- Opowiadanie: zygfryd89 - Umknąć przed wiatrem

Umknąć przed wiatrem

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Umknąć przed wiatrem

Bruno uwa­żał za naj­cu­dow­niej­sze w domu dziad­ka Ra­imun­da to, że na każ­dym kroku można było na­po­tkać jakąś bi­blio­tecz­kę.

Naj­więk­sza mie­ści­ła się w sa­lo­nie, gdzie od­dzie­lo­ne od świa­ta grubą szybą tomy pre­zen­to­wa­ły dum­nie grzbie­ty. Znaj­do­wa­ły się tam wszyst­kie po­zy­cje, które po­wi­nien po­sia­dać praw­dzi­wy Nie­miec, a żadna z nich zbyt­nio chłop­ca nie in­te­re­so­wa­ła. Kuch­nia oka­za­ła się na­tu­ral­nym śro­do­wi­skiem dla innej bi­blio­tecz­ki – książ­ki ku­char­skie i cza­so­pi­sma wa­la­ły się na re­ga­le obok wagi i cu­kier­ni­cy. W dziad­ko­wej sy­pial­ni bi­blio­tecz­ką można było na­zwać mały zbio­rek czy­ta­nych przed snem po­wie­ści, który mu­siał wy­two­rzyć się zu­peł­nie spon­ta­nicz­nie i za­pew­ne pod­le­gał czę­stym zmia­nom za­war­to­ści. Nawet w ła­zien­ce, na półce nad wanną, stało kilka wy­słu­żo­nych po­zy­cji.

W po­ko­ju, w któ­rym Bruno spał, gdy przy­jeż­dżał na wa­ka­cje, rów­nież można było zna­leźć kilka tu­zi­nów ksią­żek, przy­go­to­wa­nych spe­cjal­nie dla niego. Dzia­dek po­zwa­lał mu czy­tać na­praw­dę cu­dow­ne rze­czy, zu­peł­nie inne od tego, co wpa­ja­li w szko­le.

W domu ukry­ta była jesz­cze jedna bi­blio­tecz­ka, o ist­nie­niu któ­rej Bruno wie­dzieć nie po­wi­nien. Od­krył ją przy­pad­kiem pod­czas ze­szło­rocz­ne­go lata.

Zda­rzy­ło się to w lip­co­wy wie­czór. Wi­dząc dziad­ka scho­dzą­ce­go do piw­ni­cy, chło­piec ru­szył za nim, gdyż bab­cia wła­śnie wo­ła­ła na ko­la­cję. Męż­czy­zna znik­nął za drzwia­mi, za­mknął je de­li­kat­nie, a póź­niej prze­krę­cił zamek.

Czy chciał coś ukryć? Cie­ka­wość za­wład­nę­ła chłop­cem nie na żarty. Przy­ło­żył oko do nie­uży­wa­nej dziur­ki na klucz. O dziwo, widać było przez nią mniej wię­cej po­ło­wę piw­ni­cy.

Ledwo po­wstrzy­mu­jąc śmiech, dumny ze swej prze­bie­gło­ści, ob­ser­wo­wał dziad­ka. Ten wyjął coś z drzwi­czek otwar­tej szaf­ki, a potem za­trzy­mał się przed pustą ścia­ną. Przez chwi­lę stał bez ruchu, po czym rzu­cił spoj­rze­nie w stro­nę scho­dów. Bruno wzdry­gnął się, lecz nie ode­rwał wzro­ku. Nie widzi mnie, po­my­ślał.

Męż­czy­zna wło­żył klucz w jakąś nie­wi­docz­ną szcze­li­nę, prze­krę­cił, po czym otwo­rzył ukry­te drzwi i znik­nął za nimi.

Chło­piec nie do­strze­gał, co znaj­du­je się w kry­jów­ce, lecz na­brał po­dej­rzeń, że to bi­blio­tecz­ka, gdyż dzia­dek po­ja­wił się po chwi­li z książ­ką w ręku. Scho­wał ją za pa­zu­chą, za­mknął drzwi i odło­żył klucz na miej­sce. Gdy za­czął zmie­rzać w stro­nę scho­dów, Bruno umknął do swo­je­go po­ko­ju.

Za­fa­scy­no­wa­ny, długo nie mógł za­snąć. Ja­kie­go ro­dza­ju książ­ki trzy­ma tam dzia­dek? I dla­cze­go je ukry­wa?

Tuż po pół­no­cy Bruno wy­mknął się z po­ko­ju i prze­mknął przez po­grą­żo­ny w mroku dom.

Włą­czył świa­tło w piw­ni­cy, spoj­rzał w dół scho­dów i nagle ogar­nął go strach. Po­miesz­cze­nie było za­dba­ne, jak każde w po­sia­dło­ści dziad­ka, uno­si­ła się w nim jed­nak aura ta­jem­nic i za­po­mnie­nia. Przy­po­mniał sobie opo­wie­ści o po­two­rach, które zwy­kły ukry­wać się w ta­kich miej­scach. Szyb­ko zga­nił się w my­ślach. Po­two­rów już nie ma, przy­po­mniał sobie.

Zszedł na dół, wyjął klucz z szaf­ki i pod­szedł do pu­stej ścia­ny. Od­na­le­zie­nie dziur­ki za­ję­ło mu nie­mal pół go­dzi­ny, lecz w końcu zdo­łał otwo­rzyć ukry­te drzwi.

Za nimi znaj­do­wa­ła się me­tro­wej głę­bo­ko­ści wnęka, na końcu któ­rej wi­sia­ło kilka krzy­wych półek. Książ­ki – łącz­nie może setka – miały różne roz­mia­ry, gru­bo­ści i ko­lo­ry. Wszyst­kie wy­glą­da­ły na stare i pod­nisz­czo­ne, miały sfa­ty­go­wa­ne grzbie­ty, po­żół­kłe kart­ki, roz­pa­da­ją­ce się okład­ki.

Bruno wziął do ręki jeden z tomów i za­czął wer­to­wać. Żad­nych ilu­stra­cji, kil­ka­set stron za­dru­ko­wa­nych tek­stem o małej czcion­ce. I co naj­dziw­niej­sze – w nie­zna­nym mu ję­zy­ku.

Pró­bo­wał prze­czy­tać frag­ment na głos, zna­leźć słowa, które będą wy­da­wa­ły się zna­jo­me. Bez po­wo­dze­nia. Li­te­ry uży­wa­ne w tym dzi­wacz­nym ję­zy­ku były takie same lub zbli­żo­ne do tych w nie­miec­kim, jed­nak chło­piec nie miał po­ję­cia, z ja­kiej czę­ści świa­ta może po­cho­dzić ten zapis.

Odło­żył książ­kę i się­gnął po na­stęp­ną. A póź­niej jesz­cze jedną. We wszyst­kich od­na­lazł to samo pismo.

Spraw­dzał ko­lej­ne po­zy­cje o nie­od­gad­nio­nych ty­tu­łach, na­pi­sa­ne przez au­to­rów o obco brzmią­cych na­zwi­skach. Jedna z nich mu­sia­ła być tomem wier­szy, gdyż na każ­dej stro­nie wid­nia­ło je­dy­nie kil­ka­dzie­siąt słów uło­żo­nych jak od li­nij­ki. W innej zna­lazł ilu­stra­cje – kon­nych wo­jow­ni­ków, po­tęż­ne twier­dze, ol­brzy­mie stare ar­ma­ty. W ko­lej­nej, bo­ga­to wy­da­nej, wi­dział nagą parę, wiel­ką łódź na morzu, bro­da­te­go męż­czy­znę na czele tłumu i tego sa­me­go je­go­mo­ścia na górze trzy­ma­ją­ce­go ja­kieś ta­blicz­ki.

Usły­szał od­le­gły hałas i serce po­de­szło mu do gar­dła. Odło­żył trzy­ma­ną książ­kę, za­mknął kry­jów­kę, po­zbył się klu­cza i wró­cił do po­ko­ju.

Dzia­dek oczy­wi­ście szyb­ko zo­rien­to­wał się, że wnuk od­krył jego se­kret.

– Książ­ki na półce są jak kla­wi­sze w for­te­pia­nie. – Nie wy­glą­dał na za­gnie­wa­ne­go, lecz chyba się de­ner­wo­wał. – Jak żoł­nie­rze pod­czas musz­try. Prze­su­niesz jedną, od razu widać. Choć w tym wy­pad­ku po­ło­wa była nie na swoim miej­scu.

– Co to za język? – za­py­tał. My­ślał bar­dzo długo i miał swoją teo­rię. – Umiesz w nim mówić? Czy… – Wska­zał pal­cem na las roz­cią­ga­ją­cy się za oknem.

– Przede wszyst­kim to musi być nasza ta­jem­ni­ca. Obie­casz, że ni­ko­mu nie po­wiesz, co zna­la­złeś w piw­ni­cy? Nawet babci i ro­dzi­com?

– Obie­cu­ję. – A więc był po­wier­ni­kiem se­kre­tu. Eks­cy­tu­ją­ce. Tylko co po­wie­dzie­li­by o tym w szko­le?

– Pew­ne­go dnia wszyst­ko ci wy­ja­śnię, od po­cząt­ku. Jed­nak mu­sisz być cier­pli­wy. – Męż­czy­zna pod­szedł do okna i oparł dło­nie na pa­ra­pe­cie. – A więc sły­sza­łeś o nich, praw­da? O tych, któ­rzy żyją głę­bo­ko w pusz­czy?

Bruno po­ki­wał głową.

– Oni na­praw­dę ist­nie­ją – kon­ty­nu­ował dzia­dek. – Znam ich język. Utrzy­mu­je­my pewne… re­la­cje. Tyle na razie mogę ci po­wie­dzieć. Bądź cier­pli­wy, a może pew­ne­go dnia i ty ich po­znasz.

– Kim oni są? Skąd znasz ich język?

Dzia­dek uśmiech­nął się, lecz był w tym pe­wien smu­tek.

– Są bar­dzo po­dob­ni do nas.

W tamte wa­ka­cje Bruno nie do­wie­dział się ni­cze­go wię­cej.

*

Volks­wa­gen taty zwol­nił, gdyż widać było już dom dziad­ka. Biały, za­dba­ny bu­dy­nek wy­glą­dał na tle ścia­ny lasu ni­czym twier­dza bro­nią­ca ludzi przed nie­opi­sa­ną grozą dzi­czy. Bruno nie mógł się do­cze­kać na te­go­rocz­ne wa­ka­cje. Zrobi wszyst­ko, by po­znać ta­jem­ni­cę.

Przy­wi­tał się z bab­cią i dziad­kiem, po czym po­szedł za­nieść torby do po­ko­ju. Za­uwa­żył, że wsta­wi­li tu jakiś mocno wie­ko­wy kom­pu­ter. Choć nie­któ­rzy ko­le­dzy Bru­no­na spę­dza­li przed mo­ni­to­ra­mi całe dni, on wolał książ­ki. Z za­do­wo­le­niem stwier­dził, że w cza­sie jego nie­obec­no­ści bi­blio­tecz­ka obok okna wzbo­ga­ci­ła się o kilka no­wych po­zy­cji.

Ro­dzi­ce zo­sta­li na ko­la­cji, a po­nie­waż po­go­da była sło­necz­na, wszy­scy za­sie­dli w ogro­dzie, przy sta­rym, drew­nia­nym stole. Kiedy roz­mo­wy ze­szły na temat po­li­ty­ki, Bruno uznał, że nad­szedł czas za­cząć pierw­szą lek­tu­rę.

Po za­pad­nię­ciu zmro­ku ro­dzi­ce od­je­cha­li i nie­dłu­go potem chło­piec za­czął szy­ko­wać się do snu. Na chwil­kę sta­nął przy oknie swej sy­pia­li i za­czął ob­ser­wo­wać ciem­ną ścia­nę drzew. Jeden z naj­więk­szych lasów w kraju. Kil­ka­set ty­się­cy hek­ta­rów, jak spraw­dził w ja­kiejś książ­ce. Mogło tam znaj­do­wać się do­słow­nie wszyst­ko.

Jutro od­wie­dzi Lu­ca­sa, swo­je­go wa­ka­cyj­ne­go przy­ja­cie­la miesz­ka­ją­ce­go kilka domów dalej. Miał na­dzie­ję, że chło­piec nie po­je­chał nad Bał­tyk jak w ze­szłym roku. Co cie­ka­we, to Lucas pierw­szy po­wie­dział Bru­no­no­wi o isto­tach z pusz­czy. To było dwa albo trzy lata temu.

– Miesz­ka­ją w lesie? To po­two­ry? – za­py­tał wtedy Bruno.

Ba­wi­li się na ma­lu­teń­kim placu zabaw, je­dy­nym w wio­sce.

– Nie po­two­ry – od­parł Lucas, huś­ta­jąc się od nie­chce­nia.

– Lu­dzie?

– Nie wiem. Tata nie po­wie­dział.

– Od dawna tam są?

– Tak, bar­dzo dawna. Byli tu przed nami.

– Co jesz­cze mówił?

– Po­wie­dział mamie, że to chyba ci, co… jak to było… „umknę­li przed wia­trem”.

– Nie ro­zu­miem.

– Ja też nie.

Bruno od­szedł od okna i wśli­zgnął się w świe­żo wy­kroch­ma­lo­ną po­ściel. Cały rok szkol­ny pró­bo­wał zna­leźć ja­kieś in­for­ma­cje o miesz­kań­cach lasu, lecz bez­sku­tecz­nie. Cóż, dzia­dek wszyst­ko mu opo­wie.

Włą­czył lamp­kę nocną i się­gnął po książ­kę. Jesz­cze tylko jeden roz­dział.

*

Na­stęp­ne­go po­ran­ka Bruno udał się do domu Lu­ca­sa, lecz nie za­stał ni­ko­go. Cała ro­dzi­na za­pew­ne wy­je­cha­ła na wa­ka­cje, lecz co dziw­ne na pod­jeź­dzie stały oba sa­mo­cho­dy. Może wy­bra­li się ko­le­ją?

Przez resz­tę dnia szu­kał spo­sob­no­ści, by po­roz­ma­wiać z dziad­kiem w czte­ry oczy, lecz bab­cia za­wsze krą­ży­ła gdzieś bli­sko. Po­szedł spać za­wie­dzio­ny, lecz wie­dział, że wciąż ma dużo czasu.

Mi­ja­ły ko­lej­ne dni, cie­płe i sło­necz­ne. Lucas wciąż się nie po­ja­wił. Bruno cho­dził na dłu­gie spa­ce­ry, do są­sied­niej wsi lub gra­ni­cą lasu. Kar­mił kury, zbie­rał jajka, a raz mu­siał he­ro­icz­nie ura­to­wać jed­ne­go głu­pie­go ptaka pa­łę­ta­ją­ce­go się na środ­ku jezd­ni. Dużo czy­tał. Wie­czo­ra­mi piekł kieł­ba­sę na ogni­sku, a wszę­dzie do­oko­ła cy­ka­ły świersz­cze. Za­grał nawet w kilka gier na kom­pu­te­rze. Dzia­dek nie wy­ja­wił swo­ich ta­jem­nic, mimo że Bruno po­pro­sił go o to dwa razy.

W końcu jed­nak nad­szedł ko­lej­ny prze­ło­mo­wy lip­co­wy wie­czór.

– Nie idź – po­wie­dzia­ła bab­cia roz­trzę­sio­nym gło­sem. Z ja­kie­goś po­wo­du star­sza ko­bie­ta była w tym roku dużo bar­dziej zner­wi­co­wa­na i lę­kli­wa niż za­zwy­czaj. – Masz wnuka pod opie­ką, zaj­mij się nim, a nie bę­dziesz się szla­jał po lesie. Myślę, że pa­trzą. To, co się stało w czerw­cu…

– To nie ma nic wspól­ne­go z lasem – od­parł dzia­dek, spo­koj­ny ni­czym cisza na morzu. – Tylko z tą dziew­czyn­ką i wy­pad­kiem.

Bruno stał w przed­po­ko­ju i sły­szał ich cichą roz­mo­wę. My­śle­li, że już śpi, lecz on czy­tał do późna.

– Może i nie ma. Jed­nak jest nie­bez­piecz­nie – wy­szep­ta­ła.

– Wiem, że pa­trzą – po­wie­dział dzia­dek. – Pa­trzy­li. I będą pa­trzeć. Przy­go­to­wa­łaś jajka?

Bruno jak zwy­kle nic nie ro­zu­miał. Kto pa­trzy? Jaki wy­pa­dek? Nie za­uwa­żył, by w wio­sce zro­bi­ło się nie­bez­piecz­nie.

Wró­cił do po­ko­ju, za­mie­nił pi­dża­mę na ciem­ne spodnie i czar­ną bluzę, za­ło­żył buty i wy­mknął się przez okno.

Syl­wet­kę dziad­ka – ciem­ną plamę na tle atra­men­to­we­go lasu – wy­pa­trzył po chwi­li. Bruno ru­szył za nim. Wie­dział, co robić. Być cicho. Trzy­mać się na dy­stans. I nie zgu­bić krew­ne­go, bo sa­me­mu wró­cić z pew­no­ścią nie zdoła.

Na nie­bie świe­ci­ły gwiaz­dy i bli­ski pełni księ­życ, lecz głu­sza, przez którą za­czął się prze­dzie­rać, była czar­na ni­czym serce po­two­ra. Raz o mało nie zde­rzył się z pniem, chwi­lę potem wy­stra­szy­ło go po­hu­ki­wa­nie sowy. Trzy­mał się jed­nak dziad­ka, a ten naj­wi­docz­niej ni­cze­go nie po­dej­rze­wał.

Prze­szli ki­lo­metr, a może pięć. Stra­cił po­czu­cie czasu. W końcu jed­nak krew­ny za­trzy­mał się w ja­kimś mrocz­nym ostę­pie, po­wie­dział coś, czego Bruno nie zro­zu­miał i jakby za spra­wą cza­rów w mroku ożyła ko­lej­na syl­wet­ka.

To był męż­czy­zna, lecz Bruno nie wi­dział jego twa­rzy. Ów prze­mó­wił w ję­zy­ku, któ­re­go chło­piec nie znał, moż­li­we, że tym z ksią­żek, a dzia­dek mu od­po­wie­dział. Po­ga­da­li chwi­lę, wy­mie­ni­li się pa­kun­ka­mi. Nie­zna­jo­my pew­nie do­stał jajka, które Bruno mył dziś rano.

Po chwi­li było już po wszyst­kim. Cień z lasu wró­cił do mroku, a dzia­dek ru­szył w drogę do domu.

Pod­su­mo­wu­jąc, Bruno nie do­wie­dział się ni­cze­go, poza tym, że isto­ty z lasu lubią jajka.

– Mo­żesz już wyjść – po­wie­dział dzia­dek.

Za­wsty­dzo­ny chło­piec pod­szedł do krew­ne­go. Nie wi­dział do­brze jego ob­li­cza. Czy był zły? Roz­cza­ro­wa­ny?

– Od po­cząt­ku wie­dzia­łem, że za mną idziesz. Chodź, wra­caj­my, bo jak bab­cia od­kry­je, że nie ma cię w łóżku…

– To był jeden z ży­ją­cych w lesie? – za­py­tał, choć znał od­po­wiedź.

– Tak.

– Opo­wiesz mi o nich?

Dzia­dek długo mil­czał. Szli po­wo­li przez czerń. Zu­peł­nie, jakby byli ostat­ni­mi oca­la­ły­mi w świe­cie, który po­krył się nie­wy­obra­żal­nym mro­kiem.

– Tak – wy­szep­tał w końcu dzia­dek. – Choć nie spodo­ba ci się to, co usły­szysz. Może nawet nie uwie­rzysz, ale przy­się­gam, że wy­ja­wię ci całą praw­dę.

– Dla­cze­go miał­bym nie uwie­rzyć? – Bruno był na­praw­dę za­sko­czo­ny.

– Bo żyłeś w kłam­stwie. Oni… byli tu przed nami. Miesz­ka­li tu.

– W lesie?

– Nie… Od czego tu za­cząć? Sły­sza­łeś o po­two­rach?

– Pew­nie. Pili krew, szcze­gól­nie nie­mow­ląt. Po­ry­wa­li je z ko­ły­sek. Po­two­ry za­bi­to.

– Nie pili żad­nej krwi – od­parł dzia­dek. – Byli zwy­kły­mi ludź­mi. Ale tak, wy­mor­do­wa­no ich. Trwa­ło to kilka lat, w cza­sie wojny i już po niej, do dru­giej po­ło­wy lat czter­dzie­stych. Gdy już skoń­czy­li – dzia­dek mówił coraz bar­dziej roz­trzę­sio­nym gło­sem – za­bra­li się za Po­la­ków. Całe lata pięć­dzie­sią­te i pierw­szą po­ło­wę lat sześć­dzie­sią­tych ko­mi­ny pra­co­wa­ły bez prze­rwy. So­bi­bór, Stut­thof, Bir­ke­nau i inne. Po­la­ków było tak wielu, że ist­nie­ją­cych obo­zów nie star­czy­ło, utwo­rzo­no choć­by Lit­zman­n­stadt i Posen II, trzy razy więk­sze od naj­więk­sze­go wtedy Bir­ke­nau. Dziś nie­któ­re już znik­nę­ły, inne skar­la­ły i prze­ro­bio­no je na zwy­kłe ko­lo­nie karne.

– Nie ro­zu­miem – przy­znał chło­piec.

– Miesz­kasz w Tschen­sto­chau, praw­da? Kil­ka­dzie­siąt lat wcze­śniej to mia­sto na­zy­wa­ło się Czę­sto­cho­wa i nie na­le­ża­ło do Rze­szy. Był tu inny kraj. Jak Wło­chy albo Vichy.

– Na hi­sto­rii mó­wi­li, że…

– Kła­ma­li. Ży­je­my na zie­miach, które kie­dyś były Pol­ską. Wy­mor­do­wa­no tu trzy­dzie­ści mi­lio­nów ludzi. A wierz mi, to nie je­dy­ne miej­sce w Rze­szy, gdzie do­ko­na­no po­dob­nej zbrod­ni.

Bruno długo za­sta­na­wiał się, jak za­re­ago­wać na re­we­la­cje dziad­ka. W końcu zde­cy­do­wał:

– Za­słu­ży­li, praw­da?

– Nie.

– To dla­cze­go ich za­bi­to? – rzu­cił nie­mal gniew­nie, choć nie wie­dział, na kogo się gnie­wa. Tych za­gad­ko­wych Po­la­ków? Na dziad­ka? No bo chyba nie, pierw­szy raz w życiu, na führera?

– Mó­wi­li, że dla prze­strze­ni ży­cio­wej – po­wie­dział dzia­dek. – Po­do­ba ci się miej­sce, które dla cie­bie stwo­rzy­li?

Był w tym jakiś za­rzut, który spra­wił, że Bru­no­na prze­szedł dreszcz.

– A ci w lesie? – zmie­nił nieco temat. – Nie za­bi­li wszyst­kich!

– Oczy­wi­ście, że nie. Garst­ka im umknę­ła. Nie­licz­ni wy­bra­li wol­ność i żyją jak zwie­rzę­ta. Wró­ci­li na leśne po­la­ny, które opu­ści­li przed wie­ka­mi. Wię­cej jed­nak ukry­wa się wśród nas. Kul­ty­wu­ją pa­mięć po nie­mal wy­mar­łym na­ro­dzie, spo­ty­ka­jąc się na stry­chach i w opusz­czo­nych do­mach. Po­ma­ga­ją sobie, uczą młod­szych ję­zy­ka, chro­nią dobra kul­tu­ry, które zdo­ła­li ukryć. Ge­sta­po ich ściga i czę­sto łapie, co oczy­wi­ście jest wiel­ką ta­jem­ni­cą, bo prze­cież ist­nie­nie Po­la­ków zo­sta­ło wy­ma­za­ne z hi­sto­rii.

– Te książ­ki z piw­ni­cy dał ci jeden z nich? – Bruno nie mógł pojąć, co pod­ku­si­ło dziad­ka do udzia­łu w czymś tak bar­dzo nie­le­gal­nym i nie­bez­piecz­nym.

– Bruno – dzia­dek za­trzy­mał się – ja uro­dzi­łem się Po­la­kiem. Bab­cia jest Polką. A więc ty rów­nież. Nie wiem, kim byli ro­dzi­ce two­jej mamy, ale nie­wy­klu­czo­ne, że i oni mają pol­ską krew.

Bruno po­czuł, jakby osu­wał się w prze­paść.

– Skoro wszyst­kich za­bi­li, to skąd ich aż tylu?

Dzia­dek wes­tchnął.

– Uro­dzi­łem się w pięć­dzie­sią­tym pierw­szym, w wio­sce nie­da­le­ko Kra­ko­wa, zna­nym dziś jako Kra­kau. W pięć­dzie­sią­tym pią­tym moją mamę ze­sła­no do kra­kow­skie­go getta dla Po­la­ków. To było takie od­dzie­lo­ne murem mia­sto, w któ­rym trzy­ma­no ludzi przed wy­wo­zem na śmierć. Rok póź­niej roz­dzie­lo­no nas, ją prze­trans­por­to­wa­no do obozu, a mnie pod­da­no ger­ma­ni­za­cji. Niektóre pol­skie dzieci, które nie ukoń­czy­ły pią­te­go roku życia, stawały się Niem­cami. Tra­fi­łem do ro­dzi­ny z Dre­zna, która tu się osie­dli­ła i bar­dzo pil­no­wa­ła, bym o wszyst­kim za­po­mniał. Ja jed­nak pa­mię­ta­łem.

Dzia­dek po­cią­gnął nosem. W mrocz­nym lesie Bruno nie wi­dział jego łez, ale i tak nim wstrzą­snę­ły.

– Kiedy do­ro­słem – kon­ty­nu­ował – za­czą­łem szu­kać moich ro­da­ków. Zna­la­złem. Po­zna­łem bab­cię. Wiele mi po­wie­dzie­li, sporo przy­po­mnie­li. Dziś jed­nak je­stem już stary, nie wiem, ile czasu mi po­zo­sta­ło. Dla­te­go chcę ci prze­ka­zać wszyst­ko, co wiem, na­uczyć ję­zy­ka, za­po­znać z ludź­mi z lasu. To musi prze­trwać.

– Ja… – Bruno za­milkł.

Wi­dzie­li już świa­tła domu dziad­ka. Męż­czy­zna nieco zwol­nił.

– Idź do łóżka, prze­śpij się, prze­myśl. Wiem, że trud­no prze­war­to­ścio­wać wszyst­ko, w co się wie­rzy i czemu ufa. Jed­nak będę ci po­ma­gać. Przede wszyst­kim za­pa­mię­taj, że pań­stwo to wróg.

We­szli do ogro­du. Nad drzwia­mi wej­ścio­wy­mi po­wie­wa­ła flaga ze swa­sty­ką, w ciem­no­ści nocy nie­mal cała czar­na. Bruno spoj­rzał na nią i jakoś nie po­tra­fił sobie wy­obra­zić, by sym­bol ten mógł w kim­kol­wiek bu­dzić złe sko­ja­rze­nia.

– Po­cze­kaj. Opo­wiem ci jesz­cze jedną, krót­ką i bar­dzo smut­ną hi­sto­rię – wy­szep­tał dzia­dek, sia­da­jąc na drew­nia­nej ławie. – Nie­daw­no w na­szej wio­sce zda­rzył się wy­pa­dek. Sa­mo­chód po­trą­cił sio­strę two­je­go przy­ja­cie­la Lu­ca­sa.

Bruno spoj­rzał na niego zszo­ko­wa­ny. Do­brze pa­mię­tał San­drę. Nawet pod­ko­chi­wał się w niej skry­cie w każde wa­ka­cje.

– Co z nią? Wy­do­brze­je?

– Jej stan był po­waż­ny – wy­znał dzia­dek. – Le­ka­rze twier­dzi­li, że nie bę­dzie mogła cho­dzić, więc na mocy usta­wy ja­kiejś tam pa­ra­graf jakiś tam za­rzą­dzi­li eu­ta­na­zję. Oj­ciec Lu­ca­sa prze­ku­pił jed­nak le­ka­rza, by ten zmie­nił dia­gno­zę. Za­bra­li San­drę do domu i ukry­li. Ktoś ze wsi jed­nak do­wie­dział się o dziew­czy­nie i do­niósł. Przy­je­cha­ło Ge­sta­po, ro­dzi­ce tra­fi­li do obozu, Lu­ca­sa wy­sła­li do domu Le­bens­born, a dziew­czyn­kę skie­ro­wa­li z po­wro­tem do szpi­ta­la, gdzie do­sta­ła za­strzyk.

Bruno ro­zej­rzał się nie­spo­koj­nie. Wła­śnie w tej chwi­li ten do­no­si­ciel mógł ob­ser­wo­wać rów­nież ich.

– Ge­sta­po ma oko na wio­skę – stwier­dził dzia­dek. – Jed­nak nic nam nie grozi, póki bę­dzie­my ostroż­ni. Wiem, że trud­no ci to do­strzec, ale pań­stwo to nasz naj­więk­szy wróg. To ono jest tym twoim mi­tycz­nym po­two­rem. – Dzia­dek wes­tchnął. – No, to chyba tyle na dziś, wśli­zgnij się przez okno, jest szan­sa, że bab­cia nie za­uwa­ży­ła two­jej nie­obec­no­ści i nie wy­wo­ła awan­tu­ry.

Bruno zro­bił, jak mu ka­za­no, prze­brał się z po­wro­tem w pi­dża­mę i usiadł na łóżku. Wcale nie miał ocho­ty za­sy­piać. To, co po­wie­dział mu dzia­dek, było prze­ra­ża­ją­ce. Go­rzej, było prze­stęp­stwem.

Za­czął cho­dzić po po­ko­ju. Zda­wał sobie spra­wę, że po­wi­nien za­wia­do­mić Ge­sta­po. Donos na człon­ka ro­dzi­ny był przy­kry, lecz zda­rzał się czę­sto. Z dru­giej stro­ny, ko­chał sta­rusz­ka, a wa­ka­cje tutaj były naj­cu­dow­niej­szą czę­ścią jego życia. Nie chciał tego stra­cić.

Co robić? Może po pro­stu od­mó­wi dziad­ko­wi udzia­łu w tej kon­spi­ra­cji i wszyst­ko bę­dzie po sta­re­mu? Tak, zde­cy­do­wał Bruno. To naj­mą­drzej­sze wyj­ście. Nikt nie oskar­ży go o coś, czego nie bę­dzie czę­ścią.

Drzwi otwo­rzy­ły się po­wo­li i sta­nął w nich dzia­dek.

– Chyba nie muszę mówić, że po­wi­nie­neś do­cho­wać ta­jem­ni­cy? – za­py­tał star­szy męż­czy­zna.

– Wiem – od­burk­nął Bruno.

– Mam coś dla cie­bie. Książ­kę, któ­rej z pew­no­ścią nie znasz.

Po­ło­żył ją na łóżku.

– Z ukry­tej bi­blio­tecz­ki? – do­my­ślił się chło­piec.

– Tak.

Chło­piec po­niósł ją i uj­rzał na stro­nie ty­tu­ło­wej „Der Pro­zess” Franz Kafka.

– Jest po nie­miec­ku – zdzi­wił się. – Nie wi­dzia­łem jej wcze­śniej w piw­ni­cy.

– A kto po­wie­dział, że mam tylko jedną ukry­tą bi­blio­tecz­kę? – za­py­tał z bły­skiem w oku dzia­dek i od­szedł.

Bruno otwo­rzył książ­kę i spod okład­ki wy­le­cia­ło stare czar­no-bia­łe zdję­cie. Przed­sta­wia­ło grupę ludzi z woj­sko­wy­mi na czele sto­ją­cych nad ol­brzy­mim ogni­skiem. Napis z tyłu ob­ja­śniał, że fo­to­gra­fia przed­sta­wia pa­le­nie nie­pra­wo­myśl­nych ksią­żek w Ber­li­nie w roku ty­siąc dzie­więć­set trzy­dzie­stym trze­cim.

Bruno nie są­dził, że coś jesz­cze zdoła wstrzą­snąć nim tej nocy, jed­nak się mylił. Tam były setki tomów. Jak w ogóle można palić książ­ki? Swoje trzy­mał w spe­cjal­nych okład­kach i wy­cie­rał z kurzu dwa razy w ty­go­dniu.

Kafka, nigdy nie sły­szał o tym au­to­rze.

Za­czął czy­tać.

Koniec

Komentarze

Przykra i przejmująca historia, bo bardzo prawdopodobna. Niewiele brakowało, a to mogła być rzeczywistość. Podoba mi się stylistyka tajemnicy, która potem się wyjaśnia oraz aura dziadkowych opowieści. Do tego zgrabne wtrącenia np. akcji T4, czy donoszenia na bliskich. Tematyka bardzo ciężka, ale udało Ci się w tym mroku przekazać iskierkę nadziei.

 

Nie mam żadnych uwag, napisałeś, co chciałeś, a mi się to podobało. Może drobne kwestie typu zapis dialogów, ale to dla mnie nieistotne.

 

Wiem, że trudno ci to dostrzec, ale państwo to nasz największy wróg. To ono jest tym twoim mitycznym potworem.

 

Piękna kwestia, touche :)

Dziękuję za betę, powtórzę, że…

Wciągająca akcja. Zaskoczenie przy wyjaśnieniu tajemnicy, bo początkowo sądziłam, że to horror, a w lesie faktycznie ukrywają się potwory. :)

Wizja losów Polski i Polaków – naprawdę przerażająca. Nie czytałam „Procesu”, lecz oglądałam sztukę teatralną (Wilhelmi, Fronczewski, Zapasiewicz i in.) i pamiętam, że fabuła dzieła Kafki również jest szokująco realna. :)

Nieco zastanowiło mnie, że chłopcem wstrząsnęło zdjęcie, pokazujące palenie książek, choć wcześniej słyszał o paleniu oraz mordowaniu ludzi i nie chciał poprzeć dziadka, lecz wiadomo, że w totalitaryzmie zdarzają się rozmaite postawy ludzkie. :) Indoktrynacja robi swoje. :)

Opowieść dobra, taka niedokończona, aby czytelnik sam sobie dopowiedział ciąg dalszy. Porusza wielki problem zachowania człowieka wobec drugiego człowieka podczas wojny i po niej. Ja niestety mam odczucia raczej pesymistyczne – mimo zakończenia, które według mnie daje nadzieję na zmianę decyzji Bruna – chłopak nie poprze dziadka, nie wróci tam już nigdy i z czasem doniesie gestapo na niego oraz rodziców (co do ich pochodzenia). Losy kolegi, jego siostry i rodziców – bardzo przykre i bolesne.

Pozdrawiam serdecznie, klikam. :)

Pecunia non olet

Zygfrydzie!

 

Smutna wizja. W pewnym sensie marzenie byłych okupantów, przedstawione jednak z perspektywy trwającego ruchu oporu. Ciekawe, czy faktycznie germanizowaliby małe dzieci. Czy podjęliby to ryzyko, że dorośli mogą poznać prawdę i się zbuntować. Temat do dyskusji w sumie. Tutaj faktycznie okupanci strzelili sobie w stopę, ale ogólnie marzenie o odzyskaniu utraconych ziem zawsze aktualne. Takie trochę przedstawienie zaborów z XIX wieku w nowszym wydaniu.

A końcówka z Procesem mnie urzekła, lubię tę powieść, chociaż początki z nią miałem trudne. :D

Pozdrawiam i klikam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Mam mieszane odczucia.

Zacznę od tego co mi przeszkadzało:

 

Podsumowując, Bruno nie dowiedział się niczego, poza tym, że istoty z lasu lubią jajka.

To zdanie to taki literacki potworek. Nie wiem jaką rolę miało ono pełnić? Mnie wybiło z opowieści. Poza tym czytelnik nie jest idiotą, wie co się w tekście wydarzyło, nie potrzebuje “podsumowań”.

 

bo przecież istnienie Polaków zostało wymazane z historii.

Myślę, że nie jest to możliwe do zrealizowania. Chyba, że Niemcy podbiły CAŁY świat. Musieli przeżyć jacyś polscy emigranci. A oni, w bardziej liberalnych krajach, zadbaliby o przetrwanie świadomości narodowej. Polska przez 123 lata zniknęła z map. A jednak świadomość narodowa nie umarła! Wręcz przeciwnie – tylko narastała.

 

Rok później rozdzielono nas, ją przetransportowano do obozu, a mnie poddano germanizacji.

Nazistom chodziło o zachowanie czystości rasy, nie interesowało ich germanizowanie dzieci. Germanizowano pod zaborami. W obozach koncentracyjnych pełno było dzieci i naziści nie mieli oporów, by posyłać ich do komór gazowych razem z dorosłymi. Piszesz wcześniej, że zamordowano 30 milionów Polaków – niemal całą populację, a potem nagle łagodzisz ten obraz zniszczenia. Dla mnie nie wyszło to wiarygodnie.

 

Lekarze twierdzili, że nie będzie mogła chodzić, więc na mocy ustawy jakiejś tam paragraf jakiś tam zarządzili eutanazję.

Prawda jest, że w naziści wprowadzili eutanazję dla osób upośledzonych i niepełnosprawnych, ale to miało miejsce dość szybko po dojściu do władzy NSDAP. Wydarzenia z tego opowiadania dzieją się przynajmniej kilkadziesiąt lat później (skoro piszesz, że anihilacja Polaków skończyła się w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych), więc takie rzeczy nie powinny nikogo dziwić. To powinien być jeden z elementów indoktrynacji nazistowskiej w narodzie – czyli społecznie znany i, raczej, akceptowany.

Wiem, że ten fragment miał pełnić rolę “dramtyzmu” opowieści, ale dla mnie wyszedł naciągany i sztuczny. 

 

Z plusów:

Dobrze poprowadzona fabuła. Dobrze się to rozwija, tekst stoi na tajemnicy i powoli dawkowanych tropach. Później może zbyt nachalnie dostajemy odpowiedzi na wszystkie pytania, ale nie wyszło to źle.

Przeczytałem z zainteresowaniem.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dzięki za komentarze.

 

 

Nazgul, dzięki za wnikliwość. Co do dwóch kwestii:

bo przecież istnienie Polaków zostało wymazane z historii.

Myślę, że nie jest to możliwe do zrealizowania. Chyba, że Niemcy podbiły CAŁY świat

Tu miałem na myśli, że zostali wymazani z historii w Rzeszy. Oczywiście nie stało się tak, że nikt Polaków nie pamięta, starsi na pewno wiedzą, jak było. Jednak prawdy nie można było mówić i jedenastoletni chłopiec rzeczywiście mógł nie wiedzieć.

 

 

Rok później rozdzielono nas, ją przetransportowano do obozu, a mnie poddano germanizacji.

Nazistom chodziło o zachowanie czystości rasy, nie interesowało ich germanizowanie dzieci.

Tu się nie do końca zgodzę, zdarzały się akcje, gdy czystość rasy już nie była taka ważna:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Rabunek_polskich_dzieci

A tu dodatkowo mówimy o czasie, kiedy wojna się skończyła i trzeba było myśleć o zasiedleniu olbrzymich terytoriów, na których rdzenna ludność zostanie zabita. Tak więc każde dziecko na wagę złota.

Interesująco straszny alternatywny wariant historii. Dobrze się czyta, ale nie jest przyjemnie.

Tu się nie do końca zgodzę, zdarzały się akcje, gdy czystość rasy już nie była taka ważna:

Tak więc każde dziecko na wagę złota.

No nie do końca. Prawda, że do wykradania dzieci dochodziło, również na terytorium Polski, ale wszystkie te dzieciaki poddawano jeszcze testom, by sprawdzić czy spełniają wymogi aryjskiego wyglądu – odpowiedni kolor oczu, włosów, wzrost… Dzieci, które nie spełniały tych wymogów trafiały przeważnie do obozów. Wojna wywołana przez Hitlera miała bardzo silne podłoże ideologiczne i naziści niechętnie szli pod tym względem na kompromisy. Mam tutaj na myśli głównie ustawy norymberskie – to one ujawniły jak ważne jest dla nazistów utrzymanie czystości rasowej.

 

By była jasność – nie przepadam za historiami alternatywnymi. To trudny do ogarnięcia temat. Na takie tekst ZAWSZE patrzy się przez pryzmat prawdziwych wydarzeń i wszelkie niedomówienia budzą w czytelniku domysły. Gdy jest ich dużo, lub są bardzo istotne dla tekstu – psują jego odbiór.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Ciągle potrafisz nieźle budować nastrój grozy. Numer, że ludzie okazują się gorsi od potworów, a to my jesteśmy ci źli, nie jest nowy. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało.

Kilka godzin wcześniej czytałam o Pawliku Morozowie. Pszipadek? Mam nadzieję, że Bruno nie pójdzie tą drogą.

Zaciekawiła mnie polska Biblia w piwnicy. Dlaczego chłopiec nie rozpoznał obrazków? Czyżby trzymał się innej mitologii? Co się stało z “Gott mit uns”?

Faktycznie, germanizowanie przedszkolaków stwarza ryzyko, że dzieci będą pamiętać. Może byłoby opłacalne, gdyby podkreślić, że tylko te z urodą aryjską?

Babska logika rządzi!

Bardzo “spokojnie” opowiedziana alternatywna wersja historii. Tragicznej, strasznej. Tym straszniejszej, że mogła, miała szanse stać się rzeczywistością.

Jedna kwestia mnie zastanawia: czy dziesięcio– , wkrótce jedenastolatek nie jest dobrym – w sensie: bezpiecznym – powiernikiem tajemnicy. Nawet nie ma potrzeby wdawania się w rozważania, doniesie czy nie doniesie. On się po prostu, myślę, wygada, powodowany naturalną w tym wieku potrzebą zaimponowania przyjaciołom, kolegom, znajomym.

Z drugiej strony dziadek praktycznie miał bardzo ograniczony wybór: okłamać bystrego, ciekawskiego wnuka czy wyjawić prawdę. Wybrał prawdę…

Generalnie dobre opowiadanie. Nic nie przeszkadzało w czytaniu, dziadek zaciekawiał swą pasją do książek i “rozproszonymi biblioteczkami”, jedynie babcia jakoś nic nie miała do zrobienia i powiedzenia…

Pozdrawiam, Adam

Nazgulu, zmieniłem fragment:

Każde polskie dziecko, które nie ukończyło piątego roku życia, zostawało Niemcem.

na

Niektóre polskie dzieci, które nie ukończyły piątego roku życia, stawały się Niemcami.

Rzeczywiście, tak jest bardziej wiarygodnie.

 

Finkla, AdamKB, dzięki za komentarze.

Rzeczywiście, tak jest bardziej wiarygodnie.

Dziękuję!yes Wiem, że to trochę czepialstwo z mojej strony, ale uważam tekst za warty przeczytania i chciałbym aby nie było w nim żadnych fabularnych zgrzytów.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Hej 

Fajnie napisane opowiadanie pomysł na historię też mi się podobał . Super przedstawiona tajemnica, tajna skrytka w piwnicy, dziadek tajemniczy trochę nawet mroczny. Spodziewałem się, że historia będzie skręcać w stronę horroru a tu, bum i … Zaskoczyłeś mnie :). Jedno co mi przeszkadzało, że cała historia wyjaśnia się zbyt szybko i reszta lektury jest nadal przyjemna ale czyta się już bez większego napięcia. 

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier, dzięki za komentarz.

Cześć, Zygfrydzie!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

 

Paskudna wizja, na czasie jeśli chodzi o analogie do tego co mamy za wschodnią granicą. Na pewno można dyskutować na ile dałoby się coś takiego wykonać, jakie ślady by pozostały. Aż przypomniało mi to opowieści mojej mamy, która z małej miejscowości wyjechała na studia do Wrocławia jeszcze za komuny i tam dowiedziała się o Katyniu. Gdy opowiedziała o tym w domu, moi dziadkowie kazali jej tylko siedzieć cicho i nikomu o tym nie opowiadać, żeby nie odwiedził ich żaden smutny pan.

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Krokus, Anet, dzięki.

 

Myślę, że jedną z inspiracji do napisania tego tekstu była wypowiedź pewnego polityka. W wywiadzie powiedział, że może powinniśmy byli rozważyć sojusz z Hitlerem, bo przez politykę, którą prowadziliśmy, spotkało nas najgorsze, co tylko mogło. Zastanowiło mnie to i szybko stwierdziłem, że bredził, mogło być dużo gorzej.

Zaskoczyłem się. Spodziewałem się Nocronomiconu, a tam Biblia.

 

Fabuła opowiadania jest o tyle interesująca, że nic w zasadzie się w nim nie dzieje, a i tak potrafi wzbudzić emocje. Nawet fakt, że kluczowy element tej opowieści to w zasadzie spory infodump nie zmienił faktu, że poznawałem ją z zainteresowaniem – wpierw ciekaw rozwiązania zagadki, potem zajęty składaniem puzzelków.

Kreacja postaci użytkowa, ani na plus ani na minus. Dziadek może troszkę pogłębiony, ale wciąż raczej rekwizyt niż osoba.

Światotwórstwo w porządku. Nic zaskakującego, jak się chwyci, o jakich realiach mowa, ale wszystko opisane na tyle sprawnie, by nie przeszkadzało to szczególnie.

 

Podsumowując – czytałem z przyjemnością.

E, Ty to już jesteś rutyniarzem. Lekko i przyjemnie się – mogę chyba tak napisać – płynęło. Gdyby było ciężko i nieprzyjemnie, to przynajmniej mógłbym napisać o elemencie zaskoczenia, a tak… nic mnie nie zszokowało, nie zaszokowało negatywnie. Gdyby coś nie wyszło, to byłoby przynajmniej ciekawie… A tak na poważnie: moja ocena to 5! Dziękuję za dostarczenie mi 18751 znaków czystej przyjemności. ;-)

None, maciekzolnowski, dzięki za komentarze.

Pogodna relacja chłopca spędzającego wakacje u dziadków nagle przeradza się w mrożącą krew historię pełną grozy, trudną do pojęcia dla jedenastolatka, ale przypuszczam, że lektura podsunięta przez starszego pana otworzy dzieciakowi oczy i pozwoli właściwie postrzegać rzeczywistość.

To chyba niezbyt właściwe słowo, ale cóż, przeczytałam z przyjemnością. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, dzięki za komentarz :)

Od początku miałem skojarzenia z “Vaterland” Roberta Harrisa. Podobny klimat, niemieckojęzyczność bohatera oraz niema groźba sekretnej zbrodni leżącej u podstaw obecnego dobrobytu. Sporo zdradził też tag “Inne” mówiący o typie opowiadania – motyw z alternatywną historią nasunął się jako pierwszy z możliwych.

Wyraźnie przedstawiasz bohatera, targające nim emocje. Na plus stopniowe odkrywanie świata (o ile ktoś się nie domyśli, co się dzieje) oraz jego tajemnic. Przesłanie mocne, ale nie z cyklu tych nachalnie wbijanych kijem do głowy czytelnika. Bardziej pozwalasz, bym sam wyciągnął wnioski z emocji i zachowania postaci.

Technicznie czyta się dobrze i płynnie.

Tak więc bardzo dobry koncert fajerwerków, mocny w treści i wykonaniu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan, nie znam przytoczonej przez Ciebie książki, ale opis wydaje się ciekawy. Może kiedyś. W każdym razie dzięki za odwiedziny.

W razie czego jest też film, dosyć znany, acz fabuła książki jest tam mocno uproszczona i pominieto parę ciekawych aspektów naświetlonych w książce Harrisa.

A teraz wracam do grania w mod Hearts of Iron4 – The New Order :) Patrz, do czegoś doprowadził :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

We mnie opowiadanie wywołało skojarzenia z filmem Jojo Rabbit. Z początku, kiedy Bruno znalazł książki, myślałam że czyta słowa w Yiddish (choć tam alfabet chyba zupełnie obcy) i okaże się, że jego rodzina jest pochodzenia Żydowskiego. 

Jak lubię Twoje teksty, Zygfrydzie, tak ten akurat nie przypadł mi specjalnie do gustu, ale dlatego, że ja po prostu nie lubię opowieści zmieniających bieg historii zwłaszcza tej dotyczącej holokaustu. Film Jojo Rabbit też mi się zresztą niespecjalnie podobał, chyba z podobnych względów. 

Z wyłączeniem samej tematyki, czytało się oczywiście przyjemnie.

 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Rosebelle, dzięki za komentarz. Nie znam Jojo Rabbit, kolejny tytuł do zapoznania się kiedyś tam :)

Nowa Fantastyka