- Opowiadanie: Sztuczny_Ślimak - Coś do zrobienia

Coś do zrobienia

Cześć, poniżej pierwsze opowiadanie z trzech, jakie do tej pory napisałem. Mam nadzieję, że czasu poświęconego na jego przeczytanie nie uznacie za czas zmarnowany. Miłej lektury!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy, Finkla

Oceny

Coś do zrobienia

Spojrzał kolejny raz na kopertę w swoich rękach dobrze wiedząc, co jest w środku i westchnął zniesmaczony.

Wypowiedzenie mógł równie dobrze przesłać mailem, wydrukowanie go miało jednak być przypieczętowaniem decyzji o odejściu; namacalnym faktem, po którym owa decyzja miała wydać się nieodwołalna i jednoznaczna. Przemyślał ją zresztą kilkukrotnie. Mieszkał w Birmingham kilka lat i miał wrażenie, że zbyt wiele rzeczy szło zbyt opornie. Praca – od dawna będąca bardziej rutyną, niż wyzwaniem – była niczym więcej niż maszynką do robienia pieniędzy: bezpieczną i przewidywalną opcją, jak angielskie śniadanie w podrzędnym hotelu. Zlecenia wpychające go w zamglone uliczki między wiktoriańskimi budowlami starych części miasta zdarzały się ostatnio rzadko, oprócz satysfakcji nie dając większych przychodów. Powrót do Polski do pracy w muzeum nie dawał co prawda gwarancji na poprawę sytuacji, dawał jednak nadzieję na powiew świeżości.

A jednak nie był pewien, czy robi dobrze. Nie lubił takich sytuacji.

– Proszę pana? – Mężczyzna zdał sobie sprawę, że kierowca powtórzył pytanie drugi raz, z trudem wyrywając swego pasażera z potoku szaroburych myśli.

– Przepraszam, nie dosłyszałem.

– Pytałem, czy jedzie pan do pracy. Jest wieczór, a w środku tygodnia mało kto imprezuje…

Kierowca był ewidentnie z gatunku gadatliwych. Zazwyczaj rozmowa w taksówce szybko przechodziła z pytań o samopoczucie i cel podróży na politykę lub piłkę nożną, co pozwalało wygodnie zanurzyć się w grzecznościową wymianę ogólników i trywializmów. Jeśli jednak kierowca przekierowywał rozmowę na kwestie zawodowe, mężczyzna chętnie opowiadał o swojej oficjalnej pracy na stanowisku historyka na rządowym etacie. Kilka zdań o wycenianiu starych gratów odnalezionych przez archeologów, przygotowywaniu wycen dla obiektów zabytkowych na terenie Anglii czy o zwykłym, codziennym grzebaniu w archiwach zwykle studziły zapał do dyskusji. Większość rozmówców, nie znając się na tego typu sprawach zazwyczaj kiwała ze zrozumieniem głową lub płynnie dryfowała w kierunku innych, bardziej ogólnych tematów.

– Cóż, do pracy, ale już ostatni raz. Mało płacą w archiwum, w Polsce mam za to kilka ciekawych możliwości. Podrzucę szefowi wypowiedzenie.

Oczy rozmówców spotkały się na chwilę w lusterku wstecznym. Zawieszony pod nim szary, wielkooki ufoludek trzymał tabliczkę z napisem YOU AREN’T ALONE.

– W tej samej branży? W sensie, ta praca w Polsce? Wiozłem kiedyś jednego takiego speca, Carla Chinna, zajmuje się lokalną historią. Człowiek z pasją, mówię panu, choć na dłuższą metę przynudza.

Jerzy, bo tak historyk miał na imię, uśmiechnął się pod nosem. Opowieść o jego drugiej pracy, powiedzmy, mniej oficjalnej, z pewnością spotkałaby się z większym zainteresowaniem niż opowieści Chinna, choć wiedział, że nie będzie mu dane tego sprawdzić.

Przymrużył oczy, przywołując na myśl sprawy z zeszłego roku. Mógłby opowiedzieć o lustrze z dworu Aston Hall, które odbijało wszystko oprócz obrazu patrzącej w nie osoby, albo o barce z Digbeth, na którą wejście wiązało się z natychmiastowym zapadnięciem w sen… O tym, jak spalili ją w końcu w środku nocy, przez co musieli tłumaczyć się na policji do południa kolejnego dnia.

Albo o tym, jak zatłukł deską chowańca. Małego, kudłatego stwora o pysku pół szczurzym i pół kozim, który przyciśnięty do ściany piszczał mieszaniną angielskiego i niemieckiego – i jakiegoś innego języka.

Nie wspomniał jednak ani o lustrze, ani o barce, ani o chowańcu. Wspomniał o archiwum i przygotowywaniu zabytków na wystawy w muzeach. Kierowca, najwidoczniej kojarzący historyków z sześćdziesięcioletnimi nudziarzami w swetrach w rąby, postanowił wpłynąć na lepiej sobie znane wody motoryzacji.

– Daleko ma pan to archiwum. Po drodze korki a objazd w remoncie.

Wieloletni pobyt w Anglii nie był w stanie wymazać jego wyraźnego, hinduskiego akcentu. Jerzy patrzył przez okno na rozświetlone, wąskie uliczki największego po Londynie miasta Wielkiej Brytanii. Deszcz, który obmywał delikatnie szyby nie robił na nim od dawna żadnego wrażenia. Ignorował go niemalże bezwiednie, traktując jako część otaczającej go każdego dnia rzeczywistości. Już dawno temu doszedł do wniosku, że rzeczywistość powinna być właśnie taka, jak teraz za oknem: szara i przewidywalna. Wszelkie anomalie, z którymi spotkał się do tej pory czasem oznaczały przypływ gotówki, czasem nową wiedzę i umiejętności, ale zawsze… kłopoty.

Ale czy nie za tym tęsknił? Za koktajlem z adrenaliny i satysfakcji, mieniącym się kolorowo w tajemniczo fikuśnej szklance historii?

– Wie pan, kiedyś, w przyszłości, ludzie będą używać pojazdów latających, żeby docierać na miejsce.

Pasażer nie spodziewał się tak nagłej zmiany tematu i spojrzał sceptycznie w lusterko. Kierowca niezrażony wyjaśnił, że chodzi mu o coś na kształt wehikułu Jetsonów od Hanny Barbery. Niewielkie dyski ze szklaną kopułką dla pasażera – w sam raz na krótkie wypady na zakupy.

– Całkiem możliwe, chociaż wtedy pewnie będą się poruszać po z góry ustalonych trasach, więc problem korków będzie istniał nadal… – zauważył Jerzy.

– Rozwiążą to. Swobodnie się będą poruszać. Tak samo jak obecnie robią to obcy.

Mężczyzna oderwał wzrok od szyby, za którą Frederick Road skończyła się równie nagle, jak jego nadzieja na logiczną pogawędkę. Obrócił powoli głowę w stronę kierowcy.

– Słucham?

Jerzy patrzył w oczy kierowcy odbijające się w lusterku i starał się przez chwilę odgadnąć kondycję psychiczną uberowca. Nie doszedł do żadnych wniosków.

– Obcy – powtórzył spokojnie. – Są tu w Anglii, ale ja ich widziałem jeszcze w Indiach, kilkadziesiąt lat temu.

Mężczyzna dowiedział się, że kierowca jako dziecko widywał obcych koło jeziora w okolicy jego rodzinnej wioski. Według niego pojawiali się tam tylko nocą, oświetlając sobie okolicę kulami świetlnymi zamocowanymi na końcu długich tyczek.

– A my nie mieliśmy w ogóle elektryczności! – rzucił podniesionym głosem, tak jakby właśnie ten element jego opowieści był dla niego najbardziej niewiarygodny. – Wyglądali jak ludzie, z tym, że byli trochę niżsi.

– Zaraz, to jak ich pan rozpoznawał? – zainteresował się Jerzy.

– No po tym, że trochę niżsi. No i kręcili się koło jeziora.

Ot, ja głupi – pomyślał pasażer.

– A może to byli po prostu trochę niscy ludzie? Widział pan ich w nocy, a poza tym…

– Nie, nie… To byli kosmici.

Jerzy dawno temu przestał ignorować nawet najgłupsze z pozoru wypowiedzi. Po oddzieleniu od plew ziarna mogły być całkiem użyteczne… Postanowił więc przyjrzeć się sprawie bliżej i kontynuować rozmowę.

Kierowca chętnie odpowiadał na pytania. Przybysze pozwalali zbliżyć się do siebie na odległość czterdziestu kroków (podkreślił, że to nie jest wartość przybliżona: to było dokładnie czterdzieści kroków), a jeśli podeszło się bliżej – znikali. W Indiach dużo się wtedy mówiło o latających spodkach. Teraz jest inaczej, powiedział, teraz jest Internet, komórki, takich obcych można by z łatwością nagrać…

Cóż, nie sposób było odmówić mu racji. Jednak dziwnym trafem dzisiejsze zdjęcia obcych zazwyczaj były robione co najmniej z kilometra. W minimalnej rozdzielczości.

– Ludzie wynosili się z naszej wsi, bo, wie pan, ci kosmici zmieniali rzeczy.

Pewnie mu chodzi o to, że je podmieniali, pomyślał Jerzy.

– Tylko wie pan, nie chodzi o to, że je podmieniali. – odpowiedział kierowca jakby czytając Jerzemu w myślach. – Otóż oni je zmieniali. Bardzo uciążliwa sprawa. – przerwał na chwilę, by wyrzucić z siebie kilka epitetów w kierunku kierowcy samochodu jadącego z naprzeciwka. Po chwili kontynuował. – Bardzo uciążliwa rzecz. Na przykład mieliśmy dwa zegarki. Jakbyśmy ich nie nastawili, to za dzień czy dwa pokazywały różne godziny. Grabie: zostawił pan w sieni, a za godzinę były na podwórzu. Z czasem człowiek się przyzwyczaił, ale na dłuższą metę…

Takich kosmitów to ja mam bez liku, pomyślał sceptycznie Jerzy, bezwiednie przybierając skwaszoną minę. Zaryzykował konfrontację.

– Ta obecność kosmitów była trochę… słabo oczywista. Mam na myśli, że grabie mógł sąsiad przenieść czy dzieci…

– Niech mi pan wierzy, tego było dużo. Ojciec zbił za młodu skrzynię z desek. Z czasem była za krótka na rzeczy, które chcieliśmy w niej składować. I pewnego dnia, niech pan sobie wyobrazi, skrzynia się zmieniła. Rozumie pan, to była ta sama skrzynia. Od zawsze w naszym domu, więc znałem na niej każdy słój, każdą drzazgę, chowaliśmy się w niej z bratem. No i pewnego dnia obudziliśmy się i była taka sama, ale… – Kierowca zawiesił na chwilę głos szukając odpowiedniego słowa, a Jerzy uniósł lekko brwi. – …ale była dłuższa. – Westchnął, gdy zdał sobie sprawę z absurdalności tego, co powiedział. – Mieściły się w niej wszystkie narzędzia ojca, chociaż wcześniej była na nie o dobre dziesięć cali za krótka. Była dłuższa. Tylko tyle. Ale nie zawsze było tak różowo.

Kierowca przerwał ponownie, pochłonięty próbami zjechania na odpowiedni pas. Niezadowolony, mruczał przez chwilę w swoim ojczystym języku.

– No, a potem to już do nas trochę przylgnęło. Wyjechaliśmy z Indii, porozjeżdżaliśmy się po świecie. Ja z rodzicami i wujostwem trafiłem do Anglii, ale niektóre rzeczy nadal się zmieniały, wie pan… w ten specjalny sposób. Zwykle na naszą korzyść, a czasami byliśmy stratni. Chociaż w gruncie rzeczy, kto to może ocenić? W krótkiej perspektywie coś może się wydawać dobre, ale w długiej być opłakane w skutkach, lub odwrotnie…

W samochodzie zapadła cisza. Jerzy pogrążył się we własnych myślach. Założył, że elementy historii opowiadanej przez kierowcę nie mogły mieć wspólnej przyczyny. Mieszkańcy wsi zinterpretowali przypuszczalnie wiele niewytłumaczalnych dla nich zjawisk jedną zbiorczą ideą „kosmitów”. Powiedzieć o Indiach lat pięćdziesiątych, że edukacja tam kulała, to jak oznajmić, że w Polsce lat czterdziestych nie przepadano za Niemcami. W takich warunkach proste rozwiązania dające pozornie wyczerpującą odpowiedź na niezrozumiałe kwestie stają się bardzo atrakcyjne. Zagadka jest więc chyba rozwiązania, na tyle przynajmniej, na ile ją można rozwiązać…

Deszcz domagał się atencji stukając wytrwale w szyby samochodu. Po dłuższej chwili, kiedy zdawało się, że temat został wyczerpany, kierowca odezwał się.

– Jedzą ryby.

Znowu cisza, tym razem na krótko.

– Ryby?

– Tak.

Jerzy przyglądał się ze zmarszczonymi brwiami zielonemu ufoludkowi z tekstem YOU AREN'T ALONE i myślał intensywnie. Ta historia jest zbyt pomieszana i dziwaczna. I jest jeszcze coś, zaraz za kurtyną świadomości, jednak ciągle trudno uchwytne…

Coś tu nie gra.

Dobra, jeszcze jedno podejście – pomyślał, mobilizując się wewnętrznie. Za kilka minut i tak będę na miejscu, więc czasu jest mało. Wrócę się do korzeni, do samego ich rzekomego spotkania z kosmitami. W najgorszym wypadku dowiem się, że facet jest chory psychicznie; w najlepszym domyślę się może, co było zjawiskiem, które tak utkwiło w pamięci biednemu emigrantowi.

– Pewnie te ich tyczki są na końcu zaostrzone i nabijają nimi ryby jak…

– Nie. – przerwał mu kierowca. – Łapią je gołymi rękami.

– To kije świetlne zostawiają na brzegu?

– Nie, biorą ze sobą do wody, ale ryby łapią rękami.

– Aha.

Nijak nie mógł sobie wyobrazić, jak można łapać ryby i równocześnie trzymać w rękach skrzyżowanie latarni i laski Gandalfa. Facet jednak brzmiał, jakby wiedział, co mówi.

Chwila przerwy. Jerzy wziął głęboki wdech.

– Jedzą ryby na miejscu?

– Nie, zabierają ze sobą.

– Wynoszą je w rękach?

– W pojemnikach.

– Co to za pojemniki?

– Nieduże, dla jednej osoby.

– Mają napisy?

– Za daleko, nie widać.

– To mógł pan podejść.

– Nie, bo czterdzieści kroków. Jak się podejdzie bliżej, znikają, mówiłem.

No tak – pomyślał Jerzy. – I znowu powiedział to bez wahania, jakby nie zmyślał.

Dotarli na miejsce. Archiwum, wyglądające smutno i nieciekawie o tej porze, rozświetlało okolicę kilkoma lampami. Jerzy, skoncentrowany i ze ściągniętymi ustami zawahał się, zanim wysiadł. Coś na pewno było nie tak. Gdyby miał więcej czasu, danych… W końcu westchnął i pokiwał głową zrezygnowany. Nie było czego drążyć. Zagadkę hinduskich kosmitów należy odłożyć na półkę nierozwiązaną. Za to kierowca przy pożegnaniu nie krył zadowolenia.

– Ludzie zwykle mają to gdzieś, kiedy mówię o kosmitach. They don’t want to listen. Pan jest inny. Pan jest zainteresowany.

Historyk podszedł do budynku archiwum i wygrzebał z kieszeni kartę do otwarcia drzwi. Obejrzał się jeszcze i skinął głową odjeżdżającemu, suma sumarum sympatycznemu kierowcy. Spojrzał odruchowo na rękę w której trzymał kartę i kopertę z wypowiedzeniem.

Zamarł w bezruchu i przeszedł błyskawicznie w tryb stuprocentowej koncentracji. Rozejrzał się na boki bezskutecznie próbując odnaleźć przy pasie pistolet, który zabierał ze sobą na niektóre zlecenia.

Koperta była pomięta.

Nie pomiąłem jej – pomyślał. – A jednak jest pomięta.

Obejrzał się znowu. Samochód uberowca zdążył już zniknąć za zakrętem.

Jerzy myślał intensywnie, szukając czegoś, co miał na krawędzi świadomości.

Kosmici, Indie, zmieniająca się skrzynia, ryby… Mózg podpowiadał mu bełkot ostatnich piętnastu minut.

– Nie bełkot. – powiedział do siebie na głos. – Zielony kosmita z tabliczką pod lusterkiem. – Oczy historyka rozszerzyły się, nerwy napięły. – On na początku nie był zielony, tylko szary. – Zastanowił się jeszcze raz i potwierdził pewniejszym głosem. – Kosmita na początku był szary. A koperta nie była pomięta. Koperta… zmieniła się.

Rozejrzał się po raz kolejny, po czym rozdarł jej brzeg. Wyjął list z wypowiedzeniem. Przeczytał nagłówek i nie zdziwił się, że jest w nim literówka, której wcześniej nie było. Przebiegł oczami w dół…

Treść listu nie miała literówki. Cała była jedną wielką literówką, jednym bezsensownym ciągiem liter, bez żadnego składu, bez interpunkcji i ze spacjami w losowych miejscach. Długość listu była mniej więcej taka sama jak wcześniej, zupełnie jakby ktoś zebrał wszystkie tworzące go znaki, wytrząsł je dokładnie w złożonych dłoniach i tak wymieszane wysypał tworząc ciąg bezsensownych szlaczków… Tyle, że to przecież niemożliwe.

A jednak trzymał w ręce list, który jeszcze godzinę temu mówił o jego rezygnacji i powrocie do Polski. Papier był ten sam, a po lewej stronie nadal widać było wąziutki szary pasek tuszu spowodowany wadliwym działaniem domowej drukarki.

Jerzy doszedł do końca listu i parsknął krótko śmiechem, widząc podpis, który pozostał z jakiegoś powodu niezmieniony. Gdyby dał list szefowi w takiej formie, musiałby wymyślić coś naprawdę dobrego, żeby nie wyjść na idiotę.

Co powiesz na działanie hinduskich rybożernych kosmitów, szefunciu?

– Zastanowię się nad tym wypowiedzeniem. – mruknął do siebie, schował list i wsunął ręce do kieszeni.

Lekki wiatr muskał delikatnie jego rozgrzane policzki. Po drugiej stronie ulicy kobieta w wieczorowej sukni i butach na wysokim obcasie spieszyła się gdzieś niosąc parasol nad pochyloną głową. Dwa samochody przejechały obok, po czym zniknęły za najbliższym skrzyżowaniem. – Tak. – pomyślał. – Chyba jednak mam tu jeszcze co nieco do zrobienia.

Westchnął, zamknął oczy i skierował twarz ku niebu na orzeźwiającą mżawkę. Stał tak przez chwilę przed archiwum z rękami w kieszeni układając swoje myśli. Drobny deszcz falował delikatnie w światłach ulicznych latarni.

 

Gdzieś wysoko latające spodki skonsternowane przeskakiwały niczym kijanki to w jedną, to w drugą stronę. W ciemnościach, przez grubą warstwę chmur nie mogły wypatrzeć żadnego jeziora, by uzupełnić zapas ryb.

Koniec

Komentarze

Cześć!

smiley Dobre!…może i gdzieś tam jakiś przecinek czy kropka – nieważne…yes

dum spiro spero

Witaj.

Niesamowicie pogodne, nastrojowe, sympatyczne opowiadanie. Teraz wiadomo, czemu podczas pisania klasówek czy testów egzaminacyjnych jest tyle błędów – litery i inne znaki przestawiają w nich rybożerni, szarzy, a potem zieloni kosmici! :) Tekst jest mi ogromnie bliski, bo jako historyk zawsze z uznaniem i podziwem patrzyłam podczas studiów (i po nich) na grupę Archiwistów-rówieśników, bo to jednak niełatwa profesja. :) Przykłady pełnych fantastyki spotkań, jakie podczas wykonywania pracy były udziałem Jerzego, naprawdę niezwykle pomysłowe. :)

Przy zapisie dialogów oraz myśli trzeba poprawić interpunkcję. 

Pozdrawiam, klik. :)

Pecunia non olet

Hej, początek sprawił, że myślałam, że to będzie urban fantasy, a jest scenka o kosmitach. Okej. Ale to nie wystarczy dla tagu science-fiction, bo to nie jest science, to raczej w portalowej typologii “inne” (to oznacza “inne typy fantastyki niż sf, fantasy horror”, więc zmień może tag, bo na razie jest mylący.

 

Nie wiem, czy planujesz jakiś cykl o przygodach Jerzego, nie miałabym nic przeciwko, zwłaszcza gdybyś miał fajne pomysły, bo urban fantasy zawsze na propsie.

 

Mam jednak sporo uwag do tego tekstu.

 

Na początek te pozytywne i prawie pozytywne: historyjka jest prościutka, ale całkiem sympatyczna, mimo że przewidywalna. Może trochę przegadana, bo to jest niewiele więcej niż scenka i ścięcie tego tekstu do długiego szorta (do 10k znaków) by tekstowi pomogło. Tu się nic nie dzieje, rzecz jest oparta na rozmowie i cała masa informacji, które przekazujesz, wyłącznie rozmywa pomysł. W zasadzie nawet nie potrzebujemy wiedzy, że Jerzy zajmuje się dziwnymi sprawami, bo ona tu do niczego nie służy. To mógłby być równie dobrze dowolny człowiek, a jeżeli chcesz w ten sposób wprowadzić bohatera cyklu, to fajniej byłoby ujawnić jego “profesję” na końcu, jako zaskoczenie dla czytelnika. Bo jakiś potencjał w tym drzemie. I gdybyśmy na koniec dowiedzieli się, dlaczego zainteresował się kosmitami, to byłby fajny twist, a tak w zasadzie nie ma napięcia, tylko w zasadzie infodumpowa rozmowa, momentami całkiem fajnie rozegrana, to na plus, ale zero napięcia. Rozmawiać z kierowcą też może o czymkolwiek, a wzmianka o tym innym historyku jest kompletnie do niczego niepotrzebna, to wręcz taka niewystrzelająca strzelba Czechowa. W zasadzie cała ekspozycja o bohaterze i jego wcześniejszych przygodach raczej psuje tekst niż coś mu daje.

Imho trochę nie gra też to, że piszesz długo o bohaterze anonimowo, a potem wtrącasz narratorem wszechwiedzącym “Jerzy, bo tak historyk miał na imię, uśmiechnął się pod nosem”. Potem też wkracza parę razy narrator wszechwiedzący: to nie jest problem, byle konsekwentnie, a jednak większość narracji masz tu z punktu widzenia Jerzego.

Trochę też wychodzi na to, że to kosmita maskotka spod lusterka działał, a chyba nie? Bo te czterdzieści metrów czy coś?

 

A teraz łapanka stylistyczno-gramatyczno i tak dalej. I uwaga techniczna na początek: nie rozdzielaj światłem (podwójnym enterem) akapitów. To służy wyłącznie oddzielaniu zamkniętych całostek narracyjno-fabularnych, np. z przeskokiem czasowym, zmianą perspektywy itp. Takie światła utrudniają lekturę.

 

Widzę, że pod poprzednim tekstem nikt Ci nie zarzucił tego poradnika: Portal dla żółtodziobów, tam znajdziesz m.in. linki do poradników np. zapisu dialogów, bo to u Ciebie kuleje.

Poza tym walcz z konstrukcjami z imiesłowem przysłówkowym współczesnym (tym na -ąc), bo nie dość, że ich nadużywasz, to na dodatek w większości przypadków używasz ich niepoprawnie (one służą tylko do opisywania czynności dziejących się naprawdę równocześnie, a nie jedna po drugiej).

 

– Proszę pana? – mMężczyzna zdał sobie sprawę,

Zajrzyj do poradnika zapisu dialogów.

 

Albo o tym, jak zatłukł deską chowańca. Małego, kudłatego stwora o pysku pół szczurzym i pół kozim, który przyciśnięty do ściany piszczał mieszaniną angielskiego i niemieckiego – i jakiegoś innego języka.

To jest jak dla mnie “błąd” w sensie, że przedstawiasz chowańca jako sympatyczną istotę, której czytelnikowi robi się żal i wiele osób, które lubią małe kudłate stwory, stanie po stronie chowańca. Jeśli coś jest groźne, lepiej opisywać to słowami, które nie wzbudzą sympatii i współczucia.

 

w gruncie rzeczy rzeczywistość

Ups.

 

Pasażer mruknął sceptycznie, nie spodziewając się tak nagłej zmiany tematu.

Po pierwsze nie bardzo wyobrażam sobie sceptyczny pomruk, po drugie w drugiej części zdania niedobry imiesłów.

 

W przednim lusterku odbijały się oczy sugerujące poczytalność ich właściciela.

??

 

– Obcy[-.] – powtórzył spokojnie.

 

Po oddzieleniu od plew[-,] ziarna mogły być całkiem użyteczne…

 

I kalkulatorem.

Zdjęcia kalkulatorem? Byłam w Indiach i jednak czegoś takiego nie widziałam ;)

 

pomyślał sceptycznie Jerzy[+,] bezwiednie przybierając skwaszoną minę.

To akurat jeden z nielicznych przypadków, gdzie imiesłów jest uprawniony

 

Zaryzykował konfrontację.

Konfrontacja to w tym przypadku nie za mocne słowo?

 

była taka sama, ale… – kKierowca zawiesił na chwilę głos szukając odpowiedniego słowa, a Jerzy uniósł lekko brwi. – …ale była dłuższa. – wWestchnął w końcu, zdając sobie chyba sprawę z absurdalności tego, co powiedział.

Tu w poprawnym zapisie dialogów możesz albo dać tak, jak napisałam, albo zostawić małą literę i wywalić kropkę w pierwszym didaskalium. Imiesłów oczywiście niepoprawny, bo najpierw zdał sobie sprawę, a potem westchnął w wyniku tego zdania sobie sprawy.

 

niektóre rzeczy nadal się zmieniały – wie pan, w ten specjalny sposób.

Z kolei w dialogach nie należy używać półpauzy w celu innym niż wyróżnienie didaskalium, bo wprowadza chaos. Możesz użyć dwukropka, trzykropka itp.

 

W samochodzie zapadła cisza. Obaj pogrążyli się we własnych myślach.

Drugie zdanie trochę za bardzo wszechwiedzące.

 

W takich warunkach proste rozwiązania dające komplementarną odpowiedź na niezrozumiałe kwestie stają się bardzo atrakcyjne.

SJP PWN: komplementarny «wzajemnie się uzupełniający»

Miałeś chyba co innego na myśli.

 

Gość jest przecież dobrym kierowcą, zna miasto i swoją robotę, a jednak opowiada takie niedorzeczności.

Dobry kierowca nie musi racjonalnie myśleć, może nawet być szurem i antywackiem. Gdyby rozmowa była z profesorem fizyki, inżynierem, dowolnym innym naukowcem czy ogólnie człowiekiem, którego profesja wiąże się z racjonalnym myśleniem, takie rozumowanie miałoby sens. Tu: mocno naciągane.

 

Dobra, jeszcze jedno podejście[-.] – pomyślał Polak, mobilizując się wewnętrznie.

Dlaczego nagle nazywasz go Polakiem? Wiemy, że nim jest, a dla tej myśli nie ma to znaczenia ;)

 

– Nie. – przerwał mu kierowca[+.] – Łapią je gołymi rękami.

 

– To mógł Ppan podejść.

Wszelkie zaimki i formy grzecznościowe piszemy dużą literą wyłącznie w zwrocie bezpośrednim w korespondencji.

 

Archiwum, wyglądające smutno i nieciekawie o tej porze, rozświetlało jednak okolicę systemem lamp.

Dlaczego “jednak”, nie bardzo tu pasuje, bo nie zaprzecza temu, co mówisz wcześniej. Plus ten system lamp?

 

Za to kierowca żegnając się nie krył zadowolenia.

Raczej “przy pożegnaniu”.

 

Historyk podszedł do drzwi archiwum wygrzebując z kieszeni kartę do otwarcia drzwi.

Wyjątkowo fatalnie użyty imiesłów, bo poza wszystkim forma dokonana nie bardzo je tworzy. I wygrzebał całkowicie wystarczy. Grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu klucza, okej. Ale nie tak.

 

odmachnął

W potocznym, mówionym języku ujdzie, w pisanym nie bardzo

 

suma sumarum

→ summa summarum

Wtręty obcojęzyczne powinno się pisać kursywą

 

Spojrzał odruchowo na rękę[+,] w której miał kartę i kopertę z wypowiedzeniem.

Lepiej: trzymał.

 

Zamarł w bezruchu, przechodząc błyskawicznie w tryb stuprocentowej koncentracji. Rozejrzał się na boki równocześnie sięgając ręką do pasa bezskutecznie próbując odnaleźć pistolet, który zabierał ze sobą na niektóre zlecenia.

 

Nie pomiąłem jej[-.] – pomyślał lakonicznie. – A jednak jest pomięta.

Lakonicznie to jest naprawdę krótko. Bierze się to od anegdoty o Filipie Macedońskim i Spartanach, którzy odpowiedzieli “jeśli”. Poza tym myśleć lakonicznie?

 

– Nie bełkot[-.] – powiedział do siebie na głos. – Zielony kosmita z tabliczką pod lusterkiem. – Jego oczy rozszerzyły się, nerwy napięły. – On na początku nie był zielony, tylko szary.

Z logiki zdania wygląda na to, że to oczy kosmity się rozszerzyły.

 

rozdarł brzeg papieru

rozdarał kopertę, keep it simple

 

Przeczytał nagłówek[+,] nie dziwiąc się, że jest w nim literówka, której wcześniej nie było. Przesunął oczami w dół…

i nie zdziwił się. Przebiegł oczami raczej

 

Treść listu nie miała literówki. Cała była jedną wielką literówką, jednym bezsensownym ciągiem liter, bez żadnego składu, bez interpunkcji i ze spacjami w losowych miejscach. Długość listu była mniej więcej taka sama jak wcześniej, zupełnie jakby ktoś zebrał wszystkie tworzące go litery

Tu część powtórzeń może zostać, ale część bym jednak zlikwidowała.

 

pasek tuszu po lewej stronie spowodowany wadliwym działaniem domowej drukarki nadal zajmował dumnie swoje miejsce.

Zajmował miejsce? keep it simple

 

Doszedł do końca listu

Znów pomieszane podmioty: pasek tuszu?

 

Co powiesz na działanie hinduskich[-,] rybożernych kosmitów, szefunciu?

Dookreślenie, nie wymienianie cech.

 

– Zastanowię się nad tym wypowiedzeniem[-.] – mruknął do siebie, chowając list i wsuwając ręce do kieszeni. Lekki wiatr muskał delikatnie jego rozgrzane policzki. Po drugiej stronie ulicy kobieta w wieczorowej sukni i butach na wysokim obcasie spieszyła się gdzieś niosąc parasol nad pochyloną głową. Dwa samochody przejechały obok znikając za najbliższym skrzyżowaniem. – Tak. – pomyślał. – Chyba jednak mam tu jeszcze co nieco do zrobienia.

Od “lekki wiatr” powinien być osobny akapit, za długie i za bardzo niezwiązane z bohaterem na disaskalium.

 

Westchnął, zamknął oczy i skierował twarz ku niebu, wystawiając ją na orzeźwiającą mżawkę. Stał tak przez chwilę przed archiwum z rękami w kieszeni, układając swoje myśli. Drobny deszcz falował delikatnie w światłach ulicznych latarni.

Falował?

 

Gdzieś wysoko latające spodki skonsternowane przeskakiwały niczym kijanki to w jedną, to w drugą stronę. W ciemnościach, przez grubą warstwę chmur nie mogły wypatrzeć żadnego jeziora, by uzupełnić zapas ryb.

Tu przeskakujesz punktem widzenia do kosmitów i to jest to jedynem miejsce, gdzie światło jest uprawnione ;)

http://altronapoleone.home.blog

@Fascynator: Cieszę się, że się podobało. Trochę tych przecinków i kropek do poprawy jednak było ;)

 

@bruce: Dzięki za miłe słowa. Zajmuję się historią, mieszkam w Birmingham i lubię fantastykę, więc wymyślić te przykłady przygód Jerzego nie było specjalnie trudno :)

 

@drakaina: Wielkie dzięki za komentarz! Dzięki niemu to opowiadanie wygląda z pewnością dużo lepiej. Miałaś chyba 35 uwag, do około trzydziestu się dostosowałem. Czego póki co nie zmieniam:

 

przedstawiasz chowańca jako sympatyczną istotę, której czytelnikowi robi się żal i wiele osób, które lubią małe kudłate stwory, stanie po stronie chowańca. Jeśli coś jest groźne, lepiej opisywać to słowami, które nie wzbudzą sympatii i współczucia.

Może chowaniec właśnie był dobry? Może Jerzy to nie taki fajny gość, na jakiego wygląda? A może zatłukł chowańca dla jakiegoś ważniejszego dobra? Zostawiłbym to tak jak jest, żeby nie wszystko było czarno-białe.

 

Zdjęcia kalkulatorem? Byłam w Indiach i jednak czegoś takiego nie widziałam ;)

No proszę, myślałem że to jest powszechnie znany zwrot. “Robić zdjęcia kalkulatorem” czyli beznadziejnym sprzętem, w beznadziejnej rozdzielczości, kompletnie nieczytelne. Na wszelki wypadek zmieniłem. Być może to regionalizm / slang.

 

Z kolei w dialogach nie należy używać półpauzy w celu innym niż wyróżnienie didaskalium, bo wprowadza chaos. Możesz użyć dwukropka, trzykropka itp.

A jednak w zdaniu o chowańcu nie poprawiłaś. Przypadkowo je pominęłaś, czy tam może być? Cały akapit to “Albo o tym, jak zatłukł deską chowańca. Małego, kudłatego stwora o pysku pół szczurzym i pół kozim, który przyciśnięty do ściany piszczał mieszaniną angielskiego i niemieckiego – i jakiegoś innego języka.”

 

Być może wyprodukuję coś więcej o przygodach archiwisty z Birmingham, więc wzmianka o tym, czym się zajmuje i o innym historyku mogą być istotne, więc póki co je zostawiam. Natomiast kosmita wiszący pod lusterkiem z tabliczką YOU ARE’T ALONE nie jest prawdziwym kosmitą: jest tylko zabawką z tabliczką na sznurku. Prawdziwi kosmici są parę kilometrów wyżej i jeżeli do tego sama nie doszłaś, lecz zinterpretowałaś zabawkę jako kosmitę – to muszę pewnie zastanowić się nad doszlifowaniem tego fragmentu.

 

Nie zdawałem sobie sprawy w kwestii imiesłowów, teraz pisząc i poprawiając tekst będę miał je na uwadze ;) ;)

 

Ogólnie bardzo Ci dziękuję za komentarz, nie jestem pisarzem ani na pół, ani nawet na ćwierć ćwierci etatu, więc takie wskazówki są dla mnie bezcenne. Na weekendzie przestudiuję link, który podesłałaś.

 

Pozdrawiam!

To wspaniale, i ja dziękuję, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Hej,

 

Może chowaniec właśnie był dobry? Może Jerzy to nie taki fajny gość, na jakiego wygląda? A może zatłukł chowańca dla jakiegoś ważniejszego dobra? Zostawiłbym to tak jak jest, żeby nie wszystko było czarno-białe.

Okej, jest to jakieś wyjaśnienie, ale w tekście za mało poznajemy Jerzego, żeby sobie wyrobić zdanie, plus narracja jest z jego punktu widzenia, więc to on tak mówi/myśli o chowańcu. Warto zwracać uwagę na takie szczegóły, jeśli się pisze narrację spersonalizowaną, a tu masz wręcz prawie mowę pozornie zależną czyli mocną perspektywę postaci.

 

A jednak w zdaniu o chowańcu nie poprawiłaś. Przypadkowo je pominęłaś, czy tam może być?

W zdaniu o chowańcu nie masz dialogu. Półpauz należy unikać wyłącznie w wypowiedziach dialogowych, bo sugerują, że od wypowiedzi przechodzisz do disaskalium. Poza tym oczywiście jest to pełnoprawny znak przestankowy.

A tak na marginesie – żadna łapanka nie będzie pełna. Teksty można poprawiać w nieskończoność, a jeśli dajesz do druku, to po milionie bet i korekt i tak znajdziesz literówkę albo powtórzenie w wydrukowanym ;)

 

No proszę, myślałem że to jest powszechnie znany zwrot.

Nie ;) Jak wyguglałam, to mi wyszło, że jest sporo takich zwrotów, także “pralką”. I chyba nie regionalizmy, tylko raczej “internetyzmy”, ale jak na to nie trafisz w swojej bańce, to nie znasz.

 

Natomiast kosmita wiszący pod lusterkiem z tabliczką YOU ARE’T ALONE nie jest prawdziwym kosmitą: jest tylko zabawką z tabliczką na sznurku. Prawdziwi kosmici są parę kilometrów wyżej i jeżeli do tego sama nie doszłaś, lecz zinterpretowałaś zabawkę jako kosmitę – to muszę pewnie zastanowić się nad doszlifowaniem tego fragmentu.

Spokojnie, wymyśliłam to, aż taka głupia nie jestem ;) Niemniej kosmita w taksówce na tyle rzuca się w oczy, jest tak mocno wyeksponowany, że sugeruje jakieś jego znaczenie. Jakby taksówkarz był agentem Kosmitów na przykład, albo jakby jego opowieść była tylko częściowo prawdziwa – bo np. są to tylko domysły i dedukcje? Ergo mimo że na logikę wymyśliłam, to sam tekst tego nie stawia jasno, a raczej sugeruje, że zabawka jest czymś więcej.

 

A tak skądinąd pozdrawiam historycznie ;)

http://altronapoleone.home.blog

Jest pomysł i nieźle się to czyta. Nie zmarnowałem czasu. :)

@Koala75: Super, dzięki za opinię :)

Cześć, Sztuczny Ślimaku!

 

Kupiłeś mnie swoją historią. Być może archiwista/muzealnik/archeolog, który pod przykrywką nużącej pracy przeżywa niesamowite przygody, co i rusz stykając się z tym co nadprzyrodzone, nie jest przesadnie oryginalny, ale Jerzy w tym krótkim tekście wydał mi się na tyle charakterystyczny, by nie wyglądać na kalkę innych postaci tego typu.

Ładnie prowadzisz historię, podobały mi się opisy deszczowego miasta. Opowieść Hindusa pozornie pozbawiona sensu, ale stanowi ciekawą łamigłówkę zarówno dla głównego bohatera, jak i czytelnika. 

Lubię tematykę przygodową z elementami nadprzyrodzonymi, więc czytało mi się lekko i przyjemnie. Dostatecznie by dać bibliotecznego klika :-)

 

Warstwa techniczna pozostawia nieco do życzenia. Interpunkcja i styl zapisu momentami szwankuje. Kilka innych rzeczy, które rzuciły się w oczy:

 

na którą wejście wiązało się z natychmiastowym zapadnięciem w sen…

Zmieniłbym szyk na “wejście na którą wiązało się…”

 

Kierowca chętnie odpowiadał na pytania. Przybysze pozwalali zbliżyć się do siebie na odległość czterdziestu kroków (podkreślił, że to nie jest wartość przybliżona: to było dokładnie czterdzieści kroków)

Skoro nie można było podejść na mniejszą odległość, to skąd wie, że było to dokładnie 40 kroków? Któryś z kosmitów musiałby wciąż stać w miejscu i czekać aż Hindus wymierzy kroki ;-)

 

Z czasem była za krótka na rzeczy, które chcieliśmy w niej składować.

To brzmi dziwnie. Jakby skrzynia się kurczyła albo narzędzia rosły. A przecież dziwna zmiana miała miejsce dopiero później. Chyba więc z czasem była “za mała”.

 

Pozdrawiam!

Urzekła mnie klamra, ponieważ sama kilka miesięcy temu byłam pod podobnym dylematem; złożyć wypowiedzenie, czy nie złożyć, choć ze zgoła innych powodów niż rutyna. I tak się nosiłam z tym zamiarem długi czas, jak na rollercoasterze, jednego dnia, że nigdy, drugiego, że z przerwy już nie wracam. Tutaj mamy złośliwość – czy raczej, psotliwość – kosmitów na wzór klasycznych poltergeistów, ale zamiast uciekać się do zjawisk nadprzyrodzonych, bardziej uwspółcześnione tłumaczenie złośliwości rzeczy martwych. Opowiadanie dotyczące takich zgrywusów z kosmosu i u mnie się tworzy, choć w zupełnie innym tonie, dlatego tutaj subiektywny punkt bonusowy, bo pomysł, siłą rzeczy, podoba mi się. No i słyszy ten bohater, że nie zawsze zmieniają na gorsze, czasem na lepsze, gdy to wypowiedzenie mu się rozmywa, sam już nie wie co myśleć i znów pasuje.

 

Tymczasem złożenie wypowiedzenia było u mnie najlepszą decyzją ostatniego roku. Ale tematyka mi bliska, bo mogłam się wczuć w bohatera i chyba wiem jakie dylematy nim rządziły :)

Sympatyczny tekst. Kosmici raczej nietypowi. Myślałam, że porywają ludzi do badań, a tu proszę – psikusy, drobne zmiany w matriksie… Miejmy nadzieję, że nie skopali Jurkowi reszty życia.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka