- Opowiadanie: benin - DO KOŃCA ŚWIATA (...I JEDEN DZIEŃ DŁUŻEJ)

DO KOŃCA ŚWIATA (...I JEDEN DZIEŃ DŁUŻEJ)

Opowiadanie o śmierci... i o jej braku – wersja rozszerzona: w dużej mierze złożona z trzech wcześniejszych opowiadań (tego, tego i tego).

 „Były dwie siostry: noc i śmierć

Śmierć większa, a noc mniejsza

Noc była piękna jak sen, a śmierć

Śmierć była jeszcze piękniejsza”

Konstanty Ildefons Gałczyński

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Asylum

Oceny

DO KOŃCA ŚWIATA (...I JEDEN DZIEŃ DŁUŻEJ)

Prolog

 

Nie wiedział, ile ma lat. I niewiele go to obchodziło. W tym miejscu i w tych czasach nie miało to zresztą większego znaczenia. Ten dzień miał się zacząć jak każdy inny. I tak samo jak każdy inny miał się też skończyć. To, co pomiędzy, niewarte zaś było najmniejszej wzmianki. Jedno wielkie nic, złożone z wielu mniejszych. A każde z nich miało taką rangę, że należało mu się miejsce w szczegółowo rozpisanym harmonogramie. Na każde nic był czas, zresztą czego jak czego, ale czasu tu nikomu nie brakowało. 

 

 

 

Część I

 

1

 

Zasunął zasłony. Od zawsze wolał pracować po ciemku. Rozsiadł się na swoim tronie i popatrzył wprost na ekran środkowego z trzech monitorów. Wyniki robiły wrażenie. Wyglądało na to, że wszystko idzie zgodnie z planem, a dotychczasowa robota została wykonana jak należy. 

Zespół naukowców, któremu przewodził profesor Muhammad ibn Hamad od lat próbował znaleźć idealny sposób na osiągniecie celu i musiał uwzględnić wszystkie możliwe zmienne. A przynajmniej starał się to robić, bo przy miliardach możliwych wariantów było to rzeczą niemożliwą do zrealizowania. Musiał jednak próbować. Gra toczyła się o zbyt dużą stawkę. Nawet mały błąd mógł sprawić, że wszystko pójdzie do kosza. Cel zaś tak po prostu mógł na wiele dekad stać się tematem tabu. Może nawet na zawsze. Z tych dystopicznych myśli wybudził go telefon:

– Słucham? – odebrał.

– Dzień dobry – odpowiedział pięknie brzmiący głos, który nie mógł należeć do nikogo innego niż Susan Hyde. – Dzwonię, aby poinformować, że jeśli tylko wyrazi pan zgodę, to możemy ruszać z ostatecznym eksperymentem.

– Wyśmienicie – ucieszył się szczerze Mu, jak mawiała na niego ta nieliczna grupka znajomych, która mu jeszcze została. I jak sam też lubił się nazywać w myślach. – Jaki jest status?

– Grupę przywieziono wczoraj, została przebadana zgodnie z przyjętymi procedurami i czeka teraz w hotelu Golden Bee na dalsze wytyczne. 

– Wyśmienicie – powtórzył Mu. – Dziękuję. Jeszcze dziś oddzwonię, panno Hyde.

Rozłączył się i klasnął w dłonie. Wstał z fotela, nie mogąc usiedzieć w miejscu z tej radości. Czekał na tę dobrą wiadomość od wielu, wielu lat. I wygląda na to, że wreszcie się udało.

Susan Hyde była obiektem jego westchnień, głęboko skrywaną miłością. Przede wszystkim jednak – szalenie utalentowaną specjalistką, być może najlepszą w swojej dziedzinie. To też jedna z trzech osób, które w projekcie biorą udział od samego początku. Kolejnymi dwiema są sam Mu oraz sympatyczny Hindus, doktor Haroon Gupta. W kraju, z którego pochodzi, jego imię oznacza nadzieję. I to właśnie nadzieja przepełniała serce Mu, gdy wpisywał jego numer. 

– Witam, panie dyrektorze. W czym mogę panu pomóc? – zapytał Gupta, gdy tylko odebrał telefon.

– Dzień dobry, otrzymałem informację od panny Hyde, że wszystko jest gotowe i można rozpoczynać. 

– Zgadza się, panie dyrektorze. Zdaje się, że wyeliminowaliśmy wszystkie potencjalne problemy. 

– Wyśmienicie – odparł Mu i szybko się rozłączył, tak jak miał to w zwyczaju. 

 

***

 

– Potwierdzam.

– No to zaczynamy – powiedziała Susan Hyde do telefonu, na którym chwilę wcześniej wyświetliło się zdjęcie Mu. Czuła jak serce podchodzi jej do gardła. Czekała na ten moment dwanaście długich lat. W tym czasie straciła wszystko, co wcześniej kochała. Bez reszty poświęciła się temu projektowi.

Dwanaście lat to szmat czasu, a przy tym jakże niewiele. Jak niewiele, gdy chodzi o urzeczywistnienie bodaj najstarszego marzenia w historii tego świata. 

Przez projekt Unlimited przewinęły się dziesiątki naukowców i specjalistów z najrozmaitszych dziedzin. Biologów i bioinformatyków, programistów, ekspertów od sztucznej inteligencji, chemików, fizyków i wielu innych -ów, których skróty tytułów naukowych przed imionami, zdobywane latami studiów, nieraz miały więcej liter niż same imiona. Ona jednak, choć znacznie mniej utytułowana, jako jedna z niewielu mogła poszczycić się tym, że była w nim od początku. I była z tego cholernie dumna. Wszystkie te trudy ostatnich dwunastu lat miały doprowadzić właśnie do tego momentu.

– Przyprowadzić grupę – zakomenderowała.

Do szpitalnej sali, która wyglądała raczej jak hotelowy hol, weszły siedemdziesiąt dwie osoby. Po ośmiu przedstawicieli każdej z dziewięciu człowieczych ras według podziału zaproponowanego przez S.C. Coona, S.M. Garna i J.B. Birdsella. Po cztery kobiety i czterech mężczyzn. Gdy zajęli miejsca zgodnie z ustaloną wcześniej kolejnością, każde z nich zostało poproszone o podwinięcie rękawa i odsłonięcie lewego ramienia. Wszyscy błyskawicznie to zrobili, wszak wiedzieli, po co tutaj są i byli przekonani o tym, że chcą tutaj być. Nikt nie musiał ich jakoś szczególnie namawiać. Chętnych nie brakowało, co zresztą było nietrudne do przewidzenia. 

Dwie młode pielęgniarki przechodziły od jednej do kolejnej osoby, brały strzykawkę ze stoliczka na kółkach, napełniały ją i wtłaczały do krwiobiegów mieszankę UNL-37.01-T17. Latami opracowywaną miksturę, która najpierw im, a w dłuższej perspektywie wszystkim na tej planecie miała przynieść nieśmiertelność. 

 

***

 

Przechadzał się po zaciemnionym gabinecie i obgryzał paznokcie. Brzydki nawyk, którego nabawił się w dzieciństwie i który pozostanie z nim pewnie na zawsze. Nawyk, którego nie był w stanie kontrolować w wyjątkowo stresujących sytuacjach. A ta bezsprzecznie zaliczała się do tej kategorii. 

A więc stało się, pomyślał, klamka zapadła. Ostateczny eksperyment się rozpoczął i teraz już nic nie zależało od niego. Teraz – jak nieraz radził mu mechanik w kwestii jego samochodu, gdy po raz kolejny nie miał dla niego czasu – miał tylko obserwować, co będzie się działo. Nic więcej nie mógł zrobić, mogło natomiast stać się wszystko. Choć przeprowadzili już niezliczenie wiele komputerowych symulacji i dziesiątki eksperymentów na zwierzętach, nie mieli pojęcia jak na UNL zareaguje niezwykle złożony i wciąż nie do końca zbadany ludzki organizm. Była szansa, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Była też – skądinąd znacznie większa – szansa, że eksperyment nie przyniesie żadnych rezultatów, bo cudowna mieszanka, jakby na złość komputerom, po prostu nie zadziała. Była też wreszcie opcja numer trzy – choć być może naiwnie starał się odrzucać ją w myślach – że szczepionka przyniesie skutek odwrotny od zamierzonego i doprowadzi do przedwczesnej śmierci testerów. To oznaczałoby koniec marzeń, koniec projektu Unlimited i niechybnie też jego osobisty koniec. 

– Profesor Muhammad ibn Hamad? – zapytała właścicielka ledwo widocznej twarzy, wyłaniającej się przez szparę w drzwiach.

– A kto pyta?

– Nazywam się Judith Hu, jestem nową sekretarką pani Susan Hyde – odpowiedziała na oko trzydziestoletnia dziewczyna o wyraźnie dalekowschodnim pochodzeniu. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale poproszono mnie, abym przekazała panu, że o godzinie dwudziestej pierwszej odbędzie się zebranie zarządu w sali konferencyjnej. Chciałam w tej sprawie do pana zadzwonić, ale zdaje się, że pańska komórka jest wyłączona.

Spojrzał na telefon, który wciąż trzymał w dłoni, wcisnął przycisk z boku i rzeczywiście ekran się nie zaświecił. Pieprzony szmelc musiał się rozładować, zaklął w myślach, a na głos odpowiedział tylko:

– Wspaniale, dziękuję. 

– Aha, jeszcze jedno – dodała sekretarka, po czym przygryzła wargę. – Pani Hyde pyta, czy mógłby pan zabrać ze sobą ostatni raport zespołu doktora Clyde’a. 

– Jasne – odparł krótko. I wymowną ciszą zachęcił młodziutką jeszcze Judith do opuszczenia jego gabinetu. Zrozumiała.

Popatrzył na zegarek i przekonał się, że do spotkania ma jeszcze pół godziny. Pół godziny, by pomyśleć. Trudno było mu jednoznacznie określić, co właśnie czuje. Najbardziej chyba ekscytację i euforię, że projekt osiągnął ten etap.

W jego głowie roiło się od wizji świata wolnego od niepotrzebnej śmierci. Wiele razy w tych ostatnich latach się nad tym zastanawiał. Czy ludzie naprawdę pragną nieśmiertelności? Czy jej potrzebują? Czy umysł wolny od obaw, że śmierć może przyjść w każdej chwili, będzie zdolny do działania na wyższych obrotach? Czy jako społeczeństwo będziemy dzięki temu osiągać więcej? A może wręcz przeciwnie – brak presji czasu spowoduje, że się rozleniwimy. Że nie będziemy musieli – i nie będziemy chcieli – cisnąć, przeć przed siebie. Skłaniał się raczej ku tej pierwszej opcji, zresztą inaczej dawno już rzuciłby ten projekt w cholerę. Wierzył, że śmierć jest tym, co ogranicza ludzi, a nie ich napędza. I te ograniczenia chciał znieść. Temu właśnie służył Unlimited – projekt, który zrodził się w jego głowie dwie dekady wcześniej i który od dwunastu długich lat wypełnia całe jego życie. Choć niewielu w niego wierzyło i wielu się od niego odwróciło, uznając go za szaleńca, on wierzył, że może tego dokonać. A teraz był bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Ktokolwiek wcześniej. Miał zmienić zasady gry i zrobić to raz na zawsze. 

Ponownie spojrzał na zegarek. Sprawił go sobie za pierwszą wypłatę i nosił nieprzerwanie do dziś. Choć moda zdążyła się zmienić, był do niego mocno przywiązany i zdejmował go właściwie tylko do spania, a i to nie zawsze. Dzięki niemu właśnie przekonał się, że powinien już ruszać. Zdjął z oparcia fotela marynarkę i narzucił ją sobie na ramiona. Chwycił raport Clyde’a i wyszedł z gabinetu, zamykając za sobą drzwi.

 

***

 

– Jest i on! – z radością w głosie powitała go Susan, gdy tylko pojawił się w progu. – Należą się panu gratulacje, wszystko przebiegło zgodnie z planem. Projekt Unlimited osiągnął brązowy status – dodała i podała dyrektorowi kieliszek szampana.

Brązowy status oznaczał rozpoczęcie testów na niewielkich grupach ludzi. Kolejny miał być srebrny – czyli testy masowe, a jeśli wszystko skończy się dobrze, to nastąpi status złoty. Będzie to oznaczać tyle, że ludzkość rzeczywiście będzie o krok przed staniem się gatunkiem nieśmiertelnym.

Oczywiście nawet wtedy śmierć będzie istnieć nadal. Przestanie jednak występować samoistnie. To, co robić ma szczepionka UNL-37.01-T17, to zatrzymanie procesów starzenia i większości procesów chorobotwórczych, postępujących w organizmie. Mówiąc krótko: organizm nie będzie się degenerował, choć – naturalnie – z pistoletem nie wygra. Przed tym nie uchroni żadna szczepionka. 

– Dziękuję – odpowiedział Mu i przyjął kieliszek.

– Czy ma pan raport, panie dyrektorze? – spytał Gupta.

– Oczywiście – powiedział i podał Hindusowi teczkę, którą ten niezwłocznie otworzył. 

– Hmm… – Gupta przerzucał kolejne kartki, dopóki nie znalazł interesującej go informacji. – Tak jak myślałem. Kolejne spotkanie, panie dyrektorze, powinniśmy zwołać za siedemdziesiąt dwie godziny. Jeśli po tym czasie u żadnego z testowanych nie wystąpią niepokojące reakcje, najpewniej będziemy mogli ogłosić sukces.

– Wspaniale – odparł Mu. 

– Po dwudziestu czterech, czterdziestu ośmiu i siedemdziesięciu dwóch godzinach zamierzamy przeprowadzić także kompleksowe badania, tak jak ustalaliśmy wcześniej – dodała Hyde. – Wszystko zresztą kontynuujemy zgodnie z planem. Na kolejnym spotkaniu będziemy więc mieli sporo danych do przeanalizowania. I – tu Susan uniosła kieliszek – kilka sukcesów do odtrąbienia.

– Wspaniale – powtórzył i w napływie pozytywnych emocji dodał, że jest dumny ze swoich partnerów. Uścisnął dłoń Susan, uścisnął dłoń Haroona i upił odrobinę szampana. Uśmiechnął się. Dawno tego nie robił.

 

 

2

 

Przeprowadzono badania po dobie, dwóch i trzech – wyniki wszystkich były jak najbardziej zadowalające. Było jeszcze zdecydowanie za wcześnie, by odtrąbić pełen sukces – szczepionka na dobrą sprawę nie zaczęła jeszcze działać. Jednak samo to, że nie wystąpiły żadne reakcje niepożądane, napawało optymizmem. Z tymi dobrymi wieściami Susan Hyde weszła do sali konferencyjnej, w której siedzieli już Mu i Haroon. Ten drugi właśnie coś opowiadał dyrektorowi, żywiołowo gestykulując. 

– Przeszkadzam wam, panowie?

– Ależ skąd. Nie możemy się doczekać, aż usłyszymy, co ma nam pani do powiedzenia. Prawda, panie dyrektorze? – zapytał nieco zakłopotany Gupta. 

– Słuchamy – potwierdził dyrektor krótko, ale przyjaźnie. 

– Jak panowie wiedzą, minęły już trzy doby od aplikacji. Trzykrotnie przebadaliśmy naszych testerów i mamy powody do optymizmu. U żadnego z nich nie wystąpiły reakcje niepożądane. Jedna kobieta informowała personel o rumieniu wokół miejsca szczepienia, ale ten szybko zniknął. Doktor Elliot potwierdził też, że nie jest to nic, czym powinniśmy się niepokoić – podsumowała Susan i zaczęła kartkować dokumenty, które trzymała w dłoniach. – Zgodnie z informacjami, przekazanymi nam przez zespół Clyde’a, możemy pozwolić pacjentom na opuszczenie hotelu. Na bieżąco musimy oczywiście kontrolować ich stan, ale wygląda na to, że wszystko przebiega zgodnie z planem. Pozostaje czekać, aż szczepionka zacznie działać.

– Dwanaście, czternaście tygodni – przypomniał Haroon Gupta.

– Zgadza się. Po upływie około trzech miesięcy w organizmach powinniśmy zacząć obserwować zmiany, będące początkiem… cóż, braku zmian. Przynajmniej tak sugerują wyniki komputerowych symulacji. 

– Które dotąd okazywały się wyjątkowo precyzyjne – zauważył Hindus. 

– Po raz kolejny zgadza się – potwierdziła Hyde i obdarzyła współpracownika uśmiechem, po czym zwróciła się do Mu:

– Jakie są dalsze wytyczne, dyrektorze?

– Trzymać kciuki. I może nieco odpocząć – powiedział bardziej w eter niż do Susan dyrektor Muhammad ibn Hamad.

 

 

3

 

– Proszę tędy, panie dyrektorze – powiedział Gupta i pokierował Mu w głąb jasno oświetlonego korytarza, który zdawał się nie mieć końca. Ruszyli szybkim krokiem, bo mieli już mały niedoczas. Nie przeszkodziło im to jednak w podziwianiu oprawionych w gustowne, drewniane ramki portretów zdobiących ściany po obu stronach. Same wybitne osobistości – wielcy naukowcy i wynalazcy, którzy uczynili ten świat takim, jakim jest znany dzisiaj. 

Po chwili dotarli do drzwi, za którymi znajdował się hol tak duży, że korytarz, którym przed momentem pędzili, wydał się im klaustrofobiczny. Ubrany w swój najlepszy garnitur (nie żeby miał ich jakoś niewyobrażalnie dużo, lecz z tych dwóch, które miał, zdecydowanie wybrał ten lepszy) Muhammad ibn Hamad poczuł się nagle maleńki jak mrówka. I to pomimo tego, że był tu największą atrakcją, jak określiła to kilka tygodni wcześniej Susan Hyde. 

– Ile mamy czasu? – zapytał.

– Dziesięć minut, panie dyrektorze, ale przed nami jeszcze kawałek drogi – odpowiedział Gupta i gestem zaczął poganiać przełożonego. 

Dziesięć minut, powtórzył w myślach Mu, za dziesięć minut moje życie zmieni się nie do poznania. Nie tylko moje życie. Życie w ogóle. 

Powtórzył w głowie treść wystąpienia i upewnił się, że ma w kieszeni ściągawkę, na wypadek gdyby się zaciął. W tych emocjach wszystko jest możliwe, a on ma dla tych ludzi prawdopodobnie więcej słów niż wszystkie, które wypowiedział przez ostatnie trzy lata. W ogóle. To czas, by powiedzieć im o projekcie Unlimited. 

Minęło już szesnaście miesięcy od chwili, w której podano testerom szczepionkę. Wszystko przebiega prawidłowo. Jak powiedziała im Susan podczas wieczornego spotkania kilka dni temu, u wszystkich testerów udało się zaobserwować to samo niezwykłe zjawisko: po burzliwych zmianach w okolicach czternastego tygodnia po podaniu specyfiku, ich organizmy się wyciszyły, żeby nie powiedzieć: uśpiły. Od blisko roku nie zaszły w nich żadne konkretne zmiany. Choć zdążyli świętować swoje urodziny, na dobrą sprawę wcale się o ten rok nie zestarzeli. Mają o rok więcej doświadczeń, mają za sobą kolejny rok życia, ale biologicznie nie są o rok starsi. Jak publiczność przyjmie te rewelacje? Chyba nikt tak naprawdę nie spodziewa się tego, co ma za chwilę usłyszeć. Czy ktokolwiek jest i czy w ogóle może być na to gotowy? Cóż, wkrótce się o tym przekonamy, odpowiedział sam sobie Mu i ruszył w dalszą drogę.

Gupta wskazywał dyrektorowi kierunek, przepuszczając go przez kolejne drzwi. Dobra, powinniśmy zdążyć, pomyślał Hindus i w tym samym momencie poczuł, że w jego kieszeni zawibrowała komórka. Wszystkie słowa, mogące opisać to, co teraz czuł, były niecenzuralne. Tak bardzo zły był na tego, kto właśnie teraz postanowił mu przeszkodzić. Cóż miał jednak zrobić… Wyjął telefon, wcisnął przycisk z boku i spojrzał na ekran, który błyskawicznie się rozświetlił. To Susan.

 

***

 

– Proszę się odsunąć – powtarzał nieznany głos, z każdą milisekundą wybrzmiewając coraz głośniej. – Halo, słyszy mnie pan? – Gupta nagle poczuł, że ktoś szarpie go za ramię. 

– Co? Co się dzieje? – drżącym głosem zapytał Hindus, po tym jak otworzył oczy i uświadomił sobie, że leży na ziemi. Ból rozrywał mu głowę, ale logiczne myślenie szybko powróciło.

Gupta szybko spojrzał w lewo i prawo. Jest – w tłumie gapiów zauważył podenerwowanego dyrektora, do którego po raz pierwszy w życiu zwrócił się bez „panowania”, zresztą bez żadnych tytułów. Nie było na to czasu:

– Czytaj – powiedział stanowczo i podał dyrektorowi telefon.

Mu wziął go do ręki, zerknął i momentalnie pobladł. Poczuł, że uginają się pod nim nogi i wiedział już, że tego nie zatrzyma. Zaraz zemdleje, jak przed momentem Gupta. Jeszcze raz spojrzał na ekran telefonu, ale wiadomość nie chciała brzmieć inaczej. „Zatrzymaj go. Dwóch testerów nie żyje”.

 

***

 

– Mów – krótko powiedział Mu do słuchawki, gdy tylko Susan Hyde odebrała.

– Jeszcze nic nie wiem. Właśnie jadę do szpitala. Przez telefon nie chcieli mi niczego powiedzieć. Nie wiem, co się stało. 

– Kiedy ostatnio ich badaliśmy?

– Dwa tygodnie temu. Wszystko było w normie. Wyniki były idealne. 

– Którzy to?

– Australijka i Malezyjczyk. 

– W tym samym momencie? – nie przestawał wypytywać.

– Nie wiem, kurwa, nic nie wiem! – wykrzyczała do telefonu Susan. – Przepraszam. Oddzwonię jak będę cokolwiek wiedziała. Niech się pan trzyma. 

– Czekam – odparł Mu zupełnie do nikogo, bo Susan wcześniej zdążyła się już rozłączyć. 

 

***

 

Gupta odnalazł dyrektora przed olbrzymimi drzwiami prowadzącymi do budynku, w którym miał wygłosić swoją wielką mowę. Doszedł już do siebie, choć nadal nie docierało do niego to, co napisała Susan. Nie mógł w to uwierzyć. Jak to nie żyją? 

– Dowiedział się pan czegoś, panie dyrektorze? – zapytał Hindus.

– Skończmy z tym, mów mi Mu – odpowiedział, na co Gupta tylko niemo skinął głową, co miało oznaczać, że przystaje na propozycję dyrektora. – I nie, nic nie wiem. Susan jedzie do szpitala, żeby się dowiedzieć, co się stało. Potem zadzwoni. 

– A my co robimy? Chyba bez sensu, żebyśmy tu tak stali?

– Nie wiem, Haroon. Już nic nie wiem. Nic nie rozumiem. Mieli doskonałe wyniki. Wszystko szło zgodnie z planem. Oni nie powinni byli umrzeć. Coś tu nie gra. Coś tu cholernie nie gra. 

 

***

 

Po kilkunastu minutach atmosfera zaczęła gęstnieć, a wysłani przez organizatorów ludzie z obsługi wyraźnie szukali wielkiego prelegenta. Gupta i Mu wiedzieli, że muszą się ulotnić. Ten pierwszy przywołał taksówkę i polecił kierowcy jechać przed siebie tak długo, aż powiedzą mu, by się zatrzymał.

Zaraz po wyjściu z samochodu zawibrował telefon Mu. Dzwoniła Susan.

– Czego się dowiedziałaś? – spytał Mu bez żadnego przywitania. 

– Trzeci – odpowiedziała Susan.

– Słucham? 

– Jest trzeci zgon.

Mu poczuł, że czas się zatrzymuje. Telefon wypadł mu z dłoni, a on runąłby na ziemię jak długi, gdyby w ostatniej chwili nie przytrzymał go Gupta. Poczuł, że rozpada się na kawałki. Milion małych kawałków. To koniec.

 

 

4

 

Był mroźny styczniowy poranek. Rozgrzewała się miodową whisky, sama już nie wiedziała, którą szklanką. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Ostatecznie chodziło tylko o to, by przynieść sobie ulgę. A że z każdą kolejną szklanką czuła się jeszcze gorzej? No i co, pomyślała, bez szklanki źle i ze szklanką źle, ale smacznie przynajmniej. Nagle dotarło do niej, jak tu jest cicho i włączyła telewizor.

Skakała po kanałach w poszukiwaniu czegokolwiek sensownego. Reklamy, telezakupy, jakiś durny amerykański sitcom, znów reklamy, program kulinarny, reklamy i jeszcze raz reklamy, i – o!

– Dziś odbył się kolejny proces profesora Muhammada ibn Hamada. – O, kurwa, to dzisiaj, pomyślała Susan, której dni wiele tygodni temu zaczęły się mieszać. – Naukowiec, którego celem było opracowanie tak zwanej szczepionki nieśmiertelności, doprowadził do śmierci ponad sześćdziesięciu osób. Podano im nieprzebadany specyfik…

– Pierdolenie! – wykrzyczała w telewizor Susan.

– …który spowodował nieodwracalne zmiany w ich organizmach. Po kilkunastu miesiącach pacjenci zaczęli umierać jeden po drugim. Połowę stanowiły kobiety, połowę mężczyźni. Próbując spełnić swoje chore fantazje naukowiec uśmiercił córki i synów, siostry i braci, matki i ojców, przyjaciółki i przyjaciół. Wydawałoby się, że coś takiego nie jest możliwe we współczesnym świecie. – Po przybliżeniu sprawy, dziennikarz zakończył: – Resztę swoich dni spędzi w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze.

 

***

 

Tępo patrzyła na pilot, który już dobre pół godziny temu wypadł jej z dłoni. W głowie miała tylko jedno słowo: niemożliwe. Dobrze jednak wiedziała, że to możliwe. Podczas procesu okazało się, że zawiódł nie tylko zespół odpowiedzialny za przygotowanie szczepionki, ale też ten, któremu powierzona została papierologia. Nie zrobiono wszystkiego jak należy. Prokuratura udowodniła, że testerzy nie zostali właściwie przygotowani i poinformowani. Była wściekła, ale to nie wściekłość była uczuciem, które w niej dominowało, tylko bezsilność. To nie tak miało być. 

 

 

5

 

– …to już druga para, która odsunęła się od królewskiej rodziny w ciągu kilku ostatnich dekad. Czy zatem zbliża się koniec brytyjskiej monarchii? To pytanie pozostaje na razie bez odpowiedzi. A na koniec wiadomość, która wstrząsnęła nie tylko Zjednoczonym Królestwem, lecz całym światem. Oto bowiem na naszych oczach spełnia się największe marzenie ludzkości. Naukowcy z Uniwersytetu Bar-Ilana w Izraelu ogłosili, że udało im się stworzyć eliksir młodości, a może wypadałoby nazwać go eliksirem nieśmiertelności. Do takich rewelacji zawsze podchodzimy z dystansem, ale badacze przekonują, że ich eksperyment był prowadzony od ponad dwudziestu lat i badania dowiodły, że osoby, którym podano ten cudowny specyfik, z biologicznego punktu widzenia nie zestarzały się w tym czasie ani o jeden dzień. O to, jak to jest w ogóle możliwe, postanowiliśmy zapytać u źródła. W Safed jest nasza wysłanniczka, Lisa Fox…

 

***

 

Zakręciła wodę, owinęła się ręcznikiem i wyszła spod prysznica. Mieszkała sama, więc nie zamykała drzwi do łazienki. Dzięki temu mogła usłyszeć, jak kobieta w telewizji rozmawia z naukowcem. Wreszcie coś normalnego, powiedziała w myślach, mając już dość tych wszystkich wywiadów z celebrytami – ekspertami od wszystkiego. Musiało jednak upłynąć kilka chwil, zanim zorientowała się, o czym tak naprawdę rozmawiają. 

– Czyli można z całą stanowczością stwierdzić, że te osoby są nieśmiertelne? – zapytała z nieukrywanym szokiem dziennikarka. 

– Nie używamy tego określenia – chłodno odparł naukowiec. – Rzeczywiście jednak ich organizmy jakby zatrzymały się w czasie. Nie postępują w nich żadne procesy integralnie związane ze starzeniem się. Jest zbyt wcześnie, by powiedzieć, że nasi pacjenci są nieśmiertelni. Nie wiemy, jak ich organizmy zachowają się za dekadę czy dwie, ale… 

– Niebywałe – powiedziała dziennikarka, wchodząc w słowo naukowcowi. Stojąca z otwartymi ustami i przysłuchująca się ich rozmowie Susan Hyde szczerze jej przez to nienawidziła. – Dziękuję za rozmowę i oddaję głos do studia. Z Safed, Lisa Fox. 

Susan rzuciła się do komputera, by znaleźć więcej informacji. Po drodze zgubiła ręcznik. Usiadła nago przed ekranem i rozpoczęła poszukiwania. To niemożliwe, pomyślała. Mijało właśnie dziesięć lat od tragedii, którą siedemdziesiątka testerów przypłaciła życiem, a Mu – wolnością. Haroon wciąż nie wybudził się ze śpiączki po nieudanej próbie samobójczej, a i ona ledwo umiała sobie z tym wszystkim poradzić. Ostatnio było już trochę lepiej, ale teraz znów poczuła olbrzymi ciężar. 

Godziny uciekały, w domu robiło się coraz chłodniej, na co jej nagie ciało zareagowało gęsią skórką. Zupełnie jednak tego nie czuła – szperała w Internecie, odnajdując kolejne artykuły na temat eksperymentu naukowców z Izraela. Wiedziała już, że jego założenia były prawie takie same jak w przypadku projektu Unlimited. Tyle tylko, że im się udało. Choć przed pójściem pod prysznic oczy jej się kleiły, to teraz nie czuła zmęczenia. Raczej mieszankę ekscytacji z frustracją i niedowierzaniem. 

Po kilku albo i kilkunastu godzinach – czas jakby płynął obok niej – doszła do wniosku, że dotarła do ściany. Przeglądała kolejne artykuły, ale zdawały się one już tylko kalkami poprzednich. Cóż, tak to już jest w Internecie. Będę musiała pogadać z tym zespołem, zadecydowała.

Chciała zadzwonić, lecz po odblokowaniu urządzenia szybko zorientowała się, że jest czwarta nad ranem – nikt teraz nie odbierze. Zresztą, stwierdziła, i tak nikt by mi niczego nie powiedział przez telefon. Postanowiła, że poleci do Safed. Czym prędzej zamówiła więc bilet, a następnie taksówkę.

Gdy samochód podjechał pod bramę, szybko otworzyła drzwi i wskoczyła do środka.

– Na lotnisko!

 

 

6

 

Podczas lotu dużo myślała o byłych partnerach z zespołu. Było jej strasznie żal Mu, który odsiadywał kolejny rok wyroku. Odsiadka, która miała się skończyć wraz z jego życiem. To niesprawiedliwe, pomyślała. Tak samo niesprawiedliwa była nagonka w mediach, która trwała wiele długich miesięcy. „Współczesny doktor Mengele” – takim określeniem najczęściej atakowali Mu w sieci. Człowieka, który chciał uwolnić ludzi od śmierci. Miała nadzieję, że nie dotarły do niego wieści z Izraela. Załamałby się. Tak jak Haroon, który po wszystkim niejeden raz próbował skończyć ze sobą. On, podobnie jak Susan, dostał wyrok w zawieszeniu. Nagle dwuznaczność tego słowa dotarła do niej ze zdwojoną siłą, szczególnie że była tak cholernie prawdziwa. Dzwoniła niedawno do szpitala, lecz Haroon dalej się nie wybudził. Ona jedna mogła więc coś zrobić. Tylko właściwie co? Po co tak bardzo chciała poznać szczegóły? Co da jej ta wiedza? Tego nie była pewna. Czuła za to, że musi się dowiedzieć jak najwięcej. Po prostu musi. 

Gdy kilka godzin później wędrowała ulicami Safed, głęboko oddychała, bardziej lub mniej świadomie delektując się wyjątkowo tego dnia pachnącym powietrzem.

W dotlenionym umyśle zrodził się pomysł. 

 

***

 

– Czyli mówi pani, że jest dziennikarką, ale legitymacji akurat nie ma. Mówi, że chce robić zdjęcia, ale nie widzę aparatu – wyliczał strażnik, który zatrzymał Susan przy wejściu. Cholera, skarciła się, to jednak wcale nie był taki dobry plan, jak mi się wydawało. Nie przemyślałam tego. – Czy może pani powtórzyć nazwisko?

– Kate Wahlberg – skłamała.

Strażnik wyjął telefon i zaczął stukać po ekranie. Po chwili schował komórkę z powrotem do kieszeni.

– Internet pani nie zna. 

– Cóż… – powiedziała cienkim głosem i spróbowała się uśmiechnąć – dopiero zaczynam.

– Super – odparł strażnik, na którego jej urok najwyraźniej nie zadziałał. – A tutaj pani kończy – powiedział i wyraźnie wskazał Susan przeciwny kierunek, sugerując, że powinna już sobie pójść. 

– Ale… 

– Chyba, że woli pani komisariat – zaproponował, nie dając jej dokończyć. – Jeśli pani sobie życzy, mogę to załatwić. 

Dała za wygraną. Tak to się nie uda, pomyślała. Skierowała się w stronę wyjścia. 

 

***

 

Dotarła do hotelu, w którym szczęśliwie mieli wolny pokój. Zdjęła buty, usiadła na brzegu łóżka i wtedy dopiero poczuła jak bardzo jest zmęczona. 

Minęła już prawie doba od momentu, w którym poszła pod prysznic, by zaraz potem się położyć. Telewizor pokrzyżował jej plany. Teraz, siedząc na łóżku, chciała obmyślić nowy, który z powodzeniem będzie mogła wdrożyć w życie jutro. Tym razem przeciwnikiem okazał się własny organizm. Przyszedł sen. Niechciany, ale bardzo jej teraz potrzebny. 

 

***

 

Przez kilka kolejnych dni próbowała najrozmaitszych sposobów, by dostać się do środka. Sprawdziła kilka różnych pomysłów, by porozmawiać z naukowcami. Nic jednak nie przynosiło rezultatów. Na dobrą sprawę, nie udało jej się nawet zbliżyć do celu. Zmarnowała tylko parę dni i sporo pieniędzy, wydanych na hotelowy pokój, który stał się jej areną rozmyślań. Poniosła sromotną klęskę. 

Gdyby stało się inaczej, dowiedziałaby się, że naukowcy z wydziału medycznego Uniwersytetu Bar–Ilana w gruncie rzeczy podeszli do tematu bardzo podobnie do zespołu stojącego za projektem Unlimited. Najwyraźniej jednak udało im się uniknąć jakiegoś błędu po drodze. Nie mieli, a przynajmniej nie przyznawali się do tego, że mieli jakiekolwiek zgony na drodze do realizacji celu. Była jednak pewna istotna różnica – to ona mogła odegrać kluczową rolę. Szczepionka Izraelczyków – iON-dep22/3 – podawana była w dwóch dawkach: pierwsza miała przygotować organizm, druga wstrzykiwana była pół roku później i zatrzymywała procesy, czyniąc pacjenta nieśmiertelnym czy raczej wiecznie młodym. Komórki wciąż mogły ulegać degradacji i destrukcji, ale nigdy nie zachodziło to samoczynnie. Eksperymentowali na różne sposoby i efekty były nawet lepsze niż można by przypuszczać. Organizmy z miejsca stawały się odporne na infekcje bakteryjne i wirusowe, na zakażenia grzybicze, a nawet na nowotwory. Człowiecze problemy były im obce. Cały projekt wyglądał na cholerne pasmo sukcesów.

Ostatecznie wielu z tych rzeczy Susan Hyde dowiedziała się z mediów. Jak miliony ludzi, którzy już wkrótce mieli rozpocząć walkę o swoją przyszłość. O przyszłość, która miała się nie kończyć. 

 

 

7

 

– Proszę pana, ja panu nie przerywałem, tak? I proszę nie wmawiać widzom, że powiedziałem coś, czego nie powiedziałem. Może pan próbować zakrzyczeć mnie, ale prawdy pan, proszę pana, nie zakrzyczy. Nie zmieni jej pan tymi swoimi wrzaskami, choćby nie wiem, jak się starał. I odpowiadając na pytanie pani redaktor – pyzaty czterdziestolatek zwrócił twarz w kierunku prowadzącej telewizyjną debatę dziennikarki, która spytała, czy to już czas na obowiązkowe szczepienie – nie, nie uważam, żeby był to odpowiedni czas. W ogóle nie widzę powodu, żeby takie szczepienia miały być obowiązkowe. To nie znaczy jednak, wbrew temu, co próbuje państwu wmówić mój adwersarz, że jestem przeciwnikiem tej szczepionki. W żadnym razie tak nie jest. Po prostu nie uważam, by kogokolwiek można było czy wręcz trzeba było zmuszać do tego, by się zaczepił. To jest wolny wybór każdego obywatela i tak powinno zostać. Możliwość, owszem, powinna być dana wszystkim, ale obowiązek na nikogo nałożony być nie może. 

– Skoro poruszył pan już kwestię dostępności tych szczepień, to, i tutaj zwracam się do wszystkich pań i panów biorących udział w debacie, czy szczepienia powinny być finansowane przez państwo? Na początek pan Novak.

– W żadnym wypadku. Powinniśmy racz… 

– Bzdura! – wykrzyknęła młoda socjaldemokratka, wchodząc w słowo współrozmówcy. – Wolne państwo wolnych ludzi musi zad… – i więcej już nie było słychać, jej mikrofon został wyłączony.

– To czas na debatę, a nie przekrzykiwanie się nawzajem. I to telewizyjne studio, a nie piaskownica przed blokiem – napomniała uczestniczkę debaty dziennikarka. Proszę kontynuować, panie Novak. 

– Dziękuję, pani redaktor. Zatem tak jak mówiłem, uważam, że powinniśmy raczej zadbać o to, by naszym obywatelom więcej pieniędzy zostawało w portfelach. Wtedy nie będzie trzeba finansować ani tej, ani żadnej innej szczepionki, bo ludzi będzie stać na to, by sobie za to osobiście zapłacić. 

– Dziękuję – odparła dziennikarka, widząc, że wypowiedź dobiegła końca. To samo pytanie, o odpowiedź poproszę teraz pana Kowalsky’ego. 

– Pani pozwoli, że zwrócę się najpierw do adwersarza. Rzecz jest w tym, że ta pańska utopia, jakkolwiek pięknie by nie brzmiała, to wymaga czasu. Zanim to się stanie, to ci ludzie wymrą. Ale my możemy im ten czas podarować, panie Novak. I później możesz pan te swoje piękne wizje próbować wdrażać w życie. First things first, jak mawiają Amerykanie. Najpierw trzeba ludzi poszczepić. A ludzie sami się nie poszczepią. Trzeba im to zaoferować w dobrej cenie. I trzeba ich do tego zobligować. 

– Dziękuję. Pani Springer?

Widać było jak rusza ustami, lecz słyszeli ją tylko ci, którzy stali najbliżej. 

– Przepraszam najmocniej. Pani mikrofon już działa. 

– Ech – zaczęła i pokręciła głową, ale po chwili się uspokoiła i podjęła temat. – Jedną wielką bzdurą jest uniemożliwianie dostępu do dosłownie ratującej życie szczepionki osobom, których sytuacja materialna nie pozwala na podobne wydatki. Przekonywanie, że mogą teraz wziąć kredyt, bo i tak będą mieli później wieczność na jego spłacenie, jest w najlepszym razie nieetyczne. W najgorszym szkodliwe. Już teraz widzimy, co się dzieje na rynku finansowym. Banki działają bardzo nieuczciwie i zachęcanie ludzi do korzystania z ich oferty w tej sytuacji jest podawaniem im brzytwy. To się nie godzi. Nie w dzisiejszym świecie. Dlatego: tak, uważam, że szczepienia powinny być finansowane. Nie dofinansowane, jest sugeruje pan Kowalsky, lecz w pełni finansowane. To się ludziom po prostu należy. 

Przyglądająca i przysłuchująca się tej debacie Susan Hyde wciąż nie miała wyrobionego zdania na ten temat. Całkiem niedawno uświadomiła sobie, że jeszcze w czasach projektu Unlimited nigdy o tym nie myślała. Owszem, miała nadzieję, że jak najwięcej osób uda się zaszczepić, ale czy ma to być obowiązkowe, czy ma to być finansowane – nad tym się nie zastanawiała. 

Od nieudanej akcji na Uniwersytecie w Safed minęło kilka lat. W tym czasie czytała, oglądała i słuchała wszystkiego, co tylko wiązało się z tematem szczepionki dającej nieśmiertelność. Debata, którą teraz oglądała, była jak dotąd najciekawsza. Zaproszonych zostało kilkunastu polityków z różnych stron, a zadawane pytania były jak najbardziej na miejscu. Owszem, bywało nerwowo, ale mimo to rozmówcy trafnie wyrażali swoje punkty widzenia. W efekcie jednak dalej nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Wszystkie opcje wydawały się dobre. Wszystkie opcje wydawały się złe. Każdy miał rację i nikt jej nie miał. 

– Widzą państwo, mam znajomego – zaczęła wypowiedź kolejna z zaproszonych uczestniczek debaty. – Poza mną nie ma nikogo, a jest niesamodzielny. Stracił obie nogi i jedną rękę w wypadku samochodowym, przez co porusza się na wózku, a to tylko początek długiej listy jego problemów. I oczywiście, że są w życiu osoby, które mają gorzej. Tylko, że on też nie ma dobrze. I przede wszystkim: on nie chce przyjąć tej szczepionki. Nie chce żyć bez końca, nie chce latami wegetować i być zdanym na łaskę i niełaskę innych. Najpierw odebraliście mu eutanazję. Teraz chcecie odebrać nawet śmierć naturalną. W imię tego, że każdy na to zasługuje. Tylko nie rozumiecie, że nie każdy tego chce. 

W studiu zapadła cisza. Atmosfera była tak gęsta, że można by ją nabierać widelcem. Wreszcie jednak odezwała się prowadząca, kontynuując jak gdyby nigdy nic. 

– Dziękuję, to była już ostatnia odpowiedź, czas więc na kolejne pytanie. To pytanie zadał jeden z internautów. – Choć widziała je już wcześniej, nagle dotarło do niej, że teraz jest najgorszy z możliwych momentów, by je zadać. No ale takie są reguły. – Brzmi: czy osoby z niepełnosprawnościami albo w długotrwałej śpiączce powinny być poddawane szczepieniu? Jako pierwszy odpowie pan Jekyll. 

– Powiem krótko: tak. Wszyscy ludzie powinni być zobligowani do przyjęcia tej szczepionki. Nawet osoby z niepełnosprawnościami. Nawet więźniowie odsiadujący wyroki.

– Czy pan właśnie przyrównał o-zet-en do zbrodniarzy? – zapytała Springer i tym razem nikt nie wyłączył jej mikrofonu. – I co to znaczy, cytuję: nawet? Czy ci ludzie są pańskim zdaniem gorsi? Myślałam, że wyrośliśmy już jako społeczeństwo z podobnych rozterek. Wie pan co mi to przypomina? Popularne wiele lat temu przyrównywanie osób homoseksualnych do pedofilów. To jest ten sam poziom. Nędznie niski, panie Jekyll. Wstyd. 

– No ale chyba zgodzi się pani, że nie można mówić o osobach z niepełnosprawnościami i zdrowych w tych samych kategoriach? – odpowiedział przywołany do tablicy Jekyll.

– Nie, nie zgodzę się. Co to w ogóle ma być?

– Proszę państwa o spokój – zareagowała nareszcie prowadząca. 

– Nie – odpowiedziała krótko Springer. – Albo ten człowiek opuści studio, albo ja. Nie będę z nim rozmawiać. 

– Proszę – próbowała uspokoić socjaldemokratkę. – To poważny temat i emocje są zrozumiałe, ale…

– Przecież to jest niedorzeczne – powiedziała Springer, nie pozwalając redaktorce dokończyć. I mówiła coś dalej, ale znów próbował zakrzyczeć ją ktoś inny. Takie to już są te prawa telewizyjnych debat. Nic się na to nie poradzi.

No cóż, to chyba tyle, powiedziała sama do siebie Susan. To kolejna debata, w której zadano właściwe pytania i padały właściwe odpowiedzi, ale niektórzy byli za bardzo przeświadczeni o słuszności swoich twierdzeń. W efekcie skończyło się jedną wielką kłótnią. Te emocje naprawdę nie dziwią. Mowa wszak o najważniejszym wynalazku w historii ludzkości. O spełnieniu odwiecznych marzeń. 

Z tych rozmyślań wyrwał ją dzwonek. Sięgnęła więc po telefon i odebrała. 

– Pani Susan Hyde?

– Tak to ja, o co chodzi?

– Dzień dobry, numer do pani był podany jako pierwszy kontakt, stąd mój telefon. Dzwonię ze szpitala z dobrą wiadomością. Pan Gupta się wybudził.

 

 

8

 

Zaczynał to widzieć, rozumieć doskonale. Całe życie był w błędzie. To śmierć jest darem, nieśmiertelność – przekleństwem. Nieuchronność końca przeraża, ale tylko ona sprawia, że chce się działać. Cóż bowiem znaczy stracony dzień, gdy bezkres dni ma się przed sobą. Ludzie dlatego się starają, że wiedzą, że mogą przegrać i za wszelką cenę chcą tego uniknąć. Wyjmij tego puzzla, a cała układanka się rozsypie. Nieśmiertelni wszyscy jesteśmy jak dzieci: możemy się bawić, cieszyć beztrosko, lecz niewielki jest nasz wkład w świat. Gdy dorastamy i zaczynamy widzieć, że czasu jest coraz mniej, wtedy zaczynamy działać, pchać do przodu swoje życie, ale też całą swoją społeczność, a wybitne umysły napędzają także rozwój całego gatunku. Ten upływający czas nadaje wszystkiemu sens. Jeśli mają to szczęście, by urodzić się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, dzieci nie znają problemów. Jednak to nie znaczy, że tych problemów nie ma. Po prostu dorośli dbają o to, by nie musiały się nimi zajmować. Jak więc żyć w świecie, w którym dorośli nie istnieją? Bo kto zdecyduje się dorosnąć, gdy nie musi tego robić? Kto weźmie za to wszystko odpowiedzialność? To prawda, że jako dzieci nie chcemy dorastać, ale gdybyśmy nie dorastali, to bez końca bylibyśmy mierni. Czy to źle być miernym, kiedy nie trzeba niczego więcej? Na krótką metę może i nie. Długofalowy wpływ na całe społeczeństwo nie może być jednak inny niż tragiczny. Nieśmiertelność zwalnia nas z dorastania. Nieśmiertelność odbiera nam cel. Odbiera motywację. Odbiera sens. 

A jak długo można czuć powołanie? Jak długo można czuć misję? Jak długo lekarzom będzie się chciało wstawać z łóżka i czynić swoją posługę? Jak dużo czasu musi minąć, by „jutro też jest dzień” stało się powszechnym hasłem i wymówką do nicnierobienia na jeszcze większą skalę niż w przeszłości? Czy po stu latach zawodowej aktywności wciąż będzie się miało tę werwę? 

Haroon Gupta myślał o tym wszystkim i coraz bardziej bolał go brzuch. Odkąd wybudził się ze śpiączki, co chwilę napadały go podobne rozważania. Obudził się w miejscu, w którym śmierć zaczynała odchodzić do przeszłości. Całe dorosłe życie próbował to urzeczywistnić, ale ostatecznie wszystko wydarzyło się obok niego. Bez jego udziału. 

 

***

 

Odpalił komputer i odnalazł na dysku nagranie „wielkiej debaty”. Tak okrzyknięta została telewizyjna debata, w której swego czasu udział wzięli reprezentanci kilku krajów. Tematem była oczywiście izraelska szczepionka dająca nieśmiertelność. Wideo biło rekordy popularności i miliony osób wracały do niego regularnie. Jedni przewijali od razu do końca, by zobaczyć bijatykę, która wywiązała się pomiędzy mężczyznami w garniturach. Gupta był w tej drugiej, znacznie mniej licznej grupie, która uważała, że padły tam dobre pytania i jeszcze lepsze odpowiedzi. 

Przesunął wskaźnik na mniej więcej kwadrans po pierwszej godzinie – to gdzieś tutaj skończył oglądać – i kliknął, by rozpocząć odtwarzanie. 

– …Jaki wiek jest państwa zdaniem najlepszy na przeprowadzenie szczepienia – dokończyła pytanie dziennikarka i kamera powędrowała w stronę podstarzałego jegomościa.

– Uważam, że obowiązkowe szczepienie powinno dotyczyć osób w okolicach czterdziestego lub pięćdziesiątego roku życia: odpowiednio już ukształtowanych. Równocześnie optuję za zakazem szczepienia dla osób młodszych niż rzeczony czterdziesty rok życia. Dysputa dotyczy tak naprawdę tego, jakiego społeczeństwa chcemy i ja osobiście życzyłbym sobie świata ludzi dojrzałych.

– Jasne, po prostu nie chce pan być ostatnim staruszkiem w świecie wiecznie młodych – skwitował na oko trzydziestoletni reprezentant lewicy, któremu przekazała głos prowadząca debatę dziennikarka. Po sali rozeszła się fala większych i mniejszych uśmieszków. – Nikomu nie można zabronić ani nikomu nie można nakazać szczepienia. Wszystkim trzeba je jednak umożliwić. Myślę, że ustawowa granica pełnoletności jest najlepszą z możliwych barier.

– Moi poprzednicy zdają się sugerować, że nastolatki, którym taka szczepionka mogłaby uratować życie, powinny ginąć, tylko dlatego, że urodziły się odrobinę za późno. To absurd – krzyczała wtedy jeszcze nie tak popularna Springer. 

– Nie ma póki co absolutnie żadnych dowodów na to, że szczepionka potrafi wyleczyć istniejące już choroby, proszę więc nie grać na emocjach – spokojnym tonem, ale poza kolejnością wtrącił inny z uczestników debaty.

– Ale są powody, by w to wierzyć – odparowała Springer.

– Nie, nie ma. To plot… – Mikrofon został wyłączony.

– Raz jeszcze proszę państwa o spokój – powiedziała redaktorka. Chce pani kontynuować, czy też oddaje głos kolejnej osobie?

– To wszystko – krótko odpowiedziała wciąż jeszcze wzburzona socjaldemokratka. 

Plotki, o których wspominał tamten gość, pojawiły się w przestrzeni publicznej niedługo po tym, jak naukowcy z Izraela ogłosili swoje wielkie osiągnięcie. Sugerowały, że szczepionka potrafi zatrzymać nawet poważne procesy chorobowe, ale rzetelnych źródeł nie było. Ba, sami naukowcy je dementowali, twierdząc, że nie prowadzili badań pod tym kątem. Nawet gdyby prowadzili, to by się do tego nie przyznali, dopowiedział w głowie Gupta, ale i tak sprowadza się to do tego, że jeśli w ogóle jest to prawdopodobne, to mało. 

Tymczasem debata na ekranie monitora zeszła na temat współpracy międzynarodowej. Interesująca kwestia, ale niewiele mieli w niej do powiedzenia zaproszeni goście. Hindus pominął więc ten fragment i przewinął nagranie do tego, który interesował go bardziej. Słuchał i słuchał, i coraz mocniej napastowało go uczucie, że oni niczego nie rozumieją. Że zaślepieni przez wszystkie te piękne wizje zupełnie pomijają istotę sprawy. A tą istotą bez dwóch zdań były zagrożenia.

Ostatecznie zmęczenie wzięło jednak górę i po chwili oczy Haroona Gupty były już zamknięte, a umysł udał się na w pełni zasłużony odpoczynek. Przez wiele kolejnych miesięcy tak samo zasypiał i budził się, aż wreszcie coś się zmieniło. Wreszcie nadszedł dzień, o którym dzieci będą uczyć się z podręczników do historii i tych do biologii. Dzień, który w przyszłości będzie obchodzony nawet bardziej hucznie niż Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Gupta obudził się w zupełnie innym świecie. 

 

 

9

 

Setki tysięcy ludzi czekały z niecierpliwością i niepokojem. Lada chwila miały otworzyć się te olbrzymie drzwi i wtedy też wszystko stanie się jasne. Za nimi, na sali obradowało gremium złożone z najznamienitszych osobistości stąpających obecnie po Ziemi, a od ich decyzji zależał dalszy los świata. To był historyczny moment. 

Nagły wybuch euforii nie pozostawiał pocącemu się w tłumie Haroonowi żadnych wątpliwości. Nawet pomimo tego, że nie dosłyszał, co powiedziano, gdy zaledwie chwilę później drzwi się otworzyły i do podium z mikrofonem podszedł siwiejący elegant w doskonale skrojonym garniturze. A więc stało się: będziemy nieśmiertelni. 

 

***

 

W kolejnych latach różne kraje i ich różne rządy różnie podchodziły do różnych kwestii związanych ze szczepionką dającą ludziom nieśmiertelność. Popularną tendencją było jednak upraszczanie dostępu do szczepień. 

Kolejne rządy decydowały się na wprowadzanie obowiązkowych – i co najważniejsze: darmowych – szczepień. Na jednych podobne decyzje wymuszało społeczeństwo, inne robiły to zanim ludzie zdążyli wyjść na ulice. Czasem z wewnętrznego przekonania, częściej – dla zbicia politycznego kapitału.

Nastroje społeczne były dalekie od idealnych. Ludzie wychodzili na ulice raz za razem, a powodów nie brakowało. Jedni skarżyli się, bo ci u góry kazali im się szczepić, inni – bo za długo musieli czekać na swoją kolej. Jedni uważali, że poprzeczka wieku została zawieszona zbyt wysoko, inni – że zdecydowanie za nisko. Niemożliwe było dogodzenie wszystkim, a ustąpienie którejkolwiek ze stron wywoływało oburzenie tej drugiej, rychło eskalujące do poziomu wielomilionowego protestu. 

Nie wszyscy więc, rzecz jasna, decydowali się na szczepienia w pierwszych latach dostępności. Jedni obawiali się, że wszystko to może być jeden wielki spisek, którego celem jest przejęcie kontroli nad społeczeństwem. Wielu nie dowierzało w skuteczność, oskarżając tych lub innych o próbę zarobienia na naiwniakach. Inni obawiali się możliwych skutków ubocznych, wszak to wciąż nie był do końca przebadany specyfik. Jeszcze inni uznali, że to dla nich za późno – nie chcą w nieskończoność żyć jako siedemdziesięcio– albo i osiemdziesięciolatkowie. Chcą w spokoju opuścić ten padół łez. Zdecydowana większość jednak poddała się szczepieniu. Tak powstało nowe społeczeństwo.

Musiało jednak minąć kilka dekad, by ludzie rzeczywiście zrozumieli, co się tak naprawdę stało. Pierwsze pokolenia nieśmiertelnych doświadczyły tego, o czym ci, którzy zamieszkiwali Ziemię przed nimi, mogli tylko marzyć. Ludzie zaczęli żyć tak, jakby śmierć miała nigdy nie nadejść. Bo też – cóż – miała nigdy nie nadejść. Owszem, śmierć zdarzała się od czasu do czasu – głównie w wyniku samochodowych wypadków, ciężkich wrodzonych chorób czy samobójstw. Niemniej jednak coraz rzadziej mówiło się o śmierci jako takiej. Częściej była już tylko symbolem czasów słusznie minionych.

Statystyki pokazywały, że ludzie wyraźnie mniej narzekają na pracę. Coraz więcej czasu poświęcają też rodzinom i więcej czasu mają na realizację wcześniej wciąż odkładanych marzeń. Nie muszą gonić – mogą zwolnić i chętnie z tej możliwości korzystają. Społeczeństwo szybko stawało się coraz lepiej wykształcone. Ludzie nauczyli się ze sobą rozmawiać – nie musieli już przekrzykiwać się, byle tylko zdążyć powiedzieć to, co chcą, zanim stracą widownię. Czasu było mnóstwo. 

Cały świat spowolnił. Życie na Ziemi zupełnie nie przypominało tego, z jakim mieli do czynienia dziadkowie i babcie nieśmiertelnych. Powoli zapominano też o chorobach, a sezonowe infekcje odeszły do przeszłości. Stwierdzenie, że szpitale pustoszały, byłoby poważną nadinterpretacją, niemniej jednak powody do optymizmu były aż nadto wyraźne. Trzeba było mieć cholernego pecha, żeby umrzeć. 

Nic nie zdołałoby jednak zmienić decyzji Haroona, który postanowił, że absolutnie nigdy się nie zaszczepi. W przeciwieństwie do Susan, która ledwie kilka dni temu przyjęła drugą dawkę. Jego to ominęło, ale ona przekonała się, czym jest życie w nowym świecie.

 

 

 

Część II

(wiele lat później)

 

10

 

Niebo mieniło się żywymi kolorami, a pomarańczowe rozbłyski dominowały nad resztą. Zewsząd docierały huki niczym w sylwestra. Ale to nie były petardy. Ani nawet fajerwerki. Z góry znów dziś zaczęły spadać bomby. Jeszcze jeden dzień w raju.

Zziajana Susan Hyde szybko weszła do schronu, w którym ledwo starczało miejsca dla licznych uciekinierów. Najmłodsi z nich nic nie rozumieli, a jednak jakby coś przeczuwali. Dziecięce krzyki rozdzierały ciszę i rozszarpywały na strzępy serca tych, którzy dzielili ze sobą tę niewielką przestrzeń. Raz po raz ktoś wstawał i szukał sposobu, by rozruszać zasiedziane stawy. Po chwili dawał za wygraną, widząc, że w tym ścisku nie ma na to szans. I wracał do towarzyszy swej niedoli, siedzących na stołeczkach i po turecku albo klęczących to tu, to tam. Jedni w dłoniach trzymali różańce, inni – karabiny. Knykcie jeszcze innych zbielały już od ściskania tobołków, w których nagle zmieścić musieli całe dotychczasowe życie, gdy w mieście rozległ się alarm. Innym nie zostało nawet to i z pustymi rękoma czekali na to, co ma nadejść. Czekali na wyrok. Wszyscy oni w tej chwili byli równi: i ci, którzy nic nie mieli, i ci, którzy wierzyli, że to, co mają, przedstawia jeszcze jakąś wartość. Wszyscy byli bezsilni i mogli tylko czekać, na to, co będzie dalej. Czekać na nadejście kolejnej nocy i sami nie wiedząc czemu liczyć na jeszcze jedną pobudkę w tym piekielnym raju.

Próbowała złapać oddech, ale w wypełnionych pyłem płucach nie było zbyt wiele miejsca na tlen. Męczyła się, jednak otuchy dodawała jej myśl, że przynajmniej zdołała tu dotrzeć. Że jest bezpieczna, o ile w tych czasach można jeszcze w ogóle posunąć się do takiego stwierdzenia. Nie pamięta, który już raz przeżywa to samo, ale niezmiennie widok stłoczonych ocalałych robił olbrzymie wrażenie. Wodziła wzrokiem, raz po raz zatrzymując się na moment na kolejnej spośród setek szarych twarzy. Twarzy czterdziestolatków, pod którymi ukryci byli wielokrotnie starsi ludzie. Twarzy, które trudno było od siebie odróżnić, poza tymi, które należały do dzieci i młodych dorosłych, no i paroma, opinającymi czaszki coraz mniej licznej grupy osób, które na szczepienie zdecydowały się po czterdziestce. Susan była jedną z nich. Choć oddychała głośno, słyszała także strzępki dialogów, którym oddawali się właściciele tych twarzy. I ci, których mieli pod swoją opieką.

– Mamo, czy zawsze już tak będzie?

– Nie, kotku. Jeszcze będzie pięknie.

Nie wciskaj mu ciemnoty, pomyślała. Tak samo mamią nas od wieków. Obiecywali, że będzie pięknie. Obiecywali, że będzie cudownie. Pokonamy śmierć i wszystkie problemy znikną, mówili. Nie pomyśleli tylko o tym, że jedynie śmierć pozwalała nam eliminować te problemy jeden za drugim. Ocalimy siebie znaczy zatracimy siebie – i szybko się o tym przekonali. Za późno to jednak w pełni zrozumieli. Zdecydowanie za późno. Machina była już rozpędzona i każda próba jej zatrzymania była z góry skazana na porażkę. Przez pewien czas po rewolucji jeszcze się łudzono, że może być inaczej. Wreszcie zaakceptowano rzeczywistość.

Dopóki ci, którzy urodzili się śmiertelni, stanowili wśród mieszkańców tej planety większość, sprawy szły w miarę dobrze. Bo oni wiedzieli, oni pamiętali. Żyło się wtedy całkiem miło. Później jednak większością zaczęli być ci, którzy nie musieli nic. Nie musieli nawet myśleć, że musieliby musieć. Wtedy wszystko się posypało. Jak domek z kart. I nie było nikogo, kto mógłby ponownie oprzeć o siebie dwie – niech będą – dziewiątki, dając początek nowemu. Stary świat legł w gruzach, ale nie chciał umrzeć – jak ci, którzy na nim stawiali swe kolejne kroki. A może tak jak oni umierał wciąż. Wielowiekowa, niekończąca się agonia.

– Mamo, boję się. – Inny dziecięcy głosik znalazł jakimś sposobem drogę do jej uszu poprzez wybuchową kakofonię. Przeniósł jej myśli na inny temat. Temat dzieci, które teraz szczepione były już przy narodzinach. Dopracowana mikstura pozwalała im dorastać do momentu osiągnięcia czterdziestego roku życia, by później automatycznie przyłączyć je do grona nieśmiertelnych. Już nie miały wyboru, jak wcześniejsze pokolenia. Decyzja została podjęta za nie, jeszcze zanim przyszły na świat i ani one, ani ich rodzice, ani nikt inny nie miał nic do gadania. Pewnie, że zdarzały się próby ominięcia tego nakazu. Pewnie, że byli rodzice, którzy chcieli dać swoim dzieciom wybór, gdy już podrosną. Nie było ich jednak wielu – gdy taka niesubordynacja wychodziła na jaw, wieloletnie więzienie było najlepszym, co mogło ich spotkać. A zwykle wychodziła, bo niemal każdy w którymś momencie chciał się zaszczepić i pojawiały się pytania.

Myśl o więzieniu sprawiła, że w głowie Susan pojawił się obraz Mu. Skazany na dożywocie spędził już za kratami zdecydowanie zbyt wiele lat. Jak bardzo musi cierpieć, pomyślała, zgubiony przez wynalazek, który sam chciał dać ludziom.

Kolejny głośny wybuch zagłuszył wszystko inne – ta bomba musiała spaść tuż obok. Nie zdołała zagłuszyć tylko jej myśli. A myślała teraz o tym, że nieśmiertelność wydobyła z ludzi to, co najlepsze. Na chwilę. Szybko się bowiem znudzili. Przestało im zależeć na budowaniu utopii. I ani się nie obejrzano, a świat stał się piekłem. Diabelnie złym miejscem, w którym rozwarstwienie społeczne osiągnęło poziom wcześniej niemożliwy nawet do wyobrażenia. Niezależnie od tego, który biegun reprezentowali, ludźmi kierowały najprostsze, podstawowe instynkty. Wszyscy chcieli tylko zaspokajać swoje potrzeby i żądze. Jedni od drugich różnili się jedynie tym, co za swe potrzeby i żądze uważali. Czy gonili za władzą, czy walczyli o przetrwanie w świecie rządzonym przez tych pierwszych. Pomiędzy czernią i bielą zanikała szarość.

Społeczeństwo podzieliło się na dwie grupy. Jedną stanowią nieszczęśnicy, marzący jedynie o śmierci. Drugą – przywódcy, którzy za wszelką cenę nie chcą im jej dać. Zakazali eutanazji, a w przypadku samobójstw konsekwencjami obarczano najbliższych z kręgu denatów. To skutecznie ogranicza liczbę tych ostatnich.

– Może pani uciszyć to dziecko?!

– On się boi – odpowiedziała wychudzonemu mężczyźnie siedząca w rogu kobieta, trzymająca chłopca na kolanach.

– Wszyscy się boimy.

– Pan zapomniał już, jak to jest być dzieckiem – odparła ni to pytając, ni twierdząc kobieta.

Jego mina momentalnie się zmieniła. Zacięty wyraz twarzy ustąpił miejsca grymasowi trudnemu do zdefiniowania. Rzeczywiście, minęły wieki – musiał pomyśleć. Ale nie powiedział już nic. On nie mógł pamiętać. Ona jeszcze mogła. Fakt, że jest matką, musiał oznaczać, że od jej narodzin nie minęło jeszcze czterdzieści lat. Nieśmiertelne czterdziestolatki nie były w stanie zachodzić w ciążę – niepostępujące procesy w ich organizmach wykluczały taką możliwość. Ot, jeszcze jedna niedoskonałość w świecie doskonale niedoskonałych ludzi.

– Chciałbym kiedyś umrzeć – szepnął ktoś inny, jakby wypowiadając słowa modlitwy.

Dokładnie to samo usłyszała kiedyś od Haroona Gupty, jednego z niewielu, którzy nie przyjęli szczepionki. Nie chciał jej, wychodząc z założenia, że to śmierć jest darem, a nieśmiertelność przekleństwem. Dziś podpisałaby się pod tym obiema rękami. Wtedy jednak miała inne zdanie.

– Wiesz, po prostu chciałbym kiedyś umrzeć – powiedział jej wieki temu. – Chcę mieć świadomość, że to się kiedyś skończy. Jaki sens ma gnanie do przodu, kiedy meta nie istnieje?

– Spróbuj spojrzeć na to inaczej, nawet trzymając się tej sportowej analogii. Życie to niekoniecznie bieg, może być skokiem wzwyż, a ty możesz śrubować swój rekord, wciąż podnosząc poprzeczkę.

– Bez końca?

– Bez końca – potwierdziła.

– Tylko, że ja tak nie chcę. I nie wierzę, że za sto czy dwieście lat komukolwiek dalej będzie się chciało dźwigać poprzeczkę. To wizja końca daje kopa do działania.

– Ty serio tak uważasz? – spytała.

– Naprawdę.

Zapadła cisza, w której patrzyli sobie prosto w oczy. Próbowali coś w nich zobaczyć. Starali się zrozumieć. Nie było między nimi napięcia ani wrogości, cisza nie była niezręczna. Po kilkudziesięciu sekundach przerwał ją Gupta:

– A zagrożenia?

– Co z nimi? – odpowiedziała pytaniem.

– Naprawdę ich nie dostrzegasz?

– Wiesz, co dostrzegam? Oczyma wyobraźni widzę szczęśliwych ludzi. Wolnych od śmierci. Zupełnie nieograniczonych.

– I jak myślisz, jak wykorzystają tę wolność, ten brak ograniczeń? Wierzysz w to, że Ziemia zmieni się w raj?

– No może nie raj.

– Nie może, na pewno nie.

– Nawet jeżeli… – Przerwała, by po chwili zastanowienia powiedzieć to inaczej: – Nawet jeżeli się nie zaszczepisz, to dobrze wiesz, że inni to zrobią.

– Ale to nie będzie mój problem.

– Ale mógłbyś coś zrobić. Jesteś świadomy, Haroon. Jesteś jedną z najmądrzejszych osób, jakie znam. Nie chciałbyś być wśród tych, którzy pomogą budować nowy, lepszy świat?

– Nie, wybacz, nie mam takich ambicji.

– Wygodnie – odparowała i zaraz tego pożałowała.

– Oceniaj to sobie jak chcesz. Twoje prawo. A ja mam prawo podjąć własną decyzję. I już ją podjąłem, czy ci się to podoba, czy nie.

– Przepraszam, Haroon. Nie miałam tego na myśli.

– W porządku – odpowiedział – nie gniewam się, naprawdę. I wiesz co?

– Tak?

– Jeśli cokolwiek pozwala mi myśleć o przyszłości w pozytywny sposób, to… to, że są na tym świecie tacy ludzie jak ty. Walcz. – Łezka zakręciła mu się w oku. – Walcz, ale nie każ mi robić tego samego.

Coś im wtedy przerwało, nie pamięta już co. Pewnie dzwonek telefonu, jak zawsze. Wróciła do teraźniejszości.

Tak jak w jej głowie, tak i w schronie umilkły wszelkie rozmowy. Susan wróciła do obserwacji swoich towarzyszy, przenosząc wzrok z jednej szarej twarzy na kolejną. Nagle z głośników popłynął wszystkim tu dobrze znany sygnał. Zagrożenie zneutralizowane, bombardowanie dobiegło końca. Mężczyzna stojący najbliżej drzwi otworzył je, wpuszczając do środka nieco światła i drapiącego w gardle kurzu. Garbiąc się ocaleni opuszczali schron.

 

 

11

 

Bez zaskoczenia. Miasto wyglądało jak po bombardowaniu. Czyli zupełnie tak samo jak wczoraj. I przedwczoraj zresztą też. Krajobraz nie zmienia się tu od lat. Doskonale szare tło dla szarych ludzi o szarych twarzach. Takie bombardowania zdarzają się regularnie. To żądni władzy imperatorzy, którzy w swoich krajach osiągnęli już wszystko, co było do osiągnięcia, chcieli zagarnąć dla siebie coś jeszcze. Przed nimi także rozpościerał się bezkres czasu.

Zrzucają bomby, choć niemal nic nie zostało tu już do zniszczenia. Niczego się nie odbudowuje, bo i po co ktokolwiek miałby zadawać sobie trud. I tak by zburzyli. Ostało się ledwie parę bloków. Susan mieszkała w jednym z nich i to właśnie w jego kierunku zmierzała teraz szybkim krokiem.

Wokół unosił się kurz i dźwięk syren. To karetki pędziły po tych, o których upomniała się wreszcie cierpliwa ostatnimi czasy kostucha. Jak zwykle deszcz bomb zostawił po sobie potok ciał. Leżeli tu i tam: nieszczęśnicy, którzy nie zdążyli się schronić; szczęśliwcy uwolnieni od niekończącej się udręki. Ohydny widok, rozpościerający się przed nią niemal co dzień, a jednak niezmiennie robiący wrażenie. Odwracała wzrok – czasem świadomie, czasem nie. Niekiedy nie było dokąd uciec, trzeba było patrzeć. I widzieć. 

Po niespełna kwadransie od wyjścia ze schronu Susan dotarła pod drzwi trzydziestopiętrowego bloku i weszła do środka. Choć spędziła tu ostatnie lata swojego życia, właściwie nie miała stąd wspomnień. Nie czuła też do niego absolutnie żadnego przywiązania. Ot, miejsce, do którego wracała co wieczór, by znów opuścić je wczesnym rankiem. Gdy drzwi windy rozwarły się, aby wypuścić swą samotną pasażerkę na korytarz jej piętra, dobiegł do niej znajomy, ale dawno zapomniany gwar. Ktoś świętował. Urodziny lub – co bardziej prawdopodobne – nieśmierćnicę, czyli rocznicę wstrzyknięcia drugiej dawki szczepionki, czyniącej z pacjenta osobę nieśmiertelną. Przez pierwsze lata Susan także intensywnie świętowała. Do dziś zdążyła już jednak zapomnieć, jaka to data, a i przy próbach ustalenia, która to rocznica, niechybnie by chybiła. Nie wiedziała, ile ma lat i niewiele ją to obchodziło. W tych czasach nie miało to zresztą większego znaczenia. Ruszyła korytarzem w stronę mieszkania, a radosne okrzyki stawały się coraz cichsze i cichsze. Przyłożyła palec do czytnika linii papilarnych i drzwi stanęły otworem. Weszła i zamknęła je, a zamek automatycznie się zaryglował.

Przeszła do salonu. Już tam na nią czekała.

– Hej, Jude. Jesteś cała?

– O, hej, nie słyszałam jak wchodzisz – odpowiedziała Judith Hu, niegdysiejsza sekretarka, wieloletnia przyjaciółka, a od niedawna także współlokatorka Susan. – Tak, przyjechałam od zachodniej strony miasta, tam było spokojnie. Tobie też nic się nie stało?

– Nie, byłam wtedy akurat na mieście, ale zdążyłam do schronu. Dobrze cię widzieć – odpowiedziała Susan z wyraźną ulgą. – No to opowiadaj, jak było.

– A w sumie nie ma o czym gadać. Jak zwykle dużo pieprzenia, zero działania. W ogóle nie żałuj, że cię tam nie było. Nic nie straciłaś.

Judith, podobnie jak Susan, należała do pozarządowej organizacji LIMIT, próbującej nakłonić ludzi u władzy do podjęcia realnych działań, których celem miałaby być nowelizacja ustawy o prawie do nieśmiertelności. Drugiego po konstytucji najważniejszego dokumentu prawnego, regulującego wszystko, co związane ze szczepieniem.

Trzy podstawowe postulaty organizacji to zniesienie nakazu szczepienia dzieci, przywrócenie pełnego prawa do eutanazji i kary śmierci dla osadzonych w więzieniach, a także wycofanie się z rozszerzonych przepisów patentowych. To dzięki tym ostatnim Safed Inc. stał się najbogatszą firmą na świecie, pozostawiając daleko w tyle tak popularne przed wiekami firmy technologiczne i instytucje finansowe. To dzięki nim też Safed Inc. był absolutnym monopolistą. Koncern powstały przy tamtejszym uniwersytecie był wyłącznym producentem szczepionek dających nieśmiertelność. Miał wieczyste patenty, którymi nie zamierzał się dzielić. Wreszcie: dzięki nim Safed Inc. mógł decydować o kosztach, dostawach i wielu innych aspektach, grając nieraz na nosie przywódcom państw, które uzależniły się od niego i na dobrą sprawę pod jego dyktando modyfikowały własne prawo. Mógł dać, mógł odebrać. Safed Inc. był w tym raju bogiem.

– Byłaś rano u lekarza? – zmieniła temat Judith.

– Tak, wszystko gra – usłyszała w odpowiedzi.

Wszyscy zaszczepieni musieli co najmniej raz na pięć lat wykonać szereg kompleksowych badań, tylko po to, by upewnić się, że w ich organizmach rzeczywiście nie doszło do żadnych zmian. Choć wyniki w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto były zgodne z przewidywaniami, a tym pozostałym sytuacja klarowała się najczęściej już po kolejnym badaniu, lekarze mieli przez to pełne ręce roboty. Jednak nie narzekali. Niewiele zostało im poza tym: jedynie na oddziałach dziecięcych było nieco intensywniej, gdyż najmłodsi członkowie społeczeństwa, jako istoty jeszcze nie w pełni nieśmiertelne, musiały mierzyć się z rozmaitymi chorobami. Słowo „nieco” jest zresztą niedopowiedzeniem, bo z dekady na dekadę problem narastał. Teraz nawet teoretycznie niegroźny wirus mógł okazać się śmiertelnym zagrożeniem. Poza dziećmi do szpitali trafiały właściwie jedynie rodzące matki oraz – sporadycznie – ofiary wypadków i bombardowań, niedoszli samobójcy oraz ci, którzy jakimś sposobem – świadomie lub nie – nie zostali zaszczepieni. Ci ostatni często jednak traktowani byli jak pacjenci drugiej kategorii. Zresztą i poza szpitalami byli równymi obok równiejszych. 

– W ogóle… wiesz kogo spotkałam w przychodni? – spytała Judith. 

– No?

– Derecka. – odpowiedziała, mając na myśli swojego byłego męża. Ich małżeństwo, podobnie jak wiele innych, nie przetrwało próby czasu. Próby nieskończoności.

– I co?

– Wszystko u niego dobrze. Ma kogoś – dodała po chwili Hu. W jej głosie dało się wyczuć autentyczną radość. Choć ostatnie lata jej związku z Dereckiem były absolutną katastrofą, nigdy nie przestała go lubić. Niezmiennie też życzyła mu jak najlepiej.

– Chcesz herbaty? – zapytała Susan współlokatorkę..

– Poproszę.

Poszła do kuchni i nastawiła programator. Chwilę później wróciła do salonu, niosąc dwie filiżanki, nad którymi unosiła się para. Jedną postawiła przed Judith, drugą wciąż trzymała w dłoniach. Bijące od niej ciepło sprawiało jej błogą przyjemność. Mała rzecz, ale tak jej w tej chwili potrzebna. Rozluźniła się i w tym samym momencie poczuła się bardzo zmęczona. Kilkoma szybkimi łykami opróżniła filiżankę.

– Wybacz, Jude, ale pójdę się już położyć – powiedziała – to był długi dzień.

 

 

12

 

– Świadoma… – zaczęła, ale ledwo było słychać. Susan miała ściśnięte gardło z emocji. Odchrząknęłą i zaczęłą jeszcze raz, zerkając przy okazji na uśmiechających się i dopingujących ją bliskich, którzy chętnie zdecydowali się wziąć udział w uroczystości. Nie czekała nawet na pomoc elegancko odzianego urzędnika, sama zaczęła recytować. – Świadoma praw i obowiązków wynikających z zawarcia małżeństwa, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Muhammadem i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. Mu – popatrzyła swojemu ukochanemu prosto w oczy i dodała: – oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci.

Niezidentyfikowany huk obudził Susan. Szybko jednak zasnęła ponownie, a gdy odpłynęła, oczami wyobraźni zobaczyła Haroona. Nie dając za wygraną raz za razem powtarzał jedno słowo: walcz! To wszystko składało się w jedną całość. Hindus przypomniał jej, co powinna robić, Mu – dlaczego. 

 

 

13

 

Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają – tak jak to, że sekretarki w wielkich korporacjach zdają się przychodzić do pracy za karę, a dyrektorzy tychże przedsiębiorstw traktują jak powietrze każdego gościa, z którym nie ma mowy o ubiciu interesu.

Susan spodziewała się, że tak będzie, lecz mimo to irytacja zaczynała brać górę. Nic dziwnego – czekanie przedłużało się w nieskończoność, a naprawdę wolałaby mieć to już za sobą. Gdy tak z nudów rozglądała się po korytarzu, jej uwagę przykuł zawieszony na ścianie znak, wielkimi czerwonymi literami oznajmiający, że w budynku obowiązuje ZAKAZ PALENIA. Doszła do wniosku, że pracownicy wzięli go sobie chyba za bardzo do serca, bo też czego jak czego, ale w żadnym razie nie byłaby w stanie zarzucić im palenia… się do pracy. Ta myśl nieco ją rozluźniła – w idealnym momencie, bo właśnie usłyszała, że…

– Pan Singh zaprasza do siebie.

Najwyższy czas – pomyślała. 

Prowadzące do gabinetu drzwi się rozsunęły, a za nimi pojawił się on. Ravish Singh okazał się wysokim i całkiem przystojnym, choć też nieco otyłym brunetem. Sprawiał przez to wrażenie potężnego – wygląd doskonale pasował więc do pozycji. Prostym gestem wskazał krzesło i zachęcił, by usiadła, a gdy to zrobiła, sam też zajął swoje.

– Gdy idziesz się modlić o deszcz, weź ze sobą parasol – powiedział.

– Słucham?

– W moim kraju zwykło się tak mówić. Oznacza to, że…

– Wiem, co to znaczy. Nie wiem tylko, co chce pan przez to powiedzieć.

– Chcę po prostu spytać, czy zdaje sobie pani sprawę z konsekwencji, jakie może nieść ze sobą to, o co pani walczy.

– Owszem – odparła. – Przyniesie wyczekiwaną ulgę wielu osobom, które zupełnie straciły już chęć do życia. Czy wychodzi pan w ogóle czasem z własnej sfery i bywa wśród zwykłych ludzi? Czy widzi ich twarze pozbawione kolorów i oczy, które wcale już nie chcą patrzeć?

– A pani uważa się za zbawicielkę, tak? Tylko dlaczego nie dostrzega pani tego, że uwalniając ich od problemów, jeszcze większy problem sprowadzi na tych, którzy pozostaną? I przede wszystkim, czy jest pani gotowa wziąć za to wszystko odpowiedzialność?

– Rzecz w tym, panie Singh, że nie bardzo mamy wybór – odpowiedziała. – Owszem, możemy nie robić nic, ale…

– Czyli rozumie pani – wtrącił, nie dając jej dokończyć – że skutki depopulacyjne mogą dorównać największym w historii katastrofom naturalnym i najkrwawszym konfliktom zbrojnym?

– Tak – odpowiedziała po chwili. – Liczę się z tym, że wiele osób rzeczywiście skorzysta z szansy, która stanie przed nimi otworem.

– Miliony.

– Tak, pewnie miliony. Dziesiątki, setki milionów.

– I nie rusza to pani?

– Oczywiście, że rusza. Jednak nie bardziej niż cierpienie, które widzą na co dzień. Pan zdaje się żyć w bańce i zupełnie nie dostrzegać tego, co dla nich oznacza nieśmiertelność. A czego się nie rozumie, to się podziwia. Czy nie tak też mówi się w pańskim kraju? Dla pana to spełnienie marzeń, dla nich zaś koszmar. Koszmar, w który sami ich wpakowaliście i z którego nie pozwalacie im się obudzić.

– Jasne. Tylko, że tu nie chodzi tylko o ludzi, którzy dokonają eutanazji. Tu chodzi przede wszystkim o tych, którzy tego nie zrobią.

– Czego się pan obawia?

– Niczego. Ja sobie poradzę. Wiem po prostu, że żadna gospodarka tego nie udźwignie. Jedyny cel, jaki uda się pani osiągnąć, to sprawienie, że życie tych, którzy mają się co najmniej jako tako, zamieni się w tragedię. Czy po to uwolniliśmy ludzi od śmierci, by teraz o niej marzyli?

– Proponuję panu opuścić nieco brodę i wrócić na ziemię. Nie wiem, pod jakim kamieniem spędził pan ostatnie dekady, ale dokładnie tak dziś wygląda świat. Tak wygląda społeczeństwo.

 

***

 

Choć od rozmowy z dyrektorem Safed Inc. minęło już kilka tygodni, Susan Hyde nadal nie mogła dojść do siebie. Nie potrafiła zrozumieć jak można gospodarkę stawiać ponad człowieka. Nie dawało jej to spokoju, choć niby doskonale wiedziała, jak działają korporacje, wszak stawia kroki na tym łez padole dłużej niż kiedykolwiek pomyślałaby, że jest to w ogóle możliwe. Dłużej niż niemal wszyscy, z którymi dzieliła miejsce do życia. Należała wszak do pierwszego pokolenia, które mogło skorzystać ze szczepionki dającej nieśmiertelność.

Czas na Ziemi może i płynął, lecz nie miało to większego znaczenia. Zegarmistrz świata mógłby pójść na urlop i nikt by się nawet nie spostrzegł. Lecz nawet pomimo tego wciąż byli tacy, co gonili. Gonili bez ustanku. Ravish Singh idealnie pasował jej do tego opisu. Stał na czele firmy, która miała w swojej ofercie zaledwie jeden produkt. Ale to był TEN produkt. 

Nie chcesz zobaczyć, jak nad twym ciałem chirurg odbiera od siostry skalpel trzęsącą się ręką. Ani ziewającego kierowcy autokaru, pędzącego autostradą i wiozącego cię wraz żoną na wymarzone wczasy. Ani stewardesy, która po wyjściu z kabiny pilota w pośpiechu robi znak krzyża i znika za kotarą. Nie – chcesz wierzyć, że ci, w których ręce oddajesz swe życie, właściwie się o nie zatroszczą. Singh przypominał jej tego chirurga, tego kierowcę i tę stewardesę. 

Chciała z nim walczyć – echo wyśnionego Gupty wciąż odbijało się w jej głowie. Cudem (to znaczy dzięki LIMIT-owi) zaaranżowane spotkanie utwierdziło ją jednak tylko w przekonaniu, że jest absolutnie bezradna. 

Na wpół załamana, a na wpół rozdrażniona po raz czort jeden wie który pokonywała drogę od drzwi wejściowych do sypialni i z powrotem. Wtedy na to wpadła. 

Od tego czasu minęło wiele miesięcy. Był to okres, który w pełni poświęciła na dogłębne badanie tematu. Czuła, że trafiła na coś dużego, nie wiedziała tylko, co z tym zrobić. Ostatecznie podjęła decyzję, by przesłać informacje, do których dotarła, jedynej osobie, która przychodziła jej do głowy. Dziewczynie, która kiedyś była reporterką ze śniadaniówki, a dziś jedną z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarek śledczych. Swoją wiadomość zakończyła pytaniem, czy na pewno zechce to ujawnić. Nie doczekała się jednak odpowiedzi. Szybko miało się okazać, że nie było takiej konieczności. 

Straciła wiarę w to, że jej odkrycia na cokolwiek się zdadzą. Od kilku tygodni codziennie oglądała program informacyjny. I nic. Znów zaczęła więcej pić, to też coraz mniej rozumiała z tego, co dzieje się na ekranie. Pewnego dnia, zasypiając na kanapie, ze zdumieniem uświadomiła sobie, że widzi Lisę Fox. Uwagę przykuwał przede wszystkim strój: dziennikarka miała na sobie koszulkę, z której krzyczał wielki napis ŚMIERĆ. Poniżej, nieco mniejszymi literami dodano, że jest ona PRAWEM KAŻDEGO CZŁOWIEKA.

– Chciałabym państwu przedstawić turritopsis dohrnii. – Głos Lisy Fox popłynął z głośników. – Na pozór: meduza jakich wiele. Ta mieszkanka Morza Śródziemnego jest jednak pod pewnymi względami niezwykła. Na drodze ewolucji opanowała mianowicie nieśmiertelność. To właśnie w oparciu o komórki tego parzydełkowca naukowcy z Uniwersytetu w Safed stworzyli swoją cudowną szczepionkę. Zanim przejdę dalej, muszę w tym miejscu wyjaśnić, w jaki sposób turritopsis dohrnii jest w stanie uniknąć śmierci. Otóż w sytuacji, gdy dochodzi do zagrożenia jej życia, aktywowany jest biologiczny mechanizm, w wyniku którego zwierzę niejako zaczyna cofać się w rozwoju. Wraca do kolonii polipa, by następnie znów osiągnąć stadium meduzy. Taki proces jest w stanie powtarzać po wielokroć, przedłużając swoją egzystencję i nie pozwalając na to, by dobiegła ona końca. Zwieńczyć może ją jedynie czynnik zewnętrzny – morski drapieżnik albo i czysty przypadek. Zupełnie tak jak w przypadku nas, nieśmiertelnych ludzi. Doskonale zdają sobie jednak państwo sprawę z tego, że w przeciwieństwie do rzeczonej meduzy, my, zaszczepieni nie cofamy się w rozwoju, lecz zamiast tego – procesy w naszych organizmach zatrzymują się. Taka modyfikacja genowa była olbrzymim wyzwaniem, ale też niemałym problemem. To, czego nikt w Safed nie przewidział albo raczej nie przewidzieli oni skali tego, co się stanie, to że człowiek po otrzymaniu szczepionki na przestrzeni dekad biologicznie również się zmieni. W wyniku tych zmian sama szczepionka także musiała być modyfikowana i wielokrotnie tak właśnie się działo. Naturalnie, każdorazowo musiała być testowana. Czy wiedzą państwo, ile budynków składa się na sieć Safed Inc.? Na oficjalnej stronie firmy można przeczytać, że są to cztery centra badawczo-rozwojowe, sto dwie fabryki, trzydzieści pięć magazynów i szesnaście biurowców. Witryna milczy jednak na temat kilkunastu klinik, o których nasza redakcja dowiedziała się zupełnym przypadkiem. Przypadkiem nie jest natomiast to, że rozpoczęłam tę dygresję zaraz po tym, jak wspomniałem o testach. W tych obiektach trwają – nieskuteczne jak na razie – próby wyleczenia tych, którzy przyjęli zmodyfikowaną szczepionkę, w wyniku czego procesy w ich organizmach się nie zatrzymały, lecz cofnęły. i niestety, jak nietrudno się domyślić, nie ma tu mowy o jakimś wspaniałym eliksirze młodości, ponieważ to nie ciała wróciły do młodzieńczego okresu, lecz mózgi. Lecz nie to jest najgorsze. Czy dotarły do państwa informacje o wzroście odnotowywania zaburzeń i chorób takich jak stwardnienie rozsiane, choroba Picka czy leukodystrofia fibrynoidalna? Udało się połączyć kropki? Nikt nie wie, jak to jest możliwe, lecz coraz częściej trafiają się zgłoszenia o przypadkach neurodegeneracji od osób zaszczepionych wiele, wiele lat wcześniej, a dokładne badania wykazują niemal stuprocentową zgodność wyników z rezultatami przebywających w klinikach Safed Inc. testerów. 

 

 

14

 

Zszokowana Susan dopiero po chwili zorientowała się, że Judith weszła do pokoju.

– Jak wiele słyszałaś? – spytała.

– Wszystko – odpowiedziała Judith. Po chwili dodała: – przecież to zniszczy Safed Inc.

– Nie no, aż tak to nie – odparła Susan. – W końcu ile może być tych ofiar? Promil społeczeństwa? Pewnie nawet nie. Ale jedno wiem na pewno: to jest nasza szansa.

 

***

 

Kilka dni później pokój, w którym siedziały przyjaciółki, wypełnił się czerwoną poświatą i szybko zlokalizowały źródło. Na holograficznym wyświetlaczu pojawił się wielki czerwony napis: „Uwaga: komunikat dyrektora generalnego ONZ”. 

– Holo, pogłośnij – powiedziała Susan bezpośrednio do urządzenia.

Z głośników popłynął dobrze znany obu kobietom głos Jesúsa Mendeleza:

– Dotarły do nas niepokojące informacje na temat potencjalnego zagrożenia zdrowia i życia. Nasz personel zidentyfikował i zdiagnozował nie mniej niż tysiąc przypadków choroby neurodegeneracyjnej, której prawdopodobnym źródłem jest aktualna lub któraś z poprzednich generacji szczepionki zapewniającej nieśmiertelność naszemu społeczeństwu. W związku z tym apelujemy do władz państwowych o…

 

***

 

– …rozsądek i odpowiednie przepisy to obecnie absolutne priorytety. Sytuacja na całym świecie jest bardzo poważna – grzmiał Mendelez kilka miesięcy później. – Wraz z firmą Safed Inc. i specjalnie powołanym zespołem wybitnych naukowców próbujemy odnaleźć konkretną przyczynę, jak i antidotum. Niestety liczba przypadków rośnie niezwykle dynamicznie. Najpewniej w przyszłym tygodniu zdiagnozowany zostanie pacjent numer… 

 

***

 

– Słyszałaś? Mają antidotum. 

– Czyli wszystko na nic…

– Niekoniecznie, Susan. Patrz.

Judith wyciągnęła holofon w stronę przyjaciółki. Oczom Susan ukazał się nagłówek jakiegoś artykułu. Przeleciała wzrokiem. 

W artykule podsumowano, że pomimo przekonywania ze strony naukowców z Safed, nie można mieć pewności, że szczepionka jest i będzie bezpieczna. Dlatego dyrektor ONZ przyznał, że ludzie powinni mieć wybór. Oficjalnie wydano rekomendację dla przywrócenia prawa do eutanazji. 

W głowie Susan od razu zrodził się plan, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

 

 

15

 

W artykule zręcznie opisano, jak wyglądał świat. Susan zdziwiła się tym, jak daleko wybiegał autor. Podsumowywał choćby, że brak chętnych do pracy powodował paraliż podstawowych państwowych systemów. Zwiększało się społeczne rozwarstwienie. Bogaci bogacili się wciąż i nie było dla nich widać zenitu. Z biednych, bezkres dni przed nimi nie zdołał zrobić bogatych czy choćby zamożnych. Słabe jednostki nie stały się silne, tylko dlatego że mogły wykreślić z listy kilka doczesnych problemów. Pozostały słabe, a jedyne co rosło, to dystans, dzielący je od grup zajmujących wyższe pozycje w społecznej hierarchii. Kiedy ludzie nic nie muszą, to nic nie chcą. Nie chcą też, jeśli wcześniej nie chcieli. A chcieli wcześniej tylko ci, którzy mogli. I tak to się kręciło.

Doszło do momentu, który można było przewidzieć, ale chyba nikt nie zadał sobie tego trudu. W domach mieszkały wielopokoleniowe rodziny złożone z samych czterdziestolatków. Tata, dziadek, pradziadek – wszyscy byli w tym samym wieku. Dzieliło ich doświadczenie, ale nic poza tym. Gdy wszyscy są rówieśnikami, olbrzymia jest monotonia. Coraz mniej było tych, którzy wiedzieli, co oznacza starość. Mało kto chciał ich zresztą słuchać – po co mówić o czymś, czego już nie ma? Starość, tak jak naturalna śmierć stała się melodią dawno minionej przeszłości i dawno upadłego społeczeństwa. 

Masowe samobójstwa były kolejnym kłopotem. Ludzie, którzy nie mieli szczęścia znajdować się w gronie tych bogatszych i wyposażonych w sprawniejsze umysły, nie wytrzymywali, nie chcieli wiecznego cierpienia. Musieli zająć się tym sami. 

Nawet tak dynamiczny wzrost samobójstw i popularności eutanazjo-entuzjastycznych organizacji nie wystarczył jednak w obliczu masowych narodzin kolejnych pokoleń. To też więc nie do końca zadziwiające, jak szybko problemem stało się przeludnienie. Ludzie stali się jeszcze bardziej chętni do rozmnażania, a umierać nie było komu. Coraz częściej brakowało pożywienia i miejsca do życia. 

Przeludnienie dawało się we znaki także w więzieniach. Nie bez sensu rozgorzała debata na temat tego, co powinno się zrobić z tymi, którzy na sali sądowej usłyszeli „dożywocie!”. Najpierw szybko wypracowano zgodę, co do tego, że wszyscy więźniowie powinni otrzymać szczepionkę, ale jakby zupełnie pominięto inną kwestię. A rzeczywistość wyglądała tak, że brak zagrożeń z zewnątrz, takich jak wypadki samochodowe, sprawiał, że śmierć w więzieniach praktycznie nie występowała. Osadzonych kostucha miała na końcu swojej długiej listy – mogli siedzieć za kratami do końca świata, a pewnie i jeden dzień dłużej. Obok tych, którzy chcieli, by wyroki pozostały bez zmian, była grupa wnioskująca o to, by skrócić im pobyt w więzieniach. Jedni byli za pięćdziesięcioletnią odsiadką, inni za stuletnią. Głośny był jednak także głos zupełnie inny: o przywróceniu kary śmierci i objęciem nią także tych, którzy mieli spędzić za kratkami resztę swoich dni – głoszony przez Susan i organizację LIMIT, do której należała. Argumentowano, że istnieją poważne wątpliwości, czy więzień po stu latach odsiadki i spowodowanej przez to społecznej izolacji faktycznie zdoła się zresocjalizować. Czy czasem nie jest tak, że nie będzie w stanie się odnaleźć, gdy wróci już do świata wolnych ludzi? Faktem jest, że jedni i drudzy mieli swoje racje i mieli argumenty, które za nimi przemawiały. To twardy orzech do zgryzienia dla tych, którzy stanowili prawo, a najgorsze, że nie można było uchylić się od odpowiedzialności, bo problem był obecny i z każdym rokiem narastał. Ostatecznie więc musiała zapaść decyzja.

I zapadła. 

 

 

 

Epilog

 

Nie wiedział, ile ma lat. I niewiele go to obchodziło. W tym miejscu i w tych czasach nie miało to zresztą większego znaczenia. Ten dzień miał się zacząć jak każdy inny. I tak samo jak każdy inny miał się też skończyć. To tylko dalszy ciąg pogrążania się w depresji i uczuciu beznadziei. Ten dzień miał być dla osadzonego Muhammada ibn Hamada taki sam, jak dziesiątki tysięcy poprzednich. 

Miał, lecz los przygotował dla niego niespodziankę. Ustami strażnika dotarła do niego wiadomość. Przyszła śmierć. Tak bardzo jej pragnął. 

Koniec

Komentarze

Beninie, opowiadania liczące ponad osiemdziesiąt tysięcy znaków nie wchodzą do grafiku dyżurnych, więc ci nie mają obowiązku ich czytać. Tak długie opowiadania, choćby były nad wyraz interesujące i doskonale napisane, nie mogą być nominowane do piórka.

Sugeruję, abyś spróbował skrócić tekst do wymaganego limitu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dobry tekst, generalnie. W zmaganiu z tak poważnym tematem Autor stanął na wysokości zadania, uważam. Nieistotne, że lekko poprzesuwałbym akcenty, jedne wzmocniłbym kosztem drugich – istotne, że zazdroszczę Autorowi odwagi zmierzenia się z bardzo “gęstą” problematyką następstw spełnienia marzenia o nieśmiertelności i wyjścia z tego pojedynku z tarczą. Nie znaczy to, że tekst oceniam jako doskonały pod tym względem, ale na pewno jest bardzo dobry.

Beninie, doprowadź opowiadanie do limitu, pierwszy*) kliknę na bibliotekę. Piórko, jeśli Loża skrócony tekst dostrzeże, też powinno się znaleźć w zasięgu…

 

*) jeśli zdążę być pierwszym

Adamie, Bibliotekę można klikać dłuższym niż 80k, tylko do piórek się ich nie nominuje i nie są w grafiku dyżurnych

http://altronapoleone.home.blog

Beninie, zaczęłam czytać opowiadanie i po kilku zdaniach zorientowałam się, że już je znam, więc teraz zastanawiam się, czym powyższy tekst, poza tym że jest dłuższy, różni się od tego, który zamieściłeś siedem miesięcy temu, w kwietniu bieżącego roku?

https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/28329

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Adamie, dziękuję za pozytywny komentarz, cieszę się, że tekat Ci się spodobał. :) Postaram się w takim razie skrócić go o ten tysiąc znaków.

Regulatorzy – tak jak pisałem we wstępie, jest to wersja rozszerzona tamtego tekstu, a właściwie połączenie trzech (w pewnych momentach mocno przerobionych) opowiadań o Mu i Susan – taki rzeczywisty finał. :) Domyślam się, że pytanie oznacza, że zrobiłem coś nie tak? Powinienem edytować tamten tekst lub go usunąć? Będę wdzięczny za podpowiedź. :)

Pozdrawiam, b.

Beninie, może warto byłoby zaznaczyć, że opowiadanie powstało z wcześniej zamieszczonych tu tekstów. Bo zastanawiam się, czy można nazwać nowym dziełem dłuższą historię, powstałą z połączenia już publikowanych opowiadań.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Komentarz Adama mnie zachęcił do przeczytania tasiemca, ale muszę niestety na początek powiedzieć, że opowiadanie, zwłaszcza po takiej zachęcie, mnie rozczarowało.

A po prawdzie po pierwszym komentarzu Reg miałam ochotę wyrzucić wszystko, co zdążyłam napisałać w swoim, do kosza, bo ten tekst jest rzeczywiście tylko rozwinięciem o 30k znaków czegoś, co już tu kiedyś wrzuciłeś. Niemniej ponieważ tamtego nie przeczytałam i nie skomentowałam poza plusikiem za motto z Gałczyńskiego (które aż by się prosiło o lepsze rozwinięcie w opowiadaniu), a to przeczytałam i zaczęłam komentować, napiszę jednak, co sądzę o całości, złożonej, jak teraz rozumiem, z kilku już publikowanych kawałków. [Jakby co: nie wyrzucaj nic, bo wyrzucisz też komentarze, ale tu na górze koniecznie zaznacz, że to jest zlepek i daj linki do wcześniejszych tekstów].

Otóż po pierwsze, jakkolwiek nie będę się bawić w szukanie, na co poszło te 30k znaków, obawiam się, że tekstowi zaszkodziło. Edyta: rozumiem, że to z innego tekstu, połączonego z pierwszym.

Ale zacznijmy od plusa dodatniego.

Piszesz mianowicie dość sprawnie, więc wchodzi gładko, nie ma zbyt wielu zawieszeń na problemach składniowych czy interpunkcyjnych, nic takiego mocno nie wytrąca z lektury. Problem jednak pojawia się już na tym techniczno-stylistycznym poziomie: piszesz poprawnie, ale nic więcej. Narracja po pewnym czasie nuży, jest na dodatek pełna infodumpów: długich akapitów, w których coś wyjaśniasz, a czytelnik ziewa i scrolluje. Jeśli to głównie one robią te 30k znaków, to off with their heads ;)

 

Tak więc infodumpy i ekspozycje są tu jednym z głównych problemów. Spróbuj zastosować zasadę “show, don’t tell” – większość tego, co upychasz w długie informacyjne akapity da się rozmieścić w akcji, w dialogach (ale nie długich ekspozycyjnych tyradach, jak monolog dziennikarki w tym tekście!), a część wcale nie jest potrzebna.

 

Gorzej jednak, że nie przekonałeś mnie samą wizją.

I to poczynając od kwestii szczepionki, słownikowej kwestii. Szczepionka ma to do siebie, że jest nakierowana na konkretny patogen, może mieć szerokie spektrum, ale jednak względem typu pokrewnych patogenów (np. wariantów tego samego wirusa). To zresztą jest słabością szczepionek – każda nieco poważniejsza mutacja patogenu sprawia, że przestają być skuteczne i trzeba opracowywać kolejne (jest to łatwiejsze, jak już się ma ogólny sposób, ale jednak trwa). Wydawałoby się, skądinąd, że ostatnie lata nas tego aż za dobrze nauczyły ;)

A u Ciebie jest “szczepionka” panaceum. No, nie. Jakem nie przedstawicielka hard science, a jedynie osoba w domu pełnym hard science wychowana, nawet ja tego nie kupuję. To by musiała być jakaś inna metoda, działająca na poziomie genetycznym, odwracająca procesy starzenia (i nowotworzenia) komórek – jakieś mityczne nanoboty. Gdybyś poszedł w taką terminologię, to czytelnicy podobni do mnie, czyli niespecjaliści, łyknęliby bez większych oporów, bo poza wszystkim już sama ta metoda byłaby fantastyką bliskiego zasięgu, więc łatwiej byłoby w nią uwierzyć, zwłaszcza w tekście, dla którego hard science nie jest tworzywem fabularnym.

I tu dochodzimy do kolejnego problemu. Hard science nie jest tu tematem ani fabułą, w związku z czym im mniej szczegółów, tym lepiej. Bo te szczegóły są niewiarygodne. Jeśli chciałeś pisać tak naprawdę fantastykę socjologiczną, to daruj sobie technikalia metody – one są nieistotne, a wychodzą blado.

Niestety kwestia socjologiczna też nie przekonuje i to już gorzej :(

Absolutnie nie wyobrażam sobie, żeby takie odkrycie (łatwej i wysoko skutecznej metody na nieśmiertelność) zostało przyjęte w taki sposób z otwartymi rękami i hasłem “nieśmiertelność dla wszystkich”. Piszesz w pewnym momencie o gospodarce – ale to właśnie gospodarka nie wytrzymałaby jako pierwsza. Plus przeludnienie. Natychmiast pojawiłby się problem rozmnażania gatunku, bo Ziemia już pęka w szwach z powodu przeludnienia, a jeśli kolejne pokolenia miałyby niezwykle niską śmiertelność (wypadki, wojna itd.), to liczba ludzi zaczęłaby przyrastać co najmniej liniowo, jeśli nie eksponencjalnie ;) Czyli głównym problemem okazałaby się kontrola wzrostu populacji, co doprowadziłoby prawdopodobnie natychmiast do rozruchów, bo dla ogromnej liczby ludzi posiadanie potomstwa jest życiowym celem o wymiarze pozabiologicznym. W Chinach próbowano wprowadzać takie ograniczenia i nawet w tak od wieków posłusznym społeczeństwie ludzie oszukiwali w tym względzie. Owszem, być może w ramach ewolucji gatunku potrzeby macierzyńsko-tacierzyńskie zaczęłyby zanikać, ale na to potrzeba wielu pokoleń, bo z jednej strony musiałby wyewoluować układ hormonalny, a z drugiej – co też trwa długo – zwyczaje społeczno-kulturowe. I nagle lądujesz na dodatek ze społeczeństwem samych dorosłych… To jest cholernie ciekawe na fantastykę, ale u Ciebie tego nie ma.

Kolejna sprawa – religie. To jest czynnik społecznie i kulturowo bardzo ważny, a większość z tych najliczniej reprezentowanych na świecie będzie absolutnie przeciwna. Chrześcijaństwo dlatego, że opiera się na idei życia po śmierci, hinduizm dlatego, że opiera się na doskonaleniu poprzez cykle narodzin i śmierci. Dla jednych i drugich takie globalne rozwiązanie będzie nieakceptowalne. Kolejny powód do ogólnoświatowych zamieszek.

A więc niestety diagnoza społeczna też się tu sypie i to od samego początku, bo tak naprawdę wcale nie przemyślałeś konsekwencji ani samego odkrycia ani nawet – jeśli przyjąć to nierealne założenie – wprowadzenia obowiązku stosowania specyfiku. Bardzo to wszystko, co się dzieje, uproszczone.

Niewiele lepiej jest na poziomie postaci. Główna bohaterka w zasadzie się nie zmienia. Tzn. deklarujesz, że zmienia poglądy i ona też to deklaruje. Ale to są scenki wśród infodumpów, a nie pokazanie np. znużenia, ciężaru życia. Znasz “Wywiad z wampirem”? To nie jest arcydzieło, ale akurat problem nieśmiertelności i tego, że może być ciężarem, jeśli się nie zmieniasz, nie dostosowujesz, jest tam świetnie pokazany. Tylko że wampiry mają na dodatek tę przewagę nad Twoim modelem, że owszem, mogą w pewnym momencie dojść do tego, że zabraknie im żywicieli, ale z drugiej strony nie będą się mnożyć w nieskończoność, a jedynie do wyczerpania zasobów ludzkich.

 

I tak to sobie wszystko piszę i myślę, że jedynym, co się broni w tym opowiadaniu, jest wątek człowieka, który marzył o nieśmiertelności, dostał ją i uznał za przekleństwo, bo siedzi w więzieniu. Tylko że i tu logika zawodzi, bo wyroki dożywocia, które skądinąd mało gdzie już chyba istnieją [doczytałam przypadkiem, że w niektórych stanach USA], mają chyba zazwyczaj klauzulę możliwości zwolnienia przedterminowego; nawet kumulujące się ponad zasięg ludzkiego życia amerykańskie wyroki w takim społeczeństwie musiałyby być zmodyfikowane – albo można by je dosiedzieć do końca i wyjść. Nie sposób uwierzyć, że dożywocie dla Mu (nawet jeśli mogło być realnie zasądzone) nie zostałoby zmodyfikowane po kilkuset latach – poza wszystkim to już byłaby kara niehumanitarna i tu masz kolejny fajny motyw społeczny. Jak w ogóle skazywać nieśmiertelnych? Muskasz ten problem żądaniem wprowadzenia kary śmierci, ale to mało.

Ogólnie puszczasz potencjalnie fajne wątki na rzecz niepotrzebnych infodumpów i snucia się bohaterki. W dodatku całą tę socjologiczną stronę, pomijając, czy sensowną, czy nie, też wrzucasz w akapity informacyjne i tyrady bohaterów, czyli opowiadasz. A można to było pokazać w scenach między bohaterami.

Skądinąd scena ślubu, która mogła być jedną z najmocniejszych, przechodzi bez echa. A wokół niej mogłeś zbudować całą fabułę i napięcia między bohaterami.

Podróż Susan do Izraela – kompletnie niepotrzebna. Ogólnie: dynamika tekstu leży, a linearność narracji mu nie służy. W zasadzie sześć pierwszych rozdziałów to ekspozycja, niewnosząca wiele do głównej fabuły. To by się może sprawdziło w powieści, ale w opowiadaniu nuży, więc to jest pomysł albo do rozwinięcia w pełnowymiarowy tekst (ale po przemyśleniu socjologii), albo na ogromne skróty, z których zostanie tylko relacja Susan i Mu.

 

I tu pojawia się pytanie, czy skoro tak naprawdę jest to opowiadanie o Mu i Susan, którzy dostali niechcianą, jak się okazało, nieśmiertelność, to cała niewiarygodna otoczka jest konieczna? To, że oni pracowali nad nieudaną metodą i on za to poszedł do więzienia, jest w sumie rozwiązaniem na siłę, zwłaszcza że w to, że inni prowadzili podobne badania tak tajnie, że nic się nie przedostało do opinii publicznej albo kolegów po fachu – bardzo trudno uwierzyć. Nauka opiera się na publikacjach, tajne badania to mit teorii spiskowych. Da się to oczywiście napisać dobrze w thrillerze albo fantastyce, ale trzeba pójść na całość, a nie w próby wytłumaczenia realiów.

 

Technicznie jest dość poprawnie, choć, jak napisałam, nużąco, pierwszy kawałek czytałam na komórce, więc nic nie wypisałam, drugi na komputerze, ale wyłapałam tylko poważniejsze babole.

 

 

Gupta szybko spojrzał w lewo i prawo. Jest – w tłumie gapiów zauważył podenerwowanego dyrektora, do którego po raz pierwszy w życiu zwrócił się bez „panowania”, zresztą bez żadnych tytułów. Nie było na to czasu:

– Czytaj – powiedział stanowczo i podał dyrektorowi telefon.

Mu wziął go do ręki, zerknął i momentalnie pobladł. Poczuł, że uginają się pod nim nogi i wiedział już, że tego nie zatrzyma. Zaraz zemdleje, jak przed momentem Gupta.

Tu masz kliniczny przykład head-hoppingu. W tekście trzymasz się tego, że rozdzialiki są z punktu widzenia jednej postaci, a tu przeskakujesz od Gupty do Mu. Skądinąd może gdybyś nie skupił się na samej Susan, która w pewnym momencie staje się prawie jedynym punktem widzenia, tekst by zyskał. Choć cięcia i tak byłyby konieczne.

 

mów mi Mu

Przeczytaj to na głos, a potem przemyśl zmianę imienia bohatera ;)

 

Skinięciami porozumieli się z Mu i poinformowali taksówkarza, że kurs jest skończony. o chwili już mieli wchodzić do lokalu, gdy zawibrował telefon Mu.

Cały akapit o taksówce przegadany i przeładowany nieistotnymi informacjami. W powieści może by się tak dało, w opowiadaniu, zwłaszcza takim, które nie jest poetycką impresją, niedobre.

 

Był mroźny styczniowy poranek. Rozgrzewała się miodową whisky, sama już nie wie, którą szklanką.

Kto? Podmioty domyślne bywają efektowne, ale bywają też zgubne. Czytelnik niby może na logikę wymyślić, ale to jednak irytujące. Plus czemu nagle czas teraźniejszy? Aha, imiesłów “wiedząc” też nie będzie tu dobry.

Szaleńców jednak, jak widać, nie brakuje. Na szczęście będzie wśród nas o jednego mniej.

Media bywają straszne, ale to jednak mało prawdopodobna wypowiedź dziennikarza z szanującej się stacji, a z taką chyba mamy do czynienia. O zbrodniarzu wojennym – może, ale to jednak nie ta skala.

 

Nie wyróżniałabym gwiazdkami następnego “rozdzialiku” po tej scenie, bo reakcja Susan jest fabularnie z nią związana.

 

W Safed jest nasza wysłanniczka, Lisa Fox…

***

Zakręciła wodę, owinęła się ręcznikiem i wyszła spod prysznica. Mieszkała sama, więc nie zamykała drzwi do łazienki.

Naprawdę uważaj na podmioty domyślne ;) Tu robi się wrażenie, że punktem widzenia będzie ta Lisa, bo tak mocno podkreślasz to na końcu jednego rozdzialiku.

 

– Niebywałe – powiedziała dziennikarka, wchodząc w słowo naukowcowi. Stojąca z otwartymi ustami i przysłuchująca się ich rozmowie Susan Hyde szczerze jej przez to nienawidziła.

Za co właściwie jej nienawidziła?

 

Susan rzuciła się do komputera, by znaleźć więcej informacji, po drodze gubiąc ręcznik.

I gubiła go przez całą drogę? ;) Imiesłów przysłówkowy współczesny to też zdradziecka bestia

 

Mijało właśnie dziesięć lat[-,] od tragedii,

Z interpunkcją jest nieźle, ale też bardzo nie szukałam.

 

Haroon wciąż jeszcze nie wybudził się ze śpiączki

Słówko śmieć, wciąż już załatwia sprawę. Albo samo jeszcze.

 

Wiedziała już, że jego założenia były prawie takie same jak w przypadku projektu Unlimited. Tyle tylko, że im się udało. Ba, ich pacjenci byli już dawno zaszczepieni, kiedy testerzy Unlimited dopiero byli wybierani.

No, tu zwątpiłam w aspekt science w tym opowiadaniu, bo nie działa nawet na poziomie organizacji nauki.

 

Choć przed pójściem pod prysznic oczy jej się kleiły, to teraz nie czuła zmęczenia. Dominowało w niej uczucie ekscytacji połączonej z frustracją i niedowierzaniem. 

Niedobre to “dominowało w niej uczucie”.

 

przeglądała kolejne artykuły, ale zdawały się one już tylko kalkami poprzednich. Cóż, tak to już jest w Internecie. Będę musiała z nimi pogadać,

Pogadać z artykułami?

 

Sprawdziła dane kontaktowe na oficjalnej stronie i sięgnęła po telefon, aby wykręcić odnaleziony numer.

Zieeew, niepotrzebne informacje. Może do powieści, którą chciałbyś nasycić szczegółami (ale też należy uważać na to, które są ważne, a które nie). Już pomijając to, że raczej nie miała archaicznego stacjonarnego z tarczą ;)

Po odblokowaniu urządzenia szybko jednak zorientowała się, że jest czwarta nad ranem – nikt teraz nie odbierze. Zresztą, stwierdziła, i tak nikt by mi niczego nie powiedział przez telefon. Postanowiła, że poleci do Safed. Sprawdziła loty i z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że podróż potrwa jedynie cztery godziny. Co więcej, są jeszcze bilety na dzisiejszy kurs, ale ma mało czasu. Czym prędzej zamówiła więc bilet, a następnie taksówkę, po czym ubrała się i wyszła z mieszkania.

Gdy samochód podjechał pod bramę, szybko otworzyła drzwi i wskoczyła do środka.

– Na lotnisko!

Też przegadana scena co najwyżej powieściowa, ale też byłaby nudna, bo te informacje nic nam tak naprawdę nie mówią o bohaterce ani o sytuacji. Gdyby w związku z pośpiechem zrobiła coś nietypowego, byłoby o czym pisać. Na zasadzie człowiek ugryzł psa.

 

Dalej scena z udawaniem dziennikarki – fatalna. Prawdę mówiąc, zupełnie niepotrzebnie i chyba niezamierzenie pokazuje bohaterkę jako idiotkę ;) Następny rozdzialik – okej w powieści, tu niepotrzebnie rozwleka.

 

Zdjęła obuwie

Raczej po prostu buty, obuwie to ogólna nazwa towarowa.

hotelowy pokój, który stał się jej areną rozmyślań. Areną, na której niestety poniosła sromotną klęskę. 

Nie mam pojęcia, co tu chciałeś powiedzieć. Że poległa w konfrontacji z własnymi myślami?

Gdyby stało się inaczej, dowiedziałaby się, że naukowcy z wydziału medycznego Uniwersytetu Bar–Ilana w gruncie rzeczy podeszli do tematu bardzo podobnie do zespołu stojącego za projektem Unlimited.

To, co dalej, to infodump.

 

Rzecz jest w tym, że ta pańska utopia, jakkolwiek pięknie by nie brzmiała, to wymaga czasu. Zanim to się stanie, to ci ludzie wymrą. Ale my możemy im ten czas zaoferować, panie Novak.

Pierwsze zdanie ogólnie do remontu. Zaoferować tu nie bardzo pasuje. Podarować?

Uważam, że obowiązkowe szczepienie powinno dotyczyć osób w okolicach czterdziestego lub pięćdziesiątego roku życia: odpowiednio już ukształtowanych. Równocześnie optuję za zakazem szczepienia dla osób młodszych niż rzeczony czterdziesty rok życia. Dysputa dotyczy tak naprawdę tego, jakiego społeczeństwa chcemy i ja osobiście życzyłbym sobie świata ludzi dojrzałych.

A właściwie co to “szczepienie” (nie akceptuję tego określenia, stąd cudzysłów) robi z mózgiem, skoro ma być podawane dorosłym? Hamuje jego rozwój? Ale to by oznaczało, że ludzie zatrzymują się na etapie neuronalnym z momentu podania specyfiku i nie tworzą się nowe połączenia, czyli ludzie nie myślą itd.

Społeczeństwo podzieliło się na dwie grupy. Jedną stanowią nieszczęśnicy, marzący jedynie o śmierci. Drugą – przywódcy, którzy za wszelką cenę nie chcą im jej dać. Zakazali eutanazji, a w przypadku samobójstw konsekwencjami obarczano najbliższych z kręgu denatów. To skutecznie ogranicza liczbę tych ostatnich.

Nie kupuję tego, że przywódcy tak łatwo rozdają wszystkim nieśmiertelność. Chyba że chcieli wygrać wybory ;) Plus nie wiem, czy w jakimkolwiek choćby w miarę cywilizowanym prawie przeszłoby to z obciążaniem bliskich. Plus wątpię, żeby to zmniejszyło liczbę denatów, bo człowiek, który bardzo chce się zabić, nie myśli o innych ani o niczym w ogóle racjonalnie.

Jakiś huk obudził Susan.

“Jakiś” to kolejne słowo śmieć, które warto eliminować. Huk za oknem obudził Susan, niezidentyfikowany huk – masz mnóstwo możliwości.

 

Rozdział 13 – totalny brak określenia punktu widzenia, irytuje, choć domyślamy się, że to Susan.

 

Proponuję panu opuścić nieco brodę i wrócić na ziemię.

Co to znaczy “opuścić brodę”? Usiłowałam wyguglać zarówno to sformułowanie po polsku, jak i domyślne “lower the chin” po angielsku, ale nie wychodzi mi żaden utarty związek frazeologiczny.

 

Chciałabym państwu przedstawić turritopsis dohrnii.

Zaraz, oni dopiero po tych kilkuset latach ujawniają szczegóły badań? Absolutnie niemożliwe.

Skądinąd cała wypowiedź Lisy to gigantyczny infodump.

 

15 – ogromny infodump

 

Epilog najlepszy z całego tekstu.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, bo jeszcze się nie poznaliśmy. :-)

Opowiadanie mi się podoba, nawet bardzo! Rozważasz pewną możliwość i jej konsekwencje oraz oblekasz w warstwę fabularną. Sam schemat postępowania poznaliśmy przy pandemii czy innych rozważanych sprawach, akuratnie wyostrzasz stanowiska i choć można z tym dyskutować fajnie obrazują dylematy. Niektórzy czytelnicy pewnie życzyliby sobie wincyj fabuły, dialogów, lecz – dla mnie – opko jest dobrze rozplanowane, ma silną konstrukcję i wciąga. Jest jednocześnie aktualne i odległe, choć nie tak bardzo, jak niektórzy chcieliby sądzić. 

 

Warsztatowo jest dobrze, za wyjątkiem lekkiego nadmiaru "to", czyli totowania. Po drodze wypisałam też jeden drobiazg:

,No cóż, to by chyba było na tyle, powiedziała sama do siebie Susan.

Ciekawostki-jezykowe/TO_BY_BYLO_NA_TYLE

 

Jasne warto byłoby jeszcze opko pocyzelować, zastanowić się nad tym, co waży bardziej, mniej, musi zostać, lecz i w obecnym kształcie tekst jest dla mnie zdecydowanie piórkowy! ;-) Pytanie, czy chcesz powalczyć? Bibliotekę kliknę "bez nikakoj", lecz… znalazłam się w miejscu, w którym czają się złowrogie regulaminowe “ale". Te "ale” nie są złe, ponieważ warto poruszać się w pewnych ramach, zasadach, jednakże wszystkiego nie da się zadekretować. 

W jakim punkcie jestem:

*Niecały tysiąc znaków ponad 80 kilo raczej łatwo da się usunąć. :-)

*Druga sprawa jest trudniejsza, ponieważ stanowi rodzaj dylematu, przynajmniej dla lożanki, którą jestem do końca grudnia '22r. Na czym on polega? W skrócie – co z opowiadaniami poprawianymi zamieszczonymi na stronie? Z jednej strony idea forum polega na tym, że jest miejscem do uczenia się i poprawianie jest dobrze widziane, lecz co, jeśli Autor publikuje nową iterację starszych tekstów, która jest naprawdę lepsza? Dobra, spełniająca kryteria, nie czytałam wcześniejszej/ych wersji i mam tylko kontakt z obecną. Mam zniwelować włożoną pracę, która wydała plon czy preferować nowości? Jestem w klinczu. 

Generalnie zawsze stoję niewzruszenie za poprawianiem, udoskonalaniem, przybliżeniami, bo tak działa i życie, i nauka, natomiast, gdy próbuję oblec tę myśl w forumową regułę odnośnie piórek, wydaje mi się, że polegnie, tzn. nie potrafię tego zrobić tak, aby mogła stać się uniwersalną. Hmm, może jest to niemożliwe? Nie wiem.

 

Konkluzja: jeśli zetniesz poniżej 80k – nominuję, choć niczego to nie gwarantuje, jest nas wybieralna dziewiątka w corocznych wyborach! Dobij do wymaganej liczby komentarzy, bibliotekuj, nominuj, głosuj na Lożę i poczytaj czasami innych. Wiem – czas nas miarkuje. Grupa, społeczność zawsze wymaga czasu, choć można inaczej. Piszę teraz okrutnie i zdaję sobie z tego sprawę. Widzisz człowiek jest istotą ze wszech miar społeczną. To, co postuluję jest zgoła nierealne, chociaż konieczne w wersji życia. Muszę poważnie rozważyć zmianę cytatu w swoim profilu.  Że poruszanie się w wśród ludzi i swojej przyszłości jest trudne – tak. Niezmiernie trudne. Każdy z nas wybiera swoją drogę, ma swoje środowiska, pracę, życie rodzinne i krąg znajomych. 

 

Opko interesujące! Drukowalne, jeśli to ma znaczenie. SF – zdecydowanie. 

 

pzd srd :-)

a

 

PS. Przeczytałam komentarze. Czy masz dużo infodumpów – nie wiem. Dla mnie nimi nie są. Można byłoby je trochę skastrować, ale z uważnością, ponieważ uznaję je za rodzaj stylu prowadzenia opowieści.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Miło mi, że mój komentarz zwiększył Twoje zainteresowanie tekstem, drakaino. Mniej miło się czuję, pomyślawszy, co o mojej opinii myślisz po przeczytaniu opowiadania – obszerny Twój komentarz sugeruje to jednoznacznie. Zgoda, przyznaję, odnotowałem jedynie fakty poruszenia w tekście szeregu problemów, pomijając “zbliżenia” na owe problemy, i to niejako redukuje wartość mojego zdania o tekście. Rzecz w tym, że wyczuwa się, widzi się, iż nie pisał tego zawodowiec z odpowiednio długim stażem, risercz też nie za głęboki – więc napisałem, jak napisałem, otwarcie chcąc Autora zachęcić do popracowania nad poprawkami.

Hej, Adamie :)

Imho tu jest potencjał na kameralną opowieść o konkretnych ludziach, bez tej całej otoczki naukowo-socjologicznej. No i, jak napisałam, wampiry się w takich sytuacjach społecznie lepiej sprawdzają ;) Najbardziej zabrakło mi tu psychologii postaci, zmian w ich psychice, choć i realnych zmian świata. To udało się Rice znakomicie, a w filmie chyba jeszcze lepiej, w czym po części zasługa najlepszej chyba w całej karierze roli Toma Cruise’a.

http://altronapoleone.home.blog

Regulatorzy – dzięki, dodałem konkretniejszą informację we wstępie.

 

Drakaino, przykro mi, że tekst Cię rozczarował i tym bardziej jestem wdzięczny, że doczytałaś do końca. Dziękuję za masę wskazówek – część po prostu wdrożyłem, do reszty chciałbym się odnieść:

To fakt, że fabuła może być tu naiwna, mam jeszcze sporo do nauczenia się w tej kwestii. Co się jednak tyczy samych założeń, to wydaje mi się, że w sf piękne jest to, że każdy może dojść do innych wniosków i opierając się na nich, przedstawić inną wizję przyszłości. Jak będzie naprawdę – nie wie nikt. Przyjmuję Twoje spostrzeżenia, mają ręce i nogi. Przede wszystkim cieszę się, że udało się wywołać dyskusję. :)

Aha, a Scena z udawaniem dziennikarki miała na celu ukazanie stanu Susan (że była w takim szoku i była tak zdeterminowana, że zrobiła głupstwo). Nie lubię opowiadań, w których bohaterom zawsze wszystko wychodzi i tylko obserwujemy kolejne sukcesy. ;)

Jeszcze raz dzięki!

 

Asylum, hej :) 

Bardzo się cieszę, że podobało Ci się to opowiadanie i że uznałaś je za wciągające. Mam nadzieję, że jeszcze się przeczytamy. ;)

Dziękuję też za wskazówkę z "to by było na tyle"!

 

Informacyjnie – dodałem linki do poprzednich opowiadań we wstępie i skróciłem tekst do <80 tysięcy znaków. 

 

Dziękuję wszystkim za komentarze

pozdrawiam, b.

Niestety, beninie, jednak nie będę mogła nominować tego konkretnego opowiadania, ponieważ tym samym stworzyłabym precedens pozwalający publikować ponownie starsze teksty (po rozbudowaniu i wprowadzeniu do nich zmian) w oczekiwaniu na ewentualne piórko. 

Przepraszam Ciebie za zamieszanie spowodowane moim wcześniejszym wpisem.

 

Dzisiaj, widząc że zmniejszyłeś liczbę znaków do oczekiwanej poniżej 80k, przeczytałam opowiadanie po raz drugi i dalej uważam je za interesujące. Mogę jedynie napisać, co mi się zwłaszcza podobało i utrzymywało uwagę w trakcie czytania:

*rozważenie problemu, gdyż to on był bohaterem tego tekstu, a losy postaci jedynie dodatkowo pomagały go zilustrować,

*przyjęty sposób narracji, tak odmiennej od najczęściej występującej w wielu współczesnych opowiadaniach i powieściach, niemniej wciągającej, 

*żywość przywoływanych argumentów za i przeciw, duża ich trafność oraz zmysł obserwacji.

 

Czekam na kolejne Twoje opowiadanie. :-) A poza tym, wspomnę jeszcze – zwróć uwagę na używanie słowa „to”. Niekiedy może dałoby się obronić jego nadmiar, szczególnie w wypowiedziach, lecz nie zawsze. ;-)

 

Pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jasne, rozumiem, dziękuję za chęć i za ten komentarz! Niezmiennie cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba i mam nadzieję, że kolejne także Cię nie zawiedzie (postaram się w nim mniej totować). Dzięki i wszystkiego dobrego :)

Hej, wrócę do kwestii udawania dziennikarki, ale że z komórki, to bez cytatu z komentarza, może to potem wyedytuję. Ja też nie lubię, jak bohaterom wszystko się udaje, ale tu imho przesadziłeś z poziomem naiwności bohaterki w sytuacji stresu, a na dodatek chciałeś coś pokazać, ale nie pokazałeś. Sens i zamysł tej sceny pozostał w Twojej głowie :(

http://altronapoleone.home.blog

Bardzo dobry tekst. Na początku wyglądał trochę jak prequel do Kosiarzy Shutermana, ale im dalej ty, lepiej; widać, że przemyślany. 

 

Ludzie często zapominają, że każda zmiana może wywołać lawinę kolejnych; że nie zawsze wystarczy myślenie życzeniowe, a pokonanie jednego problemu może wygenerować tsunami kolejnych, których nikt się nawet nie spodziewał. Mises sformułował koncepcję spirali interwencjonizmu, chociaż tekst nie dotyka konkretnie tego, o czym pisał, to można ją i do tego odnieść – jedna interwencja tworzy kolejne problemy, z których każda wymaga kolejnych interwencji, a te tworzą kolejne problemy… i tak dalej. 

 

I tutaj autorze poradziłeś sobie z przypomnieniem ludziom, że nie wystarczy pokonać śmierci; tak, zmniejszy to cierpienie w miejscu A, ale może zwiększyć w miejscu B; brak fizjologicznego przymusu pracy może doprowadzić do zapaści; inną kwestią czy szczepionka chroniła też przed śmiercią głodową, bo chyba nie… ale ogólny zamysł zrozumiałem. Powstrzymałeś się też od moralizatorstwa, nie stawałeś po żadnej ze stron, ale raczej starałeś się czytelnika prowadzić, jak po sznurku, od efektu, do efektu i zmusić do jakichś refleksji. I do tego każdy wielki ekspert wie lepiej, co jest dla innych dobre – co również przedstawiłeś.

 

Mi się podobało. Ewentualne mankamenty nie zaburzają mi odbioru całości.

Hmmm. Co najmniej jedno ze składowych opowiadań już czytałam.

Babska logika rządzi!

Długo czekało w kolejce na przeczytanie z powodu długości. Znalazłem wreszcie czas. Nie wesołe. Skłania do myślenia i dobrze, bo potrzeba takich. Pisz.

Nowa Fantastyka