Przechodnie odsuwali się z obrzydzeniem. Nic dziwnego. Polowanie trwało tydzień, więc głowy pierwszych niziołków zaczęły się rozkładać. Ladeph, taszcząc na plecach wypełniony nimi szary wór, nie przeczuwał, jaki zawód go dzisiaj spotka. Już na głównym placu Przedsionka Niewiernych dojrzał dwóch uśmiechających się pod nosem konkurentów ze swojej branży. Przeczuwał, że coś jest nie tak. I rzeczywiście. Opasły urzędnik, odbierający w Domu Łowców towar i wypłacający nagrody, oznajmił:
– Porta nie płaci już za głowy niziołków.
– Od kiedy?
– Od trzech dni.
– Przez tydzień polowałem na to cholerstwo. – Czuł jak podnosi mu się ciśnienie. – I co mam teraz z tym zrobić?
– Nie wiem, nie obchodzi mnie to – odparł beznamiętnie urzędnik. – Zamiast iść na łatwiznę, możesz zapolować na anghegi głębinowe. Za nie Porta płaci najlepiej.
Ladeph miał już siarczyście zakląć, ale wolał nie czynić sobie wrogiem człowieka, który wypłacał pieniądze łowcom. Łatwizna? Te krwiożercze kreatury trudniej upolować niż drowa. A anghegi? Tak, za ich głowy dobrze płacą, ale żeby ubić jednego, trzeba mieć wiele szczęścia albo przynajmniej dwóch pomocników, z którymi trzeba dzielić się zyskiem. W całym Podmroku trudno znaleźć takich szaleńców.
Zmierzając do jedynego domu uciech w Zakazanym Mieście minął gwarny targ, gdzie dało się wyczuć większe poruszenie niż zwykle. Nie zwracając na to specjalnie uwagi wszedł do dwupiętrowego przybytku, przytulonego do murów miasta właściwego. Zamówił swoją ulubioną dziewczynę o imieniu Vesper.
Zabawiali się na jeźdźca. Klasycznie nie wchodziło w grę, bo drobna dziewka mogłaby tego nie przeżyć. Jej oddech wracał do normy. Leżała na jego piersi, łaskocząc go po brodzie włosami.
– Coś się święci w Zakazanym Mieście – rzuciła jakby mimochodem, odgarniając czarny lok opadający jej na czoło.
– Zauważyłem jakieś poruszenie na targu – przyznał, podejmując temat. – Pojawił się towar z powierzchni, czy co?
– To chyba ma związek z polityką. Chodzą słuchy, że król chce zawrzeć jakiś historyczny traktat.
– Niech zawiera. Jeśli to nie wiąże się z zyskiem, to nie ma dla mnie żadnego znaczenia.
– O zyskach mówiąc. – Vesper podniosła się na łokciu i spojrzała w twarz łowcy. – Podjąłbyś się nowego zlecenia?
– Co trzeba upolować?
– Nie o polowanie chodzi. Pomógłbyś się dostać do Miasta mojemu znajomemu.
– Nie – odparł krótko, nie siląc się na tłumaczenie niedorzeczności tego pomysłu.
– Ladeph… – Popatrzyła na niego proszącym wzrokiem.
– Niech znajdzie sobie kogoś innego.
– Tylko ty wiesz jak się tam dostać, nie korzystając z głównej bramy.
– Oszalałaś – odparł pobłażliwie. – Wejście na teren miasta, jeśli nie jest się obywatelem, karane jest śmiercią. Za wprowadzenie obcego grozi utrata obywatelstwa i śmierć, w dowolnej kolejności.
– On zapłaci – przekonywała.
– Czym?
Dziewczyna wstała, zrzucając kołdrę na podłogę. Zawsze lubił patrzeć na jej zgrabne pośladki. Pokazała mu leżące w kącie izby, przykryte szarym materiałem, trzy głowy anghegów. Łowca roześmiał się.
– Chce płacić chityną?
– Sprzedasz je w Domu Łowców.
– Co ty mnie masz za naiwnego jednorożca? Co to za jeden?
– Nie znam jego imienia…
Ladeph głośno się roześmiał.
– Daj dokończyć. Poręczył za niego taki jeden czytnik z Wieży Alchemika, co jest moim stałym klientem – wyjaśniła, wracając do łóżka i chowając się pod kołdrę.
– Chyba „czytacz”?
– Jak zwał tak zwał. Bierzesz tę robotę, bo nie wiem, co mam mu odpowiedzieć?
Łowca raz jeszcze spojrzał na głowy anghegów.
– Dobra.
Wychodząc, dostrzegł przyczynę poruszenia. Środkiem rynku zmierzała do miasta właściwego delegacja ilithidów, powłócząc długimi, czarnymi szatami z wysokimi kołnierzami. Falujące macki otaczające otwory gębowe gości sprawiały, że mieszkańcy Przedsionka Niewiernych odsuwali się z mieszanką strachu i odrazy. Obywatele Zakazanego Miasta stoczyli z nimi kilka wojen. Jeśli król zawrze traktat z tymi mózgożernymi dziadami, to rzeczywiście będzie historyczne wydarzenie – pomyślał łowca.
2. W milczeniu kluczyli wąskimi korytarzami wydrążonymi pod miastem. Nieznajomy miał wrażenie, że przewodnik robi to specjalnie, chroniąc wiedzę o tylko sobie znanym przejściu. Łowca obejrzał się, omiatając wzrokiem towarzysza. W lichym świetle łuczywa mignęło tylko dwoje błękitnych oczu.
– Jak cię zwą? – zapytał znienacka.
– Eryk – odparł po dłuższej chwili, zaskoczony, że Ladeph raczył się odezwać.
– Czemu się ukrywasz za tymi gałganami? Szpetny jesteś?
– Nie lubię rzucać się w oczy – odparł z wyczuwalnym w głosie rozbawieniem.
– Matka cię słabo karmiła, czy jesteś elfem?
– Półelfem.
Ladeph przewrócił oczami. Miał wyrobione zdanie o „miękkich” rasach z powierzchni. A domyślał się, że ten „Eryk” nie jest z Podmroku. Jedyne elfy jakie się tu zadomowiły to mroczne drowy. Cholernie mocne dzięki swoim adamantynowym zbrojom.
– No, jesteśmy. – Łowca wskazał szczelinę w kamiennej ścianie. – Powinieneś się przecisnąć.
Eryk popatrzył na niego nieufnie.
– Idź. Ja się tu nie zmieszczę, więc nie mogę ci dalej towarzyszyć. Wyjdziesz w zaułku między Wieżą Alchemika, a Domem Rozliczeniowym.
Półelf skinął głową, po czym bokiem przecisnął się w mrok. Co taki młokos szuka w Zakazanym Mieście? – pomyślał Ladeph, gdy Eryk zniknął w szczelinie. Mniejsza z tym, muszę sprzedać chitynę.
Przyczaił się w zaułku koło domu uciech. U jego wylotu stało dwóch mężczyzn, rozmawiających ściszonym głosem.
– A jeśli się dowie?
– Wtedy będzie za późno. Niedługo straci czerep – odparł łysy rozmówca. Na potylicy miał wytatuowany wzór przypominający macki ilithidów.
– Książę się zgodził?
– Nie sprzeciwił – podkreślił łysy. – A teraz idź i mnie nie zawiedź.
Nieznajomi odeszli. Ladeph jeszcze chwilę czekał w kryjówce, upewniając się, że nikt go nie widział.
3. Rankiem, o ile można w Podmroku mówić o takiej porze, w Przedsionku Niewiernych gruchnęła wieść, że miał miejsce zamach na króla z dynastii Razeków. Ladeph odwiedził miejscowego handlarza kamieniami szlachetnymi. Wymieniając uzyskane za skorupy anghegów srebro na szafir gwiaździsty, nagle zamarł w bezruchu. Wczoraj wprowadziłem do miasta tego elfa! Oby jego mózg wyssał jakiś ilithid!
– Bierzesz go czy nie? – Niecierpliwy kupiec wyrwał go z zamyślenia.
Łowca szybko sfinalizował transakcję. Ruszył do domu uciech, rozmówić się z Vesper. Jeśli ktoś odkryje, że to on wprowadził do miasta zamachowca, czeka go coś gorszego niż śmierć.
– Mam teraz przerwę, ale jeśli… – Zawiesiła głos, dostrzegając w lustrze rozgniewanie kochanka.
– W coś ty mnie wmieszała? – ryknął, uprzednio trzasnąwszy drzwiami.
– O co ci chodzi? – Wstała od stolika, przy którym malowała rzęsy.
– Ten gość, którego dla ciebie wprowadziłem do miasta, to zabójca. Chciał zabić króla!
– To niemożliwe. – Dziewczyna zbladła.
– A jednak huczy o tym na rynku.
Vesper podbiegła, kładąc mu palec na ustach.
– Ciszej, jeszcze cię kto usłyszy. – Obejrzała się z niepokojem na drzwi wejściowe.
– Skąd ty go wytrzasnęłaś? – zapytał łowca już spokojniejszym głosem.
Dziewczyna zamiast odpowiedzieć, podeszła do okna wychodzącego na dziedziniec. Gwardziści wylegli na plac, przepytując każdego, kogo dopadli. Kolejny patrol zmierzał do domu uciech.
– Idą tu gwardziści, musisz wyjść. – Zdecydowanym gestem wskazała mu drzwi.
– Nie, dopóki mi nie wytłumaczysz, co tu się dzieje.
– Nie wiem, nie znam tego… – Zamilkła, nasłuchując. Ktoś wbiegał po wewnętrznych schodach. – Niech cię szlag, Ladeph! Przez ciebie będę miała kłopoty.
– Przeze mnie? To ty mi naraiłaś tego fircykowatego elfa.
Do pomieszczenia wpadło czterech gwardzistów.
– Łowca Ladeph? – zapytał ich dowódca.
Zagadnięty niepewnie skinął głową.
– Aresztujemy cię za zdradę. Pójdziesz po dobroci, czy mamy dobyć mieczy?
– Pójdę – zgodził się potulnym głosem, zdając sobie sprawę, że zabiciem gwardzistów nie poprawi swojej sytuacji.
– A ty, to kto? – Kapitan dopiero teraz zwrócił uwagę na dziewczynę.
– Jestem Vesper – przedstawiła się drżącym głosem, cofając się pół kroku w głąb izby.
– Ladacznica, która była w spisku, nie ma obywatelstwa – objaśnił drugi.
– Ja nie byłam w żadnym spisku! – zaprotestowała wystraszona dziewczyna.
– Milcz! – ryknął dowódca. Skoczył do niej, uderzając rękojeścią w brzuch. Z głośnym jękiem zgięła się wpół i upadła na podłogę. Ladeph ruszył w ich stronę, ale zatrzymało go ostrze przy gardle.
– Nie bądź głupi. Jej już nie pomożesz. Zresztą sobie też nie – dodał po chwili. – Zabrać to ścierwo.
Odebrali mu dwuręczny miecz, którym władał jedną ręką, oraz kuszę. Zamiast do koszar, zaprowadzili go do zaułka obok domu uciech. Czekał tam ten sam łysy najemnik, którego rozmowę podsłuchał.
– A i oto nasz zdrajca. Wprowadziłeś zabójcę do miasta. Wymyślimy dla ciebie jakiś kreatywny sposób egzekucji.
– Kim jesteś? – Łowca, mrużąc oczy, wpatrzył się w nieznajomą twarz.
– Rashid, dowódca wewnętrznej gwardii. – Zbrojny przedstawił się z dezaprobatą. – Choć nie powinienem się dziwić, że mnie nie znasz. Masz obywatelstwo, a rzadko bywasz w mieście. Zamiast zająć się uczciwą pracą, włóczysz się po pieczarach Podmroku i przesiadujesz w Przedsionku Niewiernych.
Ladeph zagryzł wargę. Nie miał ochoty mu się tłumaczyć z kolei swojego życia, które zmusiły go do takiego zajęcia.
– Nie będzie sądu? – Łowca wiedział, że dynastia Razeków przywiązuje wagę do porządku i sprawiedliwości, a obywatela nie można ukarać bez wyroku.
– Twoja wina jest oczywista. Zeznania zabójcy, którego schwytaliśmy, nie pozostawiają wątpliwości. Chyba zginiesz podczas próby ucieczki. – Łysy wyszczerzył zęby.
Do zaułka ktoś wbiegł. Zbrojni odruchowo położyli dłonie na rękojeściach mieczy. Rashid dostrzegł młodego rekruta.
– Nie przeszkadzaj nam teraz, szczeniaku!
– To ważne kapitanie. Elf-zabójca uciekł z aresztu!
– Jak to uciekł? Niech was szlag! Ciesz się, że nie mam czasu cię patroszyć – zwrócił się do łowcy. – Załatwcie go i wracajcie do miasta – polecił swoim ludziom.
Gwardziści dobyli mieczy, otaczając więźnia. Nie miał broni, ale nie zamierzał oddać skóry za darmo. Ponad ich głowami widział, jak dowódca z ilithidzkim tatuażem opuszcza zaułek. Zaatakowali. Łowca sprawnie uchylał się przed kolejnymi ciosami. Wyciągnął z zanadrza błyszczący pył i rzucił jednemu w twarz, chwilowo go oślepiając i wyłączając z walki. Zostało trzech. Uniknął kolejnego ciosu i potężnym uderzeniem przetrącił szczękę drugiemu. Pozostali odskoczyli, nabierając większego respektu dla przeciwnika. Popatrzyli po sobie porozumiewawczo i przystąpili do kolejnego ataku. Coś szarpnęło Ladepha w ramieniu. Nie mógł oderwać ręki od muru. Bransolety pętania! Niech to szlag! – zaklął w myślach. Gwardzista uderzył na niego z mieczem, ale łowca odwrócił się w stronę unieruchomionej dłoni, przez co cios trafił w ścianę. Następnie rozwinął się, przyciskając gwardzistę do muru. Mężczyzna nie mógł się poruszyć, tracąc oddech i raniąc się własnym mieczem, który utkwił między nim a murem.
– Puść go! – zażądał ostatni zbrojny.
– Chodź i go uwolnij – rzucił wyzwanie łowca.
W ręce przeciwnika lśniła kolejna bransoleta pętania. Ladeph dociskał gwardzistę do muru. Jeśli uda mu się go unieszkodliwić, to z ostatnim już sobie poradzi. Przyparty przeciwnik stracił przytomność. Łowca zwolnił uścisk, a mężczyzna osunął się na ziemię.
– No chodź, gówniarzu. Załatwię cię jedną ręką. – Popatrzył z pogardą na chuderlawego rekruta.
Gwardzista zawahał się, czekając, aż ocknie się znokautowany wcześniej towarzysz. Oślepiony też powoli odzyskiwał ostrość widzenia. Poczekał, aż doszli do siebie. Trochę się natrudzili, otrzymując kilka bolesnych ciosów, ale w końcu udało im się założyć łowcy drugą bransoletę. Musieli chwilę odetchnąć.
– Co z nim zrobimy?
– Stary kazał go załatwić.
– Ale nie mówił jak. Możemy się z nim trochę pobawić. Zapłaci za moje oczy.
Ladeph dostrzegł, że ktoś pojawił się u wylotu zaułka. Powoli zbliżał się za plecami gwardzistów.
– Jakbym miał łuczywo, to bym mu wypalił gały.
– Cóż za okrucieństwo! – Usłyszeli głos dobiegający z tyłu.
Oślepiony wcześniej gwardzista odwrócił się. Przez mgnienie zobaczył zamaskowaną postać, po czym poczuł miażdżący ból, gdy palce przybysza znalazły się w jego oczodołach. Cios w krtań i był już niezdolny do dalszej walki. Pozostali rzucili się na wroga. Przyciśnięty przez Ladepha do muru otrzymał uderzenie w mostek i nie mogąc złapać tchu upadł na ziemię. Młody wyjął z zanadrza kolejną bransoletę pętania, ale głębokie cięcie w nadgarstek wytrąciło mu ją z ręki, a uderzenie w panewkę biodrową pozbawiło równowagi. Został ten z przetrąconą szczęką. Zaskoczony klęską towarzyszy opuścił broń. Nieznajomy podszedł i dmuchnął mu w twarz jakimś pyłem. Gwardzista zakrztusił się i padł nieprzytomny. Przybysz uwolnił łowcę.
– No, nieźle – popatrzył na unieszkodliwionych strażników – ale zmiękczyłem ich wcześniej. Zabrał swoją broń porzuconą przez gwardzistów pod ścianą budynku.
– Nie ma czasu na gadanie, chodź za mną.
Skryli się w targowym magazynie. Nieznajomy ściągnął z twarzy maskę.
– To ty! – syknął łowca. – Mogłem się tego domyśleć. Chciałeś zabić króla! – Sięgnął, chcąc złapać go za gardło, ale zatrzymał ramię w połowie ruchu.
– Co ty? Zdziczałeś? – Eryk odtrącił jego rękę. – Nikogo nie chciałem zabić. Gdyby tak było, nie zawracałbym sobie głowy ratowaniem twojego tyłka – oponował półelf.
– Więc czego chciałeś w Zakazanym Mieście? – Łowca otworzył dłoń, jakby chciał go uderzyć w twarz.
– Wizerunku z Nieba – odparł Eryk, odchylając się lekko, niepewny, co do zamiarów mężczyzny.
– Ty głupcze! Gdybyś wcześniej to wyjawił, to powiedziałbym ci, że Wizerunku w Zakazanym Mieście już nie ma. – Choć bardzo go korciło, zrezygnował z wymierzenia młodzieńcowi kary cielesnej. Odwrócił się bokiem i oparł o ścianę. – Nikt tego wprost nie przyzna, ale był powodem III wojny z drowami.
– Pomóż mi go odnaleźć – zaproponował elf. – I tak twoja bytność tutaj jest skończona.
– Dzięki tobie – fuknął łowca. Uspokoił oddech. Po chwili dodał: – Muszę wrócić do pokoju Vesper.
– Chyba ci ilithid spętał umysł! Ledwo co wyrwaliśmy się z tego burdelu. Na pewno roi się tam od gwardzistów.
– Ty przebiegły elfie! Wiem, dlaczego po mnie wróciłeś. – Łowcę nagle olśniło. Popatrzył na niego świdrującym wzrokiem. – Na pewno zamknęli bramy Przedsionka Niewiernych i nie wiesz jak się stąd wydostać. – Eryk nic nie odpowiedział, co świadczyło, że miał rację. – Pomogę ci opuścić miasto, ale ty weźmiesz coś dla mnie z pokoju Vesper. Umowa stoi?
Elf pokiwał głową.
Ladeph został w magazynie, zaś powierzchniowiec zakradł się do przybytku uciech. Na dole, w obszernej komnacie gdzie można było zamówić trunki, zebrały się wszystkie dziewczęta, przejęte aresztowaniem Vesper. Kurtyzany szeptały między sobą, że zabierają ją do Miasta Wewnętrznego na egzekucję. Elf zakradł się do pokoju dziewczyny i dzięki wskazówkom łowcy z łatwością odnalazł zawiniątko ukryte pomiędzy belkami stropu. Po opuszczeniu budynku, zaczaił się za wielkim koszem na odpadki. Na placu stała kochanka łowcy, pilnowana przez dwóch strażników. Głowę miała spuszczoną a ręce skute kajdanami. Podszedł do niej Rashid. Chwycił dziewczynę za podbródek.
– Szkoda, że taka ładna twarzyczka pójdzie pod topór. Zabrać ją do Miasta Wewnętrznego – polecił gwardzistom.
Eryk wrócił do magazynu. Łowca, znanymi sobie przejściami, wyprowadził ich bezpiecznie z Przedsionka Niewiernych.
4. Obozowali w jednym z korytarzy starej kopalni. Ladeph dorzucił do ogniska kilka czarnych bryłek. Gdy usiadł na głazie naprzeciwko ognia, półelf opowiedział mu, co usłyszał w domu uciech. Wieść o tym, że Vesper zostanie stracona, zdawała się nie zrobić na nim wrażenia.
– Płonące kamienie. Ciekawa rzecz – skomentował Eryk, zmieniając temat.
– Jesteś z powierzchni. Nie wiesz, jak wygląda życie w Podmroku. – Fascynacja elfa życiem pod ziemią była dla łowcy wręcz irytująca.
– Tam palimy drewnem. Widziałeś drzewa?
– Urodziłem się tutaj. Waszych drzew nie widziałem, ale istnieją podziemne lasy, do których jednak niebezpiecznie jest się zapuszczać. – Łowca czynił wyjaśnienia beznamiętnym głosem, wpatrując się w cienie tańczące na ścianie tunelu.
– Żal mi cię, nie widziałeś słońca.
Ladeph prychnął z dezaprobatą. Nie potrzebował litości powierzchniowego elfa.
– Swoje współczucie zostaw dla siebie. Lepiej mi wytłumacz, dlaczego wsypałeś mnie i Vesper?
– Gdy mnie aresztowali, nie powiedziałem im ani słowa. Przysięgam. – Eryk odruchowo położył rękę na piersi.
– Więc skąd wiedzieli?
– To musiało być ustawione – odezwał się elf po dłuższej chwili zastanowienia. – Jakby się mnie spodziewali. Człowiek, który skierował mnie do Vesper musiał to ukartować.
– Ktoś z Wieży Alchemika. Chwilę – łowca zaczął coś kojarzyć – jak cię wyprawiłem do miasta, to podsłuchałem rozmowę dowódcy wewnętrznej gwardii. Jak mu było? Rashid. Mówił o zabiciu kogoś. Ten bydlak musiał nająć czytacza! On musi stać za zamachem.
– Potrzebował kozła ofiarnego. – Eryk widział, jak łowca marszczy brwi. Domyślił się, że nie zna użytego przez niego sformułowania. Chyba nie mają tutaj kóz. – W sensie kogoś, na kogo można zwalić winę.
– No to znalazł – Ladeph pokiwał głową – naiwnego elfa.
– I naiwnego łowcę – odparł przekornie powierzchniowiec.
Obywatel Podmroku machnął ręką z dezaprobatą.
– Tylko dlaczego chciał zabić króla?
– Nie wiem, to już wewnętrzne porachunki waszego miasta.
Ladeph nagle przypomniał sobie o czymś.
– A worek? Masz go?
– Jasne. – Elf wyjął z zanadrza zawiniątko zabrane z pokoju kurtyzany.
Łowca odszedł z nim na bok. Z dala od oczu towarzysza przeliczył kamienie szlachetne. Wszystko się zgadzało.
– Ten Wizerunek do niczego ci się nie przyda – rzucił jakby od niechcenia, gdy wrócił do ogniska.
– Ma ogromną moc.
– W legendach. – Gdyby nie to, że dopiero co został banitą, Ladeph roześmiałby się w głos. – Jakoś jeszcze nikt, kto go posiadał, nie przejawiał większej mocy. Gdyby ten badziew był coś wart, Razekowie na pewno by się z nim nie rozstali, a zamiast tego wybilibyśmy do nogi drowy i ilithidów. To całe bajdurzenie o mocy Wizerunku to karma dla szalonych umysłów.
– Nie wystarczy go posiadać, trzeba wyzwolić jego moc, o czym wie niewielu. A jak to zrobić, nie wie nikt.
Łowca przewrócił oczyma.
– Jak chcesz go znaleźć?
– Jest ktoś, kto może wiedzieć. Nimfa z Jeziora Zwierciadeł.
5. Trudno mu było się poruszyć. Czuł krew napływającą do mózgu. Lep mocno trzymał. Przeklinał elfa, przez którego znalazł się w tarapatach. Bez wątpienia zaraz zjawi się olbrzymi pająk, by wpuścić mu do brzucha kwas rozpuszczający wnętrzności. Skąd mógł wiedzieć, że tropem Eryka podąża drużyna poszukiwaczy przygód, pragnąca tego samego artefaktu? Głupcy myśleli, że go ma. Oczywiście, jak zrobiło się gorąco, tchórzliwy elf zwiał. On spadł w szczelinę, sturlał się i nieszczęśliwie utknął w wielkiej pajęczynie.
Zobaczył odwróconą do góry nogami, zbliżającą się postać. Drgnął niespokojnie, ale to nie był pająk. Po chwili rozpoznał tę nieogoloną mordę.
– Marl, jak dobrze cię widzieć – pozdrowił znajomego łowcę.
– Ciebie również, Ladeph.
– Możesz mi pomóc?
– Z przyjemnością. – Przybysz wyszczerzył zęby. Zamiast zabrać się za przecinanie sieci, zaczął przeszukiwać jego ubranie. Nie ma to jak solidarność zawodowa – pomyślał uwięziony. – Ładne ostrze, mikstura percepcji? Jakiś pyłek, a tak znam – komentował kolejne przedmioty. – O, twoja torba. – Zauważył leżący obok tobołek. – Na szczęście się nie przykleiła. – Zostawił ją, wracając do przeszukiwania łowcy. Jego ręce macały krocze Ladepha. Znalazł zawiniątko ukryte w pachwinie. – A to co? Chyba przez naturę aż tak hojnie obdarzony nie jesteś?
– Wal się, Marl.
– W twojej sytuacji zważałbym na słowa. – Mężczyzna rozwinął woreczek. – Nie martw się. Wszystkich klejnotów ci nie zabiorę. – Puścił do niego oko. – Wezmę tylko te.
– Przynajmniej byś mi jedną rękę uwolnił.
– Ciesz się, że ci nie wbiłem sztyletu w serce za te głowy niziołków. Niech pajęczyca się tobą zajmie. – Marl zabrał zdobycz i odszedł.
– Tępy kmiot – zaklął pod nosem Ladeph.
Rzeczywiście, opchnięcie mu po okazyjnej cenie towaru, którego nie można już było sprzedać w Domu Łowców nie było zbyt rozsądne.
Pajęcze więzienie stawało się coraz bardziej niewygodne. Przebiegło mu przez myśl, że może powinien już się modlić, by przyszła pajęczyca i czym prędzej ukróciła jego męki. W poświacie fluorescencyjnych porostów znów zamajaczyła jakaś postać. Przez ciśnienie w czaszce nie widział już wyraźnie.
– Co, rozmyśliłeś się i jednak chcesz mi wbić sztylet w serce?
Przybysz rzeczywiście dobył ostrza, które błysnęło w niewyraźnym świetle porostów. Zamiast jednak dokończyć dzieła, ciął sieć, uwalniając nieszczęśnika. Łowca upadł na ziemię. Czuł jak krew falami odpływa z mózgu. Przez chwilę siedział w ciszy, widząc tylko ciemność.
– Już drugi raz ratuję twój tyłek i nawet „dziękuję” nie usłyszę?
Łowca omiótł przybysza wzrokiem, powstrzymując się przed użyciem jakiegoś przekleństwa.
– Wszystkie kłopoty, które mnie spotkały, są efektem twojej obecności w Podmroku, więc nie rób z siebie zbawcy. Jeszcze mnie obrobił ten… – Zawiesił głos, rozglądając się czujnie.
– Coś nie tak? – zapytał Eryk.
– Ktoś czai się w mroku – odparł szeptem. – Zaraz go ubiję.
– A, to przyjaciel. Trzyma się na dystans, by cię nie przestraszyć.
– Przestraszyć? Mnie? Żartujesz sobie? Niech lepiej się pokaże, bo sprzedam mu kosę.
Ciemność niewyraźnie drgnęła. Nieznajomy objawił swoją naturę.
– Drow? Poważnie? – Łowca nie mógł uwierzyć, widząc ciemnoskórego, mrocznego elfa.
– To Drizz – przedstawił go Eryk. – To dobry drow.
– Dobry drow, to martwy drow – prychnął Ladeph.
– Twój przyjaciel chyba nie jest gotowy na moje towarzystwo – rzekł przybysz, zakładając kciuki za pas.
– Daj mu szansę. Ma za sobą trudne przejścia. Przyzwyczai się.
– Nie przyzwyczaję się – odparł łowca, zirytowany tym, że rozmawiają o nim, jak o małym dziecku – i do twojej wiadomości, nie jesteśmy z tym elfem przyjaciółmi – zwrócił się bezpośrednio do drowa.
– Ale drażliwy – skomentował z pewnym rozbawieniem Drizz.
– Może weźmiemy jeszcze jakiegoś ilithida do kolekcji. Będzie zabawniej. – Ladeph kręcił głową z dezaprobatą. Odszedł na bok, sprawdzając zawartość swojego tobołka, którego Marl w końcu zapomniał zabrać.
– Musisz wiedzieć, że toczyliśmy wiele wojen z Zakazanym Miastem. – Drizz objaśnił Erykowi przyczynę obopólnej niechęci drowów i ludzi. – Więc widzisz, że nasze rasy nie pałają do siebie wielką serdecznością.
Półelf tylko pokiwał głową ze zrozumieniem.
6. W drodze nad jezioro zatrzymali się na krótki odpoczynek nieopodal uskoku, w którym płynęła rzeka lawy. Ciepło panujące w tym miejscu stało się dla podróżników miłą odmianą od zazwyczaj chłodnych pieczar i korytarzy Podmroku. Drizz, korzystając z okazji, naostrzył swój sejmitar. Elf wyjął bukłak. Gasząc pragnienie, zauważył, jak łowca wpatruje się w trzymany przez niego przedmiot.
– To taki pojemnik ze zwierzęcej skóry, w którym… – przerwał, zdając sobie sprawę, że bukłaki nie są obce mieszkańcom Podmroku. – Chcesz się napić? – Wyciągnął rękę w kierunku towarzysza. Ladeph wziął przedmiot, ale zamiast przyłożyć go do ust, przekręcił, by lepiej padał na niego blask potoku lawy.
– Ma… mar… maru…
Eryk zdał sobie sprawę, że łowca próbuje odczytać napis wytłoczony na dolnej części naczynia.
– Marcus – podpowiedział. – Znasz nasze litery?
– Przedmioty z powierzchni, także wasze pismo, trafiają tutaj częściej niż ci się wydaje. Eryk to nie jest twoje prawdziwe imię? – zapytał, spoglądając przenikliwie na elfa.
– Czemu tak sądzisz?
– „Marcus” to imię, no chyba, że okradłeś kogoś, kto się tak nazywał.
– Eryk to imię mojego ojca. Posługuję się nim, gdy nie wiem, komu można zaufać.
Łowca tylko mruknął, oddając bukłak towarzyszowi.
– Ktoś się zbliża. – Drizz wytężył słuch. – Więcej niż jedna osoba.
Ukryli się za skałami. Zza zakrętu wyłoniła się krasnoludzka karawana. Przodem szło dwóch wojowników wyposażonych w topory. Za nimi kupcy i ich niewolnicy ciągnący wozy z towarem. Kilku niosło łuczywa wykonane ze szmat nasączonych olejem skalnym, nadzianych na metalowy trójząb osadzony w drewnianym stylisku. Jeden z krasnoludów w skórzanej zbroi, trzymał w ręce końcówkę liny, którą powiązanych było kilka idących za nim osób. Ladeph wśród niewolników z zaskoczeniem dostrzegł Vesper. Dobywając dwuręcznego miecza, wyskoczył zza skały, wywołując popłoch w karawanie. Krasnoludy przytuliły się do przeciwległej ściany, spodziewając się jakiegoś monstrum. Gdy dostrzegli, że to tylko człowiek, odzyskali pewność siebie i dobyli broni, zbliżając się do intruza.
– Vesper! – krzyknął łowca.
Dziewczyna, skulona pod ścianą razem z innymi niewolnikami, podniosła wzrok.
– Ladeph?
– Chodź tu! – polecił ostrym tonem.
Dziewczyna zrobiła dwa kroki, ale na więcej nie pozwalały więzy. Zbrojne krasnoludy bez słowa ruszyły na napastnika, ale ten zatoczył kilka okręgów dwuręcznym mieczem, nie pozwalając im się zbliżyć. Cofnęli się nieco, a na czoło wysunął się osobnik z długą, siwą brodą, odziany w czerwone szaty. Obiema rękami wykonał gest, po którym jego towarzysze opuścili broń.
– Kto zacz i czego pragnie? – przemówił krasnolud ochrypłym, nieco skrzekliwym głosem.
– Ta kobieta jest moja – odparł Ladeph, wskazując mieczem czarnowłosą piękność.
Krasnolud obejrzał się przez ramię.
– Towar uczciwie zakupiony w Zakazane Miasto. Należeć do nas – wyjaśnił spokojnie.
– Oddacie mi ją albo was wszystkich pozabijam – zagroził barczysty mężczyzna.
Krasnolud przez chwilę patrzył w płonące zawziętością oczy łowcy.
– Na bandytów my przygotowani. – Wskazał obstawę karawany, która uniosła wyżej topory.
– Ty tu zostań. – Elf szepnął na ucho Drizzowi, po czym wyszedł z ukrycia. Wysunął się przed łowcę. – Szlachetne krasnoludy. Kobieta ta należała do mojego kompana. Wybaczcie porywczość jego. Bitka nikomu korzyści nie przysporzy. Pozwólcie, że wykupię więźnia.
– A jeśli my się godzić na to nie będziemy? – zapytał krasnolud w czerwieni, świadom przewagi liczebnej swojej karawany.
– Wtedy on was pozabija a moje ręce będą czyste. To jak? Dogadamy się?
Krasnolud chwilę popatrzył na przybyszów, potem oglądnął się na dziewczynę.
– Niech będzie po waszemu. – Dał znać dozorcy niewolników, by uwolnił białogłowę.
Marcus, sam zwący się Erykiem, odliczył krasnoludowi odpowiednią ilość srebra. Łowca opuścił miecz dopiero, gdy Vesper znalazła się przy jego boku. Krasnoludzka karawana ruszyła w dalszą drogę.
– Słyszałem, że chcieli się stracić? – zapytał Ladeph, gdy ostatni krasnolud zniknął w ciemnościach korytarza.
– Tak, ale Rashid ostatecznie uznał, że lepiej mnie sprzedać. Kim jest twój towarzysz?
– To ten elf, którego wprowadziłem dla ciebie do Zakazanego Miasta. Jest jeszcze jeden, ukrywa się za skałą. Tylko się nie przestrasz. To drow – uprzedził.
Dziewczyna nie wydała się ani przestraszona, ani zaskoczona różnorodnością rasową kompanów swojego mężczyzny. Łowca wiedział, że nie może jej zabrać na wyprawę. Rezygnacja z pomagania Erykowi też nie wchodziła w grę, zwłaszcza teraz, gdy dzięki jego pomocy odzyskał kobietę. Wspólnie uradzili, że odstawią Vesper do położonej na uboczu kupieckiej osady ludzi, będącej domem dla tych, którym nie podobał się ustrój Zakazanego Miasta. Mieszkańcy przyjęli dziewczynę życzliwie.
– Obiecuję, że po ciebie wrócę – powiedział jej Ladeph przy pożegnaniu – o ile przeżyję wyprawę z tym szalonym elfem – wskazał towarzysza. Przezornie Drizz nie przybył razem z nimi do osady.
– Wróć do mnie i nie daj się zabić – poprosiła, składając na jego ustach ostatni pocałunek.
7. Wody Jeziora Zwierciadeł biły wewnętrzną, niebieskawą poświatą. Nad nimi pełzała biała mgła. Łowca zastanawiał się, skąd wezmą łódź, ale drow zapewnił, że jakaś na pewno będzie przy brzegu. I rzeczywiście. Na piasku leżało kilka niedużych łódek.
– Skąd wiedziałeś? Byłeś tu już?
– Śmiałkowie wypływają na jezioro, a później ich łodzie wracają puste na brzeg. Te są z wyprawy Belofeina z domu Valen. Myśleli, że zdobędą bogactwa jeziora. I tyle o nich słyszeli. Wróciły tylko łodzie – objaśnił Drizz.
Wybrali jedną, zdającą się być w najlepszym stanie. Elf stanął na dziobie, a drow na rufie. Łowca usiadł na środku, zajmując się wiosłowaniem. Chwilę płynęli w ciszy. Elfy znalazły sobie niewolnika – pomyślał. Choć przecież nikt mu nawet tego nie zasugerował, sam pierwszy złapał wiosła.
– Płyniemy w ramiona śmierci – mruknął pod nosem w pewnym momencie.
– Nimfa powie nam, gdzie szukać Wizerunku – odparł po chwili Eryk, oświetlając taflę jeziora berłem z kamieniem światła.
– Co jej damy? – zapytał. Drow i elf popatrzyli po sobie. – Bez podarku wyssie z nas życie, a truchła rzuci obserwatorom na pożarcie – rzekł ponuro Ladeph, choć spodziewał się, że przebiegły półelf ma jakiś plan.
– Poradzimy sobie z nią – rzekł z przekonaniem powierzchniowiec. – Trzymaj kurs. A, i rozmawianie z nimfą zostaw mnie.
Łowca burknął tylko coś pod nosem, znów czując, że traktują go jak nieporadne dziecko.
Wody wzburzyły się. Eryk przytrzymał się burty, gdy łodzią zakołysało. Mgłę rozwiał nagły podmuch wiatru. Ku nim zbliżała się, lewitując nad powierzchnią, Pani Jeziora. Lekko prześwitujące, szafirowe ciało, odziane w coś na kształt zwiewnej sukienki, sunęło kilka cali nad wodą. Niewyczuwalny wiatr rozwiewał jej białe włosy. Łowca usiadł bokiem, by kątem oka obserwować negocjacje.
– Nędzni śmiertelnicy! Jakim prawem naruszacie to sanktuarium? Co was do tego pchnęło: szaleństwo czy głupota? – zapytała, nie czekając na odpowiedź. – Przybyliście na spotkanie własnej śmierci.
– Pragniemy zaczerpnąć ze źródła twojej mądrości, czcigodna pani – rzekł z uniżonością w głosie Eryk. – Mamy ze sobą dar. Poszukujemy Wizerunku z Nieba.
Ladeph dostrzegł na otwartej dłoni elfa skrawek brązowego materiału, a na nim garść kamieni szlachetnych. Jego kamieni! By go bazyliszek spetryfikował! Cholerny elf! – klął w myślach, nie odważając się odezwać w obecności nimfy. Pani Jeziora przez chwilę spoglądała na kamienie, jakby zastanawiając się, czy są warte dalszej rozmowy.
– Wrzuć je do wody – odparła wreszcie. – Grupa podobnych wam głupców myślała, że z mocą Wizerunku pokona Kazagrotha. Artefakt znajdziecie przy ich ciałach w leżu potwora. – To rzekłszy zniknęła w oparach mgły. Łowca odetchnął, uwolniony od jej niepokojącej obecności.
– Możemy wracać. – Eryk popatrzył na niego znacząco.
Ladeph złapał za wiosła, przygryzając język.
– Skąd miałeś moje kamienie? – zapytał twardym jak granit głosem.
– Drizz rozmówił się z Marlem – wyjaśnił elf. – Od niego też wiedzieliśmy, gdzie cię szukać.
Niech no tylko dopłyniemy do brzegu. Skręcę kark temu złodziejskiemu powierzchniowcowi – obiecywał sobie łowca.
– Nie gniewaj się o te klejnoty – odezwał się drow, jakby czytał mu w myślach. – Wynagrodzimy ci to.
Ciekawe jak? – pomyślał, ale nie odezwał się słowem.
8. Pieczara Kazagrotha znajdowała się w najdalej wysuniętym na północny wschód zakątku Podmroku. Zejścia były tu tak urwiste, że w kilku miejscach trzeba się było spuszczać na linie. Gdzieniegdzie napotykali szkielety i na wpół przegniłe ciała śmiałków, którzy dokonali tu żywota, jedynie usiłując dotrzeć do leża potwora. Ustalili, że jaskinię spenetrują umiejący się cicho skradać Ladeph i posiadający zdolność krycia się w cieniu Drizz. Eryk miał zabezpieczać odwrót przy ostatnim urwisku.
W skalnych ścianach pieczary pulsowały bladym światłem żyły jakiegoś minerału, oplatając legowisko potwora niczym pajęczy kokon. Stwór spał pośrodku owinięty ogonem. Wyglądał jak zielonkawe wzgórze. Miarowe chrapanie wibrowało w kamiennej sferze.
Łowca i drow ostrożnie przemykali od skały do skały, po drodze przeszukując ciała nieszczęśników. Puls Ladepha przyspieszał tym bardziej, im bliżej potwora się znajdowali. Znając moje szczęście, to Wizerunek jest przy zwłokach przygniecionych przez bestię – pomyślał. Rozejrzał się, szukając drowa. Drgania cienia mignęły gdzieś w okolicy wielkiej łapy, wyposażonej w ostre jak kosy pazury. Drizz obszedł Kazagrotha, przeszukując ciała w głębi pieczary.
Łowca był zaskoczony liczbą zwłok. Ci głupcy muszą tu ciągnąć całymi tabunami. Dziw, że Podmrok jeszcze nie opustoszał. Ten jest chyba całkiem świeży. Z wyjątkiem odgryzionej głowy krasnolud wyglądał na nienaruszonego. Długo szukał w jego kamizelce, wyciągając różne przedmioty. Ma chyba ze sto kieszeni. Kiedy skończył, usiadł zmęczony przy ciele. Chrapanie potwora zgubiło rytm. Zaraz się obudzi. Niech to szlag! Wtedy coś błysnęło w zaciśniętej dłoni martwego krasnoluda. Łowca rozwarł zesztywniałe palce. To chyba to. Strząsnął proch. Wizerunek emanował wewnętrznym, zmieniającym barwy blaskiem. Światło przelewało się jak woda w kołyszącej się czarze. Nagle zapomniał o całym otaczającym go świecie, a w jego wnętrzu obudziło się coś na kształt zachwytu. Z chwilowego uniesienia wyrwał go nagły ruch potwora. Końcówka ogona nieco bezwładnie przesuwała się po ziemi. Ladeph odskoczył od ciała. Kazagroth podniósł ogromny pysk najeżony ostrymi zębami. Rozglądnął się leniwie, zatrzymując wzrok na lśniącym artefakcie w ręce nowego intruza. Łowca zdał sobie sprawę ze swej niefrasobliwości. Szybko schował Wizerunek w zanadrze. Kazagroth wstał bez pośpiechu, wyrastając niczym góra. Przeciągnął zesztywniały kark, wydając głośny ryk. Ściany pieczary zadrżały. Potwór uniósł ogromną łapę, by zmiażdżyć nieproszonego gościa. Ladeph uskoczył, ale siła uderzenia zwaliła go z nóg. Kazagroth pochylił się, chcąc lepiej obejrzeć ofiarę. Dla zachowania równowagi uniósł gruby ogon. Przekręcił pysk. Zbliżył wielkie, żółte oko do leżącego łowcy, jakby chciał dokładnie określić pozycję przekąski. Cofnął się nieco i rozwarł paszczę. Ladeph momentalnie zerwał się z ziemi, przebiegając pod jego gardłem. Za sobą usłyszał tylko puste kłapnięcie. Biegł przed siebie pomiędzy tylnymi łapami potwora. Ten pochylił się, ale nie był go w stanie dopaść. Zobaczył tylko kąsek uciekający mu między nogami. Wielkość skutkowała pewną nieporadnością, toteż zanim się obrócił, Ladeph wybiegał już spod jego ogona, kryjąc się między skałami. Kazgaroth dostrzegł uciekiniera. Ponowił próbę pożarcia, ale jego pysk był zbyt duży, by wydobyć intruza spomiędzy głazów. Zirytowany zaryczał. Ladeph na razie był bezpieczny. Strome skały zabezpieczały przed zębami potwora, ale jednocześnie były pułapką. Coś mignęło na tyłach bestii. Drow odwrócił uwagę Kazagrotha, strzelając do niego z łuku. Rozdrażniony potwór tylko machnął ogonem, odrzucając Drizza w drugi kraniec jaskini. Ladeph, wykorzystując to, obiegł bestię z prawej. Stwór zajęty węszeniem za drowem – z lekka unieszkodliwionym, ale nadal skrytym w cieniu – nie zauważył jego ucieczki.
Łowca zatrzymał się w znacznej odległości. Odwracając się, zobaczył, że Kazagroth węszy w miejscu upadku Drizza. Cholerny drow – pomyślał, zawracając. Mroczny elf, odzyskawszy rezon, skrył się między dwoma kolumnami jakiejś starożytnej budowli. Z obu stron półkolem prowadziły na ich szczyt pokruszone schody. Kazagroth nie mógł włożyć całego łba w szczelinę, więc zmienił taktykę, usiłując językiem wybrać drowa spomiędzy kolumn. Drizz wspinał się po pokruszonych ścianach, co raz będąc zahaczany chropowatym ozorem. W końcu dotarł na szczyt konstrukcji. Potworowi, zwijając język w trąbkę, udało się go wygarnąć. Rozwierając paszczę, podrzucił nim końcówką ozora, chcąc połknąć go w całości. Drizz w powietrzu napiął łuk i posłał strzałę w gardziel bestii. Nagle poczuł z boku mocne uderzenie. Po chwili znalazł się na szczycie kamiennych schodów. Z zaskoczeniem stwierdził, że jest w objęciach łowcy. Ladeph wstał, wypuszczając go z rąk.
– Tylko sobie po tym nic nie wyobrażaj – rzucił do zaskoczonego Drizza. – Szybko na dół.
Zbiegli schodami na poziom pieczary, podczas gdy Kazagroth, charcząc, człapał wokół własnej osi.
– Poczuł moją strzałę – rzekł z dumą w głosie drow.
– Twoja strzała jest dla niego jak drzazga. Nic mu nie zrobi, choć jest irytująca.
– Możemy teraz spokojnie poszukać Wizerunku.
– Kazagroth zaraz dojdzie do siebie. Poza tym, już mam Wizerunek – odparł z satysfakcją Ladeph. – Właśnie oddawałbym go elfowi, ale wróciłem ratować twój mroczny zadek.
– Dobry łowca, dobry. Na coś się wreszcie przydał – odparł Drizz.
Eryk czekał na szczycie ostatniego urwiska. Drow i łowca powoli wspinali się po linie.
– Macie Wizerunek? – krzyknął z góry elf.
Nie zdążyli odpowiedzieć, gdy ziemia zadrżała. Mocno przywarli do liny.
– Drzyj się głośniej! – warknął Ladeph.
Ku nim biegł wściekły Kazagroth.
– Szybko, do góry – pośpieszał elf.
– Co ty nie powiesz? – mruknął pod nosem łowca, wznawiając wspinaczkę.
Eryk dobył berła z kamieniem światła. Zatoczył nim łuk nad głową i skierował w stronę nadbiegającej bestii. Strumień jasności o barwie ognia trafił go w pysk. Przeraźliwy ryk zatrząsł pieczarą, odrywając od stropu stalaktyty. Jeden przeleciał obok ramienia łowcy.
– Ten durny młokos pozabija nas wszystkich – powiedział sam do siebie, wspinając się na skalną półkę.
– Szybko, musimy się stąd oddalić, zanim odzyska zapał do pościgu. – Elf pomógł wdrapać się Drizzowi.
9. Obozowali w ruinach starej, kopalnianej kaplicy krasnoludów. Z wnęki spoglądał na nich kamienny posąg przysadzistego bóstwa z brodą zaplecioną w warkocze i wielkim toporem w dłoniach.
– Co z nim zrobisz? – Łowca oddał elfowi artefakt.
– Ukryję na powierzchni, by jego moc nie wpadła w niepowołane ręce. Możesz iść z nami.
– Nie, moim domem jest Podmrok. Tu się urodziłem, tu wychowałem i zamierzam tu umrzeć. Oby nie z głodu – dodał po chwili, wpatrując się w cienie drgające za posągiem, jakie ich ognisko wydobywało z rogatego hełmu krasnoludzkiego bóstwa.
– Nie śpiesz się tak do umierania. – Elf poklepał go po ramieniu, wyjmując z zanadrza zawiniątko. – Masz. – Łowca znalazł w środku kilka klejnotów ze swojego majątku. Popatrzył zaskoczony na towarzysza. – No przecież nie oddałem jej wszystkiego. A to daję ci jako wynagrodzenie pozostałych kosztów naszej wyprawy – rzekł, wręczając mu berło z kamieniem światła.
– Może ci się jeszcze przydać – oponował łowca
– Mam zdolność infrawizji. Ale to nie tylko uniwersalna pochodnia. Widziałeś, jak można jej użyć w jaskini Kazagrotha. Tu ci napisałem, jak to robić. – Razem z berłem podał mu złożony w czworo kawałek pergaminu.
– Nie wiem, czy to wyrównuje wszystkie straty, które poczyniłeś w moim życiu, ale przyjmę to jako zaliczkę. – Łowca wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– No tak, nie możesz wrócić do swoich. To co teraz zrobisz? – spytał Drizz.
– Wrócę po Vesper. Może potem pójdziemy do Granitowego Miasta. Zatrudnię się w kopalniach krasnoludów – odparł Ladeph.
– Możesz się tam powołać na moje imię – rzekł elf – przyjmą cię życzliwie.
Rozstali się. Łowca rzeczywiście ruszył w stronę Granitowego Miasta, zamierzając po drodze odebrać Vesper z osady kupieckiej. Powołać się na elfa? Wolne żarty. Jeśli wszędzie korzysta z gościny jak w Zakazanym Mieście, to krasnoludy bez dalszych pytań rozbiją mi czaszkę młotami.
10. Ladeph usiadł na kamieniu pod wielkim muchomorem. Oczywiście wcześniej upewnił się, że to nie mykonid, który mógłby go znienacka zaatakować. Agresywne grzyby nie należały przecież w Podmroku do rzadkości.
– Czekamy na coś? – Vesper była nieco zaskoczona tym niezapowiedzianym postojem.
Łowca nic nie odrzekł. Patrzył na nią, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał znaleźć słów. Po chwili przyciągnął ją i posadził sobie na kolanie.
– Vesper, bo ja… chciałbym… – Na dłuższą chwilę zawiesił głos, patrząc na jej kształtne piersi. Podniósł wzrok i utkwił go w jasnoszarych oczach dziewczyny. – No nie rozumiesz, co chcę powiedzieć? – Poczuł krótkie ukłucie irytacji. – Po prostu chcę, żebyś była moja… tylko moja.
– A ty będziesz tylko mój? – zapytała, kładąc drobną dłoń na szerokiej szczęce mężczyzny.
– Od dawna jestem tylko twój.
– A więc ja też będę tylko twoja. – Objęła go ramieniem i czule pocałowała. – Chcę być twoja, na zawsze – dodała zmysłowym szeptem.
– Na zawsze? – Łowca chciał się upewnić, czy dziewczyna zdaje sobie sprawę, ze znaczenia słowa „zawsze”.
– Chcę być twoją żoną.
– A kto da nam ślub? Gnomy głębinowe? – zapytał z nutką goryczy. Jedynym miejscem w Podmroku, gdzie funkcjonował kulturowy zwyczaj zawierania małżeństw, było Zakazane Miasto, do którego nie mieli już wstępu.
– Złóżmy sobie uroczystą przysięgę na pieczary Pomroku. To będzie nasz ślub – rzekła, gładząc go po skroni.
Ladeph przychylił się do tego pomysłu. Skonsumowali swoje małżeństwo na miękkim mchu, w blasku fluorescencyjnych porostów.