- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - Przepadnij w imię porządku publicznego!

Przepadnij w imię porządku publicznego!

Opowiadanie powstało jako efekt dziwnej wizji opisanego tutaj potwora, którego mocą jest kontrola tramwajów. A jeśli mowa o tramwajach, to idealnym środowiskiem dla tej opowieści musi być Wrocław. Zapraszam do czytania.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, Użytkownicy II, Użytkownicy III, Finkla

Oceny

Przepadnij w imię porządku publicznego!

Starszy sierżant Kwaśniewski wypalał już trzeciego papierosa. Nie był przystosowany do pracy w terenie i dobrze o tym wiedział. Powinien być teraz za swoim biurkiem i pić małą czarną, a nie być na interwencji. W dodatku naczelnik jak na złość się spóźniał. Kolejny raz.

W końcu nie wytrzymał i chwycił w biegu jednego z chłystków, którzy biegali po całym miejscu operacji, upewniając się, że bariera energetyczna nie została przerwana. Niesamowicie ważne, ale nużące zajęcie.

– Gdzie jest naczelnik Kostrzewa?! – wrzasnął mu do ucha.

– N-nie wiem, panie sierżancie! Jak dzwoniliśmy, to powiedział, że zaraz będzie, a to było piętnaście minut temu, p-panie sierżancie! – motał się strażnik.

Blizny na twarzy, orli nos i metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu u sierżanta wzbudzały niepokój wśród wszystkich niższych rangą członków posterunku.

Kwaśniewski wygiął usta w niezadowoleniu, ale puścił koszulę podwładnego i splunął pogardliwie na ziemię.

– Jak tak dalej pójdzie, to się nam wyrwie – westchnął, patrząc na barierę.

Przeplatające się białe i niebieskie wstęgi tworzyły dziwną kopułę, która została roztoczona nad całym skrzyżowaniem. Nieprzejrzysta mgła wirowała wokół, strasząc swoją tajemniczością. Ważniejsze jednak było, że do bariery można było jedynie wejść. By wyjść, kilku strażników musiałoby ją dezaktywować lub ktoś wewnątrz musiałby mieć na tyle siły, by ją rozproszyć. I tego starszy sierżant Kwaśniewski obawiał się najbardziej.

Z wnętrza bariery dobiegały nieludzkie wrzaski i odgłosy przypominające rzucanie sztangą ważącą kilkaset kilo.

– Nie uwięzicie mnie tu na wieczność, strażnicy! – wydarł się ktoś wewnątrz niej. – Jeśli nie zdejmiecie tej bariery po prostu zabiję tych, których tu mam!

Kwaśniewski otarł spocone czoło. Splunął niedopałkiem na ziemię i już miał sięgnąć po następnego papierosa, kiedy zauważył, że ktoś się zbliża.

Był wysoki i barczysty, pomimo, że szedł zgarbiony i ze wzrokiem wbitym w ziemię. Łysa glaca odbijała światło słoneczne lepiej, niż jakiekolwiek lusterko, a czarne okulary na nosie dodawały mu powagi. Ubrany w bogato wyposażony uniform strażnika miejskiego z narzuconym na ramiona czarnym płaszczem wyglądał niemal jak bohater jakiegoś filmu akcji. Jedynym, co nie pasowało do całości był wystający z ust patyczek od lizaka.

– Panie naczelniku… – zaczął z nadzieją w głosie Kwaśniewski.

– Jak sytuacja, sierżancie? – przerwał mu.

Głos miał mocny i stanowczy, z gatunku tych, które nie znoszą sprzeciwu, ale dają dziwne poczucie bezpieczeństwa.

– Tak jest! Zamknęliśmy wynaturzenie w barierze energetycznej. Na chwilę obecną najwidoczniej nie jest w stanie jej opuścić, ale ma zakładników i grozi pozbawieniem ich życia.

– Co posiadł? – Twarz naczelnika nie wyrażała żadnych uczuć.

– Kilka szyn i tramwajów. Numery dziewięć, jedenaście i dwadzieścia trzy.

– A gatunek?

– Obłęd, panie naczelniku.

Naczelnik Kostrzewa spojrzał na wirującą ścianę błękitnej energii.

– Ze wszystkich możliwych opcji… Dlaczego to musiał być obłęd?

– Jakie rozkazy, panie naczelniku?

– Zostańcie tutaj, ja wchodzę.

– Proszę zaczekać! Pójdziemy z panem…! – zaproponował Kwaśniewski.

– Odpada, sierżancie – Wskazał na niego chupa-chupsem. – Zostańcie tu i pilnujcie, żeby nie opuścił bariery. Jak to coś wyjdzie w miasto to MPK będzie skończone.

– T-tak jest! – Zasalutował.

Kostrzewa splunął na ziemię i odczepił gumową pałkę od paska. Wykonał zamaszysty ruch, zupełnie jakby ciął mieczem, a niebieskawa mgła została rozcięta akurat na tyle, by mógł się prześliznąć.

– Powodzenia, panie naczelniku! – zdążył jeszcze rzucić Kwaśniewski, nim zobaczył jak bariera zasklepia się za plecami jego przełożonego.

W środku panował zupełny chaos.

Kilka samochodów leżało poprzewracanych na ziemi. Niektóre miały wybite szyby, inne już zupełnie nie nadawały się do użytku. Wszędzie walały się kawałki asfaltu, śmieci i gruz. Większość torów była wyrwana z ziemi i unosiła się teraz bezwładnie w powietrzu. Nad tym wszystkim zaś lewitował ubrany w dres i czapkę MPK mężczyzna. Wyciągnięte na boki ręce zdawały się mieć kluczowe znaczenie w utrzymywaniu w powietrzu trzech tramwajów, które krążyły dookoła niego po niewidzialnych okręgach. Z jednego z nich dobiegał zrozpaczony krzyk kilkunastu ludzi, którzy przewracali się co chwila i błagali o pomoc na najgorszym rollercoasterze w ich życiu.

Byt zauważył naczelnika i lekko podfrunął ku niemu, utrzymując jednak dystans.

– Tylko jeden? – zapytał zniekształconym głosem. Niski, elektryczny ton nadawał mu niepokojącą aurę. – A co z tamtymi tchórzami, którzy mnie tu zamknęli, co?!

Kostrzewa zdawał się go ignorować. Ostentacyjnie miętolił w ustach lizaka i patrzył tępo w górę.

– Ej! Głuchy jesteś, psie?! – Podleciał do niego i zmierzył go wzrokiem. – Pytam, co się z nimi stało! Byli tacy odważni, jak rzucali barierki, a teraz co?!

– Daję ci szansę – westchnął naczelnik.

– Ha?!

– Wypuścisz tych ludzi, odłożysz tramwaje i pozwolisz mi cię zegzorcyzmować – wyjaśnił. – W przeciwnym wypadku będę musiał użyć siły.

Potwór przyglądał mu się w milczeniu. Blada twarz była poprzecinana błękitnymi i fioletowymi wstęgami, a w oczach miał niemal samo białko. Po chwili uśmiechnął się, najpierw lekko, a potem coraz szerzej.

– Ha! Haha… Hahaha! No pięknie! Nie dość, że przyszedłeś sam to jeszcze jesteś obłąkany! Spójrz na siebie! Co ty niby możesz? – zapytał, pochylając mu się nad uchem.

– Zostaw go, demonie. Ostatnie ostrzeżenie – odparł spokojnie Kostrzewa.

– W życiu! Skoro tak spieszno ci do grobu, to nie ma problemu! Dobry strażnik to martwy strażnik! Zdychaj!

Wystrzelił do tyłu i wykonał gest. Nagle jeden z tramwajów, numer dziewięć, poleciał w stronę mężczyzny.

– A więc w ten sposób. – Kostrzewa schrupał lizaka i wypluł patyczek.

Jednocześnie wyciągnął przed siebie gumową pałkę.

– Użycie siły: Obrona konieczna – wyrecytował, a broń rozbłysła żółtym blaskiem.

W tym samym czasie tramwaj zdążył pokonać kilkadziesiąt metrów, które ich dzieliły. Kostrzewa w ostatniej chwili uniósł pałkę, a tramwaj został rozcięty na dwie części, które poleciały dalej po obu stronach strażnika.

Przeciwnik spojrzał na niego z wściekłością.

– Ha?! Od kiedy te wasze śmieszne pałki są tyle warte?! – wrzasnął.

Naczelnik spuścił pałkę, trzymając ją w prawej ręce niczym miecz.

– Nie masz najmniejszych szans. Trzeba było się poddać, kiedy miałeś okazję.

– Niedoczekanie! Ciekawe jak poradzisz sobie z tym! – Szarpnął rękę do przodu.

W stronę strażnika poleciał drugi tramwaj, tym razem dwadzieścia trzy. Kostrzewa już miał powtórzyć ruch, gdy nagle zobaczył przerażone twarze pasażerów w pędzących na niego wagonach. Zacisnął zęby i rzucił się w bok, przetaczając się po popękanym asfalcie.

Tramwaj, nie znajdując celu, zawrócił tuż przy barierze i ponownie obrał na niego kurs. Akompaniament przerażenia nie cichł, a zadowolony obłęd śmiał się złowieszczo.

– Myśl, panie naczelniku! Co z nimi zrobisz, co?! Chyba ich nie zabijesz? Co? Hę?! – pytał z coraz większą satysfakcją.

Kostrzewa wykonał jeszcze kilka uników, a tramwaj razem z nieszczęsnymi pasażerami za każdym razem prawie w niego trafiał.

– To nie ma sensu – rzucił do siebie. – Muszę ich jakoś stąd wydostać. Co ja… Już wiem!

Zatrzymał się i spiął mięśnie. Tramwaj zatoczył kolejne kółko i znów jechał prosto na niego. Potwór zdawał się być pewny zwycięstwa.

Kostrzewa sięgnął do saszetki przy pasie i wyciągnął z niej małe, żółte kółko, do złudzenia przypominające pierścionek. Ścisnął je odrobinę i rzucił w stronę pędzących wagonów.

Wszystko rozegrało się w ułamkach sekund.

Obrączka uderzyła prosto w szybę. Rozpędzony tramwaj z przerażonym motorniczym i pasażerami został nagle objęty ogromną blokadą na koło, która brutalnie zacisnęła się pośrodku pojazdu.

Mechaniczna obręcz, gruba niczym betonowy filar, sprowadziła tramwaj na ziemię. Rozpędzony pojazd zarył w asfalt, rujnując go doszczętnie i wyglądając jak lądujący samolot bez podwozia. Zatrzymał się na pół metra przed twarzą Kostrzewy, który odetchnął z ulgą.

Zarzygani, zakrwawieni i straumatyzowani ludzie wewnątrz znaleźli dość adrenaliny by otworzyć drzwi i uciec w panice w stronę strażnika.

– Kwaśniewski! – wydarł się naczelnik. – Otwieraj barierę, mam cywili!

Jak na zawołanie część bladoniebieskiej ściany została rozerwana i ukazało się kilku strażników miejskich. Ludzie jak w transie biegli w ich stronę, płacząc, lamentując, krwawiąc i zataczając się.

Obłęd natomiast kipiał z wściekłości.

– Nie myśl sobie, że pozwolę im uciec! – wrzasnął.

Zamachnął się zza głowy i uformował długi łańcuch szyn tramwajowych. Z dzikim rykiem miotnął nim jak biczem. Metalowy tor rozciął powietrze z absurdalną szybkością. Mijany przez cywili Kostrzewa zobaczył go w ostatniej sekundzie.

Odruchowo, jak w transie wyciągnął zza pleców niewielki puklerz z poliwęglanu, który rozszerzył się w kilkumetrowy, świetlisty prostokąt.

Tarcza zazgrzytała boleśnie, gdy tory w nią trafiły, ale wytrzymała uderzenie. Jęk trwogi ostatnich uciekających pasażerów przeszył powietrze.

– Panie naczelniku! – krzyknął któryś strażnik, patrząc na siłującego się Kostrzewę.

Mężczyzna w końcu uległ pod siłą uderzenia. Jego tarcza została podbita do góry, a on sam przekoziołkował w powietrzu kilka metrów, ostatecznie szorując butami o asfalt i ledwo utrzymując równowagę.

– Panie naczelniku, to już wszyscy! – Usłyszał gdzieś z tyłu.

– Zamykać! I nie otwierać, póki nie powiem!

Bariera zaczęła się zasklepiać. Obłęd cisnął w nią jeszcze łańcuchem szyn, ale ostatecznie odbił się on od mglistej zapory.

– Kostrzewa! Tak się nazywasz, co?! Myślisz, że jesteś taki cwany?! – ryknął.

– Myślę, że zrobiłeś już dość. Teraz po prostu się ciebie pozbędę – odparł naczelnik, lekko dysząc.

– Niedoczekanie!

Potwór utworzył z szyn drugi łańcuch i rozpoczął atak oburącz. Wściekłe metalowe węże rozpoczęły szalony taniec w powietrzu, biorąc sobie strażnika za cel.

– Użycie siły: Interwencja! – Gumowa pałka znów rozbłysła, tym razem jeszcze jaśniej. Stała się też o wiele większa.

Strażnik odbijał szyny niczym profesjonalny fechmistrz. Zgrabnym obrotom, cięciom i blokom towarzyszył akompaniament zgrzytów, brzęków i rozbłysków. Trwało to zaledwie kilkanaście sekund, ale walka była przerażająco intensywna. Kostrzewa wiedział, że zły ruch może kosztować go życie.

W końcu obłęd widząc, że strażnik pociął już dużą część torów, wściekł się i cisnął nimi o ziemię. Asfalt, do tej pory w kawałkach, powoli zamieniał się w okruchy.

Przywołał przed siebie ostatni tramwaj, wziął jeden wagon i rozerwał go na pół. Każdą część ustawił w przestrzeni przed swoją pięścią i z tymi dziwacznymi rękawicami ruszył na strażnika.

– Giń! – syknął, wbijając jeden z wagonów w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Kostrzewa. Rozkojarzony potwór nie zauważył, jak szybko mężczyzna zmienił pozycję.

Naczelnik wykorzystał jego nieuwagę i ciął z drugiej strony. Nim przeciwnik się zorientował, jego prawa ręka została odcięta. Pałka była teraz ostrzejsza niż jakakolwiek maczeta.

Obłęd wydał z siebie nieludzki ryk i odleciał kilkanaście metrów, porzucając połówki tramwaju. Złapał się za kikut z wyrazem największej wściekłości na twarzy.

– Czemu nie zdechniesz, miejskie ścierwo?! – krzyknął nieludzkim głosem.

– Nie doceniasz naczelnika straży miejskiej – prychnął Kostrzewa. – Nie jesteś pierwszym obłędem, z jakim mam do czynienia. Może i jesteście cholernie silni i macie największe działanie paranormalne, ale wiesz co? Ja jestem silniejszy.

Potwór spojrzał na swoją rękę, która niemal całkowicie odrosła.

– Skończ pierdolić – powiedział cicho. – Zamknij mordę! Jesteś tylko nic nie znaczącym człowiekiem! Wiesz, kim ja jestem?! Wykolejałem tramwaje w tym mieście odkąd tylko się pojawiły! Nie było dnia, żeby któryś się chociaż nie zepsuł. Byłem panem komunikacji! Ale potem pojawiliście się wy. Parszywi strażnicy miejscy, którzy psują życie uczciwym demonom takim jak ja! Słyszałem, co zrobiliście anomalii, która zanieczyściła Odrę! Myślisz, że możecie z nami wygrać?! – wrzasnął, a jego oczy rozbłysły.

Za jego plecami niby z lustra zaczęły się wyłaniać tramwaje. Stare, nowe, o różnych numerach linii, nawet nauka jazdy. Jednocześnie całe pole walki zaczynało oplatać się pajęczyną szyn.

– Oto i ona – prychnął Kostrzewa. – Specjalna zdolność obłędów do kreacji. A miałem nadzieję, że obejdzie się bez tego.

Tymczasem tramwaje zaczynały krążyć we wszystkich kierunkach, osiągając coraz większą prędkość i kotłując się wokół obłędu niczym tornado metalowych gąsienic. Naczelnik spojrzał na barierę. Zaczynała drżeć. Zacisnął zęby.

Obłęd rozłożył ręce w triumfalnym geście.

– Oto, czym jestem, panie naczelniku! Stoi przed tobą obłęd tramwajowy, który pogrąży całe to miasto. Najpierw zabiję ciebie, a potem wszystkich innych strażników! A gdy już będziecie martwi, cała komunikacja we Wrocławiu będzie moja! Nikt nie dojedzie do Parku Południowego, będzie można zapomnieć o Kromera, a Plac Grunwaldzki w końcu pogrąży się w ostatecznym chaosie! Oto, co znaczy prawdziwy obłęd! Hahahaha! – wrzeszczał wyraźnie zadowolony.

Kostrzewa spojrzał na niego z powagą.

– Biedny człowiek… – wyszeptał.

Obłęd odpowiedział mu wzrokiem pełnym satysfakcji.

– Z ust mi to wyjąłeś!

Fala szyn i tramwajów runęła z pełną siłą na strażnika. Naczelnik wziął głęboki oddech i skoczył, omijając lecące w niego tramwaje dziesięć i siedemdziesiąt. Odbił pałką kilka szyn i przebiegł po dachu jedynki. Wirował tańcząc w burzy metalowych węży. Pomimo swojego doświadczenia to było jednak za dużo. Nagle poczuł uderzenie w brzuch jednym z metalowych węży. Gdyby nie mundur z nanomateriałów, szyna prawdopodobnie przebiłaby go na wylot. Druga niemal odcięła mu palce.

Obłęd atakował coraz wścieklej, chcąc zmiażdżyć i zmasakrować strażnika. Pałka dzielnie broniła swojego właściciela, ale z każdą chwilą jego zapał coraz bardziej słabł i coraz więcej ciosów było blokowane jedynie przez mundur. W końcu tramwaj numer osiem trafił go brzegiem kabiny. Strażnik runął na ziemię jak długi, odbijając się od niej boleśnie.

– Ha! Spójrz na siebie! Wystarczy jeden demon, żeby cię pokonać! – Obłęd brzmiał coraz bardziej nieludzko.

Kostrzewa ciężko dyszał. Próbował się podnieść, ale nie mógł. Powoli zaczął sięgać do kieszeni spodni.

– Pora to zakończyć, ty żałosny robaku. Jeśli ty byłeś najsilniejszy, to nie muszę się już obawiać w tym mieście nikogo. Tylko wy macie możliwość mnie zobaczyć, a mimo wszystko nie dajecie sobie rady! – śmiał się.

Naczelnik wyciągnął z kieszeni chupa-chupsa. Odgryzł papierek i wrzucił słodycz do ust. Uśmiechnął się lekko.

– Z czego rżysz?! Powinieneś mnie błagać o litość albo chociaż się rozpłakać! Zaraz zdechniesz, nie rozumiesz tego?! – wrzeszczał obłęd. Tramwaje krążyły coraz szybciej i szybciej.

– Wybacz, ale nic z tego. Potrzebowałem po prostu małego przypomnienia, dlaczego tu jestem – powiedział, podnosząc się z ziemi. – Dziękuję ci, skarbie…

– Hę?! Padło ci na mózg?! Do kogo ty mówisz?!

– Zamknij się i dawaj, co masz – odparł mu z uśmiechem Kostrzewa, ocierając krew z kącika ust.

Rozwścieczony do granic potwór wydał nieartykułowany ryk. Wirujące szyny i tramwaje ruszyły na strażnika, jednak o wiele chaotyczniej i bardziej luźno niż ostatnio. Naczelnik wziął głęboki wdech.

– Użycie siły: Prewencja!

Gdy tylko wypowiedział te słowa pałka rozbłysła złotym światłem, stając się niczym ogromny, dwumetrowy miecz. Kostrzewa zamachnął się nią i z okrzykiem bojowym ciął dookoła siebie.

Podmuch świetlistego blasku zatopił w sobie wszystkie maszyny i metalowe konstrukcje. Obłęd zawył z bólu, jak gdyby go to oślepiło. Rozległ się trzask upadających na ziemię kawałków pociętej blachy. Z tego, co przed chwilą unosiło się dookoła, pozostały jedynie strzępy. Kurz spowił wszystko szarą zasłoną.

Gdy pył opadł na ziemię, Kostrzewa dyszał ciężko, opierając ręce na kolanach. Był cały poobijany, poraniony i brudny, a mięśnie paliły go żywym ogniem. Gumowa pałka wróciła do swojego normalnego rozmiaru i teraz beztrosko leżała na ziemi, zupełnie jakby nie miała żadnego związku z walką. Spojrzał szybko na przeciwnika.

Obłęd po raz pierwszy stał na ziemi. Ręce zwisały mu wzdłuż ciała. Blada twarz wyrażała silny zawód i zdziwienie. Naczelnik oblizał kilka razy chupa-chupsa i podszedł do niego.

– Czemu… Jak… Przecież… Przecież moja zdolność… – motał się potwór.

– Przegrałeś, obłędzie tramwajowy. Poddaj się i opuść ciało tego człowieka.

– Nigdy! Zabiję cię! – wrzasnął rozpaczliwie i zamachnął się.

– Tak myślałem – westchnął Kostrzewa.

Szybkim ruchem powalił przeciwnika i przygwoździł kolanem. Wyciągnął masywne kajdanki i skuł go.

– Moja moc… Tracę siłę…

– A co? Myślałeś, że to takie zwykłe kajdanki? – Uśmiechnął się słabo. – Waszą wadą jest to, że wciąż macie ludzkie ciała. A jak powszechnie wiadomo, żaden cywil nie ma szans w starciu ze strażnikiem miejskim. Szczególnie gdy pije na ławce w parku albo paraliżuje ruch uliczny. A teraz cię zegzorcyzmuję.

– Nie… Nie możesz!

– Artykuł czterdziesty piąty ustęp drugi Paranormalnego Kodeksu Karnego. Kto w świadomy i celowy sposób powoduje zagrożenie w ruchu drogowym i naraża… – zaczął formułkę.

– Nie, przestań! – szarpał się potwór.

– …zniewala jednostki ludzkie i naraża je na…

– Zamknij się!!! – Opętany zaczął się ślinić, pluć krwią i gryźć asfalt.

Próbował się uwolnić, ale nie był w stanie. Ciało motorniczego nie mogło oprzeć się naciskowi kolana strażnika.

– …podlega karze egzorcyzmu bezpieczeństwa publicznego wykonanego przez przedstawiciela straży miejskiej – dokończył Kostrzewa. – Przepadnij w imię porządku publicznego!

Do tej pory trzęsący się jak oszalały mężczyzna nagle przestał się ruszać. Z jego ust, oczu, nosa i po części ze skóry zaczęła wydobywać się granatowa mgła, która niemal od razu rozpraszała się w powietrzu.

Kostrzewa odetchnął z ulgą i rozpiął kajdanki.

Mężczyzna obudził się z krzykiem i obejrzał się dookoła. Wszędzie zniszczony asfalt, palące się wraki tramwajów, gruz i kawałki metalu. Niebo stanowiła błękitnobiała mgła. Patrzył przerażony na pobojowisko dookoła, aż w końcu zauważył strażnika i wzdrygnął się.

– K-kim pan jest? – zapytał i usiadł niezgrabnie na ziemi.

– To już nie mój problem, kim dla ciebie jestem. Terapeuci się tobą zajmą – wyjaśnił. – Kwaśniewski! Wyłączaj bańkę! – wydarł się.

Do tej pory otaczająca wszystko mgła w końcu opadła i wróciła do zbiorników w czarnożółtych barierkach rozstawionych przez strażników. Kilku z nich podbiegło do nich, zajmując się rozkojarzonym motorniczym i gratulując naczelnikowi.

– Piękna robota, panie naczelniku! – przyznał Kwaśniewski, również się zbliżając.

– Robią się coraz bardziej zuchwałe – odparł Kostrzewa, biorąc do ust nowego lizaka. – Mam nadzieję, że chwilowo dadzą sobie spokój.

– Ja też… Posprzątamy tutaj, a pan niech odpocznie. Naprawdę dobra robota. Komendant znowu będzie pana wychwalał, haha… Aha, pańska córka do pana dzwoniła.

– Małgosia? Stało się coś?! – przeraził się naczelnik.

– Nie, skądże! Chciała wiedzieć, czy smakują panu lizaki, które dzisiaj spakowała panu do śniadaniówki. Haha, taka córeczka to skarb!

– Żebyś wiedział, sierżancie. Czasami dobrze mieć kogoś, kto o tobie myśli – Uśmiechnął się.

– Racja, szczególnie w takiej robocie… Budziszewski, Woźniak! Weźcie tych cholernych gapiów! To nie widowisko!

– Nie przeszkadzam ci – Kostrzewa klepnął go w ramię i odszedł, lekko kulejąc.

Kwaśniewski patrzył z uśmiechem na powoli znikającą sylwetkę. Nie tylko on odprowadzał go wzrokiem. Kilkadziesiąt ludzi patrzyło na niego z podziwem. Wiedzieli, jak wygląda praca straży miejskiej i że nie jest to nic łatwego ani przyjemnego. Żaden jednak nie odważył się podejść.

Sierżant zapalił papierosa i westchnął z ulgą. Jednocześnie zauważył, że jeden z gapiów ostentacyjnie pije piasta prosto z puszki.

– Hej! To nie Słodowa! Dokumenty i to już! Stać, stać! – Zerwał się do biegu. – Stać, bo na policję zadzwonię! 

Koniec

Komentarze

Zapraszam do czytania wszystkich fanów straży miejskiej i komunikacji publicznej.

 

Ja wysiadam!!!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Może faktycznie niezbyt dużo takich osób istnieje XD

Zapraszam na mój kanał YouTube

No dobra, przeczytałem.

To opowiadanie to trochę taki mokry sen strażnika miejskiego ;)

W końcu mogą poczuć się ważni i potrzebni. 

Nie do końca wiem czemu, ale tekst skojarzył mi się z “Fantastycznymi zwierzętami”. Polubiłem tego Columbo…przepraszam, naczelnika Kostrzewę ;)

W sumie to jedna wielka scena walki. Dobrze, że na początku opowiadania próbujesz nadać sytuacji powagi (cywile). Ogólnie ciekawy pomysł, warty rozwinięcia. Momentami trochę dużo zaimków, ale czytało się dobrze. 

 

Pozdrawiam! 

 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witaj.

Niezły pojedynek, mnóstwo humoru, absurdu, fantastyki i oryginalnych pomysłów. Przydałby się u mnie taki Obłęd, aby rzucił choć jednym tramwajem, bo ostatni usunięto nam kilkanaście lat temu. :) Wątek lizakowy – a la kultowy Kojak! :)

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Nazgul

Cieszę się, że się podobało. Faktycznie wszyscy strażnicy miejscy mogą się poczuć docenieni po tym tekście, choć końcówka lekko sprowadza ich na ziemię XD

 

bruce

Całe szczęście tramwaje we Wrocławiu wciąż jeżdżą, choć czasem zdarzają się im różne przygody i to bez udziału żadnego obłędu :P

Miło mi, że się spodobało.

 

Również pozdrawiam

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Fajny absurdalny humor. Naczelnika Kostrzewę można polubić. Szczególnie spodobała mi się scena egzorcyzmowania i te lizaki spakowane przez córkę-skarb. :)

Koala75

Dzięki za komentarz. Cieszę się, że naczelnik przypadł Ci do gustu. Zawsze gdzieś tam istnieje obawa bezbarwnych, bądź nierealistycznych postaci. A co do egzorcyzmu to nieskromnie przyznam, że mi też pomysł cytowania kodeksu karnego się spodobał XD

Pozdro

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

I ja dziękuję. :)

O nasz jedyny tramwaj, objeżdżający sporo sąsiednich miejscowości oraz centrum i naszą dzielnicę, walczyliśmy długo, angażując nawet media. Będzin centralny ma oczywiście nadal, inne jego dzielnice również, lecz “mój” Grodziec – niestety nie. :) Zatem – demoniczny Obłęd mile widziany. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Nie pamiętam, kiedy ostatnio raz korzystałam z komunikacji miejskiej, ale nie mogę powiedzieć, Nikodemie, że po lekturze opowiadania, nagle nabrałam ochoty na przejażdżkę tramwajem. ;)

Podoba mi się zarówno pomysł jak i niezwykle malownicze przedstawienie akcji przeprowadzonej przez naczelnika Kostrzewę. Dzielny mężczyzna, dzielny jak nie przymierzając sam porucznik Kojak!

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Dla­cze­go to mu­siał być obłęd ? → Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

– Od­pa­da, sier­żan­cie – Wska­zał na niego Chu­pa-Chup­sem. → – Od­pa­da, sier­żan­cie. – Wska­zał na niego chu­pa chup­sem.

Nazwy słodyczy piszemy małymi literami.

 

– T-tak jest! – za­sa­lu­to­wał. → – T-tak jest! – Za­sa­lu­to­wał.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Niski, elek­trycz­ny ton nada­wał mu nie­po­ko­ją­cej aury.Niski, elek­trycz­ny ton nada­wał mu nie­po­ko­ją­cą aurę. Lub: Niski, elek­trycz­ny ton doda­wał mu nie­po­ko­ją­cej aury.

 

– Ej! Głu­chy je­steś, psie?! – pod­le­ciał do niego i zmie­rzył go wzro­kiem. → Didaskalia wielką literą.

 

Wy­strze­lił do tyłu i wy­ko­nał gest ręką. → Zbędne dookreślenie – gesty wykonuję się rękami/ dłońmi.

 

Ko­strze­wa w ostat­niej chwi­li uniósł pałkę do góry… → Masło maślane – czy można unieść coś do dołu?

Proponuję: Ko­strze­wa w ostat­niej chwi­li uniósł pałkę…

 

Na­czel­nik spu­ścił pałkę niżej… → Masło maślane – czy można spuścić coś wyżej?

Proponuję: Na­czel­nik opu­ścił nieco pałkę

 

– Nie­do­cze­ka­nie! Cie­ka­we jak po­ra­dzisz sobie z tym! – szarp­nął ręką do przo­du. → Co szarpnął ręką? Didaskalia wielką literą.

 

 – To nie ma sensu – rzu­cił sam do sie­bie. → Wystarczy: – To nie ma sensu – rzu­cił do sie­bie.

 

Roz­pę­dzo­ny tram­waj z prze­ra­żo­nym ma­szy­ni­stą i pa­sa­że­ra­mi… → Roz­pę­dzo­ny tram­waj z prze­ra­żo­nym motorniczym i pa­sa­że­ra­mi

Wiem, że maszynista prowadzi pojazdy szynowe/ pociągi, ale też wiem, że kierowca tramwaju to motorniczy.

 

Tar­cza za­zgrzy­ta­ła bo­le­śnie, gdy tory w nią ude­rzy­ły, ale wy­trzy­ma­ła ude­rze­nie. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Tar­cza za­zgrzy­ta­ła bo­le­śnie, gdy tory w nią trafiły, ale wy­trzy­ma­ła ude­rze­nie.

 

– Panie na­czel­ni­ku, to już wszy­scy! – usły­szał gdzieś z tyłu. → Didaskalia wielką literą.

 

W końcu Obłęd wi­dząc…-> Dlaczego czasem jest obłęd, a czasem Obłęd? Dobrze byłoby ujednolicić pisownię.

 

wrza­snął, a jego oczy roz­bły­sły bla­dym świa­tłem. → Sprzeczność – rozbłysk to blask, światło krótkie, lecz silne i jaskrawe, więc nie może być słabe.

 

Tym­cza­sem tram­wa­je za­czy­na­ły krą­żyć we wszyst­kich kie­run­kach, przy­bie­ra­jąc coraz więk­szą pręd­kość… → Nie wydaje mi się, aby można przybrać prędkość.

Proponuję: Tym­cza­sem tram­wa­je za­czy­na­ły krą­żyć we wszyst­kich kie­run­kach, osiągając coraz więk­szą pręd­kość/ przyśpieszając coraz bardziej

 

Nikt nie do­je­dzie na Park Po­łu­dnio­wy… → Nikt nie do­je­dzie do Parku Po­łu­dnio­wego

 

Po­mi­mo swo­je­go do­świad­cze­nia to było jed­nak za dużo. -> Po­mi­mo jego do­świad­cze­nia to było jed­nak za dużo.

 

Na­czel­nik wy­cią­gnął z kie­sze­ni Chu­pa-Chup­sa.Na­czel­nik wy­cią­gnął z kie­sze­ni chu­pa chup­sa.

 

ocie­ra­jąc kącik ust z krwi. → Raczej: …ocie­ra­jąc krew z kącika ust.

 

po­twór wydał z sie­bie nie­ar­ty­ku­ło­wa­ny ryk. → Zbędny zaimek – czy mógł wydać ryk z kogoś innego?

Wystarczy: …po­twór wydał nie­ar­ty­ku­ło­wa­ny ryk.

 

Ze wszyst­kie­go, co przed chwi­lą uno­si­ło się w powietrzu po­zo­sta­ły je­dy­nie strzę­py. Kurz spo­wił wszyst­ko szarą za­sło­ną. → Czy to celowe powtórzenie? Zbędne dookreślenie – czy coś mogło unosić się inaczej, nie w powietrzu?

Może w pierwszym zdaniu: Z tego, co przed chwi­lą uno­si­ło się dookoła, pozostały jedynie strzępy.  

 

Na­czel­nik ob­li­zał kilka razy Chu­pa-Chup­sa… → Na­czel­nik ob­li­zał kilka razy chu­pa chup­sa

 

– A co? My­śla­łeś, że to takie zwy­kłe kaj­dan­ki? – uśmiech­nął się słabo. → Didaskalia wielką literą.

 

ale nie był w sta­nie. Ciało ma­szy­ni­sty nie było w sta­nie oprzeć się na­ci­sko­wi ko­la­na straż­ni­ka. → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: …ale nie był w sta­nie. Ciało motorniczego nie mogło oprzeć się na­ci­sko­wi ko­la­na straż­ni­ka.

 

– … pod­le­ga karze eg­zor­cy­zmu… → Zbędna spacja po wielokropku.

 

zaj­mu­jąc się roz­ko­ja­rzo­nym ma­szy­ni­stą… → …zaj­mu­jąc się roz­ko­ja­rzo­nym motorniczym

 

Kwa­śniew­ski pa­trzył z uśmie­chem na jego po­wo­li zni­ka­ją­cą syl­wet­kę. → Czy zaimek jest konieczny? Wiemy, na czyją sylwetkę patrzył.

Proponuję: Kwa­śniew­ski pa­trzył z uśmie­chem na po­wo­li zni­ka­ją­cą syl­wet­kę.

 

osten­ta­cyj­nie pije Pia­sta pro­sto z pusz­ki. → …osten­ta­cyj­nie pije pia­sta pro­sto z pusz­ki.

Nazwę piwa piszemy małą literą.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Cieszę się, że się podobało, ale w życiu bym nie pomyślał, że jest tu tyle błędów :P Najwidoczniej moja spostrzegawczość spadła bardzo mocno. Oczywiście poprawię wszystko. I dzięki. 

Zapraszam na mój kanał YouTube

Cóż, Nikodemie, w tej sytuacji należy leżącą spostrzegawczość ostrożnie podnieść, czule przytulić, wygodnie usadowić na odpowiednio wysokim poziomie i… korzystać z niej przy każdej nadarzającej się okazji. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jakby to ująć… Niedorzeczne, ale fajne. Czytałem w pociągu, żeby było śmieszniej.

Halo halo, czy obłęd mnie słyszy? Czy może posłać w diabły tych budowlańców i przywrócić bezpośrednie połączenie z Katowic do Sosnowca? Grzecznie proszę. :P

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Cieszę się, że się podobało. Bez absurdu by się nie obyło. A co do pociągów, no cóż, obłęd to chyba właściwe słowo, by opisać podróże nimi.

Zapraszam na mój kanał YouTube

 

 

Może i jesteście cholernie silni i macie największe działanie paranormalne, ale wiesz co? Ja jestem silniejszy.

 

To zdanie rozłożyło mnie na łopatki. “Macie największe działanie paranormalne” to jeden z bardziej absurdalnych zwrotów, jakie ostatnio czytałam. Jeśli to pastisz to całkiem przyjemny. Taki w stylu Wellington Paranormal, ale w polskich warunkach :) 

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Interesujący bohaterowie. Chyba jeszcze nigdy nie czytałam tekstu o straży miejskiej. I moc rządzenia tramwajami raczej nietypowa. Czyli całość oryginalna.

I czytało się przyjemnie.

Miałam wątpliwości, czy naczelnik nie jest od siedzenia za biurkiem i zarządzania firmą. To trochę tak, jakby generała posłać bezpośrednio na front. Wydaje mi się, że od takich rzeczy są kapitanowie. Ale zasadniczo nie mam pojęcia, jaka hierarcha obowiązuje w straży.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka