Profil użytkownika


komentarze: 1484, w dziale opowiadań: 906, opowiadania: 441

Ostatnie sto komentarzy

@LV bądźmy realistami: jeśli rzucę w opowiadaniu fachowym terminem z fechtbucha uzyskam taki sam efekt, jak Sapkowski w sadze o wiedźminie; nikt nie będzie wiedział, o co mi chodzi (poza, oczywiście, pasjonatami). Chodziło mi raczej o wspieranie się ilustracjami praktyka w opisie pospolitym językiem.

Poza tym myślę, że każdy fantasta powinien sprawdzić na własnej skórze, jak się człowiek zachowuje czy to machając mieczem jednoręcznym, dwuręcznym, albo strzelając z Colta i kałacha dla porównania. ;)

“Research“ to raczej nasze “badania”, niż “poszukiwanie. Wg mnie słowo “badania” brzmi zbyt poważnie. ;)

Ja też lubię postrzelać z palnej, od kilku lat jestem dumnym właścicielem wschodniego kompozytu refleksyjnego od pana Bisoka, mam półtoraka, miecz jednoręczny i mizerykordię. Swego czasu posiadałem też kilka sztuk krótkiego i długiego ASG, ale się ich pozbyłem, zostawiając sobie tylko gazową Berettę M92F. Research to podstawa. W związku z tym dziwi mnie nieco, że w takim temacie nie padło jeszcze nazwisko Talhoffer. Gość napisał (i narysował) w XV w. fantastyczny fechtbuch, z którego uczyły się następne pokolenia szermierzy. Był współtwórcą niemieckiej szkoły fechtunku. I oczywiście nie był jedynym twórcą podręczników z tej dziedziny: Lichtenauer, Falkner, Agrippa i pewnie wielu innych.

Moim zdaniem każdy twórca fantasy powinien mieć przynajmniej jeden ulubiony fechtbuch jako swoistą ściągawkę. :)

Napisałem długi, merytoryczny komentarz na ten temat, ale zawiesiła mi się przeglądarka. W zwazku z tym ograniczę się do wrzucenia tytułów, które każdy powinien przeczytać przed przystąpieniem do dyskusji:

Canoy, Marcel; van Ours, Jan C.; van der Ploeg, Frederick (2006), "Chapter 21: The Economics of Books", Handbook of the Economics of Art and Culture, Handbook on the Economics of Art and Culture 1, Elsevier, pp. 720–761,

Backhaus, J.G.; Hansen, R. (2003), "Resale price maintenance for books in Germany and the European Union: A legal and economic analysis", From Economic to Legal Competition: New Perspectives on Law and Institutions in Europe: 87,

Ringstad, V. (2004), "On the cultural blessings of fixed book prices", International Journal of Cultural Policy 10 (3): 351–365,

van der Ploeg, F. (2004), “Beyond the Dogma of the Fixed Book Price Agreement“, Journal of Cultural Economics 28: 1–20,

 

Wnioski: wyginięcie małych księgarni i zmniejszenie znaczenia księgarni internetowych na rzecz molochów sieciowych, zmniejszenie cen nowych książek przy jednoczesnym wzroście średniej ceny książek. Nie przekłada się to na wzrost ilości wydawanych debiutantów. Jednocześnie zmniejsza poczytność nowości i ogólny poziom czytelnictwa.

Ustawa jest szkodliwa zarówno z ekonomicznego jak i społecznego punktu widzenia i jest wynikiem działania silnego lobby dużych dystrybutorów.

 

Błagam, zaklinam: zanim zaczniecie się wypowiadać życzeniowo nt. co byście chcieli, żeby taka ustawa zmieniła, zapoznajcie się z faktami i doświadczeniami innych krajów (uczmy się na cudzych błędach!) i nie dajcie strzelić sobie (i wszystkim czytelnikom) w kolano.

Jest jeszcze Banialuka na Placu Szczepańskim – ideolo-neutralna (;)) i z tanim piwem (wódkę też mają tanią).

Ocho, a po co tworzyć jakieś gastro-ideolo? Piwo jest piwem, niezależnie od tego czy starszy pan podpisujący umowę z barmanem skręca w prawą, czy w lewą stronę. :)

 

Berylu, obserwuję temat, mam nawet wpisane spotkanie w kalendarzu, ale niestety z raczej średnim priorytetem; jutro mam przymiarki różnych rzeczy kilkadziesiąt km od Krk, wieczorem też coś tam zaplanowane… W każdym razie trudno mi się zadeklarować – ani “tak”, ani “nie” nie mówię.

Jest taka knajpa na Gołębiej (to właściwie część Gospody Koko – Gołębia 8) o nazwie Still. Wchodzi się w bramę przy Koko, i mniej więcej w połowie tej bramy, po prawej stronie znajduje się zejście do piwnicy (na wprost – po lewej też są drzwi, ale to nie tam). Schody mało przyjazne, strop nisko, typowa podkamienniczna piwnica. U dołu należy skręcić w prawo, dojść do końca, a następnie skierować się w lewo. Tam też znajduje się bar (w nomenklaturze szynkwasem zwany). Jeśli pójdziecie dalej, szynkwas mając po lewej stronie, dotrzecie do ostatniej sali, która w normalnych porach pełni rolę jednej z sal jadanych gospody. Tam też znajduje się rozsądna liczba wielkich stołów, z których każdy mieści kilka – kilkanaście osób.

Niewątpliwymi plusami Stilla są rozsądne ceny alkoholi (jak na krakowskie standardy), oddzielna palarnia (czynna chyba od 18, choć głowy za to nie dam), przyjaźni gospodarze i przyzwoite jedzenie, jeśli ktoś zgłodnieje. Dodatkowo, o ile akurat nie usiądziecie pod samym głośnikiem, można spokojnie pogadać.

@kiwo00:

Wallace Thornhill przed uderzeniem sondy space impact przewidział zdarzenia, które były oczywiście niewiarygodne dla naukowców NASA

Thornhill twierdzi, że przewidział wyładowanie elektryczne od komety do młotka, nigdzie natomiast nie ma na ten temat danych sprzed eksperymentu. Jedyne informacje jakie z jego strony mamy, to wypowiedź po eksperymencie. Dlatego potrzebny jest model – z nim moglibyśmy bez problemu sami sprawdzić, czy Thornhill mówił prawdę o tym, że przewidział, czy też nie.

“Nielubienie” matematyki, modeli, przez praktyków? Sam jestem praktykiem, co prawda w całkiem innej dziedzinie, ale uwielbiam modele: pozwalają mi usystematyzować i uogólnić wyniki doświadczeń i testów na próbkach oraz przewidywać wyniki przy zmianie założeń. Na tym polega praktyczna nauka. Natomiast panowie od EU często odwołują się do “prostych obliczeń” , “podstawowych równań” i innych tego typu rzeczy, których nie pokazują. To nie jest kwestia kasy, gdyby tak było, żaden z nich nie zajmowałby się tą teorią – w końcu idea elektrycznego kosmosu pojawiła się dobre czterdzieści lat temu i kilku ludzi poświęciło jej życia. Doświadczenia? Clue, czyli doświadczenia na plazmie i tak przeprowadzają, a sondy, czujniki i inne takie i tak wysyłane są w kosmos. Wyniki publikuje się często na zasadach otwartego dostępu. OK, ze sporym opóźnieniem, ale jednak. I, błagam, nie pisz mi tutaj o filmikach NASA na YT, bo w kontekście poważnej nauki brzmi to co najmniej zabawnie. :)

Problem leży gdzieś indziej – oni wolą mówić o zasilanych elektrycznie gwiazdach, ścieżkach plazmy w kosmosie, elektromagnetycznych podstawach grawitacji, nie potrafią natomiast złożyć tego do kupy w sensowną całość, usystematyzować i pokazać światu, mówiąc: “Patrzcie, zrobiliśmy, matematyka działa, teoria jest prawdopodobna”. Tymczasem dostajemy jakieś zlepki, kawałki i ochłapy szczegółów, bez trzymającego się całości widoku ogólnego.

Powyższe nie zmienia faktu, że teorię elektrycznego kosmosu lubię. Po prostu nie uważam jej za wiarygodną.

@kiwo00, obserwuję rozwój tej teorii od kilku lat i tak całkiem serio mówiąc, teoria elektryczna jest po prostu niesamowicie niedopracowana. Mimo swoich lat jest raczej raczkująca. Ludzie zaangażowani w jej tworzenie bardzo lubią filmiki na YT i ogólnikowe artykuły, a niekoniecznie lubią pokazywać obliczenia stojące za całą tą teorią. I, OK, zgadzam się, że czasami może przewidywania gości od EU się sprawdzają, ale nie można tego w żaden sposób zweryfikować, bo o ile matematyka Modelu Standardowego czy teorii strun jest ogólnodostępna (niekoniecznie zrozumiała dla każdego, ale dostępna – tak), o tyle matematyka modelu EU, o ile w ogóle istnieje, jest strzeżona lepiej niż złoto w Forcie Knox. Trudno całkiem poważnie traktować taką naukę. :)

U podstaw teorii elektrycznego wszechświata (czy też plazmowego, jeśli ktoś woli) stoi bardzo prosta idea: uprościć wszystko. Typowa brzytwa Ockhama. Nie ma miejsca na czarne dziury, kwazary, osobliwości, nawet przesunięciu ku czerwieni się obrywa. Czyli nie ma niczego, czego można się chwycić tworząc fabułę. Ta teoria jest po prostu z samych swoich korzeni nieliteracka. ;)

A tak serio, to właśnie podsunąłeś mi pomysł.

Jacku, dziękuję. Jak już wcześniej wspomniałem: w pełni zgadzam się, że spieprzyłem kapitana. Poprawię to w przyszłości, kiedy już wymyślę sensowne rozwiązanie. :)

Ocho, obawiam się, że chyba nawet sam się teraz z Tobą zgadzam. Spojrzę na tekst raz jeszcze za jakiś czas i jeśli znajdę trzy-cztery wolne dni, rozbuduję go do rozmiarów mikropowieści, poprawiając przy tym błędy rzeczowe. ;)

Regulatorzy, dziękuję, doceniam że przeczytałaś, nawet jeśli tylko z obowiązku.

Odnosząc się do uwag; miło mi, że zadałaś sobie trud wypisania tego wszystkiego, ale nie będę zmianiał szyku poprawnych zdań ani zamieniał słów na synonimy. :)

Adenn, nikt Ci nie powie, że pomysł na świat jest kiepski, jeśli nikt nie przeczytał całości książki, opowiadania, tego co tworzysz. Tak samo nikt nie wypowie się o fabule we fragmencie. :)

Zgadzam sie z regulatorzy; bez często powtarzającego się “refrenu” całość sporo by straciła.

Urokliwe i słodko-gorzkie.

nie występują tam ludzie, tylko sami obcy.

No a ja tu widzę: serce, kolano, brzuch, ramię, ręka, oczy, oddychają. Włócznie jakieś. Strasznie ludzcy ci obcy, tak z anatomii, jak i z historii.

 

Niegdyś wzgórza porośnięte szafirową trawą teraz płonęły

a potem:

W jednej chwili szafirowe wzgórza zapłonęły i zgasły,

No to ja nie rozumiem; płoną, nie płoną? Są szafirowe, płoną, znów są szafirowe, znów się palą…?

 

powiedział ze zrezygnowaniem Jent, ale ujrzał to, na co parzył Jenta?

Chyba odmiana imienia szwankuje.

 

Czuł, jak zbliża się fala termoplastyczna

Kojarzę folię termoplastyczną, o fali nigdy nie słyszałem.

 

Znajdował się w ładowni transportowca Imperialnego, wiozącego posiłki na Stację Galaktykę. Siedzi pod jedną ze ścian na jednym z miejsc ustawionych rzędem pod nią.

No i wyszło na to, że siedzenia ustawione były rzędem pod Stacją Galaktyka (na pewno tak miała brzmieć nazwa?). A tak poza tym, czasy Ci się zmieniły…

 

Każde było zajęte przez żołnierza w poprzepalanej, niegdyś szarej zbroi

To może głupie pytanie, ale żołnierzom nie zmienia się w Imperium zużytego wyposażenia?

 

Po przeciwnej stronie ładowni w odległości pięciu metrów

To może znów głupie pytanie, ale kosmici posługują się systemem metrycznym?

 

Ej do ciebie mówię – znów odezwał się żołnierz [.]

Co się dzieję Da`ii – przyłączył się inny żołnierz [,] siedzący

Powtórzenie. Brakujący przecinek i kropka.

 

Mógłbym tak przez cały tekst, ale chyba nie o to chodzi. Brakujące kropki, przecinki. Błędny zapis dialogów. Błędy logiczne, składniowe. No i ten przezabawny „nerd” przewijający się tu i ówdzie w nazwie rasy i imionach…

 

W każdym razie moja rada: nie bierz się za pisanie książki. Poćwicz najpierw warsztat na krótkich formach, na opowiadaniach. Łatwiej jest się wtedy cokolwiek nauczyć.

Adamie, po przemyśleniu mogę sobie zarzucić fakt, że kapitan nie pomyślał w odpowiednim momencie, że ktoś może zacząć zadawać pytania o to, dlaczego statek nie jest sterowny. Faktycznie powinien był przewidzieć taką ewentualność. Nie rozwiązałem tego i posypuję głowę popiołem.

Leci przez to cały późniejszy zamysł. :)

Nie moge się natomiast zgodzić co do większości pozostałych zarzutów, jeśli dobrze je rozumiem. Wyjaśnienia w tekście.

Dziękuję za Twoją opinię. :)

@bemik, na samym początku bardzo dziękuję za włożoną pracę. Naprawdę to doceniam. :)

Machanie jest bardziej zamaszyste, mniej statyczne, zostawię je sobie, choć rozumiem, że pewnie chodziło Ci o to, że niekiedy „machanie” kojarzy się z czymś na dźwigni.

Skrzękanie, nie da się ukryć że to taki mój brzydki czasownik oddźwiękonaśladowczy (jest takie słowo?), ale wydaje mi się, że lepiej oddaje sytuację, kiedy coś robi: “skrzęk!” (taka zardzewiała sprężyna, czy coś, ale nie zgrzyt). Skrzeczenie jest dźwiękiem żywej istoty, skrzękanie – mechanizmu. :)

Położyć się do snu – nie czuję tej “dziwności”. Tak samo przy linijce – u mnie mówi się “od linijki”. :)

Zduszony łomot, to łomot, który został zagłuszony przez przyciśnięcie pięści do stołu. Wydaje mi się, że definicja „zduszenia” w sjp popiera moje wykorzystanie tego terminu.

„Święte były”, a nie „święci byli”, bo nie mówimy o osobach, tylko przedmiotach. W całym opowiadaniu słowo „święty” jest odpowiednikiem słowa „statek”, stąd inna odmiana.

Patolog, hm, pomyślę o tym. Podoba mi się. :)

Trochę poprawiłem, trochę zostawiłem.

Dzięki! :)

 

@rooms, dziękuję. :)

@ryszard: i ja pozdrawiam. :)

@jeroh: dzięki. Ta ekspansja – nie jestem do końca pewien, co do tempa. Nie będę wnikał w szczegóły, bo się po prostu nie znam. I tym bardziej dziękuję za miłe słowa.

@Finkla, jak ja Ci dziękuję za te walce! Dwa dni nad tym myślałem i nie ogarnąłem! :)

Literówkę zaraz poprawię, a bliskoświetlne – tak, bo pierwotnie miało być nadświetlne, ale postanowiłem nie wypinać się na fizykę aż tak bardzo. Stąd “bliskoświetlne” – prawie tak szybkie, jak światło. ;)

 

@sfun, dziękuję. Cieszę się, że Ci sie spodobało.

 

 

W całej rozciągłości zgadzam się z regulatorzy. I nie chodzi nawet o mnożące się w tekście błędy, ale o zwykłe niezręczności w opisach, które sprawiają, że tekst jest dość ciężki. Lubię sobie wyobrażać to, o czym czytam, a przy Twoim tekście wyobraźnia wywijała najdziwniejsze hołubce.

Wstająca gigantyczna sterta mięśni; przecież słowo „sterta” w ogóle tutaj nie pasuje, przywołuje na myśl raczej wysoki i nieuporządkowany stos, niż muskularnego człowieka.

Pisanie o garze mięsa (podejrzewam, że chodzi o mięso?) jako o pełnym „niezidentyfikowanych elementów” rodzi we mnie skojarzenia z odkrywką archeologiczną, a chyba nie o to Ci chodziło, prawda? Może lepsze byłoby wspomnienie o wątpliwym pochodzeniu karczemnych przysmaków, wtedy czytelnicy z pewnością pomyślą o szczurach, psach albo zmutowanym wściekłym dziku. O to chodziło?

„Nieudolne próby zapoznania się z intruzem poprzez obserwację” – to jest dopiero cudo godne raportu policyjnego. Naprawdę nie wystarczyłaby tutaj zwykła obserwacja? Muszą być te „nieudolne próby zapoznania poprzez”?

„Nie rozumiałem, co ich tak zlękło, ale samo życie, które prowadzili było wystarczająco niepokojące” – tego zdania nie rozumiem w ogóle. Myślę, że byłoby sensowniejsze, gdyby zamiast „ale” znalazło się tam „przecież” lub „ponieważ”. Kolejne zdanie – jak w takim razie, według narratora – chłopi płacą za usługi karczmarzowi? Skoro nawet ten miedziak może ich przyprawić o zawał serca, hm? Poza tym takie natężenie strachu nie pasuje mi do raczej hermetycznego środowiska wsi; wszyscy wszystkich znają i – prócz spraw incydentalnych – raczej nie starają się wchodzić sobie w drogę, bo to zaburza równowagę i może prowadzić do samosądów albo chociaż nieinwazyjnego acz skutecznego ostracyzmu. Tak mi się wydaje.

Muszę Ci się przyznać do pewnej niechęci; nie znoszę tekstów, w których bohater kreowany jest na wybitnego pośród idiotów. Tutaj natomiast, prócz wyrażającego się całkiem normalnie, w sensie gramatycznym i składniowym (tylko poprzez myśli, ale jednak) bohatera mamy bandę kretynów, nie potrafiących ani myśleć, ani sklecić sensownego zdania. A pośród tej hałastry świeci nasz wspaniały, jedyny, niezastąpiony myśliciel, jasny punkt w zalewie ciemnych. Siedzi tam bez żadnego sensu czy motywu, nic nie robi, nie rozmawia, nie śmieje się, nie pije, tylko siedzi. I czeka na samosąd. Jest w tym logika, której nie dostrzegam?

 

Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi za złe tego punktowania. Każdy od czegoś zaczyna, a mam nadzieję, że komentarze takie jak mój pozwolą Ci szybko dojść do poziomu pisarstwa satysfakcjonującego zarówno Ciebie, jak i Twoich czytelników. :)

 

Drabble to trudny gatunek, bo wymaga przekazania sensownej treści (ładunku emocjonalnego, jeśli wolisz) w bardzo skondensowanej formie. Oznacza to ni mniej ni więcej, że musisz umieć wciągnąć czytelnika w swoją wizję od pierwszego zdania, prezentując jednocześnie coś nowego, świeżego, zaskakującego. W tym tekście tego nie ma.

Powodzenia w dalszym tworzeniu.

Co do źródeł fantastyki: myślę, że możesz odwołać się do różnorakich mitologii, od germańskiej, poprzez słowiańską po grecką. Dobre są również sagi nordyckie czy też pieśni rycerskie. Jeśli wolisz coś nowszego, a odwołującego się do źródeł fantastyki, może klasyka: "Dziady" Mickiewicza i "Król Olch" Goethego?

Znaczy: orsa.SourceForge.NET, żeby łatwiej znaleźć.

@Elnar, czytałem gdzieś, że Sapkowski jest fanem Sienkiewicza, co tłumaczyłoby podobieństwo rozwiązania wątku miłosnego z Trylogii do analogicznego wątku z "Krzyżaków". To właśnie śmierć Danusi z "Krzyżaków" była dla mnie traumą lata temu, kiedy sięgnąłem po dzieła Sienkiewicza. Choć szczerze mówiąc nigdy nie myślałem o profanowaniu jego zwłok…

@Anet, dzięki. :-)  @Sethrael, postaram się przearanżować całość idąc za sugestiami Finkli i kiedyś pewnie wrócę do tematu. :-) 

Zakończenie Pottera uważam za jedno z najgorszych w historii literatury. I nie mam tu na myśli tylko łzawego i kompletnie nieprzemawiającego do mnie epilogu – to już totalna porażka… Pisanie dla czytelnika czy fana powinno koncentrować się na tym, żeby czytelnik był w stanie zrozumieć utwór i się w niego wciągnąć. Czas który poświęca się na kompozycję, budowę postaci, rozplanowanie zwrotów akcji – to czas na myślenie o odbiorcy. Zakończenie, które jest napisane tylko po to, aby spełnić oczkiwania czytelnika, a nie żeby dobrze i wiarygodnie zakończyć historię, to nie jest dobre zakończenie.

A, jeśli jest tyle pytań, to faktycznie zbyt rozmyłem fabułę. Bo odpowiedzi w tekście powinny być, ale możliwe, że są widoczne tylko dla mnie (w końcu powinienem wiedzieć, skoro pisałem… ;) Sceny są bardzo niechronologicznie ułożone, może dlatego nie widać sensu i składu. Tłumaczyć nie będę, bo to musztarda po obiedzie, a chciałbym zobaczyć jeszcze ewentualne komentarze innych, bez spojlerów.  Jak tak teraz myślę, to chyba powinienem był jeszcze dodać coś dla silniejszego rozgraniczenia kolejnych scen, bo same puste linie pomiędzy chyba niezbyt dobrze zadziałały. Teraz niestety już tego zrobić nie mogę. Dziękuję, Finklo. :)

Finklo, dziękuję Ci za opinię. Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś podała nieco więcej konkretów co do swojej oceny. Pomogłabyś mi na przyszłość. :)

@Zatrakus: dziękuję za niezwykle merytoryczny komentarz. :) @michalus: kawka, choć mógłby to być równie dobrze każdy inny ptak, jest posłańcem Zielonej Pani, więc w sumie nie wiem, czy tak na siłę. Może na przykład sowa by bardziej pasowała… Dusza jako trofeum wodnika to faktycznie element pożyczony z trylogii. :)  

Wygrałem po 2 minutach od publikacji. Po prostu edytor nie sprzyja Androidowi. :) Nadmienię tylko, że opowiadanie było pisane na Czarną Kawkę, ale nie wyrobiłem się z terminami.

@Fokker, to tylko moje podejrzenia, zawsze możesz mi udowodnić, że się mylę. @Waranzkomodom, nie twierdzę, że nie było żadnych przypadków stresu pourazowego przed IWŚ. Pewnie były. Ale fakt, że nie są notowane, może sugerować, że występowały rzadko, stąd nikt się wpływem doświadczanej brutalności na człowieka nie przejął. Oczywiście powody mogą być inne, nie przypisuję sobie monopolu na prawdę. :)

@beryl, dzięki za interwencję. Nie mam pojęcia, co się stało.

Wygląda na to, że mój post rozwalił stronę.

@Fokker, wynika to chociażby z podanej wyżej piramidy Maslowa; człowiek głodny, bez zaspokojonych potrzeb fizjologicznych i bezpieczeństwa z reguły nie dba o potrzeby nieznajomego (dla człowieka numer 1 potrzeby człowieka numer 2 wykraczają poza sferę redukcji odczuwalnych braków). Podobne wnioski wysnuwał również bodaj Aries, ale nie jestem teraz w stanie powiedzieć Ci, w którym dziele.

Wiesz, gość, który sieka mieczem przez większość życia raczej nie przywiązuje większej wagi do duchowego aspektu siekania. Może pierwszy trup boli, może jeszcze drugi… Ale kolejne? Czy ja wiem? Ludzka psychika jest bardzo elastyczna, dobrze świadczy o tym tzw. eksperyment więzienny. W świecie, gdzie śmierć jest na porządku dziennym (śmiertelność noworodków sięgająca kilkudziesięciu procent, ludzie umierający na przeziębienie…) chyba nie przywiązuje się większej wagi do cudzego życia, szczególnie kiedy ten drugi człowiek nie przejmuje się życiem bohatera. Fajnym przykładem na inność psychiki w średniowieczu jest brak przywiązania do życia własnych dzieci, prezentowany przez ludzi w średniowieczu. Oczywiście nie było tak, że ludzie nie kochali własnych dzieci, ale po prostu się do nich nie przywiązywali, bo takie wątłe, niedożywione dzieciątko w świecie bez sensownej medycyny mogło w każdym momencie zejść (Aries, "Historia dzieciństwa"). Nikt nie żałował. Poza tym w średniowieczu ludzie raczej nie mieli wyrzutów sumienia (najpierw zapewnienie dobrobytu sobie, później ewentualna wrażliwość na drugiego człowieka, piramida Maslowa), a kierowali się strachem przed potępieniem. Wywal religię, zostanie społeczeństwo bezdusznych morderców. ;)

Może słuch faktycznie by się nie przydał, ale pomyśl o możliwościach dawanych przez węch i dotyk; zapach cegieł, kamienia, wilgoci, pleśni, drewna, skóry, jedzenia, resztek. Na zewnątrz: ciepłego piasku i kamienia, zapach miasta, drzew, etc. Faktura różnych materiałów. Cień lub słońce na skórze. Różne stopnie chropowatości, wilgotności, materały tłuste w dotyku, sypkie, ostre… Cały wachlarz dość niekonwencjonalnych metod opisu, oddających ograniczenie narratora. Moja propozycja: spróbuj napisać to jeszcze raz, od nowa, w pierwszej osobie, ale bez zwrotów do czytelnika, za to z perspektywy dziejących się wydarzeń (a nie dokonanych dawno temu). Pozwoli Ci to na faktyczne pokazanie degradacji świadomości i percepcji, co powinno spowodować całkowicie inny odbiór.

Mi Draconis, nikt nie kwestionuje tego, że autor może sobie kreować, co tylko chce. Jednak sama naświetlasz problem: trzeba go umiejętnie poprowadzić. Uwiarygodnić. Widocznie niektórzy uznają, że zrobił to dobrze, ja tego nie widzę, dlatego wyrażam swoje zdanie. Kwestia tego, komu opowiada jest prosta: nikomu. Pośrednio poświadcza to sam autor mówiąc, że pod koniec tekstu kobieta nadal jest w więzieniu. Koniec jest napisany w czasie teraźniejszym, co jasno mówi, że opowiadanie jest prowadzone z tego właśnie więzienia. Ergo: perspektywa pierwszoosobowa i zwroty do odbiorcy są bez sensu, bo nie ma komu opowiadać. Poza tym błędów wynikających z nieprzemyślenia jest tutaj znacznie więcej. Autor tłumaczy wiele rzeczy przyzwyczajeniem, a nie pomyślał nawet, że osoba, która ponad połowę życia spędza w ciemności lub względnej ciemności, powinna przestawić się na inne zmysły. Potrzeganie bohaterki powinno skupić się na słuchu, węchu, dotyku. Z pewnością nie na wzroku. Mimo to, narrator opisuje otoczenie właśnie wzrokowo. Podejrzewam, że gdyby gruntownie przyjrzeć się tekstowi, takich nieprzemyślanych aspektów byłoby tutaj znacznie więcej.

Jedras091293, rozbawiło mnie Twoje tłumaczenie. Przypominają mi się słowa Jobsa, kiedy klienci narzekali na antenę w którymś modelu iPhona: "Antena jest świetna, tylko wy źle trzymacie telefon". OK, widocznie test jest tak genialny i głęboki, że nie jestem w stanie objąć go moim małym umysłem. :) Nie, zakończenie nie jest jednoznaczne. Żeby być więźniem, nie trzeba być fiycznie uwięzionym. Wystarczy strach przed Stosem, tak wielki, że dominuje całą wyobraźnię i pozbawia chęci działania. IMHO, takie zakończenie byłoby znacznie fajniejsze. No właśnie, opowieść z perspektywy… A zadałeś sobie w ogóle pytanie, po co i komu ona miałaby to opowiadać? W jaki sposób to opowiada? Przecież siedzi sama w celi, całkowicie odcięta od świata zewnętrznego. Kiedy zadamy sobie to pytanie, wiarygodność zastosowania narracji pierwszoosobowej podupada jeszcze bardziej. Jeśli chcesz zobaczyć sensowne użycie narracji pierwszoosobwej z wykorzystaniem zwrotów bezpośrednich do adresata, polecam cykl "Gwiazda Wenus, gwiazda Lucyfer" Jabłońskiego. Tam przynajmniej wiadomo kto, jak i do kogo się zwraca. Z argumentami w stylu "to fantastyka", "w fantastyce często się zdarza" itp. nie zwykłem dyskutować. Nie przyjmuję ich do wiadomości, bo są po prostu bez sensu. Wiedźma jest bardziej wytrzymała, bo jest wiedźmą, córka, choć nie odziedziczyła żadnych zdolności też jest bardziej wytrzymała, bo jest córką wiedźmy. Ciotka też niech będzie superodporna, czemu nie? Po co się rozdrabniać, niech od razu cała rodzina tańczy, śpiewa i rymuje, bo należała do niej jedna wiedźma. :) Wg mnie tekst powinien się sam bronić, a Twój, niestety, nie daje rady. Oczywiście to tylko moja opinia, możesz poprzestać na czytaniu pierwszych trzech komentarzy, jeśli nie chcesz przyjmować merytorycznej (!) krytyki na klatę. :) 

Nie podzielam entuzjazmu przedmówców. Po pierwsze dlatego, że tekst mało ma w sobie czegokolwiek. Jest tylko wprowadzeniem, a nie jestem fanem krótkich, niedokończonych opowiadań. Chyba, że to całość? Wtedy w ogóle nie widzę sensu dyskutować nad tekstem. Po drugie: użycie pierwszej osoby: percepcja narratora nie jest ani trochę skażona emocją. Po co więc utrudniać sobie życie pierwszą osobą, jeśli nawet wspomnienie o wydarzeniu tak traumatycznym jak gwałt, sprowadzone zostało do suchego faktu, jakby była to nieprzyjemna, acz pozbawiona ekscesów herbatka u teściowej? Śmierć matki również nie wydaje się być jakoś szczególnie bolesna. Po trzecie: błędy. "Zwierzę", nie "zwierze". Wtręty z obcych języków powinny być pisane kursywą (victoria). Poparzone gardło, śpiewanie na stosie? Palony na stosie człowiek raczej nie pozostaje świadomy do momentu, kiedy ewentualnie może zostać poparzone gardło. Albo się dusi (popioły, tlenki węgla, nieduża ilość tlenuu, zabieranego głównie przez ogień), albo zwyczajnie mdleje z bólu. Ergo: jeśli nawet matka mogła spiewać, to z pewnością nie przez poparzone gardło. Dalej: mało wiarygodne wydaje się trzymanie więźnia przez ponad piętnaście lat. Jeśli nie da się kogoś złamać w pierwsze kilka tygodni tortur, nie złamie się go wcale, lub po prostu jest niewynny. Bardziej wiarygodne byłoby sfabrykowanie dowodów, niż kosztowne trzymanie w celi. Końcówka: jest niejednoznaczna, ale w najgorszy z możliwych sposobów. Słowo "dom" może sugerować, że snem było wszystko, co zostało wyżej opisane – od śmierc matki. Jednak otatnie zdanie (w połączeniu z betonową podłogą) sugeruje, że bohaterka za dom uznaje więzienie, więc snem było tylko uwolnienie. I powstaje męcząca niejednoznaczność, której nie da się rozwiązać na podstawie informacji z tekstu. Całość jest bardzo uproszczona i statyczna. To tylko opis wydarzeń, bez żadngo rozwinięcia i zakończenia. Bohaterka nie ma żadnego celu, wydarzenia są nieinteresujące, opisy beznamiętne. Żadnego dobrze zarysowanego zwrotu akcji, nic.   Mogę tylko życzyć powodzenia w przyszłości.

Morf3usz, podejrzewam, że wnioskujesz po portrecie Matejki? Cóż, to trochę tak, jakby stroje spod Grunwaldu omawiać na podstawie jego obrazu. ;) Uważa się, że koroną koronacyjną Jagiełły była korona homagialna, która jest zamknięta. Niestety nie zachowały się żadne wiarygodne dokumenty w tym zakresie, dlatego nie wiadomo, jaką koronę rzeczywiście nosił Jagiełło. W ogóle żadne polskie korony się nie zachowały, więc trudno jest w tym temacie dyskutować. Znane jest sześć, ale wszystkie to tylko rekonstrukcje ze szkiców i obrazów.   Berylu, w polskiej heraldyce z zasady używało się korony szlacheckiej. Mimo tego za panowania Jana Olbrachta herb Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego zwieńczała korona zamknięta (orzeł nadal miał otwartą), później korona zamknięta została przemycona również nad herb Królestwa Polskiego. Orzeł został ukoronowany zamkniętą koroną za czasów panowania Sasów i nosił ją aż do rozbiorów. Do orła z zamkniętą koroną powrócono w 1919 roku, ale godło zostało ponownie zmienione przez sanację w 1927. Od tamtej pory mamy albo orła bez korony, albo z otwartą. ;)

Morf3usz, łapy i przepaska powinny być złote, przy czym przepaskę powinny kończyć trójliście, a nie gwiazdy. Ponadto orzeł w godle zaprojektowany jest pod tarczę okrągłą, przez co nie jest wpasowany w tarczę obecnie używaną. Odpowiednie wpasowanie orła można zobaczyć np. na projekcie herbu z 1927 roku, przygotowanym przez pana Kamińskiego (nie na herbie wprowadzonym przez sanację). Inną sprawą jest korona. Ta używana obecnie, stylizowana jest na koronę Przemysła II, zamiast na koronie Chrobrego; jest otwarta, a korona otwarta to korona wasala. Koroną królewską jest korona zamknięta, taka jaką zobaczyć można na wzorze herbu z 1919 roku albo na wzorze Orła Sił Zbrojnych.

Finkla, godło Polski (które zasadniczo jest herbem, a nie godłem) też urąga zasadom heraldyki, a mało kto zwraca na to uwagę. ;) Pitrek, z całą sympatią dla takich projektów: na ścianie bym sobie tego nie powiesił. Nie mój rodzaj estetyki. I żal mi człowieka, który musiałby się podjąc opisu słownego. :)

Dopełniacz słowa "oczy" to "oczu", a nie "oczów". Często źle stawiasz przecinki i to w takich miejscach, że naprawdę utrudniają czytanie. Plus zapis dialogów jakiś taki nie za bardzo. Wprowadzasz bardzo dużo backgroundu bohaterów, a praktycznie żadnej fabuły, przez co uważam, że całkowicie zmarnowałem czas, czytając ten fragment. Jest po prostu nudny. Do elementów fantastycznych w ogóle nie dotarłeś. Chyba, że za fantastykę uznać pokój w Krk na Olszy za 200 zł. Po wtręcie o telewizji śniadaniowej wnoszę, że nie chodzi tu o jakieś zamierzchłe czasy, więc cena jest poważnie mocno dumpingowa i w Krk raczej niespotykana. Poza tym mam uwagę do wykreowania samego bohatera: niby taki oczytany, pochłania książki, a Boccaccia nie czytał? Przecież "Dekameron" chyba nawet lekturą jest. Za rosyjskich klasyków wziął się dopiero po wyprowadzce? To co on czytał przez te wsystkie lata, skoro cały wolny czas poświęcał na lekturę? Druga ważna uwaga tyczy się filozofii: bohater trafił na nią przez przypadek, jest powiedziane, że nie była jego pasją. Z przytoczonych lektur nie wynika, żeby czytał cokolwiek poza beletrystyką, więc nie sądzę, żeby tak się cieszył, że jego kierunek studiów wymaga od niego czytania takiego np. Ingardena. Czytanie czytaniem, ale bez pasji lektury filozoficzne to w większości po prostu niezrozumiały bełkot.

Jeśli zastosować tutaj brzytwę Lema okaże się, że utwór niekoniecznie jest fantastyką. Pomijając błędy wymienione przez PsychoFisha, zastanawia mnie pojawienie się tutaj mopa. Mop obok karczmy, buławy? Jakoś mi się to nie komponuje. Zastanawia mnie też wyjaśnienie kwestii, dlaczego niziołki, krasnoludy, gnomy, elfy i cały pozostały żywy inwentarz tak odnosiły się do bohatera po jego sprowadzeniu się do miasta. Czyżby nowym obywatelom kazano nosić karteczkę z napisem: "Jestem imigrantem, zabieram wam pracę"? Nie widzę innego powodu, dla którego ktoś miałby na pierwszy rzut oka rozpoznać nowego w mieście i od razu go nienawidzić. Ani powodu, dla którego ktoś – w szczególności artyta – miałby się do takiego miasta sprowadzać. Ten potężny kopniak, którym to wtrącony został Fiddlestone do izby – nie umiem sobie tego nawet wyobrazić. Klęczący człowiek ma z tyłu całkiem spore podparcie. Łatwo jest takiego przewrócić do przodu, względnie łatwo na boki… Ale w tył? To już wyższa szkoła kopania, myślę, że i Leonidas z "300" nie dałby rady.

Didaskalia mogą być zapisane w taki sposób jak w pierwszym przykładzie. Wkłada się je zwykle w miejscu, gdzie powinien być przecinek (przy czym oczywiście przecinka się już wtedy nie stawia). Ja bym to wtrącenie wstawił po "uważają", choć może ktoś będzie miał lepsze info na ten temat. :-) 

@kornell, części Twoich argumentów nadal nie popieram, ale dyskusji nie pociągnę; i tak się wzajemnie nie przekonamy, a ja mam zbyt niewygodny sprzęt, żeby się rozpisywać. :-)    @beryl, wiem, jestem uroczy z natury. ;-)  Nie kłócę się z Tobą, tylko zwracam uwagę na stronniczość, którą się wykazujesz. 

@kornell nigdzie nie twierdziłem, że wyczerpałem temat. Więcej: sam stwierdziłem, że raczej się nie da. Problem w tym, że temat wypada wyczerpywać w ramach tematu, a nie poza nim. Najwyraźniej wciąż nie rozumiem, nawet mimo kilkukrotnego przeczytania Twoich postów, więc wyjaśnij mi proszę: 1. jak Cezar i ustanowienie Imperium Rzymskiego mają się do zbrojnego zagrabiania cudzych ziem w średniowieczu? 2. Jak przejęcie władzy przez Stalina ma się do Rewolucji Październikowej? (poza faktem, oczywiście, że bez RP Stalin nie doszedłby do władzy) Jak obie te rzeczy mają się do tematu rozmowy? 3. Jak Napoleon, żyjący w całkowicie innej epoce, o całkowicie odmiennej mentalności i sztuce wojennej odnosi się do zagrabiania ziem w średniowieczu? 4. W którym miejscu odniosłeś się do ogólnej znajomości historii? Chodzi Ci o to obrażanie autorki tematu? I jaka wiedza uniwersalna ze szkolnych lekcji historii odnosi się do tematu? Z tego co mi wiadomo, już od dłuższego czasu nie omawia się dokładnie żadnej wojny z okresu średniowiecza. 5. Tym uniwersalnym schematem wystęującym zarówno w średniowieczu jak i XX wieku jest… co? Wygrana partii Hitlera w powszechnym głosowniu, czy może niezastosowanie się do woli Lenina przez Stalina? Nie moim zdaniem, ale zdaniem historyków: tak, Hitler miał społeczny mandat do sprawowania władzy i do sposobu, w jaki to robił. Pragnę również zwrócić uwagę na fakt, iż clue Twojej poprzedniej wypowiedzi było dojście do władzy, a nie sposób jej sprawowania. Nie wypaczaj więc, bardzo proszę, moich słów przez uogólnianie kontekstu. :) Natomiast odwoływanie się do fantastyczności świata uważam za bezcelowe, skoro autorka zaznaczyła, że chodzi o świat quasiśredniowieczny. Znaczy to tyle, że chce aby wyglądał i działał podobnie jak w średniowiecznej Europie.   Czytam Twoją wypowiedź i ciągle mam wrażenie, iż nie łapiesz, o co mi chodziło: dochodzenie do władzy to nie to samo, co zdobywanie kraju (podbjanie innych państw). Nie chodzi o to, żeby jak Mussolini, Hitler, Stalin, Piłsudski, Cezar, Che, Kim, Pinochet, Noriega, al-Asad, czy Amin zdobyć władzę we własnym kraju. Nijak się to ma do najazdów. Chyba, że uznasz pucz wojskowy za najazd własnej armii na państwo, ale dla mnie to wyższy stopień abstrakcji.   @Beryl, uroczy jesteś. To rozmowa w stylu: – Jesteś głupi. – Daczego? – Bo tak. Rozumiem, że można bezzasadnie mówić ludziom, że mają braki w podstawowym wykształceniu (masz rację, to nie obraza, to pomówienie), ale już pisanie per "mój Ty geniuszu" (zwróć uwagę na formę grzecznościową, która mimo wszystko wprowadza jakąś dozę szacunku dla odbiorcy) jest "be"? Bez jaj. Bo chyba nie chodzi Ci o to "pieprzenie", które co najwyżej jest brakiem kultury z mojej strony, ale z pewnością nie jest obraźliwe.

Niestety ja też odpadam. Właśnie się dowiedziałem, że najbliższe kilka dni będę musiał spędzić na czymś zgoła innym niż rozrywka i integracja. 

Tyrael, wal po członkach, kajam sie.   Berylu, wskaż mi proszę, gdzie kogokolwiek (może prócz Papy Piłsudskiego) obraziłem, żebym nie popełnił błędu w przyszłości.  

Kornell, wybacz, ale pieprzysz bez sensu i nie na temat. Autorka tematu pyta, jak można by było przejąć kraj w krwawy sposób w realiach średniowiecznych. A Ty, geniuszu Ty mój, podajesz Cezara, który funkcjonował w realiach rzymskiej republiki, Hitlera, który wygrał demokratyczne wybory, Napoleona, funkcjonującego w realiach postrewolucyjnej i z pewnością nie feudalnej Francji, Stalina, który był jaki był, ale sam władzy nie obejmował zbyt krwawo ani spektakularnie, w dodatku w dyktaturze, Mussoliniego, który nawet nie poszedł we własnym marszu, a potem został premierem i Piłsudzkiego, który władzę przejmował w demokratycznym kraju. I wszystko to w temacie, w którym autorka prosi o twierdze, krew, miecze i w dodatku o objaśnienie, w jaki sposób najeźdźca potwierdza swoje prawa do podbitej ziemi. Najeźdźca, nie zamachowiec z wewnąrz. Kłania się czytanie ze zrozumieniem i łączenie prostych faktów w całość.

Opowiadanie takie trochę o niczym. Sztucznie napompowane licznymi opisami, które niczego nie wnoszą, a nużą. Wzmianka o Powstaniu Warszawskim sugeruje, że rzecz dzieje się w Warszawie. Jak długo trzeba biec z dowolnego miejsca w Warszawie, w którym znajdują się stare kamienice, żeby dobiec do kolejnej miejscowości? Verm mieszkał w starej suterenie w kamienicy biedoty, jest to dość mocno zaakcentowane. Niczego nie zmieniał, to też piszesz. Jakim cudem ma więc miedzianą wannę?  Gnijące ciało kobiety: z opisu wynika, że brzuch miała wzdęty, ale miękki. Znaczy, że gazów nie było wiele, ciśnienie nie było wysokie. Skąd więc konkluzja, że przy naruszeniu ciągłości skóry ochlapałyby go flaki?  Poza tym tkanki miękki są bardzo elastyczne i nie widzę możliwości wybuchu z powodu gazów. Innym przypadkiem są ciała pozostawione na słońcu: tam i procesy gnilne są przyspieszone i temperatura robi swoje z ciśnieniem gazów. Ale w chłodnej, mrocznej piwnicy? Zapis dialogów jest błędny w wielu miejscach. Dodatowo: nie rozdziela się kwestii dialogowej na akapity. Szczególnie bez zaznaczenia, że to wciąż dialog.

Dziwi mnie, że nikt jeszcze nie wytknął błędnego zapisu dialogów. Kuleją również przecinki.

Zacznijmy od tego, że żadna wypowiedź na forum nie wyczerpie tego tematu. :) 1. Casus belli O kształcie wojny decyduje w dużym stopniu to, kto ma do niej pretekst i kto na niej zyska. Dobrym przykładem jest tutaj wojna trzynastoletnia, gdzie działania strony polskiej i Związku Miast Pruskich finansowane były w dużej mierze z… kieszeni prywatnych. Dzięki temu możliwe było m.in. zatrudnianie najemników w ilościach, jakich budżet Korony by nie wytrzymał oraz np. podkupowanie najemników przeciwnika (w ten sposób przejęto Malbork). Pruscy kupcy oczywiście nie płacili bezinteresownie: zwycięstwo strony polskiej dawało im szansę na niższe podatki, lepszą ochronę, większy udział we władzy oraz ogólnie pojęte obniżenie kosztów działalności. Był więc pretekst do zbrojnego wstąpienia. Przykładem b. ekspansywnego państwa jest wspomniane już Cesarstwo Rzymskie. Tam, jeśli dobrze pamiętam, głównym motorem napędowym wojny było zapotrzebowanie na niewolników, od których zależało funkcjonowanie państwa. Warto tutaj zauważyć, że rzadko kiedy pretekstem do wojny jest po prostu kaprys władcy. 2. Zaplecze Wojna to nie takie hop-siup, jak by się mogło wydawać. Przekonywali się o tym często polscy któlowie, którzy często musieli motywować szlachtę i miasta do poparcia działań zbrojnych licznymi a bogatymi przywilejami, a w indywidualnych przypadkach również nobilitacjami zbrojnych. Oczywiście zamiast podrywać pod broń szlachtę czy rycerstwo można wynająć armię, ale to, jak się rzekło, kosztuje ciężką mamonę. Pieniądze również trzeba skądś wziąć, a obciążanie podatkami wojennymi nigdy nie budzi radości obciążanych.  3. Działania "przedwojenne" Zanim wejdzie się z buciorami na obcą ziemię, warto poczynić pewne przygotowania. Oczywistym posunięciem jest sporządzenie planu inwazji i przerzucenie wojsk oraz sprzętu do twierdz przygranicznych. To będzie pierwsza linia ataku. Odpowiednie rozmieszczenie sił będzie w późniejszym czasie decydowało o sprawności machiny wojennej; musi umożliwiać szybkie przegrupowywanie, doprowadzanie posiłków, tworzenie szczelnej linii frontu. Dodatkowo wszystko to powinno być sprzężone z dostawami niezbędnych armii artykułów, choćby żywności i paszy dla zwierząt. Przygotowaniom typowo wojskowym często towarzyszą przygotowania ekonomiczne. Działaniem typowym jest na przykład embargo na wywóz pewnych towarów do państwa, z którym planowana jest wojna (choćby stal, ołów, saletra, siarka, proch strzelniczy, drewno, często żywność czy konie).  4. Działania wojenne Sam kształt i wygląd walk zależeć będzie w głównej mierze od celu wojny. Jeśli celem jest łupienie, walki rzadko kiedy będą przenosić się na duże odległości od granicy. Będzie to raczej wojna podjazdowa z licznymi rajdami wycelowanymi w przygraniczne, a mniej strzeżone ośrodki. Jeśli natomiast celem jest zdobycie ziemi (np. przemysłowych, bogatych w zasoby naturalne), działania koncentrować się będą na sukcesywnym przesuwaniu wojsk i toczeniu bitew coraz to głębiej w kraju przeciwnika. Razem z głównymi siłami przesuwane być muszą również oddziały zastępcze i całe zaplecze. 5. Ustanowienie nowego panowania na podbitych terenach Jeśli celem jest zajęcie nowych terenów, ważnym punktem jest usankcjonowanie swojej władzy na podbitych ziemiach. Najprostszym sposobem jest oczywiście zostawianie w zajętych twierdzach sporych załóg złożonych z własnych żołnierzy, połączone z wymianą całego miejscowego aparatu władzy. Rozwiązanie to nie sprawdza się w przypadku kiedy lokalna ludność pozostawała w dobrych relacjach z poprzednim władcą, albo jeśli dzielą podbijanego i podbijającego duże różnice kulturowe.  Innym sposobem, stosowanym przez Rzymian, jest pozostawienie u władzy lokalnego suwerena, ale przekupionego przez najeźdźcę. Jeśli zostanie to połączone z brakiem presji kulturowej (bez nawracania na wiarę podbijającego itp.), może stać się całkiem skutecznym sposobem na utrzymanie podbitych terenów. 6. Zakończenie wojny Wojna kiedyś musi się skończyć i dzieje się to zwykle wówczas, kiedy kończą się możliwości jej prowadzenia. Może to nastąpić wskutek zrealizowania zamierzonego celu, braku środków albo całkowitego wyniszczenia którejś ze stron. Warto zauważyć, że podbicie stolicy państwa nie nosi znamion zajęcia całego państwa i jako takie często może mieć tylko wartość symboliczną. Jeśli władca żyje i posiada wojsko, względnie jeśli żyje jakiś pretendent do tronu i dysponuje siłami zbrojnymi, państwo nie zostało zajęte. O całkowitym zajęciu można mówić doiero wtedy, kiedy podporządkowane zostaną wszystkie liczące się ośrodki władzy lokalnej. Zakonczenie wojny związane jest zwykle z negocjacjami i podpisaniem pokoju lub aktu poddaństwa (wtedy następuje również złożenie hołdu nowemu władcy). Poddanie państwa i hołd mogą zostać dokonane przez władcę podbitego państwa albo np. przez szlachtę. Ta ostatnia może zdecydować się (w przypadku niechęci do dalszych działań wojennych) na wypowiedzenie posłuszeństwa dotychczasowemu królowi i może uznać nowego. Oczywiście w takim przypadku raczej nieunikniona jest późniejsza wojna domowa. ;)   To tak po krótce i bardzo ogólnikowo. Temat jest obszerny, dlatego jeśli chcesz go zgłębić najlepszym miejscem będzie dobra biblioteka i fora historyczne.

Berylu, traktujesz to zbyt osobiście. Nie jesteś jedyną osobą, którą można sobie wyobrażać. :)

Obawiam się, że taka rozmowa mogła mieć miejsce podczas spotkania, na którym nie byles. Choć pewności nie mam.

Inaczej, niż beryl, którym jesteś :-P  Wiesz, konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością. Mniejsza z tym. 

Beryl w ogóle nie wygląda na beryla. Tam po prostu mało ludzi przychodziło, więc była duża szansa trafienia. ;-) 

Brajt ostatnio jako znaku rozpoznawczego użył kilku numerów NF na stoliku. Sprawdziło się. :)

windowsa w pracy mam angielskiego:(  Na wszystkich swoich urządzeniach mam angielskiego Windowsa, a nie przeszkadza mi to w używaniu polskich znaków.   Siedemnastego dnia, pierwszego miesiąca zimy, tysiąc trzysta pięćdziesiątego piątego roku trzeciego cyklu, Królestwo Jastrnii spało w miarę spokojnie Dziwne to królestwo, które śpi za dnia.   spało bardzo nie spokojnie Łącznie.   a raczej misję, dzieją się w koło niego złe rzeczy Po co ta zmiana czasu?   przez co ludzie mówią[:] ‘Tam gdzie pojawia się Winkeldaum, tam giną ludzie’ W cytowaniu używamy cudzysłowu. Poza tym – powtórzenie.   dużo i nie naturalnie Łącznie.   ktoś zaczął dobijać się do drzwi jego pokoju. Cala jego kompania Powtórzenie. Poza tym te zaimki są zbędne.   używając energii duchowej przesunął zasuwy w drzwiach i uchylił je lekko Wychodzi na to, że uchylił zasuwy w drzwiach. Poza tym, gość strasznie marnotrawi tę swoją energię życiową.   Gdy osoba nie obeznana Łącznie.   Gdy osoba nie[]obeznana ze zwyczajami Thianosa zaczęła wchodzić do pokoju[,] zgasił ostatnia świece energia duchową[,] przykucnął za lustrem i nasłuchiwał. Wg mnie dużo za dużo tu tej „energii duchowej”…   Błędów jest masa, podałem tylko te najbardziej rzucające się w oczy, licząc do pierwszego dialogu. Dalej: zapis dialogów jest błędny, spacje stawiamy przed i po myślniku, wielokropek to zawsze trzy kropki… Proponuję raz jeszcze przejrzeć tekst i zrobić mu gruntowny remont. Poza tym w Hyde Parku jest b. dobry poradnik dla zaczynających przygodę z pisaniem.

@beryl: ja słyszałem wersję o zejściu, ale może być i tańczenie. Poza tym całkiem możliwe, że legenda ewoluuje. ;)

A co do dziewic i uczelnii, to ogólnouniwesrytecki trend. Wersja AGH: jeśli uczelnię ukończy dziewica, posągi górnika i hutnika sprzed głównego gmachu zejdą z postumentów. :)

Po Rudzie Śląskiej krążyła w latach dziewięćdziesiątych legenda o satanistach, odprawiających czarne msze i rytualne orgie w opuszczonych schronach bojowych obszaru warownego Śląsk (a trochę tego jest). Legendy przestały być legendami w 1999 roku, kiedy dwóch gości zarżnęło w jednym z bunkrów chłopaka i dziewczynę, wcześniej wymalowując na ścianach pentagramy, odwrócone krzyże i inne takie.

Berylu, problem polega na tym, że nikt do końca nie wie, jak działa mózg i pamięć. Mniej więcej się badacze orientują, wiedzą coraz więcej, ale nadal większość zjawisk związanych z pamięcią to tylko teorie. Żeby diagnozować, jak zachowa się pamięć trzystulatka, trzebaby najpierw wiedzieć, jak dokładnie zachowuje się pamięć w ogóle. Nie wiem czy już sięgnąłeś po "Zapominanie" w Wikipedii. Jeśli nie, polecam. Znajdziesz tam sporo informacji nt. zapominania. Tak czy inaczej każda teoria sugeruje, że z czasem (lub przyswajaniem kolejnych informacji), stare są zapominane, lub jest do nich utrudniony dostęp. To sugeruje, że trzystuletni człowiek miałby spory problem z przypomnieniem sobie faktów z dzieciństwa czy młodości. Duży wpływ na zapamiętywanie ma siła emocji, jakie wiążemy z danym wspomnieniem/informacją, również kontekst i częstość jej pielęgnowania. Stąd można wnioskować, że dowolnie stary człowiek nie zapomni (pomijając choroby mózgu, oczywiście), że miał żonę, że brał udział w wojnie, albo że skończył studia. ;) Tak myślę.

Komisja nie może się przyczepić, jeśli tylko dobrze swoje dopasowanie uzasadnisz. Czyli możesz sobie wziąć np. Gwiezdne Wojny jako film fantasy, uzasadniając to istnieniem mocy, dźwiękami w próżni i tak dalej. Na ustnej maturze nie ma klucza. Co do filmów, które możesz wybrać: http://esensja.stopklatka.pl/film/publicystyka/tekst,15558.html – 30 b. dobrych filmów, które możesz wykorzystać w prezentacji.  Do tego "inne dziedziny sztuki" raczej nie odnoszą się tylko do filmu, stąd moja mała porada: poszukaj czegoś z dramatu, może słuchowisko radiowe, obraz? Świat przedstawiony będzie też wyglądał inaczej w filmie animowanym, aktorskim, a w tym drugim przypadku różnice będą widoczne w zależności od roku powstania filmu (Conan Barbarzyńca z 1981 różni się od Conana Barbarzyńcy z 2011 nie tylko jakością efektów specjalnych, a Nibelungi z 1924 to już czysta poezja). Powodzenia :)

Głupota głównego bohatera jest męcząca; jest porwany podczas nurkowania, dostaje do jedzenia kawior i jakieś glony, spotyka pokrytych łuską ryboludzi z płetwami (i sic!, bierze ich za kosmitów!), ale o tym, że jest na dnie orientuje się dopiero, widząc delfiny… Poza tym, delfiny nie są przystosowane do wysokich ciśnień na dużej głębokości, oraz – przez wzgląd na swą ssaczość – muszą trzymać się blisko powierzchni. Przy okazji; procedura polowania na delfina – miodzio. Śledzie ci Twoi kłusownicy też pojedynczo odławiają? Dalej: bohater gada do siebie. Notorycznie i bez sensu. Dlaczego? Jest chory? Innego wyjaśnienia nie widzę. Ten płyn i delfiny to jakieś naciągane dla mnie jest. Dodatkowo: mówimy o istotach bądź co bądź przystosowanych do wodnego trybu życia. I nie przeszkadza im suche powietrze, wysoka temperatura przy przetopie? Poza tym ciągle się zastanawiam, jakim cudem bohater wydedukował pochodzenie surowca na płytki, bo ciągle nie widzę jasnego powiązania. Przecież te huty nawet nie były blisko komór z delfinami.  No i na koniec: nie rozumiem sensu zdań kursywą.

Co nie zmienia faktu, że bohater NAJPIERW idzie do windy, jakby się spodziewał, że ta zadziała. Potem cudownie znajduje pozostawiony tam agregat i cudownie go uruchamia. Wypada też wspomnieć, że agregat, znów cud!, podlączony jest akurat do windy.

@Nauril: wziąć. Co do tekstu: nie podzielam entuzjazmu przedmówcy. Tekst nie ma w ogóle klimatu; samo napisanie, że parking jest przerażający raczej nie zdaje egzaminu. Poza tym monolityczny blok tekstu nie zachęca do czytania. Fabuła… tutaj nie ma co komentować, skoro mówimy o scence. Chociaż nawet w tak krótkim tekściku nie ustrzegłeś się od głupich sytuacji. Choćby ta winda; świat post-apo, zapomniany przez Boga i ludzi parking, ale światły bohater idzie przywołać windę, bo przecież windy zawsze działają, nie? Olejmy fakt, że: primo, w post-apo raczej nikt nie siedzi w elektrowniach, secundo, są ważniejsze systemy wymagające zasilania generatorami i w końcu tertio: mówimy o opustoszałym parkingu. Poza tym uwiodły mnie te żółte linie na jezdni – czyżby cały parking był w remoncie w momencie nastania apokalipsy?

Widzisz Berylu: jeśli chcemy dużo wstępnych deklaracji, to Ty musisz wychodzić z inicjatywą piwa. :-)

Prawda, prawda. ;) Jedno dobro z tego wszystkiego wyniknęło: ponownie przeczytałem Katedrę.

@tintin: prawdę mówiąc z takim przykładem intertekstualności jeszcze się nie spotkałem, widocznie mi umknęło. Aż zacząłem się zastanawiać, czy nie napisać epickiej trzytomowej powieści na podstawie "Władcy Pierścieni" Jacksona…

Opowiadanie na podstawie animacji powstałej na podstawie opowiadania. Cóż za awangarda!

Nowa Fantastyka