- Opowiadanie: benin - Do końca świata (…i jeden dzień dłużej)

Do końca świata (…i jeden dzień dłużej)

Chciał­bym się przy­wi­tać jako autor. To mój de­biut w nieco dłuż­szej for­mie fa­bu­lar­nej. Opo­wia­da­nie o śmier­ci... i o jej braku. Życzę przy­jem­nej lek­tu­ry i liczę na kon­struk­tyw­ną kry­ty­kę. Dużo kon­struk­tyw­nej kry­ty­ki. :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy V, Użytkownicy II, Użytkownicy III, Finkla

Oceny

Do końca świata (…i jeden dzień dłużej)

„Były dwie sio­stry: noc i śmierć

Śmierć więk­sza, a noc mniej­sza

Noc była pięk­na jak sen, a śmierć

Śmierć była jesz­cze pięk­niej­sza”

Kon­stan­ty Il­de­fons Gał­czyń­ski

 

 

Pro­log

 

Nie wie­dział, ile ma lat. I nie­wie­le go to ob­cho­dzi­ło. W tym miej­scu i w tych cza­sach nie miało to zresz­tą więk­sze­go zna­cze­nia. Ten dzień miał się za­cząć jak każdy inny. I tak samo jak każdy inny miał się też skoń­czyć. To, co po­mię­dzy, nie­war­te zaś było naj­mniej­szej wzmian­ki. Jedno wiel­kie nic, zło­żo­ne z wielu mniej­szych. A każde z nich miało taką rangę, że na­le­ża­ło mu się miej­sce w szcze­gó­ło­wo roz­pi­sa­nym har­mo­no­gra­mie. Na każde nic był czas, zresz­tą czego jak czego, ale czasu tu ni­ko­mu nie bra­ko­wa­ło. 

 

 

Część I

 

„Śmierć i życie – to tylko orze­łek i resz­ka tej samej mo­ne­ty”

Maria Noël

 

Za­su­nął za­sło­ny. Od za­wsze wolał pra­co­wać po ciem­ku. Roz­siadł się na swoim tro­nie i po­pa­trzył wprost na ekran środ­ko­we­go z trzech monitorów. Wy­ni­ki ro­bi­ły wra­że­nie. Wy­glą­da­ło na to, że wszyst­ko idzie zgod­nie z pla­nem, a dotychczasowa ro­bo­ta została wy­ko­na­na jak na­le­ży. 

Ze­spół na­ukow­ców, któ­re­mu przewodził pro­fe­sor Mu­ham­mad ibn Hamad od lat pró­bo­wał zna­leźć ide­al­ny spo­sób na osią­gnie­cie celu i mu­siał uwzględ­nić wszyst­kie moż­li­we zmien­ne. A przy­naj­mniej sta­rał się to robić, bo przy mi­liar­dach moż­li­wych wa­rian­tów było to rze­czą nie­moż­li­wą do zre­ali­zo­wa­nia. Mu­siał się jed­nak sta­rać. Gra to­czy­ła się o zbyt dużą staw­kę. Nawet mały błąd mógł spra­wić, że wszyst­ko pój­dzie do kosza. Cel zaś tak po pro­stu mógł na wiele dekad stać się te­ma­tem tabu. Może nawet na za­wsze. Z tych dys­to­picz­nych myśli wy­bu­dził go te­le­fon:

– Słu­cham? – ode­brał.

– Dzień dobry – od­po­wie­dział pięk­nie brzmią­cy głos, który nie mógł na­le­żeć do ni­ko­go in­ne­go niż Susan Hyde. – Dzwo­nię, aby po­in­for­mo­wać, że jeśli tylko wy­ra­zi pan zgodę, to mo­że­my ru­szać z osta­tecz­nym eks­pe­ry­men­tem.

– Wy­śmie­ni­cie – ucie­szył się szcze­rze Mu, jak ma­wia­ła na niego ta nie­licz­na grup­ka zna­jo­mych, która mu jesz­cze zo­sta­ła. I jak sam też lubił się na­zy­wać w my­ślach. – Jaki jest sta­tus?

– Grupę przy­wie­zio­no wczo­raj, zo­sta­ła prze­ba­da­na zgod­nie z przy­ję­ty­mi pro­ce­du­ra­mi i czeka teraz w ho­te­lu Gol­den Bee na dal­sze wy­tycz­ne. 

– Wy­śmie­ni­cie – po­wtó­rzył Mu. – Dzię­ku­ję. Jesz­cze dziś od­dzwo­nię, panno Hyde.

Roz­łą­czył się i kla­snął w dło­nie. Wstał z fo­te­la, nie mogąc usie­dzieć w miej­scu z tej ra­do­ści. Cze­kał na tę dobrą wia­do­mość od wielu, wielu lat. I wy­glą­da na to, że wresz­cie się udało.

Susan Hyde była obiek­tem jego wes­tchnień, głę­bo­ko skry­wa­ną mi­ło­ścią. Przede wszyst­kim jed­nak – sza­le­nie uta­len­to­wa­ną spe­cja­list­ką, być może naj­lep­szą w swo­jej dzie­dzi­nie. To też jedna z trzech osób, które w pro­jek­cie biorą udział od sa­me­go po­cząt­ku. Ko­lej­ny­mi dwie­ma są sam Mu oraz sym­pa­tycz­ny Hin­dus, dok­tor Ha­ro­on Gupta. W kraju, z któ­re­go po­cho­dzi, jego imię ozna­cza na­dzie­ję. I to wła­śnie na­dzie­ja prze­peł­nia­ła serce Mu, gdy wpi­sy­wał jego numer. 

– Witam, panie dy­rek­to­rze. W czym mogę panu pomóc? – za­py­tał Gupta, gdy tylko ode­brał te­le­fon.

– Dzień dobry, otrzy­ma­łem in­for­ma­cję od panny Hyde, że wszyst­ko jest go­to­we i można roz­po­czy­nać. 

– Zga­dza się, panie dy­rek­to­rze. Zdaje się, że wy­eli­mi­no­wa­li­śmy wszyst­kie po­ten­cjal­ne pro­ble­my. 

– Wy­śmie­ni­cie – od­parł Mu i szyb­ko się roz­łą­czył, tak jak miał to w zwy­cza­ju. 

 

***

 

– Po­twier­dzam.

– No to za­czy­na­my – po­wie­dzia­ła Susan Hyde do te­le­fo­nu, na któ­rym chwi­lę wcze­śniej wy­świe­tli­ło się zdję­cie Mu. Czuła jak serce pod­cho­dzi jej do gar­dła. Cze­ka­ła na ten mo­ment dwa­na­ście dłu­gich lat. W tym cza­sie stra­ci­ła wszyst­ko, co wcze­śniej ko­cha­ła. Bez resz­ty po­świę­ci­ła się temu pro­jek­to­wi.

Dwa­na­ście lat to szmat czasu, a przy tym jakże nie­wie­le. Jak nie­wie­le, gdy cho­dzi o urze­czy­wist­nie­nie bodaj naj­star­sze­go ma­rze­nia w hi­sto­rii tego świa­ta. 

Przez pro­jekt Unli­mi­ted prze­wi­nę­ły się dzie­siąt­ki na­ukow­ców i spe­cja­li­stów z naj­roz­ma­it­szych dzie­dzin. Bio­lo­gów i bio­in­for­ma­ty­ków, pro­gra­mi­stów, eks­per­tów od sztucz­nej in­te­li­gen­cji, che­mi­ków, fi­zy­ków i wielu in­nych -ów, których skróty tytułów naukowych przed imionami, zdobywane latami studiów, nieraz miały więcej liter niż same imiona. Ona jed­nak, choć znacz­nie mniej uty­tu­ło­wa­na, jako jedna z nie­wie­lu mogła po­szczy­cić się tym, że była w nim od po­cząt­ku. I była z tego cho­ler­nie dumna. Wszyst­kie te trudy ostat­nich dwu­na­stu lat miały do­pro­wa­dzić wła­śnie do tego mo­men­tu.

– Przy­pro­wa­dzić grupę – za­ko­men­de­ro­wa­ła.

Do szpi­tal­nej sali, która wy­glą­da­ła ra­czej jak ho­te­lo­wy hol, we­szło trzy­dzie­ści sześć osób. Po czte­rech przed­sta­wi­cie­li każ­dej z dzie­wię­ciu czło­wie­czych ras we­dług po­dzia­łu za­pro­po­no­wa­ne­go przez S.C. Coona, S.M. Garna i J.B. Bird­sel­la. Po dwie ko­bie­ty i dwóch męż­czyzn. Gdy za­ję­li miej­sca zgod­nie z usta­lo­ną wcze­śniej ko­lej­no­ścią, każde z nich zo­sta­ło po­pro­szo­ne o pod­wi­nię­cie rę­ka­wa i od­sło­nię­cie le­we­go ra­mie­nia. Wszy­scy bły­ska­wicz­nie to zro­bi­li, wszak wie­dzie­li, po co tutaj są i byli prze­ko­na­ni o tym, że chcą tutaj być. Nikt nie mu­siał ich jakoś szcze­gól­nie na­ma­wiać. Chęt­nych nie bra­ko­wa­ło, co zresz­tą było nie­trud­ne do prze­wi­dze­nia. 

Dwie młode pie­lę­gniar­ki prze­cho­dzi­ły od jed­nej do ko­lej­nej osoby, brały strzy­kaw­kę ze sto­licz­ka na kół­kach, na­peł­nia­ły ją i wtła­cza­ły do krwio­bie­gów mie­szan­kę UNL-37.01-T17. La­ta­mi opra­co­wy­wa­ną mik­stu­rę, która naj­pierw im, a w dłuż­szej per­spek­ty­wie wszyst­kim na tej pla­ne­cie miała przy­nieść nie­śmier­tel­ność. 

 

***

 

Prze­cha­dzał się po za­ciem­nio­nym ga­bi­ne­cie i ob­gry­zał pa­znok­cie. Brzyd­ki nawyk, któ­re­go na­ba­wił się w dzie­ciń­stwie i który po­zo­sta­nie z nim pew­nie na za­wsze. Nawyk, któ­re­go nie był w sta­nie kon­tro­lo­wać w wy­jąt­ko­wo stre­su­ją­cych sy­tu­acjach. A ta bez­sprzecz­nie za­li­cza­ła się do tej ka­te­go­rii. 

A więc stało się, po­my­ślał, klam­ka za­pa­dła. Osta­tecz­ny eks­pe­ry­ment się roz­po­czął i teraz już nic nie za­le­ża­ło od niego. Teraz – jak nie­raz ra­dził mu me­cha­nik w kwe­stii jego sa­mo­cho­du, gdy po raz ko­lej­ny nie miał dla niego czasu – miał tylko ob­ser­wo­wać, co bę­dzie się dzia­ło. Nic wię­cej nie mógł zro­bić, mogło na­to­miast stać się wszyst­ko. Choć prze­pro­wa­dzi­li już nie­zli­cze­nie wiele kom­pu­te­ro­wych sy­mu­la­cji i dzie­siąt­ki eks­pe­ry­men­tów na zwie­rzę­tach, nie mieli po­ję­cia jak na UNL za­re­agu­je nie­zwy­kle zło­żo­ny i wciąż nie do końca zba­da­ny ludz­ki or­ga­nizm. Była szan­sa, że wszyst­ko pój­dzie zgod­nie z pla­nem. Była też – ską­d­inąd znacz­nie więk­sza – szan­sa, że eks­pe­ry­ment nie przy­nie­sie żad­nych re­zul­ta­tów, bo cu­dow­na mie­szan­ka, ja­k­by na złość kom­pu­te­rom, po pro­stu nie za­dzia­ła. Była też wresz­cie opcja numer trzy – choć być może na­iw­nie sta­rał się od­rzu­cać ją w my­ślach – że szcze­pion­ka przy­nie­sie sku­tek od­wrot­ny od za­mie­rzo­ne­go i do­pro­wa­dzi do przed­wcze­snej śmier­ci te­ste­rów. To ozna­cza­ło­by ko­niec ma­rzeń, ko­niec pro­jek­tu Unli­mi­ted i nie­chyb­nie też jego oso­bi­sty ko­niec. 

– Pro­fe­sor Mu­ham­mad ibn Hamad? – za­py­ta­ła wła­ści­ciel­ka ledwo wi­docz­nej twa­rzy, wy­ła­nia­ją­cej się przez szpa­rę w drzwiach.

– A kto pyta?

– Na­zy­wam się Ju­dith Hu, je­stem nową se­kre­tar­ką pani Susan Hyde – od­po­wie­dzia­ła na oko trzy­dzie­sto­let­nia dziew­czy­na o wy­raź­nie da­le­ko­wschod­nim po­cho­dze­niu. – Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam, ale po­pro­szo­no mnie, abym prze­ka­za­ła panu, że o go­dzi­nie dwu­dzie­stej pierw­szej od­bę­dzie się ze­bra­nie za­rzą­du w sali kon­fe­ren­cyj­nej. Chcia­łam w tej spra­wie do pana za­dzwo­nić, ale zdaje się, że pań­ska ko­mór­ka jest wy­łą­czo­na.

Spoj­rzał na te­le­fon, który wciąż trzy­mał w dłoni, wci­snął przy­cisk z boku i rze­czy­wi­ście ekran się nie za­świe­cił. Pie­przo­ny szmelc mu­siał się roz­ła­do­wać, za­klął w my­ślach, a na głos od­po­wie­dział tylko:

– Wspa­nia­le, dzię­ku­ję. 

– Aha, jesz­cze jedno – do­da­ła se­kre­tar­ka, po czym przy­gry­zła wargę. – Pani Hyde pyta, czy mógł­by pan za­brać ze sobą ostat­ni ra­port ze­spo­łu dok­to­ra Clyde’a. 

– Jasne – od­parł krót­ko. I wy­mow­ną ciszą za­chę­cił mło­dziut­ką jesz­cze Ju­dith do opusz­cze­nia jego ga­bi­ne­tu. Zro­zu­mia­ła.

Po­pa­trzył na ze­ga­rek i prze­ko­nał się, że do spo­tka­nia ma jesz­cze pół go­dzi­ny. Pół go­dzi­ny, by po­my­śleć. Trud­no było mu jed­no­znacz­nie okre­ślić, co wła­śnie czuje. Naj­bar­dziej chyba eks­cy­ta­cję i eu­fo­rię, że pro­jekt osią­gnął ten etap.

W jego gło­wie roiło się od wizji świa­ta wol­ne­go od nie­po­trzeb­nej śmier­ci. Wiele razy w tych ostat­nich la­tach się nad tym za­sta­na­wiał. Czy lu­dzie na­praw­dę pra­gną nie­śmier­tel­no­ści? Czy jej po­trze­bu­ją? Czy umysł wolny od obaw, że śmierć może przyjść w każ­dej chwi­li, bę­dzie zdol­ny do dzia­ła­nia na wyż­szych ob­ro­tach? Czy jako spo­łe­czeń­stwo bę­dzie­my dzię­ki temu osią­gać wię­cej? A może wręcz prze­ciw­nie – brak pre­sji czasu spo­wo­du­je, że się roz­le­ni­wi­my. Że nie bę­dzie­my mu­sie­li – i nie bę­dzie­my chcie­li – ci­snąć, przeć przed sie­bie. Skła­niał się ra­czej ku tej pierw­szej opcji, zresz­tą ina­czej dawno już rzu­cił­by ten pro­jekt w cho­le­rę. Wie­rzył, że śmierć jest tym, co ogra­ni­cza ludzi, a nie ich na­pę­dza. I te ogra­ni­cze­nia chciał znieść. Temu wła­śnie słu­żył Unli­mi­ted – pro­jekt, który zro­dził się w jego gło­wie dwie de­ka­dy wcze­śniej i który od dwu­na­stu dłu­gich lat wy­peł­nia całe jego życie. Choć nie­wie­lu w niego wie­rzy­ło i wielu się od niego od­wró­ci­ło, uzna­jąc go za sza­leń­ca, on wie­rzył, że może tego do­ko­nać. A teraz był bli­żej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Kto­kol­wiek wcze­śniej. Miał zmie­nić za­sa­dy gry i zro­bić to raz na za­wsze. 

Po­now­nie spoj­rzał na ze­ga­rek. Spra­wił go sobie za pierw­szą wy­pła­tę i nosił nie­prze­rwa­nie do dziś. Choć moda zdą­ży­ła się zmie­nić, był do niego mocno przy­wią­za­ny i zdej­mo­wał go wła­ści­wie tylko do spa­nia, a i to nie za­wsze. Dzię­ki niemu wła­śnie prze­ko­nał się, że po­wi­nien już ru­szać. Zdjął z opar­cia fo­te­la ma­ry­nar­kę i na­rzu­cił ją sobie na ra­mio­na. Chwy­cił ra­port Clyde’a i wy­szedł z ga­bi­ne­tu, za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

 

***

 

– Jest i on! – z ra­do­ścią w gło­sie po­wi­ta­ła go Susan, gdy tylko po­ja­wił się w progu. – Na­le­żą się panu gra­tu­la­cje, wszyst­ko prze­bie­gło zgod­nie z pla­nem. Pro­jekt Unli­mi­ted osią­gnął brą­zo­wy sta­tus – do­da­ła i po­da­ła dy­rek­to­ro­wi kie­li­szek szam­pa­na.

Brą­zo­wy sta­tus ozna­czał roz­po­czę­cie te­stów na nie­wiel­kich gru­pach ludzi. Ko­lej­ny miał być srebr­ny – czyli testy ma­so­we, a jeśli wszyst­ko skoń­czy się do­brze, to na­stą­pi sta­tus złoty. Bę­dzie to ozna­czać tyle, że ludz­kość rze­czy­wi­ście sta­nie się ga­tun­kiem nie­śmier­tel­nym.

Oczy­wi­ście nawet wtedy śmierć bę­dzie ist­nieć nadal. Prze­sta­nie jed­nak wy­stę­po­wać sa­mo­ist­nie. To, co robić ma szcze­pion­ka UNL-37.01-T17, to za­trzy­ma­nie pro­ce­sów sta­rze­nia i więk­szo­ści pro­ce­sów cho­ro­bo­twór­czych, po­stę­pu­ją­cych w or­ga­ni­zmie. Mó­wiąc krót­ko: or­ga­nizm nie bę­dzie się de­ge­ne­ro­wał, choć – na­tu­ral­nie – z pi­sto­le­tem nie wygra. Przed tym nie uchro­ni żadna szcze­pion­ka. 

– Dzię­ku­ję – od­po­wie­dział Mu i przy­jął kie­li­szek.

– Czy ma pan ra­port, panie dy­rek­to­rze? – spy­tał Gupta.

– Oczy­wi­ście – po­wie­dział i podał Hin­du­so­wi tecz­kę, którą ten nie­zwłocz­nie otwo­rzył. 

– Hmm… – Gupta prze­rzu­cał ko­lej­ne kart­ki, do­pó­ki nie zna­lazł in­te­re­su­ją­cej go in­for­ma­cji. – Tak jak my­śla­łem. Ko­lej­ne spo­tka­nie, panie dy­rek­to­rze, po­win­ni­śmy zwo­łać za sie­dem­dzie­siąt dwie go­dzi­ny. Jeśli po tym cza­sie u żad­ne­go z te­sto­wa­nych nie wy­stą­pią nie­po­ko­ją­ce re­ak­cje, naj­pew­niej bę­dzie­my mogli ogło­sić suk­ces.

– Wspa­nia­le – od­parł Mu. 

– Po dwu­dzie­stu czte­rech, czter­dzie­stu ośmiu i sie­dem­dzie­się­ciu dwóch go­dzi­nach za­mie­rza­my prze­pro­wa­dzić także kom­plek­so­we ba­da­nia, tak jak usta­la­li­śmy wcze­śniej – do­da­ła Hyde. – Wszyst­ko zresz­tą kon­ty­nu­uje­my zgod­nie z pla­nem. Na ko­lej­nym spo­tka­niu bę­dzie­my więc mieli sporo da­nych do prze­ana­li­zo­wa­nia. I – tu Susan unio­sła kie­li­szek – kilka suk­ce­sów do od­trą­bie­nia.

– Wspa­nia­le – po­wtó­rzył i w na­pły­wie po­zy­tyw­nych emo­cji dodał, że jest dumny ze swo­ich part­ne­rów. Uści­snął dłoń Susan, uści­snął dłoń Ha­ro­ona i upił odro­bi­nę szam­pa­na. Uśmiech­nął się. Dawno tego nie robił.

 

***

 

Prze­pro­wa­dzo­no ba­da­nia po dobie, dwóch i trzech – wy­ni­ki wszyst­kich były jak naj­bar­dziej za­do­wa­la­ją­ce. Było jesz­cze zde­cy­do­wa­nie za wcze­śnie, by od­trą­bić pełen suk­ces – szcze­pion­ka na dobrą spra­wę nie za­czę­ła jesz­cze dzia­łać. Jed­nak samo to, że nie wy­stą­pi­ły żadne re­ak­cje nie­po­żą­da­ne, na­pa­wa­ło opty­mi­zmem. Z tymi do­bry­mi wie­ścia­mi Susan Hyde we­szła do sali kon­fe­ren­cyj­nej, w któ­rej sie­dzie­li już Mu i Ha­ro­on. Ten drugi wła­śnie coś opo­wia­dał dy­rek­to­ro­wi, ży­wio­ło­wo ge­sty­ku­lu­jąc. 

– Prze­szka­dzam wam, pa­no­wie?

– Ależ skąd. Nie mo­że­my się do­cze­kać, aż usły­szy­my, co ma nam pani do po­wie­dze­nia. Praw­da, panie dy­rek­to­rze? – za­py­tał nieco za­kło­po­ta­ny Gupta. 

– Słu­cha­my – po­twier­dził dy­rek­tor krót­ko, ale przy­jaź­nie. 

– Jak pa­no­wie wie­dzą, mi­nę­ły już trzy doby od apli­ka­cji. Trzy­krot­nie prze­ba­da­li­śmy na­szych te­ste­rów i mamy po­wo­dy do opty­mi­zmu. U żad­ne­go z nich nie wy­stą­pi­ły re­ak­cje nie­po­żą­da­ne. Jedna ko­bie­ta in­for­mo­wa­ła per­so­nel o ru­mie­niu wokół miej­sca szcze­pie­nia, ale ten szyb­ko znik­nął. Dok­tor El­liot po­twier­dził też, że nie jest to nic, czym po­win­ni­śmy się nie­po­ko­ić – pod­su­mo­wa­ła Susan i za­czę­ła kart­ko­wać do­ku­men­ty, które trzy­ma­ła w dło­niach. – Zgod­nie z in­for­ma­cja­mi, prze­ka­za­ny­mi nam przez ze­spół Clyde’a, mo­że­my po­zwo­lić pa­cjen­tom na opusz­cze­nie ho­te­lu. Na bie­żą­co mu­si­my oczy­wi­ście kon­tro­lo­wać ich stan, ale wy­glą­da na to, że wszyst­ko prze­bie­ga zgod­nie z pla­nem. Po­zo­sta­je cze­kać, aż szcze­pion­ka za­cznie dzia­łać.

– Dwa­na­ście, czter­na­ście ty­go­dni – przy­po­mniał Ha­ro­on Gupta.

– Zga­dza się. Po upły­wie około trzech mie­się­cy w or­ga­ni­zmach po­win­ni­śmy za­cząć ob­ser­wo­wać zmia­ny, bę­dą­ce po­cząt­kiem… cóż, braku zmian. Przy­naj­mniej tak su­ge­ru­ją wy­ni­ki kom­pu­te­ro­wych sy­mu­la­cji. 

– Które dotąd oka­zy­wa­ły się wy­jąt­ko­wo pre­cy­zyj­ne – za­uwa­żył Hin­dus. 

– Po raz ko­lej­ny zga­dza się – po­twier­dzi­ła Hyde i ob­da­rzy­ła współ­pra­cow­ni­ka uśmie­chem, po czym zwró­ci­ła się do Mu:

– Jakie są dal­sze wy­tycz­ne, dy­rek­to­rze?

– Trzy­mać kciu­ki. I może nieco od­po­cząć – po­wie­dział bar­dziej w eter niż do Susan dy­rek­tor Mu­ham­mad ibn Hamad.

 

 

Część II

 

„Życie nie daje nam tego, co chce­my, tylko to, co ma dla nas”

Wła­dy­sław Rey­mont

 

– Pro­szę tędy, panie dy­rek­to­rze – po­wie­dział Gupta i po­kie­ro­wał Mu w głąb jasno oświe­tlo­ne­go ko­ry­ta­rza, który zda­wał się nie mieć końca. Ru­szy­li szyb­kim kro­kiem, bo mieli już mały nie­do­czas. Nie prze­szko­dzi­ło im to jed­nak w po­dzi­wia­niu opra­wio­nych w gu­stow­ne, drew­nia­ne ramki por­tre­tów zdo­bią­cych ścia­ny po obu stro­nach. Same wy­bit­ne oso­bi­sto­ści – wiel­cy na­ukow­cy i wy­na­laz­cy, któ­rzy uczy­ni­li ten świat takim, jakim jest znany dzi­siaj. 

Po chwi­li do­tar­li do drzwi, za któ­ry­mi znaj­do­wał się hol tak duży, że ko­ry­tarz, któ­rym przed mo­men­tem pę­dzi­li, wydał się im klau­stro­fo­bicz­ny. Ubra­ny w swój naj­lep­szy gar­ni­tur (nie żeby miał ich jakoś nie­wy­obra­żal­nie dużo, lecz z tych dwóch, które miał, zde­cy­do­wa­nie wy­brał ten lep­szy) Mu­ham­mad ibn Hamad po­czuł się nagle ma­leń­ki jak mrów­ka. I to po­mi­mo tego, że był tu naj­więk­szą atrak­cją, jak okre­śli­ła to kilka ty­go­dni wcze­śniej Susan Hyde. 

– Ile mamy czasu? – za­py­tał.

– Dzie­sięć minut, panie dy­rek­to­rze, ale przed nami jesz­cze ka­wa­łek drogi – od­po­wie­dział Gupta i ge­stem za­czął po­ga­niać prze­ło­żo­ne­go. 

Dzie­sięć minut, po­wtó­rzył w my­ślach Mu, za dzie­sięć minut moje życie zmie­ni się nie do po­zna­nia. Nie tylko moje życie. Życie w ogóle. 

Po­wtó­rzył w gło­wie treść wy­stą­pie­nia i upew­nił się, że ma w kie­sze­ni ścią­gaw­kę, na wy­pa­dek gdyby się za­ciął. W tych emo­cjach wszyst­ko jest moż­li­we, a on ma dla tych ludzi praw­do­po­dob­nie wię­cej słów niż wszyst­kie, które wy­po­wie­dział przez ostat­nie trzy lata. W ogóle. To czas, by po­wie­dzieć im o pro­jek­cie Unli­mi­ted. 

Mi­nę­ło już szes­na­ście mie­się­cy od chwi­li, w któ­rej po­da­no te­ste­rom szcze­pion­kę. Wszyst­ko prze­bie­ga pra­wi­dło­wo. Jak po­wie­dzia­ła im Susan pod­czas wie­czor­ne­go spo­tka­nia kilka dni temu, u wszyst­kich te­ste­rów udało się za­ob­ser­wo­wać to samo nie­zwy­kłe zja­wi­sko: po burz­li­wych zmia­nach w oko­li­cach czter­na­ste­go ty­go­dnia po po­da­niu spe­cy­fi­ku, ich or­ga­ni­zmy się wy­ci­szy­ły, żeby nie po­wie­dzieć: uśpi­ły. Od bli­sko roku nie za­szły w nich żadne kon­kret­ne zmia­ny. Choć zdą­ży­li świę­to­wać swoje uro­dzi­ny, na dobrą spra­wę wcale się o ten rok nie ze­sta­rze­li. Mają o rok wię­cej do­świad­czeń, mają za sobą ko­lej­ny rok życia, ale bio­lo­gicz­nie nie są o rok star­si. Jak pu­blicz­ność przyj­mie te re­we­la­cje? Chyba nikt tak na­praw­dę nie spo­dzie­wa się tego, co ma za chwi­lę usły­szeć. Czy kto­kol­wiek jest i czy w ogóle może być na to go­to­wy? Cóż, wkrót­ce się o tym prze­ko­na­my, od­po­wie­dział sam sobie Mu i ru­szył w dal­szą drogę.

Gupta wska­zy­wał dy­rek­to­ro­wi kie­ru­nek, prze­pusz­cza­jąc go przez kolejne drzwi. Dobra, po­win­ni­śmy zdą­żyć, po­my­ślał Hin­dus i w tym samym mo­men­cie po­czuł, że w jego kie­sze­ni za­wi­bro­wa­ła ko­mór­ka. Wszyst­kie słowa, mo­gą­ce opi­sać to, co teraz czuł, były nie­cen­zu­ral­ne. Tak bar­dzo zły był na tego, kto wła­śnie teraz po­sta­no­wił mu prze­szko­dzić. Cóż miał jed­nak zro­bić… Wyjął te­le­fon, wci­snął przy­cisk z boku i spoj­rzał na ekran, który bły­ska­wicz­nie się roz­świe­tlił. To Susan.

 

***

 

– Pro­szę się od­su­nąć – po­wta­rzał nie­zna­ny głos, z każdą mi­li­se­kun­dą wy­brzmie­wa­jąc coraz gło­śniej. – Halo, sły­szy mnie pan? – Gupta nagle po­czuł, że ktoś szar­pie go za ramię. 

– Co? Co się dzie­je? – drżą­cym gło­sem za­py­tał Hin­dus, po tym jak otwo­rzył oczy i uświa­do­mił sobie, że leży na ziemi. Ból roz­ry­wał mu głowę, ale lo­gicz­ne my­śle­nie szyb­ko po­wró­ci­ło.

Gupta szyb­ko spoj­rzał w lewo i prawo. Jest – w tłu­mie ga­piów za­uwa­żył po­de­ner­wo­wa­ne­go dy­rek­to­ra, do któ­re­go po raz pierw­szy w życiu zwró­cił się bez „pa­no­wa­nia”, zresz­tą bez żad­nych ty­tu­łów. Nie było na to czasu:

– Czy­taj – po­wie­dział sta­now­czo i podał dy­rek­to­ro­wi te­le­fon.

Mu wziął go do ręki, zer­k­nął i mo­men­tal­nie po­bladł. Po­czuł, że ugi­na­ją się pod nim nogi i wie­dział już, że tego nie za­trzy­ma. Zaraz ze­mdle­je, jak przed mo­men­tem Gupta. Jesz­cze raz spoj­rzał na ekran te­le­fo­nu, ale wia­do­mość nie chcia­ła brzmieć ina­czej. „Za­trzy­maj go. Dwóch te­ste­rów nie żyje”.

 

***

 

– Mów – krót­ko po­wie­dział Mu do słu­chaw­ki, gdy tylko Susan Hyde ode­bra­ła.

– Jesz­cze nic nie wiem. Wła­śnie jadę do szpi­ta­la. Przez te­le­fon nie chcie­li mi ni­cze­go po­wie­dzieć. Nie wiem, co się stało. 

– Kiedy ostat­nio ich ba­da­li­śmy?

– Dwa ty­go­dnie temu. Wszyst­ko było w nor­mie. Wy­ni­ki były ide­al­ne. 

– Któ­rzy to?

– Au­stra­lij­ka i Ma­le­zyj­czyk. 

– W tym samym mo­men­cie? – nie prze­sta­wał wy­py­ty­wać.

– Nie wiem, kurwa, nic nie wiem! – wy­krzy­cza­ła do te­le­fo­nu Susan. – Prze­pra­szam. Od­dzwo­nię jak będę co­kol­wiek wie­dzia­ła. Niech się pan trzy­ma. 

– Cze­kam – od­parł Mu zu­peł­nie do ni­ko­go, bo Susan wcze­śniej zdą­ży­ła się już roz­łą­czyć. 

 

***

 

Gupta od­na­lazł dy­rek­to­ra przed ol­brzy­mi­mi drzwia­mi pro­wa­dzą­cy­mi do bu­dyn­ku, w któ­rym miał wy­gło­sić swoją wiel­ką mowę. Do­szedł już do sie­bie, choć nadal nie do­cie­ra­ło do niego to, co na­pi­sa­ła Susan. Nie mógł w to uwie­rzyć. Jak to nie żyją? 

– Do­wie­dział się pan cze­goś, panie dy­rek­to­rze? – za­py­tał Hin­dus.

– Skończ­my z tym, mów mi Mu – od­po­wie­dział, na co Gupta tylko niemo ski­nął głową, co miało ozna­czać, że przy­sta­je na pro­po­zy­cję dy­rek­to­ra. – I nie, nic nie wiem. Susan je­dzie do szpi­ta­la, żeby się do­wie­dzieć, co się stało. Potem za­dzwo­ni. 

– A my co ro­bi­my? Chyba bez sensu, że­by­śmy tu tak stali?

– Nie wiem, Ha­ro­on. Już nic nie wiem. Nic nie ro­zu­miem. Mieli do­sko­na­łe wy­ni­ki. Wszyst­ko szło zgod­nie z pla­nem. Oni nie po­win­ni byli umrzeć. Coś tu nie gra. Coś tu cho­ler­nie nie gra. 

 

***

 

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach at­mos­fe­ra za­czę­ła gęst­nieć, a wy­sła­ni przez or­ga­ni­za­to­rów lu­dzie z ob­słu­gi wy­raź­nie szu­ka­li wiel­kie­go pre­le­gen­ta. Gupta i Mu wie­dzie­li, że muszą się ulot­nić. Ten pierw­szy przy­wo­łał tak­sów­kę i po­le­cił kie­row­cy je­chać przed sie­bie tak długo, aż po­wie­dzą mu, by się za­trzy­mał. Stali wła­śnie na skrzy­żo­wa­niu ze świa­tła­mi, kiedy Hin­dus do­strzegł knajp­kę, która wy­glą­da­ła na wy­star­cza­ją­co cichą. Ski­nię­cia­mi po­ro­zu­mie­li się z Mu i po­in­for­mo­wa­li tak­sów­ka­rza, że kurs jest skoń­czo­ny. Po chwi­li już mieli wcho­dzić do lo­ka­lu, gdy za­wi­bro­wał te­le­fon Mu. Dzwo­ni­ła Susan.

– Czego się do­wie­dzia­łaś? – spy­tał Mu bez żad­ne­go przy­wi­ta­nia. 

– Trze­ci – od­po­wie­dzia­ła Susan.

– Słu­cham? 

– Jest trze­ci zgon.

Mu po­czuł, że czas się za­trzy­mu­je. Te­le­fon wy­padł mu z dłoni, a on ru­nął­by na zie­mię jak długi, gdyby w ostat­niej chwi­li nie przy­trzy­mał go Gupta. Po­czuł, że roz­pa­da się na ka­wał­ki. Mi­lion ma­łych ka­wał­ków. To ko­niec.

 

***

 

Był mroź­ny stycz­nio­wy po­ra­nek. Roz­grze­wa­ła się mio­do­wą whi­sky, sama już nie wie, którą szklan­ką. Zresz­tą, jakie to miało zna­cze­nie? Osta­tecz­nie cho­dzi­ło tylko o to, by przy­nieść sobie ulgę. A że z każdą ko­lej­ną szklan­ką czuła się jesz­cze go­rzej? No i co, po­my­śla­ła, bez szklan­ki źle i ze szklan­ką źle, ale smacz­nie przy­naj­mniej. Nagle do­tar­ło do niej, jak tu jest cicho i włą­czy­ła te­le­wi­zor.

Ska­ka­ła po ka­na­łach w po­szu­ki­wa­niu cze­go­kol­wiek sen­sow­ne­go. Re­kla­my, te­le­za­ku­py, jakiś durny ame­ry­kań­ski sit­com, znów re­kla­my, pro­gram ku­li­nar­ny, re­kla­my i jesz­cze raz re­kla­my, i – o!

– Dziś odbył się ko­lej­ny pro­ces pro­fe­so­ra Mu­ham­ma­da ibn Ha­ma­da. – O, kurwa, to dzi­siaj, po­my­śla­ła Susan, któ­rej dni wiele ty­go­dni temu za­czę­ły się mie­szać. – Na­uko­wiec, któ­re­go celem było opra­co­wa­nie tak zwa­nej szcze­pion­ki nie­śmier­tel­no­ści, do­pro­wa­dził do śmier­ci trzy­dzie­stu sze­ściu osób. Po­da­no im nie­prze­ba­da­ny spe­cy­fik…

– Pier­do­le­nie! – wy­krzy­cza­ła w te­le­wi­zor Susan.

– …który spo­wo­do­wał nie­od­wra­cal­ne zmia­ny w ich or­ga­ni­zmach. Po kil­ku­na­stu mie­sią­cach pa­cjen­ci za­czę­li umie­rać jeden po dru­gim. Po­ło­wę sta­no­wi­ły ko­bie­ty, po­ło­wę męż­czyź­ni. Pró­bu­jąc speł­nić swoje chore fan­ta­zje na­uko­wiec uśmier­cił córki i synów, sio­stry i braci, matki i ojców, przy­ja­ciół­ki i przy­ja­ciół. Wy­da­wa­ło­by się, że coś ta­kie­go nie jest moż­li­we we współ­cze­snym świe­cie. Sza­leń­ców jed­nak, jak widać, nie bra­ku­je. Na szczę­ście bę­dzie wśród nas o jed­ne­go mniej. Mu­ham­mad ibn Hamad zo­stał dziś ska­za­ny pra­wo­moc­nym wy­ro­kiem. Resz­tę swo­ich dni spę­dzi w za­kła­dzie kar­nym o za­ostrzo­nym ry­go­rze.

 

***

 

Tępo pa­trzy­ła na pilot, który już dobre pół go­dzi­ny temu wy­padł jej z dłoni. W gło­wie miała tylko jedno słowo: nie­moż­li­we. Do­brze jed­nak wie­dzia­ła, że to moż­li­we. Pod­czas pro­ce­su oka­za­ło się, że za­wiódł nie tylko ze­spół od­po­wie­dzial­ny za przy­go­to­wa­nie szcze­pion­ki, ale też ten, któ­re­mu po­wie­rzo­na zo­sta­ła pa­pie­ro­lo­gia. Nie zro­bio­no wszyst­kie­go jak na­le­ży. Pro­ku­ra­tu­ra udo­wod­ni­ła, że te­ste­rzy nie zo­sta­li wła­ści­wie przy­go­to­wa­ni i po­in­for­mo­wa­ni. Była wście­kła, ale to nie wście­kłość była uczu­ciem, które w niej do­mi­no­wa­ło, tylko bez­sil­ność. To nie tak miało być. 

 

 

Część III

 

„Bóg obie­cu­je życie wiecz­ne. My je da­je­my"

Phi­lip K. Dick

 

– …to już druga para, która od­su­nę­ła się od kró­lew­skiej ro­dzi­ny w ciągu kilku ostat­nich dekad. Czy zatem zbli­ża się ko­niec bry­tyj­skiej mo­nar­chii? To py­ta­nie po­zo­sta­je na razie bez od­po­wie­dzi. A na ko­niec wia­do­mość, która wstrzą­snę­ła nie tylko Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwem, lecz całym świa­tem. Oto bo­wiem na na­szych oczach speł­nia się naj­więk­sze ma­rze­nie ludz­ko­ści. Na­ukow­cy z Uni­wer­sy­te­tu Bar-Ila­na w Izra­elu ogło­si­li, że udało im się stwo­rzyć elik­sir mło­do­ści, a może wy­pa­da­ło­by na­zwać go elik­si­rem nie­śmier­tel­no­ści. Do ta­kich re­we­la­cji za­wsze pod­cho­dzi­my z dy­stan­sem, ale ba­da­cze prze­ko­nu­ją, że ich eks­pe­ry­ment był pro­wa­dzo­ny od ponad dwu­dzie­stu lat i ba­da­nia do­wio­dły, że osoby, któ­rym po­da­no ten cu­dow­ny spe­cy­fik, z bio­lo­gicz­ne­go punk­tu wi­dze­nia nie ze­sta­rza­ły się w tym cza­sie ani o jeden dzień. O to, jak to jest w ogóle moż­li­we, po­sta­no­wi­li­śmy za­py­tać u źró­dła. W Safed jest nasza wy­słan­nicz­ka, Lisa Fox…

 

***

 

Za­krę­ci­ła wodę, owi­nę­ła się ręcz­ni­kiem i wy­szła spod prysz­ni­ca. Miesz­ka­ła sama, więc nie za­my­ka­ła drzwi do ła­zien­ki. Dzię­ki temu mogła usły­szeć, jak ko­bie­ta w te­le­wi­zji roz­ma­wia z na­ukow­cem. Wresz­cie coś nor­mal­ne­go, po­wie­dzia­ła w my­ślach, mając już dość tych wszyst­kich wy­wia­dów z ce­le­bry­ta­mi – eks­per­ta­mi od wszyst­kie­go. Mu­sia­ło jed­nak upły­nąć kilka chwil, zanim zo­rien­to­wa­ła się, o czym tak na­praw­dę roz­ma­wia­ją. 

– Czyli można z całą sta­now­czo­ścią stwier­dzić, że te osoby są nie­śmier­tel­ne? – za­py­ta­ła z nie­ukry­wa­nym szo­kiem dzien­ni­kar­ka. 

– Nie uży­wa­my tego okre­śle­nia – chłod­no od­parł na­uko­wiec. – Rze­czy­wi­ście jed­nak ich or­ga­ni­zmy ja­kby za­trzy­ma­ły się w cza­sie. Nie po­stę­pu­ją w nich żadne pro­ce­sy in­te­gral­nie zwią­za­ne ze sta­rze­niem się. Jest zbyt wcze­śnie, by po­wie­dzieć, że nasi pa­cjen­ci są nie­śmier­tel­ni. Nie wiemy, jak ich or­ga­ni­zmy za­cho­wa­ją się za de­ka­dę czy dwie, ale… 

– Nie­by­wa­łe – po­wie­dzia­ła dzien­ni­kar­ka, wcho­dząc w słowo na­ukow­co­wi. Sto­ją­ca z otwar­ty­mi usta­mi i przy­słu­chu­ją­ca się ich roz­mo­wie Susan Hyde szcze­rze jej przez to nie­na­wi­dzi­ła. – Dzię­ku­ję za roz­mo­wę i od­da­ję głos do stu­dia. Z Safed, Lisa Fox. 

Susan rzu­ci­ła się do kom­pu­te­ra, by zna­leźć wię­cej in­for­ma­cji, po dro­dze gu­biąc ręcz­nik. Usia­dła nago przed ekra­nem i roz­po­czę­ła po­szu­ki­wa­nia. To nie­moż­li­we, po­my­śla­ła. Mi­ja­ło wła­śnie dzie­sięć lat, od tra­ge­dii, którą trzy­dziest­ka szóst­ka przy­pła­ci­ła ży­ciem, a Mu – wol­no­ścią. Ha­ro­on wciąż jesz­cze nie wy­bu­dził się ze śpiącz­ki po nie­uda­nej pró­bie sa­mo­bój­czej, a i ona ledwo umia­ła sobie z tym wszyst­kim po­ra­dzić. Ostat­nio było już tro­chę le­piej, ale teraz znów po­czu­ła ol­brzy­mi cię­żar. 

Go­dzi­ny ucie­ka­ły, w domu ro­bi­ło się coraz chłod­niej, na co jej nagie ciało za­re­ago­wa­ło gęsią skór­ką. Zu­peł­nie jed­nak tego nie czuła – szpe­ra­ła w In­ter­ne­cie, od­naj­du­jąc ko­lej­ne ar­ty­ku­ły na temat eks­pe­ry­men­tu na­ukow­ców z Izra­ela. Wie­dzia­ła już, że jego za­ło­że­nia były pra­wie takie same jak w przy­pad­ku pro­jek­tu Unli­mi­ted. Tyle tylko, że im się udało. Ba, ich pa­cjen­ci byli już dawno za­szcze­pie­ni, kiedy te­ste­rzy Unli­mi­ted do­pie­ro byli wy­bie­ra­ni. Choć przed pój­ściem pod prysz­nic oczy jej się kle­iły, to teraz nie czuła zmę­cze­nia. Do­mi­no­wa­ło w niej uczu­cie eks­cy­ta­cji po­łą­czo­nej z fru­stra­cją i nie­do­wie­rza­niem. 

Po kilku albo i kil­ku­na­stu go­dzi­nach – czas jakby pły­nął obok niej – do­szła do wnio­sku, że do­tar­ła do ścia­ny. Prze­glą­da­ła ko­lej­ne ar­ty­ku­ły, ale zda­wa­ły się one już tylko kal­ka­mi po­przed­nich. Cóż, tak to już jest w In­ter­ne­cie. Będę mu­sia­ła z nimi po­ga­dać, za­de­cy­do­wa­ła. Spraw­dzi­ła dane kon­tak­to­we na ofi­cjal­nej stro­nie i się­gnę­ła po te­le­fon, aby wy­krę­cić od­na­le­zio­ny numer. Po od­blo­ko­wa­niu urzą­dze­nia szyb­ko jed­nak zo­rien­to­wa­ła się, że jest czwar­ta nad ranem – nikt teraz nie od­bie­rze. Zresz­tą, stwier­dzi­ła, i tak nikt by mi ni­cze­go nie po­wie­dział przez te­le­fon. Po­sta­no­wi­ła, że po­le­ci do Safed. Spraw­dzi­ła loty i z za­do­wo­le­niem przy­ję­ła wia­do­mość, że po­dróż po­trwa je­dy­nie czte­ry go­dzi­ny. Co wię­cej, są jesz­cze bi­le­ty na dzi­siej­szy kurs, ale ma mało czasu. Czym prę­dzej za­mó­wi­ła więc bilet, a na­stęp­nie tak­sów­kę, po czym ubra­ła się i wy­szła z miesz­ka­nia.

Gdy sa­mo­chód pod­je­chał pod bramę, szyb­ko otwo­rzy­ła drzwi i wsko­czy­ła do środ­ka.

– Na lot­ni­sko!

 

***

 

Pod­czas lotu dużo my­śla­ła o by­łych part­ne­rach z ze­spo­łu. Było jej strasz­nie żal Mu, który od­sia­dy­wał ko­lej­ny rok wy­ro­ku. Od­siad­ka, która miała się skoń­czyć wraz z jego ży­ciem. To nie­spra­wie­dli­we, po­my­śla­ła. Tak samo nie­spra­wie­dli­wa była na­gon­ka w me­diach, która trwa­ła wiele dłu­gich mie­się­cy. „Współ­cze­sny dok­tor Men­ge­le” – takim okre­śle­niem naj­czę­ściej ata­ko­wa­li Mu w sieci. Czło­wie­ka, który chciał uwol­nić ludzi od śmier­ci. Miała na­dzie­ję, że nie do­tar­ły do niego wie­ści z Izra­ela. Za­ła­mał­by się. Tak jak Ha­ro­on, który po wszyst­kim nie­je­den raz pró­bo­wał skoń­czyć ze sobą. On, po­dob­nie jak Susan, do­stał wyrok w za­wie­sze­niu. Nagle dwu­znacz­ność tego słowa do­tar­ła do niej ze zdwo­jo­ną siłą, szcze­gól­nie że była tak cho­ler­nie praw­dzi­wa. Dzwo­ni­ła nie­daw­no do szpi­ta­la, lecz Ha­ro­on dalej się nie wy­bu­dził. Po­zo­sta­ła więc tylko ona. Ona jedna mogła coś zro­bić. Tylko wła­ści­wie co? Po co tak bar­dzo chcia­ła po­znać szcze­gó­ły? Co da jej ta wie­dza? Tego nie była pewna. Czuła za to, że musi się do­wie­dzieć jak naj­wię­cej. Po pro­stu musi. 

Gdy kilka go­dzin póź­niej wę­dro­wa­ła uli­ca­mi Safed, głę­bo­ko od­dy­cha­ła, bar­dziej lub mniej świa­do­mie de­lek­tu­jąc się wy­jąt­ko­wo tego dnia pach­ną­cym po­wie­trzem.

W do­tle­nio­nym umy­śle zro­dził się po­mysł. 

 

***

 

– Czyli mówi pani, że jest dzien­ni­kar­ką, ale le­gi­ty­ma­cji aku­rat nie ma. Mówi, że chce robić zdję­cia, ale nie widzę apa­ra­tu – wy­li­czał straż­nik, który za­trzy­mał Susan przy wej­ściu. Cho­le­ra, skar­ci­ła się, to jed­nak wcale nie był taki dobry plan, jak mi się wy­da­wa­ło. Nie prze­my­śla­łam tego. – Czy może pani po­wtó­rzyć na­zwi­sko?

– Kate Wahl­berg.

Straż­nik wyjął te­le­fon i za­czął stu­kać po ekra­nie. Po chwi­li scho­wał ko­mór­kę z po­wro­tem do kie­sze­ni.

– In­ter­net pani nie zna. 

– Cóż… – po­wie­dzia­ła cien­kim gło­sem i spró­bo­wa­ła się uśmiech­nąć – do­pie­ro za­czy­nam.

– Super – od­parł straż­nik, na któ­re­go jej urok naj­wy­raź­niej nie za­dzia­łał. – A tutaj pani koń­czy – po­wie­dział i wy­raź­nie wska­zał Susan prze­ciw­ny kie­ru­nek, su­ge­ru­jąc, że po­win­na już sobie pójść. 

– Ale… 

– Chyba, że woli pani ko­mi­sa­riat – za­pro­po­no­wał, nie dając jej do­koń­czyć. – Jeśli pani sobie życzy, mogę to za­ła­twić. 

Dała za wy­gra­ną. Tak to się nie uda, po­my­śla­ła. Skie­ro­wa­ła się w stro­nę wyj­ścia. 

 

***

 

Do­tar­ła do ho­te­lu, w któ­rym szczę­śli­wie mieli wolny pokój. Zdję­ła obu­wie, usia­dła na brze­gu łóżka i wtedy do­pie­ro po­czu­ła jak bar­dzo jest zmę­czo­na. 

Mi­nę­ła już pra­wie doba od mo­men­tu, w któ­rym po­szła pod prysz­nic, by zaraz potem się po­ło­żyć. Te­le­wi­zor po­krzy­żo­wał jej plany. Teraz, sie­dząc na łóżku, chcia­ła ob­my­ślić nowy, który z po­wo­dze­niem bę­dzie mogła wdro­żyć w życie jutro. Tym razem prze­ciw­ni­kiem oka­zał się wła­sny or­ga­nizm. Przy­szedł sen. Nie­chcia­ny, ale bar­dzo jej teraz po­trzeb­ny. 

 

***

 

Przez kilka ko­lej­nych dni pró­bo­wa­ła naj­roz­ma­it­szych spo­so­bów, by do­stać się do środ­ka. Spraw­dzi­ła kilka róż­nych po­my­słów, by po­roz­ma­wiać z na­ukow­ca­mi. Nic jed­nak nie da­wa­ło re­zul­ta­tów, na jakie li­czy­ła. Na dobrą spra­wę, nie udało jej się nawet zbli­żyć do celu. Zmar­no­wa­ła tylko parę dni i sporo pie­nię­dzy, wy­da­nych na ho­te­lo­wy pokój, który stał się jej areną roz­my­ślań. Areną, na któ­rej nie­ste­ty po­nio­sła sro­mot­ną klę­skę. 

Gdyby stało się ina­czej, do­wie­dzia­ła­by się, że na­ukow­cy z wy­dzia­łu me­dycz­ne­go Uni­wer­sy­te­tu Bar–Ilana w grun­cie rze­czy po­de­szli do te­ma­tu bar­dzo po­dob­nie do ze­spo­łu sto­ją­ce­go za pro­jek­tem Unli­mi­ted. Naj­wy­raź­niej jed­nak udało im się unik­nąć ja­kie­goś błędu po dro­dze. Nie mieli, a przy­naj­mniej nie przy­zna­wa­li się do tego, że mieli ja­kie­kol­wiek zgony na dro­dze do re­ali­za­cji celu. Była jed­nak pewna istot­na róż­ni­ca – to ona mogła ode­grać klu­czo­wą rolę. Szcze­pion­ka Izra­el­czy­ków – iON-de­p22/3 – po­da­wa­na była w dwóch daw­kach: pierw­sza miała przy­go­to­wać or­ga­nizm, druga wstrzy­ki­wa­na była pół roku póź­niej i za­trzy­my­wa­ła pro­ce­sy, czy­niąc pa­cjen­ta nie­śmier­tel­nym czy ra­czej wiecz­nie mło­dym. Ko­mór­ki wciąż mogły ule­gać de­gra­da­cji i de­struk­cji, ale nigdy nie za­cho­dzi­ło to sa­mo­czyn­nie. Eks­pe­ry­men­to­wa­li na różne spo­so­by i efek­ty były nawet lep­sze niż można by przy­pusz­czać. Or­ga­ni­zmy z miej­sca sta­wa­ły się od­por­ne na in­fek­cje bak­te­ryj­ne i wi­ru­so­we, na za­ka­że­nia grzy­bi­cze, a nawet na no­wo­two­ry. Czło­wie­cze pro­ble­my były im obce. Cały pro­jekt trwał już do­brych kil­ka­na­ście lat i wy­glą­dał na cho­ler­ne pasmo suk­ce­sów.

Osta­tecz­nie wielu z tych rze­czy Susan Hyde do­wie­dzia­ła się z me­diów. Jak mi­lio­ny ludzi, któ­rzy już wkrót­ce mieli roz­po­cząć walkę o swoją przy­szłość. O przy­szłość, która miała się nie koń­czyć. 

 

***

 

– Pro­szę pana, ja panu nie prze­ry­wa­łem, tak? I pro­szę nie wma­wiać wi­dzom, że po­wie­dzia­łem coś, czego nie po­wie­dzia­łem. Może pan pró­bo­wać za­krzy­czeć mnie, ale praw­dy pan, pro­szę pana, nie za­krzy­czy. Nie zmie­ni jej pan tymi swo­imi wrza­ska­mi, choć­by nie wiem, jak się sta­rał. I od­po­wia­da­jąc na py­ta­nie pani re­dak­tor – py­za­ty czter­dzie­sto­la­tek zwró­cił twarz w kie­run­ku pro­wa­dzą­cej te­le­wi­zyj­ną de­ba­tę dzien­ni­kar­ki, która spy­ta­ła, czy to już czas na obo­wiąz­ko­we szcze­pie­nie – nie, nie uwa­żam, żeby był to od­po­wied­ni czas. W ogóle nie widzę po­wo­du, żeby takie szcze­pie­nia miały być obo­wiąz­ko­we. To nie zna­czy jed­nak, wbrew temu, co pró­bu­je pań­stwu wmó­wić mój ad­wer­sarz, że je­stem prze­ciw­ni­kiem tej szcze­pion­ki. W żad­nym razie tak nie jest. Po pro­stu nie uwa­żam, by ko­go­kol­wiek można było czy wręcz trze­ba było zmu­szać do tego, by się za­cze­pił. To jest wolny wybór każ­de­go oby­wa­te­la i tak po­win­no zo­stać. Moż­li­wość, ow­szem, po­win­na być dana wszyst­kim, ale obo­wią­zek na ni­ko­go na­ło­żo­ny być nie może. 

– Skoro po­ru­szył pan już kwe­stię do­stęp­no­ści tych szcze­pień, to, i tutaj zwra­cam się do wszyst­kich pań i panów bio­rą­cych udział w de­ba­cie, czy szcze­pie­nia po­win­ny być fi­nan­so­wa­ne przez pań­stwo? Na po­czą­tek pan Novak.

– W żad­nym wy­pad­ku. Po­win­ni­śmy racz… 

– Bzdu­ra! – wy­krzyk­nę­ła młoda so­cjal­de­mo­krat­ka, wcho­dząc w słowo współ­ro­zmów­cy. – Wolne pań­stwo wol­nych ludzi musi zad… – i wię­cej już nie było sły­chać, jej mi­kro­fon zo­stał wy­łą­czo­ny.

– To czas na de­ba­tę, a nie prze­krzy­ki­wa­nie się na­wza­jem. I to te­le­wi­zyj­ne stu­dio, a nie pia­skow­ni­ca przed blo­kiem – na­po­mnia­ła uczest­nicz­kę de­ba­ty dzien­ni­kar­ka. Pro­szę kon­ty­nu­ować, panie Novak. 

– Dzię­ku­ję, pani re­dak­tor. Zatem tak jak mó­wi­łem, uwa­żam, że po­win­ni­śmy ra­czej za­dbać o to, by na­szym oby­wa­te­lom wię­cej pie­nię­dzy zo­sta­wa­ło w port­fe­lach. Wtedy nie bę­dzie trze­ba fi­nan­so­wać ani tej, ani żad­nej innej szcze­pion­ki, bo ludzi bę­dzie stać na to, by sobie za to oso­bi­ście za­pła­cić. 

– Dzię­ku­ję – od­par­ła dzien­ni­kar­ka, wi­dząc, że wy­po­wiedź do­bie­gła końca. To samo py­ta­nie, o od­po­wiedź po­pro­szę teraz pana Ko­wal­sky’ego. 

– Pani po­zwo­li, że zwró­cę się naj­pierw do ad­wer­sa­rza. Rzecz jest w tym, że ta pań­ska uto­pia, jak­kol­wiek pięk­nie by nie brzmia­ła, to wy­ma­ga czasu. Zanim to się sta­nie, to ci lu­dzie wymrą. Ale my mo­że­my im ten czas za­ofe­ro­wać, panie Novak. I póź­niej mo­żesz pan te swoje pięk­ne wizje pró­bo­wać wdra­żać w życie. First things first, jak ma­wia­ją Ame­ry­ka­nie. Naj­pierw trze­ba ludzi po­szcze­pić. A lu­dzie sami się nie po­szcze­pią. Trze­ba im to za­ofe­ro­wać w do­brej cenie. I trze­ba ich do tego zo­bli­go­wać. 

– Dzię­ku­ję. Pani Sprin­ger?

Widać było jak rusza usta­mi, lecz sły­sze­li ją tylko ci, któ­rzy stali naj­bli­żej. 

– Prze­pra­szam naj­moc­niej. Pani mi­kro­fon już dzia­ła. 

– Ech – za­czę­ła i po­krę­ci­ła głową, ale po chwi­li się uspo­ko­iła i pod­ję­ła temat. – Jedną wiel­ką bzdu­rą jest unie­moż­li­wia­nie do­stę­pu do do­słow­nie ra­tu­ją­cej życie szcze­pion­ki oso­bom, któ­rych sy­tu­acja ma­te­rial­na nie po­zwa­la na po­dob­ne wy­dat­ki. Prze­ko­ny­wa­nie, że mogą teraz wziąć kre­dyt, bo i tak będą mieli póź­niej wiecz­ność na jego spła­ce­nie, jest w naj­lep­szym razie nie­etycz­ne. W naj­gor­szym szko­dli­we. Już teraz wi­dzi­my, co się dzie­je na rynku fi­nan­so­wym. Banki dzia­ła­ją bar­dzo nie­uczci­wie i za­chę­ca­nie ludzi do ko­rzy­sta­nia z ich ofer­ty w tej sy­tu­acji jest po­da­wa­niem im brzy­twy. To się nie godzi. Nie w dzi­siej­szym świe­cie. Dla­te­go: tak, uwa­żam, że szcze­pie­nia po­win­ny być fi­nan­so­wa­ne. Nie do­fi­nan­so­wa­ne, jest su­ge­ru­je pan Ko­wal­sky, lecz w pełni fi­nan­so­wa­ne. To się lu­dziom po pro­stu na­le­ży. 

Przy­glą­da­ją­ca i przy­słu­chu­ją­ca się tej de­ba­cie Susan Hyde wciąż nie miała wy­ro­bio­ne­go zda­nia na ten temat. Cał­kiem nie­daw­no uświa­do­mi­ła sobie, że jesz­cze w cza­sach pro­jek­tu Unli­mi­ted nigdy o tym nie my­śla­ła. Ow­szem, miała na­dzie­ję, że jak naj­wię­cej osób uda się za­szcze­pić, ale czy ma to być obo­wiąz­ko­we, czy ma to być fi­nan­so­wa­ne – nad tym się nie za­sta­na­wia­ła. 

Od nie­uda­nej akcji na Uni­wer­sy­te­cie w Safed mi­nę­ło wiele lat. W tym cza­sie czy­ta­ła, oglą­da­ła i słu­cha­ła wszyst­kie­go, co tylko wią­za­ło się z te­ma­tem szcze­pion­ki da­ją­cej nie­śmier­tel­ność. De­ba­ta, którą teraz oglą­da­ła, była jak dotąd naj­cie­kaw­sza. Za­pro­szo­nych zo­sta­ło kil­ku­na­stu po­li­ty­ków z róż­nych stron, a za­da­wa­ne py­ta­nia były jak naj­bar­dziej na miej­scu. Ow­szem, by­wa­ło ner­wo­wo, ale mimo to roz­mów­cy traf­nie wy­ra­ża­li swoje punk­ty wi­dze­nia. W efek­cie jed­nak dalej nie wie­dzia­ła, co o tym wszyst­kim my­śleć. Wszyst­kie opcje wy­da­wa­ły się dobre. Wszyst­kie opcje wy­da­wa­ły się złe. Każdy miał rację i nikt jej nie miał. 

– Widzą pań­stwo, mam zna­jo­me­go – za­czę­ła wy­po­wiedź ko­lej­na z za­pro­szo­nych uczest­ni­czek de­ba­ty. – Poza mną nie ma ni­ko­go, a jest nie­sa­mo­dziel­ny. Stra­cił obie nogi i jedną rękę w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym, przez co po­ru­sza się na wózku, a to tylko po­czą­tek dłu­giej listy jego pro­ble­mów. I oczy­wi­ście, że są w życiu osoby, które mają go­rzej. Tylko, że on też nie ma do­brze. I przede wszyst­kim: on nie chce przy­jąć tej szcze­pion­ki. Nie chce żyć bez końca, nie chce la­ta­mi we­ge­to­wać i być zda­nym na łaskę i nie­ła­skę in­nych. Naj­pierw ode­bra­li­ście mu eu­ta­na­zję. Teraz chce­cie ode­brać nawet śmierć na­tu­ral­ną. W imię tego, że każdy na to za­słu­gu­je. Tylko nie ro­zu­mie­cie, że nie każdy tego chce. 

W stu­diu za­pa­dła cisza. At­mos­fe­ra była tak gęsta, że można by ją na­bie­rać wi­del­cem. Wresz­cie jed­nak ode­zwa­ła się pro­wa­dzą­ca, kon­ty­nu­ując jak gdyby nigdy nic. 

– Dzię­ku­ję, to była już ostat­nia od­po­wiedź, czas więc na ko­lej­ne py­ta­nie. To py­ta­nie zadał jeden z in­ter­nau­tów. – Choć wi­dzia­ła je już wcze­śniej, nagle do­tar­ło do niej, że teraz jest naj­gor­szy z moż­li­wych mo­men­tów, by je zadać. No ale takie są re­gu­ły. – Brzmi: czy osoby z nie­peł­no­spraw­no­ścia­mi albo w dłu­go­trwa­łej śpiącz­ce po­win­ny być pod­da­wa­ne szcze­pie­niu? Jako pierw­szy od­po­wie pan Je­kyll. 

– Po­wiem krót­ko: tak. Wszy­scy lu­dzie po­win­ni być zo­bli­go­wa­ni do przy­ję­cia tej szcze­pion­ki. Nawet osoby z nie­peł­no­spraw­no­ścia­mi. Nawet więź­nio­wie od­sia­du­ją­cy wy­ro­ki.

– Czy pan wła­śnie przy­rów­nał o-zet-en do zbrod­nia­rzy? – za­py­ta­ła Sprin­ger i tym razem nikt nie wy­łą­czył jej mi­kro­fo­nu. – I co to zna­czy, cy­tu­ję: nawet? Czy ci lu­dzie są pań­skim zda­niem gorsi? My­śla­łam, że wy­ro­śli­śmy już jako spo­łe­czeń­stwo z po­dob­nych roz­te­rek. Wie pan co mi to przy­po­mi­na? Po­pu­lar­ne wiele lat temu przy­rów­ny­wa­nie osób ho­mo­sek­su­al­nych do pe­do­fi­lów. To jest ten sam po­ziom. Nędz­nie niski, panie Je­kyll. Wstyd. 

– No ale chyba zgo­dzi się pani, że nie można mówić o oso­bach z nie­peł­no­spraw­no­ścia­mi i zdro­wych w tych sa­mych ka­te­go­riach? – od­po­wie­dział przy­wo­ła­ny do ta­bli­cy Je­kyll.

– Nie, nie zgo­dzę się. Co to w ogóle ma być?

– Pro­szę pań­stwa o spo­kój – za­re­ago­wa­ła na­resz­cie pro­wa­dzą­ca. 

– Nie – od­po­wie­dzia­ła krót­ko Sprin­ger. – Albo ten czło­wiek opu­ści stu­dio, albo ja. Nie będę z nim roz­ma­wiać. 

– Pro­szę – pró­bo­wa­ła uspo­ko­ić so­cjal­de­mo­krat­kę. – To po­waż­ny temat i emo­cje są zro­zu­mia­łe, ale…

– Prze­cież to jest nie­do­rzecz­ne – po­wie­dzia­ła Sprin­ger, nie po­zwa­la­jąc skoń­czyć re­dak­tor­ce. I mó­wi­ła coś dalej, ale znów pró­bo­wał za­krzy­czeć ją ktoś inny. Takie to już są te prawa te­le­wi­zyj­nych debat. Nic się na to nie po­ra­dzi.

No cóż, to by chyba było na tyle, po­wie­dzia­ła sama do sie­bie Susan. To ko­lej­na de­ba­ta, w któ­rej za­da­no wła­ści­we py­ta­nia i pa­da­ły wła­ści­we od­po­wie­dzi, ale nie­któ­rzy byli za bar­dzo prze­świad­cze­ni o słusz­no­ści swo­ich twier­dzeń. W efek­cie skoń­czy­ło się jedną wiel­ką kłót­nią. Te emo­cje na­praw­dę nie dzi­wią. Mowa wszak o naj­waż­niej­szym wy­na­laz­ku w hi­sto­rii ludz­ko­ści. O speł­nie­niu od­wiecz­nych ma­rzeń. 

Z tych roz­my­ślań wy­rwał ją dzwo­nek. Się­gnę­ła więc po te­le­fon i ode­bra­ła. 

– Pani Susan Hyde?

– Tak to ja, o co cho­dzi?

– Dzień dobry, numer do pani był po­da­ny jako pierw­szy kon­takt, stąd mój te­le­fon. Dzwo­nię ze szpi­ta­la z dobrą wia­do­mo­ścią. Pan Gupta się wy­bu­dził.

 

 

Część IV

 

„Jakie to szczę­ście, że ist­nie­je śmierć”

Paulo Co­el­ho

 

Za­czy­nał to wi­dzieć, ro­zu­mieć do­sko­na­le. Całe życie był w błę­dzie. To śmierć jest darem, nie­śmier­tel­ność – prze­kleń­stwem. Nie­uchron­ność końca prze­ra­ża, ale tylko ona spra­wia, że chce się dzia­łać. Cóż bo­wiem zna­czy stra­co­ny dzień, gdy bez­kres dni ma się przed sobą. Lu­dzie dla­te­go się sta­ra­ją, że wie­dzą, że mogą prze­grać i za wszel­ką cenę chcą tego unik­nąć. Wyj­mij tego puz­zla, a cała ukła­dan­ka się roz­sy­pie. Nie­śmier­tel­ni wszy­scy je­ste­śmy jak dzie­ci: mo­że­my się bawić, cie­szyć bez­tro­sko, lecz nie­wiel­ki jest nasz wkład w świat. Gdy do­ra­sta­my i za­czy­na­my wi­dzieć, że czasu jest coraz mniej, wtedy za­czy­na­my dzia­łać, pchać do przo­du swoje życie, ale też całą swoją spo­łecz­ność, a wy­bit­ne umy­sły na­pę­dza­ją także roz­wój ca­łe­go ga­tun­ku. Ten upły­wa­ją­cy czas na­da­je wszyst­kie­mu sens. Jeśli mają to szczę­ście, by uro­dzić się w od­po­wied­nim miej­scu i w od­po­wied­nim cza­sie, dzie­ci nie znają pro­ble­mów. Jed­nak to nie zna­czy, że tych pro­ble­mów nie ma. Po pro­stu do­ro­śli dbają o to, by nie mu­sia­ły się nimi zaj­mo­wać. Jak więc żyć w świe­cie, w któ­rym do­ro­śli nie ist­nie­ją? Bo kto zde­cy­du­je się do­ro­snąć, gdy nie musi tego robić? Kto weź­mie za to wszyst­ko od­po­wie­dzial­ność? To praw­da, że jako dzie­ci nie chce­my do­ra­stać, ale gdy­by­śmy nie do­ra­sta­li, to bez końca by­li­by­śmy mier­ni. Czy to źle być mier­nym, kiedy nie trze­ba ni­cze­go wię­cej? Na krót­ką metę może i nie. Dłu­go­fa­lo­wy wpływ na całe spo­łe­czeń­stwo nie może być jed­nak inny niż tra­gicz­ny. Nie­śmier­tel­ność zwal­nia nas z do­ra­sta­nia. Nie­śmier­tel­ność od­bie­ra nam cel. Od­bie­ra mo­ty­wa­cję. Od­bie­ra sens. 

A jak długo można czuć po­wo­ła­nie? Jak długo można czuć misję? Jak długo le­ka­rzom bę­dzie się chcia­ło wsta­wać z łóżka i czy­nić swoją po­słu­gę? Jak dużo czasu musi minąć, by „jutro też jest dzień” stało się po­wszech­nym ha­słem i wy­mów­ką do nic­nie­ro­bie­nia na jesz­cze więk­szą skalę niż w prze­szło­ści? Czy po stu la­tach za­wo­do­wej ak­tyw­no­ści wciąż bę­dzie się miało tę werwę? 

Ha­ro­on Gupta my­ślał o tym wszyst­kim i coraz bar­dziej bolał go brzuch. Odkąd wy­bu­dził się ze śpiącz­ki, co chwi­lę na­pa­da­ły go po­dob­ne roz­wa­ża­nia. Obu­dził się w miej­scu, w któ­rym śmierć za­czy­na­ła od­cho­dzić do prze­szło­ści. Całe do­ro­słe życie pró­bo­wał to urze­czy­wist­nić, ale osta­tecz­nie wszyst­ko wy­da­rzy­ło się obok niego. Bez jego udzia­łu. 

 

***

 

Od­pa­lił kom­pu­ter i od­na­lazł na dysku na­gra­nie „wiel­kiej de­ba­ty”. Tak okrzyk­nię­ta zo­sta­ła te­le­wi­zyj­na de­ba­ta sprzed kilku lat, w któ­rej udział wzię­li re­pre­zen­tan­ci kilku kra­jów. Te­ma­tem była oczy­wi­ście izra­el­ska szcze­pion­ka da­ją­ca nie­śmier­tel­ność. Wideo biło re­kor­dy po­pu­lar­no­ści i mi­lio­ny osób wra­ca­ły do niego re­gu­lar­nie. Jedni prze­wi­ja­li od razu do końca, by zo­ba­czyć bi­ja­ty­kę, która wy­wią­za­ła się po­mię­dzy męż­czy­zna­mi w gar­ni­tu­rach. Gupta był w tej dru­giej, znacz­nie mniej licz­nej gru­pie, która uwa­ża­ła, że padły tam dobre py­ta­nia i jesz­cze lep­sze od­po­wie­dzi. 

Prze­su­nął wskaź­nik na mniej wię­cej kwa­drans po pierw­szej go­dzi­nie – to gdzieś tutaj skoń­czył oglą­dać – i klik­nął, by roz­po­cząć od­twa­rza­nie. 

– …Jaki wiek jest pań­stwa zda­niem naj­lep­szy na prze­pro­wa­dze­nie szcze­pie­nia – do­koń­czy­ła py­ta­nie dzien­ni­kar­ka i ka­me­ra po­wę­dro­wa­ła w stro­nę pod­sta­rza­łe­go je­go­mo­ścia.

– Uwa­żam, że obo­wiąz­ko­we szcze­pie­nie po­win­no do­ty­czyć osób w oko­li­cach czter­dzie­ste­go lub pięć­dzie­sią­te­go roku życia: od­po­wied­nio już ukształ­to­wa­nych. Rów­no­cze­śnie optu­ję za za­ka­zem szcze­pie­nia dla osób młod­szych niż rze­czo­ny czter­dzie­sty rok życia. Dys­pu­ta do­ty­czy tak na­praw­dę tego, ja­kie­go spo­łe­czeń­stwa chce­my i ja oso­bi­ście ży­czył­bym sobie świa­ta ludzi doj­rza­łych.

– Jasne, po pro­stu nie chce pan być ostat­nim sta­rusz­kiem w świe­cie wiecz­nie mło­dych – skwi­to­wał na oko trzy­dzie­sto­let­ni re­pre­zen­tant le­wi­cy, któ­re­mu prze­ka­za­ła głos pro­wa­dzą­ca de­ba­tę dzien­ni­kar­ka. Po sali ro­ze­szła się fala więk­szych i mniej­szych uśmiesz­ków. – Ni­ko­mu nie można za­bro­nić ani ni­ko­mu nie można na­ka­zać szcze­pie­nia. Wszyst­kim trze­ba je jed­nak umoż­li­wić. Myślę, że usta­wo­wa gra­ni­ca peł­no­let­no­ści jest naj­lep­szą z moż­li­wych ba­rier.

– Moi po­przed­ni­cy zdają się su­ge­ro­wać, że na­sto­lat­ki, któ­rym taka szcze­pion­ka mo­gła­by ura­to­wać życie, po­win­ny ginąć, tylko dla­te­go, że uro­dzi­ły się odro­bi­nę za późno. To ab­surd – krzy­cza­ła wtedy jesz­cze nie tak po­pu­lar­na Sprin­ger. 

– Nie ma póki co ab­so­lut­nie żad­nych do­wo­dów na to, że szcze­pion­ka po­tra­fi wy­le­czyć ist­nie­ją­ce już cho­ro­by, pro­szę więc nie grać na emo­cjach – spo­koj­nym tonem, ale poza ko­lej­no­ścią wtrą­cił inny z uczest­ni­ków de­ba­ty.

– Ale są po­wo­dy, by w to wie­rzyć – od­pa­ro­wa­ła Sprin­ger.

– Nie, nie ma. To plot… – Ko­lej­ny mi­kro­fon zo­stał wy­łą­czo­ny.

– Raz jesz­cze pro­szę pań­stwa o spo­kój – po­wie­dzia­ła re­dak­tor­ka. Chce pani kon­ty­nu­ować, czy też od­da­je głos ko­lej­nej oso­bie?

– To wszyst­ko – krót­ko od­po­wie­dzia­ła wciąż jesz­cze wzbu­rzo­na so­cjal­de­mo­krat­ka. 

Plot­ki, o któ­rych wspo­mi­nał tam­ten gość, po­ja­wi­ły się w prze­strze­ni pu­blicz­nej nie­dłu­go po tym, jak na­ukow­cy z Izra­ela ogło­si­li swoje wiel­kie osią­gnię­cie. Su­ge­ro­wa­ły, że szcze­pion­ka po­tra­fi za­trzy­mać nawet po­waż­ne pro­ce­sy cho­ro­bo­we, ale rze­tel­nych źró­deł nie było. Ba, sami na­ukow­cy je de­men­to­wa­li, twier­dząc, że nie pro­wa­dzi­li badań pod tym kątem. Nawet gdyby pro­wa­dzi­li, to by się do tego nie przy­zna­li, do­po­wie­dział w gło­wie Gupta, ale i tak spro­wa­dza się to do tego, że jeśli w ogóle jest to praw­do­po­dob­ne, to mało. 

Tym­cza­sem de­ba­ta na ekra­nie mo­ni­to­ra ze­szła na temat współ­pra­cy mię­dzy­na­ro­do­wej. In­te­re­su­ją­ca kwe­stia, ale nie­wie­le mieli w niej do po­wie­dze­nia za­pro­sze­ni go­ście. Hin­dus pominął więc ten frag­ment i przewinął nagranie do tego, który in­te­re­so­wał go bar­dziej. Słu­chał i słu­chał, i coraz moc­niej na­pa­sto­wa­ło go uczu­cie, że oni ni­cze­go nie ro­zu­mie­ją. Że za­śle­pie­ni przez wszyst­kie te pięk­ne wizje zu­peł­nie po­mi­ja­ją isto­tę spra­wy. A tą isto­tą bez dwóch zdań były za­gro­że­nia.

Osta­tecz­nie zmę­cze­nie wzię­ło jed­nak górę i po chwi­li oczy Ha­ro­ona Gupty były już za­mknię­te, a umysł udał się na w pełni za­słu­żo­ny od­po­czy­nek. Przez wiele ko­lej­nych mie­się­cy tak samo za­sy­piał i bu­dził się, aż wresz­cie coś się zmie­ni­ło. Wresz­cie nad­szedł dzień, o któ­rym dzie­ci będą uczyć się z pod­ręcz­ni­ków do hi­sto­rii i tych do bio­lo­gii. Dzień, który w przy­szło­ści bę­dzie ob­cho­dzo­ny nawet bar­dziej hucz­nie niż Boże Na­ro­dze­nie czy Wiel­ka­noc. Gupta obu­dził się w zu­peł­nie innym świe­cie. 

 

***

 

Setki ty­się­cy ludzi cze­ka­ły z nie­cier­pli­wo­ścią i nie­po­ko­jem. Lada chwi­la miały otwo­rzyć się te ol­brzy­mie drzwi i wtedy też wszyst­ko sta­nie się jasne. Za nimi, na sali ob­ra­do­wa­ło gre­mium zło­żo­ne z naj­zna­mie­nit­szych oso­bi­sto­ści stą­pa­ją­cych obec­nie po Ziemi, a od ich de­cy­zji za­le­żał dal­szy los świa­ta. To był hi­sto­rycz­ny mo­ment. 

Nagły wy­buch eu­fo­rii nie po­zo­sta­wiał po­cą­ce­mu się w tłu­mie Ha­ro­ono­wi żad­nych wąt­pli­wo­ści. Nawet po­mi­mo tego, że nie do­sły­szał, co po­wie­dzia­no, gdy za­le­d­wie chwi­lę póź­niej drzwi się otwo­rzy­ły i do po­dium z mi­kro­fo­nem pod­szedł si­wie­ją­cy ele­gant w do­sko­na­le skro­jo­nym gar­ni­tu­rze. A więc stało się: bę­dzie­my nie­śmier­tel­ni. 

 

***

 

W ko­lej­nych la­tach różne kraje i ich różne rządy róż­nie pod­cho­dzi­ły do róż­nych kwe­stii zwią­za­nych ze szcze­pion­ką da­ją­cą lu­dziom nie­śmier­tel­ność. Po­pu­lar­ną ten­den­cją było jed­nak uprasz­cza­nie do­stę­pu do szcze­pień. 

Ko­lej­ne rządy de­cy­do­wa­ły się na wpro­wa­dza­nie obo­wiąz­ko­wych – i co naj­waż­niej­sze: dar­mo­wych – szcze­pień. Na jed­nych po­dob­ne de­cy­zje wy­mu­sza­ło spo­łe­czeń­stwo, inne ro­bi­ły to zanim lu­dzie zdą­ży­li wyjść na ulice. Cza­sem z we­wnętrz­ne­go prze­ko­na­nia, czę­ściej – dla zbi­cia po­li­tycz­ne­go ka­pi­ta­łu.

Nie wszy­scy, rzecz jasna, de­cy­do­wa­li się na szcze­pie­nia w pierw­szych la­tach do­stęp­no­ści. Jedni oba­wia­li się, że wszyst­ko to może być jeden wiel­ki spi­sek, któ­re­go celem jest prze­ję­cie kon­tro­li nad spo­łe­czeń­stwem. Wielu nie do­wie­rza­ło w sku­tecz­ność, oskar­ża­jąc tych lub in­nych o próbę za­ro­bie­niu na na­iw­nia­kach. Inni oba­wia­li się moż­li­wych skut­ków ubocz­nych, wszak to wciąż nie był do końca prze­ba­da­ny spe­cy­fik. Jesz­cze inni uzna­li, że to dla nich za późno – nie chcą w nie­skoń­czo­ność żyć jako sie­dem­dzie­się­cio– albo i osiem­dzie­się­cio­lat­ko­wie. Chcą w spo­ko­ju opu­ścić ten padół łez. Zde­cy­do­wa­na więk­szość jed­nak pod­da­ła się szcze­pie­niu. Tak po­wsta­ło nowe spo­łe­czeń­stwo.

Mu­sia­ło jed­nak minąć kilka dekad, by lu­dzie rze­czy­wi­ście zro­zu­mie­li, co się tak na­praw­dę stało. Pierw­sze po­ko­le­nia nie­śmier­tel­nych do­świad­czy­ły tego, o czym ci, któ­rzy za­miesz­ki­wa­li Zie­mię przed nimi, mogli tylko ma­rzyć. Lu­dzie za­czę­li żyć tak, jakby śmierć miała nigdy nie na­dejść. Bo też – cóż – miała nigdy nie na­dejść. Ow­szem, śmierć zda­rza­ła się od czasu do czasu – głów­nie w wy­ni­ku sa­mo­cho­do­wych wy­pad­ków, cięż­kich wro­dzo­nych cho­rób czy sa­mo­bójstw. Nie­mniej jed­nak coraz rza­dziej mó­wi­ło się o śmier­ci jako ta­kiej. Czę­ściej była już tylko sym­bo­lem cza­sów słusz­nie mi­nio­nych.

Sta­ty­sty­ki po­ka­zy­wa­ły, że lu­dzie wy­raź­nie mniej na­rze­ka­ją na pracę. Coraz wię­cej czasu po­świę­ca­ją też ro­dzi­nom i wię­cej czasu mają na re­ali­za­cję wcze­śniej wciąż od­kła­da­nych ma­rzeń. Nie muszą gonić – mogą zwol­nić i chęt­nie z tej moż­li­wo­ści ko­rzy­sta­ją. Spo­łe­czeń­stwo szyb­ko sta­wa­ło się coraz le­piej wy­kształ­co­ne. Lu­dzie na­uczy­li się ze sobą roz­ma­wiać – nie mu­sie­li już prze­krzy­ki­wać się, byle tylko zdą­żyć po­wie­dzieć to, co chcą, zanim stra­cą wi­dow­nię. Czasu było mnó­stwo. 

Cały świat spo­wol­nił. Życie na Ziemi zu­peł­nie nie przy­po­mi­na­ło tego, z jakim mieli do czy­nie­nia dziad­ko­wie i bab­cie nie­śmier­tel­nych. Po­wo­li za­po­mi­na­no też o cho­ro­bach, a se­zo­no­we in­fek­cje ode­szły do prze­szło­ści. Stwier­dze­nie, że szpi­ta­le pu­sto­sza­ły, by­ło­by po­waż­ną nad­in­ter­pre­ta­cją, nie­mniej jed­nak po­wo­dy do opty­mi­zmu były aż nadto wy­raź­ne. Trze­ba było mieć cho­ler­ne­go pecha, żeby umrzeć. 

Nic nie zdo­ła­ło­by jed­nak zmie­nić de­cy­zji Ha­ro­ona, który po­sta­no­wił, że ab­so­lut­nie nigdy się nie za­szcze­pi. W prze­ci­wień­stwie do Susan, która le­d­wie kilka dni temu przy­ję­ła drugą dawkę. Jego to omi­nę­ło, ale ona prze­ko­na­ła się, czym jest życie w nowym świe­cie.

Wszyst­ko ma­lo­wa­ło się w pięk­nych, pa­ste­lo­wych bar­wach. Kres tej sie­lan­ki przy­szedł prę­dzej niż przy­pusz­cza­no. Ba, nie­któ­rzy prze­ko­na­ni byli, że nie na­dej­dzie nigdy. Przy­szedł. Brak chęt­nych do pracy po­wo­do­wał pa­ra­liż pod­sta­wo­wych pań­stwo­wych sys­te­mów. Zwięk­sza­ło się spo­łecz­ne roz­war­stwie­nie. Bo­ga­ci bo­ga­ci­li się wciąż i nie było dla nich widać ze­ni­tu. Z bied­nych, bez­kres dni przed nimi nie zdo­łał zro­bić bo­ga­tych czy choć­by za­moż­nych. Słabe jed­nost­ki nie stały się silne, tylko dla­te­go że mogły wy­kre­ślić z listy kilka do­cze­snych pro­ble­mów. Po­zo­sta­ły słabe, a je­dy­ne co rosło, to dy­stans, dzie­lą­cy je od grup zaj­mu­ją­cych wyż­sze po­zy­cje w spo­łecz­nej hie­rar­chii. Kiedy lu­dzie nic nie muszą, to nic nie chcą. Nie chcą też, jeśli wcze­śniej nie chcie­li. A chcie­li wcze­śniej tylko ci, któ­rzy mogli. I tak to się krę­ci­ło. 

Do­szło do mo­men­tu, który można było prze­wi­dzieć, ale chyba nikt nie zadał sobie tego trudu. W do­mach miesz­ka­ły wie­lo­po­ko­le­nio­we ro­dzi­ny zło­żo­ne z sa­mych czter­dzie­sto­lat­ków. Tata, dzia­dek, pra­dzia­dek – wszy­scy byli w tym samym wieku. Dzie­li­ło ich do­świad­cze­nie, ale nic poza tym. Gdy wszy­scy są ró­wie­śni­ka­mi, ol­brzy­mia jest mo­no­to­nia. Coraz mniej było tych, któ­rzy wie­dzie­li, co ozna­cza sta­rość. Mało kto chciał ich zresz­tą słu­chać – po co mówić o czymś, czego już nie ma? Sta­rość, tak jak na­tu­ral­na śmierć stała się me­lo­dią dawno mi­nio­nej prze­szło­ści i dawno upa­dłe­go spo­łe­czeń­stwa. 

Na­stro­je spo­łecz­ne też były da­le­kie od ide­al­nych. Lu­dzie wy­cho­dzi­li na ulice raz za razem, a po­wo­dów nie bra­ko­wa­ło. Jedni skar­ży­li się, bo ci u góry ka­za­li im się szcze­pić, inni – bo za długo mu­sie­li cze­kać na swoją kolej. Jedni uwa­ża­li, że po­przecz­ka wieku zo­sta­ła za­wie­szo­na zbyt wy­so­ko, inni – że zde­cy­do­wa­nie za nisko. Nie­moż­li­we było do­go­dze­nie wszyst­kim, a ustą­pie­nie któ­rej­kol­wiek ze stron wy­wo­ły­wa­ło obu­rze­nie tej dru­giej, ry­chło eska­lu­ją­ce do po­zio­mu wie­lo­mi­lio­no­we­go pro­te­stu. 

Ma­so­we sa­mo­bój­stwa były ko­lej­nym kło­po­tem. Lu­dzie, któ­rzy nie mieli szczę­ścia znaj­do­wać się w gro­nie tych bo­gat­szych i wy­po­sa­żo­nych w spraw­niej­sze umy­sły, nie wy­trzy­my­wa­li, nie chcie­li wiecz­ne­go cier­pie­nia. Mu­sie­li zająć się tym sami. Po­ja­wi­ły się też grupy na­wo­łu­ją­ce do przy­wró­ce­nia eu­ta­na­zji. Or­ga­ni­za­cja PLUS – Po­zwól­my Lu­dziom Umie­rać Swo­bod­nie – nie­ustan­nie zy­ski­wa­ła ko­lej­nych zwo­len­ni­ków.

Nawet tak dy­na­micz­ny wzrost sa­mo­bójstw i po­pu­lar­no­ści eu­ta­na­zjo-en­tu­zja­stycz­nych or­ga­ni­za­cji nie wy­star­czył jed­nak w ob­li­czu ma­so­wych na­ro­dzin ko­lej­nych po­ko­leń. To też więc nie do końca za­dzi­wia­ją­ce, jak szyb­ko pro­ble­mem stało się prze­lud­nie­nie. Lu­dzie stali się jesz­cze bar­dziej chęt­ni do roz­mna­ża­nia, a umie­rać nie było komu. Coraz czę­ściej bra­ko­wa­ło po­ży­wie­nia i miej­sca do życia. 

Prze­lud­nie­nie da­wa­ło się we znaki także w wię­zie­niach. Nie bez sensu roz­go­rza­ła de­ba­ta na temat tego, co po­win­no się zro­bić z tymi, któ­rzy na sali są­do­wej usły­sze­li „do­ży­wo­cie!”. Naj­pierw szyb­ko wy­pra­co­wa­no zgodę, co do tego, że wszy­scy więź­nio­wie po­win­ni otrzy­mać szcze­pion­kę, ale jakby zu­peł­nie po­mi­nię­to inną kwe­stię. A rze­czy­wi­stość wy­glą­da­ła tak, że brak za­gro­żeń z ze­wnątrz, ta­kich jak wy­pad­ki sa­mo­cho­do­we, spra­wiał, że śmierć w wię­zie­niach prak­tycz­nie nie wy­stę­po­wa­ła. Osa­dzo­nych ko­stu­cha miała na końcu swo­jej dłu­giej listy – mogli sie­dzieć za kra­ta­mi do końca świa­ta, a pew­nie i jeden dzień dłu­żej. Obok tych, któ­rzy chcie­li, by wy­ro­ki po­zo­sta­ły bez zmian, była grupa wnio­sku­ją­ca o to, by skró­cić im pobyt w wię­zie­niach. Jedni byli za pięć­dzie­się­cio­let­nią od­siad­ką, inni za stu­let­nią. Gło­śny był jed­nak także głos zu­peł­nie inny: o przy­wró­ce­niu kary śmier­ci. Bo czy wię­zień po stu la­tach od­siad­ki i spo­wo­do­wa­nej przez to spo­łecz­nej izo­la­cji fak­tycz­nie zdoła się zre­so­cja­li­zo­wać czy może jed­nak nie bę­dzie w sta­nie się od­na­leźć, gdy wróci już do świa­ta wol­nych ludzi? Jedni i dru­dzy mieli swoje racje i mieli ar­gu­men­ty, które za nimi prze­ma­wia­ły. To twar­dy orzech do zgry­zie­nia dla tych, któ­rzy sta­no­wi­li prawo, a naj­gor­sze, że nie można było uchy­lić się od od­po­wie­dzial­no­ści, bo pro­blem był obec­ny i z każ­dym ro­kiem na­ra­stał. Osta­tecz­nie więc mu­sia­ła za­paść de­cy­zja.

I za­pa­dła. 

 

 

Epi­log

 

Nie wie­dział, ile ma lat. I nie­wie­le go to ob­cho­dzi­ło. W tym miej­scu i w tych cza­sach nie miało to zresz­tą więk­sze­go zna­cze­nia. Ten dzień miał się za­cząć jak każdy inny. I tak samo jak każdy inny miał się też skoń­czyć. To tylko dal­szy ciąg po­grą­ża­nia się w de­pre­sji i uczu­ciu bez­na­dziei. Ten dzień miał być dla osa­dzo­ne­go Mu­ham­ma­da ibn Ha­ma­da taki sam, jak dzie­siąt­ki ty­się­cy po­przed­nich. 

Miał, lecz los przy­go­to­wał dla niego nie­spo­dzian­kę. Usta­mi straż­ni­ka do­tar­ła do niego wia­do­mość. Przy­szła śmierć. Tak bar­dzo jej pra­gnął. 

Koniec

Komentarze

Hej,

ja przyszedłem się tylko zapowiedzieć, że przyjdę przeczytać, ale trochę w późniejszym terminie. Mam ostatnio dużo na głowie, a Twój tekst jest trochę długi:)

I mam nadzieję, że nie przerazi Cię obecne zamieszanie na portalu. W szczególnym czasie trafiłeś z pierwszym tekstem:P

Слава Україні!

Hej, Golodh, dzięki za informację. :) 

Tak, widzę, że Grafomania trwa w najlepsze, ale w sumie może nie ma tego złego… :D

Siema, też mam na celowniku Twoje opowiadanie, ale, kurde, długość nieco odstrasza a poza tym mam jeszcze do obskoczenia dwie bety po ponad 60k znaków, redakcję swoich dwóch tekstów przed publikacją w Fantastycznych Piórach, jurorowanie w konkursie Planety (choć jeszcze żaden tekst nie wpadł) i jedynie w opowiadania z grafomanii się zagłębiam nocami, żeby dać mózgowi odpocząć. Postaram się jednak wpaść na dniach, ale obiecuję jedynie opinię na temat wrażeń po lekturze, na łapankę raczej nie licz, bo to zżera najwięcej czasu – czasu, którego nie mam, bo poza portalem jeszcze staram się jakoś żyć :)

Known some call is air am

Hej, Outta Sewer. Tobie również dziękuję za informację. Wszystko rozumiem. Wiem, że ten tekst jest dość długi, a w dodatku od nieznanego autora, więc nie ma obietnicy, że warto. Ba, to mój debiut, więc jeśli jest jakaś obietnica, to zupełnie odwrotna. :D Dzięki, że mimo wszystko chcesz sprawdzić. Będę wdzięczny za każdy komentarz. :)

Też się zaczaję na to opko!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dzięki, Barbarian Cataphract! Czekam na opinię. :)

Hej, benin!

 

Już na samym wstępnie:

„Były dwie siostry: noc i śmierć

Śmierć większa, a noc mniejsza

Noc była piękna jak sen, a śmierć

Śmierć była jeszcze piękniejsza”

 

Bardzo mi się to spodobało. Właśnie taka poezja wyrywa się z typowego przedstawienia śmierci, jakoby Śmierć (jej personifikacja) była szkaradną kostuchą, czy czymś tego typu. Gałczyński wie, co dobre. Podobnie przedstawiłem ją w swoim opowiadaniu, bo samemu uważam, że śmierć (pomimo wszelkich skutków ubocznych związanych z bólem bliskich) może być przepiękna. :3

 

Łapankowo :D

 

– Wy­śmie­ni­cie – szcze­rze ucie­szył się Mu, jak ma­wia­ła na niego ta nie­licz­na grup­ka zna­jo­mych, która mu jesz­cze zo­sta­ła. I jak sam też lubił się na­zy­wać w my­ślach. – Jaki jest sta­tus?

Wg. mnie lepiej by to brzmiało, gdyby “szczerze” i “ucieszył” zostały zamienione miejscami.

 

Susan Hyde była obiek­tem jego wes­tchnień. Jego głę­bo­ko skry­wa­ną mi­ło­ścią. Przede wszyst­kim jed­nak była sza­le­nie uta­len­to­wa­ną spe­cja­list­ką, być może naj­lep­szą w swo­jej dzie­dzi­nie. Była też jedną z trzech osób, które w pro­jek­cie biorą udział od sa­me­go po­cząt­ku.

Trochę powtórzeń się wkradło.

 

– Na­zy­wam się Ju­dith Hu, je­stem nową se­kre­tar­ką pani Susan Hyde – od­po­wie­dzia­ła na oko trzy­dzie­sto­let­nia dziew­czy­na o wy­raź­nie azja­tyc­kim po­cho­dze­niu.

Wiem, że potocznie “azjatyckie pochodzenie” odnosi się do krajów Dalekiego Wschodu, ale lepiej byłoby tu wskazać właśnie na to (bo znaczna część Azjatów to Arabowie i Hindusi :P).

 

– Aha, jesz­cze jedno – do­da­ła se­kre­tar­ka, po czym przy­gry­zła wargę. – Pani Hyde pyta, czy mógł­by pan za­brać ze sobą ostat­ni ra­port ze­spo­łu dok­to­ra Clyde’a, 

Kropka zamiast przecinka na końcu.

 

Trud­no było mu jed­no­znacz­nie okre­ślić, co wła­śnie czuje. Z jed­nej stro­ny była to eks­cy­ta­cja i eu­fo­ria, że pro­jekt osią­gnął ten etap.

 

– Słu­cha­my – po­twier­dził krót­ko, ale przy­jaź­nie dy­rek­tor. 

Tutaj lepiej zabrzmi imo:

– Słu­cha­my – po­twier­dził dyrektor krót­ko, ale przy­jaź­nie.

 

Haroon wciąż jeszcze nie wybudził się ze śpiączki po nieudanej próbie samobójczej, a i ona ledwo umiała sobie poradzić z tym ciężarem. Ostatnio było już trochę lepiej, ale teraz znów poczuła olbrzymi ciężar

 

Telewizor pokrzyżował jej plany. Teraz, siedząc na łóżku, chciała obmyślić nowy plan, który z powodzeniem będzie mogła wdrożyć w życie jutro. Tym razem plany pokrzyżować jej postanowił własny organizm.

Możliwe, że zamierzone powtórzenie, ale imo lepiej by było zmienić jedno z tych wyrażeń na coś innego.

 

Niemniej jednak coraz rzadziej mówiło się o śmierci jako takiej. Coraz częściej była tylko symbolem czasów słusznie minionych. Statystyki pokazywały, że ludzie coraz mniej narzekają na pracę.

 

Teraz fabularnie.

 

Utopia, która jest jedynie przykrywką dla dystopii.

Kwestia nieśmiertelności jest wciąż żywym tematem w popkulturze, a ile osób – tyle opinii. Osobiście uważam, że śmierć jest rodzajem podsumowania życia, pewnego zwieńczenia. To ona napędza nas, byśmy „budowali pomniki trwalsze niż se spiżu”. Bo po co upamiętnić czyjąś egzystencję, gdy ta egzystencja przedłuża się w nieskończoność?

Filozoficznie.

Nie żałuję, że przeczytałem. Wręcz przeciwnie.

Lubię takie dyskusje w literaturze.

Dramat ibn Hamada uderzył mnie w twarz. W pewnym momencie zapomniałem o nim, aż Epilog dał mi znać, że (w pewnym sensie) jego wynalazek okazał się być jego zgubą. Chciał dobrze, a dostał „backfire” od własnego pomysłu. Człowiek, który chciał osiągnąć nieśmiertelność w końcu zaczął pragnąć nadejścia Jej Piękności – Śmierci.

Dzięki za opowiadanie.

Pojawiło się za to parę makaroniarskich zdań i jakichś drobnych usterek, ale nie przeszkadzało mi na tyle, żeby utrudnić odbiór.

Jak dasz moje poprawki do tekstu (i potem od innych osób, bo jest troszkę błędów [głównie interpunkcyjnych CHYBA, ale mistrzem nie jestem, więc nie wskażę, bo nie chcę wprowadzić Ciebie w błąd]) to wybiorę się do klikarni, bo myślę, że zasłużyłeś.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej, BarbarianCataphract, dziękuję Ci bardzo za pierwszą opinię. :)

 

Poprawiłem co nieco, zgodnie z Twoimi sugestiami – wielkie dzięki za nie!

 

Co do reszty:

W pewnym momencie zapomniałem o nim, aż Epilog…

Taki był właśnie zamysł. Dobrze widzieć, że się udało. :D

 

Człowiek, który chciał osiągnąć nieśmiertelność w końcu zaczął pragnąć nadejścia Jej Piękności – Śmierci.

Idealne podsumowanie: to właśnie jedna z kluczowych kwestii w tym opowiadaniu. :) 

 

Pojawiło się za to parę makaroniarskich zdań i jakichś drobnych usterek…

Tak, mam tego świadomość, niestety. Mam nadzieję, że z czasem uda się je wyeliminować.

 

Nie żałuję, że przeczytałem. Wręcz przeciwnie.

Cieszę się! :) I jeszcze raz dziękuję!

b.

 

Opowiadanie podobało mi się – jest dobrym eksperymentem myślowym na temat tego, jakie konsekwencje społeczne może przynieść szczepionka przeciw starzeniu się (celowo nie napisałem “na nieśmiertelność”, bo ludzie mogli ginąć uszkodzeni fizycznie). Przeczytałem z zainteresowaniem, szczególnie, że sam opublikowałem tekst o podobnej tematyce (też jest problem z chętnymi do przeczytania, bo ma 60k znaków). https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/28221

 Nie wykryłem w tekście nielogiczności. Zastanawiałem się tylko, jak taka szczepionka działałaby na mózg i strukturę neuronów, czy również by je “konserwowała”? Bo jeżeli tak, to trudno by było o pamięć, czy może w ogóle myślenie (o ile uznamy, że te zjawiska są związane ze zmianą konfiguracji neuronów, z ich śmiercią i tworzeniem się nowych). Ale to detal.

Losy bohaterów odebrałem jako pretekst do zaprezentowania idei. Na przykład wątek miłości Mu do Susan jest zasygnalizowany na początku, ale nie ma wpływu na fabułę (szkoda). Na plus, że wydarzenia są pokazywane z kilku perspektyw. 

Jednocześnie, narracja przeskakująca z jednej postaci na drugą sprawia, że trudno powiedzieć, kto jest głównym bohaterem. Moim zdaniem jest to Susan i ta postać wydała mi się najciekawsza. Mogłaby być jeszcze lepiej opracowana (jakaś charakterystyczna cecha, może styl ubierania się, jakiś nawyk, słabość, siła, coś, co by ją wyraźniej odróżniało od innych).

Tekst można stylistycznie poprawić. Kilka rzeczy, które wyłapałem:

 

Przepraszam, że panu przeszkadzam, ale poproszono mnie, abym przekazała panu,

Spojrzał na telefon, który wciąż ściskał w dłoni, wcisnął przycisk

trzymał w dłoni?

Miał zmienić zasady gry i zrobić to raz na zawsze.

Jeszcze raz spojrzał na zegarek.

Ponownie spojrzał na zegarek.

 

W dłoń chwycił raport

 

Pozostaje czekać, aż szczepionka zacznie działać.

– Dwanaście, czternaście tygodni – przypomniał Haroon Gupta.

– Zgadza się. Po upływie około trzech miesięcy

w organizmach powinniśmy zacząć obserwować zmiany, będące początkiem… cóż, braku zmian. Przynajmniej tak sugerują wyniki komputerowych symulacji.

– Które dotąd okazywały się wyjątkowo precyzyjne – zauważył Hindus.

– Po raz kolejny: zgadza się – potwierdziła Hyde i obdarzyła Hindusa uśmiechem, po czym zwróciła się do Mu

– Jakie są dalsze wytyczne, dyrektorze?

Czekać, obserwować, trzymać kciuki.

– Pan dyrektor jak zawsze powściągliwy – stwierdził Gupta. – No ale trudno się nie zgodzić. Teraz już niczego nie zrobimy, możemy tylko się przyglądać.

– I jeszcze raz się zgadza – powiedziała wciąż uśmiechnięta Hyde. – A teraz, jeśli panowie pozwolą, pojadę już do domu i trochę odpocznę.

– Tak, czas odpocząć – powiedział bardziej w eter niż do Susan dyrektor Muhammad ibn Hamad.

Moim zdaniem niepotrzebnie długi dialog, w którym powtarzają tylko, że trzeba czekać, przyglądać się i nic nie robić. Podobnie z “odpocząć”.

 

Po kilku (czy raczej kilkunastu) chwilach chwili dotarli wreszcie do drzwi

Jaka jest różnica między chwilą, kilkoma chwilami a kilkunastoma chwilami? Chwila to nie minuta.

 

za którymi znajdował się hol tak duży, że korytarz, którym przed momentem pędzili, wydał się im teraz drobniutki. niewielki (ciasny, klaustrofobiczny?).

Korytarz jest z reguły wąski i długi, natomiast hol to pokój, który ma kształt zbliżony do kwadrata, więc trudno je porównywać. “Drobniutki” jako opis korytarza jakoś mi nie pasuje.

 

I to nawet pomimo tego, że to on był tu największą atrakcją, jak określiła to kilka tygodni wcześniej Susan Hyde. 

– Proszę tędy, panie dyrektorze – powiedział Gupta i pokierował Mu w głąb jasno oświetlonego korytarza, który zdawał się nie mieć końca.

Gupta wskazywał dyrektorowi kierunek, przepuszczając go przez zdającą się nie mieć końca serię drzwi.

Za często to sformułowanie.

 

Tak bardzo sfrustrowany zły był na tego, kimkolwiek był ów ktoś , kto właśnie teraz postanowił mu przeszkodzić.

Nie jestem pewnien, czy można być sfrustrowanym na kogoś. Może z powodu kogoś? Albo być złym na kogoś?

 

– Czekam – odparł Mu, lecz zupełnie do nikogo, bo Susan wcześniej zdążyła się już rozłączyć. 

 

 

– Proszę się odsunąć – powtarzał nieznany głos, z każdą milisekundą wybrzmiewając coraz głośniej. – Halo, słyszy mnie pan? – Gupta nagle poczuł, że ktoś szarpie go za ramię.

(…) nie zatrzyma. Zaraz zemdleje, jak przed momentem Gupta. Jeszcze raz spojrzał na ekran telefonu, ale wiadomość nie chciała brzmieć inaczej. „Zatrzymaj go. Dwóch testerów nie żyje”.

Nie rozumiem tego akapitu. Skąd ten nagły przeskok do Gupty? Opisywałeś jak Mu odbiera telefon, a tu nagle Gupta leżący na ziemi? A potem, w następnym akapicie powrót do Mu?

 

Rozgrzewała się miodową whisky, sama już nie wie, którą jej szklanką.

Była wściekła, ale to nie wściekłość była uczuciem, które w niej dominowało. Jeszcze bardziej była bezsilna., tylko bezsilność.

Lisa Fox…

Fajne.

Dzięki temu mogła teraz usłyszeć, jak jakaś kobieta w telewizji rozmawia z naukowcem.

Choć przed pójściem pod prysznic oczy jej się już kleiły, to teraz w ogóle nie czuła zmęczenia.

doszła do wniosku, że dotarła już chyba do ściany

Po odblokowaniu urządzenia szybko jednak zorientowała się, że jest czwarta nad ranem – nikt jej teraz nie odbierze.

 

Czym prędzej zamówiła więc bilet, wstała od komputera, włożyła bieliznę i nałożyła na siebie to, co miała pod ręką. Szybkim ruchem wsunęła stopy w obuwie i wybiegła z mieszkania. Schodząc po schodach zamówiła taksówkę.

Ok, ale według mnie ten fragment jest zbędny.

 

Byłąa jednak pewna istotna różnica

Przesunął wskaźnik na mniej więcej kwadrans po pierwszej godzinie – to gdzieś tutaj skończył ostatnio oglądać – i kliknął, by rozpocząć odtwarzanie. 

Z biednych, bezkres dni przed sobą nimi, nie zdołał zrobić bogatych czy choćby zamożnych.

Słabe jednostki nie stały się silne, tylko dlatego że mogły wykreślić z listy jeden lub kilka z doczesnych problemów. Słabe jednostki Ppozostały słabe, a jedyne co rosło, to dystans, dzielący je od grup zajmujących wyższe pozycje w społecznej hierarchii.

 

 

Hej, kronos.maximus, dziękuję za komentarz! :)

Opowiadanie podobało mi się – jest dobrym eksperymentem myślowym na temat tego, jakie konsekwencje społeczne może przynieść szczepionka przeciw starzeniu się (celowo nie napisałem “na nieśmiertelność”, bo ludzie mogli ginąć uszkodzeni fizycznie). Przeczytałem z zainteresowaniem

Cieszę się, że Ci się podobało. Miło mi to czytać :)

sam opublikowałem tekst o podobnej tematyce

Dodałem do kolejki. Ciekawi mnie Twoje spojrzenie na temat. 

Zastanawiałem się tylko, jak taka szczepionka działałaby na mózg i strukturę neuronów, czy również by je “konserwowała”?

Powiem tylko tyle: interesująca kwestia. (I już wiem, nad czym będę się zastanawiał w najbliższych dniach). 

narracja przeskakująca z jednej postaci na drugą sprawia, że trudno powiedzieć, kto jest głównym bohaterem.

Miałem obawy przed taką formą, ale ostatecznie nie znalazłem lepszego sposobu na przedstawienie historii w satysfakcjonujący dla mnie sposób. Chodziło przede wszystkim o realizację dwóch celów: pierwszy to prezentacja zdarzeń z kilku różnych perspektyw, drugi – (o czym wspominałem we wcześniejszym komentarzu) chęć sprawienia, by czytelnik zapomniał na chwilę o Mu i w epilogu zrozumiał jego dramat, który cały czas odbywał się gdzieś w tle. Powiedziałbym zatem, że Mu jest głównym bohaterem historii, Susan – główną bohaterką opowiadania, a Haroon – swego rodzaju łącznikiem. 

Susan i ta postać wydała mi się najciekawsza. Mogłaby być jeszcze lepiej opracowana

Tak i powiem Ci, że od kilku dni mam w głowie pomysł na to, jak wykorzystać jeszcze postać Susan. To nowe opowiadanie – zupełnie nowa historia, ale w tych samych realiach i Susan mogłaby odegrać w niej główną rolę. 

 

Bardzo dziękuję za długą listę wskazówek i sugestii – to olbrzymia pomoc!

Wprowadziłem poprawki. 

Tylko jedna kwestia: 

Nie rozumiem tego akapitu. Skąd ten nagły przeskok do Gupty? Opisywałeś jak Mu odbiera telefon, a tu nagle Gupta leżący na ziemi? A potem, w następnym akapicie powrót do Mu?

To nie Mu odbiera wiadomość od Susan, tylko Gupta. Wydawało mi się, że treść na to wyraźnie wskazywała, ale widocznie musiałem coś źle ująć. Zmodyfikowałem trochę ten fragment, aby było to w pełni wyrażone. Dopiero później Gupta (po ocknięciu się) pokazuje telefon z tą wiadomością dyrektorowi, a on czuje, że zemdleje tak jak chwilę wcześniej Hindus.

 

Jeszcze raz dziękuję, życzę miłego dnia i pozdrawiam, b.

Tak i powiem Ci, że od kilku dni mam w głowie pomysł na to, jak wykorzystać jeszcze postać Susan. To nowe opowiadanie – zupełnie nowa historia, ale w tych samych realiach i Susan mogłaby odegrać w niej główną rolę. 

Super, chętnie przeczytam.

 

To nie Mu odbiera wiadomość od Susan, tylko Gupta.

Teraz rozumiem.

 

Powodzenia w przyszłym pisaniu!

Obiecałem, więc jestem!

 

No więc po pierwsze poruszasz całkiem interesujący, dla sf, temat nieśmiertelności. Mi też zdarzyło się go wykorzystać w jednym z pierwszych tekstów (tekst numer dwa) i zadać jednak inne pytania niż Twoje:P W każdym razie serwujesz tu przegląd wielu pytań poruszanych w mediach szerzej (śmierć pchająca człowieka do przodu), jak i szereg bardziej własnych przemyśleń jak problemy z dożywociem, identycznego społeczeństwa czy nawet nawiązania do naszych współczesnych problemów. I w zasadzie jestem zdania, że rozwinięcie jednego z tych tematów byłby pewnie i ciekawszy niż tak zaserwowany przegląd – ale ja patrzę na to z perspektywy osoby, która o tym myślała.

Możemy więc przejść gładko do pierwszej, szalenie istotnej uwagi. Moim zdaniem zamieszczony tekst nie jest opowiadaniem lub też tłucze się na granicy bycia nim. W większości jest to raczej właśnie coś w rodzaju przeglądu lub traktatu, gdzie fabuła jest szyta pod pytania. Jest pewna teoria, głosząca, że dobry tekst musi składać się w równej części z trzech elementów: idei, obrazów i uczuć. U Ciebie jest to prawie czysta idea. Jakie niesie to konsekwencje? W takim natężeniu zakładałbym, że może zniechęcić czytelników liczących na któryś z pozostałych elementów:P No i nie możesz liczyć na osiągnięcie tego pięknego efektu synergii, charakteryzującego większość najwybitniejszych dzieł.

Rzecz można rozciągnąć dalej. Fabuła rozciągnięta na dziesiątki lat pozbawia nas ciągłości, a tekst traci nieco na impecie. Głównym wątkiem okazuje się historia samej szczepionki – co jest nieco mylące z początkiem, w którym skupiasz się na detalach dotyczących głównych bohaterów. Bo te detale szybko przepadają:P No i sami bohaterowie rozwijają się gorzej, tzn. ich przemian nie obserwujemy. Przykładowo chciałbym zadać pytanie czemu Hindus nie chciał szczepionki, a Susan tak? Co w historii to uzasadniało? Przemiana była w pewnym sensie wiarygodna, ale nie pokusiłeś się o ich rozwinięcie.

Przy czym na pewno nie mówię o samej obecności przemyśleń i treści, bo to coś cennego w literaturze, czego zresztą w wielu tekstach tu brakuje, ale raczej o natężeniu i sposobu obleczenia je w ciało. Bo, tak myślę, właśnie tym jest dobry pisarz – oblekającym ciekawe pomysły w ciekawe historie:P

Na koniec wrócę jednak do bardziej obiektywnych uwag. Miejscami miałeś masę powtórzeń, typu:

Czekała na ten moment dwanaście długich lat. Dwanaście lat, w których straciła wszystko, co wcześniej kochała. Dwanaście lat, w których bez reszty poświęciła się temu projektowi.

Dwanaście lat to szmat czasu, a przy tym jakże niewiele.

Głównie mam na myśli ostatnie, które nie pasuje już do użytej wcześniej konstrukcji. Ona sama w sobie jest ok, choć też miałem wrażenie, że w tamtym fragmencie tekstu bardzo często – nawet za często – jej używałeś.

W podobnym tonie za dużo “panów” miałeś w dialogach. Ogólnie dobrze, że chcesz nadać wypowiedzi pasujący, oficjalny ton, ale nieraz miałem wrażenie, że spokojnie dało się ich natężenie znacznie zmniejszyć bez utraty charakteru wypowiedzi.

No i zastanawiam się, czy zamknięcie Mu na dożywocie to nie za dużo? W sensie wiem, że do historii potrzebne, ale… Jego badani musieli przecież podpisać odpowiednie dokumenty o odpowiedzialności, błędy w dokumentacji nie powinny złożyć się na tak surową karę.

Oraz pytanie czy reakcja świata na wynalezienie szczepionki była odpowiednia. Bo ja jestem pewien, że taka szczepionka nie ujrzałaby światła dziennego, a o wiele szybciej zainteresowałby się nią rząd amerykański/chiński/rosyjski. Bo przecież to narzędzie o miażdżącej mocy politycznej:P

Także takie oto moje przemyślenia, do biblioteki zgłoszę, bo to warta uwagi lektura. I powodzenia w przyszłych tekstach:)

Слава Україні!

Hej, Golodh, dzięki wielkie za kolejną opinię! :)

 

to raczej właśnie coś w rodzaju przeglądu lub traktatu, gdzie fabuła jest szyta pod pytania…

U Ciebie jest to prawie czysta idea.

Rozumiem, że zabrakło Ci w moim tekście obrazów i uczuć. Przyjmuję to i mam nadzieję, że z każdym kolejnym tekstem będę bliżej właściwego balansu. 

Tutaj też starałem się go zachować. Stąd taki podział, że trzy pierwsze części są fabularne, a ostatnia – przyznaję – to przede wszystkim przemyślenia i idee. Widocznie jednak nie udało się to, co zamierzałem. No cóż, długa droga przede mną. ;)

Miejscami miałeś masę powtórzeń

Tak – jesteś kolejną osobą, która zwraca na to uwagę. To chyba mój duży problem. Będę na to zwracał większą uwagę w przyszłych tekstach. 

No i zastanawiam się, czy zamknięcie Mu na dożywocie to nie za dużo?

Z wyrokami różnie bywa. Tutaj Mu jednak przede wszystkim jest klasyfikowany jako zbrodniarz, stąd dożywocie. Tekst sugeruje, że były pewne istotne zaniedbania, a sam Mu – gdy rozpadł się projekt jego życia – pewnie nie miał sił, by się bronić. A inni? Cóż, na dobrą sprawę jedynymi osobami, które były dość blisko, by rzucić inne światło na sprawę, byli najbliżsi współpracownicy, ale… Haroon był w śpiączce, a Susan uciekła w alkohol. Z czasem Mu został zapomniany – świat skupił się na naukowcach z Safed. To zapomnienie o Mu próbowałem też wywołać u czytelnika – samym tekstem. Wspominałem o tym w jednym z wcześniejszych komentarzy. 

Oraz pytanie czy reakcja świata na wynalezienie szczepionki była odpowiednia. Bo ja jestem pewien, że taka szczepionka nie ujrzałaby światła dziennego, a o wiele szybciej zainteresowałby się nią rząd amerykański/chiński/rosyjski. Bo przecież to narzędzie o miażdżącej mocy politycznej:P

Pytanie o reakcję świata jest jak najbardziej słuszne. Twoja wizja jest bardzo prawdopodobna. Niemniej jednak świat czasem zaskakuje.

Dwa: zwróć uwagę na sposób, w jaki o sprawie informowały nas media. Mam na myśli wywiad Lisy Fox z naukowcem – typowa telewizyjna pięciominutówka (widziałeś Nie patrz w górę z Di Caprio? Trochę na podobnej zasadzie). Media szybko wypromowały temat, koncentrując się oczywiście wyłącznie na zaletach (chrzanić konsekwencje!). 

 

Ogólnie: myślę, że będzie to dla mnie temat do dalszej eksploracji. Zresztą, jak wspomniałem we wcześniejszym komentarzu, mam nawet w związku z tym pewien pomysł. 

Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i komentarz. :)

Pozdrawiam, b.

Zaczynasz cytatem z jednego z moich ulubionych poetów i jednego z jego najpiękniejszych wierszy, więc masz plusa na wejściu, ale niestety na razie tylko kolejkuję, bo istotnie timing na debiut masz nieszczególny ;)

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki za komentarz, drakaina. Mam więc nadzieję, że i reszta Cię nie zawiedzie. Czekam na opinię, b. :)

Tak – jesteś kolejną osobą, która zwraca na to uwagę. To chyba mój duży problem. Będę na to zwracał większą uwagę w przyszłych tekstach. 

Tylko tak dla jasności. Raczej nie chodziło o typowe i nieświadome nadużywanie powtórzeń – choć na to oczywiście należy zwracać też uwagę – a bardziej o przesyt poprawnej konstrukcji z celowymi powtórzeniami ;)

To zapomnienie o Mu próbowałem też wywołać u czytelnika – samym tekstem. Wspominałem o tym w jednym z wcześniejszych komentarzy. 

To ja przyznam, że skojarzyłem, jak wspomniałeś o więzieniach:P

Dwa: zwróć uwagę na sposób, w jaki o sprawie informowały nas media. Mam na myśli wywiad Lisy Fox z naukowcem – typowa telewizyjna pięciominutówka (widziałeś Nie patrz w górę z Di Caprio? Trochę na podobnej zasadzie).

Ach, też mi się to skojarzyło:P Ale nie wiem czy to trochę nie zrobiło dysonansu, bo “Nie patrz w górę” było w dużym stopniu karykaturą i przemyciłeś nieco tu ten pierwiastek – a generalnie Twój tekst miał, mam wrażenie, poważniejszy ton:P

Слава Україні!

Tylko tak dla jasności. Raczej nie chodziło o typowe i nieświadome nadużywanie powtórzeń – choć na to oczywiście należy zwracać też uwagę – a bardziej o przesyt poprawnej konstrukcji z celowymi powtórzeniami ;)

Tak, tak, zrozumieliśmy się :)

 

Ale nie wiem czy to trochę nie zrobiło dysonansu, bo “Nie patrz w górę” było w dużym stopniu karykaturą i przemyciłeś nieco tu ten pierwiastek – a generalnie Twój tekst miał, mam wrażenie, poważniejszy ton:P

Film był karykaturą, ale – zresztą jak to karykatura – podkreślał to, co rzeczywiście ma miejsce. Niestety nie z własnej woli mam czasem (nie)przyjemność oglądać fragmenty programów takich jak DDTVN czy PnŚ i te dyskusje naprawdę tak wyglądają. Więc o ile mój tekst miał poważniejszy ton, to też chciałem go osadzić w możliwie realistycznym, prawdopodobnym świecie: wszak to sf.

Dzięki za komentarz! :)

W niezwykle zajmujący sposób przedstawiłeś historię pierwszej szczepionki i naukowców pracujących nad jej powstaniem. Nieźle też opisałeś fiasko eksperymentu i jego konsekwencje. Zaskoczył mnie dalszy rozwój wypadków i nawet podejrzewałam, że Izraelczycy korzystali z doświadczeń zespołu profesora Hamada, a może nawet maczali palce w jego niepowodzeniu i przez chwilę łudziłam się, że Mu odzyska wolność, ale choć sprawy potoczyły się w zupełnie innym kierunku, zostały pokazane równie intersująco.

Zastanawiam się tylko, dlaczego nikt nie przewidział konsekwencji eksperymentu – gwałtownego wzrostu liczby ludności i związanych z tym problemów.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia, ale mam nadzieję, Beninie, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

 

środ­ko­we­go z trzech mo­ni­to­rów dum­nie sto­ją­cych na bla­cie… → Na czym polega duma monitorów, stojących na blacie biurka?

 

ro­bo­ta wy­ko­na­na przed przy­stą­pie­niem do głów­nych eks­pe­ry­men­tów zo­sta­ła zro­bio­na jak na­le­ży. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Ze­spół na­ukow­ców, któ­re­mu do­wo­dził pro­fe­sor… → Ze­spół na­ukow­ców, któ­rym do­wo­dził pro­fe­sor… Lub: Ze­spół na­ukow­ców, któ­re­mu prze­wo­dził pro­fe­sor

 

– Dzień dobry – od­po­wie­dział mu pięk­nie brzmią­cy głos… → Zbędny zaimek – czy głos mógł odpowiedzieć komuś innemu?

 

Susan Hyde była jego obiek­tem wes­tchnień… → Susan Hyde była obiek­tem jego wes­tchnień

 

któ­rych skró­ty przed imio­na­mi, zdo­by­wa­ne la­ta­mi stu­diów, nie­raz miały wię­cej liter niż same imio­na. → Czy na studiach zdobywa się skróty, czy może raczej: …któ­rych skró­ty tytułów naukowych przed imio­na­mi, zdo­by­wa­ne la­ta­mi stu­diów, nie­raz miały wię­cej liter niż same imio­na.

 

 …mie­szan­ka, ja­ko­by na złość kom­pu­te­rom… → …mie­szan­ka, ja­k­by na złość kom­pu­te­rom

 

– Po raz ko­lej­ny: zga­dza się – po­twier­dzi­ła Hyde… → Zbędny dwukropek, Hyde niczego tu nie wymienia ani nie cytuje.

 

Ru­szy­li szyb­kim kro­kiem, bo mieli już drob­ny nie­do­czas.Ru­szy­li szyb­kim kro­kiem, bo mieli już mały/ pewien nie­do­czas.

 

prze­pusz­cza­jąc go przez serię drzwi. → Nie wydaje mi się, aby drzwi występowały seriami.

Proponuję: …prze­pusz­cza­jąc go przez kolejne drzwi.

 

Po­da­no im nie­prze­ba­da­ny spe­cy­fik… – pier­do­le­nie!, wy­krzy­cza­ła w te­le­wi­zor Susan – …który spo­wo­do­wał nie­od­wra­cal­ne zmia­ny w ich or­ga­ni­zmach. → Po wykrzykniku nie stawia się przecinka. Krzyk Suzan jest wypowiedzią dialogową. Proponuję:

Po­da­no im nie­prze­ba­da­ny spe­cy­fik…

Pier­do­le­nie! – wy­krzy­cza­ła w te­le­wi­zor Susan.

– …który spo­wo­do­wał nie­od­wra­cal­ne zmia­ny w ich or­ga­ni­zmach.

 

– …To już druga para, która od­su­nę­ła się od kró­lew­skiej ro­dzi­ny w ciągu kilku ostat­nich dekad. → Czemu służy wielokropek rozpoczynający zdanie?

 

Co da jej ta wie­dza? Tego jesz­cze nie wie­dzia­ła. Wie­dzia­ła za to bez cie­nia wąt­pli­wo­ści, że musi się do­wie­dzieć jak naj­wię­cej. → Czy to celowe powtórzenia?

 

– Cóż… – po­wie­dzia­ła cien­kim gło­sem i spró­bo­wa­ła się uśmiech­nąć. – do­pie­ro za­czy­nam. → Zbędna kropka po didaskaliach.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Hin­dus prze­wi­nął więc ten frag­ment i udał się do tego, który in­te­re­so­wał go bar­dziej. → Jak można udać się do fragmentu nagrania?

 

W ko­lej­nych la­tach różne kraje i ich różne rządy róż­nie pod­cho­dzi­ły do róż­nych kwe­stii… → Czy to celowe powtórzenia?

 

żyć jako sie­dem­dzie­się­cio– albo i osiem­dzie­się­cio­lat­ko­wie. → …żyć jako sie­dem­dzie­się­cio- albo i osiem­dzie­się­cio­lat­ko­wie.

W tego typy przypadkach używamy dywizu, nie półpauzy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, regulatorzy. Dziękuję za odwiedziny i cieszy mnie Twoja pozytywna opinia. :)

Bardzo dziękuję Ci też za wszystkie korekty i sugestie! Dzięki nim tekst właśnie stał się lepszy. Poprawiłem błędy, które wskazałaś. Z dwoma wyjątkami, bo tu chciałbym dopytać:

– …To już druga para, która odsunęła się od królewskiej rodziny w ciągu kilku ostatnich dekad. → Czemu służy wielokropek rozpoczynający zdanie?

Chodziło mi o to, że jest to kontynuacja programu telewizyjnego. Wypowiedź osoby prowadzącej program nie zaczyna się w tym miejscu. To błędny zapis? Jeśli tak, to zaraz poprawię.

 

W kolejnych latach różne kraje i ich różne rządy różnie podchodziły do różnych kwestii… → Czy to celowe powtórzenia?

Tak, tutaj akurat celowe. Czy Twoim zdaniem bardzo źle to brzmi? 

 

Jeszcze raz dziękuję, b. 

Bardzo proszę, Beninie. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne.

 

Cho­dzi­ło mi o to, że jest to kon­ty­nu­acja pro­gra­mu te­le­wi­zyj­ne­go. Wy­po­wiedź osoby pro­wa­dzą­cej pro­gram nie za­czy­na się w tym miej­scu.

Wielokropek, jak już zapewne wiesz, służy zaznaczeniu przerwania toku mowy lub niedomówienia. Więc skoro to kontynuacja wcześniejszej wypowiedzi, nie powinna zaczynać się wielką literą. Proponuję:

– …to już druga para, która od­su­nę­ła się od kró­lew­skiej ro­dzi­ny w ciągu kilku ostat­nich dekad.

 

Nie zawsze udaje mi się rozpoznać, co jest niekontrolowanym powtórzeniem, a co celowym zabiegiem autora, dlatego wolę się upewnić, zwłaszcza że aż cztery „różności” nieco mnie zastanowiły. Ale skoro w tym przypadku jest to świadomy zapis, zostaw zdanie w obecnym kształcie.

 

Zgodnie z obietnicą udaję się do klikarni. ;)

 

Powodzenia w dalszej pracy twórczej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zrobiłem zgodnie z Twoimi radami: za wielokropkiem dałem małą literę, a „różności” zostawiłem bez zmian.

Dziękuję za odpowiedź i nominację! :) 

Bardzo proszę. Cieszę się, że mogłam pomóc, cieszę się że mogłam nominować. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Interesujące podejście. Literacko trochę dziwne, bo najpierw wprowadzasz ludzkich bohaterów, a potem przechodzisz do omówienia zagadnień socjologicznych, jednostki schodzą na jakiś bardzo daleki plan.

A i tak wszystkich kwestii socjologicznych nie poruszyłeś. Jak małżeństwa przetrwały próbę nieśmiertelności? Jak długo para ludzi może ze sobą wytrzymać? Co z dzietnością (po co mieć dzieci, jeśli człowiek będzie wiecznie młody, nie musi przekazywać własnych genów dalej, a poród grozi śmiercią)?

Trudno mi uwierzyć, że szczepionki były za darmo. Mieszkanie dla każdego wydaje się bardziej realne, ale chyba nikt z takim planem nie wyskakuje. Nieśmiertelność to zbyt dobry biznes, żeby przepuścić okazję.

Zabawnie wypadły nazwiska – najpierw obco brzmiące (trudno mi było zapamiętać, kto jest kim, tym bardziej, że Mu kojarzyło mi się z Chińczykiem), potem kłócą się zanglicyzowani Nowak i Kowalski, a jeszcze później do pani Hyde dołącza Jekyll. Każda grupka z innej szuflady?

Aha, nie jestem pewna, co się zadziało w epilogu. O co chodzi z tymi ustami – pocałowali się niezaszczepiony strażnik zaraził czymś więźnia, czy też po prostu przekazał mu jakąś istotną informację o życiu i śmierci. A jeśli to drugie, to jaką?

Babska logika rządzi!

Hej, Finkla, dziękuję za komentarz. :)

Cieszę się, że spodobało Ci się podejście i zgadzam się, że wielu kwestii nie poruszyłem. To ciekawy pomysł, by zgłębić temat.

Szczepionki były za darmo dla obywateli, ale rządy musiały za nie płacić. Innymi słowy: producent nie stracił, a rządy nie przetrwałyby chyba społecznego buntu. ;)

Co do nazwisk – to tak chciałem się trochę nimi zabawić. Stąd Jekyll i Hyde, stąd Nowak i Kowalski, stąd też Lisa Fox. ;)

A co do finału. To tak, strażnik przekazał istotną informację, mianowicie: o możliwości poddania się karze śmierci zamiast dożywocia. To dopełnienie ostatniego zdania przed epilogiem (czyli że zapadła w tej kwestii decyzja). 

Pozdrawiam, b. :)

Nowa Fantastyka