoksięstwa. W południe przyjdą zabrać na szubienicę.

– Yhm…

– Słuchasz mnie w ogóle?

– List dostałem, ciekawe, od kogo.

– Jaki list?

– Pod drzwiami był, właśnie zauważyłem. To co nam mają zrobić?

– Gówno.

– Co ty taki zdenerwowany?

– Bo cały czas biegam, a potem leżę na podłodze.

– No, to łóżka ci użyczyłem. Ale ja też bym chciał się położyć, więc się nie rozkładaj za bardzo.

– Mamy czas, musimy czekać do jedenastej.

– Czemu?

– Bo jeszcze raz tu przyjdę. Nie mogę zastać pustej chałupy, bo zrobię coś głupiego.

– Jeszcze raz?

– Trochę się pokomplikowało.

Starszy złodziej żałował, że wynalazca nie skonstruował doskonalszego aparatu czasowego. Dlaczego musieli gnieździć się w tej samej linii czasowej, nawet jeśli ją zmienili?

– Ej, chyba nic nie musimy robić – rozentuzjazmował się nagle młodszy Pablo.

– Bo co?

– Spójrz na ten list.

Wiadomość była krótka, napisana dobrze im znanym charakterem pisma.

Nie rób nic głupiego

Uratuję cię

P

 

III

 

Trójka dżentelmenów-złodziei uznała, że istnieje jeszcze jeden Pablo, który cofnął się przed nimi – Pablo Zero. Jednego z nich ten wniosek wcale nie ucieszył, wręcz zmartwił, gdyż myślał, że to on rozpoczął proces cofania się w czasie. Pablo Drugi, który przybył o jedenastej, oraz Pablo Trzeci, który nigdzie się nie cofał, nie rozumieli, czemu najstarszy Pablo nie wierzy w sprawny ratunek. Przecież złodziej złodziejowi człowiekiem, a Pablo Pablowi Pablem. Ale Pablo Pierwszy, który cofnął się dwukrotnie i który strzelił sobie samemu w twarz, już patrzył na siebie inaczej. Nie odważył się jednak wyjawić, dlaczego. Zauważył jedynie, że nie wiadomo, czy Pablo Zero wiedział, że przeczytają jego list dopiero po dwóch cofnięciach.

– Może nie uratować nas wszystkich, ale tylko jednego. Dlatego ja, jako ten najstarszy i najbardziej doświadczony, po dżentelmeńsku usunę się w cień i wyjadę z miasta.

Dwójka Pablów przyjęła z zadowoleniem, że w kłótni o to, kto będzie ratowany, jednego mniej. Najstarszy wyszedł, zanim tamci skończyli się kłócić. W skwarze zasępił się, choć nie na długo. Udało mu się ukraść konia. Zwierzę stało samotnie przed warsztatem szewca, tylko brać, kto mądry tak wierzchowca zostawia?

Pojechał do szynku Samuela. W środku, poza właścicielem, siedziała tylko jedna osoba – pomarszczony, chudy starzec o spłowiałej od słońca czuprynie. Za kontuarem pił piwo czarnoskóry mężczyzna – przesiedleniec, ale też człowiek. Pablo podszedł do niego i spytał o fałszerza.

– Jest sjesta – odparł Samuel.

Złodziej rzucił miedziak na blat.

– Jest sjesta, więc będzie potem, jeśli przyjdzie.

– Nie mam czasu dzisiaj czekać. Podaj mi adres. – Dorzucił kolejną monetę.

– Nie znam.

Poznał po pięciu miedziakach.

– Co macie do jedzenia?

– Jest sjesta.

– Drzwi są otwarte.

– Z uprzejmości nie zamykam.

Raczej z lenistwa, pomyślał Pablo, ale tylko podziękował i wyszedł.

Ekspert od fałszywych dokumentów był kaligrafistą. Na widok złotych dukatów fałszerzowi zaskrzyły się oczy i zaproponował szybką obsługę, a nawet lemoniadę w atrium. Pablo pomyślał, że podarunek od Rogelio bardzo się przydał i chętnie jeszcze raz by go odwiedził dla kolejnej sakiewki. Z nostalgią wspomniał, jak kiedyś kopiował sobie złotą Biblię, wielokrotnie wykradając ją z archikatedry, za każdym razem ciut wcześniej. Późniejsza awantura z kilkunastoma Pablami o każdy ze skarbów nauczyła go jednak pewnej wstrzemięźliwości w skokach.

Tymczasem Pablo Trzeci szedł potulnie do lochu, w którym oczekiwało się egzekucji. Jeden ze strażników powiedział, że nigdy tak zadowolonego skazańca nie prowadził. Ci czarnoksiężnicy to szaleńcy!

Pablo Drugi natomiast drzemał niedaleko więzienia w cieniu drzewa, z kanotierem na twarzy. W oddali spokojna, morska tafla błyszczała słonecznym zygzakiem. Mewy skrzeczały, przeskakując po masztach żaglowców. Złodziej czekał.

W atrium eksperta od fałszywych dokumentów było tak gorąco, że Pablo ze zmęczenia przysnął. I kaligrafista zasnął przy fałszowaniu, wszak była sjesta. Gdy się obudzili, poobiedni odpoczynek już się skończył. Szybko się rozruszali – złodziej popędził fałszerza, fałszerz popędził po sangrię – z suchym gardłem trudno tworzyć z maestrią, zwłaszcza w subtelnej sztuce zwanej fałszerstwem.

– Jakie to miało być imię?

– Carlito – odparł Pablo, choć było mu to obojętne.

Tymczasem drugi złodziej stał już na głównym rynku, w gęstniejącym z każdą minutą tłumie. Ustawił się przy jego dalszym końcu, aby nie zostać rozpoznanym – w sąsiedztwie mew wyszarpujących sobie nawzajem pogryziony bochenek oraz przekupek z kapustą w rattanowych koszach. Po przeciwnej stronie stały trzy szubienice z przygotowanymi sznurami.

Na plac wprowadzono trzech skazańców – moczymordę, zbira i arystokratę, prawdziwego, bez dwóch zdań. Tylko szlachetnie urodzony mógł kroczyć ku śmierci z taką dostojnością, spokojem i zadartym nosem. Pablo Drugi już wiedział, że egzekucja będzie widowiskiem.

Herold przedstawił bohaterów skwarnego popołudnia. Pijaka mordującego żony, bandytę zabijającego handlarzy oraz czarnoksiężnika podszywającego się pod innych. Szczególnie ten ostatni wzbił falę szmerów na ospałym od gorąca tłumie. Gdy po kolei wyczytywano imiona skazanych, pijak zapłakał, bandyta zbladł, a czarnoksiężnik pomachał widzom.

– Zaraza ci wariaci – mruknęła starsza kobieta stojąca przy Pablu Drugim. – Panie, tylu ich łazi po ulicach, że strach wychodzić. Codziennie kogoś wieszają.

Złodziej w tłumie zaczął się zastanawiać, czy nonszalancja w obliczu śmierci kwalifikuje się jako „coś głupiego”. Pablo Trzeci tymczasem uspokajał współtowarzyszy niedoli. Po co się martwić, skoro jeszcze tyle się może do zawiśnięcia wydarzyć, a nuż ktoś ich uratuje?

Skazańcy, porwani słowami czarnoksiężnika, chcieli dać szansie na ratunek więcej czasu. Prosili o wodę, jeden, drugi. I każdy po ugaszeniu pragnienia zawisał. Gdy przyszła kolej na magicznego szlachcica, jemu również zaschło w gardle. Ogarnął wzrokiem strażników, herolda i tłum, myśląc: to jest ze mnie kawalarz, do ostatniego momentu siebie trzymam. Co to będzie, przestrzelenie stryczka?

Pablo Trzeci również poprosił o wodę. Wypił, kat strącił podporę i czarnoksiężnik trzasnął karkiem na sznurze. Jego ciało zwolniło wszelkie zawory i czarodziejski arystokrata stracił cały magiczny wdzięk.

Pabla Drugiego zemdliło. Rozejrzał się z przestrachem po ludziach. Wszyscy wiwatowali, że złoczyńców spotkała zasłużona kara. Złodziej szukał wyczekiwanej osoby, ale jej nie widział. Zaczął kluczyć w tłumie. Próbował zrozumieć, czy Pablowi Zeru coś wypadło, czy też… nie pojawił się umyślnie. Czy Pablo już nie mógł ufać sobie? Im dalej szedł, tym oblicza przechodniów przyjmowały coraz bardziej znajome rysy. Różne włosy, różne zarosty, różne kapelusze, różne ubrania, wszystkie jednak miały tę samą twarz – jego. Jego czy nie jego? Nie poznawał. Czy rzeczywiście tam były, czy tracił zmysły? Pablo uciekał od spojrzeń, maszerował, chciał się schować, jak najszybciej, przed tymi ludźmi, przed ich-jego oczami.

Nagle stanął przed budynkiem sądu. Dlaczego tam się zatrzymał i akurat wtedy, nie wiedział, ale może przeczucie mu kazało. Ktoś rozmawiał z instygatorem królewskim, uśmiechniętym, słuchającym z zaciekawieniem – Pablo znał z wyglądu Villanueva, złodziej musi kojarzyć tych, co mu po piętach depczą. Rudowłosy stał na bruku jak spetryfikowany, przyglądając im się.

– Tu jest jeszcze jeden! – rozległ się znajomy, kobiecy głos. – I złodziej!

Pablo Drugi nie zdążył zareagować, powalony na ziemię mocnym uderzeniem w głowę.

 

*

 

Pablo Pierwszy podziękował fałszerzowi, schował dokumenty, wyszedł i zaklął. Ukradli mu skradzionego konia. Złodziejskie miasto.

Ruszył pieszo, wciąż kulejąc. Umierał z głodu. Sjesta dawno się skończyła, więc drzwi do wszystkich szynków stały otworem. Poszedł do Samuela, aby wesprzeć drania – brzydkiego, leniwego, chytrego, jednak wartego grosza.

W środku była duchota, bo choć klientów niewielu, to jednak wielokrotnie więcej niż wcześniej. Ten sam starzec dalej siedział samotnie przy stoliku. Część gości zwróciła uwagę na przybysza. Było wśród nich dwóch mężczyzn stojących przy kontuarze, wciąż jeszcze ubranych służbowo, acz pijących już pozasłużbowe piwo. Dwójka strażników, odprowadzająca Pabla Trzeciego na egzekucję, przyglądała się identycznie wyglądającemu mężczyźnie stojącemu w progu.

 

IV

 

Pablo Pierwszy zawahał się. Uciekać, nie uciekać? Ze zwichniętą stopą trudno, zwłaszcza bez konia. Czy zdążyłby w ogóle uruchomić aparat czasowy? I znowu się cofać, żeby męczyć się już z trzema dodatkowymi Pablami?

A może po prostu gdzieś tu sobie przysiądzie, gdzie mu się spieszy, nawet spod stołu może skoczyć, jeśli sytuacja by wymagała. Trzeba zachowywać się tak, jakby się było na swoim miejscu.

Spojrzał na samotnego starca z piwem przy stoliku i uśmiechnął się.

– Jednak jesteś, jak dobrze cię widzieć! – zawołał radośnie, dosiadając się do niego. – No co tak patrzysz? To ja, Carlito, przecież. – Podał mu dłoń. – Za dużo piwa w siebie wlewasz, że kolegi nie poznajesz.

Gdy Pablo puścił jego rękę, starzec dostrzegł na niej złoty dukat.

– Przyjaźnimy się już przecież z dekadę, nie? – zapytał złodziej szelmowsko.

– Jasne. – Starzec oblizał usta i odpowiedział szczerbatym uśmiechem.

W istocie weteran przybytku Samuela, pomyślał Pablo. Machnął na szynkarza, żądając piwa, a gdy je, o dziwo, dostał – nie spodziewał się bowiem takiej energii po Samuelu, widać ten już musiał wyczuć, że coś się święci – to nie szczędził grosza. Zamówił również jedzenie. Właściciel gospody bez słowa zgarnął dukaty i wrócił za kontuar. Z pieniędzmi jednak życie łatwiejsze, pomyślał Pablo.

Pił piwo, plotąc bez sensu, starzec bowiem gadatliwym typem nie był, a złodziej chciał pozory rozmowy utrzymywać. Był przekonany, że strażnicy go obserwują. Ale dopóki nie byli pewni, co robić – rozkazu przecież żadnego nie dostali – dopóty Pablo czuł się bezpieczny i ciągnął swój teatr. Cel był prosty – nażreć się, żeby w przypadku wykrycia mieć siłę uciekać, choćby na jednej nodze.

Kończył jeść, kiedy go zaczepili.

– Antonio Trestertius?

Jego serce zabiło szybciej. Odwrócił się. Obaj strażnicy stali w wyuczonej gotowości pomimo wypitego piwa. Jego oczy na chwilę rozszerzyły się, szybko jednak strach przykrył złością.

– Znowu ten Antonio?! Mam dość Antonio! Jakiś oszust się za mnie podaje, czarnoksiężnik pewnie. Ja jestem Carlito, żaden Antonio! Mój dobry kompan wam może potwierdzić, jeśli nie wierzycie. Czy naprawdę muszę wyjmować papiery?

– Prawdziwy czarnoksiężnik to jednak był! – stwierdził jeden z mężczyzn z przestrachem w głosie.

– Więc to pana imitował? – spytał ten drugi. – Jak dobrze, że Maquilla już bezpieczniejsza. Nie musi się pan więcej obawiać, że jakiś Antonio będzie pana udawał. Dziś go stracili na stryczku.

– Więc… nie żyje? – upewniał się Pablo.

– A pewnie, sami widzieliśmy. Nawet jeszcze jednego czarnoksiężnika żeśmy pojmali, ilu ich teraz oblazło miasto, są wszędzie.

– Jeszcze jednego? Gdzie?

– W tłumie się chował, taki sam imitator jak tamten. Pan wybaczy kłopot. – Kiwnęli głowami, chcąc odejść.

– Ten drugi czarnoksiężnik też stracony? – dopytał się jeszcze Pablo.

– Nie, w lochu czeka, trzeba szubienicę przygotować. Jutro go powieszą. Pan przyjdzie i sam sobie obejrzy. Przy poprzednim było dobre widowisko.

Mężczyźni wyszli, a przy stoliku Pabla zrobiło się cicho.

Złodziej wpierw pomyślał, że już jest bezpieczny. Umarł Pablo, niech żyje Pablo. Niech żyje Carlito. Może nawet nie trzeba się wyprowadzać? Ot lokum i wygląd zmienić, dla spokoju, choćby włosy zabarwić. Ale zaraz zdał sobie sprawę, że gdzieś w Maquilli ukrywa się Pablo Zero, który ich zdradził. I choć to tamten zdradził, Pablo czuł się winny, gdyż znów zginął ten, którego on uprzednio zastrzelił, tak jakby swoim występkiem skazał go na śmierć. Czy Pablo Zero chce być tym jedynym? Rozczarował się swoimi późniejszymi wersjami i zdecydował je unicestwić? A może wcześniejszymi?

Złodzieja rozbolała głowa. Pociągnął z kufla.

– Wszyscy myślą o sobie – mruknął do towarzysza przy stole. – Ja też myślę o sobie, a powinienem pomyśleć… o mnie.

Starzec zmarszczył brwi.

– My na pewno pijemy to samo?

Pablo uśmiechnął się smutno, czując, że potrzebuje pomocnej dłoni.

 

*

 

Z pieniędzmi życie łatwiejsze, zwłaszcza w Maquilli, w której wszystkich da się kupić. Pablo zaczepił pierwszego lepszego strażnika przy bramie więziennej i dał dukata z pytaniem, w którym lochu jest czarnoksiężnik. Od razu odpowiedź otrzymał. Przy kolejnej monecie poprosił o przekazanie wiadomości.

– Powiedz czarnoksiężnikowi, że Pierwszy o nim nie zapomniał.

Pablo długo czekał na powrót tamtego. Zaczął się martwić, że go rozpoznał mimo kapoty z kapuzą na głowie. Ale wrócił, zażądał następnego dukata, dostał i złodziej otrzymał odpowiedź, której się nie spodziewał.

 

*

 

– Znowu się cofałeś?

– Musiałem. Chcieli mnie wieszać.

– Za kradzież nie wieszają – skomentował Manuel, poprawiając binokle.

– Za czarnoksięstwo. Dlatego muszę opuścić Maquillę – rzekł pewnie, wstając z otomany. – Pomożecie?

– Na ile będziemy mogli – powiedział Rogelio.

– Dziękuję. Na was zawsze mogę liczyć.

Pablo podszedł do wąsatego arcyłotra stojącego przy barku i uścisnął jego dłoń. Nagle szarpnął za nią, wykręcił do tyłu. Do szyi przyłożył ostrze nożyka z buta.

– Nie zbliżaj się! – warknął do Manuela. – Powiedz mi, Rogelio… Od dawna kolegujesz się z instygatorem królewskim?

– A to nie można? – spytał nonszalancko. – Człowiek jak każdy inny, gust kiepski, ale da się z nim przebywać. Chcesz się pojedynkować?

– Jestem złodziejem. Ja się nie pojedynkuję!

– Całe szczęście, bo ja nawet szpady nie umiem dobrze trzymać.

– Ja też nie – dodał Manuel, zgrabnie pojawiając się przy Pablo ze sztyletem. – Z bronią krótką lepiej mi wychodzi. Odłóż ten nóż.

– Knuliście od początku za moimi plecami – syknął gość. – I wy śmieliście mi mówić, że jesteśmy tą samą krwią? Już dawno przestaliśmy być tą samą osobą. Zdradziliście swoją krew! Wzbudziliście moje zaufanie, żeby zabić!

– Nie do końca – rzekł spokojnie Manuel. – Zawsze najpierw próbujemy zachęcić do nieużywania aparatu czasowego i do przeprowadzki. Gdy to się nie udaje, pozwalamy wkroczyć instygatorowi. List od domniemanego Pabla Zera to bezwzględny, acz dość skuteczny sposób na to, abyś przestał się cofać. To nic osobistego. Lubimy cię, każdego z was lubimy, bo jesteście naszą krwią, ale… jest was za dużo. Pablo… jesteś członkiem mafii, która nawet nie wie o swoim istnieniu.

– Jesteście plagą Maquilli – prychnął Rogelio. – Tu się nie da kraść!

– Odłóż już ten nóż. Przecież żaden z nas nie chce brudzić rąk.

Złodziej dyszał z emocji i nie zdejmował ostrza z gardła arcyłotra pomimo sztyletu przy boku. Długo przeżuwał ich słowa.

– Potrzebuję pieniędzy, ubrań i karety. Dostanę to od was?

– Może jeszcze kurtyzanę do tego? – spytał Rogelio.

– Daj spokój, widzisz, że chłopak jest zdenerwowany – powiedział Manuel. – Damy ci to, czego chcesz, ale nie z powodu groźby. Damy ci, bo wiemy, że teraz już będziesz myślał inaczej.

Po dłuższej chwili gość powoli opuścił broń.

 

*

 

Rozległo się pukanie. Pani Domingo przerwała naprawę rattanowego kosza i podeszła do drzwi.

– To pan? – zapytała zdezorientowana. – Myślałam, że pana zabrali na szubienicę. Pan wprowadza się z powrotem?

– Nie, nie. Ja tylko po parasol.

 

*

 

Obaj obmyli się pospiesznie z sadzy przy brzegu. Słońce chyliło się ku zachodowi, w mieście szerzył się tętent kopyt. Wysmarowali włosy, wypłukali, atrament farby pociemnił wodę. Na moment zapatrzyli się w złotą taflę, wczuli w morską bryzę i nawet wsłuchali w skrzek ptaszysk. Tak pożegnali Maquillę. Ubrali się w wykwintne stroje, wsiedli do karety i kazali jechać.

Nikt nie przerwał im drogi do granicy. Może ludzie nie przypuszczali, że w tak eleganckim powozie krył się skazaniec, a może wiedzieli, że tej karety się nie zatrzymuje.

Pokazali dokumenty i Carlito oraz Dante opuścili miasto. Kawałek za bramą odesłali stangreta i prowadzili już karetę sami, na zmianę. Zatrzymali się dużo później, w lesie. Księżyc całkiem skrył się za chmurami, jakby w tych rejonach nie chciał się pojawiać. Mrok rozpraszali tylko podręczną lampą.

Przystanęli przy strumyku i ugasili pragnienie. Pablo Drugi syknął.

– Bardzo cię poturbowali? – spytał starszy towarzysz.

– Trochę. Najbardziej boli, że zniszczyli mi aparat.

– Ja mam jeszcze swój. Jeśli zajdzie potrzeba, to cofniemy się razem. Ale na razie spróbujmy iść do przodu. Wspólnie będzie łatwiej.

– Tak. Idźmy wspólnie, jak bracia.

– Jak bracia.

I mocnym uściskiem dłoni przypieczętowali swój braterski pakt.

Koniec

Komentarze

To będę pierwsza. Pisząc recenzję, muszę gryźć się w język, żeby nieostrożnym słowem, nie popsuć przyjemności czytelnikom.

Podoba mi się kreacja bohatera, prezentowana nader oszczędnie, ale wymyślnie i w sposób pozwalający dostrzec, że w zależności od sytuacji, możemy zachowywać się odmiennie.

Udało Ci się avei zgrabne opko awanturnicze, gdzie akcja porywa nas jak lawina i lecimy! Jako miłośniczka i twórczyni takich dzieł, doceniam logiczność;)

Klimat hiszpański/latynoski bardzo fajny, niespodzianki są i konstrukcja wydaje się zgodna z założeniami konkursu.

Gratuluję udanego debiutu!

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

Oryginalny sposób na ratowanie się z opresji, nie ma co. :) Ja się po pewnym czasie pogubiłam, zwłaszcza że Pablów było już kilku, nie byłam zatem w stanie zorientować się (mimo numeracji bohaterów), kto jest kim i kiedy, a także – jaki los spotkał każdego z nich; lecz doceniam pomysł i całą fabułę oraz gratuluję także debiutu. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Ambush

 

Dziękuję bardzo za miłą recenzję :)

 

Bruce

 

Zdaję sobie sprawę, że nie jest łatwo, chyba trzeba sobie notatki robić, żeby ze wszystkim się połapać ;) Gdybym mogła, to wydłużyłabym opowiadanie, aby czytelnik troszkę spokojniej mógł wsiąknąć w porządek świata, chociaż są i tacy, co lubią szybkie tempo i odnajdywanie się w zasadach ze skrawków informacji. Mimo wszystko mam nadzieję, że się podobało :) Dzięki za odwiedziny, pozdrawiam!

Tak, tak rozumiem, limit to ciężka sprawa. :)

Dziękuję również i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hej 

Na plus poczucie humoru sam mam problem z wątkami humorystycznymi w opowiadaniach więc tym bardziej doceniam. Opowiadanie, mi się podobało choć nie przepadam za podróżami w czasie. Zawsze się trochę gubię przy takiej fabule i tym razem też nie był inaczej :) 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier

 

Cześć! Fajnie, że wpadłeś :) No i jeszcze milej, że Ci się podobało, pomimo skomplikowania typowego, jak sam zauważasz, dla tego rodzaju tekstów. Przyznam, że ja od dziecka uwielbiam podróże w czasie, właściwie od kiedy pierwszy raz widziałam “Powrót do przyszłości” :D Zawsze chciałam napisać coś w tych klimatach, ale obawiałam, że mój warsztat tego nie udźwignie. Mam nadzieję, że jakoś dałam radę, choć żałuję, że nie miałam na to więcej słów (ach te limity konkursowe!)

Dzięki i pozdrawiam! 

avei

 

 

“Mam nadzieję, że jakoś dałam radę, choć żałuję, że nie miałam na to więcej słów (ach te limity konkursowe!)”

 

 

Hej 

Jasne że dałeś radę :) a jak chcesz rozbudować opowiadanie też nic nie stoi na przeszkodzie :D

 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardzo zgrabne opowiadanie. Szkoda, że przez absurdalny limit ciut za krótkie.

Mordercze wręcz tempo – przez tekst się wręcz mknie – w intrygujący (choć od pewnego punktu przewidywalny – ale przecież taka jest natura tego typu utworów) sposób domknięte pętle i pętelki czasowe… Jedno mnie tylko zastanawiało – czy urządzenie rzeczywiście pozwala na przeniesienie w czasie dwóch osób? Ale skoro pozwala – to wszystko gra.

Ładnie piszesz, masz lekkie pióro, gdybym nie był takim nieużytym, zgrzybiałym marudą to pewnie uśmiechnąłbym się nie raz podczas czytania tekstu, może nawet nie tyle dla samych żartów, co dla sformułowań – w twórczy sposób rozbijających “uporcziwije słowa soczitanja” po polsku się to chyba zwie frazemy, utarte związki frazeologiczne – za to duży plus.

Plus również za nazewnictwo okienno-architektoniczne i kapeluszarskie. Oszczędnie, a plastycznie.

I koloryt.

Koloryt hiszpański, czy też – ogólnie – południowy, gdzie sjesta jest rzeczą świętą, krew jest gorąca a wybacza się wiele w imię miłości (głównie – własnej).

Same pętle czasowe – jak już wiesz (zaglądałaś do mojej paragrafówki) – lubię – choć właśnie głównie w wydaniu paragrafowym – w klasycznym opowiadaniu doprawdy trudno napisać coś lepszego niż “Wy wszyscy zmartwychwstali” Roberta A. Heinleina – doceniam więc bardzo udaną i zabawną próbę.

 

Gratuluję udanego debiutu!

 

Czegoś mi zabrakło ale nie umiem dobrze zdefiniować czego właściwie – zastanowię się nad biblioteką i pewnie pod Twój tekst jeszcze wrócę.

 

Pozdrawiam i jeszcze raz gratuluję,

 

Jim

 

Teoria spiskowa Jima:

W istocie nie ma żadnej świeżynki avei – to jedna z naszych użyszkodniczek, jak się odgrażała w wątku konkursowym założyła nowe konto by wygrać smoczka… Ale ciii… udajemy, że wcale tak nie jest ;-)

 

entropia nigdy nie maleje

Jim

 

Dzięki, że wpadłeś. Tempo w rzeczy samej mordercze, nie ma sceny na odpoczynek/zadumę, akcja goni akcję, ale tak musi być, sam dobrze rozumiesz :D Niemniej miło mi, że w tym pędzie znalazłeś rzeczy, które Ci się spodobały :) Z poleceniem się, oczywiście, zapoznam.

 

Ale skoro pozwala – to wszystko gra.

Fajnie. Mam wrażenie, że to opowiadanie ludzie odbierają zero-jedynkowo. Albo się czytelnik gubi, albo stwierdza, że wszystko cacy, choć przewidywalne :P Dużo zależy od tego, co się czytało wcześniej.

 

Czegoś mi zabrakło ale nie umiem dobrze zdefiniować czego właściwie – zastanowię się nad biblioteką i pewnie pod Twój tekst jeszcze wrócę.

Może tej słynnej duszy? Ale tutaj? W tym konkursie? XD Ja akurat widzę duszę, ale ja mało obiektywna jestem, w każdym swoim tekście widzę duszę :) Bo że znaków zabrakło to sama czułam, więcej chciałam scen zawrzeć, a tak musiałam kombinować. Chociaż to kombinowanie też było niezłą zabawą. Pewien znany pisarz mi powiedział, że pisarz jest najbardziej twórczy w kajdanach. Coś w tym jest. Mam nadzieję, że jednak wrócisz i dostrzeżesz szklankę w połowie pełną, a nie pustą ;)

 

W istocie nie ma żadnej świeżynki avei – to jedna z naszych użyszkodniczek, jak się odgrażała w wątku konkursowym założyła nowe konto by wygrać smoczka… Ale ciii… udajemy, że wcale tak nie jest ;-)

Gratuluję, przejrzałeś mnie :) To teraz zgaduj, która to ja.

Bo że znaków zabrakło to sama czułam, więcej chciałam scen zawrzeć, a tak musiałam kombinować. Chociaż to kombinowanie też było niezłą zabawą

 

ehhh sam wyrywam z opowiadania (mojego, zupełnie pozbawionego duszy) – kolejne sceny i przy braku duszy to tak jakbym wątrobę, serce wyrywał – i jakiegoś zombie zostawiał, a może nawet sam szkielet… U Ciebie to wyszło dużo zgrabniej niż u mnie.

Wychodzi chyba na to, że mi zabrakło – u Ciebie – tych paru znaków, może z tysiączka.

Ale jeszcze się zastanowię.

A duszę – masz rację – ten utwór ma (i po co ja go czytałem? okazuje się, że wszystkie utwory w tym konkursie z duszą, tylko mój taki bezduszny, saperką po nerkach).

 

Gratuluję, przejrzałeś mnie :) To teraz zgaduj, która to ja.

Wystarczy do wątku zajrzeć, której na smoku najbardziej zależało. Ale ciii… ja nie wygadam :)

 

 

Aha – chyba wiem, gdzie te znaki by się przykładowo przydały – chociażby w czasie opisu pierwszej ucieczki Pablo. Tam w pewnym momencie miałem wrażenie, że czytam co drugie zdanie :)

Przyznaj: w odróżnieniu ode mnie, nie usuwałaś przymiotników tylko całe zdania ;-)

 

I Cię po raz kolejny – rozszyfrowałem. Brawo ja.

entropia nigdy nie maleje

U Ciebie to wyszło dużo zgrabniej niż u mnie.

Opublikujesz swoje, to sama ocenię :) Ale póki co, dzięki!

 

Aha – chyba wiem, gdzie te znaki by się przykładowo przydały – chociażby w czasie opisu pierwszej ucieczki Pablo. Tam w pewnym momencie miałem wrażenie, że czytam co drugie zdanie :)

A to mnie zaskoczyłeś. Naprawdę? Sądziłam, że akurat temu fragmentowi (który zajmuje kawał pierwszej części) to dość miejsca dałam (biorąc pod uwagę możliwości). Myślałam, że problem będzie prędzej z ostatnią częścią, bo sporo tam krótkich scenek, żeby zdążyć wytłumaczyć, co się dzieje. Pierwsza część to jedyna część, która w całości jest jedną sceną.

 

Przyznaj: w odróżnieniu ode mnie, nie usuwałaś przymiotników tylko całe zdania ;-)

Haha. No nie mogę już się doczekać, żeby przeczytać tekst bez przymiotników i z przesianymi rzeczownikami, na pewno dużo się nauczę XD

Haha. No nie mogę już się doczekać, żeby przeczytać tekst bez przymiotników i z przesianymi rzeczownikami, na pewno dużo się nauczę XD

 

Hahahaha… Chyba telepatii… zostało mi 444 nadmiarowych znaków i nie mam pojęcia co jeszcze mam uciąć. 

 

A co do scen początkowych i końcowych – jak się już człowiek przyzwyczai do rytmu, to nie przeszkadza tempo, ale na początku chciałbym się dowiedzieć więcej (byle nie z infodumpa). Nie wiem – możliwe, że tylko ja tak mam – zwykle mi wystarczy zaznaczenie dokładnego settingu na początku a potem wszystko może już biec samymi czasownikami bez opisów, bo wyobraźnia robi swoje (czy to nie jest jakieś kalectwo?!) – ale najpierw potrzebuję mocnego zakotwiczenia w świecie, jakiejś pożywki. Ale to może tylko ja tak mam po prostu.

 

A przy okazji tak się zastanowiłem, zastanowiłem, skoro tak bardzo chcesz tego Smoka, że aż nowe konto Ci się chciało zakładać, to chyba jeszcze trzeba kogoś by zbajerować by poklikał w biblioteczkę ;-)

 

Lecę klikać ;P

entropia nigdy nie maleje

Hahahaha… Chyba telepatii…

Telepatię już znam, bo udało mi się założyć konto dwa tygodnie przed ogłoszeniem konkursu ;)

 

zostało mi 444 nadmiarowych znaków i nie mam pojęcia co jeszcze mam uciąć. 

No przecież masz jeszcze tytuł i przedmowę ;) Tak czy siak, powodzenia!

 

Nie wiem – możliwe, że tylko ja tak mam – zwykle mi wystarczy zaznaczenie dokładnego settingu na początku a potem wszystko może już biec samymi czasownikami bez opisów, bo wyobraźnia robi swoje (czy to nie jest jakieś kalectwo?!) – ale najpierw potrzebuję mocnego zakotwiczenia w świecie, jakiejś pożywki. Ale to może tylko ja tak mam po prostu.

Nie wiem, czy tylko Ty, ale na pewno bardzo ważne jest, aby dobrze się zakotwiczyć w świecie. Spróbuję na przyszłość lepiej zarysować setting na początku, ogólnie początki nie idą mi łatwo, zazwyczaj po którejś stronie się rozkręcam (w tym opowiadaniu np. najlepiej mi się pisało drugą połowę).

 

A przy okazji tak się zastanowiłem, zastanowiłem, skoro tak bardzo chcesz tego Smoka, że aż nowe konto Ci się chciało zakładać, to chyba jeszcze trzeba kogoś by zbajerować by poklikał w biblioteczkę ;-)

 

Lecę klikać ;P

Dzięki!

Hej!

Świetny tekst, ale nie byłabym sobą, gdybym się trochę nie poczepiała, więc na początek garść uwag:

Między ścianami budynku prężyły się w łuk linki z mokrymi szmatami.

Prężenie się w łuk przypomina oksymoron. Naprężona linka będzie biegła prosto.

 

Z broni miał na sobie tylko nóż sprężynowy w bucie.

Przy sobie.

 

Skrzydło uszkodzonych drzwi trzasnęło o ścianę, impet kopniaka wyłamał zasuwkę.

Logicznie rzecz ujmując, żeby skrzydło trzasnęło o ścianę, najpierw zasuwka musiała zostać wyłamana, więc albo zamieniłabym to miejscami, albo dodała łącznik: Skrzydło uszkodzonych drzwi trzasnęło o ścianę, kiedy impet kopniaka wyłamał zasuwkę.

 

– Rzuć to! – ryknął stojący w progu mężczyzna, celując w intruza z pistoletu.

Biorąc pod uwagę, że to stojący w progu mężczyzna włamał się do środka, to on jest intruzem, nie Pablo.

 

Złapał gałkę, przekręcił i nacisnął spust.

Szczegółoza. Skoro przekręcił gałkę, a nie posiada zdolności telekinezy, to wiadomo, że musiał ją najpierw złapać.

 

Lokator odblokował zamek i uchylił drzwi, zdziwiony gościem. Przybysz wszedł pędem do środka, schylił się pod łóżko po pistolet, ale spostrzegł, że trzymał go godzinę młodszy Pablo.

– Co się dzieje? – spytał ospale gospodarz.

A tutaj dokumentnie się pogubiłam. Kto jest lokatorem, kto przybyszem, kto gospodarzem? Ja rozumiem chęć uniknięcia powtórzeń, ale przejrzystość ponad wszystko. Czytelnik prędzej przełknie dwóch Pablów w jednym akapicie, niż akapit, w którym nie wiadomo, kto co i do kogo. Masz z tym trochę problem, zwłaszcza w scenach akcji oraz dialogach – bywają trochę chaotyczne, nie zawsze da się nadążyć za wydarzeniami “na ekranie”.

 

Obaj Pablo zgrabnie zabrali z najbliższego stosu owoców jabłko, wgryźli się w miąższ.

Jabłka raczej.

 

wścibskie i głośne „dajdaje”.

heart

 

Może rzeczywiście to dobry czas, żeby się wyprowadzić. Inaczej musi zmienić metody

Musiałby.

 

Pablo zeskoczył z niego, ale niedobrze – przytarł wnętrzami dłoni gliniastą ziemi

A nie gliniastą ziemią wnętrza dłoni?

 

Przecież złodziej złodziejowi człowiekiem, a Pablo Pablowi Pablem.

Piękne xD

 

– Nie mam czasu dzisiaj czekać. Podaj mi adres. – Dorzucił kolejny pieniądz.

– Nie znam.

Poznał po pięciu miedziakach.

I znowu fajne heart

 

Różne włosy, różne zarosty, różne kapelusze, różne ubrania, wszystkie jednak dzierżyły tę samą twarz – jego.

Dzierży się łapkami, w kontekście twarzy brzmi bardzo osobliwie. Miały?

 

Poza tymi drobnostkami opowiadanie czytało się nader przyjemnie. Zacny pomysł na podróże w czasie i rozegranie kwestii multiplikacji Pablów. Główny Pablo solidnie zarysowany, budzący sympatię, trochę cwaniak, trochę drań – dokładnie taki powinien być łotrzyk. Polubiłam także pederastów – skojarzyli mi się trochę z Nicholasami Cage’ami z The Unbearable Weight of Massive Talent.

Twoje opowiadanie ma bardzo fajną energię i pierwszą refleksją, która przyszła mi do głowy, było: chętnie zobaczyłabym to w filmowym formacie. Humor do mnie trafił, akcja działa się wartko, hiszpańsko-łotrzykowski klimat cały czas był wyczuwalny. Też pracuję teraz nad historią łotrzykowską, więc lekturę uważam nie tylko za przyjemną, ale i przydatną.

Zakończenie satysfakcjonujące, twist również. Pomysł na mafię, która nie wie o swoim istnieniu miałaś naprawdę świetny i gdybyś kiedyś powróciła do Pablów, to bardzo chętnie przeczytam. Na razie klik i dzięki za lekturkę!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Miło się czytało, wiedząc z przedmowy, że to Twój debiut i nie czując tego. Fantastyka pozwala na wiele, ale mam wątpliwość. Bohater cofając się w czasie, samym pojawieniem się w przeszłości zmienia ją i przyszłość. Nie może wiedzieć, co nastąpi i kiedy. W sumie to mi nie przeszkadza w odbiorze opowiadania jako fantazji dla relaksu. Jeżeli to naprawdę jest Twój debiut, to można pozazdrościć. :)

Gravel

 

Cześć! Bardzo miło, że wpadłaś, a jeszcze milej, że Ci się podobało :)

Dziękuję za uwagi, naniosłam poprawki. Co do gubienia się w tym kto co mówi, przyznaję, że wycinałam już, co się dało, żeby zmieścić się w limicie. Miałam nadzieję, że jednak wciąż wszystko jest zrozumiałe, ale w tym pędzie może być rzeczywiście problem, trzeba się trochę skupiać. Szczerze mówiąc, to wolałabym napisać to opowiadanie w co najmniej dwa razy większej liczbie znaków.

Nie słyszałam o tym filmie, ale jak gra Cage to na pewno jest rewelka XD W wolnej chwili sobie nadrobię, dawno z nim żadnego “hitu” nie widziałam.

No i fajnie, że moje opowiadanie do czegoś Ci się przyda, chętnie sobie też przeczytam Twoją łotrzykowską historię, tutaj planujesz publikować czy gdzieś zewnętrznie?

Fajnie by było wrócić do tego świata, bo dobrze się bawiłam, pisząc tę historię. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość :)

Dzięki raz jeszcze. Pozdrawiam!

 

Koala75

 

Dziękuję, że znalazłeś czas na przeczytanie mojego opowiadania, zwłaszcza, że tak krucho z Twoim czasem ostatnio. Co do Twojej wątpliwości to też o niej myślałam, dlatego wrzuciłam w opowiadanie zdanie:

Dlaczego musieli gnieździć się w tej samej linii czasowej, nawet jeśli ją zmienili?

Pomysł miałam taki, że jak Pablo się cofa to chwilowo znajduje się w takiej jakby bezczasowej otchłani, a gdy wreszcie wchodzi do swojej linii czasowej, to może się zdarzyć, że jakiś inny Pablo już ją zmienił, niemniej on się zdążył cofnąć w starej wersji (i zawiesić w otchłani), dlatego przybywa mimo to (stąd wiedzieli, że Pablo Drugi się pojawi o 11). Tak jakby teleportował się w czasie, ale w międzyczasie wydarzenia mogą się zmienić. Niestety, z powodu limitu, nie miałam znaków na tłumaczenia.

Debiut w znaczeniu upublicznienia swoich wypocin. Dotąd pisałam tylko do szuflady.

Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam!

Co do gubienia się w tym kto co mówi, przyznaję, że wycinałam już, co się dało, żeby zmieścić się w limicie. Miałam nadzieję, że jednak wciąż wszystko jest zrozumiałe, ale w tym pędzie może być rzeczywiście problem, trzeba się trochę skupiać. Szczerze mówiąc, to wolałabym napisać to opowiadanie w co najmniej dwa razy większej liczbie znaków.

Limity są be, a historia Pabla zasługuje na wersję rozszerzoną.

 

Nie słyszałam o tym filmie, ale jak gra Cage to na pewno jest rewelka XD W wolnej chwili sobie nadrobię, dawno z nim żadnego “hitu” nie widziałam.

Film jest osobliwy i mocno absurdalny, ale w sumie dobrze się bawiłam i polecam xD

 

No i fajnie, że moje opowiadanie do czegoś Ci się przyda, chętnie sobie też przeczytam Twoją łotrzykowską historię, tutaj planujesz publikować czy gdzieś zewnętrznie?

Jeśli się uda wyrobić w czasie i limicie, to będzie na Magię i Miecz. I oczywiście zapraszam :P

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Fantastyka pozwala na wszystko. Czytelnicy nie zawsze. :)

Bardzo polubiłem to opko w trakcie betowania. Podąża krętymi drogami, nigdy nie tracąc klimatu przygody spod znaku płaszcza i szpady.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth

 

Bardzo mnie cieszy, że Ci się tak spodobało :) Twoje uwagi bardzo mi pomogły wygładzić tekst, zwłaszcza toporny początek, dzięki raz jeszcze!

Pozdrawiam!

 

EDIT (bo w końcu nie powinno się dawać komentarz jeden za drugim)

 

gravel

Zapomniałam wspomnieć, że wczoraj obejrzałam polecany film z Cagem i się świetnie bawiłam :D A tekst na Magię i Miecz chętnie przeczytam, powodzenia!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina

 

Witam i dziękuję za odwiedziny :) Pozdrawiam!

Obwieszczenie!

Książe CM III bez serca i piątej nerki przybył pod Twój tekst i żebyś Ty tylko wiedziała, co będzie się z nim działo oceni go grzecznie, rzetelnie i… i rzetelnie.

Nastrój niepokoju wprowadzić!

freddy krueger terror GIF

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Zacne.

Przyjemna, lekka, dynamiczna fabuła, która zaskakuje, kiedy ma zaskakiwać. Momentami idzie się nieco pogubić w tych wszystkich tożsamościach, niemniej jednak nie jest to wielki problem. A sama koncepcja była absolutnie urzekająca. Jedynie finał okazał się nieco mdły, bo też finałowa konfrontacja nie była szczególnie emocjonująca.

Kreacja postaci przyzwoita. Paolo to bez dwóch zdań łotr, huncwot, szelma i przechera, zarysowany dostatecznie starannie jak na potrzeby tej opowieści. Nie urzekła mnie za to kreacja “pederastów”, którzy wydali mi się nieco nijacy na tle barwnego ptaka, jakim jest główny bohater – ale nie jest to wielki mankament.

Językowo było przyzwoicie, choć nie idealnie. Prowadzisz narrację bardzo sprawnie, język opowiadania jest bogaty, a wpleciony tu i ówdzie humor spełnia swoja funkcję. Od czasu do czasu potknąłem się na jakiejś drobnej niezręczności, ale nie było to nic wołające o pomstę do nieba.

 

Podsumowując – przyjemna lektura. No i w końcu prawdziwa przygodówka. :D

None

 

Dziękuję bardzo za wizytę i miło mi, że uznałeś, że w końcu trafiłeś na prawdziwą przygodówkę ;) Dzięki również za podsumowanie, wezmę je sobie do serca. Przyznaję, że miałam ambitniejsze plany co do finału, ale uznałam, że przy tym limicie, to nie wyjdzie tak, jakbym chciała. Miałam nadzieję, że twist wynagrodzi mniej bieganiny w ostatnim akcie. Oczywiście wszystkie niedoskonałości tekstu (może poza językiem) mogę zwalić na limit, to bardzo wygodne, nie?

Podsumowując, cieszy mnie, że zapewniłam Ci trochę przyjemnej rozrywki :)

Pozdrawiam!

Cóż, Avei, ze smutkiem wyznaję, że Pablo Zero pokonał mnie. Przedstawiłaś sprawę w sposób na tyle zawiły, że pogubiłam się na jej początku i, niestety, już do końca opowieści nie zdołałam się odnaleźć.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Wszedł do iz­deb­ki, trza­snął nie­dba­le drzwia­mi… → Czy zdarzało się, że trzaskał drzwiami starannie?

 

Nie byli jednak tak głupi, pomyślał Pablo. → A może: Nie byli jednak tak głupi – pomyślał Pablo.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Między ścianami budynku napięły się w łuk linki z mokrymi szmatami. → Można napiąć łuk, kiedy się z niego strzela, ale nie można niczego napiąć w łuk. Linki/ sznury obciążone mokrą bielizną mogą wygiąć się łuk, ale wtedy nie będą napięte.

Proponuję: Między ścianami budynku rozpięto linki/ sznurki z mokrym praniem.

 

Jed­no­cze­śnie huk­nę­ło z pi­sto­le­tu mun­du­ro­we­go.Jed­no­cze­śnie huk­nął pi­sto­le­t mun­du­ro­we­go.

 

chudy sta­rzec o spra­nej od słoń­ca czu­pry­nie. → Czy tu aby nie miało być: …chudy sta­rzec o spłowiałej od słoń­ca czu­pry­nie.

 

fał­szerz po­pę­dził za san­grią… → …fał­szerz po­pę­dził po sangrię

 

ze spra­gnio­nym gar­dłem cięż­ko z ma­estrią two­rzyć… → …ze spra­gnio­nym gar­dłem trudno two­rzyć z maestrią

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

w są­siedz­twie mew wy­szar­pu­ją­cych mię­dzy sobą po­gry­zio­ny bo­che­nek oraz prze­kup­ki z ka­pu­stą w rat­ta­no­wych ko­szach. → Czy dobrze rozumiem, że mewy wyszarpywały bochenek oraz przekupki?

A może miało być: …w są­siedz­twie mew wy­szar­pu­ją­cych mię­dzy sobą po­gry­zio­ny bo­che­nek i przekupek z ka­pu­stą w rat­ta­no­wych ko­szach.

 

Zło­dziej szu­kał za wy­cze­ki­wa­ną osobą, ale jej nie wi­dział. → Zło­dziej szu­kał wyczekiwanej osoby, ale jej nie wi­dział. Lub: Zło­dziej rozglądał się za wy­cze­ki­wa­ną osobą, ale jej nie wi­dział.

Można szukać kogoś, ale nie można szukać za kimś (no, może tylko wtedy, kiedy to coś, czego szukamy, jest ukryte za kimś).

 

czy Pa­blo­wi Zeru coś wy­pa­dło… → Literówka.

 

przed ich–jego ocza­mi. → …przed ich-jego ocza­mi.

 

Ze zwich­nię­tą stopą cięż­ko, zwłasz­cza bez konia.Ze zwich­nię­tą stopą trudno, zwłasz­cza bez konia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

 

Miło mi, że mnie odwiedziłaś, choć przykro, oczywiście, że moje opowiadanie Cię pokonało. Intrygujące jest widzieć, że ten sam tekst przez jednych może być uznany za lekki, a przez drugich wręcz przeciwnie. Dziękuję bardzo za uwagi, także za linki, choć z tego co widzę sprawa zapisywania myśli bohaterów jest dość otwarta. Niemniej dobrze było się doedukować.

Dzięki za wizytę i mam nadzieję, że zdecydujesz się jeszcze w przyszłości zajrzeć do moich tekstów oraz, że będą dla Ciebie lepsze w odbiorze. 

Pozdrawiam!

Avei, jeśli w jakiś sposób pomogłam, cieszę się. :)

Twój tekst mnie pokonał, choć ja też uważam go za lekki, tyle że postaci mnożyły się ponad miarę, a intryga jest tak splątana, że własnymi siłami nie potrafiłam jej rozplatać.

I ja mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania okażą się dla mnie bardziej satysfakcjonujące.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytałam twoje opowiadanie w podróży po 3 godzinach snu, więc komentarz będzie mało merytoryczny i skupiający się raczej na odczuciach. A odczucia były pozytywne. Pomimo zmęczenia tekst mnie wciągnął i przeczytałam całość z zaciekawieniem. Udało ci się stworzyć fajny, łotrzykowski klimacik, a haczyki zadziałały, tak jak trzeba. Podobał mi się pomysł i zaskakujące zwroty akcji oraz interesujące podejście do problemu podróży w czasie. Były jednak momenty, w których się gubiłam, chociaż mogło być to związane z brakiem snu, więc mocno się nie czepiam. Kiedy dobrnę do komputera, kliknę do biblioteki.

ośmiornica

 

Bardzo jestem wdzięczna za Twoje poświęcenie przeczytania mojego opowiadania pomimo zmęczenia i oczywiście bardzo mnie cieszy, że Ci się podobało :) Nadążenie za wszystkimi Pablami wymaga skupienia, sporo się tam dzieje na raz, pewnie w łatwiejszym ogarnianiu postaci pomogłoby ciut wolniejsze tempo i więcej znaków, ale ciężko o to pierwsze bez dostępu do drugiego. Tak czy siak miło, że tekst trafił w Twoje gusta :) Dzięki za biblio!

Pozdrawiam!

Witaj w moich skromnych progach, nikczemny Kermicie :)

"Niechże owładnie duszą jakaś święta ambicja, byśmy niezadowoleni tym, co przeciętne, dążyli do tego, co najwyższe, wytężając w tym celu wszystkie swe siły. "

 

I owładnęła… podążyłaś ku Olimpowi, z wykopem, orlim lotem, i jako piorun Twe ramię. Jak na debiut, to opowiadanie jest tak ambitne, że już bardziej chyba się nie da. Podróże w czasie są TRUDNE! Oto więc wysoki koń, z którego spadłaś.

 

Przede wszystkim spadłaś z niego językowo. Część zdań po prostu źle się parsuje – szyk z orzeczeniem na końcu mocno zwraca na siebie uwagę, ale to nie jedyna przyczyna tego stanu rzeczy. Są błędy gramatyczne (w tym – consecutio temporum), są i składniowe, a także interpunkcyjne. Imiona odmieniasz niekonsekwentnie – powinny być albo odmienione w całym tekście, albo w całym tekście nieodmienione. Stylistycznie tekst jest chwiejny: pojawiają się słowa wskazujące na powieść historyczną ("kanotier"), ale też słowa bardzo współczesne ("kojarzyć"), jest też trochę przegadany tu i ówdzie. Metafory przesadne, wyrywają z zawieszenia niewiary. W kilku miejscach mam wrażenie, że chciałaś zażartować, ale nie rozumiem żartu.

 

Kompozycja, kiedy się ją już wydobędzie z tej gęstwiny, spełnia warunki konkursu. Choć w sumie wszystkie postacie z jakąś sprawczością są Pablem… ale to należy do natury opowieści o podróżnikach w czasie. Nie wiem tylko, skąd Pablo wie, że zdradziła go Elena? Czyżbym coś poplątała? I dlaczego ucieka z miasta pod tym samym nazwiskiem, pod którym go aresztowali? Nie dam też głowy za kreację postaci, trochę pospieszną, choć wyraźnie się starałaś.

 

Motto – w sumie mógł się z tego wszystkiego wydobyć dopiero, kiedy pomyślał o… sobie. Tylko, że o innym. Innym sobie. Wibbly, wobbly…

 

I jak to podsumować… to jest bardzo ambitny debiut. Pracuj dalej.

 

Disiecta membra Twojego dzieła prześlę chętnie na dowolny adres e-mail, o ile mi go podasz w wiadomości prywatnej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina

 

Dzięki za komentarz. Uwagi dotyczące języka będą dla mnie na pewno bardzo przydatne, więc miło, że oferujesz możliwość ich przesłania. Chętnie podeślę maila.

Już w trakcie pisania myślałam, że pomysł jest chyba za ambitny na ten konkurs, biorąc pod uwagę limit znaków i ograniczenia kompozycji, choć wyzwania chciałam się podjąć, bo zawsze marzyłam o napisaniu czegoś o podróżach w czasie. Smutno jednak, że członek Jury nie zrozumiał mojego tekstu. Tarnino, trochę poplątałaś się w meandrach fabuły, co nie jest Twoją winą, ale mojego skrótowego pisania. Ale skoro pytasz, to postaram się wyjaśnić.

 

Nie wiem tylko, skąd Pablo wie, że zdradziła go Elena?

Zdrada to zdecydowanie za duże słowo. Elena po prostu ułatwiła proces aresztowania. Żołdacy wysłani przez instygatora królewskiego przyszli, żeby aresztować Pabla. Po drodze, od właścicielki (Eleny) wzięli klucz, żeby nie musieć wywarzać drzwi, choć równie dobrze mogli to zrobić. Pablo usłyszał szczęk zamka, więc wiedział, że żołdacy mieli klucz, a dostać go mogli tylko od właścicielki.

Zdrada była zdecydowanie ze strony “pederastów”, którzy nasłali na Pabla instygatora królewskiego.

I dlaczego ucieka z miasta pod tym samym nazwiskiem, pod którym go aresztowali?

Zależy, o której ucieczce mówisz. Jeśli o tej pierwszej (w II części) to Pablo liczył, że ci na granicy jeszcze nie będą nic wiedzieć. Rogelio sam do niego mówi: “Chociaż… tamtym trochę zajmie zanim zaczną kontrolować granice.” W tej drugiej (pod koniec IV części) ucieka już pod zmienionymi danymi (jako Carlito, a nie Antonio).

Nie dam też głowy za kreację postaci, trochę pospieszną, choć wyraźnie się starałaś.

Nie jestem pewna kogo i co dokładnie masz na myśli. Jeśli masz ochotę wyjaśnić, to dorzuć to proszę do podsumowania, które zaoferowałaś wysłać na maila. Dzięki!

Pozdrawiam!

Hurtownia nierzetelnych opinii przedstawia

 

HISTORIĘ OPARTĄ NA FAKTACH

 

pod tytułem:

 

KOMENTARZ JURORSKI

 

Pablo i Pablo w jednym stali tekście

Pablo w izdebce, a Pablo na mieście

Pablo, pan złodziej, nie pragnął rozgłosu

Lecz inni nurzali nas w kłębach chaosu

I choć wołał Pablo: na pewno ogarniesz!

Przez zabieg z pętlami bywało z tym marnie

Znosił to jednak jurorro w pokorze

Akcji wszak sporo, z pomysłem niezgorzej

Z tej to powiastki morał taki płynie:

Kto nazbyt nie mota, na końcu nie zginie.

 

Interpretacja dla leniwych:

 

Wszelkie pomysły z pętlami mają to do siebie, że grożą pojawieniem się w tekście chaosu. Tutaj, jeśli nie chaos, to przynajmniej lekkie zamieszanie od czasu do czasu się wyczuwało. Zwłaszcza, że na tak krótkiej w sumie przestrzeni znakowej musisz upchnąć kilku bohaterów, co nie jest łatwe. Natomiast warto podkreślić, że jest to właśnie lekkie zamieszanie, absolutnie nie było momentu, żebym nie miał pojęcia, o czym czytam, co się dzieje, dlaczego tak i co autorka chciała nam przekazać.

W tekście pojawiają się jakieś niezgrabności (konstrukcja zdań, brakujące przecinki i tym podobne – musisz darować, nie miałem czasu wypisywać przykładów), ale – znów – nie jest to coś, co w jakiś sposób psuje wrażenia z lektury. Jeśli mamy do czynienia z Twoim debiutem to, biorąc pod uwagę sam pomysł, poziom trudności, jeśli chodzi o poskładanie wszystkich elementów w strawną całość, jest nad wyraz dobrze.

Oryginalność? Żaden z elementów jako cząstka opowiadania szczególnie oryginalnością nie powala. Gdy już jednak złożymy je w całość, dostajemy świeżą opowieść z konkretną koncepcją i fajnym doborem miejsca akcji, które przyjemnie współgra z charakterystyką bohatera (bohaterów). Takie trochę opowiadanie typu: mam kapustę i kiełbasę, ale to jeszcze wcale nie oznacza, że mogę z tego zrobić wyłącznie bigos. Chociaż może lepiej było podrzucić tu jakieś danie hiszpańskie. ;)

Wartość komediowa? Jest to opowiadanie lekkie, któremu jednak brakuje odwagi, by pójść krok dalej i dorzucić nam odrobinę komedii. Są nieśmiałe próby – parę razy na takie trafiłem – ale szczypta humoru mogła jeszcze doprawić to i tak całkiem przyjemne danie.

Wykorzystanie motta: Całe opowiadanie wydaje się być naprawdę mocno przesiąknięte motywem przewodnim. Motyw ów buduje bohatera, buduje historię, a jednocześnie staje się jedynie inspiracją do zbudowanie opowieści, nie sztywnym jej szkieletem, które przełoży się na schematyczną historię.

Dziękuję za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

CM

 

Dzięki za wierszyk i rozległą opinię. Wniosek taki, że nie ma co kombinować. Szkoda, że nie dostrzegłeś wartości komediowej. Chyba rzeczywiście nie mam poczucia humoru.

Pozdrawiam!

Albo masz, ale zupełnie inne niż CM. To się zdarza.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

O, jak miło :) Dzięki, Anet!

Sympatyczny tekst, chociaż bohater jest nie tylko złodziejem, ale i zamordować potrafi. A może to samobójstwo było? Cóż, ciągłe dublowanie bohatera stwarza okazję do interesujących pytań.

Jakoś nie przemawiają do mnie pederaści. No, seks z samym sobą to kazirodztwo do kwadratu.

Pomysł z liścikiem podły, ale fajny.

Babska logika rządzi!

Finkla

 

Miło mi, że zawitałaś w moich skromnych literackich progach. I bardzo mi miło, że dobrze spędziłaś tu czas i doceniłaś pomysł :)

Z tymi pederastami to zauważyłam, że mieszany jest odbiór, ale to chyba też dobrze, lepiej tak niż gdyby wszystkim się mieli nie podobać ;) Tylko nie jestem pewna, czy to problem z pomysłem, czy z niewykorzystanym potencjałem (może za mało znaków?). Zazwyczaj lubię wzbogacać tekst jakimś elementem dziwności, więc raczej z tego nie zrezygnuję. Oby następnym razem wyszło lepiej.

Dzięki za wizytę, pozdrawiam!

Nowa Fantastyka