- publicystyka: Trzecia droga Netosapiens

publicystyka:

Trzecia droga Netosapiens

Marcin Szerenos

TRZECIA DROGA NETOSAPIENS

 

 

 

 

 

Internet to okno na świat ubogich. Nie musimy posiadać pięknych albumów w swojej biblioteczce, ani płyt CD, gdy go mamy. Wystarczy wykupić abonament. Poza tym kogo dzisiaj stać na domową bibliotekę? Najbogatszych. Ci nie mają z tym problemu. Tak, więc Internet to doskonałe narzędzie dla ludzi mniej zamożnych. I konkurencja dla monopolistów. Nasze prawdziwe wybawienie.

 

Pakiet możliwości Internetu wzrasta z każdym dniem. Przewody światłowodowe umożliwiają doskonały przekaz danych. Możemy oglądać filmy w świetnej jakości. A nawet programy na żywo. I będzie jeszcze lepiej, szybciej i taniej. Nie od dziś wiadomo, że komputer to domowe centrum rozrywki. Nie trzeba mięć telewizora, bo wystarczy karta telewizyjna. Odtwarzacza płyt CD wbudowanego w wieżę hi-fi. Na komputerze możemy oglądać filmy DVD oraz słuchać muzyki. Aż trudno uwierzyć, że dawniej komputer mieścił się na całym piętrze Pałacu Kultury i Nauki (Odra)!

 

Świat dąży do miniaturyzacji i tak się składa, że to słuszny kierunek. W końcu jest nas coraz więcej na tej i tak już zatłoczonej planecie. Do 2050 roku będzie nas kilkanaście miliardów. Miasta to ogromne skupiska ludzi, gdzie liczy się każdy metr. Wie to każdy mieszczuch. W naszych pokojach liczą się centymetry. Płyty CD, czy DVD zajmują stosunkowo mało miejsca. Mniej niż kasety VHS, które odchodzą do lamusa. Poza tym na jednej płycie możemy zmieścić ogromne ilości informacji, godziny nagrań muzycznych, tysiące zdjęć, czy kilka filmów z wakacji. Aż włosy stają na głowie z wrażenia. A właściciele wielkich koncernów komputerowych zapowiadają, że nośniki danych będą w najbliższych latach jeszcze bardziej chłonne. Ale poco nam płyty CD, skoro mamy Internet. Na serwerach najróżniejszych firm możemy odnaleźć interesujące nas rzeczy. Niech o przechowane dane martwią się ich właściciele. Zresztą duże firmy stać na zakup nowych twardych dysków dla swoich klientów serwerowych. Nam wystarczy zupełnie jeden i sprawna nagrywarka.

 

Wydawnictwa wysyłkowe różnej maści dzwonią do mnie i namawiają na zakup ich pozycji. Najczęściej proponują albumy. Odpowiadam, że to samo mam w Internecie. Ku ich rozpaczy i rozpaczy wydawców książek, na rynku pojawił się nowy gadżet – e-czytnik. I bardzo dobrze, należy oszczędzać drzewa. Poza tym nic się nie zmieni oprócz tego, że niedługo będzie można kupić książkę bez wychodzenia z domu, czy podczas podróży pociągiem i chwilę później przystąpić do jej lektury. Jak? Wyślemy odpowiednie zgłoszenie do wydawcy za pośrednictwem telefonu komórkowego, czy Internetu i otrzymamy elektroniczną wersję powieści na nasz e-czytnik. To jeszcze nie wszystko. Naukowcy od lat pracują nad elektronicznym papierem. Ale stworzenie e-czytnika wydaje się genialnym rozwiązaniem. Dlaczego? Książki też zajmują dużo miejsca w pokoju. Opłacalniej jest gromadzić je w formie bitów. Chociaż dawniej było prestiżem posiadać domową biblioteczkę. Pozoranctwo – powie człowiek z przyszłości.

 

Jak będzie wyglądał człowiek wykształcony w XXII wieku? To nie lada wyzwanie dla wyobraźni. Jak jego mieszkanie? Dom bez skrawka papieru, nie licząc toaletowego? Ostatecznie może i on zniknie, a pojawią się muszelki (Człowiek Demolka).

 

 

 

 

Netosapiens, czyli złapany w sieć

 

 

 

Tworzymy strony internetowe, żeby chociażby pokazać światu swoją twórczość, gdy milczą wydawcy i redakcje. Czasami wolimy nie czekać na ich znak i od razu „opublikować" nasze prace w Internecie. Nie róbcie nam łaski! Zdanie osób trzecich to przecież subiektywna ocena. Obiektywni są tylko Internauci. Czytelnicy.

 

Przez to według mnie robi się z Internetu niezły śmietnik. Ale grzebiąc w tych śmieciach można od czasu do czasu natrafić na nieoszlifowany diament. Tylko trzeba chcieć. Jednak komu to się opłaca?

 

„Od momentu wydania pierwszego numeru Rozpraw Filozoficznych Królewskiego Towarzystwa w Londynie dla Rozwijania Wiedzy o Przyrodzie – a było to pierwsze czasopismo naukowe – upłynęło 170 lat zanim nauka osiągnęła pierwszy „próg absurdu": W roku 1830 żaden uczony nie był już w stanie przeczytać wszystkich prac naukowych ze swojej dziedziny wiedzy. W roku 1830!

 

Wymyślono potem specjalne czasopisma, poświęcone tylko skrótowym informacjom o dokonanych odkryciach i badaniach. Nazywa się je abstraktami. Ale po następnych 120 latach, w roku 1950, ukazywało się już przeciętnie po 300 abstraktów w każdej dziedzinie i żaden uczony nie był w stanie ich wszystkich przestudiować. Przekroczyliśmy drugi „próg absurdu". W ciągu ostatniego dziesięciolecia ilość czasopism naukowych na świecie podwoiła się, sięga obecnie 50000; ilość zaś drukowanych rocznie artykułów – 3 milionów. I nadal rośnie. Przy tym statystyka wskazuje, że co 8 lat ich produkcja się podwaja."

 

Powyższy cytat pochodzi z książki Stefana Bratkowskiego, pod tytułem: Księga Wróżb Prawdziwych z 1970 r. Obecnie mamy rok 2009. Tak więc, od wydania książki Bratkowskiego minęło 39 lat. Zgodnie z twierdzeniem autora dzisiaj powinno się drukować na całym Świecie przeszło, uwaga, 100 milionów artykułów rocznie. Czy to możliwe? Tego nie pomieści nawet Internet!

 

Czy w roku 2010 będzie ktoś z nas w stanie je wszystkie przeczytać? Lub chociażby pobieżnie przejrzeć? Osiągniemy wtedy kolejny „próg absurdu" nauki. I, co dalej?

 

Dzięki nowoczesnej komunikacji zarzucani jesteśmy milionami bitów nowych informacjami, których nie jesteśmy w stanie przeanalizować, czy pobieżnie sprawdzić. Z tego powodu mamy nie małe kompleksy. Mimo wszystko powoli stajemy się społeczeństwem netosapiens.

 

Żaden człowiek na świecie nie jest w stanie przyswoić sobie tak wielkiej ilości informacji, którą „produkujemy" każdego dnia. Selekcja wydaje się więc właściwym posunięciem. Jak i wybór specjalizacji, czy kierunku studiów. Omnibusem możemy być przecież po fajrancie. Tylko jakiś Android poradziłby sobie z wchłonięciem tych wszystkich danych i nie zwariowałby od tego, z racji swojej „wrodzonej" tępoty. Wszakże podstawowym przeznaczeniem robotów jest wysługiwanie się nimi w ciężkich i niebezpiecznych pracach. Nie abstrakcyjne myślenie, które niema nic wspólnego z myśleniem analitycznym.

 

Czasami osoby zajmujące się informatyką popadają w rodzaj paranoi na łamach różnych pism komputerowych. Zdarzyło mi się przeczytać, że obecnie mamy do czynienia z „inteligentną siecią". Jednak, według mnie, to tylko senne marzenie. Internetowi daleko do takiej. Chodź zapewne stoimy u progu czegoś, co za kilkanaście lat będzie ją przypominało. Co to za inteligencja, która możemy wyłączyć wyciągając wtyczkę z kontaktu?

 

Poza tym, po dłuższym zastanowieniu, stwierdzam, że „inteligentna sieć" jest mało komu potrzebna. Nikt nie dąży do tworzenia „inteligentnej sieci", ponieważ sieć ma spełniać proste zadanie, jak urządzenia. Co prawda, staje się coraz doskonalsza z dekady na dekadę, ale jej rola jest ukierunkowana – ma przekazywać dane, różne informacje pomiędzy ludźmi. Ale, gdy ma się do napisania felieton, to trzeba coś napisać, nawet kompletną bzdurę.

 

Dzisiejsze urządzenia spełniają formę automatów. To jeszcze za mało, aby pisać o „inteligencji" sieci i wprawiać mnie w zdenerwowanie. Nawet, gdy podłączymy nasz supernowoczesny dom do sieci i nasza lodówka będzie nas informować w formie sms'u, że skończyło się mleko, to nie za sprawą inteligencji, ale oprogramowania. Co innego, gdy na celownik weźmiemy roboty, androidy itp. W najbliższej przyszłości będą one coraz bardziej „inteligentne" i podobne ludziom.

 

Widzę inaczej świat i przyszłość niż niektórzy „fachowcy". Zagrożenie czai się gdzieś indziej. Sieć to tylko doskonały automat. Dopracowany. Podobnie, jak pospolity pecet. Kiedy będzie można mówić o inteligencji sieci?

 

Zastanówmy się wpierw, co człowiek określa mianem – inteligentny? Zobaczymy co twierdzi słownik! Inteligencja – zdolność rozumowania, kojarzenia; pojętność, bystrość; zdolność znajdowania właściwych, celowych reakcji na nowe zadania i warunki życia[1].

 

Cóż, na pewno sieć nie żyje, tylko działa. To po pierwsze.

 

Po drugie. Czy komputer jest w stanie stworzyć kodeks praw? Na przykład praw do poszanowania innego komputera oraz samego człowieka?

 

Istnieje Powszechna Deklaracja Praw Człowieka. Artykuł pierwszy wspomina o sumieniu człowieka, godności. A także o jego rozumie i równości. Czy komputery stworzą swoje prawa? Czy ich artykuł nr 1 będzie wspominał coś o sumieniu? Czym jest sumienie sieci? Robota? A co dopiero mówić o godności? Równości?!

 

Inteligencja komputerów musi wyjść od nich sama. Ich prawa, będą może przypominać prawa, które wymyślił Isaac Asimow.

 

„Trzy Prawa Robotyki:

 

•1. Robot nie może wyrządzić szkody człowiekowi, ani też przez bezczynność dopuścić aby człowiekowi taka szkoda została wyrządzona.

 

•2. Robot powinien podporządkować się rozkazom wydawanym przez człowieka, z wyjątkiem rozkazów sprzecznych z pierwszym prawem.

 

•3. Robot powinien dbać o swoje bezpieczeństwo, o ile nie staje to w konflikcie z pierwszym i drugim prawem."

 

 

 

 

Przyszłość oczami futurologa

 

 

 

Trudno jednak przewidzieć to, co się wydarzy za lat kilka. Może jakiś skok technologiczny przybliży nas do „buntu maszyn" (Terminator). Ale na razie sztucznej inteligencji daleko do sztucznej. Inteligentne bywają programy.

 

Na tym etapie rozwoju Internetu trudno mi zgodzić się z podobnymi neologizmami, jak „inteligentna sieć". Dla mnie, podkreślam, dla mnie Internet, to tylko doskonały automat. Być może kolejna generacja komputerów, która powstanie w przyszłości już z organicznych części przybliży maszyny do tego miana.

 

To fascynujący temat dla twórców science fiction i futurologów.

 

W przyszłości Megakorporacje będą walczyć o dominacje nad światem i nasze dusze. Nie są to jednak korporacje państwowe, ale kontynentalne i międzynarodowe. Ponieważ lubię liczbę trzy, umówmy się, że powstanie ich właśnie tyle: amerykańska, europejska oraz azjatycka. Bohaterem jest szary człowiek. Trybik w maszynie. Ale nawet nie trybik, bo nie ma ludzi nie zastąpionych! Władcy korporacji, władcy z przyszłości – prezydenci korporacji, dyrektorzy, prezesi bogacą się kosztem ludzi. Największe szanse na pełny rozkwit ma fuzja korporacji europejskiej i azjatyckiej. Amerykańska nie będzie miała wyjścia, jak przyłączyć się do reszty. W ten sposób tworzy się jedna potężna korporacja. Międzykontynentalna. Czemu ma to służyć? Pokojowi. Wyeliminowania wojen religijnych i narodowych.

 

Wojny w przyszłości przybiorą inny charakter. Toczą się na poziomie pracownik – pracodawca. Szarzy ludzie kontra szychy. Chodź to obraz odległej przyszłości. Wieku XXII. Powiedzmy 2222 roku. W tym roku, jeżeli przetrwamy epokę zbrojeń nuklearnych, powstanie na Ziemi Supermegakorporacja zrzeszająca wszystkie korporacje. Organizacja skupiająca w rękach całą planetę oraz różne rasy, wyznające odmienne religie i mentalności; co jest znaczące ze względu na istnienie głębokiego podziału między krajami trzeciego świata, a tymi najbardziej rozwiniętymi i zaawansowanymi technicznie.

 

To będzie nowe społeczeństwo. Nie zamarzymy za papierowymi książkami, ani współczesnymi gadżetami, bo przestaną istnieć o wiele wcześniej.

 

Dlaczego myślę o takich rzeczach, jak Superkorporacja? Oglądam Wiadomości o 19.00 i słyszę o kolejnych próbach jądrowych Korei północnej i zastanawiam się do czego to wszystko zmierza? Korea grozi światu, że użyje rakiet. Pokazuje, że je ma. Chiny zapewne przyklaskują całemu temu spektaklowi, jednocześnie chowając głowę pod pierzynę na widok amerykańskich negocjatorów, a zwykli Koreańczycy jedzą zupę z kory. W sumie to wszystko bardzo dziwne, trochę smutne. Jak ten sos do spaghetti, słodko-gorzkie. Bo to i śmieszne i zarazem chore. Bo uprzywilejowani obywatele Ziemi wszczynają nową Zimną Wojnę. Do tego obligacje amerykańskie wykupili Chińczycy. Ich sprzedaż może spowodować recesję w USA. Nastąpi efekt domina w gospodarce światowej.

 

Ale pewne rzeczy widać, jak na gołej dłoni i nie trzeba kończyć studiów politologicznych. Istnieje zmowa. Wyraźny podział świata. Chińska potęga rozszerza strefę swoich wpływów tak daleko, jak sięgają koreańskie rakiety. Chiny są dominującą siłą na Wschodzie. Ameryka na Zachodzie. A po środku my. Europejczycy. Czyli Unia Europejska.

 

Czy ktoś mnie wysłucha? Nie chcę zagłady atomowej? Nie chcę powtórki z Hiroszimy w Polsce! Jestem małym trybikiem w wielkiej maszynie. Co oni robią? Co ja mogę zrobić? Może w zasadzie położyć się i czekać aż kilku wariatów się powysadza? W jaki sens jest cokolwiek robić, gdy wariat z Korei ma bombę atomową i grozi jej użyciem?

 

Wariactwem jest posiadanie arsenału rakietowego. I wariactwem jest go nie posiadanie przez Mocarstwo światowe, jak USA. Wariactwo do potęgi jest wtedy, gdy jest on w rękach małego, grubego i zakompleksionego Azjaty.

 

Cały ten arsenał broni nuklearnej powinniśmy zlikwidować albo skupić w jednym miejscu. Raczej go nie zlikwidujemy. To mało prawdopodobne. Raczej skupimy w jednym miejscu. To bardziej logiczne i prawdopodobne. Kto tego dokona? Tylko Supermegakorporacja w 2222 roku. A wtedy przestaniemy toczyć wojny religijne i narodowościowe. Kiedy się zjednoczymy, jako rasa wolnych ludzi. Ludzi, którzy chcą żyć w komfortowych warunkach, a nie jeść zupę z kory i słuchać fałszywych informacji w serwisie o 19.00. Nie musimy niszczyć arsenału rakietowego. Gdy będzie nam zagrażać jakiś obiekt z kosmosu przecież możemy go zlikwidować za jego pomocą. Na przykład. Ale wielu polityków-cwaniaków obecnie robi interes swojego życia na naszym strachu, wszczynając nową Zimną wojnę. Trzymają społeczeństwo w napięciu. Zwracają uwagę na zwiększenie dotacji rządowych na Armię, lecz tymi pieniędzmi chcą wypchać jedynie własne portfele. Grożą, że blok ten, czy tamten może zaatakować, więc rozbrojenie nie wchodzi w grę. Zresztą, musiałyby tego chcieć obie strony. Tylko, że po drugiej stronie barykady nie brakuje podobnych cwaniaków, karmiących się naszą naiwnością.

 

Jesteśmy agresywną rasą. Wojna jest prawdopodobna. W to łatwo uwierzymy, więc tworzymy arsenały broni atomowej. Rakiety kontynentalne. Tajne i jawne bazy. A w zasadzie nie my tylko Supermocarstwa. Bo na pewno nie ja. Ale my ludzie jesteśmy gotowi powybijać się. Niemniej teraz chce podziękować Bogu, że istnieją bogaci. Chodź ich nienawidzimy. Chodź im zazdrościmy wszystkiego, od pięknych żon do szybkich samochodów i luksusowego, bajkowego życia. Dlaczego? Oni na pewno nie chcą umierać. Gdy zwykli zjadacze chleba by się powybijali o przeterminowany bilet do metra, oni mają w rękach metro. Więc jaki to interes dla nich – wojna atomowa?

 

Co innego, gdy rakiety znajdują się w ręku wariata z Korei. W ogóle w rękach wariatów. Co innego, gdy technologia jądrowa służy nie do ogrzewania domów (elektrownie jądrowe) ale do szybkiego wzbogacenia się (sprzedaż technologii terrorystom). Bogaci nie chcą ginąć. Tworzą podobne historie, jak ta o nowej Zimnej wojnie do napędzania koniunktury zbrojeniowej i dla własnych zysków.

 

Chodzi o podział wpływów Supermocarstw, takich jak USA, czy Chiny. Oni to dzielą planetę między siebie, jak pizzę. Czy istnieje zmowa milczenia pomiędzy władzami tych krajów? Czy światem rządzi raczej grupa ludzi, która wznosi się poza wyżyny władzy (masoneria)? Tego nie wiemy. Niemniej kilka rzeczy jest pewnych. Bogaci chcą się nadal bogacić. Nie chcą się dzielić złotem i pieniędzmi z innymi. Robią to niechętnie. Chyba, że społeczeństwo demokratyczne robi to za nich posługując się instrumentami prawnymi. Chyba, że datki można sobie odpisać od podatku. Żaden bogacz nie chce umrzeć. Woli trwonić swój majątek. I każdy z nas na ich miejscu, by nie chciał.

 

Ludzie bogaci dbają o komfort. O swój i swoich rodzin. Ale niektórzy z nich tworzą też struktury postzimnowojenne. Robią przed kamerami teatralne pozy, ale w zasadzie to kamuflaż. To wszystko interesy. Oficjalnie Zachód niesie kaganek oświaty. Wschód rozprawia się ostro z przeciwnikami politycznymi i szerzy zabobony. Ale nie gorsi są Amerykanie. Oni używają białych rękawiczek. Chińczycy na pokazówkach wieszają ku przestrodze. Oba systemy polityczne są agresywne. Ale zawsze chodzi o ogół. O całość. Nie wygra jednak żaden. Każdy jest splamiony krwią.

 

Trzecia droga nie musi być ideą. Ta trzecia droga, która nas wyzwoli. To nie musi być system polityczny, chodź z pewnością, gdy powstanie powstaną również przy nim instytucje polityczne. Muzułmanie wieszają homoseksualistów. To nie jest właściwe rozwiązanie. Buddyzm wydaje mi się najciekawszą religią zaproponowaną do tej pory. Być może istotne jest to, że Budda był niezwykłym człowiekiem, zwano go często „wielkim uzdrowicielem", musiał mieć więc w sobie nieograniczony, boski potencjał. Być może religia Wschodu jest na tyle interesująca, że potrafi lepiej utożsamia się z ludzkim cierpieniem podając diagnozę cierpienia, którego doświadcza każda istota ludzka. Poza tym, ścieżka buddyjska zawiera kodeks moralny oparty na współczuciu i wyrzeczeniu się przemocy, bez nakazu w jakiekolwiek bóstwo, które mieszkańcom Zachodu jest sobie coraz trudniej wyobrazić.

 

Mimo wszystko Chińczycy u władzy zachowują się, jak piranie, i po mimo tego, że Tybet znajduję się stosunkowo niedaleko Pekinu. Izraelici porzucili swoją wiarę. Kiedyś stawiali bierny opór okupantowi. Obecnie uczą swoich rodaków zabijania i mają najlepszą Armie na świecie. A zabijają głównie Arabów.

 

Wszystkie sześć największych religii świata ma ręce splamione krwią niewinnych. Żadna idea i żadna religia nie może przez to stać się trzecią drogą. Twierdzę tak, chodź jestem wierzący. Nie mają sensu studia nad tymi dziedzinami nauki. To ślepe uliczki. W końcu, po pewnym czasie, zawsze okazuje się, że na końcu jest mur, nie do przebicia głową. Jednak istnieje rozwiązanie tej łamigłówki bez wgryzanie się w to, czy Bractwo Iluminatów istnieje.

 

 

 

 

Poszukiwany: dobry bogacz

 

 

 

Intelektualiści na całym świecie poszukują tajemnej „trzeciej drogi", jak świętego Grala. Tworzy się trzecia kultura. To skrót myślowy. Czym jest trzecia kultura? To uczeni, myśliciele i badacze świata, którzy dzięki swym pracom i pisarstwu przejmują rolę tradycyjnej elity intelektualnej w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie od zawsze nurtujące ludzkość – czym jest życie, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy.

 

Tak przynajmniej twierdzą mądre książki pisane właśnie przez ów intelektualistów. Ale według mnie to tylko ich pobożne życzenie. Ponieważ tzw. trzecia droga nie może narodzić się na gruncie naukowym. W końcu ma nas wybawić z „więzień" różnych systemów politycznych ku wolności. Intelektualiści tego nie zrobią. Czym by się wtedy zajmowali?

 

„Trzecia droga" do droga wypadkowa pomiędzy nauką oraz religią. Pomiędzy ideą i wiarą. Platon twierdził, że tylko filozof może być władcą. To błędne rozumowanie. Najwidoczniej miał wygórowane ambicje i pragnął tronu dla siebie. Według mnie władcą powinien być Kapłan. Człowiek, który wyrzeka się bogactwa dla dobra innych i który sam żyje skromnie (niekoniecznie ubóstwo), którego nie skusi niemoralna propozycja, jak podana pod stołem koperta z pieniędzmi, ale który troszczy się o wszystkich obywateli. Któremu obca jest korupcja. Przepych. Pycha i chciwość. Który wyznaje dekalog i siedem grzechów głównych.

 

Tak więc trzecia droga oznacza na pewno JEDNOCZENIE. Zjednoczenie ludzi. Unifikację praw. Uniwersalizację obyczajów. Nie nastąpi ono na poziomie religijnym ani ideologicznym. Zbyt wiele nas dzieli. Zjednoczenie jednak nastąpi, i następuje już dziś. Gdzie? W sferach wyższych.

 

Na bankietach bogatych dygnitarzy. Na salonach. Wśród ludzi obytych. Znających nie jedne maniery i zwyczaje. Podróżujących często po świecie. Obieżyświatów. Kosmopolitów. Władających różnymi językami. Czerpiącymi to, co najlepsze z różnych kultur. Zakochanych w kobietach o orientalnej urodzie. Zakochanych w całym świecie. I w ogóle, kochających życie.

 

„Trzecia droga" nie może być ideą. Wszystkie się dewaluowały. Skurczyły do przepisów prawnych. „Trzecia doga" nie może być już objawieniem religijnym. Wszystkie się już ośmieszyły. Dajmy ludziom wierzyć w to, co chcą. Dajmy ludziom głosować na to co chcą. Dajmy im być tym, kim chcą. Ubierać się w to, co chcą. Oczywiście w pewnych normach, ramach obyczajowych, i bez wyrządzania krzywdy bliźnim.

 

Nie bądźmy naiwni. Władza i tak skupiona jest w rękach wybranych, uprzywilejowanych Ziemian, którzy żyją ponad poglądy polityczne i religijne. I noszą je na sobie, jak krawat. Bo tak jest modnie i wytwornie. Ci ludzie słuchają różnej muzyki i robią interesy na całym świecie. Konsumują wszystko, co najlepsze.

 

Kogo obchodzi walka maluczkich o okruchy z ich stołu? Taki bój toczą intelektualiści różnej maści na całym świecie pomiędzy sobą. „Trzecią drogę" stworzą biznesmeni na salonach. Daleko od zapyziałych auli wykładowych. Daleko od pustych Kościołów. Oni też walczą między sobą. Ale to zupełnie inna walka.

 

Bo świat bogaczy to inny świat. Bogacz z dziada pradziada zachowuje się inaczej niż ten, co nagle się wzbogacił. Prezydentem planety i jednocześnie dyrektorem Superkorporacji w najbliższej przyszłości powinien być bogaty człowiek. Nie tylko wewnętrznie bogaty. Ale bogaty z dziada pradziada. Nie ten, co się nagle wzbogacił na sprzedaży gumek do majtek. Tylko ten oswojony z bogactwem. Dobry bogacz, to dobra wróżba na przyszłość. Dobry bogacz to dobry władca. Tylko w takim ręku świat jest bezpieczny. Nie zmienią tego żadne wybory, czy też nowi prorocy.

 

Nowi prorocy, to nowa rewizja świata. To nowe podziały. To nowe czarne owce. To nowi szykanowani. A więc powrót do starych metod. Powrót do bólu i cierpienia, jakie ludzie będą sprawiać innym ludziom. Prorocy powinni podejmować kapłańską drogę i dbać o dobro bliźnich. Nie domagać się walki z niewiernymi. Nie tworzyć nowych kast. Jednak szybko zaplączą się w ideologii i jeżeli nie zwariują od wymyślania odpowiedzi wiernych to zapchają sądy pozwami lustracyjnymi. A większość polityków to ludzie, którzy wybrali życie pod sztandarem cwaniactwa. Często zmieniają partię, ale nadal chcą żyć tak jak dawniej, czyli naszym kosztem i uprawiać politykę, nie ważne w jakiej opcji. Liczy się komfortowe życie na garnuszku społeczeństwa.

 

I tak, gdy Unia Europejska się ujednolica, unifikuje przepisy prawne, a żandarmów mamy w Brukseli, więc z czystym sumieniem możemy zrezygnować z własnych w Polsce. Po co nam Sejm? Zostawmy senatorów. Po dwa mandaty w każdym województwie. Niech senatorowie tworzą ustawy, a społeczeństwo będzie je zatwierdzać w referendum. Zaoszczędzone pieniądze przeznaczmy na remont zabytków naszych miast. Na usprzątanie góry śmieci zalewających ulice. Wstyd wpuszczać do kraju ojczystego turystów. Przecież w zasadzie droga Polski do lepszego świata jest jedna. Bo dobra droga jest tylko jedna.

 

Zapomnijmy o ideach, intelektualistach, filozofiach i samych filozofach. Religiach i Bogu, w którego i tak nie wszyscy wierzą, a różnice w wierze dzielą nas. I dajmy wreszcie szansę człowiekowi. Dobremu człowiekowi z salonów.

 

Technika przychodzi nam z pomocą. Dzięki niej wiemy, co dzieje się w Iranie, mimo że policja i politycy skutecznie bronią swoich interesów i zabraniają normalnej pracy mediom. Drogą satelitarną docierają zdjęcia do naszych domów robione często przez zwykłych obywateli Iranu. Wystarczy mieć Internet albo telefon komórkowy.

 

Świat powoli staje się jedną, wielką globalną wioską. Czy tego chcemy czy nie. To ruch trwały i konsekwentny. A my stajemy się społeczeństwem nowej ery. Społeczeństwo to nazwałem netosapiens.

 

Netosapiens ma rozszerzoną świadomość. Patrzy bardziej perspektywicznie. Ale nie brakuje mu kompleksów. Są to już jednak zupełnie nowe kompleksy, które powstały w XXI wieku i których symptomów jeszcze nie jesteśmy w stanie nawet dostrzec. Ich diagnozą zajmą się lekarze z przyszłości. Lecz kto za sto lat będzie o nich pamiętał? Teraz nie to jest ważne. Ważniejsze jest to, abyśmy w końcu zrozumieli, że żyjemy na jednej planecie.

 

Stąd mój apel. Natosapiens wszystkich krajów, łączmy się, za nim kompletnie damy się zwariować!

 

 

 

 

Marcin Szerenos

Warszawa, 20 czerwca 2009 r.

 


[1] Władysław Kopaliński, Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych. Wyd. WP. Warszawa, 1988.

Komentarze

Zainteresował mnie tytuł, dlatego zajrzałam, żeby przeczytać.
Przeczytałam tylko pierwszy akapit, bo niewiele mam czasu.
Sens pierwszego zdania byłby lepiej zachowany, gdybyś dodał "dla". W słowie mówionym intonacja załatwiłaby sprawę, ale w druku niestety zdanie zmienia sens :)
Od kiedy pamiętam, książki były najpopularniejszym z dawanych prezentów... Biorąc pod uwagę liczbę okazji, dorosły człowiek może się poszczycić całkiem niezłym księgozbiorem, zwłaszcza, jeśli i jego rodzice kultywowali ten miły zwyczaj (dawania książek). Moim skromnym zdaniem lepszym argumentem byłaby raczej mobilność użytkownika internetu niż inne zalety sieci.

Przy okazji, rozumiem, że nie zawsze się chce, ale byłoby miłym gestem z twojej strony, gdybyś przed opublikowaniem tekstu zechciał go przejrzeć i poprawić błędy (nie merytoryczne mam na myśli, oczywiście).

Ależ mnie to nie przeszkadza, że został opublikowany. Jak nie przeszkadzało mi wyszukiwanie galicyzmów we francuskich tłumaczeniach Boya. Ogólnie taka już jestem czepliwa.
Oczywiście mogę nie komentować twoich tekstów, jeśli sobie tego nie życzysz.
Chętnie poczytam również komentarze innych :).

Ta szóstka, która ukazała się tuż po publikacji, zapowiada głębokie i godne uwagi dzieło.

Dlatego uważam, że ocenianie własnych tekstów powinno być niemozliwe. Fakt, że coś zostało wydane, nie oznacza, że jest dobre. Kwestia standardów :)

First - nie jestem z redakcji, więc w nosie to mam, że się tak wyrażę kolokwialnie. Po to jest możliwość komentowania, żeby komentować. Komentuję, zwracając uwagę na błędy, ponieważ błędy utrudniają mi czytanie tekstu. Jeśli autor wykazuje niedbalstwo i publikuje coś, co nie nadaje się do czytania, to... Publikacja mija się z celem, czyż nie? A jeśli nie zdaje sobie sprawy z błędów, na pewno ucieszy się z możliwości poprawienia ich. Tylko jednej osobie spróbowałam zrobić coś na kształt prawdziwej korekty i tylko dlatego, że niezmiernie chciałabym zobaczyć produkt finalny - idealny, bezbłędny.

Natomiast później dodałam w komentarzu, jak *moim zdaniem* wygląda dany wycinek problemu, zachęcając do dyskusji. Jak sam napisałeś można podejść do tego tekstu jak do obrazu gotowe i wystawionego, z tym, że ja do niego tak podchodzić nie chcę i nie zamierzam. Bo zawsze może być lepiej.
Dyskusje na ten temat uważam za niepotrzebne.

Oh ah, nawet tekstu nie przeczytałem. No ale zdążyłem przeczytać komentarze wielce szanownego autora (i innych). Wiesz, przeczytałem pierwszy i aż się prosi zapytać "CO TO ZA KOLEŚ"? Opinia niezgody jest słuszna, faktycznie w pierwszym zdaniu brakuje tego dla, nie wiem czy to ubodzy mają dostęp do świata dzięki internetowi, czy cała reszta ma dostęp do "świata ubogich" chodzi o to, że mogę w internecie oglądać głodujące dzieci w Afryce? Ten atak był niepotrzebny i głupi. Fakt, że coś zostało opublikowane nie oznacza, iż jest bezbłędne, nie oznacza też, że każdy musi się z tym tekstem zgodzić. Niezgoda podzieliła się tylko swoją opinia, do tego służy ten portal.

Lubię "grzebać", przeczytałem komentarze pod innymi opowiadaniami/felietonami Liska, zawsze i wszędzie ma jakiś problem. Zawsze i wszędzie ma problem z ludźmi którzy ośmielą się go skrytykować. Napisał nawet, że jego felieton nie został zakwalifikowany do konkursu bo go jeden z członków redakcji nie lubi. W innym miejscu Lisek pisze, że wrzuca na portal tylko słabsze teksty, bo najlepsze wysyła bezpośrednio do redakcji. Bo szkoda mu pomysłów na ten serwis. Lisek, zastanów się proszę, czy aby ten portal jest miejscem dla ciebie. I gówno nas obchodzi, że znalazł się ktoś kto Cię wydrukował.
Niestety kolega uległ częstemu nastawieniu: publikacja! publikacja! OPUBLIKUJCIE MOJE OPOWIADANIA! Zrobię wszystko, żeby mnie opublikowali, przecież na pewno stanę się drugim Sapkowskim/Dukajem. No i sam wstawię sobie 6, przecież jestem najlepszy! POKORA tego wam brakuje, żeby pisać trzeba słuchać opinii innych, nawet jeśli się z nimi nie zgodzimy.

PS. Za odezwanie się do mojej panny per "laseczko" masz gwarantowany strzał w ryj. Wyobraź sobie, że niektóre kobiety tego nie lubią. 
PS2. Jutro przeczytam ten tekst, widać jest wybitny skoro ma średnią 6.0. 

Lisek, weź ty się opamiętaj - że posłużę się twoją poetyką w stosunku do kobiet - fagasie, bo reklamy to Ty sobie nie robisz, oj nie, chyba, że taki twój cel - wkurwić wszystkich i dowartościować swoje samcze ego i utwierdzić się, że unosisz się w niebosiężnych poziomach zajebizmu.

Jeśli chodzi o warstwę językową, to napiszę: nie wierzę, po prostu w głowie mi się nie mieści, że zamieściłeś tekst PO redakcji, bo tu i tam pojawiają się mniejsze lub większe błędy. Przy fragmencie: "Niemniej teraz chce podziękować Bogu, że istnieją bogaci. CHODŹ ich nienawidzimy. CHODŹ im zazdrościmy wszystkiego, od pięknych żon do szybkich samochodów i luksusowego, bajkowego życia" (podkreślenie moje) zakrzyknąłem z niedowierzaniem: NO, COME ON! Albo twoje, jak sam wspominasz, "pisanie w natchnieniu" realizuje się w postaci karygodnych - podkreślam: dyskwalifikujących - błędów, albo redaktor wyjątkowo skiepścił sprawę (i jeszcze, o zgrozo, wziął za to kasę).

Ale dość już pastwienia się nad językiem, bo nie ma co kopać leżącego...

Co do treści artykułu to doskonale podsumowuje go cytat: "Ale, gdy ma się do napisania felieton, to trzeba coś napisać, nawet kompletną bzdurę."

Argument, że "na domową bibliotekę stać tylko najbogatszych" jest tak durny, że ociera się o śmieszność. Na ten przykład zarobki mojej nieskromnej osoby nie stawiają mnie w szeregu ludzi zamożnych, a książek mam bez liku. Dlaczego? Bo lubię czytać i chętnie dorzucam swój grosik do trzosu wydawców. Nie zmieniam za to aut niczym rękawiczek, nie mam drogich gustów, więc po opłaceniu rachunków zostaje mi dość kasy na książki. Szczerze polecam - może się z nich czegoś nauczysz.

Internet jest oczywiście jak najbardziej pożytecznym narzędziem, ale no właśnie - narzędziem, a nie całym światem. Ja zdecydowanie wolę czytać wydrukowaną książkę niż na e-czytniku. Nic nie zastąpi dotyku papieru i zapachu farby drukarskiej (a co, zaciągam się, nie wolno?). Miniaturyzacja i cyfryzacja zasobów też się przydają, ale w pełni sterylnemu światu, a do tego mogą doprowadzić te praktyki posunięte do ekstremum, mówię stanowcze: spierdalaj! Ja chcę drukowanych książek, zdjęć w namacalnych albumach, muzyki z winyli i starych mebli!

Potem rozwodzisz się nad kolejnymi "poziomami absurdu" - rzeczą oczywistą jak wynik dodawania liczb prostych. Od urodzenia żyjemy w świecie, w którym nie da się wszystkiego przeczytać, obejrzeć i przesłuchać. I co z tego? Z dóbr kultury korzystam subiektywnie - biorę z tej skarbnicy to, na co akurat mam chętkę. I kij z tym, że mógłbym w tym czasie zapoznać się z czymś innym. Dlatego nienawidzę jak ktoś z bezbrzeżnym zdziwieniem wyrzuca mi: "Dżizaz, nie czytałeś/nie widziałeś tego?" A co w tym dziwnego niby?! Uznanych twórców i autorytety mam w głębokim poważaniu, póki nie będę miał OCHOTY tknąć ich dzieł choćby kijem od miotły.W tym fragmencie Twoje przemyślenia są równie głębokie co bezdennie nuuuuuuudne. Jeden wielki ziew.

Potem następuje coś, co można by nazwać "manifestem" (skojarzenia z komunizmem zamierzone). Wkurzasz się na polityków, a sam napisałeś cokolwiek politykierską "odezwę" do narodu netosapiens. Choć właściwszym określeniem byłoby - "odę do własnej miałkości intelektualnej", żeby nie powiedzieć "głupoty". Swady ci nie brakuje, przyznaję, ale wszystko to jakieś mdłe, nijakie, bezpłciowe. Nawet nie chce mi się strzępić języka (a raczej nadwyrężać palców stukając rytmicznie w klawiaturę), bo i tak będę mówić po próżnicy, a Ty utwierdzisz się tylko zapewne w przekonaniu o własnej racji. A wiadomo - z racją jest jak z dupą, każdy ma swoją. I już wiesz, gdzie możesz mnie pocałować.

Zupełnie nie rozumiem zwišzku przyczynowo-skutkowego pomiędzy stawianš przez Ciebie tezš otwierajšcš artykuł, czyli „Internet to okno na œwiat ubogich” a tym co piszesz dalej, a więc, że wystarczy wykupić abonament, że będzie można kupić ksišżkę bez wychodzenia z domu itd. Jaka jest więc różnica pomiędzy wyjœciem z domu i kupieniem papierowej ksišżki, a zamówieniem jej poprzez smsa? Pomijam fakt, że papierowa ksišżka ma w sobie „to coœ”, czego nie posiada bezduszny e-book, ale i za jedno, i za drugie trzeba zapłacić, a więc jest to nieosišgalne dla kogoœ ubogiego. Ubóstwo pojmuję jako brak podstawowych œrodków do życia. Co jest najważniejsze w pierwszej kolejnoœci? Jedzenie, sen, zapłacenie rachunków za pršd, wodę. Jak więc osoba, której brakuje pieniędzy na zapewnienie sobie bytu, będzie zamawiać smsami e-booki, filmy itp.? Podejrzewam, że w ogóle nie będš jej takie rzeczy interesować. Najpierw trzeba mieć zagwarantowane podstawowe warunki do egzystencji, a potem można myœleć o dalszym rozwoju. Czy każde dziecko w Afryce ma komputer podpięty do sieci? Wštpię. Nie trzeba zresztš tak daleko szukać. Wystarczy się rozejrzeć dookoła. Jeœli ktoœ ma potrzebę rozwoju poprzez sztukę i szeroko pojętš kulturę, to znaczy, że jest już co najmniej œrednio uposażony. W tym momencie Twoja teza padła. Z internetu korzysta każdy, kogo na to stać - i Ty, i ja, i królowa Anglii, bo jest to olbrzymia baza danych, z której można się dowiedzieć jakie ksišżki napisano na dany temat, jakie płyty nagrano. Pozwala to na zorientowanie się w temacie w sposób dużo bardziej efektywny, niż opierajšc się jedynie na tym co poleci sprzedawca w księgarni. To jest zasadnicza istota całego tego zjawiska, które niezgoda.b okreœliła jednym słowem – mobilnoœć.

Ojej, a co to się stało z moim tekstem? Same krzaczki :| Więc jeszcze jedna próba :/

Zupełnie nie rozumiem związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy stawianą przez Ciebie tezą otwierającą artykuł, czyli „Internet to okno na świat ubogich" a tym co piszesz dalej, a więc, że wystarczy wykupić abonament, że będzie można kupić książkę bez wychodzenia z domu itd. Jaka jest więc różnica pomiędzy wyjściem z domu i kupieniem papierowej książki, a zamówieniem jej poprzez smsa? Pomijam fakt, że papierowa książka ma w sobie „to coś", czego nie posiada bezduszny e-book, ale i za jedno, i za drugie trzeba zapłacić, a więc jest to nieosiągalne dla kogoś ubogiego. Ubóstwo pojmuję jako brak podstawowych środków do życia. Co jest najważniejsze w pierwszej kolejności? Jedzenie, sen, zapłacenie rachunków za prąd, wodę. Jak więc osoba, której brakuje pieniędzy na zapewnienie sobie bytu, będzie zamawiać smsami e-booki, filmy itp.? Podejrzewam, że w ogóle nie będą jej takie rzeczy interesować. Najpierw trzeba mieć zagwarantowane podstawowe warunki do egzystencji, a potem można myśleć o dalszym rozwoju. Czy każde dziecko w Afryce ma komputer podpięty do sieci? Wątpię. Nie trzeba zresztą tak daleko szukać. Wystarczy się rozejrzeć dookoła. Jeśli ktoś ma potrzebę rozwoju poprzez sztukę i szeroko pojętą kulturę, to znaczy, że jest już co najmniej średnio uposażony. W tym momencie Twoja teza padła. Z internetu korzysta każdy, kogo na to stać - i Ty, i ja, i królowa Anglii, bo jest to olbrzymia baza danych, z której można się dowiedzieć jakie książki napisano na dany temat, jakie płyty nagrano. Pozwala to na zorientowanie się w temacie w sposób dużo bardziej efektywny, niż opierając się jedynie na tym co poleci sprzedawca w księgarni. To jest zasadnicza istota całego tego zjawiska, które niezgoda.b określiła jednym słowem - mobilność.

 

Jeszcze do powyższej odpowiedzi chciałam dodać, że nie wiem jakiego ubogiego stać na e-czytnik, telefon komórkowy i inne gadżety przydatne do odczytywania tych megatanich zasobów internetu. Myślę, że artykuł trochę wymknął Ci się spod kontroli.

Nie będę się pastwić nad warstwą językową, ale według mnie tekst nie jest doskonały i wolny od błędów. Naszpikowany jest krótkimi zdaniami, które powinny być połączone przecinkami, a nie oddzielone kropkami. Ciężko się go czyta, co w tym wypadku nie jest atutem, lecz wadą. Ale rozumiem, że taki masz styl. Dla mnie jest niestrawny, ale może komuś się spodoba.

"Wciąż czekam na ciekawe posty z pytaniami"

Obawiam się, że Twoja arogancja w końcu spowoduje, że będzie ich coraz mniej, a chyba nie o to Ci chodzi? :) Cóż, nikt nie przepada za tym, jak się z nim dyskutuje z nudów, dlatego nie widzę tu miejsca dla siebie :) Moje uszanowanie. Dobranoc :)

Lisek, normalne kulasy opadają, jak się czyta Twoje komentarze. Jak Ci się nudzi, to skorzystaj proszę z rady, której moja szanowna rodzicielka udzielała mi, gdy miałem jeszcze mleko pod nosem: "zdejmij ubranie i pilnuj". To rozwiązanie z pożytkiem dla wszystkich - także dla Ciebie, bo pogrążasz się z każdym napisanym słowem i zaczynasz już skrobać od spodu zamulony dół zwany totalną kompromitacją. Waruj, Lisku, waruj!

Czekasz na pytania? To się chyba nie doczekasz, bo nikt chyba nie lubi dysutować ze świrami. Może to i czasem zabawne, ale zawsze - bezcelowe.

Och, dzięki ci, łaskawco, że zdecydowałeś się (choćby z nudów) odpowiedzieć na mój komentarz.

Ja, zwykły robak co pełza po ziemi popiole, nie jestem godzien wiązać ci rzemyków, całować twych stóp i rozmasowywać zbolałych od stukania w klawisze palców. Niniejszym pozwalam ci się nie przejmować moimi słowami. Znaj łaskę pana.

"Jeżeli nie masz nic ciekawego do powiedzenia, to się zamknij."

A może byś tak skorzystał z własnej rady, hm?

KaEl, nie dawaj temu żałosnemu typkowi satysfakcji. Niech dyskutuje sobie sam ze sobą na swoim bełkotliwym poziomie ;) Pewnie nie ma przyjaciół i nie ma z kim pogadać. Nie zniżajmy się do tego poziomu, są dużo bardziej wartościowe rzeczy ;)

Lisek, po zapoznaniu się z treścią Twoich wypowiedzi tuaj na portalu, na forum NF, z którego zostałeś usunięty oraz kilku miejsc w internecie, uprzejmie kieruję do Ciebie prośbę, żebyś trzymał się ode mnie i moich tekstów z daleka.


Ja gwarantuję oczywiście to samo, bo ten tekst, jak i pozostanie i tak nie wniosły niczego wartościowego do mojego życia, więc bardzo łatwo uda mi się spełnić moje zobowiązanie.

Pokaż mi choć jedno miejsce, gdzie się podlizywałam :D Ty naprawdę wymagasz pomocy specjalisty :D

Lisek, z ciebie to prawdziwa cnota, co krytyk się nie boi (a raczej ma je tam, gdzie woda nie sięga). Naprawdę nie wiem, co chcesz osiągnąć komentarzami w stylu: "twoje pytanie też było żałosne" skierowanym do Elletha. Aż boję się pomyśleć, jakie pytanie uważasz za godne twojej odpowiedzi.

Ach, no tak, skoro nic nie opublikowałem na portalu, to zaiste nie wolno mi (nie mam prawa wręcz) krytykować.

A na portalu zarejestrowałem się nie po to, by obrażać, ale po to, by stać się częścią grona amatorów fantastyki i wiedzieć, co w trawie piszczy. Nie interesuje mnie publikacja własnych tekstów, bo i bez tego mam masę literackiej roboty i pracy nad tekstem. Którą tobie serdecznie polecam, bo jak bóg mi świadkiem - przydałaby ci się.

Lisek, jeśli "nie podlizywanie się" jest równoznaczne z "byciem PRAWDZIWYM pisarzem", to tyś mistrz pióra nie lada. Chylę czoła i padam do nóżek.

Szkoda tylko, że nie widać tego po twoich tekstach. Ale cóż, jak sam wspomniałeś kiedyś - wrzuczasz na portal tylko teksty opublikowane (ergo wyśmienite, dopracowane, przemyślane itp.) albo te opowiadania, które możesz "zmarnować" ku uciesze gawiedzi, bo w końcu PRAWDZIWY pisarz nie trwoni dobrych tekstów i pomysłów na publikacje w interenecie, tylko od razu wysyła do redakcji.

Potarzałbym się ze śmiechu na dywanie, ale za leniwy jestem :-)

"Zostań przy tłumaczeniach, bo nie masz pojęcia o pisaniu". A ty masz? No wolne żarty. Wolę już nic nie publikować (z braku czasu np.) niż idąc za twoim przykładem zasuwać czytelnikom takie niedopracowane "głodne kawałki". Nikomu nie bronię mnie krytykować - każdą opinię przyjmuję z pokorą i zdarza mi się bić w piersi i posypywać głowę popiołem.

Niniejszym dziękuję za uwagę. Wracam do przyjemniejszych zajęć. Over and out.

A ja czekam na dowody, że się podlizuję redakcji.

Dobrze :) Na początek troszkę Ci ułatwię, zajrzyj do mojej baśni, której dałeś 2, mszcząc się niemiłosiernie. Tam podlizałam się JeRzemu :) A resztę znajdź sam.

No i w końcu sam to napisałeś :) Każdy ma prawo komentować co mu się podoba i wyrażać swoje zdanie, niezależnie od tego czy jest pozytywne, czy nie. Ja nie mam o to do nikogo pretensji.

Dowody mam jedynie poszlakowe, ponieważ zdarzyło się to już w stosunku do kilku użytkowników. Dziwnym trafem ich teksty oceniasz jako słabe. Ale mniejsza o to, nie cierpię na megalomanię i przyjmuję wszelką krytykę z otwartą przyłbicą. Nikt nie musi obawiać się, że zostanie przeze mnie znieważony, jeśli napisze coś negatywnego o moim tekście. Zresztą po co komu wiwatująca publika, jeśli ma świadomość, że jest ona nieszczera? Powiem więcej, cieszę się z pozytywnych opinii, ale doceniam i biorę pod uwagę negatywne.

W przypadku tego artykułu sprawa wygląda nastepująco: chciałeś dyskusji merytorycznej, dostałam w odpowiedzi poniżający mnie komentarz, w którym uznałeś, że jestem takim śmieciem, że od biedy można mi odpisać z nudów. Niezgoda też została ofuknięta, mimo, że jej komentarz był bardzo pokojowo nastawiony. Robisz jakieś aluzje nt gejów, porównujesz ludzi do iskających się małp.

Ten człowiek jednak mnie bawi :D

Szerenos ty jesteś jakimś psychopatą!

A idź się wal oszołomie :D

Nowa Fantastyka