Nigdy nie chciałem skończyć w ten sposób. Wiecie, miałem marzenia – proste, zwyczajne, może wręcz banalne dla wielu z was. Myśląc o przyszłości, zawsze wyobrażałem sobie mały domek gdzieś za miastem, najlepiej pod lasem, a w nim kochającą żonę, dzieci, jakiegoś psa albo nawet dwa. Na pewno nie widziałem smutnego pokoju w małej klitce na dziesiątym piętrze i pętli zaciśniętej na szyi.
Nie tak. Może zacznijmy jakoś sensowniej, od początku. Nazywam się Grzegorz Balcar i jestem… Jestem pracownikiem AnthroPhage. No, może raczej byłem. W gruncie rzeczy nie złożyłem nigdy formalnego wypowiedzenia, ale to już chyba nie ma znaczenia, prawda? Nic nie ma już znaczenia. W każdym razie spędziłem w tej firmie kilka ostatnich lat. Nie byłem nikim ważnym – ot, jedna z wielu mrówek zajmująca się dostawami. Praca jak każda inna, tak wtedy myślałem.
Pewnie słyszeliście o AnthroPhage. Musieliście, jeśli nie żyjecie pod pieprzonym kamieniem. Oni zaczęli całą tę modę na neokanibalizm. Zakazany owoc, po który w końcu mogliśmy sięgnąć bez żadnych konsekwencji – ludzkie tkanki hodowane przemysłowo w celach spożywczych. „AnthroPhage. Jesteś tym, co jesz!”. Ha! Co mogło być w tym złego? W końcu od lat produkujemy w ten sposób mięso.
Zwykłe żarcie było zbyt proste, ludziom wciąż było mało, to pojawiły się te wszystkie limitowane serie. Masz ochotę na kotlet z gwiazdy rocka? Żaden problem! A może chciałbyś obejrzeć najnowszy wirtual z ulubioną aktorką, zajadając się jej żeberkami? Nic prostszego! Nawet cholerny papież, nie pamiętam teraz, którego z kościołów, wypuścił swoją linię. Wyprzedała się w kilka godzin. Godzin! Najbardziej wymagający klienci mogą dziś złożyć specjalne zamówienie i uraczyć znajomych własną golonką. Ale tym pojebom z zarządu ciągle mało. Ponoć chcą teraz klonować mięso zmarłych ludzi, tylko ich prawnicy jeszcze nie zdołali przepchnąć odpowiednich przepisów.
W każdym razie produkty AnthroPhage są popularne. Bardzo popularne. Sam… sam kilka razy próbowałem. Oczywiście najtańszych wersji, nic wymyślnego. Ciągle jednak o tym myślę. Czuję ten smak. Wiecie, najgorsze jest to, że naprawdę mi smakowało.
Mówiłem już, że przez kilka lat pracowałem przy transporcie tego mięsa? Odpowiadałem za załadunek dostawczaków. Okropna nuda – większość zadań i tak była zautomatyzowana, a ja tylko nadzorowałem całość i sprawdzałem cholerne tabelki. Płacili jednak dość dobrze, bym nie musiał narzekać. Kiedy zaczynałem, AnthroPhage było tylko trochę więcej niż obiecującym start-upem. Firma jednak rozwijała się w zawrotnym tempie. Nowe zamówienia, nowe rynki, nowa siedziba – wszystko szło w dobrym kierunku i uczyniło z AnthroPhage giganta. Dla mnie niewiele się zmieniło. Trochę więcej obowiązków, trochę lepsze pieniądze, ale na każdy szczebel kariery, który udało mi się zdobyć, wyrastały nade mną trzy kolejne. Trudno, pogodziłem się z losem.
Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że coś w tym wszystkim nie pasuje. W teorii system działał świetnie – firma zaliczała kolejne rekordy – coś jednak nie dawało mi spokoju. Nie jestem może zbyt bystry, ale, jak wspominałem, moja praca nie była wymagająca, miałem więc dość czasu, żeby poukładać to sobie w głowie.
Po prostu wszystko szło za dobrze. Sprzedawaliśmy za dużo mięsa. Dużo więcej, niż byliśmy w stanie wyprodukować. Obroty ciągle rosły, AnthroPhage stawiało nowe magazyny, ale nie dość laboratoriów. Wiedziałem, ile zwykle wytwarza jeden ośrodek, wiedziałem też, ile jest takich obiektów i prosta matematyka dowodziła, że przynajmniej połowa mięsa musiała pochodzić z innego źródła.
Zachciało mi się bawić w jebanego detektywa. Żyłbym sobie w błogiej nieświadomości i za kilka lat może dorobiłbym się tego cholernego domku pod lasem. Ale nie, ja wbiłem sobie do tępego łba, że jestem na tropie jakiejś grubej sprawy! Jasne, miałem rację, ale co z tego? Sądziłem, że AnthroPhage sprzedaje na lewo mięso odzwierzęce. Jakoś nie pomyślałem, że po kilku głośnych sprawach dotyczących podróbek wszystkie produkty neokanibalistyczne muszą przejść testy genetyczne. Myślałem, że jak wygrzebię kilka brudnych sekretów, to ci na górze dobrze zapłacą mi za milczenie. Tylko się trochę, kurwa, przeliczyłem ze skalą.
Kilka zaległych przysług, kilka kłamstw, kilka łapówek i, niestety, udało mi się zdobyć kartę do jednego z tych nowych magazynów. Poszedłem tam nocą. Wziąłem latarkę i kamerę, żeby mieć dowody. Nie, nie pokażę wam tego nagrania. Nie mam go, nic nie nagrałem. Nie miałem jaj. To, co zobaczyłem w środku… Ja… Kurwa, to byli ludzie. Nie ludzkie hodowle tkankowe, nie jakieś sprowadzane na lewo mięso odzwierzęce, tylko ludzie. Prawdziwi. Kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi. Nawet… Nawet dzieci. Wypełniali cały magazyn. Rzędy, rzędy nagich, wypatroszonych ciał wiszących pod sufitem na stalowych hakach. To byli ludzie, ale odarci ze wszystkiego, co ich nimi czyniło. Ludzie…
Porzygałem się i uciekłem.
Jak utrzymują to wszystko w tajemnicy? Pewnie dobrze płacą tym, którzy wiedzą, a nie ma ich tak wielu, bo całą obróbką zajmują się maszyny. Nieważne. Ważne jest tylko to absolutne ohydztwo, którego dopuściła się firma. Którego dopuściliśmy się wszyscy, chcemy tego czy nie. Plugawa skaza, o której nie da się zapomnieć i której nie da się ignorować.
Na samą myśl o tym, że zjadłem innego człowieka, czuję, że znów się porzygam. Odkąd uciekłem z tego magazynu, nie byłem w stanie nic przełknąć. Nie byłem w stanie spać ani nawet przez chwilę zapomnieć o tym horrorze. Świadomość, że brałem w tym udział, że codziennie zarządzałem setkami ciężarówek pełnych ciał, tylko wszystko pogarsza. Nie dam rady. Nie jestem w stanie patrzeć na innych ludzi i nie chcę patrzeć na świat, który żywi się własnymi dziećmi. Wiem jednak, że nie mogę zabrać tej wiedzy ze sobą. Macie prawo o tym wiedzieć. Macie obowiązek o tym wiedzieć.
Zróbcie z tym, co chcecie. Mnie już to nie dotyczy.
***
Adam Pierce, prezes AnthroPhage, wpatrywał się w milczeniu w nogi wisielca wierzgające dziko na ekranie.
– Kiedy pojawiło się nagranie? – zapytał w końcu spokojnym głosem.
Sekretarz zerknął na wyświetlacz.
– Dwadzieścia minut temu.
– Damy radę to zdjąć?
– Będzie trudno. A nawet jeśli się uda, i tak miliony ludzi na świecie zdążyły to obejrzeć i skopiować.
Prezes zabębnił palcami o mahoniowy blat biurka.
– PR już nad tym pracuje?
– Tak jest.
– Jakieś propozycje?
Sekretarz uruchomił odpowiednie okno na ekranie.
– Odradzają bezpośredni atak na Balcara, część opinii publicznej od razu stanie po jego stronie. To byłoby, proszę mi wybaczyć słaby żart, wizerunkowe samobójstwo.
– Tyle to sam wiem – rzucił prezes. – Nie za to płacę im kosmiczne pensje. Jakieś konkrety?
– Możemy ogłosić, że był niezrównoważony. Kupienie paru ekspertyz, jakoby Balcar od lat miał być pod opieką psychiatrów, nie powinno być trudne. Kilka dni temu odstawił leki, paranoja, samobójstwo, prosta narracja. Nie każdy w nią uwierzy, ale będzie dość dobra, by inne podejrzenia przenieść do kategorii teorii spiskowych.
– Niezbyt finezyjne, ale powinno być skuteczne. – Pierce wyraźnie się rozluźnił. – Coś jeszcze?
– Hm… – Sekretarz przez chwilę studiował ekran w milczeniu. – Sugerują, żeby wyprodukować więcej takich nagrań. Nie wszystkie muszą kończyć się samobójstwem, ale wszystkie powinny być utrzymane w tym samym tonie. AnthroPhage sprzedaje prawdziwe, ludzkie mięso, wielki spisek, afera stulecia. Trzeba będzie wypuścić je dość szybko, doprowadzić atmosferę do wrzenia. A potem ujawnić, że to wszystko było akcją reklamową, podsumowaną sloganem w stylu „AnthroPhage. Nie uwierzysz, że to tylko syntetyk”.
– Odważne. Ryzykowne. Ma potencjał. – Prezes uśmiechnął się szeroko. – Oczywiście sam slogan do wymiany, ale cała akcja może nam się opłacić. Powinniśmy jeszcze tylko podziękować temu Balcarowi.
– Tak?
– Dowiedz się, do której kostnicy trafił i wyślij kogoś po jego ciało. Jeszcze dzisiaj ma trafić na taśmę.
Michał Puchalski, styczeń 2020