- Opowiadanie: Gruszel - O nieszczęśliwym chłopcu imieniem Happy, który mimo starań nie potrafił widzieć słodyczy

O nieszczęśliwym chłopcu imieniem Happy, który mimo starań nie potrafił widzieć słodyczy

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

O nieszczęśliwym chłopcu imieniem Happy, który mimo starań nie potrafił widzieć słodyczy

 Przez swoje złe spojrzenie Happy nie widzi słodyczy. Właściwie zna je tylko z opisów rodziny. Ponoć ulice brukowane są karmelkami, na drzewach rośnie wata cukrowa, a przede wszystkim rzeczywistość jest kolorowa i żywa, więc ludzie nie muszą oglądać rozkładu. Idąc porośniętą pleśnią ścieżką, oglądając zbutwiałe drzewa pod rdzawymi chmurami, Happy nie potrafi sobie tego wyobrazić.

Mija sklep z poduszkami w kształcie lizaków, ale ze środka bije smród stęchlizny.

– Tato, ten sklep pachnie jak dżem truskawkowy! – krzyczy zaaferowany maluch.

Uśmiechnięty ojciec bierze chłopczyka na ręce. Po ich ciałach pełzają robaki, mięso zaraz zacznie odpadać od kości. Pewnie przeszły z rodzica na syna, Happy często to widywał.

Na chwilę przystaje, próbuje poczuć prawdziwy zapach sklepu. Dżem truskawkowy…

Tylko jak pachną truskawki? Tłumaczenie zapachów nie ma sensu, bo ostatecznie i tak trzeba je porównać do woni czegoś innego. Mama mówiła, że pachną wiosną, świeżością i młodością. Dla Happyego to jednak abstrakcja.

Ponoć kiedyś wiedział, jak to jest, zanim jego spojrzenie stało się złe. Zbliżał się do szóstych urodzin, a mama płakała całymi nocami. Dotąd uważa, że oczy zmieniły mu się przez śmierć Maurycego. Nic w tym dziwnego, to był bardzo dobry kogut. Miły, delikatny i mądry. Nocą zasypiał razem z nim na poduszce, przykrywając go landrynkowymi skrzydłami, a rano piał, gdy Happy nie chciał się budzić. Ale koguty nie żyją długo, więc chłopak musiał patrzeć, jak przyjaciel marnieje i umiera.

Ale przecież nie jednemu Happyemu umarł ktoś bliski; dlaczego to on ponosił konsekwencje?

Happy nasuwa mocniej ciemne okulary na nos. Wszyscy boją się jego wzroku, ponoć przynosi pecha. A co gorsza, może sprawić, że inni też będą mieć złe spojrzenie, lub jak to mówią: sękate oczy. To przez promienie wokół źrenic, które faktycznie przypominają słoje drzewa. Kolor też się zgadza.

Mija panią Hattings, ta szybko spuszcza wzrok i przyspiesza.

– Przeklęty… przeklęty… – mamrocze.

Żal kłuje w klatce piersiowej. Happy żyje z tym spojrzeniem od dawna, powinien się przyzwyczaić. Tak wiele by dał, żeby się go pozbyć. Odgania natrętne myśli i skupia się na drodze. Szkoła nie leży daleko, jeszcze trochę.

Kątem oka dostrzega znajomy kształt sunący po niebie. Nie wie, czym dokładnie jest, ale wydaje się, że tylko on go widzi. Kolorowy, znacznie odcinający się od żółtego jak ropa nieba, jakby utkany z serpentyn, z wielką, wiecznie uśmiechniętą paszczą. Nie pasuje tutaj. Zbyt dziwny, zbyt żywy i zdrowy. Jakby pochodził z tamtego świata, cukierkowego i prawdziwego. Kształt nigdy nie zwrócił na niego uwagi, nigdy się nie zatrzymał.

Happy odwraca głowę i wchodzi do budynku. Uczniowie odsuwają się od niego z lękiem, przyciskają do ścian korytarza. Gdyby nie strach, pewnie zrobiliby mu z życia niezłe piekło, choć oficjalna wersja raportu o stanie szkolnictwa podaje, że dręczenia nie ma. I rzeczywiście, jeśliby spojrzeć w odpowiednią stronę – a raczej w nieodpowiednią nie patrzeć – coś takiego nie istnieje. Wszyscy są szczęśliwi, wszak to kraina cukierków i błogości.

Happy siada w ostatniej ławce i ukradkiem, z niejakim lękiem, spogląda na nauczycielkę. Boi się rzucić na nią urok. Ostatecznie ciekawość przeważa. Tak jak się spodziewał, robaków jest więcej niż poprzednio. Drążą korytarze w ciele kobiety, pożerają od środka, choć ona tego nie czuje. Bo i robaków nie ma, ani zapachu stęchlizny, ani pleśni. Są tylko cukierki, czekolada i miętowe praliny. Wszystko się z nich składa, nawet on sam, choć tego nie widzi.

Zaciska pięści na omszałym blacie. Stara się, naprawdę się stara je dostrzec; tę słodkość, tę beztroskość, ale nie umie i już nigdy nie będzie umiał. Złe spojrzenie pozostaje aż do śmierci, jeszcze nikt nie odzyskał wzroku. Nieuleczalna choroba, w trakcie której umiera cząstka jestestwa.

Spogląda na ulicę, choćby po to, by na chwilę zapomnieć o swoich oczach. Za szkołą ciągnie się ruchliwa jezdnia, zardzewiałe auta pędzą na złamanie karku. Spieszą się czy od czegoś uciekają? Nigdy nie rozstrzygnął tej zagadki, choć podejrzewa, że odpowiedź kryje się w drobnych gestach, zajmowanym pasie, obrocie kół czy torze jazdy. Ale nie po to obserwuje drogę, nie tajemnica samochodów go interesuje. Zaczyna się jego codzienna wróżba. Jakiego będzie koloru auto pojedzie następne?

Czerwony, ty draniu.

Cholera, czerwony to zły znak, w odróżnieniu od niebieskiego, który zwiastował spokojny dzień. Happy poprawia się na krześle. Nie wierzy w bóstwa, prognozy ani obietnice, ale w to gówno tak. Kolory nie kłamią, nie mają po co. One mówią, ale do tych, którzy słyszą, pokazują tym, którzy widzą.

Czerwone auto.

Czerwone jak krew czy jak landrynki wiśniowe?

Dzwonek wyrywa go z zamyślenia. Tak szybko? Rozlegają się pogodne rozmowy, ktoś kogoś zaprasza na kawę, ktoś inny do rozegrania meczu.

Na przerwie Happy jak zwykle idzie zjeść obiad za wielki, elektroniczny billboard. Jedynie tam może zaznać odrobiny spokoju. Jemu nie wolno patrzeć na uczniów, ale ich takie ograniczenie nie dotyczy. Niby nic, niby nie mogą go przekląć, a jednak Happy czuje się okropnie.

Siada w cieniu billboardu i otwiera pudełko z jedzeniem. Żywe jeszcze kawałki mięsa błagają o litość. Znów coś umarło. Przebija jeden widelcem, rozlega się cichy syk. Ale ostatecznie to on musi zabić, włożyć do ust i pogryźć.

Zaczyna się audycja. Przysłuchuje się jej, skulony za billboardem, tuż przy głośnikach.

Trąbki uroczyście obwieszczają wstęp programu.

Happy zamyka oczy i wyobraża sobie, że widzi Kandyzowanego Mike’a tak jak reszta. Jest ponoć pulchny, ale na swój sposób przystojny. Bujna czupryna koloru poziomkowej oranżady pozostaje w nieładzie i wiśniowy garnitur doskonale współgra z jabłkową muszką.

– Hej kochani! – krzyczy Mike.

Happy prawie głuchnie od nagłośnienia. Pod stopami drga ziemia, dźwięk wibruje w płucach. To nic, lepiej tak niż wcale. Słuch mnie dolega. Słyszy to, co słyszą inni. Dokładnie to samo, słowo w słowo, w niezmienionej tonacji.

– Jak tam życie? Ponoć stało się naprawdę słodkie!

Śmiech Mike’a trzęsie ciałem Happyego, jakby to chłopak się cieszył. Czasem wydaje mu się, że zna prezentera od zawsze, on jedyny go rozumie, tę potrzebę radości, wręcz zidiociałej, ale tak kuszącej w swoim debilizmie. Takiej prostej.

Happy słucha audycji do końca, uśmiecha się pod nosem przy głupich żartach, zastanawia, gdy Mike podaje wiadomości. Oto rozwiązanie. Prostota istnienia. Bo życie tak naprawdę jest łatwe i przyjemne, przecież wszyscy tak funkcjonują. Świat składa się z cukierków, to oczywiste jak fakt, że dwa plus dwa to cztery.

Gdy audycja się kończy, Happy wstaje, zabiera śmierdzący zgnilizną obiad i rusza w dół zbocza, do budynku szkoły. Czuje się lepiej, zakosztował normalności. Gdy wchodzi na korytarz, wie, że się spóźnił, jednak nie przyspiesza kroku.

Spaceruje wzdłuż pustych, omszałych korytarzy, dotyka ścian, z których wyrastają włosy.

Zatrzymuje się, gdy słyszy płacz dobiegający z damskiej toalety. Powinien iść dalej, zwłaszcza, że nikt płaczący nie chciałby teraz zobaczyć kogoś ze złym spojrzeniem. Przełyka ślinę, płacz zmienia się w łkanie i ciche przekleństwa. Powoli otwiera drzwi i widzi pochylającą się nad umywalką dziewczynę. To Ana, kojarzy ją z widzenia. Już chce odejść, kiedy dziewczyna się odwraca.

Początkowo panikuje, z trudem opanowuje odruch, by ruszyć się z miejsca.

– Happy… tak? – Jej głos się trzęsie, ale nie tak jak u Mike’a. – Nie, zaczekaj… wejdź.

Happy podnosi nogę, po czym stawia ją z powrotem. Spogląda na zardzewiały znak na drzwiach damskiej toalety i czerwienieje.

Ana patrzy na niego bez zrozumienia po czym prycha.

– No chodźże, ile ty masz lat?

– Jak ktoś mnie zobaczy… – Happy chwyta ostatnią deskę ratunku.

– Są lekcje. Poza tym widać, że jesteś chłopakiem, nikt tego kwestionować nie będzie.

Tu Happy się nie zgadza, ale mimo to wchodzi do środka. Nie patrzy na nią, nawet przez ciemne okulary. Zamiast tego koncentruje się na umywalce. Leży na niej pojemnik na soczewki, jedna z nich widnieje tuż przy odpływie. Happy rozdziawia usta; soczewka jest różowa.

– Upuściłam – tłumaczy Ana. – Nie potrafię się do nich przyzwyczaić…

– Śmierć? – pyta Happy, w lot pojmując o co chodzi.

– Ojca, tydzień temu. – Głos dziewczyny znów zaczyna się trząść, ale szybko dochodzi do siebie. Ana przełyka ślinę. – Spójrz na mnie – wypala nagle. – No, przestań się krzywić, teraz to już bez znaczenia. Spójrz, prosto w oczy.

Happy z ociąganiem zdejmuje okulary i podnosi wzrok, czuje się nieswojo. Owłosione ściany jakby zbliżają się do niego, zamykają w ciepłym uścisku. Kiedy ostatnio widział kogoś z tak bliska?

Ich spojrzenia się spotykają. Teraz Happy ma potwierdzenie swoich przypuszczeń. Oczy Any łuszczą się, piękny, niebieski kolor odpada jak stara farba, a spod niego wyzierają sęki drzewa.

– Boję się – mówi dziewczyna. – Jeśli się skupię, jeszcze widzę cukierki, ale rozmazują się coraz mocniej. Powiedz… jak to jest?

– Strasznie – odpowiada bez wahania Happy. – Wszystko wydaje się takie paskudne. Ale można przywyknąć – dodaje.

Ana zanosi się płaczem i opada na brudną podłogę. Chwilę łka, zdaje się, że zapomniała o chłopaku, ale zaraz ociera łzy i znów się prostuje.

– Czy ty… – Waha się, jakby słowa nie chciały przejść przez gardło. – Kiedykolwiek na mnie spojrzałeś?

– Staram się nie patrzeć na nikogo – chłopak odpowiada wymijająco. – Najczęściej widzę mamę, a nigdy jej nie zaraziłem. Wiesz, wydaje mi się że ta gadka o przenoszeniu przekleństwa to bujda.

Ana szlocha jeszcze głośniej, choć próbuje nad sobą panować.

– A tata ma zarażony tylko kawałek oka i choroba dalej nie postępuje. – Happy siada obok. – Może z tobą też tak będzie?

– Pogarsza się – mówi Ana, ocierając łzy.

Chłopak milczy, bo i nie znajduje nic do powiedzenia. Jak pocieszyć kogoś takiego? Za to rośnie w nim uczucie, którego wstydzi się nawet przed samym sobą; obrzydliwie egoistyczne, ale dzięki temu tak przyjemne. Jest szczęśliwy. Z ogromnym wysiłkiem powstrzymuje uśmiech. W końcu ktoś, kto zrozumie, kto będzie widział to, co on.

– Nie idźmy na lekcję. – Ana przerywa ciszę, wstaje gwałtownie i prostuje plecy.

– Co? – Happy również wstaje, ale niepewnie, jakby wcale nie chciał.

– Nie wiem, jak długo będę widzieć cukierki, ale nie zamierzam ostatnich chwil przesiedzieć w damskim kiblu. No chodź, wszędzie trzeba cię tak ciągać?

A więc poszli. Początkowo Ana wydaje się nie mieć pojęcia, gdzie idzie. Byleby dalej, jakby to szkoła rzucała na nią zły urok, byle uciec, zostawić oczy za sobą, znaleźć ocalały skrawek słodkiego świata. Potem dziewczyna zwalnia i rozgląda się po ulicy. Są blisko centrum miasta, wszędzie chodzą ludzie.

– Robaki… – mówi. Przygląda się przechodniowi, z trudem przełykając ślinę.

– Przywykniesz. I tak najgorsze jest jedzenie.

Ana zamyśla się, a potem rusza przed siebie.

– Więc pączkarnia. Chodź, na rogu znajduje się moja ulubiona, Donuty Donn’a.

Happy wzrusza ramionami i idzie za dziewczyną. Nie wie, czemu tu przyszedł. Dawno nie kupował sobie jedzenia, zazwyczaj zadowala się czymkolwiek. Dla niego i tak wszystko smakuje obrzydliwie.

Wchodzą do sklepu. Od razu wita ich uśmiechnięty, pucułowaty właściciel.

– Cześć Ana, kochanie. Niebieski pączek z nadzieniem różanym jak zwykle?

Dziewczyna stoi nieruchomo, nie potrafi oderwać wzroku od sprzedawcy. Happy dobrze wie dlaczego. Donn gnije żywcem, prawie w pełni składa się z robaków. Tłuste larwy wypełzają z pustego oczodołu, policzek podziurawiony jest korytarzami.

– Ana, coś się stało? – Donn podchodzi bliżej i wtedy też zamiera.

Dziewczyna założyła tylko jedną soczewkę, drugie oko jaśnieje sękami.

– Na całą czekoladę tego świata… – Donn klnie, choć nie powinien w obecności dzieci.

Czas się zatrzymuje, nawet lukrecjowa wskazówka zegara nie drga. A potem ciszę rozrywa trzask drzwi, gdy Ana wybiega ze sklepu. Donn drży, jakby dostał ataku, więc Happy też opuszcza pączkarnię.

Sam nie pojmuje, czemu biegnie za dziewczyną, coś go do niej prowadzi. Ana pędzi na obrzeża miasta, jej cień ledwie ją dogania, ale ona ciągle przyspiesza, płuca jęczą z rozpaczy. Dziewczyna wdrapuje się na pobliski pagórek i dopiero wtedy przystaje. Gdy Happy ją dogania, Ana siedzi na ziemi ciężko dysząc. Odchyla głowę i wpatruje się w niebo.

– A więc tak to już będzie wyglądać – mówi, a Happy nie potrafi stwierdzić, czy po jej policzku spływa pot czy łzy.

I znów chłopak nie wie co powiedzieć, więc siada obok, wpatrując się w chmury koloru strupa. Przez chwilę milczą oboje. Ana mruży oczy, starając się dostrzec cukierki.

– Już rozumiem, jak się czułeś – mówi, pewnie tylko po to, by przerwać krępującą ciszę. Dziewczyna wierci się w miejscu, ryje paznokciami w ziemi.

Happy zaciska pięści. Choć widzi sęki na jej oczach, wciąż nie są tacy sami i może nigdy nie będą. Zagryza środek policzka, aż posmak krwi dociera do języka. Chmury formują kształt rozpaczy.

– Mama wie? – pyta.

– Wyrzuci mnie. – Ana, chowa głowę między ramionami.

Happy ośmiela się znów na nią spojrzeć; i tak już nie pogorszy sytuacji. Chłopak nigdy nie widział na sobie robactwa, tak samo nie dostrzega go teraz u Any. Jakby nawet one się ich brzydziły. Kiedyś długo patrzył w lustro i nic. Ale…

Ale auto było czerwone.

– Co teraz? – pyta Ana, najwyraźniej cierpiąc przez ciszę.

– Nic. Kompletnie nic i to chyba jest najgorsze.

Znów milczenie. Ana wędruje wzrokiem po niebie.

– Co to? – Wskazuje latającą serpentynę lawirującą między kwaśnymi chmurami.

– Nie mam pojęcia – przyznaje Happy.

– Piękne…

– Chyba… chyba tak. – Happy powoli przysuwa dłoń do jej dłoni. Serce bije jak szalone, ale chłopak nie może przestać; nie, ponieważ to oznaczałoby śmierć i to śmierć najgorszą, bo długą i samotną. Odroczoną w latach.

Ręka się zbliża. Serce chce przebić kości i wyskoczyć, oddech przyspiesza.

Ana dostrzega dłoń pełznącą powoli, choć wytrwale, nieubłaganie. Waha się. Czy ten błysk w jej oczach to strach? Nieważne, to nic, byleby tylko nie obrzydzenie. Tylko nie to.

Przez jedną, nieskończenie długą sekundę dziewczyna obserwuje ten marsz, palec za palcem. Ręka brnie przed siebie, jakby pokonując opór przeciwności losu i gnijącej rzeczywistości. Moment dłuży się jak krówka ciągutka, rozwleka w nieskończoność. Dłoń jest coraz bliżej.

Aż w końcu Ana chwyta ją stanowczo, jakby odwrotu już nie było. Polne kwiaty strzelają w powietrze – dla niej, zrobione ze słodkich wafli; dla niego – z trupich paznokci.

Radość wzbiera w piersi chłopaka. Sękate oczy dziewczyny, widniejące pod łuszczącą się tęczówką rozpływają się w kwiatach.

Palec chwyta palec partnerki jak doświadczony tancerz, dłonie tańczą tango, pojawiające się znikąd trąbki grają do rytmu. Krok za krokiem, kompletnie oszalałe ręce wiją się wokół siebie, podskakują, wykonują śmiałe akrobacje złączone mocniej, niż kolorowe warstwy lizaka.

Łąka szaleje, zdaje się, że słodycze migoczą zza mgły rozpadu.

Happy nachyla się, idzie za ciosem.

Wtedy bańka pryska jak guma balonowa i Ana wstaje.

Otwiera usta, ale zaraz znów je zamyka. Kręci głową; wzburzone loki sypią piorunami, kwiaty więdną, upadają na ziemię, muzyka cichnie jak zabita.

Ana biegnie w dół zbocza, ale Happy już jej nie goni. Spokojny, ogląda niebo. Serpentyna leci na południe, chłopak widzi jej kolorowy ogon.

– Piękne – przyznaje.

*

Następnego dnia w szkole nie ma Any. Happy szuka jej wszędzie – bez zdziwienia, ale z niejakim smutkiem. Na lekcji o produkcji karmelków ziołowych nie może się skupić, ciągle spogląda na drogę, ale nie chce widzieć auta. W końcu wstaje i wychodzi, nikt go nie zatrzymuje, wszyscy boją się spojrzenia. Plotka już się rozeszła? Pewnie ktoś zauważył go z Aną dzień wcześniej.

Rusza w stronę Donutów Donna. Mija billboard; dzisiaj nie znajdzie czasu dla Mike’a.

Przy pączkarni stoi tłum ludzi. Przeciska się przez spanikowanych gapiów. W luce pomiędzy ich ramionami dostrzega gnijące truchło sprzedawcy leżące pośrodku sklepu. Robaki prawie je przykryły. Ciekawe, co widzi reszta? Nikt nie wie, co zrobić, przecież to się nie zdarza, nie tutaj. Ktoś popłakuje, ktoś nerwowo drapie się po szyi, do krwi, do kości, ale większość po prostu odchodzi. Obok stoi inna pączkarnia.

Happy nabiera powietrza w płuca i toruje sobie drogę. Obce łokcie ustępują z trudem, niechętnie, jak wysokie pnie drzew zasłaniające słońce. Chłopak podwaja wysiłek, aż zbiorowisko go wypluwa. Odprowadzany spojrzeniami, wchodzi do pomieszczenia i łapie gnijącego, niebieskiego pączka. Nikt go nie zatrzymuje. Kolejny punkt to wzgórze na którym wczoraj byli. Podczas wspinaczki nad Happym krąży serpentynowy wąż. Dziwne, wygląda, jakby celowo latał wokół wzgórza.

Ana siedzi dokładnie tam, gdzie wczoraj, w tej samej pozycji, wśród upadłych kwiatów. Happy bez słowa zajmuje miejsce obok, podaje jej pączka. Dziewczyna tylko kręci głową, powstrzymując grymas obrzydzenia. Nie założyła soczewek, jej oczy są już zupełnie sękate.

Milczą, obserwując węża. Uśmiechnięty jak zawsze, zdaje się na nich zerkać. W dole widać pączkarnię, tłum dalej stoi jak stał.

– Nie chorujecie. – Słyszą głos, dziwnie żywy i radosny.

Podskakują. Wokół nie ma nikogo poza… wężem. Podlatuje obok, wlepia w nich spojrzenie. Jego tęczówki również mają sęki, ale są kolorowe, zupełnie jak u normalnego człowieka.

– Wasze oczy są zdrowe.

– Nie są – mówi Ana. – Świat składa się z cukierków, wie to każdy.

– To nie do końca prawda – odpowiada wąż. – Ale też nie kłamstwo.

– Świat składa się z cukierków – uparcie powtarza Ana.

– Nie zawsze – twierdzi wąż. – Świat gnije i zawsze gnił.

– Cukierki nie gniją! – Ana nie daje za wygraną.

Wąż zaszczyca ją uśmiechem tak wymownym, że od razu zbija dziewczynę z tropu.

– Świat składa się… z cukierków…cukierków… – powtarza Ana jak mantrę.

– Nie ma ratunku – Coś kłuje Happyego w klatce piersiowej. – Świat składa się z tego, co widzimy. Nie na odwrót.

– Świat… z cukierków – uparcie powtarza Ana, choć coraz mniej pewnie.

– Każdy ma sękate oczy – znów mówi wąż. – Ale kryją się pod warstwą farby.

– Nieprawda – protestuje Ana w ostatnim zrywie. – Świat jest piękny i radosny.

– Jeśli mówi prawdę – Happy nie słucha Any, zbyt zajęty własnymi myślami – to znaczy, że nie ma i nie będzie leku. Już nigdy nie zobaczę słodyczy?

Wąż uśmiecha się szerzej, odsłaniając kły, po czym odlatuje. Setki serpentyn odbijają brudno żółte promienie słońca. Happy i Ana zostają sami.

Długo milczą, choć Ana drży coraz bardziej. W chłopaku gaśnie nadzieja. A więc dlatego auto było czerwone. Jak krew.

Dziewczyna wstaje, na jej twarzy maluje się powaga i zawziętość. Schodzi w dół zbocza. Happy próbuje ją powstrzymać, jednak korzenie drzew, wyrosłe nagle spod ziemi, zagradzają mu drogę, oddzielają od Any.

Niektóre rzeczy są nieuniknione, ale nie ta. Drapie więc korzenie, zrywa sobie paznokcie, szarpie korę, wszystko na nic. Wzgórze, wcześniej tak przyjazne, staje mu naprzeciw. Dziewczyna przyspiesza, aż niknie za drzewami.

Happy wciąż walczy, lecz drzewa nie chcą go puścić. Wąż ogląda to z wysoka – patrzy, musi patrzeć.

Chłopak wyje, aż echo odbija się od miasta i wraca zniekształcone. Trzeba biec… natychmiast!

W końcu korzenie puszczają, a Happy pędzi na złamanie karku. Ana zamierza zrobić to, co jego samego tyle razy kusiło… Ale nie można, nie można!

Za późno. Billboard, na którym zazwyczaj występuje Mike rozświetla się, uruchamia. Jednak tym razem zamiast pucołowatego prezentera pojawia się Ana. Jasne sęki kontrastują z przekrwionymi oczami. Puka w mikrofon. Wszyscy patrzą w jej stronę, a potem zamierają.

Sękate tęczówki świecą, hipnotyzują, spirala zatacza koła. Ludzie trwają w bezruchu, jakby skamieniali. Cisza otacza miasto, auta nie jeżdżą, ptaki nie lecą, powietrze stoi.

Podnosi się wrzask. Setki gardeł płoszą stado gołębi, które przysłania niebo. Skrzydła zasłaniają słońce. Budynki kruszeją, rośliny schną. Plotka jest prawdziwa, czy to oczy Any są wyjątkowe? Dość, by stwierdzić, że łuski spadają ludziom z oczu, odpadają jak tynk ze ścian.

Ana bezlitośnie równa w dół.

Happy nie zamierza tego słuchać, nie chce widzieć, tak bardzo nie chce…

Mury upadają, wzbijają w powietrze pył, którym duszą się ludzie.

*

Happy siedzi w rogu damskiej toalety, dokładnie tam, gdzie poznał Anę. Tasuje karty. Auta nie jeżdżą, ale potrzebuje wróżby. Jest gotowy, drżącą dłonią chwyta talię. Jaki będzie kolor następnej karty?

Przełyka ślinę.

Tak, czerwony, ty draniu.

Zaciska powieki najmocniej jak potrafi. Zna już odpowiedź. A może znał ją dużo wcześniej i wróżba nie była potrzebna? Wyjmuje z paczki bandaże i trochę alkoholu. Teraz zyskał pewność. Na złe spojrzenie istnieje lek, tych oczu da się pozbyć.

Zbyt długo to przeciągał.

Ściska mocniej widelec, zagryza zęby na kawałku kija od miotły. Czemu to musi tak wyglądać? Nie chce tego, tak bardzo nie chce tego robić. Mimo tego siłą rozwiera oko i wbija sztuciec. Zdecydowanym ruchem naciska, gałka pęka jak guma z nadzieniem. Wyje, zdzierając sobie gardło, ból rozsadza czaszkę. Jeszcze jedno… Ręka drży tak bardzo, że nie potrafi wycelować, ale wie, że musi dokończyć co zaczął.

Zanim zemdleje. Teraz! Drugi raz się nie odważy.

Na pustym korytarzu słyszy kroki. Nikt nie odwiedził szkoły od kilku dni, wszyscy panikują, więc to może być tylko ona.

Szybko, zanim Happy zmieni zdanie. Szybko, zanim opuszczą go siły i wola. Szybko, zanim ona tu dotrze.

W końcu trafia. Krzyk rozchodzi się echem po łazience, ale ostatecznie przeradza się w śmiech. Śmiech opętańczy, ale radosny.

Jakby uczył się go na nowo.

Kroki zamierają, Ana zapewne stoi u drzwi, jak wtedy on, bez przekonania i z przerażeniem.

Happy rozstrzęsionymi rękami zawiązuje na oczach chustę. Polać alkoholem nie da rady.

– Role się odwróciły – mówi. – Teraz to wy macie złe spojrzenie.

Koniec

Komentarze

Hej

Podzieliłem mój komentarz bo obawiałem się, że się pogubię w tym co chciałem napisać, jest nawet wstęp :D 

 

Wstęp – Nie przepadam, za opowiadaniami, które są pisane jako jedna duża metafora. Lubię historie proste i klarowne :) bo męczy mnie strasznie doszukiwanie się sensu po lekturze. Uważam, że autor jeśli chce coś przekazać powinien to zrobić na tyle klarownie by odbiorca nie musiał sobie na koniec łamać głowy co miał na myśli autor. Ale za to lubię opowiadania, który po lekturze zmuszają do refleksji. 

Twoje opowiadanie spełnia oba ww warianty :). 

 

Świat – jest świetnie stworzony, można w nim utonąć i bardzo chętnie zobaczył bym komiks zrobiony na podstawie Twojego opowiadania – kto wie może kiedyś powstanie :) 

 

Co autor miał na myśli – nie wiem i nie będę zgadywał :P 

 

Jakie miałem skojarzenia w trakcie czytania – pierwsze to depresja chłopaka, z którą jakoś sobie radzi mimo, że ludzie w około nie są w stanie zrozumieć jego problemu. 

 

Drugie skojarzenie już po lekturze – to te zdjęcie 

 

 

 

Ludzie często myślą w bardzo podobny sposób choć lubią się czuć wyjątkowo i uważają się za wyjątkowych. A przeważnie boją się, rzeczy których nie rozumieją i starają się od nich dystansować. Te zdjęcie to tylko przykład obrazujący jak osoba inaczej postrzegająca świat od razu rzuca się w oczy. Happy jest właśnie taką osobą, która dostrzega to czego inni nie chcą widzieć przez co się wyróżnia, a co za tym idzie jest odpychana przez otoczenie. 

 

To tyle… a zapomniał bym bardzo dobre opowiadanie :) 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

smiley

Świat postrzegany “po zażyciu”. Psychodelki…halucynki i inne psylocybinki. Brrrrr… Nie wnikam jak

młody to “organizował”…heh.

S.I.Witkiewicz i A.Huxley (m.in) używali tych specyfików i z nimi umierali…

Tu – stawiam na dimetylotryptaminę…

Takie klimaty są szalenie trudne do przekazania, więc duży plusik dla Autorki.

yes

Pozdrawiam.

dum spiro spero

Tekst z tych, które dobrze się czyta, ale trudno je zrozumieć.

 

Fabuła nie jest skomplikowana – może i lepiej, bo i tak trudno mi powiedzieć, o co w niej chodzi. Same wydarzenia nie są niestety szczególnie pomocne w interpretacji tekstu.

Kreacja postaci porządna, wiarygodna. Bohaterów da się zrozumieć, może nawet polubić.

Światotwórstwo interesujące, choć nie jestem pewien jego spójności. Nasuwają się bowiem liczne pytania – oczy oczami, ale czemu ludzie inaczej czują zapachy, smaki i faktury? Jak miałby działać człowiek/samochód/budynek/bilbord zbudowany ze słodyczy? I tak dalej. Są to pytania o tyle męczące, że zapewne bezsensowne.

Moim głównym problemem z tym tekstem jest fakt, że nie mam pojęcia, co chcesz mi powiedzieć. Czy to tekst o depresji? O propagandzie? O antyutopii? O chorobie? Mogę znaleźć argumenty popierające każdą z tych teorii, ale też takie, które stoją w opozycji do niej. Nie umiem wyłowić fragmentów wiadomości z szumu – a to zawsze budzi podejrzenia, że tam nie ma wiadomości, że to tylko szum. Nie twierdzę, że tak jest. Ale odczytać tekstu nie umiem.

 

Podsumowując – ładnie napisane, budzi emocje, ale w moim wypadku zawiodło, jeżeli chodzi o przekaz.

No, też nie zrozumiałam, co chciałaś przekazać, jaki miałaś pomysł.

Faktycznie – to mogą być jakieś narkotyki, to może być depresja. Ja przy wężu pomyślałam o Adamie i Ewie, scenie kuszenia… Bo może większość postaci żyła w stanie niewinności, jak w raju, a śmierć kogoś bliskiego mogła stać się bodźcem burzącym rajski ogród? Świadomość śmierci, jej nieuchronności, wiele zmienia w podejściu do świata.

Ale podoba mi się świat, który stworzyłaś. Może nie chciałabym w nim żyć, ale ładnie go przedstawiłaś.

Babska logika rządzi!

Witaj.

Opko jest dla mnie opowieścią o ciężkim życiu nadwrażliwców. Nikt (nawet najbliżsi) ich nie pojmuje, każdy się boi, uważa za chorych i niebezpiecznych, za dziwaków. Dla mnie Happy nie jest chorym, nie ma depresji, jest po prostu nadwrażliwym dzieckiem, którego nikt nie rozumie i z którego każdy szydzi.

Tekst jest w moim odczuciu symboliczny – słodycze to iluzje i kłamstwa, ładnie brzmią, są słodkie oraz kolorowe, pachnące i smaczne, każdy ich pragnie, ale nie są one prawdziwe. Przykrywają rzeczywistą, prawdziwą istotę każdego przedmiotu, zjawiska, człowieka, krajobrazu. Skojarzyłam to z filozofią i „światem idei”, odbijającym prawdziwe piękno – my, ludzie, widzimy jedynie odbicia, zaś nigdy nie dostrzeżemy realnych rzeczy, bo nie jest nam to dane. Nadwrażliwcy widzą więcej. Zwyczajni ludzie patrzą oczami, tkwiącymi w ciele, zaś nadwrażliwcy – tylko duszą – oczami duszy.

Makabryczne okaleczenie przypomniało mi opowiadanie, które w latach 80-tych czytała nam na lekcji w LO polonistka – pewien chłopak nienawidził swoich rodziców, ciągle mówił o nich same złe rzeczy i pragnął ich śmierci, dlatego udał się do czarownicy, prosząc ją, aby sprawiła, że nigdy więcej nie zobaczy matki ani ojca (więc wszyscy spodziewaliśmy się krwawego mordu). Ta spełniła jego prośbę, uśpiła go, a potem wybudziła tłumacząc spokojnie, żeby pamiętał o odkażaniu rany po swych wykłutych oczach, aby nie wdało się zakażenie, bo miała nieco zardzewiałe narzędzia…

Samo okaleczenie z tekstu także traktuję symbolicznie – Happy chce upodobnić się do innych, aby nie zarzucali mu już zarażania, siania epidemii, ale tak naprawdę wie, że wcześniej czy później oni też zauważą zło otaczającego świata, robactwo oraz zgniliznę. To nieuniknione, choć niekoniecznie staną się oni od razu aż tak wrażliwymi, po prostu świat stopniowo pokaże im swoje prawdziwe oblicze.

Wąż jako kolorowa serpentyna na niebie najpierw wydał mi się tęczą, zauważoną przez chłopca, a potem – tańczącym, wężopodobnym smokiem chińskim (tak przy okazji – następny, 2024, będzie Rokiem Smoka). :)

 

Przy tych zdaniach zatrzymałam się, bo mi „nie pasowały” technicznie:

Jakiego będzie koloru auto pojedzie następne? – za dużo albo za mało wyrazów

Słuch mnie dolega. – literówka? (mniej?)

Kolejny punkt to wzgórze (przecinek?) na którym wczoraj byli.

– Nie ma ratunku (kropka?) – Coś kłuje Happyego w klatce piersiowej.

 

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Cześć, Gruszel!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Jakiego będzie koloru auto pojedzie następne?

Coś tu się posypało Mam tu kilka wersji interpretacji i z żadną chyba się nie zgadzam tak do końca. Na pierwszy plan wychodzi rzecz z depresją, ale w tym kontekście nie pasuje mi, że sękatych oczu dostaje się od śmierci kogoś bliskiego – to byłoby zbytnie uproszczenie.

W takim razie tęsknota po kimś, kogo się utraciło – ale czy po takich osobach widać, że jest im źle? (swoją drogą – po tych z depresją często też tego nie widać).

Mógłbym jeszcze pofantazjować, ale boję się, że uciekam z interpretacją nie wiadomo gdzie.

Na pewno jest o zakłamaniu tego gdzie i jak żyjemy – ta część jest dość jasna i przedstawiona dość fanie.

Sam świat jest natomiast zrobiony z pompą, ale też bez latania po bandzie – jak dla mnie – najjaśniejsza część tekstu.

Bohaterowie fajni, dobrze uchwycona relacja między nimi.

Co do końcówki, to… Jest ok, kupuję ją, ale żeby wgniotła mnie w fotel, brakuje mi tego jaśniejszego wyjścia z interpretacją.

Bardzo fajnie napisane opko, czas teraźniejszy dobrze wykorzystany.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Na złe spojrzenie istnieje lek, tych oczu da się pozbyć.

Iiik!!! Nope, nope, nope, nope! (zasłania oczy)

OK, ja to widzę tak – większość ludzi widzi świat jako radosny i kolorowy do porzygu, Happy i Ana – jako, za przeproszeniem, gówniany i pędzący ku zagładzie. Obie wizje są wypaczone, a jedyną osobą o zdrowym spojrzeniu jest wąż-trickster, który widzi obie strony medalu.

Zaznaczam, że nie lubię metafor. Narzekania też nie, więc para głównych bohaterów raczej mnie odrzuciła niż wywołała współczucie. Obiektywnie tekst jest dobry, technicznie etc., ale nie mogę powiedzieć, że mi się podobał. :(

Na marginesie, była taka gierka indie, ,,We Happy Few”. Akcja się działa w dystopijnym świecie, gdzie ludzie musieli brać narkotyki poprawiające nastrój, a główny bohater wpadł w kłopoty, bo je odstawił. 

 

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Przeczytałem, ale nie mogę się przekonać do tak smutnego bizarro. Wolę inne Twoje teksty. 

Dzień dobry wszystkim! Dziękuję za komentarze i pragnę przeprosić. To bardzo nieodpowiedzialne z mojej strony wstawiać tekst a potem nie mieć czasu odpisywać na komentarze. Niniejszym, posypuję głowę popiołem.

Ale po kolei.

 

Hej Bardzie!

Podobają mi się twoje interpretacje. Nie chcę zdradzić, jaka jest moja, bo wg. mnie każda jest dobra (chyba, że nie jest, ale to temat na inną rozmowę ;P). 

Też chętnie zobaczyłabym ten tekst w formie komiksu, wyobrażam sobie cukierkowy świat jako bardzo kolorowy, a gnijący jako połączenie czerwieni i zieleni. To mogłoby fajnie wyglądać, może kiedyś pokuszę się na jakąś ilustrację ;P

Dzięki za głoszenie do piórka, bardzo mi miło heart

Dzięki za komentarz!

 

Hej Fascynatorze!

Hmm, no dobra, można to też tak odbierać. Ważne, że się podobało ;P

Dzięki za komentarz!

 

Hej None!

Nasuwają się bowiem liczne pytania – oczy oczami, ale czemu ludzie inaczej czują zapachy, smaki i faktury?

Z oczami bardziej chodziło mi o symboliczne przedstawienie innego postrzegania świata. Ludzie z innymi nosami mogliby być nieco komiczni chociaż… to też jest jakiś plan xD

Jak miałby działać człowiek/samochód/budynek/bilbord zbudowany ze słodyczy?

No tak, tutaj założyłam, że to bizarro i niektóre rzeczy działają na wiarę i na “nie interesuj się”. Rozumiem jednak, że to Cię kłuło, nie bardzo wiem, co poradzić.

Moim głównym problemem z tym tekstem jest fakt, że nie mam pojęcia, co chcesz mi powiedzieć.

Bardzo chciałam, by każdy widział tekst tak, jak chce go widzieć. Czy się udało i czy to w ogóle może się udać, nie wiem.

Dzięki za komentarz!

 

Hej Finklo!

No, też nie zrozumiałam, co chciałaś przekazać, jaki miałaś pomysł.

Hmm… rozumiem. Początkowo nastawiałam się bardziej na świat i postacie i to chciałam uwypuklić. Rozumiem, że mogło uwierać, dziękuję za opinię.

Dzięki za komentarz!

 

Hej bruce!

Bardzo podoba mi się twoja interpretacja, dziękuję, za tak długi komentarz ;) Jak dla mnie, ten tekst miał być dla każdego tym, co ten ktoś w nim zobaczy. Taki eksperyment, powiedzmy xD No i bizarro, ma być dziwnie, czasami bezsensownie.

Ciekawa opowieść o chłopcu, nigdy o nim nie słyszałam, ale podoba mi się jego morał. Wiesz może, jak się nazywało?

Dzięki za komentarz!

 

Hej Krokusie!

Oke, czyli pomysł z tekstem o wszystkim i o niczym niekoniecznie działa. Noted. Ja jednak go lubię, głównie za świat i postacie. No i chciałam napisać coś z cukierkowymi metaforami od baardzo dawna xD Dzięki, wiem gdzie się posypało, a gdzie działa. Raczej w przyszłości pójdę w bizarryczną stronę, jednak będę miała wasze uwagi… no, na uwadze xD

Dzięki za komentarz!

 

Hej SNDWLKR!

Twoja interpretacja też mi się podoba, rozumiem jednak co mogło Cię w tekście gryźć. Dzięki, ze mimo tego go przeczytałeś i dałeś mi znać, co Ci się nie podobało, to dla mnie cenne informacje. Postaram się następnym razem napisać coś lepszego ;P

Na marginesie, była taka gierka indie, ,,We Happy Few”. Akcja się działa w dystopijnym świecie, gdzie ludzie musieli brać narkotyki poprawiające nastrój, a główny bohater wpadł w kłopoty, bo je odstawił. 

Brzmi świetnie o.O

 

Dzięki za komentarz!

 

Hej misiu!

Rozumiem, szkoda. Może następnym razem ;)

Dzięki za komentarz!

 

Hej 

Nie ma za co :) Uważam, że tekst jest oryginalny, dobrze napisany i zmuszający do myślenia, a to w mojej ocenie wystarczy, by zaproponować opowiadanie do piórka :) 

Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

I ja bardzo dziękuję. :)

Niestety, nie znam tytułu tamtego opowiadania, próbowałam po latach je znaleźć w necie – bezskutecznie.

Pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Bardzie

Bardzo mi miło ;)

 

bruce

Szkoda, przepadło ;/

Tak to bywa, niestety… :)

Pecunia non olet

Khaire!

 

Przedziwne opowiadanie i jest to chyba komplement, skoro bizarro ;) Interpretacyjnie najbliżej mi do tego, co napisał SNDWLKR, choć postanowiłem nie doszukiwać się zbytnio ukrytych znaczeń.

Świetny jest ten lekko cyniczny ton narracji, dzięki któremu gładko można wślizgnąć się do świata tego dziwnego dzieciaka i zrozumieć jego przerąbaną sytuację. Zazdraszczam stylu i sądzę, że w takim wykonaniu nawet instrukcje obsługi sprzętów AGD i czytałoby się z zainteresowaniem od dechy do dechy.

Jedno, co mnie nie usatysfakcjonowało, to prostota końcówki… Aż dziw, że Happy nie wpadł na to wcześniej.

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Jakiego będzie koloru auto pojedzie następne?

Tu się coś sypło.

 

No, gdybym miał rozpatrywać Twoje opowiadanie jako metaforę czegoś, wzbogaconą korelującymi z nią, i naprowadzającymi na interpretację, metaforami zawartymi w treści, to byłbym zawiedziony, bo żadnej spójnej dla tekstu interpretacji wykoncypować z tego co mi opowiedziałaś nie zdołam.

Zbudowałaś świat na silnym kontraście, gdzie jedna strona medalu to cukierki, a druga strona to cukierki po roku leżakowania pod materacem żula. W ramach tego kontrastu Happy wypada bardzo wiarygodnie, a przemiana Any do pewnego stopnia jest zrozumiała i, można rzec, naturalna. Dobrze wpisują się w całośc niektóre porównania, pasując znaczeniowo do przedstawionego świata (to z krówką ciągutką mi się podobało :)). Utrzymujesz też w fajny sposób równowagę światów, takie swoiste Ying i Yang, gdzie Happy jest zgniłym i niepasującym elementem tego ładnego świata, a spiralne kolorowe coś, które widuje Happy, jest pięknym i niepasującym elementem jego świata rozkładu. No i do tego spiralnego się teraz przyczepię…

Otóż ten element w zgniej rzeczywistości Happy’ego intryguje, bo nie pasuje, jest tajemniczy. Z jednej strony miałem nadzieję, że to spiralne coś odegra ważną rolę, a jego natura mnie urzeknie, zaś z drugiej pragnąłem, żebyś niczego nie wyjaśniała, zostawiła w spokoju te serpentyny jako element nieodgadniony. No więc serpentyna stała się wężem, gadającym do tego, Quetzalcoatlem chyba. I on gada, diagnozuje oczy Happyego i Any jako zdrowe, coś tam burczy o tym, że prawdziwy świat gnije, no i że wszyscy mają sękate oczy, ale kryją się pod farbą, po czym odlatuje, a wraz z nim moje zaintrygowanie. Niestety pomysł z wężem wydaje mi się – sorry, bo wiem jak to zabrzmi – od czapy. Nie odnajduję większego sensu we wprowadzeniu go do opowiadania. Mógł zostać piękną serpentyną w gnijącym świecie, i mnie akurat to by wystarczyło.

Przemiana Any jest spójna, o czym wspominałem, ale posunięta ciut za daleko. Nie rozumiem skąd jej motywacja do tego, by zdrapać farbę z oczu wszystkich wokół. Albo zbyt mało pokazałaś wcześniej jej charakteru, żebym się nad tym nie zastanowił, albo… Nie, w sumie nie ma albo, za mało charakteru Any, tak to czuję ;)

Zakończenie dosyć drastyczne. I dla mnie niespodziewane. Nie spodziewałem się, żeby Happy to zrobił, skoro wszyscy wokół stali się tacy jak on. Przestał być odmieńcem. Czy Happy chciał być teraz lepszy, bo wszyscy byli zepsuci? Czy może tak bardzo wolal być inny? Czy może jeszcze jakaś inna motywacja przyświecała temu samookaleczeniu? Nie wiem. Jak pisałem: interpretacji jednoznacznej brak. Ale napisane ładnie, w taki sposób, że wciągnęło, i stąd klik biblioteczny :0

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej Duago!

 

Przedziwne opowiadanie i jest to chyba komplement, skoro bizarro ;)

A jakże ;) Ma być dziwne, możliwie, jak najdziwniej ;P

Jedno, co mnie nie usatysfakcjonowało, to prostota końcówki… Aż dziw, że Happy nie wpadł na to wcześniej.

Może wpadł, tylko wolał o tym nie myśleć ;P

 

Dzięki za komentarz, bardzo mi miło ;)

 

Hej Outta!

 

Przyznaję, bardziej skupiłam się na klimacie i dziwactwie, niż logice. Powoli odkrywam, czym jest bizarro i dla mnie tak wygląda (albo podobnie), co nie znaczy, że wygląda dobrze. Chciałam, aby każdy znalazł tam to, co chciał znaleźć, stąd cieszę się z różnorodności interpretacji. A że sensu czasem brak? Hmm… to już chyba dłuższy temat, swoją drogą ciekawy do pociągnięcia. Ile sensu powinno mieć bizarro i gdzie go szukać? Z tego co widzę, to opinie są baardzo rozbieżne. Czy to przez podejście czytelnika do bizarro, czy po prostu tekst nie był tym, czym miał być, i założenia by się obroniły, gdyby były zrobione dobrze?

Zawsze zdawało mi się, że bizarro to szukanie sensu w braku sensu, ale tu już wchodzimy na grząski grunt, bo to jakbym powiedziała: jak nie ma sensu, to nie szukaj; taki gatunek, a jak jest to tak ma być, taki gatunek. Masło maślane, to tez nie ma sensu xD

Dzięki za opinię, bo teraz bardziej wiem, czego czytelnik się spodziewa, dostając do ręki bizarro. Imo, coś w tym tekście jest nie tak, i to jest problemem. Czyli jakiś sens, który powinien zostać spełniony, nie został, stąd niezadowolenie. No bo ile powinno się brać “na wiarę”?

Musze to jeszcze przemyśleć, a zajmie mi to pewnie długo, o ile w ogóle. Tym bardziej więc dzięki, że dostałam od Ciebie zagwozdkę ;) Cieszę się chociaż, że napisane dobrze i że się wczułeś ;P Na tym mi zależało.

Dzięki za komentarz!

 

Ja nadal nie wiem czym jest bizarro, ale się uczę, tak jak Ty ;)

Podejścia żadnego do bizarro nie mam, ale rzeczywiście chyba gdzieś pokutuje jakieś założenie, że bizarro nie musi mieć widocznego sensu i nalezy ten sens znaleźć sobie samemu. Nie wiem czy to dobre podejście, ale mnie osobiście trochę nie pasuje, bo przenosi ciężar odnalezienia spójności tekstu na czytelnika, a to – moim skromnym zdaniem – jest pójście na łatwiznę.

Napisane jest dobrze. Może zabrzmi to protekcjonalnie (ale takie wcale nie jest :)) – ale napisane jest nadspodziewanie dobrze. Nie oznacza to, że nie potrafisz pisać, ale ja tutaj widzę skok jakościowy od ostatniego Twojego (a czytanego przeze mnie) tekstu, jesli chodzi o Twój warsztat, i to mi się bardzo podoba.

Tak, wczułem się, przyznaję, heh :)

 

Pozdro Gruszello De Spiderdove ;)

Q

Known some call is air am

Zaznaczam gwiazdką, żeby później wpaść. Bo nigdy nie pamiętam. To mi gwiazdka przypomni.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Outta 

Ja nadal nie wiem czym jest bizarro, ale się uczę, tak jak Ty ;)

Dla mnie to bardzo fajne, jest dodatkowa zabawa w określenie, czym w ogóle jest ten gatunek ;P

 

Nie wiem czy to dobre podejście, ale mnie osobiście trochę nie pasuje, bo przenosi ciężar odnalezienia spójności tekstu na czytelnika, a to – moim skromnym zdaniem – jest pójście na łatwiznę.

Hmm… tak i nie. Tak, bo faktycznie można napisać cokolwiek, a jak okaże się, że nie ma sensu to wina czytelnika. Z drugiej, napisać coś, co ten sens ma, ale nie jest on oczywisty, bardziej płynny, ale wciąż spójny brzmi bardzo trudno, o ile w ogóle możliwie. Jeszcze kminię, czy to ma sens xD

Może zabrzmi to protekcjonalnie (ale takie wcale nie jest :)) – ale napisane jest nadspodziewanie dobrze.

Dzięki xD

Nie oznacza to, że nie potrafisz pisać, ale ja tutaj widzę skok jakościowy od ostatniego Twojego (a czytanego przeze mnie) tekstu, jesli chodzi o Twój warsztat, i to mi się bardzo podoba.

I teraz przyszedł stres, że to jednorazowa akcja i żebyś się nie przyzwyczajał, bo tu akurat miałam pomysł na podanie tekstu. Pewnie jakoś warsztat skoczył do góry, ale nie wiem, czy aż tak. Jednak, dzięki, poczucie, że idzie się do przodu to najlepsze co można czuć, bo jeśli teraz nie jest świetnie, to może kiedyś będzie ;P

 

Hej Tarnino!

Nie spiesz się, dziękuję, że w ogóle masz ochotę to przeczytać. Opko nie ucieknie, więc bez stresu heart

I teraz przyszedł stres, że to jednorazowa akcja i żebyś się nie przyzwyczajał, bo tu akurat miałam pomysł na podanie tekstu.

Welcome to the jungle :D:D

Known some call is air am

Welcome to the jungle :D:D

xD

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Welcome to the jungle :D:D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej Anet!

Cieszę się ;P

 

Tarnino

 

Jungle GIFs – Get the best GIF on GIPHY

Pomysł świetny, ale wykonanie pozostawia nieco do życzenia. Dialogi wydają się (przynajmniej miejscami) nienaturalne, a najważniejsze sceny pozbawione emocji. Dlatego np. ostatnia scena wyłupienia oczu wydaje się tak nienaturalna – wcześniej nie ma odpowiedniej podbudowy emocjonalnej, a i sam bohater nie wydaje się przy tym do końca wiarygodny. Podobnie jest z samobójstwem Anny, a i wąż wydaje się wsadzony w tekst trochę znikąd. Myślę, że trochę rozwinąć, popoprawiać, i będzie śmigało.

Czytanie to – jak zwykle – czysta przyjemność:)

Kliknąłem.

Слава Україні!

Ok, bizzaro. Nie mój kawałek tortu, ale pewne aspekty docenić mogę.

A doceniam przedstawienie świata: zwariowanego, ale na swój sposób logicznego i spójnego. Tempo jest szybkie, a opisy wychodzą bardzo plastycznie.

Tak więc bizzaro koncert fajerwerków z paroma kwestiami, który nawet taki osobnik jak ja potrafi docenić :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzień dybry,

 

Jakiego będzie koloru auto pojedzie następne?

 

Kolory nie kłamią, nie mają po co. One mówią, ale do tych, którzy słyszą, pokazują tym, którzy widzą.

Czyżby bohater był synestetą?

 

Słuch mnie dolega.

Nie rozumiem.

 

Ana patrzy na niego bez zrozumienia, po czym prycha.

Brakujący przecinek.

 

– Wyrzuci mnie. – Ana, chowa głowę między ramionami.

A tutaj zbędny przecinek.

 

Kolejny punkt to wzgórze, na którym wczoraj byli.

Brakujący przecinek.

 

Billboard, na którym zazwyczaj występuje Mike, rozświetla się, uruchamia.

To samo.

 

 

Auaa, jakie okrutne zakończenie. Ajaj. Teraz ciągle masuję oczy :p

 

Opowiadanie bardzo mi się podobało. W prosty i efektowny sposób przedstawiłaś rozproszenie słodkiej iluzji na skutek tragicznego wydarzenia. Spadają łuski, czy też klapki z oczu. Aczkolwiek przedstawienie świata rzeczywistego jako zgniłego nie jest optymistyczne :) wolę postrzegać świat jako częściowo zgniły, ale też cukierkowy. Trochę tego, trochę tego.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Mam wrażenie, że straszni egoiści z tych mieszkańców cukierkowego świata. Na pewno nie tylko Happy’iemu i Anie przydarzyło się coś niedobrego, a jednak tylko oni cierpią, reszcie świat nadal wydaje się cukierkowy. Nie chciałabym żyć w takiej społeczności. Może gdyby nie wszystko w tym świecie było takie cukierkowe, dzieciaki nie widziałyby rozkładu, a szarość po prostu.

Możliwości interpretacji jest wiele, od depresji począwszy. Ale biblijnego węża tam wprowadziłaś, więc można też interpretować, jako sytuację Kościoła. Wszyscy mówią, że jest cudnie, ofiary dostrzegają rozkład i tylko wąż wie, że prawda laży gdzieś pośrodku.

Jakakolwiek jest interpretacja, pokazujesz dwie postawy wobec tego, co tam jest nie w porządku. Ana próbuje walczyć, Happy ucieka od problemu.

No, podobało mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej Golodhu!

 

Rozumiem zarzuty. Ciekawe, twoja opinia jest odwrotna do innych, którzy raczej krytykowali ogólny zamysł, niż wykonanie.

Podobnie jest z samobójstwem Anny

Ana się zabija?

Dzięki za komentarz!

 

Hej NoWhere!

Tak więc bizzaro koncert fajerwerków z paroma kwestiami, który nawet taki osobnik jak ja potrafi docenić :)

Miło mi, że mimo bizarryczności, nadal się podobało ;)

Dzięki za komentarz!

 

Hej HollyHell!

 

Dzięki za uwagi, postaram się poprawić jak najszybciej ;)

wolę postrzegać świat jako częściowo zgniły, ale też cukierkowy. Trochę tego, trochę tego.

Ja też tak wolę postrzegać, jednak są ludzie, którzy widza go bardziej zgniłym, lub bardziej cukierkowym, co nie znaczy, że któreś ma rację, albo, że któreś jej nie ma ;P

Cieszę się, że się podobało ;)

Dzięki za komentarz!

 

Hej Irko!

 

Fajna interpretacja z kościołem, nie wpadłabym na nią, ale zależało mi na tym, żeby to był bardziej tekst czytelnika, więc cieszę się, że znalazłaś coś dla siebie ;) Rozumiem, że nie wszystkim podoba się fakt, że tekst jest właściwie o wszystkim i o niczym, ale o to mi chodziło, więc komentarze takie, jak twoje bardzo mnie cieszą.

Jakakolwiek jest interpretacja, pokazujesz dwie postawy wobec tego, co tam jest nie w porządku. Ana próbuje walczyć, Happy ucieka od problemu.

;D

Dzięki za komentarz!

Myślałem, że to jest scena śmierci:P

Za późno. Billboard, na którym zazwyczaj występuje Mike rozświetla się, uruchamia. Jednak tym razem zamiast pucołowatego prezentera pojawia się Ana. Jasne sęki kontrastują z przekrwionymi oczami. Puka w mikrofon. Wszyscy patrzą w jej stronę, a potem zamierają.

Sękate tęczówki świecą, hipnotyzują, spirala zatacza koła. Ludzie trwają w bezruchu, jakby skamieniali. Cisza otacza miasto, auta nie jeżdżą, ptaki nie lecą, powietrze stoi.

Podnosi się wrzask. Setki gardeł płoszą stado gołębi, które przysłania niebo. Skrzydła zasłaniają słońce. Budynki kruszeją, rośliny schną. Plotka jest prawdziwa, czy to oczy Any są wyjątkowe? Dość, by stwierdzić, że łuski spadają ludziom z oczu, odpadają jak tynk ze ścian.

Ana bezlitośnie równa w dół.

Happy nie zamierza tego słuchać, nie chce widzieć, tak bardzo nie chce…

Mury upadają, wzbijają w powietrze pył, którym duszą się ludzie.

Ana bezlitośnie równa w dół… To nie to? Może źle zrozumiałem.

Слава Україні!

Nowa Fantastyka