W pomieszczeniu paliło się siedem świec, ustawionych na okrągłym stoliku, wokół którego siedziały postaci w czarnych, długich płaszczach o szerokich kapturach skrywających twarze zebranych.
– Według księgi jest to najlepszy moment – powiedział Vicq, wskazując palcem fragment tekstu na pożółkłych stronach.
– Jesteśmy przygotowani, ale kto poprowadzi… wydarzenie? – zapytał Fancheux, poruszając niewygodny temat.
– Vicq zna księgę na pamięć, jest też najlepiej zaznajomiony w arkanach. Nominuję go na prowadzącego – zaproponowała Vail i uniosła dłoń o paznokciach pomalowanych na czerwono, uśmiechając się złośliwie pod kapturem.
– Jestem za – powiedział Fancheux i również podniósł dłoń.
Wszyscy spojrzeli na czwartego przy stole – Remiego.
– Jak bardzo jest to niebezpieczne? – zapytał, jego dłonie wciąż spoczywały na stoliku.
– Konsekwencje są nie do przewidzenia – powiedział Vicq, spoglądając niechętnie na uniesione ręce.
– Nie ma lepszego kandydata – naciskała Vail.
– Tylko Vicq zna… – zaczął Fancheux.
– Tak, tylko ja – przerwał mu Vicq – ale nie jestem idiotą. Jestem zdecydowany, tak jak i wy, ale wolałbym nie zostawać królikiem doświadczalnym.
– Sprzeciwiasz się woli loży – zapytała ostro Vail.
– Nie. I zrobię, co loża ustali – odpowiedział ostrożnie Vicq. – Jednak na razie nie widzę większości głosów.
Fancheux i Vail znów spojrzeli na Remiego. Ten milczał chwilę. W końcu powiedział:
– Chyba mam inne rozwiązanie.
Trójka zakapturzonych postaci nachyliła się nad świecami, słuchając uważnie, co Remi ma im do powiedzenia.
*
Kvasir spojrzał na betonową konstrukcję. Wyróżniała się wśród biurowców ze szkła i stali. Zauważył, że w budynku, przynajmniej do szóstego piętra, nie było okien. Na automatycznych drzwiach nie odnalazł żadnego logo jedynie ułożony z czarnych liter napis – “Fosforos”.
Wszedł do recepcji, gdzie przywitał go przystojny ochroniarz ubrany w garnitur. Najwyraźniej spodziewał się Kvasira. O nic nie zapytał, nie poprosił o dokumenty, po prostu wskazał windę. Wybrał za kuriera piętro – jedenaste. Kvasir zauważył, że na panelu windy, numeracja zaczynała się od piątki. Pozostałe przyciski oznaczono liczbami dziewięć, dziesięć, jedenaście, dwanaście oraz czternaście.
Oderwał wzrok od klawiatury i spojrzał pytająco na ochroniarza. Ten uśmiechał się życzliwie, do chwili gdy, drzwi windy się zamknęły. Kvasir bywał już w dziwacznych miejscach, a jego klienci zazwyczaj mieli jakieś tajemnice, inaczej by go nie potrzebowali.
Gdy wysiadł na jedenastym piętrze, czekała już na niego młoda kobieta, która przedstawiła się jako asystentka Remiego Etie. Przeszli do sali, gdzie przeszklona ściana ukazywała panoramę metropolii. Przy innych ustawiono gabloty zapełnione książkami. Na środku znajdował się stolik i dwa skórzane fotele. Kvasir usiadł, podziękował za kawę i z żalem odprowadził asystentkę spojrzeniem, podziwiając zgrabne nogi i krągłe biodra skryte pod opiętą spódnicą.
Zerknął na zegarek – był faktycznie nieco wcześniej, ale nie spodziewał się, że będzie musiał czekać na klienta. Wstał i podszedł do gabloty z książkami. Nie miała drzwiczek, zawiasów, ani niczego, co umożliwiłoby wyciągnięcie stojących w niej pozycji. Kvasir przyjrzał się tytułom. Spodziewał się czegoś w stylu: "Jak inwestować, by nie stać się bankrutem", "Marketing w biznesie" lub "Sprawne zarządzanie kluczem do sukcesu". Tymczasem zamiast cienkich poradników w miękkich okładkach, tkwiły tam opasłe tomy w skórzanych oprawach o tytułach w obcych językach.
Drzwi uchyliły się i wszedł wysoki, gładko ogolony, starszy mężczyzna pod krawatem, o staranie zaczesanych siwych włosach.
– Witam, jestem Remi Etie – zaczął od wejścia. – Przepraszam, że musiał pan czekać.
– Nic nie szkodzi. – Kvasir podszedł do fotela, widząc, że Remi usiadł i zaprasza go gestem. – A przy okazji, tytuły tych książek, są w jakichś dziwnych językach. To arabski?
– Tak – potwierdził Remi, przyglądając się gościowi. – Są po arabsku, grecku, łacinie i w wielu innych językach.
– W kraju zabrakło dobrych pisarzy? – zapytał Kvasir, patrząc, jak facet w garniturze zakłada nogę na nogę i styka ze sobą koniuszki palców obu dłoni.
Remi uśmiechnął się i odpowiedział pytaniem:
– Interesuje pana literatura?
– Nieszczególne – odpowiedział Kvasir. – Interesują mnie pieniądze. To, co na nich napisano, jest dla mnie wystarczająco interesującą lekturą.
– Zatem przejdźmy do rzeczy. Proszę powiedzieć jak to działa?
– Pan przekazuje dane, które mam dostarczyć. Podłączam się i skanuję zawartość. Jeśli pliki są bezpieczne, przerzucam je na dysk i pobieram połowę wynagrodzenia. Następnie jadę do odbiorcy, oddaję zawartość i pobieram resztę zapłaty.
– A druga opcja z przekazaniem informacji ustnie? – dopytywał Remi Etie.
– Jak z poprzednią. Z tym, że na miejscu odpalam zawartość dysku. Dzięki czemu zapoznaję się z zapisanymi danymi i przekazuję informacje odbiorcy. Następnie dane są usuwane.
– Czy wiadomość w takim przypadku będzie przekazana bezbłędnie, nawet jeśli, dajmy na to, będzie w języku, którego pan nie zna? – zainteresował się Remi.
– Tak. Nawet jeśli nie rozumiałbym sensu wiadomości, zostanie odczytana bezbłędnie – potwierdził Kvasir.
– Niesamowite! Pozwoli pan, panie Kvasir, że zapytam? Skoro dysk umożliwia błyskawicznie nauczenie się zawartości, to czemu podjął się pan zawodu kuriera? Urządzenie w pańskiej głowie mogłoby zrobić z pana… dajmy na to, poliglotę, co daje spore możliwości.
– Albo mistrza sztuk walki. – Kvasir uśmiechnął się drwiąco. – Problem leży w ludzkim mózgu. Przyjmijmy, że otwieram dane do nauki arabskiego, poznaję język i władam nim biegle, jednak mój umysł zostaje przeładowany natłokiem informacji, doprowadzając do niewydolności. W końcu zacząłbym się gubić w tym, które informacje są tymi wyuczonymi, a które zostały sztucznie zaaplikowane. Przed końcem dnia mieszałbym język ojczysty z arabskim, zapominając w końcu, który z nich tak naprawdę jest mi znany. A następnego ranka zamieniłbym się w bełkoczącego pomyleńca. Nie znam dokładnie zawiłości problemu, jestem tylko kurierem i użytkownikiem, jednak z jakichś przyczyn dyski nie weszły do powszechnego użytku. I dobrze, bo dzięki temu odnalazłem swoją niszę.
– No tak, a co z mniejszymi plikami? – drążył Remi. – Czy takie również mogłyby spowodować uszkodzenia w mózgu?
– Nie tak spektakularne, jak nieskasowany plik większych rozmiarów, jednak zawarte w nim informacje tkwiłyby w mojej podświadomości, robiąc zamieszanie. Gdyby się nawarstwiły, efekt byłby podobny.
– Rozumiem. – Remi pokiwał głową. – Interesuje mnie druga opcja. Wybieram ją z pełną świadomością utraty danych po ich przekazaniu.
– Dobrze. Byłbym zapomniał, podczas transferu danych, użytkownik implantu doznaje szoku w chwili zaaplikowania ich do świadomości. Mogą wystąpić krwawienia z nosa i omdlenia, dobrze by było uprzedzić o tym odbiorcę. Rozumie pan? Ludzie potrafią dziwnie reagować na coś takiego.
– Oczywiście – powiedział Etie i wyciągnął nośnik danych. – Zatem możemy zaczynać?
*
Kvasir był szczęśliwy, mogąc znów znaleźć się na zewnątrz. Ascetyczny budynek z wnętrzem przywodzącym na myśl sen szalonego estety przyprawiał go o dreszcze. Łyknął kilka tabletek na ból głowy. Nigdy nie robił tego przy kliencie, by nie narażać się na dodatkowe pytania. Duszności, zawroty głowy, kołatanie serca, krwawienie z nosa – były codziennością w pracy. Na szczęście miało to być ostatnie zlecenie, potem będzie mógł pozbyć się tego złomu z czaszki. Wytarł chusteczką krew z nosa i zorientował się, że ktoś do niego mówi:
– Potrzebujesz dopalacza?
Gość z długimi, różowymi włosami, patrzył na Kvasira zza ciemnych okularów. Pełno tego typu mętów kręciło się po Frayburgu, a szczególnie w centrum. Szukali klientów wśród zapracowanych biznesmenów, goniących w ciągłym stresie, za sukcesem. Młodych bogów, liczących, że dotrą na szczyt łańcucha pokarmowego przed resztą stawki. Kvasir minął go bez słowa i ruszył w stronę metra.
*
Przesyłka miała dotrzeć przed osiemnastą, do siódmej strefy na Wolfssiedlung. Karta podróżna Kvasira upoważniała do przemieszczania się trasami aż do trzynastej strefy rozrastającej się metropolii. Kurier jednak nigdy nie przekroczył piątej. Ludzie jego pokroju nie mieli tam czego szukać. Frayburg, niegdyś miasto przemysłowe, wyrosło na wydobywaniu i przetwarzaniu surowców. Skupiło w centrum wszystkie fabryki, kopalnie i huty, z osiedlami robotniczymi wokół. Czasy jednak się zmieniły, świat poszedł w cyfryzację i elektronikę. W ciągu dwóch pokoleń dotychczasowy porządek został wywrócony do góry nogami. Nie było już potrzeby wytwarzania, a jedynie usługiwania. Teraz energię uzyskiwano z paneli słonecznych, więc zamknięto kopalnie, a roboty w zmechanizowanych zakładach pracy zastąpiły ludzi. Byli tacy, którzy się dostosowali i ruszyli z nurtem. Była też część, która nie wytrzymywała tempa zmian i prowadziła egzystencję na falach nadpływających co miesiąc zasiłków. W jednej z takich rodzin urodził się Kvasir.
Minął skrzyżowanie. Pogrążony w lekkiej melancholii, spowodowanej kursem, zignorował banery zachęcające do tworzenia lepszego jutra,. Ten miał być ostatni. Po jego wykonaniu będzie miał wystarczająco dużo pieniędzy, by kupić taryfę i zakotwiczyć się w związku przewoźniczym. Myślami wrócił do pierwszego dnia, gdy zdecydował się na wszczep. Usłyszał wtedy, że usmaży sobie mózg i skończy na ulicy pomiędzy ćpunami. Ale Kvasir był w stanie podjąć ryzyko, wszystko było lepsze od wegetacji w slumsach.
Najpierw wziął się do dilerki. Po dwóch miesiącach intensywnego rozprowadzania było go stać na sprzęt i operację. Pierwsze zlecenie dostał od technika, który władował mu dysk pod czaszkę. A z czasem zaczął działać z polecenia. Klientów nie brakowało. Brał głównie zlecenia od korporacji, które wyrastały w mieście niczym grzyb na ścianie metra. Karierowicze wykradający poufne informacje, bazy danych konkurencji czy projekty – chcieli uniknąć niepotrzebnego ryzyka i woleli nielegalny towar przekazywać za pośrednictwem osoby trzeciej – kuriera.
Trafiały się też sprawy mniejszej wagi. Kvasir, czekając na metro, z uśmiechem na twarzy wspominał jednego ważniaka z wypchanym portfelem, który zażyczył sobie przekazanie ustnie. Plik, który załadował, prawie nic nie ważył. Facet zmieściłby go na dyskietkę. Kvasir jednak nie wnikał w temat. Ruszył z wiadomością pod adres, gdzie powitała go blondynka w różowych szpilkach. Poinformował ją, w jakiej jest sprawie, i odpalił dysk. To były oświadczyny. Całkiem romantycznie tylko, że paniusia zemdlała, gdy zobaczyła czarne strugi krwi spływające po brodzie kuriera. Kobieta wyłożyła się na progu mieszkania, a Kvasirowi zakręciło się w głowie i zwymiotował, obryzgując nogi nieprzytomnej blondynki. Dobrze, że wtedy wziął zapłatę z góry.
W czasie jazdy metrem zamknął oczy, licząc na kilka minut snu. Nocami dręczyły go koszmary, innym razem nie mógł zmrużyć oka przez pięć nocy z rzędu. Zdarzało się, że bełkotał do siebie, a bóle głowy wracały nieustannie. Krwawienia z nosa zdarzały się kilka razy dziennie. Ile jeszcze zleceń, będzie mógł zrobić, w takim stanie? Osiem, może dziesięć, zanim przepali sobie wszystkie obwody. Z żalem myślał o porzuceniu lukratywnego zajęcia, jednak ciało dawało mu znaki, których nie mógł dłużej ignorować. Wypada z biznesu, ostatni kurs i koniec.
Wysiadł na peronie strefy siódmej. Opuścił stację, wchodząc wprost do urzeczywistnionego snu, który śniły tysiące mieszkańców metropolii. Rezydenci przedmieścia odseparowani od centrum czystymi ulicami, zielonymi parkami, pięknymi domami i oczywiście zaporowymi cenami, żyli w raju, na który Kvasira nigdy nie będzie stać. Drzwi do tego raju otwierał tylko jeden klucz – pieniądze. Kvasir zapoznał się z mapą strefy, umieszczoną przed stacją metra i ruszył szybkim krokiem w stronę Wolfssiedlung.
Na miejscu wszedł między wille otoczone wymyślnie zdobionymi ogrodzeniami. Tę należącą do odbiorcy odnalazł na końcu osiedla. Kvasir stanął przed bramą z kamiennym portalem, ozdobionym po obu stronach aniołami, wyciągającymi miecze w stronę wchodzącego. Nie dostrzegł niczego, co umożliwiłoby mu przedostanie się na drugą stronę. Po chwili zwrócił uwagę na ruch kamery, łapiącej go w obiektyw. Nie mając lepszego pomysłu, pomachał, czując się nieco głupio. Skrzydła bramy zgrzytnęły. Kvasir wszedł na oświetloną lampionami, brukowaną ścieżkę, prowadzącą do posiadłości w stylu wiktoriańskim. A następnie schodami na taras. Podszedł do drzwi i zapukał. Po chwili, stanął w nich niski mężczyzna o bujnym zaroście i krótko przyciętych czarnych włosach, oprószonych siwizną.
– Witaj, Kvasir – przywitał go uśmiechając się. Prezentował przy tym duże, brązowo-żółte zęby, przywodzące na myśl starą protezę.
– Mam wiadomość do przekazania pod tym adresem, możemy zaczynać? – zapytał Kvasir mając nadzieję na szybkie załatwienie zlecenia.
– Obawiam się, że nie. To co masz do przekazania nie jest przeznaczone wyłącznie dla moich uszu. Zapraszam do środka, przedstawię pozostałych adresatów wiadomości. – Gospodarz uchylił drzwi i zrobił kurierowi miejsce, kiwając zachęcająco głową.
Kvasir wszedł do holu z antresolą, na którą prowadziły łukiem schody po obu stronach pomieszczenia. Gospodarz pokierował kuriera do salonu. Tam pod zewnętrzną ścianą, tuż obok drzwi prowadzących do ogrodu, znajdowała się obszerna, obita czerwonym atłasem sofa. Siedziała na niej kobieta po pięćdziesiątce w sukni z rozcięciem sięgającym uda. Patrzyła na Kvasira spod grubej warstwy tuszu na długich rzęsach. Czerwone, zdecydowanie za szerokie usta rozciągała w drwiącym uśmiechu.
– To jest pani Vail Leclair – gospodarz przedstawił kobietę i wskazał łysego mężczyznę o obfitych bokobrodach, siedzącego w fotelu między kominkiem a biblioteczką. – A to Vicq Chachere.
Chachere spojrzał na Kvasira znad książki, środkowym palcem poprawił okulary i wrócił do lektury.
– Ja nazywam się… – ciągnął gospodarz.
– Nie bardzo mnie interesuje jak się nazywasz – przerwał mu Kvasir spoglądając na zegarek. – Czy mogę przekazać wiadomość?
– O-ho, ależ niecierpliwy młodzieniec – oceniła Vail potrząsając pantofelkiem zwisającym na palcach stopy.
– Pani wybaczy, nie płacą mi za godziny, lecz od zlecenia – wyjaśnił Kvasir.
– Obawiam się, że w tych okolicznościach pańska wiadomość będzie nieprzydatna – powiedział z przesadnie zmartwioną miną gospodarz. – Więc może pan odejść nie fatygując się jej przekazywaniem.
– Nie ma sprawy, mnie to obojętne. Pozostaje jednak jeszcze kwestia zapłaty – zauważył Kvasir.
– Nieładnie Fancheux, chyba nie zapomniałeś o wynagrodzeniu dla naszego posłańca? – skarciła gospodarza Vail, przyglądając się drapieżnie Kvasirowi.
– Otóż nie zapomniałem.
Fancheux podszedł do szklanego stolika stojącego przed kanapą, wyciągnął gruby plik zwiniętych banknotów. Uśmiechając się, oblizał palec wskazujący i odliczył sumę za zlecenie. Położył ją na przeźroczystym blacie, tuż obok równo rozsypanych czterech ścieżek białego proszku i szklanych rurek. Kobieta pochwyciła spojrzenie Kvasira.
– Ach, gdzie się podziała nasza uprzejmość Fancheux, ale gafa. Proszę się częstować – Wypowiadając ostatnie słowo, Vail zatrzymała język dłużej na górnej wardze.
– Nie, dziękuję, jestem na diecie. – Kvasir zrobił krok w stronę stolika, by zgarnąć zapłatę, lecz gospodarz zatrzymał go gestem, podnosząc oblizany palec.
– To jest już twoje. – Wskazał na banknoty. – A to może być twoje.
Fancheux rzucił gruby plik pieniędzy obok tych przygotowanych dla Kvasira. Na pierwszy rzut oka, było widać, że to przynajmniej drugie tyle, ile kosztował cały kurs.
– No no, kupa szmalu. – Kobieta nachyliła się nad stołem, prezentując w głębokim dekolcie ładne piersi.
– A co miałbym zrobić, żeby były moje? – zapytał Kvasir.
– Przekazać nam wiadomość, gdy będziemy gotowi – powiedział Fancheux.
– To wszystko – potwierdziła Vail opadając na oparcie kanapy.
– A ty nic nie powiesz? – Kvasir spojrzał na łysego z nosem w książce.
– Pecuniae imperare non servire oportet* – odpowiedział niespodziewanie łysy unosząc głowę znad książki.
Kvasir spojrzał pytająco na pozostałych. Tamci uśmiechali się spoglądając na niego, zbyt nienaturalnie rozszerzonymi źrenicami.
– Dobra, ile to jeszcze potrwa? – zapytał Kvasir, podchodząc do stolika i zabierając pieniądze.
– Pecunia nervus rerum* – zawołał ucieszony Fancheux i klasnął w dłonie.
– Już niedługo – powiedział Vicq Chachere zamykając książkę. – Myślę, że możemy zaczynać, skoro wszystko mamy ustalone.
*
Przeszli na piętro, wchodząc schodami na antresolę. Następnie korytarzem do czerwonych drzwi.
– Co jest w środku? – zapytał Kvasir.
Vail ściągnęła fular z szyi Vicqa i powiedziała:
– Coś fantastycznego. A teraz kochany, obawiam się, że będziemy musieli zasłonić ci oczy.
– Chwileczkę – zaoponował Kvasir. – Kolejne dziwactwa? Chyba nie sądzicie, że wejdę z wami do tego pomieszczenia z zawiązanymi oczyma?
– Niestety to, co jest w środku, nie jest przeznaczone dla osób postronnych – powiedział Fancheux. – Zapewniam cię, że tak będzie dla ciebie lepiej. Oczywiście jeśli ci to nie odpowiada, możesz jeszcze zrezygnować.
Kvasir wsadził rękę do kieszeni spodni. Dotknął banknotów.
– Dobra, ale jeśli coś będzie nie tak, skasuję dane, jasne?
– Całkowicie – powiedział Vicq.
– Petunia nervus rerum* – podsumowała Vail, uśmiechając się drapieżnie.
Fular nie był mocno zaciśnięty, ale Vail zadbała o to, by Kvasir nic nie widział. Drzwi otwarły się, i kurier momentalnie poczuł zapach palonego kadzidła. Vail wzięła go za dłoń i wprowadziła do środka, szepcząc:
– Poczekaj chwilę kochaniutki, zaraz będziemy gotowi.
W środku panował zaduch. Kvasir wyraźnie czuł ciepło świec i zapach stopionego wosku. Przez chwilę słyszał, jak reszta krząta się po pomieszczeniu. Odniósł dziwne wrażenie, że w pokoju już ktoś był, zanim weszli. W końcu zapadła cisza, w której można było wyczuć narastające podniecenie. Kvasir usłyszał przyspieszone oddechy i cichy głos Vail. Recytowała coś, czego Kvasir nie rozumiał. Po chwili dołączył do niej Fancheuxa i trzeci męski głos, który wydawał się Kvasirowi znajomy.
– Teraz – wyszeptał do ucha Kvasira Vicq.
Kvasir odpalił dysk, następnie zaaplikował dane. Poczuł ostry ból, gdy te przepłynęły do jego umysłu. To był tekst, którego nie rozumiał.
– Teraz! – powtórzył ostro Vicq.
Kvasir otworzył usta i słowa wypadały z niego, jakby czekały od dawna, aż będą mogły zostać wypowiedziane. Opanował go nagły lęk. Kvasirowi przeszło przez myśl: "Przestań!". Jednak nie mógł już zatrzymać wylewającego się potoku słów. Zrobiło się gorąco. Przez fular zaczęło przebijać jaskrawe, niemal oślepiające światło. Poczuł bijący żar. Zaczął się pocić. Nagły ból przeszył jego ciało. Coś wdzierało się w Kvasira przemocą, wnikając przez skórę, ciało coraz głębiej. W końcu wykrzyczał ostatnie zdanie i poczuł krew, nie tylko płynącą z nosa na usta, ale również z uszu, ściekającą po szyi. Zebrani w pomieszczeniu wciąż szeptali. Kvasir poczuł suchość w ustach i mrowienie w palcach obu dłoni. Ogarnęło go przemożne zmęczenie. Nogi z trudem utrzymywały ciężar ciała. Wzbierała w nim rozpacz, gdyż wiedział, że coś gwałtem weszło w niego, coś co lśniło i zalewało go falami ciepła.
Drżącą dłonią sięgnął do przepaski. Wsadził kciuk pod fular i przesunął go na czoło. Vail, Vicq, Fancheux i Remi Etie, stali wokół niego. Ciepłe powietrze falowało niczym w upalny dzień od nagrzanego asfaltu. Przez nie dostrzegł czerwony korpus o długich ramionach i głowie przypominającej zwinięty pąk kwiatu. Smukłe kończyny wyciągnęły się powoli w stronę kuriera nabierając coraz bardziej realnego kształtu, jakby przechodziły przez kolejne warstwy niewidocznej bariery, dzielącej Kvasira od… “Czego?” – pomyślał. Dłonie o cienkich, niczym pędy, powykręcanych palcach poruszały się w różnych kierunkach szukając… „Czego?” – kolejna myśl pojawiła się w głowie Kvasira. Wtedy istota drgnęła, korpus przesunął się w stronę kuriera. Pąk rozwinął się z sykiem rozkładając na boki trzy mięsiste płaty pełne rzędów małych niczym igły zębów.
– Albo kogo – wymamrotał.
Między kolczastymi płatkami dojrzał falisty pulsujący kształt, który przebił niewidoczną barierę, wijąc się i skręcając podpełzł do twarzy Kvasira. Vicq wrzasnął coś i sypnął niebieskim proszkiem w falujące powietrze. Blask i ciepło wraz z całą przerażająca wizją zniknęły. Kvasir padł na podłogę. Leżał ciężko dysząc, nie mogąc się poruszyć. Poza jego ciężkim oddechem w pomieszczeniu panowała całkowita cisza. W końcu przerwał ją Remi:
– Wszyscy są cali?
– Vicq to było niesamowite – wydyszała Vail, podniecona do granic możliwości.
– Doprawdy dokonaliśmy czegoś niezwykłego. – Fancheux poklepał po ramieniu Remiego.
– A to dopiero pierwszy krok. – Uśmiechnął się Vicq, gdy Remi i Fancheux ściskali mu dłoń.
– Vicq czy jesteśmy bezpieczni? – zaniepokoiła się Vail.
– Oczywiście, istota została odesłana. Według Kitab Almuraqibun jedynie wypowiadający inkantacje przywołania naraża się na bezpośrednie splątanie. Dlatego zaleca się, by tylko doświadczeni użytkownicy arkanów, pełnili tę funkcję.
Vicq spojrzał na leżącego Kvasira. Wszyscy zebrali się wokół niego.
– Co z nim zrobimy? – zapytała Vail, przyglądając się Kvasirowi, jak rozdeptanej myszy.
– Ja się tym zajmę – powiedział Remi Etie, zsuwając fular na oczy Kvasira.
Kvasira obudził deszcz, kapiący na twarz. Otworzył oczy, spoglądając na ciemne chmury, przesuwające się po niebie. Głowę przeszywał mu ból, jakiego dotąd nie znał. Ręką sięgnął do kieszeni. Pieniądze były na miejscu. W drugiej kieszeni natrafił na pudełko z lekami. Wyciągnął je i wysypał do ust kilka tabletek. Pogryzł dokładnie lekarstwa i powoli zaczął połykać. Leżał jeszcze przez chwilę, czując jak deszcz spływa po twarzy, bojąc się poruszyć. Ból stępiał. Kvasir podniósł się powoli i otarł dłonią twarz. Wyszedł chwiejnym krokiem z zaułka. Zorientował się, że jest w centrum. Ruszył w stronę domu.
W mieszkaniu rozebrał się do naga i wszedł do sypialni. Padł na łóżko. Przykrył się kołdrą i usnął. Obudził się nagle w środku nocy. Oddychał ciężko. Czuł, że prześcieradło jest mokre od potu. Śnił, że wypowiada słowa. Te same przeklęte słowa, które zaaplikował z dysku. "Dane z dysku!" – pomyślał leżąc w ciemnej sypialni. W ogarniającej go panice sięgnął ręką za prawe ucho. Wymacał interfejs, a za nim przycisk do usuwania danych. Wcisnął go.
Leżał patrząc w sufit. "Nie wypowiedziałem ich" pomyślał. "To był tylko sen". Usłyszał dźwięk przypominający trzaskające stawy. Dochodził zza uchylonych drzwi sypialni. Poczuł jak łzy zaczynają spływać po policzkach.
– Przecież ich nie powiedziałem – wymamrotał w ciemnościach.
Usłyszał ciche skrzypnięcie i drzwi uchyliły się.
– Pomyślałem je, musiałem o nich myśleć, ale na pewno ich nie powiedziałem – załkał, w pięściach kurczowo ściskając pościel.
Zacisnął zęby i przesunął powoli głowę w stronę otwartych drzwi. Światło księżyca, wpadające przez okno, oświetlało korpus o długich ramionach. Pąk w miejscu głowy stwora rozwijał się z cichym sykiem.
– Nie powiedziałem – wyszeptał Kvasir.
* Pieniądzom należy rozkazywać, a nie służyć
* Pieniądz jest siłą napędową świata