- Hydepark: Rzecz o mejnstrimie

Hydepark:

książki

Rzecz o mejnstrimie

Już od dość dawna funkcjonuje w głowach miłośników szeroko rozumianej fantastykipodział literatury na dwa nurty: na ten zawierający Zmyślenie (czyli fantastyka) i ten Zmyślenia nie zawierający (czyli tzw. nurt główny – mejnstrim). Podział ten ma oznaczać oddział fantastyki od reszty literatury, jej odmienność. Oznacza, że fantastyka jest zjawiskiem niszowym, różnym od tego, co jest modne, co „się czyta", co jest ekranizowane, co leży na stolikach w głównych alejkach empików.

 

Otóż nie jest. Od bardzo dawna nie jest.

 

Większość napotkanych na ulicy osób będzie miała przynajmniej blade wyobrażenie o hobbitach (takie małe ludki z filmu „Władca Pierścieni), o rycerzach Jedi (takie fajne miecze mieli), o wiedźminie (że to Żebrowski z mieczem), o Lemie (że wielkim pisarzem był, ale mało kto jednym tchem potrafi wymienić tytuły choćby pięciu książek przez niego napisanych). Wiedzą, kim jest Harry Potter, że jest teraz jakiś „Zmierzch" o wampirach. Od czasu ekranizacji „Władcy Pierścieni" (was też krew zalewała, gdy słyszeliście sformułowanie "Władca Pierścieni Petera Jacksona"?) i napisania Harry'ego Pottera, a w Polsce od spopularyzowania przez film prozy Sapkowskiego, fantastyka włazi w mainstream, już wlazła, fantastyka głównym nurtem się stała i zamieszkała między nami.

 

Podział literatury jedynie ze względu na obecność lub brak Zmyślenia zdaje się być wygodny, klarowny i przejrzysty. Ale o ile do jednego worka wrzucić można „Diunę", „Hyperiona", dzieła Lema, Verne'a czy Żuławskiego razem z najgorszymi gniotami o Gwiezdnych Wojnach – bo mają pewne elementy wspólne, można wrzucić Tolkiena, Dunsany'ego, Le Guin razem z książkami D&D, o tyle do jednego zbioru włożyć Grocholi i Dostojewskiego po prostu się nie da. Pojęcie „mejnstrimu" jako utwór literacki nie zawierający Zmyślenia jest sztuczne i ukute na potrzeby fanów fantastyki z początku lat 90-tych. System zerojedynkowy sprawdzić się może w przypadku Tolkiena i, dajmy na to, Dana Browna (chociaż biorąc pod uwagę ogrom zmyśleń tego ostatniego może i jego warto byłoby podciągnąć pod fantastykę?;)), to podział według tych kryteriów nie sprawdza się na pograniczach. Nie ma problemów z zaklasyfikowaniem do fantastyki „Mistrza i Małgorzaty", ale jak się ma sprawa z twórczością Brunona Schulza, gdzie nie wiadomo do końca, czy to opis rzeczywistości spaczonej, czy może urojenia mają miejsce jeszcze w świecie przedstawionym? Pamiętacie te wizje Ojca, choćby z opowiadania „Karakony", gdzie nie wiadomo tak naprawdę, co jest urojeniem i gdzie się zaczyna? Albo „zmyślana" na bieżąco historia Bianki w tekście „Wiosna" (z „Sanatorium pod Klepsydrą")? A co z książką Olgi Tokarczuk „Prawiek i inne czasy"? Wybierając z niej wybiórczo teksty można trafić i na realistyczne, do fizycznego bólu realistyczne, jak i na fragmenty o topielcu, grzybni, a także rzeczy „nieklasyfikowalne" – jak motyw Gry. Czy to wszystko fantastyka? Czy to wszystko mejnstrim?

 

System zerojedynkowy w przypadku podziału literatury na zmyśloną lub nie przypomina podział Polaków na prawowitych katolików i obrońców krzyża (sive bandy oszołomów z ciemnogrodu) oraz ludzi otwartych, kulturalnych i tolerancyjnych (sive ubeków, esbeków, pedałów i morderców dzieci nienarodzonych). Zero, jeden. Zero, jeden. Fantastyka, mejnstrim. My, wy.

 

„Mainstream" oznacza to, co jest w danej chwili popularne. Główny nurt w danym momencie. Mieści się w nim i fantastyka, i to, co nią nie jest. I Zmierzch, i Harry Potter, i Ludlum, i Brown, i Sapkowski, i Tolkien, i Grochola, i cała masa innych po(p)tworów, rzeczy niekiedy wybitne, czasem mniej wybitne, a często zupełnie bezwartościowe. Używanie tego pojęcia jest naginaniem rzeczywistości do języka, do jednego podzbioru trafiają elementy niemające ze sobą nic wspólnego. To język ma określać rzeczywistość, nie na odwrót.

 

Czy jest sensowne używanie słowa „mejnstrim" jako utworu niefantastycznego?

Komentarze

obserwuj

hm... to chyba powinno być w dziale publicystyki...

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Pomysł artykułu ciekawy, ale tezy kontrowersyjne. Mainstream to nie jest to, co modne i "się czyta", bo każdy wydawca powie, że więcej się sprzedaje, a więc i czyta, fantastyki, a zwłaszcza tandetnej fantastyki. Mainstream to raczej literatura, w której nie ma elementów fantastycznych (hobbitów, elfów, czarodziejów, czy statków kosmicznych podróżujących między galaktykami jak w Star Treku czy SG1). Autorów mainstreamu interesuje opisanie tego, co tu i teraz, pokazanie obyczajów i postaw ludzkich wobec tego, co istnieje. Fantaści fantazjują, kreują światy, zmyślają florę, faunę i obyczaje - to jest różnica między głównym nurtem a fantastyką. Natomiast nie wiem, czy jest sensowne używanie słowa mainstream. skoro ludzie tego podziału używają, to może on czemuś służy? Trudno mi powiedzieć. Temat to szeroki i niewdzięczny. Ale ciekawy, dlatego w ogóle głos zabieram. :)
Pozdrawiam.  

Jakubie, po prostu chodziło mi o to, że główny nurt oznacza właśnie główny nurt, a poboczne są poboczne. W tym kontekście używam pisowni "mainstream". Stwierdzenie, że nurtem głównym jest coś, co nie jest fantastyką, jest nieporadne i nie odpowiada żadną miarą rzeczywistości. I wtedy używam pisowni "mejnstrim".

Pozdrawiam - miłośnik mejnstrimu;)

Mainstream to raczej literatura, w której nie ma elementów fantastycznych 

I z tym się zgadzam.

Do, mniej więcej, XIXw. nie istniało właściwie nic poza mainstreamem (chyba, że za fantastykę uznamy "Dziady" czy "Iliadę"). Pogląd, jakoby pojęcie "mainstream" było płynne i dołączane do tego rodzaju literatury, który jest aktualnie najbardziej popularny, jest dla mnie co najmniej dziwne.

Do XIX wieku w dziełach literackich, które dzisiaj zaliczylibyśmy do tzw. głównego nurtu, znajdowało się sporo elementów fantastycznych. Weźmy choćby literaturę romansową, popularną nieprzerwanie od epoki hellenistycznej aż po osiemnaste stulecie, albo żywoty świętych. Natomiast w XIX wieku nastąpiło rozbicie literatury na dwa nurty: bardziej realistyczny i bardziej fantastyczny. Który jednak z nich ma prawo nazywać się mejnstrimem? Zwolennicy fantastyki twierdzą, że ten pierwszy, choć dla mnie taki pogląd jest dosyć dziwny.

@Marcin Robert

Myślę, że tu raczej nie chodzi o "zerojedynkowe" postrzeganie, czy elementy fantastyczne wystąpiły, czy nie. Mickiewicz pisał te swoje "Dziady" z myślą o "pokrzepieniu serc" (czy jakoś tak...), a nie, żeby dać ludziom opowiastkę o duchach. Natomiast Tolkien pisał Władcę Pierścieni "dla Władcy Pierścieni" - fantastyka w tym przypadku stanowiła rdzeń opowieści, a nie sposób do uwydatnienia jakichś jej cech.

Słowo "mainstream" ma w naukach o kulturze (socjologii, kulturoznastwie, etc.) konkretne znaczenie, a jest ono własnie takie, jak przedstawił autor wątku (w bardzo dużym uproszczeniu). I w tym znaczeniu Zmierzch, Harry Potter, Sapkowski to dziś jak najbardziej mainstream.

W powieściachi Murakamiego jest pełno elementow fantastycznych, mimo to ludzie czytają je w Starbucksach, a recenzenci Polityki czy Wyborczej zachwycają się i zapowiadają Nobla w niedalekiej przyszłości.

Nie ma jasnej granicy między fantastyką a  nie-fantastyką. Często zależy tylko od tego, czy wydawca przyklei etykietkę z napisem "fantastyka".

Mickiewicz pisał te swoje "Dziady" z myślą o "pokrzepieniu serc" (czy jakoś tak...)

"Świteziankę" też pisał "ku pokrzepieniu serc"?

> Większość napotkanych na ulicy osób będzie miała przynajmniej blade wyobrażenie o hobbitach

> do jednego zbioru włożyć Grocholi i Dostojewskiego po prostu się nie da.

Życzeniowe myślenie autora, nie poparte żadnymi dowodami (pytałeś ludzi na ulicy, że wiesz na pewno, o czym większość ma lub nie ma pojęcia?) ani argumentami (a ja powiem, że właśnie się da - i co mi zrobisz?).

Na pierwsze stwierdzenie Achiki: wszystkie odpowiedzi są prawdziwe i ani jednej nie wymyśliłem:) Pytałem ludzi nie na ulicy, ale na uczelnianej stołówce.
Na drugie - nic Ci nie zrobię. Dziwne pytanie.

Literatura fantastyczna miała się dobrze już w wieku XVIII - np. "Mnich" Matthew Gregory'ego Lewisa. Wtedy powstała powieść gotycka. Na początku XIX w. tworzył Edgar Allan Poe, a Mary Shelley napisała "Frankensteina". Juliusz Verne także żył w XIX w. Pewnie Mortycjan o tym zapomniał, jak i o tym, że ku pokrzepieniu serc pisał Sienkiewicz, a nie Mickiewicz.

@Ajwenhoł

Może źle liczę, ale "początek XIX w." to jednak juz XIX wiek, więc nie wlicza się do okresu "do mniej-więcej XIX w.". Poza tym, rzuciłem tę "datę" zupełnie na oko.

 

Szczerze mówiąc, kompletnie nie widzę sensu tej dyskusji. Jakie to ma znaczenie, co kto sobie uzna za mainstream, a co nie? Czy cokolwiek z tego wynika? Nie.  

Ależ ja nie jestem krzyżowcem w służbie jedynej słusznej sprawy. Przeciwnie, chodziło mi o to, żeby unikać ektykietek. Mainstream jest etykietką. I o tym chciałem się przekonać - o celowości wyznaczania granic, o celowości mówienia, co jest/nie jest fantastyką, maintreamem, fantasy, science-fiction...

Na moje oko, mnóstwo fantastyki powstało w wieku XVIII. "Faust" Goethego. "Mnich". "Zamczysko w Otranto". A że archaiczne, że dzisiaj nudzi, że myszką trąci - to co z tego? Ważne, że było. I nasza fantastyka w mniejszym lub większym stopniu z niej się wywodzi. Nie sięgam tak daleko w przeszłość jak niektórzy w różnych artykułach, nie wymieniłem Odysei, ani Gilgamesza, ani Eddy, ani Mabinogionu, ani Le morte d'Arthur, ani Biblii.

@Ajwenhoł Zgadzam się z Tobą. Mainstream to z grubsza biorąc teksty, które są czytane przez ogół. I nie jest ważne, jaka jest ich wartość artystyczna (gniot czy arcydzieło) i zawartość (fantastyka czy realizm). Nie ma znaczenia, jak daleko mainstreamowe utwory są odległe od aktualnie uznawanej zawartości tego, co wkładamy do sprytnej kategorii mimesis. Pojęcie fantastyki jest mylące, bo dla jednych Biblia to też fantastyka, a dla innych nawet częstochowska Maryjka u Sienkiewicza jest przejawem realizmu. No ale kategorie są i trzeba się pogodzić z tym, że one też podlegają zmianom. A etykietka fantastyki jako czegoś gorszego od mainstreamu jest wygodna, bo pozwala fantastom poczuć się lepszymi. Ot taki środowiskowy paradoks. I... fantastyka mówi o naszej rzeczywistości, tyle że inaczej, niż niefantastyka.

Sądzę (więcej - jestem tego pewien), że "mejstrim" nie jest oddzielony grubą kreską od fantastyki jak mogłoby się wydawać. Wiele dzieł zgoła fantastycznych swobodnie pływa w tym głównym nurcie, a autorzy fantastyczno-mejnstrimowi czują się tam jak ryba w wodzie. Przykłady można by mnożyć, ale z lenistwa nie wymienię, pozostawiając to domyślności użytkowników.

O wiele wyraźniejszą linią podziału w głowach wielu czytelników i krytyków (gł. literatury "mejnstrimowej") na kanwie literatury jest coś, co na własny użytek nazywam poziomem zajebizmu. W skrócie: "literatura wysoka" kontra "literatura niska". Do tej pierwszej kategorii niektórzy zaliczą uznane nazwiska, nawet jeśli udało im się napisać w życiu tylko jedną dobrą książkę, a pozostałe można by z powodzeniem oddać na makulaturę (vide wspomniany tu Murakami). Do tej drugiej - bardzo często zalicza się fantastykę. Na szczęście - nie całą. Ale i tak wielu czytelnikom fantastyka kojarzy się z elfami, smokami i resztą menażerii, wskutek czego przechodzą obok półki zdegustowani, a kto wie - może nawet plują przez lewe ramię na sam widok. I to jest wielki problem fantastyki niestety - wielu czytelników nie sięga po nią, choć w życiu nie przeczytało żadnej książki z tego gatunku (albo jedną, wyjątkowo słabo reprezentatywną).

> Pytałem ludzi nie na ulicy, ale na uczelnianej stołówce.

W takim razie powinieneś w swoim eseju pisać nie że "większość napotkanych na ulicy osób" ale "większość studentów mojej uczelni". Obawiam się, że spytanie o hobbitów i wiedźminów innej próbki społeczeństwa mogłoby dać zupełnie inny wynik.

A Grocholę i Dostojewskiego jak najbardziej można wrzucić do jednego worka - oboje wszak tworzyli powieści obyczajowe.

>W takim razie powinieneś w swoim eseju pisać nie że "większość napotkanych na ulicy osób" ale "większość studentów mojej uczelni".
Obawiam się, że nie ma sensu pytać ludzi na ulicy o czytanie książek. Ich nawet trudno pytać, co stało się np. w 1918 roku. Spieracie się o sprawę w gruncie rzeczy mało istotną. Ale mam propozycję:
Ajwenhoł: dodaj wątek z ankietą, to przynajmniej poznasz opinię użytkowników NF. Oj... nie ma takiej opcji? Jaka szkoda.

OK. Jeśli tak wam zależy, jeśli to tak istotne, to zróbmy zestaw około piętnastu pytań na temat podstawowego pojęcia o fantastyce - kim są hobbici, kto to jest wiedźmin, czy głównymi bohaterami Zmierzchu są wilkołaki, trzy książki Lema (pięć to było za dużo...), kogo nazywamy "królem polskiej fantasy", czym różni się fantasy od sf itp. Można to zrobić przez internet, ja nie potrafię, ale jeśli ktoś mi pomoże, to jestem za. I wtedy będzie to wiarygodniejsze? Czy mam napisać: studentów było 22 plus panie w bufecie (sztuk 2) plus troje przypadkowych ludzi, którzy nie są studentami; ankieta nie wykorzystywana do celów komercyjnych.
Pierdołów się czepiacie.

Zgodnie z logiką Achiki, do jednego worka można wrzucić i Lenina, i J.K. Rowling. Oboje pisali grube książki.
Wiele z powieści fantastycznych ma cechy powieści obyczajowej.

Aby nie być gołosłownym:
Jacek Dukaj "Lód" - opis podróży Transsibem, porównanie do T. Manna samo się pcha do głowy.
Ursula Le Guin - "Tehanu", "Jesteśmy snem", a zwłaszcza "Lewa ręka ciemności" - wyjątkowo głęboki wątek miłosny, gdzie jeden z bohaterów jest hermafrodytą.
Anne McCaffrey - cykl o smoczych jeźdźcach.
Andrzej Sapkowski - no ba:p
Jolanta Stefko "Diablak" (wedle podziału fantastyka/mejnstrim to byłaby fantastyka) - kto nie czytał, niech zajrzy...
Nawet w "Harrym Potterze" obyczajowość nastolatków została ukazana przekonywająco.

Co ma piernik do wiatraka? Mąkę. Zawsze się znajdzie jakieś powiązanie, jakiś mem, to cecha kultury. Dlatego bezsensowne jest przyklejanie etykietek. I czepianie się jednego zdania z wypowiedzi, w dodatku niereprezentatywnego i wyrwanego z kontekstu.

Wylogowało mnie, a miałem napisać długi post o tym, że mejnstrim to książki, które są na liście bestselerów, w tym poradniki odchudzania, kryminały, reportaże i fantasy. Można nie zgadzać się z rzeczywistością, ale przez naszą niezgodę ona i tak nie ulegnie zmianie.

Ciekawe przemyślenia. Mam bardzo podobne odczucia. Zauwazyłam, że bardzo zatwardziali fani fantastyki sami odcinają się od głównego nurtu, broniąc się jakby przed rzekomymi pobłażliwymi uśmieszkami zwolenników innych, niby bardziej ambitnych gatunków. Otóż dziwi mnie to, ponieważ nigdy nie doświadczyłam tego, by ktoś wywyższał się nade mną, że ja czytam coś po podróżach międzygwiezdnych, a ten ktoś załużmy "Wojnę i pokój", zwłaszcza, że ja czytuję różne książki (poza romansami i sensacją) i również nie widzę sensu stawiania między książkami jakichś murów nie do przeskoczenia zwłaszcza, że fantastyka wkrada się i w literaturę piękną.

Załóżmy* :|

Niby niewielka różnica, dwa L zamiast R, a już się wyświetla jakiś znaczek dziwny. Nie rozumiem świata :P

Myślę, że ten znaczek wprowadzili, żeby nas jakoś odróżnić :)

Adolf tworzył gatunek zwany meinkampf. To do dopiero była fantastyka. Najszerszy nurt literatury( ten niby main) nigdy nie stronił od fantastyki. Literatura wyrosła z opowieści, a te od zarania były bajkami i legendami. Co tu dzielić ?

Z tym mainstreamem to jest troche problem. Bo często ksiazki trafiają do niego z przyczyn "pozaksiążkowych". Ot, np. ktos nakręci film na podstawie jakiejś powieści i juz nakłady rosną w zatrważającym tempie. Przykład - "Pachnidło". Po filmie Tykwera czytali to wszyscy, chociaż połowa z nich przed obejrzeniem filmu pewnie nawet o książce nie słyszała. Swoją droga - fantastyka to czy nie? ;) Podobnie jest, jezeli pisarz dostanie Nobla. Z reką na sercu - o ilu noblistach słyszeliści przed przyznaniem im nagrody?
Po drugie - w fantastyce też mamy mainstream. Jedne książki są uznawane za kanon albo "pozycje obowiązkowe" i czytają je wszyscy, inne sa znane tylko w niszach. Mainstream to dla mnie pojęcie mniej związane z literaturą, a bardziej z jej promocją. Niewiele ma wspólnego z gatunkiem, jakością, treścią. Raczej pokazuje, jak łatwo dajemy się zmanipulować, sięgając po te, a nie inne tytuły w księgarniach ;)

Na zachodzie literatura dzieli się po prostu na fiction i non-fiction.
Fiction to każda zmyślona historia (z Jedi i Krasnoludami albo i bez nich). Zmyslona, czyli taka, która nie wydarzyła się naprawdę. Czyli Dostojewski to fiction, Harry Potter to fiction, Dan Brown to fiction.
Non-fiction to popularne na zachodzie książki typu życiorys Henryka VIII w wersji pop, historia Świętej Inkwizycji autorstwa domorosłych historyków albo życiorys Casanowy pełen erotycznych fantazji autora....
Myslę, że ten podział ma sens (chociaz na poczatku to wygladalo jak "glupich amerykanow trzeba od razu i jasno uswiadomic co jest prawda a co nie"):P

acha i poza tym ksiazki sie dziela na DOBRE i ZLE, a to czy sa fantastyka czy nie to juz inna sprawa (haha, jestem fanką Grocholi:P).
w polskim mainstreamie jest ful zlych ksiazek (Masłowskiej nie daje sie na przyklad czytac). Mainstream to poza tym glownie to, czemu klake robia swiatli redaktorzy z wiadomej gazety... I poza wiernymi jak psy cwiercinteligenckimi czytelnikami tejze (ktorzy mysla ze wychwalane w wiadomej gazecie pozycje uczynia z nich inteligentow) nikt kompletnie po to nie siegnie, bo wielka literatura, chocby i byla o Wielkich i Waznych Problemach, musi nadawac sie do CZYTANIA (vide Borys Pasternak !!!).

@Katy
E, Gombrowicz był nie do pobicia (jeśli już mówimy o tej wiadomej gazecie;)) - jeśli idzie o twórczość, którą należy oddzielać od życiorysu... Na marginesie, Max Scheller, etyk chrześcijański, zapytany, czemu wbrew temu co pisze ma coraz to nową kochankę, miał odpowiedzieć: "A widziałeś kiedyś drogowskaz, który podąża drogą, którą wskazuje?" 

Ale co do reszty autorów przez wiadomą gazetę promowanych, to czytałem raptem kilku - i tu się z Tobą zgodzę... 

Pardon! *Scheler!
Coś mi nie pasowało...

Myslę, że ten podział ma sens (chociaz na poczatku to wygladalo jak "glupich amerykanow trzeba od razu i jasno uswiadomic co jest prawda a co nie"):P

To tak wygląda, Katy. Oglądałam kiedyś taki filmik, w którym zadawano wybranym przechodniom w różnych krajach podstawowe pytania np. kto jest prezydentem/premierem ich kraju (w życiu nie pomyślałabym, że to może się okazać takie skomplikowane). W każdym razie w USA zadano pytanie "Czy Gwiezdne Wojny powstały na podstawie prawdziwych wydarzeń?". Gość powiedział, że na podstawie prawdziwych...

w USA zadano pytanie "Czy Gwiezdne Wojny powstały na podstawie prawdziwych wydarzeń?". Gość powiedział, że na podstawie prawdziwych...
Widzisz, skoro to się działo dawno temu w odległej galaktyce, więc nijak nie da się wykluczyć.

No tak, wygłupiłam się teraz :(

Nowa Fantastyka