- Opowiadanie: Szeagull - KRES CZASU 1

KRES CZASU 1

pierwsza część  serii posapoliptycznej Kres Czasu.

Oceny

KRES CZASU 1

W latach dwudziestych dwudziestego pierwszego wieku ludzkość została niemal całkowicie wybita. Z ponad siedmiu miliardów ludzi przetrwało niewiele ponad milion. Z potężnej cywilizacji pozostały zgliszcza, technologia została zapomniana, a pozostałe przy życiu jednostki ukryły się w podziemnych bunkrach, tylko po to by móc przetrwać. Za wszystko to odpowiadały dwa wielkie mocarstwa, które wypuściły na siebie niezwykle groźną broń biologiczna. Oczywiście żadne z nich się do tego nie przyznało. Myślały zapewne, że potrafią zapanować nad zarazą, którą stworzyły, że uda im się stworzyć szczepionki, bądź pomocne lekarstwa.

Pomyliły się.

Wirus rozprzestrzeniał się zbyt szybko by można go było zatrzymać i ujarzmić w odpowiednim momencie. Ludzie uważali, że wiedzą lepiej od innych, nie słuchali nikogo i nawet gdy ogłoszone epidemię nadal gromadzili się bardzo licznie w barach, restauracjach i dyskotekach. Ani jedno wydarzenie czy nawet impreza masowa nie zostały odwołane.

Zaraza po raz pierwszy pojawiła się w Zambii, gdzie ją zlekceważono. Objawy były zbyt niewinne by ludzie szybko dostrzegli nowe zagrożenie, a sama zaraza mutowała zbyt szybko, i gwałtownie. Patogen był podatny na szybkie mutacje swojego genomu.

Gdy zauważono, anomalie było już zdecydowanie za późno. Wirus Cwl-20, bo tak go potem nazwano, zabijał w wyrachowany sposób, niczym najstraszniejszy z seryjnych morderców, jakich znał świat. Wszyscy bali się wychodzić z domów, obawiali się nawet oddychać, gdyż nikt nie wiedział czy choroba nie rozprzestrzenia się w powietrzu.

Zaczynało się niewinnie. Objawy jak przy grypie, bądź biegunce, potem zapalenie płuc, lub oskrzeli, odwodnienie organizmu, bardzo wysoka gorączka, w której mieli majaki niczym z horrorów Hitchcocka.

Ludzie umierali w straszliwych męczarniach, błagali swoich bliskich by ich dobić i skrócić męki przez jakie przechodzili, niestety dla umierających ludzie tak bardzo bali się zarazy,że uciekali w popłochu i zostawiali na pastwę losu umierających członków rodziny, lub przyjaciół.

Najgorsze zaś przyszło dopiero gdy przy życiu ostała się połowa mieszkańców Ziemi. Wirus był tak odporny, że potrafił przetrwać oraz mutować nawet w martwych ciałach. Dzięki takiej szybkiej adaptacji Cwl-20 był w stanie stworzyć impuls elektryczny, który przechodził przez układ nerwowy i ożywiał zmarłych. Chcąc przetrwać za wszelką cenę stworzył on najgorsze z możliwych potworów.

Zombie.

Żywe trupy wstawały nie tylko z ulic, na których wcześniej leżały lecz miały wystarczająco dużo siły i możliwości by wychodzić z własnych mogił. Ludzie, którzy to widzieli uznali, że nadszedł Sąd Ostateczny, a paniki nie było końca, każdy kto tylko zdołał uciekał w popłochu.

Wygląd ich znacząco różnił się od wizerunku przedstawianego w najpopularniejszych filmach czy serialach. Oczy miały zamknięte, żyły nabrzmiałe o kolorze szafirowym, były mocno wyeksponowane i rzucały się w oczy. Skóra trupio blada u niektórych stworów z widoczna pleśnią, bądź oznakami znajdującymi się na niej w jaki sposób zmarli lub przekształcili się w te przerażające stwory. Największą metamorfozę przeszła skóra twarzy, nie była trupio blada jak reszta ciała, lecz burgundowa, a wokół zamkniętych oczu czarna niczym smoła.

Potwory poruszały się głównie na czworaka, część z nich się czołgała. Nie potrafiły utrzymać równowagi stojąc na dwóch nogach. Posiadały jednak ogromną nadludzką siłę rekompensującą im nie posiadania umiejętności stania na dwóch nogach.

Wtedy to wybuchła największa panika. Ludzie bali się opuszczać bezpieczne schronienia, lecz nawet domy były słabym schronieniem. Stwory umiały przebić się przez drzwi i okna jeśli wyczuły w pobliżu jakiekolwiek żywe stworzenie. Gdy znalazły się blisko ludzi atakowały tak zawzięcie dopóki, dopóty nie dopadły swej ofiary. Mimo, że stwory te zabijały tych bezbronnych ludzi i odgryzały kawałki ciał, jednocześnie powiększały w ten sposób swoją „armię”. Zarazić się można było przez głupie skaleczenie, bądź zadrapanie wynikające z kontaktu z zakażonym.

Sytuacja była tak beznadziejna że postanowiono ukryć się pod ziemia gdzie potwory nie mogły się dostać. Bunkry z czasów drugiej wojny światowej mimo, iż były niebezpieczne i groziły zawaleniem, zapełniły się w mgnieniu oka ocalałymi. W innych częściach globu chowano się w piwnicach bądź schronach przeciwatomowych. Dzięki czemu wiele istnień mogło przetrwać najgorsze chwile pandemii.

Zaczęto je remontować w miarę możliwości, by nadawały się do zamieszkania na bardzo długi czas, nie wiadomo było przecież ile czasu będą musieli w nich spędzić. Największym problemem jednak nie było ukrycie się przed zombie, lecz zdobycie pożywienia. By je pozyskać potrzeba było opuścić bezpieczne schronienie i narazić się na atak przerażających niczym z najgorszego horroru stworów.

Właśnie podczas tych wypraw po żywność i wodę stracona została niemal połowa ocalałych. Mimo, iż zaczęto szkolić ludzi we władaniu bronią białą jak i palną, duża część członków wypraw nie wracała do schronów, a zapasy amunicji kończyły się przez co jedyna możliwą alternatywą pozostała broń biała, mimo iż nawet nią nie dawało się pozbawić bestii życia. Dopiero przez przypadek odkryto, że jedyną możliwością na unicestwienie potworów jest ich spalenie. Lecz i to było niezwykle trudnym zadaniem.

 Potwory mimo, że były powolne i mało zwinne mogły bardzo łatwo pokonać walczącą z nimi istotę ludzką, a przez swoją nadludzką siłę i niemal diaboliczną agresję były bardzo trudnym przeciwnikiem. Nie odczuwały bólu, nie reagowały na bodźce zewnętrzne i nawet z odciętymi kończynami nadal atakowały do upadłego, kierowane jakby pierwotnym, zwierzęcym instynktem tak długo, aż nie osiągnęły celu jakim było pokonanie przeciwnika.

Ludzie zebrali się w małe grupy pozwalające przetrwać podczas tej apokalipsy. Dla wielu z nich była to jedyna okazja by poczuć minimum bezpieczeństwa, oraz by dzięki wyprawom „żołnierzy” przetrwać w tym nowym, brutalnym świecie. Bunkry były oddalone od siebie niekiedy nawet kilka bądź kilkaset kilometrów więc ocaleni nie mieli kontaktu z pozostałymi.

Do czasu.

Po dziesięciu latach od powstania zombie w każdym bunkrze rozległ się dźwięk z radiostacji, które były tylko reliktem dawnych czasów.

Apel jaki wybrzmiał z tej krótkiej wiadomości brzmiał jasno. „Zbierzcie się, wszyscy ocaleni z apokalipsy czekamy na was w Sardynii. Udało nam się wybić co do nogi wszystkich mutantów na naszym terenie ale by pokonać resztę potrzebować będziemy waszego wsparcia. Jest nas niewiele ponad dwa tysiące miejsca w Sardynii starczy dla wszystkich.”

Wiadomość ta spowodowała wielkie poruszenie wśród ocalałych. Jedni zaczęli się szykować do podróży, inni byli niepewni czy podołają i przeżyją tak długa wędrówkę, będąc łatwym celem dla potworów.

Wszyscy byli jednak pewni jednego.

W Sardynii czeka na nich ratunek i pomocna dłoń, a może nawet szansa na wyzwolenie ludzkości spod władzy krwiożerczych bestii. Ilu z miliona przetrwa podróż? Ilu zmieni się w zombie bądź umrze w trakcie podróży? Tego nie wie nikt.

Każda grupa ocalałych z całego globu wyruszyła w podróż ku bezpiecznej, wolnej od bestii Sardynii.

Czas odwetu ludzkości zbliża się wielkimi krokami.

 

Koniec

Komentarze

W zamieszczonym fragmencie nie ma ani namiastki akcji ani bohaterów. Od razu, jebut, rąbiesz czytelnika opisem w stylu “wydarzyło się to… a potem tamto… no ale teraz to dopiero będzie się działo”. Powstaje pytanie – czemu nie zamieściłeś fragmentu, w którym już coś się dzieje? Proponuję dokończyć tekst i zamieścić całą historię.

Wstawianie części tekstu, który de facto stanowi tylko tło i zapowiedź tego, co jak rozumiem nastąpi w kolejnych częściach jest bezcelowe – bo co tu oceniać i komentować.

Odnośnie fragmentu – jak na razie straszne banały, ale wierzę, że się rozkręcisz. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Dziękuję za przeczytanie i komentarz Elanar ten tekst jest zarysem historii, którą chcę przedstawić, tzw prologiem. 

Hej:) Jak dla mnie trochę za dużo informacji jest w tym prologu mimo wszystko. Chyba lepiej by było jednak część tych informacji przemycić już w fabule. 

Ja bym w tym dłuższym tekście zrezygnował jednak z tego prologu, nie ma w nim tak naprawdę nic istotnego, czego by się nie dało opisać znacznie krócej, dodając do pierwszego, czy kolejnego rozdziału.

Nowa Fantastyka