Profil użytkownika

Na razie brak Notki autorskiej


komentarze: 41, w dziale opowiadań: 39, opowiadania: 28

Ostatnie sto komentarzy

Super! Chętnie przeczytam taki numer. Oczywiście mam nadzieję, że teksty będą na przyzwoitym poziomie. Oczywiście publikację homofobicznego paszkwila trudno wybaczyć, ale jeśli ma się z tej przykrej sytuacji narodzić jakaś nowa jakość i większa otwartość magazynu na nowe treści, to być może finał tego wyjdzie wszystko na lepsze.

Bardzo mi się podoba to opowiadanie. 

Sam pomysł został bardzo elegancko zrealizowany. Nawiązanie do tego, co można by w dużym uproszczeniu nazwać: klasyczną XIX-wieczną literaturą, jest zrobione”w punkt”. Forma nie przerosła treści.

Od razu napiszę, że nie zgadzam się z opinią, że jest tutaj za dużo opowiadania, a za mało pokazywania w scenach. Ja osobiście uważam, że literatura to nie komiks. Pewne rzeczy wręcz wymagają tego, aby je opowiedzieć w formie gawędziarskiej relacji, a nie silić się na ustawione w szeregu scenki. To zresztą też jest element tej konkretnej “XIX-wiecznej” konwencji.

 

Druga rzecz to jest cała to genderowe ogranie losów chłopca z zapałkami. Upchnęłaś tu bardzo dużo interesujących tematów i fajnie dopowiedziałaś główny temat klasycznej baśni Andersena. Oczywiście inaczej wygląda percepcja ofiary, która postępuje według modelu “grzecznego biedactwa”, a inaczej ofiary, która swoje poczucie krzywdy przekuje w bunt. Tutaj pokazano, że właściwie w obydwu przypadkach reakcja chłopca, dziewczynki nie miała żadnego znaczenia. W tej historii nie ma potencjału na zmianę świata, bo jest to historia marginesu. Saga o tych, na których się nie patrzy.

 

Podoba mi się też psychologizacja głównego bohatera. Umieszczenia go w jakimś społecznym kontekście. Tak samo finał, który niesie w sobie ten element buntu i satysfakcji, choćby pozornej, jaka z niego wynika.

Ogólnie tekst daje do myślenia. 

1-3 to jest ta sama opowieść, tylko przefiltrowana przez różne poziomy “zroślinnienia” bohatera…

Ja też to tak zrozumiałem, ale one i tak są do siebie bardzo podobne, przez co się zlepiają w jedno. Myślę, że w tym tekście brakuje nieco kontrastu.

Hej, 

nie będę odpowiadał na uwagę, że nie doczytałem uważnie. No nie wiem… Może… Nie wydaje mi się, ale kto wie… Jeśli ta dzienna data padła w tekście to faktycznie ją przeoczyłem. Nie zwróciłem też uwagi, że to jest tekst konkursowy. Zobaczyłem wiek XIX i przeczytałem. Dopiero jak po wszystkim wygooglowałem, o co chodzi z tą całą Marie.

 

Teraz też rozumiem, że pojawienie się Kościeja było elementem założeń konkursowych. Jak czytałem tekst tego nie wiedziałem, więc w trakcie lektury zadałem sobie w pewnym momencie pytanie: No dobra, ale o co właściwie chodzi?

 

Co do kwestii tego, czy pokojówka z jakiejś tam wiochy na odludziu mogła nie rozróżniać szlachty od arystokracji… To wydaje mi się to mocno wątpliwe. Różnice klasowe i ich waga były bardzo mocno wdrukowane w świadomość ludzi z epoki. 

 

Co do kwestii tego, że ona była pokojówką… Nie każda służąca to od razu pokojówka. Ta pracuje raczej na pokojach, jak wskazuje nazwa. Z twojego opowiadania wynika bardziej, że była taka służącą. No ja bym był po prostu bardziej pryncypialny w opisie kwestii związanych z szeroko rozumianym obyczajem, czy realiami epoki, i tyle… 

Te wojny napoleońskie też mi nie przypadły do gustu, jakby były tu umieszczone z jakiegoś całkiem innego porządku. Zresztą same wojny napoleońskie wojnom napoleońskim nierówne, myślę, że dla dobra ładnego obramowania opowieści kontekstem historycznym można by to bardziej doprecyzować o jaki konkretnie fragment epoki chodziło.

 

Najbardziej przeszkadzały mi jednak na mój gust zbyt umowne realia epoki. Francuska pokojówka, która nie rozróżnia szlachty od arystokracji?Do tego pokojówka, która sama prowadzi zajazd w XIX wieku to takie trochę s-f. Chyba nawet większe niż sama postać Kościeja w drugiej części. Damo przygotowywanie posiłków to jest kawał roboty.

 

Nie widzę też za bardzo, o czym właściwie jest ta historia. Co mają wspólnego ze sobą Kościej i Marie? Czemu wybrał właśnie ją. Z tego, co na szybko wygooglowałem o samej Marie to jej sukces jako pierwszej kobiety na Mont Blank wydaje się trochę przypadkowy.

podoba mi się pomysł i realizacja. Opowiadanie jest klimatyczne nie tylko przez sam styl, który podkreśla nastrój psychozy, a nawet pewne wojennej psychodelii i oniryzmu, który kojarzył mi się z filmem Czas Apokalipsy, ale też przez to że został poukładany jak z klocków. Oddzielne segmenty tekstu, fragmenty z dziennika… to jest taki klasyczny sposób pisania, który przywodzi na myśl Rękopis znaleziony wiadomo gdzie. Ja to osobiście bardzo lubię i bardzo sobie cenię. Jest też oczywiście XIX wiek, który uwielbiam. 

 

Natomiast jeśli chodzi o samą realizację tego konkretnego pomysłu, to sądzę, że wychodzi to nieco zbyt monotonnie. poszczególne historie za bardzo się od siebie nie różnią, co jednak trochę zniechęca do czytania i przynajmniej mnie na końcu zostawiło z takim niedosytem w stylu so where is the point? Nie wiem, może czegoś nie zrozumiałem. Zabrakło mi tam odrobiny dosłowności, który uczyniłby ten tekst, skomplikowany już bardzo od strony formalnej, bardziej klarownym.

 

Od strony językowej, moim zdaniem piszesz bardzo ładnie, bardzo literacko, ale to przecież doskonale wiesz sama. 

Irka, dzięki za komentarz. Wydaje mi się, że w tekście pozycja i ogólna sytuacja panny Levit została dość jednoznacznie dookreślona.

Z racji jej pozycji społecznej po prostu wolno jej więcej. Ma ojca, który akceptuje jej liberalne zachowanie i to jest jej tarcza ochronna, który pozwala przebić się przez konserwatyzm społeczeństwa. To nie jest fikcja. Tak się działo w historii świata. Nawet w epokach wcześniejszych niż XIX wiek. W tym konkretnym przypadku resztę załatwia jej osobisty temperament.

 

Szkoda, że Twój komentarz się nie zachował. Jeśli chodzi o “Gęsią skórkę”, to oczywiście, że znam. To opowiadanie to faktycznie taka nowelka grozy, więc skojarzenie mnie wcale nie dziwi. 

Ja bym w tym dłuższym tekście zrezygnował jednak z tego prologu, nie ma w nim tak naprawdę nic istotnego, czego by się nie dało opisać znacznie krócej, dodając do pierwszego, czy kolejnego rozdziału.

Cześć Patryk,

dzięki za przeczytanie tekstu i za uwagi.

 

Odnosząc się do mało realnego skoku z wysokości do wody i przeżyciu, to zgadzam się całkowicie, to jest kompletna bzdura. Trochę na zasadzie zabili go i uciekł.

 

Wytłumaczę się jeszcze z tego, że Moradzky jest nielubiany przez kolegów. Nie chodzi o to, że jest nielubiany, ale o to kim jest z urodzenia. Oni nie tyle go nie lubią, co nim gardzą, bo nie pochodzi z ich klasy społecznej. Opowiadanie zaczyna się mniej więcej wtedy, gdy zaczyna się ich żart, dlatego można odnieść wrażenie, że go akceptują. Dlaczego Moradzky dał się na to złapać? Nie dlatego, że był za głupi. Tutaj wracamy do postaci panny Levit. To, co łączy tę dwójkę, to bycie outsiderami. Łamią bariery społeczne i żyją na uboczu pogardzani przez resztą społeczeństwa. Oczywiście inaczej to wygląda w praktyce u panny z dobrego domu, a inaczej u pochodzącego ze wsi Moradzky’ego, ale u każdego z nich wzmacnia poczucie nie bycia częścią społeczeństwa i ogólne stępienia empatii. Stąd ich obojętności na losy kolegów i koleżanek.

 

I taki jest właśnie morał tej historii.

 

Hej, dziękuję za komentarz i za punkt do Biblioteki. Najbardziej cieszę się, że spodobała ci się ta stylizacją na XIX wiek, bo było to dla mnie bardzo ważne w pisaniu tego tekstu. Tak samo jak to udawanie, że czytelnik będzie miał do czynienia z historią o duchach, a tak naprawdę to w sumie taka satyra społeczna w fantastycznym kostiumie.

Co do drugiego średniowiecza, to chodzi o to, że w tym świecie kilka razy doszło do zaciemnienia, czyli odgrodzenia się ludzi od prawdziwej natury ich świata. Starali się odgrodzić od magii i wiedzy o tym, jak bardzo skomplikowany jest świat, w jakim żyją.

Co do reakcji na trupy chciałem przez to pokazać pewne zobojętnienie dwójki bohaterów na innych ludzi. No że w gruncie rzeczy oni są im obojętni.

 

Motywacją trójki panów na Moradzky’ego – kwestia klasowych uprzedzeń. Oni nie mieli w planach go zabić, tylko “przeczołgać” w ramach okrutnego żartu, a rano przyjść i go wypuścić.

 

O problemie z początkową ekspozycją pisała mi już Drakaina. Źle to rozegrałem.

A mi się to znowu kojarzyło z krajami Bliskiego Wschodu i wydobywaniem ropy przez koncerny amerykańskiej. W sumie to jednak same skojarzenia nie mają dużego znaczenia, bo rzecz, którą tutaj opisałaś jest w zasadzie uniwersalna. 

 

Co do info dumpów to wydaje mi się, że ciężko ich trochę uniknąć w tekście, w którym trzeba przybliżyć politykę i strukturę świata. Tutaj fajnym rozwiązaniem mogłyby być takie mini przerwy w intrydze, w których wrzucasz na przykład jakieś cytaty z artykułów z portali, gazet, czy jakie tam w tym świecie panują media, które by pokazywały to o czym czytamy z pewnej oddalonej perspektywy. 

Moim zdanie sama treść tego utworu nie tłumaczy jego obszerności. Tekst mógłby być spokojnie krótszy. Ogólnie podoba mi się sam pomysł. Lubię, gdy w fikcyjnych światach jest szczegółowy opis systemu politycznego, a intrygi to już jest to, co w ogóle lubię najbardziej. Niestety, tak średnio mi się podobało. Czy wymyślony świat jest oryginalny, czy właśnie mało oryginalny… Mhm… Mam wątpliwości. Dużo potencjalnie interesujących rzeczy, jak choćby kultura Czartusji jest opisanych bardzo ogólnikowo. Powiedzmy sobie, że zrezygnowano tutaj z tego, co w mojej opinii powinno być podstawą tego tekstu, to znaczy: zasygnalizowania różnic kulturowych pomiędzy głównym bohaterem, a resztą postaci. Bez tego cały ten główny konflikt, czyli problem z akceptacją odrębności mieszkańców Czartusji staje się bardzo umowny. 

Była możliwość, żeby pokazać to bezpośrednio, co dałoby historii dodatkowy, naprawdę wartościowy wkład, a tak… dostajemy właściwie dość banalne rozmowy między ludźmi, właściwie TYLKO facetami (a właściwie niby dlaczego? W parlamencie galaktycznym nie ma miejsca dla kobiet? Dziwne…), którzy się właściwie niczym od siebie nie różnią.

Może właśnie dlatego całą struktura, bohaterowie i fabuła wypadają dość sztucznie. Miałem też silne poczucie, że tekst to są same info dumpy, przedzielane dość typowymi dialogami. Same info dumpy moim zdaniem nie są jednoznaczne z grzechem śmiertelnym, bo dobry opis świata przedstawionego w fantastyce jest przecież wartością samą w sobie. Tutaj jednak jest taki poziom ogólności, że właściwie żadne interesujące konkrety nie padają.

 

Sam tekst jest, oczywiście, pod względem językowym napisany bardzo dobrze. Pomysł też dosyć intrygujący. Czy zachęciłby mnie do przeczytania powieści z tego uniwersum. Chyba jednak nie. 

 

Mimo to pozdrawiam.

Ninedin, chętnie przeczytam Twoje uwagi. Pozdrawiam.

 

Drakaina, Ty nawet nie wiesz, jak ja się namęczyłem z tą wstępną sceną, żeby ją skrócić do minimum. Wiadomo, że zawsze można jakoś krócej, ale to już jest chyba poza moimi możliwościami.

 

Co do świętej zasady, żeby charakter i szczegóły dotyczące bohaterów pokazywać w działaniu, a nie w ekspozycji, to oczywiście znam ją doskonale i… Chyba mam do niej takie podejście, że to się jednak nie zawsze sprawdza. Czasem po prostu dobra ekspozycja nie jest zła. Ostatecznie to jest literatura, a nie scenariusz filmowy. Rozumiem, że ogólny konsensus w tej kwestii brzmi całkowicie inaczej.

 

W tym konkretnym przypadku mogę dodać jeszcze takie wytłumaczenie, że na raz wprowadzam tylu bohaterów, że gdybym każdego z nich tak na szybko nie scharakteryzował, to zrobiłaby się z nich wszystkich jedna szara masa. 

Początek bardzo intrygujący i zaciekawił do dalszego czytania. Pomysł z dywanem i nachodzącymi głównego bohatera intruzami też fajnie podkręcał nastrój niepewności i oczekiwania na niesamowitość. Nieco rozczarował mnie opis samego ceremoniału. Miałem nadzieje na coś mocniejszego. Na swój sposób – kafkowskiego. Jakieś otwarcie bramy i kontakt z Absolutem.

Za to sam finał i epilog fajnie domykają opowiadanko.

Oczywiście wypracowania z biologii, które takim manifestacyjnie naiwnym językiem i formą, podkreślają przewrotność samego pomysłu, są największym atutem tej historii. Przypominają mi fragmenty z książki czytanej przez Homka w Dolinie Muminków w listopadzie.

 

Niestety historia z babcią latającą do spowiedzi i jakimś jest tam romansem i tymi schizami w jej głowie, przynajmniej dla mnie, niezbyt interesująca, ale i niezbyt przekonująca. Wydawała się nieco konceptualna.

Myślę jednak, że sama jakość tekstu i jego wykonanie zasługują na wielką pochwałę, a pod względem oryginalności to chyba najciekawsze opowiadanie, jakie tutaj przeczytałem do tej pory.

Myślę, że słowo baśń dobrze oddaje charakter tego tekstu. Najbardziej ze względu na jego moralizatorski charakter. No bo jednak co jak co, ale morał w tej historii aż wali capslockiem: Rodzina jest najważniejsza. Nie twierdzę, że to jest wada. 

Tekst fajnie napisany. Chociaż pomysł z zagadkami to już klasyka klasyk.

 

Po samym początku: “Rozpowiadał wszędzie i każdemu, że jest człowiekiem szczęśliwym” spodziewałem się jakiegoś rodzaju przetasowań w dalszej części utworu, wskazania jakichś elementów, które nie pasują do tego obrazu . Tymczasem reszta jest właściwie potwierdzeniem tego zdania i… No nie wiem…

Trochę mnie odrzuciło od tego stylu już na samym początku, ale czytałem dzielnie, bo miał być horror. Moim zdaniem taka “gadanina” i konwencja horroru się w sumie wykluczają. Niestety, tutaj była głównie gadanina. Napisana dość sprawnie i co istotne konsekwentnie. Problem polega na tym, że wysuwa się na plan pierwszy i cała historyjka ginie gąszczu z słów.

Myślę, że by się to przydało porządnie skrócić i mocno ograniczyć wątek ojca, który z jakiegoś powodu jest tak często wspominany.

Dodatkowo: bardzo niewiarygodny narrator. Z pewnością nie gada jak dzieciak, jeśli już to bardziej jak nastolatek.

Bardzo to stereotypowy pomysł, ale to jeszcze nie musiałoby być nic złego. Szkoda tylko, że w tekście brakuje jakiś konkretnych interesujących akcentów. Jakichś bohaterów z krwi i kości, których losami można by się przejąć, autentycznych zwrotów fabularnych, albo choćby dobrej, intrygującej ekspozycji świata przedstawionego. Zawsze uważam, że w fantastyce to ostatnie jest szczególnie istotne.

A tutaj, jeśli chodzi o konstrukcję świata, to na dobrą sprawę naprawdę niemal nic nie ma. 

Najbardziej jednak bolała intryga. To taka historia, w której ma się wrażenie, że bohaterowie są niemożliwie głupi przez ci brakuje napięcia, bo obniża to wiarygodność opowiadanej historii.

 

 

Jest też kilka dziwnych rzeczy:

Przypływ ulgi na chwilę porwał jego myśli.

 

Czy coś takiego jest w ogóle możliwe?

 

Wszystko dokoła było nijakie, wyprane z uczuć, z pozorów życia. Wszystko prócz plątających się dokoła dzieci.

Moim zdaniem te dwa zdania sobie nawzajem przeczą. A dla mnie pierwsze już samo w sobie jest bez sensu, bo jak niby ma wyglądać okolica wyprana z pozorów życia i co czym różnią się pozory życia od oznak życia?

 

Jesteśmy zespołem, który trudni się pozyskiwaniem informacji.

Yyyy… Zabrzmiało, jakby sami nie wiedzieli, czym się tak naprawdę zajmują.

 

karzeł samooceny

yyy? Co to jest? Chodzi o wewnętrznego krytyka?

 

Ogólnie pomysł na takie cyberpunkowe uniwersum, zarządzane przez okrutnych Bogów w typie tych Lovecraftowych mógłby być niezły, ale ten tekst nie zachęca do czytania kolejnych z cyklu.

 

Z góry przepraszam, jeśli mój komentarz wypada zjadliwie. Nie miałem takich intencji.

Czy ja jestem jakiś kompletnie nierozgarnięty? – Nie załapałem, co się w końcu stało z głównym bohaterem? Zmienił się w coś, czy jak…

Bez względu na to – pomysł mi się podoba. Nawet bardzo. Wykonanie – fajnie panujesz nad strukturą, tak że udaje się wszystkie wydarzenia pomieścić w tak krótkim tekście. Jedyna rzecz, która mi osobiście przeszkadza to ten strasznie seksistowski trop seksualizowania “tubylczyń”. Niby rozumiem, że to taka dekonstrukcja kolonializmu, ale wypada bardzo stereotypowo.

Bardzo mi się podoba ten tekst. Też nie odczuwam, aby był on jedynie szkicem. Ładnie skomponowany, klarowny w strukturze i przekazie. Sporo w nim subtelności i do tego ma bardzo uniwersalny temat.

katia72,

 

bohaterce się pogorszyło, bo na siłę próbowano ją uczynić “normalną”

Ja też w ten sposób zinterpretowałem wymowę całego tekstu. I ogólnie bardzo cieszę się, że taki wątek został w nim poruszony i bardzo Ci za to dziękuję. Chciałem tylko zwrócić uwagę, że wrzucanie do jednego worka, jak to ujęłaś, tych wszystkich aspektów, może być nieco podchwytliwe. Zwłaszcza że przecież i transseksualizm i homoseksualizm bardzo długo były postrzegane jako choroby psychiczne. Natomiast z perspektywy psychologicznej zaburzenie dysocjacyjne nie jest jakąś tam nienormatywną formą tożsamości, ale jest zaburzeniem. Jest jednym z mechanizmów obronnych człowieka. 

 

Generalnie wolę bardziej przygodowe historie, niż takie bardziej psychologiczne, ale mimo to przeczytałem to opowiadanie z dużym zainteresowaniem.

Na początek muszę napisać, że masz niesamowicie plastyczną wyobraźnię wizualną. Twój pomysł na Marsa i to, jak został opowiedziany, może przez to, że tyle w nim poetyckiej subtelności bardzo mocno oddziałuje na wyobraźnię. Łatwo sobie to wszystko zwizualizować, a co najważniejsze sam w sobie jest bardzo ciekawy. 

 

Sama historia wbrew pozorom dosyć prosta. Kojarzy mi się z filmem Sucker punch, co nie znaczy, że zła, czy nieinteresująca.

 

Trochę mnie martwi, czy z powodu połączenia kwestii bycia osobą trans i włożenia tego po prostu do szuflady “zaburzenia identyfikacji płciowej” oraz zmieszanie z kwestią niepoczytalności narratora/narratorki oraz tym, że zabiła niewinną osobę, tekst nie skręca przez to trochę w stronę transofobiczności. Przypomina mi to sposób opowiadania o homoseksualizmie w XX wiecznych filmach, czyli raczej w negatywnym kontekście bycia zbrodniarzem/psychopatą/szaleńcem. 

Przy czym od razu zaznaczam, że nie zarzucam autorce tekstu transofobii . To tylko moja uwaga na marginesie do analizy opowiadania.

 

Mimo to doceniam sam fakt poruszenia tego tematu, a jeżeli dodać do tego jak bardzo dobrze jest to wszystko napisane, to jednym słowem… BRAWO!!!

Co do bohatera, który krótko się przedstawia, chyba wrzucenie tam jego pełnej biografii również by nie pomogło, ale jeszcze sprawdzę ten fragment.

 

Masz rację. Dlatego moim zdaniem kuleje w tym tekście struktura. Pewne informacje o bohaterze można by zacząć wplatać w tekst już wcześniej. Czasami dobrym sposobem na takie coś, jest dopowiadanie po jednym zdaniu, przy okazji różnych scen .

 

Taki przykład z głowy:

“Zobaczył pokruszoną i porozrzucaną na podłodze misę. Poczuł ścisk w sercu. Podobna stała na stole w pokoju jego matki.

Dziś nie ma już tam ani misy, ani stołu, ani…

Zacisnął zęby. Smutek w sercu, przemienił się w gniew. Ze zdwojoną siłą wykrzyczał zaklęcie.”

Itd. itd.

I na końcu czytelnik sam już sobie może poskładać w głowie całą historię. Jak układankę.

Trudno jest czytać z zainteresowaniem scenę akcji, kiedy się nic nie wie o bohaterach. Trochę to się mija z celem, bo właściwie, czemu miałyby cię obchodzić ich losy. 

Druga sprawa: ta scena akcji jest zdecydowanie za długo. Nie jest szczególnie interesująca sama w sobie, więc nie ma powodu, aby tak ją rozwlekać. To tego długie akapity, które są właściwie antytezą opisów scen akcji, gdzie właśnie powinny dominować krótkie akapity. Zapewne między innymi stało się tak z powodu sporej liczby info dumpów. To też nie jest najlepszy pomysł, a już pewnym kuriozum jest to, gdy bohater w czterech linijkach streszcza swojemu rozmówcy, kim jest. 

Warto też pamiętać, że w przypadku scen walki, akcji, to właśnie podane w skondensowanej formie informacje podkręcają napięcie.

A ja w teorii jestem targetem tego opowiadania, bo lubię dark fantasy, ale znudziłem się bardzo szybko. Fabuła i postacie są – jak dla mnie – koszmarnie stereotypowe. Doczytałem uczciwie do 5 numeru, potem już tylko przeleciałem przez tekst. 

W ogóle nie kupuję motywacji głównego bohatera. Najpierw w jednym akapicie sam dokładnie tłumaczy, dlaczego nie będzie nikogo przemycał do miast, bo to śmiertelnie niebezpieczne, a w drugim akapicie mówi: ok, to idę. Jeśli ktoś jest takim se zdroworozsądkowym, zaadaptowanym do warunków świata w jakim żyje zabijaką, to po co miałby tak ryzykować? 

Do tego to jego ciągłe narzekanie na elfa, że “to wszystko przez niego!”

 

Wszystkie kłopoty, które mnie spotkały, są efektem twojej obecności w Podmroku,

 

No… przecież sam wziąłeś tę robotę, mając świadomość konsekwencji, to na co narzekasz. Straszna z niego maruda.

 

Podobnie jak ta całą prostytutka, po co ona się w to pakowała? Cała historia była umowna jak quest z gry komputerowej i tak to się czytało.

O wątku romansowym zmilczę, bo i słaby sam w sobie i nie pasuje do konwencji “mrocznego fantasy o twardych facetach”.

Zresztą tak samo jak końcowe:” Zostanę w Podmroku, bo tu się urodziłem…” 

 

Żeby nie było, że tylko krytykuje, to uważam, że sam styl był nawet w porządku. Gdyby Autor miał coś interesującego do opowiedzenia, to dobrze by to się nawet czytało.

Podoba mi się klimat. Nawet trochę podoba mi się pomysł. Lubię takie gotyckie opowiadania w kostiumie z epoki, ale niestety tekst jest bardzo niechlujnie napisany. Roi się w nim od błędów, brakuje tony przecinków, czasem też styl woła o pomstę do nieba. Intryga fabularna też właściwie jest żadna. Główny bohater się z niczego nie tłumaczy, nie używa żadnego procesu dedukcji. Po prostu wszystko wie i jest najlepszy… Bardzo to proste… Za proste.

 

Do tego:

 

wielkie i jędrne piersi, które chciały rozerwać górę sukni

 

prawdziwe piersi z mrocznych światów.

 

Niebo nad miastem pokryła wieczna gęsta mgła. Promienie słoneczne nie zawitały do Warmund od kilkunastu lat. Uczeni są przekonani, że to na pewno ona jest przyczyną ponad przeciętnej ilości istot pochodzących z mrocznych światów

 

Tutaj na przykład masz zaimek “ona”, który odnosił się do słowa mgła. Tylko że te dwa zdania są oddzielone innym zdaniem, który łamie sens logiczny. 

Bardziej wywody frustrata, w gruncie rzeczy trochę zahaczające nawet o publicystykę, niż opowiadanie. Jak dla mnie narrator jest tutaj jednocześnie antybohaterem. Zastanowiłbym się też na ile ważny tutaj jest akapit o znalezieniu żony/partnerki. Ma się nijak do głównego tematu.

Podoba mi się, jak piszesz. Łatwo się to czyta. Natomiast jeśli chodzi o treść tego opowiadania, to czytałem je trochę tak… bo zacząłem, z rozbiegu. Trochę się zaangażowałem, jak zaczęli szantażować główną bohaterkę, ale poza tym to fabuła i pomysł bardzo mocno takie se, jak dla mnie. 

Oceniam tylko ten zamieszczony fragment jako całość. Zajrzałem, bo zachęcił mnie tag horror, ale… Dla mnie to było po prostu nudne. Bardzo prosta sytuacja, sam fragment niby nie za długi, ale i tak się dłuży w czytaniu.

Czytałem przez dwa dni, bo opowiadanie dosyć długie, ale było warto.

Bardzo podoba mi się sam pomysł. Zrobienie rpg z polskimi górami w tle. W tym z moją ukochaną Ślężą -już samo to sprawiło, że mogłem sobie wszystko bardzo plastycznie wyobrazić, a opowiadanie nabrało takiego swojskiego klimatu.

 

Natomiast samo wykonanie zasługuje na jeszcze większą pochwałę. Bardzo ładny język, dużo opisów, historia bardzo prosta, taka właśnie rpg-owa, ale dobrze się czyta i nie nudzi, co chyba nie było takim znowu prostym osiągnięciem.

 

Bossowie – całkiem pomysłowi. Mnie tam rozbawił pomysł z zatrutym jabłkiem. Potraktowałem go jako żart (udany) i sprytne wybrnięcie z kolejnego przecież opisu pojedynku, a nie w kategoriach pójścia na łatwiznę.

 

Tak samo pomysł ze śmiertelną chorobą. Nie ma się, co czepiać nadmiernego realizmu. To jest popkultura, więc pewna umowność jest oczywista. Osobiście naprawdę zaskoczył mnie – i rozbawił – zwrot akcji z wiekiem Yeli.

 

Tekst o szczytowaniu w ustach dziecka – mi się ten tekst nie podobał sam w sobie, chociaż, jak widzę, chyba jestem w tym odosobniony. Był wulgarny i nie współgrał z resztą. Opowiadanie by tylko zyskało, gdyby go wywalić, a na pewno by nie straciło.

Swoją drogą, skoro było jakieś wytłumaczenie tej kwestii, tylko się nie zmieściło z powodu limitu objętości, może autor by w komentarzach zamieścił ten fragment jako bonus. Dla ciekawych fanów.

 

Jedna rzecz, która mi się rzuciła w oczy

– Nie ironia i kaleki, tylko szczególne predyspozycje

Wydaje mi się, że powinno być powtórzenie zaprzeczenia:

Nie ironia i nie kaleki, tylko szczególne predyspozycje

Fajne opowiadanie. Bardziej nastawione na szokowanie i zwrot akcji związany z pochodzeniem mięsa. Ładnie domknięte tą sceną, w której rozkminiają, jak zatuszować skandal.

 

Właściwie mięso ludzkie produkowane drogą syntetyczną byłoby chyba wegańskie.

 

Czy opowiadanie jest prorocze? Moim zdaniem, tylko wtedy, jeśli założymy, że społeczeństwo dalej będzie trwało w consensusie, co do naturalności jedzenie mięsa i tym samym zwiększenia jego zapotrzebowania. 

Ogólnie jednak bym się nie czepiał “prawdopodobieństwa”, doceniam sam pomysł.

Cześć

Mój całkowity debiut w tym miejscu. 

Tytuł: Wołając w własnego grobu

Gatunek: przygodowe fantasy, trochę dark fantasy

Długość:  47193 znaków – trochę długie, ale czyta się szybko, historia budowana bardziej na dialogach i interakcjach między bohaterami. niż na opisach.

 

Noc, ruiny, duchy… A wcześniej wesoły (nie dla wszystkich) wypad na wycieczkę za miasto. Zgrana paczka wyrusza odpocząć na łonie natury i przy okazji odkryć tajemnicę starodawnych ruin na wzgórzu. 

Ważnym aspektem tej historii jest jej dziewiętnastowieczność.  Jest to podstawa świata przedstawionego.

 

Wierzę, że na czytających czeka wiele zabawy i niespodzianek.

Myślę, że to faktycznie bardziej wiersz niż szort, jak się tak dobrze wczytać w tekst. Ewentualnie coś takiego jak proza poetycka. Źle mi się to, niestety, czytało. Raz, przez brak jakiejkolwiek dbałości o posegregowanie tekstu na segmenty. A dwa, no bo banał, niestety, wyszedł – romansowy banał. 

Przemijali prezydenci, partie, papieże, państwa. Pięciokrotnie przeszła powódź, podtapiając piwnicę. Pruska piechota podbiła pół Polski, potem polscy partyzanci pokonali podłych Prusaków – pomimo potyczek, pisałem.

 

Ten akapit ujął mnie najbardziej. Za niego pięć pierwszych gwiazdek

 

Całość – Nie miałem pojęcia, że litera P jest w języku polskim aż tak potężna.

 

A ostatnia gwiazdka – za finał.

@drakaina → Dzięki za wyjaśnienie. Tak myślałem, że właśnie o coś takiego ma w tych dużych literach chodzić. Do mnie osobiście to nie przemawia, choć rozumiem sam koncept i ogólnie sam w sobie brzmi rozsądnie.

Fajnie, że opowiadanie opiera się w dłużej mierze na dialogach. Do tego zgrabnie napisanych. Dzięki temu szybko i płynnie się czyta. Bardzo podobała mi się też ekspozycja, wprowadzanie i pogłębianie warstw rzeczywistości w ramach konkretnych scenek. Bez męczących info dumpów. A sam pomysł na świat – całkiem, całkiem.

 

To, co mi się nie podobało, to bardzo uproszone sprowadzenie życiowego szczęścia do kwestii posiadania/nie posiadania dziecka. Nie wszyscy potrzebują mieć dziecko, aby czuć się spełnionym, więc to była taka mocno uproszczona wizja. Do tego bardzo “po bożemu” zaprezentowano bohaterów. Kobieta – tradycyjna kobieta, bardzo emocjonalna, która marzy o dziecku; i mężczyzna – tradycyjnie ten racjonalny, który za bardzo dziecka nie chce. Przesłanie utworu robi się przez to bardzo czarno-białe i mało finezyjne.

Matka znikła rok po tym, jak Ojca

 

Czemu słowo “ojciec” jest tutaj z dużej litery? Jak i cała reszta członków rodziny “Babcia” “Mama” itd. przecież to nie są nazwy własne. Chyba nawet w opisanym w opowiadaniu świecie, by nimi nie były.

 

Ogólnie podoba mi się styl. Jest prosty, ale elegancki. Natomiast jeśli chodzi o samą historię, to dla mnie trochę za prosta i zbyt sentymentalna. Skoro nie ma tutaj miejsca na psychologię postaci, to – przynajmniej mi – trudno się jakoś specjalnie zaangażować emocjonalnie. 

Pierwsza rzecz, za którą chciałbym najbardziej pochwalić to opowiadanie, to XIX wiek jako podstawka do konstrukcji świata przedstawionego. Ja osobiście uwielbiam właśnie takie fantasy, a jak przy okazji nie bawi się w steampunk to już w ogóle.

Druga rzecz to STRUKTURA! Jaką to opowiadanie ma świetną kompozycję! Bardzo doceniam fakt początkowej podwójnej zmyłki. Gdy spodziewamy się, że narracja pójdzie za pierwszym, wykłócającym się o cenę biletu klientem, to zostajemy przy kasjerce. Potem okazuje się, że ona też nie jest istotna, tylko drugi klient. Bardzo lubię takie ”filmowe” zagrywki. Odwrócenie uwagi przez opowieść woźnicy i wreszcie kulminacyjne wydarzenia, do którego dochodzi relatywnie szybko, bez zbędnego przeciągania akcji. Tak samo finał. Za to wszystko BRAWA!!!

 

Co do samego dość “prostego” poczucia humoru… Cóż, kwestia gustu. Mi on wybitnie nie odpowiadał. Wolę bardziej subtelne rzeczy. Do tego żarty z gwałtu… No jednak mimo komediowej otoczki i powiedzmy, że finalnego “ukarania” Zenobiusza to jest jednak rzecz mocno słaba.

Sama natura zbójecko-korporacyjnego procederu, raczej karkołomna. W sensie trudno uwierzyć, że niby taki rodzaj ubezpieczenia mógłby działać. Sam w sobie jest jak wyrok śmierci.

Osobiście jednak przymykam na te rzeczy oko, bo dwie pierwsze kupiły mnie całkowicie. Do tego fajne smaczki w postaci Gildii Gramatyków.

Opowiadanie oparte o jeden koncept niż jakąś fabułę, czy nawet ogólnie rozumianą historię. Trochę taki realizm magiczny. Sam pomysł niesie w sobie pewien potencjał na melancholijny-egzystencjalny tekst, ale ponieważ brakuje w nim właściwie jakichkolwiek przemyśleń, a znikanie świata narrator przyjmuje dość bezrefleksyjnie, to na końcu trochę zostaje się z niczym. Mógłby być zdecydowanie krótszy. 

Nowa Fantastyka