- Opowiadanie: Inanka - Gość (DRAGONEZA)

Gość (DRAGONEZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gość (DRAGONEZA)

Czasem odnoszę wrażenie, że urodziłam się w złych czasach. Te wydawały mi się zbyt płytkie. Byle szybciej, byle taniej, byle więcej, byle dalej – człowiek w nieustannym pędzie nie miał czasu zastanowić się nad tym, kim jest i co jest dla niego najważniejsze. Nie to, co w dawnym, baśniowym świecie, obecnym stale w mojej wyobraźni, gdzie wszystko miało dużo więcej sensu – miłość była prawdziwa i trwała, łatwo można było wykazać się bohaterstwem, bo okazji nie brakowało, a życiem kierowały prawdziwe pasje. Problemy natomiast… problemy miały na tyle przyzwoitości, że stawiały się przed ludźmi w pełnej krasie, łatwe do rozpoznania, przyjmując uprzejmie postać starej, brzydkiej czarownicy (tudzież podejrzanie młodej i wszechwładnej królowej) albo ryczącego smoka – tak, że od razu było wiadomo, że należy się mieć na baczności. W obecnych czasach natomiast kłopoty napadają na człowieka podstępnie, nie dając mu szansy na obronę – nigdy nie wiadomo, z której strony i w jakiej postaci nadejdą.

 

Snułam te niewesołe myśli stojąc na przystanku autobusowym po kolejnej nieudanej rozmowie kwalifikacyjnej. Tłumaczyłam sobie, że kiedyś, pewnego dnia, znajdę w końcu swoje miejsce, może jeszcze nie tym razem, ale jakoś tak… wkrótce. W każdym razie zanim skończą mi się pieniądze na czynsz i jedzenie. Tymczasem los, jakby chcąc jeszcze kopnąć leżącego, zesłał nad przystanek potężną chmurę, z której, niesmiało na razie, spłynęly strugi deszczu. Czym prędzej sięgnęłam do torebki po parasolkę. I zamurowało mnie. Z jej wnętrza wyraźnie gapiła się na mnie jakaś zabawka. Czyżby ktoś podrzucił mi ją podczas rozmowy? Sięgnęłam po nią, chcąc ją dokładniej zbadać, jednak ona w odpowiedzi na mój ruch dała nura głębiej. Hm. Widać to jednak było żywe stworzenie. Jakby jaszczurka. Oby nie jadowita. Chociaż nie, to węże są jadowite… Chyba powinnam…

 

W tym momencie moje rozmyślania przerwały dwa zdarzenia: po pierwsze deszcz nagle się wzmógł, a po drugie nadjechał autobus. Delikatnie wyciągnęlam parasolkę i zdecydowanym ruchem zamknęłam torebkę. W domu zastanowię się, co dalej z tym fantem zrobić.

 

Po powrocie do mieszkania otworzyłam torbę i ostrożnie zaczęłam wyciągać na zewnątrz jej zawartość. W końcu został w niej już tylko wyraźnie zaciekawiony zwierzak. Jako legowisko przygotowałam mu pudełko po butach. Założywszy w formie obrony rękawice kuchenne, sięgnęłam po mojego nowego lokatora. Tym razem nie był jednak już tak wystraszony i dał się bez problemu przełożyć w nowe miejsce. Przy okazji uważnie mu się przyjrzałam. Zabawne – pomyślałam – nie wiedziałam, że jaszczurki są takie… krępe. I że mają duże jaskrawe skrzydła i grzebienie na głowach… Zupełnie jak małe smoki….Ciekawe, co to za gatunek…

 

Wstawiłam maluchowi do pudełka miseczkę z wodą i włączyłam komputer, żeby zobaczyć, co właściwie takie stwory jedzą. Przy okazji przejrzałam galerię różnych gadów. Takiego, jak mój, nie widziałam nigdzie. A właściwie to nigdzie na stronie ze współczesnymi okazami. Owszem, bywały podobne. Na ilustracjach baśni…. Uznawszy to za przeoczenie zagapiłam się smętnie na wskazówki karmienia gadów domowych…

 

– Małe myszy? Owady? Pisklęta? – przeczytałam na głos. – Wybacz, ale akurat się skończyły – zwróciłam się do mojego gościa, który akurat uważnie badał swoje nowe terytorium. -Ryby! To akurat mam…

 

Popędziłam do kuchni, żeby wyciągnąć z zamrażarki filet i wstawiłam go do kuchenki mikrofalowej. Gdy wróciłam, okazało się, że maluch wyszedł z pudełka i bada teraz uważnie moje biurko.

 

– Nie wolno – sięgnęłam w jego stronę i włożyłam go z powrotem do pudła razem z rybą, którą położyłam na małym spodku. Najwyraźniej przypadła mu do gustu.

 

Ja tymczasem zaczęłam się zastanawiać, co mam z nim teraz zrobić. Skąd mógł się u mnie wziąć? Sporo tego dnia biegałam po mieście i naprawdę trudno będzie dojść do tego, gdzie do mnie dołączył. Można by spróbować zadzwonić do firmy, z której właśnie wróciłam, ale wyglądała na poważną instytucję, po której nie biegają tak sobie małe… małe… cokolwiek to było. Nagle zorientowałam się, że gad znów opuścił pudło, przycupnął na skraju biurka i ciekawie na mnie zerka.

 

– Tylko nie gryź kabli – ostrzegłam na wszelki wypadek, po czym sięgnęłam po przykrywkę od pudła, żeby wyciąć w niej kilka dziur – postanowiłam bowiem przykryć nią jego mini-apartament, żeby ukrócić te wędrówki.

 

Gdy kończyłam wycinanie, dobiegł do mnie cichutki odłos kichnięcia, a z mojego biurka uniosła się strużka dymu.

 

– O cholera – wyrwało mi się, po czym chlusnęłam na blat resztą herbaty ze szklanki. Mini-pożar został ugaszony, a malec przestraszony schował się za głośnikiem.

 

Spokojnie, tylko spokojnie – powiedziałam do siebie w myślach. Na pewno istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie. Nic niezwykłego się nie dzieje, po prostu znalazłam dziś w torebce małą jaszczurkę, która wygląda jak smok i zieje ogniem, też jak smok, ale przecież nie może być smokiem. Bo smoki nie istnieją. A już na pewno nie takie małe. Po prostu… O Boże, a jeśli zwariowałam?! Z nadmiaru stresu? I mam halucynacje?

 

– Czym jesteś? – spytałam, odsuwając głośnik. – Projekcją mojego chorego umysłu? Symbolem lepszego życia? Co zobaczę w następnej kolejności? Mały zamek? Malutkiego księcia?!

 

Smok machnął z zapałem ogonem, po czym rozwinął skrzydła i pofrunąl z powrotem do pudełka skonsumować resztki ryby. To przynajmniej tłumaczyło, jak się niego wydostał bez przewracania go. No, ale teraz trzymanie go w nim straciło sens. Jak znowu kichnie…. Jak gdziekolwiek kichnie… miałam go zamknąć w piekarniku?

 

Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu. Dzwoniła moja siostra z pytaniem, jak powiodła się rozmowa.

 

– Mam przeczucie, że kiepsko.

 

– Powiedzieli ci to?

 

– Nie, ale… Tak czuję – wyjaśniłam niechętnie.

 

– Na pewno coś znajdziesz, musisz się tylko uzbroić w cierpliwość – zapewniła.

 

A propos uzbrajania…

 

– Słuchaj – spytałam ostrożne – a co byś zrobiła, jakbyś znalazła… smoka?

 

– Smoka? Dla dziecka?– zdziwiła się.

 

– Nie nie, smoka– sprostowałam.– Takie zwierzę!

 

– Znaczy maskotkę? – zapytała niepewnie.

 

– Nie no, żywego!

 

– Wybacz, ale… ja nie rozumiem tej przenośni– powiedziała po chwilowej pauzie. – Czy na pewno wszystko u ciebie w porządku?

 

– Tak, pewnie że tak! – przyświadczyłam żywiołowo, nie chcąc jej martwić. – Zapomnij o tym, to był taki żart. A… A gdybyś miała coś bardzo… bardzo łatwopalnego, co może samo nagle stanąć w płomieniach… to gdzie byś to trzymała?

 

– W ogóle bym nie trzymała. Posłuchaj, jeśli potrzebujesz jakiejś pomocy, to wezmę urlop…

 

– Nie nie, to tylko takie… teoretyzowanie, naprawdę nie masz się czym martwić– zaoponowałam. – I muszę już kończyć, odezwę się do ciebie niedługo – obiecałam.

 

Przed wyłączeniem komputera sprawdziłam jeszcze pocztę – obiecano mi dzisiaj dać znać mailem o wyniku rekrutacji. I rzeczywiście dano: „Dziękujemy za zainteresowanie, ale niestety ….". Ech. Zerknęłam ukradkiem na mojego gościa, czy się przypadkiem nie powiększył – halucynacje zdaje się nabierają mocy w przypadku zwiększonego stresu. Ale nie, nic się w nim nie zmieniło – siedział dalej na parapecie i wyglądał z zainteresowaniem przez okno. Postanowiłam zanieść go rano do weterynarza. Na pewno istniało jakieś logiczne wytłumaczenie jego istnienia. A tymczasem noc spędzi w piekarniku. Nie miałam zamiaru ryzykować.

 

Obudziłam się dość późno i od razu udałam do kuchni. Piekarnik był pusty. Czyli albo to wszystko mi się przyśniło… albo po moim mieszkaniu kręcił się mały, ziejący ogniem terrorysta…. Zajrzałam do pokoju z komputerem, ale biurko było nadal nadpalone – a więc lepiej było jednak poszukać.

 

– Smok! – zawołałam, czując się niewypowiedzianie głupio. – Smok, chodź tutaj! Dostaniesz rybę!

 

Bliska paniki zaczęłam przetrząsać wszystkie zakamarki. Nagle usłyszałam w swojej głowie głos:

 

„Tutaj jestem."

 

Spojrzałam pod nogi. Rzeczywiście był.

 

– Ty to powiedziałeś? – spytałam, przyklękając.

 

„Tak."

 

– Dlaczego wcześniej nic nie mówiłeś?

 

„Mówiłem, ale nie słuchałaś".

 

Zamyśliłam się. Czyżby szaleństwo postępowało?

 

– Kim jesteś? – postanowiłam wyjaśnić najpierw tę sprawę.

 

„Smokiem. Przecież już wiesz."

 

– A co tu robisz? – spytałam nieufnie.

 

„Nie wiem."

 

– Skąd się tu wziąłeś?

 

„Też nie wiem. Po prostu nagle się tu znalazłem. I wszystko jest tu takie… inne."

 

– A jakie jest tam, skąd pochodzisz? – spytałam zafascynowana.

 

„Jest tam bardziej zielono… są zamki, lasy, rycerze… i smoki"– odpowiedział mi głos.

 

– Takie małe jak ty?– uśmiechnęlam się.

 

„Nie jestem mały!" głos w mojej głowie przypominał w tej chwili grom. „To tutaj wszystko jest duże. Tam, skąd pochodzę, byłbym dużo większy niż ty"– wyjaśnił, już spokojniej.

 

– Acha. A o co chodziło z tym zianiem ogniem? – z jakiegoś powodu sprawa ta wydawała mi się w tym momencie priorytetem.

 

„Wymsknęło mi się, ale obiecuję, że będę się pilnował. Przynajmniej dopóki nie wrócę do domu" – obiecał.

 

– A wiesz jak wrócić?

 

„Jeszcze nie."

 

Ponownie się zamyśliłam.

 

– Zazdroszczę ci – powiedziałam cicho po chwili. – Tam jest chyba ciekawiej, niż tutaj.

 

„Czy ciekawiej jeszcze nie wiem, ale na pewno ładniej. A teraz bym coś zjadł."

 

Po wspólnym śniadaniu podjęłam decyzję – postanowiłam pozwolić tej sprawie toczyć się swoim trybem. Jeśli smok był halucynacją, to nawyraźniej nieszkodliwą, przynajmniej na razie, a jeśli był prawdziwy, to jeszcze lepiej. W moim życiu nareszcie zaczęło dziać się coś ciekawego!

 

Przez cały dzień odpowiadałam na jego pytania – interesowało go wszystko, co zobaczył. Na koniec zostawił najciekawszą wiadomość:

 

„Chyba wiem, jak się stąd wydostać"– oświadczył.

 

– Jak?

 

„Kiedy zasnąłem dziś w nocy, wróciłem do mojego świata. Czyli to tak, jakbym był i tam, i tu. Poszukam tam czarnoksiężników – oni powinni wiedzieć, co się dzieje. Podróże do innych krain to ich specjalność."

 

– Ale czy… czy smoki nie są złe? – spytałam po chwili wahania. – Czarnoksiężnicy się ich nie boją?

 

„Są i złe, i dobre smoki. Tak jak i ludzie."

 

– I czarnoksiężnik od razu pozna, który rodzaj ty reprezentujesz?

 

„Miejmy nadzieję."

 

– Czy dobre smoki, to te oswojone przez ludzi? – spytałam, przypominając sobie z rozczuleniem oglądane kiedyś filmy familijne.

 

Smok spojrzał na mnie z urazą. Jak na takie małe stworzenie miał bardzo intensywne spojrzenie.

 

„Smoków się nie oswaja" – powiedział w mojej głowie, powoli i dobitnie. „Co najwyżej można się z nimi zaprzyjaźnić."

 

– Przepraszam… – zrobiło mi się głupio. – Tak mi się wymsknęło. Ale będę się pilnować. Przynajmniej dopóki nie wrócisz do domu…

 

Smok łypnął na mnie okiem jakby nieco życzliwiej. Widać lubił być cytowany.

 

Następne kilka dni minęło podobnie – ja szukałam pracy, a on poznawał mój świat (choć nie był nim zachwycony) i opowiadał mi o swoim. Słuchałam go wtedy jak zaklęta. We śnie natomiast próbował namierzyć czarnoksiężnika.

Przełom nastąpił w ponury, pochmurny wtorek.

 

„Znalazłem go!"– oświadczył trumfalnie.

 

– I co powiedział?

 

„Jestem…. jak ty to mówisz, projekcją. Rzuconą tu z innego wymiaru."

 

– Całkiem realną – rzuciłam mimochodem, zerkając na moje nadpalone biurko.

 

„Może to niewłaściwe słowo. W każdym razie to silna magia. Ale odwracalna. Tak więc to już tylko kwestia czasu."

 

– To super – odparłam, starając się wykrzesać z siebie jak najwięcej entuzjazmu, bo choć życzyłam mu jak najlepiej, zrobiło mi się smutno, że go stracę. Zdażyłam się do niego przywiązać, poza tym był dla mnie jak okno na lepszy świat. W międzyczasie uwierzyłam też w to, że istnieje naprawdę, ostatecznie nie od dziś wiadomo, że „są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom" – żywe miniaturki smoków, na przykład.

 

– Ale jak w ogóle dostałeś się pod jej działanie? – spytałam zaciekawiona.

 

„Powiedzmy, że znalazłem się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu"– odparł wykrętnie.

 

– Skąd ja to znam – mruknęłam do siebie. – Ciekawa tylko jestem, dlaczego zmaterializowałeś się akurat u mnie torbie.

 

„Najprawdopodobniej sama mnie wezwałaś. Nie myślałaś tego dnia o smokach?"

 

Ano fakt… Myślałam.

 

– A czy można zrobić odwrotną operację? – spytałam po chwilowym namyśle.– Czy myślisz, że mógłbyś zabrać mnie ze sobą?

 

„Być może… I nawet jeśli, to na pewno będzie to bardziej skomplikowane. Ale, jako że mam u ciebie dług wdzięczności, rozejrzę się na miejscu."

 

Następnej nocy zniknął. Od tego czasu minęło już kilka miesięcy, a ja znów zaczynam wątpić, czy to wszystko mi się przytrafiło – biurko nieopatrznie zakleiłam taśmą i nawet nie jestem już pewna, czy rzeczywiście po smoku został jakiś ślad. I boję się sprawdzić, na wypadek, gdyby go jednak nie było. Znalazłam też w końcu pracę – nic ciekawego, ale przynajmniej śmierć głodowa mi nie grozi. I wciąż czekam. Może już dziś…

Koniec

Komentarze

Sympatyczne, poprawnie napisane :) Czwórka.

Bardzo, bardzo sympatyczne, z nutkę tęsknoty za światem wyobraźni i dziecięcymi marzeniami o posiadaniu baśniowego zwierzątka, które ukrywa się przed rodzicami w pudełku po butach. Niby takie dziecinne, niepoważne, krew się nie leje, a jak dobrze się czyta...

Nietypowe trochę, sympatyczne przy tym...  I ładnie napisane.
Powtórzyłem za niezgodą, ale chyba to nie szkodzi, że podobnie myślimy.

No bo to opowiadanie jest dokładnie tak sympatyczne, jak wydaje się być w odbiorze, więc żadna to chyba szkoda...

A poza tym smok to smok. Jaki by nie był.

Właśnie. Smok to smok. Pomimo zabiegu pomniejszającego. Rozmiar, nie ważność istoty.
Trzeba by poprosić Inankę o jeszcze...

No. Bo może on jednak wrócił...

Proste, ale bardzo sympatyczne, przy tym poprawnie napisane (chyba tylko w jednym miejscu dopatrzyłem się rażącego braku przecinka, który ugodził w sens zdania).

Sympatyczne, a nawet budzące nostalgię: a gdzie mój domowy smok? I gdzie moja gaśnica? ;) Bardzo przyjemna lektura.

Dziękuję w imieniu swoim i smoka ;)

Sympatyczne, ale aż za bardzo, jakieś takie przesłodzone. Napisane poprawnie, ale pomysł na opowiadanie jest szczątkowy. Mało przekonywające postaci, mdłe dialogi, ot takie opowiadanko do szuflady. Dałbym 3.

Kilka razy zjadło ci diaktryki (szczególnie "ł"),  zamiast "niewypowiedzianie głupio" powinno być "niewypowiedziaLnie głupio", zamiast "trumfalnie" - "tryumfalnie", do tego literówka przy "nawyraźniej", a w zdaniu: "dlaczego zmaterializowałeś się akurat u mnie torbie" brakuje przyimka "w".

Do konkursu. :)

Nowa Fantastyka