- Opowiadanie: Bellatrix - Obiecaj, że nie zaśniesz, nim spełnią się twe sny

Obiecaj, że nie zaśniesz, nim spełnią się twe sny

Oda­no­ni­mi­zo­wa­ne, wy­ni­ki ogło­szo­ne, więc już mogę:

Ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia dla Chro­ści­ska, który tym kon­kur­sem zmo­ty­wo­wał mnie do od­rdze­wie­nia pióra! :)

[update 14-03-2020] – wstawiona wersja po poprawkach. Z podziękowaniami dla Tarniny za dogłębne przeoranie tekstu <3 i dla Irki_Luz za nominację :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Obiecaj, że nie zaśniesz, nim spełnią się twe sny

Mag był dzieciakiem. Jego niesłowność objawiała się w najgorszych momentach, tym razem na dzień przed startem. Wojownik Crash oraz Ginger, smukła kapłanka z kwiatami we włosach, stali przed wejściem do karczmy w Sobótce, gdy Lankas przekazał im ponurą wiadomość.

– No to trzy-zero dla naszego czarującego kolegi – oznajmiła Ginger, zupełnie niepasującym do jej wyglądu, przydymionym tenorem. – Wiem, dobry jest. Ale za to, ile razy nas wystawił, wywaliłbym go z klanu.

– Może zmieni zdanie? Bez maga będziemy jak dziwki bez alfonsa.

– Ta. Nikt nam nie zabierze połowy kasy i nie wyśle do boju, samemu bezpiecznie chowając się z tyłu.

Łucznik Lankas, lider klanu, potrząsnął głową i spojrzał tęsknie w stronę białych zboczy Ślęży. Zimowa sceneria z delikatnie podkręconymi kolorami wywoływała dziwną melancholię. Dawno nie widział prawdziwego śniegu.

– Rodzice mu zabronili. A maraton jest zbyt długi, żeby dał radę się postawić i nie stracić dostępu. Cztery dni, praktycznie bez przerw na sen, nie ma szans.

– To co robimy? We trójkę, bez maga, nie dotrzemy nawet do kapliczki Wang.

– Wrzuciłem właśnie notkę na tablicę ogłoszeń – mruknął Lankas. – Może się znajdzie sensowny mag solo.

– Chcesz to zrobić z jakimś losem?

Nie odpowiedział od razu, bo i co miał im powiedzieć. Że tak, zrobi to z kimkolwiek, bo e-sport stanowi sens jego życia? Że nie ma szkoły, pracy, dziewczyny i nie może wstać z łóżka? Nie znosił wspominać o swoim kalectwie, nienawidził, gdy się nad nim litowali. Z całego klanu wiedziała tylko Ginger, która nie znała litości, podobnie zresztą jak większości uczuć.

Mógłby powiedzieć, że marzył o takim wyzwaniu, odkąd zanurzył się w świat eSeFa, jak potocznie nazywano Sudecką Fantasy. Albo, że potrzebuje kasy, co w sumie się zgadzało. Aparatura kosztowała, ubezpieczenie nie pokrywało wszystkich opłat. Dla rodziców był dużym obciążeniem, a za zwycięstwo płacono naprawdę dobrze.

Zanim znalazł słowa, by odpowiedzieć Crashowi, nieopodal zamigotał zielonkawy portal. A za chwilę drugi i trzeci. Magowie odpowiedzieli na wiadomość.

 

#

 

Zgłosiło się ich w sumie kilkunastu. Większości podziękowali po krótkiej rozmowie. Została czwórka: dwóch rarogów, płanetnik i tęsknica, Yela. Tak przynajmniej głosił zbyt jaskrawy napis nad jej postacią. O ile mag-raróg był najczęściej spotykany ze względu na punkty do ognia, a płanetnik potrafił osłonić drużynę przed wiatrem i burzą, o tyle tęsknicy w roli maga chyba jeszcze nie widzieli. W ogóle mało kto grał tęsknicami, bonusy rasowe nie rekompensowały niewielkiej liczby punktów życia.

Zaciekawiony Lankas zerknął na jej ranking. Nie powalał, godzin gry miała niewiele. Brak przynależności klanowej. „Czemu nie odrzuciliśmy jej od razu?”, przemknęło mu przez głowę.

– To mój smerf – wyjaśniła szybko, orientując się, że sprawdził statystyki. Cichy, lekko zawodzący głos Yeli nie był głosem jej właściciela tylko standardowo przypisanym postaci. Albo ukrywała prawdziwą tożsamość, albo była zwykłym noobem.

– A czemu nie grasz firstem? – spytał odruchowo.

– Sprzedałam.

Jeden z rarogów, ten z najwyższym rankingiem z całej czwórki, rzucił coś o traceniu czasu i się wylogował. Yela zerknęła na dwóch pozostałych magów, po czym przeniosła wzrok z powrotem na Lankasa.

– Musicie wziąć mnie, nie pożałujecie – oznajmiła stanowczo. – Ze mną drużyna będzie niepokonana.

Ginger uniosła jedną brew, w milczeniu czekając na dalsze argumenty.

– Zaraz, jak to, czemu ciebie? Mam wyższy ranking i lepszy skill! – zaprotestował płanetnik.

– W zimowej scenerii bossowie pewnie będą wrażliwi na ogień – wtrącił zniecierpliwiony raróg. – Każdy wie, że mag-raróg jest najlepszy.

Yela dostrzegła, że jej pozycja słabnie, a zarówno łucznik, jak i wojownik wahają się między rarogiem a płanetnikiem. Musiała przekonać ich do siebie. Jak najszybciej. Rozpięła dwa górne guziki szaty i zawołała:

– A ja jestem dziewczyną. Prawdziwą. Oferuję każdemu z drużyny niezapomniane szczytowanie i nie mam na myśli szczytu Ślęży. Choć to też.

„Wariatka albo zboczeniec” – pomyślał Lankas, przekonany, że koledzy myślą tak samo.

– Bierzemy tęsknicę – zakomunikowała Ginger.

Crash z największym niesmakiem, na jaki pozwalał interfejs, skrzywił się i spytał:

– Serio, Ginger? Chcesz się męczyć cztery dni z nieogarniającym magiem dla cybernumerka?

– Zwariowałeś, jakiego cybernumerka? Wiesz, co nam będzie najbardziej potrzebne po kilku dobach grania?

– Yyy… sen?

– Wieczna Tęsknota! – tenor nagle przeszedł w grzmiący baryton. – Bonus rasowy, premia dla całej drużyny, tym większa, im dłużej tęsknica jest bez przerwy w grze!

Na chwilę zapadła cisza. Pierwszy nieśmiało wtrącił się płanetnik:

– Żeby Wieczna Tęsknota cokolwiek dawała, trzeba aktywnie grać co najmniej dwie doby. Hełmy rejestrują czynność mózgu, wykryją nawet króciutką drzemkę, a nikt nie da rady tyle bez przerwy.

– Chyba że bot – dodał raróg. – Ale za cyfrowe wspomaganie dostaniecie wszyscy bana.

– Ja dam radę. Nawet dłużej, cały maraton. – Yela bezbłędnie wyczuła swoją szansę. – A wy jaki macie pomysł na zwycięstwo?

Płanetnik ani raróg nie mieli żadnego.

– Yela, witamy w drużynie – zdecydował Lankas.

 

#

 

Na niebie widniały setki jaskrawych wiadomości, a w lokacji startowej przewijał się tłum zawodników. Kupowali mikstury, magiczne jabłka, fiolki z maną. Samotni łączyli się w drużyny na ostatnią chwilę. Teamy klanowe trzymały się razem, patrząc z góry na tych pierwszych, jak na mięso armatnie, chociaż maraton wykluczał walki między graczami. A nawet kontakt między rywalizującymi drużynami.

Crash, wojownik-wilkołak. Ginger, kapłanka-wiła. Yela, mag-tęsknica. Lankas, łucznik-człowiek, lider drużyny.

Lankas uzupełnił kartę zgłoszenia. Gdzieś w głębi czuł, że dokonał dobrego wyboru, a Yela do nich pasuje.

„Bo wszyscy jesteśmy popieprzeni” – skonstatował. – „Ja żyję już tylko w grze, Ginger nie potrafi nawiązać żadnej relacji poza wirtualem, a i tu średnio jej wychodzi, Crash ma żółte papiery, a nowa zaoferowała własne wdzięki za przyjęcie do drużyny, za to chowa się pod sztucznym głosem i twierdzi, że sto godzin bez zmrużenia oka to dla niej pestka”.

– To jaki jest plan, kapitanie? – Yela radośnie wyskoczyła z portalu przy sobótkowej karczmie w migoczącej jak choinka ultrarzadkiej pelerynie. Ginger zmierzyła ją takim spojrzeniem, że gdyby tylko Lankas nie wiedział na pewno, że kapłanką steruje do bólu racjonalny chłopak, pomyślałby, że jest zazdrosna. O wirtualny przedmiot, który nic – poza wyglądem postaci i zawartością portfela właściciela – nie zmieniał.

– Startujemy stąd, za pół godziny. Wchodzimy na Ślężę przez Wieżycę. Nie szukamy potworów i nie przeciągamy walk, zależy nam na czasie, a nie na zdobywaniu expa. Po pokonaniu bossa zabieramy Pierwszy Klucz, biegniemy sto dwadzieścia kilometrów do kapliczki Wang, żeby się podleczyć i uzupełnić fiolki. Optymistycznie zakładam, że czterdzieści dwie godziny wystarczą. Na Śnieżkę wchodzimy szlakiem niebieskim do Rozdroża i stamtąd przez Zakosy na szczyt. W Samotni możemy chwilę odpocząć, tam strefa wolna od potworów. Boss na Śnieżce pewnie będzie trudny. Jak damy z nim radę, to zgarniamy Drugi Klucz i biegniemy kolejne sto dwadzieścia kilometrów do Kletna, wbiegamy na Śnieżnik, pokonujemy ostatniego bossa i dostajemy portal tu, do Karczmy w Sobótce. Jesteśmy pierwsi, zgarniamy medale, chwałę i nagrody. Tak w skrócie wygląda plan.

– Brzmi nieźle. – „Nowa” uśmiechnęła się szeroko i szczerze.

– Pamiętajcie, żeby nie szarżować. – Ginger oderwała wreszcie spojrzenie od peleryny Yeli. – Mogę nie zdążyć z leczeniem, a śmierć oznacza respawn w Sobótce. Jesteśmy trójką zasięgowych plus jeden tankujący wojownik i on ma pierwszeństwo, jeśli chodzi o uzdrawianie. Walka z własnym organizmem będzie nie mniej ważna od walk z bossami. Tęsknica, przygotuj sobie baniak z kawą przy fizycznym ciele, liczymy na twój bonus.

– Nie zasnę, nie martwcie się.

„Skąd ta pewność?” – pomyślał Lankas. Sam, choć leżał w łóżku rehabilitacyjnym podpięty do kroplówki, cewnika, respiratora i innych rurek obsługujących całą fizjologię, obawiał się, że nie wytrzyma bez choćby krótkiej drzemki. Niedawne poczucie, że podjął właściwą decyzję, wybierając do drużyny Yelę, zaczęło się chwiać. – „Prawie nic o niej nie wiemy. Choć tyle samo wiedzielibyśmy o każdym, przyjętym na dzień przed”.

Rozważania przerwało odliczanie. Drużyny zostały rozdzielone na osobne serwery.

Zostali we czwórkę. Zabazgrane niebo zresetowało się i wyczyściło do kryształowego błękitu, tylko w dolnym rogu pola widzenia odliczał się czas do startu. Gwar ucichł. Pozostał tylko łagodny szum wiatru i chrzęst śniegu pod butami. Tryb realmode, odwzorowanie terenu, dźwięków, nawet pory dnia i pogody maksymalnie zbliżone do rzeczywistości. Na szczęście, nie dotyczyło to temperatury, bo by pozamarzali w tej scenerii.

Nad głowami rozbłysnął upragniony napis START.

Ruszyli śmiało przed siebie, w las pokryty lśniącą w słońcu szadzią. Ten widok miał im towarzyszyć prawie do samego szczytu. Lankas odetchnął głęboko, poczuł rześki zapach górskiego poranka. Wspaniale było móc czuć chłód, zapachy i fizyczne zmęczenie tak, jak kiedyś, w zupełnie innym życiu. Bywał w górach, ostatni raz poprzednią wiosną z przyjaciółmi, choć przed Sudecką Fantasy nie darzył gór jakimś szczególnym sentymentem. Choroba wiele zmieniła. Zmieniła też grono przyjaciół. Z tamtej nierozłącznej paczki nie pozostał mu nikt. Bez hałasu, bez dramatyzowania, stopniowo przestawali przychodzić i dzwonić. Zanikali również w jego pamięci, zupełnie jak mięśnie i włókna nerwowe. Tak było wygodniej. Oni nie musieli patrzeć na postępującą degradację kogoś, kto do niedawna pił z nimi piwo w studenckich knajpkach, on nie musiał patrzeć na litość i współczucie w ich oczach.

Z zamyślenia wyrwała go migająca w górnym prawym rogu pola widzenia czerwona kropka. Wróg w pobliżu.

– Kamienny mnich plus drobna świta. Niewielkie ryzyko, dużo expa – rzucił Crash.

Ginger wyciągnęła ręce w górę i śpiewnie zaintonowała zaklęcie Błogosławieństwa. Lankas wyjął strzałę i napiął łuk, czekając, aż przeciwnik pojawi się w zasięgu. Yela zatańczyła w seledynowym rozbłysku i wskazała dłonią stojącego z przodu Crasha. Seledyn posłusznie otoczył go Magiczną Zbroją.

Spomiędzy drzew wyłonił się pierwszy przeciwnik. Kształtem przypominał monstrualnej wielkości kręgiel. Za nim toczyło się pięć niewielkich kamieni, a wszystkich wrogów otulała czerwona poświata. Crash wykręcił mieczem młynka, zmuszając całą zgraję do ataku na siebie. Każdy cios eksplodował tęczą barw niczym fajerwerki. Lankas wycelował, ale zanim strzała opuściła cięciwę, poczuł na plecach przyjemny dreszcz. Yela rzuciła mu bonus do celności.

Uśmiechnął się pod nosem. Może jednak była dobrym nabytkiem? Ich klanowy mag zwykle nie kłopotał się wzmacnianiem kolegów, tylko sam walił ofensywnymi, próbując zgarnąć jak najwięcej doświadczenia i złota dla siebie.

Walka nie trwała długo, kilka strzał precyzyjnie trafiło w kamienne ciało Mnicha, resztę załatwił miecz Crasha. Kolorowe fajerwerki zgasły, a wszyscy zdobyli drugi poziom i trochę złota.

– Rozwijam Leczące Dłonie.

– Ulepszam Młynek.

– Biorę Truciznę. – Yela, widząc zdziwione spojrzenie reszty drużyny, wyjaśniła szybko. – Zatruję strzały kapitana, będą zadawały więcej obrażeń.

– No, no, ktoś tu ma słabość do naszego lidera – rzucił Crash, chowając miecz. – Tylko nie licz na wiele.

– Liczę jedynie na zwycięstwo w maratonie.

– To lepiej ruszaj w drogę, od startu minęło może pół godziny, a już tracimy cenne sekundy przez pogaduszki – wtrąciła się Ginger.

 

#

 

Wieżycę zaliczyli w dobrym czasie, mimo konieczności uporania się z kilkoma przerośniętymi popielicami. Z okien starej kamiennej wieży, od której szczyt wziął nazwę, wyleciało kilka nietoperzy, ale walka z nimi była krótka.

Na szczycie Ślęży czekali na nich Panna i Niedźwiedź. Crash, jak zwykle, ściągnął ataki na siebie, Lankas zadawał obrażenia celnymi strzałami, Yela i Ginger wspomagały. Boss nie sprawił dużego problemu, zwycięstwo i zdobycie Pierwszego Klucza okazało się stosunkowo proste. Niemniej prawdziwe wyzwanie dopiero się zaczynało. Zejście ze Ślęży i bieg na jakieś sto dwadzieścia kilometrów do podnóża Śnieżki. Zdani byli tylko na siebie i Kompas maga. Gdyby biegli w realnym świecie, trwałoby to góra dobę, ale w wirtualu po drodze czekały walki, poboczne eventy i inne utrudnienia. Pierwszym z nich było znalezienie wspólnego tempa biegu. Nie mogli się rozdzielać, odległość między postaciami przekraczająca sto metrów, skutkowała usunięciem z drużyny, bez możliwości powrotu. Co prawda, można było próbować dokończyć maraton, będąc przerzuconym na oddzielny serwer, ale pomyślne ukończenie solo graniczyło z niemożliwością.

– To teraz mamy trochę czasu na rozmowy – zauważyła Ginger. Zamykała stawkę, żeby mieć wszystkich na oku. – Nowa, spojrzałam w twoje drzewko umiejętności, czemu nie masz żadnego czaru ofensywnego, tylko same wspomagające? Ta Trucizna też nie była dobrym pomysłem.

– No, jak to, czemu, żeby supportować Lankasa – zarechotał Crash.

– Pytałam poważnie.

Yela odrobinę zwolniła, westchnęła ciężko i szczelniej otuliła chuderlawe ciało pelerynką.

– Nie chciałam wam mówić, ale pewnie i tak się wyda. Gram w to od niedawna. Nie miałam żadnego firsta. Nie umiem walczyć, potrafię tylko wspomagać.

– Że co?! – Lankas aż przystanął. – Okłamałaś nas?! Nie przyszło ci do głowy, że zniszczysz wysiłek trojga ludzi?! Chcieliśmy walczyć o zwycięstwo!

– Ja też chcę – powiedziała szeleszczącym szeptem, jakby miała się rozpłakać.

– Wow, Ginger, twój legendarny nos chyba cię zawiódł. – Crash zaśmiewał się do rozpuku. – No, to możemy się teraz wylogować i spokojnie iść spać. Albo ją wyrzucić i próbować to przejść bez maga.

– Nie. – Głos Ginger brzmiał spokojnie. – Nie ma sensu się poddawać, a bez Kompasu będziemy błądzić. Póki co, czas mamy niezły. Nauczymy ją, co ma robić. Droga na Śnieżkę jest długa, będzie dużo słabych przeciwników, poćwiczy na nich czary ofensywne.

Lankas już miał powiedzieć, że Ginger nie jest liderem i za bardzo się rządzi, ale, po szybkim przemyśleniu sprawy, uznał, że chyba ma rację. Yela zaś, z błyszczącymi z wdzięczności oczami, wyśpiewała dla Ginger Ochronną Tarczę.

– Zasada numer jeden. – Ginger pozostała niewzruszona. – Nie marnujemy niepotrzebnie many.

 

#

 

Zapadła noc, po niej nastał dzień i kolejny zmierzch. Drogę w ciemnościach oświetlał drużynie unoszący się nad głowami Lampion, kierunek wskazywał Kompas. Trasa była monotonna, prowadziła na ogół przez ośnieżone pola. Czasem trafiały się wioski, zamieszkane przez upiory. Yela posłusznie trenowała pod okiem Ginger. Szybko nauczyła się miotać Ogniste Kule, jakby chciała wszystkim udowodnić, jak bardzo jej zależy na akceptacji.

Lankas był zły. Głównie na siebie – że dał się tak podejść. Za bardzo ufał Ginger, choć parę razy jej niezbita pewność siebie wyprowadziła ich na manowce. A teraz doświadczony mag-płanetnik byłby na wagę złota. Pogoda zaczynała się zmieniać, wiatr przybrał na sile, a niebo zasnuły chmury. W takich warunkach wejście na Śnieżkę mogło się znacznie opóźnić. I tak biegli wolniej, niż by chciał, choć trzeba przyznać, że nie z winy Yeli. Crash gdzieś po trzydziestu godzinach złapał kryzys. Musieli parę razy się zatrzymać, zjeść po magicznym jabłku, a on, zamiast biec, ledwie powłóczył nogami.

Do świątyni Wang, gdzie znajdowała się odświeżająca kapliczka, dotarli trochę spóźnieni. W dodatku najgorsze przewidywania Lankasa zaczynały się spełniać. Szczyt Śnieżki tonął gdzieś w ciemnościach i mgle, a porywisty wiatr dało się odczuć nawet na dole.

Wyszli na szlak w noc, osłonięci Tarczami. Droga pięła się ostro pod górę, a widoczność, mimo rozpraszającego mrok Lampionu, sięgała nie dalej niż parę kroków. Śnieg zdawał się sypać ze wszystkich, nawet niemożliwych, kierunków. Hipnotyzował, kusił, by usiąść i choć na chwilę zapaść w drzemkę.

„Musimy jakoś dojść do Samotni” – pomyślał Lankas. Przy całej radości z powodu odczuwania zadyszki, bólu mięśni czy zmęczenia, równie mocno cieszył się z faktu, że temperaturę i ciężar ekwipunku ograniczał limit. W pięknych szatach, kubraczkach i pelerynach zamarzliby na śmierć, a dźwiganie łuku z nieskończoną ilością strzał przygniotłoby plecy do ziemi.

Brnęli pod górę z coraz większym trudem. Tarcze zniknęły, zamieć i wiatr spychały ze szlaku, a żeby nie było za łatwo, zaatakowały ich ryjówki i spowodowały nienaturalnie duży ubytek niedawno odzyskanych many i zdrowia. Wreszcie pośród zawiei ktoś wypatrzył kontury Samotni, ostatkiem sił dowlekli się i padli na podłogę schroniska.

– Godzina na drzemkę – zarządziła Ginger. – Pogoda pewnie niedługo się zmieni, bo w tym czymś nawet drużyna czterech płanetników nie da rady. Tęsknica, twój bonus nam się na pewno przyda, ale jeśli masz zejść po drodze, to jednak lepiej się zdrzemnij. Nastawcie budziki. Dobranoc.

Lankas nawet nie miał siły przypomnieć Ginger, że to on jest liderem. Zamknął oczy, odpłynął i ocknął się równo pięć minut przed budzikiem. Nie znosił budzików, zwłaszcza tych wysyłających bezpośredni impuls do mózgu.

Yela siedziała pod ścianą. Widząc, że wstał, przerwała Medytację i zagadnęła:

– Ciągle jesteś na mnie zły?

– Zapytaj, gdy staniemy na mecie – uciął i zerknął w statystyki.

– Czyli tak – westchnęła. – Przepraszam. Nie powinnam kłamać. Ale bardzo chciałam do was dołączyć.

Zmarszczył brwi, widząc w karcie postaci, że zasięg i szybkość ataku ma nieco zwiększone. Wieczna Tęsknota zaczęła działać. Spojrzał na Yelę.

– Nie spałaś?

– Nie. Choć bardzo bym chciała zasnąć.

– To kolejna rzecz, której bardzo chcesz – zauważył z przekąsem.

– Ty nie masz takich?

– No, powiedz jej. – Lankas, na swoje nieszczęście, przegapił wybudzenie Ginger. – Że bardzo chciałbyś pójść na własnych nogach w prawdziwe góry. Albo, że bardzo chciałbyś podrapać się własną ręką po własnym tyłku. Albo wciągnąć powietrze do własnych płuc własnym nosem.

– Zamknij się – warknął, wściekły, że choć do tej pory dochowywała tajemnicy, musiała się wygadać akurat obcej. Wyładował narastającą złość, krzycząc do Yeli: – Jestem sparaliżowany i bardzo chciałbym nie być, zadowolona?!

– Przynajmniej żyjesz.

Jak kubeł wody zaczerpniętej z pobliskiego Małego Stawu. Nie takiej reakcji się spodziewał. Wtedy po raz pierwszy pomyślał, że naprawdę coś z nią jest nie tak. Zanim zdążył dojść, co konkretnie, usłyszał:

– Mamy problem z Crashem.

Zerwał się na równe nogi. Ginger pochylała się nad wojownikiem, trzymała jego bezwładny nadgarstek i sprawdzała dane połączenia. Spojrzała na Lankasa i potrząsnęła głową.

– Brak odczytu fal mózgowych. Musiał zdjąć hełm podczas drzemki.

– Zadzwonisz?

– Nie odbiera.

Lankas zawył z bezsilności i kopnął jakieś krzesło. Wszystko się sypało.

– Niech to szlag! Jak mamy wygrać bez tanka?!

Yela skuliła się i cofnęła pod okno.

– Są i dobre wieści – szepnęła, wskazując na skąpane w różowiejącym świcie szczyty. Po zawiei pozostało tylko wspomnienie. I grubsza warstwa śniegu.

– Chcesz czekać na Crasha?

Lankas ze zrezygnowaniem zaprzeczył. Nie było czasu nawet na debatowanie, co robić, nie mówiąc o czekaniu. Okna pogodowe zwykle nie trwały długo. Zjedli po jabłku i wrócili na szlak we trójkę.

 

#

 

Widok szczytu Śnieżki był cudownie nierzeczywisty. Niemal niewidoczna mgła rozpraszała złocisto-różowe światło wiszącego jeszcze nisko nad górami słońca. Oblepiony śniegiem budynek Obserwatorium skrzył się złotem niczym kosmiczny spodek startujący w ultramarynowe niebo. Sceneria jak z bajki.

Ich drugi boss był jednak z bajki zupełnie innej.

Złowieszczy pomruk „hej-ho” dobiegał od strony kaplicy. Podeszli nieco bliżej, by zobaczyć, jak siedem niskich postaci w śmiesznych czapeczkach otacza i chroni ósmą: dziewczynę o cerze jasnej jak leżący wokół śnieg, w sukni z ciasno sznurowanym gorsetem, noszącą królewski diadem na głowie. Czesała grzebieniem swe długie, czarne włosy i nie zwracała uwagi na drużynę.

– No, łatwo nie będzie – sapnęła Ginger, wyciągając dłonie do zaklęcia. – Świta ma bardzo wysoki poziom, to walka na pół dnia i nie wiadomo, czy wygramy.

– Bossem jest ona, świtę możemy zostawić – mruknął Lankas. Wycelował i strzelił. Siedem czapeczek rozbłysło błękitem, a strzała odbiła się od Królewny, nawet jej nie drasnąwszy. – No dobra. Nie możemy. Te krasnale dają jej odporność na fizyczne obrażenia.

Yela zaczęła grzebać w ekwipunku i szeptać pod nosem inkantację Trucizny.

– Daj mi strzałę – poprosiła. Zdziwił się, ale wyjął jedną.

– Mamy bossa do rozwalenia, możecie się pobawić później? – Ginger skończyła wyśpiewywać Błogosławieństwo i resztę czarów defensywnych.

– Strzel tak, żeby spadło jej pod nogi. – Yela oddała strzałę z nabitym na nią magicznym jabłkiem.

– Po co…

– Lifehack. Zobaczysz.

Strzała wylądowała wprost pod stopami Królewny. Ta przestała czesać włosy. Z ciekawością sięgnęła po jabłko. Chwilę się przyglądała i podniosła je do ust. Gdy drobne, białe ząbki odgryzły kęs, nagle upadła. Niedojedzony owoc potoczył się w śnieg, a z ciała bossa wyleciał Drugi Klucz. Krasnale przez chwilę stały bezczynnie, po czym w rytm monotonnego „hej-ho” odwróciły się i zaczęły budować lodową trumnę wokół swojej pani.

– To było niezłe – powiedziała z podziwem Ginger, łapiąc Klucz.

– Jak na to wpadłaś?

– Bajek nie czytacie? – Yela wzruszyła ramionami, udając, że wcale nie jest z siebie dumna.

– Właśnie nadrobiliśmy parę ładnych godzin i zaoszczędziliśmy sporo many i życia. Nawet, jak ktoś z konkurencji na to wpadnie, to nikt nie rozwija Trucizny.

Lankas uśmiechnął się szeroko. Wciąż byli w grze.

– No to pędzimy na dół i pod Śnieżnik – powiedział, patrząc na swoją drużynę. – Po zwycięstwo!

 

#

 

Droga ze Śnieżki do Kletna, mimo narastającego zmęczenia, szła im szybciej, niż na Śnieżkę. Kilka walk zapewne przebiegłoby sprawniej, gdyby mieli wojownika, ale dali radę i bez niego, zwłaszcza że dzięki Wiecznej Tęsknocie łucznik zadawał obrażenia za dwóch.

Właśnie mijała siedemdziesiąta godzina maratonu. Lankas biegł jak na autopilocie, w dziwnym stanie ni to drzemki, ni jawy. Bodźce docierały coraz słabiej. Skupił się na obserwowaniu biegnących przed nim tęsknicy i kapłanki. Najwyraźniej się zaprzyjaźniły, dużo rozmawiały. Wyjątkowo dużo, jak na Ginger, która właśnie pokazywała Yeli wschodzącą konstelację Orła. Zachwycona Yela coś szczebiotała, tym systemowym, szeleszczącym głosem.

„Dziwne” – pomyślał. – „Ona jedyna nie zasnęła nawet na minutę, a w ogóle po niej nie widać”.

Nagle poskładał fakty. To, że chciałaby zasnąć, a nie mogła. Łatwość, z jaką zaproponowała cyberseks. Słowa „przynajmniej żyjesz”. I ten głos, zwłaszcza ten głos, za którym się ukrywała.

– Yela…

– Tak? – Odwróciła się do niego.

– Jesteś botem – wycedził, wściekły na siebie, że nie zorientował się wcześniej. I… że ją naprawdę polubił. – Dlatego nie zasypiasz.

– Nie jestem. I nie dlatego.

Ginger mruknęła coś na temat tracenia czasu, ale Lankas nie zamierzał przestać.

– Sztuczna inteligencja, którą słowo „bot” obraża? Wirtualny byt? Krzemowa forma życia?

– Śmiertelna bezsenność rodzinna.

– Co?

– Tak się nazywa moja choroba – powiedziała Yela, siląc się na beztroski ton. – Skoro już wiecie, to możemy zdobyć ten ostatni szczyt?

Lankas, zaskoczony, na chwilę zamilkł. Tego nie wziął pod uwagę. Z drugiej strony…

Roześmiał się głośno.

– Sprytne. Zakładasz, że skoro ja jestem chory, to natychmiast cię zrozumiem i może nawet przeproszę za podejrzenia. Brawo, naprawdę niezłe. Ale nie dam się nabrać.

– Lankas, nie śpisz już siedemdziesiąt parę godzin, nie licząc godzinnej przerwy w Samotni i zaczynasz świrować – wtrąciła chłodno Ginger, ale jej nie słuchał. Szarpnął Yelę za ramię.

– Okłamałaś nas wcześniej, czemu miałbym wierzyć ci teraz?

– A jest coś, co mogę zrobić, żebyś uwierzył?

– Przestań się chować za renderowanym głosem.

– Sam najlepiej wiesz, że można eSeFa nauczyć głosu i go później stosować – zauważyła Ginger.

– I wiem też, że będąc liderem drużyny mam podgląd, kto mówi wgranym, a kto własnym.

Yela westchnęła ciężko.

– W porządku. Zaraz ustawię własny.

Przez chwilę biegli w głuchej ciszy. Gdy zniecierpliwiony Lankas już chciał usunąć ją z drużyny, odezwała się ponownie:

– Tak brzmi mój głos.

Tego się nie spodziewali. Szeleszczący szept tęsknicy zamienił się w cieniutki, trochę piskliwy, dziewczęcy głosik. Lankas stanął jak wryty. Za to Ginger, zawsze spokojna, racjonalna Ginger, nie wytrzymała i zwerbalizowała myśli ich obu:

– Yela, ile ty masz, kurwa, lat?!

Znów dłuższa cisza, wśród której tylko skrzypiał śnieg. I kolejne, ciężkie westchnięcie.

– Dwanaście.

 

#

 

– Pięknie, dwunastolatka wyprowadziła w pole dwóch starych koni. Szacun. Rodzice ci pozwolili na cztery dni odciąć się od świata? Bo naszemu klanowemu magowi, starszemu od ciebie o parę lat, zabronili.

– I jak wpadłaś na to, żeby proponować nam szczytowanie w zamian za miejsce w drużynie? Chciałaś policję nasłać, czy co?

– Mama nie żyje, tata chce, żebym była szczęśliwa – odparła. – O żadnej policji nie pomyślałam, nie byliście pierwszymi, do których się zgłosiłam. Jeden koleś powiedział mi, że jak chcę znaleźć drużynę, to mam zaoferować prawdziwe szczytowanie, a nie zdobywanie wirtualnych gór. Nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi, więc podał mi parę przykładowych tekstów. Jak widać, jeden okazał się skuteczny.

– Nie był skuteczny, dziecko, wzięliśmy cię ze względu na bonus i determinację.

– Nie jestem dzieckiem, tylko magiem – obruszyła się nieco. – To koniec wywiadu, czy macie jeszcze pytania?

– Czemu akurat maraton w Sudeckiej Fantasy ma cię uszczęśliwić? – Lankas zignorował delikatny sarkazm w jej głosie.

– Bo nawet, jeśli los przekreśli marzenia, można znaleźć coś innego i osiągnąć w tym sukces. Z moją bezsennością maraton, w którym nie można spać, uznałam za idealny. A gry w wirtualnej rzeczywistości zawsze lubiłam.

– A czy słowo „śmiertelna” w nazwie twojej choroby oznacza, że…

– Tak.

Nawet Ginger nie odważyła się pytać dalej. Zresztą, pora na rozmowy dobiegła końca. Przed nimi wznosiły się pokryte białym lasem zbocza, nad którymi górował stosunkowo płaski, masywny szczyt. Przypominał Lankasowi garb śpiącego wielbłąda. Mózg podsuwał dziwne skojarzenia, najwyraźniej domagał się wypoczynku, ale nie mógł, nie teraz. Czas mieli naprawdę niezły, zwycięstwo zdawało się w zasięgu ręki. Schylił się, wziął trochę śniegu, przesunął granicę filtru temperatury i potarł twarz.

– Idziemy – powiedział, gdy chłód odgonił na chwilę przemożne pragnienie snu. Ale wędrówkę przerwało dygotanie ziemi pod stopami, zakończone nagłym wstrząsem i upadkiem w ciemność.

 

– Jakiś pieprzony event dodali, można było się spodziewać, bo coś za dobrze szło. – W ciemnościach rozległ się głos, a po chwili mrok rozświetlił Lampion. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to leżący na boku, przerdzewiały górniczy wagonik ze znaczkiem radioaktywności. Potem dostrzegli kilka wydrążonych w skale korytarzy. Ten na wprost zdawał się najszerszy, po bokach odchodziły mniejsze.

– Stara kopalnia uranu. Jak nas coś napadnie w tych korytarzach, to po zawodach. Nie mamy tanka i nie damy rady wszyscy rozstawić się na dystans. Musimy jak najszybciej znaleźć wyjście na powierzchnię, jakieś pomysły?

– Kompas pokaże kierunek na Śnieżnik, ale nie przeprowadzi nas przez labirynt.

Lankas dotknął skalnej ściany. Barwne minerały tworzyły bajeczne wzory na jej powierzchni. Ostro zakończone fioletowe kryształy przechodziły w błękit, gdzieniegdzie nadgryzany brązem i zielenią. Białe, wypukłe pasma, chyba kwarcu, przypominały ośnieżony łańcuch górski wypiętrzony nad egzotycznym lasem. Krople wody spływały po wyżłobieniach niczym miniaturowe wodospady.

Nagle go olśniło.

– Jest wagonik, to muszą być tory, trzeba znaleźć główny. Powinien nas wyprowadzić.

– Racja. Chodźmy.

Kluczyli kamiennymi korytarzami, aż znaleźli szlak przerdzewiałych torów. Idąc wzdłuż nich, wkrótce znaleźli kolejny. Wydrążony w skale tunel został tu podstemplowany drewnem. Musiał być bardziej uczęszczany, znak, że są na dobrej drodze. Co jakiś czas dołączały boczne odnogi, aż po ostrym podejściu w górę, korytarz nagle się rozszerzył. Na jego końcu dostrzegli oznakowane i zabite starymi deskami wyjście.

Wyjście, które zastawiało trzech uzbrojonych w potężne kilofy Górników.

– Nie prześlizgniemy się – szepnął Lankas. Yela wymruczała Identyfikację Przeciwnika.

– Sztygar i dwóch Pomocników, duże ryzyko, dużo expa. Agresywni – dodała. W tym momencie rozległ się huk, a górnicy powoli ruszyli w ich stronę. Kawał stropu za plecami Ginger oberwał się i odciął drogę ucieczki.

– Pójdę ich tankować – szepnęła Yela.

– Tęsknica nie nadaje się na tanka, padniesz po dwóch ciosach. Ja pójdę.

– Ty nie możesz, siła strzał z bliska jest żadna, a mag z kapłanką zadają za słabe obrażenia.

Ginger wyjątkowo nie wtrąciła się w dyskusję. Wyskandowała szybko Błogosławieństwo oraz Kapłańską Tarczę, stanęła przed Górnikami i rozłożyła szeroko ręce, blokując przejście swoim wiotkim ciałem. Pierwszy kilof spadł na jej ramię.

– Na co czekacie? – spytała.

Oboje otrząsnęli się i zaatakowali. Strzały, choć wspomagane magią i bonusem Wiecznej Tęsknoty, wchodziły opornie. Zostawiały ledwie draśnięcia na czarnych, ubrudzonych uniformach.

– Obniż im pancerz – rzucił Lankas, zakładając kolejną strzałę.

Rozmiękczenie Zbroi pomogło, teraz ranił ich mocniej, ale Ginger, biorąca na siebie wszystkie ciosy, opadała z sił znacznie szybciej, niż Sztygar i Pomocnicy.

– Musimy jej pomóc – szepnęła Yela i rozpoczęła inkantację Magicznej Zbroi, wskazując kapłankę.

– Nie marnuj many. – Głos Ginger był stanowczy i spokojny. – Będzie ci potrzebna na bossa na Śnieżniku.

Kilof przedarł się przez Tarczę. Ostrze rozerwało białą szatę kapłanki i poharatało jej brzuch. Lankas zrozumiał nagle, co zamierzała Ginger. Adrenalina odegnała na chwilę zmęczenie, pruł strzałami niczym karabin maszynowy. Yela wtórowała mu Ognistymi Kulami, byle szybciej, byle zdążyć, zanim ją zabiją.

Pierwszy padł Pomocnik. Drugi już ledwie chwiał się na nogach, ale sam Sztygar miał jeszcze połowę życia. Ginger ostatkiem sił rzuciła się na niego, objęła niemal czule i wypowiedziała zaklęcie Ostatecznego Ofiarowania.

Gwałtowny rozbłysk oślepił Lankasa, strzały pomknęły w iskrzącą biel. Yela coś krzyczała, ale w przenikliwym pisku implozji nie potrafił zrozumieć słów. Wszystko po chwili ucichło, a gdy światło zaczęło zanikać, zobaczyli leżące na ziemi trzy kilofy. A pomiędzy nimi, w kałuży krwi, Ginger. Yela podbiegła pierwsza i kucnęła przy niej.

– Udało się. Rozwaliłaś ich.

– Owszem, udało się – wyszeptała. – A teraz lećcie na szczyt Śnieżnika. Chcę was zobaczyć, jak pierwsi wbiegacie na metę.

– Zaczekamy na ciebie, podleczysz się i pójdziemy razem.

Ginger uśmiechnęła się słabo.

– Nie, Yela, nie podleczę się.

Lankas przełknął głośno ślinę. W przeciwieństwie do Yeli, wiedział, jak działa Ostateczne Ofiarowanie. Podszedł, schylił się i ujął bezwładną dłoń kapłanki. Patrzył, jak rany zadane górniczymi kilofami stopniowo bledną, podobnie jak reszta ciała.

– Dziękuję, Ginger – powiedział. Głos, jego własny, brzmiał bardziej obco, niż zwykle.

– Proszę. Tylko tego nie spieprz! Nie chcę umierać na próżno, a nie znoszę umierania w tej grze. – Zadrżała. – Robi się zimno. Tak cholernie zimno.

Yela przeniosła pełne niedowierzania spojrzenie na Lankasa. I z powrotem na Ginger. Zrozumiała. Rozpięła diamentowy guziczek, zsunęła z ramion pelerynę i okryła nią zanikające ciało kapłanki.

– To dla ciebie – szepnęła ze łzami w oczach, przepisując własność przedmiotu na Ginger. – Żebyś już nigdy, umierając, nie marzła.

Lankas się odwrócił. Widział nieraz konających w eSeFie, ale najwyraźniej Yela – nie. Chciał sobie powiedzieć „przecież to tylko gra”, ale nie było sensu się oszukiwać. Przeszedł w stronę wyjścia i pchnął zmurszałe deski. Spadły z głuchym łoskotem, a z chwilą, gdy Ginger wydała ostatnie tchnienie, spomiędzy drzew wyłonił się biały szczyt Śnieżnika.

Yela wstała, pociągnęła nosem i dotknęła ramienia kapitana.

– Damy radę we dwoje?

– Nie wiem. Czuję się wykończony. Ale chcę wierzyć, że tak.

Zostawili za sobą kopalnię uranu i wkroczyli w ostatni etap wędrówki. Obsypane śniegiem drzewa przywodziły na myśl zagubionych wędrowców, zamienionych w zgarbione posągi.

– Ginger w realu, to musi być świetny facet – szepnęła.

– Ginger w realu nawet by się do ciebie nie odezwał. On nie lubi prawdziwych ludzi.

– Mnie by polubił. Mam nadzieję. Znasz go?

– Ze studiów. Z nikim się nie kolegował. Raz musieliśmy wspólnie robić projekt, żeby zaliczyć przedmiot. Wtedy zobaczyłem, jak gra w Sudecką, spodobało mi się i też zacząłem. Zaprzyjaźniliśmy się tutaj, założyliśmy własny klan. Ale w realu dalej mnie unikał, jak zresztą wszystkich.

– Chciałabym pójść na studia.

– Chciałbym tam wrócić. Tobie może się jeszcze uda, ja nie mam szans.

Potrząsnęła głową.

– Nie zdążę.

Lankas westchnął.

– Czy to nie ironia losu, że z naszej drużyny zostały dwie kaleki?

– Nie ironia i nie kaleki, tylko szczególne predyspozycje, wynikające z choroby. Ja nie potrafię zasnąć i dostaję za to bonus, a ty leżysz i w realu nigdy nie wstaniesz, więc wkładasz w grę całe serce.

Uśmiechnął się.

– Widzę, że czegoś się nauczyłaś od Ginger.

– Czarów ofensywnych?

– Walenia prosto z mostu.

 

#

 

Przedzierali się powoli przez zmrożony las. Wystrojone w białe suknie drzewa tańczyły przed ich oczami hipnotyzującego walca. Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, kołysały się na boki, tuliły do snu, w miękkim jak pierzyna i jak ona białym puchu.

– Lankas, trzymaj się! – Senną, białą ciszę przedarł głosik Yeli. Ten prawdziwy, nie szeleszczący szept tęsknicy. – Nie odpływaj, już jesteśmy blisko.

Tańczące drzewa stanęły w miejscu i wreszcie się przerzedziły. Na ostatnim etapie podejścia byli już tylko oni i nagi szczyt. I…

– Boss – wymamrotał Lankas.

Jeszcze kilka kroków, jeszcze parę, dwa, jeden. I wtedy go ujrzeli w pełnej krasie.

Przechadzał się dumnie, niczym pan na włościach. Król Sudetów z ogromnym porożem na głowie zamiast korony i długim kijem w dłoniach miast berła. O twarzy ni to ludzkiej, ni zwierzęcej.

– Duch Gór – szepnęła Yela.

Nagły wyrzut adrenaliny dodał Lankasowi sił i przypomniał, kto jest liderem.

– Rzuć mi wszystko, co możesz i się rozdzielamy – zarządził. – Musimy go atakować z dwóch stron. Nie oszczędzaj many.

Yela kiwnęła głową, wyśpiewała wszystkie zaklęcia, jakie mogła i wypiła błękitną zawartość wyjętej z inwentarza fiolki. Rozbiegli się w przeciwnych kierunkach. Na Ducha Gór równocześnie spadły strzały i ogniste pociski. Z każdym trafieniem przeciągle ryczał, jakby wzywał pomocy, a lód pod stopami rezonował z jego skowytem. Śnieżna pokrywa zaczęła miejscami pękać. Skupiony na celu łucznik, dostrzegł je dopiero na krzyk towarzyszki. Wyłaniały się powoli spod śniegu i pełzły w ich stronę, niczym żywe kawałki plecionego sznura. Z bliska „sznury” okazały się tysiącami maleńkich, splecionych ze sobą larw.

– Ohydztwo! – krzyknęła Yela, podpalając ognistą kulą te, które podeszły najbliżej.

– Pleń. Jak nas oblezie, to koniec – odkrzyknął Lankas. Zmienił cel i zaczął szyć w hordy robaków. Bez efektu. Sznury rozpadały się i łączyły na nowo.

Yeli szło trochę lepiej. Podpalane Ognistymi Kulami larwy przestawały się ruszać. Niemniej Duch Gór, otoczony rosnącym kordonem pleni, zdawał się niewzruszony.

– Yela, nie damy rady z tym syfem. Walmy prosto w Ducha, portal się otworzy, jak on padnie. Może zdążymy dobiec.

Skinęła tylko głową na znak, że rozumie. Ogień znów trysnął z jej palców.

Boss pod gradem strzał i ognia ryczał coraz głośniej, coraz mocniej dygotał rozpychany wypełzającym pleniem lód. Sznury łączyły się w żyjące, plugawe dywany, które uparcie podążały w stronę stóp dwojga śmiałków.

Lankas nie patrzył już w ich stronę. Widział tylko topniejący pasek życia Ducha Gór i wypuszczał strzałę za strzałą z prędkością, jakiej nigdy z siebie nie wykrzesał i już nigdy nie wykrzesze. Wieczna Tęsknota wpędziła go w przedziwny stan. Cyfrowe ciało, choć oblezione pleniem po kolana, pracowało na najwyższych obrotach. A dusza tęskniła, by je w pełni czuć, choć wiedziała, że za chwilę umrze.

Ale Duch Gór pierwszy.

Ryk, jakiego nigdy nie słyszeli, odbił się echem w dolinach i powrócił, zwielokrotniony. Boss eksplodował, na moment zmieniając szczyt Śnieżnika w tryskający iskrami krater wulkanu. Pomarańczowy portal pojawił się nieopodal Yeli. Lankas zerknął tylko na własny pasek życia, pożerany przez larwy, które nie zamierzały zdychać ze swoim panem.

– Biegnij w portal – zawołał. – Drużyna się rozwiąże, ale maraton zaliczysz.

Yela jednak nie przestawała rzucać Ognistych Kul. Torowała sobie drogę. Do Lankasa.

– Yela, nie ma sensu, ani czasu. One mnie zeżrą.

– To się broń. – Usłyszał i w ekwipunku zobaczył Kostur. Standardową broń maga, której żaden szanujący się mag nigdy nie używał. Jednak do zdzierania pleni nadawała się zdecydowanie lepiej niż łuk. Choć śmiertelnie znużony, nie mógł zignorować sunącej ku niemu z ogniem w dłoniach tęsknicy. I tego, że zrezygnowała z samotnego zwycięstwa tylko po to, aby, być może, ukończyć maraton razem.

Wykończeni, ramię w ramię, depcząc po zwęglonych larwach, umieścili Klucze w portalu.

– Dziękuję – wyszeptał, nim przeszli na drugą stronę.

 

#

 

Po raz kolejny sprawdzał statystyki. Z czasem dziewięćdziesiąt godzin i trzynaście minut wywalczyli czwarte miejsce i całkiem przyzwoitą nagrodę. Od otwarcia portalu do wejścia weń, minęło pół godziny. Gdyby Yela pobiegła od razu, mogłaby nawet wygrać. Nie miał kiedy z nią porozmawiać. Po przekroczeniu mety opuścił wirtual na prawie dwie doby, które zresztą w większości przespał. Później nie mógł namierzyć w grze ani Yeli, ani Ginger.

Gdy wyświetliła mu się informacja od ojca, że przyszedł gość, szybko udzielił zgody na wizytę i przełączył hełm na tryb zewnętrzny. Zamrugał kilkukrotnie – powiekami wciąż jeszcze mógł ruszać – a gdy wzrok przywykł do niewirtualnego świata, zobaczył przy swoim łóżku zadbanego, starannie ogolonego chłopaka w czarnej koszuli.

– Ginger. Nie lepiej było się spotkać w sobótkowej karczmie?

Przysunął sobie krzesło i usiadł, tuż obok.

– Pewnie lepiej – odparł. – Ale próbuję wyjść ze strefy komfortu.

– Z powodu maratonu?

– Poniekąd. Nauczył mnie, że warto pokonywać własne ograniczenia. Nie mam przyjaciół poza wirtualem, więc padło na was. Z Crashem nawet wypiłem piwo. Przepraszam, tobie alkoholu do kroplówki nie wleję, bo twój stary mnie wyrzuci.

– Uśmiechnąłbym się, ale mięśnie nie chcą współpracować.

Ginger uśmiechnął się za nich obu i rzucił pod nosem:

– Nie ma jak eSeF.

– Owszem. Zwłaszcza, że jesteś pierwszym, który nie wygląda na przerażonego tym, że mówię z zamkniętymi ustami przez głośnik. I który nie udaje na widok tych kabli i sprzętu, że znalazł się w składzie porcelany.

Wzruszył tylko ramionami.

– Dla mnie jesteś Lankasem, najlepszym łucznikiem, jakiego znam. A to, do czego cię podłączyli, nie wpływa na to, jak cię postrzegam.

– Cieszę się, że przyszedłeś – wyznał spontanicznie. – A… Yela? Ją też odwiedziłeś? Bo piwa dwunastolatce nie kupiłeś, co?

Nagle spoważniał.

– Nie, piwa nie.

– Teraz uniósłbym brwi, ale rozumiesz…

Tym razem nie odpowiedział uśmiechem. Cichym jak na spowiedzi tonem, oznajmił:

– Kupiłem Yeli pelerynę, podobną do tej z gry. Wtulona w nią zasnęła, a przynajmniej tak mi powiedzieli. Mam nadzieję, że nie było jej zimno.

Głośnik milczał przez parę długich chwil. Twarz Lankasa nie potrafiła oddać emocji, które nim szarpnęły. Jedynie oczy mogły zdradzić coś, czego natychmiast się zawstydził i opuścił powieki. Gdy postanowił przerwać ciszę, głos o brzmieniu jego własnego zdawał się dużo bardziej wirtualny.

– Ona przecież chciała zasnąć, prawda?

– A ty? Chciałbyś?

Żałował, że nie może się uśmiechnąć ani zapłakać. Nie znał nikogo innego, kto potrafiłby zadać takie pytanie.

Nie musiał odpowiadać.

Koniec

Komentarze

Ciekawe podejście do tematu. Naprawdę. Tekst dopracowany, bohaterowie odpowiednio pogłębieni. Mam jednak kłopot z tą ofiarą śbr (żeby nie spojlerować.). To zaczyna się między 30 a 60, zazwyczaj około 50. Stąd… Poczułem niestety wyraźnie o ten jeden grzyb w barszczu za dużo. I pewną próbę emocjonalnej manipulacji. A nie dałoby się tego zmienić, anonimie, dopasować do realiów? Emocje byłyby takie same, a tak… efekt jak dla mnie jest przeciwstawny, bo czuję kompletną nierealistyczność przypadku, a on sam zamiast wzruszać– denerwuje, poprzez swoją sztuczność. Naprawdę znasz, Anonimie, przypadki śbr w tym wieku? Bo to na tyle intryguje, (ja dowiedziałem się o tym dopiero z Twego opka), że każdy natychmiast wklepuje to w google! I od razu masz przeciwskuteczny efekt, jak u mnie. Zrób z X trzydziechę, to wcale nie osłabi tekstu, wręcz przeciwnie! Doda mu wiarygodności a więc pozwoli się naprawdę wczuć emocjonalnie. Teraz, niestety, tak nie jest do końca. Ale to niewielka potencjalna zmiana, 5 minut roboty :). Pozdr.

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

 

Przeczytane :) To zdanie w przedmowie, choć nie wątpię, że szczere, nosi znamiona techniki wywierania wpływu.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Tekst jest super. Bardzo mi się spodobał i pomysł i klimat połączenie świata wirtualnego i rzeczywistego oraz bohaterowie.

Natomiast:

-Akcja z księżniczką jako bossem i zatrutym jabłkiem. Pomysł genialny ale jak na taką technologie przeciwnicy nie mogą być chyba tak głupi by wżerać jabłko które gracz zatruł na ich oczach.

-120km w realu w niecałą dobę (jak dobrze pamiętam). Daje to 5km/h czyli tępo średniego spaceru. W górach przez 24h pod rząd bez przerwy?

– Przyznaje się że nie brałem udziału w takim rajdzie czy evencie jak tu opisany natomiast wydaje mi się że ostateczni bossowie są istną gąbką na pociski i całemu teemowi niesłychanie ciężko to ubić a tu masz jednego dps i suporta…

– A propos suportów “Wieczna tęsknota”. Super pomysł ale serio żeby cokolwiek dawała dopiero po dwóch dniach? Może wypadało by zaznaczyć że przy jej statystykach z którymi skaluje się ten skill odczują to dopiero po dwóch dobach.

– A ja jestem dziewczyną. Prawdziwą. Oferuję każdemu z drużyny niezapomniane szczytowanie i nie mam na myśli szczytu Ślęży. Choć, to też.

Taki tekst od 10 latki?

 

To wszystko nie zmienia faktu że tekst mi się niesamowicie podobał i uważam go za po prostu genialny.

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

-120km w realu w niecałą dobę (jak dobrze pamiętam). Daje to 5km/h czyli tępo średniego spaceru. W górach przez 24h pod rząd bez przerwy?

W realu zawodnicy startują o 16:00 z Sobótki, a przed południem dnia następnego są już na Śnieżce.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Anonimie, nie mam żadnego pojęcia o grach i najpewniej nie wszystko należycie zrozumiałam, więc trudno mi powiedzieć coś o opowiadaniu, ale mogę wyznać, że czytało się całkiem nieźle. ;)

 

Lan­kas, łucz­nik– czło­wiek, lider dru­ży­ny. ―> Lan­kas, łucz­nik-czło­wiek, lider dru­ży­ny.

 

Nad gło­wa­mi za­lśnił upra­gnio­ny napis START.

Ru­szy­li śmia­ło przed sie­bie, w las po­kry­ty lśnią­cą w słoń­cu sza­dzią. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Lan­kas ode­tchnął głę­bo­ko, po­czuł rześ­ki za­pach gór­skie­go po­ran­ka. Wspa­nia­le było móc czuć chłód… ―> Jak wyżej.

 

Se­le­dyn za­lśnił , ota­cza­jąc go Ma­gicz­ną Zbro­ją. ―> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Kilof przedarł się przez Ka­płań­ską Tar­czę. Ostrze ro­ze­rwa­ło białą szatę ka­płan­ki… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Wi­dział nie raz ko­na­ją­cych w eSe­Fie… ―> Wi­dział nieraz ko­na­ją­cych w eSe­Fie

 

i wy­pi­ła błę­kit­ną fiol­kę. –> Wypiła fiolkę czy jej zawartość?

 

dy­go­tał roz­py­cha­ny wy­peł­za­ją­cą ple­nią lód. –> Pleń jest rodzaju męskiego, więc: …dy­go­tał roz­py­cha­ny wy­peł­za­ją­cym ple­niem lód.

 

Cy­fro­we ciało, choć ob­le­zio­ne ple­nią po ko­la­na… –> Cy­fro­we ciało, choć ob­le­zio­ne ple­niem po ko­la­na

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Powiem tak: pomysł – znakomity. Przeniesienie zawodów z realu w wirtual i zrobienie z maratonu gry fantastyczny. Kreacje postaci bardzo dobre, wiarygodne (choć podzielam zastrzeżenia rrybaka co do wyboru choroby: trochę zbyt mało wiarygodna, za bardzo symboliczna). Plus; mała IMHO trochę za dorosła na dziesięciolatkę, jak chodzi o wypowiedzi i podejście. 

Teraz jest ten moment, kiedy się przyznaje, że mnie zmęczyły technikalia i growe opisy (a zmęczyły solidnie), ale to prawdopodobnie kwestia faktu, że ostatni raz grałam w coś na etapie, kiedy Diablo2 było nowe.

Generalnie udany tekst, punktuje dzięki oryginalności settingu.

ninedin.home.blog

Anonim jednak nie wytrzymał.

rrybak: zmiana, którą proponujesz, to nie 5 minut roboty, tylko przepisanie wszystkich wypowiedzi i zachowań bohaterki z dziecka na dorosłą kobietę. Tak dalekiej ingerencji nie planuję. Jedyne, co mogę w tej kwestii, to dodać bohaterce 2, max 4 lata. Statystycznie chorują ludzie w wieku 30-40, ale są przypadki zachorowań nastolatków.

Chrościsko: Anonim niniejszym przeprasza i zaraz wyedytuje

aKuba139: gra w wyobrażeniu anonima to skrzyżowanie MOBA z MMO – creepy w MOBAch nie są przesadnie mądre, ani bardzo trudne do pokonania, trudność polega na walce z graczami. Tutaj – trudność polegała na walce z samym sobą i na współpracy w drużynie, stąd anonim nie podkręcał bossów. Tekst o oferowaniu szczytowania – anonim zakłada, że bohaterka gdzieś usłyszała :) Bardzo anonima cieszy, że opowiadanie Ci się spodobało!

regulatorzy: Anonim serdecznie dziękuje za wyłapanie usterek. Wszystkie zostały już poprawione (poza poczuł/mógł czuć – tam powtórzenie było zamierzone).

ninedin: Anonim cieszy się, że opowiadanie generalnie się podobało, mimo zmęczenia growym slangiem

 

Miło mi, Anonimie, że mogłam się przydać. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Pomysł uważam za świetny, wskazywane przez poprzednich komentujących nierealności też mnie jakoś nie rażą. Chorobę Yeli również musiałam wygooglować i faktycznie znalazłam informacje o przypadkach u nastolatków.

Przy, wydawałoby się, niepoważnej scenerii, jaką jest świat wirtualny, zakończenie jest zaskakująco mocne. Ode mnie leci nominacja do biblioteki.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Anonimie:

gra w wyobrażeniu anonima to skrzyżowanie MOBA z MMO – creepy w MOBAch nie są przesadnie mądre, ani bardzo trudne do pokonania, trudność polega na walce z graczami.

Przekonałeś mnie.

 

Tekst o oferowaniu szczytowania – anonim zakłada, że bohaterka gdzieś usłyszała :)

Naciągane ale jeśli dodasz jej chociaż z dwa lata to kupie takie wytłumaczenie.

 

Bardzo anonima cieszy, że opowiadanie Ci się spodobało!

A ja się cieszę że mogłem przeczytać ^^

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Anonim bardzo dziękuje za biblioteczne kliki i informuje, że Yeli zostały dodane dwa lata.

– To[-,] jaki jest plan, kapitanie?

Bardzo fajne opowiadanie. Podoba mi się to przeniesienie wyścigu do świata gry. Bohaterowie z niecodziennie spotykanymi przypadłościami zazwyczaj mnie drażnią, ale tutaj jakoś mi nie przeszkadzali, wiarygodnie wybrzmieli, to duży plus. No i ładne zakończenie. Czytało się bardzo dobrze.

Fajne, podobało mi się :)

 

Przynoszę radość :)

To ja na początek wezmę autora w obronę. To choróbsko zostało odkryte w 1979 roku, a w 1984 zaczęto konkretne badania. Do tego rzadkie to, ledwie 28 rodzin na świecie. To daje za mało danych, żeby w jakiś ostateczny sposób wyrokować o tym, w jakim wieku choroba się ujawnia. Krótko mówiąc, nie widzę problemu w tym, że dopadła Yelę.

Gorsza sprawa z tekstem o szczytowaniu. Choć tu czepnę się nie samej wypowiedzi, ale kompletnego braku reakcji pozostałej części teamu, kiedy już zorientowali się, ile Yale ma lat. Krótki dialog z łatwością by to załatwił.

Poza tym Yale od początku wydawała mi się małolatą, sama nie wiem dlaczego, może to ta peleryna. W ogóle uważam, że Twoi bohaterowie są wiarygodni. Pokazujesz czwórkę ludzi, z których każdy boryka się z jakąś okrutną chorobą, a jednocześnie potrafisz ich przedstawić tak, że czytelnik (a przynajmniej ja) nie ma wrażenie, że próbujesz grać na jego emocjach. Gdzieś, poza Sudecką Fantazy, opowiadasz o ważnych rzeczach i robisz to w sposób bardzo wyważony. Tak jak lubię. Poruszyła mnie ta opowieść.

Szczerze mówiąc nie przepadam za grami, kiedyś próbowałam, ale po chwilowym zauroczeniu znużyła mnie ta zabawa. Wolę realne życie od wirtualnego. W gruncie rzeczy myślałam, że ludzkość spokojnie obyłaby się bez tego wynalazku. Trochę mi otworzyłeś oczy, przypomniałeś, że są ludzie, którzy nie potrafią, albo wręcz nie mogą cieszyć się rzeczywistością. Dla nich wirtualny świat jest pewnie jedyną alternatywą. Zmusiłeś mnie do zastanowienia się. I już choćby z tego względu nie zapomnę łatwo twojego opka.

Zadowolona jestem z lektury na tyle, że ściągnę Ci tu jeszcze paru czytelników. Kto wie, może ich też poruszy to Twoje opko :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Anet: Anonim jest wzruszony, że otrzymał słynny, dłuższy, Anetowy Komentarz.

Irka_Luz: Anonim bardzo dziękuje za tę refleksję i za obietnicę ściągnięcia czytelników. Anonim przewidywał dialog na temat szczytowania w wydaniu małolaty, ale limit nie pozwolił :(

Anonimie, komentarz jest dłuższy nie bez powodu ;)

Przynoszę radość :)

Anonimie:), bardzo dobre opowiadanie! Gratuluję i będę trzymała kciuki za miejsce pośród nagrodzonych. 

Naturalnie poskarżę się o klika, bo nie jest jeszcze w biblio, a powinno! Muszę uzasadnić, a trudno mi ponieważ opko mi bliskie.

No dobrze. Zacznijmy od najłatwiejszego, jest inne niż wszystkie. Zanurzone w sposób totalny w słowach z gry i prowadzone konsekwentnie, podobnie jak “Ostatnia”. Nie ma ściemy z pisaniem, opowiadaniem, jest inna rzeczywistość, do której wchodzimy jako czytelnik.

Postaci wyraziste i opko spisane bardzo sprawnie. Spisane, a nie napisane, jest to jedno z moich kryteriów (osobistych). Dobre książki/opowiadania są dla mnie jakby podyktowane, a maszynistka spisuje.  Eh, chyba nie chcę, uzasadniać w techniczny sposób. 

Przypomniał mi się pewien film sprzed lat o grze (nie o graniu, tylko grze), chyba klasy B, ponieważ szukam go i ściągnęłabym go nie wiadomo skąd. Zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Jak widzisz, do tej pory go pamiętam, chociaż straciłam nadzieję, że kiedyś do niego dotrę. I z tym opowiadaniem będzie tak samo, zapamiętam.

Napisane  dobrze. Jedna rzecz mnie tylko zatrzymała:

Wyszli na szlak w noc, osłonięci Tarczami

Nocą, w nocy, ale pewnie może zostać jak jest.

 

Wydawać by się mogło, że zagrałeś emocjami, dzieckiem i chorobą, dla mnie tak nie jest. Piszesz o chorobach, niepełnosprawności zwyczajnie i wprost, a ja jestem tego funem. Zdawać by się mogło, że naiwne i takiej opinii też się przeciwię – jest zwyczajne i ogromnie mi się spodobało.

Ależ jestem ciekawa, kim jest Anonim, nie potrafię zgadnąć, nawet typów nie mam.

pzd srd:)

a

PS. Anonimie, a co tam, dla mnie piórkowe, za żywość i utrzymanie się w settingu. Niewiele opowiadań tak mnie przytrzymuje. Bardzo jestem ciekawa, czy o innych sprawach też potrafisz tak pisać.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Czytałem przez dwa dni, bo opowiadanie dosyć długie, ale było warto.

Bardzo podoba mi się sam pomysł. Zrobienie rpg z polskimi górami w tle. W tym z moją ukochaną Ślężą -już samo to sprawiło, że mogłem sobie wszystko bardzo plastycznie wyobrazić, a opowiadanie nabrało takiego swojskiego klimatu.

 

Natomiast samo wykonanie zasługuje na jeszcze większą pochwałę. Bardzo ładny język, dużo opisów, historia bardzo prosta, taka właśnie rpg-owa, ale dobrze się czyta i nie nudzi, co chyba nie było takim znowu prostym osiągnięciem.

 

Bossowie – całkiem pomysłowi. Mnie tam rozbawił pomysł z zatrutym jabłkiem. Potraktowałem go jako żart (udany) i sprytne wybrnięcie z kolejnego przecież opisu pojedynku, a nie w kategoriach pójścia na łatwiznę.

 

Tak samo pomysł ze śmiertelną chorobą. Nie ma się, co czepiać nadmiernego realizmu. To jest popkultura, więc pewna umowność jest oczywista. Osobiście naprawdę zaskoczył mnie – i rozbawił – zwrot akcji z wiekiem Yeli.

 

Tekst o szczytowaniu w ustach dziecka – mi się ten tekst nie podobał sam w sobie, chociaż, jak widzę, chyba jestem w tym odosobniony. Był wulgarny i nie współgrał z resztą. Opowiadanie by tylko zyskało, gdyby go wywalić, a na pewno by nie straciło.

Swoją drogą, skoro było jakieś wytłumaczenie tej kwestii, tylko się nie zmieściło z powodu limitu objętości, może autor by w komentarzach zamieścił ten fragment jako bonus. Dla ciekawych fanów.

 

Jedna rzecz, która mi się rzuciła w oczy

– Nie ironia i kaleki, tylko szczególne predyspozycje

Wydaje mi się, że powinno być powtórzenie zaprzeczenia:

Nie ironia i nie kaleki, tylko szczególne predyspozycje

Anonim przewidywał dialog na temat szczytowania w wydaniu małolaty, ale limit nie pozwolił :(

Po ogłoszeniu wyników konkursu autor może robić z opkiem, co mu się pooba :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Anonim bardzo dziękuje wszystkim za biblioteczne kliki!

Anet: ten powód też anonima wzrusza (patrz wyżej)

Asylum: co to za film? Możesz powiedzieć coś więcej? Albo załóż topic w hydeparku 'czy ktoś wie co to za film' – jest szansa, że ktoś skojarzy, albo wyśle Cię w jakieś stosowne miejsce w sieci. Anonim poczuł się zaintrygowany. Anonim jest szczęśliwy, że opowiadanie zostanie z Tobą na dłużej. To, że nie masz nawet typów, kim anonim jest, też anonima cieszy :) bo anonim się starał, żeby być anonimowym.

killman: Anonim dziękuje za ciepłe słowa, za ocenę i za uwagę, którą przemyśli

Irka_Luz: Anonim zapewne po konkursie doda te parę linijek

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Staruch tu był!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Anonimie, Twoje opowiadanie zostało nominowane do piórka. Zgodnie z wymaganiami konkursu, pozostań anonimem do czasu ogłoszenia wyników (jeszcze kilka dni). Aby zachować jednocześnie szansę na piórko, ujawnij swoją tożsamość przed 15 lutego.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

W wyniku kuluarowych rozmów z Autorką, pozwolę sobie przedpremierowo wrzucić mój komentarz do tego tekstu.

Jeszcze tylko słowem wstępu – jako że czasu u mnie brak, moje komentarze bedą dosłownie kilkuzdaniowe. no to hop :)

 

“ Świetne, świetne, świetne!

Właściwie – bezwstydne, chamskie, prostackie granie na uczuciach! I udało Ci się to, Anonimie, jak jasna cholera. Wzruszyłem się! Banał? Tak? Klisze? Tak! MMORPG, których nie cierpię? Tak!

I co powstało? Opowiadanie, którym zachwycił się Staruch! Bo trąciło czułą strunę w jego duszy! Dzięki!!!”

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ależ to wcale nie jest ‘chamski’ komentarz! To bardzo miły komentarz, aż też się wzruszyłam :) Dziękuję!

Wiedziałam! Jestem nieskromna, jak na płeć żeńską przystało:DDD

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No ja tam nie wiem, raczej sporo inwektyw ;)?

 

To ja dziękuję, bo naprawdę świetnie mi się czytało :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Fabuła:

Oryginalny pomysł, dobre zbalansowanie tekstu, bez dłużyzn, ze stopniowym odkrywaniem sekretów bohaterów. Kompozycja bez zarzutów. Ogólnie jestem bardzo usatysfakcjonowany lekturą i na pewno zapadnie mi ona w pamięci na dłużej.

 

Poniżej kilka szczegółów oraz sugestii zmian w razie gdyby tekst trafił do antologii, czego mu szczerze życzę:

 

Nie mogli się rozdzielać, odległość między postaciami przekraczająca sto metrów, skutkowała usunięciem z drużyny.

(A jak to jest, gdy w drużynie zostanie ich tylko dwójka i się rozdzielą? Kto zostaje usunięty z drużyny? Czy może drużyna już nie istnieje? Warto to doprecyzować, szczególnie w obliczu sceny finałowej).

 

Strzała wylądowała wprost pod stopami Królewny. Ta schyliła się, podniosła jabłko i obejrzała je uważnie. Odgryzła kęs, po czym zaczęła kaszleć. Upadła. Z jej ciała wypadł Drugi Klucz. Krasnale w rytm monotonnego „hej-ho” odwróciły się i zaczęły budować lodową trumnę wokół swojej pani.

(Zbyt proste, banalne, naiwne, nie kupiłem tego. Dopracowałbym tę scenę. Motyw bajki o Śnieżce wplótłbym nieco wcześniej, by zasygnalizować, dlaczego boss tak chętnie sięga po jabłko).

 

Barwne minerały na jej powierzchni tworzyły bajeczne wzory. Ostro zakończone fioletowe kryształy przechodziły w błękit, gdzieniegdzie nadgryzany brązem i zielenią. Białe, wypukłe pasma, chyba gipsu, przypominały ośnieżony łańcuch górski wypiętrzony nad egzotycznym lasem.

(Bardzo ładny opis fluorytów z Kletna, właśnie takie są fioletowo-zielone. Ale ten gips to wywal. Zmień na mleczny kwarc).

 

Dopracowałbym pierwszą scenę, bo jest chaotyczna i sprawia wrażenie, że opowiadanie to fantasty dla nastolatków, może to zniechęcać niektórych czytelników, a szkoda.

 

Problem jest również z dziesięciolatką. Jest zbyt dojrzała, myśli i zachowuje się co najmniej jak licealistka. Samo zaoferowanie wirtualnego seksu… jest w tym wyrachowanie, dystans do sfery intymnej, pełna świadomość tego, jak te słowa zadziałają. Mam dziesięcioletnią córkę, to jeszcze zupełnie inny poziom rozwoju psychicznego (Dwunastoletnią też mam, i też to jeszcze nie ten wiek). Wiem, że pod względem emocjonalnym mała dziewczynka lepiej działa na czytelnika niż zbuntowana nastolatka, ale tutaj ta druga byłaby bardziej wiarygodna. Do tego sama choroba, o której wspominasz, zwykle ujawnia się w wieku dorosłym, więc im starsza dziewczynka, tym lepiej.

 

Styl i język:

Wykonanie bardzo dobre. Czytałem płynnie i z przyjemnością. Jest przede wszystkim lekko, bez zbędnych wodotrysków, tak jak lubię.

 

Tematyka:

Tekst spełnia kryteria konkursowe. Są góry, jest heroizm, jest fantastyka, a to wszystko podane w oryginalnej formie.

 

Potencjał motywacyjny i efekt wzruszenia:

Jeżeli chodzi o tę kategorię, to ten tekst w mojej opinii wypadł najlepiej ze wszystkich. Jako jedyny dostał maksymalną ocenę. Świetnie grasz na emocjach, naturalnie, niewymuszenie. Używasz czasem tanich chwytów, bo jak inaczej można nazwać wykorzystanie motywów umierającej dziewczynki czy sparaliżowanego chłopaka. Ale robisz to tak umiejętnie, że pomimo całej świadomości wykorzystanych metod, tekst wzrusza i to nie w pojedynczym epizodzie, a wielokrotnie w różnych miejscach. Bardzo mocny element opowiadania.

Potencjał motywacyjny również jest, przekaz jest dość jasny, warto porywać się na rzeczy szalone, bo nie każdemu jest to dane.

 

Moja punktacja konkursowa: Top3 (8.4 punkty)

Ocena portalowa: 5.3/6 (nominacja piórkowa)

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Wiesz, parę razy w tym konkursie się rozczarowałam, i do Twojego tekstu podchodziłam jak pies do jeża. A potem przeżyłam coś, jakby rozczarowanie, tylko w drugą stronę. Fabuła jest ściśle skonstruowana, wciągająca, zawiera parę ładnych zmyłek, mądry morał wynika z niej naturalnie, a za bohaterów naprawdę trzymałam kciuki. Troszeczkę tylko arbitralnie osadzasz ich akurat w Sudetach, a nie w Świecie Dwunastu, czy jakim tam innym kraju fantasy, ale za to heroizm jest dotykalny. Spore stężenie żargonu może być dla niektórych odstręczające, ale w ogóle – to jest dobre opowiadanie. Dixi.

 

Jeśli chcesz trochę dziegciu do tego miodu, proszę o adres na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dość oryginalne podejście do tematu, pozwalające na wplatanie wątków o tym, jak technologia może wpływać na funkcjonowanie ludzi chorych. Faktem jest jednak to, o czym napisała Irka – z jednej strony przez większość tekstu postacie są opisane wiarygodnie, z drugiej – bardzo rzuca się w oczy nienaturalność braku jakiegokolwiek zszokowania lub zmieszania postaci, gdy dowiedziały się o wieku jednej z postaci w kontekście „szczytowania”. To zignorowanie tego fragmentu jest dziwne – tekst powinien być uzupełniony o parę zdań, które by tu uwzględniły reakcję.

Ogólnie to podobnie jak Killmanowi tekst o szczytowaniu nie podobał mi się sam w sobie, choć tu jest chyba niebezpośrednie nawiązanie do filmu „Babel”?

 

A samo opowiadanie… nie tylko pomysł przeniesienia ultramaratonu do świata gry i zmieszanie tego z grami w stylu Diablo jest ciekawy, to i są tu dwa dodatkowe watki. Jeden to wspomniany możliwy wpływ gier VR na funkcjonowanie osób „wyłączonych ze społeczeństwa” (i tego, ze to wyłącza jeszcze bardziej). Drugi… Drugi jest dziwniejszy. Zachowanie człowieka odgrywającego kapłankę. W zasadzie do końca nie wychodzi z roli psychopaty, nawet gdy wygląda przez moment na takiego, który próbuje się zmieniać. Fragment z ofiarowaniem płaszcza, w którym inna osoba usnęła można zrozumieć różnie i może on niepokoić. W ogóle przez pewien czas Ginger zachowuje się tak, jakby w rzeczywistości był ojcem Yeli tylko się nie ujawniał, a na końcu okazuje się, że jednak był kimś innym.

 

Tekst na pewno jest mocny, choć opakowany w formę „grową”.

 

Szkoda, ze to kolejne opowiadanie, w którym doszło do przekroczenia limitu znaków. Zmieścił się w zasięgu, w którym nie ma punktów karnych od końcowego wyniku, ale nadal jest to wyskoczenie ponad limit. A że mówimy o ponad 900 znakach nadmiaru, mam podejrzenie, że nie jest to sytuacja, gdy użytkownik spoza portalu nie wie o różnicach między Wordem a licznikiem portalowym, tylko w pełni świadomy nadmiar.

 

Gdzieś tam po drodze często mieszają się nazwy maratonu i ultramaratonu, ale wśród nie-biegaczy to normalne.

 

"To, co robimy?

Przecinek w tym miejscu zbędny.

 

"Wtedy po raz pierwszy pomyślał, że coś z nią jest nie tak"

Już wczesniej w tekście uznał, że coś z nią nie tak.

 

"powiedział, gdy chłód odgonił na chwilę przemożne pragnienie snu"

Mieli przecież filtr na temperaturę, tak?

 

A, śmiertelna bezsennosć chyba przebiega trochę inaczej (kwestia zdolności koncentracji), ale skoro to choroba mało znana, to i łatwo zapewne o wyjątki lub o coś pokrewnego, co trudno zdiagnozować.

 

@Chrościsko: w kwestiach fabularnych to tak: dopiszę dialog wyjaśniający, skąd ten tekst o szczytowaniu się wziął, przemyślę i dopiszę coś w kwestii jak działa drużyna po rozdzieleniu oraz spróbuję rozbudować scenę na Śnieżce. Biały minerał zmienię, może być kalcyt zamiast gipsu? Wolałabym coś jednowyrazowego.

Pierwsza scena to świadomy zabieg, “zmyłka” z fantasy wyjaśnia się szybko a taki początek miał za zadanie pokazać, że bohaterowie bardziej żyją grą niż realem.

Co do wieku bohaterki, wolałabym zostawić, jak jest. Wiek “dziecięcy” jest celowy i nie dlatego, żeby grać na tym, że “biedna, chora, mała dziewczynka”, tylko żeby wykluczyć jakiekolwiek międzywierszowe sugestie wątków romansowych między postaciami. Przy nastolatce np. motywacja Ginger do wyjścia ze skorupy będzie miała podtekst “bo mógł się w niej zakochać”. A tego absolutnie chciałam uniknąć.

 

@Tarnina: bardzo dziękuję, prośba o pełną łapankę +adres już poszła na priv :)

 

@wilk-zimowy: wkrótce uzupełnię tekst o tę reakcję, czekam tylko na poprawki od Tarniny, żeby wszystko zrobić za jednym podejściem.

Cieszę się, że wyłapałeś “dziwność” w zachowaniu Ginger. Chciałam gdzieś tam w tekście przekazać, że mimo iż postanowił spróbować coś ze sobą zrobić, to nie będzie jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki od razu normalny. Może mu się uda. Może nie. W jaki niepokojący sposób zrozumiałeś fragment z zasypianiem w podarowanym płaszczu? W zamierzeniu tu akurat nie miało być nic zdrożnego.

Jeśli chodzi o przekroczony limit – efekt cięcia, bo całość mi wyszła trochę więcej ponad limit i wyrzucałam zdania/akapity do momentu, gdy kara nie groziła. Potraktowałam, że limitem jest te 38699 znaków. Gdyby było napisane, że przekroczyć nie wolno ani o znak, to wycięłabym jeszcze parę zdań.

 

Może nie. W jaki niepokojący sposób zrozumiałeś fragment z zasypianiem w podarowanym płaszczu? W zamierzeniu tu akurat nie miało być nic zdrożnego.

Bo ten fragment zabrzmiał tak, ze ciężko było ocenić, czy przypadkiem trafił w moment, w którym był już koniec, czy dokonał eutanazji.

 

Gdyby było napisane, że przekroczyć nie wolno ani o znak, to wycięłabym jeszcze parę zdań.

Ależ wolno było. Co nie zmienia faktu, że można to postrzegać jako takie “brak kary, to hulaj dusza, pal licho limit” ;P

 

Kochani, nieakceptujący wieku 12 lat i “szczytowania”. Czy naprawdę myślicie, że dzieciaki (nastolatki) tego nie wiedzą (?), a zwłaszcza dziecko-dorosły zmagający się od urodzenia z cierpieniem i śmiercią każdego dnia. 

Dla mnie, Bello, właśnie to uwiarygodniło opowieść, przy dziesięciu latach może trochę pokręciłabym nosem, ale niekoniecznie, ponieważ to przyśpieszone dojrzewanie (nie w sensie fizycznym) ale mentalnym.  Ginger nie śpi, co najwyżej farmakologicznie, ma już  aparat pojęciowy, ma net. Czuwa i czyta, uczy się, część rozumie, cześć nie. Szokowanie i chęć zaimponowania jest typowa i normalna. Nie dla dorosłych, bo oni swoje pociechy widzą jako aniołki, w gorsetach swoich oczekiwań i powinnościwink

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Biały minerał zmienię, może być kalcyt zamiast gipsu? Wolałabym coś jednowyrazowego.

Od biedy ujdzie, ale rekomenduję kwarc (bez precyzowania czy mleczny, czy inny), bo to on właśnie z fluorytem tworzy takie biało fioletowe warstwy.

 

 Kochani, nieakceptujący wieku 12 lat i “szczytowania”. Czy naprawdę myślicie, że dzieciaki (nastolatki) tego nie wiedzą (?)

Asylum, wiedzą, a raczej domyślają się, bardzo ogólnie, bez szczegółów, nie na tyle, by posługiwać się tą wiedzą świadomie z premedytacją i wyrachowaniem.

Do tego potrzeba doświadczenia oraz dystansu do sfery intymnej, a na początkowym etapie dojrzewania ta wiedza mimo wszystko jest raczej krępująca.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

wiedzą, a raczej domyślają się, bardzo ogólnie, bez szczegółów, nie na tyle, by posługiwać się tą wiedzą świadomie z premedytacją i wyrachowaniem.

Do tego potrzeba doświadczenia oraz dystansu do sfery intymnej, a na początkowym etapie dojrzewania ta wiedza mimo wszystko jest raczej krępująca.

Tak myślisz, Chrościsko wink, że do używania słów szokujących dorosłych, potrzeba doświadczeń osobistych i dystansu do sfery intymnej. Zapewniam Cię, że niekoniecznie xd 

Co więcej, łatwiej szarżować, nie mając takich doświadczeń i wiedzy. Yela-tęsknica miała potężną motywację, zupełnie nie związaną ze sferą intymną, seksem, zakochaniem, miłością, albowiem w tym obszarze była dzieckiem, natomiast posłużyła się desperacko określonym sformułowaniem jako orężem. Nie wiedziała, kto jest po drugiej stronie, a musiała zostać członkiem drużyny. Czas przeżycia od momentu wystąpienia pierwszych objawów: kilka miesięcy do kilku lat, przy czym dziedziczona jest w sposób autosomalny dominujący, więc 50% ryzyka dla dziecka, jeśli rodzic jest nosicielem. Ponieważ dziewczynka ma tylko ojca, więc pewnie – matka, co pozwala domyślać się, że wiedzą i ona, i ojciec, jak będzie. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dobry tekst.

Niby 38k znaków, całkiem sporo, ale czyta się bardzo szybko. Może nawet trochę za szybko – tempo akcji jest wręcz zabójcze; ja poczułam się trochę, jakbym rzeczywiście została zmuszona do biegu razem z bohaterami. Szczególnie mocno odczuwałam to przy okazji walki ze Śnieżką i krasnoludkami: za szybko, za łatwo. Aż mi się przypominają niektóre walki w Dark Souls III, na które traciłam nieraz godzinę… I mówię tu o szeregowych przeciwnikach, nie bossach ;P

Nieźle wyszła kreacja postaci: każdy ma własny charakter i własne problemy, przy czym nie są to postaci jednoznaczne i proste. Jedynie Crash został potraktowany trochę po macoszemu.

Końcówka – dobra rzecz. Podoba mi się ten lekko psychotyczny rys w zachowaniu Ginger/a.

 

Co do tekstu o szczytowaniu: czytałam opowiadanie już w wersji, w której zmieniłaś wiek Yeli na dwanaście lat. Imo jak najbardziej do kupienia.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Musiał być częściej uczęszczany, znak, że wyjście coraz bliżej.

Oj, Bella. W Twoim wieku… 

 

Ale Duch Gór pierwszy.

To by fajnie brzmiało po angielsku, ale po polsku jakoś zgrzyta mi brak czasownika. Ja bym tam wstawił "padnie", "umrze", może nawet "zdechnie" 

 

To tak w ramach powitania było :-) 

Ech, trudno mi pisać o takich tekstach kiedy w grę wchodzi piórko. To znaczy o takich, które mi się bardzo podobają :-) 

Bo paradoksalnie łatwiej ocenić mi opowiadania, które mi nie wchodzą. Mogę wtedy trzeźwym okiem zerknąć na tekst i stwierdzić, czy nie podoba mi się dlatego, że jest kiepskie, czy też po prostu nie trafia w mój gust, ale tak naprawdę niczego mu nie brakuje, jest świetnie napisane, skonstruowane, pomysłowe i tak dalej, i że piórko się należy. Natomiast w tym przypadku… Tak, ten tekst bardzo w mój gust trafia. Ma to, co Thargony lubią najbardziej – prosta, zbudowana na zasadach akcyjniaka fabuła, lekki, nieskażony przepoetyzowaniem język, grupka związanych ze sobą bohaterów, nawalanka, całe mnóstwo klisz i emocjonalny atak, tak skomplikowany i subtelny, jak salwa burtowa pancernika klasy Iowa. 

To nie brzmi jak przepis na piórkowe opowiadanie. A jednak… Jednak wszystko w Twoim tekście jest na miejscu, wszystko gra i pracuje razem, jak mechanika starego HEMI (wybacz niezrozumiałe, motoryzacyjne metafory). Styl idealnie pasuje do przyjętej konwencji (niby) opisu gry, jest precyzyjnym narzędziem do właściwego odbioru treści, nie dziełem sam w sobie. Przewidywalna akcja wciąga, oczywiste relacje między postaciami intrygują, właściwie użyte klisze i zapożyczenia sprawiają satysfakcję na zasadzie "najbardziej podobają mi się te piosenki, które znam", a prosty, wmordystyczny ładunek emocjonalny należycie wzrusza. Fantastyka to gatunek rozrywkowy, więc tekst, który ową rozrywkę właściwie dostarcza, powiniem być odpowiednio doceniony. Że literacko to żadne wiekopomne dzieło? Cóż z tego? (uwaga, mod niezrozumiałych motoryzacyjnych metafor) Dodge Viper jest prosty, nieokrzesany, krzykliwy, nieco brutalny. Nijak mu do zaawansowania, matematycznej precyzji i subtelności Ferrari 599. Ale nie można stwierdzić, że jest gorszy, bo jest po prostu inny. Na swój sposób znakomity, fantastyczny i w całej tej niezłożoności potrafiący dostarczyć nieziemskiej frajdy. Podobnie z Twoim tekstem – nie musi się mierzyć na literackie wspaniałości z innymi, bo jest świetny jako literacko przeciętna, ale fajnościowo ekstraordynaryjna rozrywka. I dla takich tekstów powinno być miejsce wśród najlepszych. 

I w gruncie rzeczy wciąż nie wiem, czy przemawia do mnie (na tyle, na ile to możliwe) obiektywne wrażenie i czysta jakość tekstu, czy fakt trafienia w gust, ale będę głosował TAK. 

Taka jedna rzecz na koniec:

Gry się bardzo szybko rozwijają. Jeśli będziemy dysponować technologią, mogącą w tak dokładny sposób odwzorować i urealnić otoczenie i jego wpływ na gracza, dążeniu do realizmu ulegną przede wszystkim same walki (co już się dzieje). Nie wyobrażam sobie, by mechanika gry pozostała taka, jak dzisiaj (czy nawet wczoraj) z nieruchomymi przeciwnikami, walczącymi na statystyki, współczynniki i rzuty losowe, czekając któremu pierwszemu zejdzie pasek życia. 

Ale rozumiem, że chciałaś świat Sudeckiego Fantasy jak najbardziej zbliżyć do doskonale znanego nam MMO, czy czegoś w tym stylu. Zresztą mógłby być to taki system retro :-) 

Aha, jeszcze jedno – jest w Twoim tekście pewna umowność, zupełnie naturalna, taka rodem z filmów akcji, gdzie walki, pościgi i strzelaniny mają gdzieś zasady fizyki, ale mimo to nikomu to nie przeszkadza i film wciąż jest odbierany jako świetny. Jawi się to na przykład tym, że nikt nie przyczepił się, iż opisana choroba (śbr w tym przypadku) tak nie wygląda. Wszyscy zaakceptowali ułagodzoną, literacką wizję, a w przypadku tekstu Kam czepialstwo było spore. Zapewne nie umiem dobrze wyjaśnić o co mi dokładnie chodzi, ale jest to dla mnie dowód, że mimo "popowości" tekstu, jest on naprawdę znakomity. 

Dobra, koniec tego gadania.

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

@Asylum i @Chrościsko, dodam 2-3 zdania wyjaśniające genezę tegoż tekstu w ustach 12latki, jestem w trakcie dłubania poprawek (Tarnina <3 <3 <3)

@gravel – miło, że zajrzałaś :) dziękuję za komentarz, cieszę się, że Ci się podobało. Crash padł niestety ofiarą ograniczonego limitu, kogoś musiałam poświęcić, żeby się zmieścić i padło na niego ;) Śnieżkę będę jeszcze poprawiać, faktycznie przydałoby się tam parę więcej zdań.

@thargone – i dlatego fajnie było być anonimem ;) dopóki brano mnie za dwudziestoparolatka, nikt nie wypominał ‘Bella, w twoim wieku…’ a teraz mi wstyd. Poprawię to-to, jakoś mi umknęło.

Dziękuję, podwójnie mi miło, raz – że tekst spodobał Ci się personalnie, dwa – że po zdystansowaniu się, nadal uznałeś, że wart jest piórka :) W kwestii “pasków życia” – mam wrażenie, że są one nieśmiertelne ;) były w grach z lat 80, są i dziś.

Dla mnie, Bello, nie musisz dodawać – ja uważam, że jest ok:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Geneza jak geneza, cały czas szokuje brak zszokowania pozostałych postaci, gdy ten wiek wyszedł na jaw (w sensie zszokowania w kontekście wcześniejszego tekstu).

Bardzo mi się spodobał pomysł na konkurs. Jest bieg Kreta, ale go nie ma. Jest i to jeszcze z dodatkami, bo trzeba zwalczać potwory. No, bomba.

Jak nie przepadam za grami, tak mi się podobało. Zapewne, gdybym kumała więcej growego slangu, satysfakcja byłaby jeszcze większa.

Szybka akcja – jak lubię. Żadnych dłużyzn. Tekst niekrótki, ale czytało się szybko – wciągnęło, kibicowałam bohaterom i byłam ciekawa, czy wygrają.

Jakoś nie odczułam tej presji emocjonalnej, o której wspominają przedpiścy. Bohaterowie mają swoje powody, żeby grać, żeby startować w tym właśnie biegu, więc to robią. Żyją, jak mogą, a nie przybierają pozy skrzywdzonej niewinności.

Plus za walory edukacyjne. Wcześniej nie słyszałam o takiej chorobie.

Masz trochę nadmiarowych przecinków.

IMO, to najlepszy tekst ze wszystkich dotychczas przeczytanych.

Jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Finklo :) Przecinki zostaną wydłubane wkrótce, mam przesyłkę specjalną od Tarniny i pracuję :)

– oryginalne podejście do tematu, z przyjemnością witam nietypowy tekst; zainteresowanie utrzymałeś przez całą fabułę, świetna robota

 

– jedno z nielicznych opowiadań w tym konkursie, które mnie rozbawiło

 

– „Prawie nic o niej nie wiemy. Choć tyle samo wiedzielibyśmy o każdym, przyjętym na dzień przed”. – by emocje wybrzmiały i zostały z czytelnikiem, musisz pozwolić im się rozwinąć (kilka zdań na ten sam temat), zamiast kontratakować przeciwnym punktem widzenia, bo to zabija dramatyzm

 

– Yela zdecydowanie nie zachowuje się jak dziesięciolatka (jak dwunastolatka też nie); Ginger i Lankas są dobrze zarysowani, przekonujący

 

– językowo jest przyjemnie; zdarzają się niezręczne sformułowania, ale poza tym tekst czyta się gładko i przyjemnie

 

– bardzo dynamiczna historia, świetne wykorzystanie gry do podtrzymywania napięcia i wrażenia “lotu” przez fabułę, kolejne sceny zmieniają się szybko (odpowiednio szybko), dużo się dzieje, ale jednocześnie wartka akcja nie przytłacza bohaterów

 

– w mojej prywatnej punktacji zajęło dziesiąte miejsce (i jest to jedyne opowiadanie, które tak przestrzeliłam w mojej top dziesiątce ;) – mimo wszystko gratuluję!

 

W kontekście nominacji piórkowej, nie uważam tego opowiadania za nadzwyczajne ani odstające pod względem języka, fabuły czy kreacji bohaterów. To bardzo dobre opowiadanie, pokazujące zręczne pióro i znajomość konwencji, przyrównałabym je do solidnego fastfooda. Możliwe, że nie doceniam, bo gry też uważam za taką niewymagającą główkowania szybką i czystą przyjemność (a grałam jako nastolatka sporo i możliwość wyłączenia mózgu nawet w tych bardziej złożonych typu Wiedźmin sobie bardzo ceniłam). W każdym razie w głosowaniu piórkowym jestem na NIE.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Komentarz z uzasadnieniem pojawi się w najbliższym czasie. Na razie informuję, że po dłuższym namyśle zagłosowałem na NIE.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Co mi się podobało i czego brakło pisałem już wyżej. Dodam jeszcze, ze piórkowo głosuję na NIE, ale przeważyła kwestia dosłownie kilku elementów w tekście.

Cieszę się, że to przeczytałam. Ja bym temu tekstowi dała 1 msc z konkursowych (choć nie wszystkie przeczytałam). Wzruszające i pokazujące wiele smutnych prawd życia, że niektórzy nie mają warunków czy predyspozycji do normalnej egzystencji i ratują się wirtualem – no i to, co na końcu, odebrałam tak, że jednak bohater chce żyć, bo ma prawdziwego przyjaciela i ukochaną grę, a bez tego na pewno by nie chciał.

Trochę mi zazgrzytało to, że bohaterowie na początku tak od razu zaufali obcej osobie – wzięli ją z powodu bonusu, który aktywuje się, kiedy ona nie zaśnie i coś za łatwo uwierzyli w jej zapewnienia, że rzeczywiście nie zaśnie. Zresztą, to też trochę nienaturalne, prawdziwi gracze nie wzięliby jakiegoś nooba z powodu “przeczuć”, zwłaszcza w tak ważnej dla nich misji.

Ta bezsenność, brr, straszne! Poczytałam o tym trochę i zachowanie Yeli w tym kontekście też wydaje mi się trochę nienaturalne – skoro umarła niedługo po grze, to była już w zaawansowanym stadium choroby, a ona normalnie kontaktowała i była trzeźwa umysłowo – a gdzie halucynacje, delirium i fizyczne objawy, które jej mogły utrudnić kontaktowanie? Ale z drugiej strony, plus za wybór choroby, ta przypadłość to bardzo interesujący materiał literacki, aż sama mam pomysł na jakieś opowiadanie z jej udziałem, ale spoko, pewnie i tak go nie napiszę, więc nie ukradnę Ci pomysłu.

Gracze używają w tym opowiadaniu za mało swojego socjolektu, ale rozumiem, że to zabieg, który ma na celu zrozumienie opowiadania przez szerszą publiczność.

Mimo wszystko, bardzo mi się podobało, dałabym temu tekstowi i klika i nominację do piórka, jeśli przeczytałabym wcześniej. Kurczę, zagrałabym teraz sobie w jakieś multi :)

Hej, Bellatrix smiley Trafiłaś z tym opowiadaniem przygodowym, lubię takie. W ogóle w tym tekście było wiele rzeczy, które lubię. Już wszystko piszę.

Bardzo dobrze napisany tekst, a nawet lepiej. Widać w tym elemencie wprawę autorki. Lektura była lekka, czytanie szło płynie i bez zarzutu. Momentami wykonanie wchodziło na imponujący poziom, naprawdę ładnej polszczyzny powiedziałbym (czyt. na profesjonalny poziom). Dodam, że zbudowałaś przekonującą narrację w trzeciej osobie, a zwracam na to uwagę, bo sam odczuwam kłopoty ze stosowaniem tej stylizacji. Moim zdaniem sukces na polu zawdzięczasz przyjemnym dialogom i wspomnianej polszczyźnie. 

Fabuła wyszła ładnie. Moim zdaniem nie była zaskakująca, ale też tego nie oczekiwałem od tekstu. Być może to, że trochę rozumiem gry, łatwiej przyszło mi przewidzieć ciąg wydarzeń. Powiedziałbym, że poprawnie, wręcz książkowo, i nie mówię tego jako zarzutu, bo zawarta przygoda miała tyle uroku, że w pełni rekompensowała mi ciekawość spod tytułu “co będzie dalej”.

Kreacja super, całkowicie mój klimat. W ogóle wyszło takie nowe fantasy, bo po części tolkienowska drużyna, a wpisana w nowoczesne wydanie skomputeryzowanego świata. Zręcznie wykonałaś tę część i była ona przekonująca, jakbyś dobrze rozumiała świat gier. Fajnie to zostało przemyślane. Sam temat trójkąta sudeckiego wymyka się mojej wiedzy i tej części nie zweryfikuję, ale fabularna przygoda wszystko wynagradza. Dodam, że kompozycja wyszła schludnie, bo na początku wprowadzasz w historie tak, że czytelnik wie wystarczająco, później szybko zawiązujesz akcję i przygoda rusza. Mają miejsce małe zwroty akcji, która jak wspomniałem były nawet do przewidzenia, ale to nie zmienia faktu, że jako czytelnik miałem wygodne tempo czytania. 

Bohaterowie udani. Widać, że jako graczka masz ucho do slangu i widać go w dialogach. Fajną sprawą było to, że obeszło się bez wulgarności i choć tamta migawka z seksem w kontekście dalszego rozwoju bohaterki może budzić ambiwalentne uczucia, to jednak rozpisałaś całkiem kulturalną paczkę ludzi. Można zastanawiać się, czy poświęcenie w końcówce nie wyszło manierycznie, (w sensie uparty bohater, który w momencie próby spełnia swoją rolę), ale moim zdaniem wyszło to spoko, bez problemu do przyjęcia. Kolejna sprawa, budujesz postaci na mocnych dramatycznych wątkach, i można zastanawiać się czy nie za mocne tło dla bohaterów, ale moim zdaniem tekst nie zmuszał do płaczu, nie grał na emocjach, a wspomniane rzeczy wybrzmiały poniekąd mimochodem. 

Przekaz ładny. Lubię takie, nie do końca szczęśliwe, wchodzące głęboko do serducha. Twoi bohaterowie przeżyli przygodę, która ich odmieniła i to miało swój urok. Powiedziałbym, że przekaz wybrzmiał dojrzałe i nie bawił się moimi emocjami, a mimo to pozostawił ślad. Kolejny punkt do zręczności dla autorki.

Opowiadanie było jednym z lepszych jakie czytałem na Nowej Fantastyce (wliczając czasopismo). Wielka szkoda, że nie otrzymałaś piórka.

Dziękuję smiley

Bardzo dobrze techniczne plus ciekawy pomysł na zastosowanie i interpretację tematu. Ja jednak oceniam tekst pozakonkursowo i mnie przede wszystkim interesują moje odczucia. I powiem szczerze, że poza świetnym researchem (a może znasz to z autopsji?) na temat plenerowych RPG, lekko podrasowanych do wirtualu przez skrzyżowanie pleneru z RPG komputerowym, oraz jak zawsze dobrym warsztatem, nie miałem się czym zachwycić. Stąd moje NIE. Trzy procent tego NIE za koszmarny tytuł :). Przypomina refren piosenki disco polo.

 

Niby dzieje się i jest sporo akcji, ale to jednak tylko umowna akcja w grze i ta myśl towarzyszyła mi podczas lektury. Żaden boss czy inny przeciwnik nie wzbudza emocji i nie buduje dramaturgii. Odhaczamy ich w dosyć beznamiętnych prezentacjach, a potem równie beznamiętnych opisach walki. Drużyna pokonuje ich przy tym z ogromną łatwością pomimo coraz bardziej okrojonego składu. Zabrakło mi w tym prawdziwego napięcia, zabrakło kibicowania postaciom z zapartym tchem (chociaż Ducha Gór i pleń wymyśliłaś i opisałaś bardzo atrakcyjnie). Podobnie jest w sporej części opowiadania z samą fabułą. Niby to oczywiste, że opierając ją na uczestnictwie w grze i pokonywaniu przez bohaterów kolejnych jej etapów, skazani będziemy na akcję prowadzoną od punktu A do B, od zadania do zadania, od levelu do levelu. I niby wszystko gra, bo to gra, ale jednak nie gra, bo to ma być literatura. I chyba za dużo tych fragmentów przypominających sprawozdanie z postępów w grze.

Troszkę więcej i ciekawiej dzieje się w świecie realnym. Są wiarygodne interakcje, są wiarygodni bohaterowie ze swoimi tajemnicami, umiejętnie zróżnicowani charakterologicznie. Sztampowa drużyna rodem z RPG (dosłownie) w realu okazuje się znacznie mniej sztampowa, zgromadziłaś bowiem ekipę dosyć charakterystyczną i mocno sponiewieraną przez życie. I ja Tobie wierzę, że właśnie takie osoby mogą szukać wrażeń i spełniać się w VR. Nie czepiam się ich wieku, sposobu wypowiadania itd. 

Jednak uważam mimo wszystko, że podobnie jak wielu innych aktorów górskiego konkursu, pojechałaś za bardzo z tą tragedią i cierpieniem. Jak wspomniałem, w zasadzie cała ekipa to ludzie okaleczeni przez los i to dość ekstremalnie. Do tego dwójka bohaterów praktycznie okazuje się skazana na śmierć. Mało tego! Jedną z nich uśmiercasz w finale, tuż po ukończeniu gry. I z żalem stwierdzam, że za dużo tego dla mnie. Gdy ktoś próbuje wycisnąć ze mnie łzy w ten sposób, reaguję jak diabeł na wodę święconą. Przyznaję, w dzieciństwie płakałem jak każdy normalny dzieciak, gdy umierał Winnetou czy Erno Nemeczek, ale niestety teraz zupełnie nie poruszyła mnie śmierć Yeli. A przecież na jej dramacie oparta jest w dużej części wymowa tekstu i w nim poniekąd wybrzmiewa jego finał. 

Może chodzi o młodzieżowo-grową otoczkę? O to, że za dużo tego RPG w tle i te dramaty zbyt kontrastują z tym tłem? Nie wiem.

Na pocieszenie dodam, że niemal pod każdym komentowanym tekstem z tego konkursu marudziłem, że ich autorzy pocisnęli w dramaty i tragedie, fundując bohaterom choroby, śmierci bliskich, domy dziecka, traumy z dzieciństwa, itp. Najwidoczniej nie jestem targetem. 

Na płaszczyźnie ogólnej dodam, że opowiadanie nie wywołało ani żadnego WOW, ani nie poruszyło mnie stroną emocjonalną.

Za to podobał mi się warsztat i oryginalny pomysł na ugryzienie tematu.

 

Jedno pytanie na koniec: co robi wagon ze znakiem radioaktywności w grze fantasy?

Po przeczytaniu spalić monitor.

Jedno pytanie na koniec: co robi wagon że znakiem radioaktywności w grze fantasy?

W kilku komiksach fantasy (np. “Aria”, bodaj w odcinku “Łzy bogini”, w sumie klasyka) i w kilku grach komputerowych osadzonych w klimatach fantasy takie oznaczenia się przewijały i często było to raczej puszczanie oka do czytelnika/gracza, bo “mieszkańcy świata” znaku nie znali.

 

Nowa Fantastyka