- Opowiadanie: Ambush - Złoty wiek nie należy do przeszłości +18

Złoty wiek nie należy do przeszłości +18

 

Motto: "Wszy­scy do­ro­śli byli kie­dyś dzieć­mi, ale nie­wie­lu z nich pa­mię­ta o tym." An­to­ine de Saint Exu­pe­ry

 

Po­waż­ne opo­wia­da­nie w kon­kur­sie wy­szło mi bar­dzo po­waż­ne.

Nie do końca jest to przy­go­dów­ka, ale bo­ha­ter ma przy­go­dy, spo­ty­ka­ją go nie­spo­dzian­ki, więc wszyst­ko jak trze­ba... chyba.

 

Tekst jest bru­tal­ny i za­wie­ra wul­ga­ry­zmy.

Tytuł jest luź­nym na­wią­za­niem do ty­tu­łu ob­ra­zu Paul’a Si­gnac’a - "Czas har­mo­nii. Złoty wiek nie na­le­ży do prze­szło­ści, ale do przy­szło­ści" .

 

Chwa­ła be­tu­ją­cym!

 

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Złoty wiek nie należy do przeszłości +18

Z po­dró­ży po­cią­giem pa­mię­tam świa­tła mi­ga­ją­ce za oknem i od­bi­cie w szy­bie, które Au­gust, mój brat-bliź­niak, na­zwał­by mża­wym.

Wy­my­ślił to okre­śle­nie, kiedy by­li­śmy mali. Gdy się dą­sa­łem, bie­gał do­ko­ła domu, wrzesz­cząc na cały głos:

– Ju­liusz znowu mżaw­ku­je! Mżaw­ka! Mżawa!

Moje od­bi­cie w szy­bie spo­glą­da­ło na­bur­mu­szo­ne, może tro­chę wy­stra­szo­ne. Oczy lśni­ły ha­mo­wa­nym gnie­wem, a po po­licz­kach pły­nę­ły łzy. To ostat­nie aku­rat za spra­wą desz­czu.

W końcu je­stem do­ro­słym fa­ce­tem i już od dawna nie pła­czę z byle po­wo­du. Nawet kiedy brat ośmie­szy mnie przy ob­cych lu­dziach.

Od dawna roz­ma­wia­li­śmy o tej po­dró­ży. Na­zwa­łem ją „wi­zy­tą sen­ty­men­tal­ną”.

Lu­bi­łem prze­sia­dy­wać z kub­kiem li­po­wej her­ba­ty i wy­obra­żać sobie prze­bie­g spo­tka­nia. W domu dziad­ków czę­sto pi­li­śmy her­ba­tę z lipy. Oczy­wi­ście wiem, że nie wszyst­ko było tam dobre, ale przy­jem­nie po la­tach od­wie­dzić stare kąty.

– Wi­zy­ta sen­ty­men­tal­na – szep­ta­łem czę­sto cicho, myjąc kubek.

Cicho, bo gdy tylko moje słowa do­bie­ga­ły do Au­gu­sta, na­tych­miast par­skał po­gar­dli­wie.

Boże, jak ja nie zno­szę tego jego par­ska­nia!

On sam na­zy­wał plan „ro­dzin­nym bru­do­pran­kiem”.

Od dziec­ka uwiel­biał wy­my­ślać nowe słowa i frazy. Lubił rów­nież szo­ko­wać i za­dzi­wiać. Trud­no mi zde­cy­do­wać, co wku­rza­ło mnie moc­niej.

Mam wy­ry­ty w pa­mię­ci obraz dziad­ka Józka z pę­kiem rózeg, go­nią­ce­go Au­gu­sta do­oko­ła uli. Kil­ku­la­tek ucie­kał zwin­nie i darł się na cały głos:

– Dziad­ko­bij! Ró­zgo-drań! Śli­wo­wi­ca -głu­pi­ca!

Na moich ob­ra­zach lśni­ła se­le­dy­no­wa, młoda trawa albo złote, je­sien­ne li­ście. Kry­ty­ków uj­mo­wał motyw sta­rej stud­ni albo pa­ste­lo­wych uli. Ale mnie drę­czy­ły wspo­mnie­nia chu­de­go dziad­ka z pod­puch­nię­tą twa­rzą i za­ci­śnię­ty­mi pię­ścia­mi, zle­pio­nych wło­sów Au­gu­sta i wrza­sków, kiedy stary go zła­pał.

Po­dróż pla­no­wa­li­śmy od kilku lat. W dys­ku­sjach z bra­tem pod­no­si­łem, że je­ste­śmy już do­ro­śli, sporo w życiu osią­gnę­li­śmy, więc mo­że­my zmie­rzyć się z trud­ną prze­szło­ścią. Po­roz­ma­wiać, wy­ja­śnić różne nie­po­ro­zu­mie­nia. Może nawet prze­ba­czyć sobie wza­jem­nie.

Nasza mama po­wta­rza­ła prze­cież czę­sto: „Ro­dzi­na – to ro­dzi­na. Trwa przy tobie, nawet jeśli nie jest ide­al­na”.

Wła­śnie dla­te­go, jesz­cze w po­cią­gu za­ga­iłem:

– Po­słu­chaj Au­gust… nie wiem co o tym są­dzisz, ale ja chyba… Uwa­żam, że to ja po­wi­nie­nem za­cząć roz­mo­wę z babką Mie­cią i dziad­kiem Józ­kiem.

– Takie roz­la­złe klu­chy Mie­czy­sła­wa roz­gnie­cie, ni­czym dro­go­wy walec! – burk­nął. – A przez wzgląd na panie w wa­go­nie nie po­wiem ci, co zrobi dziad…

– To ma być wi­zy­ta, Au­gust! – pod­kre­śli­łem sta­now­czo. – Nie ma co za­czy­nać wojny od progu. Nie po to tłu­cze­my się na drugi ko­niec Pol­ski.

– To może po dro­dze na­rwie­my im ło­zi­ny, żeby nie mu­sie­li na stare lata cho­dzić nad rzekę, kiedy będą nas chcie­li wy­chło­stać?! Je­dziesz wy­pi­nać dupę?! – wy­buch­nął, aż kilka osób w wa­go­nie obej­rza­ło się z obu­rze­niem.

Syk­ną­łem, nie chcąc za­czy­nać awan­tu­ry.

Kiedy Au­gust się wściek­nie, nic i nikt nie jest w stanie go po­ha­mo­wać. Miesz­kam z nim i trosz­czy­my się wza­jem­nie o sie­bie, ale kiedy po­no­si go gniew, mie­wam ser­decz­nie dość. Wy­cią­gną­łem książ­kę i po­sta­no­wi­łem prze­cze­kać wzbu­rze­nie. On oczy­wi­ście mu­siał dalej mnie draż­nić:

– Ty może je­dziesz na „wi­zy­ta­cję smu­ta­śną”, ale ja mam inne plany! Oni są złem! Krzyw­dzi­li nas i naszą matkę!

– To było dawno temu.

– I co z tego, pe­dal­ska dziw­ko?! – wrza­snął.

W oczach za­krę­ci­ły mi się łzy. Od razu po­ża­ło­wa­łem de­cy­zji o po­dró­ży. Pa­trzy­łem na moją mżaw­ko­wą gębę w szy­bie, zer­ka­łem też na brata. A ten bufon sie­dział roz­par­ty, ni­czym jakiś basza, szcze­rząc się głup­ko­wa­to do współ­pa­sa­że­rów. Chudy, wy­so­ki, ja­sno­wło­sy, czer­wo­ny na twa­rzy, wy­glą­dał cał­kiem jak dzia­dek.

Gdy­bym mu to wtedy po­wie­dział, pew­nie bym obe­rwał w ucho. Do­stał­bym raz, ale tak mocno, że głowa eks­plo­dowałaby bólem… jak od dziad­ka.

Tak na­praw­dę Au­gust nigdy mnie nie bił, ale sło­wa­mi po­tra­fił zadać ból więk­szy niż rózga.

Ze smut­nych roz­my­ślań wy­rwa­ła mnie kon­duk­tor­ka, które we­szła do wa­go­nu, mó­wiąc:

– Pro­szę przy­go­to­wać bi­le­ty do kon­tro­li.

Mia­łem jeden bilet. Nie wie­dzia­łem, jak to się stało, ale ku­pi­łem tylko jeden.

Ze zde­ner­wo­wa­nia po­czu­łem ude­rze­nie go­rą­ca i za­bra­kło mi tchu.

Au­gust wy­krzy­wił się, na po­do­bień­stwo małpy, jak za­wsze gdy pla­no­wał psotę. Potem we­pchnął się w kąt sie­dze­nia, za­słonił wi­szą­cym płasz­czem i scho­wał nogi za wa­liz­kę.

Za­mar­łem. Zu­peł­nie jak wtedy, kiedy po wy­wia­dów­kach Au­gust do­sta­wał lanie. Chcia­łem nie być. Scho­wać się. Wsty­dzi­łem się za brata, pła­ka­łem nad jego bólem i rów­no­cze­śnie ro­zu­mia­łem, że za­wsze był nie­grzecz­ny i na­le­ża­ło mu się. A czu­jąc to wszyst­ko, wie­dzia­łem, że je­stem tchó­rzem i głu­pim gno­jem – jak czę­sto mnie na­zy­wał. Pra­gną­łem wziąć karę na sie­bie, lecz mia­łem też na­dzie­ję, że nikt mnie nie do­strze­że i nie po­są­dzi, że mo­głem mieć coś wspól­ne­go z tym wy­stęp­kiem.

Gdy kon­duk­tor­ka po­de­szła do na­szych miejsc, nie byłem w sta­nie po­wstrzy­mać dzwo­nie­nia zę­ba­mi. A ona po­pa­trzy­ła na mnie dziw­nie, ska­so­wa­ła bilet i ode­szła bez słowa.

 

***

Noc spę­dzi­li­śmy w Kra­ko­wie. Au­gust, nic nie mó­wiąc, po­szedł na mia­sto, a ja szyb­ko po­ło­ży­łem się spać.

Ko­lej­ne­go dnia wsie­dli­śmy do au­to­bu­su, ja­dą­ce­go na południe. Ostat­ni od­ci­nek drogi pro­wa­dził przez wieś i las.

Dzień był upal­ny. Na po­lach doj­rze­wa­ły psze­ni­ca i żyto, a w sa­dach pierw­sze śliw­ki.

Ostre świa­tło spra­wia­ło, że zboże i niebo zda­wa­ły się fa­lo­wać mięk­ko jak u van Gogha.

Wsi nie po­zna­łem. Domy, szko­ła, bo­isko spor­to­we, wszyst­ko było nowe lub inne. Spo­tka­li­śmy za­le­d­wie kilka osób, ale nikt nas nie po­znał. Bez świad­ków nie bałem się już złych hu­mo­rów Au­gu­sta. Poza tym na fa­ce­ta krzy­czą­ce­go na po­bo­czu szosy mało kto zwró­cił­by uwagę. Dla­te­go od­wa­ży­łem się wró­cić do te­ma­tu:

– Au­gust, prze­cież je­ste­śmy cał­ko­wi­cie zgod­ni. Na pewno po­roz­ma­wia­my z nimi po­waż­nie. Zgło­si­my za­strze­że­nia. Ja też chcę to wy­ja­śnić, chcę się do­wie­dzieć, czemu… Pro­szę tylko, żebyś dał mi szan­sę za­cząć spo­koj­nie. A nie od progu obu­chem w łeb…

– Dobra – od­parł, roz­glą­da­jąc się cie­ka­wie. – Faj­nie tu teraz, co?!

Po­czu­łem nie­po­kój. Co praw­da nie lu­bi­łem, kiedy ob­ra­żał ludzi do­ko­ła, wrzesz­czał i blu­zgał, ale ta grzecz­ność też była po­dej­rza­na.

– Czemu tak mó­wisz? – spy­ta­łem.

– Nie bądź mięk­ką fają, Ju­liusz. Prze­cież znamy się całe życie. Nor­mal­nie, jak jeden czło­wiek! Faj­nie jest!

Cza­sa­mi Au­gust za­po­mi­nał, że nie za­wsze by­li­śmy razem, a kiedy in­dziej pa­mię­tał wszyst­ko z naj­drob­niej­szy­mi szcze­gó­ła­mi.

 

***

 

Mie­li­śmy po szes­na­ście lat, gdy ucie­kli­śmy z domu.

Pierw­szy­mi im­pre­sja­mi tam­te­go lata była so­czy­sta czer­wień wina, zam­ków, pło­mie­ni ognisk i za­pa­da­ją­ce­go się w morzu słoń­ca.

Potem przy­szła je­sień. Wtedy, jak ma­wiał Au­gust, do­świad­czy­li­śmy zim­no­gło­du i smrod­ko­spa­nia.

 Ura­to­wał mnie Marek. Za­brał do sie­bie, po­zwo­lił umyć się i na­kar­mił do syta.

Zdzi­wił się, kiedy na widok Gu­er­ni­ki za­czą­łem ry­czeć. Póź­niej roz­czu­lił go za­chwyt, który po­czu­łem do im­pre­sjo­ni­zmu.

Kupił mi farby, kred­ki i za­czął lepić na wła­sne po­do­bień­stwo, ni­czym wszech­moc­ny Bóg.

Byłem jego gliną, a on moim twór­cą. Czy­ta­łem rów­no­cze­śnie “Ko­zioł­ka Ma­toł­ka” i “Sto lat sa­mot­no­ści”, po­zna­wa­łem Mo­zar­ta i nie wolno mi było słu­chać Peji, kosz­to­wa­łem ka­pa­rów i sushi. No i cho­dzi­łem do szko­ły.

Po­rzu­cił mnie, gdy z nie­śmia­łe­go chłop­ca, zmie­ni­łem się w ar­ty­stę. Ro­bi­łem aku­rat w jed­nym te­atrze sce­no­gra­fię do Fer­dy­dur­ke. Nie pa­mię­tam z tego okre­su zbyt wiele. Może tylko szafę w przed­po­ko­ju, w któ­rej spę­dza­łem całe dni i pur­pu­ro­we kafle w ła­zien­ce.

Wła­śnie w wan­nie zna­lazł mnie Au­gust. Nie od­wa­ży­łem się za­py­tać, gdzie był. Mia­łem, wciąż zresz­tą mam złe prze­czu­cia, dla­te­go uzna­łem, że le­piej nie drą­żyć tego te­ma­tu. On też nie za wiele pytał, tylko cza­sem na­zy­wał mnie sucz­ką.

 

***

Za­trzy­ma­łem się gwał­tow­nie, kiedy do­tar­ło do mnie, że scho­dzi­my w stro­nę Du­naj­ca. Rzekę za­sła­nia­ły drze­wa, ale do moich uszu do­biegł zna­jo­my szum. Du­na­jec mówił do mnie od chwi­li uro­dze­nia. Roz­po­zna­wa­łem, czy jest spo­koj­ny, zły, roz­le­ni­wio­ny let­nim upa­łem, czy pod­eks­cy­to­wa­ny po­wo­dzią.

Z rzeką przy­pły­nę­ło gwał­tow­ną falą uczu­cie stra­chu, które po­zba­wi­ło mnie siły i woli dal­sze­go mar­szu. Przy­sia­dłem na ścię­tym pniu, za­sta­na­wia­jąc się, czy nie za­wró­cić. Z od­da­li wi­dzia­łem już dach. Do­oko­ła było dużo wię­cej da­chów. To już nie był, za­pa­mię­ta­ny z prze­szło­ści, sa­mot­ny dom, sto­ją­cy da­le­ko za wsią, lecz mimo to mia­łem ści­śnię­te gar­dło i mokre dło­nie. Usły­sza­łem za ple­ca­mi po­ga­nia­ją­ce:

– Nie pękaj, lesz­czu! Idzie­my razem, nie dam cię bić. Poza tym wiesz, że oni cie­bie choć tro­chę ko­cha­li! To ja byłem czar­ną owcą.

Au­gust uwiel­biał wy­cho­dzić do ludzi. W prze­ci­wień­stwie do niego ja byłem smu­ta­sem i do­ma­to­rem. To zresz­tą za­rzu­cił mi Marek, kiedy wy­mie­nił mnie na tan­ce­rza salsy z Rio. Kiedy z nim byłem, ma­rzy­łem skry­cie, że kie­dyś oże­nię się i będę miał dzie­ci, ale gdy go za­bra­kło po­czu­łem się pusty i ni­ko­mu nie­po­trzeb­ny. Na szczę­ście wciąż po­trze­bo­wał mnie brat.

Cie­szy­łem się, że na wi­zy­tę sen­ty­men­tal­ną idzie­my razem.

Z bli­ska dom oka­zał się mniej­szy niż we wspo­mnie­niach. Sze­ro­ki, par­te­ro­wy, z po­dwór­kiem peł­nym krzy­wych szop, po­rzu­co­nych opon i na­rzę­dzi. Na nasz widok mała, becz­ko­wa­ta suka scho­wa­ła się w bu­dzie, szcze­ka­jąc i dzwo­niąc gru­bym łań­cu­chem. In­dy­ki gul­go­ta­ły, a na płot wy­sko­czył ko­lo­ro­wy, jed­no­oki ko­gu­cik. Za­ma­chał skrzy­dła­mi i za­piał prze­ni­kli­wie.

Ktoś spo­glą­dał zza za­sło­ny w małym po­ko­ju. Za­stu­ka­łem do drzwi. Gdy otwo­rzy­ły się ze skrzy­pieniem, sta­nę­ła w nich babka Mie­czy­sła­wa. Ko­bie­tom mówi się kur­tu­azyj­nie, że się nie zmie­ni­ły, ja mo­głem to po­wie­dzieć z czy­stym su­mie­niem. Mie­cia była rosła jak kie­dyś, cy­ca­ta i wciąż dość ładna. Gdy uśmiech­nę­ła się, pre­zen­tu­jąc równe, sztucz­ne zęby, twarz po­kry­ła sieć drob­nych zmarsz­czek. Ten uśmiech, w po­łą­cze­niu z oka­la­ją­cy­mi twarz pur­pu­ro­wy­mi lo­ka­mi, wydał mi się nieco dra­pież­ny.

Nagle przy­po­mnia­ło mi się, że gdy mama opo­wia­da­ła nam o Gor­go­nie Me­du­zie, jej twarz za­wsze oka­la­ły spi­ra­le węży o bar­wie za­schnię­tej krwi…

Prze­łkną­łem ślinę i po­wie­dzia­łem grzecz­nie:

– Dzień dobry.

– Dawno cię u nas nie było, Ju­liusz­ku – po­wie­dzia­ła z en­tu­zja­zmem, cał­ko­wi­cie igno­ru­jąc Au­gu­sta.

On za to wy­szcze­rzył zęby w bła­zeń­skim uśmie­chu i ukło­nił się te­atral­nie.

– Tadek, Bolek, mamy gości – za­wo­ła­ła, wcho­dząc do domu.

We­szli­śmy do kuch­ni, schy­la­jąc głowy w ni­skich drzwiach. Po chwi­li do­łą­czy­li obaj.

Brat mamy – Bolek – zja­wił się za­spa­ny, z kil­ku­dnio­wym za­ro­stem, ubra­ny w po­tar­ga­ne, be­żo­we gacie i T-shirt z na­pi­sem dan­cing queen. Ta­de­usz, jego syn, star­szy od nas o parę lat, przy­szedł od stro­ny po­dwó­rza w uwa­la­nych bło­tem gu­mo­fil­cach i spra­nym pod­ko­szul­ku. Tadek usta­wił na zydlu kosz świe­żo sko­szo­nej, pach­ną­cej trawy. W środ­ku zo­ba­czy­łem kilka żół­tych ja­błek i sierp.

Obaj wle­pi­li w nas wzrok, Bolek oce­nia­jąc, Tadek z głu­pa­wym zdu­mie­niem.

Ja pa­trzy­łem na małe, let­nie jabł­ka i czu­łem wzru­sze­nie. Mógł­bym je na­ma­lo­wać na ko­la­nach sta­rusz­ki, okry­tej błę­kit­ną chu­s­tą w kwia­ty.

– Jaki mia­sto­wy szyk! Tak się teraz ubie­ra­ją w świe­cie?! Po­ma­rań­czo­we por­t­ki i ko­szu­la z fal­ban­ka­mi! – burk­nął po­gar­dli­wie Bolek, ale pod­szedł podać nam rękę.

Tadek wy­tarł dło­nie o spodnie, potem po­pa­trzył na nie uważ­nie i po­szedł umyć je w me­ta­lo­wej misce.

– Przy świ­niach byłem – mruk­nął beł­ko­tli­wie.

Przy­po­mnia­łem sobie, że za­wsze tak mówił. Dawno temu jedna na­uczy­ciel­ka w szko­le zgło­si­ła, że po­wi­nien cho­dzić do spe­cja­li­sty, bo ma kło­po­ty z wy­mo­wą. Jed­nak, kiedy zo­rien­to­wa­ła się, że Tadek do­sta­je baty za ko­ło­wa­ty język, od­pu­ści­ła.

– To nic – od­po­wie­dzia­łem. – Też cho­dzi­li­śmy kar­mić zwie­rzę­ta. Jesz­cze to pa­mię­tam.

– Wiel­ki pan z mia­sta coś pa­mię­ta… – Bolek za­śmiał się zgryź­li­wie. – To po Mar­go­ś­ce takie były. Nie nada­wa­ły się ani do życia, ani do ro­bo­ty.

Po­pa­trzy­łem na, wiszącą nad miską, makatkę z na­pi­sem „Dobra go­spo­dy­ni dom we­so­łym czyni” i po­czu­łem, że się duszę.

– Dzia­dek gdzie? – spy­ta­łem, pod­kur­cza­jąc spa­zma­tycz­nie palce u stóp.

– Umarł… bę­dzie ze trzy lata temu.

Przez chwi­lę nie wie­dzia­łem, co po­wie­dzieć. Byłem pe­wien, że dzia­dek bę­dzie na świe­cie za­wsze, wraz z woj­na­mi, gło­dem i morem.

 

***

 

W dużym po­ko­ju, nad łóż­kiem, wi­siał zna­jo­my obraz z anioł­ka­mi. Cza­sem umiesz­cza­łem te anioł­ki na moich płót­nach. Lu­bi­łem je. Były ja­snym i do­brym wspo­mnie­niem, jak mama, rzeka i jabł­ka.

Do­strze­głem stary stół przy­kry­ty ce­ra­tą w tu­li­pa­ny i nowy te­le­wi­zor.

– Sia­daj­cie – za­chę­ci­ła babka. – Dam wam her­ba­ty z lipy, a za chwi­lę bę­dzie obiad, tylko mięso musi dojść.

Nie od­po­wie­dzie­li­śmy. Byłem za­do­wo­lo­ny z za­cho­wa­nia Au­gu­sta. Po­sta­no­wi­łem, że po­chwa­lę go, gdy bę­dzie­my wra­cać do domu.

Babka krzą­ta­ła się, do­no­sząc ta­le­rzy­ki i her­ba­tę.

– Tadek, idź do są­sia­da i po­życz miodu – roz­ka­za­ła.

– Nie wiem, czy da… – mruk­nął, po­cią­ga­jąc nosem.

– Da, da! Po­wiedz, że pani Mie­cia prosi ser­decz­nie – po­wie­dzia­ła z wy­raź­ną dumą, po­pra­wia­jąc de­kolt w se­le­dy­no­wym swe­ter­ku.

Bolek na­sy­pał sobie z na­masz­cze­niem trzy ły­żecz­ki cukru do her­ba­ty, po czym siorb­nął ha­ła­śli­wie.

– Babka dalej ma bra­nie i wiel­ce jest z tego za­do­wo­lo­na. Stara, ale jara, jak to mówią – wy­szcze­rzył mocno prze­rze­dzo­ne zęby.

– Za­mknij gębę – burk­nę­ła, ale nie była zła.

– Za cza­sów dziad­ka to po ta­kich spraw­kach cho­dzi­ła po­obi­ja­na, a teraz może bez­kar­nie przy­gru­chać se tego, czy in­ne­go. Kota nie ma… – dodał jakby z żalem.

– Cie­bie za to, odkąd Zośka do Nie­miec ucie­kła, żadna nie chce, boś pijak i leń. Tylko zdaje ci się, że żeś gazda!

– A lu­dzie mówią, że pół wieku gże­nia się po krza­kach wy­star­czy!

– Co tam u cie­bie, Ju­liusz­ku? Gdzie miesz­kasz? Co po­ra­biasz? – za­ćwier­ka­ła słod­ko, kom­plet­nie igno­ru­jąc syna. – Nie było cię u nas szmat czasu – do­da­ła z lekką pre­ten­sją.

– Ob­ra­zy ma­lu­ję – od­po­wie­dzia­łem. – Miesz­kam w Gdyni.

– Pew­nie nie ma co do gęby wło­żyć, ar­ty­sta! – do­my­ślił się wuj. – Dla­te­go się tu zwlekł!

– W Gdyni?! Tak da­le­ko? A jakże ci się wie­dzie? – Babka wciąż nie zwra­ca­ła uwagi na jego za­czep­ki.

– Do­brze. Mam miesz­ka­nie i sa­mo­chód. Radzę sobie – od­par­łem bez­myśl­nie.

Z pew­nym nie­po­ko­jem za­czą­łem się za­sta­na­wiać, czy mogą do mnie wpaść z rewi­zy­tą. Było mi bar­dzo go­rą­co. Mia­łem ocho­tę na wodę z lodem, ale nie chcia­łem robić kło­po­tu.

Od­pły­wałem, roz­wa­ża­jąc czy umie­jęt­ność za­cho­wa­nia jak słoń w skła­dzie por­ce­la­ny, po­dob­nie jak brak pa­znok­ci na kciu­kach, Au­gust odzie­dzi­czył po tych krew­nych.

Sta­nął mi przed ocza­mi obraz brata, który na moim wer­ni­sa­żu mówi pro­fe­so­ro­wi Mo­len­dzie, że przy­szedł się tylko na­żreć, a dy­rek­to­ro­wi ga­le­rii, że jest sno­bem, bez po­czu­cia es­te­ty­ki. Po­sta­no­wi­łem, że nie podam im ad­re­su, tylko będę ope­ro­wał ogól­ni­ka­mi.

Aku­rat wtedy pach­ną­cy pio­łu­nem, potem i zie­mią Tadek przy­niósł miód.

– Pan Nowak mówi, że trzy­ma za słowo, a po­trzy­ma chęt­nie za co in­ne­go – wy­re­cy­to­wał ni­czym dziec­ko.

– Mów, co chcesz – po­wie­dział wuj – ale Ju­liusz też jest taki tro­chę nie bar­dzo do­ro­bio­ny jak mój Ta­dzio.

Tadek po­smut­niał. Usiadł i nalał sobie do szklan­ki dwie łyżki miodu.

– Nie dla cie­bie pro­si­łam! – wark­nę­ła. – Dla go­ścia! No, teraz już pij! Prze­cież nie ule­jesz na po­wrót do słoja!

Tadek w mil­cze­niu za­ga­pił się na, zdo­bią­ce ka­na­pę, bor­do­we po­dusz­ki z frędz­la­mi.

Ja i Au­gust też utkwi­li­śmy w nich wzrok. Te frędz­le wpa­da­ły mi w usta i dła­wi­ły, kiedy szlo­cha­łem pod­czas lania. Zwłasz­cza wtedy, kiedy kara była po­waż­na i babka sia­da­ła mi na ple­cach, żebym się przy­pad­kiem nie wy­wi­nął.

Ta chwi­la za­my­śle­nia wy­star­czy­ła, by za­chę­cić Au­gu­sta do włą­cze­nia się w ro­dzin­ne po­ga­węd­ki.

– To po­wiedz­cie kto topi szcze­nia­ki, gdy za­bra­kło dziad­ka?! – spy­tał nie­ocze­ki­wa­nie. – Nie­dłu­go będą nowe, z tego, co wi­dzia­łem. Pa­mię­tam, że ogrom­nie to lubił.

Wszy­scy ga­pi­li się na nas zdu­mie­ni, a Bolek zmruż­ył oczy i po­dra­pał się po za­ro­ście.

– O, już widzę god­ne­go na­stęp­cę! – Au­gust uśmiech­nął się do wuja. – Też cze­kasz z za­ba­wą, aż otwo­rzą oczy?!

– Je­stem go­spo­da­rzem. Mogę robić, co chcę z tym, co moje  – od­parł but­nie. – A ty je­steś nie­nor­mal­ny!

– Je­steś sa­dy­stą jak twój chory oj­ciec! Ta­kich jak ty po­win­no się trzy­mać pod klu­czem! Ża­łu­ję, że stary opraw­ca zdechł i nie może tego usły­szeć! – huk­nął wście­kły. – Mó­wi­łem ci, żeby przy­je­chać wcze­śniej – zwró­cił się spo­koj­nie do mnie.

– Je­steś nie­nor­mal­ny, po Mar­goś­ce! – ryk­nął Bolek. – To ją trzy­ma­li u czub­ków, a nie mnie!

– Ale to wy­ście do tego do­pro­wa­dzi­li!

– Same były kło­po­ty z dziew­czy­ni­ną! – do­da­ła babka su­ro­wym gło­sem. – Naj­pierw była dziw­na, jak jakaś pu­stel­ni­ca. Ubie­ra­ła się na czar­no, za­kry­wa­ła od szyi do stóp, a prze­cież nic jej nie bra­ko­wa­ło. Od rana do wie­czo­ra tylko by czy­ta­ła i czy­ta­ła. Nie uma­wia­ła się z nikim, nie piła, nie cho­dzi­ła na tańce i cią­gle od­gra­ża­ła się, że od nas uciek­nie. A potem… Ile było wsty­du, kiedy cho­dzi­ła z brzu­chem. Imio­na też wam wy­bra­ła dzi­wacz­ne, pro­sto z tych swo­ich ksią­żek. A pro­si­li­śmy, żeby dać po dziad­ku Józef, to po­wie­dzia­ła, że po jej tru­pie! Co było wsty­du przed całą wsią.

– Prze­cież ktoś ją siłą…! – za­pro­te­sto­wa­łem.

– Bo jak to tak, dziew­czy­na dwa­dzie­ścia lat i sama?! Jakby miała swo­je­go chłop­ca, to by jej nikt nie ru­szył…

– A potem to już cał­kiem jej od­bi­ło! – wark­nął Bolek. – Dzieć­mi się nie umia­ła zająć, roz­pusz­cza­ła was jak dzia­dow­skie bicze! Ty je­steś taki sam! Nie­do­ro­bio­ne dzi­wa­dło! Tu byś nie po­go­spo­da­rzył! – dodał i wy­szedł z domu trza­ska­jąc drzwia­mi.

Po­czu­łem łzy w oczach i za­mru­ga­łem szyb­ko, żeby je od­go­nić, a Au­gust bez słowa wy­biegł z domu. Wy­sze­dłem za nim. Chcia­łem go uspo­ko­ić. Do­pie­ro kiedy stał obok obory i darł się na Bolka, za­uwa­ży­łem że za­brał z domu sierp.

– Przy­znaj się, który z was ją skrzyw­dził?! Gadaj gnido!

Nie usły­sza­łem, co od­po­wie­dział. Nie zdą­ży­łem po­wstrzy­mać Au­gu­sta, który ciął szyję wuja i wy­chrypiał do mnie upior­nym gło­sem:

– Odejdź stąd, pókiś cały!

Zo­ba­czy­łem Bolka sto­ją­ce­go po­śród ró­żo­wej tęczy. Trzy­mał się rę­ka­mi za szyję i pa­trzył na nas wy­trzesz­czo­ny­mi ocza­mi, kła­piąc szczę­ką jak kolędniczy turoń.

Przez czer­wo­ną mgieł­kę wi­dzia­łem cie­kaw­skie­go ko­gu­ta, który zbli­żył się do wuja i od­sko­czył, ma­cha­jąc skrzy­dła­mi, kiedy Bolek upadł.

Pies zawył ża­ło­śnie, nie wy­cho­dząc z budy.

 

***

 

Au­gust długo mył się w wia­drze przy stud­ni. Jego od­bi­cie w wo­dzie przy­po­mnia­ło mi nie­spo­dzie­wa­nie „Czas har­mo­nii” Si­gnaca. Choć umię­śnio­ne­go, przy­stoj­ne­go blon­dy­na wśród ty­sią­ca czer­wo­nych kro­pek na­ma­lu­ję do­pie­ro ja. Czu­łem, że wresz­cie będę mógł po­ka­zać na płót­nie rzekę.

Nie mo­głem prze­stać pa­trzeć, jak czer­wień z niego wsią­ka­ła w młode po­krzy­wy. Z nieba spa­dły pierw­sze kro­ple desz­czu.

Gdy wró­ci­li­śmy do domu, babka na­le­wa­ła do ta­le­rzy za­le­waj­kę. Pach­nia­ło przy­sma­żo­ną ce­bul­ką i świe­żym chle­bem. W po­ko­ju po­ciem­nia­ło i przy­ga­sły barwy.

Au­gust usiadł przy stole i jadł łap­czy­wie, a ja po­czu­łem rów­no­cze­śnie nie­po­ha­mo­wa­ny głód i smu­tek. Nie ja­dłem za­le­waj­ki od dnia uciecz­ki. Brzy­dzi­ła mnie i przy­wo­dzi­ła złe wspo­mnie­nia.

– Nie wchodź­cie teraz w drogę Bol­ko­wi. Jest jak mój stary, kiedy się wściek­nie, to albo musi to prze­spać, albo komuś przy­ło­żyć. Ko­gu­to­wi oko wybił ze śru­tów­ki, jak go kie­dyś ro­ze­źlił.

Żaden z nas nie od­po­wie­dział, dla­te­go cią­gnę­ła:

– Nie wiem, jakie tam mia­łeś plany, ale naj­le­piej bę­dzie, jak już wró­cisz do sie­bie. My tu ży­je­my jak daw­niej, w ro­dzi­nie, ty się od nas wy­rwa­łeś. Widać po­dob­nyś do Mał­go­si i tu nie pa­su­jesz. Szko­da mi dziew­czy­ni­ny, ale­śmy nie umie­li się z nią ob­cho­dzić. Jakby nie nasza była… Jak w daw­nych cza­sach po­dej­rze­wa­li, że dzie­ciak nie był ich, to go wy­no­si­li na głod­no pod las i bili wit­ka­mi, żeby one, leśne, po niego wy­szły. Myśmy tak już nie ro­bi­li, a może trze­ba było… – Babka prze­rwa­ła ga­wę­dę i wy­szcze­rzy­ła się w uśmie­chu, przy­po­mi­na­jąc mi cza­row­ni­cę z bajek.

– Pew­nie ani głodu, ani rózeg jej nie za­bra­kło – po­wie­dział Au­gust z dziw­nym uśmie­chem. – Jako i nam… Brak chle­ba po­wsze­dnie­go, od­pusz­cze­nia win, ale za to wo­dze­nie na po­ku­sze­nie.

Znowu go po­no­si­ło. Syk­ną­łem, chcąc przy­wo­łać brata do po­rząd­ku.

– Co tam znowu bre­dzisz?! – ze­zło­ści­ła się. – Dzie­ci muszą swoje obe­rwać, żeby wyjść na ludzi. Ta­dziu do­sta­wał, a się nie skar­ży! Praw­da, Ta­dziu?! – spy­ta­ła, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

Tadek we­pchał sobie w usta całą ośród­kę z krom­ki i tylko pa­trzył na nas wszyst­kich, jakby oglą­dał te­le­wi­zję.

– Za­po­mnia­łeś, jak było i dru­gie tyle sobie wy­my­śli­łeś! Bra­łeś w dupę naj­mniej ze wszyst­kich! – kon­ty­nu­owa­ła gniew­nie. – Bo byłeś grzecz­ny, po­słusz­ny, cał­kiem jak dziew­czyn­ka. Nawet się stary mar­twił, co z cie­bie wy­ro­śnie. A teraz ga­dasz jak jakiś ksiądz, a to chyba grzech jest! Gdzie ten Bolek?! – Spoj­rza­ła ner­wo­wo w po­ciem­nia­łe okna.

– Zo­stał tam – mruk­nął Au­gust, się­ga­jąc po ko­lej­ną krom­kę.

– Pój­dzie­my już – za­pro­po­no­wa­łem, li­cząc, że uda mi się w ten spo­sób za­koń­czyć spra­wę.

– Da­ła­bym ci coś na drogę, ale nie bar­dzo mam co…

– Ro­zu­miem, pew­nie od śmier­ci mamy nikt tu nie upiekł nawet plac­ka ze śliw­ka­mi! – do­rzu­cił Au­gust.

– Za dużo jest do ro­bo­ty! – wy­sy­cza­ła.

Jej oczy były małe, mrocz­ne, jak wtedy, kiedy brali się z dziad­kiem do bicia.

– I za dużo na su­mie­niu! – dodał mój ko­cha­ją­cy awan­tu­ry brat, za­ja­da­jąc zupę.

Opróż­nił ta­lerz i za­brał się do kolejnego. Przy­szło mi do głowy, że Bol­ko­wi już za­le­waj­ka nie bę­dzie po­trzeb­na. A prze­cież szko­da dawać świ­niom.

Babka Mieć­ka przez chwi­lę pa­trzy­ła na Au­gu­sta, dy­sząc jak zwie­rzę. Nie wie­dzia­łem czy bar­dziej obu­rzył ją oskar­że­nia­mi, czy za­własz­cze­niem zupy. Po­czer­wie­nia­ła na twa­rzy, za­ci­snę­ła pię­ści i wrza­snę­ła na cały głos:

– Wynoś się, bę­kar­cie! Skur­wy­sy­nu!

– To aku­rat można po­wie­dzieć o nas wszyst­kich – po­wie­dział i uśmiech­nął się, tak okrop­nie, jak tylko on po­tra­fił.

– Wi­dzie­li­ście go?! Syn wa­riat­ki i sam wa­riat! – darła się babka, bie­gnąc do drzwi. – Wy­no­cha! – wrza­snę­ła, otwie­ra­jąc je na oścież. – Też się pew­nie sam za­bi­jesz! Jak ona, po­cho­wa­na za cmen­ta­rzem ni­czym pies!

Babka i wi­cher ude­rzy­li w drzwi z równą po­rywi­sto­ścią. Stara stała na ciem­nym, roz­my­tym tle lasu, przy­po­mi­na­jąc ohyd­ne po­czwa­ry Bek­siń­skie­go. Szpo­ny za­miast pal­ców, nogi roz­sta­wio­ne sze­ro­ko, jak u ata­ku­ją­cej be­stii.

Au­gust sta­nął w drzwiach, za­sła­nia­jąc sobą świa­tło. Nie wi­dzia­łem jego twa­rzy, ale do­my­śli­łem się, że już się nie uśmie­chał. Owio­nął mnie za­pach bzu i wzbu­rzo­ne­go Du­naj­ca. Wie­dzia­łem, że woda usi­łu­je wy­ry­wać z dna ka­mie­nie. W ko­ro­nach drzew skrze­cza­ły wy­stra­szo­ne ptaki. Bły­snę­ło.

– Rzu­ci­ła się do rzeki, bo za­bi­li­ście jej dziec­ko…

– To był wy­pa­dek! Ude­rzył się w głowę! – za­ję­cza­ła.

– Nie kłam! – po­wie­dział su­ro­wo, ale spo­koj­nie. – Wi­dzia­łaś, jak Józek ude­rzył go sie­kie­rą. Ja też to wi­dzia­łem… Wszy­scy do­ro­śli byli kie­dyś dzieć­mi, ale wielu nie ma od­wa­gi do tego wra­cać – szep­nął, ru­sza­jąc w jej stro­nę.

– Żeby twoja noga wię­cej tu nie po­sta­ła! – Babka, co­fa­jąc się przed nim, wyła ni­czym demon.

Wiatr wtó­ro­wał jej prze­cią­gle. Drze­wa zgię­ły się raz i drugi. Sły­sza­łem coraz gło­śniej­sze trza­ski ga­łę­zi, szum wody i sko­wyt psa. Ulewa zmie­nia­ła las w srebr­nosi­ną ścia­nę.

Pła­ka­łem nie tylko desz­czem. Czu­łem roz­pacz i gniew dła­wią­ce mnie, jak kie­dyś zi­mo­wa rzeka moją mamę. Bez­si­ła za­le­wa­ła mnie zim­ą stru­gą. Dla­te­go za­mkną­łem oczy. Wie­dzia­łem, że jeśli nie będę pa­trzył, nic nie po­ha­mu­je Au­gu­sta. Ro­zu­mia­łem, że kiedy ja osłab­nę, on na­bie­rze sił.

Usły­sza­łem grzmot, jęk i łomot upa­da­ją­ce­go ciała.

Gdy otwo­rzy­łem oczy, babka le­ża­ła na tra­wie blada i zdu­mio­na jak “Głowa Me­du­zy” Ru­ben­sa. Nie wi­dzia­łem pierz­cha­ją­cych w po­pło­chu węży, ale byłem pe­wien, że gdzieś tam były. Cał­kiem jak żmije w sto­gach siana.

Na progu sie­dział Ta­de­usz. Pła­kał i za­sła­niał głowę rę­ka­mi.

– Nie płacz, Ta­dziu. Już po wszyst­kim – po­wie­dzia­łem ko­ją­co. – Zro­bię nam jesz­cze her­ba­ty i zjemy sobie po krom­ce.

– Bbbb… – wy­stę­kał.

– Babka nie żyje, wiem.

Po­czu­łem sła­bość. Au­gust znik­nął i nie wie­dzia­łem, jak sobie z tym wszyst­kim po­ra­dzić.

– Nie po­win­ni­śmy tu przy­jeż­dżać… – wes­tchną­łem. – Au­gust za­wsze był na­rwa­ny, chyba nie­ste­ty po dziad­ku. Do­brze, że już sobie po­szedł. Le­piej mi bez niego.

Tadek mil­czał przez chwi­lę, pła­cząc i spo­glą­da­jąc na mnie z prze­stra­chem.

We­szli­śmy do kuch­ni. Woda spły­wa­ła nam z wło­sów i ubrań. Usta­wi­łem Tadka przy samym piecu i za­ją­łem się przy­go­to­wa­niem her­ba­ty.

Przez chwi­lę pa­trzył w ogień, aż wresz­cie po­wie­dział cicho:

– Au­gust umarł, gdy mie­li­ście po pięt­na­ście lat. Z głowy mu po­le­cia­ła krew, dużo… Po­cho­wa­li go w lesie. O tym nie wolno ni­ko­mu mówić! – dodał z po­waż­ną miną.

– Pa­mię­tam. To ode­bra­ło mamie chęć do życia – mruk­ną­łem, pa­trząc na niego zza mgły, którą wy­twa­rza­ły w cie­ple nasze mokre ubra­nia. – Zaraz za­dzwo­nię po po­li­cję. Naj­waż­niej­sze Ta­dziu, żebyś pa­mię­tał, że Au­gust w gnie­wie ich zabił, a potem znik­nął – do­da­łem, po­da­jąc mu kubek. – Nie wiemy, gdzie jest! To bę­dzie nasza ta­jem­ni­ca. Bez nich wszyst­kich bę­dzie nam le­piej.

Kiw­nął po­wo­li głową, jakby ukła­dał sobie w umy­śle moje słowa.

– Za­bio­rę cie­bie i psa do Gdyni. Na­zwie­my ją Eos, ró­ża­no­pal­ca ju­trzen­ka. Miesz­kam bli­sko parku i morza. Jeśli do­trzy­ma­my obiet­ni­cy, Au­gust nigdy nie wróci. Może po­zna­my ja­kieś miłe dziew­czy­ny i wresz­cie się ustat­ku­je­my. W Trójmieście wszyst­ko jest moż­li­we, sam zo­ba­czysz.

 

 

Koniec

Komentarze

Witam serdecznie już po becie. :)

Trudny temat, bolesny i – niestety – baaardzo życiowy. 

Żal mi ogromnie chłopaków oraz matki. W sumie – to całej patologicznej rodziny. 

Pięknie oddałaś emocje oraz zachowania bohaterów, niezwykle realistycznie przedstawiając krzywdzenie bliskich. 

Pozdrawiam, klik. :)

Pecunia non olet

Dziękuję droga bruce <3 za betę, recenzję i klika.

Lożanka bezprenumeratowa

To ja dziękuję. 

Takie teksty, z prawdziwą głębią”,  zawsze warto czytać, betować, kontemplować. :)

Pecunia non olet

Mikrołapaneczka:

T powiedzcie kto topi szczeniaki, gdy zabrakło dziadka?!

 

Tu chyba czegoś brakuje :)

 

 

Takie teksty, z prawdziwą głębią”,  zawsze warto czytać, betować, kontemplować. :)

Nic dodać, nic ująć

 

 

Udało Ci się mnie zwieść – co prawda od początku podejrzewałem, że narrator i jego brat – August – są w istocie jedną i tą samą osobą z rozdwojeniem jaźni, mniej więcej tak jak w "Podziemnym kręgu", a scena w pociągu, z konduktorką – upewniła mnie w tych podejrzeniach – ale nie podejrzewałem, że August kiedykolwiek istniał (choć pojawiały się przesłanki, które zrzucałem na wypaczającą rzeczywistość psychikę Juliusza), a tu takie zaskoczenie.

Plus za Beksińskiego, tak akurat na rocznicę.

Mocne opowiadanie i dobre. Nie jestem tylko pewien czy to przygodowa pulpa – chyba nie.

Przemyślę, czy skarżyć do Biblioteki bo ponoć nie można na świeżo zaraz po przeczytaniu…

…ale jeśli nie takie teksty to jakie?

Bardzo poważne, dające do myślenia – temat ciężki, ale myślę, że go udźwignęłaś i przedstawiłaś w należyty sposób.

entropia nigdy nie maleje

Hej, hej! Na początek brak łapanki, bo czytam z doskoku i nie mam czasu przysiąść, ale rzuciło mi się w oczy sporo pierdołek w rodzaju nadmiarowych przecinków, literówek, zgubionych wyrazów. Przejrzałabym tekst jeszcze raz pod tym kątem.

 

Poniżej spoilery.

– Nie kłam! – powiedział surowo, ale spokojnie. – Widziałaś, jak Józek uderzył go siekierą. Ja też to widziałem… Wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, ale wielu nie ma odwagi do tego wracać – szepnął, ruszając w jej stronę.

Zajrzałam do przedmowy dopiero po przeczytaniu tekstu, ale od razu widać, że to zdanie jest mottem. Przede wszystkim dlatego, że, imho, zupełnie nie współgra z resztą sceny, wydaje się dodane na siłę. Nie wydaje się użyte w sposób naturalny, po prostu.

Noo, ale poza tym niezły tekst, chociaż niepozbawiony wad. Twist z Augustem przewidywalny, wręcz oczywisty od chwili, w której docierają do domu dziadków. Jak rozumiem w tych dwóch scenach, w których dochodzi do bezpośredniej integracji między Augustem i Bolkiem/Augustem i babką, w rzeczywistości to Juliusz przejmuje pałeczkę? Pytam, żeby się upewnić.

Dobrze oddany klimat toksycznej polskiej wsi wraz z całym bagażem zaściankowych patologii. Postaci wypadają wiarygodnie, budzą irytację i niechęć, ale o to chodziło, jak przypuszczam. W warstwie fabularnej, jako rzekłam wyżej, wyszło przyzwoicie, chociaż bez fajerwerków. Rozumiem jednak, że niespełna 25 tysięcy znaków to za mało, żeby zbudować skomplikowaną historię, więc skupiłaś się bardziej na rysie psychologicznym postaci i pokazaniu konsekwencji nieprzepracowanych traum rodzinnych. To moim zdaniem wyszło zacnie i zasługuje na klika.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

@Jim, dzięki za łapaneczkę i życzliwe słowa. Nie jest to przygodówka, ale mam cztery części, w każdej niespodziankę i na końcu bohater sam się uratował. Być może, jeśli kuzyn podda się presji.

@gravel Poszukam literówek, z przecinkami jestem całkiem zależna od recenzentów. Co do motta, to August nie użył cytatu. On go sparafrazował. Bo ma w głowie mnóstwo obrazów i cytatów, w sumie nie on, ale jednak ma;) Dzięki za miła recenzję i klika.

Lożanka bezprenumeratowa

Człowiek się stara, a i tak mu wytkną literówki i te cholerne przecinki :)

Powtórzę częściowo to, co pisałam w becie. Opowiadanie może i nie zaskakuje (twistem), ale jest klimatyczne i dobrze się czyta. W tekście jest dużo emocji, podjęłaś się ciężkiego tematu, bardzo fajnie zobrazowałaś toksyczne relacje między braćmi oraz rodziną.

Pozdrawiam!

Jak mówi Pratchet “W każdym normalnym człowieku tkwi szaleniec i próbuje wydostać się na zewnątrz”.

Dzięki avei za betę i miłą recenzję.

Lożanka bezprenumeratowa

No, rodzinka patologiczna po całości. Jak dla mnie – na spektrum od psychologii do fantastyki tekst jest zbytnio przesunięty w stronę psycho, ale niewiele i jeszcze można go zaakceptować. Chociaż to przesunięcie sprawia w moich oczach, że opowiadanie nic nie urywa.

Trochę dziwne, że Augustowi udało się z Bolkiem – broń bronią, ale ciężko pracujący na wsi facet powinien być dużo silniejszy od mieszczucha-artysty.

Babska logika rządzi!

Trochę dziwne, że Augustowi udało się z Bolkiem – broń bronią, ale ciężko pracujący na wsi facet powinien być dużo silniejszy od mieszczucha-artysty.

 

Może kwestia zaskoczenia. Że właśnie taki wymoczek, na dodatek gej (przecież gejów się uważa za wyjątkowo zniewieściałych) – może być jakimkolwiek zaskoczeniem.

 

Odczekałem i utwór nadal mi się podoba i to bardzo – a i fantastykę potrafię w nim odnaleźć (babka zdała mi się wiedźmą – bo jak ukryła morderstwo wnuka?) – zgłaszam do biblioteki.

 

entropia nigdy nie maleje

Starałam się pokazać, że artysta jest wysoki, a nawet muskularny. Dlatego nie uważam, że nie mógłby zabić sześćdziesięciolatka. Zwłaszcza jeśli był zmotywowany, a już całkiem jeżeli był szalony.

Zgadzam się, że więcej tu realizmu niż magii.

Dzięki za wizytę Finklo, a Tobie Jimbo dzięki za klika.

Lożanka bezprenumeratowa

Zgadzam się, że więcej tu realizmu niż magii

Realizm magiczny ;-)

 

Dzięki za wizytę Finklo, a Tobie Jimbo dzięki za klika.

 

Do usług droga Pułapko ;-)

entropia nigdy nie maleje

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Brak mi nieco czerwonych kropek, ale muskularny blondyn bardzo trafiony.

Dziękuję Tarnino.

Lożanka bezprenumeratowa

Obwieszczenie!

Książe CM III Nie Tak Znów Nieprzekupny przybył pod Twój tekst i Bóg jeden wie jakie podłości zamierza mu wyrządzić oceni go sprawiedliwie, rzetelnie i zgodnie za aktualnym cennikiem jurorskim.

Wprowadzić złowrogość!

evil laugh gremlins GIF

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

@CM Szarlotka?;)

Lożanka bezprenumeratowa

Gremliny się nigdy nie zestarzeją :)

entropia nigdy nie maleje

Szczególne to opowiadanie.

Mocno zaintrygowało i choć od początku powątpiewałam w istnienie Augusta, byłam niezmiernie ciekawa, jak uzasadnisz jego obecność w życiu Juliusza. Podoba mi się przeplecenie przeszłości z teraźniejszością i przedstawienie całej historii w sposób wiarygodny, ale wywołujący ciarki na całym ciele.

To była bardzo satysfakcjonująca lektura i mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałbym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Mam wy­ry­ty w pa­mię­ci obraz dziad­ka Józka go­nią­ce­go Au­gu­sta z pę­kiem rózeg do­oko­ła uli. → Kto miał rózgi – dziadek czy August?

Proponuję: Mam wy­ry­ty w pa­mię­ci obraz dziad­ka Józka, z pę­kiem rózeg go­nią­ce­go Au­gu­sta do­oko­ła uli.

 

Trwa przy tobie, nawet jeśli nie jest ide­al­na.”Trwa przy tobie, nawet jeśli nie jest ide­al­na”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Może tylko szafę przed­po­ko­ju… → Chyba miało być: Może tylko szafę w przed­po­ko­ju

 

twarz po­kry­ła jej sieć drob­nych zmarsz­czek. → Zbędny zaimek.

 

ubra­ny w po­tar­ga­ne, be­żo­we gacie i t-shirt… → …ubra­ny w po­tar­ga­ne, be­żo­we gacie i T-shirt

 

– Wiel­ki pan z mia­sta coś pa­mię­ta…– za­śmiał się zgryź­li­wie Bolek. → Brak spacji po wielokropku.

 

Po­pa­trzy­łem na ha­fto­wa­ną ser­we­tę nad miską z na­pi­sem „Dobra go­spo­dy­ni dom we­so­łym czyni”… → Czy dobrze rozumiem, że tam była miska z napisem? Czy to na pewno była serweta, czy może miało być: Po­pa­trzy­łem na makatkę nad miską, z wyhaftowanym na­pi­sem „Dobra go­spo­dy­ni dom we­so­łym czyni”

 

kła­piąc szczę­ką jak ja­seł­ko­wy turoń. → Czy turoń na pewno jest postacią z jasełek?

 

kiedy brali się dziad­kiem do bicia. → Pewnie miało być: …kiedy brali się z dziad­kiem do bicia.

 

Opróż­nił ta­lerz i za­brał się za ko­lej­ny.Opróż­nił ta­lerz i za­brał się do kolejnego.

 

– Babka, co­fa­jąc się tyłem, wyła ni­czym demon. → Masło maślane – czy można cofać się przodem?

 

 Ulewa zmie­nia­ła las w srebr­no-si­ną ścia­nę. Ulewa zmie­nia­ła las w srebr­nosi­ną ścia­nę.

 

Bez­si­ła i sła­bość za­le­wa­ły mnie zim­ą stru­gą. → Bezsiła/ bezsilność i słabość to synonimy – znaczą to samo.

 

– Za­bio­rę cie­bie i psa do Gdań­ska. → Dlaczego do Gdańska, skoro wcześniej Juliusz mówił, że mieszka w Gdyni: – Obrazy maluję – odpowiedziałem. – Mieszkam w Gdyni.

 

W Gdań­sku wszyst­ko jest moż­li­we… → Na pewno w Gdańsku?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję regulatorzy za miłą recenzję i wnikliwą (jak zawsze) łapankę.

Miło mi, że udało mi się Cię zainteresować.

 

Miasta poprawiłam, Turoń oczywiście chodził z kolędnikami.

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo proszę, Ambush. Miło mi, że łapanka okazała się przydatna.

A skoro poprawiłaś usterki, chyżo biegnę do klikarnni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To twój trzecie opowiadanie, który czytam i jak dotąd najlepsze. Płynęłam przez tekst, nic nie wybijało mnie z rytmu, a postaci zaciekawiały. Też dałam się zmylić tym, kim są Józek i August. Sądziłam, że to kolejna odsłona dr Jekyll'a i Mr Hyde'a. Najbardziej podobało mi się jednak to, że opowiadanie można rozpatrywać na wiele różnych sposobów, a fakt, że pojawił się na portalu fantastyki, dodaje mu lekkości. Mogę go spokojnie odebrać jako ciekawy tekst z fantastycznym smaczkiem, ale jeśli zechcę skupić się nad nim dłużej, mogę też pomyśleć o różnych stadiach choroby psychicznej, wpływie patologicznej rodziny oraz traumy z dzieciństwa  na rozwój młodego człowieka. Mogę, ale nie muszę i jestem ci za to wdzięczna.

Teraz klikam, komentarz później.

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

@ośmiornico Może podobało się bardziej, bo nie musiałaś betować?;) Dziękuję za miłą recenzję i kliki w różnych miejscach;)

@fmsduval Dziękuję za klika i czekam niecierpliwie;)

Lożanka bezprenumeratowa

Podobało mi się, bo poruszyłaś trudny temat, unikając patosu, a opowiadanie nie było ciężkie ani łzawe. :)

Niezłe.

W kwestii fabuły – jest ok, choć bez fajerwerków. Tempo dość wolne, raczej dajesz czytelnikowi poczuć nastrój niż poganiasz akcję, więc ciężko tu mówić o przygodówce – ale też to nie mój problem, a jury. Tu i ówdzie miałem trochę problemu, żeby zawiesić niewiarę, głównie po scenie z sierpem, która w moim odczuciu powinna mocniej wpłynąć na emocje dość wrażliwego przecież bohatera (no i ślady krwi na ubraniach powinny chyba zostać). Tempo opowiadania też tu i ówdzie można by doszlifować – mamy tu stopniowo narastające napięcie, które kulminuje się raz (w scenie z sierpem), potem drugi raz (na progu), a potem dopiero dochodzi scena finałowa i rozwiązanie zagadki braci. Wiem, że konkurs narzucał określoną strukturę, ale mam wrażenie, że akurat w przypadku tego tekstu bardziej ona szkodzi niż pomaga. Niemniej nie jest to duży problem.

Kreacja postaci porządna, stanowi główny atut opowiadania. Może momentami rysowana nieco zbyt grubą kreską, ale też tekst jest niedługi, a postaci sporo, więc nie było czasu na subtelności. Potrafię sobie z grubsza zrozumieć każdą z postaci, a ich zachowanie jest spójne z wykreowanym charakterem – może poza już wspomnianą zbyt delikatną reakcją na przemoc. Ale to też rzecz względna.

Językowo jest ok. Nie mam uwag, ale też nic nie chwyciło mnie za serce.

 

Podsumowując – solidny tekst, głównie dzięki kreacji postaci.

@ośmiornica Cieszę się, że nie znalazłaś patosu, bo miałam obawy, czy nie wybrzmi gdzieś.

@None To prawda, że w odróżnieniu od moich zwykłych klimatów, wyszło powoli. Juliusz odczuwa mniej, bo mimo że jest narratorem, wtedy rządzi August. Mył się długo przy studni i wyglądał jak studium pointylizmu;)

Cieszę się, że ogólnie wypadło nieźle. Nie ujęło językowo?! A rózgo-drań?;)

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Ambush!

 

Asteryski Ci się rozjechały – raz na środku, raz z boku, czasem z pustą linijką za, czasem bez – witam, to ja! Asteryskinazi!

Ambush w takiej odsłonie jeszcze nie czytałem. Po pierwsze sam klimat tekstu, który daleki jest od lekkich i humorystycznych historyjek. A przy okazji klimatu, nie sposób nie zauważyć sposobu narracji, bo właśnie ona go buduje. Moim zdaniem stoi tu na bardzo wysokim poziomie i jest prowadzona w stylu, który uwielbiam.

Od początku podejrzewałem, że Juliusz i August są w jednej osobie, jeszcze próbowałem dopatrywać się jakichś znaczeń w imionach (oj, dość daleko nawet z tym zawędrowałem XP). Bardziej podejrzewałem tu schizofrenię, a ostatecznie… w sumie nie wiem jak wyszło ostatecznie. Czy August potrafił być materialny i faktycznie zabił Bolka i babcię? Czy to jednak ręce Juliusza miały moc sprawczą, a kierował nimi August?

To też sprowadza nas do rozważań nad fantastyką tekstu – czy to przedstawienie choroby, czy mamy fizycznego ducha Augusta? Tekst moim zdaniem balansuje pomiędzy tymi dwoma interpretacjami.

Nie mniej jednak jest to tekst udany – dobrze napisany, z bohaterami fajnie wykreowanymi, ale też dotykający dusznej atmosfery toksycznej rodziny. Zawiłości intrygi przedstawiłaś bardzo fajnie, ale też jasno.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Łowuszko, złowiłaś mnie. Z trudnością dotarłem do końca. Nie dlatego, że tekst zły, przeciwnie. Pomimo tagów uprzedzających czytelnika, czego ma się spodziewać, zaskoczyłaś mnie. Nie wierzyłem, że możesz napisać tekst tak mroczny. Wybrałaś ciężki temat i uniosłaś go. Pewnie będę ten tekst dłużej pamiętał niż lekkie, rozrywkowe.

@Krokusie Bardzo cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu. Asteryski – sprawidziłam i już wiem, co to – poprawiam.

 

@Koalo – Przykro mi, że sponiewierałam Cię tekstem. Kolejne, które się piszą, bądź klarują w głowie, są zabawne, lub chociaż lżejsze.

Lożanka bezprenumeratowa

No to jestem.

Zacznę od dwóch uwag. Po pierwsze, winnaś trochę więcej czasu/skupienia poświęcić interpunkcji, bo się niemiło potykałem może nie bardzo często, ale jednak więcej razy, niżbym sobie życzył. Pierwsze z brzegu:

 

Mam wyryty w pamięci obraz dziadka Józka (-,) z pękiem rózeg, goniącego Augusta dookoła uli.

 

Krytyków ujmował motyw starej studni (-,) albo pastelowych uli.

 

Druga rzecz – warto uważać na sposób przemycania informacji w tekście, zwłaszcza w dialogach:

 

– Posłuchaj August… nie wiem co o tym sądzisz, ale ja chyba… Uważam, że to ja powinienem zacząć rozmowę z babką Miecią i dziadkiem Józkiem.

To rozmowa między “braćmi”, więc doskonale wiedzą, jak mają na imię ich dziadkowie. Wychodzi to nienaturalnie. Do tego już wcześniej wspomniałaś imię dziadka, więc wystarczyłoby wcisnąć gdzieś przy okazji jeszcze imię babki. Niekoniecznie w dialogu.

 

Poza tym całkiem niezłe opko. W sumie ubiegli mnie już przepiścy, więc szkoda się rozgadywać. Dość wcześnie stwierdziłem, że August i Juliusz są jedną osobą, więc wkradło się w opko nieco przewidywalności (identyczny motyw wykorzystano w polskim serialu “Kruk. Szepty słychać po zmroku”, nie wspominając “Fight Club”). Mimo to tekst nadrabia nieźle oddanymi relacjami rodzinnymi, ciekawą przeszłością tejże familii (może ta siekiera w plecach Augusta wydała mi się nieco przeholowana, ale niech Ci będzie) i całkiem dobrymi dialogami. Gdzieś na etapie kłótni wypowiedź wuja zdała mi się trochę nazbyt sprawozdawcza, ale z grubsza było okej. Podobały mi się też neologizmy, które stworzyłaś, a także odwołania do sztuki. Niektóre wiejskie/staropolskie określenia też przypadły mi do gustu.

Gdzieś tam wyżej widziałem zarzut o brak fantastyki, ale mnie to niespecjalnie przeszkadza. Sam mam tekst, który Gekikara wszem i wobec ogłosił niefantastycznym, także byłbym hipokrytą, gdybym Cię tu za to piętnował :D

No, chyba tyle, tak pokrótce i z grubsza.

 

Z pozdrowieniami,

 

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Dzięki fmsduvalu za miłą recenzję i klika. Uwagi wezmę sobie do serca, co do interpunkcji, to jestem w niej dość mocno ułomna;/

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush!

 

Nie łapankowałem, chociaż parę przecinków mi mignęło w trakcie, ale poza tym było okej. :D

Mocny tekst. Fajnie wyszło to rozszczepienie osobowości – podobny motyw zastosowałem w baśniowcowym opku, nad którym teraz pracuję. ;)

Trauma i toksyczna polska wieś wyszły Ci przekonujące, a że opowiadanie w dużej mierze tym stoi, to fundament masz solidny. Czytało się dobrze. 

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Witaj Barbarzyńco, chętnie poczytam Twojego rozdwojonego. Patologiczne rodziny są wszędzie, ale w domach na uboczu łatwiej to ukryć. Dzięki za lekturę i recenzję.

Lożanka bezprenumeratowa

Do lekkich ten tekst z całą pewnością nie należy, ale do wartych przeczytania zdecydowanie tak. Nie jest szczególnie zaskakujący, twist na końcu jak dla mnie nie jest twistem, ale to w niczym nie szkodzi – co najwyżej jurorom, ale to nie mój problem ;) Styl i język bardzo mi się podobał, szczególnie plastyczne opisy i zręcznie wplecione nawiązania do obrazów.

W moim odczuciu fantastyki tu nie ma. Zgadzam się z Krokusem, że tekst można interpretować dwojako, więc nie “skreślam” go za brak fantastyki, ale dla mnie jest to raczej opis choroby psychicznej.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Cieszę się mindenamifaj, że przeczytałaś i odczułaś satysfakcję

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, 

We mnie opowiadanie wzbudziło emocje: smutek, lęk i gniew, momentami przerażenie. 

Podobało mi się jak opisałaś schizofrenię Juliusza, bardzo mi się podobały liczne nawiązania do obrazów i sztuki. 

Mimo że nie przepadam za tematami chorób psychicznych i znęcania się nad ludźmi, to chcę Ci napisać, że ogólnie opowiadanie mi się podobało.

Pozdrawiam

Cieszę się, że wpadłeś i że się spodobało.

Też przeżywam brutalność w opowiadaniach.

Lożanka bezprenumeratowa

PS. Jakbyś usunęła scenę z konduktorką to pewnie schizofrenia Juliusza byłaby większym zaskoczeniem na końcu. Ale to tylko moje zdanie. 

pzdr

Sorry, Winnetou, ale jestem na NIE.

Jak już wspominałam wcześniej – za mało fantastyki. Przy odrobinie złej woli całość można interpretować jako chorobę psychiczną. Ja nie specjalista, ale jakieś rozdwojenie jaźni czy schizofrenia by pasowało. Tym bardziej, że konduktor bez żadnych problemów uwierzył, że to tylko jeden człowiek.

A przy takim założeniu dostajemy opis mocno patologicznej rodziny. Czyli obyczajówkę. :-(

Babska logika rządzi!

Przyjmę to NIE z godnością. Dzięki za wizytę Finklo.

Lożanka bezprenumeratowa

Powracam z komentarzem piórkowym, ale bez dobrych wieści.

 

Jestem na NIE.

Mamy tu przekonujący portret toksycznych relacji rodzinnych i szerokie spektrum patologii, ale czy ten tekst wnosi do tematu coś nowego? Moim zdaniem nie. Od opka piórkowego wymagałabym jednak czegoś więcej, niż tylko solidnego przedstawienia psychologii postaci: świeżego spojrzenia, zmuszenia do nieoczywistych refleksji, zaskoczenia rozwiązaniami fabularnymi. W Twoim tekście czegoś takiego mi zabrakło. Patologicznych rodzinek mamy w literaturze dostatek, a chociaż każda, parafrazując Dostojewskiego, jest patologiczna na swój sposób, to jednak temat jest zużyty i trudno wnieść doń coś nowego, zwłaszcza przy tak niewielkiej objętości. A motyw rozszczepienia jaźni i siłowego rozliczenia z traumami z przeszłości pojawił się w tak wielu książkach i filmach, że powoli zaczyna balansować na granicy ziewalności. Trudno zaskoczyć lub zachwycić czytelnika, kiedy fabuła jest przewidywalna, a końcówkę da się przewidzieć. Przy czym, zaznaczam, nie uznaję Twojego tekstu za nudny lub nieudany. Uważam, że to kawał solidnej literatury z niezłym zacięciem obyczajowym, ale to, imho, za mało na piórko.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dzięki za ponowną wizytę gravel. Piszę opko dla Ciebie i Nona!

 

Lożanka bezprenumeratowa

Yay!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Nie mam czasu, głowy i zapału ostatnio do portalowych spraw, więc będzie szybko jak z odklejaniem plastra. Bardzo dobrze napisany tekst, w którym najlepsze są porównania bohatera nawiązujące do dzieł sztuki – to wyszło ujmująco. Obraz wsi prawdziwy, może nieco jednostronny (znam taką wieś, jak ta opisana, tyle powiem) ale to nie głębia obrazu a głębia traumy była tutaj studiowana i wyszło to bardzo udanie.

Niestety tekst fantastyki nie zawiera, a przynajmniej ja takowej nie znalazłem, dlatego z bólem serca dać muszę NIE, bo wszystkie inne elementy prezentują się w nim lepiej niż bardzo dobrze.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Takie nie, jest jak nektar i ambrozja;)

Nieco obawiam się, że Twoja recenzja sprawi, że już będę pisać jedynie teksty bez fantastyki.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć

 

Sama historia jak i sposób jej przedstawienia wzbudzają emocje, wobec których trudno pozostać obojętnym. To zdecydowanie wyszło, podobnie jak bohaterowie: mściciel w dwóch osobach (choć tego do końca nie jestem pewny, czy ten drugi był ciałem czy tylko duchem, ale to dobrze, pasuje do całokształtu) i krwiożercza meduza z dużymi cyckami. Trzymające w napięciu patol story, pokazujące dramat, którego doświadcza wielu ludzi. Perspektywa malarza dodaje głębi, pokazując ból i negację tego, przez co przeszedł. To również zdecydowanie wyszło. Z całego tekstu najbardziej zapamiętam poniższy fragment:

– To powiedzcie kto topi szczeniaki, gdy zabrakło dziadka?! – spytał nieoczekiwanie. – Niedługo będą nowe, z tego, co widziałem. Pamiętam, że ogromnie to lubił.

Świetne! Te kilka słów doskonale dopełnia kiełkujący obraz postaci. Krótko i na temat, bardzo dobrze! W zasadzie cały tekst jest świetny, ale…

Zabrakło mi tu jednego: fantastyki. Szkoda. Bo mamy nawiązujące porównania, mamy zakopywanie w lesie i nastroje rzeki. Ale to – imho – tylko smaczki i postrzeganie, cała intryga toczy się w świecie za oknem. To mocne i trzymające w napięciu opowiadanie obyczajowe. Tekst niezły, dobrze napisany, ale bez fantastyki (na którą do ostatnich zdań czekałem). I dlatego w głosowaniu piórkowym będę na NIE.

 

Z drobnostek edycyjnych:

Lubiłem przesiadywać z kubkiem lipowej herbaty i wyobrażać sobie,(-) przebieg spotkania.

Babka Miećka przez chwilę patrzyła Augusta, dysząc jak zwierzę. → Babka Miećka przez chwilę patrzyła na Augusta, dysząc jak zwierzę.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dzięki krarze za wizytę i łapankę. Tyle dni po publikacji, a tu jeszcze babole wychodzą.

Namawiały mnie bety na duchy i upiory, ale jakoś ich nie poczułam.

Lożanka bezprenumeratowa

Tekst z rodzaju tych sprawiających najwięcej kłopotów Sam w sobie, jeśli można tak określić, na tyle dobry i mocny, że za szybko nie da się zapomnieć, bo i postacie silnie oraz czytelnie zarysowane, i wydarzenia czy to bieżące, czy w retrospektywie pokazywane wzbudzają refleksje bynajmniej nie powierzchowne – a jednocześnie, poza motywem trwałego wgnieżdżenia w psychikę bohatera drugiej osoby, mianowicie brata zamordowanego przez narratora, stanowi jeden tylko element fantastyczny, skądinąd na portalu NF niejako niezbędny w publikowanych tekstach. Z drugiej jednakże strony…

…z drugiej strony jest ten pojedynczy element ciekawie pokazywany, w kilku przypadkach eksponowany, czyli na tyle dobrze wykorzystywany, że uznaję go za pełnoprawny. Dodając do tego wspomniane rysunki postaci, celną i bezkompromisową charakterystykę specyficznego środowiska, z którego wywodzi się protagonista, decyduję się na piórkowego TAKa.

Dziękuję AdamieKB. Cieszę się, że opowiadanie zrobiło na Tobie wrażenie.

Lożanka bezprenumeratowa

Kłaniam się detektywowi, to znaczy jurorowi;)

Lożanka bezprenumeratowa

Piórkowo będę na TAK.

Fakt, fantastyka w tym tekście to kwestia umowna – od interpretacji dawanych przez Ciebie subtelnych sygnałów zależy, czy uznamy, że jest to opis problemów ze schizofrenią w tle (realizm), czy opętania przez ducha brata (fantastyka), bo tropy w tekście pozwalają na oba odczytania. Mój głos nie bierze więc pod uwagę obecności / nieobecności fantastyki, tylko inne elementy, takie jak udana, wiarygodna charakterystyka postaci, efektowny, obrazowy język i konsekwentnie budowany duszny, opresyjny klimat.

ninedin.home.blog

Dziękuję ninedin za wizytę, miłą recenzję i TAK’a.

Cieszę się, że moje opowiadanie zrobiło na Tobie wrażenie.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Namawiały mnie bety na duchy i upiory, ale jakoś ich nie poczułam.

W pełni rozumiem. Sam też ostatnio wrzuciłem tekst który jest nie do końca fantastyczny, bo czasem taki pomysł właśnie wpada i domaga się realizacji, a ja nie chcę na siłę udziwniać, bo belfegorki powstają.

Opko jest niezłe, trzyma w napięciu, czyta się dobrze, obrazowanie problemu wypada naprawdę przekonująco, tylko tej fantastyki brakuje…

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Podobało mi się! Z fantastyką tu rzeczywiście uznaniowo, ale dla mnie osobiście August jest bardziej duchem niż wytworem wyobraźni, nawet jeśli zamysł autorski był inny. Widzę w tym raczej historyjkę w rodzaju “Szóstego zmysłu” niż o chorobie. Dlatego będę na TAK, bo jednak nie widzę tu tylko obrazu choroby czy obyczajówki. A porwałaś mnie tym, że nastrój wciąga, że przez tekst się płynie, że postacie są niezwykle plastyczne i do bólu prawdziwe. Fabuła jest jak z wielu tego typu opowieści, ale nie fabułą stoi to opowiadanie.

Gratuluję!

 

Językowo jest dobrze, to, co poniżej, to są drobiazgi:

 

Kiedy August się wścieknie, nic i nikt nie może go pohamować.

Raczej: nie jest w stanie

 

Potem wepchnął się w kąt siedzenia, zasłaniając wiszącym płaszczem i schował nogi za walizkę.

Tu brakuje “się” przy zasłaniając. Jeśli zlikwidujesz konstrukcję imiesłowową, średnio tu zresztą pasującą, możesz to “się” pominąć: wepchnął się w kąt siedzenia, zasłonił wiszącym płaszczem i schował nogi 

I dla mnie to jest duch, a nie majak wyobraźni.

 

nie byłem w stanie powstrzymać dzwonienia zębami

Dzwonienia? Tu nie jestem pewna, czy to poprawne, ale osobiście się nie zetknęłam.

 

Kolejnego dnia wsiedliśmy do autobusu[-,] jadącego do Krościenka.

 

W przeciwieństwie do niego[-,] ja byłem smutasem i domatorem.

 

Gdy otworzyły się, skrzypiąc, stanęła w nich babka Mieczysława.

Lepiej: ze skrzypieniem (i bez pierwszego przecinka, oczywiście)

 

Tadek wytarł dłonie o spodnie, potem popatrzył na nie uważnie i poszedł umyć w metalowej misce.

Umyć co? Tu musi być dopełnienie. Domyślam się, że chciałaś uniknąć zaimkozy, ale czasem się nie da tego obejść ;)

 

– Wielki pan z miasta coś pamięta… – zaśmiał się zgryźliwie Bolek.

Tu bym przeformułowała didaskalium → Bolek zaśmiał się zgryźliwie.

W ten sposób unikasz problemu, czy to gębowe, czy nie, plus mówienie nie jest śmianiem się, śmiech raczej towarzyszył tym słowom.

 

Signac’a

→ Signaca, bo wymawiasz ostatnią literę

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję Drakaino, błędy poprawię.

Lożanka bezprenumeratowa

"O ile chodzi o mnie, to w naturze mej osobowości odkryłem dwie istoty. Widziałem, że we mnie jak na polu bitwy zmagają się dwie istoty. Wiedziałem, że tylko dlatego można by powiedzieć, że jedna z nich jest naprawdę moją jaźnią, ponieważ zasadniczo należałem do obu istot."

 

Jekyll: Bardzo mi się podoba język tego opowiadania – jest plastyczny, malarski właśnie, co pasuje do osoby narratora, cokolwiek oniryczny. Motyw deszczu i łez też ładnie wychodzi, a dialogi konsekwentnie budują postacie.

Hyde: Pfff, ładny? Ładny? Błędy gramatyczne, błędy w doborze słów („podnosić” nie jest synonimem „argumentować”! „porywisty” to nie to samo, co „silny”! „ignorować” pasuje jak pięść do nosa) i ta interpunkcja! Oniryczność szlag trafia przez dziwny, sztuczny rytm, powstający, kiedy wstawiasz "się" na miejsca akcentowane. A tytuły dzieł, to nie łaska wyróżnić? I czy można się cofać inaczej, niż tyłem?

Jekyll: Cicho tam, nie marudź.

Hyde: A pomarudzę, pomarudzę. Zobaczymy, czy mnie powstrzymasz. Nad kompozycją. Kto tu w ogóle jest bohaterem? August, Juliusz? Przed czym właściwie się ratuje? I czy można mówić o sprawianiu niespodzianek drugiej części własnej jaźni?

Jekyll wzdycha cierpiętniczo.

Hyde: Prawda, bardzo wcześnie widać, że narrator ma, he, he, bliźniaka.

Jekyll: Fabuła jest konsekwentnie poprowadzona.

Hyde: Ale oparta na stereotypach, i to nawet nie polskich. Wszystkie nieszczęścia w przeszłości bohatera są po prostu modne. Prześladowanie LGBT, dysfunkcja rodziny, nienawiść, he, he, "kmiotków" do wszystkiego, co tylko odrobinę od nich różne, a w sumie to w ogóle do wszystkiego. Zieeew. Wycinanki kurpiowskie.

Jekyll: Prawda, prawda, że zarysowuje się tu pewien turpizm…

Hyde prycha śmiechem.

Jekyll: … ale nie możesz zaprzeczyć obecności fantastyki.

Hyde: Mogę i zaprzeczę. I nie będę w tym odosobniony.

Jekyll: Jako lekarz medycyny zaświadczam, że choroby psychiczne tak nie wyglądają. To musi być sytuacja podobna do naszej.

Hyde: Jak sobie chcesz, Henry. Zostało motto.

Jekyll: Jest zacytowane!

Hyde: I co z tego? Bohaterowie akurat pamiętają swoje dzieciństwo, reszta obsady pewnie nie, ale co z tego wynika?

Jekyll odchrząkuje.

Hyde: He, he. Jakby co, podrzuć maila. He, he, he…

Jekyll: Żebyśmy mogli przesłać tekst po obróbce!

Hyde śmieje się złowieszczo.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję wszystkim osobowościom Tarniny za recenzje, obie;)

Lożanka bezprenumeratowa

Hurtownia nierzetelnych opinii przedstawia

 

OPERĘ MYDLANĄ

 

pod tytułem:

 

KOMENTARZ JURORSKI

 

Nad wsiną biedną i brudną

Potencjał wisiał wysoki

A juror z orką swą żmudną

wskazywał chmurzyszcza czarne

 

Nad wsiną biedną i brudną

Na siłę rozrzucasz zwłoki

Sekrety odkryć nietrudno

Starania poszły na marne

 

Nad wsiną biedną i brudną

Punktujesz szarym klimatem

Rodzinę kreślisz obłudną

Nie wszystko poszło na stratę…

 

Interpretacja dla leniwych:

 

Nie było wielu zdań, które zapadłyby mi w pamięć i tak, niestety, jest z całym tekstem. Nie bardzo jest w stanie zapaść na dłużej w pamięć i jeśli chodzi o „test kilku dni” wypada tak sobie – wiele elementów trzeba było sobie przypominać, biegnąć wzrokiem przez opowiadanie.

Pod względem „czystości” tekst lepiej dopracowany niż drugi. Jeśli zdarzało mi się potknąć, to rzadziej i bez lądowania twarzą w błocie.

Oryginalność? Jest i nie ma. Jest ewidentna próba zaskoczenia czytelnika, ale też próba ta w moim przypadku zakończyła się niepowodzeniem. Już przy scenie z konduktorką (pierwsza część tekstu) można się domyślić, jaką niespodziankę szykujesz, budując postać Augusta i niestety w odpowiednim momencie opowiadanie nie potrafi zaskoczyć.

Parę elementów wypada trochę naiwnie: zaskoczenie przybyciem Juliusza chociażby wypada dość miałko. Oczekiwałbym większego zdumienia nagłym zjawieniem się człowieka, który nie wiedział nawet o śmierci dziadka. Coś za gładko przychodzi to przejście do rozmowy.

Z plusów na pewno połączenie polskiej wsi oraz jej szarych realiów z malarstwem. Można też zauważyć, że bohaterowie wyszli dość charakterystycznie. Tutaj nie ma „białych kartek”.

Dawanie do myślenia? Z jednej strony mamy nakreślenie realiów polskiej wsi i w jakiś sposób poruszenie pewnej problematyki, która może dać czytelnikowi do myślenia. Z drugiej tekst nie zostawia raczej z głębokimi przemyśleniami i nie korzysta do końca z potencjału pomysłu.

Schemat konkursowy wykorzystany licho. Tym niespodziankom daleko do fajerwerków, a końcowy wielki wybuch raczej przewidywalny.

Wykorzystanie motta? Z jednej strony ciekawe i nawet nie do końca oczekiwane, jeśli przyjrzeć się owemu mottu. Z drugiej, jak sam tekst, pozostawia niedosyt. Motto przynosi więcej refleksji niż opowiadanie, które się na nim opiera.

Dziękuję za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Ale czemu na siłę zwłoki. Spontanicznie się rozrzuciły;)

Dzięki za wizytę, komentarz i wyróżnienie.

Lożanka bezprenumeratowa

A mogły być zombie :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Może napiszę o zimbie, ale nie obiecuję kiedy.

No chyba, że ktoś by ogłosił grafomanię 2023…

 

I tu należy sobie wyobrazić oczy kota ze Shreka!

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, hej

Wracam z zaległym komentarzem piórkowym. Jak już wiadomo, byłem na NIE, ponieważ uznałem opowiadanie za bardzo dobre, ale nie świetne. Głównym problemem okazała się obecność fantastyki – część czytelników ją znalazła, część nie. Ja należę do tej drugiej grupy. Nie znam się na tyle, aby stwierdzić, czy objawy choroby psychicznej wykraczają tutaj poza standardowe symptomy, jednak widziałem u bohatera przede wszystkim osobowość wieloraką. Już po scenie w pociągu, wiedziałem, że August nie istnieje, zatem tajemnica upadła dość szybko.

Drugim zgrzytem był standardowy, patologiczny obraz wsi. Ma swój urok, ale brakowało mi czegoś nowego – właśnie wyjścia poza bardzo dobre, sięgnięcia nieco wyżej.

Muszę pochwalić kreację postaci. Głębokie, charakterystyczne, łatwe do zapamiętania. Nie śpieszysz się, rozwijasz akcję w swoim tempie, a jednak w dość krótkim limicie zmieściłaś kilka postaci, które nie zlały się w jedno.

Podobał mi się styl, mam wrażenie, że bardzo Ci odpowiada taki rodzaj opowieści. Jedyne, co bym nieco poprawił, to narracja w rozmowach – troszkę się gubiłem. Moim zdaniem powinnaś pisać więcej podobnych historii – ukierunkowanych na bohaterów.

Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy w komentarzach piórkowych :)

Pozdrawiam

 

Was to chyba w loży szkolą jak napisać komentarz na nie, żeby się autor cieszył:)

Dzięki Zanaisie, będę się starać.

Lożanka bezprenumeratowa

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Miło mi;)

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka