Christopher Filtch był mężczyzną w podeszłym wieku. Staruszek ochoczo rozpowiadał wszędzie i każdemu, że jest człowiekiem szczęśliwym. Cieszył się z tego, że w życiu mu się powiodło. Miał pieniądze na swoje starcze zachcianki. Miał żonę, będącą dla niego wsparciem i podporą najpotrzebniejszych chwilach. Miał też i dzieci, które niebawem miały mu dać również wnuki. Dodatkowo cieszył się niezłą kondycją fizyczną i psychiczną. Czego miałby wymagać więcej?
Christopher obchodził dziś sześćdziesiąte piąte urodziny. Przyjęcie nie było huczne. Odbyło się w sposób taki , jaki sprawiał mu najwięcej przyjemności. Przy herbatce i trzaskającym w kominku ogniu. Wśród najbliższych.
Gdy księżyc wisiał już wysoko na niebie, Christopher udał się do łóżka, a następnie raz jeszcze podziękował Bogu za wszystko, co przyszło mu dostać w życiu.
*
Nie zdążył otworzyć oczu, a już wiedział, że znajduje się w innym miejscu. Poczuł na swoim ciele lekki powiew wiatru. Otwarł oczy i prawie krzyknął.
Stał na korytarzu, przywodzącym na myśl komnatę wygladającą jak w jakimś średniowiecznym zamku. Na podłodze rozpościerał się czerwony dywan, a sklepienie było tak wysoko, że oświetlające korytarz pochodnie nie dosięgały do jego końca.
Myśląc, że to tylko jakiś sen, Christopher ruszył wzdłuż pomieszczenia, w kierunku bramy znajdującej się na jego końcu. Na ścianie obok niej umiejscowiona była tabliczka, głosząca:
Pan Croup i Pan Vandemar
serdecznie zapraszają pana Christophera Filtcha na przekąskę w sali bankietowej
Christopher zamyślił się i po chwili doszedł do wniosku, że nazwiska Croup i Vandemar nic mu nie mówią. Wzruszył ramionami i skierował swe myśli w inną stronę; zastanawiał się, gdzie może znajdować się sala bankietowa.
Odpowiedź przyszła szybko, bowiem jak tylko otworzył drzwi, ujrzał długi stół, wypełniony aż po brzegi wszelkiej maści jedzeniem . Wyglądał, jakby był przygotowany na zjazd władców z całego świata. Sala była jednak całkowicie pusta.
Christopher nie był pewny, co powinien w tej sytuacji zrobić. Teoretycznie przy bramie widniało oficjalne zaproszenie, ale czy powinien zasiadać do stołu bez towarzystwa?
– Proszę się nie krępować, to wszystko tutaj jest przygotowane specjalnie dla pana.
Christopher uniósł wzrok i zobaczył dwóch mężczyzn. Jeden z nich był wysoki, chudy i łysy, drugi natomiast niski, krępy i włochaty – jego włosy bardziej przypominały sierść, a szczękę miał jakby wydłużoną. Christopherowi od razu skojarzył się z wilkiem.
– Pan pozwoli, że się przedstawimy – rzekł ten pierwszy. Głos miał nieprzyjemny, głęboki – Nazywam się Pan Croup. Osobnik obok mnie zwie się Pan Vandemar.
Mężczyzna przypominający wilka pokiwał energicznie głową, uśmiechając się przy tym szeroko. Wyraz twazy Pana Croupa był natomiast pusty i bezbarwny.
– Proszę siąść i się częstować. Za momencik uzgodnimy wszystkie warunki.
Christopher wziął do ręki udko z kurczaka, w czasie gdy panowie Croup i Vandemar zasiedli całkiem po długiej stronie stołu. Mięso było wyśmienite.
– Zaczynajmy – oznajmił Pan Croup – Drogi panie Filtch, spotykamy się w sprawie nader niecodziennej i unikatowej. Na początku jestem zmuszony wyjaśnić, iż ja oraz Pan Vandemar tworzymy spółkę morderców, cieszącą się zaufaniem w różnych czasach i wymiarach. Z naszych usług korzystają bogowie greccy, rzymscy, nordyccy i słowiańscy, choć pana najbardziej zainteresować powinno powierzenie nam pana sprawy przez Boga chrześcijańskiego. Żaden problem, byłby pan jednym z wielu. Wraz z Panem Vandemarem zgodziliśmy się jednak, że zwykłe mordowanie stało się już nudne. Dlatego postanowiliśmy zagrać w grę. Pan będzie jej uczestnikiem. Pana zadaniem będzie uratowanie rzeczy dla pana ważnych. Reguły gry są bardzo proste. Musi pan tylko podać odpowiedź do trzech zagadek. Jeżeli pan odpowie poprawnie, zachowa pan życie, a wszystkie rzeczy ważne będą panu zwrócone. Jeśli pan przegra, wszystko przepada. Możemy zaczynać?
– Mam pytanie. Czy to sen?
– Bynajmniej.
Christopher z początku się przeraził. Całe życie pracował na szczęście ważnych dla niego osób. Nie może teraz przyczynić się do ich śmierci. Musi dać radę, nie ma innego wyjścia.
– Jestem gotowy.
Sala rozmyła się, uleciała jak dym z nagle zgaszonej świeczki, aby następnie zmaterializować się w polanę obleganą srebrzystym światłem księżyca. Przed Christopherem stał Pan Vandemar. W ręku trzymał zakrwawiony nóż.
– Wygraną w tej konkurencji są wszystkie przedmioty materialne, w których posiadaniu byłeś przez całe swoje życie. Oto zagadka.
Jego głos przypominał warknięcie psa, a Christopher dostrzegł, że zęby miał zwierzęce.
– Nie oddycha, a żyje, nie pragnie, a wciąż pije.
– Ryba – odrzekł dumny z siebie. Na swoje szczęście znał tę zagadkę.
Pan Vandemar spojrzał na niego z ukosa, mrużąc lekko brwi. Pstryknął i polana się rozmyła.
Ku zaskoczeniu Christophera, pojawił się w nowocześnie wyglądającym biurze. Zewsząd otaczały go teczki z dokumentami i biurka z komputerami. Wszystko w tym pomieszczeniu było białe. Naprzeciw stał Pan Croup, również trzymając groźnie wyglądający nóż.
– Jeżeli odgadniesz, uratujesz życie swojej wieloletniej żonie. Oto zagadka: Nie ma skrzydeł, a trzepocze, nie ma ust, a mamrocze, nie ma nóg, a pląsa, nie ma zębów, a kąsa.
Z początku Christopher wystraszył się, albowiem nie świtało mu w głowie nic, ale po tej straszliwej chwili zorientował się, że zna odpowiedź na to pytanie.
– Wiatr. Odpowiedź brzmi wiatr.
Pan Croup spojrzał na niego oczami pełnymi szczerego zdumienia. Scena rozpłynęła się po raz trzeci.
Christopher znalazł się ponownie w zamku, choć teraz otoczenie wyglądało bardziej na lochy. Tęsknił za słodkim zapachem sali bankietowej.
Tym razem stali przed nim obaj mordercy.
– Ostatnia zagadka – rzekł Pan Croup – Poprawna odpowiedź uratuje życie reszty pana rodziny. Jestem lekki jak piórko, ale nikt nie utrzyma mnie długo.
Christopher niemal podskoczył z radości. Znał odpowiedź.
– Oddech.
Pan Croup oraz Pan Vandemar spojrzeli na siebie, a na ich twarzach malowała się mieszanina zdumienia, podziwu i czegoś w rodzaju zakłopotania.
– Nasze gratulacje – odezwał się w końcu Pan Croup – Nie spodziewaliśmy się, że mamy do czynienia z tak inteligentną i obytą personą. Żal będzie powiedzieć panu prawdę.
Christopher wsłuchał się uważnie, choć radość ogarniała go z każdej strony i ciężko mu było się skupić.
– Popełniliśmy błąd. Nie przewidzieliśmy, że może pan znać rozwiązania tych zagadek. Nie jesteśmy dobrzy, ale swój honor mamy, dlatego część umowy zostanie spełniona. Oszczędzimy życie pana bliskich, sprawimy też, że będą szczęśliwi, a żałoba po panu nie odciśnie na nich aż takiego piętna. Pana jednak musimy zabrać ze sobą. Sprawa reputacji i dobrego imienia.
Ktoś inny pomyślałby zapewne, że w tym momencie wszystkie jego staranie poszły na marne. W tym miejscu stał jednak Christopher Filtch. Zdawał sobie sprawę, że w swoim życiu i tak nie zrobiłby dla siebie już prawie nic, więc już wcześniej w całości poświęcał się innym. Świadomość jego śmierci nie bolała aż tak bardzo, kiedy usłyszał zapewnienie, że wszyscy mu bliscy będą wiedli udane życie.
Bez ponaglania ruszył w kierunku morderców. Był szczęśliwszy niż kiedykolwiek.