- Hydepark: Zabijanie w fantasy

Hydepark:

książki

Zabijanie w fantasy

Wydawałoby się, że zabójstwo – nawet w samoobronie – jest jednym z najbardziej traumatycznych czynów, jakie można popełnić. Jednakże z mojego doświadczenia wynika, że bohaterowie w światach fantasy do mordowania podchodzą dość… lekko.

 

 

 

Władca Pierścieni, Cykl demoniczny, nie wspominając już o Pieśni Lodu i Ognia, gdzie dzień bez trupa, to dzień stracony. Wszyscy się wesoło nawzajem wyżynają – jak myślicie z czego to wynika? Oczywiście nie mam tu na myśli bohaterów typu wiedźmina, który spędzał większość życia na siekaniu mieczem. Fakt, inne czasy, akcja zazwyczaj dzieje się w realiach bliskich średniowieczu, więc można tłumaczyć, że ludzie (i inne istoty) mieli nieco inną mentalność. Ale czy to jedyny powód? A może to autorzy nie przywiązują wagi do takich kwestii? Tylko dlaczego? Czyżby była to kwestia nieważna, albo zbyt mało interesująca by się nad nią rozwodzić?

 

 

 

Czy pozbawienie kogoś życia – nawet jeśli jest to przebrzydły ork – nie powinno budzić jakichś większych emocji? Tymczasem, z tego co zauważyłem, pisarze fantasy poświecają tej kwestii najwyżej parę linijek. Jakby dla bohatera pozbawienie kogoś życia nie znaczyło więcej niż zamówienie piwa w karczmie. O, chociaż piwu często poświęcane jest więcej miejsca, bo często okazuje się rozwodnione, albo podane w brudnym kuflu…

 

Komentarze

obserwuj

No właśnie w tym rzecz, że zabicie przebrzydłego orka czy trolla nie jest większym problemem moralnym w czasach, w których śmierć jest obecna na każdym kroku, większość dzieci nie przeżywa pierwszego roku życia, mało który człowiek dożywa starości, nad głowami lata dziki gon i śmiertelne choroby. Jest koniecznością.To trochę tak jakby w dzisiejszych czasach zastanawiać się nad moralnymi konsekwencjami zabicia szczura czy pająka… Po prostu nikt się tym nie przejmuje, bo i nie ma się czym przejmować. Zwykły element codzienności.

To chyba też zależy od tego, jaki jest to rodzaj fantastyki. Ja między innymi dlatego nie przepadam za tzw. klasycznym fantasy – kwestie emocji traktowane są w nim, oględnie mówiąc, z buta.

Zgadzam się z tobą, Elanar, i też mnie to nurtuje od jakiegoś czasu. Myślę, że to wynika poniekąd z pewnych utartych, wciąż powtarzanych schematów. Superherosi, gdyby podupadali na zdrowiu psychicznym z powodu wybawiania świata od złych kryminalistów, nie byliby już Superherosami, a staliby się bardziej ludzcy, pomijając ich wszelkie dylematy moralne. Mają ratować świat, a nie użalać się nad sobą i przeżywać stany depresyjne. To nikogo nie obchodzi.  Po drugie, wydaje mi się, że wielu autorów po prostu zakłada w swojej książce, że ich bohater zabił już wielu, więc jest zahartowany i właściwie mu to zwisa. Jest to trochę droga na skróty uważam, ale jeśli ktoś faktycznie nie chce się wgłębiać aż tak bardzo w psychikę, co wymaga również swoistego przygotowania, to przecież się go nie zmusi. Osobiście doceniam i lubię książki, w których mogę się zbliżyć do umysłu bohaterów, i zrozumieć ich odczuwanie. Jest to ciekawe, ale też niełatwe do przedstawienia. Kwestia priorytetów. Jedni skupią się bardziej na tej sferze, inni na drugiej, aczkolwiek myślę, że era kamiennych bohaterów powoli przemija i ludzie szukają sposóbu na to, by ich trochę ożywić ; )

W średniowieczu, raczej przywiązywano wagę do śmierci.  Memento mori – jedno z haseł tego okresu. Co zaś do wywołanego przez Ciebie tematu, to zastanawianie się w przytoczonych przykładach nad skutkami jakie w bohaterach wywołuje zabójstwo, to jak pochylanie się nad pogłębioną psychologią postaci z kreskówek.   

Zauważ, że we Władcy Pierścieni czy wspomnianej Pieśni obracamy się jednak w rodach królewskich i wojownikach, tak turnieje jak i nauka walki są tam codziennością. Aragorn i Legolas także są wojownikami. Plus, orki/gobliny itd nie są uważane za takie same istoty, tylko gatunek gorszy. I dochodzi prosta kwestia "jak ja nie zabiję to mnie zabiją". O Geralcie nie warto wspominać, on jest w ogóle wyprany z emocji i działają u niego tylko dwa tryby. Zarżnąć albo zerżnąć. Ale na przykład słynna jest scena z Gandalfem, który mówi, że ważne jest by wiedzieć, kiedy życie należy ocalić. PS. Postacie z kreskówek mają czasami bardzo pogłębioną psychologię!

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

PS2. Fajny temat.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Ale to są książki akcji, a nie dysputy filozoficzne. Powieści mające na celu rozrywkę. P.s. czasem trafi się ślepej kurze ziarno.

Wiesz, gość, który sieka mieczem przez większość życia raczej nie przywiązuje większej wagi do duchowego aspektu siekania. Może pierwszy trup boli, może jeszcze drugi… Ale kolejne? Czy ja wiem? Ludzka psychika jest bardzo elastyczna, dobrze świadczy o tym tzw. eksperyment więzienny. W świecie, gdzie śmierć jest na porządku dziennym (śmiertelność noworodków sięgająca kilkudziesięciu procent, ludzie umierający na przeziębienie…) chyba nie przywiązuje się większej wagi do cudzego życia, szczególnie kiedy ten drugi człowiek nie przejmuje się życiem bohatera. Fajnym przykładem na inność psychiki w średniowieczu jest brak przywiązania do życia własnych dzieci, prezentowany przez ludzi w średniowieczu. Oczywiście nie było tak, że ludzie nie kochali własnych dzieci, ale po prostu się do nich nie przywiązywali, bo takie wątłe, niedożywione dzieciątko w świecie bez sensownej medycyny mogło w każdym momencie zejść (Aries, "Historia dzieciństwa"). Nikt nie żałował. Poza tym w średniowieczu ludzie raczej nie mieli wyrzutów sumienia (najpierw zapewnienie dobrobytu sobie, później ewentualna wrażliwość na drugiego człowieka, piramida Maslowa), a kierowali się strachem przed potępieniem. Wywal religię, zostanie społeczeństwo bezdusznych morderców. ;)

Ciekwawe pytanie, przyznaję. Mój punkt widzenia jest nieco podobny do yossowego. Ponadto – jeśli ja (lub bohater opowieści) jestem pod przysłowiową ścianą i mam przed sobą orka, wilka, strzygę, czy nawet średniowiecznego łysego kibola drużyny Szeryfów z Nottingham – gdzie jedynym wynikiem jest 1:0 dla mnie lub któregoś z powyższych – rachunek zazwyczaj jest prosty. Ponadto – w większości utworów fantasy OPIERA się na postaci bohatera, który nie jest "pierdołą", próbującą przestraszyć wroga technikami wojennymi Kakofonixa bądź urodą Macierewicza. Kanon (i przeciętny czytelnik) wymaga niejako zaradności w walce i przeżywalności :) głównego bohatera (są oczywiście wyjątki, ale dotyczą przeważnie postaci drugoplanowych). Ponadto – zabijanie piekielnego pomiotu (wszelkiej, nawet ludzkiej, maści) jest z zasady dość dynamiczne – opisy przeżyć, rozterek i empatii zabijającego spowolniłyby akcję i zabiły (sic!) tempo.   I na koniec – co byś zrobił, gdyby w jedynej okolicznej karczmie okazało się, że zostało jedno, jedyne piwo, a jakiś przebrzydły ork wepchnąłby ci się w kolejkę… (uprzedzam, gilganie jest prawnie zabronione!)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

No nie, jakby ork mi się w kolejkę wepchnął…

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

 w średniowieczu ludzie raczej nie mieli wyrzutów sumienia – czy taki punkt widzenia ma potwierdzenie w jakichś pozycjach naukowych, czy tylko w beletrystyce?

Fokker – podejrzewam, że autor miał na myśli inny system wartości, gdzie życie drugiego człowieka nie było AŻ tak cenne (hmm…), jak dzisiaj.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Zresztą, to raczej nie tylko kwestia fantasy. Ostatnio widziałam bardzo kiepski film, w którym Travolta grał jakiegoś totalnie świrniętego agenta CIA czy kogoś takiego. Dziewczyna jego partnera, którą ów wrażliwy partner tak straaaaaaasznie kochał, że ach (!), okazała się terrorystką i ten partner strzelił jej w łeb. A w następnej scenie poszedł sobie z Travoltą grać w szachy, żartując sobie, jak to fajnie tak czasem postrzelać jednak.   Jedni się przejmują psychologią bohaterów, dla innych ważniejsze co innego.

@Fokker, wynika to chociażby z podanej wyżej piramidy Maslowa; człowiek głodny, bez zaspokojonych potrzeb fizjologicznych i bezpieczeństwa z reguły nie dba o potrzeby nieznajomego (dla człowieka numer 1 potrzeby człowieka numer 2 wykraczają poza sferę redukcji odczuwalnych braków). Podobne wnioski wysnuwał również bodaj Aries, ale nie jestem teraz w stanie powiedzieć Ci, w którym dziele.

Daj spokój Tyruś, dzisiaj jest cenne? Gdzie? W Europie? Jugosławia. W Afryce? Rwanda. W Azji? W Ameryce? No, może na Antarktydzie…

"Tyruś" – LOL :P "AŻ tak cenne (hmm…)" – hmm… ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Wiesz co Exturio, piramida Maslowa, Średniowiecze. Myśląc w ten sposób można dojść do wniosku, że w Afryce, czy w Azji, ludzie nie mają sumienia.

@Exturio

Nie kupuję piramidy Maslowa do tłumaczenia różnic między średniowieczem a czasami obecnymi. Po pierwsze ,w średniowieczu były osoby, które miały zaspokojone potrzeby aż po samą górę. Po drugie obecnie na świecie żyją miliony, jeśli nie miliardy, które nie mają zaspokojonych nawet potrzeb fizjologicznych.

To trochę tak jakby w dzisiejszych czasach zastanawiać się nad moralnymi konsekwencjami zabicia szczura czy pająka… Szczura wcale nie jest tak lekko zabić, to takie fajne stworzonka…   @Almari – Cieszę się, że nie tylko mnie zastanawia ta kwestia. ;D Jednak bohaterowie to nie tylko superherosi, przecież czytamy także o hobbitach i innych mniej "super" postaciach. A superbohater zanim został tym mega-wypakowanym-wybrańcem to też należał do tej klasy zwyklejszych. No i nawet jeśli to jest ktoś kto ubija przeciwników masowo, to przecież musiał kiedyś zabić pierwszą osobę i jakoś sobie z tym poradzić. Czemu nikt się tym nie zainteresował?   @TyraelX – Nie kwestionuję postępowania w sytuacji zagrożenia. Wiadomo, jest sytuacja podbramkowa to robi co musi. Miałem na myśli dlaczego po fakcie – jak już utłucze tego stwora/ludzia – nie przeżywa tego w żaden sposób? Tylko wzrusza ramionami i idzie dalej.   @Fokker: Jednak fantasy, jak wiemy, nie jest to też do końca średniowiecze. Jest magia i tak dalej, zatem nie trzeba tak do końca trzymać się standardów średniowiecznych, nawet jeśli tam tak było. Więc chyba nic nie stałoby na przeszkodzie, by coś takiego przedstawić. Ale to są książki akcji, a nie dysputy filozoficzne. – I…? To że nie traktują o filozofii, to znaczy, że bohaterowie nie mogą przeżywać żadnych rozterek? Daj spokój Tyruś, dzisiaj jest cenne? – ale my tu rozpatrujemy (tzn. ja, nie wiem czy inni też mieli to na myśli ;D) sytuację z punktu widzenia jednostki. Obecnie dla przeciętnego człowieka zabicie kogoś byłoby prawdopodobnie ciężkim przeżyciem. Kiedyś raczej mało kto by się tym tak bardzo przejmował.   Przytoczony przeze mnie przykład z orkiem był dość skrajny, ale przecież często czytamy jak człowiek zabija człowieka. To też jest równie proste? Pisaliście także, że przytoczone przeze mnie pozycje nie były najlepsze – zatem spotkaliście się w fantasy, by zabijanie dla bohatera było, hm… kwestią nieco bardziej problematyczną? ;)  

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

@Ocha – o filmach nie mówię, bo tam dzieją się za duże cuda. Bohater, który nigdy nie strzelał? W porządku rozprawi się z całą szajką bandziorów, zaś na koniec uśmiechnie się do tej-jedynej-którą-ocalił-w-ostatniej-chwili i powie, że teraz wszystko będzie pięknie i wspaniale. A że po drodze padło parę tuzinów trupów? Oj tam, oj tam, przecież to nie odciśnie się wcale na jego psychice, jutro już o wszystkim zapomni. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Bardzo ciekawa kwiestia. Zastanówmy się, kogo zabijali ludzie średniowieczni. Zwyczajni, pomijam zajmujących się tym zawodowo – zbójców, rycerzy, katów… Otóż wydaje mi się, że zabijali wrogów Boga (rozgrzeszenie z automatu), wrogów feudała (sprawa honoru i przysięgi wasalnej, a zresztą, chyba zwykle przedstawiano to tak, że to tamci zaczęli) albo zagrażających mnie/ mojej babie/ moim dzieciom (samoobrona i sami byli sobie winni). Niekiedy wszystko naraz. Poza tym, takie samie przypadki, jakie mamy i teraz: zbrodnie w afekcie, z premedytacją, karczemne bójki, które wymknęły się spod kontroli… No i jeszcze większe "oswojenie się" ze śmiercią. Unikanie tego tematu w rozmowach, izolowanie dzieci itp, to stosunkowo nowy wynalazek. Przecież kiedyś przy łożu śmierci zbierała się cała rodzina, a dobra egzekucja to było wydarzenie kulturalne. Niekiedy jedyne interesujące w miesiącu. A czy mieli potem wyrzuty sumienia? Instytucja pokuty za grzechy zdaje się istniała…

Babska logika rządzi!

Kiedyś raczej mało kto by się tym tak bardzo przejmował. A niby skąd o tym wiesz? Jakieś pozycje naukowe stoją za Twoją tezą, może pawa, ustanowione wówczas to potwiedzają? Inaczaj, takie tłumaczenie, kojarzy mi się z Seksmisją, gdzie babka ppkazuje korkociąg i mówi, że to było narzędzie tortur.

Elanar – podałam tylko przykład ; )

Przypomniała mi się postać lady Makbet. Ok, to renesans, a świat typowego fantasy to realia niby-średniowiwczne, ale jednak Szekspirowi było bliżej do wieków średnich niż nam. Ja właściwie przyjmuję powyższą argumentację dotyczącą tego, że w średniowieczu ludzie ze śmiercią byli bardziej oswojeni, nie była tak straszna, czasem wybór był "albo ja, albo on". Wrogów można sobie było dehumanizować, jak to zapewne robili np. krzyżowcy w Ziemi Świętej, czy też znajdować sobie takie czy inne usprawiedliwienie zabójstwa. A tu mamy lady Makbet – archetyp zbrodniarki, którą jednak w końcu gubią wyrzuty sumienia. Czyli – coś takiego jednak istniało. ;) Tylko, że ona nie zabiła w otwartym polu, dając równe szanse przeciwnikowi. Jej zbrodnia była skrytobójstwem. Może w tym jest klucz. Można twarzą w twarz, sztylet w plecy – dosłownie czy metaforycznie – już jest niedopuszczalny.  Literacko – takie ograniczenie to właściwie nuda, ;)   Elanarze – przepraszam, że wykorzystam ten wątek do zadania powiązanego pytania. Czy Wam to przeszkadza? Chodzi mi o to, że jak stoję w księgarni przed półką z książkami fantasy i widzę tych wściekniętych mięśniaków z tępym wzrokiem, to mi się z miejsca odechciewa. Sama lubię poczytać niezobowiązujące przygodówki, ale – cholera – niech ten bohater ma coś w głowie! :)

Mnie oprócz tej "psychologii zbrodni" intrygowała zawsze jej realność. Bohater biega po polu bitwy naszprycowany ranami, a nigdy ani nie mdleje, ani się nie wykrwawia, ani też nie umiera na żadne zakażenie… A jego ofiary padają od razu jak muchy – i nie ważne, że żeby zabić człowieka trzeba poświęcić trochę czasu i siły. Nikt pchnięty w brzuch na przykład od razu nie umiera, ale też nie może ganiać za bohaterem w odwecie. Czasami nie wiadomo czy brak realności w fantastyce to jej zaleta czy momentami wada.

Wygląda na to, że mój post rozwalił stronę.

Cóż, w większości przypadków w tym quasi-średniowiecznym świecie głównymi bohaterami są jednak twardziele, ludzie o silnej psychice. Aragorn to twardziel, który potrafi przeżyć w dziczach Eriadoru, gdyby się wahał zabić orka, to byłby martwym twardzielem. Przy okazji WP można jednak zauważyć, że nawet ci silni bohaterowie nie zabijają sobie "od tak" (przykładowo mądre słowa Gandalfa). Cóż, pewnym zgrzytem są tu hobbity, ale im nieco upraszcza sytuację potworność wroga. Czasami do tego dochodzi jakaś forma znieczulicy albo szaleństwa (np. Achaja). No i quasi-średniowiecze hartuje. To trudne czasy, często pełne potworów, żołnierzy palących wsie oraz chorób dziesiątkujących całe wioski. A żyć jakoś trzeba. Bywa też jakieś "ułatwienie", nie walczysz z ludźmi, tylko jakimiś orkami, demonami, trollami albo innymi nieludzkimi hefalumpami. Zauważyłem, że jeśli chodzi o takie heroic fantasy (i inne wydania raczej czysto rozrywkowej fantastyki) jednak większość czytelników preferuje właśnie twardzieli, kogoś silnego psychicznie, kogoś kto nie użala się nad swoim losem, autorzy o tym dobrze wiedzą. No i ci wszyscy bohaterowie mogą mieć rozterki, ale zostawiają to dla siebie. Nie chcą okazywać słabości. Strzyg, wiwern, endriag i wilkołaków wkrótce nie będzie już na świecie. A skurwy… będą zawsze. @Pam., mnie osobiście kwestia ran trochę denerwowała. Rozumiem, bohater może być ulepiony z innej gliny, ale nie róbmy ze wszystkich jakiś wiedźminów. @ocha, mięśnie nie wykluczają mózgu, a bohater musi mieć przecież siłę do machania dwuręcznym toporem :P

@Kalep – jasne, ja piszę tylko o takich mięśniakach, których wzrok ewidentnie za rozumem tęskni. :) No i to też znowu kwestia wielu okładek książek fantastycznych, które mnie od zawartości niestety skutecznie odstraszają. Nie na temat, wiem, wiem… ;)

Ocho – ależ skąd, rozgośćcie się. ;)

A niby skąd o tym wiesz? Jakieś pozycje naukowe stoją za Twoją tezą, może pawa, ustanowione wówczas to potwiedzają? Moja ulubiona pozycja naukowa dotycząca tej kwestii, to ankiety przeprowadzone na początku XIII wieku przez Tomasza z Ancony w Analizie moralności społeczeństwa europejskiego. Żartuję. ;) Nieco o prawach wspomniał powyżej exturio, dodam jedynie, że kara śmierci, która jest wzbudza obecnie duże kontrowersje, wtedy była dość powszechna i popularna. Nie rozwodzę się więcej, bo rozumiem, że chcesz usłyszeć, że wiem to ,,stąd i stamtąd". Mogę przytoczyć tu, już przez kogoś wspomnianego, autora eksperymentu więziennego – Zimbardo. Fakt, wielu naukowców krytykuje jego eksperymenty i odkrycia, ale nie wchodźmy już w takie szczegóły. W każdym razie zajmował się kwestią moralności społeczeństwa na przestrzeni dziejów i według wyników jego badań w średniowieczu istniało ok. 50% (przyznaję, że dane przytaczam z pamięci) szansy na to, że zostaniesz przez kogoś zamordowany. Obecnie wynosiło to poniżej 5% (wydaje mi się że ok. 2% albo nawet mniej, ale głowy nie dam). Było tam jeszcze kilka interesujących rzeczy w tej kwestii, wydaje mi się, że jego wykłady powinny krążyć gdzieś w sieci. Jeśli chodzi o spojrzenie kogoś bardziej z tamtego okresu to proponuję Machiavellego. Opisywane przez niego rozwiazania dość dobrze oddają te kwestie – na liście ksiąg zakazanych przez Kościół znalazł się dopiero po kłótniach z papieżem, a nie za poglądy jakie przedstawiał w swoich dziełach. Karcił w nich nieraz "nowomodne" rozwiazania, jakim było na przykład okazywanie litości podbitym miastom, i proponował trzymać sie tradycji i raczej ich mordować (z wyjątkami, ale nie zagłębiajmy się w szczegóły). Te i inne jego pomysły obecnie wydają się straszne, ale wtedy uchodziły za typowe i powszechnie stosowane, zatem widać, że życie ludzkie nie było wtedy w cenie. W takim przypadku wątpliwe jest by ludzie mimo wszystko przeżywali zabijanie się równie mocno. Jeszcze podczas walk o niepodległość w Ameryce (a może nawet wojny secesyjnej?) wyżynanie całych wiosek uchodziło za standard (pisał o tym Weir – żeby nie było, że sobie wymyślam ;)).   Ale zeszliśmy nieco z tematu. Mnie wciąż zastanawia bardziej rekacja jednostki, a nie społeczeństwa. Tzn. bohater zabił kogośtam (bandziora na przykład) – i jak on to znosi? Naprawdę nie stanowi to dla niego problemu, żyje jak gdyby nic? Nie ma żadnych rozterek albo przynajmniej czasami koszmarów w nocy?   PS: Czy tylko mi ten wątek tak paskudnie się rozjechał? :(

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Elanar, pod względem rozjechania nie jesteś wyjątkowy :P Wracając do zabijania, to ważny oczywiście jest powód. Dużo łatwiej zabijać, gdy masz za sobą odpowiednie zaplecze ideologiczne. Często bohaterowie mają jakiś ważny powód (przykładowo banalne ratowanie świata). @ocha, coś w tym jest. Jak już jesteśmy przy okładkach, to mnie na przykład denerwują nieadekwatne. Typu trzeciego tomu Achai, czwartego tomu Kłamcy, jednego z wydań Grobowców Atuanu (to ze smokiem) albo Władcy Pierścieni, w którym powklejano wycinki z jakiegoś starego malowidła (przykładowo Drużynie Pierścienia trafił się gruby grajek z kociołkiem na głowie). Jako okładki może same w sobie nawet fajnie się prezentują, ale brakuje im powiązania z treścią.

mam pewne podejrzenia o zwykły trolling, Fokker – fajnie prowadzi się z tobą dydkusję

Fajny temat, może jutro się wtrącę. Tymczasem… exturio, co powiesz na usunięcie Twojego komentarza i dodanie go ponownie w jakiejś bardziej przyjaznej dla strony formie?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

@ exturio

Nigdzie nie powiedziałem, że ludzie myślą obecnie zupełnie tak samo i opierają się na tych samych normach co kiedyś. Stwierdziłem tylko, że nijak ma się do tego piramida Maslowa.

Faktycznie, kwestia sumienia, a więc poczucia winy, jest ściśle związana ze zinternalizowanimi normami. Oczywiście normy te zmieniły się na przestrzeni czasu, z bardzo róznych przyczyn. To jest dobry (najsensowniejszy z tych, które dotychczas padły) argument.

Natomiast powoływanie się na piramidę Maslowa to próba podparcia tej prostej i celnej obserwacji naukową teorią, która zupełnie nie pasuje.

Potrzeby mają charakter społeczny, kształtują się pod wpływem porównywania się do innych, więc zmieniają wraz z rozwojem społecznym. Obecnie na świecie 1/3 ludzkości żyje za mniej niż dolara dziennie. Nie sądzę, żeby ich los był w jakikolwiek sposób łatwiejszy niż przeciętnego człowieka w średniowieczu. Istnieje natomiast zasadnicza różnica. Pułap do jakiego mogą się porównywać, jest wiele, wiele razy wyższy.

 

Co do PTSD, to jestem ciekawy na czym się opierałeś twierdząc, że nie istniało przed pierwszą wojną? Jeśli widziałeś jakąś rzetelną analize źródeł historycznych pod katem tego, czy symptomy PTSD były odnotowywane zanim wyodrębniono ten zespół, to naprawdę bardzo chętnie bym do tego zerknął.

 

Usunąłem i dodaję tutaj: exturio 2014-02-05 11:07 |

 

Może nieco niefrotunnie wyraziłem się mówiąc, że ludzie w średniowieczu nie mieli sumienia. Oczywiśce, mieli je, ale rozpatrywanie go w egalitarnych kategoriach współczesnego świata nie ma najmniejszego sensu.

 

 

Kościół Katolicki definiuje sumienie jako jeden z przymiotów duszy. Takie podejście oznaczałoby, że sumienie jest stałe i niezmienne, niezależnie od kultury i stopnia rozwoju. Pogląd taki wydają się reprezentować również Waranzkomodo oraz, choć tu mam pewne podejrzenia o zwykły trolling, Fokker. Dlaczego takie podejście jest błedne? Przykładów dostarcza nam sama historia.

 

 

Z pojęciem sumienia nierozerwalnie związane jest pojęcie człowieka – to chyba cecha wspólna wszystkich kultur. Nie zabija się innych ludzi, bo ich życie ma wartość. Z tego problemu sprawnie wybrnęli indianie północnoamerykańscy, którzy człowiekiem nazywali tylko przedstawicieli własnej grupy etnicznej. Kolonizator – biały człowiek – nie był w ich definicji człowiekiem, więc zabijanie go nie niosło ze sobą potrzeby oddania mu honorów. Był traktowany gorzej od zwierząt, na które polowano.

 

 

Idąc dalej tym tropem możemy sięgnać do kultur prymitywnych: według KK, Waranazkomodo i Fokkera, ich zachowanie względem innych nie powinno odbiegać od współczesnego, ponieważ ich "sumienie" jest ekwiwalentne z sumieniem współczesnego człowieka. Niewytłumaczalne są zatem kultury łowców głów, czy najzwyczajniejsze wojny plemienne. Nawet w starożytnym Rzymie, choć kulturą pierwotną nie jest, nie notuje się przypadków zespołu stresu pourazowego, który mógłby być miarą wrażliwości sumienia na cierpienie i biestialstwo związane z wojną czy zabijaniem. Związane z PTSD objawy u żołnierzy notuje się dopiero mniej więcej od IWŚ, czyli w społeczeństwie współczesnym.

 

 

Aby to wytłumaczyć, warto sięgnąć po starą dobrą znajomą, czyli ewolucję. Przystosowła ona każdy gatunek, w tym człowieka, do przekazywania własnych genów. Przetrwanie danej linii ewolucyjnej jest priorytetem każdego osobnika, nie tylko ludzkiego, dlatego większość gatunków ma spore opory przed zabijaniem członków swojej rodziny, stada czy najbliższej społeczności. Czy można jednak takie opory nazwać sumieniem? Nie sądzę.

 

 

Wracając do ludzi średniowiecza: ich sumienie jest "zewnętrzne". Są bombardowani z kościołów, ambon, jasełek i innych przedstawień wizjami potępienia i piekła. Obrazy te na stałe wpisują się w codzienność i kulturę, silnie oddziałując na sposób postępowania. Strach jest głównym hamulcem powstrzymującym człowieka średniowiecza przed wyrządzaniem zła drugiemu człowiekowi. Ale czy zawsze?

 

 

Na początku warto rozważyć położenie ludzi niższych stanów. Żyją w świecie brutalnym, zależni są od natury i swojego pana. Medycyna opiera się na zabobonach, ilość jedzenia zależy od urodzaju w danym roku oraz łaskawości pana. Nawet rolnicy często w czasie przedwiośnia są niedożywieni. Na starość potrzebują dzieci, które będą ich utrzymywać, dlatego płodzą je na potęgę. Większość nie dożywa szóstego roku życia, czy to z niedożywienia, czy z powodu chorób. W takich warunkach życie drugiego człowieka jest mniej ważne od własnego przetrwania i często nawet wizja piekła nie pomaga. Czy taki człowiek może mieć wyrzuty sumienia? Nie, ponieważ jego sumienie składa się w głównej mierze z pierwotnego pierwiastka, każącego mu za wszelką cenę przetrwać i zapewnić przetrwanie jego linii ewolucji. "Zewnętrzne sumienie" powoduje strach przed potępieniem, ale to tylko strach, nie wyrzuty sumienia.

 

 

Waraniezkomodomie, oczywiscie, istniały w średniowieczu osoby o dobrym statusie materialnym. Jednak wg statystyków w Europie Zachodniej stany wyższe obejmowały 3-4% społeczeństwa, w Polsce około 10%. To dość mała grupa, musisz przyznać.

 

 

Brak sumienia u stanów uprzywilejowanych wynikał z podobnych mechanizmów, jak u stanów niższych: egalitaryzm nie był w modzie, a instynkty pierwotne wymuszały przetrwanie własnej linii genetycznej. Oczywiście strach przed karą również działał, ale był to strach przed karą doczesną, nie wieczną. Zabicie rycerza czy szlachcica wiązało się z gniewem króla. O ile zostało wykryte i udowodnione.

 

 

Za brak strachu przed karą doczesną odpowiedzialne były odpusty. Jeśli tylko rycerz mógł sobie pozwolić na ich wykupienie, ewentualnie wystawienie klasztoru (a w skrajnych przypadkach kilku), mógł spać spokojnie, nie przejmując się potępieniem.

 

 

W związku z powyższym skupię się na podejściu stanów wyższych do stanów niższych. Członek stanu niższego był dla rycerza towarem. Świadczy o tym fakt, że suweren mógł zabić własnego poddanego bez żadnych konsekwencji, a zabicie cudzego poddanego kończyło się zapłatą jego właścicielowi. Życie członka stanu niższego mogło być spieniężone. I tak samo, jak rzeźnik nie zastanawia się nad duchową wartością życia świni, tak samo suweren nie zastanawiał się nad duchową wartością życia poddanego.

 

 

Oczywiście zaraz pojawią się głosy mówiące, że jedynie dywaguję, że nie znam mentalności ludzi średniowiecza. Zaskakujące, ale mentalność w sprawie zbrodni niewiele się od tamtej pory zmieniła. Historia współczesna dostarcza nam na to wielu przykładów. Dobrym materiałem na potwierdzenie wyżej przedstawionych tez są blackouty w Stanach i Kanadzie, których w ostatnich pięćdziesięciu latach było co najmniej kilka. Podczas każdego ilość napadów, gwałtów, rabunków, zabójstw i zamieszek wzrastała kilkudziesięciokrotnie. Ludzie w świecie bez elektryczności – latarni, systemów alarmowych i telefonów – wracali do swoich pierwotnych instynków, bo zostali pozbawieni bata w postaci skutecznego wymiaru sprawiedliwości.

 

 

Innym przykładem może być postępowanie nazistów. Ludzie, którym wmówiono brak wartości życia przedstawicieli "rasy podludzi" nie mieli skrupułów w torturowaniu i zabijaniu. Widać to podczas procesu norymberskiego, kiedy głównym tłumaczeniem było "wykonywałem rozkazy". Sumienie nie zadziałało. Oczywiście można mówić, że to ewenement, wynik działania propagandy. Jeśli ktoś tak sądzi, proponuję zapoznanie się ze wspomnianym już eksperymentem więziennym, który pokazuje, że każdy człowiek jest zdolny do tego, co robili naziści, o ile tylko zabierze mu się sprzed nosa wizję kary za swoje czyny.

 

 

Można tutaj zapytać jeszcze: czy sumienie współczesnego człowieka jest inne, od sumienia człowieka w średniowieczu? Pewnie tak, ale nieznacznie. Związane jest to ze wpajaniem równości wszystkich ludzi i wartości ich życia. Jesteśmy nasączani takim podejściem od małego, więc błędem byłoby sugrowanie, że nie ma to wpływu na naszą psychikę. Dlatego też trudno nam zrozumieć odmienność ludzi w średniowieczu.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

exturio, w sumie dobrze prawisz odnośnie poruszanego tu tematu, ale wstrzymałbym się ze stwierdzeniem typu "Nie ma udokumentowanych przypadków zespołu stresu pourazowego w starożytności, więc na pewno ich nie było". Po pierwsze, między Rzymem a współczesnością była niezła dziejowa zawierucha, takie informacje mogły zwyczajnie nie przetrwać. Po drugie, zapiski tego typu źle pasowały do traktatów albo kronik. Po trzecie, zwyczajnie jeszcze nie sformułowali precyzyjnie tego pojęcia, ale nie oznacza to, że zjawisko nie występowało. Wyobraź sobie legionistów, którzy przeżyli bitwę (masakrę) w Lesie Teutoburskim i wojnę z plemionami germańskimi. Bardzo bym się zdziwił, gdyby wszyscy zachowali dawne zdrowie psychiczne.

Mówiąc o średniowieczu warto jednak pamiętać, że to właśnie w tej epoce powstały Uniwersytety. Polecam książkę Borawskiej i Górskiego - Umysłowość średniowiecz, a także Le Goffa: Kultura średniowiecznej Europy, wydane po polsku.

(…) zastanawiać się nad moralnymi konsekwencjami zabicia szczura czy pająka… Po prostu nikt się tym nie przejmuje, bo i nie ma się czym przejmować. Zwykły element codzienności.

Yoss, podpadłeś. Nie lubię braku szacunku co do życia, bez względu na to, w jakiej występuje formie.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Może dlatego lubię odskocznię w postaci SF, bo tam się można pokusić o psychoanalizy ;)

Ok, znalazłam taki artykuł: http://www.kulturaihistoria.umcs.lublin.pl/archives/2664   Poszukałam, bo też nie uważam, że jeśli kiedyś o czymś nie pisano, to tego nie było. Na tej samej zasadzie uważa się, że – znowu nie na temat – depresja poporodowa jest wymysłem współczesnych kobiet. Ten artykuł traktuje o narkotykach w wojsku, przede wszystkim związanych ze znieczuleniem bólu fizycznego, ale jednak nie tylko. Cytaty: Stosowanie środków o działaniu narkotycznym przez armie ma długą historię. Już w Odysei Homer pisze, że smutek i żal po współtowarzyszach poległych podczas wojny trojańskiej próbowano łagodzić za pomocą „napoju zapomnienia” zwanego nepenthes. Takie płynne ukojenie było najprawdopodobniej miksturą wina i soku z niedojrzałych makówek, a więc środkiem przypominającym późniejsze laudanum.

Samo opium i opiaty, obok stosowania ich w celu leczenia chorób fizycznych oraz uśmierzania bólu, przynosiły także inną ulgę – pomagały łagodzić zaburzenia nerwowe i psychiczne wywołane skutkami ciężkiego stresu, powracającymi koszmarnymi obrazami i wspomnieniami bitewnymi. Stres i problemy psychologiczne towarzyszą żołnierzom podczas każdej wojny, jednak ich spotęgowanie podczas wojny secesyjnej było pokłosiem nowoczesnego charakteru tego konfliktu.(wojny secesyjnej)

Takie ekstremalne doświadczenia wywołały u wielu traumę wojenną, a więc to, co od roku 1980 określa się powszechnie mianem zespołu stresu pourazowego lub PTSD (post-traumatic stress disorder), a co w czasie wojny secesyjnej nazywano zwyczajnie „nostalgią”. (…) „Nostalgia” amerykańskich żołnierzy objawiała się przykładowo: otępieniem, szaleństwem, depresją, bezsennością, ale także częściowym paraliżem, problemami ze strony przewodu pokarmowego, epilepsją czy kołataniem serca. Jakob Mendez da Costa opisał zespół chorobowy – nerwicy sercowej, krążeniowej i oddechowej, który nazwał „żołnierskim sercem” (soldier’s heart). Dolegliwość objawiająca się przeszywającymi bólami serca, określana częściej jako „zespół da Costy”, miała, jak się okazało, podłoże psychiczne. Za wyraźny początek psychiatrii wojskowej jako wyodrębniającej się dyscypliny uznaje się wojnę japońsko-rosyjską (1904-05).

Ten artykuł dotyczy głównie wojny secesyjnej, ale – jak widać – aluzje można znaleźć już u Homera. Wydaje mi się więc, że między Homerem a wojną secesyjną niekoniecznie musiało być inaczej.

Czyli jednak NIKT nie jest w stanie zabijać całe życie bez jakichkolwiek efektów ubocznych (psychicznych).

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

No to by wyjaśniało, dlaczego w fantasy tak ważną rolę odgrywa karczma. ;-) A tak poważniej: podobno niezły wpływ na zużycie narkotyków w USA miała wojna w Wietnami. Wysyłano tam ludzi zbyt młodych, aby w świetle amerykańskiego prawa mogli się schlać, ale widocznie wystarczająco dorosłych, aby zabijać i umierać. I dzieciaki radziły sobie, jak mogły…

Babska logika rządzi!

Bez karczmy nie ma fantasy!

Finklo – narkotyki podczas wojny w Wietnamie to w ogóle temat – rzeka. I nie tylko to, że sobie chłopaczki jakoś próbowały radzić. Z ostrożnością podchodzę do teorii spiskowych – ale eksperymenty z narkotykami, w warunkach bojowych – wydają się wówczas dość prawdopodobne. Dodając do tego ogólną hippisowską czy nieco już post – hippisowską atmosferę… Mieszanka była mocno wybuchowa.

@beryl, dzięki za interwencję. Nie mam pojęcia, co się stało.

@Fokker, to tylko moje podejrzenia, zawsze możesz mi udowodnić, że się mylę. @Waranzkomodom, nie twierdzę, że nie było żadnych przypadków stresu pourazowego przed IWŚ. Pewnie były. Ale fakt, że nie są notowane, może sugerować, że występowały rzadko, stąd nikt się wpływem doświadczanej brutalności na człowieka nie przejął. Oczywiście powody mogą być inne, nie przypisuję sobie monopolu na prawdę. :)

O ile jestem w stanie zaakceptować taki fakt w rzeczywistości klasycznego fantasy, tłumacząc to sobie własnie tym pseudośredniowieczem, o tyle kiedy pojawiają się takie motywy w literaturze dla dzieci i młodzieży, to zawsze odczuwam jakiś taki zgrzyt. Przykładowo w Percym Jacksonie mamy praktycznie obóz służący przygotowaniu dzieciaków do zabijania innych istot – niby potworów, ale jako że równolegle czytałam Wiedźmina (tak, po raz pierwszy w życiu sięgnęłam po Sapkowskiego, wreszcie :P), to jednak jakby nie było, w dużej mierze były to istoty rozumne, a wiadomo jakie Geralt miał zdanie na ten temat. Żeby czytelnicy nie przejmowali się tym, potwory w tej serii po zabiciu odradzają się po jakimś czasie, ale jakoś tak… dziwne to. Podobnie Eragon, chociaż tutaj akurat mamy wspomniane pseudośredniowiecze. Albo "Mroczne materie"? Tłumaczy się to magią, jak w Harrym Potterze, dwurzeczywistością (kiedy przenosisz się ze swojego świata do świata fantasy, jesteś trochę jak w grze komputerowej). Że już nie wspominając o innej kwestii – nadzwyczaj często po drodze bohaterom ginie cała rodzina i większość przyjaciół, ale zwykle otrząsają się z tego wyjątkowo szybko (chyba że autor pójdzie w drugą stronę – trauma na całe życie i chęć zemsty). Dlatego chyba tak spodobały mi się "Tunele", które pokazują, że każde takie zabójstwo, choćby w dobrej wierze, choćby złego człowieka, choćby istoty z piekła rodem, choćby nawet było się tylko świadkiem (!) powoduje, że nie ma już powrotu do poprzedniego życia i wywiera wpływ na bohaterach, podobnie jak śmierć nabliższych, choćby dopiero co poznanego wujka! Nie wierzę że taki Harry Potter, Ron i Hermiona mogli wrócić spokojnie do swojego świata po rozgrywce z Voldemortem, mieć dzieci i spokojnie zyć bez nadużywania wysokoprocentowych eliksirów ;-)

exturio – ciekawy punkt widzenia

 fakt, że nie są notowane, może sugerować, że występowały rzadko, stąd nikt się wpływem doświadczanej brutalności na człowieka nie przejął. Zapewne coś w tym jest. Ale wydaje mi się również, że do niedawna wszelkie zaburzenia psychiczne traktowano jak coś podejrzanego i wstydliwego. Więc jakże to dzielnym rycerzom mogłoby coś odbijać? 

Gorzej, psychologia ani inne nauki zaczynające się od psych– po prostu nie istniały. Nie diagnozowano PTSD? A kto niby miał to zrobić? Może rodziny dostrzegały jakieś zmiany w zachowaniu, ale do kogo miały z tym pójść? Do cyrulika, żeby puścił krew? Do egzorcysty? To chyba nie aż tak "widowiskowa" przypadłość.

Babska logika rządzi!

No właśnie. W tym artykule, który zalinkowałam, napisano, że w ogóle zajęto się tym po raz pierwszy – naukowo – podczas wojny japońsko – rosyjskiej, czyli na początku XX w. Co nie oznacza, że wcześniej by się nie przydało.

Wybaczcie, nie wszystkie komentarze przeczytałem, ale przejrzałem.

Sapkowski trochę o tym mówi w wywiadzie-rzeka z Beresiem. Mniej więcej przywołując średniowieczną pogardę dla życia i zmienność historyczną poczucia moralności (co nie wyklucza zainteresowania i przerażenia śmiercią). Uwzględnić także należy odmienne wychowanie i kulturę poszczególnych warstw społecznych, szczególnie dawniej, kiedy transfer z chłopa do króla raczej rzadko występował.   Natomiast chciałbym się przede wszystkim odnieść do tytułowych przykładów. Zgadzam się z Władcą Pierścieni, w ogóle saga od strony socjo-psychologicznej raczej cieńka (z całym szacunkiem: wiele dobrego można powiedzieć o tym dziele, Tolkien wielkim pisarzem był, bla bla, ale akurat nie to). Natomiast problematyka śmierci w Sadze jest podjęta moim zdaniem (zdaniem osoby żyjącej w XXI wieku, nie-eksperta) bardzo dojrzale. A to całe zamieszanie, że Martin tak lubi zabijać bohaterów to nakręcona medialnie histeria adresowana do przeciętnego amerykańskiego czytelnika wychowanego głęboko w konwencji epicko-superbohaterskiej. Najlepsze jest to, że w momencie gdy Martin, szczególnie w ostatnich dwóch tomach, więcej dał rozdziałów gdzie się nie biją i zabijają, to od razu "nuda nuda nic się nie dzieje". W książkach kilkukrotnie jest też wyszczególnione, że te gwałty i morderstwa to nie zawsze była codzienność (nie wszędzie). Państwo pogrążyło się w chaosie wojny domowej, a jak to w wojnach domowych bywa tu już nie chodzi o potyczkę o piędź ziemi i honor rycerski, ale na wybicie wroga do nogi.   Nasza psychika też ma duże zdolności adaptacyjne. Problem z PTSD nie jest taki, że jest to złe funkcjonowanie umysłu. Problem w tym, że umysł przyzwyczaja się do warunków wojny, ciągłego stresu, balansowania nia krawędzi… a potem trzeba do domu wracać jako kochający ojciec. To ten kontrast ludzi dobija, tak mi się wydaje. Oni nie mogą wrócić do poprzedniego stylu życia. Oglądałem na YT wywiad z jednym weteranem i wychodziło z niego, że trening ma nawet wzmocnić bestialstwo, bo na wojnie się ono przydaje. Mówił, że jak strzelał do Arabów w Afganistanie to się śmiał, choć druga jego część nie mogła w to uwierzyć. Widziałem też wywiad z Rosjaninem na temat zdobycie Berlina w II wś. Mówił jak łapali Niemców i podrzynali im gardła w geście zemsty. W tak skrajnych warunkach człowiek się po prostu zmienia. Umysł jakoś tam układa się w ten sposób ze stresem i bliskością śmierci.

BTW Jak to "naprawdę" było u Tolkiena możecie przeczytać o Kiryła Jeśkowa w "Ostatnim Władcy Pierścienia" ;) Polecam!

Czowiek średniowiecza nie musiał szukać usprawiedliwiania dla zabijania, bo usprawiedliwianie potrzebuje czyn z zasady zły. No a przecież zabijanie generalnie nie jest złe. Bywa złe – np. jeśli zabijesz swojego krewniaka albo seniora. No ale przecież zabicie wroga… albo np. człowieka, który nie chciał ci ustąpić drogi na moście – to powód do chwały, a nie hańby. Średniowieczny kronikarz jak hiperbolizował pisząc o tym, że "tego dnia ulice Jerozolimy spłynęły krwią" to wcale nie chciał wyrazić przerażenia,  tylko pokazać jaki to był wspaniały, cudowny dzień. W Średniowieczu za fałszowanie pieniędzy czy bluźnierstwo czekała cię śmierć, za zabójstwo wystarczyło zapłacić główszczyznę. Reakcją na mord wcale nie musi być żaden zespół pourazowy, może być również znieczulica, albow  drugą stronę – odnalezienie w zabijaniu przyjemności.

No nie przesadzajmy, średniowiecze to epoka wiary, a zabijanie jest grzechem ciężkim. 

Tylko wtedy ludzie wpadli na genialny pomysł – zabijanie w imię wiary/Boga. I z grzechu stało się cnotą.

Ludzie mają tendencję do wybierania z religii (zresztą, z ideologii też) elementów otoczki zewnętrznej, a ignorowania jej istoty. Prościej modlić się, chodzić do świątyni, składać ofiary czy pościć, niż powstrzymywać się od nienawiści względem bliźniego, zabijania, kradzieży itd. Dlatego to, że jakiś naród stawia katedry pod niebiosa i wybija zęby tym, którzy nie chcą zachowywać postów nie znaczy, że będzie on przestrzegał Dekalogu (to drugie wręcz przeciwnie).

A za tym wszystkim stoją zazwyczaj interesy polityczne i ekonomiczne.

Czasem, ale nie "zazwyczaj". Nie potrzeba polityki i ekonomii, po prostu taka jest ludzka natura. Tylko wtedy ludzie wpadli na genialny pomysł – zabijanie w imię wiary/Boga. I z grzechu stało się cnotą.

To nie tak. To był raczej proces odwrotny – dla człowieka średniowiecza zabijanie było czymś normalnym, ale że chrześcijanie teoretycznie nie powinni zabijać, to dla tego zabijania musieli sobie wymyślać preteksty.To nie religia chwaląca zabijanie sprawiała, ze ludzie stawali się mordercami – to fakt, że ludzie byli mordercami sprawiał, że wypaczali religię tak, aby pochwalałą zabijanie. Bo większość ludzi ma cechę – którą osobiście uważam za niezrozumiaą i wręcz przerażającą – muszą koniecznie mieć poczucie, że to, co robią, jest dobre, więc naginają system etyczny tak, aby wychodziło na to, że są czyści. Np. poganie nie mieli tego problemu i mogli sobie wychwalać mordowanie bez dorabiania do tego ideologii.

Wydaje mi się, że Kalep miał dokładnie to samo na myśli…

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

StargateFan, masz rację. Dodam jeszcze, że zdanie Gedeona mogą popierać "ambitniejsze" dzieła post-apo (pierwsze do głowy przychodzi mi The Walking Dead), gdzie ukazano do czego zdolny jest przeciętny człowiek. Tylko może nie przesadzajmy, że każdy jest mordercą… choć z drugiej strony można przyjąć, że każdy, wszystko zależy od sytuacji. A w tym, że człowiek chce mieć poczucie, że nie jest zły nie ma nic dziwnego, bardziej dziwni są antagoniści, którzy uważają się za ucieleśnienie zła i dobrze im z tym. Człowiek lubi usprawiedliwienia, rozgrzeszenia, zrzucanie odpowiedzialności, bagatelizowania, itp. Może w tym tkwi klucz do zabijania "na luzie" u bohaterów.

Wydaje mi się, że Kalep miał dokładnie to samo na myśli…

To nie załapałem. Po prostu wielu ludzi zachowuej się tak jakby ludzie byli z założenia dobrzy, tylko zła religia/ekonomia/polityka/ideologia ich psuła. A w tym, że człowiek chce mieć poczucie, że nie jest zły nie ma nic dziwnego, bardziej dziwni są antagoniści, którzy uważają się za ucieleśnienie zła i dobrze im z tym. Nie wiem, dla mnie kwintesencją absurdu jest to, jak wielu złodziei i bandziorów uważa, że nie robią niczego złego, a jednocześnie mają głębokie poczucie moralnej krzywdy, gdy ich ofiary na nich donoszą i gdy policja ich ściga. W gruncie rzeczy większość ludzi to stwory bardziej przerażające i porąbane niż wszystkie abominacje wymyślone przez tworców horrorów razem wzięte.

Tak, człowiek potrafi być bardzo zły. Nawet w którejś "Planecie Małp" u małp zamiast "nieludzki" funkcjonowało "ludzki". Nie zmienia to faktu, że człowiek woli się postrzegać jako kogoś dobrego, jest to czymś przerażającym, ale też normalnym. Taka jest już ludzka natura, i to jest właśnie przerażające. Bardziej się boję tego, co tkwi w człowieku niż duchów i potworów z horrorów. I znowu zacytuję Sapkowskiego, bo pasuje to do sytuacji (o abominacjach z horrorów): "Ludzie (…) lubią wymyślać potwory i potworności. Sami sobie wydają się wtedy mniej potworni (…) Wtedy jakoś lżej im się robi na sercu. I łatwiej im żyć"

Nowa Fantastyka