- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - Ostatni człowiek na Ziemi

Ostatni człowiek na Ziemi

Moja interpretacja “najkrótszej creepypasty na świecie”. Postanowiłem pociągnąć te dwa zdania trochę dalej. Wrzuciłem trochę absurdu i groteski i powstało coś takiego. Nie wiem czy to kwalifikuje się jako horror, ale może przejdzie. Miłego czytania.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Łosiot, Użytkownicy, Finkla

Oceny

Ostatni człowiek na Ziemi

Ostatni człowiek na Ziemi siedział w swoim domu. Nagle usłyszał pukanie do drzwi.

Wiedział, że się przesłyszał. Zdążył się do tego przyzwyczaić. Tyle razy już słyszał głosy tych, którzy umarli wiele dni, tygodni, a nawet i miesięcy temu. Każdej nocy przed oczyma stawała mu jego żona. Jak błahe było więc zwykłe nieistniejące pukanie do drzwi.

Wrócił do czytania słownika węgierskiego. Słownik. Najbardziej bezużyteczna książka, jaką mógłby teraz czytać, może poza książką telefoniczną, ale wszystkie inne w domu przeczytał już kilka razy. Domy dawno martwych sąsiadów i ich ewentualne biblioteczki zostały równie dawno zrujnowane. Nie wspominając o jakiejkolwiek bibliotece, z której można by skorzystać. A więc słownik węgierski.

Gdzieś między nyaralásnyaraló dźwięk się powtórzył. Pukanie do drzwi. Co za absurd.

– Proszę! – krzyknął mężczyzna i zaśmiał się głupio.

Uśmiech jednak szybko zszedł mu z ust, kiedy usłyszał szarpnięcie klamki. Drzwi się nie otworzyły.

Zamknięte z przyzwyczajenia.

Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. To nie mógł być wiatr. Może pies, którego ktoś kiedyś nauczył otwierać drzwi? O ile jakiś przeżył.

Powoli wstał i podszedł do drzwi. Chwycił klamkę i zawahał się.

– Jakie to głupie – pomyślał. – Przecież wiem, że nikogo tam nie ma.

Przekręcił skobel i otworzył drzwi. Zobaczył śmierć.

Chociaż tak naprawdę trudno było to nazwać. Tak jakby wpatrywał się w czarną, bezkształtną chmurę, a jednocześnie patrzył w nieistniejące oczy najbardziej przerażającej bestii, jaką widział. Najlepiej wyróżniał się kształt wysokiego na ponad dwa metry człowieka o bazaltowym ciele i bez wyraźnej twarzy. Widać było tylko niektóre kości policzkowe, wyróżniające się na tle czarnej nicości. To była Śmierć, wiedział to tak, jak często wie się pewne rzeczy w snach. Bo niby kto inny mógłby do niego przyjść?

– Przyszedłeś mnie zabić? – zapytał wprost.

Kurtuazja przy spotkaniu Kostuchy byłaby bezsensowna.

– N-nie wiem… – Głos miał niepokojący i nieludzki.

Brzmiał, jakby kilkaset osób połączyło swoje głosy. Jedne szeptały, inne wrzeszczały. Całość miało elektryczny i wynaturzony charakter. Gdyby nie to, że ostatni człowiek na Ziemi był ostatnim człowiekiem na Ziemi, pewnie umarłby ze strachu po usłyszeniu go.

– Więc… co zamierzasz? – zapytał tępo, lustrując przerażającego gościa.

– Sam nie wiem. Tak jakby… Wiesz, jesteś ostatni. Zabiłem wszystkich pozostałych.

– A dlaczego nie mnie?

– Założyłem się z Przeznaczeniem i przegrałem, więc musiałem cię oszczędzić – wyjaśnił.

W ogóle się nie ruszał, a jednocześnie wydawał się wykonywać milion małych ruchów.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Ostatni człowiek na Ziemi wciąż miał w ręce słownik węgierski.

– Chcesz poczytać? – Sam nie wiedział, dlaczego zadał to pytanie. Zawsze dobrze wychodził mu small talk, postanowił go więc spróbować nawet tu.

– Umiem wszystkie języki. Myślisz, że jak mogę z tobą rozmawiać?

– Racja… Powinieneś mi o tym mówić?

– Nie, ale komu o tym powiesz?

– W sumie… – Człowiek się zaśmiał.

– Napijesz się entropii?

– Czego?

– Smakuje jak mojito, tylko musisz się przyzwyczaić do aromatu bólu i przemijania.

Chwilę później siedzieli już na dachu domu i pili fioletowoczarny napój. Entropia naprawdę miała słodką, limonkową nutę, choć ból dawał się we znaki przy każdym łyku i miało się wrażenie, że gardło rozpada się na kawałki.

Wokół nich roztaczało się jałowe pustkowie. Pozostałość czegoś, co kiedyś można było nazwać wiejską okolicą. Człowiek się roześmiał.

– Co cię tak bawi? – zapytała Śmierć.

– Nigdy nie sądziłem, że będę siedział na dachu, pijąc coś, czego nawet nie umiem nazwać, a moim kompanem będzie sama Kostucha.

– Może faktycznie to dla ciebie zabawne. Dla mnie niespecjalnie. Widzisz, robotę straciłem. – Potwór wypił wszystko duszkiem. Napój automatycznie się uzupełnił.

– Jak to? Kto mógł cię wylać?

– Widzisz, kiedy zabiłem wszystkich na Ziemi, wyjąwszy ciebie, oczywiście, myślałem, że będzie super. W końcu zawsze to było moje marzenie. Najpierw parę kataklizmów, potem zaraza, na koniec wojna nuklearna i sąsiedzkie mordy w walce o ochłapy. Wspaniałe to było! – Znowu wypił do dna.

– To co się stało?

– Wiesz, kiedy dostałem tę robotę to wszystko wydawało się łatwe. Śmieszne wojny na patyki, potem na miecze, parę epidemii, klęsk żywiołowych. Wojny światowe, o stary! To była dopiero zabawa. Super to zorganizowaliście.

– Ta, wiesz, u nas to raczej niezbyt wesoły temat.

– Jasne, jasne. Wracając… No i ogólnie biznes się kręcił. Czasem bardziej, czasem mniej, ale się kręcił. No i nagle dostaję zlecenie. Zabić wszystkich.

– Od kogo to zlecenie? – zainteresował się człowiek. – Kto może coś zlecić Śmierci?

– A bo ja wiem? Wstaję pewnego dnia rano, karmię kota, a tu nagle widzę nową kartkę na lodówce. Czytam i…

– Czekaj, czekaj, czekaj! – przerwał mu jego towarzysz. Ze zdziwienia wylał odrobinę entropii na dachówki. Rozpuściły się.

– No co?

– Mówisz tak, jakbyś był człowiekiem!

– Nie rozumiem.

– Po pierwsze, od kiedy śmierć może spać?

– A co, myślisz, że robię dwadzieścia cztery na siedem?

– No… Jakby…

– Jak sobie ogarnę tych nocnych, tak, żeby mogli umrzeć wtedy co mają, to mogę iść spać. Nie żebym tego potrzebował. Wciąż tak naprawdę nie umiem tego robić. Po prostu leżę na łóżku i wpadam w odrętwienie. Śmieszne uczucie. – Kostucha się zaśmiała, a jej śmiech brzmiał jak piła łańcuchowa tnąca stal.  

Ostatni człowiek na Ziemi wziął kolejny łyk entropii. Poczuł kłucie w gardle.

– Masz kota? – zadał drugie pytanie.

– Wafelek ma już trzy lata! Pokazać ci zdjęcia? Ostatnio sam zabił mysz! Jestem taki dumny! – Wyciągnął telefon.

– To etui z Ghost Riderem? – Człowiek spojrzał na płomienie.

– Jestem fanem. Wiesz, fetysz czaszek. Nieważne, patrz na Wafelka. Co nie, że słodki?

Człowiek zaczął oglądać zdjęcia brązowego, grubego kota z czarną obrożą. Twarz Śmierci się rozciągnęła. Uśmiech?

– Uroczy – przyznał. – Ale nigdy nie sądziłem, że jakieś żywe stworzenie może mieszkać pod jednym dachem ze… śmiercią.

– Co ty, masz mnie za jakiegoś potwora? – zapytała oburzona Kostucha. – Nigdy nie skrzywdziłbym Wafelka! Zawsze uważam, żeby czasem nie dosypać mu trucizny do karmy. Wiesz, nawyki trudno zmienić.

Człowiek lekko się zaśmiał. Nigdy nie sądził, że miał aż tak mylne wyobrażenie o śmierci.

– To co z tą kartką? Kto ją napisał? – zapytał, wciąż rozbawiony.

– Nie wiem! Nagle pojawiła się na lodówce. Zwykle ja po prostu wiem co mam robić, a tutaj dostałem kartkę!

– Masz nawet lodówkę?

– Dziwi cię to?

– Właściwie to nie – zastanowił się człowiek. – Co było na tej kartce?

– To co ci powiedziałem. „Zabij wszystkich”.

– Napisane krwią?

– Co? Nie, czemu? Weź, ohyda. Normalnie długopisem.

– Wybacz, myślałem, że…

– Problem w tym, że jak to przeczytałem, to poczułem, że muszę to zrobić. Zupełnie tak jak na co dzień te parę osób, tym razem miałem wszystkich. I tak jak mówiłem. Najpierw spełniłem swoje marzenie, a potem zrozumiałem, że nie mam już celu w życiu. O ile ja w ogóle żyję – Śmierć wypiła do dna swoją entropię, która ponownie się uzupełniła.

Słońce zaczynało już powoli zachodzić, spowijając wszystko pomarańczowoczerwonym blaskiem.

– A ten zakład, o którym mówiłeś… – zaczął człowiek.

– Nie ma o czym gadać! Ten dureń Przeznaczenie mnie oszukał!

– Co ci zrobił?

– Powiedział: „Nie masz psychy zostawić jednego przy życiu!”

– A ty?

– A ja mu na to: „Ja nie mam psychy?”. Dlatego jeszcze żyjesz, stary.

– Dałeś się nabrać na coś takiego? – zaśmiał się człowiek.

– A ty byś się nie dał? Skąd miałem wiedzieć, że tak to się skończy? Zawsze miałem skuteczność sto procent. A teraz co? Tak czy inaczej było to już po tym jak dostałem zlecenie. A ten drań twierdzi, że i tak wszystko z góry było ustalone – prychnęła Śmierć.

– Może to on dał ci tę kartkę na lodówkę?

Śmierć spojrzała na niego jak na idiotę.

– Nie żartuj. Skąd miałby klucze do mojego mieszkania?

Człowiek przekrzywił delikatnie głowę.  Już miał zapytać czy w takim razie jego rozmówca uznaje pojawienie się kartki za zjawisko wytłumaczalne prawami panującymi w jego mieszkaniu, ale Kostucha ciągnęła dalej.

– Nienawidzę gościa! Myśli, że jak udało mu się pokierować paroma wydarzeniami w historii to jest jakiś wyjątkowy. Powiedz, czy to nie jest głupie, że nie możesz o sobie decydować? Że masz określoną rolę do odegrania? Jasne, pewnie masz. Ale w końcu to my kontrolujemy sami siebie, co nie? Niech on się lepiej zajmie prawami fizyki, to mu akurat dobrze wychodzi. Życie niech zostawi mnie.

Człowiek spojrzał na słońce, które było już coraz niżej.

– To co robimy? – zapytał w końcu.

– Żebym to ja wiedział. – Śmierć cisnęła kubek z entropią na sporą odległość. Nie rozbił się. Raczej wsiąkł w ziemię. – Jestem mentalnie rozbity. Nawet nie chce mi się wracać do domu. Wszystko straciło sens, jeśli nie mogę robić tego, co kocham.

– Wiesz, zawsze możesz zatrzymać się u mnie… – zaczął człowiek.

– Nie no, co ty. Nie mógłbym…

– Nie przesadzaj. Dawno nie miałem gości, a pokoi jest sporo. To i tak tylko dopóki… poukładasz sobie sprawy, co nie? – uśmiechnął się.

– Mimo to…

– I tak nie mam nic lepszego do roboty – zapewnił człowiek. – Poza tym miło się z tobą rozmawia. No i węgierski to naprawdę okropny język.

Śmierć się zastanowiła.

– Masz coś przeciwko kotom? Nie mogę zostawiać Wafelka na tak długo samego. Biedaczek tęskni. – Głos Kostuchy wyrażał troskę.

– Nie mam, możesz go wziąć. Z chęcią bym go pogłaskał – przyznał człowiek.

Śmierć się ucieszyła. A przynajmniej tak się mogło wydawać po mowie ciała i zmianach kształtu pseudotwarzy.

– Daj mi chwilę! Zaraz będę! I wezmę nam coś do żarcia! – zadeklarował, rozpływając się w powietrzu.

Ostatni człowiek na Ziemi wziął kolejnego łyka entropii. Próbował zastanawiać się nad tym, co go spotkało, ale stwierdził, że nie ma to żadnego znaczenia. Wystarczająco już cierpiał, patrząc jak wszyscy dookoła niego umierają. Żona, przyjaciele, koledzy z pracy… Absurd sytuacji nie był w stanie przerosnąć tego, jak jakiś czas temu przeżył koniec świata. Teraz przynajmniej może znowu z kimś porozmawiać. I tak nie może nic zmienić. Trzeba szukać pozytywów. Jest pierwszym człowiekiem, który osobiście poznał Śmierć. Czy to mogło być to całe przeznaczenie? Lub raczej – ten? Czy inne pojęcia abstrakcyjne też naprawdę istnieją?

Jego rozważania przerwał mu powiew lodowatego wiatru. Kostucha wróciła, ale wyglądała zupełnie inaczej.

Ze sobą miała dwie walizki, wypchaną torbę, z której wystawały paczki chipsów i butelki coli. Puchaty kot pod pachą wyglądał na zadowolonego i zadbanego. Ze wszystkiego jednak najbardziej przykuwał uwagę wygląd Kostuchy. Miała na sobie różową bluzę z jakimś napisem po japońsku, do tego jeansy i klapki. Jej postać nie rozpływała już się tak łatwo i zdaje się, że miała o wiele lepiej zarysowaną twarz. Choć wciąż bez oczu i jakichkolwiek innych elementów.

– Jestem! I mam super filmy na pendrive! Szkoda, że wyłączyliście Netflixa, ale poradzimy sobie.

– Nie ma już nikogo, kto mógłby go obsługiwać, nie pamiętasz? Poza tym ja już nie mam prądu, więc telewizor też nie działa – westchnął człowiek.

Śmierć przechyliła głowę z dezaprobatą. Postawiła Wafelka na ziemi i rzuciła:

– Zaraz wracam.

Ponownie wyparowała. Człowiek pogłaskał kota. Normalny kot. Zwykły kot wychowywany przez antagonistę życia. Brzmi jak materiał na śmieszny komiks.

Śmierć powróciła, z poruszającą się w przestrzeni bryłą, której człowiek nie był w stanie jakkolwiek nazwać.

– Mam! Czwartowymiarowy generator energii! Nie patrz na niego za długo, bo mózg ci się zlansuje od próby zrozumienia co to jest. Zaraz go podłączę i obejrzymy coś z Vin Dieslem. A może to był the Rock? Zawsze mi się mylą – westchnął, wchodząc do domu.

Człowiek patrzył w tamtym kierunku jeszcze parę sekund. Wafelek zaczął się do niego łasić. Podniósł kota i podrapał go po brzuchu, co wyraźnie zadowoliło zwierzaka. Po kilku sekundach okna domu rozbłysnęły światłem żarówek.

– Idziesz?! Już ci nalałem drinka! – usłyszał stłumione wołanie z wewnątrz.

Rozejrzał się dookoła, po pustkowiu, na którym od dwóch tygodni stał jego dom. Ostatni człowiek na Ziemi zaczął się zastanawiać, czy jeśli zaczął przyjaźnić się ze Śmiercią to czy kiedykolwiek umrze. Wzruszył ramionami i ruszył w stronę domu.

Życie jest nieprzewidywalne. Okazuje się, że Śmierć także.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Ogromnie przypadł mi do gustu tak ludzki wizerunek Pani/Pana Śmierci. ;) Jak widać, nie warto zakładać się z Przeznaczeniem. :) Horror komediowy to bardzo trudny gatunek, a Tobie wyszedł znakomicie. Ubawiłam się setnie już na początku dnia, dzięki. :)

W kilku miejscach dostrzegłam brak kropki na końcu zdania i powtórzenia, lecz były to sporadyczne usterki. :)

Można wspomnieć o wulgaryzmach. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Hej

 

Jest ciekawy taki obraz Śmierci, która straciła pracę i nic jej nie pozostaje robić, oprócz bawić się z Ostatnim człowiekiem na Ziemi, który częściowo przez tę Śmierć wszystkich stracił, ale nic już nie chcę i nie może z tym zrobić, więc też z nią bawi. Opowiadanie jest zabawne i ciekawe, nic więcej do dodania.

 

Pozdrawiam.:)

bruce

Jestem wdzięczny za tak pozytywny odbiór i cieszę się, że udało mi się Cię rozśmieszyć. Ostatnio mam straszną ochotę na pisanie absurdalnych opowiadań i najwidoczniej jakoś mi to wychodzi. A co do nieszczęsnych kropek to chyba nigdy się ich nie pozbędę :P

racimir

Miło mi, że spodobała Ci się moja koncepcja śmierci. Kiedy przypomniałem sobie o tej dwuzdaniowej historyjce stwierdziłem, że trzeba by dopowiedzieć co stało się z kostuchą po zabiciu prawie wszystkich osób. Dziękuję za komentarz.

 

Pozdrawiam serdecznie

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Tak, najwyraźniej musisz teraz pisać taki gatunek fantastyki, bo idzie Ci świetnie, zatem nie masz wyjścia. :)

A interpunkcja nie jest łaskawa chyba dla żadnego twórcy; i ja również mam z nią problemy… :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Zabawny tekst, chociaż wolałabym żeby Śmierć miał/miała/miało płeć, bo ta płynność mi przeszkadza.

 

Domy dawno martwych sąsiadów zostały równie dawno zrównane z powierzchnią ziemi.

 

Nie wspominając o jakiejkolwiek bibliotece.

To jest po zdaniu o zniszczonych domach, a nie o przeczytanych książkach i nie wiadomo o co chodzi.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej Ambush,

Z tą płcią jakoś tak samo wyszło. Zastanawiałem się nawet, czy Śmierć nie mogłaby mówić o sobie raz jak kobieta, a raz jak mężczyzna, ale stwierdziłem, że zbytnio by to wszystko pogmatwało. I jak widać słusznie. Chyba wszystko zależy od punktu siedzenia, może kiedyś zdecyduję się to poprawić.

Błędy poprawiłem, dzięki za zwrócenie uwagi.

Pozdrawiam

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Dzień dobry,

 

Świetny tekst! Zacznę od tego, że jest bardzo fajnie zakomponowany. To w większości dialog, więc czyta się superpłynnie. Jest zabawnie i filozoficznie, wiadomo – od razu przypomina się Pratchett (ale, żeby nie było – robisz to po swojemu i robisz to dobrze). 

Jedyne, czego się czepnę, to wulgaryzymy. O ile lubię je w opowiadaniach i sam stosuję – tu mi zwyczajnie nie pasują. Zbyt miłe, ciepłe i filozoficzne jest to opowiadanko, żeby je okraszać kurwami. Tam mi się wydaje. 

Bardzo dobre to było, dziękuję!

Witaj, Łosiot

Dzięki za pozytywny odbiór. Zawsze przy dialogach istnieje zagrożenie, że będą zwykłą paplaniną, więc tym bardziej miło jest usłyszeć, że ma to trochę sensu. Choć muszę przyznać, że filozofia to wciąż dla mnie duże słowo i nadal trochę się boję pisać te “mądre” opowiadania z przekazem i różnymi dywagacjami. 

Pratchett, no cóż, kiedyś w końcu muszę go przeczytać.

Co do wulgaryzmów to chyba masz rację. Nie jestem fanem i chyba faktycznie ta rozmowa jest zbyt przyjemna na używanie ich.

 

Pozdrawiam

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Hej,

 

eksploatujesz stary, ograny motyw. Doslownie, bo chyba krążył taki dowcip czy historyjka o ostatnim człowieku na ziemi i pukaniu do drzwi (w pierwszej wersji) oraz ciepłej desce klozetowej (w drugiej wersji). Musisz więc być jakiś twist, przełamanie schematu, żeby to kupiło. 

 

Wiedział, że się przesłyszał. Zdążył się do tego przyzwyczaić. Tyle razy już słyszał głosy tych,

powtórzenie

 

Tyle razy już słyszał głosy tych, którzy umarli wiele dni, tygodni, a nawet i miesięcy temu

Domy dawno martwych sąsiadów i ich ewentualne biblioteczki zostały równie dawno zrujnowane.

Niektórzy zmarli zaledwie dni temu. Jasne, może to być i z tysiąc dni temu, ale wtedy wyliczanka z pierwszego zdania powyżej jest niepotrzebna. 

 

Może pies, którego ktoś kiedyś nauczył otwierać drzwi? O ile jakiś przeżył.

I pukać?

 

Przekręcił skobel i otworzył drzwi. Zobaczył śmierć.

Chociaż tak naprawdę trudno było to nazwać. Tak jakby wpatrywał się w czarną, bezkształtną chmurę, a jednocześnie patrzył w nieistniejące oczy najbardziej przerażającej bestii, jaką widział. Najlepiej wyróżniał się kształt wysokiego na ponad dwa metry człowieka o bazaltowym ciele i bez wyraźnej twarzy. Widać było tylko niektóre kości policzkowe, wyróżniające się na tle czarnej nicości. To była Śmierć

Raz masz śmierć małą, raz wielką + powtórzenie

 

To była Śmierć, wiedział to tak, jak często wie się pewne rzeczy w snach. Bo niby kto inny mógłby do niego przyjść?

Przyszedłeś mnie zabić? – zapytał wprost.

Kurtuazja przy spotkaniu Kostuchy byłaby bezsensowna.

– N-nie wiem… – Głos miał niepokojący i nieludzki.

Brzmiał, jakby kilkaset osób połączyło swoje głosy. Jedne szeptały, inne wrzeszczały. Całość miało elektryczny i wynaturzony charakter.

misz masz, masz tu wszystkie rodzaje i trochę to wybija z rytmu. Dalej jest tego więcej, mieszasz rodzaje przy Śmierci, jakbyś sam nie mógł się zdecydować, jaką wersję przyjąć.

 

 

Gdyby nie to, że ostatni człowiek na Ziemi był ostatnim człowiekiem na Ziemi, pewnie umarłby ze strachu po usłyszeniu go.

Co ma jedno do drugiego? Czy ostatni człowiek na ziemi nie może się bać?

 

Entropia naprawdę miała słodką, limonkową nutę, choć ból dawał się we znaki przy każdym łyku i miało się wrażenie, że gardło rozpada się na kawałki.

Powtórzenia

 

– Nigdy nie sądziłem, że będę siedział na dachu, pijąc coś, czego nawet nie umiem nazwać, a moim kompanem będzie sama Kostucha.

Umie, to entropia o smaku mojito z nutą bólu i przemijania ;)

 

– Czekaj, czekaj, czekaj! – przerwał mu jego towarzysz. Ze zdziwienia wylał odrobinę entropii na dachówki. Rozpuściły się.

Jakim cudem jego przełyk i żołądek mógł to przyjąć, skoro entropia przeżarła dachówki?

 

– Napisane krwią?

– Co? Nie, czemu? Weź, ohyda. Normalnie długopisem.

I w tym momencie w końcu mnie uśmiechnęło :P

 

– Problem w tym, że jak to przeczytałem, to poczułem, że muszę to zrobić. Zupełnie tak jak na co dzień te parę osób, tym razem miałem wszystkich. I tak jak mówiłem. Najpierw spełniłem swoje marzenie, a potem zrozumiałem, że nie mam już celu w życiu.

Ok, z tego zdania wynika, że Śmierć uwinęła się ze sprzątnięciem ludzkości raz dwa, ale wyżej było o kataklizmach, zarazach, wojnie nuklearnej i wojenkach sąsiedzkich, więc nie styka. Owszem, Śmierć może inaczej postrzegać czas, ale chwilę wcześniej mówi o 24/7, więc to bardzo ludzkie określenie czasu. 

 

– A ja mu na to: „Ja nie mam psychy?”. Dlatego jeszcze żyjesz, stary.

Ja nie mam psychy? Potrzymaj mi moją entropię xD

 

Podniósł kota i podrapał go po brzuchu, co wyraźnie zadowoliło zwierzaka.

Jak znam koty, to głaskanie po brzuchu skończyłoby się drapaniem i fukaniem :P

 

Ok, dość przyjemnie ograłeś ten znany motyw, czasami dowcip na siłę, ale to bardzo subiektywne odczucie. Styl lekko chropowaty, można trochę wygładzić, ale ogólnie przyjemne czytadło. 

 

Pozdrawiam

 

Cześć!

Trochę głupawe, niektóre żarty trafiły, inne mniej, ale ogólnie miło spędziłam czas :)

Pozdrawiam!

Lubię wszelkie personifikacje bytów, antropomorfizacje przedmiotów, humanizację mistycyzmu; czy jak to tam zwać. Seria ze Śmiercią Pratchetta jest ulubioną ze Świata Dysku, w serialu Lucyfer się zakochałam, Gaiman to złoto… i tak dalej.

 

Dlatego tematyka do mnie trafia; bezrobotna Śmierć, która odpuszcza sobie ostatnie zlecenie, bo chce mieć przyjaciela, jest dość rzadko eksploatowanym motywem. I otwiera furtkę na jej późniejsze zmagania z własnym przeznaczeniem i tak dalej… choć nie wszystkie pomysły, uwagi, czy sytuacje trafiły w moje poczucie humoru. ;)

 

Stylistycznie, popracowałabym trochę nad zagajeniami. Wypisałam kilka:

 

Widzisz, robotę straciłem

Widzisz, kiedy zabiłem wszystkich na Ziemi

Wiesz, kiedy dostałem tę robotę

Wiesz, fetysz czaszek.

Wiesz, nawyki trudno zmienić.

Wiesz, zawsze możesz zatrzymać się u mnie

 

Większość z nich raz za razem pada z ust Śmierci, niektóre z ust bohatera; jest więcej sposób na zwrócenie uwagi rozmówcy niż wiesz lub widzisz. Dobrze byłoby to zdywersyfikować, o ile nie jest to cechą dystynktywną danej postaci, jak u przykładowej psorki z liceum, która co dwa zdania, prawda, wtrąca, prawda, takie właśnie, prawda, wtrącenia. 

 

Trochę mi zgrzytał rodzaj używany wobec Śmierci/Kostuchy; brakuje tu konsekwencji, najpierw mamy:

Głos miał niepokojący i nieludzki.

 

Potem:

Wyciągnął telefon.

Śmierć cisnęła kubek 

 

Samx o sobie też mówiłx w męskim:

Zabiłem wszystkich pozostałych.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Koniec świata, rozmowy ze śmiercią, a jednak wyszło lekko i z humorem. Fajna sztuczka.

Czytało się przyjemnie, gdzie słownikowi węgierskiemu do tego szorta.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka