- Opowiadanie: Outta Sewer - akzciwakęR

akzciwakęR

Hasło konkursowe: rękawica odwrotności

 

Dziękuję serdecznie za pomoc na becie i za szybki odzew dwóm paniom: Ambush oraz avei.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

akzciwakęR

Cień sunął po murze, wa­bio­ny nikłą po­świa­tą, są­czą­cą się z okien naj­wyż­sze­go pię­tra czę­ści zamku za­miesz­ka­nej przez damy dworu. Cie­pły, let­ni wie­czór pach­nia­ł roz­grza­nym ka­mie­niem i gar­bo­wa­ną skórą rę­ka­wic, na­są­czo­nych magią za­klę­cia wspi­nacz­ki. In­truz do­tarł do celu, za­trzy­mał się tuż po­ni­żej kra­wę­dzi pa­ra­pe­tu i po­czął na­słu­chi­wać.

We­wnątrz kom­na­ty lady Tamar usia­dła na brze­gu łoża i po­zwo­li­ła służ­ce roz­cze­sać włosy – dłu­gie i złote, ni­czym źdźbła psze­ni­cy.

– Wi­dzia­łam, jak pa­trzysz na moją naj­now­szą za­baw­kę, Gi­drun – rze­kła lady, od­chy­la­jąc głowę. Wpraw­ne ręce dziew­czy­ny znie­ru­cho­mia­ły, lecz tylko na mo­ment. Usta Tamar roz­cią­gnę­ły się w uśmie­chu. – Oj, głu­piut­ka Gi­drun, prze­cież wiem, że on jest przy­stoj­ny i może się po­do­bać.

– Tak, pani – przy­tak­nę­ła po­kor­nie dziew­czy­na.

– Pięk­ny ry­cerz, przy­bysz z da­le­ka, prze­bo­jem wdzie­ra się na dwór, zjed­nu­je sobie dwo­rzan, za­ko­chu­je się w naj­pięk­niej­szej damie… Po­spo­li­te dzie­wu­chy jak ty, Gi­drun, mogą ta­kich hi­sto­rii słu­chać tylko w pie­śniach wio­sko­wych graj­ków, wier­szo­kle­tów bez klasy, za miskę stra­wy gra­ją­cych w tych wa­szych pod­łych szyn­kach, za­ro­ba­czo­nych i peł­nych brudu. Ob­le­śne stoły, mętne na­pit­ki, za­wsza­wie­ni lu­dzie… Brrr! Dreszcz mnie prze­cho­dzi, kiedy po­my­ślę, że mo­gła­bym ja­kimś cudem zna­leźć się w takim miej­scu. Co by mi tam zro­bi­li, Gi­drun? Zgwał­ci­li jak byle kar­czem­ną dziew­kę? Pew­nie tak… Zgwał­cił cię kto, Gi­drun, zanim wzię­to cię na dwór do po­słu­gi?

– Pani, ja nigdy…

– Wiem, Gi­drun, wiem. Dla­te­go cię wy­bra­łam. Wolno ci ko­chać tylko mnie. Wiesz o tym, praw­da? Ko­chasz mnie, Gi­drun?

– Tak, pani.

– Więc bar­dziej się przy­łóż, durna dzie­wu­cho, bo mi koł­tu­nów na­ro­bisz!

Na­słu­chu­ją­cy pod oknem przy­bysz wes­tchnął z re­zy­gna­cją. Naj­wy­raź­niej dla lady Tamar po­ni­ża­nie ludzi niż­sze­go stanu sta­no­wi­ło cie­ka­wą roz­ryw­kę, a roz­cze­sy­wa­nie wło­sów trak­to­wa­ła wy­jąt­ko­wo po­waż­nie. Mu­siał cze­kać, nie było in­ne­go wyj­ścia. Broll uwa­żał się za pro­fe­sjo­na­li­stę, a za­wo­dow­cy uni­ka­ją zbęd­nych ofiar. Gdy służ­ka opu­ści kom­na­tę, za­mie­rzał bez zbęd­nych ce­re­gie­li wsko­czyć do środ­ka i umie­ścić w ala­ba­stro­wej pier­si lady Tamar bełt opa­trzo­ny za­klę­ciem ciszy. Póź­niej, bar­dziej dla pew­no­ści niż z musu, po­de­rżnie ofie­rze gar­dło, po czym znik­nie w mroku nocy. Szyb­ko oraz ele­ganc­ko – już za dużo czasu zmi­trę­żył w tym mie­ście.

Przy­był przed kil­ko­ma dnia­mi, aby wy­peł­nić kon­trakt, po­dług za­pi­sów któ­re­go miał uśmier­cić jedną z dam dworu. Zle­ce­nio­daw­czy­ni była wy­jąt­ko­wo hojna, zaś cel szczę­śli­wym tra­fem znaj­do­wał się w mie­ście, w któ­rym za­bój­ca miał na­dzie­ję za­ła­twić pewną oso­bi­stą spra­wę. Czte­ry dni mi­nę­ły, pry­wat­na misja oka­za­ła się fia­skiem, a on miał już dość tego miej­sca. Chciał wró­cić do sie­bie, do por­to­we­go Wol­ne­go Mia­sta Sker­rin, gdzie znał każdy za­ułek, każdą spe­lu­nę i bur­del; gdzie każda przy­stań była tą bez­piecz­ną.

– Po­dzie­lę się z tobą se­kre­tem, Gi­drun. Pięk­ny ry­cerz wcale nie jest tym, za kogo się po­da­je. Wła­ści­wie nie wiem, kim jest, ale na pewno nie wojem z za­mor­skie­go Im­pe­rium Humm, który przy­był w po­go­ni za sławą i chwa­łą.

Cza­ją­cy się za oknem Broll uważ­niej nad­sta­wił uszu, al­bo­wiem se­kre­ty by­wa­ją cen­niej­sze od złota.

– Ale czas przy­dat­no­ści bied­ne­go Do­re­ma się skoń­czył, moja droga. Tak jak czas Sir Ro­vri­ka… Oj, Gi­drun, po igrzy­skach ku czci bo­gi­ni Zo­rath o Sir Do­re­mie bę­dzie gło­śno jesz­cze przez jakiś czas. Znów będą gadać. Ale co mi tam!

Lady wsta­ła, sze­lesz­cząc zwiew­ną halką i po­de­szła do sto­ją­ce­go pod oknem se­kre­ta­rzy­ka.

Broll w oba­wie, że zo­sta­nie do­strze­żo­ny, sku­lił się i jesz­cze moc­niej przy­lgnął do muru. Tamar wy­su­nę­ła jedną z szu­flad i wy­ję­ła z niej po­je­dyn­czą, śnież­no­bia­łą rę­ka­wicz­kę, po czym wró­ci­ła na łóżko. Skry­to­bój­ca za­ry­zy­ko­wał spoj­rze­nie. Uj­rzał, jak lady siada na po­sła­niu i urę­ka­wi­czo­ną dło­nią ob­ce­so­wo łapie słu­żą­cą za pod­bró­dek.

– Po­ju­trze, ko­cha­na, gdy będę stać przy samej kra­wę­dzi loży i przy­glą­dać się zma­ga­niom, roz­ka­żę ci po­pra­wić na­szyj­nik, pre­zent od sir Do­re­ma. A ty, Gi­drun, dys­kret­nie ro­ze­pniesz za­trzask i po­zwo­lisz bi­żu­te­rii upaść na arenę. Ro­zu­miesz?

– Tak, pani. – W gło­sie słu­żą­cej nie było emo­cji, tylko bez­gra­nicz­na ule­głość i po­ko­ra.

– Za twoją nie­zdar­ność cze­kać cię bę­dzie oczy­wi­ście kara. Nie myśl sobie, Gi­drun, że dama o mojej po­zy­cji może po­zwo­lić, by coś ta­kie­go uszło pła­zem, o nie! Jed­nak będę ła­god­na – dzie­sięć batów po­win­no wy­star­czyć. Jak my­ślisz?

– Jak roz­ka­żesz, pani.

Tamar pu­ści­ła dziew­czy­nę, wsta­ła, ścią­gnę­ła rę­ka­wicz­kę i zwró­ci­ła się ku oknu. Broll w ostat­niej chwi­li ukrył się przed wzro­kiem damy. Umysł skry­to­bój­cy prze­twa­rzał to, co usły­szał i zo­ba­czył. Łą­czył fakty, roz­wa­żał moż­li­wo­ści. Kiedy drzwi kom­na­ty skrzyp­nę­ły, a słu­żą­ca ode­zwa­ła się, ży­cząc swo­jej pani do­brej nocy, Broll pod­jął de­cy­zję.

Nie­zwłocz­nie mu­siał coś spraw­dzić. Do za­bi­ja­nia za­wsze mógł wró­cić póź­niej.

 

***

 

W fachu skry­to­bój­cy za­bi­ja­nie jest naj­prost­sze. O wiele trud­niej jest przy­go­to­wać grunt: wy­brać miej­sce, za­pla­no­wać prze­bieg akcji, roz­py­tać miej­sco­wych, prze­ku­pić tego, za­stra­szyć tam­te­go, ro­zej­rzeć się po oko­li­cy i nie wzbu­dzić ni­czy­ich po­dej­rzeń.

Broll był dobry w tym, co robił, wie­dział, jak i gdzie zdo­by­wać in­for­ma­cje. Wy­star­czy­ła mu nie­speł­na go­dzi­na, by usta­lić, że sir Dorem nad wy­go­dy zam­ko­wych kom­nat przed­kła­da swo­bo­dę po­ru­sza­nia się po oko­li­cy, bez wia­nusz­ka słu­żą­cych, po­chleb­ców i do­no­si­cie­li, dy­szą­cych mu w kark na każ­dym kroku. Na dwo­rze je­dy­nie bywa, zaś za swe lokum obrał po­ło­żo­ną nie­da­le­ko portu ka­mie­ni­cę, ku­pio­ną od ostat­nie­go człon­ka pod­upa­da­ją­ce­go rodu szla­chec­kie­go, zaj­mu­ją­ce­go się w cza­sach świet­no­ści mia­sta han­dlem da­le­ko­mor­skim. Roz­py­tu­jąc miej­sco­wych, skry­to­bój­ca po­sły­szał, że ry­cerz ma zwy­czaj w dro­dze po­wrot­nej z pa­ła­cu zba­czać do sły­ną­cego z do­brej ja­ko­ści na­pit­ków szyn­ku, gdzie roz­gry­wa par­tyj­kę wista, wy­chy­la przy oka­zji kufel lub dwa, i skąd po pół­no­cy wy­cho­dzi.

Skry­to­bój­ca przycza­ił się w ciem­nej ulicz­ce, którą Dorem przejść mu­siał w dro­dze po­wrot­nej z wie­czor­nych wo­ja­ży. Nie­le­d­wie kwa­drans po wy­bi­ciu dwu­na­stej go­dzi­ny na od­le­głym końcu za­uł­ka za­ma­ja­czy­ła po­stać, raź­nym kro­kiem zmie­rza­ją­ca ku wyj­ściu. Po­staw­ny męż­czy­zna w szczę­ka­ją­cej przy każ­dym kroku zbroi przy­sta­nął, jakby szó­sty zmysł pod­po­wie­dział mu, że dzi­siej­szej nocy spo­koj­ny po­wrót do domu nie bę­dzie mu dany.

– Wiem, że tam je­steś! – krzyk­nął ry­cerz w ciem­ność. – Zmy­kaj stąd, bo nie wiesz, z kim masz do czy­nie­nia! Albo, jeśli taka twoja wola, ukaż się, abym i ja się do­wie­dział, jakiż to głu­piec na mnie czyha!

Broll uśmiech­nął się pod nosem i opu­ścił kry­jów­kę w mrocz­nej wnęce drzwio­wej. Sta­nął na środ­ku ulicz­ki i od­rzekł:

– Ależ o to cho­dzi, cny sir Do­re­mie, że do­sko­na­le wiem, z kim mam do czy­nie­nia. Język ci się tak wy­gła­dził od uda­wa­nia wiel­kie­go pana, czy może przez to, żeś go wpy­chał w per­fu­mo­wa­ne zadki pa­ła­co­wych da­mu­lek?

Mrocz­na syl­wet­ka ry­ce­rza po­czę­ła się trząść, by po chwi­li ryk­nąć do­no­śnym śmie­chem.

– Z czego się śmie­jesz, dur­niu? – syk­nął Broll, ru­sza­jąc w stro­nę Do­re­ma. – Pół roku! Wła­śnie tyle się za­mar­twia­łem, gdzieś się po­dział, po tym jak opu­ściłeś Sker­rin. Pół chę­do­żo­ne­go roku, a ty się ba­wisz w ja­kieś ry­cer­skie prze­bie­ran­ki i dwor­skie życie. Po­wi­nie­nem ci wybić kilka zębów za przy­spo­rzo­ne zmar­twie­nia!

Za­miast speł­nić groź­bę, Broll roz­ło­żył ręce i padł w sze­ro­kie ra­mio­na przy­ja­cie­la, który od­wdzię­czył się po­dob­nym ge­stem.

– Wy­bacz, bra­cie – za­dud­nił ba­so­wo ry­cerz. – Samo tak jakoś wy­szło.

Sir Dorem wy­pu­ścił sta­re­go druha z objęć i przyj­rzał mu się z na­my­słem.

– Nie by­ło­by do­brze, gdyby zo­ba­czo­no nas razem. Miesz­kam nie­da­le­ko… Ale pew­nie już wiesz. Pójdź­my do mnie, od­pra­wię służ­bę i po­ga­da­my.

– Służ­bę? – sark­nął Broll. – Mam lep­szy po­mysł. Pój­dzie­my razem do jed­ne­go z moich zna­jo­mych i tam po­ga­da­my. Pa­mię­tasz Ha­lvo­ra?

– Ha­lvo­ra Po­pa­prań­ca? Trud­no nie pa­mię­tać. Ochlej, gwał­tow­nik i stary zbe­reź­nik, co w po­łą­cze­niu z nie­by­wa­łym ta­len­tem ma­gicz­nym czy­ni­ło z niego nie­za­po­mnia­ną per­so­nę. Chcesz mi po­wie­dzieć, że miesz­ka teraz w Sult? My­śla­łem, że zgi­nął…

– Bo zgi­nął – uciął skry­to­bój­ca. – W Sult miesz­ka jego brat, Ri­stos. Wie­dział­byś o tym, gdy­byś zaj­mo­wał się tym, czym po­wi­nie­neś. Chodź­my.

– Słu­chaj, Broll, to nie jest naj­lep­szy po­mysł. Mam teraz inne życie, nie obraź się, ale lep­sze i bar­dziej po­ukła­da­ne, pełne wygód, bli­sko dworu, bez trosk oraz zmar­twień. Cie­szę się sza­cun­kiem, a także mi­ło­ścią naj­pięk­niej­szej z dam…

– I o tym mu­si­my po­ga­dać, sir Do­re­mie. – Broll z prze­ką­sem wciął się przy­ja­cie­lo­wi w słowo. – Nie pro­szę o wiele, omó­wi­my pewne spra­wy, a jeśli taka bę­dzie twoja wola, jutro wy­ja­dę z po­wro­tem do Sker­rin i już nigdy nie za­kłó­cę ci tej sie­lan­ki. Idziesz, czy mamy się po­że­gnać na za­wsze? Tu i teraz?

Ry­cerz wes­tchnął i prze­wró­cił ocza­mi.

– Do­brze już, je­stem ci to wi­nien, więc nie piekl się i pro­wadź.

 

***

 

– Ten cały Ri­stos… Miesz­ka w dziel­ni­cy bie­do­ty?

Py­ta­nie przy­ja­cie­la Broll zbył mil­cze­niem, bo i gadać nie było po co, skoro kra­jo­braz mówił sam za sie­bie. Ni­skie ba­ra­ki, skle­co­ne byle jak i z byle czego, nie­mal do sie­bie przy­le­ga­ły. Wą­skie ulicz­ki po­mię­dzy nimi przy­po­mi­na­ły skom­pli­ko­wa­ny la­bi­rynt, zaś każdy ciem­ny kąt zda­wał się skry­wać czy­ha­ją­ce­go w mroku ban­dy­tę. Bi­ją­cy ze­wsząd smród fe­ka­liów i amo­nia­ku do­peł­niał ob­ra­zu gni­ją­cych przed­mieść Sult, za­miesz­ka­łych przez naj­uboż­szych miesz­kań­ców sto­li­cy kró­le­stwa.

Dorem spo­dzie­wał się po tym miej­scu wszyst­kie­go, po­czy­na­jąc od kon­fron­ta­cji z au­to­chto­na­mi, a na od­na­le­zie­niu bramy pro­wa­dzą­cej do pie­kieł koń­cząc, jed­nak to, co zo­ba­czył na końcu wę­drów­ki, prze­kra­cza­ło gra­ni­ce jego wy­obraź­ni. Po­mię­dzy cia­sny­mi za­bu­do­wa­nia­mi nagle otwar­ła się prze­strzeń – okrą­gły, bru­ko­wa­ny pla­cyk, na środ­ku któ­re­go wzno­sił się za­dba­ny dom. Z okien bu­dyn­ku bił jasny blask, dym pro­stą smugą uno­sił się z ko­mi­na w bez­wietrz­ną noc, a na ganku przed drzwia­mi wy­le­gi­wał się gruby, prę­go­wa­ny kot.

– Rusz się, za­miast stać jak kołek – po­na­glił przy­ja­cie­la Broll i skierował kroki w stro­nę domu. Dorem po­słusz­nie po­dą­żył za skry­to­bój­cą, lecz sie­lan­ko­wa nie­na­tu­ral­ność tego bu­dyn­ku bu­dzi­ła w nim obawy jesz­cze gor­sze, niż roz­pa­da­ją­ce się cha­łup­ki trwoż­nie sto­ją­ce na gra­ni­cy bru­ko­wa­nej en­kla­wy. Broll otwo­rzył drzwi i wszedł do środka jak do sie­bie, ge­stem za­chę­ca­jąc kom­pa­na do pój­ścia w swoje ślady.

We­wnątrz pa­no­wał przy­jem­ny za­duch, z su­fi­tu zwie­sza­ły się gir­lan­dy ziół, w ko­min­ku ogień bu­zo­wał pod pyr­ka­ją­cym garn­cem, a na wszyst­kich zdat­nych do tego po­wierzch­niach pię­trzy­ły się stosy ksiąg, zwo­jów, map, alem­bi­ków, men­zu­rek i fio­lek. Wil­got­ne po­wie­trze prze­sy­co­ne było moc­ny­mi, ko­rzen­ny­mi za­pa­cha­mi.

– Je­steś wresz­cie. – Z drzwi pro­wa­dzą­cych do in­ne­go po­miesz­cze­nia wy­ło­nił się sta­rzec w skó­rza­nym far­tu­chu, po­dob­nym do tych, jakie no­si­li ka­let­ni­cy, lecz za­opa­trzo­nym w dzie­siąt­ki kie­szo­nek. Długa, siwa broda i po­zba­wio­na wło­sów czasz­ka nada­wa­ły męż­czyź­nie su­ro­we­go wy­glą­du, zaś cią­gną­ca się od oka i zni­ka­ją­ca pod za­ro­stem bli­zna świad­czy­ła o tym, że Ri­stos nie jest znie­wie­ścia­łym adep­tem sztuk ma­gicz­nych po szko­le dla szla­chet­nie uro­dzo­nych, tylko kimś, z kim nie warto mieć na pień­ku. – Zle­ce­nie wy­ko­na­łeś?

– Zle­ce­nia jesz­cze nie ru­szy­łem. Ale od­na­la­złem zgubę, o któ­rej roz­ma­wia­li­śmy. – Broll wska­zał ręką sto­ją­ce­go przy drzwiach kom­pa­na. – Po­znaj sir Do­re­ma.

– Chyba się po­gu­bi­łem. – Cza­ro­dziej zmarsz­czył brwi. – Twój za­gi­nio­ny kom­pan to za­mor­ski szla­chet­ka, który grze­je chwi­lo­wo łoże próż­nej żmii Tamar?

– Nie waż się tak mówić o mojej damie! – ryk­nął Dorem, się­ga­jąc dło­nią rę­ko­je­ści mie­cza.

– Uspo­kój się i usiądź. – Broll wska­zał przy­ja­cie­lo­wi miej­sce przy za­gra­co­nym stole. – Wła­śnie o two­jej damie mu­si­my po­roz­ma­wiać.

– Tamar? Czego od niej chcesz? – Krew go­to­wa­ła się w ży­łach Do­re­ma, kiedy oskar­ży­ciel­skim tonem wy­szcze­ki­wał py­ta­nia.

– Mówi ci coś imię Ha­lion? – od­po­wie­dział py­ta­niem Broll. – Był jed­nym z two­ich po­przed­ni­ków, za­ba­wia­ją­cych lady. Zgi­nął przed ro­kiem, kiedy rzu­cił się z po­kła­du kró­lew­skie­go ga­le­onu do wody. W zbroi. Wiesz, dla­cze­go?

– Co to ma do rze­czy!?

– A to, że jego nagła pasja do nur­ko­wa­nia nie wzię­ła się zni­kąd. Nie­zdar­nej lady Tamar wy­pa­dła z rąk ulu­bio­na pa­ra­sol­ka, za którą pan szlach­cic rzu­cił się w od­mę­ty. Moż­na­ by po­wie­dzieć, że sir Ha­lion był dur­niem, jed­nak ko­lej­ny przy­ja­ciel lady, sir Go­dwyn, rów­nież w cie­ka­wy spo­sób opu­ścił ten łez padół. A kon­kret­nie spa­dół z murów zamku, po tym, jak pró­bo­wał się­gnąć sza­li­ka Tamar, ze­rwa­ne­go z jej szyi przez wiatr i szczę­śli­wie za­cze­pio­ne­go – lecz nie dla sir Go­dwy­na – po­ni­żej bla­nek. Z kolei sir Lam­bert…

– Do czego zmie­rzasz, Broll? – wy­ce­dził Dorem, wy­su­wa­jąc z po­chwy klin­gę do po­ło­wy.

– Sir Lam­bert wlazł w trak­cie po­lo­wa­nia do ja­ski­ni wor­gów, gdzie rze­ko­mo wbie­gła sucz­ka lady. Wilka ubito, a psina szczę­śli­wie od­na­la­zła się żywa, czego o sir Lam­ber­cie po­wie­dzieć nie można. Po­dob­no nie­wie­le z niego zo­sta­ło. Chcesz być ko­lej­ny?

– Opo­wia­dasz mi o głup­cach, do któ­rych nie na­le­żę! Lady zo­sta­nie moją mał­żon­ką, i z nią przy boku…

– Po­słu­chaj, co wy­ga­du­jesz! – Nie wy­trzy­mał Broll. – Jesz­cze pół roku temu by­li­śmy kró­la­mi pół­świat­ka Sker­rin, nikt nie ważył się z nami za­dzie­rać. Chę­do­ży­li­śmy dziew­ki, chla­li­śmy w karcz­mach na umór i za­bi­ja­li­śmy dla pie­nię­dzy. Pa­mię­tasz, co sobie przy­się­gli­śmy jesz­cze jako por­to­we sie­ro­ty? Że uda nam się do­ro­snąć i wła­śnie tak bę­dzie­my żyć! A teraz co ro­bisz? Pod­no­sisz na mnie broń! Omo­ta­ła cię, za­pew­ne ma­gicz­nym spo­so­bem. Ri­stos po­mo­że ci się wy­rwać spod jej uroku, a potem razem wy­peł­ni­my kon­trakt zle­co­ny przez matkę sir Ha­lio­na i za­bi­je­my tę sukę.

– Nie!

Dorem wy­szarp­nął miecz i z pianą na ustach rzu­cił się na przy­ja­cie­la. Skry­to­bój­ca zwin­nie od­sko­czył, uni­ka­jąc sze­ro­kie­go za­ma­chu, po czym sam rów­nież się­gnął po broń. Uniósł miecz, by za­blo­ko­wać ko­lej­ny cios ry­ce­rza, kiedy ośle­pił go nagły błysk, któ­re­mu to­wa­rzy­szył trzask pio­ru­na. Ra­żo­ny w pierś Dorem upadł, jed­nak już po se­kun­dzie za­czął się gra­mo­lić z po­wro­tem na nogi, po­mi­mo osma­lo­nej zbroi i smug dymu uno­szą­cych się z wło­sów. Na­stęp­ny grom od­rzu­cił ry­ce­rza pod samą ścia­nę. Mam­ro­czą­cy za­klę­cia Ri­stos zmie­nił usta­wie­nie dłoni, po­sy­ła­jąc za dru­gim pio­ru­nem sieć z ma­gicz­nej ener­gii, która oplo­tła i unie­ru­cho­mi­ła Do­re­ma.

– Dzię­ku­ję, Ri­sto­sie – ode­zwał się skry­to­bój­ca, pod­cho­dząc do nie­przy­tom­ne­go ry­ce­rza. – Mo­żesz spraw­dzić na­tu­rę za­klę­cia, które na niego rzu­co­no?

– Je­steś pe­wien, że to spraw­ka za­klę­cia, a nie głu­po­ty po­wo­do­wa­nej przez mi­łość?

Broll uśmiech­nął się sze­ro­ko.

– Je­stem pe­wien. Znamy się od za­wsze, a z nas dwóch to za­wsze on był tym roz­sąd­niej­szym.

 

***

 

– No, ksią­żę z bajki, bu­dzi­my się.

Dorem otwo­rzył oczy i od razu tego po­ża­ło­wał, bo­wiem z tyłu czasz­ki po­czuł ból, jakby go kto obu­chem zdzie­lił. Jęk­nął, ła­piąc się za głowę i spró­bo­wał opa­no­wać na­cho­dzą­ce go mdło­ści. W ustach czuł nie­przy­jem­ny, gorz­ki smak ziół.

– Zaraz ci przej­dzie – po­cie­szył go Ri­stos. – Napar, któ­rym cię na­po­ili­śmy, na jakiś czas stłu­mi wszel­kie efek­ty ma­gicz­ne, ale żeby dojść, co mąci w two­jej gło­wie, mu­si­my użyć innej sub­stan­cji.

– Broll… – wy­krztu­sił Dorem, po czym tar­gnął nim atak kasz­lu. – Obie­cu­ję, że cię za­tłu­kę…

– Dajże już spo­kój! Gdy­byś grzecz­nie usiadł i po­roz­ma­wiał, za­miast mnie ata­ko­wać, cała ta spra­wa oby­ła­by się bez więk­szej prze­mo­cy. A sko­roś do­stał już na­ucz­kę, to może za­czniesz współ­pra­co­wać? Gdy­by­śmy cię chcie­li zabić, to sam wiesz. Zrób, co chce­my, a jeśli okaże się, że twoje za­uro­cze­nie lady Tamar nie jest spraw­ką magii, bę­dziesz mógł pójść w dia­bły, czy co tam lu­bisz – obie­cał Broll.

– Co chcesz, żebym zro­bił?

– Na po­czą­tek się roz­bierz – wtrą­cił Ri­stos, ze skó­rza­nym miesz­kiem w ręku sta­jąc na­prze­ciw do­cho­dzą­ce­go do sie­bie ry­ce­rza. – Magia pły­ną­ca w two­jej zbroi, broni i po­zo­sta­łych przed­mio­tach, które masz przy sobie, prze­szko­dzi w po­zna­niu cią­żą­ce­go na tobie za­klę­cia.

– Nie ma żad­ne­go za­klę­cia – za­opo­no­wał Dorem. – I nie mam za­mia­ru się roz­bie­rać.

Sie­dzą­cy przy stole Broll wes­tchnął i zwró­cił spoj­rze­nie na maga. Ri­stos ski­nął po­ro­zu­mie­waw­czo, a ko­niusz­ki pal­ców jego wol­nej ręki za­lśni­ły, sy­piąc wokół iskra­mi. Dorem wie­dział, jak to się skoń­czy, więc roz­sąd­nie po­czął roz­pi­nać pasy zbroi. Po chwi­li stał już w sa­mych ga­ciach, gry­ma­sem twa­rzy oka­zu­jąc głę­bo­kie nie­za­do­wo­le­nie.

Ri­stos za­czerp­nął z miesz­ka garść skrzą­ce­go się pyłu i syp­nął nim na ry­ce­rza. Dro­bin­ki za­mi­go­ta­ły wokół syl­wet­ki Do­re­ma, a na­stęp­nie, ścią­ga­ne nie­wi­docz­ną siłą, ob­le­pi­ły jego bie­li­znę.

– Ma­gicz­ne gacie? – za­śmiał się Broll.

– Po aurze wno­szę, że na­są­czo­ne sil­nym za­klę­ciem usztyw­nie­nia – stwier­dził mag.

– Star­cze pro­ble­my w twoim wieku, Do­re­mie? – za­kpił skry­to­bój­ca i za­niósł się śmie­chem.

– To za­klę­cie usztyw­nia gacie, kiedy kto w nie ude­rzy, dur­niu. Sam żeś sobie też po­wi­nien takie spra­wić – żach­nął się ry­cerz.

– Dzię­ku­ję za radę, ale moja kuśka jesz­cze nie uwię­dła. – Broll nie od­pusz­czał. – No, ścią­gaj gacie, żad­nych dzie­wek tu nie ma, więc wsty­du nie bę­dzie.

Dorem za­klął pod nosem, ale po­le­ce­nie wy­ko­nał. Kiedy tylko sta­nął zu­peł­nie nagi, Ri­stos raz jesz­cze syp­nął w niego prosz­kiem. Tym razem dro­bin­ki osia­dły na całym ciele, jed­nak naj­gęst­sze ich sku­pi­ska ze­bra­ły się na po­licz­ku i pra­wej ręce. Na twa­rzy po­ły­ski­wa­ły czer­wo­ną smugą, prze­cią­gnię­tą od ucha do pod­bród­ka, zaś na ze­wnętrz­nej czę­ści dłoni roz­le­wa­ły się ciem­no­bor­do­wą plamą. Cza­ro­dziej zba­dał po­dej­rza­ne miej­sca do­kład­niej, po­mam­ro­tał, w za­du­mie przy­gła­dził brodę i wresz­cie orzekł:

– To klą­twa opar­ta o dość słabe za­klę­cie przy­wią­za­nia. Ze wzglę­du na na­tu­rę czaru efekt prze­no­szo­ny jest za spra­wą do­ty­ku i utrzy­mu­je się przez co naj­wy­żej kilka dni.

– Czyli tylko czę­sta stycz­ność za­pew­nia stałe przy­wią­za­nie? – do­cie­kał Broll.

– Nie mam za­mia­ru tego dłu­żej zno­sić – zi­ry­to­wał się Dorem i się­gnął po gacie.

– Za­miast się obu­rzać, le­piej po­myśl, z czym twoja ręka i po­li­czek mają re­gu­lar­ny kon­takt – po­ra­dził przy­ja­cie­lo­wi skry­to­bój­ca.

– To jest farsa…

– Ko­chasz lady Tamar?

Py­ta­nie Brol­la za­sko­czy­ło Do­re­ma.

– Chyba…

– Chyba? Jesz­cze go­dzi­nę temu byłeś gotów mnie po­chla­stać w imię tej chyba mi­ło­ści. Napar Ri­sto­sa stłu­mił dzia­ła­nie klą­twy, nie do­strze­gasz tego? Po­myśl, Dorem, co czę­sto do­ty­ka two­jej dłoni oraz twa­rzy i może prze­no­sić klą­twę? No!

Wyraz sku­pie­nia na twa­rzy ry­ce­rza w kilka se­kund prze­szedł w zdu­mie­nie, a na­stęp­nie prze­obra­ził się w maskę nie­na­wi­ści.

– Suka! – ryk­nął Dorem. – Za­tłu­kę!

– Hej! – ucie­szył się Broll. – To jest Dorem, któ­re­go znam!

– Naj­pierw ta żmija, a potem po­li­czę się z tobą.

– No, już nie strasz, nie strasz. Po co mamy za­bi­jać Tamar, kiedy ona sama może to zro­bić?

– Jak to: sama? – zdzi­wił się Dorem.

– Mam taki po­mysł… Po­trzeb­na nam bę­dzie pomoc Ri­sto­sa, wy­ciecz­ka do kom­nat lady Tamar – a w za­sa­dzie to dwie wy­ciecz­ki – i coś, co może ci się nie spodo­bać. Bę­dziesz mu­siał od­gry­wać rolę za­mor­skie­go szlach­ci­ca jesz­cze przez dwa dni. Po­słu­chaj, a sam uznasz, że warto: ju­trzej­sze­go wie­czo­ra…

 

***

 

Loża, którą Dorem dzie­lił z Tamar oraz kil­ko­ma in­ny­mi da­ma­mi, a także to­wa­rzy­szą­cy­mi im ry­ce­rza­mi, przy­le­ga­ła bez­po­śred­nio do loży króla. Gwar ty­się­cy gło­sów roz­dzie­rał uszy nawet tutaj, po prze­ciw­nej wzglę­dem try­bun dla po­spól­stwa stro­nie kró­lew­skie­go am­fi­te­atru. Ca­ło­dzien­ne ob­cho­dy świę­ta bo­gi­ni Zo­rath za­wsze koń­czy­ły się wiel­kim spek­ta­klem, zło­żo­nym z dzie­sią­tek walk to­czo­nych ku ucie­sze ga­wie­dzi, po­mię­dzy ludź­mi i spro­wa­dza­ny­mi na tę oka­zję be­stia­mi.

Krwa­we zma­ga­nia trwa­ły już od kilku dwóch go­dzin, a naj­bar­dziej zda­wa­ły się in­te­re­so­wać Tamar, która miast sie­dzieć na wy­god­nym fo­te­lu jak po­zo­sta­łe damy, stała przy ba­lu­stra­dzie, z uśmie­chem ko­men­tu­jąc to, co dzia­ło się po­ni­żej.

Krzy­ki i wycie mo­tło­chu jesz­cze przy­bra­ły na sile, kiedy na sce­nie po­ja­wił się ogrom­ny skal­ny niedź­wiedź, ry­kiem oznaj­mia­jąc swoje przy­by­cie. Po chwi­li z wrót po prze­ciw­nej stro­nie wy­pusz­czo­no drugą be­stię – nieco mniej­szą, lecz rów­nie za­ja­dłą man­ti­ko­rę, któ­rej pod­cię­to skrzy­dła, by nie ule­cia­ła. Zwie­rzę­ta po­czę­ły ob­cho­dzić się do­oko­ła, i już zda­wa­ło się, że któ­reś zde­cy­du­je się na atak, kiedy z ko­lej­nych wrót wy­pa­dła para wor­gów o wil­czych py­skach i kol­cza­stych grzy­wach, stro­szą­cych się na sze­ro­kich grzbie­tach. Zwin­niej­sze i szyb­sze od dwóch po­zo­sta­łych be­stii, rzu­ci­ły się na niedź­wie­dzia, ata­ku­jąc z dwóch stron jed­no­cze­śnie. Man­ti­ko­ra cof­nę­ła się, za­ry­cza­ła, po czym przy­pa­dła do ziemi, ko­ły­sząc skor­pio­nim ogo­nem, jakby cze­ka­ła na do­god­ną oka­zję, by za­ata­ko­wać któ­re­goś z osła­bio­nych walką prze­ciw­ni­ków.

– Gi­drun, ty nie­zda­ro! – krzyk­nę­ła Tamar, po czym ude­rzy­ła służ­kę w po­li­czek. – Każę cię wy­ba­to­żyć, głu­pia dzie­wu­cho! Do­re­mie!

Lady spoj­rza­ła na ry­ce­rza, zmie­nia­jąc gniew­ny wyraz twa­rzy w smut­ną minę.

– To na­szyj­nik od cie­bie, spadł po­mię­dzy be­stie! Nie znio­sła­bym, gdyby te po­two­ry go znisz­czy­ły!

– To tylko na­szyj­nik, lady. Be­stii nie za­in­te­re­su­je. A nawet jakby, to po­da­ru­ję ci inny, jesz­cze pięk­niej­szy – od­parł Dorem spo­koj­nie.

Przez mgnie­nie oka na twa­rzy Tamar do­strzec można było zmie­sza­nie.

Lady po­de­szła do ry­ce­rza, po­pra­wia­jąc po­je­dyn­czą rę­ka­wicz­kę – nie­gdyś jej znak roz­po­znaw­czy, który już dawno stał się obo­wią­zu­ją­cą wśród dam i szlach­cia­nek modą. Się­gnę­ła po­licz­ka Do­re­ma.

– Pro­szę, uko­cha­ny – szep­nę­ła. – Prze­cież nie brak ci od­wa­gi.

Ry­cerz zła­pał dłoń Tamar i przy­ci­snął mocno do twa­rzy, nie pusz­cza­jąc, kiedy pró­bo­wa­ła się wy­rwać.

– Nie brak – od­szep­nął Dorem. – A ta rę­ka­wicz­ka, moja uko­cha­na, ta rę­ka­wicz­ka już dzia­ła ina­czej. Wczo­raj­szej nocy przy­ja­ciel rzu­cił na nią za­klę­cie od­wrot­no­ści. Teraz to ty mu­sisz mnie ko­chać, Tamar. Ro­zu­miesz?

– Tak. – Głos lady był po­zba­wio­ny emo­cji, a wpa­tru­ją­ce się w Do­re­ma oczy puste.

– Nie po­wiesz ni­ko­mu, praw­da?

– Nie.

– Po­nie­waż mnie ko­chasz i zro­bisz dla mnie wszyst­ko, tak?

– Tak.

Dorem ujął dziew­czy­nę za ło­kieć, po czym gład­kim ru­chem ścią­gnął rę­ka­wicz­kę z jej dłoni. Po­pro­wa­dził lady do ba­lu­stra­dy.

– Szko­da by­ło­by, gdyby be­stie znisz­czy­ły tak cu­dow­ny przed­miot ma­gicz­ny, praw­da? – za­py­tał Dorem, a na­stęp­nie ci­snął rę­ka­wicz­kę po­mię­dzy man­ti­ko­rę a wal­czą­cą trój­kę po­two­rów. – Nie ko­chasz mnie, Tamar. Ko­chasz tylko sie­bie. I tę rę­ka­wicz­kę. Idź, lady, skacz! Ratuj co ko­chasz.

Lady Tamar sko­czy­ła na arenę. Gi­drun, wciąż pod wpły­wem za­klę­cia, rzu­ci­ła się w ślad za swą panią, jed­nak Dorem zdo­łał ją zła­pać i od­cią­gnąć na bok. Kiedy wokół roz­po­czął się rwe­tes, nawet król, wy­glą­da­ją­cy dotąd na znu­żo­ne­go spek­ta­klem, po­de­rwał się na równe nogi. Wszy­scy wokół krzy­cze­li: ktoś po­na­glał do rzu­ce­nia się damie na ra­tu­nek, któ­raś lady pisz­cza­ła prze­ra­żo­na, inna mdla­ła, roz­pacz­li­we na­wo­ły­wa­nia Tamar do uciecz­ki mie­sza­ły się ze wzno­szo­ny­mi do Zo­rath mo­dła­mi, by bo­gi­ni oca­li­ła dziew­czy­nę.

Dorem nie cze­kał na dal­szy prze­bieg wy­da­rzeń. Zo­sta­wił wierz­ga­ją­cą służ­kę i szyb­ko opu­ścił am­fi­te­atr, by spo­tkać się z Brol­lem. Wra­ca­li do domu. Oczy­wi­ście po dro­dze mieli za­miar od­wie­dzić sie­dzi­bę rodu nie­szczę­sne­go sir Ha­lio­na, by ode­brać ho­no­ra­rium za śmierć lady Tamar.

Śmierć, któ­rej Dorem nie wi­dział. Opo­wia­da­ne nawet w Sker­rin, czę­sto prze­czą­ce sobie na­wza­jem, hi­sto­rie o szlach­cian­ce roz­szar­py­wa­nej na are­nie przez dzi­kie be­stie, w zu­peł­no­ści mu jed­nak wy­star­cza­ły. Naj­bar­dziej lubił tę, w któ­rej lady, po­mi­mo roz­le­głych ran, upar­cie pró­bo­wa­ła się­gnąć dep­ta­nej ła­pa­mi po­two­rów rę­ka­wicz­ki.

Ta pa­so­wa­ła Do­re­mo­wi do Tamar. Chciał wie­rzyć w jej praw­dzi­wość.

Koniec

Komentarze

Na tyle ciekawy pomysł na tytuł, że wyjątkowo przed przeczytaniem muszę go pochwalić. 

Z opinią o opowiadaniu jeszcze się pojawię :)

Powodzenia w konkursie. 

Czytasz na własną odpowiedzialność.

Hej 

Fajne opowiadanie i fajny tytuł :D. Humor, akcja i intryga wszystko dobrze opisane. Postacie ciekawe może oprócz maga, dla którego zabrakło pełniejszego opisu. 

Opowiadanie stoi na intrydze Lady Tamar i jej magicznej rękawiczki. Świetnie trzymałeś mnie w niepewności. Zastanawiałem się( pewnie wraz z Dorem), o co chodzi zabójcy. Po trochu ujawniałeś co tak właściwie się dzieje i o co planuje Lady Tamar. Jednak to co wymyślił Broll na finał opowiadania … no nie wiem, jakoś mnie nie przekonuje . Właściwie mógł ją zastrzelić już na początku historii. Chyba, że najpierw chciał odczarować przyjaciela, ale i tak następnie mogli zabić Lady Tamar w jakiś cywilizowany sposób i mniej rzucający się w oczy :D. Opowiadanie bardzo dobre ale zabrakło mi wisienki na koniec :) 

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Całkiem przyjemna lektura. Podoba mi się, jak pomysłowo reinterpretujesz motyw Schillerowej Rękawiczki. Tam był rycerz, który i odzyskał przedmiot, i rzucił igrającą jego życiem kochankę – a tutaj łotr bez honoru, więc i skutek odpowiednio inny. Nie da się ukryć, że zdrowszy dla tkanki społecznej. Może honor rycerski powinien mieć zastosowanie tylko do prawdziwych dam, a nie manipulatorek i sadystek jak ta.

Tylko zakończenie, choć bardzo malownicze, rzeczywiście o tyle kłopotliwe, że musi spowodować wątpliwości i śledztwo. Jeżeli w tym świecie uroki modyfikujące zachowanie są na porządku dziennym, to nikt raczej nie uwierzy, że lady Tamar rzuciła się za rękawiczką w przystępie samobójczego szaleństwa. Wprawdzie prawdziwa tożsamość sir Dorema nie jest znana, ale będą szukać. Nawiasem mówiąc, przez moment w końcowej scenie byłem gotów uwierzyć, że jej jednak nie spuści na arenę, tylko zatrzyma jako niewolnicę.

Wewnątrz komnaty Lady Tamar usiadła na brzegu łoża

Nie ma powodu, aby “sir, lady” pisać wielką literą, chyba że listownie w zwrocie do adresata – to całkiem jak “pan, pani, ty”.

– Za swoją niezdarność czekać cię będzie oczywiście kara.

Twoją.

– Z czego się śmiejesz, durniu? – Syknął Broll, ruszając w stronę Dorema.

“Syknął” małą literą, czynność związana z wymową.

opuścił ten łez padół. A konkretnie spadół z murów zamku

Z tym “spadół” to celowa gra słów? Nie jestem do końca pewien, czy wyszło naturalnie.

kiedy na piaszczystej scenie pojawił się ogromny skalny niedźwiedź, wściekłym rykiem oznajmiając swoje przybycie.

Tu miałem wrażenie lekkiego nadmiaru przymiotników.

 

Polecam do Biblioteki i pozdrawiam ślimaczo!

Ciekawa intryga i wykorzystanie magii. Dobrze się czytało. Powodzenia.

Hej!

 

@Młody pisarzu – no, to jak przeczytasz, to zapraszam do narzekania ;)

 

@Bardjaskier

 

Postacie ciekawe może oprócz maga, dla którego zabrakło pełniejszego opisu. 

Gdyby mnie limit nie trzymał, to jeszcze dodałbym historię, jak Dorem zjednał sobie dwór królewski, a także rozwinąłbym Ristosa, dla którego też miałem przygotowaną historię osiedlenia się w tej szemranej okolicy. Niestety limit to kurtyzana i musiałem ciąć :)

 

Jednak to co wymyślił Broll na finał opowiadania … no nie wiem, jakoś mnie nie przekonuje . Właściwie mógł ją zastrzelić już na początku historii.

Założyłem, że Broll wziął to zlecenie tylko dlatego, że miał informacje o Doremie, który przebywa w Sult. Kiedy dowiedział się z ust Tamar, którą podsłuchiwał, że Dorem to jej kochanek, postanowił nie ubijać damy i spotkać się z przyjacielem oraz wyjaśnić kilka spraw.

 

następnie mogli zabić Lady Tamar w jakiś cywilizowany sposób i mniej rzucający się w oczy :D.

Zemsta najlepiej smakuje na zimno. A zwykłe zabicie Tamar to słaba zemsta, lepsza taka, w której zwracasz broń przeciwnika przeciwko niemu. No i bez tego pomysłu nie spełniłbym hasła konkursowego, czyli “rękawicy odwrotności”.

 

@Ślimaku

 

łotr bez honoru, więc i skutek odpowiednio inny. Nie da się ukryć, że zdrowszy dla tkanki społecznej. Może honor rycerski powinien mieć zastosowanie tylko do prawdziwych dam, a nie manipulatorek i sadystek jak ta.

O! To, to właśnie! Zawsze mnie mierzi, kiedy bohater honorowo chce potraktować kogoś, kto krzty honoru w sobie nie ma. Ogień zwalczaj ogniem, a zabawa w honor jest dobra i właściwa tylko wtedy, gdy adwersarz również wie, co to honor i ceni go w podobnym stopniu.

 

Jeżeli w tym świecie uroki modyfikujące zachowanie są na porządku dziennym, to nikt raczej nie uwierzy, że lady Tamar rzuciła się za rękawiczką w przystępie samobójczego szaleństwa.

Nigdy nie napisałem fantasy, choć swego czasu sporo się go naczytałem. Sporo grałem też w D&D oraz inne gry high fantasy i uznałem, że coś takiego przejdzie. Załozyłem sobie, że imperium, którego stolicą jest Sult, najlepsze lata ma już za sobą, a teraz toczy je degrengolada. Wspominam o tym tu i tam. Kolejne założenie jest takie, że magia jest w tym świecie czymś normalnym, dostępnym głównie dla tych zamożniejszych, jednak nie czymś niezwykłym. A skoro magiczna rękawiczka Tamar pozbawiła życia kilku już kawalerów i nikt się specjalnie nie przejął, nie wszęto szczegółowych dochodzeń, to i w przypadku Tamar szanse na skrupulatne dochodzenie do prawdy są niewielkie. Wolne Miasto Skerrin jest wolnym miastem, poza imperium, w znacznej odległości od stolicy – w nim ktoś z zewnątrz nie odważy się szukać, więc Broll i Dorem, po opuszczeniu Sult, nie muszą się bać, że ktoś za nimi podąży i będzie się mścił. Trochę mało miejsca miałem, więc sporo niedopowiedzeń zostało, mea culpa. A że deadline gonił, tekst skończyłem na dwa dni przed śmierciosznurkiem, to nawet nieoceniona pomoc avei i Ambush nie pozwoliły mi na dopieszczenie tego tekstu tak, jakbym chciał.

 

Babole poprawię jeszcze dziś, dzięki za ich wyłapanie :)

 

@Koalo

 

Dzięki za miłe słowa i życzenia :)

 

@Wszyscy – dziękuję za przybycie, przeczytanie i skomentowanie opowiadania. Wdzięczny jestem za feedback i za Wasze pozytywne opinie. Pozdrawiam serdecznie.

Q

Known some call is air am

Rzeczywiście “Rękawiczka” à rebours. Fajnie zagrałeś tytułem. 

Opowiadanie bardzo przyjemne w czytaniu. Momentami widać, że limit gonił, ale to to nie przeszkadza jakoś bardzo.

 

Cześć, czeke!

 

Dziękuję bardzo za odwiedziny, zapoznanie się z tekstem i pozostawienie po sobie komentarza :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć!

To ja krótko. Pozwolę sobie skopiować to, co pisałam na becie.

Nie jestem pewna, jak to opowiadanie kwalifikuje się jako heroic fantasy, ale na pewno było satysfakcjonujące w czytaniu, zarówno pod względem przebiegu fabuły, jak i zakończenia. I nawet humor się pojawił :) Według mnie Twoja próba zmierzenia się z fantasy jest całkiem dobra. I po reakcji innych widzę, że mimo wymyślania na ostatnią chwilę, Twój pomysł na tytuł odniósł sukces ;) Na pewno przyciąga uwagę, a o to przecież chodzi.

Klikam i pozdrawiam!

 

Dobry pomysł. Zakończenie dobrze pasowało do tego, kim byli dwaj przyjaciele. Z małym wyjątkiem, nie upewnili się czy zlecenie zostało wykonane. No chyba, że Broll gdzieś się czaił w okolicy i obserwował koniec tej zimnej (potem już dosłownie) damy.

Pozdrawiam.

Na szukanie lepszego świata nigdy nie jest za późno.

Podobało mi się odejście od schematu drogi. Sama wysłałam śmiałków w podróż, na dodatek znowu płynęli rzeką i tak się umęczyłam walką z prądem, że nie skończyłam.

U Ciebie jest magia i miecz, a nawet sztylet i wszystko co trzeba, a jednak wszystko jest trochę nienormalne;)

Yo!

 

@Avei

 

Raz jeszcze wielkie dzięki za szybki odzew i pomoc przy becie :) Sam tez nie jestem pewien czy to się kwalifikuje, jednak za sukces uważam już sam fakt, że dałem rade to napisać – w dodatku w terminie – a to, czy tekst będzie miał jakieś szanse w konkursie, uważam za rzecz drugorzędną. Cieszę się, że pomysł Ci się spodobał i dzięki za klika!

 

@Koryu

 

Dzięki za miłe slowa i podzielenie się komentarzem. Czy się upewnili? Raczej nie, bo i po co? Rozjuszony niedźwiedź, mantikora i dwa worgi – na bezbronną damulkę, próbująca sięgnąć rękawiczki to aż nadto, by mieć pewność jej losu ;)

 

@Ambush

 

I Tobie również dziękuję za betę i szybki odzew. Schemat drogi jest fajny, daje poczucie dynamiki – prawdę mówiąc bałem się, że moja opowieść jest zbyt statyczna, bowiem składa się z mało wartkich scen, z dwoma przyśpieszeniami w drugiej połowie tekstu. Jakoś od czasu “Ruch jest życiem” mam dość pisania dynamicznych scen ;)

Co to znaczy “nienormalne”? Jak na high fantasy to jest bardzo grzecznie przecież :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć, Outta Sewer.

– Za swoją niezdarność czekać cię będzie oczywiście kara. Nie myśl sobie, Gidrun, że dama o mojej pozycji może pozwolić, by coś takiego uszło płazem, o nie!

Wydaje mi się, że brakuje tutaj przecinka. 

Zacząłeś od bardzo klimatycznej sceny. Skrytobójca przylegający do muru wieży, z której okna sączy się światło. Wciągnęło. Natomiast przedstawienie Lady Tamar – antagonistki, kompletnie mnie nie kupiło. Zero szacunku do służki, brak jakichkolwiek pozytywnych cech… W tym momencie zacząłem podejrzewać, że Tamar nie będzie mi miała za wiele do zaoferowania. Więcej o niej nieco później. 

Broll jest dla mnie znacznie ciekawszą postacią, sprawnie zarysowałeś jego relacje z Doremem. Uwierzyłem w nią. Ich rozmowy są dla mnie OK, pokazują, że kiedyś byli przyjaciółmi.

Czarodziej wypada przy tym trochę blado, ale nie jest to zarzut, bo on odgrywa tylko epizodyczną rolę. Nie skupiasz się na nim za bardzo i sądzę, że to dobrze :) 

Dorem – dość typowa postać, ale ciekawy motyw ze zmianą życia z zabójcy na dworzanina. Bardzo misie. Poza tym jego największą zaletą jest relacja z Brollem, obie postacie dużo na niej zyskały, stały się bardziej wyraziste. Można im kibicować, z czego chętnie skorzystałem :)

Z Lady Tamarą mam spory problem. To taka typowa zła panna, która nie ma nic innego w życiu do roboty, jak tylko uprzykrzać innym życie. Zabija kolejnych rycerzy dla zabawy, prawda? Nie udało mi się znaleźć innego wyjaśnienia, a to… No rozumiem, limit znaków, ale będąc szczerym, liczyłem na coś więcej. Jasne, może być antagonista, który będzie na wskroś zły, ale jemu też przydałby się sensowny cel. Obecnie Tamara takiego nie ma. 

Przyznam, że bardzo mnie zaintrygował sposób, w jaki ginęli wybrańcy Tamary. Niestety trochę rozczarowała puenta. Chętnie zobaczyłbym tu jakąś intrygę, zaskakujące wyjaśnienie, a nie zwykłe zabijanie dla zabawy. OK, przepraszam, trochę długo ciągnę ten wątek, może zmieńmy temat? Może trochę o logice? 

Bardzo łatwo udało się czarownikowi zmienić działanie rękawiczki. Tamara ma tak ważny przedmiot i kompletnie go nie strzeże? To kolejny dowód na to, że… A przepraszam, miało już o niej nie być ;) Dla mnie poszło po prostu trochę za prosto, cóż jestem już takim marudą. 

I jeszcze moment śmierci Tamary. Dziwne, że nikt nie zainteresował się Doremem, który wyrzucił rękawiczkę na oczach setek ludzi (ktoś na pewno musiał to zauważyć) i gdy Tamara skoczyła nad dół, nawet specjalnie się tym nie przejął. 

Dobra, koniec marudzenia. 

Bardzo podobały mi się opisy, ładne, nasiąknięte klimatem i oddające ducha miejsc. Nie było ich za dużo ani za mało, co więcej zostały dobrze wkomponowane w historię, więc nie nudziły. 

Tempo fabuły dobre. Opowiadanie nie ciągnęło się, były miejsca na podbicie napięcia i na jego spadek. Pozwolę sobie napisać dokładniej, dlaczego tak uważam. 

Początek klimatyczny, wprowadzający postacie, a gdy zaczyna się dłużyć, zarzucasz haczyk – Tamara coś planuje. Chcę zobaczyć co, więc czytam dalej. Proste? Proste! Następnie spotkanie Brolla ze starym przyjacielem Dorem. Mnie tam kupiło. I po chwili wjeżdżasz niczym… Dobra, nie będę odskakiwać od tematu. Zarzucasz Super Wielki haczyk. Wybrańcy Tamary. Wszyscy zginęli i w to bardzo nietypowy sposób, budzący niepokój, ale i chęć poznania, co się kryje za tymi “nieszczęśliwymi wypadkami”. Samo rozwiązanie, co prawda mnie trochę rozczarowało, lecz o tym już mówiłem, więc nie będę się powtarzać. 

Dalej mamy całkiem ciekawe scenki, w których akcja posuwa się do przodu. Dla mnie gites. Przeczytałem z przyjemnością.

Kurczę, mam nadzieję, że niebawem będę miał więcej czasu na czytanie tutejszych tekstów, bo dostarczają one wiele przyjemności i można się z nich sporo nauczyć. 

O czym to ja… A, pamiętaj, że moja opinia jest wyłącznie subiektywna. Nie chciało mi się w każdym zdaniu pisać: “Uważam, że”, “Moim zdaniem”… Ale mam nadzieję, że jest to jasne, ponieważ moje umiejętności pisarskie nie pozwalają na wyrażanie obiektywnych myśli. Może kiedyś… :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w konkursie! 

 

 

Czytasz na własną odpowiedzialność.

O, jak ja lubię takie gry klasycznymi tematami i motywami! Doskonale i lekko ironicznie tę “Rękawiczkę” przerobiłeś na heroika, napisałeś barwne a żywe postacie, ciekawie przetworzyłeś klasyczną opowieść, zmieniając w niej znaki. Bardzo mi się podobało, ma mój głos w konkursie :)

Witaj.

Uwielbiam “Rękawiczkę” Schillera i często czytałam ją na lekcjach jako klasyczny przykład przy omawianiu epoki romantyzmu oraz etosu rycerskiego. Ten utwór ma w sobie niezwykły czar oraz urok, bohater to nie tyko wzór cnót wszelakich, ale i połączonej z roztropnością mądrości, zaś śliczna dama jego serca – cóż… okrutna i bezduszna femme fatale. :) Ogólne wrażenie, obok podziwu dla formy ukazania sedna problemu, zawsze zawierało pewną cząstkę współczucia dla szczerej, acz tak okrutnie zdeptanej miłości…

Czytając Twoje opowiadanie, do końca byłam przekonana, że “nadobna Marta” w postaci lady Tamar rzuci w twarz cudem wydobytą rękawiczkę, jak tamten rycerz… Szczególnie, jeśli umiała rzucać zaklęcia. :) Czary potrafią, jak widać, zdziałać cuda i zmienić nawet takie “czarne charaktery”, jak ona, nakazując posłuszeństwo. 

Pomysłowy spisek przyjaciół, z których jeden nie zamierzał brudzić sobie rąk mokrą robotą i zdecydował, aby to bestie wykonały za niego “zlecenie”. :)

I ta lista wcześniej zmarłych rycerzy-ukochanych Tamary… Niesamowite! :)

 

Z technicznych mam wątpliwości co do tych zdań:

Nie myśl sobie, Gidrun, że dama o mojej pozycji może pozwolić (przecinek?) by coś takiego uszło płazem, o nie!

Rusz się, zamiast stać jak kołek – ponaglił przyjaciela Broll i ruszył w stronę domu. – powtórzenie?

 

Pozdrawiam, powodzenia, klikam. :)

Pecunia non olet

Hej!

 

@Młody pisarz

 

To taka typowa zła panna, która nie ma nic innego w życiu do roboty, jak tylko uprzykrzać innym życie. Zabija kolejnych rycerzy dla zabawy, prawda? Nie udało mi się znaleźć innego wyjaśnienia, a to… No rozumiem, limit znaków, ale będąc szczerym, liczyłem na coś więcej. Jasne, może być antagonista, który będzie na wskroś zły, ale jemu też przydałby się sensowny cel. Obecnie Tamara takiego nie ma. 

Tak zabija dla zabawy. Czy zabawa nie może być celem samym w sobie? Ja na przykład gram czasem w Quake’a Arenę i robię to dla zabawy, nie potrzebuję żadnego innego celu. Jestem też sobie w stanie wyobrazić postać złą, której działania nie mają żadnego wyższego celu, oprócz dobrej zabawy, której definicją jest dla niej pognębianie, uprzykrzanie życia, doprowadzanie do śmierci. Ale rozumiem zarzut, więc tak tylko zwracam uwagę ;)

 

Przyznam, że bardzo mnie zaintrygował sposób, w jaki ginęli wybrańcy Tamary. Niestety trochę rozczarowała puenta.

Miałem frajdę z wymyślaniem tych śmierci poprzedników Dorema :) Szkoda, że puenta Cię rozczarowała, ale wszystkim nie dogodzę :)

 

Bardzo łatwo udało się czarownikowi zmienić działanie rękawiczki. Tamara ma tak ważny przedmiot i kompletnie go nie strzeże? To kolejny dowód na to, że…

Ristos wzmiankuje o tym, że zaklęcie, którym opatrzona jest rękawiczka nie jest jakieś specjalnie mocne, dlatego trzeba regularnie odnawiać kontakt z przedmiotem, by jego działanie dawało wymierne efekty. To w założeniu trochę high fantasy, a w high fantasy magiczne przedmiot nie są czymś wyjątkowo niezwykłym. Czy ten przedmiot nie jest dobrze strzeżony? Jest w zamku, w komnacie Tamar, w szufladzie w komodzie – nikt poza Tamar i służką Gidrun nie ma tam dostępu.

 

Dziwne, że nikt nie zainteresował się Doremem, który wyrzucił rękawiczkę na oczach setek ludzi (ktoś na pewno musiał to zauważyć) i gdy Tamara skoczyła nad dół, nawet specjalnie się tym nie przejął. 

O, pewnie wielu widziało. Ale po skoku lady zrobił się straszny rwetes, chaos, ludzie biegają, krzyczą, przepychaja sie itak dalej – w takim rabanie nie jest trudno zniknąć niezauważonym. A potem wyjazd z miasta i szukajcie wiatru w polu.

 

Kurczę, mam nadzieję, że niebawem będę miał więcej czasu na czytanie tutejszych tekstów, bo dostarczają one wiele przyjemności i można się z nich sporo nauczyć. 

Ja też mam cały czas nadzieję, że znów będę miał na tyle czasu, żeby częściej czytać tutejsze teksty :)

 

Dzięki za przeczytanie, opinię i podzielenie się wątpliwościami :)

 

@ninedin

 

Cieszę się, że przypadło Ci do gustu :) Dziękuję również za klika i głos. Początkowo chciałem pisać coś innego, ale jakoś mi się Schiller przypomniał i kiedy już się na nim zafiksowałem, fabuła sama się pojawiła. Wystarczyła ją tylko spisać :)

 

Dzięki za odwiedziny i komentarz!

 

@bruce

 

zawsze zawierało pewną cząstkę współczucia dla szczerej, acz tak okrutnie zdeptanej miłości…

U mnie tego nie ma, bo uczucie szczere być nie mogło – w końcu to czar działał ( i nie chodzi o czar lady Tamar ;))

 

Pomysłowy spisek przyjaciół, z których jeden nie zamierzał brudzić sobie rąk mokrą robotą i zdecydował, aby to bestie wykonały za niego “zlecenie”.

Wiesz, oni mogli pobrudzić ręce, ale po co, skoro mozna wszystko tak poustawiać, że rzeczy same się dzieją i pozostaje z satysfakcją patrzeć jak plan się ziszcza? :))

 

Dzięki za odwiedziny i klika, bruce :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

I ja dziękuję, było mi bardzo miło przypomnieć sobie genialny wiersz przy tak świetnej lekturze, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Tak zabija dla zabawy. Czy zabawa nie może być celem samym w sobie?

Może, ale to dosyć sztampowy cel. Stworzyłeś z niej postać, która jest zła, bo jest zła, a trochę mi się przejadły takie charaktery ;) 

Miałem frajdę z wymyślaniem tych śmierci poprzedników Dorema :)

Nie wątpię, bo przyznam, że czytanie o tych śmierciach było bardzo przyjemne było ciekawe :D

Dzięki za przeczytanie, opinię i podzielenie się wątpliwościami :)

To moje marudzenie. Muszę się go pozbyć, bo czasem coś mi nie pasuje nawet w tych najlepszych tekstach, które prawie wszystkim się podobają. Nie lubię wytykać wad opowiadań, wolę pisać o zaletach. 

Czytasz na własną odpowiedzialność.

Hej, hej

– Halvora Popaprańca? Trudno nie pamiętać. Ochlej, gwałtownik i stary zbereźnik, co w połączeniu z niebywałym talentem magicznym czyniło z niego niezapomnianą personę.

To jest infodump dialogowy.

A konkretnie spadół

literówka?

 

Podobało mi się. Ma bardzo oldschoolowy klimat – skrytobójca pod oknami, upadające imperium, turnieje i spiski, umowy w ciemnych zaułkach i magowie, którzy nie są gandalfowatymi ostojami mądrości. Bardzo fajne wykorzystanie atrybutu, jedne z lepszych, które czytałem. Ładnie opisujesz lokacje, czuć, że ten świat gdzieś tam żyje, a nie jest tylko dodatkiem.

Bohaterowie – mimo tylko 22k znaków – są dość charakterystyczni (chociaż na początku dałeś dość sporo imion) i sympatyczni w swoich bandyckich charakterach.

Nie jestem przekonany, czy gadanie z Tamar na chwilę przed tym, jak rzuca się na arenę, to dobry pomysł, by nie wzbudzać podejrzeń, ale skoro bohaterowie i tak się od razu ewakuowali…

W każdym razie z przyjemnością daję kopa do Biblioteki.

Pozdrawiam

 

 

Misię. Fajny tytuł i bardzo dobre wykorzystanie atrybutu. No i jeszcze plus za nawiązanie literackie.

Postacie też sympatyczne. Przynajmniej te, które mają sympatię wzbudzać.

Zaklęte gacie to też ciekawy wątek.

A finał mi się spodobał. Nie ma to jak skrytobójca z fantazją. No, ale ten zawód chyba wymaga wyobraźni i nutki szaleństwa.

opuścił ten łez padół. A konkretnie spadół z murów

To celowe?

Babska logika rządzi!

Fajne.

Hej!

 

@Zan

 

To jest infodump dialogowy.

Ano jest. Ale dotyczy postaci niewystępującej w opowiadaniu, więc sobie pozwoliłem ;)

 

literówka?

Nope :)

 

Nie jestem przekonany, czy gadanie z Tamar na chwilę przed tym, jak rzuca się na arenę, to dobry pomysł, by nie wzbudzać podejrzeń, ale skoro bohaterowie i tak się od razu ewakuowali…

To heroic, takie rzeczy się zdarzają. To jak ten motyw z bohaterem/złoczyńcą, który odchodzi nie odwracając się, kiedy za jego plecami malowniczo coś wybucha. Dorem opuszcza amfiteatr, gdzie panuje chaos z powodu wydarzeń, które sam zapoczątkował :)

 

@Finkla

 

A finał mi się spodobał. Nie ma to jak skrytobójca z fantazją. No, ale ten zawód chyba wymaga wyobraźni i nutki szaleństwa.

Trochę sprawozdawczo wyszedł, ale chyba w klimacie, bo pasował mi do heroicowych złoczyńców.

 

@pawelek

 

Dzięki!

 

Dziękuję Wam za zapoznanie się z tekstem, kliki i podzielenie się opinią.

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

 

Known some call is air am

Mam mieszane odczucia.

 

Pod względem fabularnym tekst zaczyna się interesująco, ale potem robi się coraz bardziej przewidywalny. Rzucony na “rycerza” urok, jego nadchodząca zguba, fakt, że czarodziejskim przedmiotem jest rękawiczka oraz to, w jaki sposób zginie niecna lady dało się bez większego kłopotu wydedukować z pewnym wyprzedzeniem. Jedyną prawdziwą niespodzianka był dla mnie fakt, że panowie się znają.

Tekst mocno cierpi też nieco od nadmiaru mówienia, a niedostatku pokazywania – w zasadzie o wszystkim nam opowiadasz, a nie pokazujesz niemal nic. Skutek jest taki, że od momentu spotkania w ciemnej uliczce ciągle czekałem, kiedy skończysz z ekspozycją i przejdziesz do mięska – ale nie doczekałem się.

Kreacja postaci to najjaśniejszy punkt tekstu, panowie wypadają wiarygodnie i dość sympatycznie. Ich dialogi są żywe (choć gęste od ekspozycji, która trochę tam bruździ), a relacja zarysowana w sposób bardzo umiejętny. Antagonistka dla odmiany tak papierowa, jak to tylko możliwe. Brakuje jej niestety wąsa do kręcenia.

Światotwórstwo poprawne, bez fajerwerków. Gacie sympatyczne, acz niestety nie okazały się przydatne – a szkoda, bo aż się prosi. ;) Poza tym w zasadzie klasyczny fantasyland.

 

Czep konkretny:

Krwawe zmagania trwały już od kilku dwóch godzin

Cześć, Outta!

 

Tylko pierwsza i ostatnia część są wyjustowane – ostrzę widły. To niedopuszczalne! ;)

Muszę przyznać, że względem dotychczasowych tekstów z drogi krótkiej Twój mi się podoba całkiem całkiem. Zasługa w tym, że nie chciałeś w 23k znaków opowiedzieć epickiej wyprawy na drugi koniec świata, tylko wybrałeś krótką historię.

Fajnie zarysowałeś przy tym bohaterów, wychodzą całkiem spoko. Odpuściłeś też tłumaczenia mechanizmów magii, a wszystko było dość klarowne.

To co mi się nie podobało, szczególnie w 1 scenie, to skaczący sobie narrator wszechwiedzący. Ja po prostu tego nie lubię, a do tego miałeś sytuację, gdzie Broll nasłuchuje tuż poniżej krawędzi parapetu, opisujesz, co dzieje się w środku i odniosłem wrażenie, że bohater też to widzi. Wyszło trochę niezręcznie.

No i uciekły sceny wykradnięcia i zwrotu rękawiczki – napisałeś, że muszą tam się wybrać, a to okazja do fajnej przygody w trakcie.

Mimo marudzeń – całkiem fajny tekst, jak na taką objętość.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Lubię czytać takie historie, zwłaszcza że ostatnio przeczytałam sagę o duecie skrytobójcy i najemnika, a później trylogię o innym skrytobójcy :p. Więc wpisujesz się w trend. Postacie sympatyczne na swój sposób i ciekawe, akcja fajnie opisana. Nie ma zbytnich dłużyzn, wszystko jest klarowne. Początek zaciekawia, a znajomość panów zaskakuje. Końcówka satysfakcjonująca :).

Podobało mi się. Fajnie wykorzystany motyw rękawiczki, fajni bohaterowie, odrobina humoru. Masz tu wszystko, czego potrzeba ;) Zakończenie też satysfakcjonujące. Bym klikła, ale nie potrzebujesz.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka