Profil użytkownika


komentarze: 130, w dziale opowiadań: 34, opowiadania: 24

Ostatnie sto komentarzy

A, widzisz, Snow, jakoś udało mi się nie "zarżnąć" tego opowiadania "kiepskim tłumaczeniem" :-D To byłaby już zbrodnia.

@ Snow

To, że przypisy są moje jest wyraźnie zaznaczone już w pierwszym przypisie, więc naprawdę nie rozumiem, skąd Twoje wątpliwości.

Powiedzmy sobie szczerze, Snow, wymieniłeś moje "osiągnięcia" w tej branży ("niedługi staż" i "niewielki dorobek") w roli argumentu na potwierdzenie tezy, że tłumaczenie "Synów boga" zostało skiepszczone. Że tłumacz jest żółtodziobem.  Ok, może nie mam na koncie setki przekładów co poniektórzy, ale chyba nie sądzisz, że w rok zdołałbym przetłumaczyć aż tyle. Pewnie by się dało - nie śpiąc, nic innego nie robiąc i tłukąc kolejne językowe potworki i płody nieprzypominające literatury.

Zaręczam Cię, że nikt z moich znajomych i rodziny nie oddawał głosu w tym plebiscycie. Widać wielu ludziom się podobało. A że Tobie nie, cóż, bywa, nie musiało. Twoja subiektywna opinia.

Z tego, co widziałem, a śledzę wpisy na tym forum, nie spodobała Ci się jak dotąd żadna książka z serii NF. No, trudno. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że na siłę szukasz dziury w całym. Że jesteś, że zacytuję, "nadgorliwy" w swojej krytyce. Wolno ci, w końcu żyjemy w wolnym kraju. Ale trzeba znać umiar...

Wierz mi, tłumacz musi być drugim pisarzem, bo gdyby wszystkie tłumaczenia były maksymalnie wierne, nie dałoby się tego czytać. Dla przykładu, składnia angielska zupełnie nie przystaje do składni polskiej. Oczywiście, dałoby się tłumaczyć słowo w słowo, ale wtedy mielibyśmy książki, które byłby napisane "po polskiemu". Wierność - tak, ale nie w zamian za piękno naszego rodzimego języka.

Uprzejmie służę linkami:

Blog "Która lektura?" >>
Qfant >>
Efantastyka >>
Enklawa Network >>
Opinia użytkownika NaKanapie.pl >>

No i w końcu recenzja deathhascome na Fantastyka.pl >>

Tyle znalazłem do tej pory.

A co tych "nieszczęsnych przypisów", to słyszałeś może, Snow, powiedzenie, że książki mają nie tylko bawić, ale i uczyć? No właśnie. Pewnie, bez niektórych przypisów można spokojnie zrozumieć książkę. Ale czy wiedziałeś np. gdzie leżało Heithabyr? Albo kim lub czym jest Jabmeakka? Albo kim byli Wolsungowie? Idę o zakład, że nie wiedziałeś. A teraz już wiesz. Gorzej Ci z tym?

@RheiDaoVan

Ja też bywam czytelnikiem literatury i moje doświadczenie mówi co innego - bardziej mnie drażnią takie właśnie słowniczki na końcu niż przypisy pod spodem? Dlaczego? Bo caly czas trzeba odwracać kartki. A ja leniwy jestem :-)

@ Szoszoon

Wkurwiające na każdej stronie "atoli" czy "jeno"  to akurat moja wina i biorę za to pełną odpowiedzialność. Inna sprawa, że dla mnie brzmi to dobrze. A zaręczam, żaden słoń mi na ucho nie nadepnął. Czy w angielskim występują odpowiedniki tych słów, to nieważne. Tłumaczenie nie polega bowiem (a przynajmniej - nie powinno) na podstawianiu w miejsce angielskich słów ich polskich, słownikowych odpowiedników. Jeśli decydujemy się na coś, to nie bawimy się w półśrodki - taką zasadę wyznaję.

A że komuś się nie podoba? Trudno. Jego prawo.

Tak jak moim prawem jest decydowanie, czy zamieszczać przypisy czy nie. To ja podpisuję się pod tłumaczeniem własnym nazwiskiem, i tym samym staję się jednym z dwóch (oprócz autora) podmiotów i przedmiotów ewentualnej krytyki. Jeszcze raz powtórzę, tak widziałem tę książkę, takie miałem wyobrażenie, jak czytałem oryginał i przetłumaczyłem ją na polski tak a nie inaczej, bo takie podejście WYDAWAŁO mi się najlepszym. Z przypisami, archaizmami, stylizacją i całym dobrodziejstwem mojego skromnego inwentarza.

A przypisy mają swoje uzasadnienie w tekście. To podręczny "słowniczek" dla tych czytelników, którzy mało wiedzą o poruszanych kwestiach. Bardziej obeznani mogą go spokojnie pominąć. Do czytania przypisów wszak nikt nikogo nie zmusza. A że nie jest to dzieło naukowe? A czy w definicji "przypis" jest mowa o tym, że ta adnotacja jest ograniczona, że tak sobie polecę archaizmem, jeno (li tylko - do wyboru mniej "wkurwiający" wariant) do prac naukowych? Jak bylem młody (znaczy - młodszy), to czytałem wiele książek tłumaczonych z przypisami. I nie miałem o to do tłumaczy pretensji. Ba, byłem wdzięczny, że nie muszę szukać po bibliotekach, by zrozumieć jakiś zupełnie mi obcy termin. A że część z tych rzeczy była mi wiadoma, trudno - trzeba patrzeć dalej niż koniec własnego nosa. I pogodzić się (stety-niestety), że nie wszyscy są tak samo oblatani w temacie.

Gwoli ścisłości, oryginał nie jest napisanym staroangielszczyzną. Od czasu do czasu pojawiają się archaizmy, które nie zawsze da się oddać w tłumaczeniu. Ale, żeby tzw. filozoficzna suma szczęścia pozostała równa, można je umieścić w innym miejscu. Miałem stały kontakt z autorem i wiem, że nie miał zamiaru posługiwać się bardzo archaicznym językiem. Ja również wyszedłem z tego założenia - i przetłumaczyłem ją tak, żeby była lekko stylizowana, pozostając jednak zrozumiałą dla współczesnego czytelnika. Czy mi się udało, to już inna sprawa. Nie podejmuję się oceny, bo obiektywny na pewno nie będę.

Nie mnie oceniać również, czy da się przełożyć książkę z jednego starego języka na drugi. Zresztą, nie jestem anglistą, więc nie będę się wymądrzał.

Wywołany do tablicy recenzją Snow'a, ja, Kami Lesiew, ukrywający się na tym portalu pod wydumanym nickiem KaEl, pragnę odnieść się do poruszanych w niej kwestii tłumaczeniowych. Resztę wywodu pozostawiam bez komentarza - bo o gustach się podobno nie dyskutuje. A może jednak?

Zacznijmy więc od:

Książkę przełożył Kamil Lesiew, tłumacz o niedługim stażu i niedużym dorobku. Synowie Boga byli jego drugim zleceniem w tej branży.

[Początek autopromocji]

Prawda, zawodowo tłumaczeniem zajmuję się stosunkowo krótko, bo od ponad roku z małym hakiem. Moim pierwszym przekładem był kryminał "Gorączka kości" Val McDermid. O dziwo, książka zbierała dobre (albo bardzo dobre) recenzje, w których często chwalono stronę językową. "Synowie boga" są zaś drugą książką mojego przekładu, która ukazała się na rynku. Co nie znaczy, że przez ten rok próżnowałem - w kolejce do wydania czeka jeszcze jedna książka, a kolejną właśnie kończę. Nieprawdą jest więc stwierdzenie, że to "moje drugie zlecenie w tej branży". Zresztą, czytelnicy "Nowej Fantastyki" mogą mnie kojarzyć również z tłumaczeń opowiadań zamieszczanych na tamtejszych łamach - w tym "Więzienia Mazera" O.S. Carda (o dziwo, nie kojarzę złej recenzji, a opowiadanie wyróżniono nagrodą czytelników NF za rok 2010) i "Pajęczej matni" K.P. Burke'a (druga nagroda ex equo, i - o zgrozo - również nie zdarzyło mi się czytać niepochlebnych opinii). A także z opublikowanego w bieżącym numerze opowiadania "Wyspa" Wattsa. A może nawet z recenzji książek w NF, kto wie?

[Koniec autopromocji]

Ok, ktoś powie: trafiły mu się dobre opowiadania. I będzie miał rację. Same się jednak "po polskiemu" nie napisały, tak?

Żeby nie było, jak każdy tłumacz, wciąż się uczę i jestem wdzięczny za głosy konstruktywnej krytyki. A jako człowiek, popełniał błędy i nie boję się do nich przyznać.

Tak czy owak, z zacytowanej powyżej wypowiedzi Snow'a bezpośrednio, jak mniemam, wynika opinia o "skutecznym dobiciu książki kiepskim tłumaczeniem." Mogę zrozumieć, że komuś nie podoba się stylizacja, kręci nosem na archaizmy, i nie rozumie "słów, których znaczenia może się tylko domyślać, bo w słownikach głucho na ich temat". Ale prosiłbym bardzo o wskazanie przykładów i wytłumaczenie, co z nimi jest nie tak. W ramach konstruktywnej krytyki, rzecz jasna.

Swoją drogą, gdybym chciał być do końca wierny realiom językowym, to powinienem przetłumaczyć książkę na język staropolski. Ale byłyby z tym dwa poważne problemy. Pierwszy: nie dałoby się jej zrozumieć, bo staropolszczyzna zdecydowanie odstaje od współczesnej polskiej mowy. Drugi: w czasach, gdy rozgrywa się fabuła (przełom VIII i IX wieku n.e.), język staropolski był w najlepszym razie w powijakach. Jeśli nie na etapie zygoty.

Zarchaizowałem tę książkę celowo, i (mam nadzieję) tylko w takim zakresie, by nie stało się to ze szkodą dla przystępności i zrozumiałości narracji. Owszem, pojawiają się archaizmy, ale raczej nietrudno wywnioskować ich znaczenie z kontekstu. A stylizacja rzeczywiście miała na celu upodobnienie tekstu do nordyckich sag - tak mi, za przeproszeniem, w duszy grało i tak widziałem tę książkę. Mam słabą wyobraźnię, i jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić wczesnośredniowiecznego wikinga mówiącego: "Ej, zią, kopsnij no topór, bo mi tu jakiś kolo fika".

Może przesadziłem, nie wiem. Nie mnie oceniać. Jednak z innych recenzji, które czytałem, wywnioskowałem, że taki zabieg się spodobał. Ale wcale niewykluczone, że po prostu nie umiem czytać ze zrozumieniem.

W końcu, kwestia przypisów. Zwykle rękami i nogami bronię się przed ich zamieszczaniem, chyba, że według mojej oceny są one niezbędne do pełniejszego zrozumienia poruszanych kwestii. I tak właśnie było w tym przypadku. Jako tłumacz muszę myśleć nie tylko o tych czytelnikach, którzy całą wiedzę o wikingach i nordyckiej mitologii mają w małym palcu, ale również (i to przede wszystkim) o tych, którzy nie mają o tych sprawach większego pojęcia. O takich jak ja. Przyznaję otwarcie, że przed przystąpieniem do tłumaczenia tej książki, na tych akurat kwestiach za bardzo się nie wyznawałem, przechodząc przyspieszony kurs już podczas pracy nad książką. I sporo się nauczyłem. A sądzę, że wiele osób ma podobnie. I właśnie z myślą o nich zdecydowałem się na przypisy. Których - przypominam - wcale nie trzeba czytać, jeśli jest się już alfą i omegą w tym temacie.

Dziękuję za uwagę.

P.S. Wiem, wiem, Snow, ten komentarz to też nadgorliwość z mojej strony. Młody jestem, wybacz, nie mogłem się powstrzymać. Taki już jestem ambit.... tfu, nadgorliwy.

Pierwsze - nie wiem. A to drugie to nie czasem "Rok 199? czyli dziura w płocie" Romana Bratnego?

@ Maxenicius - wiem doskonale o tym, o czym piszesz, ale wiedza to jedno, a odpowiadania do numery i tak wybiera garstka osób, wedle własnego gustu. Nie słyszałem o żadnych badaniach preferencji wśród czytelników "NF", więc trudno powiedzieć, co by się mogło spodobać szerszemu gronu. Redaktorzy prowadzący dobierają opowiadania, które IM wydają się w jakiś sposób ciekawe. Za to im płacą. A nie za schlebianie gustom gawiedzi. Nie zrozum mnie źle - nie chodzi mi o to, że dobór opowiadań, które spodobałyby się większej liczbie czytelników, jest niemożliwy. Ale niewątpliwie bardzo trudny.

Zresztą, z mojej perspektywy, przekrój tekstów całkiem dobrze wpasowuje się w różne grupy docelowe. Ktoś lubi głębokie wywody? To miał np. "Glinę i krew", "Wojnę piekieł" czy "Dzieci syberyjskie". Dla amatorów luźnej rozpierduchy - "Piekielnicy" na ten przykład. Miłośniku hard sf - a proszę "Obcego w raju". Rozrywkowa fantasy? A od czego Olga Gromyko. Albo "Cudowne źródełko". Historie alternatywne? "Śmierć w Bawarii" się kłania. Trochę flaków z dreszczykiem? No to "Udręczone dusze". Psychologia z nutką moralnego niepokoju? A co, "Kopciuch" czy "Pajęcza matnia", to nie łaska?

Można by tak wymieniać i wymieniać. Jeszcze się takie czasopismo nie znalazło, co by wszystkim (a choćby i większości) w pełni dogodziło. Nawet we wspomnianym w tej dyskusji CDA zdarzają się teksty wołające o pomstę do nieba. Coraz częściej.

Ale rozumiem, rozumiem, każdy by chciał, by to na co wydaje swoją krwawicę, do cna spełniało jego wymagania. Może i kiedyś nadejdą czasy, gdy każdy dostanie takie czasopismo, jakiego będzie chciał. Ale najprawdopodobniej wydarzy się to na świętego nigdy.

Maxenicius, ja też oczywiście wolę dobre teksty, ale to odwieczny problem wszystkich przejawów twórczości. Jednemu się  dane dzieło spodoba bądź nawet uzna je za arcydzieło, a innemu wyda się denne na maksa. Cóż, gusta - jak wszyscy wiemy - są różne i wszystkim nie dogodzisz. Także problem doboru to nie pierwszyzna. I kwestia nierozwiązywalna.

@ Isenna - ostre polemiki w fandomie to żadna nowość. Gwoli przypomnienia: sam red. Parowski swego czasu został "wyklęty" przez środowisko Śląskiego Klubu Fantastyki, w nagrodę dostając Złotego Meteora. Co nie przeszkadza ani jemu, ani "NF" we współpracy z tymi ludźmi. Trzeba umieć oddzielić prywatę od zawodu, i tyle. A Brzezińska na pewno nie dostała się na łamy tylko dlatego, że ma znane nazwisko. Z autopsji wiem, że red. Parowski to bardzo autonomiczny człowiek, którego najwyższym priorytetem jako kierownika działu prozy polskiej jest zamieszczanie opowiadań spełniających jego wysmakowane gusta. Czy to dobrze, czy źle, każdy sam sobie oceni. Akurat "Powrót kmiecia" można z powodzeniem zaliczyć do wspomnianych "opowiadań ambitnych, fantastyki zaangażowanej", bo bardziej przypomina obyczajówkę niż fantasty. To co prawda nie moje klimaty, ale trzeba przyznać, że swój klimat ma. Szczególnie dzięki stylizacji języka.

Czyżby już "Wiedźmin" dorobił się statusu świętej krowy i probierza jakości polskiej fantasy? Bez przesady, nie samym Sapkowskim w tym kraju człowiek żyje. Skoro recenzentowi wspomnianego czasopisma bardziej podobały "Tarcze Szerni" niż "Wiedźmin" - jego prawo dokonać takiego porównania. Osobiście uważam Kresa i Sapkowskiego za mniej więcej równorzędnych pisarzy.

Tak, pod warunkiem, że nie będziesz zdradzać czytelnikowi tego zwrotu z fantasty na s-f aż do momentu, gdy nastąpi. Ups! Sam strzeliłeś sobie w stopę ;-)

@ Snow - jasne, że sławne nazwisko nie znaczy dobry tekst. Każdemu zdarzają się słabsze (vide Gaiman i jego "Żeńskie końcówki" z "NF 05/2010). Ale pisarze z dorobkiem gwarantują przynajmniej określony poziom, poza który nie schodzą. Bo przecież nie bez kozery Resnick czy Gaiman zgarnęli tyle nominacji i samych nagród Hugo. Człowieka-orkiestry Barkera też czytelnikom przedstawiać nie trzeba. Podobnie jak Strauba, o którym sam King mówi, że jest od niego lepszym pisarzem. A Białołęcka czy Brzezińska tych kilku Zajdli też na zachętę przecież nie dostały niczym wiadomo-kto pokojowego Nobla.

A ja się cieszę, że opublikowali akurat książkę Poula Andersona. To autor z poważnym dorobkiem literackim, dziecko "złotego wieku SF", ale młodszym czytelnikom raczej mało znany. Warto więc przypominać o jemu podobnych, bo w przeszłości też powstawały ciekawe książki.

Co do porównania technicznego, to może ja jestem jakiś dziwny, ale wolę grubsze pismo na papierze o mniejszej gramaturze niż cieńsze, które za pomocą grubszego papieru sztucznie się "podpasa". Z Veslao zgadzam się w zasadzie tylko w jednym punkcie - chciałbym czytać w "NF" więcej felietonów. Niekoniecznie bardzo znanych nazwisk - bo szczerze mówiąc felietony w "SFFiH" bywają (zdecydowanie zbyt często) nudne jak flaki z olejem. To już wolałbym poczytać kogoś w tej chwili bardziej anonimowego, za to piszącego ze swadą.

Co do jakości zamieszczanych w obu pismach opowiadań, to mam zdanie zupełnie przeciwne. "SFFiH" ma taką dziwną zasadę, że publikuje głównie teksty polskich autorów, widocznie wychodząc z zasady "dobre, bo polskie". Co niestety nie oznacza "dobre". Zdarzało mi się czytać "SFFiH", a "NF" czytam regularnie, mam więc jako takie porównanie. Używając jako probierza stopnia "usypialności" tekstów, to muszę uczciwie przyznać, że "SFFiH" jest skuteczniejszym środkiem nasennym. A chyba nie o to redakcji chodzi, co nie? Proza polska na "NF" jest jaka jest, a o gustach podobno się nie dyskutuje. Ale nawet słabszy miesiąc podopiecznych red. Parowskiego często ratują opowiadania zagraniczne. Nie zawsze, ale jednak wystarczająco często.

I tu dochodzimy do kwestii nazwisk, które pojawiają się na łamach "NF". Czytam niektóre komentarze i własnym oczom nie wierzę. Wystarczy otworzyć kilka poprzednich numerów i zobaczyć, kogo opublikowali. Jeśli Białołęcka czy Brzezińska, a z cudzoziemców - Resnick, Barker, Gaiman, Straub to nie jest pierwsza liga, to ja już nie wiem, kto do niej należy. A, że tak mało "odkryć z portalu"? Cóż, nie każdy się urodził, żeby zostać pisarzem. Oj, nie każdy. Zresztą, od czego jest Loża, jeśli nie od tego, by podetknąć redakcji pod nos dobrego "portalowca", hm?

Pamięci narzekających na jakość "Stanie się czas" polecam stare polskie przysłowie o darowanym koniu. Oraz fakt, że gdyby nie NF, ta książka pewnie jeszcze długo nie ukazałaby się w polskim przekładzie. O ile w ogóle. Jasne, arcydziełem tego nazwać nie można, ale czytało się bez zgrzytu zębów, więc mogę się jedynie wymownie popukać w głowę w kierunku krytykantów.

Co do recenzji, to ja się akurat cieszę, że są i to tak obszerne, bo rodowód literacki zobowiązuje. Nie ma sensu ślepo zapatrywać się w konkurencję, która temat traktuje po macoszemu. I choć do Fabryki Słów nic nie mam (poza wyrazami uznania, bo robią kawał dobrej roboty), to ichnie Nagrody Nautilusa pominę szyderczym milczeniem. To się dopiero nazywa kryptoreklama, drogi Veslao. Jako świeżo upieczony autor kilku recenzji w "NF", mogę zaświadczyć, że ani ze strony wydawnictw, ani tym bardziej redakcji nigdy nie czułem żadnych nacisków. Ocenę wystawiam sam, tekst recenzji piszę pod dyktando własnego widzimisię i podpisuję ją własnym nazwiskiem, biorąc odpowiedzialność za moje poglądy. Może i niektóre portale i inne czasopisma podchodzą do tego inaczej, ale JeRzy jest w tej materii niekorumpowalny. Co zresztą doskonale widać po dziale recenzji - myślicie, że pod tymi wszystkimi nazwiskami recenzentów kryje się dział marketingu Prószyński Media? Takiego wała. To wszystko są stali współpracownicy pisma, którzy niejedną książkę czy komiks przeczytali i niejeden film obejrzeli i z niejednego pieca chleb jedli.

I nie, redakcja nie płaci mi za stawanie w jej obronie.

W czasach szkolnych polonistki miały ze mną niemałą zgryzotę - z listy zadanych lektur w całości przeczytałem tylko te, które mnie zainteresowały od pierwszych stron (vide "Krzyżacy", "Hamlet", "Makbet", "Zbrodnia i kara", "Mistrz i Małgorzata", "Inny świat", "Początek"), resztę odrzucając w kąt po kilku stronach (np. "Nad Niemnem" czy "Chłopi" - zieeeew). Resztę odstawiałem po kilkudziesięciu lub kilkuset stronach, gdy zaczynały mnie nudzić ("Przedwiośnie" czy "Lalka"). W sumie na przestrzeni lat zapoznałem się od deski do deski z bodajże około 20% lektur. Opracowania czytałem dopiero wtedy, gdy przyszedł czas na pisemną pracę z omawianych lektur, ale i tak najczęściej wybierałem temat niezwiązany z książkami z syllabusa.

Od małego byłem bardzo wybredny, jeśli chodzi o dobór książek do przeczytania. Nie znaczy to, że czytałem wyłącznie "literaturę wysoką". Po prostu przyswajałem to, na co JA miałem ochotę, a nie to, co mi narzucały polonistki. W większości fantastykę zresztą. Nie mam w zwyczaju czytać książek tylko dlatego, że wypada. Jeśli mnie nie zainteresuje choćby opis na okładce, to w życiu nie sięgnę po takie tomiszcze. Życie jest za krótkie, by zaśmiecać sobie głowę czymś, co mnie kompletnie nie interesuje. Co prawda dzisiaj wracam czasem do nieprzeczytanych lektur i nie żałuję, bo jako podrostek niektórych spraw w ogóle nie rozumiałem, a teraz mogę czerpać więcej frajdy z takiego tekstu.

Sądzę (więcej - jestem tego pewien), że "mejstrim" nie jest oddzielony grubą kreską od fantastyki jak mogłoby się wydawać. Wiele dzieł zgoła fantastycznych swobodnie pływa w tym głównym nurcie, a autorzy fantastyczno-mejnstrimowi czują się tam jak ryba w wodzie. Przykłady można by mnożyć, ale z lenistwa nie wymienię, pozostawiając to domyślności użytkowników.

O wiele wyraźniejszą linią podziału w głowach wielu czytelników i krytyków (gł. literatury "mejnstrimowej") na kanwie literatury jest coś, co na własny użytek nazywam poziomem zajebizmu. W skrócie: "literatura wysoka" kontra "literatura niska". Do tej pierwszej kategorii niektórzy zaliczą uznane nazwiska, nawet jeśli udało im się napisać w życiu tylko jedną dobrą książkę, a pozostałe można by z powodzeniem oddać na makulaturę (vide wspomniany tu Murakami). Do tej drugiej - bardzo często zalicza się fantastykę. Na szczęście - nie całą. Ale i tak wielu czytelnikom fantastyka kojarzy się z elfami, smokami i resztą menażerii, wskutek czego przechodzą obok półki zdegustowani, a kto wie - może nawet plują przez lewe ramię na sam widok. I to jest wielki problem fantastyki niestety - wielu czytelników nie sięga po nią, choć w życiu nie przeczytało żadnej książki z tego gatunku (albo jedną, wyjątkowo słabo reprezentatywną).

Doktor Tony Hill z serii książek szkockiej autorki Val McDermid - psycholog kliniczny, taki współczesny Sherlock Holmes od pokrętnych umysłów :-D Ciekawa postać - geniusz, impotent, zjebany przez trudne dzieciństwo pod skrzykładmi apodyktycznej matki, a do tego potrafi rzucić ripostę z celnością godną Robin Hooda.

To zdecydowanie jeden z najlepszych seriali SF, jakie dane mi było oglądać. Trochę westernu, trochę space opery, mięsne dialogi, ciekawy świat i żywe postaci (szczególnie kapitan Mal Reynolds w wykonaniu świetnego Nathana Filliona i osiłek Jayne Cobb - wyśmienita rola Adama Baldwina).

Nieożałowanej pamięci, niestety :-/

Myślę, że powodem "jedynie sześciu" opowiadań nie było lenistwo użytkowników, tylko to, że o tym Funkym Kovalu niewielu w ogóle słyszało...

I nie ma się czym chwalić, bo w tamtych czasach to komiks legendarny. Sam czytałem, dziecięciem będąc.

Różnica stąd, że Angole używają apostrofu, a Amerykanie najczęściej cudzysłowu. Obie nacje bardzo często stosują konstrukcje typu:

- I have a sore in my arse - said Hooy, scratching his rectum - and I think I'm gonna puke.
- Well, then - said Pippa, making a face - at least try not to soil my brand new shoes, you asshole.

Pewnie dla potrzymania czytelnika w niepewności :-)

Oj, Marsylko, widać niewłaściwe dobierasz lektury, bo silnych kobiet zdecydowanie nie brakuje w fantastyce. Od kiedy kobiety wyemancypowały się jako pisarki, w wielu przypadkach przeganiając mężczyzn, nikogo już nie dziwi niewiastka, która bije mężczyzn na głowę w fechtunku, dosadniej rzuca mięsem i sprawniej wypruwa flaki.

Przykładowo, Mara z "Trylogii Imperium" Raymonda E. Feista i Janny Wurst, to IMO jedna z najciekawszych i najsilniejszych protagonistek, o jakich czytałem. Do tego w jednym z ciekawszych serii pisanych przez duet autorów.

Tytułowa bohaterka "Friday" Roberta E. Heinleina - kobieta doskonała w każdym calu, bo modyfikowana genetycznie ;-)

Nastoletnia chłopczyca Lyra Belacqua z "Mrocznych materii" Phillipa Pullmana, psotnik, kłamczucha i niesforny berbeć do kwadratu.

Dalej, twarda jak skała kapitan Althea Vestrit z ciekawego cyklu o świecie Elderlings pióra Robin Hobb.

Polgara Czarodziejka z cyklu "Belgeriada" Davida i Leigh Eddingsów, koszmar każdego faceta - nie dość, że piękna, to jeszcze mądra i dowcipna.

Morgaine Le Fay z "Mgieł Avalonu" Marion Zimmer Bradley i wiele innych bohaterek książek tej sprawnej autorki.

Nie można zapomnieć też o Paksenarrion z cyklu "Czyny Paksernarrion" Elizabeth Moon - to dopiero była twarda baba.

Wiele silnych kobiet występuje w "Pieśni Lodu i Ognia " George R. R. Martina, vide Arya Stark, Cersei Lannister, Daenerys Targaryen, Asha Greyjoy czy typowy babochłop - Brienne z Thartu.

I tak dalej, i tym podobne.

Nie ma co się kłócić, ja mam swoje zdanie, niezgoda.b swoje, mogę więc tylko nawoływać, by nie skreślać tego opowiadania za względu na język. Bo literackości mu nie brakuje, zapewniam.

Berylu, jedna rzecz to prawo do oceny, którego niezgodzie.b nie odmawiam. Lecz celowość oceniana to rzecz zgoła odmienna. Nie rozumiem po prostu sensowności oceniania tekstu, którego się nie przeczytało. To tak, jakby zmieszać z błotem film, którego się nie widziało, patrząc na niego jedynie przez pryzmat języka, w którym powstał. Doprawdy dziwi mnie takie podejście. Jak nie rozumiem, to wstrzymuję się z oceną - i tyle. Ale cóż, każdy ma swoje zasady. Nie mnie oceniać.

@ Niezgoda.b, odpowiedz sobie na pytanie: czy to wina autorki, że nie miałaś angielskiego w szkole? Witchola napisała ten tekst w języku, który jej zdaniem najlepiej by się sprawdził w tym przypadku i tyle. Nie jestem lingwistą z wykształcenia, tylko dziennikarzem, więc potrafię zrozumieć (i podziwiać) piękno języka polskiego. Ale nie odmawiam tej własności również i tekstom w innych językach. Tym bardziej, że ten powyższy naprawdę zasługuje na uznanie. Nie warto, powiadam, odrzucać go tylko dlatego, że autorka odważyła się bezczelnie popełnić go w innym języku ;-)

@Witchola, jeszcze raz zachęcam, byś jednak spróbowała go przetłumaczyć. Wiem, że to niełatwe (sam ostatnio przeżywam mały kryzys swej translatorskiej tożsamości), ale jestem przekonany, że nawet zubożony o elementy nieprzetłumaczalne, tekst z łatwością się obroni w oczach krytyki. Sam bym się tego podjął, tak po "społecznikowsku", celem promocji dobrego pióra, ale niestety terminy gonią, a czasu nie przybywa :-/

Odwracając pytanie, można by zapytać: a skąd wiadomo, że Rosjanie nie upozorowali wysłania Łajki i Gagarina w kosmos? Może ten cały podbój kosmosu to jedna wielka ściema. Matrix. They're out to get me, run for your lives, aaaa!

Koszty to bardzo racjonalny powód zaprzestania romantycznych marzeń o kolonizacji kosmosu. Amerykańskie społeczeństwo w latach 60. i 70., czasach wojny w Wietnamie i dzieci kwiatów, z trudem przełknęłoby oczy na kolejne marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Kroczące roboty nie są jednak aż tak medialne jak kosmonauci, więc ta kwestia rozeszła się po kościach.

To nie przypadek, że do tej pory żadne państwo nie zdecydowało się na kolonizację choćby Księżyca. Bo skoro nie Amerykanie, to czemu nie zrobili tego radzieccy komuniści? Albo Chiny? Albo Japonia? Albo Unia Europejska? Środki wyłożone na ten cel i spodziewane zyski z tego przedsięwzięcia wpędziłyby w depresję każdego szanującego się menedżera, ot co.

Tymczasem więc o podboju kosmosu poczytać możemy jedynie w bajkach dla dzieci. I w science fiction.

Najważniejsze, że widać postęp. Azaliż boje się, co będzie, jeśli zdecydujesz się napisać trzeci tekst na DRAGONEZĘ. Na wszelki wypadek zaszyję się w schronie przeciwatomowym, bo a nuż nastąpi eksplozja talentu.

Łatwiej będzie zapamiętać różnicę między "liczbą" a "ilością". Na której, dodam na pocieszenie, jak widać pod każdym opowiadaniem, wyłożyli się sami twórcy portalu - vide "ILOŚĆ ocen", argh :-/

Bzzzz.... I'm back.

Przeczytałem uważnie i utwierdziłem się w przekonaniu, że to opowiadanie spotkała niezasłużona krytyka. Fabuła ma miejsce w Szkocji, a funkcjonariusze posługują się językiem angielskim z wyraźnymi naleciałościami dialektu szkockiego, który jest w zasadzie niemożliwy do oddania w języku polskim. Stawiam funty przeciw orzechom, że to opowiadanie nie brzmiałoby równie dobrze po naszemu.

Powiem więcej - to opowiadanie naprawdę bardzo dobre, klimatyczne i z wyrazistymi protagonistami. Widać tu zarówno pomysł, jak i pisarską biegłość, doprawione szczyptą angielskiego czarnego humoru. Zazdroszczę Ci znajomości języka, tak a wee bit.

Witchola, dobra rada - zrób sobie i czytelnikom dobrze, i przetłumacz to opowiadanie na polski, bo inaczej się zmarnuje. Niezasłużenie - zaprawdę powiadam wam. Zgłaszam się na ochotnika, by je zredagować, jakby co :-)

By God, but that's just absurd! I mean, to pull apart the author just for the reason she dared to write her short story in English. Insolent girl, I will smite thee with a negative comment without even bother reading your wretched tale in that incomprehensible dialect from far reaches of the Earth. Feel my wrath, ha ha! :-)

A tak na poważnie, uważam, że to co zrobiła niezgoda.b za nierozsądne, to say the least. Jej prawo, ale ocenianie opowiadania na jedynkę tylko za to, że jest napisane w obcym języku to moim zdaniem rażąca niesprawiedliwość. Angielskiego od dawna uczą w szkołach, więc umiejętności w tym zakresie (choćby marne i biernie) posiada gro "słitaśnych" nastolatków. Bez porównania choćby ze wspomnianym tu sanskrytem.

More to the point, oczywiście promocja polszczyzny jest jak najbardziej pochwały godnym przedsięwzięciem, ale nie popadajmy w skrajność - inaczej skończymy jako ksenofobiczni językowi puryści, żeby nie powiedzieć - faszyści.

That's all I have to say for now. For more tune in later. Bzzzzzz...

Choć na ekologię jestem wy-, przecz- i zniecz- i uczulony (szczególnie jak widzę panów "utylizatorów" wrzucających odpadki z pojemników segregacyjnych do tego samego otworu w śmieciarce co i resztę śmiecia), to opowiadanie przeczytałem bez zgrzytania zębami. Bardzo ciekawy pomysł względem narodzin ekosmoków. Tu i ówdzie coś by się przydało poprawić, ale ogólnie poprawnie. Również postawiłbym mocną czwórkę.

Smok jako żigolak? - tego jeszcze nie było :-) Tekst naprawdę przypadł mi do gustu, spaczonego zresztą niczym erotyczne wyuzdanie sukuba.

Właściwie jedyny zarzut, jaki mogę postawić, to wspomniana mnogość bohaterów, w której zrazu trudno się połapać. Błędów nie brakuje, ale zaciekawiony akcją przymknąłem na nie oko, zresztą nie są to błędy dyskwalifikujące (poza "ilością ludzi na parkiecie i w pokojach", powinna być "liczbą" - ludzie są wszak nieobliczalni, ale jednak policzalni).

Słychać, że masz dobre ucho do dialogów, a i zasobu słownictwa pozazdrościć można. Mam słabość do wszelkich archaizmów i słów rzadziej używanych, przeto chapeau bas.

Moim nieskromnym zdaniem opowiadanie zasłużyło na mocne 4, może nawet 5 na szynach. Mam nadzieję, że jury Dragonezy podzieli mój osąd.

Miałem nadzieję, że ostrzeżenie dr Jajko podziała na Liska otrzeźwiająco. Ale najwyraźniej "żółta kartka" zdała się psu na budę.

Myślę, że użytkownik Lisek nie zrozumiał swojego postępowania i kolejnymi obraźliwymi komentarzami coraz bardziej pogrążał się, a w końcu solidnie zapracował sobie na wiekuistą banicję. Amen. I krzyżyk na drogę.

Dla rozrywki zarzucę małego offtopa, bo mi się juz obwody mózgowe grzeją. A właściwie zadanie: odnaleźć  przesłanie ukryte między słowami mego pojednawczym komentarzu względem doskonale wam znanego Liska, zamieszczonym pod tematem DEMOKRACJA W NF.

Podpowiedź 1: jest to akrostych (co prawda pisany białym wierszem i celowo zawierający błąd ortograficzny).

Podpowiedź 2: ENTER wskaże wam drogę ku objawieniu.

W nagrodę wszyscy pośmiejemy się z święcącego tryumfy bohatera naszego forum - szczwanego Liska. Ewentualnie ze mnie, za wyjątkowo nieśmieszny żart.

Dla ułatwienia, wspomniany komentarz:

Lisku, przemyślałem sprawę i korzystając z okazji pragnę cię gorącą przeprosić za mą szczeniacką postawę oraz niezasłużoną krytykę.
I za kalumnie, oszczerstwa i potwarze rzucane pod twoim adresem. No zapomniałem się, tak po ludzku, uwierz. Wstąpił we mnie jakiś demon.
Skruszony, przyznaję, że bezczelnie wyrywałem twe zdania z kontekstu, arogancko obsmarowywałem cię i twoją twórczość na tym portalu.
Ergo: przepraszam. Zagalopowałem się, bezprawnie broniąc moich racji językiem obelżywym, nieokrzesanym i - przyznać trza - po chamsku.
Krnąbrny jestem od urodzenia (już świętej pamięci dziadek miał mnie za małego nicponia), więc obiecuję gryźć się w język, a nie jątrzyć.
Zrozumiawszy swój błąd, proszę cię, nie wiń redakcji i nie miej za złe dj Jajko, że stanął w mej obronie - zaiste nie wiedział, co czyni.
Prawdopodobnie nawet nie wie, że mam coś wspólnego z redakcją. Moje opinie nijak się mają do mej współpracy z wiadomym czasopismem.
Inaczej - wyrażam je jako osoba prywatna jako moje osądy. Nie mam zamiaru chować się za rzekomym immunitetem i z pokorą przyjmę karę.
Ewentualnie mogę posypać głowę popiołem, uderzyć się w pierś, nastawić drugi policzek i tak po chrześcijańsku liczyć, że mi wybaczycie.
Redakcja, użytkownicy portalu, dj Jajko i cała reszta zainteresowanych, znaczy. Rzeczywiście nie było powodu, by się do cię przyczepić,
dowalać ci w każdym komentarzu, przypisując ci cechy zrodzone w mym pokrętnym umyśle, nieomalże z sufitu. Przyznaję - mea maxima culpa,
arogancko przekręcałem twe słowa, na siłę szukając dziury w całym. Nie uważam, że skoro „pracuję dla redakcji, to mi wszystko wolno".
Lub, że jestem „recenzentem, świętą krową". Jestem tylko człowiekiem, i nic co ludzkie nie jest mi obce - jak widać też zacietrzewienie.
Aczkolwiek staram się pracować nad sobą i pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że Ty również, Lisku, pójdziesz w moje ślady i wybaczysz mi
jak bliźni bliźniemu. Proponuję wznieść toast za to pojednanie.

Albo Mściwoja - trzęsidupą, ewentualnie w wersji dla dyslektyków - farysem mszczącym ciotkę ;-)

To mi przypomina pewien tłumaczony przeze mnie tekst książki, w którym jedna z bohaterek trzecioplanowych miała na imię Pippa. Mało z krzesła nie spadłem, gdy mój erotomański mózg podsunął mi oczywiste skojarzenie. I zmieniłem na Philippę.

Stara zasada tworzenia imion postaci mówi, że dla głównych bohaterów należy wybierać imiona zaczynające się na inną literę (ba, na inną samogłoskę), bo inaczej czytelnikowi może się łatwo pomylić Marty z Marthenem. Choć nadrzędną regułą jest to, by wybierać imię wypowiadalne w języku docelowym i łatwo wpadające w ucho. Bo cóż z tego, że ktoś naciśnie przypadkowe klawisze i stworzy imię, tudzież wymyśli sobie np. Rhgoll'Theunemel'Xlyhk skoro leniwy zazwyczaj czytelnik będzie o nim myślał jako o "tym gościu na R"?

Wiedziałem, po prostu wiedziałem. Że doczekam się, aż ktoś użyje tej nader oryginalnej gry słownej "smog-smok". A tu jeszcze Pogromca, który stał się Acm-orgop'em. Doprawdy - zbytek rozkoszy dla mego wątłego ciałka.

Porno fantasy? To ja na wynos poproszę, na DVD w wersji reżyserskiej, z materiałami dodatkowymi. Tak, tak, jak zwykle zapakować w papierową torbę, co by dewotów nie drażnić.

A na poważnie, to pozazdrościć autorowi wyobraźni i na kopach odesłać do dobrego redaktora, który wyłowi liczne potknięcia językowe. O dziwo, mimo najszczerszych chęci, nie wyłapałem żadnego ortografa. Pomysły ciekawe, acz wykonanie kuleje i błaga o łaskę eutanazji. A że nieco wulgarne? E, tam, w to mi graj - cwaniactwo, ostry język i wyuzdane fantazje erotyczne. Orgazm murowany. Tym bardziej szkoda, że cała para poszła w gwizdek. Żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie.

Mam mieszane uczucia. Ponurak ze mnie straszny, może więc dlatego jedynie od wielkiego dzwonu uśmiechnąłem się nieznacznie, niezdarnie naśladując grymas kota z Cheshire. Ale doczytałam i nawet nie będę się starał za to o przyspieszoną beatyfikacją jako męczennik za wiarę w ludzi.

Suma summarum - dałbym 2+, ewentualnie trójeczkę, bom w dobrym humorze.

Cytując za Sapkowskim: "Natura nie zna pojęcia filozofii. Filozofią zwykło się nazywać żałosne i śmieszne próby zrozumienia Natury, podejmowane przez ludzi. Za filozofie uchodzą też rezultaty takich prób. To tak jak gdyby burak dochodził przyczyn i skutków swojego istnienia, nazywając wynik przemyśleń odwiecznym i tajemniczym Konfliktem Bulwy i Naci, a deszcz uznał za Nieodgadnioną Moc Sprawczą. Ja nie tracę czasu na odgadywanie, czym jest Natura."

A tak na poważnie, to jeśli pod pojęciem "filozofia" rozumiemy rozważania nad naturą tego czy owego zjawiska w świecie, to owszem - lubię jak autor ćwiczy moje cherlawe zwoje mózgowe. Pod jednym warunkiem - że cały tekst nie przypomina jednego przepastnego opus magnum domorosłego filozofa a z każdej strony nie wylewa się potok mądrości, w których odmętach jak ryba w wodzie czuje się co najwyżej sam autor (a i to niekoniecznie).

Nie mam nic przeciwko, gdy narrator od czasu do czasu puści do mnie oczko, między słowami oznajmiając: "Hej, chłopie, pobudka, ja tu aluzję preparuję, rozumiesz?". Jak zrozumiem, to podbuduję swoje samcze ego, jak nie - to zakrzyknę "A co ty mi tu za dyrdymały zapodajesz, no zlituj się pan i daj czytać w spokoju!". Nie ma to jak przekonanie o własnej omnipotencji ;-)

Reasumując, teksty z przesłaniem - ależ proszę, trzy kilo, ale dopóty, dopóki bawimy się w tej samej piaskownicy. Jak do mnie nie przemawia, to książka zasila zbiór łachmaniarza ciągnącego wózek z makulaturą.

Innymi słowy, czytam tylko teksty przeznaczone dla dzieci w wieku 6-12. Co by niepotrzebnie nie wpędzać w kompleksy resztę towarzyszy niedoli leżakowania w mym żłobku :-D

Ach, jeszcze pytanko na koniec - dlaczegóż to mielibyśmy zakopać topór tylko do przyszłej środy? Optuję za tym, by go pchnąć w czeluści piekielne, w lawę na Górze Przeznaczenia i w hutniczą surówkę rodem z drugiego Terminatora, by już nigdy więcej nie stanął między nami jak ta przysłowiowa kość niezgody.

Ja tu z kwiatami i brudziami wyskakuję jak bez mała syn marnotrawny, a Ty piszesz, że to "błazeński tekst"? Jakże to tak? Pokoju, pokoju, mocium panie, pokoju nam trzeba. Ja tobie już dawno przebaczyłem, druhu, mordo ty moja. Błędów nie wybaczam jednak nigdy, szczególnie sobie. Zapamiętajmy więc tę nauczkę i nie grzeszmy więcej przeciw regulaminowi forum. Oto słowo moje, które zaprawdę powiadam wam!

Nie rozumiem? Pierdoły? Chyba opinie, własne zdanie. A jak inaczej niż subiektywnie? Przecież immunitet na obiektywizm na tym portalu masz ty.

Chyba chodziło o monopol? Bo inaczej zupełnie nie pojmuję tego zdania. Tak tylko zauważam gwoli właściwego zrozumienia. Będąc wszelako dobrym chrześcijaninem pragnę wierzyć, że nie próbowałeś mnie obrazić. Idę nakarmić moje lemingi. Taś, taś.

Widać moje bicie się w pierś nic nie dało, bo Lisek idzie w zaparte. No cóż, wszyscy widzieli, że się starałem. Ale najwyraźniej "tekst był za dłuuuuugi". Ręce już mnie bolą od tego autobiczowania.

Mogę mieć tylko nadzieję, że przesłanie płynące z poszczególnych akapitów mojego komentarza nie zgubiło się między wierszami. Tekst podzieliło w przypadkowych miejscach. Enter, ach, ten enter. Żadnych ukrytych aluzji. Zrozumcie. Proszę.

Ech, coś mi opcja wstawiana tekstu nawaliła :-/

Lisku, przemyślałem sprawę i korzystając z okazji pragnę cię gorącą przeprosić za mą szczeniacką postawę oraz niezasłużoną krytykę.
I za kalumnie, oszczerstwa i potwarze rzucane pod twoim adresem. No zapomniałem się, tak po ludzku, uwierz. Wstąpił we mnie jakiś demon.
Skruszony, przyznaję, że bezczelnie wyrywałem twe zdania z kontekstu, arogancko obsmarowywałem cię i twoją twórczość na tym portalu.
Ergo: przepraszam. Zagalopowałem się, bezprawnie broniąc moich racji językiem obelżywym, nieokrzesanym i - przyznać trza - po chamsku.
Krnąbrny jestem od urodzenia (już świętej pamięci dziadek miał mnie za małego nicponia), więc obiecuję gryźć się w język, a nie jątrzyć.
Zrozumiawszy swój błąd, proszę cię, nie wiń redakcji i nie miej za złe dj Jajko, że stanął w mej obronie - zaiste nie wiedział, co czyni.
Prawdopodobnie nawet nie wie, że mam coś wspólnego z redakcją. Moje opinie nijak się mają do mej współpracy z wiadomym czasopismem.
Inaczej - wyrażam je jako osoba prywatna jako moje osądy. Nie mam zamiaru chować się za rzekomym immunitetem i z pokorą przyjmę karę.
Ewentualnie mogę posypać głowę popiołem, uderzyć się w pierś, nastawić drugi policzek i tak po chrześcijańsku liczyć, że mi wybaczycie.
Redakcja, użytkownicy portalu, dj Jajko i cała reszta zainteresowanych, znaczy. Rzeczywiście nie było powodu, by się do cię przyczepić,
dowalać ci w każdym komentarzu, przypisując ci cechy zrodzone w mym pokrętnym umyśle, nieomalże z sufitu. Przyznaję - mea maxima culpa,
arogancko przekręcałem twe słowa, na siłę szukając dziury w całym. Nie uważam, że skoro „pracuję dla redakcji, to mi wszystko wolno".
Lub, że jestem „recenzentem, świętą krową". Jestem tylko człowiekiem, i nic co ludzkie nie jest mi obce - jak widać też zacietrzewienie.
Aczkolwiek staram się pracować nad sobą i pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że Ty również, Lisku, pójdziesz w moje ślady i wybaczysz mi
jak bliźni bliźniemu. Proponuję wznieść toast za to pojednanie.

Sympatyczne, ale aż za bardzo, jakieś takie przesłodzone. Napisane poprawnie, ale pomysł na opowiadanie jest szczątkowy. Mało przekonywające postaci, mdłe dialogi, ot takie opowiadanko do szuflady. Dałbym 3.

Kilka razy zjadło ci diaktryki (szczególnie "ł"),  zamiast "niewypowiedzianie głupio" powinno być "niewypowiedziaLnie głupio", zamiast "trumfalnie" - "tryumfalnie", do tego literówka przy "nawyraźniej", a w zdaniu: "dlaczego zmaterializowałeś się akurat u mnie torbie" brakuje przyimka "w".

Bynajmniej nie zniechęcony okładką, zapoznałem się z zawartością numeru. Numer okraszony inskrypcją "Z piekła rodem", więc otwierając go, porzuciłem wszelką nadzieję. I dobrze, bo nie zawiodłem się. Za bardzo.

Publicystyka

W artykule "Piekło jest we mnie" Przemysław Pieniążek bierze na warsztat bohaterów fantastyki naznaczonych infernalnym piętnem - by wspomnieć tylko Solomona Kane'a, Constantine'a, Spawna czy Hellboya. Jak zwykle, na trzech stronach trudno pokusić się o rozwinięcie tematu, wyszła więc wyliczanka z opisem. Strawne, do przeczytania i zapomnienia.

"Piekielne wojny (bez których nie byłoby SF)"
Michała R. Wiśniewskiego to przekrojowa analiza fantastyczno-naukowych bojów na wyniszczenie prowadzonych na łamach powieści, na ekranach kin i telewizorów. „War, war never changes" przypomina autor sławetne słowa z serii gier Fallout, po czym udowadnia, że jest zgoła inaczej. Nie powiem, przeczytałem z zainteresowaniem.

Wywiad z Maciejem Parowskim
odsłania po części kulisy powrotu Funky'ego Kovala po latach absencji. Warto przeczytać, by dowiedzieć, co ma wspólnego cykl Polcha, Parowskiego i Rojka z Matrixem, kto oprócz Amerykanów kupił prawa do ekranizacji (i nie zapłacił), przed jakimi trudnościami stanął scenarzysta piszący pośród innej rzeczywistości za oknem i dlaczego z tria twórców nad nowym wcieleniem Funky'ego pracował tylko duet Polch-Parowski i co ten ostatni myśli o internetowej aktywności twórców i krytyków.

Na koniec - „Niemcy muszą zwyciężyć, czyli inna bitwa o Anglię". Agnieszka Haska i Jerzy Stachowicz opisują niegdysiejsze brytyjskie publikacje traktujące o inwazjach wrażych sił na Wyspy. I to Brytyjczycy zawsze dostają wciry. Jak zwykle nie brakuje ciekawostek, aż sam poczułem zew krwi i już, już miałem się porwać z szabelką, by rzezać flegmatycznych angoli i topić ich w herbacie.

Proza polska


„Wojna piekieł"
młodego Grzegorza Sendy to kawał znakomitej literatury. Tak przynajmniej twierdzi redaktor Parowski, cytując za rednaczem z werbalnej zapowiedzi numeru: „ostatnim tak mocnym debiutem był debiut Jacka Dukaja sprzed wielu lat". Nie powiem - ma chłopak nieprzeciętny talent literacki, ale choć przeczytałem to opowiadanie dwa razy, to nawet teraz nie potrafiłbym opisać, o co w nim chodzi.

Elegant, syn Sważycy, potomek Sarmatów, mężny farys patriotycznego uniesienia i zaprzysięgły antysemita prowadzi bój z bez mała całym otaczającym go światem, który początkowo przypomina skrzyżowanie Rzeczpospolitej z czasów belle epoque z okupacyjną rzeczywistością wojennego getta, w której rej wiodą „czteroczwórkowcy" (kolaboranci pilnujący porządku), niejaki Wilczur, łysy doktor -szaman trzęsący miastem, a nawet imć Skurwysyn, chojrak w metalowej zbroi. Gdzieś tam w tle przewija się ukochana bohatera, nadobna Judyta i jego koledzy z „bojówki" elegantów, która najpierw sama spuszcza wpierdol innym, by potem sama się wykrwawić. Jeśli powyższy opis wydaje się skomplikowany, to poczytajcie opowiadanie, gdzie nic nie jest tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Czytało się niezgorzej, ale przyznaję: za głupi jestem, żeby się jarać kilkunastoma stronami opowieści o wojnie piekieł rodem z sennych koszmarów. I pewnie za to będę się smażył na wolnym ogniu w którymś z ostatnich kręgów Inferna. Chyba, że założenie było takie, bym czytając to przeszedł istną gehennę. No, jeśli tak, to zwracam honor. Za formę daję 5, za przyswajalność - 1.

Czytając dział Miniatury literackie nielicho się zdziwiłem. Doborem tekstów znaczy. Bo niby fajne, bo niby krótkie, bo niby Grzegorz Janusz, ale zupełnie mi nie podeszło. Z miniaturek Janusza zapamiętałem tylko dość obrazoburcze spojrzenie na powstanie mitu o ukrzyżowaniu Jezuska, reszta to niestety jeden wielki ziew. Z reszty opowiadań najbardziej zaskakują bodaj „Wiem, kto jest mordercą" Filipa Haki, w którym to tekście autor stosuje całkiem zmyślny zabieg literacki; oraz „Szatnia" Piotra Rożogi, groteskowa satyra apokaliptycznych wizji. „Mała, chińska osobowość" Jarosław Klonowskiego - wariacja na temat wirtualnej rzeczywistości, może być. „Nowy szczegół" Aleksandry Raszki - pół strony pitolenia, które można by streścić jednym zdaniem. „Animowana chusteczka" - tylko dla melomanów, bo reszta tekstu to „do ch...usteczki" nie podobna.

Proza zagraniczna


„Obcy w raju" Edwarda M. Lernera to hard sf w może nie najlepszym, ale dobrym wydaniu. Iście rajska planeta Eden, do której dociera wyprawa badawcza w poszukiwaniu Pionierów, prastarych ludzkich kolonistów, którzy po wyniszczeniu Ziemi ruszyli na podbój wszechświata na pokładach statków pokoleniowych. Biolożka Amanda ląduje na powierzchni i dokonuje rekonesansu, podczas gdy jej mąż Cameron, złota rączka techno archeologii, zostaje na orbicie, próbując zgłębić archaiczne archiwa zdezelowanego statku Pionierów. Początkową sielankę zakłócają dramatyczne wydarzenia, a atmosfera gęstnieje z minuty na minutę. Lerner umiejętnie buduje nastrój zagrożenia, zrazu tajemniczego, zręcznie dozując prawdę o planecie i przyczynach upadku zaawansowanej cywilizacji Pionierów. Fabuła trzyma w napięciu, potęguje suspens, w oczekiwaniu na epilog zmagań dwójki bohaterów z piekielnym rajem.

Protagonistą opowiadania „Śmierć w Bawarii" S. Andrew Swanna jest Otto Schedel, detektyw norymberskiej policji miejskiej, zawezwany, by zbadać przypadek samobójstwa jednego z emerytów. Rzecz dzieje się w Niemczech, roku pańskiego 1942, w alternatywnej wersji rzeczywistości, w której Hitler nigdy nie doszedł do władzy, a stery rządów przejęła Federalna Partia Komunistyczna. I jak to w życiu bywa, z początku oczywista sprawa nabiera rumieńców. Swann stworzył ciekawą otoczkę opowieści, wprowadzając na scenę dziejów przekonywający ustrój, z całym dobrodziejstwem marksistowskiego inwentarza. I choć sama fabuła niczym nie zaskakuje (ot, zwykła opowieść Chandlerowska), to siłą opowiadania jest właśnie wykreowany na jego potrzeby świat. Tak mnie jednak zastanawia, czy ten Steven Swinarski to nie ma czasem jakiś polskich korzeni, hę?

Gdybym miał wybrać, które opowiadanie z wrześniowego numeru NF najbardziej przypadło mi do gustu, miałbym nie lada zagwozdkę. Oba opowiadania zagraniczne idą łeb w łeb, ale koniec końców postawiłbym na „Obcego w raju". Ale nie powiem, zachęciły mnie do sięgnięcia po nową serię pod auspicjami NF, w której ukażą się dzieła tych dwóch zagranicznych twórców. O tym polskim opowiadaniu pisałem wyżej - fajnie napisane, ale nie znoszę, jak się mnie katuje niemiłosiernie onirycznymi wizjami. Nie trawię i już.

@ Redil - wszystko pięknie, ładnie, ale zauważ, że ja nie mam możliwości wystawiania ocen. Produkuję się jednak pod każdym opowiadaniem, które przeczytam i wystawiam ocenę w komentarzu. Także chętnie zacząłbym od siebie, ale nie mogę. Stąd nawoływanie do aktywności tych, którzy mogą i powinni korzystać z tej opcji. Łatwo policzyć, że w przypadku, gdy naprawdę dobre opowiadanie (moim subiektywnym zdaniem oczywiście) dostanie dwie "piątki", a potem ni stąd ni zowąd dostanie "jedynkę" to średnia wyniesie 3,66. Nie byłoby problemu, gdyby to samo opowiadanie dostałoby - powiedzmy 5 "szóstek", 25 "piątek", 20 "czwórek" i 12 "trójek". Wtedy w wypadku dodatkowej "jedynki"  średnia spadłaby z 4,37 do zaledwie 4,31.

Wiesz, Lisku, wolę PISAĆ (bo nie chwaliłem się) o gumowej lalce niż popełniać subiektywnie głębokie pierdoły o niczym, a przy okazji zarzynając ortografię.

Nie znasz moich znajomych, więc ładnie cię proszę [miałem napisać, żebyś sobie w rzyć wsadził, ale obawiam się, że znów będziesz doszukiwał się w tym źródła mego rzekomego homoseksualizmu ;-)] daruj sobie takie komentarze. I tyle mam do powiedzenia w tym temacie, równie wielki sens ma dyskusja z komputerowymi botami.

Jeszcze w sprawie oceniania, cytat z wywiadu z Maciejem Parowskim zamieszczonym we wrześniowej NF: "Sieciowa fantastyczna agora jest natomiast przygnębiająca; bryluje tam do cholery małostkowych, agresywnych kutafonów, którzy źle życzą autorom i innym fanom, nawet nie próbując tego ukryć". Potem dodaje jeszcze, że z początku był przeciwnikiem konkursów literackich urządzanych na stronach NF, ale ich pokłosiem okazało się odkrycie kilku nowych talentów, więc zmienił zdanie.

Marcinie Robercie, wiem, czytałem, ale Lisek wspominał gdzie idziej, że Parowski mu nawet nie raczył odpowiedzieć na kolejne wysyłki, bezczelnik jeden ;-)

Naprawdę tak was zniesmaczają te okładki? I ludzi straszą? Nie zauważyłem. Chyba zrobię eksperyment i zacznę czytać NF pod pobliskim kościołem w niedziele :-D

Jak na każdym segmencie rynku wydawniczego demokracja sprowadza się do tego, że czytelnicy głosują portfelami. I póki ZAWARTOŚĆ pisma będzie mi odpowiadać, będę dorzucał swoje trzy grosze do ich trzosiku. Zupełnie nie obchodzi mnie, czy ta czy inna osoba odpowiada za tę czy ową "działkę" w magazynie dopóty, dopóki będę miał co czytać. Tym bardziej, że za ten wybór odpowiadają ludzie zdecydowanie bardziej kompetentni niż większość czytelników. Parowski czy Ziemkiewicz to wszak osoby doskonale znane w fandomie i nazwiska gwarantujące określony poziom.

"PolityKOM" się nie interesuję, ale oczywiście w pełni popieram inicjatywę, by redakcja reagowała na opinie czytelników. Konstruktywna krytyka powinna być w cenie. Każdy coś by tam zmienił w NF i mam nadzieję, że redakcja ustosunkuje się do wielu propozycji poruszanych na stronach tego portalu. Ostateczny głos i tak należy do niej.

Żartem zaproponowałbym na stanowisko rednacza Liska, żeby spryciarz mógł zemścić się na JeRzym i na Parowskim oraz pokazać reszcie, gdzie raki zimują. W końcu tak wybitna postać gwarantowałaby nam iście oświecony rodzaj absolutyzmu. A "CHODŹby" i po to, by od czasu do czasu radowała gawiedź ortograficzną nowomową, chlebem i igrzyskami ;-)

Cytat podany przez Achikę wyczerpuje definicję. Warto przypomnieć, że w czasach, gdy na rynku fantastyki właściwie monopolistą była literatura made in USA, za fantastykę uznawano to, co ukazywało się na łamach "Astounding" (potem "Analog"), "Galaxy" czy "Asimov's Science Fiction". Czytałem kiedyś książkę O.S. Carda "How to write science fiction and fantasy", w której autor wspominał, jak wysłał swoje pierwsze opowiadanie do "Analogu" bodajże i rednacz pochwalił jego styl i pomysłowość, ale tekst odrzucił, gdyż uznał, że nie spełnia wymogów fantasy ani science fiction. I po latach sam Card przyznał mu rację. Ale drzewiej bywało tak, że jedynym ujściem dla twórców fantastyki były li tylko magazyny, a już od dawna prym wiodą książki, więc sytuacja trochę się zagmatwała.

@ Isenna - szczegóły przyznawania użytkownikom takich czy innych rang zna tylko redakcja i webmaster (może też członkowie Loży), ale było mówione: najwięcej punktów dostaje się za (w kolejności): opowiadania, teksty publicystyczne, teksty w Hyde Parku i komentarze. Każdy obiera sobie własną drogę dojścia do przywileju oceniania. Z tego, co widnieje na jego karcie, AdamKB ma na koncie opowiadanie, dwa artykuły i kilka tekstów hydeparkowych, więc to nie do końca prawda, że "dochrapał" się tytułu "sprawiedliwego wśród fantastów świata" za same ino komentarze.

@ AdamKB - cóż z tego, że twe gusta różnią się od upodobań innych? Każdy ma swoje. I choć to nieprawda, że o nich się nie dyskutuje, to IMO warto dać wyraz swoim opiniom w postaci oceny. Doskonale rozumiem dylematy oceniających i pojawiający się czasem lęk przed krytykanctwem powodowany obawą przed obosiecznością krytyki. Ale chyba nie tędy droga. Jeśli oceny mają coś znaczyć, to musi ich być więcej, by średnia oddawała statystyczną jakość opowiadania. To jak w sondażami - im większa próba pytanych, tym większe prawdopodobieństwo, że wyniki będą zbliżone do (statystycznej - podkreślam) rzeczywistości. Dlatego zachęcam użytkowników mających do dyspozycji oceny, by nie wahali się ich używać.

@ Elleth - problem ocen i tak pozostanie, ale to zagwozdka co najmniej tak stara jak sam internet. Ja jednak optuję za jawnością. Zupełnie nie przeszkadza mi to, żeby daną ocenę przypisano do mojego nicka. Od razu wiadomo byłoby od kogo pochodzi dana ocena - wystarczyłby rzut okiem na profil, by przekonać się, czy "piątkę" postawił autorowi doświadczony użytkownik, który sam zebrał masę pozytywnych ocen za swoją pracę, a może nawet ktoś z redakcji. A takie opinie podbudowują, choćby nie wiem jak się człowiek tego zapierał. Toż samo z niskimi ocenami - jeśli ktoś używa tego przywileju (bo w obecnym momencie numeryczne recenzowanie tekstów to jednak przywilej), to nie wolno mu się wstydzić własnego zdania. W przeciwnym razie oceny zupełnie stracą rację bytu. Anonimowość internetu to i tak fikcja, nie róbmy więc z tego wielkiego halo.

Jeśli mowa o logo, to moim spolegliwym zdaniem, to - tak jak w przypadku wspomnianych przez Achikę - Coca Coli i New York Timesa - nie ma sensu zmieniać na siłę czegoś, co jest dobre, spójne i rozpoznawalne na rynku. Lekki retusz tu i siam, czemu nie. Ale zmiana na zupełnie nowe znalazłaby pewnie więcej krytyków niż zwolenników.

Najwyraźniej słabo zaakcentowałeś swoją myśl, albo po raz kolejny wyszła moja głupota ;-) Tyle, że wiesz, Mortycjan, pismo o wszystkim i dla wszystkich wiadomo do czego się nadaje. A mimo wszystkich ułomności, NF to wciąż uznana marka, która ma grono stałych czytelników (choćby i tylko przez sentyment), których nie zniechęca pewna stagnacja. Bo NF to wciąż NF - w takiej czy innej formie, ale jest i dziękujmy losowi za takie pismo.

@ Isenna - to, o czym wspominasz a propos możliwości wystawiania ocen przyznanej tylko autorom co najmniej kilku tekstów, a pozbawieniu tego prawa "zwykłych" komentujących, miało ukrócić proceder "jedynkowania", wskutek czego trochę tak wylano dziecko z kąpielą. Moja percepcja tego rozwiązania może jest nieco skrzywiona, bo w końcu sam jestem jednym z tych "zwykłych" komentujących, ale uważam to za niesprawiedliwe. Szat rozdzierać nie będę, ale zdaje mi się, że przy okazji wprowadzenia tych obostrzeń właściciel portalu nie tylko nie zlikwidował problemu, co jeszcze go pogłębił. No, w najlepszym razie - utemperował, stwarzając kolejną zagwozdkę.

Nie przeczę, że layoutowi NF przydałby się lifting, ale na Odyna, nie jest najgorzej, naprawdę. Wydawano to pismo już w PRL, składano nieco przaśnie, ale ludzie czytali tak z braku laku, jak i z ciekawości. Dziś spogląda się na to trochę z politowaniem, bo szata trąci myszką, ale wtedy liczyła się zawartość, a bez NF polscy czytelnicy nie mieliby okazji poznać wielu ciekawych autorów (a przynajmniej - dowiedzieliby się o nich znacznie później). To jak ze starymi grami komputerowymi na Commodore czy Amigę, przy których ślęczało się w młodości. Mógłbym przysiąc, że miały fotorealistyczną grafikę, ale wiem, że gdybym do nich wrócił dziś, odbiłbym się z szybkością równą popędowi. Wyobraźnia rządzi :-)

Jasne, teraz mamy inne czasy i nowe pokolenie czytelników, które w nosie ma przeszłość i sentymenty czterdziestolatków wciąż prenumerujących to czasopismo. Trzeba więc iść z duchem czasu, ale też nie przesadzić z "odświeżaniem" na siłę.

Aktualności? Jak dla mnie mogą zostać, nawet wspomniane CDA ma podobny dział - w końcu nie każdy (naprawdę, nie każdy) ma internet, nie wspominając już o bieżącym śledzeniu nowości wydawniczych. A tak, czytelnik ma wszystko w jednym miejscu i wie, na co szykować swą krwawicę.

Publicystyka? Rzeczywiście teksty numeru przypominają "wypracowania na zadany temat" z polskiego, ale i też kilku ciekawych rzeczy można się z nich dowiedzieć i podbudować podwaliny własnej omnipotencji ;-) Przemysław Pieniążek robi co może, nie jego wina, że dostaje tak mało stron na rozwinięcie tematu. Za to teksty Agnieszki Haski i Jerzego Stachowicza zawsze czytam z zainteresowaniem. Obowiązkowo - Orbitowski. A od czasu do czasu znajdzie się jakaś perełka. Trudno wymagać, by każdy tekst był wybitny, inkrustowany złotem i powstały pod wpływem iście boskiego natchnienia. Da się czytać? Da. I tyle. Nikt nikogo nie zmusza, by przyswajał sobie NF od deski do deski. A jak komuś brakuje dobrych tekstów, to zawsze może sięgnąć po "Czas Fantastyki", gdzie udzielają się naprawdę łebscy felietoniści.

Proza polska? Tu muszę się zgodzić z Mortycjanem, bo w mej subiektywnej opinii publikowane ostatnio teksty są może i sprawne warsztatowo, ale o dupie Maryni (żeby nie powiedzieć - do dupy). Ale widocznie mam odmienne gusta niż red. Parowski. Widać za głupi jestem, bo męczy mnie głębokie wodolejstwo. Zdecydowanie wolę opowiadania w stylu "Cudowne źródełko" Białołęckiej czy "Kropka, kropka..." Rudzińskiego - lekkie, strawne i przyjemne.

Proza zagraniczna? A tu akurat ostatnimi czasy zdarzają się dobre opowiadania. "Pomysły i domysły" nie są może wybitne, ale zabawne i czyta się znakomicie. "Obcy w raju" Lernera z wrześniowego numeru to kawał dobrego hard sf - to lubię. Poza tym, należy się cieszyć, że redakcja promuje mniej znanych autorów zagranicznych, dzięki temu otwiera nam nieco okienko na świat.

Ilustracje opowiadań? A tu pozwolę sobie nie zgodzić się z imć Mortycjanem - grafiki przy tekstach odpowiednio budują klimat. Daria Maj na ten przykład ma kreskę nieco mangową, ale naprawdę miłą dla oka. Po to uruchomiono dział Grafika na stronie, by dać zdolnym możliwość zaprezentowania swoich dzieł i zaproszenia wybrańców do współpracy. To krok w dobrym kierunku, zaprzeczycie? Nie trzeba siedzieć na DevianArcie, żeby znaleźć uzdolnionych grafików, naprawdę.

Recenzje? A tu nie mam żadnych uwag, bo to mi ułatwia wybór kolejnych lektur. Że sugeruję się recenzjami? A kto nie, niech pierwszy rzuci kamieniem? Zresztą, redakcja obiecała na FB, że od kolejnego numeru dział ten przejdzie mały lifting, żeby pomieściło się więcej tekstów. Zaiste zbożny to cel :-)

Co do reszty propozycji, Mortycjanie, to jak zawsze wszystko rozbija się o budżet. Piszesz, że "pismo nie jest do zarabiania, pismo to jedno z mediów". No, nie bądźmy infantylni. Przecież wydawca nie publikuje NF wyłącznie z miłości do fanów fantastyki, nie jest instytucją charytatywną i nie będzie pogrążał się w długach tylko po to, żeby wydać jeden mieniący się złotem numer, a potem paść pod naporem wierzycieli. Znam trochę branżę wydawniczą i jestem pewien, że redakcja oddaje w nasze ręce najlepszy produkt - możliwie najlepszy przy dostępnych środkach. To nie Bauer czy inny zagraniczny "gospodarz" naszego rynku wydawniczego, który dysponuje milionowymi budżetami, panowie. A i tam, zapewniam was, skrzętnie liczą każdy grosz. Czasopismo komercyjne, jakim w końcu jest NF, musi na siebie zarabiać - albo przynajmniej przynosić akceptowalne straty. Co miesiąc wydawca musi opłacić redakcję, stałych współpracowników, autorów opowiadań, tłumaczy, dział marketingu (tudzież handlowy), DTP, drukarnię, kolporterów itd. A koszty publikacji nie maleją, szczególnie biorąc pod uwagę ostatnie, mocno oprotestowane podwyżki podatku VAT. Z definicji więc każda większa inwestycja w ten tytuł odbiłaby się na cenie egzemplarza. A któż zostałby przy Fantastyce, gdyby w kiosku życzyliby sobie za nią 20 złociszy?

Przy okazji dyskusji o ocenach zaniżających (sprawiedliwie czy nie) pozycję w rankingu warto byłoby zwrócić uwagę na fakt zgoła odmienny: że osoby, które mają możliwość wystawiania ocen, zdecydowanie za rzadko korzystają z tego prawa. Pewnie zdarzają się i tacy, którzy mimo przyznania im tego przywileju, wykorzystują go tylko celem pognębienia konkurencji, ale chcę wierzyć, że to tylko znikomy procent ogółu.

Użytkownicy, którzy dostali do dyspozycji taką możliwość, to przypuszczalnie "stare wygi", które zjadły zęby (a może i nadgryzły klawiaturę) publikując na tym portalu opowiadania, teksty i komentarze. Niejako w nagrodę za zasługi dano im prawo oceniania innych. Wśród nich z pewnością jest wielu (chciałbym wierzyć, że większość), którzy szanują swoje opinie i nie wystawiają takich czy innych ocen bez powodu.

Widocznie szanują też swój czas, ostatnimi czasy rzadko widzę bowiem tekst oceniany przez więcej niż kilka osób. Gdyby było inaczej, tekst naprawdę ocierający się o wybitność (choćby w opinii komentujących) dostałby tyle piątek i szóstek, że ewentualna trójka, dwójka i jedynka nie odbiłaby się na jego pozycji w rankingu. Prosta statystyka.

Część winy spada więc w moim mniemaniu na tychże użytkowników, którzy (wiem, uogólnienie) widać wahają się przed skorzystaniem z przysługującego im prawa. To jak z głosowaniem w wyborach - masz głos, to go oddaj do cholery, elektorze! Przywileje pociągają za sobą nie tylko prawa, ale i obowiązki.

Oj, bez przesady - jest Word, w Firefoxie można spokojnie powiększych czcionkę, więc to trochę takie szukanie dziury w całym. A biała czcionka na zielonym tle nie jest taka najgorsza - odwrotnie byłoby znacznie gorzej :-)

@niezgoda.b -  Polecam kopiować każde opowiadanie do Worda i tam czytać. Czcionkę można powiększyć i jest git.

Oj, nie łudźmy się - jak świat światem ludzie są różni, więc jeden da "pałę" z przekonania, inny - ze zwykłej zawiści, a jeszcze inny - z nudów. Zresztą, po to zostały wprowadzone ograniczenia dla oceniających, by nieco ukrócić takie praktyki. W założeniu miało wyglądać to tak: opublikujesz trochę tekstów, będzie ci dane oceniać innych. Teraz przynajmniej nikt nie stworzy sobie profilu tylko po to, by strzelać jedynkami jak z Tommy Guna.

Co do fabuły, to widać niestety to "kolanopisarswo". Ale prezentuje poziom i tak wyższy niż architektura wiadomego dworca :-)

Ależ ja nie twierdzę, że takie narratorskie "oczka" puszczane do czytelnika, to karygodny błąd. Ja nie lubię i tyle. Szczególnie na początku tekstu. Tym bardziej, że bez trudu można przemodelować zdania i wyjdzie z tego bardziej uogólniony komentarz narratorski, wpasowujący się w resztę tekstu. A że Bułhakow tak robił? No cóż, akurat jemu wybacza się wszystko.


Dowodem na to, że dobre opowiadania nie toną w odmętach przeciętności (a czasami zupełnej kichy i tandety), jest choćby fakt comiesięcznego przyznawania opowiadaniom "piórek". Jeśli tekst dostąpił tego zaszczytu, znaczy, że wybił się ponad dzieła wyrobników i prezentuje poziom, który przypadł do gustu Loży portalu, doświadczonych użytkowników tej strony, których wybory sankcjonuje przecież redakcja.

A zatem, można jedynie starać się wpaść w oko redakcji - i to nie biadoleniem, tylko dobrymi tekstami. Podkreślam - tekstami, bo dopiero po kilku opowiadaniach można ocenić "stabilność formy" autora.

Co do pieniędzy za teksty, z doświadczenia wiem, że za stronę maszynopisu tłumaczenia redakcja płaci stawki poniżej przeciętnej rynkowej. Ale tłumacz jest tylko nędznym rzemieślnikiem (;-)) w porównaniu z autorami tekstów, więc kokosów się spodziewać nie może. A mimo to dla Fantastyki tłumaczą naprawdę uznani tłumacze - że wspomnę tylko Paulinę Breiter czy Grzegorza Komerskiego. O liście autorów publikujących na łamach nawet nie wspomnę, bo sami wiecie najlepiej. Ja nie podejmuję się tłumaczeń do tego miesięcznika z myślą o nabiciu sobie kabzy, bo wiele nie zarobię (i już dawno bym splajtował), ale dlatego, że mam sentyment do tego pisma, lubię tłumaczyć fantastykę i mam niemałą satysfakcję. Starczy? Starczy.

Zresztą, jeśli ktoś poważnie myśli o zawodowym pisaniu, czyli utrzymywaniu się ze swoich tekstów, to gdzie ma się niby wypromować, jeśli nie w "Nowej Fantastyce"? Jasne, może i nie zbijecie na tym wielkiego szmalu, ale ten jest zarezerwowany raczej dla znanych nazwisk. A i to niekoniecznie, o czym pisał w swoich felietonach Feliks W. Kres.

A ty Fasoletti piszesz powyżej o erotyce i seksie w fantastyce? Bo miałem wrażenie, że o light pornosach w fantastycznych scenografiach. Które mają z fantastyką tyle wspólnego co dildos z prawdziwym kutasem, albo nadmuchiwana lala z żywą kobietą (to wiem z autopsji, bo dostałem ostatnio na urodziny).

Ach, zaczynam żałować, że przegapiłem ten temat, bo i ja chętnie zjechałbym autora tego postu. A tak wszystkie argumenty zostały już przedstawione, a rozemocjonowany użytkownik ochłonął i spojrzał na sprawę z dystansu.

Ale co do ocen, to jestem zdecydowanym przeciwnikiem ich usuwania. Każdemu wolno się zalogować na portalu, każdy ma prawo wystawić taką ocenę, jaką mu się żywnie podoba i napisać (albo i nie - jego wola) komentarz uzasadniający. To oczywiście godne pochwały, że co bardziej dojrzała część użytkowników wystawia oceny świadomie i czasem również komentuje swoje osądy. Na ten przykład ja, choć nie mam możliwości wystawiania ocen, to pod tekstami, z którymi się zapoznałem, podaję co mi się podobało, a co niekoniecznie i piszę jaką wystawiłbym ocenę.

Za to podpisuję się pod pomysłem przypisywania ocen do nicka. Procederu "seryjnych zabójców opowiadań", wystawiających każdemu jak popadnie jedynki, i tak to nie ukróci, ale przynajmniej będzie wiadomo, do kogo udać się z pretensjami.
 
Beryl zauważył ciekawą rzecz: "Zaczynam obserwować takie zjawisko, że ludzie oceniają opowiadania w skali od 4-6. A trzy pełni funkcję jedynki, jeśli nie zera jakiegoś, często to musi już być naprawdę słaba praca, aby taką ocenę dostał". No z ust mi to wyjął. Po to udostępniono nam oceny w skali szkolnej, żeby nie wahać się ich użyć w razie potrzeby.

Szóstkę pozostawiam sobie jako ocenę do wykorzystania w sporadycznych przypadkach, wartą tekstów, które spodobały mi się na tyle, że miałbym ochotę założyć autorowi fanklub i zostać pierwszym fanbojem ;-) Piątka przypada tym opowiadaniom, które są ciekawe, napisane tak, jak lubię, nie rażą grafomańskimi zagrywkami i przedszkolną ortografią. Czwórka za dobre rzemiosło. Trójka, jak sama nazwa wskazuje, za dzieło dostateczne - ani piękne, ani specjalnie ciekawe, ale od biedy dające się czytać. Najniższe oceny wlepiam tym, którzy w moim mniemaniu wyraźnie minęli się z powołaniem i zamiast pisać powinni wrócić do podstawówki, jeśli w ogóle jakimś cudem zdali z polskiego. Tak jak w przypadku jednego z opowiadań Dragonezy, które niestety dane mi było wczoraj czytać :-/

Ktoś powie: nie zamieszczasz własnych tekstów, to się nie wymądrzaj, ty krytyku od siedmiu boleśni w rzyć chędożony. A ja na to: pisać każdy może, HTML wszystko zniesie. A podobno prawdziwa cnota krytyk się nie boi. Co polecam uwadze co bardziej zapalczywych autorów.

Ech, ta zdradziecka magia rankingów. Widać niektórzy zapomnieli, że redakcja NF stara się na bieżąco przyswajać sobie zamieszczane na tym portalu opowiadania. I jeśli ktoś dysponuje szczerozłotym talentem, erudycją i swadą, która przypadnie do gustu redaktorom (a szczególnie imć Maciejowi Parowskiemu) to nawet, jeśli tekst nie plasuje się w górze "tabeli wszechczasów", nie umknie ich uwadze i być może zaproponują współpracę. Czyż nie tak było w przypadku niejakiego Michała Ochnika, obwołanego "odkryciem portalu"?

Cóż, praktyka czyni wyrobnika :-)

musiałam pominąć wiele kwestii przy pisaniu tego opka, wiec może dlatego drętwe wyszło

Wiesz, jak to mówią mądrale: złej baletnicy... i krawiec kraje... dalej sobie dośpiewaj. Limit znaków nie wszystkim przeszkadza, co dobrze widać choćby po opowiadaniu "Polowanie na smoka" użytkownika Eferelin Rand.

"Boska komedia" w klimatach science fiction z nutką dystopii? Czemu nie! Szkoda tylko, że wykonanie trochę kuleje - tekst mnie specjalnie nie porwał, nie wciągnął i doczytałem do końca tylko z poczucia obowiązku. Sprawnie władasz językiem, więc jest to tylko kwestia popracowania nad konstrukcją.

Nawet ciekawe, niezgorzej napisane i bez większych błędów. Dość oryginalne potraktowanie tematu (Smoku jako geniusz-włamywacz i smok-strażnik złota), ale reszta niestety mocno trąci filmowością. I chociaż opis skoku jest zajmujący i wyraźnie przemyślany, to jednak pozostaje wrażenie, że czyta się konspekt nowej części "Ocean's Eleven". Właściwie trudno mi się do czegoś przyczepić, ale i tak nie dałbym więcej niż 4.

@ AdamKB, trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że pod poprzednimi rządami w NF strona była traktowana trochę po macoszemu, ale widać, że nowy RN chce nawiązać dobry kontakt z czytelnikami (stąd m.in. aktywność na FB), więc wiążę z nim spore nadzieje na wprowadzenie zmian postulowanych przez użytkowników. Tylko na wszystko trzeba czasu. Powoli, krok po kroku, a dostaniemy w swe ręce narzędzie, które będzie nam coraz przyjaźniejsze. Z wprowadzaniem zmian to jest niestety tak jak z uchwalaniem nowego prawa - niby wyborcom wydaje się, że nic prostszego napisać ustawę i ją klepnąć w Sejmie, ale nic bardziej mylnego. Chyba, że mówimy tu o regulacjach pisanych na kolanie, niedopracowanych jak forma polskich piłkarzy w pucharach.

@ Zico, na początku zdarzało mi się popełniać naprawdę długie komentarze, pisane przed dłuższy czas z przerwami na inne czynności i dodatkowo sprawdzane przed wysłaniem - widocznie system uznawał, że jestem w tym czasie nieaktywny i mnie wylogowywał; wskutek czego nie chciało mi się już drugi raz wklepywać tego samego i z komentarza nici :-/

Niezwykle świeże podejście do tematu i udane połączenie specyfiki fantasy z domieszką science fiction. Bardzo dojrzały styl pisarski, widać, żeś połamał niejedno pióro. Zajmujące, ciekawe - co o tyle niezwykłe, że nawet nie zbliżyłeś się do limitu znaków, na który narzekało wielu autorów biorących udział w DRAGONEZIE. Widać, że da się opowiedzieć coś z sensem, jeśli tylko się chce i potrafi. Bravo, bravissimo.

Dałbym w pełni zasłużone pięć.

To opowiadanie powinno nazywać się raczej "Interpunkcyjna masakra" albo "Koszmar na jawie adjustatora". Pierwszy raz w życiu widzę, by ktoś tak swobodnie (czytaj: bez ładu i składu) operował przecinkami. Mało zeza rozbierznego się nie nabawiłem.

To twoje pierwsze opowiadanie zamieszczone na tym portalu i niewykluczone, że również pierwsze opublikowane gdziekolwiek. I to niestety widać w kompozycji tekstu, słychać w dialogach i czuć w ogólnym odbiorze (i to bynajmniej nie pachnie to jak smażona karkówka). Pomysłów ci widać nie brakuje. Ale... Nie chciałbym cię zniechęcać na starcie, ale kiepsko wróżę twojej karierze pisarskiej.

Podzielam opinię przedmówców, że tekst czyta się ciężko i tylko mojej wrodzonej awersji do niekończenia tego, co się zaczęło, zawdzięczasz fakt, że dobrnąłem do ostatnich linijek opowiadania. Podkreślam - dobrnąłem, choć uważam, że był to czas ze wszech miar stracony. Gdybym miał nadać jakąś nazwę twemu stylowi to określiłbym go w najlepszym razie jako "licealny". Wybacz negatywne uwagi, ale naprawdę trudno coś dobrego powiedzieć o tym tekście. Chyba tylko tyle, że się skończył. No dobra - nie ma za wielu literówek. Ale to maks, co mogę wyciągnąć ze swego krytycznego arsenału.

Dawno już nie czytałem opowiadania, które zasłużyło na notę niższą niż 2. A taką musiałbym uczciwie wystawić, gdybym mógł.

Sprawnie napisane i o dziwo bez błędów i literówek, co nieczęsto się zdarza na tym portalu. W komentarzach piszesz, że to opowiadanie powstało jako owoc fascynacji Odynem i mitologią skandynawską i fajnie. Wspominasz, że tobie samemu wydaje się ono trochę dziwne. Moim zdaniem jest bardzo udziwnione. Przeczytałem, nie zjadłem trzonowców czekając ze zniecierpliwieniem, aż tekst się skończy, ale nic z niego nie wyniosłem. Widać za głupi jestem. Wracam do czytania "pustawych humoresek".

Konwencja nietypowa jak na taki konkurs i za to należą się słowa uznania. Ciekawy bohater z nihilistycznym podejściem do życia i obranego "zawodu". Trochę Chandlerem zajechało, ale od tego zapaszku na szczęście mnie nie zemdliło. Nietypowa końcówka i to w dobrym tego słowa znaczeniu.

Ale dość już tego słodzenia, bo naprawdę mnie zemdli. Dialogi niestety odstają poziomem od reszty tekstu - nie są złe, ale jakieś takie bez jaj. A po takim bohaterze spodziewałem się, że będzie sypał bon motami z szybkostrzelnością Colta. Niestety, tu mnie zawiodłeś. Fabuła też mnie nie powaliła, ale przynajmniej stanowi jakąś zamkniętą całość i nie ma się wrażenia, że ten tekst został wyrwany z kontekstu. Napisałeś właściwie opowiadanko o George'u Lebniku, które z powodzeniem obeszłoby się bez smoka. Zamiast jajka, mogła być dowolna krucha rzecz i wyszłoby na to samo.

Dałbym 4, ale to by Ci tylko zapaskudziło średnią, więc cieszmy się, że nie dostąpiłem (jeszcze) tej możliwości :-)

Oj, nie lubię jak od samego początku narrator tak otwarcie zwraca się do czytelnika, przypominając mu, że czyta opowiadanie. To mnie razi i wybija z ram świata przedstawionego. Potem jest już lepiej, ale powiem szczerze - dałbym maksymalnie trzy. Może dodałbym plus za ten Olsztyn, z sentymentu do rodzinnego miasta i jednego z najbrzydszych dworców kolejowych w kraju.

Dlaczego taka niska ocena? Nieźle napisane, ale cóż, znużyło mnie, bo smok jest tu wybitnie nieciekawą postacią. Smok-kloszard? Zapowiadało się ciekawie, a wyszło poprawnie, ale bez większego polotu (a czego jak czego, ale polotu to się po smoku spodziewać można). A i reszta bohaterów prezentuje się nielepiej. Widać, że tekst jest dopracowany, ale nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że fabułę wymyślono na poczekaniu. Być może na wspomnianym dworcu.

W szerokim ujęciu za fantastykę można by uznać całą beletrystykę, za wyjątkiem literatury faktu i poradników (co do biografii to bym się kłócił). Bo w końcu autorzy zazwyczaj opisują postaci i sytuacje, które nigdy nie miały miejsca i powstały jednynie w ich wyobraźni.

Ale w normalnym rozumieniu, fantastyka to literatura, którą człowiek obeznany z tematem za takową uznaje. Inna sprawa, że doklejanie takich czy innych łatek jest czasem nie w smak samym pisarzom. Przykład: Vonnegut, który ponoć obruszał się, jak ktoś wspominał, że pisze science fiction :-)

Na samą myśl o duchach zrobiło mi się jakby duszno. Dusiołek czy inna cholera? :-D

Ad. 1: Zgadzam się, z tym że, trzeba byłoby wprowadzić osobne oznaczenia dla tekstów komentowanych przez zalogowanego a tzw. "innych", czyli takich, w których dany użytkownik się nie udziela, ale być może chętnie by poczytał.

Ad. 2: Popieram bez uwag. Sam chciałbym wrócić do niektórych swoich komentarzu, a tu szukaj igły w stogu siana :-/

Ad. 3: Tu bym dał inaczej - opcję wyszukaj według autora i ewentualnie osobną listę na osobnej stronie (np. alfabetyczną) z nickami autorów.

Ad. 4: To by się bardzo przydało. Najlepiej, gdyby sam autor mógł wybrać z rozwijanej listy, że dane opowiadanie pisane jest na ten czy inny konkurs. A potem użytkownik mógłby wejść na osobną zakładkę zatytułowaną np. DRAGONEZA i poczytać sobie interesujące go opowiadania. Wyszukiwanie tego na obecnej liście to istna droga przez mękę.

Ad. 5: Oceniać i tak nie mogą wszyscy (choćby wyżej podpisany), a powiązanie ocen z komentarzami uważam za zły pomysł, bo nie każdemu może się chcieć wpisywać komentarz. Podobało się? To dajesz 5 albo 6. Średnio na jeża? No to walisz czwóreczkę albo dostateczną. Słabizna? To pałeczka się należy. Czy naprawdę trzeba jeszcze uzasadniać każdą swoją ocenę? IMO to zbytnie obostrzenie. Za to pomysł z przypisywaniem ocen do nicka - popieram. W końcu nie należy się wstydzić własnych ocen. Chyba, że na świadectwie ;-)

Ad. 6: Rozumiem, że chodzi o zamianę emotikonek pisanych na rysowane, tak? Jeśli tak, to popieram.

Co do innych propozycji to:

- zmiany edytora tekstu są niezbędne (np. , ale oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, bo jak użytkownik dostanie do ręki np. narzędzie zmiany czcionki to z Fantastyka.pl zrobi się prawdziwa bryndza i strona dzieci Neostrady, a tego byśmy raczej nie chcieli

- edycja komentarzy by się przydała, ale i bez tego można sobie jakoś poradzić. A że ktoś walnie jakiegoś byka albo się "pisemnie przejęzyczy" - cóż, trudno się mówi. Następnym razem uważnie przeczyta, zanim kliknie "Dodaj". Jeśli już, to optowałbym za opcją zmiany komentarza do czasu dodania kolejnego w danym temacie, jak na niektórych forach.

- animowane awatary wcale mi nie przeszkadzają, sam bym sobie takiego nie zamieścił, ale jeśli ktoś chce, jego wola.

- wylogowywanie mnie w trakcie pisania wkurza niemożebnie - wcześniej zdarzało mi się pisać dłuższy komentarz tylko po to, by przekonać się, że nie został zamieszczony bo mnie strona wywaliła GRRR. Na własnych błędach nauczyłem się kopiować komentarz przed dodaniem - na wszelki wypadek :-/

Co do narzekań na webmastera, to przypomnę tylko, że nie od razu "Google" zaprogramowano. A z pewnością nie ze wszystkim dostępnymi dzisiaj opcjami. Pracą u podstaw trzeba zachęcać operatorów strony do zmian i trzymać kciuki za szybką realizację. Narzekanie nic tu nie da. Samo się nie zrobi.

Dziwne opowiadanie... ale jednocześnie całkiem do rzeczy. Podobała mi się metamorfoza przaśnej wioski skąpanej w deszczu w malownicze miejsce zalane słońcem. Na początku trochę rażą niepotrzebne powtórzenia: ""Dzień mojego przyjazdu był dniem wyjątkowo paskudnym" i "To zapomniane przez świat miejsce, było ostatnim miejscem w jakim chciałbym się znaleźć". Ale potem jest już lepiej. Właściwie trudno się tu do czegoś przyczepić. Ale i nie mam podstawy, by rozpływać się w zachwytach. Dobre, ale do 5 sporo jednak zabrakło.

Ciekawy pomysł, dobra realizacja i odrobina humoru na dokładkę. Zupełnie nie przeszkadza mi to, że jest tak dużo dialogów, jeśli są dobrze napisane i czemuś służą - a w tym opowiadaniu spełniają oba powyższe warunki. Od początku tekst mnie zaciekawił, a niebanalne postaci i zaskakujący przebieg polowania na smoka tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że opowiadaniu należy się co najmniej wyróżnienie w DRAGONEZIE. I tego Ci życzę, Nilieth :-)

Nieźle napisane, ale trochę zieje nudą. Zgadzam się z przedmówcami, że to opowiadanie do niczego nie prowadzi i zdaje się być fragmentem wyrwanym z kontekstu. Plus za potraktowanie smoków dość nieszablonowo - nie jako wielkich ziejących ogniem bestii rodem z fantasy, ale jako małych, w sumie niegroźnych, acz bardzo inteligentnych stworzonek. Podsumowując: 3+.

Pomysł średni, wykonanie niewiele lepsze. Zero zaskoczenia. Czytało się co prawda szybko i bez większych zgrzytów, ale fabuła mnie nie porwała. Ot takie opowiadanko o smoku i orku, w którym wszystko zdaje się dziełem przypadku - tak dialogi, jak i bohaterowie, jak i wydarzenia. Sztampa. Po raz kolejny kłania się adjustacja, której tu wyraźnie zabrakło. Dałbym 3+.

Mi zdarza się dawać teksty moich tłumaczeń znajomym, którzy nic nie mają wspólnego z polonistyką. Sprawdzenie tekstu przez więcej osób daje ci większą gwarancję, że wyłapiesz większość błędów. Nie wspominając już o tym, że czytelnik "z boku" jest w stanie powiedzieć ci, np. że dany fragment jest dla niego niezrozumiały, choć dla ciebie jest on "oczywistą oczywistością". Takie opinie są najcenniejsze, bo w końcu piszemy nie dla siebie, nie sobie a muzom, ale dla czytelników i warto zadbać o to, by twoja myśl trafiła do czytelnika bez większych nieporozumień.

"I nie idzie tylko ilość sprzedanych w samej Rosji egzemplarzy" - egzemplarze są policzalne, więc "liczbę" egzemplarzy, a nie "ilość". Wybacz, nie mogłem się powstrzymać :-)

A co do meritum, to książkę czytałem, a właściwie wciągnąłem nosem na kilku posiadówach. Nie jest to arcydzieło literatury, ale na  czytadło (i to bardzo dobre) nadaje się znakomicie. Język urozmaicony, nie nuży, skutecznie buduje atmosferę postapokaliptycznego świata i klaustrofobicznych tuneli moskiewskiego metra. Zaletą jest też to, że akcja osadzona jest w Rosji, a nie jak w lwiej części przypadków w krajach zachodnich (z przewagą USA), a więc czytelnika owiewa lekka bryza świeżości. Autor wymyślił ciekawy świat, urozmaicony różnym typem organizacji mieszkańców metra (mamy i komunistów, jak i faszystów, a nawet wielbicieli Che Guevarry) i rozmaitymi rodzajami zagrożeń czyhających w tunelach na nierozważnych wędrowców. Duży plus za dialogi - żywe i z nutką rosyjskiego ducha. I za łatwo przyswajalne tłumaczenie.

Wspomniane przez Lassara posrzebrzanie tytułu na okładce rzeczywiście się ściera podczas użytkowania. Ale podejrzewam, że miało ładnie wyglądac na półce księgarnii, a potem to niech się już nabywca martwi :-)

Złóż oficjalną skargę do Urzędu Cenzury, może wtedy zabronią mi mieć własne zdanie.

"Zostań przy tłumaczeniach, bo nie masz pojęcia o pisaniu". A ty masz? No wolne żarty. Wolę już nic nie publikować (z braku czasu np.) niż idąc za twoim przykładem zasuwać czytelnikom takie niedopracowane "głodne kawałki". Nikomu nie bronię mnie krytykować - każdą opinię przyjmuję z pokorą i zdarza mi się bić w piersi i posypywać głowę popiołem.

Niniejszym dziękuję za uwagę. Wracam do przyjemniejszych zajęć. Over and out.

Odpowiadania czytałem, jak również komentarze pod nimi - i dziwi mnie taka nagła zmiana postawy: z układnej na jawnie wrogą. Ale cóż - widać tekstu opublikowanego bronisz z większym animuszem niż "zmarnowanego" opowiadania :-D Kwestia dlaczego, to już pytanie do psychologa, a może nawet psychiatry.

O gustach się nie dyskutuje? Toż to banał i do tego tak wyświechtany, że bym sobie nim rzyci nie podtarł. Na mój gust jesteś ciężkostawny i tyle.

Ależ ja nie zabraniam czytelnikom mieć własnego zdania. Jak dla mnie może im się podobać jakiś twój tekst (bo nie wszystkie są aż tak słabe jak ten powyższy), ale czego to dowodzi niby? Że jednemu (słownie: jednemu) czytelnikowi się podobało. Albo że umiesz wysyłać listy na adres redakcji podpisane cudzym imieniem i nazwiskiem? ;-)

Hm? A przypomnij mi, kto wyciągnął z tego "całowania w tyłek" daleko idące wnioski? Na pewno nie ja. Kiedy robisz coming out?

Lisek, jeśli "nie podlizywanie się" jest równoznaczne z "byciem PRAWDZIWYM pisarzem", to tyś mistrz pióra nie lada. Chylę czoła i padam do nóżek.

Szkoda tylko, że nie widać tego po twoich tekstach. Ale cóż, jak sam wspomniałeś kiedyś - wrzuczasz na portal tylko teksty opublikowane (ergo wyśmienite, dopracowane, przemyślane itp.) albo te opowiadania, które możesz "zmarnować" ku uciesze gawiedzi, bo w końcu PRAWDZIWY pisarz nie trwoni dobrych tekstów i pomysłów na publikacje w interenecie, tylko od razu wysyła do redakcji.

Potarzałbym się ze śmiechu na dywanie, ale za leniwy jestem :-)

Lisek, z ciebie to prawdziwa cnota, co krytyk się nie boi (a raczej ma je tam, gdzie woda nie sięga). Naprawdę nie wiem, co chcesz osiągnąć komentarzami w stylu: "twoje pytanie też było żałosne" skierowanym do Elletha. Aż boję się pomyśleć, jakie pytanie uważasz za godne twojej odpowiedzi.

Ach, no tak, skoro nic nie opublikowałem na portalu, to zaiste nie wolno mi (nie mam prawa wręcz) krytykować.

A na portalu zarejestrowałem się nie po to, by obrażać, ale po to, by stać się częścią grona amatorów fantastyki i wiedzieć, co w trawie piszczy. Nie interesuje mnie publikacja własnych tekstów, bo i bez tego mam masę literackiej roboty i pracy nad tekstem. Którą tobie serdecznie polecam, bo jak bóg mi świadkiem - przydałaby ci się.

Ależ Lisku, moja tożsamość to żadna tajemnica. Nazywam się Lesiew. Kamil Lesiew. Zawodowo jestem tłumaczem. Od kilku miesięcy współpracuję z "NF" jako tłumacz opowiadań zagranicznych, a ostatnio jako recenzent książek.

Osobą popularną, sławną i cenioną czy też autorytetem nie jestem, ale potrafię subiektywnie ocenić, czy tekst mi się podoba czy nie. Bo o obiektywnych ocenach nie rozmawiajmy, gdyż to bujda na resorach i wymysł niektórych krytyków, którzy szafują przemowami o "obiektywizmie recenzji" ("obiektywna recenzja" to niemal pleonazm).

Skoro publikujesz teksty na portalu celem podzielenia się swoimi przemyśleniami, to zgadzasz się tym samym na krytykę. Konstruktywną czy nie, ale mimo wszystko - krytykę. Osobiście wisi mi, czy ktoś publikuje Twoje teksty. MOJE zdanie jest takie, że na to nie zasługujesz. Co potwierdza twoja pożałowania godna impregnacja na wszelkie komentarze negatywne, zacietrzewienie i brak pokory.

I powiem ci z doświadczenia - z dysleksją można walczyć. Tylko trzeba chcieć. Ale po co, skoro redakcja poprawi ci dyskwalifikujące (moim nieskromnym zdaniem) błędy ortograficzne, nie?

"List od czytelnika NF"? Toż to dowód nie lada! Ja mam stare wypracowania z polskiego z szóstkami i narysowanymi przy nich "uśmieszkami: polonistki, może być? Ewentualnie mogę przedstawić dyplom magistra renomowanej uczelni? Albo oświadczenie moich szacownych rodziców, że pisać nauczyłem się w przedszkolu?

I właśnie a propos przedszkola (pomijając już żłobkową ortografię) - argumenty w stylu "skoro mnie krytykujesz, to na pewno jesteś gejem albo kryptopederastą (sic!)" to domena dzieciarnii z piaskownicy.

A nie mówią ci nic komentarze pod większością twoich tekstów na tym portalu? Ludzie nie znoszą samochwał i pieniaczy, którzy nie potrafią spojrzeć krytycznym okiem na swoje własne teksty. I jeszcze obrażają się, jak ktoś nie daj boże napisze o nich złe słowo. Skoro nie tylko mnie wkurza twoja postawa, to coś musi w tym być. Polecam to pod twoją rozwagę.

Zaiste pochwały godna jest wiedza o fantastyce użytkowników tego portalu :-) Gratuluję kolegom i koleżankom. I już zacieram ręce w oczekiwaniu na komplet dzieł Zajdla (fajnie będzie wrócić do tego po latach :-)). Do usłyszenia w komentarzach pod następenym KB.

Och, dzięki ci, łaskawco, że zdecydowałeś się (choćby z nudów) odpowiedzieć na mój komentarz.

Ja, zwykły robak co pełza po ziemi popiole, nie jestem godzien wiązać ci rzemyków, całować twych stóp i rozmasowywać zbolałych od stukania w klawisze palców. Niniejszym pozwalam ci się nie przejmować moimi słowami. Znaj łaskę pana.

"Jeżeli nie masz nic ciekawego do powiedzenia, to się zamknij."

A może byś tak skorzystał z własnej rady, hm?

Lisek, normalne kulasy opadają, jak się czyta Twoje komentarze. Jak Ci się nudzi, to skorzystaj proszę z rady, której moja szanowna rodzicielka udzielała mi, gdy miałem jeszcze mleko pod nosem: "zdejmij ubranie i pilnuj". To rozwiązanie z pożytkiem dla wszystkich - także dla Ciebie, bo pogrążasz się z każdym napisanym słowem i zaczynasz już skrobać od spodu zamulony dół zwany totalną kompromitacją. Waruj, Lisku, waruj!

Czekasz na pytania? To się chyba nie doczekasz, bo nikt chyba nie lubi dysutować ze świrami. Może to i czasem zabawne, ale zawsze - bezcelowe.

@ Lisek

Parafrazując znaną piosenkę: "każdy pisać może, trochę lepiej lub trochę gorzej". Ale teksty typu "co mi ślina na język przyniesie" albo "przelewania na papier tego, co mi w duszy gra" są może i odpowiednie dla wypracowań z polskiego, ale nie dla poważnych ludzi. Papier ponoć cierpliwy i wszystko zniesie, ale czytelnicy nie. Należy zapewne dziękować opatrzności, że "ŻADKO" piszesz publicystykę, bo Twoja ortografia woła o pomstę do nieba. Na miejscu redaktora bym sobie żyły podciął czytając takie "kffiatki". I kto tu jest niby małpą, wciskającą klawisze na chybił-trafił, hm?

Masz prawo cieszyć się, że niektórzy chcą publikować Twoje teksty (o zgrozo - nawet "NF"). Życzę Ci życia pełnego sukcesów. Czytałem Twoje opowiadania w NF i do dziś zastanawiam się, jakim cudem przeszły one przez redakcyjne sito.Ale dobrze radzę - zajmij się czymś innym, bo w pisarstwie Ci sukcesów nie wróżę. Chyba, że mowa o tych przez Ciebie wyimaginowanych.

To niesprawiedliwe - byłem pierwszy, a i tak obejdę się smakiem, bo nie umiem pisać szybko maili :-/

Nowa Fantastyka