- Opowiadanie: aTucholka2 - Lekturalizator

Lekturalizator

Tekst opublikowany w 22 numerze magazynu Biały Kruk.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Lekturalizator

Wszystko zaczęło się od roztoczańców – małych, szarych robaczków wielkości paznokcia małego palca u ręki – i od kilku ludzi wsadzających ciekawskie nosy w nie swoje sprawy, to znaczy naukowców. Naukowcy zawsze muszą grzebać tam, gdzie nie trzeba. Przez setki tysięcy lat żaden człowiek nie grzebał w obiegu lambda-neuronalnym roztoczańców, i był spokój. Komu to przeszkadzało?

Na dodatek to byli amerykańscy naukowcy. Na lunch zamawiali z KFC kubełki kurczaków, które faszerowano sterydami, a kiedy pojedli, to siadali do szalek, mikroskopów i nanomózgów roztoczańców, by mącić im w głowach.

Pierwsza faza eksperymentu polegała na nauczeniu jednego roztoczańca, że tam, gdzie jest czerwone pudełko, tam czekają okruszki po kurczaku z KFC, a tam, gdzie żółte – nie ma nic. Potem zeskanowano jego profil aktywności obiegu lambda-neuronalnego, wprowadzono go do obiegu drugiego roztoczańca, po czym grupa jedenastu ludzi, którzy ukończyli najwybitniejsze uniwersytety tego świata, stała i patrzyła z czerwonymi od podniecenia policzkami, jak mały, szary robak wcina okruszki panierki pozostałe po kurczaku z KFC. Niski Azjata nawet podskoczył i pisnął: „Ojejciu!”, i całe szczęście, że roztoczaniec zajęty był wcinaniem okruchów i nie zwracał na niego uwagi, bo dzięki temu fala wstydu spowodowana wyskokiem Azjaty zatrzymała się w obrębie jednego gatunku.

Naukowcy, jak to naukowcy, nie znali umiaru i natychmiast postanowili, że to, co robili z małymi zwierzętami, zaczną robić także z dużymi.

 Niestety pech chciał, że akurat wówczas na rynku brakowało białych myszy laboratoryjnych. Amerykańscy naukowcy co prawda nie wskazywali palcami, ale tajemnicą poliszynszyla było, że winę za to ponosi zespół naukowców z krajów Europy Środkowo-Wschodniej, którzy postanowili przeprowadzić eksperyment dotyczący nauczenia myszy języka polskiego, a te, kiedy tylko opanowały tę umiejętność, zaczęły się nawzajem obgadywać. Potem jeden niesforny stażysta nauczył je koncepcji pieniądza, co poskutkowało wyłonieniem się wśród populacji myszy kilku grup interesów. Pierwsza otworzyła serwis autogaz i uniezależniła się finansowo. Druga wyjechała do Trójmiasta, zaciągnęła się do pracy w stoczni i powołała do życia związek zawodowy. Trzecia kupiła niedużą furgonetkę, wzięła pieniądze od każdego, kto wyraził zainteresowanie reklamą, i obkleiła ją zdjęciami tęczy, biało-czerwonej flagi, niebieskiej flagi z żółtymi gwiazdkami, gwiazdy Dawida, czerwonej gwiazdy z sierpem i młotem, gwiazdki Anno Domini 1998, rozgwiazd, Roberta Gwiazdowskiego, Gwiazdy Śmierci LEGO, kremówki, dżemu truskawkowego, wieszaka z Ikei i czarnego, lateksowego body, dzięki czemu nikt przeciw ich działalności nie protestował, bo każdego trochę wkurzała, ale i trochę się podobała, a hajs leciał od wszystkich. Czwarta grupa natomiast, gdy tylko zorientowała się, w jakim kraju żyje, zarezerwowała najbliższy lot i poleciała pierwszym czarterem, który leciał na Zachód. Kiedy tylko obsługa samolotu usłyszała, że myszy mówią po polsku, pozbyła się ich z pokładu na najbliższym lotnisku w Berlinie. Tam myszy postanowiły zamieszkać w jedynym miejscu, w którym żywej istocie wolno przebywać, nawet jeśli nie ma pieniędzy – w bibliotece. Szybko nauczyły się języka niemieckiego i dla zabicia czasu postanowiły zapoznać się z twórczością niemieckich filozofów. Pech chciał, że bibliotekarze zorientowali się w końcu, że między regałami mieszkają myszy, i wyrzucili je na bruk. Wskoczyły więc do bagażnika pierwszego lepszego auta na polskich blachach i wróciły do Polski. Tam postanowiły odnowić dawne znajomości, co skończyło się tym, że pozostałe trzy grupy również zostały zaznajomione z twórczością niemieckich filozofów, pokiwały smętnie pyszczkami, gdy tylko uznały, że życie nie ma sensu, i postanowiły przestać się rozmnażać.

Jako że ostatnie żyjące pokolenie białych myszy żądało kolosalnych pieniędzy za przeprowadzanie na nich testów, amerykańscy naukowcy postanowili rozpocząć nabór alkoholików do badań. Niski Azjata powiedział, że jego wujek kiedyś interesował się alkoholizmem. Wystarczył jeden krótki telefon, by namówić krewnego, który to za śmieszne pieniądze zgodził się, aby zamknąć go w laboratorium i przeprowadzić testy na białych myszkach skaczących mu przed oczami.

Eksperyment przeprowadzony na roztoczańcach powiódł się więc na myszach, kotach, psach, małpach, wujku Azjaty i samym Azjacie. Dowolna wiedza przyswojona przez jeden układ nerwowy, po zeskanowaniu i umieszczeniu w innym układzie tego samego gatunku, zostawała odtworzona dokładnie w takim stopniu, jak gdyby dany osobnik sam tę wiedzę przyswoił. Co bardziej perwersyjni naukowcy zaczęli eksperymentować międzygatunkowo, jednak pomni historii stojącej za niedoborem białych myszy zostali szybko postawieni do pionu. Natychmiast zaczęto szukać dziedzin, w których ta technologia mogłaby zostać wykorzystana.

Na pierwszy rzut poszły szkoły elementarne. Nałapano gówniarzy, usadzono w ławkach, każdemu nałożono na głowę szary hełm z wizerunkiem pełzającego roztoczańca (ku czci istot, których heroiczny wysiłek, w formie wpieprzania resztek po kurczakach z KFC, pozwolił ludzkości na kolejny krok) i uruchomiono proces wtłaczania profilu neuronalnego zeskanowanego z mózgu najbardziej napalonego na wiedzę licealisty, jakiego znaleziono.

Później nagrania z pierwszych eksperymentów były latami puszczane w telewizji. Widzowie z niedowierzaniem łapali się za głowy, patrząc, jak łapały się za głowy sześciolatki, kręcące się między ławkami i usiłujące złapać równowagę. Szybko okazało się, że jest lepiej, niż sądzono, gdyż umysły biorców najefektywniej pobierały szkolną wiedzę w czasie snu, kiedy nie działał filtr odsiewający wszystko, co nie ma sensu.

Tak oto szybko okazało się, że szkoła jako taka nie jest już potrzebna. Sześciolatki jednego dnia zjadały piasek i wsadzały do nosów flamastry, a drugiego rozwiązywały równania wielomianowe i nie dawały się uspokoić, płacząc z powodu rozgoryczenia związanego z postanowieniami konferencji jałtańskiej. Nauczyciele najpierw zaczęli strajkować, a potem, w ramach ugody, przywdziali szare hełmy z wizerunkami roztoczańców i zaaplikowali sobie dowolnie wybraną, przydatną ze względów zarobkowych wiedzę. Wynalazkiem szybko zainteresowały się uczelnie, ale nie profesorowie, którzy jak jeden mąż stwierdzili, że skoro nie udostępniają swoich slajdów, to czemu mieliby udostępniać głowy. Mniej zżyci z bracią akademicką wykładowcy przehandlowali zawartość komórek nerwowych, co poskutkowało rozkwitnięciem wiedzowego podziemia. Na stronach Darknetu można było znaleźć osoby oferujące usługi, które za ciężkie pieniądze umożliwiały wsadzenie sobie na łeb hełmu, przetransferowanie wiedzy i wydrukowanie dyplomu ukończenia uczelni, który wyglądał jak prawdziwy, tyle że był ładniejszy.

Cudowne urządzenie niestety miało swoje wady. O ile wtłoczenie wiedzy ścisłej –cosinusów, archipelagów, wzorów na cząsteczki fenyloetyloaminy – nie stanowiło najmniejszego problemu, o tyle wiedza polonistyczno-artystyczna za nic nie dawała się przekazać. Na świecie zaroiło się od przemądrzałych sześciolatków, które zawstydzały rodziców znajomością programu Microsoft Excel, potrafiły wymienić największe dzieła najznamienitszych malarzy flamandzkich, w małym palcu miały „Pana Tadeusza” i „Konrada Wallenroda”, ale żadne z nich nie potrafiło wznieść się duchem w nadprzestrzeń, zachwycić się pięknem czy dotknąć absolutu.

Wielu rodzicom zupełnie to nie przeszkadzało. Podrzucili HR-owcom CV sześciolatków, a oni ochoczo pozatrudniali dzieci do robienia tego wszystkiego z wykorzystaniem pakietu Office, o czym dorosłym się nawet nie śniło, a co mieli wylistowane we własnych CV. A wszystko to za całkiem przyzwoite pieniądze, przynajmniej według rodziców. Pozostali zaczęli wywierać naciski na wymyślenie czegoś, co pozwalałoby zająć czas ich dzieci przez osiem, albo i dziesięć, godzin dziennie.

Amerykańscy naukowcy znów więc zaczęli zastanawiać się nad tym, w jaki sposób wbić do głów przeżycia emocjonalne, estetyczne i duchowe. Postanowili pochylić się ponownie nad roztoczańcami. Niestety szybko okazało się, że po zjedzeniu okruchów panierki pozostałej po kurczakach z KFC małe robaczki przestały mieć duszę. Trzeba było poszukać innych obiektów do badań. Białe myszy, jak tylko dowiedziały się, o co chodzi, powiedziały, że prędzej sobie palną w łeb, niż dadzą wsadzać do głów tego całego „Wertera”. Wujek Azjaty po ostatniej wypłacie z laboratorium tak zabalował, że od tego czasu zupełnie stracił zainteresowanie alkoholizmem. Nie było skąd wziąć myszy, postanowiono więc eksperymentować na sobie nawzajem.

Tak oto powstał lekturalizator – maszyna, do której zsypu wrzucało się dowolną powieść fabularną, aby potem wtłoczyć do niej jaźń i żyć przeżyciami bohatera niczym w prawdziwym świecie, dokonywać za niego wyborów i kierować dowolnie jego losem. Trzeba było tylko uważać, żeby przez przypadek nie wrzucić tomiku poezji, bo wtedy urządzenie najpierw gotowało się wewnętrznie (to był bardzo emocjonalny wynalazek), a potem rzucało stertą wyzwisk, wypuszczając czarną chmurę bardzo nieładnie pachnącego dymu, po czym odchodziło obrażone w kąt, zostawiając tam, gdzie stało, kleksa paper mâché z podanej mu liryki. Natomiast jeśli do zsypu wrzucono prozę, maszyna wykonywała szereg następujących czynności:

zapoznawała się z treścią lektury,

generowała świat przedstawiony,

tworzyła spis postaci

i rozpisywała dla każdej z nich scenariusze, według których ta postać mogła postępować,

a na koniec wsadzała to wszystko naraz do podpiętego pod nią szarego hełmu z wizerunkiem pełzającego amerykańskiego naukowca.

Potem należało hełm założyć na głowę, nasunąć na oczy okulary przesłaniające świat rzeczywisty światem przedstawionym i na ekranie wyboru wybrać, jaką postacią chce się być.

Co ciekawe, wynalazkiem natychmiast zainteresowało się środowisko polonistów. Dopytywali, czy istnieje opcja wyboru narratora, albo chociaż autora. Na odpowiedź, że „niestety, ale nawet lekturalizator nie jest w stanie zaspokoić głodu wiedzy odnośnie do tego, co autor miał na myśli, więc ta opcja odpada”, zareagowali romantycznie – zapaścią dobrego samopoczucia – ale i tak ustawili się w kolejce do cudownej maszyny.

Kiedy tylko poloniści nasycili się przeżyciami bohaterów literackich, będąc przez jakiś czas w ich skórach, opcje lekturalizatora rozszerzono o możliwość wrzucenia do zsypu obrazów oraz pendrive’ów z filmami. Następnie porozwożono maszyny po szkołach, gdzie sześciolatki, początkowo podchodzące do funkcjonowania wynalazku dość sceptycznie, już po pierwszych doświadczeniach oszalały z radości i zaczęły wymykać się z domów, żeby móc więcej czasu spędzać w szkole na analizowaniu „Nad Niemnem” i „Granicy”. Co bardziej rezolutne ukradkiem wrzucały do zsypu filmy w typie „Pulp fiction” i tym podobne, a jedno z dzieci, do dzisiaj nie wiadomo, w jakim celu, wrzuciło do środka reprodukcję obrazu „Czarny kwadrat na białym tle”. Siedziało w hełmie przez osiem godzin nieruchomo, po czym, gdy lekturalizator obwieścił cichą melodyjką zgapioną z pralki, że wszystkie scenariusze zostały ukończone, zeskoczyło z fotela z wypiekami na twarzy i do końca semestru powtarzało wszystkim, jakie to było zajebiste.

Gdy nowy model nauczania został wdrożony we wszystkich szkołach w każdym kraju, przez świat przelała się fala masowych ucieczek dzieci z domów do szkół. Nie pomogły zmiany na listach lektur i umieszczenie na nich powieści możliwie najbardziej zdezaktualizowanych, napisanych archaicznym językiem i opowiadających o społeczeństwie, które już nie istnieje. Dzieci zafascynowane były przeniesieniem świadomości do ciała zupełnie innego człowieka, przeżywaniem tego, co nie było dla nich dostępne w otaczającym je świecie, doświadczaniem życia, znajdując się w skórze osoby innej płci, rasy, wyznania, wieku. Rodzice zaczęli narzekać, że ich wcześniej potwornie przemądrzałe dzieci teraz zaczęły zwracać im uwagę na temat tego, jak ci się odnoszą do innych, co mówią do jednych sąsiadów o drugich sąsiadach i jakie ułomne intelektualnie treści przyswajają, pozwalając telewizorom na nędzne i jednoscenariuszowe podrabianie działania lekturalizatora.

Ale amerykańscy naukowcy nie byli głupi. Zaproponowali rodzicom, że jeśli tylko chcą, to oni, naukowcy, mogą usunąć lekturalizatory ze szkół („Ooo taaak!”), ale rodzice muszą mieć świadomość tego, że wtedy, na skutek powrotu dzieci do domów, będą musieli spędzać z nimi czas („O nie, nie, to jednak nie!”).

Dzieci rosły, lekarze z lewo zdobytą wiedzą robili niewiarygodną kasę na pisarzach, którym nadgarstki wysiadały od produkowania nowych powieści (a zapotrzebowanie rynku na coraz to więcej wydawanych książek nadal było niezaspokojone, niczym studnia bez dna). Nowe pokolenia powoli zastępowały stare. Policjanci narzekali na nudę, ponieważ poziom przestępczości malał wraz z wymieraniem ostatnich roczników sprzed rewolucji roztoczańców i lekturalizatorów. Czasem tylko zdarzał się przypadek kogoś, kto ciągle wrzucał do lekturalizatora jedną i tę samą książkę, a to nigdy nie kończyło się dobrze. Więzienia świeciły pustkami, jeden tylko zakład penitencjarny wciąż był otwarty. Zatrudniał jednego tylko klawisza z zadaniem dotrzymywania towarzystwa jedynemu więźniowi – facetowi, który naładował do lekturalizatora kryminałów i z czasem stracił kontakt z rzeczywistością. Kościoły tętniły życiem, co piątek wieczór pełne były radosnych, młodych ludzi spotykających się tam na subtelnych potańcówkach, uprzyjemnianych drinkami z palemkami. A od czasu do czasu na okładkach kolorowej prasy przemykał zazdrosny szept: „Kolejny miliarder, pisarz niszowej fantastyki, zakupił właśnie wyspę na Bahamach”, pisano, „rządy wszystkich krajów w kieszeniach pisarzy! Jak ma być dobrze na tym świecie?”.

Koniec

Komentarze

Wszystko zaczęło się od roztoczańców – małych, szarych robaczków wielkości paznokcia małego palca u ręki

Myślę, że wystarczyłoby: wielkości paznokcia. To doprecyzowanie jest niepotrzebne i źle brzmi. 

 

Jest tu parę fajnych pomysłów, ale to nie jest tekst dla mnie. Absurd toleruje tylko tak gdzieś do 5k znaków. Jedyna rzecz w tych klimatach, która mnie przekonała to Paragraf 22.

Poza tym nie lubię takiej narracji. Tak naprawdę nie ma tu żadnego głównego bohatera, a całość przypomina bardziej artykuł niż opowiadanie.

Nie dla mnie, ale pewnie komuś przypadnie do gustu.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

aTucholko2, Twój tekst jest dokładnie takim, jakich lektura wybitnie poprawia nastrój. Zabawne uszczypliwostki, komentarze i opisy – czegóż chcieć więcej? I ten pomysł z lekturami, materiałem wyjściowym do tworzenia światów wirtualnych…

Jedynie zakończenie takie trochę dla mnie nijakie. Jak gdybyś nie wiedziała, jak sfinalizować i górę wzięła chęć zamknięcia tekstu.

Warstwa SF dobra!

Pozdrawiam, Adam.

Nazgul,

z tym doprecyzowaniem masz rację.

Rozumiem, nie każdy lubi klimaty absurdu. Szkoda, że nie przypadło Ci do gustu, niemniej dzięki za feedback :)

 

AdamKB,

dziękuję za komplement :)

Zakończenie trochę na szybkości, jak człowiek patrzy, że ilość znaków powoli dobija do maksimum naboru, to stara się śpieszyć z finałem :)

Zakończenie odstaje od reszty. Całość absurdem wywołuje uśmiech, ale też nie jestem targetem takiej ilości absurdu w jednym temacie, więc odbiór mieszany.

Witaj.

Zmiany diametralne i to w każdej dziedzinie. Mnie najbardziej uwiodły reformy, przeprowadzane przez “mysie grupy interesów”. :) Tylko patrzeć, jak dojdzie do odnajdywania śladów dawnych cywilizacji. A może i dinozaurów? Człowiek pojęcia nie miał, ile potencjału mieści się w zwykle marnowanych resztkach z KFC! :)

Pozdrawiam i baaardzo serdecznie gratuluję poczucia humoru oraz publikacji. :) Klik. :)

Pecunia non olet

Fajnie się czytało… Ech, żeby to chciało tak działać to wszyscy zostalibyśmy nababami 

 

:)

Zmierzyłam ilość absurdu w absurdzie i zalała mnie fala słodyczy. Oszołomiona i rozochocona, jakbym znalazła okruszki panierki, klikam.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć :)

Na początek – gratulacje :) Nie czytałam jeszcze numeru 22 i muszę koniecznie to nadrobić, bo temat “Fantastycznej szkoły” jest bardzo interesujący. Też zamierzałam wysłać jeden tekst, ale się nie wyrobiłam w czasie xd

Co do opowiadania – czytało mi się wyśmienicie. Humor i absurd to elementy, które polubiłam, głównie za sprawą twórczości R.A. Lafferty’ego. Twój tekst dawał mi radość, którą odczuwałam, czytając właśnie jego opowiadania.

Moim zdaniem całość jest dobrze wyważona, zakończenie absolutnie nie odstaje od reszty tekstu. Pomysł przedstawienia szkoły jako miejsca, do którego dzieci nagle zaczynają uciekać (a nie z niego, jak w rzeczywistości), wymyślenie urządzenia zwanego lekturalizatorem, i te komentarze ukryte w opowiadaniu – kupiłaś mnie tym ;)

Świetnie się bawiłam :)

Pozdrawiam

tegarsini pu taheerni tvaernnat

Podoba mi się zarówno niecodzienny pomysł, jak i ilość absurdu włożona do opowiadania. ;D

 

za­re­zer­wo­wa­ła naj­bliż­szy lot po­le­cia­ła pierw­szym czar­te­rem, który le­ciał na Za­chód. → Czy to celowe powtórzenia?

 

O ile wtło­cze­nie wie­dzy ści­słej –co­si­nu­sów… → Brak spacji po półpauzie.

 

i na ekra­nie wy­bo­ru wy­brać… → Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Humor mnie kupił.

Więcej mówić nie trzeba.

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Zawsze kupuje mnie motyw wyzwolonych myszy – może dlatego, że kojarzy mi się z Douglasem Adamsem, Terrym Pratchettem i Neilem Gaimanem, którzy to względnie często znęcają się literacko nad tymi myszami, więc uruchamia to jakieś sentymentalne struny.

Podoba mi się historia i rozsiane po całości niepretensjonalne prztyczki wobec otaczającej rzeczywistości. Styl też mi się podoba, masz wpadający do oczu flow.

UhOholko2!

 

Kek xD

Jakież to było dobre. Śmieszne też. No nie dziwię się, że BK to przyjął. Wybitnie absurdalny brain fart, który przyciągnął mnie do ekranu i nie puścił aż do końca. Fajne nawiązania do popkultury, a do tego beka z pisarzy – no cudowna mieszanka. Chwyciło mnie za serce.

Pozdrawiam i zgłaszam do zbrodni na fantastyce!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej 

Było zabawnie i dobrze się czytało tak do ¾ tekstu, następnie już trochę zacząłem się męczyć . 

Absurd jest dobry ale w mniejszych dawkach :). Ogólnie opowiadanie bardzo dobre :) choć mogło by być krótsze. Na przykład z historii o myszach można by śmiało zrobić osobne opowiadanie ;)

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Z początku opowiadanie czyta się lekko i przyjemnie, choć gdzieś tam pod spodem wyczuwając głębszą myśl. Z czasem jednak tekst staje się nieco monotonny. Humor zaczyna zjadać własny ogon, a głębsze przemyślenia odnośnie edukacji i tematów pokrewnych okazują się nie takie znowu głębokie.

Przeczytałem, pokiwałem głową, ale zapomnę do jutra.

Koala75, rozumiem :)

bruce, dzięki za klik :)

MPJ 78, dziękuję bardzo :)

Ambush, dzięki za klik :)

Ermirie, rzuciłam okiem na Lafferty’ego, nie znałam wcześniej jego twórczości. Spodobały mi się jego opowiadania, także dzięki za podpowiedź :) 

regulatorzy, Twojej opinii obawiałam się najbardziej, dzięki za ciepłe słowa :)

Szlachcic, dzięki :)

Quamcun, dzięki :)

BarbarianCataphract, o rajuśku! dzięki za zgłoszenie <3

Bardjaskier, dzięki :)

None, ok.

 ErmirieErmirieErmirieErmirieErmirie

regulatorzy, Twojej opinii obawiałam się najbardziej, dzięki za ciepłe słowa :)

ATucholko2, ale dlaczego? Wszak nigdy nikomu nie zrobiłam krzywdy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

a2( )ko, przyjemny bardzo tekst pełen dobrego humoru :-) Aczkolwiek mimo obietnicy sławy i bogactwa dla pisarzy, mnie ta wizja nieco przeraziła :-P Bym kliknął w bibliotekę, ale nie ma już takiej potrzeby :-) 

 

Niski Azjata nawet podskoczył i pisnął: „Ojejciu!”, i całe szczęście, że roztoczaniec zajęty był wcinaniem okruchów…

Ja to bym po ojejciu nowe zdanie zaczął. To w końcu niezwykle ważne ojejciu :-) Z luźnych uwag to zasugerowałbym częstsze używanie entera w celu rozbicia wrogiej czytelnikowi ściany tekstu.

I wydaje mi się, że takie inteligentne stworzenia jak myszy, potrzebowały by czegoś więcej niż tylko nauki polskiego by stać się Prawdziwymi Polakami. Ale skoro już się to stało, to co u licha robiły w bibliotece? Widziałaś kiedyś jakiegoś Polaka w bibliotece?

 

jego wujek kiedyś interesował się alkoholizmem

hue, hue, a to dobre :-)

 

 

zaczęły wymykać się z domów, żeby móc więcej czasu spędzać w szkole na analizowaniu „Nad Niemnem” i „Granicy”

To chyba najbardziej absurdalny fragment całego tekstu :-D To i może jeszcze nauka wrażliwości estetycznej i duchowej na podstawi lektur szkolnych ;-)

 

Pozdrawiam!

Po przeczytaniu opowiadania “Śmierć oryginalności” zachciało mi się jeszcze. Odszukałem wiec w czeluściach czyśćca zwanego Poczekalnią to opowiadanie. I tu ten sam humor i absurd, tylko trochę bardziej i więcej. Już chciałem klikać, ale szczerze mówiąc nie wiem, jak to się robi. Poza tym przy opowiadaniu jest klawisz ‘OK bib’, wiec chyba to i tak nie miałoby sensu. A drugie “poza tym” nie mam (tak mi się przynajmniej zdaje) uprawnień do robienia tego tajemniczego ‘klik’. 

 

Podsumowując jestem bardzo na tak. Opowiadanie krótkie i fajne. Ciekaw jestem innych Twoich tekstów. Nie wiem, czy dam radę przełknąć jeszcze kolejną dawkę takiego absurdu i humoru. Może więc zaproponujesz wkrótce coś w innym stylu?

 

Pozdrawiam

Cześć, aTucholko!

 

Tekst bardzo przyjemny – okraszony humorem, uszczypliwościami i solidną dawką absurdu. Napisane z rozmachem, do tego widać, że rzecz była przemyślana, aczkolwiek do pełnej satysfakcji brakuje mi kilku rzeczy:

Fajniejszego domknięcia tekstu – koniec jest jakby urwany w tym momencie. Z drugiej strony nie ma tu fabuły jako takiej, więc nie wiadomo do czego dążyliśmy. Fabułę też chętnie bym przygarnął, choć sama forma przy takim wykonaniu się broni.

Trochę gryzie mi się to, że eksperymentowali amerykańscy naukowcy, ale przywary eksponujesz typowo polskie (Jałta, Nad Niemnem itd.).

Bardzo fajny tekst, typowo rozrywkowy, czego nie uznaję za minus – miło spędzonych kilkanaście minut!

 

Pozdrówka!

 

AP,

Żeby móc przyznawać kliki jako szeregowy użytkownik musisz mieć co najmniej 3-miesięczny staż na portalu (zaliczone, rejestrowałeś się już jakiś czas temu) oraz skomentować minimum 50 tekstów (niezaliczone – masz dopiero 13). Jak spełnisz oba kryteria, skomentuj tekst, któremu chcesz przyznać klika, udaj się do tego wątku i w komentarzu wpisz autora i tytuł opowiadania oraz podlinkuj tekst (zobaczysz, jak inni to robią). Co jakiś czas przychodzi Oddział Specjalny Użytkowników i kliki przyznaje.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

@Ermirie

"Nie czytałam jeszcze numeru 22 …". Świetne poczucie humoru. Gratulacje. Myślę, że uśmiałby się sam autor książki "Paragraf 22".

Cudowna wizja…

Do mnie absurd przemówił.

Zaraz, zaraz, jaki absurd? Dawno temu czytałam opis jakiegoś doświadczenia, w którym jedne robaczki nauczono czegoś tam, a potem dano do jedzenia innym robaczkom tego samego gatunku. I podobno niektóre robaczki-kanibale posiadły wiedzę swojego posiłku.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka