Profil użytkownika


komentarze: 47, w dziale opowiadań: 46, opowiadania: 38

Ostatnie sto komentarzy

Hm, ale ja nie twierdzę, że jest inaczej. Wprost przeciwnie, bo forum śledzę od lat, jak i czasopismo, więc wiem, że wklad regulatorów jest nieoceniony w szlifowaniu warsztatu i wielu im dużo zawdzięcza. A jeśli podzieleniem się ciekawostką w temacie poczuliście się urazeni to pozostaje mi przeprosić. 

@Regulatorzy, akurat wszystkie te konstrukcje mogą być zarówno przyimkowe jak i bezprzyimkowe. 

 

Tak jak dzisiaj dominującym wariantem jest "trząsł się z zimna" a nie "trząsł się zimnem" czy "czekam na nią" zamiast "czekam ją" (co zachowało się w innych językach słowiańskich). Nadal jedni idą po chodniku, a drudzy chodnikiem. Szczególnie narzędnik jest podatny na zanik. Ale mamy też "celem osiągnięcia wyniku:w celu osiągnięcia wyniku", gdzie przyimek narzuca ten sam związek rządu, więc struktura syntaktyczna reszty wyrażenia pozostaje zachowana w tej samej postaci, podobnież w powyższych. Zarówno przyimki jak i deklinacja funkcjonalnie są zbliżone, część języków traci syntetyczność na rzecz analityczności i pozycyjności (angielski, niemiecki, ze słowiańskich bułgarski), część potrafi wykształcić fleksję wtórną z aglutynowanych sufiksów (albański). 

 

Idźmy dalej. "W okresie zimy" czy "w zimie" zastąpiły dawny miejscownik w formie temporalnej, czyli po prostu "zimie". 

 

Wyrażenia przyimkowe są dość ekspansywne w języku polskim, co biorąc pod uwagę otwarcie pozycji dla rodzajników postpozycyjnych sugeruje jakiś tam dryf ku analityczności, choć skodyfikowane języki są z reguły dość skostniałe. 

 

Końcem (!), podsumowując, powyższe formy są równoważne z uwagi na koherentność co do formy i treści w obrębie systemu językowego.

O, jest i dyrektor elektrowni Bełchatów… ;)

 

Panicznie bałam się latać samolotami i na początku, widząc do czego historia dąży, nie wiedziałam, czy chcę czytać dalej. Ale doczytałam i… mimo, że mam gdzieś głęboko zakorzeniony strach, a czasem śni mi się przeciągnięcie, to nie odczułam żadnych emocji. Bardzo dużo seksu. Nawet zakładając jakieś paranormalne utrzymanie ich w świadomości po pierwszym wybuchu, stan zawieszenia w bramie między światami, to zachowanie pasażerów jest dość… dziwne. Rozumiem, że może zdarzyć parka, którą aż swędzi, by tak wykorzystać ostatnie chwile życia, ale żeby aż tylu, by wydawać numerki – dziwne. Tak samo spokój praktycznie wszystkich pasażerów, jest wspomniane o modlitwach i panice, ale tylko jeden lub dwóch rzeczywiście przejawiają strach; reszta spokojnie sobie gada, pogodzona z losem. 

Samoloty są bardzo odporne na uderzenia piorunów; ostatnia katastrofa tym spowodowana miała miejsce w latach sześćdziesiątych, od tego czasu wymyślono masę zabezpieczeń.

Piorun może uszkodzić głównie elektronikę, ale nie poszycie. Praktycznie każdy samolot regularnie obrywa :) Co prawda pare lat temu jeden z samolotów Aerofłotu oberwał piorunem i kilkadziesiąt osób zginęło w wyniku pożaru, ale z tego co pamiętam to było to tuż przy podchodzeniu do lądowania – reguła 3/8, że najwięcej katastrof jest w ciągu pierwszych trzech i ostatnich ośmiu minut, bo wtedy może pójść nie tak. Jeśli ktoś lądował wśród turbulencji to pewnie nieraz miał wrażenie, że zamiast lądować to zaraz rzuci o ten pas…

Sam pomysł w porządku, ale nawet mając awiofobię nie odczułam jakiegoś większego strachu ani emocji; głównie przez wspomniany brak wglądu w emocje bohaterów, czy raczej ich płaskość, wręcz obojętność wobec nadchodzącej katastrofy. Ewentualnie – gdyby to była katastrofa nagła, a ich życia się urywały w trakcie takich właśnie przyziemnych rozmów. Tylko wtedy trzeba by pominąć ich świadomość nadchodzącej śmierci.

Na plus też różnorodny przekrój pasażerów i motyw spadającej gwiazdy.

Raczej fragment, niż szort. Zapis strumienia świadomości jakiegoś dresika, z historii typu Wojna Polsko-Ruska, gdy wziął do ręki dżointa, zajebał sztacha i ma rozkminy z kolegami, siedząc przy bronku na tapczanie, a w tle słychać plaskanie klapek Kuboty, gdy ziomek człapie z kebsikiem na gastro.

Niestety nie dostrzegam tu zamkniętej historii, a wyrywek, do którego ciężko się jakkolwiek mi odnieść. Napisz więcej to zobaczymy :)

Gdyby Steinbeck miał kuzyna z Borisem Vianem albo Rolandem Toporem. :P

Bo mamy tutaj pewnego człowieka, nieco upośledzonego, ale z próbą ukazania go jako, przepraszam za słowo, uroczego. Brzmi to protekcjonalnie z mojej strony, ale chyba najbardziej oddaje to, co czułam czytając. 

 

Przedstawienie go od razu od strony seksualnej przypomina mi Ellinga Ambjornsena – też się zaczynał od zbliżonych opisów. Choć tutaj w kontekście dalszych wydarzeń odnoszę wrażenie, że to Krzyś jest tym diabłem, on to uczynił w wyniku frustracji i emocjonalnego niedorozwoju – czy nadinterpretuję? Bo skoro idziemy w Topora, to taki Chimeryczny Lokator na myśl przychodzi… ;)

 

Sceny są może krwawe, ale nie są, hm, obrzydliwe. Raczej służą konwencji, niż zszokowaniu. Przynajmniej tak to odebrałam. Nie miałam wtf na twarzy, jak w przypadku niektórych cudów współczesnego weird fiction, czy brytyjskich horrorów z Phantom Pressa. 

 

Z technicznych:

 

– „Strzępy mózgu” i kawałek dalej „kawałki mózgu”, może dałoby radę jakoś to zastąpić

– Trochę zbyt często jak na mój czytelniczy gust używałeś pytań czemu, bo, by usprawiedliwić jakąś myśl bohatera:

Bo czemu nie

dlaczego nie miałby wiosłować

bo kto by się nie zgodził?

Wiosłował – bo czemu nie?

dlaczego nie miałby czegoś z tym zrobić?”

Miało to pewnie dać wgląd w jego umysł, jakoby sam siebie musiał upewniać we własnych spostrzeżeniach, ale jako czytelnik zrozumiałbym za drugim razem. :P

– Jeśli narrację jest trzecioosobowa, ale nie z perspektywy wszechwiedzącego narratora, a bardziej z punktu widzenia Krzysia, to przy takim przedstawieniu jego ograniczeń, prawdopodobnie nie znałby słowa „wieloprzegubowy”. „Przegubowy” i owszem, bo takie nogi mają pająki, mają je też autobusy. :P A  ewentualny neologizm byłby usprawiedliwiony, gdyby było ich więcej – bo, np., nie znając słów tworzy sobie nowe.

Piękny szorcik. Klimatem przypominał mi powieść albańskiego pisarza Ismaila Kadarego “Kto przyprowadził Doruntinę”. Może niekoniecznie w tematyce, bo tamto to adaptacja ludowego podania, ale w ogólnej atmosferze.

Twoja historia pozostawiła mnie z dość ambiwalentnym uczuciem, bo przeczytałam dwa razy, a nie wiem nadal, czy budzi raczej ciepłą nadzieję, czy gorzki żal. To plus, bo zmusza do wysiłku umysłowego, emocjonalnego nawet, a nie tylko biernego odbioru. No i czytając miałam w głowie Bałkany za Osmańskiego panowania, czy to albańskie Góry Przeklęte, czy bułgarską Starą Płaninę czasów Powstania Kwietniowego. 

Pobudziło serce, umysł i wyobraźnię. Jakbym mogła nominować do biblioteki, to bym nominowała. 

 

Hej,

 

Parę przemyśleń: 

– Nawiasy w literaturze wiktoriańskiej pojawiały się niezmiernie rzadko. Nie jest to błąd, ale stylistycznie rzuciło się w oczy.

– „Proszę księdza” by nie użyto w tamtych czasach, ani żadnego podobnego zwrotu; najprędzej „wielebny”. Lub nazwiskiem. W przypadku Anglika raczej nie stosujemy słowa “ksiądz”. Chyba, że Anglikaniniem nie był, ale wtedy…

– Brytyjczycy mieli swoje określenia na wilczki – werwulf, werwoolf, etc. Nie jestem pewna, czy w relacjach z epoki wzmiankowane są greckie zapożyczanie typu „likantrop”. Nie mówię, że nie, szczególnie wśród uczonych mogło się już zacząć pojawiać.

– … ale to są nieznaczące elementy na tle historii, nie traktuj tego jako czepialstwo :P

– Fajnie, że pojawił się motyw ludowych wierzeń opartych na toponimii. Lupus -> wilczy -> wilk… a może jednak nie wilk. Taka zabawa wieloznacznością zawsze jest w porządku. Nomen omen.

– Również „wiedza” o byciu upiorem za życia nieraz się zdarzała. Nie trzeba było być w czepku urodzonym, z podwójnymi zębami, w Sylwestra. Przyszły upiór po prostu to wiedział. Jeszcze w latach siedemdziesiątych, wśród starszych kaszubskich emigrantów w Ameryce, zdarzały się takie historie przytaczane przez etnografów. „Kim jest upiór? – To ja”. Rzadko wykorzystywany motyw, poza oczywistym vampire lore

– Najczęściej spożywanie czegokolwiek miało działanie apotropaiczne – wierzono na przykład, że spożycie krwi upiora uchroni przed jego działaniem. Wampiry, zanim trafiły do popkultury (wieszczy, łopi, upiory etc.), nie piły ludzkiej krwi, za to ludzie pili krew wampirzą. Dość częste było rozkopywanie grobów osób oskarżonych o chodzenie, utaczanie im krwi i dolewanie jej np. Do gorzałki. To miało chronić. Ale…

– … same wierzenia dotyczące upiorów, wilkołaków i wampirów wzajemnie się przenikały, czerpiąc z siebie nawzajem, zaprzeczając sobie… tak to jest, gdy opowieści to jedna wielka zabawa w głuchy telefon. Niemniej, zakładam, że skoro posłużyłeś się grecyzmem i przywołałeś Zeusa, to pijesz bardziej ku greckim wierzeniom, a te miały pewien związek z kanibalizmem, owszem. A nawet gdyby nie, to w popkulturze wspomniany przez Ciebie satanizm często pokutuje jako chrześcijaństwo a rebours – więc spożywanie ciała w celu przejęcia mocy, zamiast jej przepędzenia, też jest zrozumiałe. Ale i tak wszędzie się znajdzie ten indoeuropejski substrat, no i skoro piszemy z perspektywy XIX-wiecznego człowieka to i on mógł być ogniwem w łańcuchu owego głuchego telefonu. Dopiero teraz rekonstruujemy ludowe wierzenia w sposób bardziej naukowy.

 

Bardzo lubię epistolarną, pierwszoosobową formę narracyjną w przypadku opowiadań ciążących ku lovecraftiańskim czy nawiązującym do Grabińskiego, Poego itd. Dlatego forma, mimo, że mało odkrywcza, wpasowuje się w styl, który chciałeś osiągnąć.

 

Mam tylko pewien problem z nierównością tekstu – najpierw klimat jest taki, właśnie, wiktoriański, by zaraz rzucić coś nieco bardziej swawolnego, by znów przejść do teatralności i ponownie rozbroić go czymś współczesnym. To znaczy – widać, że to tylko stylizacja, a nie pełna immersja w epoce.

 

Nie spotkałam się też w literaturze przedmiotu z takim apotropaicznym działaniem spalenia zapisków, by pokonać wampira, choć mogę to sobie wytłumaczyć „niedokończonymi sprawami” i spełnieniem groźby, która ustała, gdy w końcu wolę nieboszczyka wypełniono – bo zdaje się, że właśnie o taki rodzaj klątwy chodziło. Zatem w porządku. A trzeba mu było posłuchać, a nie nos wtryniać! :D

 

Ogólnie podobało mi się – doceniam wyżej wymienione elementy, bo widać, że był zrobiony pewien risercz i masz pojęcie, o czym piszesz. A to zawsze dobrze widzieć pewne smaczki, niż kolejne animal horror, wampiry żujące szyję i tym podobne. 

Hej,

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

 

@Bruce – dzięki za wypisanie tych baboli. Nie brzmią one najlepiej :)

@Irka_Luz – spiski nabierają tempa, gdy wątki się kumulują i cały ustrój może runąć niczym domino :P Pierwsza wersja tego, bądź co bądź, streszczenia – co słusznie zostało zauważone – była, no, zbyt obrośnięta w różnorakie wątki poboczne. Kiedyś usłyszałam od jednego z doświadczonych reporterów, że “nie ma takiego tekstu, który by nie zyskał na tym, że się go skróci o połowę”, zatem zostawiłam możliwie okrojoną wersję, ale na tyle, by oddać główną oś fabularną. Ale rozumiem, że niewystarczająco wyeksponowałam, o co mi, a raczej Teklosowi, właściwie chodziło.

@krzkot1988 – odnośnie nierównych połówek – fakt, że początek rozwinęłam nieco bardziej rozwinięty, by zakotwiczyć w świecie bez uciekania się do infodropu. Mogłam spróbować w inny sposób, jasne, spróbowałam w ten i najwidoczniej nie wyszło do końca tak, jak zamierzałam :D

@regulatorzy – dzięki za zwrócenie uwagi na pokraczne sięzaimiałozy. Staram się teraz bardziej je wyłapywać. Szkoda, że fabularnie też nie było satysfakcjonująco. Może następnym razem :)

Hej, @BasementKey

 

Dzięki za przeczytanie. Tekst jest przeróbką wcześniejszego, wzbogaconego o parę wydarzeń z lutego, pisałam go, gdy eksperymentowałam z rytmem. Próbowałam nadać dynamikę skracaniem akapitów, zmniejszaniem tekstu, pomijaniem opisów, swoistym rozmyciem tła, ale… jesteś kolejną osobą, która zwróciła na to uwagę i której taka forma nie podeszła (czy też, raczej – to mi nie wyszła), także biorę do serca, że eksperyment zawiódł. :)

 

Miłego!

Jak w Podróży Jedenastej Ijona Tichy’ego :)

A i z awansami też trzeba uważać. Mi się nieraz zdarzyło żałować takowego… :)

Przykra i przejmująca historia, bo bardzo prawdopodobna. Niewiele brakowało, a to mogła być rzeczywistość. Podoba mi się stylistyka tajemnicy, która potem się wyjaśnia oraz aura dziadkowych opowieści. Do tego zgrabne wtrącenia np. akcji T4, czy donoszenia na bliskich. Tematyka bardzo ciężka, ale udało Ci się w tym mroku przekazać iskierkę nadziei.

 

Nie mam żadnych uwag, napisałeś, co chciałeś, a mi się to podobało. Może drobne kwestie typu zapis dialogów, ale to dla mnie nieistotne.

 

Wiem, że trudno ci to dostrzec, ale państwo to nasz największy wróg. To ono jest tym twoim mitycznym potworem.

 

Piękna kwestia, touche :)

Krótka historyjka o tym, jak rząd musi się czepiać i regulować co tylko się da… nawet czary. :) 

Choć w przypadku takiego krótkiego fragmentu przydałaby się jakaś puenta.

Aż mi się spać zachciało… ale nie z nudów, tylko z tęsknoty za łóżeczkiem. Przyjemne.

Bardzo lubię oniryczne historie, ale nie przepadam za IWAJADami. :)

Udało ci się jednak całkiem zgrabnie go oszlifować, kotwicząc senny majak w rzeczywistości łańcuchem. To jest dobry motyw, choć mocno eksploatowany, to jednak wyszedł naturalnie i jawa nie odcięła całkowicie poprzedniej historii, co raczej stanowiła jej kontynuację – to na plus, bo IWAJAD  zastosować jest najłatwiej, ale okiełznać – bardzo trudno. :)

Nie rozumiem dlaczego pluł krwią i moczem – skąd ten mocz w jego ustach? Jasne, to sen, wizja, koszmar, filtr rzeczywistości nie działa, ale jakoś tak zazgrzytało.

Podobał mi się klimat opowieści, zmiany; książka w mroku zdawała się być ciężka, ale jednak taka nie była. W końcu klocek LEGO, na który nadziewamy się w nocy, też jest mały i niegroźny, ale tak znienacka to jednak boli… no i sny też lubią się losowo zmieniać.

Nie wiem, czy nie zyskałoby nieco bez monologu bohatera w ostatnim akcie – takie górnolotne przemowy, niczym John Galt z twórczości Ayn Rand trochę mi nie pasują do tajemniczości utworu, bo ją z tej tajemniczości obdzierają, dając czytelnikowi rozwiązanie na tacy.

Ale podobało mi się.

 

Tak na zakończenie tylko – może nie tyle nie przemówił pomysł, wszak w Sabacie się zaczytuję, a to niezły zwyrol, ale tu mi to zgrzytało. Jestem jednak pewna, że jeśli postawisz sobie fundament, a na nim choćby szkielet osobnego świata, to dasz radę stworzyć dobrą przygodówkę.

Kwestia nadania granic, by przedstawiony świat był po prostu spójny – jeśli dążysz do takiej konwencji; oczywiście można iść też w drugą stronę i stworzyć zupełnie oderwany od logiki świat, takie rzeczy też się dobrze czyta, ale znów, one powinny być spójne w obrębie własnych praw. Można też je dowolnie mieszać,  jasne, ale to już skomplikowane zadanie, by nie popaść w mimowolną groteskę. :)

Przecinki, spacje… nawet mi się rzuciło w oczy. Przenoszenie prawie każdego zdania do następnego akapitu również nie ułatwia czytania – domyślam się, że miało to nadać dynamiki.

 

Masz 2/przestrzenne na pogodzenie się z tym

Do procedury została jedna/przestrzenna

To pewnie jakaś jednostka czasu – okej, ale zapis niekonsekwentny. Albo obie cyframi, albo słowami.

 

Przykro nam, możesz jedynie wstawić się po pozostałe ubrania siostry po zakończeniu dezintegracji.

Tylko czy nietrzeźwemu je wydadzą…? ;)

 

Ciężko mi się odnieść do treści – chyba chciałeś przekazać kosmicystyczną historię o pogardzie żywionej przez tymczasowo szczytowe rasy wobec pozostałych. Jeśli tak, to w tak krótkim opowiadaniu szczegóły dotyczące etymologii są nieistotne, o ile nie wnoszą czegoś do samej fabuły. Również groźby Koreya, który najpierw teatralnie opowiada czego to on by nie zrobił okrutnego, by potem sobie westchnąć “oh, już chyba mnie nie słuchasz” wypada dziwnie. 

 

Myślę, że opowiadanie wiele by zyskało, gdybyś postawił sobie pytanie “co chcę przekazać” i skupił się tylko na tym, odcinając wszystkie wilki, w które opowiadanie po drodze obrosnęło. 

 

 

Przysłowiowe chude lata trwały tu od kilku dekad.

Chyba nie ma przysłowia o chudych latach… :)

 

Sporo literówek i błędów:

nie zostawię cię tu tym …gnomom.

Spacja w złym miejscu.

 

Potargujemy się w bespieczniejszym miejscu. 

Spółgłoska szczelinowa syczącą dziąsłowa ulega w tej pozycji ubezdźwięczeniu, ale język polski co do zasady stosuje ortografię etymologiczną, w przeciwieństwie np. do serbskiego, w którym za  Vukiem Karadżiciem stosuje się zasadę “pisz tak jak mówisz”. Powinno być bezpieczniejszym, choć ostatnio upowszechnia się stopniowanie analityczne – w tym wypadku bardziej bezpiecznym – które to jest aktualnie wariantem o niepełnej dystrybucji, choć coraz bardziej ekspansywne – jak wiele struktur analitycznych. Niektórzy twierdzą nawet, że polski zaczyna wykształcać rodzajniki postpozycyjne na wzór bułgarskiego, a na nowe wyrażenia przyimkowe to praktycznie nie zwracamy uwagi. (czekamy NA kogoś : czekać kogoś w dowolnym innym języku słowiańskim).

 

Mimo to, na nakryciu głowy wciąż widoczny był tatułaż .

Epentetyczne /w/ pojawia się w wymowie, ale nie w pisowni. Tatuaż. Spacja przed kropką niepotrzebna.

 

Zach nie miał zamiaru przyglądać się scenie gwału

Gwałtu.

 

Wydawał się być nieuzbrojony

Być jest zbędne w tej konstrukcji, choć ponownie, tak jak i wyżej, to kolejny ekspansywny wariant. Nie jestem preskryptywistką, więc nie uważam żadnego koherentnego w obrębie danego systemu językowego wariantu o niepełnej dystrybucji za błąd, ale zostawiam informację w ramach ciekawostki.

 

Ogólnie opowiadanie do mnie nie przemówiło. Czytuję i obleśne rzeczy, Masterton, Guy N. Smith, Lumley i tym podobnych, ale tutaj zabrakło pazura, niestety.

Urzekła mnie klamra, ponieważ sama kilka miesięcy temu byłam pod podobnym dylematem; złożyć wypowiedzenie, czy nie złożyć, choć ze zgoła innych powodów niż rutyna. I tak się nosiłam z tym zamiarem długi czas, jak na rollercoasterze, jednego dnia, że nigdy, drugiego, że z przerwy już nie wracam. Tutaj mamy złośliwość – czy raczej, psotliwość – kosmitów na wzór klasycznych poltergeistów, ale zamiast uciekać się do zjawisk nadprzyrodzonych, bardziej uwspółcześnione tłumaczenie złośliwości rzeczy martwych. Opowiadanie dotyczące takich zgrywusów z kosmosu i u mnie się tworzy, choć w zupełnie innym tonie, dlatego tutaj subiektywny punkt bonusowy, bo pomysł, siłą rzeczy, podoba mi się. No i słyszy ten bohater, że nie zawsze zmieniają na gorsze, czasem na lepsze, gdy to wypowiedzenie mu się rozmywa, sam już nie wie co myśleć i znów pasuje.

 

Tymczasem złożenie wypowiedzenia było u mnie najlepszą decyzją ostatniego roku. Ale tematyka mi bliska, bo mogłam się wczuć w bohatera i chyba wiem jakie dylematy nim rządziły :)

O tak, te czekolapodobne paskudztwa to zmora. Jako durnostojka może w porządku, ale też trzeba uważać, niedawno znalazłam kicajca z datą ważności do 2004…

Bardzo dobry tekst. Na początku wyglądał trochę jak prequel do Kosiarzy Shutermana, ale im dalej ty, lepiej; widać, że przemyślany. 

 

Ludzie często zapominają, że każda zmiana może wywołać lawinę kolejnych; że nie zawsze wystarczy myślenie życzeniowe, a pokonanie jednego problemu może wygenerować tsunami kolejnych, których nikt się nawet nie spodziewał. Mises sformułował koncepcję spirali interwencjonizmu, chociaż tekst nie dotyka konkretnie tego, o czym pisał, to można ją i do tego odnieść – jedna interwencja tworzy kolejne problemy, z których każda wymaga kolejnych interwencji, a te tworzą kolejne problemy… i tak dalej. 

 

I tutaj autorze poradziłeś sobie z przypomnieniem ludziom, że nie wystarczy pokonać śmierci; tak, zmniejszy to cierpienie w miejscu A, ale może zwiększyć w miejscu B; brak fizjologicznego przymusu pracy może doprowadzić do zapaści; inną kwestią czy szczepionka chroniła też przed śmiercią głodową, bo chyba nie… ale ogólny zamysł zrozumiałem. Powstrzymałeś się też od moralizatorstwa, nie stawałeś po żadnej ze stron, ale raczej starałeś się czytelnika prowadzić, jak po sznurku, od efektu, do efektu i zmusić do jakichś refleksji. I do tego każdy wielki ekspert wie lepiej, co jest dla innych dobre – co również przedstawiłeś.

 

Mi się podobało. Ewentualne mankamenty nie zaburzają mi odbioru całości.

Najpierw chciało się w ślad za Alfredem Jarrym zakrzyknąć “grrówno!”, ale jednak wygrał Alan Dean Foster: Polacy to ludzie łagodni. ;)

Hmm, wydaje mi się, że masz napisane dużo więcej, a tu zaprezentowałaś nam tylko próbny wycinek, który nie stanowi zamkniętej historii i raczej zadaje więcej pytań niż opowiada. Jeśli dobrze zrozumiałam, to Calico sama stała się rodzajem demona wskutek cierpienia, którego doznała za życia – jeśli tak, to jest całkowicie poprawne nawiązanie do różnorakich wierzeń (upiory, strzygonie, zmory, czy bardziej popkulturowo – duchy mające niezakończone sprawy). Jeśli chodziło o coś innego to przepraszam za niezrozumienie. :)

 

Z chęcią przeczytałabym jakieś opowiadanie w tym uniwersum, ale stanowiące spójną, zamkniętą całość, bo ciężko mi się odnieść do historii, którą odbieram jako nieco poszatkowaną. A potencjał na fajne folk fantasy jest.

Czasy się zmieniają, technika idzie do przodu, a knaga jak była zamordystyczna, tak nadal jest. I nie zawsze ten zamordyzm musi być totalitarny; motyw lingchi w kontekście władzy rządu nie jest zbyt często podejmowany, a jeśli już, to ogranicza się do drwin z biurokracji. A przecież rząd nie musi budować obozów, by być upierdliwy ;)

 

 

Rozumiem potrzebę przedstawienia potwora, ale taka dość łatwa komunikacja – w dodatku werbalna – z przedwiecznym, jak się zdaje, stworzeniem budzi pytania. W jakim języku się porozumiewają? Starożytnym, współczesnym? Dlaczego stworzenie skądinąd wodne posiada aparat głosowy zdolny do procesowania ludzkiej fonetyki? I dlaczego w ogóle wyraził jakiekolwiek zainteresowanie komunikacją z czymś, co według jego perspektywy, jest tylko obiadem. :)

Wiem, że lingwistyka jest dość często zaniedbywana w fantastyce, a i opowiadanie nie jest lingwistyczne, ale z uwagi na zainteresowania własne zwracam na to szczególną uwagę. :P

Ale rozumiem, że chciałeś po prostu przedstawić postapokaliptyczny świat inspirowany Ragnarokiem i licentia poetica jest zrozumiała, choć pewnie dałoby się to jakoś zgrabniej wytłumaczyć.

 

Nie wiem, czy stwór zginął, bo grot przebił mu głowę, czy dlatego, że grot był z żelaza – trochę jak z wampirami, osikowy kołek w serce je zabija, ale kogo by nie zabił jakikolwiek kołek w sercu…

 

Po tym zgonie musiałam się cofnąć i przeczytać raz jeszcze, bo nie wiedziałam, czy coś pominęłam – budujesz klimat, tajemnicę, by nagle uciąć całą fabułę krótkim deus ex machina. Poszedłeś w tę stronę zamiast rozwlekłych batalistycznych czy survivalowych scen, ale nie jestem pewna, czy pasuje mi to do całości.

 

Poza tym przyjemne; same postapo dość rzadko czytuję, ale lubię tak powieści eksploracyjne jak i wszelakie reimaginacje, czy to mitów, czy podań – i ta część była całkiem w porządku. Mocny ekologiczny wydźwięk, ludzie ludziom zgotowali ten los, umarła przyroda, umarli bogowie, bo byli częścią przyrody… 

 

 

 

Może i jesteście cholernie silni i macie największe działanie paranormalne, ale wiesz co? Ja jestem silniejszy.

 

To zdanie rozłożyło mnie na łopatki. “Macie największe działanie paranormalne” to jeden z bardziej absurdalnych zwrotów, jakie ostatnio czytałam. Jeśli to pastisz to całkiem przyjemny. Taki w stylu Wellington Paranormal, ale w polskich warunkach :) 

Trafiłam tu od komentarza regulatorzów. Dobrze czytać historie z dobrym zakończeniem. Najlepsze w opowiadaniu było to że podobało mi się. Historia jest opowiedziana dobrze i bohater też jest dobry we wszystkim.

Czytam sobie pierwszy akapit i myślę, “o, steampunk”, patrzę na tagi i faktycznie – steampunk. Także udało Ci się zbudować odpowiednie wyobrażenie w mojej głowie już na samym początku. :)

 

Opowiadanie bardzo mi się podobało. Lakonicznie zbudowany świat, ale zupełnie wystarczająco, by odpowiednio pobudzić wyobraźnię, bez zbędnych barokowych opisów i infodropu. Naszpikowany smaczkami w stylu dostępu Czech do morza, dziwactw arystokracji, starowinki z misją od Boga, golemy, spiski; ba, nawet hipnoza a rebours, czyli zamiast “niezbadana jest do końca”, to “odporność jest niezbadana do końca”. :)

 

Brak pretensjonalności, która tak często dotyka autorów, gdy dotykają tematów związanych ze swoją ojczyzną; a to nazwą okręt kosmiczny Kopernik na cześć “wybitnego astronoma z zapomnianych acz szlachetnych polskich ziem”, a to dodadzą historię do Mieszka czyniąc zeń szlachetnego wikinga a Tromso słowiańską stolicą tolerancji i tym podobne; u Ciebie tego nie było, tylko zdrowy dystans.

 

Odpowiednie proporcje klimatu, wyobraźni i humoru.

 

Zakończenie również satysfakcjonujące, uśmiechnęłam się. :)

 

Kieliszek bujał się w dłoni, rozlewając czerwone wino na podrygujących w oparach absurdu bezwstydników, kiedy Amelia bez opamiętania wirowała w tańcu na parkiecie wykwintnej restauracji łańcuchami podwieszonej pod mostem, drżącej co pewien czas, gdy nad głowami z turkotem i piskiem przejeżdżał kolejny pociąg.

 

Jakbym czytała Hayeka z jego zdaniami wielokrotnie podrzędnie, nadrzędnie, współrzędnie złożonymi. Warto to podzielić. A jeśli dla rytmu tekstu chcesz tak długie zdania zostawić, to warto pomyśleć nad dywersyfikacją spójników, następujące po sobie „gdy” i „kiedy” nie wygląda dobrze.

 

Amelia wciąż spełniała swoj obowiązek

 

Swój.

 

z kobietą przeczysywali przestrzeń

 

Przeczesywali.

 

budynek połknął ich i właśnie był we wstydliwym procesie trawienia

 

W procesie trawienia może się coś odbywać; „być” z „procesem” łączy się przykładowo w zdaniu „muszą być w procesie trawienia poddane enzymom”. Pacjensem są tu „oni”, a nie budynek, więc ewentualnie „poddawał ich procesowi trawienia”. I nie wiem czemu we wstydliwym… bączki mu się kręcą? ;)

 

dmuchnął nosem w wymiętą husteczkę

 

Chusteczkę. Błąd ten przewija się jeszcze co najmniej dwa razy.

 

Wąski przedpokoj

 

Przedpokój

 

Wieczorami stosom brudnych talerzy nie było końca, podobnie jak oczekiwaniu na ojca, który zmywał się o brzasku i powracał zawsze o innej, późnej porze. Pamiętał pisk szorowanych talerzy,

 

Talerzy, talerzy…

 

Bo obok, na stoliku lub etażerce stała piękna szklana butelka

 

Albo na stoliku, albo na etażerce, chyba że znajdowała się w superpozycji; ale tak małej butelki nikt by nie zauważył. Jeśli jej położenie zależało od danej chwili, to warto podkreślić, że raz znajdowała się tu, innym razem tam.

 

Wilhelm potykał się o krawężniki, własne nogi, prawie skręcił kostkę na studzience.

 

Chyba zgrabniej by było zamiast przecinka użyć spójnika „i”, bo tu nie wymieniamy więcej niż dwóch rzeczy.

 

Amlelia znów spełniała jego życzenia.

 

Amelia.

 

Nie obliczone na efekt, po prostu rzeczywiście poczuła dziwienie.

Nieobliczone. Zdziwienie.

 

Całkiem sporo takich literówek. 

 

Samo opowiadanie dotyka ciekawego zagadnienia daddy issues u mężczyzn, ale zamiast eksplorować wynikłą z tego zniewieściałość czy maczyzm, raczej pokazuje próbę odnalezienia się, ułożenia życia będąc cały czas uwięzionym w myślach o chęci zwrócenia na siebie uwagi oziębłego ojca.

 

Opis mieszkania przez krótką chwilę przywodził mi na myśl Dom na ruchomych piaskach Mellicka III i myślałam, że pójdzie w tym kierunku, ale jednak poszło bardziej w dramaturgię. W sumie najbardziej podobał mi się właśnie ten fragment, bo skupiał się nie tyle na rzeczywistości, co na jej odbiorze przez bohatera.

 

 

Mamy starożytny artefakt, mamy stan emocjonalny bohatera, mamy zakończenie.

 

 

Większość błędów już została wyżej wypisana, od siebie dodam tylko zastrzeżenie wobec pewnej niekonsekwencji w opisach, na przykład:

 

. Jej nos był zdeformowany, jakby wielokrotnie łamany. Usta otwierały się tworząc koślawy, spuchnięty i popękany okrąg. Zęby nieregularne, szpiczaste, połamane i niemieszczące się w szczęce. Uszy przyklejone do nagiej skóry głowy. 

 

Mamy jeden opis, ale początkowe elementy są zdaniami, a następne jego równoważnikami. Używanie tych drugich sprawdza się nieźle przy nadawaniu dynamiki lub opisom lakonicznym, ale jeśli są tak przemieszanie to czytelnik trochę się o to potyka. Także zdecydowałabym się na jeden z nich, a jeśli już mają przechodzić z jednego w drugie, to by to było uzasadnione fabularnie: na przykład gonitwa myśli bohatera, choćby i z perspektywy narratora, byłaby w porządku, by taki zabieg uzasadnić i nie sprawiać wrażenia dziwnego.

 

Zdarzały się i uwierające mnie kolokacje. Mozaika kolorów… hm, kolorów może być paleta, gama, kraina, orgia, względnie feeria barw, lub kolorowa mozaika. 

 

Czasem rytm potyka się o powtórzenia:

 

Ból był niewyobrażalny. W jednej chwili to wszystko zniknęło. Ból przyniósł ze sobą ciszę i obrazy.

 

Pewne non sequitur:

Pachnie rzecznym mułem, to krzemień​

 

Krzemień nie pachnie mułem, ani rzecznym ani końskim, a tu wygląda jakby na podstawie tego zapachu bohater wyciągnął taki wniosek. Skała ta ma na tyle charakterystyczny aromat, że jeśli już go opisujemy, to aż się prosi o wykazanie wyobraźnią; choćby “poczuł metaliczny, gryzący aromat, przywodząc mu na myśl świeżo upuszczoną krew” lub coś podobnego. Ale nie muł.

 

Zawsze bardzo mnie cieszy, gdy czytam kolejne lovecraftiańskie historie; dla niektórych jest to dość wąski gatunek, bo o, albo kosmicyzm i macki, albo popadanie w szaleństwo, ale jednocześnie jest bardzo pojemny, bo pozwala się wykazywać i eksplorować różne kategorie strachu. I każdy autor, poza główną osią fabularną, dodaje zawsze coś od siebie, zostawiając w historii taki imprint swojej osobowości lub stylu. U Ciebie znalazłam dwa takie elementy:

1. Aby przekazać artefakt, zamiast zabawy w wykopaliska, paczki, mamy z pozoru nieracjonalne zachowanie głównego bohatera, który znalazłszy w pożółkłym papierze śmiecia podniósł go, powąchał i jeszcze zaniósł do domu; kto tak robi? Otóż wiele osób, ale rzadko się o tym wspomina. Ludzie robią różne głupoty, a ta nie jest nawet w topce. Można to tez uzasadniać “zewem” figurki.

2. Wplątanie osoby trzeciej, która zdaje się manipulować bohaterem i być odpowiedzialna za podrzucenie artefaktu, stan i zakończenie; może to jakiś sługa, może rybak. Można pomyśleć nad dodatkowym wyeksponowaniem motywu przynęty dodając ze dwa akapity na ten temat, ale nie jest to konieczne, bo bez tego można się domyślić.

3. Zamiast tylko osobistej katastrofy i implozji osobowości, uzewnętrznienie śmierci w postaci wybuchu. Rzadko są spektakularne ze szkodą dla osób postronnych.

 

W skrócie – próba do bólu klasycznego horroru lovecraftiańskiego, z poprawnie zastosowanymi podstawowymi jego elementami i pewną wartością dodaną w przypadku powyższych; jeśli to próba pierwsza to całkiem niezła, natomiast popracowałabym nad warsztatem i pewnymi niuansami. Jeśli już masz pomysły w tej tematyce, to warto też pisać odważniej, ze śmielsza historią, bardziej niecodzienną, ogranicza Cię tylko wyobraźnia; a figurek i artefaktów to już mieliśmy setki. Niemniej, próby gatunkowe są dobrymi wprawkami do pisania. 

Podoba mi się stylistyczne ciążenie bardziej ku Abercrombiemu niż Eriksonowi; ale to kwestia preferencji, wolę brud niż patos. Zwinnie operujesz słowem i bezproblemowo kreujesz świat, dając czytelnikowi tylko tyle, ile musi wiedzieć, by zrozumieć tekst, bez zarzucania go setkami pomysłów na lore. Opisy walk obrazowe, ale bez popadania w groteskę (która nie byłaby wadą per se, ale jej umiejętne wplątanie wymagałoby przebudowania struktury i charakteru tekstu), zatem gatunkowo wydaje mi się bardzo poprawny. Podobało mi się. Jedyna uwaga, czysto czytelnicza i subiektywna, więc może nie do końca uwaga, ale…  gdybym była to książka, którą sobie czytam, to rozdźwięk między charakterem opisów a dialogami prawdopodobnie po parudziesięciu stronach zacząłby mnie uwierać. Idziesz w kierunku dark fantasy, ale dialogi pozostały na peronie o nazwie theatrical fantasy. Przydałoby im się nieco więcej soczystości, człowieczeństwa, szczególnie że konwencja, którą przyjąłeś, zdaje się wręcz odżegnywać od pompatycznej epickości, a jednak bohaterowie gdzieniegdzie taką wzniosłość mają. Choć to też da się wytłumaczyć gatunkiem, bo jest na tyle pojemny, że każdą z form przyjmie, ale znów, jako czytelnik… ;)

 

Nie dotyczy to wstawek, które dobrze nadawały rytm i kreowały świat; tam kwestie mogą pozostawać w nieco innej formie, bo nie jest powiedziane, czy to wspomnienia, czy dziennik, czy coś zupełnie innego; wspomnienia mogą być zakłamane przekonaniem o własnej waleczności, kroniki nieraz z definicji są bardziej wzniosłe, i tak dalej. Więc tu w porządku. 

 

Ogółem podobało mi się.

Widzę po komentarzach, że był tam tag chrześcijaństwo. Inkwizycja była pierwszą od setek lat instytucją dającą możliwość wybronienia się z zarzutów i w dużej mierze chroniła przed samosądami… a że tu i ówdzie była wykorzystywana politycznie, cóż, jak każdy aparat quasi państwowy. Jak wyglądały wsie bez inkwizycji najlepiej pokazuje skecz Monty Pythona o paleniu wiedźm… co tłum postanowił… z późniejszych lat, np. XVIII i XIX wiek, mniej w kontekście czarów ale innych pomówień, np. wiary w upiory, da się znaleźć sporo zapisów historycznych o tym, jak trudno było wykorzenić pewne wierzenia i żądzę krwi u ludzi. No ale, jakimś mitem ta inkwizycja obrosła z różnych względów i rozumiem, że może stanowić ahistoryczną inspirację. Mniejsza z tym na razie, choć myślę, że odrywając historię od rzeczywistości dużo by zyskała.

 

Zdziwiło mnie, że inkwizytor użył sformułowania “mordujemy ich” – wnioskuję po tematyce, autorze, że prawdopodobnie dość krytycznie odnosisz się do instytucji inkwizycji; zatem najprawdopodobniej używaliby jakichś eufemizmów. Nie wiem, “rozgrzeszamy ich” ;) lub coś podobnego, zamiast wprost przyznawać się do mordów; tym bardziej, że gdzieś tam pod koniec widzimy, że faktycznie walczą ze złymi mocami, więc chęć pokazania ich jako zgniłych do szpiku kości, którzy sami przyznają, że są mordercami, trochę by mi tu nie pasowała.

 

Natomiast wdawanie się w pyskówki z demonami jest zakazane przez De Exorcismis et Supplicationibus Quibusdam. Można pytać o imię, liczbę demonów, powód opętania, ale to powinny być autoratywne pytania; wszelkie wyzwiska, wyśmiewania, tylko podjudzają demona. W przypadku egzorcyzmu na kobiecie powinny towarzyszyć egzorcyście inne kobiety dobrej opinii.

 

To znaczy, jasne, jest to historyjka napisana dla frajdy i może się rządzić swoimi prawami;  ale skoro ten tag chrześcijaństwo tu był, to jednak warto to albo mocniej umocować, albo mocniej rozgraniczyć.

 

Potencjał na fajną dark przygodówkę w mediewalnym lore ma; ale wymaga albo researchu, jeśli idziemy w chrześcijaństwo, albo utworzenia lub bodaj zarysowania jakiegoś odrębnego uniwersum z własnymi regułami. Ale brutalni mnisi szarpiący bez celu wieśniaków i przekomarzający się z demonami do mnie nie trafiają. No chyba, że byłaby to koncepcja w stylu Wędrowycz albo Sabata ;)

 

W kwestii przecinków czy składni też rzuciło mi się parę rzeczy w oczy, ale sama mam problem z autokorektą, więc wiem, jak trudno czasem coś wyłapać. Najważniejsza dla mnie jest historia.

Podoba mi się jak zgrabnie udało ci się wykreować nowy świat bez konieczności zarzucania czytelnika ścianą informacji. Zdanie tu, krótki opis tam, po drodze wzmianka – i gotowe, a resztę pozostawiłaś wyobraźni czytelnika. Takie rzeczy lubię.

To, co podobało mi się już mniej, to zakończenie – IWAJAD to pójście na łatwiznę. Jasne, można to tłumaczyć, że siada jej psychika, że ma zwidy po znieczuleniu, że koniec końców nigdy się nie wydostała ze stacji; ale plot twist w stylu “it was all just a dream” może popsuć nawet najlepszą historię. I jest niezmiernie trudno wpleść to sensownie w fabułę. Poniekąd udało się to Lynchowi w Twin Peaks, ale tam cała opowieść jest oniryczna i niejednoznaczna. Ale taki Labirynt Śmierci Dicka, gdyby nie zakończenie, to byłby wybitny… i w sumie dla mnie nadal jest, bo udaję, że zakończenia nie było, ale o czymś to świadczy ;)

Także jest historia, dobrze napisana, ale nad zakończeniem warto się jeszcze zastanowić :)

On wrócił, Nostradamus zjadł mi chomika, Szatański pierwiosnek, Iron sky, ten film Waikiki – nazistowskie motywy są eksploatowane przez popkulturę, bardzo często w dość… no, nie tyle żartobliwy, co pastiszowy sposób; niektórych to oburza, bo coś tam, a ja uważam, że najłatwiej rozbroić potwora naśmiewając się z niego, redukując go właśnie do popkulturowej papki, jak Che Guevarę czy nazistów właśnie. Z resztą, nie ukrywajmy, to dość zasobne żyły do eksploatacji. U mnie na dysku też kilka opowiadań z tej kategorii czeka w czyśćcu…

 

Twój tekst właśnie w ten motyw pop-nazi-folktales się wpisuje. Podoba mi się narracja, dialogi (”Taka piękna istota, jak ty nie potrzebuje ubrań” brzmi dla mnie żywcem z Guya N. Smitha, co w kontekście tematyki uznaj za komplement, bo wychodzi koherentne gatunkowo dzieło!), ogólny zamysł; to czego nie mogłam zrozumieć to co jest motywem przewodnim. Mam pewien problem ze znalezieniem głównej osi fabularnej, głównego bohatera, jakiegoś motoru historii; i mam chrapkę na mniej obyczajówki, a więcej tych potworów, bo teraz one są gdzieś tam trzecioplanowe :) a gdyby nadać historii solidny szkielet i bardziej wyeksponować te wilkołaki czy co to tam gryzie tych nazioli, to byłby miodek.

Ostatnio czytałam jakieś płakania, że “za wybuch przemocy wśród młodzieży” odpowiedzialne mają być jakoby soszyl media. Bo ktoś nagrał i wrzucił do internetu. Kiedyś nie było internetu, więc nikt nikogo nie bił, wiadomo.

 

Ah, zwalanie odpowiedzialności za wychowawcze porażki na czynnik zewnętrzny. Kiedyś była to muzyka, potem komiksy, potem gry planszowe, potem gry komputerowe; jeszcze w moim nastolęctwie był kwik o gry pełne przemocy, które napędzajooo!!! skalę przemocy!!!.

 

Tymczasem okazuje się, że w 1990 nieletni byli odpowiedzialni za 15,8% przestępstw, podczas gdy w 2012 za 8,8% (za: statystyka.policja.gov). W 2013 odsetek był jeszcze mniejszy, ale zmieniła się metodologia, więc nie uważam za miarodajne. Trend jest spadkowy. 

 

Wracając do meritum – taka rzeczywistość wirtualna byłaby czymś świetnym; trochę jak symulator w The Orville. 

 

Może niekoniecznie przedstawiający konkretne osoby, bo tu już widzę pole do nadużyć i dehumanizacji – pierwszy sezon Westworld dobrze eksploruje ten temat - ale miejsce, w którym można się wyżyć; niekoniecznie strzelaniem czy zabijaniem ludzi, może też walką z zombiakami, albo żeby poharatać w gałę, postrzelać z łuku czy cokolwiek. Jasne, można iść pod blok albo na orlika, ale…

Na początku zastanawiałam się, czy ostatnio znów za dużo tego czytam i wszędzie dostrzegam, czy faktyczna inspiracja Lovecraftem, Grabińskim i im podobnym, ale po wymienieniu Stefka widzę, że jednak inspiracja :)

 

Z językowych uwag, które mi się rzuciły w oczy:

 nową zaistniałą sytuację – nową jest niepotrzebne; sytuacja jest jaka jest, każdy ją widzi, nowa, stara,  bez znaczenia, skoro jest zaistniała i do niej się odnosimy; ewentualnie dla wzmocnienia kontrastu dałoby się użyć, “w związku z tą nową sytuacją” – podkreślamy, że to sytuacja nowa, nieznana nam wcześniej, lub niespodziewana, pewien sposób dystansując swoją odpowiedzialność i ewentualne niedopatrzenia; taki niuans językowy. No i tutaj musiałam chwilę podumać, bo dostałam zwiechy, jak to powinno być napisane, czemu nie “nowo zaistniałą” i tak dalej.

Słowem  – po czym pada całe zdanie ;)

 

demony, bo to musiały być demony

Kobiety, bo to musiały być na pewno kobiety – w krótkim tekście dwukrotnie użyta charakterystyczna konstrukcja rzuca się w oczy; warto byłoby zostawić jedną i dodać jakiś krótki komentarz, bodaj ironiczny, dlaczego musiało to być takie a nie inne; “kobiety, bo to musiały być kobiety, one zawsze chodzą stadami!” albo “demony, to musiały być demony, bo to po nich tak mnie zawsze boli brzuch!”. 

 

To, czego mi brakuje, to pewnej atmosfery i przeżyć bohatera; wiem, ze niełatwo to zrobić – sama z tym sporo eksperymentuję – ale tę historię można streścić tak: Poszedłem na spacer, przestraszyłem się, uciekłem, spytałem księdza, a to postać z legend była.

 

Horror lovecraftiański, do którego jakby nie patrzeć i Grabińskiego wrzucamy (choć nie do końca słusznie…) poza kosmicyzmem skupia się właśnie na wewnętrznych przeżyciach; ukazuje nam rozpad ego pod wpływem jakiejś zewnętrznej grozy, pozostawiając przy tym pole do interpretacji czytelnika co jest prawdą, a co majakiem. 

 

No a tutaj tego w ogóle nie było, niestety. Samo wytłumaczenie chybcikiem co to było w przedostatnim akapicie do wybaczenia, bo to również był dość częsty motyw w tym podgatunku – budować atmosferę przez dwadzieścia stron, a potem infodrop na dwóch ostatnich… niekoniecznie to było ich zaletą, no ale.

 

W skrócie, jest pomysł, stylistycznie udało ci się wywołać skojarzenia z pewnymi twórcami, ale zabrakło tego soczystego wnętrza, które takie opowieści potrzebują. Ale próbuj dalej, najważniejsze jest mieć pomysły i ćwiczyć, ja  też próbuję, kiedyś nam się uda :D

Lubię wszelkie personifikacje bytów, antropomorfizacje przedmiotów, humanizację mistycyzmu; czy jak to tam zwać. Seria ze Śmiercią Pratchetta jest ulubioną ze Świata Dysku, w serialu Lucyfer się zakochałam, Gaiman to złoto… i tak dalej.

 

Dlatego tematyka do mnie trafia; bezrobotna Śmierć, która odpuszcza sobie ostatnie zlecenie, bo chce mieć przyjaciela, jest dość rzadko eksploatowanym motywem. I otwiera furtkę na jej późniejsze zmagania z własnym przeznaczeniem i tak dalej… choć nie wszystkie pomysły, uwagi, czy sytuacje trafiły w moje poczucie humoru. ;)

 

Stylistycznie, popracowałabym trochę nad zagajeniami. Wypisałam kilka:

 

Widzisz, robotę straciłem

Widzisz, kiedy zabiłem wszystkich na Ziemi

Wiesz, kiedy dostałem tę robotę

Wiesz, fetysz czaszek.

Wiesz, nawyki trudno zmienić.

Wiesz, zawsze możesz zatrzymać się u mnie

 

Większość z nich raz za razem pada z ust Śmierci, niektóre z ust bohatera; jest więcej sposób na zwrócenie uwagi rozmówcy niż wiesz lub widzisz. Dobrze byłoby to zdywersyfikować, o ile nie jest to cechą dystynktywną danej postaci, jak u przykładowej psorki z liceum, która co dwa zdania, prawda, wtrąca, prawda, takie właśnie, prawda, wtrącenia. 

 

Trochę mi zgrzytał rodzaj używany wobec Śmierci/Kostuchy; brakuje tu konsekwencji, najpierw mamy:

Głos miał niepokojący i nieludzki.

 

Potem:

Wyciągnął telefon.

Śmierć cisnęła kubek 

 

Samx o sobie też mówiłx w męskim:

Zabiłem wszystkich pozostałych.

Odnoszę wrażenie, że chciałaś napisać więcej, ale mocno okroiłaś całość.

 

Na przykład ten fragment:

”Widzieliśmy, jak umierali „ci ludzie”, bo rzeczywiście, to byli ludzie. Zaprzeczanie temu było niezdrowe, choć przed laty taka strategia przystosowawcza była powszechna. Ciała za bardzo nas przypominały, byśmy uznali, że są czymś innym niż my sami.”

 

Widać, że próbujesz krążyć wokół tematu dehumanizacji i tu poświęcasz tej dygresji względnie dużo miejsca, jak na objętość całości – z jednej strony względnie dużo, a z drugiej myśl urywa się w połowie. Spokojnie dałoby radę pociągnąć myśl dalej. Ale wtedy i inne myśli trzeba by rozwinąć… i tak dalej. 

Wiem, że konwencja konkursu zakładała krótkie formy, ale chętnie bym przeczytała więcej, co masz na ten temat do powiedzenia, jakąś wersję rozszerzoną, bo zostaje niedosyt. :)

Zawsze kupuje mnie motyw wyzwolonych myszy – może dlatego, że kojarzy mi się z Douglasem Adamsem, Terrym Pratchettem i Neilem Gaimanem, którzy to względnie często znęcają się literacko nad tymi myszami, więc uruchamia to jakieś sentymentalne struny.

Podoba mi się historia i rozsiane po całości niepretensjonalne prztyczki wobec otaczającej rzeczywistości. Styl też mi się podoba, masz wpadający do oczu flow.

Hej, trochę tak. Mam taką space operę, która sobie powstaje od paru lat i już paręset stron się uzbierało, ale nie mam wystarczających umiejętności, by ją zakończyć i doszlifować – a to opowiadanie jest skróconym przedstawieniem nieco zmienionego motywu, który się przez historię przewija. :)

Nie spodziewałam się zająć jakiegokolwiek miejsca, to miłe. Jestem dopiero na zupełnym początku pisarskiej drogi i zdaję sobie sprawę, że przede mną mnóstwo pracy – ale walczę, czytam bo lubię, piszę  bo czytam, jakąś frajdę mi to zaczyna sprawiać i chciałabym się rozwijać. Dlatego doceniam każdą uwagę, bo te pozwalają zauważać rzeczy, których wyłapywania jako twórca dopiero trzeba się nauczyć. A ze znajomymi to wiadomo jak jest, jeden czasem coś przeczyta, drugi wcale, obaj powiedzą “tak, tak, dobre, fajne”, a takie poklepywanie po pleckach do droga donikąd, ba, nawet uwstecznia, bo nie wiadomo do końca gdzie są zgrzyty i na czym się skupić. 

Poświęcacie na to swój wolny czas, nie tylko, by czytać co tam nabazgramy, ale też by podzielić się wrażeniami. Dlatego tym bardziej za to dziękuję – nie tylko w kontekście konkursu, ale wszystkim, którzy tak spędzają swoje popołudnia, pomagając się rozwijać innym. 

Parę lat temu nawet Michałowi Wiśniewskiemu się oberwało za bycie produktem :P

Hej,

 

Dziękuję, poprawiłam zgodnie z sugestiami. Produkt zostawiam, chciałam nadać temu tego starczego wydźwięku, gdy ludzie narzekają, że “tu jest sama chemia, to jest komercja, to już nie to co kiedyś, to tylko produkt”.

 

Hej AdamKB,

Dzięki za poświęcony czas i komentarz.

Inhibicja miała być tylko wspomniana jako dorozumiana katastrofa, o której wszyscy in-universe wiedzą, więc nie ma potrzeby jej opisywać – wymusiła to narracja pierwszoosobowa. Chciałam też uniknąć infodropu, bo miejscami niebezpiecznie się do niego zbliżałam. I tak sporo wycięłam.

 

Z tym Obcym to ciekawa sprawa – kwestia tego, że przez jego ikoniczność wszystkie historie sugerujące pasożyta w kosmosie od razu się z nim kojarzą. Podobnie jak teleportery ze Star Trekiem, świetlne miecze z Gwiezdnymi Wojnami, piaszczyste planety z Diuną, dinozaury z Jurrasic Park i tak dalej.

Jeśli marka jest silna, to wszystkie podobne elementy zawsze będą się z nimi kojarzyć. 

Tu jednak bardziej inspirowałam się Vernonem Vingem i jego koncepcją stref galaktycznych – wszechświat może być anizotropowy, więc w różnych obszarach galaktyki mogą działać różne siły. Starałam się nakierować na to zaznaczając, że w Jądrze nie ma możliwości powstania bran. Skoro już tym się różni tamten obszar, to kto wie czym jeszcze? Może ludzka psychika nie będzie w stanie tego udźwignąć? I może wywoła zmiany w samej fizycznej formie człowieka? ;) 

I to też nie do końca miał być pasożyt jak w Obcym, ale w zakończeniu chciałam postawić na wieloznaczność i swobodę interpretacji. 

 

Dzięki raz jeszcze i miłego dnia :)

 

Hej,

 

Dzięki wszystkim za poświęcony czas na przeczytanie i wypisanie uwag.

Interpunkcja, dialogi – pracuję nad tym, w kolejnych opowiadaniach mam nadzieję, że będzie schludniej. Dzięki za uwagi dotyczące długich zdań – to chyba naleciałość z literatury przedmiotu,  którą czasem czytam, ekonomiści lubują się w takich barokowych konstrukcjach. 

 

Co do innych:

Cyki – per analogiam do popularnych w literaturze “klików”, ale nie chcąc ich powtarzać poszłam tropem wymyślenia czegoś podobnego.

Latające dywany to przeinaczone po latach zatarte wspomnienie ubrań, których futrzaki nie noszą. Dywany znają, dla nich ludzie chodzili w dywanach, a przez pokolenia każdy dodał coś od siebie. Zgadzam się, że może to nie wynikać bezpośrednio z tekstu w żaden sposób, choć starałam się dać podpowiedzi jak bardzo wszelakie interpretacje bywają zniekształcone.

Okuratny to wariant o dystrybucji niepełnej, rzadko poświadczany… chyba ze Szkolnej się wziął.

 

Cieszy mnie, że mimo wszystkich uchybień, historia choć trochę zaintrygowała. Nad warsztatem można popracować, ale jeśli jest nudne i bezsensowne to i najpiękniejszy język tego nie uratuje. Także cieszę się, że chociaż jest światełko nadziei na przyszłość. ;) Wiem już też, na co szczególnie zwracać uwagę podczas pisania.

 

Jeszcze raz dzięki i miłego dnia.

Hej,

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Wydarzenia ostatnich tygodni dość mocno pobudzają wyobraźnię. Ostatnie trzęsienie w Rumunii czułam też u siebie – mieszkam na południu, więc tu dotarło raptem 2.9 Richtera, a i tak nie było to zbyt miłe doświadczenie. 

Zjadłam tam słowo, poprawiłam, dzięki. Przejrzałam tekst raz jeszcze i chyba nic więcej nie umknęło. Choć u siebie dość ciężko wyłapać “zjedzone” słowa, bo te są cały czas w głowie i czasem się pomija. Ale pracuję nad tym!

 Mam nadzieję, że udało mi się tym razem pokonać przecinki oraz dialogi. :)

 

Miłego dnia!

 

Tu oparłem się na koncepcie, w którym nasz wszechświat N jest ograniczony do brany w wielowymiarowej przestrzeni N+X; tego rodzaju koncepcja teoretycznie umożliwia tworzenie stabilnych tuneli czasoprzestrzennych. Tu założyłem, że brany są pęknięciami w strukturze lokalnej czasoprzestrzeni  (podobnie jak lokalna anizotropia umożliwiła powstanie galaktyk, tak tutaj na odwrót), dające podgląd ku innym wymiarom N+X, przez co wczechświat N staje się nielokalny i umożliwia przemieszczanie się w nim na dalekie odległości. Przykładowo: https://arxiv.org/pdf/2203.05989.pdf

Do tego trochę licentia poetica i mamy coś innego niż warp, Alcubierre, silniki nadprzestrzenne, gwiezdne wrota Pradawnych, to wszystko się przejadło. 

 

 

 

Dzięki za poświęcony czas.

Poprawiłam parę drobiazgów i przecinki – chyba wszystkie, a przynajmniej większość, mam nadzieję.

Pracuję nad warsztatem i interpunkcją, choć z początku ciężko jest we własnych tekstach to wyłapać, nawet jak daje im się parę tygodni lub miesięcy leżakowania. To nie usprawiedliwienie, to wymówka :) 

Codziennie staram się coś napisać. Praktycznie wszystko traktuję jak brudnopis i przerzucam do folderu. Chyba nie ma lepszego sposobu, jak tylko czytać i ćwiczyć regularnie, aż z czasem ten pisarski mięsień moooże jakoś się wyrobi.

Przyjmuję do wiadomości uwagi i dziękuję za nie – będę z tym walczyła i zwracała większą uwagę.

Jeśli jednak udało się fabularnie choć trochę zaintrygować i ma ona ręce i nogi, lub bodaj ich kikuty, to już jestem zadowolona. Wszak nad warsztatem i korektą można popracować, ale nawet bezbłędność nie uratuje słabego pomysłu.

 

PS

Zaciekawiła mnie uwaga o fragmentach brzmiących, jak tłumaczenie na polski. Od paru lat mieszkam za granicą i to chyba oznacza, że dopada mnie syndrom emigranta z Czikago…

 

PSS

Tak, to brana, nie brama.

 

Nowa Fantastyka