- Opowiadanie: senemedar - Kacper

Kacper

Nie po drodze mi było ostatnio z pisaniem, z wielu przyczyn. Zero i jego Cyberpunkowy świat poszedł w odstawkę.

Ostatnio jednak – po urodzinach mojego syna – weszło mi do głowy opowiadanie, którego nijak pozbyć się nie mogę, muszę więc przelać je na … ekran monitora? Pierwszy fragment ku uciesze i ocenie.

Oceny

Kacper

1.

Jej świat skończył się po raz drugi pewnej listopadowej nocy. Leżała wtedy w łóżku i przewracała się z jednego boku na drugi, lecz sen nie przychodził. W głowie kołatały się setki różnych myśli i zawsze, kiedy udało jej się zepchnąć je w głąb umysłu i zamknąć tam, jakimś cudem ta jedna zawsze umykała, by od nowa zacząć ją dręczyć: to już jutro jest druga rocznica jego śmierci. Spojrzała na szarawe cyfry widoczne w kącie ekranu elektronicznej, dziecięcej kamery– 1:35 nad ranem. Dzisiaj, poprawiła się w myślach. To już dzisiaj. Poczuła jak do oczu nabiegają łzy i nim zdążyła to sobie w pełni uświadomić, łkała już bezgłośnie do poduszki.

Do tej pory nie wie, jak to się stało, że Kacperek owinął sobie kocyk tak ciasno wokół szyi i głowy. Oglądając z mężem film, spoglądała często w ekran dziecięcego monitora tylko po to, żeby zobaczyć jak niespełna roczne dziecko leży w swoim łóżeczku co rusz to w innej pozycji. Potem rytualne zmywanie po kolacji – „zerknij tam czasem w kamerę, Leszek, czy z małym wszystko OK…”

Nie zerknął, w pełni pochłonięty kolejnym odcinkiem sensacyjnego serialu o żołnierzach sił specjalnych w Afganistanie.

Skończyła zmywanie, uporządkowała kuchnię, złapała jeszcze kawałek kabanosa z lodówki i wróciła do pokoju by spojrzeć w monitor: mały śpi spokojnym snem jedenastomiesięcznego dziecka. Coś jednak nie dawało jej spokoju, więc podniosła urządzenie z niewielkiej konsoli przyklejonej do ściany tuż obok łóżka. Maluch leżał w pozycji identycznej do tej sprzed godziny, ale to jeszcze o niczym nie świadczy, prawda? Ale gdzie jest jego głowa? Gdzie on ma twarz? Gwałtownie odstawiła monitor na stolik i ruszyła szybkim krokiem w kierunku schodów prowadzących na górę. Szybkie kroki odbijały się echem po raczej skromnie urządzonym domu. W lewo, drugie drzwi, do pokoju dziecka. Jej miniaturowa sylwetka pojawia się w ekranie leżącego na podłodze monitora – musiał spaść, kiedy niezdarnie odstawiała go na stolik – unosi kołderkę, z niemałym trudem odwija kocyk zawinięty ciasno wokół głowy dziecka. Jej nagły krzyk, zdublowany przez niewielkie głośniczki urządzenia, wypełnia przestrzeń:

– Kacper! Leszeeeek!! Kaaacpeeeer!! Leszek…!

To wtedy właśnie jej świat skończył się po raz pierwszy. Zaraz potem skończyło się także jej małżeństwo.

 

2.

Nie podejmowała żadnych specjalnych kroków, aby odsunąć od siebie swojego męża, ale też – pogrążona w głębokiej żałobie – nie dawała mu do zrozumienia, że jest w stanie mu kiedykolwiek wybaczyć, bo też nigdy nie była na to gotowa. Część jej głowy – ta malutka, bardziej racjonalna – tłumaczyła tej drugiej, większej części, że to przecież niczego by nie zmieniło. Zerknął – nie zerknął. Mały leżał w tej samej pozycji, więc patrzenie w kamerę w niczym by nie pomogło – nie obudził się, można oglądać dalej; chwila spokoju przedłużona o kolejne minuty… To nie jest jego wina, on przecież nie owinął mu tej cholernej szmaty wokół głowy! Ale może by się zorientował, że ten kocyk, to jednak trochę za ciasno, że może mały zbyt długo jednak w jednej pozycji, że może coś, jakoś… Tak niewiele było potrzeba. Tylko tyle i aż tyle. Nie. Nigdy mu tego nie wybaczy.

Po niedługim czasie jej otępiałość zaczynała słabnąć, ustępując miejsca wrogości, czy wręcz – nieco później – jawnej agresji. On się starał, uspokajał, zaklinał, uspokajał, błagał, uspokajał, tłumaczył… Ona – wręcz przeciwnie. Każdy jego gest był dla niej niczym najgorsza obraza, każda oliwna gałązka niczym bat smagający jej nagie plecy, każde słowo niczym najgłośniejszy krzyk. Nie starała się, nie uspokajała, nie tłumaczyła – ba, w ogóle się nie odzywała! Każda ich interakcja kończyła się jej pięściami walącymi w jego ciało, ręce, nogi, twarz. Całe dnie spędzała w sypialni Kacperka, tuląc ciasno do siebie jego poduszeczkę, z której dosyć szybko wywietrzał jego zapach, zastąpiony przez odór jej od dawna niemytego ciała; zdawała się tego nie zauważać, bądź to bezgłośnie łkając, bądź to rzucając się z dzikimi okrzykami po niewielkim pokoiku.

Nie odzywała się, kiedy przyszli po jego ciało, kiedy zabierali jej to, co miała najdroższego, kiedy składali niewielką trumnę do wykopanej w dziury ziemi, kiedy wreszcie przychodzili do niej by złożyć kondolencje („Tak mi bardzo przykro”, „To jest takie niesprawiedliwe”, „To nie jest niczyja wina, to po prostu niefortunny wypadek”.) Nie odezwała się nawet, kiedy odgrażał się, że odejdzie…

Gdy w końcu to zrobił – równo cztery miesiące po śmierci ich dziecka, prawie dotarło do niej, że powinna chyba jednak coś zrobić, postarać się mimo wszystko wziąć w garść. Kiedy po kolejnym maratonie kilku dni spędzonych ciągiem u wezgłowia pustego, dziecięcego łóżeczka zeszła wygłodniała i mizerna po schodach, trzymając się kurczowo poręczy by z nich nie spaść, jej oczom ukazał się niecodzienny widok: zawartość trzech komód leżała w wielkim nieładzie na środku pokoju dziennego, przywalona połamanymi szufladami. Sztućce i trójkątne kawałki ceramiki i szkła, które jeszcze niedawno były talerzami, szklankami i miskami, zalegały na kuchennej posadzce, wymieszane z zawartością kuchennych szafek, teraz otwartych na oścież i straszących pustymi półkami; jedna para drzwiczek zwisała smutno, na wpół wyrwana z zawiasów, szuflady w całości wysunięte. Część obrazów – zerwana ze ścian razem z hakami, na których wisiały – walała się po podłodze w holu. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że to nie było włamanie – drzwi i okna były zamknięte, zasłony szczelnie zaciągnięte. W półmroku późnego popołudnia zauważyła, że poza przedartą na pół fotografią, wśród rzeczy walających się po podłodze nie było niczego, co należało do niego. Zostało tylko to, co było jej własnością: ubrania, kosmetyki i wspomnienia. Potrząsnęła głową w daremnej próbie strząśnięcia kłębów waty okalającej jej umysł. (Zupełnie jak kołderka ciasno okalająca jego śliczną główkę, pomyślała). Nagle przypomniała sobie hałasy, jakie jakiś czas temu dochodziły do niej z mieszkania. Jakże łatwo jest ignorować rumor, wrzaski, i przekleństwa, kiedy jest się pochłoniętym własną rozpaczą…

Jej wzrok przykuwa wyrwana z brulionu kartka papieru leżąca na przekrzywionym, wysuniętym niemalże na środek kuchni stole – jedyna rzecz, która nie znajdowała się na podłodze. Jak przez mgłę pamięta jak podchodzi do stołu, jak resztki zastawy chrzęszczą cicho pod jej stopami, jak rozedrganą ręką sięga po kartkę papieru i jak podnosi ją do przekrwionych, zapuchniętych oczu. Mimo otępienia bez trudu rozpoznaje jego charakter pisma – równe i zamaszyste, pochylone na prawo pismo. Tylko cztery słowa.

 

„Ja też straciłem dziecko”.

 

Cztery słowa, by na zawsze zapadła się w sobie. Jeżeli miała jeszcze jakiekolwiek resztki nadziei („nadziei na co, ty głupia cipo?!” wrzeszczy coś w jej głowie), to właśnie uleciały one w nicość. Usiadła ciężko na zaśmieconą podłogę i zaniosła się płaczem. Lecz tym razem nie był to bezgłośny szloch jaki towarzyszył jej przez kilka ostatnich miesięcy, nie. Tym razem był to dziki, oczyszczający, w-końcu-do-mnie-dotarło rodzaj płaczu, bez teatralnych gestów, bez łez i bez drgających ramion. Tylko bezdenna rozpacz, rozwarta w koszmarnym grymasie i czerwieniejąca coraz bardziej twarz i ogłuszający wrzask przeradzający się powoli w monotonne wycie.

 

3.

Gdyby ktoś zapytał ją teraz dlaczego, czy, jak albo kiedy posprzątała dom, nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Jej ciało poruszało się niczym na auto-pilocie. Chyba ktoś ją odwiedzał – przed oczami ma Patrycję, swoją najbliższą i jedyną przyjaciółkę, która coś jej tłumaczy podniesionym nieco głosem; albo stoi przed otwartą lodówką, upychając do jej wnętrza smakołyki wyciągnięte z białej, jednorazowej reklamówki; albo zmierza w kierunku wyjścia, ze złością szarpiąc za leżącą w holu przy stojaku na parasole torebkę, krzyczy coś by w końcu gwałtownie otworzyć drzwi i – równie gwałtownie – zatrzasnąć je za sobą; albo stoi przy kuchence, zapamiętale mieszając w stojącym na palniku garnku, jednocześnie gestykulując drugą ręką do nieprzerwanego potoku słów wylewającego się z jej ust. Potem niski, pucułowaty pracownik opieki społecznej w wygniecionym garniturze wypytujący o to jak jej się żyje po wypadku, i że gdyby coś nie tak to niech się zgłosi do lecznicy na… na… (Piłsudskiego?) a tam na pewno ktoś się nią zajmie, i że tak, że wszystko będzie dobrze, że ludzie podnoszą się ze znacznie gorszych tragedii i potrzeba tylko czasu, że życie ma to do siebie że po prostu toczy się dalej. Jeszcze później listonosz wciskający jej coś do ręki, no niech Pani weźmie ten długopis, bo to za potwierdzeniem obioru, podpis Pani potrzebuję, no bierz ten długopis cholera jasna, przepraszam, nie powinienem, to nieprofesjonalne… Wszystko to niczym pojedyncze klatki ze zniszczonej kliszy, bez ładu czy chronologicznej kolejności.

Coś przerwało ten potok myśli na tyle gwałtownie, że aż usiadła na łóżku. Zamrugała oczami, oślepiona, mimo iż przez zaciągnięte, grube zasłony do pokoju z trudem wlewało się światło ulicznej lampy i panował niemal głęboki półmrok. Bezradnie rozglądała się po pokoju próbując zebrać myśli, aż jej wzrok padł na białą poświatę emanującą z leżącego na podłodze pod ścianą dziecięcego monitora. Znowu to usłyszała: najpierw seria cichych trzasków dochodzących z urządzenia, później nieco głośniejszy, jednostajny szum. Wydawało się jej, że w tym szumie jest coś jeszcze, jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Przechyliła nieco głowę, mrużąc bezwiednie oczy by skupić się na dochodzących z niewielkiego urządzenia odgłosach. Hałas przybrał nieco na sile, przeobrażając się w monotonną, przeciągającą się w nieskończoność zgłoskę:

– Mmmmmmmmmmmmmm…

Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy a dłonie i stopy momentalnie stają się zimne niczym sople lodu. Włosy na karku uniosły się do pionu, niczym dobrze wyszkoleni żołnierze stający na baczność przed oficerem dokonującym inspekcji.

– Mmmmmmmmmaaaaaaaaa…

– Ah! – wyrwało jej się. Nie licząc płaczu, pierwszy dźwięk jaki wydała z siebie do miesięcy.

Za oknem uliczna lampa rzucająca do pokoju szarawe światło mrugnęła bezgłośnie dwa razy i zgasła. Jedynym źródłem światła w pokoju stał się leżący na podłodze przy ścianie dziecięcy monitor. Skupiła się na nim, bezwiednie klękając na łóżku by zobaczyć obraz na ekranie. Opierając ręce na brzegu łóżka wyciągnęła szyję, nie zobaczyła jednak niczego poza idealnie białym prostokątem światła. Nagle ekran zgasł, po raz ostatni wydając z siebie cichy trzask, który w pustym, sennym pokoju zabrzmiał niczym wystrzał z pistoletu.

– AH! – krzyknęła ponownie, jednocześnie podskakując na łóżku i prostując się niczym struna.

Serce waliło jej gwałtownie w klatce piersiowej. Przez dłuższą chwilę mrugała, bezskutecznie próbując przyzwyczaić wzrok do niemal całkowitej ciemności panującej w pokoju, jednocześnie nasłuchując w napięciu kolejnych odgłosów. Poddała się w końcu i po omacku, bardzo powoli przesunęła się na skraj łóżka, by wyciągniętą na oślep, lekko drżącą ręką próbować znaleźć włącznik nocnej lampki. Ku swojemu zaskoczeniu zrobiła to dosć szybko.

– Ahhh… – wyrwało jej się po raz trzeci, kiedy pokój zalała fala żółtego światła zmuszając ją do zmrużenia oczu.

Czym prędzej rzuciła się by podnieść z podłogi urządzenie, które jeszcze przed chwilą niemal przyprawiło ją o zawał serca. Długo, bardzo długo wpatrywała się w czarny, pusty prostokąt ekranu. Miała wrażenie, że pustka wyświetlacza wpatrywała się w nią równie intensywnie.

Koniec

Komentarze

Senemedarze, fragmenty nie cieszą się powodzeniem wśród użytkowników tego portalu. Mało kto chce tracić czas na lekturę tekstu, nie mając gwarancji, że kiedykolwiek doczeka się dalszego ciągu. Dlatego lepiej zamieszczać skończone opowiadania, niż ciąć je na kawałki.

Ponadto fragmenty nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiązku ich czytać. Nie mogą też być nominowane do piórka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za informacje, będę miał na uwadze. Nie miałem jeszcze zbyt wiele do czynienia z publikowaniem na tych stronach.

Wiele powiedzieć nie mogę, po tak krótkim fragmencie, ale może to się przyda. Po pierwsze interpunkcja. Zdania piszesz długie i bez dobrej interpunkcji czytało się je ciężko. Spróbuj przeczytać to na głos i wyłapać miejsca, gdzie wypadałoby wziąć oddech, albo podzielić chociaż część na krótsze. Po drugie, osobiście nie jestem zwolennikiem ciągłego opisu, tekst szybko robi się monotonny i nużący. Mogłeś wrzucić jakieś fragmenty rozmów kobiety z mężem, albo to, co jej sąsiadka mówiła.

Uwaga! Spoilery w komentarzach! Czytasz na własną odpowiedzialność

Oceniam tylko ten zamieszczony fragment jako całość. Zajrzałem, bo zachęcił mnie tag horror, ale… Dla mnie to było po prostu nudne. Bardzo prosta sytuacja, sam fragment niby nie za długi, ale i tak się dłuży w czytaniu.

Nowa Fantastyka