„Z całą pewnością lepiej żyć w gniewie
niż w świecie składającym się wyłącznie z szarości”
Stephen King
Część I
Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają – tak jak to, że sekretarki w wielkich korporacjach zdają się przychodzić do pracy za karę, a dyrektorzy tychże przedsiębiorstw traktują jak powietrze każdego gościa, z którym nie ma mowy o ubiciu interesu.
Spodziewała się, że tak będzie, lecz mimo to irytacja zaczynała brać górę. Nic dziwnego – czekanie przedłużało się w nieskończoność, a naprawdę wolałaby mieć to już za sobą. Gdy tak z nudów rozglądała się po korytarzu, jej uwagę przykuł zawieszony na ścianie znak, wielkimi czerwonymi literami oznajmiający, że w budynku obowiązuje ZAKAZ PALENIA. Doszła do wniosku, że pracownicy wzięli go sobie chyba za bardzo do serca, bo też czego jak czego, ale nie byłaby w stanie zarzucić im palenia… się do pracy. Ta myśl nieco ją rozluźniła – w idealnym momencie, bo właśnie usłyszała, że…
– Pan Singh zaprasza do siebie.
Najwyższy czas – pomyślała.
Prowadzące do gabinetu drzwi się rozsunęły, a za nimi pojawił się on. Ravish Singh okazał się wysokim i całkiem przystojnym, choć też nieco otyłym brunetem. Sprawiał przez to wrażenie potężnego – wygląd doskonale pasował więc do pozycji. Prostym gestem wskazał krzesło i zachęcił, by usiadła, a gdy to zrobiła, sam też zajął swoje.
– Gdy idziesz się modlić o deszcz, weź ze sobą parasol – powiedział.
– Słucham?
– W moim kraju zwykło się tak mówić. Oznacza to, że…
– Wiem, co to znaczy. Nie wiem tylko, co chce pan przez to powiedzieć.
– Chcę po prostu spytać, czy zdaje sobie pani sprawę z konsekwencji, jakie może nieść ze sobą to, o co pani walczy.
– Owszem – odparła. – Przyniesie wyczekiwaną ulgę wielu osobom, które zupełnie straciły już chęć do życia. Czy wychodzi pan w ogóle czasem z własnej sfery i bywa wśród zwykłych ludzi? Czy widzi ich twarze pozbawione kolorów i oczy, które wcale już nie chcą patrzeć?
– A pani uważa się za zbawicielkę, tak? Tylko dlaczego nie dostrzega pani tego, że uwalniając ich od problemów, jeszcze większy problem sprowadzi na tych, którzy pozostaną? I przede wszystkim, czy jest pani gotowa wziąć za to wszystko odpowiedzialność?
– Rzecz w tym, panie Singh, że nie bardzo mamy wybór – odpowiedziała. – Owszem, możemy nie robić nic, ale…
– Czyli rozumie pani – powiedział, nie dając jej dokończyć – że skutki depopulacyjne mogą dorównać największym w historii katastrofom naturalnym i najkrwawszym konfliktom zbrojnym?
– Tak – odpowiedziała po chwili. – Liczę się z tym, że wiele osób rzeczywiście skorzysta z szansy, która stanie przed nimi otworem.
– Miliony.
– Tak, pewnie miliony. Dziesiątki, setki milionów.
– I nie rusza to pani?
– Oczywiście, że rusza. Jednak nie bardziej niż cierpienie, które widzą na co dzień. Pan zdaje się żyć w bańce i zupełnie nie dostrzegać tego, co dla nich oznacza nieśmiertelność. A czego się nie rozumie, to się podziwia. Czy nie tak też mówi się w pańskim kraju? Dla pana to spełnienie marzeń, dla nich zaś koszmar. Koszmar, w który sami ich wpakowaliście i z którego nie pozwalacie im się obudzić.
– Jasne. Tylko, że tu nie chodzi tylko o ludzi, którzy dokonają eutanazji. Tu chodzi przede wszystkim o tych, którzy tego nie zrobią.
– Czego się pan obawia?
– Niczego. Ja sobie poradzę. Wiem po prostu, że żadna gospodarka tego nie udźwignie. Jedyny cel, jaki uda się pani osiągnąć, to sprawienie, że życie tych, którzy mają się co najmniej jako tako, zamieni się w tragedię. Czy po to uwolniliśmy ludzi od śmierci, by teraz o niej marzyli?
– Proponuję panu opuścić nieco brodę i wrócić na ziemię. Nie wiem, pod jakim kamieniem spędził pan ostatnie dekady, ale dokładnie tak dziś wygląda świat. Tak wygląda społeczeństwo.
***
Choć od rozmowy z dyrektorem Safed Inc. minęło już kilka dni, Susan Hyde nadal nie mogła dojść do siebie. Nie potrafiła zrozumieć jak można gospodarkę stawiać ponad człowieka. Nie dawało jej to spokoju, choć niby doskonale wiedziała, jak działają korporacje, wszak stawia kroki na tym łez padole dłużej niż kiedykolwiek pomyślałaby, że jest to w ogóle możliwe. Dłużej niż niemal wszyscy, z którymi dzieliła miejsce do życia. Należała do pierwszego pokolenia, które mogło skorzystać ze szczepionki dającej nieśmiertelność. Dziś wyróżniała się w społeczeństwie, będąc jedną z nielicznych osób po czterdziestce – wiele lat temu uznano, że to w tym wieku należy zatrzymać biologiczne procesy i reprezentanci wszystkich kolejnych pokoleń stawali właśnie w tym punkcie rozwoju.
W wieku czterdziestu lat zatrzymywał się czas, a właściwie przechodził w inny tryb: tryb nieskończoności. Co zaś się ma świata jako takiego, czas na Ziemi może i płynął, lecz nie miało to większego znaczenia. Zegarmistrz świata mógłby pójść na urlop i nikt by się nawet nie spostrzegł. Lecz nawet pomimo tego wciąż byli tacy, co gonili, gonili wciąż i wciąż. Ravish Singh idealnie pasował jej do tego opisu. Stał na czele firmy, która miała w swojej ofercie zaledwie jeden produkt. Ale to był TEN produkt.
Nie chcesz zobaczyć, jak nad twym ciałem chirurg odbiera od siostry skalpel trzęsącą się ręką. Ani ziewającego kierowcy autokaru, pędzącego autostradą i wiozącego cię wraz żoną na wymarzone wczasy. Ani stewardesy, która po wyjściu z kabiny pilota w pośpiechu robi znak krzyża i znika za kotarą. Nie – chcesz wierzyć, że ci, w których ręce oddajesz swe życie, właściwie się o nie zatroszczą. Singh przypominał jej tego chirurga, tego kierowcę i tę stewardesę. Gdy tak na wpół załamana, a na wpół rozdrażniona po raz czort jeden wie który pokonywała drogę od drzwi wejściowych do sypialni i z powrotem, do mieszkania wparowała Lisa Fox. Na jej twarzy malował się szeroki uśmiech.
– Nie uwierzysz z kim załatwiłam ci spotkanie – powiedziała w emocjach, zapominając nawet o przywitaniu i nerwowo pocierając ręce.
– No dawaj – odpowiedziała Susan, nie mając najmniejszej ochoty na kolejną potyczkę słowną z jakimś gościem pokroju Singha.
– Tylko usiądź! Póki możesz to zrobić świadomie.
– Dobra, dobra. Z kim? – spytała.
– Z Mendelezem!
Susan zakrztusiła się. Czy dobrze usłyszała?
– Z tym Mendelezem? – zapytała po chwili.
– No a z którym? Pan dyrektor chce się spotkać już w sobotę, więc bukuj bilet do Genewy, złotko.
Myśl o spotkaniu z dyrektorem generalnym WHO równocześnie ją sparaliżowała i wzbudziła entuzjazm. Próbowała zebrać myśli i powiedzieć coś logicznego, ale zdołała wydusić z siebie tylko:
– Wow.
***
Gdy kilka dni później siedziała w samolocie, wyjrzała przez okno na rozkładające się szczątki miasta. Debile – pomyślała. Zrzucają bomby, choć na dole wszystko jest już zniszczone. Ale walą nimi, bo chcą zdobyć kolejny kawałek ziemi. Tylko po co im tak zniszczone tereny? Chyba dla samego faktu posiadania. No ale w tym świecie nie trzeba się już zastanawiać czy mieć, czy być. Być nie ma tu końca, więc nie pozostało nic innego, jak tylko walczyć o to, by mieć. Mieć jak najwięcej, nawet jeśli nie przedstawia to żadnej wartości.
Nie opuszczały jej też myśli o Mu. Wspominała walkę, której był niemym obserwatorem – o przywrócenie kary śmierci. Teraz zaś trwała batalia o przywrócenie prawa do śmierci. Śmierć dawno już bowiem nie była wyrokiem, lecz raczej przywilejem. Zmiana, której Singh zdawał się nie rozumieć. Miała nadzieję, że w przypadku Mendeleza było inaczej.
Na miejscu czekała ją niemiła niespodzianka. Pomimo obietnic recepcjonisty dyrektor WHO wcale nie zaprosił jej do swojego gabinetu za minutkę. Ani nawet dwie. Spojrzała na zegar i przekonała się, że czeka już co najmniej czterdzieści minut.
– Przepraszam, dotarłem najszybciej jak mogłem – powiedział Jesús Mendelez, zapraszając Susan do środka.
Taa, najszybciej – pomyślała. Chyba cię Mojżesz prowadził.
Powiedziała jednak tylko:
– Rozumiem. Dziękuję bardzo za to spotkanie.
Gdy teraz, cztery dni później, wspominała tę sytuację, dziękowała sobie w duchu za to, że powstrzymała się od tamtej wypowiedzi. Ostatecznie spotkanie przebiegło w bardzo przyjaznych okolicznościach. Znaleźli wspólny język i stało się jasne, że łączą ich też poglądy. Niestety to za mało – dyrektor przyznał, że ma związane ręce.
***
Siedział w swoim pokoju, błagającym, by ktoś pootwierał okna. Panował półmrok, daleki jednak od klimatycznego. Siedział i rozmyślał – ostatnio tylko siedział i rozmyślał. Nie godził się na to wszystko. Nie tak miał wyglądać świat, nie tak miało być. Teraz coraz częściej czuł, że rozumie. Zdawało mu się, że wreszcie widział powody. Dotarło do niego, jak głupie i bezmyślne były decyzje, które podjął lub pozwolił, by zostały podjęte. Poczuł, że chce… Nie – że musi to powstrzymać. Nie wiedział tylko jak. Czuł się bezsilny. Kręcił się po domu, chodził tam i z powrotem. Siadał, brał książkę w ręce, by po chwili ją odłożyć, zdając sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co przed chwilą przeczytał. To znów włączał holograficzny wyświetlacz, który też jednak nie miał mu do zaoferowania niczego, co pozwoliłoby odłożyć myśli na półkę – jak tę książkę – i zająć się czymś, czymkolwiek. Programator wybrał dla niego wiadomości, już miał je wyłączyć, gdy coś przykuło jego uwagę.
***
– Wyniki sondażu nie pozostawiają złudzeń – grzmiał męski, basowy głos wprost z holograficznego wyświetlacza, w który wpatrywała się Susan. – Siedemdziesiąt sześć procent respondentów oznajmiło, że stanowczo sprzeciwia się prawu do eutanazji. Kolejne trzynaście procent odpowiedziało „raczej nie” na pytanie o to, czy należy wprowadzić tego typu przepisy. Jedynie co dziewiąty badany przyznał, że jest za powszechnym prawem umożliwiającym bezkarne odebranie sobie największego daru, jakim jest życie. Nomen omen samobójstwem byłoby więc dla któregokolwiek rządu poparcie dla żądań organizacji pro-choice pokroju LIMIT. Na nasze pytania w tym temacie…
Susan wyłączyła wyświetlacz. Miała serdecznie dość.
***
Kojarzył ją z dawnych czasów. Pracowała kiedyś dla mediów. Lubił ją – na tyle, na ile można lubić kogoś, kogo na dobrą sprawę zna się tylko z telewizji. ŚMIERĆ – grzmiał wielki niebieski napis na jej koszulce, a poniżej, nieco mniejszymi literami dodano, że jest ona PRAWEM KAŻDEGO CZŁOWIEKA. Nie mógł się z nią bardziej zgadzać. No właśnie – pomyślał. A gdyby tak…
***
– Nie wierzę w to – powiedziała do Lisy, która weszła do pokoju chwilę przed tym, jak Susan wyłączyła wyświetlacz.
– I słusznie. Popatrz tylko – przysunęła holofon i pokazała wiadomość.
– Kto to wysłał?
– Nie mam pojęcia. Ale jeśli jest tak, jak mówi, to…
– Tylko jak mamy się tego dowiedzieć?
– Zostaw to mnie – odparła i pogrążyła się w myślach. Czuła, że ma plan. I to wcale nie taki najgorszy.
W czasach sprzed cudownej szczepionki, ale i wiele długich lat po jej wprowadzeniu Lisa parała się dziennikarskim fachem. To ona jako pierwsza przekazała światu wspaniałą wieść wprost od naukowców z Uniwersytetu w Safed. Przez lata też brała czynny udział w akcji promującej szczepienia. Dopiero niedawno zmieniła zdanie, a że zawsze starała się robić wszystko na sto procent, błyskawicznie dołączyła do LIMIT-u i szybko zaprzyjaźniła się z jedną z kluczowych postaci tej organizacji – z Susan.
Tym, co wniosła do LIMIT-u, były przede wszystkim kontakty i jeden z nich postanowiła teraz wykorzystać.
***
Choć od rozmowy z Lisą minęło już wiele godzin, nie było bodaj nawet minuty, by Susan nie myślała o tajemniczej wiadomości. Nadawca, kimkolwiek był, sugerował w niej, że sondaż był ustawiony i opłacony przez jedną z firemek utworzonych przez osoby blisko spokrewnione z Safed Inc. Zresztą nie po raz pierwszy.
– To miałoby sens – powiedziała na głos, choć w pokoju nikogo nie było.
W tym samym czasie Lisa była w drodze na spotkanie z Frankiem – jej dawnym kontaktem w firmie, produkującej szczepionki dające nieśmiertelność.
– Przepraszam – powiedziała Lisa kilka godzin później, gdy już lekko wstawieni znajdowali się w jego mieszkaniu (dla ścisłości: lekko wstawiona była ona, on ten jeden drink za dużo miał już dawno za sobą). Zaczęło robić się gorąco. Zbyt gorąco.
– Nie musimy, jeśli nie…
– Po prostu przepraszam. – Nie dała mu dokończyć i wyszła z mieszkania. Gdy zamykała drzwi dotarło do niej pytanie, czy jeszcze się kiedyś spotkają, ale nie zatrzymała się, ani nie zareagowała w żaden inny sposób.
Było jej źle z tym, że go wykorzystała i nie pomagały nawet próby przekonywania samej siebie, że to przecież w imię większego dobra. Że to ze względu na wyższą konieczność. Holofon, na którym miała nagranie, zdawał się wypalać dziurę w kieszeni. Wiedziała jednak, że i tak to wykorzysta. Że nie ma innej możliwości.
– Mam dowód – powiedziała rankiem do Susan. Sen trochę uśpił wyrzuty sumienia. Przynajmniej chwilowo. Musiała więc jak najszybciej przekazać tę wiadomość, nim się rozmyśli.
– Jak to? – odpowiedziała zaskoczona Susan. – Skąd?
– Po prostu posłuchaj. – Lisa puściła nagranie:
– …no jasne – przemówił jakiś głos, którego właściciel był już w wyraźnie niewyraźnym stanie. – Wszyscy u nas wiedzą, że to ściema. Zdziwiłabyś się, gdybym ci powiedział, jak tanio można to zrobić… – Lisa wyłączyła nagranie, lecz zapewniła Susan, że:
– Jest tego więcej.
– Jesteś genialna! – wykrzyknęła Susan.
Lisa na to lekko się uśmiechnęła, choć wcale się tak nie czuła.
Część II
„Doskonale! Właśnie tak to sobie wymyśliłem!” – napisał, ale błyskawicznie to skasował. Zaczął od nowa: „Dobrze sobie poradziłyście, ale to tylko początek. Mam dla Was coś, co pomoże Wam osiągnąć to, o co walczycie”. Zrobił przerwę, by przeczytać raz jeszcze odpowiedź, jaką dostał od tej dziennikarki, Lisy Fox. „Niestety nie zdradzę Wam, kim jestem i mam tylko nadzieję, że to zrozumiecie. Możecie mi zaufać lub nie. Decyzja należy do Was. Czekam na odpowiedź”. Wcisnął przycisk wysyłania.
***
– I co robimy? – spytała Lisa, podając Susan holofon z wyświetloną wiadomością.
– Chyba nic nam nie szkodzi wysłuchać, co ma do powiedzenia.
– A jeśli chce nas tylko wpakować na minę? Najpierw się uwiarygodnić, żeby później zniszczyć?
– Też o tym pomyślałam. Tylko, że… możemy chyba zobaczyć, co chce nam przekazać i potem podjąć decyzję, co z tym zrobić?
– W sumie…
***
A więc są zainteresowane. Są ciekawe, co ma im do powiedzenia. Podwinął rękawy, czekało go dużo pisania. Bo wiele miał im do przekazania. Coś, o czym wie tylko garstka osób. I wiele mogło się od tego zmienić.
***
– I co napisał?
– Sama zobacz…
***
Chciałbym Paniom przedstawić turritopsis dohrnii. Na pozór: meduza jakich wiele. Ta mieszkanka Morza Śródziemnego jest jednak pod pewnymi względami niezwykła. Na drodze ewolucji opanowała mianowicie nieśmiertelność. To właśnie w oparciu o komórki tego parzydełkowca naukowcy z Uniwersytetu w Safed stworzyli swoją cudowną szczepionkę. Zanim przejdę dalej, muszę w tym miejscu wyjaśnić, w jaki sposób turritopsis dohrnii jest w stanie uniknąć śmierci. Otóż w sytuacji, gdy dochodzi do zagrożenia jej życia, aktywowany jest biologiczny mechanizm, w wyniku którego zwierzę niejako zaczyna cofać się w rozwoju. Wraca do kolonii polipa, by następnie znów osiągnąć stadium meduzy. Taki proces jest w stanie powtarzać po wielokroć, przedłużając swoją egzystencję i nie pozwalając na to, by dobiegła ona końca. Zwieńczyć może ją jedynie czynnik zewnętrzny – morski drapieżnik albo i czysty przypadek. Zupełnie tak jak w przypadku nas, nieśmiertelnych ludzi. Doskonale zdają sobie jednak Panie sprawę z tego, że w przeciwieństwie do rzeczonej meduzy, zaszczepieni pacjenci nie cofają się w rozwoju, lecz zamiast tego – procesy w ich organizmach zatrzymują się. Taka modyfikacja genowa była olbrzymim wyzwaniem, ale też niemałym problemem. To, czego nikt w Safed nie przewidział albo raczej nie przewidzieli oni skali tego, co się stanie, to że człowiek po otrzymaniu szczepionki na przestrzeni dekad biologicznie również się zmieni. W wyniku tych zmian sama szczepionka także musiała być modyfikowana i wielokrotnie tak właśnie się działo. Naturalnie, każdorazowo musiała być testowana. Czy wiedzą Panie, ile budynków składa się na sieć Safed Inc.? Na oficjalnej stronie firmy można przeczytać, że są to cztery centra badawczo-rozwojowe, sto dwie fabryki, trzydzieści pięć magazynów i szesnaście biurowców. Witryna milczy jednak na temat kilkunastu klinik. I nie przez przypadek rozpocząłem tę dygresję zaraz po tym, jak wspomniałem o testach. W tych obiektach trwają – nieskuteczne jak na razie – próby wyleczenia tych, którzy przyjęli zmodyfikowaną szczepionkę, w wyniku czego procesy w ich organizmach się nie zatrzymały, lecz cofnęły. i niestety, jak się panie pewnie domyślają, nie ma tu mowy o jakimś wspaniałym eliksirze młodości, ponieważ to nie ciała wróciły do młodzieńczego okresu, lecz mózgi. Lecz nie to jest najgorsze. Czy dotarły do Pań informacje o wzroście odnotowywania zaburzeń i chorób takich jak stwardnienie rozsiane, choroba Picka czy leukodystrofia fibrynoidalna? Połączyły już Panie kropki? Nikt nie wie, jak to jest możliwe, lecz coraz częściej trafiają się zgłoszenia o przypadkach neurodegeneracji od osób zaszczepionych wiele, wiele lat wcześniej, a dokładne badania wykazują niemal stuprocentową zgodność wyników z rezultatami przebywających w klinikach Safed Inc. testerów.
***
– Przecież to zniszczy Safed Inc. – powiedziała Lisa, a w jej głosie dało się odnaleźć i ekscytację, i przerażenie, i nawet coś na kształt zadumy.
– Nie no, aż tak to nie – odparła Susan. – W końcu ile może być tych ofiar? Promil społeczeństwa? Pewnie nawet nie.
Rozmawiały już kilka minut, zaczynając od tego, czy w ogóle powinny wierzyć anonimowemu przyjacielowi. Doszły do wniosku, że to ich jedyna szansa, by osiągnąć cele i nie mogą przynajmniej nie spróbować jej wykorzystać. Jeśli nie to, to co miałoby okazać się wystarczająco przekonujące, że nie można zmusić ludzi do życia.
– Załatw mi spotkanie z Mendelezem – powiedziała po chwili.
– Hej, zwolnij. Raz się udało, ale to nie takie proste.
– Wierzę w ciebie.
Powiedziawszy to, ruszyła do wyjścia i po chwili Lisa została w pokoju zupełnie sama.
***
– Dziękuję, że zgodził się pan na spotkanie – powiedziała, gdy Mendelez pojawił się po drugiej stronie linii. Lisie udało się zorganizować tylko takie wirtualne połączenie.
– Dzień dobry, pani Hyde. Proszę bez tej całej kurtuazji. Mam niewiele czasu, więc przejdźmy do rzeczy – powiedział stanowczo, ale przyjaznym tonem, jak zwykle.
– Oczywiście – odparła Susan i opowiedziała o rewelacjach, które do pewnego stopnia udało się potwierdzić Lisie. Coś ewidentnie było na rzeczy.
– Jest pani pewna? – zapytał po chwili.
– Pewności mieć nie mogę, ale…
– Rozumiem – powiedział Mendelez. – Przepraszam, ale muszę kończyć. – Susan przypuszczała, że takie było ostatnie słowo, bo rozłączył się nie dokończywszy go.
***
Nalał sobie szklaneczkę czegoś mocniejszego, aby choć trochę się odprężyć. Od tygodni wygląda to tak samo. Przez cały dzień musi udawać, że nie wie o co chodzi, a media zadają coraz więcej pytań. Przypuszczał, że może tak być, ale nie spodziewał się, że stanie się to tak szybko. I na taką skalę. Gdy rozmawiał z Susan Hyde, czuł bijącą od niej determinację, lecz i tak był zaskoczony tym, jak sprawnie to wszystko rozegrała. No ale tak, nie była sama. On natomiast teraz poczuł się samotny. Wziął łyka, ale zaraz odstawił szklankę z powrotem na stolik. Relaks relaksem, lecz teraz musiał pozostawać w dobrej kondycji, intelektualnej przede wszystkim.
***
– A ty chcesz? – spytała Lisa.
– Ale w sensie, że co?
– No wiesz, mówię o eutanazji.
– Czy chcę się jej poddać? – dopytywała Susan, ale tylko po to, by zyskać trochę czasu. Doskonale rozumiała pytanie.
– No… tak. O to właśnie pytam.
Susan skierowała wzrok w stronę holograficznego wyświetlacza, stanowiącego audiowizualne tło dla ich rozmowy, która miała miejsce wiele tygodni po ostatniej, dziwnie przerwanej konwersacji z Mendelzem. Świat zdestabilizował się w tym czasie jeszcze bardziej, choć wydawało się, że jest to już niemożliwe. Bombardowania się nasiliły, przez co kilka spośród ostatnich dni niemal w całości spędziły w schronach. Dobrze było rozsiąść się teraz w wygodnym fotelu, lecz rozmowa sprawiła, że uwierały ją myśli. Susan zawahała się, ale w końcu odpowiedziała:
– Nie wiem. Wiem, że jestem już tym wszystkim cholernie zmęczona. Wiem, że kiedy… że jeśli zdecyduję się na nią, to chciałabym mieć w ogóle taką możliwość. Zresztą przecież o to walczymy, prawda? Nie robimy tego tylko dla siebie.
– Ja w ogóle nie robię tego dla siebie – wtrąciła Lisa.
– Nawet tego nie rozważasz?
– Nie – odpowiedziała i w pokoju zapadła cisza. Po chwili dodała: – przynajmniej na razie. Czuję, że mam jeszcze wiele do zrobienia.
– Wiesz, kiedyś się mocno posprzeczałam z przyjacielem. Choć tak jak ja był przeciwny prawnie regulowanej nieśmiertelności, nie miał ochoty walczyć i nie zdecydował się nawet na szczepienie. Wykrzyczałam mu prosto w twarz, że to bardzo wygodne. Nie rozumiałam go.
– Coś się zmieniło?
– Coraz częściej czuję, że mam tak jak on wtedy. Z jednej strony czuję, że muszę walczyć. Z drugiej: brakuje mi już siły.
– Susan, jesteśmy tak blisko.
– Wiem, wiem. Nie zamierzam się poddawać. Po prostu tak mi jakoś ciężko.
– Rozumiem. Chyba. A myślisz, że kiedy…
Nie dokończyła. Pokój wypełnił się czerwoną poświatą i szybko zlokalizowały źródło. Na holograficznym wyświetlaczu pojawił się wielki czerwony napis: „Uwaga: komunikat dyrektora generalnego ONZ”.
– Holo, pogłośnij – powiedziała Susan bezpośrednio do urządzenia.
Z głośników popłynął dobrze znany obu kobietom głos Jesúsa Mendeleza:
– Dotarły do nas niepokojące informacje na temat potencjalnego zagrożenia zdrowia i życia. Nasz personel zidentyfikował i zdiagnozował nie mniej niż tysiąc przypadków choroby neurodegeneracyjnej, której prawdopodobnym źródłem jest aktualna lub któraś z poprzednich generacji szczepionki zapewniającej nieśmiertelność naszemu społeczeństwu. W związku z tym apelujemy do władz państwowych o…
***
– …rozsądek i odpowiednie przepisy to obecnie absolutne priorytety. Sytuacja na całym świecie jest bardzo poważna – grzmiał Mendelez kilka miesięcy później. – Wraz z firmą Safed Inc. i specjalnie powołanym zespołem wybitnych naukowców próbujemy odnaleźć konkretną przyczynę, jak i antidotum. Niestety liczba przypadków rośnie niezwykle dynamicznie. Najpewniej w przyszłym tygodniu zdiagnozowany zostanie pacjent numer…
***
– Słyszałaś? Mają antidotum.
– Czyli wszystko na nic…
– Niekoniecznie, Susan. Patrz.
Lisa wyciągnęła holofon w stronę przyjaciółki. Oczom Susan ukazał się nagłówek jakiegoś artykułu. Przeleciała wzrokiem.
– Naprawdę zarekomendował? Naprawdę się udało?
***
Wieczorem tego samego dnia Susan Hyde siedziała przy e-kominku, a Lisa Fox wlepiała wzrok w ekran. Jej źrenice nagle się rozszerzyły i krzyknęła do przyjaciółki:
– Hej, Susan! Odezwał się. Ten od wiadomości.
– Co napisał?
– No właśnie nic z tego nie rozumiem.
– Pokaż.
Przed jej oczami pojawiły się zaledwie dwa zdania, lecz w zupełności wystarczyły, by zrozumiała wszystko:
„Gratuluję, a zarazem przepraszam za tajemniczość i proszę nigdy nikomu tego nie mówić. Po prostu musiałem się upewnić, że pani Hyde ma parasol”.
Epilog
Mrok. Duszno od dymu. W powietrzu unosi się zapach stęchlizny. Siedzą przy stoliku, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Los wziął talię w ręce i rozpoczął tasowanie. Gdy tak przerzucał karty w dłoniach, rozmarzyła się.
Nielicho już zmęczona wspominała najważniejsze dla niej dni. Taki dajmy na to 13 grudnia 115, gdy Antiochię nawiedziło trzęsienie ziemi. Albo jego ponowne uderzenie, pewnego majowego dnia czterysta jedenaście lat później. Albo gdy ziemia zatrzęsła się w Aleppo i przyprowadziła jej dwieście trzydzieści tysięcy duszyczek. Doskonale pamiętała, kiedy to było: 11 października 1138. No i jak tu zapomnieć o największym z nich wszystkich: o trzęsieniu ziemi w Shaanxi – pamiętny 23 stycznia 1556. Populacja Chin zmniejszyła się wówczas o przeszło osiemset tysięcy osób. To było coś.
Teraz myślała o 7 października 1737, gdy tropikalny cyklon nawiedził Zatokę Bengalską i wysłał do niej nie mniej niż trzysta tysięcy dusz. Minęło niewiele więcej niż sto lat, a rozegrała się powtórka, tym razem w Korangi. Zastanawiała się, czy ktoś poza nią pamięta jeszcze, jak Rzeka Żółta wylała 28 września 1887, by otulić wodną kołdrą ponad dziewięćset tysięcy osób. Oj tak, miała wtedy pełne ręce roboty. Tak jak 6 i 9 sierpnia 1945, gdy na Hiroszimę i Nagasaki spadały amerykańskie bomby, by ekspresem przysłać do niej setkę tysięcy petentów. Albo 28 lipca 1976, 26 grudnia 2004 i 12 stycznia 2010 – razem okrągły milion nowo przybyłych.
Ze szczególną tęsknotą wspominała również 28 lipca 1914, 1 września 1939 i 17 kwietnia 2077, gdy wybuchały kolejne wojny światowe – huczne zwiastuny tłustych lat. Tak dobrych kart nie miała już od dawna.
Wróciła myślami do stołu i spojrzała na kupkę, która w międzyczasie zdążyła się przed nią pojawić. Wzięła karty do ręki i nie mogła uwierzyć w to, co ujrzała. Być może radość odmalowała się nawet na jej twarzy – przykrywający i pogrążający ją w ciemności kaptur nie pozwalał tego stwierdzić na pewno. Inaczej niż u niego: Los odwrócił się w stronę Kostuchy. Uśmiechał się.