Dzwonek do drzwi oderwał Caroline od ekranu laptopa. Sięgnęła po laskę o srebrnym uchwycie w kształcie słowika i wspierając się na niej, wstała. Szurając papuciami i postukując laską, ruszyła do drzwi. Przezornie sprawdziła przez wizjer, kto ją odwiedza, choć od lat widywała jedynie dozorcę Luisa i sąsiada Denzela zajmującego mieszkanie piętro niżej.
– Dzień dobry – przywitał się Denzel, opierając się o ścianę z torbą zakupów.
– Dzień dobry, Denzel. – Uśmiechnęła się do czarnoskórego chłopaka zza uchylonych drzwi, wciąż blokowanych łańcuchem.
– Cieszę się, że jesteś ostrożna. Ale zapewniam, że większości włamywaczy na pewno by się nie chciało wdrapywać na dziesiąte piętro.
– Nigdy nic nie wiadomo – powiedziała Caroline, zdejmując łańcuch.
– Szczerze mówiąc – zaczął Denzel, wchodząc do mieszkania – niewielu lokatorów zdaje sobie sprawę, że na ostatnim piętrze kamienicy jest w ogóle jakieś mieszkanie.
– I bardzo dobrze, cenię sobie prywatność. Chyba bym oszalała, gdybym musiała co chwilę podchodzić do domofonu lub odganiać akwizytorów spod drzwi. I tak mam już dość tych, którzy do mnie wydzwaniają. – Caroline przekręciła zamki i ruszyła za gościem przez pokój do części kuchennej.
Obserwowała, jak Denzel kładzie zakupy na blacie obok kuchenki i spogląda na drzwi prowadzące na metalową platformę drogi przeciwpożarowej. Minęła go, udając, że nie widzi skrzywionej miny.
– Napijesz się herbaty? – zapytała Caroline, w nadziei, że dzięki temu uniknie tematu jej zaimprowizowanego balkonu.
– Nie, dziękuję. Jest ciepło jak cholera, za ciepło na herbatę, ale nie pogardziłbym szklanką soku – powiedział, przeczesując gęste loki grzebieniem o długich ząbkach.
– Oczywiście – rozpromieniła się staruszka. – Mam owocowy, ten, który lubisz najbardziej.
Denzel przez ramię obserwował, jak nalewa sok do szklanki. Była drobna, o siwych, mocno już przerzedzonych włosach, zgarbiona i kulejąca po zwichnięciu biodrze. Wyglądała na bezbronną i wzbudzała litość. Denzel wiedział jednak, że umysł ma bystry i bywa przebiegła. Poczekał, aż poda mu szklankę. Podziękował i wypił sok jednym tchem, następnie zapytał:
– Jak to zrobiłaś, Caroline?
– No wiesz, najważniejsze to utrzymywać odpowiednią temperaturę w lodówce. Sok nie może być zbyt zimny, bo od tego zęby dzwonią, a tylko odpowiednio schłodzony – powiedziała, unikając wzrokiem karmnika i donic z kwiatami na balkonie.
– Wiesz, o co mi chodzi. – Denzel oparł się plecami o blat i zaplótł chude ręce na piersi. – Jak namówiłaś Luisa, żeby ci udostępnił platformę przeciwpożarową?
– Ach, daj spokój. – Machnęła niedbale ręką, jakby odganiała niewygodne pytanie. – Mieszkam w tej kamienicy od pięćdziesięciu siedmiu lat i nigdy nie widziałam, żeby ktoś korzystał z tej konstrukcji.
– To jedyna droga ucieczki w razie pożaru. – Spojrzał na nią z wyrzutem.
– I tak nie mogłabym z niej skorzystać.
– Ale ktoś mógłby się wspiąć i bezpiecznie cię znieść – zauważył Denzel.
– Daj spokój. W moim wieku niestraszny mi już pożar, terroryści i inne kataklizmy. Za to brakuje mi przestrzeni. Miło jest móc wyjść na świeże powietrze i odpocząć od tych czterech ścian.
Denzel spuścił głowę i pokręcił nią nieprzekonany. Współczuł staruszce, która nie wychodziła, od kiedy miała wypadek, i życzył jej jak najlepiej, ale przerobienie drogi pożarowej na balkon z karmnikiem, roślinami i fotelem – zresztą ustawionym tak, by blokował dostęp do drabiny prowadzącej na niższy poziom – uważał za pomysł lekkomyślny, a nawet nieodpowiedzialny.
– A pracownicy administracji? – Nie dawał za wygraną. – Chyba nie powiesz mi, że przechodzą przez twoje mieszkanie, żeby dostać się na dach.
– Drabinka została zlikwidowana – powiedziała z niewinną miną. – Zajmowała miejsce na ścianie dla karmnika. Sikorki też muszą mieć swoją przestrzeń – stwierdziła z poważną miną.
– Szaleństwo.
– Luis wpuszcza ich od sieni, zresztą, wywiesił stosowną informację, że droga na dach jest jedynie dostępna od sieni z powodu złego stanu technicznego rusztowania.
– Złego stanu. – Denzel uśmiechnął się. – Raczej z powodu starszej pani, która postanowiła sobie urządzić na nim ogródek.
– Proszę cię, Denzel. Luis zgodził się na to tylko pod warunkiem, że żaden lokator nie zgłosi skargi. Tylko ty i Luis wiecie o moim oknie na świat, proszę, nie odbieraj mi tego.
– Spokojnie, nie mam zamiaru. – Denzel spoważniał.
Chciał jeszcze zapytać, jak namówiła dozorcę na to wszystko, ale gdy spojrzał w jej zielone oczy, zrozumiał, że bijący z nich lęk, a zarazem ufność to coś czemu nie może się oprzeć. I nie ma już serca, by dalej ją wypytywać.
– A jak ci idzie praca nad powieścią? – zapytał, odstawiając szklankę do zlewu.
– Bardzo dobrze, powinnam skończyć redagowanie tekstu za tydzień, a to oznacza, że będzie gotowa na czternaście dni przed terminem – odpowiedziała z dumą Caroline, szczęśliwa, że Denzel zszedł z tematu jej małej tajemnicy.
– Podziwiam cię. Mam trzydzieści siedem lat i już mi się nie chce pracować. Naprawdę nie wiem, skąd bierzesz tyle energii.
– Kiedyś zrozumiesz, że gdy człowiek zostaje sam na świecie, każde zajęcie jest dobre, byle tylko nie myśleć o tym. – Uniosła palec i wskazała błękitne niebo za oknem.
– Rozumiem. Nic, muszę już iść. Poczta i leki są w torbie.
– Dziękuję ci, Denzel. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
– To naprawdę drobiazg – powiedział, otwierając drzwi. – A, i jeszcze jedno, skoro już przesiadujesz na schodach przeciwpożarowych, nie zauważyłaś może kota, albo czegoś podobnego na rusztowaniu?
– Nie, tylko moje ptaki, które dokarmiam – zdziwiła się Caroline. – A czemu pytasz?
– Zauważyłem ostatnio na placu, od strony rusztowania, sporo zdechłych gołębi. Myślałem, że może to jakiś kot. No nic, nie przeszkadzam. Do widzenia.
– Do widzenia, Denzel. – Caroline już zaczepiła łańcuch, gdy usłyszała pukanie. Uchyliła drzwi.
– Jeszcze jedno. – Denzel uśmiechnął się przez szparę w drzwiach. – Już dawno chciałem o to zapytać. Skoro tyle lat redagujesz książki innych ludzi, nie myślałaś o napisaniu czegoś swojego?
– Kiedyś, dawno temu wydałam powieść, ale uwierz mi, stworzenie porządnego tekstu to droga przez mękę. Wolę skupić się na dopieszczeniu tekstów tych, którzy już wylali pot i łzy nad swoimi powieściami.
– Rozumiem. Można ją gdzieś dostać?
– Mam chyba jeszcze jakiś egzemplarz w domu. Za tydzień ci go przygotuję. Mnie już nie jest do niczego potrzebny.
– Dziękuję. Miłego dnia, Caroline.
Zamknęła drzwi i przekręciła zamki. Spojrzała przez wizjer, a gdy się upewniła, że Denzel zniknął z jej piętra, wyszeptała pod nosem:
– Głupi czarnuchu. Wtykający nos w nie swoje sprawy. Prędzej przeniosę się na tamten świat, niż dam ci w brudne łapska moją książkę. – Poczłapała do biurka na, którym leżał laptop. – Na co mi przyszło na stare lata, skazana na czarnucha i meksykańca. Czy w całym Nowym Jorku nie ma już żadnych białych ludzi?
Usiadła do tekstu i założyła okulary. Odnalazła fragment, na którym skończyła.
– Kolejny grafoman. Kto czyta takie gnioty? – zapytała sama siebie, poprawiając fragment powieści.
Mimo wszystko była szczęśliwa, że redakcja wciąż korzysta z jej usług i przesyła nowe teksty. Jakkolwiek kiepskie były te prace, pozwalały jej zapomnieć o zrujnowanym zdrowiu i zbliżającym się końcu życia.
***
Caroline kończyła parzyć herbatę, zerkając na sikorkę wnoszącą materiał do domku dla ptaków. Była dumna, że wywalczyła ten niewielki skrawek przestrzeni na zewnątrz, a jeszcze bardziej z tego, jak go zagospodarowała. Otworzyła drzwi i wyszła na trzeszczącą metalową platformę. Postawiła herbatę na parapecie i wróciła po laptopa. Następnie usiadła w fotelu, rozkoszując się wiosennym wietrzykiem, brzęczeniem owadów buszujących w konwaliach, które zasadziła w czerwonych donicach. I oczywiście parom sikorek, które wybrały jej balkon na nowy dom dla siebie i może dla piskląt. Chwilę przyglądała się, jak ptaki na zmianę znoszą nową wyściółkę do swojego domku.
Po pracy nad redagowaniem powieści, Caroline spojrzała z niechęcią na plik zatytułowany "Pani Sowa", zaznaczyła go kursorem, lecz nie zdołała wcisnąć klawisza "Enter".
– Ty stara kretynko – westchnęła – ile lat piszesz tę powieść?
Zastanowiła się i wyszło jej, że ponad dwadzieścia.
– Dwadzieścia lat? Nie łudź się, kochana, nic już z tego nie będzie.
Jej palec wskazujący zawisł nad klawiszem "Delete". Ale tego również nie odważyła się zrobić. Nie zaglądała do "Pani Sowy" od dobrych sześciu miesięcy, ale też nie chciała zrezygnować z nadziei, że może jeszcze kiedyś dokończy swoją drugą powieść.
Nalała herbaty, i żeby poprawić sobie humor, zajrzała do dawnych recenzji "Kolibrowego ogrodu". Pierwsza i jedyna powieść zapewniła jej pracę w redakcji oraz utrzymanie na niezłym poziomie, bo po czterdziestu latach od premiery wciąż świetnie się sprzedawała.
Wyciągnęła paczkę cameli bez filtra i zapaliła z satysfakcją, przeglądając kolejne recenzje. "The Times", "The Washington Post", "The Guardian" i wiele innych – wszyscy oni leżeli u jej stóp. Kiedyś jej zdanie było w redakcji święte, a decyzje dotyczące młodych autorów zawsze słuszne. Mogła pochwalić się, że to dzięki jej poleceniu redakcja wypromowała pierwsze powieści takich autorów jak Northon czy Grey.
– Niewdzięczne sukinsyny! Powinni mi postawić pomnik przed redakcją – powiedziała, wypuszczając dym przez nos.
Choć w duchu i tak była wdzięczna, że pozostawili jej redagowanie tekstów, wiedziała, że bez tego uwięziona w swojej wieży już dawno skończyłaby ze sobą.
Wyrzuciła niedopałek przez barierkę i otworzyła przeglądarkę. Wpisała adres www.innywymiar.com i zalogowała się do konta. Pod nickiem Pani Sowa sprawdziła posty z opowiadań, które ostatnio oceniała. Portal literacki dla raczkujących pisarzy był jej ostatnim przyczółkiem wielkości. Weterani portalu doskonale zdawali sobie sprawę, kto kryje się pod nickiem Pani Sowy, i traktowali jej opinie z najwyższym szacunkiem. Młode, mniej zaznajomione z literaturą pokolenie, szybko orientowało się, kto na portalu decyduje o tym, czy tekst jest wart czyjegokolwiek czasu, a wśród bogów Innego Wymiaru Pani Sowa wciąż była niewątpliwie na szczycie panteonu.
Każdy, kto publikował na stronie, liczył na to, że Caroline przeczyta jego opowiadanie. Każdy z niepokojem otwierała posta oznaczonego nickiem Pani Sowa. Caroline przeczytała kilka odpowiedzi, napisała parę komentarzy i przeszła do zakładki "Opowiadanie miesiąca", aby sprawdzić, czy jakieś ją zainteresuje. Przebiegła wzrokiem po tytułach i nickach, zapalając kolejnego camela. Jej ostatnim pupilem był CP2022, i widząc właśnie jego opowiadanie, postanowiła zacząć od niego, gdy koperta w prawym górnym rogu strony zapaliła się na czerwono.
– No proszę, co my tu mamy? – powiedziała, kątem oka obserwując sikorkę łapiącą pszczołę nad dzwonkiem konwalii. Wiadomość prywatna do Pani Sowy była rzadkością. Zaintrygowana, przesunęła kursor na kopertę, żeby sprawdzić, kto do niej napisał i w jakiej sprawie. Wiadomość była od użytkownika kryjącego się pod nickiem Nobody, zatytułowana "Czegoś takiego jeszcze nie czytałaś".
– No, pomyślałby ktoś? – parsknęła Caroline.
Już sam tytuł świadczył o bezczelności użytkownika i przez chwilę rozważała skasowanie wiadomości. Ale ciekawość zwyciężyła i ostatecznie wcisnęła “Enter” na klawiaturze. Poza dołączonym plikiem tekstowym o nazwie "Nowy tekst", znajdowała się krótka informacja.
"Przesyłam moją powieść. Czytałem Pani książkę i uważam, że jest niezła, choć z pewnością nie tak dobra jak tekst, który załączyłem. Jestem pewien, że osoba tak obeznana z literaturą, jak Pani, doceni wyjątkowość mojego tekstu i z przyjemnością go zredaguje.
Pozdrawiam,
Nobody".
Caroline uśmiechnęła się pod nosem. Był to zapewne odwet za opowiadanie, pod którym zostawiła niezbyt pochlebną opinię. Lub też jakiś młody zapaleniec, pod wpływem samozachwytu, próbował popełnić portalowe samobójstwo. Caroline, zastanawiając się, jak postąpić z bezczelnym użytkownikiem, nie zauważyła gołębia, który przysiadł na poręczy balustrady. Dopiero przeciągłe gruchanie zwróciło jej uwagę. Powoli podniosła wzrok znad monitora komputera. Gołąb spojrzał na nią, pokręcił głową i podszedł do zawieszonego na drutach plastikowego pudełka z ziarnem dla sikorek. Następnie zabrał się do wyjadania nasion. Caroline sięgnęła ostrożnie po laskę. Gdy poczuła pod palcami stylisko, dźwignęła ją powoli, następnie nachyliła się i jednym pewnym uderzeniem metalowego słowika rozgniotła głowę gołębia. Rękojeść laski odbiła się od balustrady z metalicznym dźwiękiem. Gdy truchło ptaka spadł na balkon, Caroline pchnęła je końcówką laski i przez szczeble balustrady obserwowała, jak spada na plac między kamienicami.
– Dobrze ci tak, gruchający obesrańcu – powiedziała za gołębiem.
Kochała ptaki, ale nie znosiła gołębi, brudnych, śmierdzących, brzydkich i nikomu do szczęścia niepotrzebnych.
– Trochę jak czarnuchy – wyszeptała z satysfakcją, obserwując, jak kot z pobliskiego śmietnika zainteresował się tym, co spadło z jej balkonu. Wyciągnęła chusteczkę i zaczęła wycierać z krwi metalowego słowika.
– Dobrze, panie Nobody, a teraz wezmę się za ciebie – powiedziała, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
***
Caroline stała na balkonie drogi przeciwpożarowej, oglądając domek dla sikorek. Wnętrze ptaki wyłożyły watą, kawałkami tektury i gałązkami. Cieszyła się, że będzie świadkiem wyklucia piskląt.
– Jest pani niepoprawna – odezwał się z łazienki Luis. – Myśli pani, że nie czuję tego papierosa?
– Nie twoja sprawa, głupi meksykańcu – powiedziała, zaciągając się.
– Słucham?
– To jedyna radość, jaka mi pozostała w życiu, no i balkon – odpowiedziała.
– To jest tak samo nieodpowiedzialne jak ten balkon, na który pani mnie namówiła.
Zerknęła przez kuchnię do łazienki i zobaczyła gruby wypięty tyłek dozorcy, mocującego się z poręczami przy wannie.
– Jestem ci bardzo wdzięczna za udostępnienie balkonu i za domek dla sikorek. Miło, że ty i Denzel pamiętacie o starszej lokatorce.
– Niech mnie tu pani nie czaruje, a z Denzelem porozmawiam o pani liście zakupów, by ukrócić ten obrzydliwy nałóg. Rozumiem, że może pani tęsknić za wychodzeniem z domu, ale czy papierosy są niezbędne do życia? – wysapał dozorca z wnętrza wanny.
– Jesteście dla mnie tacy dobrzy, jak rodzeni synowie – odpowiedziała, zaciągając się, po czym wyrzuciła niedopałek przez barierkę.
Papierosy przywoził jej kurier raz w roku, ale uznała, że nie musi o tym mówić dozorcy, tym bardziej, że nie miała nic przeciwko, by napuścić Luisa na sąsiada.
– Pomaganie to jedno, a wpędzanie pani do grobu to co innego. Porozmawiam sobie z Denzelem, jak tylko go spotkam – powiedział Luis, przechodząc przez kuchnię i wycierając ręce w papierowy ręcznik.
Caroline spojrzała na niego dobrotliwie, gdy oparł się o parapet.
– Tylko nie bądź dla niego za surowy – powiedziała.
– Kości mu nie policzę, bo kto by pani zakupy przynosił. – Luis rozejrzał się i zagwizdał z podziwem. – Ładnie to sobie pani urządziła, co to za kwiatki?
– Konwalie.
– Konwalie – powtórzył, przyglądając się fotelowi. – Ale ten fotel to już przesada, do tego zastawia dojście do drabinki. – Luis już miał wejść na balkon, gdy Caroline zastąpiła mu drogę.
– Kochany, przestawię fotel.
– Powinna go pani usunąć, pomogę…
– Nie. Proszę, dzięki niemu mogę więcej czasu spędzać na powietrzu, z moimi sikorkami.
– Rozumiem, ale tu chodzi o panią.
– Luis, popatrz na mnie, ile jeszcze będę żyła, dwa, może trzy lata?
– Niech pani przestanie, jeśli nie będzie pani palić, przeżyje pani i mnie, i Denzela. – Uśmiechnął się pod czarnym wąsem.
– Nie mam już nikogo na świecie prócz tych sikorek i moich konwalii, proszę cię.
– Jest pani niemożliwa. – Pokręcił głową pucułowaty dozorca. – Dobrze, ale niech go pani przestawi.
– Oczywiście.
– Proszę za mną, pokażę pani poręcze.
Caroline odetchnęła z ulgą za plecami Luisa. Ostatnio rusztowanie trzeszczało i chwiało się, gdyby dozorca wszedł po fotel, z pewnością zaraz kazałby jej zlikwidować balkon.
Gdy przeszli do łazienki, Luis powiedział:
– Tu ma pani schodki przy wannie. W ścianę wmontowałem uchwyt, by mogła się pani podnieść. Drugi tu, by przytrzymać przy wchodzeniu do wody.
– Pięknie ci dziękuję, Luis. Jesteś skarbem, nie tylko dla mnie, ale i całej kamienicy.
– Wpadnę w przyszłym tygodniu – powiedział zadowolony z siebie dozorca. – Proszę wypróbować wannę, a jeśli coś będzie trzeba poprawić, to się załatwi.
– Na pewno wszystko będzie w porządku. – Uśmiechnęła się do niego i poklepała po ramieniu.
– Będę leciał pod czwórkę, coś tam cieknie z rury w łazience.
– Szkoda, myślałam, że napijemy się herbaty.
– Następnym razem – powiedział Luis i poszedł w stronę wyjścia.
– Do widzenia – pomachała mu z kuchni.
– Do widzenia i proszę pamiętać o fotelu.
– Dobrze, Luis.
Gdy drzwi zamknęły się za dozorcą, podeszła o lasce do komputera. Sprawdziła wiadomości na Innym Wymiarze, ale Nobody już się nie odzywał.
– Poszło ci w pięty – powiedziała w stronę monitora, mimo wszystko nieco zawiedziona, że nieopierzony użytkownik tak łatwo się poddał. Przez chwilę myślała, że mogłaby zajrzeć do tekstu Nobody’ego, ale duma zwyciężyła. I żeby jej nie korciło, usunęła całą wiadomość.
Wieczorem napuściła wody do wanny. Otworzyła drzwi prowadzące na balkon, by mieszkanie zbytnio nie zaparowało. Obok wanny na stoliczku naszykowała paczkę zapałek, cameli i książkę. Gdy wanna była pełna, rozebrała się ostrożnie i za pomocą drążków i schodków, nie bez trudu, weszła do gorącej wody.
– Jak na meksykańca, nieźle sobie poradziłeś, Luis – powiedziała, zanurzając się po szyję.
Sięgnęła po papierosa i zapaliła. Wiatr szeleścił firanką, a sikorki szczebiotały na balkonie. To była jej pierwsza samodzielna kąpiel od czasu zwichnięcia biodra i Caroline rozkoszowała się nią do chwili, gdy szczebiot nagle ucichł. Sięgnęła po laskę i pchnęła nią drzwi łazienki. Przez moment dostrzegła w ciemności zarysy mebli, ale nagle drzwi się przymknęły.
– Cholerna krzywizna, że jeszcze nie oszalałam w tym nierównym mieszkaniu… – warknęła i urwała, bo z zewnątrz doszedł ją jakiś dźwięk, metaliczny, jakby ktoś przesuwał coś po balkonie.
– Ktoś tam jest? – zapytała drżącym głosem.
Na chwilę zrobiło się bardzo cicho. Żar z papierosa z wolna trawił tytoń, a gdy popiół z sykiem spadał do wody, ponownie usłyszała szuranie, złapała podpory i już chciała się podnieść, lecz uświadomiła sobie, że na balkonie tylko jeden przedmiot mógł wydawać taki odgłos – jej fotel zastawiający drabinkę przeciwpożarową. Szuranie ustało.
– Luis, to ty? Ja… Ja, przepraszam, wiem, że miałam przestawić fotel – powiedziała. W odpowiedzi usłyszała, jak stary parkiet skrzypi pod czyimś ciężarem.
– Luis, czy wszystko w porządku? Co się dzieje z balkonem?
Kolejne skrzypnięcie usłyszała tuż obok drzwi łazienki.
– Luis? Proszę, odezwij się! – Złapała laskę i ściskając ją oburącz, poczuła, jak łzy napływają do jej oczu, a wargi zaczynają drgać.
Nagle zdała sobie sprawę, jak śmiesznie musi wyglądać staruszka w wannie, tak żałośnie gotując się na atak. Drzwi łazienki były wciąż uchylone. Ale nikt nie wchodził. Nie słyszała też, żeby ktoś przemieszczał się po mieszkaniu. Wtedy dostrzegła w szczelinie między drzwiami a framugą sylwetkę. Postać była ubrana na czarno, z głową zasłoniętą kominiarką. Poczuła, jak serce zaczyna jej łomotać. Obcy patrzył na nią, a pod tym spojrzeniem nie zdołała utrzymać laski w dłoniach. Z brzdękiem metalowy słowik odbił się od kafelków, gdy laska wypadła poza wannę. Caroline zasłoniła twarz dłońmi i zaczęła histerycznie łkać.
Nie miała pojęcia, ile minęło czasu, nim doszła do siebie. Mimo to nie odważyła się odsłonić oczu. Gdy woda była już całkiem zimna, a Caroline zaczęła dygotać, zmusiła się, by spojrzeć przez palce. W szczelinie między drzwiami a framugą nie dojrzała nic prócz ciemności.
Chłód wody zmusił ją w końcu, by wspierając się na zamontowanych przez dozorcę uchwytach, wyjść z wanny. Stała chwilę na kafelkach naga i roztrzęsiona. Schyliła się po laskę i ruszyła do kuchni.
– Proszę weź, co tylko chcesz, tylko nie rób mi krzywdy – powiedziała, odchylając drzwi.
Mieszkanie było ciemne, wiatr poruszał zasłonką, nie spostrzegła jednak żadnego innego ruchu. Podeszła do balkonu i zauważyła to, czego już była pewna – fotel i dywan zasłaniający drabinkę przeciwpożarową były odsunięte. Zamknęła pośpiesznie balkon, zarzuciła na siebie szlafrok i zapaliła światło w mieszkaniu. Rozejrzała się dokładnie. Drzwi wejściowe były zamknięte. Uznała więc, że włamywacz musiał wyjść tą samą drogą, którą dostał się do mieszkania. Zaczęła sprawdzać mieszkanie.
– Co ukradłeś, sukinsynu? – powtarzała, zaglądając w każdy kąt.
Wszystko jednak zdawało się leżeć na swoim miejscu. Biżuteria, oszczędności w pudełku po cygarach, nawet laptop na biurku. Podeszła do komputera i dotknęła ekranu.
– Jak dobrze, że mi ciebie nie zabrał – wyszeptała.
I wtedy zauważyła, że na biurku leży maszynopis. Na pierwszej stronie widniał napis "Nowy tekst".
***
Następnego dnia Caroline odstawiła fotel na miejsce. Walczyła ze sobą dłuższy czas, czy zgłosić zajście na policję. Obawiała się jednak, że w jej wieku całe zdarzenie może zostać potraktowane jako wymysł pogrążonego w demencji starczego umysłu. A niczego tak się nie bała jak przytułku. Bez krewnych, ze zwichniętym biodrem i wyimaginowanymi prześladowcami, prawdopodobieństwo eksmisji do Słonecznej Jesieni lub Spokojnego Seniora była całkiem prawdopodobna. Ostatecznie postanowiła nie ryzykować. Zamiast tego napisała do administratora Innego Wymiaru w sprawie użytkownika Nobody. Zapaliła camela i popatrzyła na maszynopis. Wolałaby, żeby całe zajście okazało się wybrykiem jej wyobraźni niż realnym zagrożeniem.
W trakcie dnia jednak zaczęła postrzegać całą sytuację w nieco jaśniejszych barwach.
– Wystarczy, że będziesz zamykać na noc balkon, stara kretynko, i masz go z głowy. Przy odrobinie szczęścia podczas kolejnej wizyty, skurwiel zleci z drabinki i skręci sobie kark.
Pewna siebie, wspierając się na lasce, z papierosem w ustach sięgnęła po maszynopis i ruszyła w stronę zlewu. Położyła tekst na blacie, uchyliła drzwiczki szafki i otworzyła pojemnik na śmieci. Sięgnęła po powieść, gdy zadzwonił domofon.
Dzwonek w mieszkaniu odzywał się w dwóch przypadkach: raz w roku podczas wizyty kuriera i pomyłek, a te zdarzały się nader rzadko. Jak zwykle zaczekała, aż wybrzmi piąty sygnał. Domofon ucichł, znów sięgnęła po powieść, gdy dzwonek ponownie zabrzęczał.
– Co jest, do ciężkiej cholery? – warknęła.
Wyrzuciła niedopałek do zlewu i ruszyła w stronę słuchawki.
Porwała ją z widełek i niemal krzyknęła:
– Słucham!
Nikt się nie odezwał, więc zapytała:
– Jest tam ktoś?
Odwiesiła słuchawkę i podeszła do okna wychodzącego na wejście do kamienicy. Nikt nie stał przed drzwiami. Spojrzała niepewnie na maszynopis. Wzięła głębszy oddech i ruszyła do blatu, podniosła tekst, a gdy schylała się, by umieścić go w koszu, domofon znów się odezwał. Mimo to wyrzuciła powieść.
Wieczorem pojawił się Denzel, by zabrać jej śmieci. Zapytał, jak zawsze, czy czegoś potrzebuje. Podziękowała mu, a gdy wyszedł, usiadła do komputera. Tekst, który redagowała, spodobał się i pogratulowano jej jak zawsze dobrze wykonanej pracy. Weszła na stronę Innego Wymiaru z nadzieją, że jest jakaś odpowiedź od administratora strony. Koperta w prawym górnym rogu ekranu podświetlała się na czerwono, a cyfra dwa wskazywała liczbę wiadomości.
Pierwsza była od Nobody’ego, a druga od administratora.
– Załatwię cię, śmieciu, zobaczysz – powiedziała w stronę monitora, sięgając po papierosa. Kursorem jednak najpierw wybrała wiadomość od prześladowcy.
– „Do zobaczenia” – odczytała na głos. – To się jeszcze okaże.
Otworzyła drugą wiadomość. Patrzyła chwilę w ekran. W końcu wyciągnęła zapalniczkę i odpaliła camela.
– Jak to, nie ma użytkownika o takim nicku?
***
Obudził ją domofon. Caroline spojrzała na zegarek, była druga w nocy.
– Dzwoń sobie, ile chcesz, draniu – powiedziała, obracając się na bok. – W końcu ci się znudzi.
Nad ranem, gdy tylko otworzyła oczy, od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Uniosła się na łokciach i zobaczyła tuż obok poduszki dosunięty fotel z balkonu, a na nim maszynopis.
Cały poranek Caroline spędziła na oględzinach drzwi balkonowych. Rzecz jasna, zdawała sobie sprawę, że Nobody chciał ją nastraszyć, a tajemnica zamkniętych drzwi na balkon miała potęgować efekt.
– I bez tego jestem wystarczająco roztrzęsiona.
Mimo stresu zmusiła się do zjedzenia lekkiego śniadania. Tymczasem pojawił się Luis, żeby zapytać o drążki zamontowane przy wannie. Zapewniła go, że wszystko jest funkcjonalne i w najlepszym porządku.
– Widzę, że zrezygnowałaś z fotela na balkonie – powiedział, uśmiechając się w drzwiach.
– A, tak. Faktycznie nierozsądnie jest blokować drogę przeciwpożarową.
– Widzisz, teraz jeszcze musisz rzucić palenie, a dam ci spokój.
Rozciągnęła usta w życzliwym uśmiechu, a gdy się obrócił, wychodząc, pokazała mu środkowy palec. Zanim jednak zatrzasnął drzwi, zawołała pośpiesznie:
– Luis?
– Tak?
– Nie zauważyłeś, czy ktoś obcy kręci się przy kamienicy?
– Nie, nikogo takiego nie widziałem. Czy coś się stało?
– Nie, ja tylko… Miałam okropny sen, że ktoś w nocy chodzi po mieszkaniu.
– Rozumiem – powiedział z troską w głosie dozorca. – To przez to, że tyle czasu spędzasz w domu. Szczerze współczuję, Caroline. Chcesz, żebym sprowadził lekarza?
– Nie! – wykrzyknęła. – To znaczy, nie trzeba, dziękuję.
Dozorca przyglądał się jej chwilę z zatroskaną miną, nim wyszedł. Zamknęła za nim drzwi i spojrzała na maszynopis.
– Dobra, wygrałeś, draniu – powiedziała, przenosząc powieść na biurko.
Z szuflady wyciągnęła czerwoną kredkę i zaczęła czytać. Pod wieczór odłożyła tekst. Wzięła z talerza czekoladowe ciastko i oparła się na krześle. Zamierzała zrobić taką korektę, żeby Nobody nie poznał swojego tekstu, a pisania odechciało mu się do końca życia. Teraz jednak, skubiąc ciastko po ponad stu stronach, musiała przyznać, że powieść nie tylko nie wymagała zbyt wielu poprawek, ale jest dobra. Uświadomiła sobie, że od bardzo dawna nie czytała tak porządnego tekstu.
***
Caroline potrzebowała się uspokoić i spokojnie przemyśleć całą sytuację. Napuściła wody do wanny, przygotowała na stoliku paczkę cameli, zapałki oraz herbatę. Po krótkim namyśle postanowiła też otworzyć drzwi na balkon.
– Jeśli zechcesz, i tak wejdziesz, a ja nie mam zamiaru dać ci się terroryzować – powiedziała hardo.
Wyszła na chwilę, żeby sprawdzić, jak się mają sikorki. W domku zastała samiczkę wysiadującą jaja. Dała jej spokój. Ściągnęła ubranie i ruszyła do wanny.
Po jednym papierosie i gdzieś w połowie herbaty usłyszała, jak balkon zgrzyta pod ciężarem Nobody’ego. Drzwi od łazienki, jak zwykle, były uchylone i jak zwykle, odsłaniały tylko część kuchni. Prześladowca Caroline znów zaczekał, aż się ściemni, nim ją odwiedził. Dostrzegła jego sylwetkę, gdy mijał łazienkę, a po chwili usłyszała szelest przewracanych stron maszynopisu.
– Poczęstuj się ciasteczkami – powiedziała z przekąsem.
Szelest ucichł, by po chwili Nobody znów wrócił do sprawdzania tekstu.
Caroline zapaliła papierosa i cierpliwie czekała, rozkoszując się wodą, lecz bacznie obserwując mieszkanie przez uchylone drzwi. Gdy ciemna sylwetka znów mignęła jej przed oczami, zapytała:
– I jak, zadowolony?
Nobody stanął. Usłyszała, jak parkiet skrzypi pod jego butami, gdy zbliżył się do szczeliny między drzwiami a framugą. Caroline znów poczuła niepokój. W duchu skarciła się za lekkomyślność. Mimo to zerknęła i dojrzała ciemną sylwetkę. Przyglądał się jej dłuższą chwilę. Zasłoniła piersi, choć Nobody nie mógł widzieć jej nagości. Gdy nerwy znów zaczęły jej puszczać, usta zadrżały, a po policzku spłynęła łza, Nobody pośpiesznie ruszył w stronę balkonu.
Caroline wytarła się, włożyła szlafrok i wyszła z łazienki. Zapaliła światło i spojrzała na powieść. W miejscu, gdzie skończyła poprawiać tekst, odczytała wiadomość nakreśloną czerwoną kredką:
– „Dobra robota, dziękuję”. Nie ma za co, zboczeńcu – powiedziała, patrząc na okruchy pozostawione na talerzu.
Caroline weszła pod kołdrę i patrzyła w ciemne mieszkanie, rozmyślając o powieści i szantażu, ofiarą którego padła, oraz o samym prześladowcy. Całe życie potrafiła dostosowywać się do sytuacji, które los rzuca jej pod nogi i była dumna z siebie za opanowanie tej niełatwej sztuki. Tym razem jednak nie wiedziała co robić, przez co czuła się jeszcze bardziej stara i bezbronna.
– Skurwiel – wyszeptała w ciemność.
Obróciła się na bok i zacisnęła w pięściach pościel, obiecując sobie, że nie będzie płakać. Na próżno, otarła oczy w poduszkę. Najtrudniejsze było przyznać przed sobą, że już nigdy nie stworzy czegoś równie dobrego jak ta powieść, która przemocą wdarła się w jej życie. Obróciła się na plecy, sięgnęła po paczkę cameli i zapaliła papierosa. Żar świecił w mieszkaniu, a Caroline wypuszczała dym, obserwując kłęby unoszące się w stronę sufitu. Wtedy zauważyła inny czerwony punkt na szafce z naczyniami.
***
Kolejny dzień przyniósł najpierw Denzela, następnie Luisa. Obaj przyszli sprawdzić, jak się czuje.
– Jeszcze nie oszalałam, brudasy – wymamrotała, siadając do powieści, gdy już ich odprawiła.
Pod wieczór skończyła redagowanie. Ułożyła tekst starannie obok laptopa i zabrała się do pieczenia czekoladowych ciastek. Gdy piekarnik się nagrzał, wrzuciła blachę do środka i zaczęła napuszczać wodę do wanny. Poczęstunek dla prześladowcy ustawiła obok powieści, a po namyśle dostawiła też szklankę mleka. Otworzyła drzwi balkonu, rozebrała się i ruszyła do wanny.
Tego wieczora Nobody kazał na siebie czekać dłużej niż poprzednim razem. Wypaliła trzy papierosy, nim usłyszała trzeszczące rusztowanie. Już się nie skradał, od razu ruszył przez mieszkanie w stronę biurka.
– Nie śpiesz się – powiedziała, nieco dygocząc, gdyż woda przy otwartych drzwiach łazienki już robiła się chłodna.
Nobody wertował powieść, a Caroline nasłuchiwała. Gdy woda zrobiła się już całkiem zimna, szelest stron ucichł. Przez krótką chwilę zdawało jej się, że słyszy dźwięk szklanki odstawianej na blat biurka.
Nobody rozpiął zamek błyskawiczny, następnie zasunął go i zrobił kilka szybkich kroków. Zatrzymał się w miejscu, w którym Caroline widziała go przez uchylone drzwi. Był wysoki, ubrany w czarny dres i kominiarkę. W prawej ręce ściskał teczkę. Nobody obrócił głowę w kierunku staruszki. Caroline do połowy wychylona z wanny, z papierosem w ustach, obserwowała go w napięciu. Pisarz zgiął się wpół i złapał za brzuch, postąpił dwa kroki w tył. Widziała w jego oczach pytanie. Zaciągnęła się z satysfakcją i patrzyła, jak pada na podłogę.
Caroline wyszła z łazienki, obchodząc Nobody’ego szerokim łukiem. Podeszła do biurka. Talerz i szklanka były puste.
***
Caroline przeglądała powieść, gdy Nobody zaczął się budzić. Obserwowała kątem oka, jak jego powieki unoszą się powoli, po czym bezskutecznie porusza rękami i nogami. W końcu dotarło do niego, że jest oklejony szarą taśmą, gdy pierwsze słowa, dławione przez zaklejone usta, bezskutecznie starały się wydostać z jego gardła.
– Obudziłeś się, to dobrze, samotna egzystencja ma swoje dobre strony, ale nieraz brakuje mi kogoś, z kim mogłabym porozmawiać.
Nobody szarpał się coraz bardziej. Posadzony z wyprostowanymi nogami i plecami opartymi o kuchenną szafkę, wyglądał trochę jak niedbale rzucony dywan. Caroline jednak zaniepokoiła się nieco, słysząc, jak taśma coraz głośniej szeleści. Mimo to powiedziała:
– Nigdy nie myślałam, że kiedyś zatęsknię za rozmową z drugim człowiekiem. Zawsze obchodziłam się bez tej wątpliwej przyjemności – sięgnęła po papierosa – ale chyba się zestarzałam.
Nobody wierzgał, przechylając się niebezpiecznie, aż w końcu upadł na lewy bok. Caroline odetchnęła z ulgą.
– A może to okoliczności tak na mnie działają? – spytała, zakładając nogę na nogę i zaciągając się camelem. – Bo widzisz, dobrze jest porozmawiać z kimś, kto dla odmiany jest słabszy i bardziej bezbronny niż ja.
Nobody znieruchomiał, widząc, jak Caroline rozkłada szeroko nogi, nie przejmując się tym, że jest zupełnie naga. Oparła łokcie na kolanach, wbiła wzrok w jego niebieskie oczy.
– Starość jest przykra, trzeba o wszystko prosić, człowiek stale potrzebuje pomocy. To strasznie upokarzające. I te myśli "Ile jeszcze zostało mi czasu?" na zrobienie tego czy tamtego.
Choć Nobody wciąż był w kominiarce, Caroline wyraźnie widziała ból w jego oczach.
– A tak, to leki przeciwbólowe przestają działać, te same, które przyswoiłeś wraz z ciastkami i mlekiem. Było ich bardzo dużo. Trochę się bałam, że twoje serce może nie wytrzymać takiej ilości. – Zgasiła papierosa.
Tłumione przez taśmę słowa zaczęły się zmieniać. Caroline wiedziała, że to krzyk bólu, bólu którego nie zagłuszały już lekarstwa.
– Ależ miło jest popatrzeć na ciebie, takiego bezradnego, słabego. To daje sporą satysfakcję, a tej rzadko ostatnio doświadczam. – Wstała, wspierając się na srebrnym słowiku i ruszyła w stronę pisarza.
Nobody w końcu dostrzegł swoją lewą dłoń i brakujący kciuk, zawył rozpaczliwie przez taśmę. Caroline zatrzymała się przy kuchennym blacie i podniosła telefon.
– Potrzebowałam sprawdzić kilka rzeczy na tym ustrojstwie. Okazuje się, że blokada ekranu jest zabezpieczona twoim odciskiem kciuka. Musisz mi to wybaczyć, ale jestem za stara, by co chwilę schylać się i przykładać ci telefon do dłoni. – Podniosła odcięty palec i odblokowała ekran – Tak jest znacznie łatwiej.
Nobody zamknął oczy, po chwili jego ciałem wstrząsnął dygot. Caroline patrzyła chwilę, zastanawiając się, czy aby nie dostał torsji. Gdy zorientowała się, że tylko płacze bezgłośnie, wróciła do przeglądania telefonu.
– O, mam – powiedziała zadowolona. – Dostęp do twojego dysku i do poczty. Znalazłam też kilka stron, na których się udzielasz. Bardzo mnie cieszy, że nie dzieliłeś się z nikim powieścią. W ogóle muszę przyznać, że jesteś dość tajemniczy. To nas łączy, też nie przepadam za towarzystwem.
Nobody otworzył oczy i spojrzał pytająco na Caroline.
– Tak, ty mój podglądaczu, znalazłam twój tekst na dysku i usunęłam go wraz z notatkami. Dobrze wiedzieć, że podziwiasz mnie i moją jedyną publikację. Jestem z niej dumna. Jednak nie myślałeś chyba, że dam się bezkarnie podglądać i straszyć jakiemuś gówniarzowi.
Nobody bezskutecznie starał się coś wytłumaczyć.
– Widzisz, pochlebia mi, że poświęciłeś powieść mojej osobie, bo nie da się ukryć, że twoja Gołębica to ja. Ale to oznacza, że musiałeś mnie obserwować przez dłuższy czas, nie tylko śledzić w internecie, ale także w domu – Caroline podeszła do Nobody’ego, który odruchowo spuścił wzrok.
Chwilę szukała czegoś w telefonie, w końcu nachyliła się nad nim i pokazała ekran.
– Nie wstydź się, nieraz mnie widziałeś i chyba wtedy ci to nie przeszkadzało. A teraz zachowujesz się niekonsekwentnie. Chyba, że podglądanie starszych kobiet jest dla ciebie satysfakcjonujące tylko przez ekran telefonu lub szparę między drzwiami a framugą mojej łazienki.
Nobody z coraz większym przerażeniem patrzył na siebie i Caroline na ekranie telefonu.
– Znalazłam wszystkie kamery i nagrania na dysku. – Podniosła się, z wysiłkiem pomagając sobie laską. – Ale do rzeczy, nie mogę ci darować tych dni w strachu, gdy zamieniłeś moje mieszkanie w więzienie, a życie w koszmar. Nigdy nikt mnie tak nie upokorzył jak ty, nigdy przez nikogo nie czułam się tak bezbronna i nic nieznacząca. Nawet gdy los skazał mnie na czarnucha i meksykańca. – Caroline podeszła do blatu. – Więc postanowiłam, że jako zadośćuczynienie wezmę twoją powieść.
Nobody znów wierzgnął na podłodze, niczym wyrzucona na brzeg ryba, bezskutecznie starając się uwolnić.
– To naprawdę świetna powieść, a że opisuje moje życie, to będzie wyglądało wiarygodnie, kiedy to ja się pod nią podpiszę. – Caroline podeszła do Nobody’ego. – Zmiany, które wprowadzę, powinny nadać powieści mojego klimatu, a czytelnikom namiastkę dawnej mnie sprzed lat.
Nachyliła się nad Nobody’m. Lewą ręką złapała go pod brodą, uniosła mu głowę.
Zobaczył w jej dłoni pełną strzykawkę z długą igłą.
– A to – powiedziała, widząc, jak z przerażeniem wpatruje się w czubek igły – jest spora dawka leków przeciwbólowych i uspokajających, rozpuszczonych w wodzie. Mój poczęstunek dla ciebie, za Gołębicę.
Nobody szarpnął się, lecz Caroline pchnięciem przewróciła go na plecy. Usiadła mu okrakiem na piersi, udami obejmując ramiona. Lewą ręką ponownie złapała za brodę, by unieruchomić kręcącego głową Nobody’ego.
– Wiesz, że kocham ptaki. Sam to opisałeś w powieści, ale musisz też wiedzieć, że nienawidzę gołębi. Brzydzą się nimi zupełnie tak, jak ludźmi, którymi musiałam się otaczać, a ty, gnojku, skazałeś mnie na życie wśród tych obesranych gruchaczy. Chciałeś to opublikować. Tego ci nie daruję, i możesz być pewien, że Pani Sowa nie skończy wśród szarych piór i gołębiego łajna. Przepiszę zakończenie – oznajmiła.
Zobaczyła w oczach Nobody’ego przerażenie, dzikie, zwierzęce, jak u gołębia, któremu niegdyś przetrąciła skrzydło. Siedziała w fotelu i obserwowała szkodnika, jak męczył się na jej balkonie. Spoglądała w jego ślepia – bezbronne, słabe, przestraszone, takie jak oczy Nobody’ego.
– Na koniec ostatnia rada: trzeba dbać o zęby. Ja, mimo sędziwego wieku, mam wszystkie własne z takim kompletem zamierzam odejść na tamten świat. A ty masz braki. – Zmacała palcem wskazującym policzek pisarza i odnalazła miejsca po brakującej piątce i szóstce.
Mimo ciężaru pierś Nobody’ego rytmicznie podnosiła się i opadała, potrząsając Caroline, uśmiechniętą niczym nastolatka na mechanicznym byku. Nie patrzył na igłę zbliżającą się do policzka, lecz na pisarkę. Nagą, pomarszczoną z fałdami skóry zwisającymi na chudych rękach i piersi leżące na żebrach widocznych przez cienką, niczym papier skórę. A ona patrzyła na niego z wyszczerzonymi zębami przez białe kosmyki włosów zwisające z łysiejącej już głowy. Oboje usłyszeli, jak ostra końcówka przebija taśmę, a Nobody poczuł ukłucie, gdy igła przeszła przez policzek. Caroline wcisnęła tłok i gorzka mieszanka leków z wodą wypełniła mu usta.
– Śpij spokojnie, mój najwierniejszy fanie – powiedziała.
***
Caroline zdyszana opadła na fotel, w prawej dłoni trzymała rączkę trójkołowego wózka schodowego, którego niegdyś używała do wnoszenia zakupów na dziesiąte piętro kamienicy.
– Przydałeś się, stary towarzyszu sklepowych wojaży – wyszeptała w stronę wózka.
Sięgnęła po telefon i wybrała numer alarmowy. Gdy odezwała się dyżurna, Caroline powiedziała:
– Dobry wieczór, stało się coś strasznego. Chyba ktoś skoczył z dachu kamienicy, w której mieszkam.
***
Było trochę zamieszania w związku z młodym człowiekiem, który wybrał do popełnienia samobójstwa akurat dach Caroline. Nieco później dowiedziała się od Denzela, że chłopak był kompletnie naćpany. Całe zajście miało też przykre konsekwencje dla Luisa, który został zwolniony za to, że nie dopilnował, by droga na dach była odpowiednio zabezpieczona. Caroline na jakiś czas musiała zlikwidować swój balkon, pozostawiając jedynie karmnik i domek dla sikorek. Ale było warto – za jednym zamachem pozbyła się ze swojego życia Nobody’ego i meksykańca.
***
– Caroline, nie wiem, jak to zrobiłaś, ale to jest po prostu niesamowite. Pani Sowa będzie lepsza od twojej pierwszej powieści. Gwarantuję ci to, a redakcja zadba o reklamę. Znowu będziesz na pierwszych stronach gazet.
– No cóż, cieszę się, że na stare lata udało mi się jeszcze coś osiągnąć – powiedziała Caroline, dopalając camela.
– Caroline, to będzie bestseller. Jesteśmy w kontakcie. Muszę kończyć, bo dobijają się do mnie na drugą linię. Jesteś wspaniała, Caroline. Zadzwonię później.
Rozłączyła się, odłożyła telefon na biurko i odsunęła szufladę. Wyciągnęła z niej czarną kominiarkę. Włożyła do środka dłoń i patrzyła jak przez otwory na oczy i usta, wlatuje papierosowy dym.
– Dziękuję, to też twój sukces, Nobody – powiedziała.
I w tym samym momencie usłyszała gruchanie. Powoli obróciła głowę w stronę kuchni. Szary gołąb siedział na blacie i przyglądał się jej.
– Ty… Ty mały szczurze – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Wsparła się na lasce i ruszyła w jego kierunku. Gołąb obserwował ją bez większego zainteresowania.
– To będzie ostatnie mieszkanie, do którego wtargnąłeś – powiedziała, zbliżając się z uniesioną nad głowę laską.
Nim jednak metalowy słowik runął na gołębia, ten przefrunął na zlew. Mijając drzwi na balkon, Caroline usłyszała z zewnątrz trzepot skrzydeł. Wyjrzała i zobaczyła, że ten w całości obsiadły gołębie. Kłębiły się na podłodze, na balustradzie, a jeden siedział na domku dla sikorek. Ptaki gruchały, trzepotały skrzydłami i srały. Caroline czuła, jak zalewa ją fala wściekłości. Ruszyła z uniesioną laską przez uchylone drzwi. Wpadła na balkon i zamarła, bo żaden z ptaków nie odfrunął. Patrzyły na nią tępo, kręcąc łbami.
– To ty? – wyszeptała Caroline.
Wtedy gołębie rzuciły się na nią. Obsiadły, wbijając w sukienkę pazury, drapiąc i dziobiąc. Caroline na oślep zamachała srebrnym słowikiem, gdy jeden z ptaków wplótł jej się we włosy, bijąc skrzydłami o twarz. Poczuła jak ktoś wpycha jej w ręce plik papierów. Upuściła laskę, a gdy srebrny słowik uderzył o podłogę, poczuła mocne szarpnięcie. Zatoczyła się i wpadła plecami na barierkę, która z trzaskiem pękła. Ptaki w tej samej chwili odleciały. Nim runęła, przez ułamek sekundy dostrzegła mężczyznę w kominiarce.
Gdy Caroline uderzyła o bruk, stara platforma przeciwpożarowa zatrzeszczała i konstrukcja rozleciała się z hukiem, zasypując plac między starymi kamienicami.
***
Jako pierwszy na zewnątrz wybiegł Denzel. W stercie stali, walającej się na placu, nie od razu dostrzegł Caroline, leżącą wśród szarych piór i gołębich odchodów. Podszedł do niej, odgarnął kilka prętów i zobaczył, że starsza pani ściska w rękach maszynopis podpisany “Nowy tekst”. Pod tytułem, czerwoną kredką, ktoś nabazgrał drukowanymi literami NOBODY.