- Opowiadanie: maciekzolnowski - Wieczornice

Wieczornice

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy, Użytkownicy II

Oceny

Wieczornice

Dobrzykowice to miejscowość znana przede wszystkim z „Samych swoich” – filmu o Kargulu i Pawlaku. Prawdę mówiąc ani to miasto, ani wieś z prawdziwego zdarzenia. O ile stara część mego grajdołka posiada jeszcze jakąś przemyślaną strukturę, ze sklepami i kościołem w centralnym miejscu, o tyle nowa część – to już zupełnie wolna amerykanka, w której pełno domów wolno stojących i bloków deweloperskich, rozlokowanych bez ładu ani składu. Ale nie ma tego złego. Dobrzykowickie pola, które upodobało sobie dzikie ptactwo, mogłyby śmiało służyć jako rezerwat, bowiem w okolicy znajduje się wiele przeróżnych cieków wodnych, nieuregulowanych rozlewisk i kanałów, a także bardziej lub mniej efektownych jeziorek i bagnisk. Jest to więc kraina lilii i pałek wodnych, prawdziwie dzikiej przyrody, najbardziej dziewicza w okolicach takich miejscowości, jak Ligota Mała, Chrząstawa i Brzezia Łąka; na dodatek – co warto podkreślić – przez Chrząstawę przebiega szlak turystyczny żółty. I to właśnie tu, w tej miejscowości ugrzązłem – to właściwe słowo – po przeprowadzce z miasta na ładnych parę lat. A choć do Wrocławia miałem teraz odrobinę daleko, to jednak starałem się nie narzekać i zaistniałą sytuację wykorzystać na swoją korzyść, cieszyć się ile wlezie piękną przyrodą i czystym powietrzem. Aby nie być gołosłownym, powiem tylko, że na spacery z psem chodziłem codziennie. Dodatkowo przynajmniej raz na tydzień starałem się robić dłuższe wypady wałami okalającymi Widawę oraz kanał graniczny, podczas których wychodziłem daleko w pole i pokonywałem, „trzaskałem” kilometry.

Tak było i tym razem. W pewne zimowe późne popołudnie postanowiłem przejść się żużlową, a gdzieniegdzie błotnistą drogą łączącą wspomniany kanał z Dobrzykowicami. Teraz po zachodzie widoczność zdecydowanie spadła, i to do tego stopnia, iż pośród zadymki dało się dostrzec jedynie lekko zarysowaną linię horyzontu, a także chaszcze rosnące wzdłuż biało-czarnej alejki. A krajobraz zrobił się plastyczno-manieryczny i zaczął przypominać wszystkie te akademickie pejzaże węglem kreślone. Śnieg mieszał się z błotem, a czerń kontrastowała z bielą, a raczej z wszelkimi odcieniami szarości. Dróżka, którą szedłem, zdawała się składać z dwóch równoległych względem siebie, czarnych kresek z czymś białym pomiędzy nimi, linię horyzontu zdobiły czarne – a jakże – zagajniki, a granicę ugorów wyznaczały różne odcienie szarości i oczywiście czerni. Obserwowałem to wszystko przez dłuższą chwilę niczym natchniony malarz, maszerując pod lodowato zimny wiatr, który śmigał po polach i sprawiał, że czułem się dziwnie nieswojo. Strachem bym tego jeszcze nie nazwał, ale cała ta surowa, ascetyczna aura mnie się udzieliła. Głucha przestrzeń z opowiadania Stefana Grabińskiego w wydaniu dobrzykowickim była naprawdę głucha i zionęła. Chłodem i wilgocią! Ale najlepsze miało dopiero nastąpić.

I tak pod koniec przechadzki spojrzałem jeszcze przed siebie w najodleglejszą dal, chcąc się przekonać, jaki dystans dzieli mnie od wału przeciwpowodziowego oraz starego młyna, ku któremu zmierzałem. I wtedy to ujrzałem. Naprzód jakieś dwa kilometry przed sobą zauważyłem dwie czarne, pochylone do przodu sylwetki. Pojawiły się nie wiadomo skąd i wyglądały jak dwie zgarbione staruszki z chustami na głowie. Były całe, caluśkie smoliście czarne. Nie mogłem uwierzyć w to, co zaobserwowałem. Ze zdziwieniem wytężałem wzrok i przecierałem oczy, ale obraz wcale nie znikał, a wręcz przeciwnie – wyostrzał się. Po chwili jakby spod ziemi wyrosła trzecia sylwetka i ta również skierowała się w moją stronę. Kobiety, bo to musiały być na pewno kobiety, one zawsze chodzą stadami, zdawały się unosić w powietrzu. Miałem w związku z tym unoszeniem się bardzo złe przeczucia i uznałem, że nie ma chwili do stracenia. Odwróciłem się na pięcie i skierowałem pośpiesznie ku Dobrzykowicom. Jednak co pewien czas sprawdzałem dystans, jaki dzielił mnie od dziwotworów. W końcu z niedowierzaniem stwierdziłem, że obserwowane zjawy zmniejszyły dzielącą nas odległość o więcej jak połowę. Zamarłem, a serce zaczęło mi łomotać. I wtedy począłem biec co tchu. Miałem nadzieję, że uda mi się uciec tym trzem osobliwościom, których nie potrafiłem nawet po ludzku nazwać. Ostatnie metry okazały się być najtrudniejsze do pokonania, bo zmęczenie zdążyło już zrobić swoje, niemniej wolałem sobie nawet nie wyobrażać, co by było, gdyby dopadły mnie te… demony. W końcu udało mi się dotrzeć do pierwszych domostw, gdzie poczułem natychmiast ulgę, a dziwotwory znikły i więcej się już nie pojawiły.

Na drugi dzień odwiedziłem proboszcza z Gajkowa, który tymczasowo sprawował pieczę nad naszą dobrzykowicką parafią, by dowiedzieć się czegoś na temat miejscowych legend i zapoznać się z tutejszą demonologią. Miałem nadzieję, że uda mi się coś odkryć. Sędziwy kapłan przywitał mnie niezwykle ciepło i z powagą wysłuchał tego, co miałem mu do powiedzenia. Nie byłem ani przesadnie wierzący, ani jakoś specjalnie bojaźliwy, jednak sprawę widziadeł należało po ludzku zbadać. Ksiądz pokazał mi ilustrowaną księgę parafialną z ubiegłego wieku, z której wynikało niezbicie, że pod koniec wojny żołnierze powracający z frontu dopuścili się okrutnego gwałtu na trzech mieszkankach sąsiedniego Krzykowa, a te – podług legendy – stały się wkrótce wieczornicami.

I tu gwoli wyjaśnienia dwa zdania. Wieczornicami stawały się dusze kobiet zmarłych tuż przed albo w trakcie ślubu, bądź też wkrótce po weselu; te zadawały ludziom napotykanym na polu zagadki, od odpowiedzi na które zależał los pytanego. Zabijały lub okaleczały swe ofiary, dusiły śpiących na polu żniwiarzy i porywały dzieci bawiące się na skraju pola; były więc dla człowieka niebezpieczne, tak samo zresztą jak owiane złą sławą południce.

Usłyszawszy to i skojarzywszy fakty, więcej się wieczorami po dobrzykowickich, krzykowskich i wieściszowskich polach nie wałęsałem; w ogóle czyniłem starania, by od tej pory w moim towarzystwie na wałach przebywał stale albo spacerujący ze mną sąsiad (chodziarz z zamiłowania), albo chociaż pies (mój najlepszy przyjaciel, pogromca upiorów).

Koniec

Komentarze

Anonimie, podejdź no do płota, jak i ja podchodzę.laugh

 

Początek jest dość leniwy, spokojny. Miałem skojarzenia z przewodnikiem turystycznym… Potem mamy, przyznaję, dość niepokojącą scenę, a na koniec, choć częściowe, wyjaśnienia. Trochę mnie zdziwiło, że bohater udał się akurat do księdza. Widziałbym w tej roli raczej jakąś staruszkę mieszkającą tam od dziecka.

Pod koniec sporo "się", ale sam mam słabość do zaimków, więc, akurat mi, aż tak bardzo to nie przeszkadzało.

Ogólnie do poczytania!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dzięki, Nazgul (fajna ksywa BTW, taka działająca na wyobraźnię – mitologia Śródziemia się kłania), no tak, podchodzę no do płota i obiecuję poprawę, “się” poprawię. Dzięki i pozdrawiam! 

Miałem skojarzenia z przewodnikiem turystycznym…

No tak, pierwsze w historii opowiadanie grozy, które rozpoczyna się od siarczystego marudzenia oraz opisu walorów przyrodniczych miejscowości zgoła nieturystycznej. Dobrze chociaż, że Trzebnica leży nieco dalej. I że jej nie włączyłem do trójkąta: Dobrzykowice – Ligota Mała – Trzebnica. Wtedy to dopiero miałbym używanie. ;) 

smiley

starałem się, by od tej pory w moim towarzystwie przebywał stale albo spacerujący ze mną sąsiad (chodziarz z zamiłowania), albo chociaż pies (mój najlepszy przyjaciel). 

Jak “pies na baby” to obroni…jak nie – ucieknie. Sąsiad koniecznie z paralizatorem. Strzygi to to

nie zatrzyma, ale pomniejsze może tak.

Przed wojną jeden z antenatów złapał w południe na polu takiego dziwoląga, dla niepoznaki

przemienionego w zająca. Comber zająca – nawet jak faktycznie z południcy – pychotka…

Zawinął w marynarkę, zawiązał rękawy i poszedł kosić. Wrócił za godzinkę – a tu ani marynarki,

ani zająca, ani południcy…sad

Teraz mamy większy kłopot…spod chińskiej granicy przemieszcza się do Europy krwiożercza

ćma – Calyptra thalictri. Bardzo lubi miejsca, gdzie rosną kępy rutewki, pospolitej byliny łąkowej.

Zobaczycie na spacerze rutewkę – natychmiast nogi za pas!… Najlepiej pod wiatr, bo dogonią…wink

dum spiro spero

Koncepcja upiorów naprawdę fajna, choć niestety motyw wykorzystywania przemocy seksualnej wobec kobiet jako narzędzia fabularnego mocno problematyczny no i, na domiar złego, zwyczajnie oklepany. Pomimo tego zgrzytu ogólnie jednak całkiem przyjemnie się czytało. Co miało zostać powiedziane, zostało, co pozostać winno tajemnicą – i nią pozostało. Dziękuję za utwór, anonimie – dobrze spędzone kilkanaście minut.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Dzięki, Gnoomie; cieszę się, że się podobało. Motyw może i oklepany, ale tak się składa, że w demonologii dominują kobiety (tak sądzę, nie liczyłem dokładnie). ;)

 

Fascynatorze, dzięki; oczywiście: sąsiad z paralizatorem musi być, a i pies (na baby, he, he, a to dobre) czasem się może się przydać. 

Trochę słaby to horror, w którym bohater tylko widzi zagrożenie z daleka i nie ponosi żadnego fizycznego uszczerbku. Ale niech Ci będzie. Przynajmniej jest i fantastyka, i fabuła.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finkla, spokojnego weekendu przy okazji.

Hej :)

Klimatu horroru niestety nie poczułam. Na początku pomyślałam, że nie czytam szorta, bo miałam podobne odczucia jak Nazgul. Fajnie piszesz, ale skupienie się na opisach jakoś mnie nie porwało. Nie w tym przypadku; trochę przegadane jak dla mnie :( 

Pozdrawiam

tegarsini pu taheerni tvaernnat

Trochę zgubiłem się koncepcyjnie. Nie jestem fanem rozwleczonych, przebarwionych opisów, ale tutaj nawet się udały. Potem niestety to runęło, bo akcja przyspieszyła, ale nie poczułem realnego zagrożenia, ani żadnego punktu kulminacyjnego. Z jednej strony jest oniryczny wstęp, który ostatecznie nic nie wnosi, z drugiej lecąca na łeb na szyję akcja, której brakuje jakiegoś konkretu.

Wyszło to trochę nijakie i mam wrażenie, że gdybyś zdecydował się na jedno, czyli albo poetycki, nawet deliryczny obraz świata albo trzymające w napięciu, proste fantasy, to byłoby lepiej.

Pozdrawiam

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

gdybyś zdecydował się na jedno, czyli albo poetycki, nawet deliryczny obraz świata albo trzymające w napięciu, proste fantasy, to byłoby lepiej.

Pewnie masz rację, Nikodemie, dzięki za pozostawienie komentarza. Swoją drogą, Lovecraft (mistrz budowania napięcia) miał łeb, łeb i metodę, choć współcześnie jego długie opisy nie wszystkim odpowiadają. 

trochę przegadane jak dla mnie.

Przegadane, bo pierwotnie miało być krótkie. Miałem po prostu wizję tych czarnych dziwotworów i tylko ją chciałem przedstawić, no ale jak zacząłem pisać o księdzu, a wcześniej jeszcze o Dobrzykowicach to z szorta zrobiło się opowiadanie. Dzięki, Ermirie. Również pozdrawiam!

Opowiastka, jak to zwykle u Ciebie, Maćku, nie mogła obyć się bez opisania walorów przyrodniczych i turystycznych okolicy, co stanowi sporą jej zaletę, jednakowoż pojawienie się osobliwych figur nie zdołało mnie przestraszyć, choć rozumiem, że spacerowicz widział wieczornice, a te z pewnością mogły mu się wydać przerażające, skoro zaniechał wieczornych przechadzek.

 

a także chasz­cze oka­la­ją­ce bia­ło-czar­ną alej­kę. → Obawiam się, że alejka nie może być przez nic okolona.

Proponuję: …a także chasz­cze rosnące wzłduż czarno-białej alejki.

 

aka­de­mic­kie pej­za­że wę­glem ma­lo­wa­ne. → Raczej: …aka­de­mic­kie pej­za­że wę­glem kreślone/ rysowane.

 

Nie byłem ani prze­sad­nie wie­rzą­cy, ani jakoś spe­cjal­nie bo­jaź­li­wy, jed­nak byłem pe­wien tego… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Nie byłem ani prze­sad­nie wie­rzą­cy, ani jakoś spe­cjal­nie bo­jaź­li­wy, jed­nak miałem pewność tego

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Droga Reg. Zawsze czekam na ten moment, kiedy będę mógł usiąść i nanieść poprawki przez Ciebie zasugerowane. Czekam zwykle cierpliwie, to mój ulubiony moment pracy nad tekstem, a najgorszy jest zdaje się ten, kiedy zasiada się przed czystą, pustą kartką. Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie! MZ ;-) 

 Cieszę się, Maćku, że mogłam stać się dla Ciebie powodem czegoś miłego, natomiast przykry dla Ciebie moment siedzenia nad pustą kartką jest mi obcy, ale mam wrażenie, że chyba Cię rozumiem. ;)

Ponieważ dokonałeś poprawek, mogę podreptać do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ponieważ dokonałeś poprawek, mogę podreptać do klikarni.

Wielkie dzięki. :)

Cała przyjemność po mojej stronie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

Miło wspomnieć kultowy dziś film z tak lubianymi bohaterami. :) Pogodna, przyjemna w odbiorze opowieść o lokalnych demonach i ich ukazaniu się bohaterowi.

 

Sugestie co do spraw językowych:

I to właśnie tu po przeprowadzce ugrzęzłem na ładnych parę lat. – takiej formy nie mogę znaleźć w necie…

kanał Graniczny – czemu wielką literą?

Głucha przestrzeń z opowiadania Stefana Grabińskiego w wydaniu Dobrzykowickim była naprawdę głucha i zionęła. – czemu wielką literą? (podobnych przymiotników jest jeszcze kilka)

Zamarłem, a serce zaczęło mi łomotać. Zacząłem biec co tchu. – powtórzenie

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bardzo mi miło, Bruce, poprawki naniesione, dzięki, pozdrawiam również serdecznie, MZ. :)

Dzięki wielkie za lekturę, pozdrawiam, Maćku. :)

Pecunia non olet

Dobrzykowice – miejscowość znana przede wszystkim z „Samych swoich” – filmu o Kargulu i Pawlaku.

Te dwa dywizy po sobie, określenie do elementu określenia, jakieś niefortunne.

Dodam, że o ile stara część mojego grajdołka, choć przecina go na pół ruchliwa droga, posiada jeszcze jakąś przemyślaną strukturę, ze sklepami i kościołem w centralnym miejscu, o tyle nowa część – to już zupełnie wolna amerykanka, w której pełno jest domów wolno stojących oraz bloków deweloperskich, rozlokowanych bez ładu ani składu.

Nieco długie i zawiłe zdanie, przydałoby się jakoś wygładzić.

 

“Choć” dla mnie mało zrozumiałe, gdzie tu jest opozycja?

 

Do tego odruchowo czuję lekkie zamieszanie, bo na upartego to droga może być “na pół ruchliwa”….

Ale nie ma tego złego. Dobrzykowickie pola, które upodobało sobie dzikie ptactwo, mogłyby śmiało spełniać rolę jakiegoś rezerwatu,

“Jakiegoś” i rola rezerwatu – rezerwat to ściśle określone pojęcie. Może “robić za rezerwat”, “być rezerwatem”?

wykorzystać na swoją korzyść – JA BYM DAŁ PRZECINEK słowem – cieszyć się ile wlezie piękną przyrodą i czystym powietrzem.

Aby nie być gołosłownym, powiem tylko, że na spacery z psem chodziłem niemalże codziennie, a dodatkowo przynajmniej raz na tydzień starałem się robić dłuższe wypady wałami okalającymi Widawę oraz kanał graniczny, podczas których to wychodziłem daleko, daleko w pole i „trzaskałem” kilometry.

Pierwszy paragraf jest zarazem kwiecisty, gawędziarski i jednak nieco przegadany.

W pewne zimowe późne popołudnie, BEZ PRZECINKA postanowiłem przejść się żużlową, a gdzieniegdzie błotnistą drogą łączącą wspomniany kanał z Dobrzykowicami.

Teraz po zachodzie widoczność wyraźnie spadła,

Aliteracja.

 

Słowem: krajobraz zrobił się poetycko-romantyczno-manieryczny i zaczął przypominać wszystkie te charakterystyczne akademickie pejzaże węglem kreślone.

Rozumiem intencję, ale mnie to prawdę mówiąc irytuje. Mam wrażenie, że słucham studenta, który nieco na siłę udaje krasomówcę-gawędziarza. Masz ogólnie świetny styl, ale mam wrażenie źle rozłożonych akcentów.

 

Z kolei malarski opis krajobrazu rysowanego węglem bardzo mi przypadł do gustu. Chciałbym tego więcej. 

Obserwowałem to wszystko przez dłuższą chwilę niczym natchniony malarz, maszerując dzielnie pod lodowato zimny wiatr, który śmigał po polach i sprawiał, że czułem się dziwnie nieswojo. Strachem bym tego w każdym razie nie nazwał, ale cała ta surowa aura udzieliła mi się i sprawiła, iż poczułem się jakoś tak niepewnie.

Powtarzasz to samo, i tak dość ogólnikowe zdanie.

Po chwili jakby spod ziemi wyrosła trzecia dodatkowa sylwetka i ta również skierowała się w moją stronę.

Uważam za zbędne.

Miałem bardzo złe przeczucia. Nie było ni chwili do stracenia. Odwróciłem się na pięcie i skierowałem pośpiesznie ku Dobrzykowicom. Jednak co pewien czas kontrolowałem dystans, jaki dzielił mnie od dziwotworów. W końcu z niedowierzaniem stwierdziłem, że obserwowane zjawy zmniejszyły dzielącą nas odległość o więcej jak połowę. Zamarłem, a serce zaczęło mi łomotać. Począłem biec co tchu. Miałem nadzieję, że w porę uda mi się uciec tym trzem osobliwościom, których nie potrafiłem nawet nazwać. Ostatnie metry okazały się być więcej jak tylko gumowe, niemniej wolałem sobie nawet nie wyobrażać, co by było, gdyby dopadły mnie te… demony, bo to musiały być demony. W końcu udało mi się dotrzeć do pierwszych domostw i ludzkich zagród, w obecności których natychmiast poczułem ulgę, i to zarówno w sensie psychicznym, jak i fizycznym. Dziwotwory znikły i więcej się już nie pojawiły.

Każde jedno zdanie mi tu wadzi. Przepraszam, to po prostu dla mnie nie jest scena uciekania przed groźnymi i nieznanymi bytami.

 

Otwierasz dwoma ogólnikowymi, prostymi zdaniami, bez połączenia między nimi. 

Jednak co pewien czas kontrolowałem dystans, jaki dzielił mnie od dziwotworów.

To kontrolowanie dystansu jakoś bardzo sucho brzmi.

W końcu z niedowierzaniem stwierdziłem, że obserwowane zjawy zmniejszyły dzielącą nas odległość o więcej jak połowę.

Jakoś mi to nie gra, co tu się dzieje? Bohater idzie szybko, biegnie? Stwory latają, unoszą się, idą? Jest to powiedziane, jakby ktoś odczytywał radar.

Zamarłem, a serce zaczęło mi łomotać. Począłem biec co tchu.

Te dwa zdania bez jakiegoś połączenia brzmią dziwnie.

Miałem nadzieję, że w porę uda mi się uciec tym trzem osobliwościom

Uciec w porę – czy można inaczej?

 

Zdanie ogólnikowe i oczywiste.

Ostatnie metry okazały się być więcej jak tylko gumowe,

Khe, że co?

W końcu udało mi się dotrzeć do pierwszych domostw i ludzkich zagród, w obecności których natychmiast poczułem ulgę, i to zarówno w sensie psychicznym, jak i fizycznym.

Jakieś barokowe to zdanie.

 

Nie potrafię podsumować. Na pewno za szybko i za krótko, czasem zbyt ogólnie i zbyt mało plastycznie i zbyt mało zagrożenia. Jednocześnie są tu przebłyski czegoś bardzo oryginalnego i natchnionego. 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Wielkie dzięki za drobiazgową łapankę, GreasySmooth. Zaraz zasiadamy do poprawiania, szlifowania tekstu. :)

Melduję, że poprawiłem mankamenty podług zalecieć, za które raz jeszcze dziękuję. :) 

Pysznie!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Spokojny opis pewnego fragmenta Polski. Ani mnie ruszył ani wzruszył, po prostu nie mój koncert fajerwerkow. Wieczornice odebrałem bardziej jako kolejne ozdobniki niż integralną część treści. Doceniam jednak walory techniczne :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Na początku zastanawiałam się, czy ostatnio znów za dużo tego czytam i wszędzie dostrzegam, czy faktyczna inspiracja Lovecraftem, Grabińskim i im podobnym, ale po wymienieniu Stefka widzę, że jednak inspiracja :)

 

Z językowych uwag, które mi się rzuciły w oczy:

 nową zaistniałą sytuację – nową jest niepotrzebne; sytuacja jest jaka jest, każdy ją widzi, nowa, stara,  bez znaczenia, skoro jest zaistniała i do niej się odnosimy; ewentualnie dla wzmocnienia kontrastu dałoby się użyć, “w związku z tą nową sytuacją” – podkreślamy, że to sytuacja nowa, nieznana nam wcześniej, lub niespodziewana, pewien sposób dystansując swoją odpowiedzialność i ewentualne niedopatrzenia; taki niuans językowy. No i tutaj musiałam chwilę podumać, bo dostałam zwiechy, jak to powinno być napisane, czemu nie “nowo zaistniałą” i tak dalej.

Słowem  – po czym pada całe zdanie ;)

 

demony, bo to musiały być demony

Kobiety, bo to musiały być na pewno kobiety – w krótkim tekście dwukrotnie użyta charakterystyczna konstrukcja rzuca się w oczy; warto byłoby zostawić jedną i dodać jakiś krótki komentarz, bodaj ironiczny, dlaczego musiało to być takie a nie inne; “kobiety, bo to musiały być kobiety, one zawsze chodzą stadami!” albo “demony, to musiały być demony, bo to po nich tak mnie zawsze boli brzuch!”. 

 

To, czego mi brakuje, to pewnej atmosfery i przeżyć bohatera; wiem, ze niełatwo to zrobić – sama z tym sporo eksperymentuję – ale tę historię można streścić tak: Poszedłem na spacer, przestraszyłem się, uciekłem, spytałem księdza, a to postać z legend była.

 

Horror lovecraftiański, do którego jakby nie patrzeć i Grabińskiego wrzucamy (choć nie do końca słusznie…) poza kosmicyzmem skupia się właśnie na wewnętrznych przeżyciach; ukazuje nam rozpad ego pod wpływem jakiejś zewnętrznej grozy, pozostawiając przy tym pole do interpretacji czytelnika co jest prawdą, a co majakiem. 

 

No a tutaj tego w ogóle nie było, niestety. Samo wytłumaczenie chybcikiem co to było w przedostatnim akapicie do wybaczenia, bo to również był dość częsty motyw w tym podgatunku – budować atmosferę przez dwadzieścia stron, a potem infodrop na dwóch ostatnich… niekoniecznie to było ich zaletą, no ale.

 

W skrócie, jest pomysł, stylistycznie udało ci się wywołać skojarzenia z pewnymi twórcami, ale zabrakło tego soczystego wnętrza, które takie opowieści potrzebują. Ale próbuj dalej, najważniejsze jest mieć pomysły i ćwiczyć, ja  też próbuję, kiedyś nam się uda :D

NWM, dzięki za docenienie.

 

Qamqun, Tobie również bardzo, ale to bardzo dziękuję, naniosłem poprawki i mam wrażenie, że jest lepiej, pozdrawiam. 

Kiedyś nam się uda. ;-)

Nowa Fantastyka