- Opowiadanie: benin - To ten jeden dzień, gdy Kostucha ma dobre karty

To ten jeden dzień, gdy Kostucha ma dobre karty

Po krót­kiej prze­rwie za­pra­szam do lek­tu­ry mo­je­go no­we­go opo­wia­da­nia, bę­dą­ce­go za­ra­zem ostat­nią hi­sto­rią w świe­cie Safed Inc. i Susan Hyde. Za­chę­cam do wcze­śniej­sze­go za­po­zna­nia się z po­przed­ni­mi dwie­ma (Do końca świa­ta (...i jeden dzień dłu­żej) oraz Jesz­cze jeden dzień w raju) – ich zna­jo­mość może po­pra­wić od­biór, choć też nie jest ko­niecz­na do zro­zu­mie­nia tego tek­stu. Oczy­wi­ście kla­sycz­nie za­pra­szam do kry­ty­ko­wa­nia i owoc­nej dys­ku­sji w ko­men­ta­rzach. :) 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

To ten jeden dzień, gdy Kostucha ma dobre karty

 

„Z całą pew­no­ścią le­piej żyć w gnie­wie

niż w świe­cie skła­da­ją­cym się wy­łącz­nie z sza­ro­ści”

Ste­phen King

 

 

Część I

 

Pewne rze­czy nigdy się nie zmie­nia­ją – tak jak to, że se­kre­tar­ki w wiel­kich kor­po­ra­cjach zdają się przy­cho­dzić do pracy za karę, a dy­rek­to­rzy tych­że przed­się­biorstw trak­tu­ją jak po­wie­trze każ­de­go go­ścia, z któ­rym nie ma mowy o ubi­ciu in­te­re­su.

Spo­dzie­wa­ła się, że tak bę­dzie, lecz mimo to iry­ta­cja za­czy­na­ła brać górę. Nic dziw­ne­go – cze­ka­nie prze­dłu­ża­ło się w nie­skoń­czo­ność, a na­praw­dę wo­la­ła­by mieć to już za sobą. Gdy tak z nudów roz­glą­da­ła się po ko­ry­ta­rzu, jej uwagę przy­kuł za­wie­szo­ny na ścia­nie znak, wiel­ki­mi czer­wo­ny­mi li­te­ra­mi oznaj­mia­ją­cy, że w bu­dyn­ku obo­wią­zu­je ZAKAZ PA­LE­NIA. Do­szła do wnio­sku, że pra­cow­ni­cy wzię­li go sobie chyba za bar­dzo do serca, bo też czego jak czego, ale nie by­ła­by w sta­nie za­rzu­cić im pa­le­nia… się do pracy. Ta myśl nieco ją roz­luź­ni­ła – w ide­al­nym mo­men­cie, bo wła­śnie usły­sza­ła, że…

– Pan Singh za­pra­sza do sie­bie.

Naj­wyż­szy czas – po­my­śla­ła. 

Pro­wa­dzą­ce do ga­bi­ne­tu drzwi się roz­su­nę­ły, a za nimi po­ja­wił się on. Ra­vish Singh oka­zał się wy­so­kim i cał­kiem przy­stoj­nym, choć też nieco otyłym bru­ne­tem. Spra­wiał przez to wra­że­nie po­tęż­ne­go – wy­gląd do­sko­na­le pa­so­wał więc do po­zy­cji. Pro­stym ge­stem wska­zał krze­sło i za­chę­cił, by usia­dła, a gdy to zro­bi­ła, sam też zajął swoje.

– Gdy idziesz się mo­dlić o deszcz, weź ze sobą pa­ra­sol – po­wie­dział.

– Słu­cham?

– W moim kraju zwy­kło się tak mówić. Ozna­cza to, że…

– Wiem, co to zna­czy. Nie wiem tylko, co chce pan przez to po­wie­dzieć.

– Chcę po pro­stu spy­tać, czy zdaje sobie pani spra­wę z kon­se­kwen­cji, jakie może nieść ze sobą to, o co pani wal­czy.

– Ow­szem – od­par­ła. – Przy­nie­sie wy­cze­ki­wa­ną ulgę wielu oso­bom, które zu­peł­nie stra­ci­ły już chęć do życia. Czy wy­cho­dzi pan w ogóle cza­sem z wła­snej sfery i bywa wśród zwy­kłych ludzi? Czy widzi ich twa­rze po­zba­wio­ne ko­lo­rów i oczy, które wcale już nie chcą pa­trzeć?

– A pani uważa się za zba­wi­ciel­kę, tak? Tylko dla­cze­go nie do­strze­ga pani tego, że uwal­nia­jąc ich od pro­ble­mów, jesz­cze więk­szy pro­blem spro­wa­dzi na tych, któ­rzy po­zo­sta­ną? I przede wszyst­kim, czy jest pani go­to­wa wziąć za to wszyst­ko od­po­wie­dzial­ność?

– Rzecz w tym, panie Singh, że nie bar­dzo mamy wybór – od­po­wie­dzia­ła. – Ow­szem, mo­że­my nie robić nic, ale…

– Czyli ro­zu­mie pani – po­wie­dział, nie dając jej do­koń­czyć – że skut­ki de­po­pu­la­cyj­ne mogą do­rów­nać naj­więk­szym w hi­sto­rii ka­ta­stro­fom na­tu­ral­nym i naj­krwaw­szym kon­flik­tom zbroj­nym?

– Tak – od­po­wie­dzia­ła po chwi­li. – Liczę się z tym, że wiele osób rze­czy­wi­ście sko­rzy­sta z szan­sy, która sta­nie przed nimi otwo­rem.

– Mi­lio­ny.

– Tak, pew­nie mi­lio­ny. Dzie­siąt­ki, setki mi­lio­nów.

– I nie rusza to pani?

– Oczy­wi­ście, że rusza. Jed­nak nie bar­dziej niż cier­pie­nie, które widzą na co dzień. Pan zdaje się żyć w bańce i zu­peł­nie nie do­strze­gać tego, co dla nich ozna­cza nie­śmier­tel­ność. A czego się nie ro­zu­mie, to się po­dzi­wia. Czy nie tak też mówi się w pań­skim kraju? Dla pana to speł­nie­nie ma­rzeń, dla nich zaś kosz­mar. Kosz­mar, w który sami ich wpa­ko­wa­li­ście i z któ­re­go nie po­zwa­la­cie im się obu­dzić.

– Jasne. Tylko, że tu nie cho­dzi tylko o ludzi, któ­rzy do­ko­na­ją eu­ta­na­zji. Tu cho­dzi przede wszyst­kim o tych, któ­rzy tego nie zro­bią.

– Czego się pan oba­wia?

– Ni­cze­go. Ja sobie po­ra­dzę. Wiem po pro­stu, że żadna go­spo­dar­ka tego nie udźwi­gnie. Je­dy­ny cel, jaki uda się pani osią­gnąć, to spra­wie­nie, że życie tych, któ­rzy mają się co naj­mniej jako tako, za­mie­ni się w tra­ge­dię. Czy po to uwol­ni­li­śmy ludzi od śmier­ci, by teraz o niej ma­rzy­li?

– Pro­po­nu­ję panu opu­ścić nieco brodę i wró­cić na zie­mię. Nie wiem, pod jakim ka­mie­niem spę­dził pan ostat­nie de­ka­dy, ale do­kład­nie tak dziś wy­glą­da świat. Tak wy­glą­da spo­łe­czeń­stwo.

 

***

 

Choć od roz­mo­wy z dy­rek­to­rem Safed Inc. mi­nę­ło już kilka dni, Susan Hyde nadal nie mogła dojść do sie­bie. Nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć jak można go­spo­dar­kę sta­wiać ponad czło­wie­ka. Nie da­wa­ło jej to spo­ko­ju, choć niby do­sko­na­le wie­dzia­ła, jak dzia­ła­ją kor­po­ra­cje, wszak sta­wia kroki na tym łez pa­do­le dłu­żej niż kie­dy­kol­wiek po­my­śla­ła­by, że jest to w ogóle moż­li­we. Dłu­żej niż nie­mal wszy­scy, z któ­ry­mi dzie­li­ła miej­sce do życia. Na­le­ża­ła do pierw­sze­go po­ko­le­nia, które mogło sko­rzy­stać ze szcze­pion­ki da­ją­cej nie­śmier­tel­ność. Dziś wy­róż­nia­ła się w spo­łe­czeń­stwie, będąc jedną z nie­licz­nych osób po czter­dzie­st­ce – wiele lat temu uzna­no, że to w tym wieku na­le­ży za­trzy­mać bio­lo­gicz­ne pro­ce­sy i re­pre­zen­tan­ci wszyst­kich ko­lej­nych po­ko­leń sta­wa­li wła­śnie w tym punk­cie roz­wo­ju.

W wieku czter­dzie­stu lat za­trzy­my­wał się czas, a wła­ści­wie prze­cho­dził w inny tryb: tryb nie­skoń­czo­no­ści. Co zaś się ma świa­ta jako ta­kie­go, czas na Ziemi może i pły­nął, lecz nie miało to więk­sze­go zna­cze­nia. Ze­gar­mistrz świa­ta mógł­by pójść na urlop i nikt by się nawet nie spo­strzegł. Lecz nawet po­mi­mo tego wciąż byli tacy, co go­ni­li, go­ni­li wciąż i wciąż. Ra­vish Singh ide­al­nie pa­so­wał jej do tego opisu. Stał na czele firmy, która miała w swo­jej ofer­cie za­le­d­wie jeden pro­dukt. Ale to był TEN pro­dukt. 

Nie chcesz zo­ba­czyć, jak nad twym cia­łem chi­rurg od­bie­ra od sio­stry skal­pel trzę­są­cą się ręką. Ani zie­wa­ją­ce­go kie­row­cy au­to­ka­ru, pę­dzą­ce­go au­to­stra­dą i wio­zą­ce­go cię wraz żoną na wy­ma­rzo­ne wcza­sy. Ani ste­war­de­sy, która po wyj­ściu z ka­bi­ny pi­lo­ta w po­śpie­chu robi znak krzy­ża i znika za ko­ta­rą. Nie – chcesz wie­rzyć, że ci, w któ­rych ręce od­da­jesz swe życie, wła­ści­wie się o nie za­trosz­czą. Singh przy­po­mi­nał jej tego chi­rur­ga, tego kie­row­cę i tę ste­war­de­sę. Gdy tak na wpół za­ła­ma­na, a na wpół roz­draż­nio­na po raz czort jeden wie który po­ko­ny­wa­ła drogę od drzwi wej­ścio­wych do sy­pial­ni i z po­wro­tem, do miesz­ka­nia wpa­ro­wa­ła Lisa Fox. Na jej twa­rzy ma­lo­wał się sze­ro­ki uśmiech. 

– Nie uwie­rzysz z kim za­ła­twi­łam ci spo­tka­nie – po­wie­dzia­ła w emo­cjach, za­po­mi­na­jąc nawet o przy­wi­ta­niu i ner­wo­wo po­cie­ra­jąc ręce.

– No dawaj – od­po­wie­dzia­ła Susan, nie mając naj­mniej­szej ocho­ty na ko­lej­ną po­tycz­kę słow­ną z ja­kimś go­ściem po­kro­ju Sin­gha.

– Tylko usiądź! Póki mo­żesz to zro­bić świa­do­mie.

– Dobra, dobra. Z kim? – spy­ta­ła.

– Z Men­de­le­zem!

Susan za­krztu­si­ła się. Czy do­brze usły­sza­ła? 

– Z tym Men­de­le­zem? – za­py­ta­ła po chwi­li.

– No a z któ­rym? Pan dy­rek­tor chce się spo­tkać już w so­bo­tę, więc bukuj bilet do Ge­ne­wy, złot­ko.

Myśl o spo­tka­niu z dy­rek­to­rem ge­ne­ral­nym WHO rów­no­cze­śnie ją spa­ra­li­żo­wa­ła i wzbu­dzi­ła en­tu­zjazm. Pró­bo­wa­ła ze­brać myśli i po­wie­dzieć coś lo­gicz­ne­go, ale zdo­ła­ła wy­du­sić z sie­bie tylko:

– Wow.

 

***

 

Gdy kilka dni póź­niej sie­dzia­ła w sa­mo­lo­cie, wyj­rza­ła przez okno na roz­kła­da­ją­ce się szcząt­ki mia­sta. De­bi­le – po­my­śla­ła. Zrzu­ca­ją bomby, choć na dole wszyst­ko jest już znisz­czo­ne. Ale walą nimi, bo chcą zdo­być ko­lej­ny ka­wa­łek ziemi. Tylko po co im tak znisz­czo­ne te­re­ny? Chyba dla sa­me­go faktu po­sia­da­nia. No ale w tym świe­cie nie trze­ba się już za­sta­na­wiać czy mieć, czy być. Być nie ma tu końca, więc nie po­zo­sta­ło nic in­ne­go, jak tylko wal­czyć o to, by mieć. Mieć jak naj­wię­cej, nawet jeśli nie przed­sta­wia to żad­nej war­to­ści.

Nie opusz­cza­ły jej też myśli o Mu. Wspo­mi­na­ła walkę, któ­rej był nie­mym ob­ser­wa­to­rem – o przy­wró­ce­nie kary śmier­ci. Teraz zaś trwa­ła ba­ta­lia o przy­wró­ce­nie prawa do śmier­ci. Śmierć dawno już bo­wiem nie była wy­ro­kiem, lecz ra­czej przy­wi­le­jem. Zmia­na, któ­rej Singh zda­wał się nie ro­zu­mieć. Miała na­dzie­ję, że w przy­pad­ku Men­de­le­za było ina­czej.

Na miej­scu cze­ka­ła ją nie­mi­ła nie­spo­dzian­ka. Po­mi­mo obiet­nic re­cep­cjo­ni­sty dy­rek­tor WHO wcale nie za­pro­sił jej do swo­je­go ga­bi­ne­tu za mi­nut­kę. Ani nawet dwie. Spoj­rza­ła na zegar i prze­ko­na­ła się, że czeka już co naj­mniej czter­dzie­ści minut.

– Prze­pra­szam, do­tar­łem naj­szyb­ciej jak mo­głem – po­wie­dział Jesús Men­de­lez, za­pra­sza­jąc Susan do środ­ka.

Taa, naj­szyb­ciej – po­my­śla­ła. Chyba cię Moj­żesz pro­wa­dził. 

Po­wie­dzia­ła jed­nak tylko:

– Ro­zu­miem. Dzię­ku­ję bar­dzo za to spo­tka­nie.

Gdy teraz, czte­ry dni póź­niej, wspo­mi­na­ła tę sy­tu­ację, dzię­ko­wa­ła sobie w duchu za to, że po­wstrzy­ma­ła się od tam­tej wy­po­wie­dzi. Osta­tecz­nie spo­tka­nie prze­bie­gło w bar­dzo przy­ja­znych oko­licz­no­ściach. Zna­leź­li wspól­ny język i stało się jasne, że łączą ich też po­glą­dy. Nie­ste­ty to za mało – dy­rek­tor przy­znał, że ma zwią­za­ne ręce.

 

***

 

Sie­dział w swoim po­ko­ju, bła­ga­ją­cym, by ktoś po­otwie­rał okna. Pa­no­wał pół­mrok, da­le­ki jed­nak od kli­ma­tycz­ne­go. Sie­dział i roz­my­ślał – ostat­nio tylko sie­dział i roz­my­ślał. Nie go­dził się na to wszyst­ko. Nie tak miał wy­glą­dać świat, nie tak miało być. Teraz coraz czę­ściej czuł, że ro­zu­mie. Zda­wa­ło mu się, że wresz­cie wi­dział po­wo­dy. Do­tar­ło do niego, jak głu­pie i bez­myśl­ne były de­cy­zje, które pod­jął lub po­zwo­lił, by zo­sta­ły pod­ję­te. Po­czuł, że chce… Nie – że musi to po­wstrzy­mać. Nie wie­dział tylko jak. Czuł się bez­sil­ny. Krę­cił się po domu, cho­dził tam i z po­wro­tem. Sia­dał, brał książ­kę w ręce, by po chwi­li ją odło­żyć, zda­jąc sobie spra­wę, że nie ma po­ję­cia, co przed chwi­lą prze­czy­tał. To znów włą­czał ho­lo­gra­ficz­ny wy­świe­tlacz, który też jed­nak nie miał mu do za­ofe­ro­wa­nia ni­cze­go, co po­zwo­li­ło­by odło­żyć myśli na półkę – jak tę książ­kę – i zająć się czymś, czym­kol­wiek. Pro­gra­ma­tor wy­brał dla niego wia­do­mo­ści, już miał je wy­łą­czyć, gdy coś przy­ku­ło jego uwagę. 

 

***

 

– Wy­ni­ki son­da­żu nie po­zo­sta­wia­ją złu­dzeń – grzmiał męski, ba­so­wy głos wprost z ho­lo­gra­ficz­ne­go wy­świe­tla­cza, w który wpa­try­wa­ła się Susan. – Sie­dem­dzie­siąt sześć pro­cent re­spon­den­tów oznaj­mi­ło, że sta­now­czo sprze­ci­wia się prawu do eu­ta­na­zji. Ko­lej­ne trzy­na­ście pro­cent od­po­wie­dzia­ło „ra­czej nie” na py­ta­nie o to, czy na­le­ży wpro­wa­dzić tego typu prze­pi­sy. Je­dy­nie co dzie­wią­ty ba­da­ny przy­znał, że jest za po­wszech­nym pra­wem umoż­li­wia­ją­cym bez­kar­ne ode­bra­nie sobie naj­więk­sze­go daru, jakim jest życie. Nomen omen sa­mo­bój­stwem by­ło­by więc dla któ­re­go­kol­wiek rządu po­par­cie dla żądań or­ga­ni­za­cji pro-cho­ice po­kro­ju LIMIT. Na nasze py­ta­nia w tym te­ma­cie…

Susan wy­łą­czy­ła wy­świe­tlacz. Miała ser­decz­nie dość. 

 

***

 

Ko­ja­rzył ją z daw­nych cza­sów. Pra­co­wa­ła kie­dyś dla me­diów. Lubił ją – na tyle, na ile można lubić kogoś, kogo na dobrą spra­wę zna się tylko z te­le­wi­zji. ŚMIERĆ – grzmiał wiel­ki nie­bie­ski napis na jej ko­szul­ce, a po­ni­żej, nieco mniej­szy­mi li­te­ra­mi do­da­no, że jest ona PRA­WEM KAŻ­DE­GO CZŁO­WIE­KA. Nie mógł się z nią bar­dziej zga­dzać. No wła­śnie – po­my­ślał. A gdyby tak… 

 

***

 

– Nie wie­rzę w to – po­wie­dzia­ła do Lisy, która we­szła do po­ko­ju chwi­lę przed tym, jak Susan wy­łą­czy­ła wy­świe­tlacz.

– I słusz­nie. Po­patrz tylko – przy­su­nę­ła ho­lo­fon i po­ka­za­ła wia­do­mość.

– Kto to wy­słał?

– Nie mam po­ję­cia. Ale jeśli jest tak, jak mówi, to…

– Tylko jak mamy się tego do­wie­dzieć?

– Zo­staw to mnie – od­par­ła i po­grą­ży­ła się w my­ślach. Czuła, że ma plan. I to wcale nie taki naj­gor­szy.

W cza­sach sprzed cu­dow­nej szcze­pion­ki, ale i wiele dłu­gich lat po jej wpro­wa­dze­niu Lisa pa­ra­ła się dzien­ni­kar­skim fa­chem. To ona jako pierw­sza prze­ka­za­ła świa­tu wspa­nia­łą wieść wprost od na­ukow­ców z Uni­wer­sy­te­tu w Safed. Przez lata też brała czyn­ny udział w akcji pro­mu­ją­cej szcze­pie­nia. Do­pie­ro nie­daw­no zmie­ni­ła zda­nie, a że za­wsze sta­ra­ła się robić wszyst­ko na sto pro­cent, bły­ska­wicz­nie do­łą­czy­ła do LI­MIT-u i szyb­ko za­przy­jaź­ni­ła się z jedną z klu­czo­wych po­sta­ci tej or­ga­ni­za­cji – z Susan. 

Tym, co wnio­sła do LI­MIT-u, były przede wszyst­kim kon­tak­ty i jeden z nich po­sta­no­wi­ła teraz wy­ko­rzy­stać.

 

***

 

Choć od roz­mo­wy z Lisą mi­nę­ło już wiele go­dzin, nie było bodaj nawet mi­nu­ty, by Susan nie my­śla­ła o ta­jem­ni­czej wia­do­mo­ści. Nadaw­ca, kim­kol­wiek był, su­ge­ro­wał w niej, że son­daż był usta­wio­ny i opła­co­ny przez jedną z fi­re­mek utwo­rzo­nych przez osoby bli­sko spo­krew­nio­ne z Safed Inc. Zresz­tą nie po raz pierw­szy.

– To mia­ło­by sens – po­wie­dzia­ła na głos, choć w po­ko­ju ni­ko­go nie było. 

W tym samym cza­sie Lisa była w dro­dze na spo­tka­nie z Fran­kiem – jej daw­nym kon­tak­tem w fir­mie, pro­du­ku­ją­cej szcze­pion­ki da­ją­ce nie­śmier­tel­ność. 

– Prze­pra­szam – po­wie­dzia­ła Lisa kilka go­dzin póź­niej, gdy już lekko wsta­wie­ni znaj­do­wa­li się w jego miesz­ka­niu (dla ścisłości: lekko wsta­wio­na była ona, on ten jeden drink za dużo miał już dawno za sobą). Za­czę­ło robić się go­rą­co. Zbyt go­rą­co. 

– Nie mu­si­my, jeśli nie…

– Po pro­stu prze­pra­szam. – Nie dała mu do­koń­czyć i wy­szła z miesz­ka­nia. Gdy za­my­ka­ła drzwi do­tar­ło do niej py­ta­nie, czy jesz­cze się kie­dyś spo­tka­ją, ale nie za­trzy­ma­ła się, ani nie za­re­ago­wa­ła w żaden inny spo­sób. 

Było jej źle z tym, że go wy­ko­rzy­sta­ła i nie po­ma­ga­ły nawet próby prze­ko­ny­wa­nia samej sie­bie, że to prze­cież w imię więk­sze­go dobra. Że to ze wzglę­du na wyż­szą ko­niecz­ność. Ho­lo­fon, na któ­rym miała na­gra­nie, zda­wał się wy­pa­lać dziu­rę w kie­sze­ni. Wie­dzia­ła jed­nak, że i tak to wy­ko­rzy­sta. Że nie ma innej moż­li­wo­ści. 

– Mam dowód – po­wie­dzia­ła ran­kiem do Susan. Sen tro­chę uśpił wy­rzu­ty su­mie­nia. Przy­naj­mniej chwi­lo­wo. Mu­sia­ła więc jak naj­szyb­ciej prze­ka­zać tę wia­do­mość, nim się roz­my­śli. 

– Jak to? – od­po­wie­dzia­ła za­sko­czo­na Susan. – Skąd?

– Po pro­stu po­słu­chaj. – Lisa pu­ści­ła na­gra­nie:

– …no jasne – prze­mó­wił jakiś głos, któ­re­go wła­ści­ciel był już w wy­raź­nie nie­wy­raź­nym sta­nie. – Wszy­scy u nas wie­dzą, że to ście­ma. Zdzi­wi­ła­byś się, gdy­bym ci po­wie­dział, jak tanio można to zro­bić… – Lisa wy­łą­czy­ła na­gra­nie, lecz za­pew­ni­ła Susan, że:

– Jest tego wię­cej. 

– Je­steś ge­nial­na! – wy­krzyk­nę­ła Susan.

Lisa na to lekko się uśmiech­nę­ła, choć wcale się tak nie czuła.

 

 

Część II

 

„Do­sko­na­le! Wła­śnie tak to sobie wy­my­śli­łem!” – na­pi­sał, ale bły­ska­wicz­nie to ska­so­wał. Za­czął od nowa: „Do­brze sobie po­ra­dzi­ły­ście, ale to tylko po­czą­tek. Mam dla Was coś, co po­mo­że Wam osią­gnąć to, o co wal­czy­cie”. Zro­bił prze­rwę, by prze­czy­tać raz jesz­cze od­po­wiedź, jaką do­stał od tej dzien­ni­kar­ki, Lisy Fox. „Nie­ste­ty nie zdra­dzę Wam, kim je­stem i mam tylko na­dzie­ję, że to zro­zu­mie­cie. Mo­że­cie mi za­ufać lub nie. De­cy­zja na­le­ży do Was. Cze­kam na od­po­wiedź”. Wci­snął przy­cisk wy­sy­ła­nia. 

 

***

 

– I co ro­bi­my? – spy­ta­ła Lisa, po­da­jąc Susan ho­lo­fon z wy­świe­tlo­ną wia­do­mo­ścią.

– Chyba nic nam nie szko­dzi wy­słu­chać, co ma do po­wie­dze­nia. 

– A jeśli chce nas tylko wpa­ko­wać na minę? Naj­pierw się uwia­ry­god­nić, żeby póź­niej znisz­czyć?

– Też o tym po­my­śla­łam. Tylko, że… mo­że­my chyba zo­ba­czyć, co chce nam prze­ka­zać i potem pod­jąć de­cy­zję, co z tym zro­bić?

– W sumie…

 

***

 

A więc są za­in­te­re­so­wa­ne. Są cie­ka­we, co ma im do po­wie­dze­nia. Pod­wi­nął rę­ka­wy, cze­ka­ło go dużo pi­sa­nia. Bo wiele miał im do prze­ka­za­nia. Coś, o czym wie tylko garst­ka osób. I wiele mogło się od tego zmie­nić. 

 

***

 

– I co na­pi­sał?

– Sama zo­bacz…

 

***

 

Chciał­bym Pa­niom przed­sta­wić tur­ri­top­sis do­hr­nii. Na pozór: me­du­za ja­kich wiele. Ta miesz­kan­ka Morza Śród­ziem­ne­go jest jed­nak pod pew­ny­mi wzglę­da­mi nie­zwy­kła. Na dro­dze ewo­lu­cji opa­no­wa­ła mia­no­wi­cie nie­śmier­tel­ność. To wła­śnie w opar­ciu o ko­mór­ki tego pa­rzy­deł­kow­ca na­ukow­cy z Uni­wer­sy­te­tu w Safed stwo­rzy­li swoją cu­dow­ną szcze­pion­kę. Zanim przej­dę dalej, muszę w tym miej­scu wy­ja­śnić, w jaki spo­sób tur­ri­top­sis do­hr­nii jest w sta­nie unik­nąć śmier­ci. Otóż w sy­tu­acji, gdy do­cho­dzi do za­gro­że­nia jej życia, ak­ty­wo­wa­ny jest bio­lo­gicz­ny me­cha­nizm, w wy­ni­ku któ­re­go zwie­rzę nie­ja­ko za­czy­na cofać się w roz­wo­ju. Wraca do ko­lo­nii po­li­pa, by na­stęp­nie znów osią­gnąć sta­dium me­du­zy. Taki pro­ces jest w sta­nie po­wta­rzać po wie­lo­kroć, prze­dłu­ża­jąc swoją eg­zy­sten­cję i nie po­zwa­la­jąc na to, by do­bie­gła ona końca. Zwień­czyć może ją je­dy­nie czyn­nik ze­wnętrz­ny – mor­ski dra­pież­nik albo i czy­sty przy­pa­dek. Zu­peł­nie tak jak w przy­pad­ku nas, nie­śmier­tel­nych ludzi. Do­sko­na­le zdają sobie jed­nak Panie spra­wę z tego, że w prze­ci­wień­stwie do rze­czo­nej me­du­zy, za­szcze­pie­ni pa­cjen­ci nie co­fa­ją się w roz­wo­ju, lecz za­miast tego – pro­ce­sy w ich or­ga­ni­zmach za­trzy­mu­ją się. Taka mo­dy­fi­ka­cja ge­no­wa była ol­brzy­mim wy­zwa­niem, ale też nie­ma­łym pro­ble­mem. To, czego nikt w Safed nie prze­wi­dział albo ra­czej nie prze­wi­dzie­li oni skali tego, co się sta­nie, to że czło­wiek po otrzy­ma­niu szcze­pion­ki na prze­strze­ni dekad bio­lo­gicz­nie rów­nież się zmie­ni. W wy­ni­ku tych zmian sama szcze­pion­ka także mu­sia­ła być mo­dy­fi­ko­wa­na i wie­lo­krot­nie tak wła­śnie się dzia­ło. Na­tu­ral­nie, każ­do­ra­zo­wo mu­sia­ła być te­sto­wa­na. Czy wie­dzą Panie, ile bu­dyn­ków skła­da się na sieć Safed Inc.? Na ofi­cjal­nej stro­nie firmy można prze­czy­tać, że są to czte­ry cen­tra ba­daw­czo-roz­wo­jo­we, sto dwie fa­bry­ki, trzy­dzie­ści pięć ma­ga­zy­nów i szes­na­ście biu­row­ców. Wi­try­na mil­czy jed­nak na temat kil­ku­na­stu kli­nik. I nie przez przy­pa­dek roz­po­czą­łem tę dy­gre­sję zaraz po tym, jak wspo­mnia­łem o te­stach. W tych obiek­tach trwa­ją – nie­sku­tecz­ne jak na razie – próby wy­le­cze­nia tych, któ­rzy przy­ję­li zmo­dy­fi­ko­wa­ną szcze­pion­kę, w wy­ni­ku czego pro­ce­sy w ich or­ga­ni­zmach się nie za­trzy­ma­ły, lecz cof­nę­ły. i nie­ste­ty, jak się panie pew­nie do­my­śla­ją, nie ma tu mowy o ja­kimś wspa­nia­łym elik­si­rze mło­do­ści, po­nie­waż to nie ciała wró­ci­ły do mło­dzień­cze­go okre­su, lecz mózgi. Lecz nie to jest naj­gor­sze. Czy do­tar­ły do Pań in­for­ma­cje o wzro­ście od­no­to­wy­wa­nia za­bu­rzeń i cho­rób ta­kich jak stward­nie­nie roz­sia­ne, cho­ro­ba Picka czy leu­ko­dy­stro­fia fi­bry­no­idal­na? Po­łą­czy­ły już Panie krop­ki? Nikt nie wie, jak to jest moż­li­we, lecz coraz czę­ściej tra­fia­ją się zgło­sze­nia o przy­pad­kach neu­ro­de­ge­ne­ra­cji od osób za­szcze­pio­nych wiele, wiele lat wcze­śniej, a do­kład­ne ba­da­nia wy­ka­zu­ją nie­mal stu­pro­cen­to­wą zgod­ność wy­ni­ków z re­zul­ta­ta­mi prze­by­wa­ją­cych w kli­ni­kach Safed Inc. te­ste­rów. 

 

***

 

– Prze­cież to znisz­czy Safed Inc. – po­wie­dzia­ła Lisa, a w jej gło­sie dało się od­na­leźć i eks­cy­ta­cję, i prze­ra­że­nie, i nawet coś na kształt za­du­my.

– Nie no, aż tak to nie – od­par­ła Susan. – W końcu ile może być tych ofiar? Pro­mil spo­łe­czeń­stwa? Pew­nie nawet nie. 

Roz­ma­wia­ły już kilka minut, za­czy­na­jąc od tego, czy w ogóle po­win­ny wie­rzyć ano­ni­mo­we­mu przy­ja­cie­lo­wi. Do­szły do wnio­sku, że to ich je­dy­na szan­sa, by osią­gnąć cele i nie mogą przy­naj­mniej nie spró­bo­wać jej wy­ko­rzy­stać. Jeśli nie to, to co mia­ło­by oka­zać się wy­star­cza­ją­co prze­ko­nu­ją­ce, że nie można zmu­sić ludzi do życia.

– Za­łatw mi spo­tka­nie z Men­de­le­zem – po­wie­dzia­ła po chwi­li.

– Hej, zwol­nij. Raz się udało, ale to nie takie pro­ste.

– Wie­rzę w cie­bie.

Po­wie­dziaw­szy to, ru­szy­ła do wyj­ścia i po chwi­li Lisa zo­sta­ła w po­ko­ju zu­peł­nie sama. 

 

***

 

– Dzię­ku­ję, że zgo­dził się pan na spo­tka­nie – po­wie­dzia­ła, gdy Men­de­lez po­ja­wił się po dru­giej stro­nie linii. Lisie udało się zor­ga­ni­zo­wać tylko takie wir­tu­al­ne po­łą­cze­nie.

– Dzień dobry, pani Hyde. Pro­szę bez tej całej kur­tu­azji. Mam nie­wie­le czasu, więc przejdź­my do rze­czy – po­wie­dział sta­now­czo, ale przy­ja­znym tonem, jak zwy­kle. 

– Oczy­wi­ście – od­par­ła Susan i opo­wie­dzia­ła o re­we­la­cjach, które do pew­ne­go stop­nia udało się po­twier­dzić Lisie. Coś ewi­dent­nie było na rze­czy.

– Jest pani pewna? – za­py­tał po chwi­li.

– Pew­no­ści mieć nie mogę, ale…

– Ro­zu­miem – po­wie­dział Men­de­lez. – Prze­pra­szam, ale muszę koń­czyć. – Susan przy­pusz­cza­ła, że takie było ostat­nie słowo, bo roz­łą­czył się nie do­koń­czyw­szy go. 

 

***

 

Nalał sobie szkla­necz­kę cze­goś moc­niej­sze­go, aby choć tro­chę się od­prę­żyć. Od ty­go­dni wy­glą­da to tak samo. Przez cały dzień musi uda­wać, że nie wie o co cho­dzi, a media za­da­ją coraz wię­cej pytań. Przy­pusz­czał, że może tak być, ale nie spo­dzie­wał się, że stanie się to tak szyb­ko. I na taką skalę. Gdy roz­ma­wiał z Susan Hyde, czuł bi­ją­cą od niej de­ter­mi­na­cję, lecz i tak był za­sko­czo­ny tym, jak spraw­nie to wszyst­ko ro­ze­gra­ła. No ale tak, nie była sama. On na­to­miast teraz po­czuł się sa­mot­ny. Wziął łyka, ale zaraz od­sta­wił szklan­kę z po­wro­tem na sto­lik. Re­laks re­lak­sem, lecz teraz mu­siał po­zo­sta­wać w do­brej kon­dy­cji, in­te­lek­tu­al­nej przede wszyst­kim. 

 

***

 

– A ty chcesz? – spy­ta­ła Lisa.

– Ale w sen­sie, że co? 

– No wiesz, mówię o eu­ta­na­zji.

– Czy chcę się jej pod­dać? – do­py­ty­wa­ła Susan, ale tylko po to, by zy­skać tro­chę czasu. Do­sko­na­le ro­zu­mia­ła py­ta­nie.

– No… tak. O to wła­śnie pytam.

Susan skie­ro­wa­ła wzrok w stro­nę ho­lo­gra­ficz­ne­go wy­świe­tla­cza, sta­no­wią­ce­go au­dio­wi­zu­al­ne tło dla ich roz­mo­wy, która miała miej­sce wiele ty­go­dni po ostat­niej, dziw­nie prze­rwa­nej kon­wer­sa­cji z Men­del­zem. Świat zde­sta­bi­li­zo­wał się w tym cza­sie jesz­cze bar­dziej, choć wy­da­wa­ło się, że jest to już nie­moż­li­we. Bom­bar­do­wa­nia się na­si­li­ły, przez co kilka spo­śród ostat­nich dni nie­mal w ca­ło­ści spę­dzi­ły w schro­nach. Do­brze było roz­siąść się teraz w wy­god­nym fo­te­lu, lecz roz­mo­wa spra­wi­ła, że uwie­ra­ły ją myśli. Susan za­wa­ha­ła się, ale w końcu od­po­wie­dzia­ła:

– Nie wiem. Wiem, że je­stem już tym wszyst­kim cho­ler­nie zmę­czo­na. Wiem, że kiedy… że jeśli zde­cy­du­ję się na nią, to chcia­ła­bym mieć w ogóle taką moż­li­wość. Zresz­tą prze­cież o to wal­czy­my, praw­da? Nie ro­bi­my tego tylko dla sie­bie. 

– Ja w ogóle nie robię tego dla sie­bie – wtrą­ci­ła Lisa.

– Nawet tego nie roz­wa­żasz?

– Nie – od­po­wie­dzia­ła i w po­ko­ju za­pa­dła cisza. Po chwi­li do­da­ła: – przy­naj­mniej na razie. Czuję, że mam jesz­cze wiele do zro­bie­nia. 

– Wiesz, kie­dyś się mocno po­sprze­cza­łam z przy­ja­cie­lem. Choć tak jak ja był prze­ciw­ny praw­nie re­gu­lo­wa­nej nie­śmier­tel­no­ści, nie miał ocho­ty wal­czyć i nie zde­cy­do­wał się nawet na szcze­pie­nie. Wy­krzy­cza­łam mu pro­sto w twarz, że to bar­dzo wy­god­ne. Nie ro­zu­mia­łam go. 

– Coś się zmie­ni­ło?

– Coraz czę­ściej czuję, że mam tak jak on wtedy. Z jed­nej stro­ny czuję, że muszę wal­czyć. Z dru­giej: bra­ku­je mi już siły.

– Susan, je­ste­śmy tak bli­sko.

– Wiem, wiem. Nie za­mie­rzam się pod­da­wać. Po pro­stu tak mi jakoś cięż­ko.

– Ro­zu­miem. Chyba. A my­ślisz, że kiedy…

Nie do­koń­czy­ła. Pokój wy­peł­nił się czer­wo­ną po­świa­tą i szyb­ko zlo­ka­li­zo­wa­ły źró­dło. Na ho­lo­gra­ficz­nym wy­świe­tla­czu po­ja­wił się wiel­ki czer­wo­ny napis: „Uwaga: ko­mu­ni­kat dy­rek­to­ra ge­ne­ral­ne­go ONZ”. 

– Holo, po­gło­śnij – po­wie­dzia­ła Susan bez­po­śred­nio do urzą­dze­nia.

Z gło­śni­ków po­pły­nął do­brze znany obu ko­bie­tom głos Jesúsa Men­de­le­za:

– Do­tar­ły do nas nie­po­ko­ją­ce in­for­ma­cje na temat po­ten­cjal­ne­go za­gro­że­nia zdro­wia i życia. Nasz per­so­nel zi­den­ty­fi­ko­wał i zdia­gno­zo­wał nie mniej niż ty­siąc przy­pad­ków cho­ro­by neu­ro­de­ge­ne­ra­cyj­nej, któ­rej praw­do­po­dob­nym źró­dłem jest ak­tu­al­na lub któ­raś z po­przed­nich ge­ne­ra­cji szcze­pion­ki za­pew­nia­ją­cej nie­śmier­tel­ność na­sze­mu spo­łe­czeń­stwu. W związ­ku z tym ape­lu­je­my do władz pań­stwo­wych o…

 

***

 

– …roz­są­dek i od­po­wied­nie prze­pi­sy to obec­nie ab­so­lut­ne prio­ry­te­ty. Sy­tu­acja na całym świe­cie jest bar­dzo po­waż­na – grzmiał Men­de­lez kilka mie­się­cy póź­niej. – Wraz z firmą Safed Inc. i spe­cjal­nie po­wo­ła­nym ze­spo­łem wy­bit­nych na­ukow­ców pró­bu­je­my od­na­leźć kon­kret­ną przy­czy­nę, jak i an­ti­do­tum. Nie­ste­ty licz­ba przy­pad­ków ro­śnie nie­zwy­kle dy­na­micz­nie. Naj­pew­niej w przy­szłym ty­go­dniu zdia­gno­zo­wa­ny zo­sta­nie pa­cjent numer… 

 

***

 

– Sły­sza­łaś? Mają an­ti­do­tum. 

– Czyli wszyst­ko na nic…

– Nie­ko­niecz­nie, Susan. Patrz.

 Lisa wy­cią­gnę­ła ho­lo­fon w stro­nę przy­ja­ciół­ki. Oczom Susan uka­zał się na­głó­wek ja­kie­goś ar­ty­ku­łu. Prze­le­cia­ła wzro­kiem. 

– Na­praw­dę za­re­ko­men­do­wał? Na­praw­dę się udało?

 

***

 

Wie­czo­rem tego sa­me­go dnia Susan Hyde sie­dzia­ła przy e-ko­min­ku, a Lisa Fox wle­pia­ła wzrok w ekran. Jej źre­ni­ce nagle się roz­sze­rzy­ły i krzyk­nę­ła do przy­ja­ciół­ki:

– Hej, Susan! Ode­zwał się. Ten od wia­do­mo­ści. 

– Co na­pi­sał?

– No wła­śnie nic z tego nie ro­zu­miem.

– Pokaż.

Przed jej ocza­mi po­ja­wi­ły się za­le­d­wie dwa zda­nia, lecz w zu­peł­no­ści wy­star­czy­ły, by zro­zu­mia­ła wszyst­ko:

 

„Gra­tu­lu­ję, a za­ra­zem prze­pra­szam za ta­jem­ni­czość i pro­szę nigdy ni­ko­mu tego nie mówić. Po pro­stu mu­sia­łem się upew­nić, że pani Hyde ma pa­ra­sol”.

 

 

Epi­log

 

Mrok. Dusz­no od dymu. W po­wie­trzu unosi się za­pach stę­chli­zny. Sie­dzą przy sto­li­ku, nie za­mie­nia­jąc ze sobą ani słowa. Los wziął talię w ręce i roz­po­czął ta­so­wa­nie. Gdy tak prze­rzu­cał karty w dło­niach, roz­ma­rzy­ła się.

Nie­li­cho już zmę­czo­na wspo­mi­na­ła naj­waż­niej­sze dla niej dni. Taki dajmy na to 13 grud­nia 115, gdy An­tio­chię na­wie­dzi­ło trzę­sie­nie ziemi. Albo jego po­now­ne ude­rze­nie, pew­ne­go ma­jo­we­go dnia czte­ry­sta je­de­na­ście lat póź­niej. Albo gdy zie­mia za­trzę­sła się w Alep­po i przy­pro­wa­dzi­ła jej dwie­ście trzy­dzie­ści ty­się­cy du­szy­czek. Do­sko­na­le pa­mię­ta­ła, kiedy to było: 11 paź­dzier­ni­ka 1138. No i jak tu za­po­mnieć o naj­więk­szym z nich wszyst­kich: o trzę­sie­niu ziemi w Sha­anxi – pa­mięt­ny 23 stycz­nia 1556. Po­pu­la­cja Chin zmniej­szy­ła się wów­czas o prze­szło osiem­set ty­się­cy osób. To było coś.

Teraz my­śla­ła o 7 paź­dzier­ni­ka 1737, gdy tro­pi­kal­ny cy­klon na­wie­dził Za­to­kę Ben­gal­ską i wy­słał do niej nie mniej niż trzy­sta ty­się­cy dusz. Mi­nę­ło nie­wie­le wię­cej niż sto lat, a ro­ze­gra­ła się po­wtór­ka, tym razem w Ko­ran­gi. Za­sta­na­wia­ła się, czy ktoś poza nią pa­mię­ta jesz­cze, jak Rzeka Żółta wy­la­ła 28 wrze­śnia 1887, by otu­lić wodną koł­drą ponad dzie­więć­set ty­się­cy osób. Oj tak, miała wtedy pełne ręce ro­bo­ty. Tak jak 6 i 9 sierp­nia 1945, gdy na Hi­ro­szi­mę i Na­ga­sa­ki spa­da­ły ame­ry­kań­skie bomby, by eks­pre­sem przy­słać do niej setkę ty­się­cy pe­ten­tów. Albo 28 lipca 1976, 26 grud­nia 2004 i 12 stycz­nia 2010 – razem okrą­gły mi­lion nowo przy­by­łych. 

Ze szcze­gól­ną tę­sk­no­tą wspo­mi­na­ła rów­nież 28 lipca 1914, 1 wrze­śnia 1939 i 17 kwiet­nia 2077, gdy wy­bu­cha­ły ko­lej­ne wojny świa­to­we – hucz­ne zwia­stu­ny tłu­stych lat. Tak do­brych kart nie miała już od dawna.

Wró­ci­ła my­śla­mi do stołu i spoj­rza­ła na kupkę, która w mię­dzy­cza­sie zdą­ży­ła się przed nią po­ja­wić. Wzię­ła karty do ręki i nie mogła uwie­rzyć w to, co uj­rza­ła. Być może ra­dość od­ma­lo­wa­ła się nawet na jej twa­rzy – przy­kry­wa­ją­cy i po­grą­ża­ją­cy ją w ciem­no­ści kap­tur nie po­zwa­lał tego stwier­dzić na pewno. Ina­czej niż u niego: Los od­wró­cił się w stro­nę Ko­stu­chy. Uśmie­chał się. 

Koniec

Komentarze

Zobaczyłam opko w poczekalni, pierwsze od wielu dni z tagiem sf i zajrzałam. Poprzednich części nie czytałam. Komentarz dotyczący tekstu będzie krytyczny, ale robisz w piórze, więc mam nadzieję, że będzie jasny. Nie jestem wyrocznią, lecz zwykłym czytelnikiem, zjadaczem chleba.

 

Problem, o ktorym piszesz istnieje, co więcej temat jest ciekawy, natomiast przedstawiłeś go w sposób, który nie mógł wciągnąć. Mamy wykłady w dialogach, wykłady w narracji. Przedstawiasz stanowiska bohaterów, ubierając je w dialogi; opisujesz w narracji, jakie emocje przeżywają. Po co? Bohaterowie mają działać w świecie wyobrażonym, sprawić, abym jako czytelnik uwierzyła w ich istnienie i świat, w ktorym żyją.

Masz bohaterkę Susan, jej przyjaciółkę, dyrektora Safed Inc., więc daj nam te postaci, a nie przemawiające głowy. Zdarzenia, które wybrałeś do pokazania fabuły nie stanowią punktów krytycznych/zwrotnych dla bohaterki, raczej spadają z nieba jak facet z ONZ i są ciągiem zdarzeń wymyślonym pod tezę. Prowadź bohaterów, nie tezę. Niech się rozglądają, czują, reagują.

A, i pisz po swojemu.;-)

 

Łapanki nie zrobiłam, lecz w pierwszych zdaniach za dużo jest „tak”. 

Cytat jest dla mnie dziwny, lekko zniechęcający. Co masz przeciwko szarości, jest połyskliwa i może mieć tysiące odcieni? Gniew przeciwstawiony szarości. Wolę nie mieć pretekstu do słusznego gniewu (odróżniam gniew od złości, sfrustrowania, irytacji i całej gamy negatywnego pobudzenia).

 

pzd

a

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, Asylum, dziękuję Ci bardzo za komentarz. :)

Taki był zamysł, by nie prowadzić czytelnika przez punkty kulminacyjne, lecz by działy się one niejako w tle. Z Twojego komentarza wnioskuję jednak, że 1) nie tędy droga i 2) nie udało się zrobić tego właściwie, tzn. by pomimo skupiania się na innych kwestiach zainteresować i wciągnąć czytelnika.

Biorę też na klatę krytykę dotyczącą wykładów – jest to problem, z którym wciąż próbuję się uporać (być może zjawi się ktoś, kto czytał poprzednie teksty, by dać znać, czy jest pod tym względem choć trochę lepiej). ;)

A na koniec: mam mimo wszystko nadzieję, że lektura nie była dla Ciebie męką i życzę wszystkiego dobrego! :)

b.

Nie, męką nie była. ;-) Zobaczymy, jak inni odbiorą, też jestem ciekawa. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, ciekawe opowiadanie.

Niestety często zgrzyta sposób, w jaki pokazujesz przesłanie. Często brzmi to po prostu nierealistycznie. 

Gdy kilka dni później siedziała w samolocie, wyjrzała przez okno na rozkładające się szczątki miasta. Debile – pomyślała. Zrzucają bomby, choć na dole wszystko jest już zniszczone. Ale walą nimi, bo chcą zdobyć kolejny kawałek ziemi. Tylko po co im tak zniszczone tereny? Chyba dla samego faktu posiadania. No ale w tym świecie nie trzeba się już zastanawiać czy mieć, czy być. Być nie ma tu końca, więc nie pozostało nic innego, jak tylko walczyć o to, by mieć. Mieć jak najwięcej, nawet jeśli nie przedstawia to żadnej wartości.

Choćby tutaj. 

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Tag “Science Fiction” zadziałał na mnie jak magnes. Przeczytałem sumiennie od deski do deski i poczułem się nieco zawiedziony. Na tapecie temat frapujący, bo nieśmiertelność, lecz potraktowałeś go bardzo lekko, powierzchownie. Przedstawiłeś drugi niejako biegun, czyli bojowników o prawo do kończenia życia na życzenie, a w środku – prawie nic, niestety. Ot, wzmianka o testach i ofiarach, zaczynających odmładzać się, cofać – ale do jakiego punktu? Co gorsza, całkowicie pominąłeś ogólnocywilizacyjne skutki nieśmiertelności. Ani słowa, czy generalnym następstwem wiecznego życia dla wszystkich będzie dalszy i może szybszy postęp cywilizacyjny, czy przeciwnie, regres, bo przecież nie ma się do czego spieszyć z badaniami, konstrukcjami, mamy na to tysiące lat czasu, mogą poczekać… Jedno moim zdaniem dobrze uchwyciłeś w tej materii: nadal będzie się prowadziło wojny, i nawet trochę wiadomo, o co będą się toczyły, ale zabrakło tego w tekście.

Aby powyższe stało się bardziej uchwytne, zadam pytanie, bardzo proste. Jak organizm człowieka, zatrzymanego w rozwoju fizycznym, fizjologicznym i mentalnym, zareaguje na to zatrzymanie? Odpowiedź jest, uważam, kluczem, uniwersalnym kluczem do wszystkiego. Również do generalnej oceny tekstu.

Aha, poprzednich opowiadań z tego uniwersum nie czytałem. To zapewne wpływa na moją reakcję na “To ten jeden dzień […[”. Mam nadzieję, że nie decydująco.

Dziękuję, Młody pisarzu, za komentarz. Cieszę się, że oceniłeś opowiadanie jako ciekawe. Rozumiem Twoją uwagę – przemyślę tę kwestię. 

Tobie, AdamieKB, również dziękuję. Twoje pytania są celne. I rzeczywiście kwestie, o których piszesz, poruszałem szerzej w dwóch poprzednich opowiadaniach (koncówka Do końca świata, a przede wszystkim Jeszcze jeden dzień w raju stanowi opis tego, do czego społeczeństwo doprowadziła nieśmiertelność – jest tam również pewien opis wpływu nieśmiertelności na sam organizm). Nie chciałem sam siebie kopiować, pewnie jednak masz rację, że tutaj potraktowałem to aż zbyt powierzchwonie. Ogólnie: tak jak pisałem we wstępie: znajomość poprzednich tekstów nie jest konieczna do zrozumienia tego, ale może mieć wpływ na odbiór. 

Pozdrawiam i mam nadzieję, że do zobaczenia pod kolejnymi tekstami! :)

b.

Obawiam się, Beninie, że zbyt wiele czasu upłynęło od publikacji poprzednich opowiadań, skutkiem czego wiele z tamtych lektur uleciało mi z pamięci. Ta część zdała mi się skupiona głównie na rozmowach bohaterów, podczas gdy główny wątek, takie mam wrażenie, tylko próbował zaistnieć. I choć poświęciłeś sprawie nieśmiertelności aż trzy opowiadania, nie mogę pozbyć się wrażenia, że sprawa została ledwie muśnięta.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

– Naj­wyż­szy czas, po­my­śla­ła. → Proponuję: Naj­wyż­szy czas – po­my­śla­ła. 

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

przy­stoj­nym, choć też nieco uty­tym bru­ne­tem. → …przy­stoj­nym, choć też nieco …oty­łym bru­ne­tem.

 

wska­zał jej krze­sło i za­chę­cił do tego, by usia­dła… → …wska­zał krze­sło i za­chę­cił, by usia­dła

 

– Słu­cham?Z → Czemu służy wielkie Z po pytajniku?

 

Prze­pra­szam, do­tar­łem naj­szyb­ciej jak mo­głem – po­wie­dział Jesús Men­de­lez, za­pra­sza­jąc Susan do środ­ka. → Brak półpauzy otwierającej wypowiedź.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Sie­dział w swoim po­ko­ju, bła­ga­ją­cym, by ktoś po­otwie­rał okna. → Czy dobrze rozumiem, że pokój błagał o otwarcie okien?

 

przy­su­nę­ła do niej ho­lo­fon i po­ka­za­ła jej wia­do­mość. → Czy zaimki są konieczne? Może wystarczy: …przy­su­nę­ła ho­lo­fon i po­ka­za­ła wia­do­mość.

 

(na ści­słość: lekko wsta­wio­na była ona… → (dla ścisłości: lekko wsta­wio­na była ona

 

Zdzi­wi­ła­byś, gdy­bym ci po­wie­dział→ Zdzi­wi­ła­byś się, gdy­bym ci po­wie­dział

 

nie spo­dzie­wał się, że za­dzie­je się to tak szyb­ko. → Raczej: …nie spo­dzie­wał się, że potoczy/ stanie się to tak szyb­ko.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zadziac-sie;21114.html

 

po­wie­dzia­ła Susan bez­po­śred­nio do urzą­dze­nia.. → Jedna kropka wystarczy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Ci bardzo, Regulatorzy, za komentarz! Rzeczywiście najbardziej zależało mi na tych dialogach, choć główny wątek też miał być, rzecz jasna, uwydatniony (widocznie coś poszło nie tak). 

Dziękuję też za łapankę, wprowadziłem już poprawki do tekstu. :)

b.

Bardzo proszę, Beninie. Cieszę sie, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A czemu właściwie zakaz eutanazji? I właściwie czemu walka o prawo do śmierci? Przecież wystarczy wyjść ze schronu w czasie bombardowania, jeśli ktoś koniecznie chce umrzeć. A może o to chodzi, żeby mieć żołnierzy? Ale tak czy siak jakoś mi wojna i zakaz eutanazji zusammen nie pasują.

Jeśli chodzi o samą fabułę, jakoś łatwo bohaterce idzie. Bez problemu kontaktuje się z szefem WHO i to dwa razy, choć wygląda na to, że facet jest w tym świecie poważną szychą. I właściwie nie wiem, po diabła to robi. Z jednej strony wciąż wspomina o ludziach, którzy mają dość, ale jednocześnie nie widzę w niej faktycznie zaangażowanej aktywistki. Jakaś taka letnia mi się wydaje.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Opowiadanie napisane jest nieźle, choć bywają miejsca, gdzie szyk zdań wydaje mi się sztuczny.

 

Nie dawało jej to spokoju, choć niby doskonale wiedziała, jak działają korporacje, wszak stawia kroki na tym łez padole dłużej niż kiedykolwiek pomyślałaby, że jest to w ogóle możliwe.

Nie lubię mieszania czasów, bo się gubię.

 

Wizja przyszłości mroczna, ale jak dla mnie, nie do końca przekonująca i spójna.

Mam wrażenie, że elementy wyróżnione czytają się gorzej niż reszta.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka